21-07-2019, 16:11 | #1 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 | [autorski] Ci, którzy pracują... [+18]
|
21-07-2019, 21:13 | #2 |
Reputacja: 1 | Maryna wyczekiwała wiosny jak zbawienia duszy. Ta zima była prawdziwym przekleństwem dla młodej wdowy.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 23-07-2019 o 13:57. |
22-07-2019, 14:23 | #3 |
Reputacja: 1 | Zima to najnudniejszy czas roku. Na dworze samo zimno, i też tylko biało, no i jeszcze szybko się ciemno robi i te ciemności trwają długo. Jeszcze jakby się mieszkało we wsi. Tam gdzie można sąsiada odwiedzić gębę odezwać do kogoś. Ostatnio edytowane przez Obca : 23-07-2019 o 14:04. |
23-07-2019, 01:35 | #4 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 14-10-2019 o 22:58. |
24-07-2019, 22:10 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Pulvis et umbra sumus" Ostatnio edytowane przez MTM : 25-07-2019 o 18:46. Powód: Dodanie opisu postaci |
24-07-2019, 22:46 | #6 |
Reputacja: 1 |
|
24-07-2019, 22:50 | #7 |
Wiedźma Reputacja: 1 | - Przybłęda! - Szpetna! - Kopciuch! Tak Bognę w Drzewcach dzieci przywitały, ledwie kilka godzin po jej przybyciu, gdy nikt z ojców i matek nie patrzył, nawet obrzucając kamieniami. Krzywdy jej jednak nie zrobili, a dziewczyna uciekła do jednej z pustych, rozpadających się chat, gdzie początkowo sypiała. Włóczyła się po wsi niemal od chaty do chaty, czy gospodarstwa do gospodarstwa… czasem ją przepędzano, czasem mogła w czymś pomóc, za pajdę chleba, cebulę, drobinę ciepłej kaszy. W wolnych chwilach, chodziła do opuszczonej świątyni, gdzie ją sama z siebie sprzątała. Czasem spotkała tam i inną dziewkę, czy i gospodynię, które z dobra serca i jej co drobnego z jadła w dłoń wcisnęły. W końcu, gdy przyszły już pierwsze chłody, a po nich i pierwsze śniegi, zlitował się nad nią Racimir Młynarz, i przygarnął do pomocy wszelakich, za prosty wikt i opierunek. A Bogna pracowała uczciwie, zajmując się domostwem, kurami, krową, i wszystkim co jej gospodarz i jego cera-gospodyni nakazali… a z biegiem czasu nieco się i w młynie zadomowiła. "Znajda" nie miała nic, poza tym co na sobie i w małym tobołku z dziurawego koca, uciekając w świat, i nawet pod pierzyną z Nawoją to na golasa spać musiała… ale w nocy to się rzucała często, wierciła, i skomlała nawet cichutko, pewnikiem jakieś złe śniąc, o Sargonach i krzywdach jakie wyrządzili. Czasem przytulała się mocno do młynarzowej, łapała ją za brzuch, za cyca, za zadek, a ta znosiła to wszystko dzielnie, bo…"potrzebującym się pomaga", jak Stwórca nakazał. Im zaś jednak więcej niedzieli mijało, a gospodyni coraz bardziej się do niej przekonała (i po podglądaniu przez braci nagiej Bogny, za co obaj od Nawoji dostali szmatą po pyskach), dostała starą koszulę nocną. Z przybłędy powoli stawała się "ich" Bogną, i nawet jej znoszony po Nawoji kubraczek dali (a gospodyni matczyny wzięła), szmatki na nogi, gdy śniegu nasypało, a nawet i Alechystę wełnianą, z którą to Bogna niezłą przygodę miała. A za wszystko dziękowała im wylewnie, do nóg gospodarza i gospodyni padając. Pewnego dnia, podarek jej z głowy zwiało, i poleciał hen na zamczysko, i zaczepił się wysoko i było po nim. Ale Luther Grolsch, co