Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2019, 16:11   #1
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
[autorski] Ci, którzy pracują... [+18]


OPIS ŚWIATA

MUZYKA


***

Tradycyjnie społeczeństwo podzielone było na trzy stany: tych, którzy walczą, tych, którzy się modlą i tych, którzy pracują.
Ta opowieść będzie dotyczyła tych, którzy stanowili większość, a jednak najczęściej byli pomijani.
Pracujących…


***




Drzewce. Przedwiośnie. Dwunasty rok panowania króla Renalda III Pięknego.


Zima dobiegła końca. Tak jak każda pora roku, miała zarówno niezaprzeczalne zalety, jak i uciążliwe wady...

Zasypane śniegiem pola nie wymagały już ciągłej pracy, toteż chłopi mogli pozwolić sobie na odpoczynek. Jeśli mróz nie doskwierał przesadnie, nic nie stało na przeszkodzie, by zrelaksować się przy palenisku, zapalić fajkę czy posłuchać interesujących opowieści. Na spokojnie powymieniać się ludowymi mądrościami dotyczącymi gospodarki rolnej, zwierząt hodowlanych czy też... Jak postępować z płcią przeciwną. Dodatkową atrakcją była większa niż zazwyczaj ilość mięsa - chłopi zabijali sporo zwierząt przed pierwszym śniegiem, by uniknąć konieczności karmienia ich. Jednym zdaniem: pełen spokój. Na straży tych błogich chwil stał mróz. Zjawisko w przyrodzie, które zatrzymywało pochód armii i zmuszało zwaśnione strony do rozejmu - nawet wrogowie nienawidzący się aż po grób, musieli na ten czas zakopać topór wojenny. A gdy wielcy tego świata nie tłukli się po czerepach, również maluczcy korzystali. Nie trzeba było wyglądać z niepokojem za okno, czy aby nie zbliża się banda podejrzanych grasantów - gotowych złupić dobytek, zgwałcić czy zamordować. Zima - choć sroga, zapewniała bezpieczeństwo.

Jednakże nie wszystko było piękne i błogie. Choć mężczyźni mogli odpocząć od orki, to kobiety nadal musiały pracować na pełnych obrotach. Gotowały, warzyły piwo, zajmowały się gromadkami dzieci, tkały ubrania na krosnach. Nie mogły pozwolić sobie na tyle swobody, co mężczyźni. Ci ostatni też nie mogli tylko beztrosko pykać fajek - czasami trzeba było wziąć pałkę, włócznię i sieć, by bronić dobytku. Nie przed ludźmi, a przed zwierzętami. Zimą krzepkie wilczyska z Lasu Mgieł łączyły się w liczne watahy, by zapewnić sobie przetrwanie. Choć zazwyczaj zajmowały się dziką zwierzyną leśną, to czasami łakomiły się na dużo łatwiejszy łup. Zamknięte zwierzęta hodowlane mogły wydawać się łatwą zdobyczą - póki chłopi nie zebrali się i nie pokazali bestiom, że mięso należy do nich... Wtedy głodne zwierzęta nie poprzestawały na owcach czy kozach. Kiedy w grę wchodziło przetrwanie, zjadliwy okazywał się również człowiek. Najlepiej odosobnione, bezbronne dziecko.

Był jednak wróg o wiele straszliwszy od szczerzących kły wilków czy bezwzględnych maruderów. Wróg, który powoli zdawał się zabijać od środka. Mącił zmysły, frustrował, drażnił, doprowadzał do rozpaczy. Ów podstępny Jeździec Apokalipsy zwał się: Nuda.
Ostra zima utrudniła transport do granic możliwości. Praktycznie nikt nie opuszczał wsi, ani nikt nowy do niej nie przyjeżdżał. Jak długo można patrzeć w te same, smutne gęby? Jak długo można słuchać tych samych opowieści? Jak wiele dni można spędzić w upojeniu alkoholowym? Dla niektórych jedynie mocne piwo stanowiło ucieczkę od marazmu i bezczynności...

W końcu jednak nadeszła długo wyczekiwana pora wiosennych roztopów. Zamiast śniegu, wszędzie zaczęło królować błocko. Jedni witali wiosnę z radością, zaś inni z nabożną powagą. Wszyscy jednak zastanawiali się: co przyniesie ten rok? Jakie wieści przyjdą ze świata?
 
Bardiel jest offline  
Stary 21-07-2019, 21:13   #2
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Maryna wyczekiwała wiosny jak zbawienia duszy. Ta zima była prawdziwym przekleństwem dla młodej wdowy.

Zaraz po pierwszym mrozie pod synem Jędrycha kra się załamała i chociaż go chłopy wyciągły zamróz go chwycił i chłopok ducha wyzionął, chocia Maryna na leczenie, święty ogień jej światkiem, nie szczędziła grosza. No i podwójna szkoda nastąpiła bo i w gotowiźnie i na parobku robotnym i posuchanym nie tak jak jego siostrzyce, które pod jego nieobecność jeszcze gorzej panoszyć się zaczęły.

Zocha i Janusia gembami kłapały cołki czas a kole żywiny żadna chodzić nie chciała. Niby jeszcze starsza cośik pomomogała ale i z tej pomocy szkoda nie roz wynikła, że nie wspomnę ileć rozy kasę przypadliła, nić u kołowrotka zerwoła. Z Zochom zaś skaranie Boskie było, zawszeć beło to przemądrzołe i pyskate, telko terozki wytzymoć z nią się nie deło.

Symek nic innego nie robił tylko w pieńkach dłubał i bałogon w izbie robił. A małej przy piersi zęby szły i płokoła niemożebnie i dzień w nocy.

Nic więc dziwnego, że zima dłużyła jej się niemiłosiernie, a uwiązania na małej przestrzeni z bandą bachorów sam Święty Ogień by nie strawił. Dobrze, żeć Janusia chocia robiła co beło trza bez godonia, boć inoczej Maryna torby by wziena i posła w świat szeroki.


Jedyną jej radością tej zimy był rzadkie odwiedziny młynarza, które z wiosną robiły się jakby częstsze...


Czy Wasza postać jest z prawego łoża? - tak

Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?- Po mężu ma kilka hektarów, ale co z tego jak nie ma komu jej obrobić?

Skąd pochodzi? Urodziła się w Drzewcach czy jest jednym z przybyszy? -
Pochodzi ze wsi Zalipie, ale mieszka tu już 12 lat więc jest prawie swoja.

Czy ma jakieś praktyczne umiejętności? - Gotuje, sprząta, ogarnia żywię, pięknie wyszywa i śpiewa
Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci? - Wdowa z bandą dzieci (trójka własnych plus dwoje pasierbów)

Czy ma jakieś aspiracje? Jeśli zależy jej tylko na pełnym brzuchu – też napiszcie! - Chce wysłać wysłać Symka do cechu rzeźbiarzy na nauki

Ile ma lat?- mniej niż 30

Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
nie

profesja/życiorys - wdowa po bogatym chłopie

NPCE
- Janusia (pasierbica)- około 17 lat, gapowata, często się zamyśla trza by ją było za mąż wydać, póki ładna bo do roboty mało zdatna, jak się zamyśli to same straty a to wiadro rzeka porwie, a to krowa w szkodę wejdzie
- Zocha (pasierbica) - około 14 lat, przemądrzałe to ponad wiek i pyskate, rządzi się jak może, zdanie macochy podważa, o posag się dopytuje, a kiej jest zła po kontach w chałupie gada, że Symek to nie jej brat, trza mieć na nią baczenie ale do roboty się nadaje, tak czy inaczej trza ją poza wieś za mąż wydać co by gembe krótko trzymała
- Symek - ma tak ze 12 lat, robi jeno co mu matul każą, a jak matul nie patrzą to by ino w drewnie dłubał
- Jagusia - może mieć z 8 lat, spośród dzieci Martny tylko ona jest podobna do Jędracha i jego dzieci z poprzedniego małżeństwa
- Sławcia - nie ma jeszcze dwóch lat, dziecko ładne i uśmiechnięte, Maryna często nosi ją ze sobą w chuście

Zmarli NPCE
Jendrych - bogaty chłop, były mąż Maryny wcześniej wdowiec z dziećmi
Jewka - córka Jędrycha z pierwszego małżeństwa zmarła na kaszel będzie z dwie wiosny temu.
Rychu - syn Jędrycha z pierwszego małżeństwa, zmarł na zapalenie płuc



 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 23-07-2019 o 13:57.
Wisienki jest offline  
Stary 22-07-2019, 14:23   #3
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Zima to najnudniejszy czas roku. Na dworze samo zimno, i też tylko biało, no i jeszcze szybko się ciemno robi i te ciemności trwają długo. Jeszcze jakby się mieszkało we wsi. Tam gdzie można sąsiada odwiedzić gębę odezwać do kogoś.
Niestety dla mieszkańców młyna był to czas nudy i kiszenia się we własnym rodzinnym towarzystwie. No może nie takim rodzinnym. Jakiś czas po pierwszych głębszych śniegach ojciec przyprowadził do domu Bogne. Tę przybłędę.
Racimir tłumaczył że do pomocy ją przygarnął i że Nawoja nudzić się z nimi nie będzie.
Nawoja wiedziała lepiej, nic się nie zdało że taka pomoc to po bożemu. Dziewczyna wiedziała że pewnie Bogna zagadała do ojca przy ludziach a ten nie chcąc wyjść na skąpca przed ludźmi i pewnie pokazać się przed Wdową Maryną jaki to hojny i dobry dla bliźniego tę przybłędę wziął.
Choć i to na rękę córce młynarza wyszło. Już z trzema chłopami pod dachem jest dużo roboty co dopiero jak jeszcze dochodzi gotowanie czy pieczenie ciepłego chleba dla bachorów wdowy.
“W co ty nas pakujesz tato...” myślała często Nawoja jak ojciec pakował ciepłe podpłomyki czy kawałkami jabłek w cieście do koszy i zawiózł je do domu wdowy. Niby że pomoc bliźniego.
Żyrosław i Światożar też nie do końca zadowoleni. Myśleli że będa mogli się w zimę polenić a ojciec kazał im miejsce w izbach robić, stare deski do stodoły wynosić. Ściany uszczelniać. Temu Nawoja ojcowi wtórowała skoro ona ma więcej roboty w zimę to niech oni też leniwe tyłki ruszą!

Nawoja na co narzekać tej zimy miała, chociaż niektóre rewelacje okazały się nawet korzystne. Bogna mimo, że znajda była pracowita. Co Młynarzówna jej powiedziała to zrobiła. Z początku niechętna dziewczyna teraz nawet przyjazna w stronę Bogny. W końcu nie spędza się długich miesięcy razem pracując i dzieląc pierzynę by być nadal dla siebie obojętnym. A mając perspektywę dzielić przestrzeń z pracowitą choć szpetną Bogną a stadem dzieci wdowy to Nawoja już miała ochotę by ta została i na czas wiosny.
No i dochodził fakt że Bogna nauczyła się od niej piec chleb z wkładką. Coś co do tej pory tylko gościło w domu młynarza albo na stołach tych którym młynarz “posłodzić” chciał. No ale skoro ojciec dla rodziny w dowy co jakiś czas właśnie taki chleb z wkładką chciał wieść to Nawoja musiała podzielić się wiedzą. Za dużo harówy na jedną osobę.

ALe teraz...Teraz wiosna szła, ani się obejrzy a lód na rzece popęka. Koło młyna ruszy pod siłą wody. Ziarno co jeszcze zalega w spichlerzu zmieli się na biały pył. Wszystko się ruszy, zwierzęta rośliny oni sami. Ojciec już się częściej rusza … co wprawdzie przyprawia jego własne dzieci o konfuzje. Ale chyba lepiej żeby chodził niż leżał w łóżku i gnił ze starości.
Bo tak po cichu nawet się cieszyli że ojciec szczęśliwy chodził.

Jedyna córka Racimira Młynarza, poza dwójką żyjących starszych braci, Żyrosławem i Światożarem.

Czy Wasza postać jest z prawego łoża?
Tak

Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Ona żadnego ale ojczulek jest jedynym młynarzem dzierżawy już nie płaci więc pewnie gdzieś sobie coś tam chowa. No i po rodzinie widać że uważają się za lepszych.
Mieszkają w Młynie, a dokładniej w Izbie koło młyna, która ma też piętro, chwilowo nieużywane.
Mają konia i wóz, stary ale nadal trzyma się kupy będziem się martwić jak go szlag trafi. Młynarz niby brzdęki ma ale chyba żydowska krew w nim płynie bo ‘oszczędza’ gdzie się da.
Mają też koguta i sześć kur, gdyby się kokosze niosły porządnie to by było więcej. I jedną krowę.

