Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2019, 19:47   #11
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Zima... jak zwykle przyniosła odpoczynek. No, powiedzmy, bo był to doskonały czas procarskiej wprawy i pędzenia gorzały. Młode już podrosły, więc niech pracują! Życie to ciężka praca, a Horst Grolsch od młodego ich uczył, że kto prawilny ten pracuje i żyły wypruwa, bo to ciało i umysł wzmacnia. Sam też co prawda nie próżnował. Po letnich targach przywiózł do domu nową wiedzę i nowe sztuczki które z wielką ochotą miał zamiar wypróbować w tym nowym odradzającym się roku!

Nie mniej, zima była okresem zarówno roboczym jak i relaksującym. Roboczym, bo jako sam siebie mianował, przy milczącej zgodzie większości, na sołtysa, takowo po ludziach chodził i słuchał. Co komu potrzeba, jak komu rok minął i co u ludzików w życiu. Była niepisana zasada, że słowo człowieka więcej warte, niż garść pięknisi. Toteż jakoby kto pomocy w czym potrzebował to zwyczajem było, by targu dobić w karczmie przy piwku i dwu świadkach na łebka co to słowa będą pilnować. Nie ma większej hańby niż słowo złamać, bo słowołomca się wyrzutkiem staje i nikt przy zdrowych zmysłach z nim się nie zadaje. Ot, jak raz słowo złamał to i drugi takowyż poczyni zapewne. Taki był urok Drzewiec, miejscu gdzie słowo więcej znaczyło niż całe Pięknisie świata. Jeno młodzi mieli łatwiej, bo wszak dzieciarnia i pstro im w głowach. Póki kto do ożonku nie poszedł, czy nie sprawdził się w zacnym gronie kark i plecy łamiąc pomoc i wyżywienie swoim niosąc... dzieckiem był i takie prawo było niepisane.

Choć od zarazy świniaki w większości pomarły to Horst był nawet zadowolony. Prawda, nawozu z łajna miej i takowyż mięsiwa, ale na wszystko był powód. Szczęśliwie świnina się budziła do życia i już niedługo zapewne młode się pojawią. Nawozu roślinnego za to było dość. Jak i popiołu z paleniska. Jedno i drugie do nawożenia ważne. W końcu rośliny też musiały jeść, a stary Grolsch znał się co nieco na nich i poznawał się bardziej z każdym mijającym dniem. Jedne lubiły więcej popiółu, inne nawozu, niektóre jedno i drugie po trochu. Nie szczędził też porad świeżej krwi w zamian za pomoc jeśli taka miałaby być potrzebna, czy części plonów. Oczywiście, nie zdradzał tajemnych rolniczych sztuczek. To zostawało w rodzinie. Tak, chciał pomagać innym, ale nie aż tak, by jego pozycja uległa osłabieniu.

Zima... przynajmniej z Arniką mieli więcej czasu i sił by zająć się sobą. Już dawno podjęli, że więcej dzieciarni im nie trzeba. Na dobre czy złe, ciężko powiedzieć, ale taki był układ. Układ z którego był nawet zadowolony. Nieprzespane noce dzięki potomstwu jak by nie patrzeć mogły wymęczyć najtwardszego chłopa, a dodaj do tego jeszcze pracę w polu i przy zwierzyńcu!

Targi się udały, jałówki i byczki przyniosły zdrową wartość w Pięknisiach które przeznaczył na to wary pierwszej potrzeby... głównie parę dobrego bali materiału na ubrania, czy inne towary czysto domowe. Też bywało, że sprowadzał na zamówienie Drzewcian towary im potrzebne. Wszak nie ruszali całą wiochą na targi. Zysk był podwójny, dało się coś i na tym zarobić, jak i ludzie byli szczęśliwi. Choć w Drzewcach większość wytwarzała samodział, to jednak był to kiepskawy materiał. Co innego ten kupny. Zawsze trochę grosza powracało z nim i z towarami do wsi, ale pewna część była spożytkowana... na rozwiązanie języków podobnych jemu chłopów, piwowarów i gorzelników. Wiedza była bardzo cenna, a Horst wiedział to, aż nadto dobrze!


Teraz jednak patrzał na pole i wzniesione na wyżynach ogródki warzywne. Coś co podłapał na jednym z dawnych targów. Ot, budowało się solidny płot i wypełniało ziemią. Wewnątrz uprawiało się roślinki na podwyższeniu. Korzyść taka, że plecy mniej bolały od obróbki i pielenia, bo na poziomie pasa to było, toteż jeno ręce przed siebie wyciągnąć należało. Nowina w Drzewcach nijaka i nóż niedługo i inni podłapią, ale co tam. Nie wszystko da się ukryć przed wzrokiem sąsiada!

Strzecha na chacie, oborze i świniarni naprawiona, ubytki w zabudowaniach poreperowane... może nie był stolarzem jakim, czy budowlańcem, ale swoje wiedział. Początek zimy, a koniec jesieni był do takich sprawunków idealny. Wszak wolnego więcej, a co zadbane i dbane na bieżąco swoje dobrocie przynosiło. Przeto jednak miał baczenie i na uwadze, by dzieciarnię przyuczać w czym się dało. Potrzebowali wprawunku. Kiedyś w końcu własne rodziny porobią, a ważne było, by wiedzieli jak się gwoździa wbija, czy strzechę dziurawą ceruje!

Kwestią czasu było, aż zaczną się problemy miłosne latorośli. Hah, sam święty nie był i swoje za uszami miał. Co rzecz jasna na jego mu przyszło, bo żonę za młodego wziął wbrew woli rodziny, ale on wiedział swoje! Co z tego, że miał byś świętą wstęgą połączony z dziedziczką już wymarłego rodu coby dwa silne w jeden prężniejszy połączyło, gdy on upatrzył sobie Arnikę? Wtedy młódkę jeszcze, ale na naukach u starej Szeptuny... Tak, wiedział co robi i nie żałował tego. Tym bardziej, że swoją lubą kochał i nikt temu zaprzeczyć nie mógł.

Wiosna budziła się do życia i takowyż i on. Kolejny rok pełen słodkiej obietnicy plonów i kolejnych wspaniałych, acz często ryzykownych wybiegów. Wilki nie spały, zaraza co jakiś czas powracała, waśnie Drzewcian zawsze się znajdą.... i „panisko” w końcu powróci. Kiedyś. Tak, kiedyś, lecz póki go nie było trza było brać byka za rogi i swoje robić i zarobić!


Samozwańczy Schultheiß i Bailiff Drzewiec, choć nieoficjalnie, a że jakoś pretendenta do tytułu nie ma... Chłop o niepozornej aparycji, ale twardej ręce i plecach. Praca w polu hartuje ciało i ducha, a alkohol konserwuje trzewia... czy jak to tam było. Kiedy nie urabia się w polu to przechadza się po Drzewcach z fajką ziela w gębie i ciężkiej pałce u pasa. Strażnik tradycji i dobrego obyczaju.

