Kea, Camden, Fungi
Drewniane drzwi zagrzechotały, kiedy Kea próbowała je otworzyć. Były zamknięte na klucz. Półolbrzymka chwyciła mocniej swoją tarczę, odchyliła się do tyłu, nabrała impetu i grzmotnęła w stare drewno. Deski zatrzeszczały, ale nie poddały się. Kolejne uderzenie sprawiło, że pojawiło się na nich pęknięcie, a po następnym złamały się. Kea wyrwała resztki zniszczonej części drzwi tworząc otwór, przez który mogła się przecisnąć.
Za nimi odkryli pomieszczenie w kształcie litery L. W kilku miejscach ściany były niebezpiecznie zarysowane. Przy jednej z popękanych ścian stała duża, rzeźbiona szafa, pod inną leżała sterta rozmaitych rupieci - garnków, zniszczonej odzieży, pudeł, beczułek. Wśród śmieci nie znaleźli niczego przydatnego, szafa zaś była całkiem pusta.
W pokoju były jeszcze dwa wyjścia. Pierwsze prowadziło do niewielkiej latryny, część ściany zarwała się tam, a przez kamienną podłogę biegło pęknięcie. W rogu ział duży, lejkowaty otwór w podłodze, brudny i z czarnymi zaciekami, również pęknięty i zarwany. Przy drugich drzwiach zauważyli drewnianą tablicę. Na niej, na gwoździach, wisiało 7 kluczy. Cztery jednakowe, każdy ze skórzaną przywieszką z napisem „cela", posrebrzany, o bardzo dziwnym kształcie, mosiężny, z przywieszką „nad jezioro" oraz duży, prosty zrobiony z brązu. Liward
Kiedy Kea wyważyła drewniane drzwi i potwierdziła brak zagrożenia z drugiej strony, Liward wrócił do jednej cel w poszukiwaniu kawałka materiału, którym mógłby przykryć szkielet więźnia w namiastce pochówku czy wyrażenia szacunku dla zmarłego, gdyby udało im się dostać do zamkniętej celi. Na barłogu leżały resztki jakiegoś koca, na nic lepszego nie można tu było liczyć. Milczący wojownik wyszedł z powrotem na korytarz. Iskra, Ryś Czarodziejka nie chciała pozwolić, by inni zauważyli jej wahanie. Chciała być sama, choć przez chwilę… No dobrze, może nie całkiem sama, musiała przyznać, że widok Rysia podążającego jej śladem sprawił jej przyjemność. Pewnymi ruchami wyczarowała znów światło i wróciła tam, gdzie najsilniej odczuwała magiczną aurę. Łowca nie chciał oddzielać się od reszty grupy, ale ona wiedziała, co robi. Stanęła przed wielkimi drzwiami z brązu, kładąc swoje dłonie na ozdobnych klamkach. Zignorowała powracające pulsowanie w głowie i po chwili oboje usłyszeli szczęk otwieranego zamka. Z szerokim uśmiechem nacisnęła klamki i pchnęła oba skrzydła, które otwarły się zaskakująco lekko.
Ich oczom ukazała się duża komnata, pośrodku której stał prostokątny, rzeźbiony stół. Wokół niego ustawiono drewniane krzesła o wysokich oparciach. W fotelach siedziały postacie, ciche i ciemne jak sama śmierć. Gdzieś za nimi zgrzytnął ponownie mechanizm zmieniający poziom komnaty, z której tu zeszli.
|