to widział, a piwo po kątach z braćmi Nawoji popijał, postanowił zgubę odzyskać. Zwalił się jednak z wysoka, mało nie umierając, a wystraszona wszystkim Bogna uciekła w siną dal… a zgubę wieczorem jej oddał nie Luther, a Żyrosław, młodszy o pół ćwiartki z braci, mających po 19 wiosen. Dostał za to całusa w polik, i oboje z Bogną byli tego wieczora w skowronkach. Czas mijał leniwie w młynie w trakcie zimy, nudą często wiało, a Żyrosław i Światosław, jak to młode chłopy, oglądały się coraz częściej za Bogną. Ten pierwszy, to nawet ją za dupę łapał od czasu do czasu, i całowali się skrycie po kątach… W zimie ciężko było przeleźć 3 kilometry z młynu do wsi, i Bogna mniej do świątyni zaglądała, ale jak tylko gospodarz Racimir konno do wdowy Maryny się wybierał w konkury, to go dziewka bogobojnością tłamsiła, i jechała z nim, by się z młyna wyrwać, i doglądać świętego przybytku. *** Aż któregoś zimowego dnia, mocno po Nieszporach… światem Nawoji wielce zatrzęsło. Ojciec drzemał blisko pieca, Żyrosław też, za oknem hulała zima, a gdzieś Bognę i Światożara wcięło. Nawoja z kolei, leząc po chałupie połączonej z młynem, usłyszała nagle jakieś jęczenie. Ale nie były to żadne tam duchy, czy inne maszkary, te zawodzenie to tak jakby ktoś gdzieś po kącie cisnął, zadka na mróz nie chcąc wyściubić. Wściekła się momentalnie młynarzowa, gotowa łachudrę za uszy wytargać, i zrobić niezłą burdę, ruszyła więc na palcach za odgłosami. I coś ją w środku tknęło, jakie licho albo inne dziwne, i zamiast z drzwiami wejść, to zajrzała w nich przez szparę. Momentalnie zbladła, nogi się pod nią ugięły, a nawet oczy na chwilę to mgłą zaszły. Przez szparę widziała nagusieńką Bognę od boku, jak to się o słup opierała rękami, a zadek mocno wypinała. Przy jej zadku zaś, trzymając się go mocno, ze spodniami na podłodze, uwijał się Światożar, własnym dupskiem machając to w przód, to w tył, i tak bez wytchnienia. A oboje jęczeli przy tym i sapali, i spoceni byli, a Nawoji też się szybko dziwacznie gorąco zrobiło… i w końcu musiała i własną gębę zatkać sobie dłonią, widząc co tam się wyprawia. Bogna nagle odskoczyła bowiem niczym oparzona od Światożara na jego "zara...zara…" przycupnęła przy nim, po czym chwyciła jego interesa i zaczęła niczym szalona prawie jak masło ubijać. A młynarczyk jęknął w końcu przeciągle, i upaćkał ją całą, a po chwili oboje zaczęli chichrać. Nawoja zaś, niczym pijana, uciekła od drzwi z sercem nie tyle co walącym w piersi, co chcącym jej już chyba i gardłem wyfrunąć. ~ Raz po raz, to jeden, to drugi młynarczyk, miał nagle jakieś dziwne słabości i brak chęci do roboty, szklący się wzrok, i durny uśmiech na gębie, a ślipiami to ciągle za Bogną wodzili, ta zaś, tak miękko boso po izbach stąpała, i nawet co nuciła pod nosem, fałdami spódnicy falując, i niemal tańcując do własnej przyśpiewki. I tak to mijały zimowe dni w młynie, aż w końcu przyszły roztopy, i powoli słońca było coraz więcej...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 24-07-2019 o 23:13. |
25-07-2019, 21:47 | #8 |
Reputacja: 1 |
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
25-07-2019, 23:06 | #9 |