Jako jeden z nielicznych wybiera się w na Wielkie Targi poza Drzewce. Choć z pisaniem jest na bakier to czytać jakoś umie. Z rachunkami też sobie radzi, ale nie z wykształcenia, a na chłopski rozum. Wszyscy... no dobrze, większość... ma o nim dobre zdanie widząc w nim Opiekuna Drzewiec, bo nigdy na szkodę im nie działał, a zawsze stronę swoich brał w większości dysput. Gdy nie mógł to tak kontrolował szkody, że mało kto mógł wyjść wielce niezadowolony.

Wierzy w to, że Drzewcianie muszą się trzymać razem, bo nikt im nie pomoże jeśli sami sobie nie pomogą. Bez dwóch zdań jest mistrzem uprawy żyta, pszenicy, fasoli, grochu i cebuli. Najgorzej idzie mu z czosnkiem i burakiem. Toteż zdaje się w tej sprawie na swoje dziatki i żonę. Jakoś te dwie roślinki za nim nie przepadają... zresztą, i on za nimi, więc co się dziwić?

a. Czy Wasza postać jest z prawego łoża?
Jak najbardziej, a nawet jeśli to i tak wygląda jak jego pradziad... jota w jotę. Więc nikt nie ma wątpliwości.

b. Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Łatwiej by było wymieniać czego nie ma niż co jest... Potężne gospodarstwo na południowym krańcu wioski. Polę jęczmienia, pszenicy i ziemniaka. Dwa ogródki warzywne i mały sad, głównie jabłka i grusze. Dwa pełne kurniki, dwie krowy, jałówi i jeden byk, wół, oraz nieco ponad pół tuzina świń. Ostatnio w trakcie zarazy większość wieprzy i macior padła. Grolsch'owie to zdaje się jeden z najstarszych, jeśli nie najstarszy ród w Drzewcach i czerpią z tego dumę. Nawet jeśli wojna i zaraza osłabiły ich szeregi...

c. Skąd pochodzi? Urodziła się w Drzewcach czy jest jednym z przybyszy?
Horst jest miejscowym z dziada pradziada.

d. Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Ma ciężką pięść i zawsze nosi pałkę u boku. Jego życie to ziemia, zwierzęta i alkohol. Piwo, którego arkana nauczał o ojciec i ojciec jego ojca i... wiecie o co chodzi, oraz gorzała z którą eksperymentuje od kilku lat. Póki co nikt wzroku nie stracił, ni w śpiączkę zapadł, więc jest naprawdę nieźle! Za winem nie przepada.

e. Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Żonaty z Arnicą Grolsch (postać Mag), z którą ma 5 dzieci (3 synów: Luther (postać hen_cerbina) lat 18, Mads lat 14, Ulff lat 12 oraz 2 córki: Ruta lat 16 i Malwina lat 10).

f. Czy ma jakieś aspiracje? Jeśli zależy jej tylko na pełnym brzuchu –
Honor rodu jest najważniejszy... i to, by srebrniki przepływały gładko do kiesy klanu. Nie boi się, jak by to nazwały mieszczuły, "brudzić sobie rąk pracą". Nie jest sekretem, że obrał na cel posadę Sołtysa, oficjalnie, choć takiego od lat nie było w Drzewcach. Średnio parę razy w roku jeździ do "miasta" na handel i robi za twarz wioski urywając ile się da. Prywatnie jednak zdobywa też wiedzę z zakresu alkoholi i pochodnych dziedzin. Tak, ceni sobie dobry alkohol i chce być jeszcze lepszy, a swoją wiedzę przekazuje Lutherowi, najstarszemu synowi.

g. Ile ma lat?
Jakieś 39 zim.

h. Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Za młodego był najsłabszym z rodzeństwa. Kiedy dopadł go silny krztusiec i przykuł go do łóżka na miesiące nie dawano mu szans. Jednak przeżył i nabrał sił. Twardy z niego skurczybyk i ma zdrowie i posturę po byk. Rażący kontrast z jego chuderlawą posturą za szczeniaka.

i. Kwestie wiary?
Wierzy w dawną religię sprzed czasów kościoła. W Duchy i Dusze, w Fay i Sidhe, w Los i Przeznaczenie. Stara Wiara jest w nim żywa i ma silną z nią więź. Tak, jest trochę przesądny, ale kto wiedząc Pradawne Prawdy by nie był? Oczywiście były też "Spaleńce"... nie lubił wyznawców tego bóstwa, ale zachowuje się wobec nich cywilnie. Mają prawo się mylić, a Horst uznaje swoje prawo nie wyprowadzania ich z tego błędu. Napływ nowej krwi jednak wymusił na nim pewne kompromisy. Jest wierny Starej Wierze, ale nie przeszkadza mu to w pozorowaniu "Spaleńca".

 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 27-07-2019 o 20:16.
Dhratlach jest offline  
Stary 26-07-2019, 23:49   #12
 
avvsugar's Avatar
 
Reputacja: 1 avvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputacjęavvsugar ma wspaniałą reputację
Zima zawsze była ulubioną porą roku Franciszki. Ponura aura, jaka towarzyszyła tej porze roku pozwalała na chwilę refleksji nad tym, jak potoczyły się jej losy podczas minionych miesięcy oraz na zaplanowanie najbliższej przyszłości. W Drzewcach, jak to na każdej wsi, zima mijała dość spokojnie, wiele z codziennych obowiązków można było wykreślić z codziennego planu dnia. Głównym zajęciem kobiety podczas tych krótkich dni była sprzedaż swoich wyrobów, które może nie były najlepszej jakości, jednak biorąc pod uwagę potrzeby klientów, którzy alkohol przyjmowali pod każdą możliwą postacią, nie mogła narzekać na brak ruchu w interesie.

Franciszce tęskno było do gwaru większych miast, jednak jej środki nie były wystarczające, aby mogła wyrwać się ze spokojnego wiejskiego życia. Jedyną rzeczą, na jaką mogła sobie w tej chwili pozwolić, aby choć trochę przypomnieć sobie dawne życie, był zakup instrumentu. Tak bardzo chciała znowu poczuć znajomy ból w opuszkach palców. Czy byłaby w stanie znowu coś zagrać po tak długiej przerwie? Czasami wyobrażała sobie jak umila chłopom biesiady melodiami, których nauczyła się za młodu, gdy jeszcze żyli jej przybrani rodzice. Nie mieli oni swoich własnych dzieci więc przyjęli ją pod swój dach jako sierotę. Macocha traktowała ją jak swoją własną, rodzoną córkę, jednak ojczym zawsze darzył ją chłodnym uczuciem. Zazdrościła miejskim dzieciom, że mogły pobierać nauki w pobliskich kościołach. Zawsze ciekawiło ją to, jakie tajemnice kryją te wielkie księgi. Lata mijały, a nie było dane jej poznać tego sekretu. Nigdy nie odważył poprosić się rodziców o to, aby pozwolili jej na pobieranie nauk, ponieważ nie należały one do najtańszych przyjemności. Wdzięczna była im już za zapewnienie dachu nad głową. Najprawdopodobniej nigdy nie spełni tego marzenia, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znalazła.