Skąd pochodzi? Urodziła się w Drzewcach czy jest jednym z przybyszy?
Nawoja urodziła się już w Drzewcach jej rodzice pochodzą z innych wsi. Ojciec szukał miejsca gdzie konkurencji mieć nie będzie.

Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Umie obsługiwać młyn.
Sypać mąkę by jak najmniej się zmarnowało.
I piec chleb i ciasta umie zwłaszcza takie słodkie jak w lato i na jesieni jak z lasu jagody czy dzikie maliny dziewucha naniesie.
Gotować umie. Porządek w izbie umie utrzymać.
Nierobów na chałturze u ojca pogonić do roboty umie.

Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Panna na wydaniu tyle, że ojciec byle kogo za zięcia nie weźmie.

Czy ma jakieś aspiracje? Jeśli zależy jej tylko na pełnym brzuchu – też napiszcie!
Żyć dobrze (w sensie w dobrobycie) i żeby jej starsi bracia nie przynieśli do domu jakiejś głupiej suczy co na życie w gospodarstwie młynarza się czai.


Ile ma lat?
Szesnaście

Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Rodzinę młynarza mocno przetrzepała zaraza.
Oprócz teściowej (po której młynarz jakoś wielce nie płakał), zmarł też jego najmłodsi synowie i żona jako ostatnia.

 

Ostatnio edytowane przez Obca : 23-07-2019 o 14:04.
Obca jest offline  
Stary 23-07-2019, 01:35   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Luther Grolsch zleciał z muru i łeb o kamienie rozbił. Iście jako ulęgałka. Nawet potem poturlał się jeszcze parę łokciów, by rumiane lico ku ciemnemu niebu wystawić. Co działo się potem rzecz jasna nie wiedział, bo przytomność potracił, ale lecąc wiedział już, że państwo rodziciele niezłego mu bobu za ten wygłup zadadzą. Po tym rzecz jasna jak już go wykurują i obsobaczą towarzyszących mu w tym wydarzeniu Światożera i Żyrosława, którzy Lutherowymi kumami ostatnimi czasy byli. A rzecz jak łatwo się domyślić rozbiła się o te dwie stare jak świat kości niezgody. O babę i piwo. To drugie łatwo wyjaśnić, bo trzej młodzianie zwyczajnie onego późnego wieczora je pili, a mimo chłodu już za bardzo pijalne ono nie było. No ale jasna to rzecz wylać się nie godziło. Babą zaś, o którą poszło, była przyszywana siostra dwóch młynarczyków, Bogna. Jakoś tak wiele tygodni drzewiej dnia pewnego jesiennego kiedy wiatr był przeokrutny, protegowana Racimira do świątyni szła w chuście jaką od pana ojca dostała, a która jakoby jeszcze własnością jego żony ongi była. Pyszna to chusta była ze samego Meandra ponoć, abo i jeszcze dalej. Dość jednak rzec, że jako wiatr powiał Bognie od zadka, tak porwał chustę i poniósł na sam szczyt ruin gdzie ongiś pan Hubert mieszkał. Materiał się o jakie żelastwo zawinął i już nijak go stamtąd odzyskać było…
No ale jako się ma wiosen osiemnaście i nieco w czubie, i jak do tego jeszcze o dziewkę chodzi, to na durnowate pomysły mocnych nie ma. Od słowa, do słowa i kubka do kubka do zakładu doszło. Bo młynarczykowie obaj pewni byli, że to Stwórca Bognie chustę zabrał, bo nie jej się należała, a Nawojce. A Luther, że to ino wiatr powiał, a oni dwaj trzęsidupy się znaków doszukują.
- Taaak?
- A tak!
- A to jak takiś mądry, dyrdaj po murze i jej zanieś.
- A zaniesę!

I to właściwie tyle z tej historyji. Luther ze swoją słabującą nogą do połowy nie dotarł jak runął w dół.
Jako się obudził, to nuże go matula wywarem karmić na wzmocnienie. Dzień minął i już na nogach był. Choć trochę jakby inny. Niby ten sam co wcześniej, a jakby trochę no inny. Pytali się go co i jak, to gadał jako było, ale pod skórą to strach czuł, że go zaraz do wuja matka pośle, by ten sprawdził czy go jakie złe nie zdybało. A wuja, wstyd przyznać, Luther bał się trochę. A przeca to nie jego wina, że mu nagle czosnek zasmakował, oko mu jedno zszarzało i miast dwóch piwnych teraz dwa różnakie miał. Co więcej teraz równie chętnie jak na młodą Bognę, łypał na wdowę Marynę co to bywało, że się ją ze Sławcią zoczyło jako to małe ze takiego cyca bieluśkiego ciągnęło, że klękajcie narody...

No łatwo to psia jucha nie jest we życiu jako się osiemnaście wiosen ma i portki nosi.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 14-10-2019 o 22:58.
Marrrt jest offline  
Stary 24-07-2019, 22:10   #5
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
[MEDIA][/MEDIA]

Świst wiatru ciągnący ze sobą chłodny całun uderzył w starczą twarz, smagając jego pomarszczone lica oraz porywając białe pasma włosów. Mężczyzna szczelniej opatulił się swoją szatą i wygiął usta w delikatnym uśmiechu, niewzruszony zimnym dreszczem.

Stojąca na tarasie klasztoru sylwetka kapłana wydawała się nieskończonie drobna na tle rozpościerających się przed nią Gór Srogich. Czarny szkielet z narzuconym na ramionach białym kożuchem ciągnął się ku nieboskłonowi, nastroszając swe ostre niczym włócznia groty. Widok jednocześnie przytłaczał, jakby sam Stwórca zesłał swe potężne konstrukty, by wyplenić wszelkie zło z tego świata a zarazem inspirował, ukazując, jak niewielkie są ludzkie troski w porównaniu do potęgi ziemi.

Eugeniusz lubił tu przychodzić, zwłaszcza o świcie. Nieprzerwany szum górskich stoków zabierał jego myśli gdzieś poza najodleglejsze granie, wprawiając w stan głębokiej modlitwy. Człowiek w takim miejscu mógł poczuć się kompletnie samotnie a zarazem nie wydawał się być opuszczony. Jedność z dziełem Stwórcy wypełniała umysł, pozwalając osobie medytującej na niezapomniane doznania.

Nie wszyscy podzielali fantazję starszego kapłana, jednak każdy mieszkaniec klasztoru doceniał niezastąpiony krajobraz, tym bardziej, kiedy któremuś zdarzyło się wrócić do miejskiego zgiełku.

Wielebny Niemysł zaczerpnął rześkiego powietrza i ruszył wzdłuż balustrady, zostawiając za sobą białe odciski. Widocznie utykał na lewą nogę. Tego dnia rozpoczęła się kalendarzowa zima, chociaż w Klasztorze Górskiego Płomienia zmiana pory roku zachodziła niemal niezauważalnie. Może i miały nadejść chłodniejsze wiatry i dłuższe noce, ale czyż nie zmagali z mrozem i górską pogodą każdego dnia?

Jedynym zwiastunem zimy byli powracający w mury klasztoru bracia zakonni. Misjonarze, delegaci, kronikarze. Wszyscy, dla których te zimne kamienie były domem, a którzy większość roku przebywali poza nimi, świadcząc swą posługę. Oczywiście nie wszyscy wracali. Niektórych ważne interesa zatrzymywały na zimę, inni zaś w końcu się łamali. Ulegali wygodom miejskim i bliskości cywilizacji.

Wszak kto chciałby mieszkać na mroźnym krańcu świata? Po co właściwie budować w takim miejscu klasztor i dlaczego ludzie wciąż tutaj żyli?


Eugeniusz zszedł po szerokich schodach na dolny taras i minął długie na kilka metrów mosiężne palenisko, w którym przy okazji ważnych świąt rozpalano duży ogień. Zapewne gdyby drewno nie byłoby tutaj rarytasem, podtrzymywano by święty ogień dniem i nocą. Niestety jego transport był kosztowny a zapotrzebowanie jako zwyczajny opał zbyt duże.


Początki klasztoru nie są jasne. Wiadomo jedynie, że datuje się je na trzy wieki temu. Według najstarszych wzmianek dawniej żył tutaj pewien Pustelnik, którego imienia nie poznano a może wymazano z wszelkich zapisów. Ów Pustelnik wybudował niewielką kaplicę, w której mieszkał i podtrzymywał ogień, medytując. To, czy modlił się do Stwórcy, o jakim mówił Mamoniasz w swych proroctwach nie jest pewne, chociaż na własne potrzeby Ognisko dyktowało właśnie taką historię. W każdym razie po jakimś czasie do pustelni zaczęli zjawiać się pojedynczy podróżni. Doceniając piękno Gór Srogich i atmosferę do głębokich modlitw, kościelna brać obrała sobie tę grań jako cel pielgrzymek na długo po śmierci Pustelnika. Oryginalną kaplicę zburzono a na jej miejscu zaczęto stawiać Klasztor Górskiego Płomienia.

Można by więc się zastanawiać, czy klasztor żyje z pielgrzymów? Jest to rzecz jasna po części prawda. Wszyscy maluczcy, których trzyma się zdrowie oraz pełna kiesa, mogą zamieszkać pośród zakonników. Czy to by odszukać natchnienie do poezji bądź malunków, czy też by zwyczajnie odpocząć od cywilizacyjnych trosk. Klasztor stoi przed każdym otworem. Oczywiście każdym, kto wychwala imię Stwórcy, bądź przynajmniej nie wyraża na głos odmiennej opinii.

Jednak to nie z “dobrowolnych” datków na rzecz kościoła opat utrzymuje klasztorny skarbiec wypełniony srebrnymi centarami. Wizytówką Klasztoru Górskiego Płomienia są jego księgi. Właśnie w tym miejscu powstaje znaczna część ksiąg, będących w powszechnym użyciu w całym Królestwie Remy. Za sukces klasztoru odpowiadają szeregi kronikarzy, braci zakonnych tworzących i kopiujących pisma. Co ciekawe spod palcy górskich zakonników nie wychodzą jedynie święte księgi, jednak nierzadko, a może przeważnie są to wytwory świeckie jak rodowody, księgi historyczne oraz naukowe, a nawet poezja. Zdarza się, że za jedną książkę arystokracja musi opłacić jej wagę w srebrze.

Obecny opat zna się na prowadzeniu interesu, toteż nic dziwnego, że zakonnicy nie głodują ani nie marzną, pomimo pustkowia, w jakim się znajdują. Samo zaś odludzie sprawia, że mieszkańcy nie mają tutaj właściwie nic do roboty poza modleniem się i wypełnianiem arkuszy atramentem, co pozwala opatowi utrzymywać kronikarzy skupionych na pracy.


Kończąc swój spacer, starszy kapłan oparł się o zaśnieżoną balustradę, zerkając w przepaść. Nadal przechodziły go ciarki na myśl o bracie zakonnym, który dwa lata temu pozbawił się w tym miejscu życia, skacząc z tarasu. Zastanawiająco brak świadków mógł sugerować, że okoliczności jego śmierci były niejasne, zwłaszcza, że ślady na śniegu nie dawały jednoznacznej odpowiedzi. Opat jednak szybko zamknął całą sprawę i poświęcił za duszę brata duże palenisko, modląc się o jego zbawienie. Czy zakonnik zginął z własnej ręki, czy ktoś mu w tym pomógł, tego wielebny Niemysł miał się już nigdy nie dowiedzieć.

- Bracie Eugeniuszu! Bracie Eugeniuszu! - ktoś wołał za jego plecami. Kapłan pozostawił przykre myśli w przepaści i odwrócił się do zakonnika. Zaokrąglona twarz i lekko wystający brzuszek zdecydowanie podpowiadały, że mieszkańcy klasztoru nie mieli się tutaj najgorzej. Zakonnik poprawił filcową czapkę, która nasunęła mu się na oczy i podszedł bliżej.

- Tak bracie Bartłomieju? Czyżby to już czas porannych modłów? - zapytał Eugeniusz, wsuwając zmarznięte dłonie do rękawów szaty.

- Nie, bracie Eugeniuszu. Opat Robert was wzywa do swego gabinetu - odparł zakonnik, robiąc dumną minę, jakby oświadczał wolę samego króla.

- Czy dobry opat wspominał, w jakim interesie mam do świątobliwego ojca przybyć? - dociekał Eugeniusz, czując w sercu lekkie ukłucie.

Krótko rzec, wielebny Eugeniusz i opat Robert nie przepadali za sobą i kapłan starał się mu nie wchodzić w drogę. Stary Niemysł może i wiódł życie zakonnika, ale nim nie był. W swych najlepszych latach pracował w diecezji Cefalonii, wymarłego dziś miasta. Straszliwy kataklizm przepędził stamtąd nawet Ognisko. Kilku kapłanów straciło życie. Resztę rozrzucono po całym królestwie, zapełniając ewentualne luki. Pech chciał, że żadna wspólnota nie potrzebowała już kolejnego wielebnego. Tak też Eugeniusz wylądował w klasztorze.