Reputacja: 1 | Zima to czas okrutny, czas głodu, czas chłodu, czas nudy dla tych którzy nie mieli nic do roboty. Jeremiemu głód mu nie groził, jako że siostra sowicie zaopatrzyła go w groch, rzepę i kapustę które dostawała za swoje usługi jako zielarka i akuszerka. Mięsa uwędzonego i ususzonego miał pod dostatkiem, rozwieszonego u powały chaty, gdyż nie miał dostatecznie dużo siana by wyżywić wszystkie owce i kozy przez zimę. Zostawił tylko te najlepsze, co dawały najwięcej runa i były najbardziej kotne, tak jak najsilniejszego tryka i kozła. Wiedział ze będzie go to kosztowało jako że jeszcze następnej wiosny będzie musiał pogonić zwierzęta do następnej wioski co by się krew zmieszała i młode nie słabowały, ale nie miał wielkiego wyboru. Dopiero na jesieni wrócił z gór i już za późno było na sianokosy. Które zwierzęta zdołał to sprzedał za siano, a słabsze poszły pod nóż. I jego i siostry spiżarnia była dobrze zaopatrzona w mięso tej zimy. Nuda też mu nie groziła. Opieka nad zwierzętami nigdy się nie kończyła a zaniedbana chata wymagała mnóstwa pracy by w niej ponownie zamieszkać. Przed deszczami zdołał tylko jako tako uszczelnić dach, ale i tak trzeba będzie strzecharza wzywać i sowicie zapłacić w przyszłe lato. Inne naprawy takie jak ścian czy mebli robił już późną jesienią i zimą, roboty zatem miał co niemiara, zwłaszcza że był sam. Problemem było zimno. Uszkodzona strzecha, nie zebrane w lato drewno i brak rąk do pracy spowodowały że znaczną część zimowych nocy spędził wśród zwierząt, rozkładając koc pośród owiec gdzie grzały go ich ciała. Dopiero po gdy w pogodniejsze dni, tak w połowie zimy, poszedł do wioski i wrócił z chłopakiem którego obiecał poduczyć to przeniósł się do izby. W dwu nazbierali dostatecznie dużo drewna aby dało się w niej wytrzymać. *** Jeremi obudził się przed świtaniem. Przyzwyczajony był do wstawania razem ze zwierzętami, gdy pierwsze promienie słońca oświetlały pastwiska. Izba była ciemna, zamknięte okiennice nie wpuszczały nawet światła gwiazd. Narzuciwszy na siebie wełniany płaszcz podszedł do paleniska. Nie musiał zapalać łojowej świecy, doskonale wiedział gdzie co stoi. Usłyszał w ciemnościach rytmiczne uderzenia o podłogę. To Warkot potężny pies pasterski witał swego pana. Rozgarnął węgle i zobaczył że jest jeszcze trochę żaru. Ostrożnie dodał trochę suchego siana i kila gałązek. Już po chwili płomienie rozświetliły izbę. Ceber na wodę, niski stół, kilka stołków, dwa łóżka, dwie skrzynie na ubrania i niewiele więcej. Pies podniósł się i podszedł do pasterza by zaznać chwili pieszczot. Jego białe futro było mocno skołtunione i zaczynało wychodzic pod palcami. Wiosna idzie. Jeremi zaczerpnął wody z cebra i siorbnął głośno. Piwo skończyło się już kilka dni temu, ale pasterz wiedział że woda z jego studni jest zdrowa. Zwierzęta w dużej oborze za ścianą także się obudziły, dało się słyszeć pomrukiwanie i co chwila któraś z owiec bądź kóz ocierała się o ścianę. Jeremi podszedł do łóżka na którym leżał stos owczych skór i kopnął je niezbyt mocno. Dało się słyszeć mruczenie i po chwili spod skór wypełzł Ulff syn jego siostry Arniki. Od kilku tygodni z nim mieszkał i uczył się na pasterza. Inną sprawa było że smyk miał odwagę zadawać pytania które nawet dorośli bali