Zima zbliżała się ku końcowi, co oznaczało jedno. Trzeba wybrać się na targ po kury. Kto wie, może w tym roku pozwoli sobie na zakup gęsi? Z ciężkim sercem, całą swoją zwierzynę musiała ubić podczas każdej zimy w Drzewcach. Oprócz siebie, miała do wykarmienia swojego przyjaciela - psa, który podobnie jak ona był sierotą z ulicy i co najważniejsze dotrzymał jej towarzystwa. Gdyby nie Łapek, byłaby całkowicie samotna. Widziała w nim coś więcej niż tylko zwierzę. Był jej towarzyszem i jedynym członkiem rodziny. Oczywiście z trzymania w chacie psa, co prawda kulawego, przynosiło pewne korzyści. Jej czworonożnemu towarzyszowi zdarzało się czasem upolować czy to królika czy jakiegoś polnego ptaka.

Plany kobiety na najbliższą wiosnę zapowiadały się nie inaczej niż od kilku lat. A może był to czas na zmiany? Franciszka byłaby wdzięczna, gdyby zdarzyło się coś, co uwolniłoby ją od monotonii. Zamiast czekać na to, co przyniesie los, a zbyt dużo nie mógł przynieść na takim odludziu, postanowiła działać. Jej głównym celem na nadchodzący sezon będzie znalezienie takiego zajęcia, które przyniesie chociaż minimalny dochód pozwalający na spełnienie marzeń.
 
avvsugar jest offline  
Stary 28-07-2019, 17:28   #13
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Praca, praca i jeszcze raz praca. Gospodarstwa ciągle trzeba doglądać, dbać o zwierzynę, pracować na polu i w ogródku, o samym utrzymaniu domu i obory nie wspominając. Do tego dochodziła jeszcze ta prostsza część codzienności, jak przyrządzanie jedzenia, pranie, sprzątanie i wiele innych zajęć.
Marysia była do tego wszystkiego bardziej niż przyzwyczajona, uważając taki stan za naturalny porządek i zamysł Stwórcy. Jeśli człowiek nie pracował, to coś z nim było nie tak. Ona sama, każdego wieczoru kładąc się spać po modlitwie, mogła zasnąć z czystym sumieniem, dzięki temu czego dokonała w ciągu dnia. Bo to właśnie efekty pracy tu się liczyły.
Po utracie rodziny, to przez wojnę, to przez zarazę, na miarę swoich możliwości, starała się wpoić te zasady swojemu młodszemu o parę lat bratu.


Patryk pojmował rzeczywistość i podzielał te poglądy, zdając sobie sprawę, że mieli już tylko siebie. A trzymając się razem było im łatwiej... Choć chwilami, mimo to i dojrzałego wieku dwunastu wiosen, dziecięce figle nadal często się go trzymały, co Marysia czasem odczuła na własnym... siedzeniu.

Oboje byli jednak jak najbardziej dobrymi ludźmi. Jak wtedy gdy do wsi przybyła Bogna, szukając miejsca dla siebie. Z pracą sobie radzili, więc wykorzystywać nowo przybyłej nie musieli, ale nawet bez tego zawsze znalazł się dla niej kubek mleka, czy buraczek. Na stałe do domu jej nie przyjęli, uznając że znacznie lepiej dla niej będzie jak weźmie sobie którąś z pustych chat, aby mieć swoje własne... Bogna wolała pójść do młynarza, ale to już była jej sprawa - najważniejsze, że zarówno ona sama jak i jej gospodarze byli zadowoleni. To u nich zimowała.


Zimą oczywiście też pracy nie brakowało. Owszem, była ona inna niż w cieplejsze pory roku - lżejsza, nie tyle fizyczna co manualna. Jak co dzień, nadal trzeba było wydoić i nakarmić krowy, dać jeść osiołkowi i zimującym w jednej z izb domu kurom. Na polu i w ogrodzie nie było nic do roboty, ale trzeba było porządnie dbać o palenisko w domu i stodole. Warto było zjeść ciepły posiłek w ciągu dnia, a niekiedy i strącić z dachu śnieg, aby strzecha się nie uszkodziła. Do tych drobiazgów musiała oczywiście dojść jakaś praca zarobkowa. W Drzewcach różnych rzeczy się ludzie imali, a dla Marysi i Patryka była to szewska robota. Mało kto doceniał buty, dopóki miał je sprawne. One są jak zdrowie i ile je trzeba cenić ten tylko się dowie, kto je straci... Tej zimy zrobili dwie pary butów. Jeśli we wsi nikt nie kupi, to się zagada do kogo trzeba i pojadą do miasta na targ.


W końcu jednak, nadchodziła wiosna. I bardzo dobrze! Owszem, zapasów jeszcze mieli. Zostało jeszcze trochę powideł śliwkowych, kapusty kiszonej i mąki. Różnych ziaren dla kur, siana dla kopytnych i drewna dla ognia też nie brakowało... W tym roku Marysia i Patryk byli dobrze przygotowani na zimę i nie musieli ubijać żadnego ze swoich zwierząt. Rok był udany - daj nam Stwórco raz do roku taki rok.
Zrobiło się cieplej, a to oznaczało, że można było dobrze wywietrzyć cały dom i nie zamarznąć przy tym. Zrobić porządne pranie, które wyschnie w ciągu jednego dnia. I w ogóle nie myśleć o tym jak dotrwać do wiosny - bo oto jest.