Jako zakonnik, nie ominęła go praca kronikarza. Jednak Niemysł ponad drętwe ślęczenie nad księgami wychwalał działanie. Wierzył, że Stwórca cieszył się, kiedy jego dzieci uczyły się ale też pracowały fizycznie. Dlatego po części zajmował się pielgrzymami, a czasami udzielał nauk. Świadom tego, że dla opata klasztor był tylko zyskownym interesem i chociaż nigdy otwarcie mu się nie przeciwstawił, nierzadko dawał po sobie poznać co o nim oraz jego metodach i podejściu do dogmatów wiary myśli.

- Obawiam się, że nie, bracie Eugeniuszu. Opat pragnął zachować tę wiedzę wyłącznie dla brata uszu - skomentował zakonnik z chytrym uśmieszkiem. Bartłomiej nie był złośliwy. Był zwyczajnie znudzony, toteż pobudzała go każda drobnostka, która wychodziła poza rutynę klasztornego życia. A co było lepszym tematem na plotek, jeśli nie opat wzywający swego niepisanego rywala do gabinetu na prywatną rozmowę? Jak na zawód opierający się na milczeniu, zakonnicy potrafili być gorliwymi plotkarzami.

- Dobrze więc, udam się do dobrodzieja opata niezwłocznie. Dziękuję, bracie Bartłomieju - zreflektował się Eugeniusz, przyjmując pogodną postawę.

Bartłomiej przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu rozmówcy z głupim grymasem, który powoli zaczął schodzić z jego twarzy. Być może zakonnik spodziewał się, że wieść o wizycie w gabinecie opata wstrząśnie wielebnym Eugeniuszem. Choćby najdrobniejsze drgawki, cokolwiek, co mógłby później opowiedzieć reszcie braci. Musiał się jednak zawieść, kiedy spotkał się z jego spokojną i opanowaną odpowiedzią.

- Bracie Bartłomieju? - ponaglił go Niemysł, unosząc jedną brew.

- Tak… Tak, proszę. Wracam do swoich zajęć - mruknął Bartłomiej, zawracając na pięcie i ruszając w stronę bramy. Po drodze odwrócił się nawet kilkukrotnie, zerkając na Eugeniusza, jednak ten zdawał się nie poruszyć nawet na milimetr, cały czas odprowadzając zakonnika pogodnym uśmiechem.

Dopiero, kiedy pulchny zakonnik zniknął z pola widzenia, kapłan skrzywił się nieco.

- Co ten stary cap może tym razem chcieć? - westchnął Eugeniusz, kierując się do klasztoru.

***

Wnętrze gabinetu było skromne, jednak nie tak skromne, jak można by się spodziewać po klasztornym ascetyzmie. Bardziej przypominało biuro pomniejszego urzędnika, który pomimo niższego szczebla w miejskiej hierarchii, znajdował miejsce na odrobinę przepychu. Wystarczająco, by wyraźnie odciąć swoją pozycję od pospólstwa.

Światło płonącego kominka i kilku świeczników padało na kamienne mury, gdzieniegdzie ozdobione świętymi obrazami oraz symbolami. Jednak najbardziej przykuwające uwagę były biblioteczki zajmujące dwie ściany pomieszczenia. Zbiory szczelnie wypełniały regały, zaś grzbiety niektórych tytułów mieniły się w złocie oraz srebrze.

Za masywnym biurkiem siedział opat w szacie podobnej do tych, które nosili szeregowi zakonnicy. Wyróżniały go jedynie dodatkowe hafty oraz potężny symbol płomienia zawieszony na szyi. Mężczyzna mógł być niewiele starszy od Eugeniusza, miał krótko przystrzyżoną bródkę, zaś na głowie nosił tonsurę, typową u braci zakonnych fryzurę. Lekka nadwaga dodawała jego posturze siły, sugerując, że pomimo wieku, człowiek ten wciąż był pełen wigoru.

- Jesteście wreszcie. Siadajcie - odezwał się rzeczowo opat, pochylony nad jakąś księgą, którą zręcznymi ruchami wypełniał pismem. Przełożony klasztoru nawet nie uraczył gościa jednym spojrzeniem, odkąd ten przekroczył próg gabinetu.

Eugeniusz mimowolnie skinął głową i kuśtykając, przeciął pomieszczenie, dosiadając się naprzeciwko opata Roberta. Krzesło, choć kunsztownie wykonane, było twarde, w przeciwieństwie do miękkich obszyć siedziska przełożonego.

Kapłan przez chwilę zastanawiał się, czy nie zacząć rozmowy bądź chociaż dopytać o cel tej wizyty. Szybko jednak porzucił te zamiary. Znał opata już wystarczająco długo i wiedział, że z tego człowieka nie dało się nic wyciągnąć. Swoich rozmówców traktował z góry i karmił ich tylko wyselekcjonowanymi informacji, nigdy się nie powtarzając.

Podczas przeciągającej się ciszy, Niemysł miał okazję nacieszyć oko świętym symbolem na piersi opata. Nadmiar światła wręcz oślepiał po spacerze w przyciemnionych korytarzach klasztoru, dlatego kąty pomieszczenia wydawały się dziwnie mroczne. Jakby gabinet był zawieszony gdzieś pośród ciemnej otchłani i tylko ten kawałek ziemi przed kominkiem i wokół biurka był jedynym stabilnym gruntem.

- Ach, Eugeniuszu, dobrze was widzieć - odezwał się w końcu Robert, zamykając księgę i unosząc spojrzenie. Ta odrobina grzeczności w głosie rozmówcy szybko zdradziła kapłanowi, że coś jest nie w porządku.

- Być gościem świątobliwego ojca to najszczersza przyjemność - odparł pokornie Niemysł, pozwalając sobie na odrobinę kurtuazji.

Jeśli mieli sobie za chwilę skoczyć do gardeł, niech chociaż przywitają się jak cywilizowani ludzie.

- Gdyby tylko więcej było takich okazji - westchnął opat. Przez moment nad czymś rozmyślał, rozmarzony i Eugeniusz niemal uwierzył, że Robert faktycznie zaprosił go w celach towarzyskich. Oczywiście, gdyby zaraz po tym ten nie zmienił wyrazu twarzy na swój zwyczajowo protekcjonalny.

- Pozwól, że przejdę do konkretów. Ściągnąłem was tutaj, ponieważ jakiś czas temu dostałem list z Konsylium. Ognisko jest zaniepokojone sytuacją naszych zgromadzeń po wojnie. Chodzi o jedną parafię. Jakiś czas temu na rzecz zarazy straciła swojego kapłana, podobnie jak dworzan i część mieszkańców. Ponieważ jest to pomniejsza parafia, Konsylium odwlekało jej potrzeby, skupiając swą uwagę na bardziej naglących interesach. Jednak jak dowiedziałem się z listu, przyszedł w końcu czas, by odzyskać ten skrawek ziemi na rzecz Stwórcy i odpowiedzieć na wezwanie wiernych. - Opat opowiadał z przejęciem. Najwidoczniej współpraca z samym Konsylium przyprawiała go o dumę, toteż nie szczędził słów, by nakreślić sytuację. Jak Eugeniusz sięgał pamięcią, opat nie mówił tyle nawet na kazaniach.

- Co to za parafia, jeśli można wiedzieć? - zapytał z grzecznością stary kapłan, na co Robert uśmiechnął się nieznacznie. No tak, stary chytrus celowo trzymał go w niepewności, żeby wzbudzić jego zainteresowanie.

- Wieś nazywa się Drzewce. Znajduje się cztery dni drogi na południe stąd. Jej najbliższe miasto to Meander, jedyne okno na świat dla mieszkańców. Parafia jest nieliczna, jednak ostatnimi czasy zaczyna się cieszyć coraz większą popularnością przez wzgląd na napływających osadników. Bieda, brak pana na dworze oraz duszpasterza odsunął te osamotnione owieczki od ogrodu Stwórcy. Nie płacąc pańszczyzny ani dziesięciny popadli w gnuśność i chciwość, natomiast pozbawieni nauk naszego Pana oraz świętej spowiedzi skierowali swe oblicza ku grzechom pierwotnym i dawnym bożkom. Podsumowując, Drzewce potrzebują opieki oraz miłości Ogniska, inaczej dojdzie tam do katastrofy gorszej niż wojna i zaraza razem wzięte.

Słowa opata przeraziły nawet Eugeniusza, który mimo wszystko był posłuszny kościołowi i martwiły go losy wiernych. Oczywiście kapłan domyślał się, że stary Robert koloryzuje z tym popadaniem w hedonizm mieszkańców Drzewiec, niemniej jednak każda parafia potrzebowała swojego przewodnika.

- To okropne wieści. Całe szczęście, że Konsylium troszczy się nawet o maluczkich. - skomentował Eugeniusz. - Zastanawia mnie jednak… Co ta sprawa ma wspólnego ze mną, dobry opacie? - zagaił, nie mogąc już wytrzymać niepewności. Kolejny uśmieszek na twarzy opata oraz rozparcie się na krześle tylko potwierdziło Niemysła w przekonaniu, że gra w uknutą przez niego grę.

- Na zakończenie listu - kontynuował Robert. - Konsylium wystosowało do mnie prośbę. Prośbę o wyznaczenie osoby, kapłana o niezachwianej wierze, który wziąłby na swoje barki te trudne zadanie, jakim jest przywrócenie ładu w Drzewcach.

Drań chce się mnie pozbyć, przeszło przez myśl Eugeniusza. Nie odpowiadało mu, że byłem mu solą w oku. Jedynym kapłanem, który reprezentował odmienne podejście do zajęć braci zakonnych niż te narzucane przez opata.

- Długo się zastanawiałem nad tym, kogo wybrać. Modliłem się do Stwórcy o poradę, składałem ofiary w intencji roztropnej decyzji. I w końcu spłynęła na mnie odpowiedź. Wy, bracie Eugeniuszu. Służyliście w Cefalonii, kiedy miasto jeszcze stało. Waszym powołaniem od zawsze był kontakt z wiernymi, nie zaś noszenie habitu. Nie ma w tym klasztorze lepszego kandydata na to stanowisko, niż wy.

Co prawda, to prawda, westchnął w myślach Eugeniusz. Robert mówił z sensem… gdyby tylko wielebny Niemysł był o dziesięć lat młodszy. Z piątym krzyżykiem na karku wizja rozpoczęcia pracy w zaniedbanej jak Drzewce parafii stanowiło wyrok. Biedna wioska, swawolni osadnicy i samotna posługa była ogromnym wyzwaniem.

Stanowisko w jakiejś miejskiej świątyni, gdzie lud był posłuszny a warunki niczego sobie? Brzmiało jak marzenie. Jednak to? Robert naprawdę chciał się go pozbyć. Na amen.

- To… ogromny zaszczyt, ojcze. Ja… po prostu nie wiem, co powiedzieć. Szansa, by wrócić do pełnienia posługi, to wszystko, czego mogłem pragnąć - odpowiedział kapłan. Nie mógł odmówić. Jego pobyt w klasztorze był niepewny od dłuższego czasu. Gdyby nie przyjąłby tej oferty, straciłby w oczach wszystkich braci i wystawiłby się na ataki opata. Nie mówiąc o zszarganej godności. Tchórzostwo nie wchodziło w grę.

- Jednakże… - powziął Eugeniusz, na co Robert nerwowo uniósł jedną brew. - świątobliwy ojcze, spójrzcie na te ręce - powiedział, unosząc przedramiona, z których zsunęły się szerokie rękawy. Oczom opata ukazała się pomarszczona skóra, która swą jędrność zostawiła chyba w poprzednim życiu. - Jak ja tymi starymi gnatami oporządzę świątynię i zadbam o przybytek oraz siebie? Nie mówiąc o służbie wśród wiernych.

Eugeniusz miał tylko jedną szansę. Jeśli zagranie na współczuciu opata nie poskutkuje, wtedy przynajmniej obrzuci go mianem bezdusznego.

Opat umilkł na moment, robiąc skonfundowaną minę. To zrodziło nadzieję w sercu kapłana. Może Robert do końca wierzył, że jego rywal przyjmie ofertę bez wahania. Mogli za sobą nie przepadać, ale opat dbał o swoją reputację. Co by pomyślało Konsylium, gdyby się dowiedziało, że przełożony klasztoru na ich prośbę posłał samotnego, kulawego starca? Zdecydowanie nie poświadczyłoby to o jego zdrowym rozsądku.