się wypowiadać. Powoli i niechętnie Jeremi zaczął mówić mu o tajemnicach które przekazała mu stara Czeremcha. – Wiesz co masz robić. – warknął krótko pasterz. Młody naciągnął na siebie ubranie, założył łapcie i ruszył do obory. Owce potrzebowały świeżej wody naniesionej ze studni i siana co na stryszku leżało. Tyle że nie za wiele go tam już leżało. Jeremi się zastanawiał, przysuwając do ognia gliniany garnek z wczorajszą kapustą ze słoniną żeby się ogrzał, co ma zrobić. Na pierwszą trawę zwierząt nie chciał puszczać, nie wiadomo czemu po niej później częściej chorowały. Doświadczony pasterz unikał tego jak tylko mógł, ale wyglądało na to że nie będzie miał wyboru… chyba że do wioski się wyprawi, może uda się jeszcze trochę siana dostać i przetrzymać zwierzęta w zamknięciu póki trawa się nie zrobi starsza. Ale też młodego samego tu nie zostawi. Trzeba będzie nałożyć siana, nanieść wody, otoczyć gospodarstwo ochronnym kręgiem i liczyć na najlepsze. Gdy chłopak wrócił zwrócił się do niego. – Co żem ci przez cały czas mówił? – wlepił oczy w chłopaka. Ten pod jego spojrzeniem zaczął się wiercić nerwowo. – No że owce… – chłopak nie zdążył dokończyć gdy dostał otwartą dłonią w bok głowy. – Najważniejsze to...! – krzyknął wiedźmiarz. – ...że za wszystko trzeba zapłacić. – dokończył ze łzami w oczach chłopak. Jego wuj miał ciężką rękę i mało wyrozumiałości. – Pamiętaj, pamiętaj za wszystko. Czy klątwę czynisz, czy urok odczyniasz, czy chorobę przepędzasz czy zarazę na pole sprowadzasz. Zjedz, potem ochronny krąg czynić będziemy i chobołda przyzwać trza. Ten co razem z moją Vadomą przyszedł po tym jak zeszła do taboru musi wrócił. Inaczej dom by w takie zaniedbanie ni popadł. Do twojej matuli idziem, stado trza pod jego opieką pozostawić. – nałożył do drewnianej miski potrawy z garnka wziął dwie lipowe łyżki. Gdy zasiedli przy stole jedząc Jeremi zaczął wyjawiać młodemu sekrety swej profesji. – Chobołd zważ że jak dobrze traktowany w gospodarstwie pomaga, szczury i myszy przepędzi, zwierzęta uspokoi i wyleczy, od złych duchów ochroni a izbę zamiecie czy do ognia dorzuci by nie zgasł. Jeno co mu potrzeba to szpary za piecem co by mu ciepło było, odrobiny jadła i miseczki mleka. Jak nie chce być widziany to zniknie i zwykły człek go nie obaczy, a jak chce to może w kota się zmienić czy w sowę. Tedy jak widzisz jedno czy drugie to nie przepędzaj, nie rzucaj kamieniem tylko podziękuj że gospodarstwa pilnuje. Najbardziej robotny to taki co ze zmarłego przodka pochodzi co to spokoju zaznać nie może że to po nim nikt tak gospodarzyć już dobrze nie będzie. Najbardziej robotny zważ, nie najsilniejszy! Takiego wzywać nie trzeba, sam przyjdzie a pomagać będzie. Wiela ich jeszcze jest, kiedyś w każdej chacie byli, ale kościół ich przepędził ogniem i żelazem. Najpotężniejsze wezwać trzeba, ofiarę złożyć, uprosić. Takie to z człeka co sobie życie odebrał pochodzić mogą, z dziecka co w nieświęconym grobie leży ale najsilniejsze, ale zważ najbardziej wymagające od gospodarza to takie co spokrewniony ze żmijem jest czy taki co go wielkie uczucie zza grobu wezwało, czy to miłość czy ninawiść. Żmijowy chobołd oprócz kota czy sowy postać węża jeszcze przybiera, a