W tym roku, koniec zimy przyniósł do Drzewców pewne zmiany... Marysia przecedzała właśnie zsiadłe mleko, z późniejszym zamiarem zrobienia twarożku, gdy do domu wbiegł Patryk z nowiną.
- Siostro! Nowy kapłan przyjechał do wsi - oznajmił z entuzjazmem.
Marysia zastanowiła się przez chwilę, ale słowa jej brata brzmiały poważnie.
- To może oznaczać zmiany, na lepsze lub na gorsze - powiedziała.
- Dla ciebie na pewno, bo to taki piękniś, że zaraz będziesz się chciała całować - rzucił ze szczerym uśmiechem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, zaskoczona jego opinią.
- Wcale nie. No co ty? Za taką mnie masz? - rzuciła w odpowiedzi... ale ciekawość wzięła górę i Marysia poszła zobaczyć tego "pięknisia".
Oczywiście zawiodła się, pewnie tak samo jak zawiódł się sam kapłan, skoro od razu wyjechał. Widziała tylko jego plecy i tył głowy - w dodatku z daleka... Nie tracąc więcej czasu, wróciła do domu i na powrót zajęła się szykowaniem jedzenia.
- Nie będzie kapłana. Byłam w pół drogi do kaplicy, a ten już odjechał - podzieliła się z bratem informacją.
Patryk patrzył na nią, gorączkowo się nad czymś zastanawiając.
- Trochę szkoda, nie będzie wsparcia moralnego... Ale i dobrze, nie będziemy przecież ot tak dawać komuś do misy, czy na tacę. No nie? - powiedziała zadziornie.
- Eee tam. Kapłan ot tak by nie wyjechał, coś ci się przewidziało - bagatelizował chłopak.
- A jednak. Sama widziałam, jak odjeżdżał! - Upierała się Marysia.
- Mylisz się! Nie przyjechał by tylko po to, aby zaraz wyjechać - Patryk obstawał przy swoim.
- A założysz się?! - Rzuciła w końcu Marysia, nie mogąc już dłużej wytrzymać.
- Dobra, to pójdziemy do kaplicy i zobaczymy. Co chcesz jak nikogo tam nie będzie? - brat podjął wyzwanie.
- Sam jeden dokładnie wysprzątasz całą oborę i zrobisz pranie - postawiła dziewczyna.
- Dobra. A jak duchowny tam będzie to pocałujesz fujarę Mojo - postawił chłopak.
Brwi Marysi uniosły się do góry, gdy jej brat tak zawyżył stawkę. Między dziewczynami w jej wieku czasem trafił się zakład, w wyniku którego przegrana musiała pocałować ich osiołka w siusiaka. Kilka takich zakładów Marysia podjęła, ale zawsze miała dość oleju w głowie, aby taką stawkę przyjmować tylko wtedy gdy była absolutnie pewna że wygra. Jak dotąd nigdy nie przegrała.
Szybko przemyślała całą sprawę. Czy kapłan mógł przyjechać i natychmiast wyjechać? Nawet bez słowa, czy zorganizowania mszy? Dlaczego przyjechał furmanką, a nie po prostu na koniu? Może przywiózł coś. Ale wtedy po co by wyjeżdżał? Może wcale nie wyjechał, tylko był w trakcie zwożenia czegoś? Drewna do odbudowy kaplicy?... Do tego ta pewność w oczach Patryka, który co ważniejsze sam zaczął ten temat.
- O nie! Co to, to nie! - powiedziała stanowczo, nie przyjmując zakładu.

Później okazało się, że dobrze zrobiła. Istotnie do wsi zawitał nowy klecha, a nawet dwóch. Przywiózł ich taki inny i to tego trzeciego widziała jak odjeżdżał... A co ciekawsze jeden z tych co zostali faktycznie był młody i tak prześliczny, że nawet Marysia musiała przyznać, że nie omieszkałaby coś... pokombinować.
Znając koleżanki ze wsi, spotka je nad rzeczką, gdzie będą się starały podpatrzeć młodego kapłana podczas kąpieli. Ona sama jednak nie była tym zainteresowana, była zbyt porządna, a poza tym miała jeszcze sporo pracy - trzeba posprzątać oborę i miała dużo do uprania... musiała iść zrobić pranie, nad rzeczką.

Imię: Marysia

Wzrost: 175 cm
Włosy: kasztanowe
Oczy: brązowe
Twarz ma pokrytą piegami - to jej najbardziej charakterystyczna cecha. Jest dość wysoka i raczej szczupła. Byłaby zupełnie przeciętnej budowy ciała, jeśli nie liczyć tego że ma dość spory tyłek - z pewnością efekt pasa i ręki jej ojca, bo jak każdy chłop wie: te mięśnie rosną których człek używa.

Czy Wasza postać jest z prawego łoża?
Tak. Z tego co jej wiadomo.
Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Chata z trzema izbami (skromnie umeblowane), plus strych i obita deskami dziura w ziemi (3x2x3m) pod chatą którą nazywa się piwniczką. Stodoła. Kurnik.
Ogródek za chatą ma jakieś 0,03 akra - tam rosną warzywa i przyprawy. Ojciec i bracia Marysi uprawiali ziemię za wsią, 12 akrów, więc jeśli należała ona do nich, to należy teraz do niej - najlepsze lata ziemia ma już za sobą, ale nadal sporo tam rośnie. Trójpolówka: jęczmień, buraki i pastwisko.
Ze zwierząt: cztery krowy, osioł, kogut i tuzin kur, oraz szara kotka.
Ma pewne narzędzia rolnicze i ogrodnicze, oraz zestaw krawiecki. Skromną kuszę po dziadkach, balon na wino/piwo i trzy wielkie beczki.
Naszyjnik korali z malachitu po matce, miecz i tarczę po ojcu, 46 miedziaki i czarnego konia po braciach, oraz miedzianą podkowę i kolekcję 22 kamieni białego marmuru po dziadkach.
Skąd pochodzi?
Drzewce! Z dziada pradziada. Marysia miała trzech braci. Dwaj starsi poszli do wojska i nie wrócili. Dziadków i rodziców zabiła zaraza. Ostała się tylko ona i Patryk - jej dziesięcioletni(z tego co wiadomo) brat.
Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Tak, Marysia wręcz zmuszona była sama sobie radzić. Zna się na prowadzeniu gospodarstwa (uprawie ziemi, hodowli zwierząt itp). Jej ojciec dorabiał jako szewc, zaś matka jako szwaczka, dzięki czemu Marysia zdołała się nauczyć jednego i drugiego. Z kuszą da radę upolować skromną zwierzynę i wie jak ją potem oprawić. Po tym jak często pomagała matce z braćmi, umie też opatrzyć drobniejsze rany.
Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Panna i chyba tak już zostanie, bo we wsi... Dzieci oczywiście nie ma - tylko młodszego brata.
Czy ma jakieś aspiracje?
Chętnie się nauczy więcej. Może czytania? Może gry na jakimś instrumencie? Zdaje sobie sprawę z tego, że im więcej człowiek umie, tym łatwiej w życiu i tym więcej opcji. Ma też nadzieję, że wychowa brata jak należy.
Ile ma lat?
Jakieś 17, z tego co wie.
Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Nie i nie.

 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 28-07-2019 o 19:20. Powód: indent i justuj
Mekow jest offline  
Stary 28-07-2019, 21:25   #14
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Eugeniusz Niemysł


Przyjazd wielebnego do Drzewiec wywołał niemałe poruszenie w osadzie. Prości mieszkańcy gorączkowo szeptali między sobą oraz częściej wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Objęcie parafii przez Eugeniusza prawdopodobnie stanowiło największe wydarzenie od kilku lat. Widząc nadjeżdżającego duchownego, niektórzy kmiecie ściągali z głów słomiane kapelusze, rozpoznając po szatach przedstawiciela stanu kapłańskiego. Nie brakowało jednak również takich, którzy złowrogo łypali na jadących w furmance. Obecność Ogniska nie oznaczała wszak jedynie wsparcia moralnego i cotygodniowych kazań... W grę wchodziła również dziesięcina oraz spowiedź. A tej ostatniej instytucja Ogniska wcale nie wynalazła po to, by umożliwić wiernym okazanie skruchy i żalu za grzechy. Nadrzędnym celem było donosicielstwo. Klęczący przy konfesjonale kmieć chętnie skarżył na sąsiada, któremu zazdrościł bogactwa czy ładnej, gospodarnej żony. W atmosferze wzajemnej nieufności i oskarżeń, o wiele łatwiej tropiło się heretyków oraz wszelkich innych wyznawców diabła. Kapłan mógł rozsiąść się wygodnie i gładząc brodę, cierpliwie wysłuchać kto przeżegnał się w złą stronę lub wcale... Kto praktykuje podejrzane, magiczne rytuały... Kto czci innych bogów...