Kolejny uśmieszek opata wydał się istnie diabelski.

- Ależ bracie Eugeniuszu! Czy wy sugerujecie, że oddelegowałbym was do tego zadania, gdybym nie miał pewności, że temu podołacie? - odparł z rozbawieniem przełożony klasztoru, po czym odwrócił twarz w stronę kąta z regałami.

- Podejdź no tu chłopcze - polecił opat.

[MEDIA][/MEDIA]

Z ciemności, która na początku Eugeniuszowi wydawała się nieprzenikniona, a później zaczęła formować się w niewyraźne kształty, wyłoniła się sylwetka.

Chłopak mógł mieć na oko siedemnaście, osiemnaście lat. Był raczej wysoki. Czupryna bujna, lico smagłe, szczęka podkreślona. Jego spojrzenie było ciekawskie, jakby postrzegało świat jako wyzwanie. Nosił na sobie togę, jaką zakładali bracia mniejsi, czyli uczniowie.

- Poznaj Mieszka - odezwał się przełożony klasztoru, przedstawiając chłopca. Ten przystanął obok biurka, nieco onieśmielony, z dłońmi złożonymi przed sobą. Nie odezwał się ani słowem.

- Okaż trochę szacunku starszemu kapłanowi, niecnoto! - warknął opat, uderzając dłonią w biurko.

Chłopak niemal podskoczył ze strachu i szybko się zreflektował, po czym pochylił pokornie głowę.

- Wielebny ojcze, niech Stwórca nad tobą czuwa - powiedział w pośpiechu.

Eugeniusz przyglądał się nieznajomemu z wyraźnym zaciekawieniem. Nie znał Mieszka, ale też nie było w tym nic dziwnego. Załoga klasztoru była dość liczna. Bracia mniejsi mieli wydzielone własne skrzydło, w którym żyli i pobierali nauki. Eugeniusza nigdy nie dopuszczano do tego skrzydła. Kapłan podejrzewał, że sam opat maczał w tym palce, by ten czasem nie skaził młodych uczniów swoimi niestandardowymi poglądami.

- Niech jego płomień nigdy w nas nie zgaśnie - odparł wielebny Niemysł, kładąc przy tym dłoń na swoim sercu.

Opat rozparł się wygodniej na krześle, kładąc dłonie na blacie biurka. Jeszcze przez moment przeskakiwał wzrokiem z Mieszka na Eugeniusza i z powrotem, jakby obserwował swoje zabawki podczas gry.

- Mieszko jest już z nami od jakiegoś czasu. Wdowa oddała go na nauki, ponieważ mieli biedę w domu. Pewnie miała nadzieję, że chłopak zostanie bratem zakonnym bądź wielebnym i wspomoże tym samym rodzinę - zaczął swobodnie Robert, stukając dłonią o blat. - Na jej nieszczęście, młodzieniec jest najbardziej nieposłusznym bratem mniejszym, jaki praktykował w tych murach od dawna. - Opat spochmurniał na te słowa. - Spanie i nieuważanie na lekcjach, unikanie obowiązków i wymigiwanie się od pracy, brak pokory do nauczycieli, deprawowanie rówieśników i podkradanie zapasów z klasztornej winnicy. Lista jego grzeszków jest długa, jednak ostatni wyczyn przekroczył wszelkie granice...

Eugeniusz otworzył szerzej oczy, zaskoczony obnażeniem przewinień młodzieńca. Ten z kolei opuścił wzrok, oblewając się rumieńcem. Kapłan widział, jak chłopak bardzo chce wyjść z gabinetu.

- Córka barona, nie uwierzy brat! - kontynuował opat. - Przyłapano go na spoufalaniu się z córką barona, który gościł u nas zeszłego tygodnia. Nie muszę chyba mówić, że baron był oburzony. Przyśpieszył swój powrót, krytykując wszystkich braci zakonnych i naszą społeczność ogółem. Dzięki bogu, że zależy mu na utrzymaniu tego występku w tajemnicy, inaczej bylibyśmy zrujnowani.

Wielebny niemal zagwizdał, kiwając głową. Pamiętał barona i jego córkę, bo oprowadzał ich po tarasie. Jego nagły powrót był dla niego zagadką, a plotki o Mieszku-zalotniku jeszcze nie dotarły do starego kapłana. Nic w tym dziwnego, skoro stronił od towarzystwa zakonników.

Mieszko na wspomnienie młódki mimowolnie uśmiechnął się pod nosem..

- Powiedziałem, że tego już za wiele. Obiecałem baronowi, że chłopak poniesie konsekwencje i zostanie wydalony z klasztoru. Teraz jednak myślę, że Stwórca jeszcze może mieć dla niego plany. Zamiast skazywać tę niecnotę na tułaczkę i prawdopodobnie śmierć w jakimś rowie, wciąż może przysłużyć się woli Ogniska. Wyruszy z tobą do Drzewiec jako twój sługa. To jego ostatnia szansa na naukę pokory oraz zmazanie tej burzliwej przeszłości. Jeśli się sprawdzi, za kilka lat zostanie z powrotem przyjęty w nasze szeregi. Otrzyma u nas schronienie i cały dobrobyt, jakim cieszą się bracia. Może nawet będzie w stanie odłożyć trochę grosza na biedną wdowę. Jeśli nie... wtedy świeć panie nad jego duszą. - Usłyszawszy o swojej matce, Mieszko zagryzł wargę i zrobił zmartwioną minę.

- To wspaniałomyślne z ojca strony - wtrącił Eugeniusz, poprawiając się na krześle i przenosząc spojrzenie z powrotem na opata. - Jednakże wychowanie chłopca i opieka nad parafią to tylko większe wyzwanie, które może przerosnąć nawet najbardziej gorliwego kapłana.

- Mieszko rozumie swój błąd i konsekwencje swoich czynów. Błagał o wybaczenie i drugą szansę. To, co teraz mu oferuję, wybrał dobrowolnie. Jeśli więc ma choć krztynę rozumu w głowie, zrobi wszystko, by wykorzystać tę ostatnią szansę. Chłopak jest sprawny i zna już podstawy z zakresu posługi kapłana. Wyręczy brata we wszystkich obowiązkach, wystarczy wskazać mu właściwą drogę. Dał mi na to słowo - odparł naprędce Robert, demontując zmartwienia kapłana.

Eugeniusz kiwnął głową i łypnął na Mieszka uważnie, jakby miał zamiar przejrzeć go na wylot.

- Czy to prawda, chłopcze? Prawda, że dałeś słowo, iż będziesz dążył ku poprawie? Że będziesz słuchał się mojego słowa bez wyjątku? - zapytał poważnym tonem wielebny Niemysł.

Chłopak uniósł twarz i odwzajemnił śmiałe spojrzenie. Coś było w jego obliczu, co Eugeniusz widział jako podniosłe i rycerskie.
- Prawda, wielebny ojcze. Ślubuję ojcu posłuszeństwo i zawierzam w ojca ręce swoją duszę - odpowiedział Mieszko stonowanym głosem. Kapłan nie mógł wywnioskować, czy chłopak mówił szczerze, ale uwierzył przynajmniej, że ma dobre intencje.

- Sam brat widzi, chłopak jeszcze może wyjść na ludzi - rzucił opat, zacierając ręce. Najwidoczniej przemowa Mieszka poruszyła go bardziej niż Eugeniusza. Chłopak miał wrodzoną charyzmę, tego nie można było mu odmówić. Kapłan zastanawiał się, jak brzmiały błagania ucznia, by okazać mu litość.

- Zimę spędzicie tutaj. To chyba odpowiedni czas na zapoznanie się i przygotowania do drogi. Wyruszycie wraz z pierwszymi roztopami - ciągnął opat, pochylając się ważko nad biurkiem. - Zakładamy, że po takim czasie świątynia jak i jej inwentarz mogą nie być w najlepszym stanie. Wyposażę was we wszystkie podstawowe przyrządy liturgiczne, prowiant i odrobinę pieniędzy, tak by niczego wam nie zabrakło.

- Dziękuję, dobry opacie. Chyba nie mam innego wyboru, niż przystać na świątobliwego ojca propozycję - poddał się Eugeniusz, który zdążył pogodzić się z losem. Poza tym… nutka ekscytacji zagrała w jego sercu. Cała ta podróż brzmiała jak jakaś przygoda.

- Nie ma brat - potwierdził z pozornie życzliwym uśmiechem opat.

Najwidoczniej rozmowa była dla niego skończona, bo wstał od biurka i ruszył w stronę drzwi. Zarówno Eugeniusz jak i Mieszko podążyli za nim.

- Czyli wszystko mamy ustalone. Odpowiem jak najszybciej na list Konsylium, że jego zadanie powierzam w dobre ręce - zagaił Robert, otwierając drzwi. - Z bogiem - zakończył, niemal wyrzucając ich za drzwi.


Stojący już na korytarzu Eugeniusz i Mieszko spojrzeli po sobie.

- Wygląda na to, że sprytny opat pozbył się dwóch problemów za jednym zamachem - mruknął kapłan, na co chłopak zrobił bezradną minę.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nJLuG8c11Gk[/MEDIA]

Droga do Drzewiec przebiegła spokojnie. Eugeniusz podróżujący furmanką szczególnie upodobał sobie obserwowanie zmieniającego się otoczenia. Kiedy zjechali z Gór Srogich zdawało się, że wjechali do innej krainy.

Przez większość podróży zarówno kapłan jak i Mieszko oraz prowadzący powóz brat zakonny nie odzywali się za często. Młody sługa okazywał za to największy zapał, nie mogąc się doczekać, by dotrzeć na miejsce. Z tego, co wielebny zdołał go poznać przez te kilka miesięcy, chłopak miał dobre serce, a posługa w Drzewcach była jego osobistym wyzwaniem.


Czwartego dnia podróży oczom wysłanników Klasztoru Górskiego Płomienia ukazała się wioska. Drzewce, zgodnie z opowieściami, nie zrobiły dużego wrażenia. Opuszczony dwór Huberta z Karmanii, który minęli, straszył pustkami.

Furmanka wjechała na żwirową drogę, przy której znajdowało się największe skupisko chat. Droga prowadziła na niewielkie wzgórze ze świątynią, która majaczyła już z oddali. Wielebny pozdrawiał oszczędnie wszystkich przechodzących nieopodal ludzi, chociaż jeszcze się nie przedstawiał.

Powóz zatrzymał się dopiero przed świątynią. Brat zakonny pomógł wypakować skrzynie z bagażem po czym natychmiast ruszył w drogę powrotną. Chciał pokonać jak największą drogę, zanim zapadnie zmrok.

- No i? Co ojciec myśli? - odezwał się pełen werwy Mieszko, stojąc pośród skrzyń i przyglądając się budowli.

Entuzjazm sługi był raczej ironiczny, bowiem świątynia nie mogła robić takiego wrażenia. Niska, zbudowana z kamienia, z niewielkimi otworami w formie okien. Gdzieniegdzie brakowało jakiegoś kawałka ściany. Ciężko było ocenić stan dachu z tej pozycji, ale obecny widok nie wróżył niczego dobrego.

- Myślę, że jak doprowadzimy tę ruinę do dawnej świetności, to zapewnimy sobie miejsce w niebie - mruknął rozbawiony Eugeniusz, któremu mimowolnie udzielił się młodociany zapał. - Chodź, wniesiemy bagaż do środka i spróbujemy się rozgościć.


Wnętrze świątyni można było opisać pokrótce w ten sposób. Za frontowym wejściem znajdowała się główna sala z rzędami (w większości uszkodzonych) ławek, ołtarzem pod przeciwległą ścianą i dużym paleniskiem. Tuż nad nim, pod sklepieniem znajdował się wylot kominowy. W sali modlitewnej próżno było doszukać się jakiś ozdób poza prostymi rzeźbami, zapewne wykonanymi przez lokalnych rzemieślników.

Za salą modlitewną znajdowało się niewielkie pomieszczenie, w którym trzymano przyrządy liturgiczne i w którym kapłan przygotowywał się do nabożeństw. Trzymano by przyrządy liturgiczne, gdyby nie fakt, że większości z nich brakowało, podobnie jak wielu innych rzeczy.

Obok świątyni znajdowała się jeszcze drewniana dobudówka, w której miał mieszkać wielebny opiekujący się świątynią. Dalej za dobudówką można było trafić na zaniedbany ogród.

Dziwnym trafem zarówno świątyni jak i dobudówka nie wymagały generalnych porządków. Najwidoczniej dom boży miał tu jeszcze jakiś opiekunów.


Mieszko jeszcze robił obchód, zaglądając we wszystkie zakątki, kiedy Eugeniusz wrócił do sali modlitewnej. Przetarł dłonią lekko zakurzony ołtarz i wsparł się na nim, wlepiając spojrzenie gdzieś w dal.