Opat Robert być może przesadził, gdy rozpościerał przed starcem wizję hedonistycznych wieśniaków. Eugeniusz nie zastał kmieci tańczących nago wokół wielkiego ogniska ani posągów bałwanów. Nie zastał też lubieżnych kobiet, które za podszeptem diabła postanowiły spółkować z czarnym kozłem. Gdzieś przemknął tylko czarny kot i zaraz schował się w szopie. Zapewne symbol diabła nie mógł znieść światłości Stwórcy, która biła od duchownego. Jednakże pomimo tej pozornej normalności, instynkt Eugeniusza ostrzegał. Stary kapłan był już bardzo doświadczonym człowiekiem. Rozmawiał z wieloma wiernymi i niewiernymi. Swąd herezji zdawał się wyczuwać niczym ogar myśliwski krew ranionego odyńca. W Drzewcach ten zapach zdawał się bardzo intensywny. Eugeniusz nie miał wątpliwości, że w tej osadzie wiele owieczek błądziło...

- Ojcze wielebny! Ojcze wielebny! - usłyszał niemalże błagalne wołanie, kiedy obchodził plebanię i zapoznawał się ze zrujnowanym mieniem kościelnym. Ledwie się obrócił, gdy do jego stóp padł ubrany w zgrzebną sukmanę kmieć. Nie zważając na leżące na ziemi błoto, przylgnął do gruntu i ucałował szatę wielebnego.
- Ojcze wielebny! Codziennie modliłem się, by przybył tu w końcu kapłan! Błagałem stwórcę każdego dnia! Dziękuję, że przybyliście! Po stokroć dziękuję! Ludzie w Drzewcach odwracają się od Stwórcy... Sprowadzą na nas znowu nieszczęścia... Znowu pomrą wszyscy tak jak przed laty... Proszę na to nie pozwolić. Błagam, niech ojciec wielebny nas zbawi!
Przy ostatnich słowach mężczyzna uniósł spojrzenie szklistych od łez, piwnych oczu. Rozpacz kmiecia wydawała się szczera i spontaniczna.

Mieszko również wzbudził bardzo... Silną reakcję. Bardzo dziwnym trafem wywoływał wręcz nieprawdopodobną religijność u kobiet. Mieszkanki Drzewiec walczyły między sobą o możliwość niesienia pomocy lokującym się w świątyni duchownym. Młody kapłan wydawał się tym wniebowzięty. Jeśli wysłanie go między rumiane chłopki, by mógł w konfesjonale słuchać jak bardzo niegrzeczne były w ostatnim czasie miało być karą... To chyba nie wyszło. Eugeniusz musiał zdawać sobie sprawę, że w tej atmosferze zbawienie duszy Mieszka wisiało na włosku.



Jeremi "Czarny"


Drzewce. Trzecia niedziela przed objawieniem świętego Childeryka [czyli kwiecień] w dwunastym roku panowania króla Renalda III Pięknego.


Ptak krążył po niebie. Ogromny orzeł o rozłożystych skrzydłach szybował majestatycznie, niespiesznie zataczając koło. Nagle ruchy pierzastego zwierzęcia przestały być ospałe - momentalnie zwinął skrzydła i zaczął pikować w stronę ziemi. Nie minęło wiele czasu nim runął na zająca niczym grom z jasnego nieba. Orzeł trzymał futerkowe stworzenie w swych potężnych szponach i nie spieszył się z konsumpcją. Jeremi mógł dostrzec, że w przerażonych oczach ofiary nadal tliło się życie, choć bez wątpienia jego kręgosłup został przetrącony. Drapieżny ptak tymczasem z dumą rozglądał się po okolicy, trzymając nieszczęsne zwierzę "pod butem".

Przerażone ślepia zająca były ostatnim, co zobaczył Jeremi przed przebudzeniem. Gdy otworzył oczy, w izbie panowały całkowite ciemności. Czuł, że w żaden sposób nie może się poruszyć. Miał wrażenie jakby coś naciskało na klatkę piersiową, utrudniając ruch oraz oddychanie. Kiedy oczy wiedźmiarza przywykły do ciemności, dostrzegł zarys sylwetki stojącej w kącie. Dziwna postać o długiej szyi, spiczastym nosie i rozłożystych skrzydłach spoglądała na niego. Bezduszne, niemalże martwe oczy zdawały się zaglądać bezpośrednio do umysłu wiedźmiarza. Niezależnie od tego jak bardzo ta wizyta zelektryzowała Jeremiego, mężczyzna nadal nie mógł się poruszyć. Zupełnie tak jakby złowroga, demoniczna siła trzymała go w żelaznym uścisku. Uchwyt tajemniczej potęgi nasilał się. Oddech wiedźmiarza stawał się coraz płytszy, aż w końcu nie mógł już złapać tchu. Miał wrażenie, że lada moment wyzionie ducha, na oczach bezdusznego stwora, który niewzruszenie przypatrywał się mękom Jeremiego...

Z zewnątrz dobiegło głośne szczekanie Warkota. Najwyraźniej coś zaniepokoiło potężnego psa wiedźmiarza. Oddech zaczął stopniowo wracać do normy. Skrzydlata postać gdzieś zniknęła. A może tak naprawdę nigdy jej tam nie było?



Wszyscy


Drzewce. Trzecia niedziela przed objawieniem świętego Childeryka [czyli kwiecień] w dwunastym roku panowania króla Renalda III Pięknego. Tercja.


Świątynia Stwórcy w Drzewcach ponownie ożyła - taki był fakt. Można było się spierać czy wynikało to z urody Mieszka, do którego wzdychały wszystkie wieśniaczki czy też sprawił to autorytet sędziwego Eugeniusza. Najwyraźniej młodzik i staruch stanowili doskonałe połączenie, by nieść kaganek wiary w Drzewcach! Był jednak jeszcze jeden czynnik: w końcu odbywały się nabożeństwa! A wiecie co było najważniejsze w nabożeństwach? Nie, nie modlitwa i inne takie. Naiwni... W końcu wszyscy na wsi zyskali uniwersalny powód, by spotkać się co niedzielę w jednym miejscu oraz by każdy mógł otaksować każdego spojrzeniem. Można było oszacować jak wiedzie się sąsiadom... Czy ładnie ubrały się kobiety? Może któraś troszkę nieprzyzwoicie? A ciekawe kto ile da na ofiarę? A czy wszyscy spowiadają się regularnie? Kto modli sie odpowiednio żarliwie, tak by go nie wzięli na języki? Nabożeństwa nieprawdopodobnie ożywiły życie towarzyskie w Drzewcach!

Tej niedzieli, gdy Eugeniusz odprawiał nabożeństwo, a stado wiernych uczestniczyło z nabożną powagą, drzwi świątyni rozwarły się z hukiem. Oczom wszystkich ukazał się Henryk, syn Henryka.


Eugeniusz rozpoznał w nim mężczyznę, który pierwszego dnia padł mu do stóp, błagając o zbawienie.
- Dobry Boże, Heniek się upił... - szepnęła z przestrachem jedna z bab, spoglądając na ogarnięte szaleństwem oczy przybysza.
Każdy mieszkaniec Drzewiec wiedział co znaczy "pijany Henio" - zazwyczaj potężne kłopoty. Wiele lat temu Henryk dość konkretnie nadużywał alkoholu. Gdy pewnego dnia kosił zboże pod wpływem mocnego piwa, nie zauważył jak pod ostrze kosy podeszła jego paroletnia córeczka. Narzędzie rolnicze ścięło główkę nieszczęsnego dziecka równie skutecznie jak ścinało żyto. Tamtego dnia zrozpaczony Henryk przysiągł, że już nigdy więcej nie tknie alkoholu. Zdarzało się jednak, że łamał daną obietnicę i wtedy zazwyczaj efekt był spektakularny..
- Ludzie!!! Zginiemy!!! - wrzasnął Henryk na całe gardło. - Nadciągają!!! Jeźdźcy!!! Na potężnych koniach!!! Z mieczami!!! Módlmy się do Stwórcy o ocalenie!!!
Heniek padł na posadzkę, mamrocząc modły pod nosem. Był cały roztrzęsiony.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 28-07-2019 o 22:29.
Bardiel jest offline  
Stary 28-07-2019, 22:15   #15
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Maryna dumna jak paw co go hodowali sołtys w Zalipiach, siedzioła w paradnej, krasej chustce i korolach co je do Jedrycha dostoła na honornym miejscu (w trzeciej ławie - zara za ławą dziedzica, i pustą ławą co jej sie ludziska bali zajmować). Kole niej siedzioły wystrojone dziecka od najmłodszej cery przy niej do najstorszej Zochy na drugim końcu ławy. Słysząc zamieszanie wpierwej surowym wzrokiem swoich, coby się zachowywali, soma zaś odwróciła głowę aby zoboczyć cosik się tam wyrabia.

Kiej zobaczyła Heńka ać ją zmroziło, dyć po siwusze wszytkiego można beło się po niem spodziewoć.

Opiekuńczym ruchem przyciągnęła do siebie chustę z małą. Po prowdzie nie wiedzioła co robić. Jeślik Heniek prowdę mówią to nic ino uciekać gdzie ją oczy poniosą, wszak obce chłopy we wsi kiej w wielkim świecie wojna to nic dobrego, dyć nie tylko gotowiznę i zapasy a i życie można łacno stracić. Ino z drugiej strony na śmieszność możno się łacno narazić ucieczką kiejby to nie prowda była. A jak cosik se ludzia uzburają toć śmiech na lata być z tego może i wstyd jedno.

Maryna nic nie robiła jeno patrzoła co inne chopy robiom.


 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 28-07-2019 o 22:21.
Wisienki jest offline  
Stary 28-07-2019, 22:45   #16
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Vaida jak zawsze stała w samym końcu, zaraz przy drzwiach. Nie dlatego, że brakowało jej wiary, wręcz przeciwnie. Dziewczyna zwyczajnie bała się boga. Vaida nie należała do dziewek które można było łatwo wystraszyć, pewnie nawet wielu chłopów uciekło by przed wściekłym kogutem, ogierem albo wołem.
Nie Vaida. Rozsierdzonówna miała w sobie tyle złości, że każdy zwierz, dziewka a nawet chłop przeważnie schodził jej z drogi. Nawet jeśli nie ze strachu to zwyczajnie by krwi sobie nie psuć. Vaida nie bała się we wsi prawie nikogo. Na pewno nie Heńka i gdy tylko kobieta posłyszała dzieciobója za plecami, krew natychmiast odpłynęła jej z twarzy.
Gdyby nie to, że byli w kościele już by go chlusła...
Gdyby nie to, że byli w kościele...
Vaida jednak też wiedziała co to strach. Bała się Ojca gdy ten jeszcze żył, bała się nawet o nim myśleć. Teraz bała się dotykać jego rzeczy zupełnie jakby stary Jędrek wciąż mógł ją kopnąć czy uderzyć. Tak samo a nawet bardziej Vaida bała się Boga. Przecież bóg, to też ojciec tylko jeszcze większy i straszniejszy. Vaida też bała się diabła, dlatego jemu też świeczkę stawiała, bo przecież "strzeżonego strzeże" czy jakoś tak...
Podobnie jak w przypadku ojca, lęk Rozsierdzonówny przed stwórcą przenosił się też na wszystkie rzeczy które jego są a więc na budynek kościoła i całe jego wyposażenie, oraz osobę księdza Eugeniusza. Wielgaśna dziewczyna stała więc blisko drzwi nabożnie wpatrując się w podłogę mając nadzieję że ksiądz na nią nie spojrzy.
Wyszystko co święte było bowiem straszne.

Po tyradzie Henryka Rozsierdzonówna rozglądała się niepewnie po twarzach pozostałych w niemym pytaniu "co czynić?"
lać Henryka?
uciekać?
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 28-07-2019, 23:45   #17
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Wielebny Eugeniusz przerwał nauki w pół słowa, kiedy do świątyni wparowała z hukiem osoba Heńka. Z początku starzec został kompletnie wybity z rytmu, przyglądając się bezradnie niespodziewanej scenie.

Stojący z boku pod ścianą Mieszko, który posługiwał w czasie nabożeństwa, zrobił naburmuszoną minę. Był zły, iż ktoś zakłócił ich spokój, a może gniewał go fakt, że ktoś oderwał spojrzenie kobiet od jego osoby.

- Zaraz zrobię z nim porządek - mruknął pod nosem chłopak. Eugeniusz znał go już na tyle iż wiedział, że ten byłby do tego zdolny. Młodemu służącemu nie brakowało śmiałości.

Kapłan uniósł uspokajająco dłoń w jego kierunku, nawet na niego nie zerkając. Dał mu tym samym do zrozumienia, by nie próbował drgnąć z miejsca. Następnie wielebny pochylił się i ucałował ołtarz z pełną pobożnością, po czym zszedł po schodkach z podwyższenia. Wsuwając dłonie w rękawy, minął palenisko i ruszył miarowym krokiem pomiędzy ławkami w stronę drzwi. Przechodząc obok wiernych nie zerkał na nikogo, ze spojrzeniem utkwionym w Heńku.

Z jego chodu i wyrazu twarzy emanowało opanowanie i stanowczość. Dlaczego wpierw nie odezwał się żadnym słowem, tylko od razu postanowił zainterweniować? Być może stwierdził, że nie wypada mu wykrzykiwać zza ołtarza albo kimś się wyręczać. W końcu Eugeniusz był w domu boga, który był też jego domem. To on tutaj rządził i prawdopodobnie chciał tym samym dać tego przykład.