W myślach przywołał obrazy z przeszłości, kiedy służył w Cefalonii. Wtedy miał do czynienia z prawdziwymi kościołami. To, co zastał tutaj było… lekko rozczarowujące.

Czekał ich ogrom pracy. Posprzatanie tego wszystkiego, drobne remonty, wymiana dachu, ławek, załatanie dziur w murach. Zadbanie o ogród i zieleń wokół świątyni. I co najważniejsze, asymilacja w społeczeństwie Drzewiec. Poznanie wszystkich mieszkańców, przekonanie ich do siebie i ściągnięcie z powrotem do Ogniska.

Tyle obowiązków. Tyle potrzebnych środków i materiałów. Eugeniusz miał tylko parę starczych rąk, kulawą nogę i dojrzewającego chłopaka, który pragnął zakosztować świata… i zapewne lokalnych dziewuch. Dla Mieszka był to park zabaw. Dla Eugeniusza pastwisko Stwórcy. Oboje musieli zjednoczyć siły, by odbudować to, co zdawałoby się już przepadło.

- Stwórco, dodaj nam siły i roztropności - wyszeptał stary kapłan.
Eugeniusz Niemysł

Czy jest z prawego łoża?
Prawdopodobnie tak.

Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Kapłani nie posiadają majątku. Ma tylko swoje odzienie, świętą księgę oraz przyrządy do odprawiania nabożeństw.

Skąd pochodzi?
Wieści niosą, że przybywa z klasztoru gdzieś spod Gór Srogich. Jego pochodzenie nie zostało jeszcze poznane.

Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Wiedza: obrządki kościelne, architektura sakralna, retoryka, muzyka, matematyka, geografia, ekonomia.

Jak na klechę przystało, potrafi zaśpiewać i oporządzić świątynię.
Pomimo wieku i kalectwa, wciąż ma pary w rękach, więc pewnie potrafiłby zająć się jakimś remontem albo zaopiekować poletkiem. Ewentualnie przyłożyć komuś księgą.

Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Nieżonaty i prawdopodobnie bezdzietny.

Czy ma jakieś aspiracje?
Pragnie być dla swoich wiernych duchowym przewodnikiem. Wspierać ich w ciężkich chwilach i prowadzić ku zbawieniu duszy. Rozumie ludzkie potrzeby, temu też stosuje ludzkie metody.

Nie jest zadowolony z tego, że zesłano go w tak zapuszczone i zapomniane przez boga miejsce jak Drzewce. Ma nadzieję, że uda mu się odbudować autorytet świątyni i przekształcić swoich wiernych na cywilizowanych ludzi.

Wie, że czeka go starcie z ludowymi przesądami i herezją, jednak pół wieku w kościele zrobiło z niego nieugiętego człowieka.

Ile ma lat?
Będzie z pięćdziesiąt wiosen jak nie więcej.

Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Stara rana na lewej nodze, przez którą kuleje. Krótkowzroczność. Okazjonalne napady kaszlu.

Mieszko

Osiemnastoletni chłopak wyrzucony z klasztoru za swoje występki. Zgodził się służyć Eugeniuszowi, by udowodnić swoją wartość i zostać ponownie przyjętym w szeregi braci zakonnych.

Uroda sugeruje wysokie urodzenie, chociaż jego matka, wdowa była prostą chłopką, która odesłała go na nauki z powodu biedy.

Żywy, ciekawy świata a przy tym buntowniczy.

 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 25-07-2019 o 18:46. Powód: Dodanie opisu postaci
MTM jest offline  
Stary 24-07-2019, 22:46   #6
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację


Już od paru lat zima była ulubionym czasem roku dla Arniki, na który tak bardzo wyczekiwała. Co prawda zimą chłopi również chorowali, rodzili się i łamali sobie członki, ale nie musieli chodzić na pole, ani pasać trzody tylko siedzieć w chatach, co sprawiało, że mniej krzywdy sobie robili. Niby o tej porze więcej chorowało na katary i gorączki, ale na to zawsze miała krople i płukanki. Czasem ktoś sobie coś na lodzie złamał, odmroził bo zapił i zasnął w zaspie... Ale ogólnie było tego mniej.

Dzieci miała już odchowane i same wiedziały jakie mają obowiązki. Ruta była już zaradną gospodynią, pięknie dziergającą i zręczną krawcową. Tak, szycie było jedynym co wychodziło tej dziewczynie z nauk matki. Znachorce nie do końca podobało się, że córka tak często chadza do kościoła, niby na bożą posługę przy porządkach w świątyni, ale matki nie oszuka. Widziała jakie maślane oczy robiła do parobka jaki przyjechał z nowym kapłanem. Cóż może to ma szanse na dobre wyjść... Luther jeszcz przed zimą wrócił z miastowych nauk i od razu ojciec zapędził go do roboty. Zimową porą Arnika nakazała mu przysiąść z rodzeństwem i dzielić się wiedzą jaką otrzymał i za jaką krocie rodzice zapłacili. Ulff z każdym rokiem coraz bardziej przypominał Arnice jej rodzonego brata i bynajmniej nie chodziło o wygląd, bo tu był skórą ściągniętą z ojca, a o zainteresowania się rozbijało. Chłopak lubił przesiadywać z babką, która większość czasu mówiła od rzeczy. Zawsze prosił rodziców by pozwolili mu włóczyć się z wujem, czego Arnika mu nie broniła. Choć tego się nie mówiło, to współczuła bratu straty żony i potomka. Może więc towarzystwo siostrzeńca jakoś wspomoże. A Ulff tak bardzo lubił robić przy zwierzętach.

Mówi się, że nie ma się ulubieńców pośród swoich dzieci, jednak to Matz i Malwina dawały Arnice najwięcej powodów do zadowolenia. Oboje garnęli się do pomocy matce przy jej pracy, jak ona za dawnych czasów pomagała przybranej matce Czeremsze. Jeszcze rok i Matz będzie całkiem samodzielny. A Malwina miała zadziwiającą pamięć do ziół, w mig zapamiętywała co jest czym i na co.

Zapewne Arnika miałaby jeszcze jakieś dzieci, ale rok po narodzinach najmłodszej, Czeremcha zaczęła zaniemagać, co rok to gorzej. Bycie znachorem miało swoje ogromne plusy, jednak tylko gdy nie trzeba było leczyć samego siebie, czy odbierać własny poród. Szczególnie, gdy było się jedynym obeznanym w temacie w odległości wielu kilometrów. Tak więc poprzestali na piątce, a i szczęściem zaraza ominęła jej pociechy. Choć są tacy co gadają, że wcale nie przypadkiem tylko rodzina znachorki się cała uchowała w zdrowiu...

Zimowa nuda miała jeszcze jeden swój niewątpliwy urok. Gdy za oknem padał śnieg, a mróz bielił okiennice, zimno tylko zachęcało by pod pierzyną mocniej przytulić się do męża i podniecać ten żar jaki zatlił się w ich ciałach w dniu, gdy podarowała Horstowi swój wianek.
Nie znaczyło to wcale, że jej małżonek na miłosne uniesienia musiał czekać aż do pierwszych śniegów i żegnał się z tym w roztopy. Co to to nie. To Czeremcha pouczała Arnikę, że jak mąż wyżyty to wrażeń szukać gdzie indziej nie będzie. Skąd ta stara i bezdzietna panna wiedziała to tajemnicą już pewnie pozostanie. Inna sprawa, że przyjemność ta przecież nie była tylko jednostronna.

Więc zima mogłaby sobie trwać gdyby nie to, że zapasy kiedyś się musiały skończyć. No a człowiek z resztą pogłupiałby z braku zajęcia na dłuższą metę.

Wiosna przynosiła ze sobą świeżość. Zieleń traw i liści tylko wtedy była tak jaskrawa. Powoli wioska budziła się z zimowego snu, niemrawo pluskając w roztopowym błocie. Plucha i wszechobecna wilgoć były tym co Arnika najbardziej nie lubiła, więc znachorka nie przepadała ani za wczesną wiosną, ani tym bardziej za jesienią.
No i jak to na wiosnę, nie tylko koty głupieją i drą się w niebogłosy nocami. Jeszcze dobrze śnieg nie stopniał a jej własny, dorosły już przecież syn zupełnie pogłupiał. Jeszcze by zrozumiała gdyby chodziło o podpisanie się przed córka młynarza. Nawoja podobała się Arnice, chętnie za synową miała, bo robota i nie głupia w rozmowie. Lecz Luther, gdy owijała mu głowę szmatami na bandaże, wyjawił że to i tą obcą chodziło. A o tej nic nie wiedziała. I temu jej się nie podobała. Czy cokolwiek umiała? Od pracy się nie migała?
Zdecydowanie Horst musiał z nim pomówić jak mężczyzna, by przestał się zachowywać nierozważnie. Wystarczy, że przez nią głowę sobie już raz otłukł. Oj trzeba go było ożenić, gdy tylko wszedł w wiek odpowiedni.

- I Rutę w ten rok za mąż wydać musimy - powiedziała sobie pod nosem znachorka, gdy jak co dzień szła do chaty Czeremchy, zobaczyć czy czegoś jej nie trzeba. W myślach miała dostępnych kawalerów, pomijając na ten czas kościelnego parobka.


Nie ma we wsi osoby, która by nie znała Arniki Grolsch. Uprzejma, miła i pomocna kobieta jest żoną Horsta Grolscha i matką piątki dzieci.
Znachorka raczej szanowanym członkiem społeczności ze względu na to, że jest niezastąpiona, gdy potrzebna pomoc przy porodzie, nastawić nogę czy wyleczyć gorączkę. Oczywiście we wsi nie brakuje osób, którym nie podchodzi, że "przybłęda" tak dobrze się w życiu ustawiła i czasem ktoś wypowie swoje myśli na głos.

Z wyglądu średniego wzrostu i szczupłej postury, choć przy tym nie brak jej kobiecych atrybutów, które jednak skrywa pod szerokim płaszczem z kapturem, którym okrywa gdy pada deszcz lub praży ostre słońce. Jej włosy są koloru dojrzałego owsu, lekko pofalowaną kaskadą sięgające za ramiona. Jej osoba zawsze pachnie ziołami.

Większość czasu spędza na przyrządzaniu maści i nalewek oraz susząc przeróżne zioła. Z tego powodu od jej osoby zawsze rozchodzi się przyjemna i kojąca wręcz woń ziół.
Kobieta nie pochodzi z Drzewców, ale mieszka tu odkąd skończyła jakieś 5 lat. Dawno temu wyszła za mąż za dobrze sytuowanego chłopa, choć jego rodzina była przeciwna, bo dziewczę choć z brzuchem i ojcostwo Horsta było praktycznie pewne, to nie miało nic w posagu. Z czasem rodzina się do niej przekonała i teraz traktowana jest przez teściów jak córka.

Szeptunka Czeremcha, wioskowa “wiedźma”, która w dawnych czasach pełniła rolę wiejskiej znachorki, obecnie przez swój wiek i demencję już nie zajmuje się leczeniem ograniczając się do siedzenia w swojej chacie na uboczu i gadaniu od rzeczy, ale przybrane dzieci opiekują się nią i dbając o jej dobrobyt, co wielu leciwych mieszkańców wioski podaje za przykład swoim potomkom, gdy ci migają się od pomocy starszym.