- Uspokój się, niecnoto - zaczął głośno wielebny Niemysł, zatrzymując się przed leżącym mężczyzną. - Rozsiewając panikę, okazujesz tylko brak wiary. Jesteś w twierdzy Stwórcy, tutaj chroni cię jego święty ogień! - kontynuował nabożnym tonem.

- Gdzie? Gdzieś widział tych jeźdźców, o których mówisz? A może twój zapijaczony umysł zsyła na ciebie te przeklęte obrazy, hm? Wstań i przeproś za swe niegodne wtargnięcie a następnie wróć do domu wytrzeźwieć - polecił twardo kapłan.


Kiedy uwaga zebranych została odwrócona, Mieszko wykorzystał okazję i wymknął się ukradkiem do pomieszczenia za salą modlitewną. Tam pobiegł szybko do bocznego wyjścia i wyjrzał na zewnątrz. Może uwierzył w słowa awanturnika, a może poczucie obowiązku do wiernych popchnęło go, by upewnić się, że nic im nie grozi.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 29-07-2019, 15:11   #18
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Młyn Wodny - Przed świtem.

Nawoja obudziła się pierwsza. Zawsze wstawała pierwsza ale przybycie kapłana znowu wprowadzało dodatkową pracę w każdą niedzielę. Z jęknęłam niezadowolenia przeciągnęła się i trąciła wtuloną w nią Bogne.
- Wstawaj Boguś. Piece trza rozpalić na nowo. - Ta odpowiedziała też pomrukiem ale zaczęła się wyplątywać spod pierzyny. Nawoja przemyła twarz zimną wodą z misy w jej pokoju którą całą zimę dzieliła z Bogną. Nie była jedynaczką ale pamięta jak się ucieszyła kiedy przypadł jej własny pokój. No może nie do końca bo wcześniej był to pokój jej babki a akurat Nawoja lubiła staruszkę i smutno jej było jak ją zaraza wraz reszta zabrała.
- Świato miał nanieść drewna wczoraj...jak nie ma to idź go z łóżka wyrzuć na mróz niech nosi dzisiaj jak go wczoraj niemoc znalazła. - Pouczyła dziewczynę i założyła fartuch. Do śniadania i chleba stroić się nie trzeba to zrobią jak już wyjeżdżać będą.

***

Po jakimś czasie na dół zszedł młodszy z braci Nawoi. Łypnął na nią obrażony, że musiał jak baba wstawać rano.
- Wojka! Co to za pomysły żeby mnie ściągać w nocy? - Zapytał trochę zły blondyn, podchodząc i szperając po glinianych naczyniach szukając czegoś do przepłukania po nocy gardła.
- Jak się szwęda po kątach z Bogną zamiast drwa nanieś to trza ci rankiem dupę ruszyć! - syknęła do niego młodsza siostra, stawiając przed nim dzbanek z kozim mlekiem. Ten łypnął na nią kolejny raz ale zamiast odpysknąć że nie jej to sprawa co on robi po kątach to burknął coś pod nosem. I ruszył do wyjścia.
- I Płomyk wypuść niech rozprostuje kopyta. - Dodała jeszcze za nim. Światożar zawsze dawał się jej manipulować ale odkąd go nakryła z Bogną to jakby bardziej się jej słuchał. Pewnie by Ojcowi nie wypaplała, że grzeszników trzyma pod dachem. Nie to żeby Nawoja to zrobiła ale kto wie jak się sprawy ułożą. Kiedy jedno nanosiło drewna a drugie rozpalało w piecach i gary z wodą stawiało na paleniskach, Nawoja ciasto zagniotła.
Dla ich zwykłe jakie lubili. Dla wdowy i jej dzieci z mięsną wkładką, różne kawałki boczku i gotowanego mięsa, owszem głównie resztek które wypadało by zużyć ale już w cieście nikt na to nie patrzy.
No i dla nowego kapłana z rozgniecionymi orzechami w miodzie. To taki dodatek do datku. Racimir mówił że to dobrze godnie powitać nowych co by dobrze zapamiętali zostali. A że młynarz sam tego przygotowywać nie musiał to mógł mieć gest.

***

Chlebki trafiły do pieca i można się było zabrać za śniadanie, na wielkiej patelni rozlane na skwarkach jajka powoli ścinały się w swojej drodze do zostania jajecznicą. Do izby wsunął się Żyrosław przeciągając się leniwie.
- Ależ hałasu robicie. Prawie że umarłych nam tutaj posprowadzacie. - Powiedział siadając ciężko za stołem. Bogna postawiłą przed nim kubek ze świeżym mlekiem, za co ten podziękował szczypiąc ją w tyłek i zachowując się jakby nic się nie stało.
- Jak nie masz co z rękami robić to możesz bratu pomóc z noszeniem drewna… - Skomentowała Nawoja na odpowiedź nie musiała długo czekać.
- Tu mi dobrze a ten niech kończy co zaczął. -
- Płomkę mu kazałam wypuścić żeby się rozbudziła na placu. To byś mógł tylko sprawdzić czy to zrobił.
Owa Płomka to koń. Klacz młynarza, co ją matka Nawoi wniosła jako część posagu. Wielkie i silne to wyrosło od czasy zaślubin Racimira z Samboją. Nieraz wypożyczana do pługa sąsiadom gdyż zdawała się ciągnąć wozy, sanie i pług z taką lekkością jakby jej kazali powietrze przenosić. Mimo upływu lat nijak nie widzieli by z sił opada, tylko źrebić się nie chciała. Poza jednym wszystkie martwe z niej wychodziły a i ten jeden, pierwszy jej, nie dożył zimy. Na jesieni na pastwisku wilki go dopadły i rozszarpały. Klacz też parę razy na pastwisku próbowały dorwać, ale ta to jak kopytem trafi to mogłaby kamień kruszyć, to kończyło się na skamlącym wilku i paru śladach kąśnięcia. Racimir się jednak nie poddawał uważał że jak się jej raz udało żywego źrebia dać to da się to powtórzyć. Chociaż powoli traci nadzieje że dobrymi modlitwami się uprosi boga o taką łaskę. Coraz częściej rozpytuje tych którym Jeremi zwierzęta leczył a to ile wziął, a to czy na pewno zdrowe były a to czy później naprzykrzać się nie przychodzi. Żyrosław był zdania że należy spróbować. Światożarł że drugiego konia się znajdzie jak Płomka już się zestarzeje. A Nawoja była zdania, że klacz ma czas by jej się polepszyło i nie trzeba się do bezbożników o pomoc zwracać.



***


Racimir wstawał ostatni, przyzwyczaił się, że dzieci jego wiedzą co robić i nie ma się czego martwić. Chełpił się przed samym sobą, że dobrze dzieci wychowali z Samboją. Jeszcze tylko jakby dobre synowe i zięć mu się trafił to by mógł już tylko żyć na ciepłym a młodzi się o niego zatroszczą.
- Jak to miło do izby wejść i ujrzeć was razem. - Przestąpił próg ale zanim siadł podszedł do każdego. -[/i] Zdrowych.[/i] - Pogładził Bogne po głowie. - Szczęśliwych. - Zmierzwił włosy Żyrosława. - Silnych. - Klepnął Światożara po ramieniu aż ten stęknął. - I pięknych. - Ucałował córkę w czoło, dopiero wtedy zasiadł przy stole. Nawoja i Bogna podały im ciepły posiłek na talerze i same też zasiadły. Czekali aż Racimir zacznie jeść by i oni mogli.
- Taki mnie dzieci sen naszedł dzisiaj. Matkę żem waszą widział i tak jak nigdy mi się ciepło zrobiło. - Uśmiechnął się po twarzach zebranych. - Tak coś czuje, że ten rok dobry będzie dla nas. Że dobre zmiany nadejdą…. No to jedzmy a potem się doprowadzimy do porządku i na nabożeństwo.

***

Młynarz był zdania że pierwsze kazanie nowego kapłana to ważna sprawa toteż z całkowitą zacnością trzeba to potraktować. Ruszyli, umyci, uczesani i ubrani odświętnie choć nadal w ciepłych narzutach to trochę się kłóciły z białymi koszulami czy kolorowymi kubrakami. Płonka ciągnęła żwawo wóz, na koźle siedział Żyrosław i Racimir. Reszta z tyłu razem z koszami ciepłego chleba dla wody Maryny i Kapłana Niewmysła.

Nawoja zerkała w czasie nabożeństwa po zebranych ciekawa jak się zmienili w czasie zimy czy aby jakiś plotek nie dosłyszy. Akurat oni to dosyć daleko od reszty położeni toteż wszystkie plotki do nich jako ostatnie przychodziły.

Wtargnięcie Henryka jako urozmaicenie przyjęli. Mimo słów kapłana Światożar nie słuchał, wstał z ławy i ruszył mimo syku rodzeństwa do wyjścia. Żyrosław poszedł za nim by zawrócić brata. Nawoja stwierdziła że sama tak siedzieć nie będzie to i poszła za nimi.
Jak człek pijany i ma zwidy to trudno a jak rzeczywiście jacyś obcy przejeżdżają przez wieś. W końcu obcy przejada i odjadą a kapłana można i w kolejna niedziele posłuchać.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 02-08-2019 o 17:43.
Obca jest offline  
Stary 30-07-2019, 00:53   #19
 
Snigonas's Avatar
 
Reputacja: 1 Snigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputacjęSnigonas ma wspaniałą reputację
Gawain stał z tyłu świątyni. Dawne przyzwyczajenie z czasów gdy stary klecha we wsi był mu nieprzychylny. Niby Eugeniusz nie sprawia wrażenia fanatyka, ani nie próbuje go włożyć na stos przy okazji jakichś uroczystości, ale wolał zostać przy swoim zwyczaju stania przy drzwiach kaplicy.

Albert, syn jego stał z boku, rozmawiając z jakąś dziołchą. Nie mógł sobie przypomnieć jak ma na imię, ani z którego domu ona pochodzi, przez zimę trochę się zapomniało jak z chałupy się nie wychodziło. W każdym razie uważał, że te zaloty skończą się dość rychło, w końcu tej zimy już łaził na schadzki z dwiema różnymi i nie trwało to zbyt długo, a podczas jednej trafił na wilka który odłączył się od stada. Na szczęście dla niecnoty było to obok chałupy, więc jedyną pamiątką po tym spotkaniu jest pogryziona noga na którą wciąż utyka, a podług znachorki zostanie mu tak na długo

Akurat gdy nauka nowego kapłana zaczynała nabierać sensu i stawała się zrozumiała dla Gawaina do kaplicy wlazł spity Heniek. Gawinowi nie chciało się w żaden sposób reagować, bo widział że Kapłan i Mieszko zaczęli interweniować. Co prawda przestraszyła go wieść o zbliżających się jeźdźcach, bo jego chałupa stała na uboczu i zawsze mogła zostać złupiona mimo że wyglądała, po tym gdy zapadła się część strzechy, na opuszczoną i zaniedbaną.
 

Ostatnio edytowane przez Snigonas : 30-07-2019 o 19:14.
Snigonas jest offline  
Stary 03-08-2019, 09:04   #20
 
Balzamoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Balzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputację
Jeremi usiadł na łóżku i trzęsącą się dłonią starł pot z twarzy. Zamknięte okiennice nie przepuszczały światła, ale czuł że słońce już wzeszło.
Zły los, zły los znowu nas nawiedzi. – jęknął cicho rozpalając ponownie ogień. - To właśnie on usiadł mi na piersi i dusił. – wiedźmiarz usłyszał jak Ulf zrywa się z posłania.
Dwa chłobuki co domu pilnują, krąg ochronny a jednak się przedarł. Na piersi mi usiadł, dech odebrał. Na insze, pomniejsze czerwoną nić na palcu bym zawiązał i skropił sokiem z czarnego bzu. Ale ten... tego znam widziałem go już. Widziałem jak nad wsią krążył i zarazę przyniósł. O nie, on przynosi tylko wielkie nieszczęścia... Nie na moje siły on. W dawnych czasach zwołałbym wiedzących z całej okolicy i może razem byśmy go przepędzili. Ale teraz? Teraz nas niewielu i za słabi jesteśmy, zbyt dużo żeśmy zapomnieli, zbyt wiele dawnych przysiąg z mniejszym ludem zostało zerwanych. – mówił ni to do chłopca , ni to do siebie wyciągając ze skrzyni flaszkę gorzałki, po czym pociągnął z niej głęboki łyk. Otarł łzy co mu w oczach stanęły, flaszkę odłożył na miejsce i zaczął się odziewać. Wysłał Ulffa żeby zwierzęta oporządził a sam ukroił trochę chleba i wędzonego boczku. Gdy chłopak wrócił nalał do drewnianych kubków piwa i zaczęli jeść.
Jako szarakowi gnaty... Orzeł... – mruczał pod nosem Jeremi przeżuwając powoli ostatnie kęsy. - Szraraki to my, chłopy. A orzeł? Najazd? Może nowy pan? Czy aby we dworze orzeł gniazda nie założył? I tak może być i tak... – spojrzał na chłopaka. – Zostaniesz na gospodarstwie. Ja idę do wsi. I nie marudź mi to że chcesz matulę obaczyć. Coś złego nadchodzi, tutaj będziesz bezpieczniejszy. – powiedziawszy to zebrał się szybko i ruszył do wsi. Znał wszystkie skróty więc szybkim marszem udało mu się dotrzeć do wsi niedługo po tercji, w sam czas by zobaczyć jak Henryk wbiega do kościoła i usłyszeć niesione przez niego wieści. Jeżeli przybysze mieli złe zamiary to wioska była już skazana. Niemal wszyscy byli na mszy, bez proc czy wideł. Jeremi ruszył do kościoła zobaczyć czy Arnika z mężem i dziećmi jest na mszy czy nie. Chciał ich ostrzec ale wyglądało na to że zły los nie próżnował i wiedzący przybył zbyt późno.
 
__________________
"Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą."
Fryderyk Nietzsche
Balzamoon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172