Tak jak kiedyś Czeremcha uczyła znachorstwa Arnikę, tak teraz ona przyucza do tego syna Madsa i córkę Malwinę które to najchętniej przesiadują z matką i nie brzydzą się ubrudzić rąk przy tym.

a. Czy Wasza postać jest z prawego łoża?
Jest sierotą wychowaną wraz z bratem (postać Balzamoona) przez szeptunkę Czeremchę.
Najstarsi pamiętają, a młodsi mogli zasłyszeć od nich, jak któregoś roku dwójka małych dzieci samotnie przyplątała się do wioski. Nad nimi ulitowała się wioskowa szeptunka, która była bezdzietna i wychowała je jak swoje, przekazująć im całą wiedzę jaką posiadała.

b. Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Sama poza fachem w ręku nie wniosła nic w posagu. Cały dobytek zapewnił mąż.

c. Skąd pochodzi? Urodziła się w Drzewcach czy jest jednym z przybyszy?
Wraz z bratem najwyraźniej została porzucona w okolicznym lesie. Była zbyt mała by pamiętać cokolwiek, więc nawet imię nadała jej szeptunka Czeremcha.

d. Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Jest znachorem. Zna się na chorobach i sposobach w jakie można je zwalczać. Posiada bogatą wiedzę o ziołach, robieniu leczniczych maści i nalewek. Każda kobieta chce ją mieć w swojej chacie gdy rodzi.

e. Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Mężatka. Mąż Horst Grolsch (postać Dhratlacha), z którym ma 5 dzieci (3 synów: Luther (postać hen_cerbina) lat 18, Mads lat 14, Ulff lat 12 oraz 2 córki: Ruta lat 16 i Malwina lat 10).

f. Czy ma jakieś aspiracje? Jeśli zależy jej tylko na pełnym brzuchu
Najważniejsze jest dla niej dobro rodziny, a później zdrowie mieszkańców wioski. Chce też dobrze wydać za mąż swoje córki i znaleźć odpowiednie kobiety dla synów.
Nie odmówi leczenia nawet jeśli ma z kimś na pieńku, choć wtedy trzeba się liczyć, że a to bandaż za mocno będzie zwinięty i ręka zacznie drętwieć albo nalewka na wrzody żołądka może mieć skutki uboczne w postaci swędzącej wysypki

g. Ile ma lat?
Jakieś 34 lata. Pomimo niemłodego już wieku nadal jej lico jest przyjemne dla oka.

h. Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Nie, zawsze miała końskie zdrowie. Choć rodząc pierwsze dziecko o mało się nie wykrwawiła, a później gadano po wsi, że już więcej nie będzie mogła rodzić. Okazało się to nie być prawdą.

i. Kwestie wiary
Ciężko stwierdzić. Posyła najstarszą córkę Rutę do pomocy przy sprzątaniu świątyni i sama czasem, gdy ma wolne, tam się z rodziną pojawia (a tego wolnego ma jak na lekarstwo...), ale jest też blisko związana z mocno niekontaktową szeptunką jak i swoim bratem, którego zapewne dawno strawiły by płomienie na stosie, gdyby nie to, że się przydaje, gdy trzoda choruje.
Ciekawski, który zada jej pytanie o wiarę, otrzyma najczęściej odpowiedź zbywającą, choć czasem wypowie taką by był akurat usatysfakcjonowany.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 24-07-2019, 22:50   #7
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Przybłęda!
- Szpetna!
- Kopciuch!


Tak Bognę w Drzewcach dzieci przywitały, ledwie kilka godzin po jej przybyciu, gdy nikt z ojców i matek nie patrzył, nawet obrzucając kamieniami. Krzywdy jej jednak nie zrobili, a dziewczyna uciekła do jednej z pustych, rozpadających się chat, gdzie początkowo sypiała.

Włóczyła się po wsi niemal od chaty do chaty, czy gospodarstwa do gospodarstwa… czasem ją przepędzano, czasem mogła w czymś pomóc, za pajdę chleba, cebulę, drobinę ciepłej kaszy. W wolnych chwilach, chodziła do opuszczonej świątyni, gdzie ją sama z siebie sprzątała. Czasem spotkała tam i inną dziewkę, czy i gospodynię, które z dobra serca i jej co drobnego z jadła w dłoń wcisnęły.

W końcu, gdy przyszły już pierwsze chłody, a po nich i pierwsze śniegi, zlitował się nad nią Racimir Młynarz, i przygarnął do pomocy wszelakich, za prosty wikt i opierunek. A Bogna pracowała uczciwie, zajmując się domostwem, kurami, krową, i wszystkim co jej gospodarz i jego cera-gospodyni nakazali… a z biegiem czasu nieco się i w młynie zadomowiła.

"Znajda" nie miała nic, poza tym co na sobie i w małym tobołku z dziurawego koca, uciekając w świat, i nawet pod pierzyną z Nawoją to na golasa spać musiała… ale w nocy to się rzucała często, wierciła, i skomlała nawet cichutko, pewnikiem jakieś złe śniąc, o Sargonach i krzywdach jakie wyrządzili. Czasem przytulała się mocno do młynarzowej, łapała ją za brzuch, za cyca, za zadek, a ta znosiła to wszystko dzielnie, bo…"potrzebującym się pomaga", jak Stwórca nakazał. Im zaś jednak więcej niedzieli mijało, a gospodyni coraz bardziej się do niej przekonała (i po podglądaniu przez braci nagiej Bogny, za co obaj od Nawoji dostali szmatą po pyskach), dostała starą koszulę nocną.

Z przybłędy powoli stawała się "ich" Bogną, i nawet jej znoszony po Nawoji kubraczek dali (a gospodyni matczyny wzięła), szmatki na nogi, gdy śniegu nasypało, a nawet i Alechystę wełnianą, z którą to Bogna niezłą przygodę miała. A za wszystko dziękowała im wylewnie, do nóg gospodarza i gospodyni padając.

Pewnego dnia, podarek jej z głowy zwiało, i poleciał hen na zamczysko, i zaczepił się wysoko i było po nim. Ale Luther Grolsch, co to widział, a piwo po kątach z braćmi Nawoji popijał, postanowił zgubę odzyskać. Zwalił się jednak z wysoka, mało nie umierając, a wystraszona wszystkim Bogna uciekła w siną dal… a zgubę wieczorem jej oddał nie Luther, a Żyrosław, młodszy o pół ćwiartki z braci, mających po 19 wiosen. Dostał za to całusa w polik, i oboje z Bogną byli tego wieczora w skowronkach.


Czas mijał leniwie w młynie w trakcie zimy, nudą często wiało, a Żyrosław i Światosław, jak to młode chłopy, oglądały się coraz częściej za Bogną. Ten pierwszy, to nawet ją za dupę łapał od czasu do czasu, i całowali się skrycie po kątach…

W zimie ciężko było przeleźć 3 kilometry z młynu do wsi, i Bogna mniej do świątyni zaglądała, ale jak tylko gospodarz Racimir konno do wdowy Maryny się wybierał w konkury, to go dziewka bogobojnością tłamsiła, i jechała z nim, by się z młyna wyrwać, i doglądać świętego przybytku.

***

Aż któregoś zimowego dnia, mocno po Nieszporach… światem Nawoji wielce zatrzęsło.

Ojciec drzemał blisko pieca, Żyrosław też, za oknem hulała zima, a gdzieś Bognę i Światożara wcięło. Nawoja z kolei, leząc po chałupie połączonej z młynem, usłyszała nagle jakieś jęczenie. Ale nie były to żadne tam duchy, czy inne maszkary, te zawodzenie to tak jakby ktoś gdzieś po kącie cisnął, zadka na mróz nie chcąc wyściubić. Wściekła się momentalnie młynarzowa, gotowa łachudrę za uszy wytargać, i zrobić niezłą burdę, ruszyła więc na palcach za odgłosami.

I coś ją w środku tknęło, jakie licho albo inne dziwne, i zamiast z drzwiami wejść, to zajrzała w nich przez szparę. Momentalnie zbladła, nogi się pod nią ugięły, a nawet oczy na chwilę to mgłą zaszły. Przez szparę widziała nagusieńką Bognę od boku, jak to się o słup opierała rękami, a zadek mocno wypinała. Przy jej zadku zaś, trzymając się go mocno, ze spodniami na podłodze, uwijał się Światożar, własnym dupskiem machając to w przód, to w tył, i tak bez wytchnienia. A oboje jęczeli przy tym i sapali, i spoceni byli, a Nawoji też się szybko dziwacznie gorąco zrobiło… i w końcu musiała i własną gębę zatkać sobie dłonią, widząc co tam się wyprawia.

Bogna nagle odskoczyła bowiem niczym oparzona od Światożara na jego "zara...zara…" przycupnęła przy nim, po czym chwyciła jego interesa i zaczęła niczym szalona prawie jak masło ubijać. A młynarczyk jęknął w końcu przeciągle, i upaćkał ją całą, a po chwili oboje zaczęli chichrać. Nawoja zaś, niczym pijana, uciekła od drzwi z sercem nie tyle co walącym w piersi, co chcącym jej już chyba i gardłem wyfrunąć.

~

Raz po raz, to jeden, to drugi młynarczyk, miał nagle jakieś dziwne słabości i brak chęci do roboty, szklący się wzrok, i durny uśmiech na gębie, a ślipiami to ciągle za Bogną wodzili, ta zaś, tak miękko boso po izbach stąpała, i nawet co nuciła pod nosem, fałdami spódnicy falując, i niemal tańcując do własnej przyśpiewki.

I tak to mijały zimowe dni w młynie, aż w końcu przyszły roztopy, i powoli słońca było coraz więcej...




Czy jest z prawego łoża?
Nie, nie jest, ale ona o tym nie wie...matka się puściła z sąsiadem.

Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Nie posiada nic, poza tym co na sobie i w niewielkim tobołku.

Skąd pochodzi?
Z innej wsi, oddalonej o 2 tygodnie drogi piechotą. Ową wieś złupili Sargoni. Dwaj starsi bracia Bogny zostali zaciągnięci na wojaczkę i słuch po nich zaginął. Ojca, matkę i młodszą o rok siostrę wyrżnięto w trakcie najazdu. Nie obyło się i przed śmiercią bez gwałtów... ona sama miała być ofiarą jednego z nich, ale po tym jak oprawcy rozorała twarz pazurami dostała cięcie szablą przez twarz. Bogna przekonana, że umiera z głową rozciętą na pół, zemdlała z bólu i przerażenia, jednocześnie robiąc na siebie i pod siebie... a Sargoni zostawili ją w spokoju, przekonani że jest martwa.

Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Umie sobie poradzić w lasach, znaleźć pożywienie, rozróżnić trujące grzyby od jadalnych, zajmuje się zbieractwem. Matule nauczyli ją i wikliniarstwa, umie więc i koszyk zrobić... dom posprzątać, rodzeństwem się zająć, trzódką też. Z gotowaniem już trochę gorzej.

Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Panna i bezdzietna.

Czy ma jakieś aspiracje?
Żyć i napełnić brzuch, to wszystko.

Ile ma lat?
16 albo 17 wiosen, sama pewna nie jest.

Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Wielka blizna przez pół twarzy i uszkodzone oko, pokryte bielmem, na które ledwo co widzi. Pamiątka po wrogu, która mocno ją oszpeciła...

Sprawa wiary
Oczywiście. Jest wierząca. Nawet sama z siebie, sprząta kiedy może opuszczoną świątynię w Drzewcach :P


***

Bogna przybyła do Drzewców wraz z nowymi osadnikami jesienią zeszłego roku, choć owo "przybyła" to zbyt mocno powiedziane. Nowi ją na wozie przywieźli i... tyle. Radzić sobie musi sama.

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 24-07-2019 o 23:13.
Buka jest offline  
Stary 25-07-2019, 21:47   #8
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Vaida nie miała czasu na opierdalanie się, szczególnie jak już śniegi stopniały. Dach się sam nie naprawi, koza się sama nie wydoi, a jajka się same na podwórzu nie znajdą. Kobieta od świtu sama jedna ogarniała swoją ojcowiznę tak, że wieczorem to już nawet nie miała siły być zła na to co jeszcze nie było zrobione. A jak Vaida nie miała już siły być zła, to faktycznie musiała być skonana.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 25-07-2019, 23:06   #9
 
Balzamoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Balzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputację
Zima to czas okrutny, czas głodu, czas chłodu, czas nudy dla tych którzy nie mieli nic do roboty. Jeremiemu głód mu nie groził, jako że siostra sowicie zaopatrzyła go w groch, rzepę i kapustę które dostawała za swoje usługi jako zielarka i akuszerka. Mięsa uwędzonego i ususzonego miał pod dostatkiem, rozwieszonego u powały chaty, gdyż nie miał dostatecznie dużo siana by wyżywić wszystkie owce i kozy przez zimę. Zostawił tylko te najlepsze, co dawały najwięcej runa i były najbardziej kotne, tak jak najsilniejszego tryka i kozła. Wiedział ze będzie go to kosztowało jako że jeszcze następnej wiosny będzie musiał pogonić zwierzęta do następnej wioski co by się krew zmieszała i młode nie słabowały, ale nie miał wielkiego wyboru. Dopiero na jesieni wrócił z gór i już za późno było na sianokosy. Które zwierzęta zdołał to sprzedał za siano, a słabsze poszły pod nóż. I jego i siostry spiżarnia była dobrze zaopatrzona w mięso tej zimy. Nuda też mu nie groziła. Opieka nad zwierzętami nigdy się nie kończyła a zaniedbana chata wymagała mnóstwa pracy by w niej ponownie zamieszkać. Przed deszczami zdołał tylko jako tako uszczelnić dach, ale i tak trzeba będzie strzecharza wzywać i sowicie zapłacić w przyszłe lato. Inne naprawy takie jak ścian czy mebli robił już późną jesienią i zimą, roboty zatem miał co niemiara, zwłaszcza że był sam. Problemem było zimno. Uszkodzona strzecha, nie zebrane w lato drewno i brak rąk do pracy spowodowały że znaczną część zimowych nocy spędził wśród zwierząt, rozkładając koc pośród owiec gdzie grzały go ich ciała. Dopiero po gdy w pogodniejsze dni, tak w połowie zimy, poszedł do wioski i wrócił z chłopakiem którego obiecał poduczyć to przeniósł się do izby. W dwu nazbierali dostatecznie dużo drewna aby dało się w niej wytrzymać.

***

Jeremi obudził się przed świtaniem. Przyzwyczajony był do wstawania razem ze zwierzętami, gdy pierwsze promienie słońca oświetlały pastwiska. Izba była ciemna, zamknięte okiennice nie wpuszczały nawet światła gwiazd. Narzuciwszy na siebie wełniany płaszcz podszedł do paleniska. Nie musiał zapalać łojowej świecy, doskonale wiedział gdzie co stoi. Usłyszał w ciemnościach rytmiczne uderzenia o podłogę. To Warkot potężny pies pasterski witał swego pana. Rozgarnął węgle i zobaczył że jest jeszcze trochę żaru. Ostrożnie dodał trochę suchego siana i kila gałązek. Już po chwili płomienie rozświetliły izbę. Ceber na wodę, niski stół, kilka stołków, dwa łóżka, dwie skrzynie na ubrania i niewiele więcej. Pies podniósł się i podszedł do pasterza by zaznać chwili pieszczot. Jego białe futro było mocno skołtunione i zaczynało wychodzic pod palcami. Wiosna idzie. Jeremi zaczerpnął wody z cebra i siorbnął głośno. Piwo skończyło się już kilka dni temu, ale pasterz wiedział że woda z jego studni jest zdrowa. Zwierzęta w dużej oborze za ścianą także się obudziły, dało się słyszeć pomrukiwanie i co chwila któraś z owiec bądź kóz ocierała się o ścianę. Jeremi podszedł do łóżka na którym leżał stos owczych skór i kopnął je niezbyt mocno. Dało się słyszeć mruczenie i po chwili spod skór wypełzł Ulff syn jego siostry Arniki. Od kilku tygodni z nim mieszkał i uczył się na pasterza. Inną sprawa było że smyk miał odwagę zadawać pytania które nawet dorośli bali się wypowiadać. Powoli i niechętnie Jeremi zaczął mówić mu o tajemnicach które przekazała mu stara Czeremcha.
Wiesz co masz robić. – warknął krótko pasterz. Młody naciągnął na siebie ubranie, założył łapcie i ruszył do obory. Owce potrzebowały świeżej wody naniesionej ze studni i siana co na stryszku leżało. Tyle że nie za wiele go tam już leżało. Jeremi się zastanawiał, przysuwając do ognia gliniany garnek z wczorajszą kapustą ze słoniną żeby się ogrzał, co ma zrobić. Na pierwszą trawę zwierząt nie chciał puszczać, nie wiadomo czemu po niej później częściej chorowały. Doświadczony pasterz unikał tego jak tylko mógł, ale wyglądało na to że nie będzie miał wyboru… chyba że do wioski się wyprawi, może uda się jeszcze trochę siana dostać i przetrzymać zwierzęta w zamknięciu póki trawa się nie zrobi starsza. Ale też młodego samego tu nie zostawi. Trzeba będzie nałożyć siana, nanieść wody, otoczyć gospodarstwo ochronnym kręgiem i liczyć na najlepsze. Gdy chłopak wrócił zwrócił się do niego.
Co żem ci przez cały czas mówił? – wlepił oczy w chłopaka. Ten pod jego spojrzeniem zaczął się wiercić nerwowo.
No że owce… – chłopak nie zdążył dokończyć gdy dostał otwartą dłonią w bok głowy.
Najważniejsze to...! – krzyknął wiedźmiarz.
...że za wszystko trzeba zapłacić. – dokończył ze łzami w oczach chłopak. Jego wuj miał ciężką rękę i mało wyrozumiałości.
Pamiętaj, pamiętaj za wszystko. Czy klątwę czynisz, czy urok odczyniasz, czy chorobę przepędzasz czy zarazę na pole sprowadzasz. Zjedz, potem ochronny krąg czynić będziemy i chobołda przyzwać trza. Ten co razem z moją Vadomą przyszedł po tym jak zeszła do taboru musi wrócił. Inaczej dom by w takie zaniedbanie ni popadł. Do twojej matuli idziem, stado trza pod jego opieką pozostawić. – nałożył do drewnianej miski potrawy z garnka wziął dwie lipowe łyżki. Gdy zasiedli przy stole jedząc Jeremi zaczął wyjawiać młodemu sekrety swej profesji.
Chobołd zważ że jak dobrze traktowany w gospodarstwie pomaga, szczury i myszy przepędzi, zwierzęta uspokoi i wyleczy, od złych duchów ochroni a izbę zamiecie czy do ognia dorzuci by nie zgasł. Jeno co mu potrzeba to szpary za piecem co by mu ciepło było, odrobiny jadła i miseczki mleka. Jak nie chce być widziany to zniknie i zwykły człek go nie obaczy, a jak chce to może w kota się zmienić czy w sowę. Tedy jak widzisz jedno czy drugie to nie przepędzaj, nie rzucaj kamieniem tylko podziękuj że gospodarstwa pilnuje. Najbardziej robotny to taki co ze zmarłego przodka pochodzi co to spokoju zaznać nie może że to po nim nikt tak gospodarzyć już dobrze nie będzie. Najbardziej robotny zważ, nie najsilniejszy! Takiego wzywać nie trzeba, sam przyjdzie a pomagać będzie. Wiela ich jeszcze jest, kiedyś w każdej chacie byli, ale kościół ich przepędził ogniem i żelazem. Najpotężniejsze wezwać trzeba, ofiarę złożyć, uprosić. Takie to z człeka co sobie życie odebrał pochodzić mogą, z dziecka co w nieświęconym grobie leży ale najsilniejsze, ale zważ najbardziej wymagające od gospodarza to takie co spokrewniony ze żmijem jest czy taki co go wielkie uczucie zza grobu wezwało, czy to miłość czy ninawiść. Żmijowy chobołd oprócz kota czy sowy postać węża jeszcze przybiera, a rodzi się z wężowego jajka co go kura wysiedziała. Kura ptak głupi, ale nie aż tak i trza ją wiązać by na takim jaju siedziała, bo czuje że to zły dla niej los. Gdy wąż się wykluje trza kurze łeb obciąć i węża we krwi skąpać. Potem kurę trzeba przygotować jak na posiłek, ale potem na maluśkie kawałki pociąć i węża tym karmić aż jedzenia się wszystko skończy. Najumiejętniejszy on w chronieniu przed złymi mocami i chorobami, dobrze też się zwierzętami zajmuje. Domu nie sprząta bo zbyt dumny jest ale i dla wiedźmiarza lepszego przyjaciela nie ma. Jak masz czaszkę takiego węża i dziób kury co go wysiedziała to możesz go przyzwać bez tracenia czasu.Jeremi zaskrobał łyżką o dno miski skrupulatnie wybierając najmniejsze kawałki. Na przednówku nie godziło się niczego marnować.
Panie wuju a ty taką czaszkę i dziób masz? – zapytał Ulff trzęsącym się nieco głosem.
Mam. Dla Myślidara żem przygotował. – odparł krótko wiedźmiarz. Chłopak odwrócił wzrok by nie spoglądać w ściągniętą bólem i żalem twarz wuja. Myślidar był synem Jeremiego, równolatkiem Ulffa, którego wiedźmiarz pochował razem z resztą swej rodziny.
Dość tego, miskę i garnek umyj a ja przygotuję wszystko co trzeba. – pasterz odezwał się do chłopaka gdy zdołał opanować wzruszenie które ścisnęło mu gardło. Otrok skoczył na równe nogi i zaczął sprzątać po posiłku. Jeremi podszedł do jednej ze skrzyń i ją otworzył. W środku nie było ubrań czy pościeli, ale różne kawałki drewna, patyki, kołki, nici, kości, woreczki i sakiewki. Wybrał kilka z nich, po czym zamknąwszy skrzynię podszedł do pęków zasuszonych ziół wiszących u powały. Ostrożnie oderwał kilka liści i zawinął w kawałek materiału. Chłopak w tym czasie wrócił z podwórka niosąc czyste naczynia.
Idziem. Weź trochę żaru, jedzenia i uduj świeżego mleka. – rzucił przez ramię kierując się do drzwi.
Po wyjściu na podwórze wiedźmiarz wciągnął głęboko powietrze. Spojrzał na niebo, śmigające wszędzie ptaki, zajrzał do obory i ocenił zachowanie owiec i kóz które garnęły się do wyjścia. Poklepał je po grzbietach i złapał jagnię które próbowało przemknąć koło jego nóg.
Jeszcze nie czas, jeszcze nie czas maleńka. – odstawił młode do matki, poczekał aż chłopak wejdzie z miską do obory po czym zamknął za nim drzwi. Wiosna się zaczynała, śnieżyczki już wystawały ponad śnieg, zwierzęta się niepokoiły w zamknięciu. Tak, wiosna pełną gębą. Jeszcze raz zaciągnął się powietrzem. O ile się nie mylił następnych kilka dni powinno być pogodne. Za nim Ulff wyszedł z obory niosąc miseczkę mleka, wziął jeszcze pozostawiony na progu domu niewielki gliniany garnczek z żarem i miskę kaszy z wkrojonym boczkiem. Wiedźmiarz pokiwał głową z uznaniem. Jak dawać ofiarę chłobukowi to z najlepszego jadła.
Gdy klątwę rzucasz czy chorobę nasyłasz rób to pośród cimności, w nocy. Wtedy łatwiej jest, bacz nie rzekłem bezpieczniej, po prostu łatwiej. My tera ochrony czynimy i o pomocnika się staramy. Tedy w dzień, przy słońcu łatwiej będzie. – wskazał na płaski kamień stojący tuż przy studni.
Tam wszystko postaw. Teraz patrz, a jak ci wskażę na usta to masz za mną powtarzać, chłobuk zwierzęta rozpozna które do gospodarstwa należą ale o ludziach to musi wiedzieć kto swój i kto ma nad nim władanie. Pojąłeś? – popatrzył na chłopaka.
Tak panie wuju. – chłopak wyszeptał pobielałymi ustami. Wiedźmiarz wyjął z sakiewki czaszkę małego węża i dziób kury. Umoczył obydwie te rzeczy w misce z jadłem i w misce z mlekiem. Następnie wskazał na usta i zaczął mówić. Powoli, po kilka słów, tak żeby otrok zdołał nadążyć i zapamiętać.
Na ciepło domowego ogniska… na jedzenie którym się dzielimy… na samotność domu bez ochrony… zaklinam, przybądź… wyjaw swe imię memu chętnemu uchu… ochroń przed złym… ochroń przed chorobą… podzielimsię tym co mamy… jak swego przyjmiemy… i rodziną nazwiemy. – wraz z wypowiedzeniem ostatnich słów wiedźmiarz położył trzymane przedmioty na węglach. Pomimo że obtoczone w mleku i kaszy błyskawicznie zajęły się ogniem śląc w górę chmurę dymu.
Patrz w dym, myśl o pomocniku który ma przybyć, nie parobku a pomocniku, przyjacielu, druhu, bracie. – wyszeptał do chłopaka Jeremi. Chłopak wlepił spojrzenie w dym, nie wiadomo skąd przyszła mu na myśl dziwaczna istota o wężowym ciele ale kociej głowie i sowich skrzydłach. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle tryk w oborze zabeczał przeciągle, a zawtórował mu kozieł, po czym owce i kozy dołączyły się do chóru. W chacie Warkot rozszczekał się niczym szalony, by nagle ucichnąć i zacząć skomleć niemal jakby ktoś mu dłoń na pysku położył, ktoś znany i ukochany kogo dawno nie widział. W krzakach przy oborze coś zaszeleściło. Jeremi zbladł jak ściana i padł na kolana a po jego twarzy łzy zaczęły spływać jedna po drugiej.
Co się stało? – zapytał niepewnie Ulff. Wuj nie odpowiedział, dopiero po dłuższym czasie otarł twarz i wymamrotał.
Coś co nie miało prawa się stać. Mamy tera dwa chłobuki w obejściu. Chyba masz większy talent do czarostwa niźli sądziłem. – chwycił chłopca za ramiona i spojrzał mu głęboko w oczy.
Jakie dwa chłobuki? – chłopak zmartwiał, mieć jednego ducha w obejściu było wystarczająco strasznie, ale dwa...
Musisz nauczyć się ich słuchać, pierwej odezwały się zwierzęta w oborze a później krzaki i ziemia. Gdy się więcej nauczysz usłyszysz w tych głosach imię chłobuka. Ten nazywa się Bemelez i jest związany mocniej ze zwierzętami niż z ziemią. Dokładnie taki jaki powinien być. – wiedźmiarz nieświadomie zaczął targać swoją brodę.
A co z Warkotem, on szczekał na drugiego chłobuka? – chłopak spojrzał na wuja.
Tak. – z oczu pasterza ponownie popłynęły łzy.
A jakie jest jego imię, usłyszałeś je w szczekaniu? – chłopakowi zaświeciły się oczy.
Nie musiałem, ten pies tylko jedną osobę mógł tak przywitać. Vadoma wróciła do domu, chłopcze. – szlochając odpowiedział mu wuj.

***

Jeremi nie spał całą noc i nie dał spać chłopakowi. Wiedźmiarz siedział przy ogniu i opowiadał Vadomie i Bemelezowi co się we wsi działo ostatnimi czasy, kto pomarł, komu się dziecko urodziło, kto nowy przybył i co o nim czy niej mówią. Nie starał się dostrzec chłobuków, jak przyjdzie czas to same się objawią. Tylko nasłuchiwał odpowiedzi i gdy je otrzymywał śmiał się lub płakał w zależności od wieści. Od czasu do czasu widział pobladłą twarz Ulffa jak ten spoglądał na niego spod stosu skór, ale tylko machał ręką że wszystko jest w porządku.
- Nauczysz się ich słyszeć, nauczysz w swoim czasie. Czeremcha mówiła że większość wiedzących musi się tego nauczyć. Dlatego ja byłem wyjątkowy, słyszałem ich od razu. Ale to tylko jeden na wielu ma ten dar. – wyjaśnił mu rankiem gdy po śniadaniu wyszli ochronny krąg stawiać.
- Tera jak dwa chłobuki w domu są to nic złego nie powinno mieć przystępu, ale zanim się zadomowią i pełnię mocy uzyskają lepiej ich wspomóc. – powiedział Jeremi kładąc składniki na kamieniu.
- Dobrze, a teraz patrz i pamiętaj. Oto gałąź z czarnego bzu, który to największą odporność na złe uroki ma, a to mięta i lawenda co zapachami złu wstępu wzbraniają. I czerwona nić co od uroków chroni. Lepsza jest tylko purpura co ją królowie noszą.Jeremi owinął różdżkę ziołami i związał całość czerwoną nicią.
- Siedem razy obwiązujesz, stojąc twarzą ku słońcu i tak jak słońce chodzi prawa do lewa. Jakbyś chciał urok odczynić to odwrotnie od lewa do prawa obwiązujesz. – pokazał dzieło chłopakowi.
- Tera idziesz i uderzasz ob ziemię co trzeci krok. Powtarzaj. Czarny bzie uczyń tą ziemię odporną na zło jako i ty jesteś… mięto, lawendo odpędźcie złe, ochrońcie przed złym losem… nici czerwona, nici czarowna zwiąż co złe zanim wejdzie na tą ziemię. – powtarzając te słowa obeszli gospodarstwo, a następnie wiedźmiarz wykopał na środku podwórza niewielki dołek w którym umieścił różdżkę.
- Zrobione. Nakarm Warkota i wypuść go na podwórze, a ja nałożę więcej siana i doleję wody do koryt. Za trzy dni musim wrócić, nie później.Jeremi klepnął chłopaka po plecach i po wypełnieniu obowiązków ruszyli w drogę do Drzewiec.


Jeremi “Czarny” starszy brat Aniki Zielarki (postać Mag), szwagier Horsta Karczmarza (postać Dhratlach), stryj Luthera z Grolschów (postać hen_cerbin).

a. Czy Wasza postać jest z prawego łoża?

A któż to wie? Sierota i przybłęda, wraz z siostrą przygarnięty przez miejscową zielarkę Czeremchę. Ale gdy jego siostra była uczona zielarstwa on w wiedźmiarstwie nauki pobierał. Gdyby nie to że wieśniacy nie chcą stracić znakomitej zielarki to pewnie już by go dawno ze wsi wygnali (a siostra stoi za nim murem).

b. Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?

Solidna chata (teraz mocno zaniedbana, a i przydałaby się nowa strzecha) jakieś 10 mil za wsią w stronę gór. Tam na wzgórzach wypasa spore stado owiec i kóz na kilku akrach pastwisk nie nadających się pod uprawę (zbyt stromo i kamieniście). W wypasie i pilnowaniu stada wspomaga go Warkot potężne psisko co z wilkiem zapasy może wygrać a i obcym co zbyt śmiało się zbliżają może pięty poodgryzać. Miał jeszcze nieduże pole uprawne, ale teraz leży ono odłogiem.

c. Skąd pochodzi? Urodził się w Drzewcach czy jest jednym z przybyszy?

W Drzewcach jest niemal od trzydziestu lat, ale podczas gdy jego siostra jest traktowana jak „swoja” do niego nie mają zaufania.

d. Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?

Jest miejscowym wiedzącym (to znaczy on się tak określa), wieśniacy za plecami nazywają go wiedźmiarzem. Wie jak przekupić „złe” by odeszło, zdjąć urok czy spowodować by choroba się pól i zwierząt gospodarskich nie imała. Jako że gdy się zeźli potrafi „złym okiem” spojrzeć i klątwę rzucić niewielu chce mieć z nim do czynienia. Zawistni powiadają że „złe” dało mu dar rozmawiania ze zwierzętami w zamian za połowę duszy, gdyż ma „rękę” do zwierząt, potrafi je chodować jak nikt inny, a wilki nie atakują jego stada. Jak wół naje się trującego zielska, krowa nie daje mleka, czy owca nie rady się okocić to go wzywają (jak już wyczerpią inne możliwości oczywiście). Czasami, gdy wszystko inne zawiedzie, Arnika prosi go o pomoc w leczeniu ludzi, ale częściej to on sięga do jej zielnego ogródka. Pogodę potrafi przewidzieć i to całkiem trafnie, niewiele się myli. Różdżkarzem jest też wielce uzdolnionym, zawsze wodę wyczuje a jak miejsce wskaże to studnię można kopać bez obawy że tylko się człowiek napracuje a wody nie znajdzie. W procy przeciętny, plonów też niesamowitych nie zbierał, ale może to wina nieurodzajnej gleby na jego polu.

e. Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?

Wdowiec, pochował żonę i czwórkę dzieci podczas zarazy. Kapłan odmówił im pochówku i powiedział że to kara za grzechy Jeremiego i zadawanie się z mrocznymi mocami. W odpowiedzi Jeremi splunął pod nogi klesze i powiedział że jeśli to tak, to kapłan cytuję „zdechnie w dwie niedziele”. Tak się też stało i blady strach padł na chłopów, przebąkiwano nawet o wezwaniu inkwizytora, ale nie było komu i do kogo gdyż Jeremi zagubił się zupełnie w rozpaczy po stracie rodziny (pochował ich gdzieś na wzgórzach, nikt nie wie gdzie), opuścił chatę i popędził stado w góry, skąd wrócił dopiero niedawno.

f. Czy ma jakieś aspiracje?

Stara się jakoś ogarnąć po stracie żony i dzieci, wrócić do życia w społeczeństwie. Jego marzeniem (o którym mówi rodzinie po kilku kuflach piwa) jest zakupić koryta i walce do spilśniania wełny i zacząć robić własny filc.

g. Ile ma lat?

Ciężko powiedzieć. Gdzieś między 35 a 40, matki nie było żeby powiedziała.

h. Czy przebył jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?

Fizycznie nic mu nie dolega (przebył w dzieciństwie świnkę i, choć postury najpotężniejszej nie jest. A to że ze zwierzętami rozmawia jakby z ludźmi, czy że zadaje pytania cieniom? No cóż to wiedźmiarz jest, kto go tam wie może i mu odpowiadają?

i. Plotki, opowieści wspomnienia.

Ci którzy mają odpowiedni wiek pamiętają że jak Arnika w ciążę z Horstem zaszła, to „stary” Gorsloch powiedział że jak się dziewka w karczmie pokaże to ją psami poszczuje. Nie szło mu brać sieroty bez posagu za synową. Właśnie wtedy okazało się że z Jeremiego wiedźmiarz jak się patrzy. W niedzielę, przed świątynią w twarz mu powiedział że jak jego syn nie ożeni się z Arniką to wszystkie zwierzęta w gospodarstwie Gorslochów padną, a później zaraza na plony pójdzie. Dwie noce później krowy karczmarza zachorzały i legły nie mogąc się podnieść. Na nic zdały się modlitwy kapłana (sowicie opłaconego oczywiście). A już następnej nocy kolejne zwierzęta w bólach leżały rycząc i kwicząc w niebogłosy. Czeremcha powiedziała że nic nie może zrobić, ponoć dlatego ze moc Jemiego przewyższała jej po wielokroć. Stary Gorsloch widząc że może stracić dorobek życia zgodził na ożenek, a Jeremi zwierzęta w trzy dni wykurował.

Jakaż to sprawa z jego żoną była! Jeremi już dorobił się stadka owiec i dom zaczął budować (tylko dzięki pomocy Horsta mu się to udało, bo nikt inny pomocnej ręki nie wyciągnął), gdy do Meandrów na targ zawiatała grupa cyganów. Jak Jeremi zobaczył Vadomę jak tańczy, to aż mu się oczy zaświeciły. Poszedł w konkury do cygańskiego obozu i choć wszyscy wróżyli mu że jego zezwłok woda wyniesie na brzeg, to wrócił żywy. Pokrwawiony ale żywy, Arnika go przez dwa pacierze opatrywała. Ale on się zawziął i nie odpuścił, tak mu dziewka za skórę zalazła. Wziął od Czeremchy przybory i zaczął wiedźmowanie. Cyganie ponoć jeszcze czegoś takiego nie widzieli. Ich czarownica co widzi przyszłość jego czary próbowała odwrócić ale rady nie dała. Później widziano jak przy ognisku z nią siedział i się targował. Do domu wrócił z żoną o egzotycznej urodzie i smagłej cerze a cyganie odtąd traktowali go z najwyższym szacunkiem.

j. Religia.

Jak go wielebny do kościoła wpuści to wejdzie i go płomienie z miejsca nie strawią. Czasami wezwie Stwórcę i języka mu nie wypali. Ale do kościoła, jako organizacji ma uraz.

 
__________________
"Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą."
Fryderyk Nietzsche

Ostatnio edytowane przez Balzamoon : 26-07-2019 o 11:21. Powód: Poprawki.
Balzamoon jest offline  
Stary 25-07-2019, 23:50   #10
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
- Ja pierdole kurwa mać- tyle wystękał Józwa wstając z rana. Przyszło przedwiośnie, a wraz z nią roztopy i starcze bóle. Najstarszemu chyba drzewiakowi jaki się ostał zostało tylko klnąc. Wiek swój ma za wile nie zrobi, ale trochę po przeklinać może. Powód trochę począwszy na Stwórce, że mu żonę zabrał i jego nienarodzone dziecko. Na siebie, że za mało syna bił i nie wybił mu głupot z głowy i wziął i pobiegł w świat za marzeniami gówniarz jeden. Na świętej pamięci Pana, który po latach służby zabrał mu ziemie. Chociaż skóry dostał to zrobił sobie czapę i płaszcz to mu w zimę cieplutko było chociaż. fakt skóry stare i nieświeże, ale ciepłe i wygodne nawet. Na sąsiada klął co w nocy hałas robi i spać nie daje i na młodzież obecną bo jakaś mało zaradna i głupkowata i se hajtnąć nawet nie umieją, przeto w Drzewcach dzieciaków nowych brak. Na koniec to na parszywy los, który zabrał większość jego starych kumpli, a on został sam no i można kląć jeszcze..

No tyle tego jest, że nie ma co dalej jadaczką klapać. Wystarczy tylko powiedzieć iż zimę spędził Józef klnąc na skaranie wszystko co się działo, doglądając gospodarstwa, paląc w palenisku i przerabiając zbiory z reszty roku i co się dało zebrać z lasu. W końcu Pana nie ma hulaj chłopie.
Przetwórstwo to głównie na miodzie polegało. Trochę się nazbierało, a woda z śniegu najlepsza do przetwórstwa, bo wiadomo, że ta z rzeki to tylko zarazy nosi.

Jedyna aktywność społeczna to odwiedziny w świątyni. Czasami też, a raczej częściej niż czasami odwiedzał karczmę, gdzie wpadał napić się cienkusza i pograć trochę na bałałajce. Opowiadał historyjki dzieciakom czasami w długie zimowe noce. Tyle robił. W końcu on już swoje przepracował i przeżył. Kolej na młodych niech w końcu przestaną się odpierdalać.
 
Lynx Lynx jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172