rodzi się z wężowego jajka co go kura wysiedziała. Kura ptak głupi, ale nie aż tak i trza ją wiązać by na takim jaju siedziała, bo czuje że to zły dla niej los. Gdy wąż się wykluje trza kurze łeb obciąć i węża we krwi skąpać. Potem kurę trzeba przygotować jak na posiłek, ale potem na maluśkie kawałki pociąć i węża tym karmić aż jedzenia się wszystko skończy. Najumiejętniejszy on w chronieniu przed złymi mocami i chorobami, dobrze też się zwierzętami zajmuje. Domu nie sprząta bo zbyt dumny jest ale i dla wiedźmiarza lepszego przyjaciela nie ma. Jak masz czaszkę takiego węża i dziób kury co go wysiedziała to możesz go przyzwać bez tracenia czasu. – Jeremi zaskrobał łyżką o dno miski skrupulatnie wybierając najmniejsze kawałki. Na przednówku nie godziło się niczego marnować. – Panie wuju a ty taką czaszkę i dziób masz? – zapytał Ulff trzęsącym się nieco głosem. – Mam. Dla Myślidara żem przygotował. – odparł krótko wiedźmiarz. Chłopak odwrócił wzrok by nie spoglądać w ściągniętą bólem i żalem twarz wuja. Myślidar był synem Jeremiego, równolatkiem Ulffa, którego wiedźmiarz pochował razem z resztą swej rodziny. – Dość tego, miskę i garnek umyj a ja przygotuję wszystko co trzeba. – pasterz odezwał się do chłopaka gdy zdołał opanować wzruszenie które ścisnęło mu gardło. Otrok skoczył na równe nogi i zaczął sprzątać po posiłku. Jeremi podszedł do jednej ze skrzyń i ją otworzył. W środku nie było ubrań czy pościeli, ale różne kawałki drewna, patyki, kołki, nici, kości, woreczki i sakiewki. Wybrał kilka z nich, po czym zamknąwszy skrzynię podszedł do pęków zasuszonych ziół wiszących u powały. Ostrożnie oderwał kilka liści i zawinął w kawałek materiału. Chłopak w tym czasie wrócił z podwórka niosąc czyste naczynia. – Idziem. Weź trochę żaru, jedzenia i uduj świeżego mleka. – rzucił przez ramię kierując się do drzwi. Po wyjściu na podwórze wiedźmiarz wciągnął głęboko powietrze. Spojrzał na niebo, śmigające wszędzie ptaki, zajrzał do obory i ocenił zachowanie owiec i kóz które garnęły się do wyjścia. Poklepał je po grzbietach i złapał jagnię które próbowało przemknąć koło jego nóg. – Jeszcze nie czas, jeszcze nie czas maleńka. – odstawił młode do matki, poczekał aż chłopak wejdzie z miską do obory po czym zamknął za nim drzwi. Wiosna się zaczynała, śnieżyczki już wystawały ponad śnieg, zwierzęta się niepokoiły w zamknięciu. Tak, wiosna pełną gębą. Jeszcze raz zaciągnął się powietrzem. O ile się nie mylił następnych kilka dni powinno być pogodne. Za nim Ulff wyszedł z obory niosąc miseczkę mleka, wziął jeszcze pozostawiony na progu domu niewielki gliniany garnczek z żarem i miskę kaszy z wkrojonym boczkiem. Wiedźmiarz pokiwał głową z uznaniem. Jak dawać ofiarę chłobukowi to z najlepszego jadła. – Gdy klątwę rzucasz czy chorobę nasyłasz rób to pośród cimności, w nocy. Wtedy łatwiej jest, bacz nie rzekłem bezpieczniej, po prostu łatwiej. My tera ochrony czynimy i o pomocnika się staramy. Tedy w dzień, przy słońcu łatwiej będzie. – wskazał na płaski kamień stojący tuż przy studni. – Tam wszystko postaw. Teraz patrz, a jak ci wskażę na usta to masz za mną powtarzać, chłobuk zwierzęta rozpozna które do gospodarstwa należą ale o ludziach to musi wiedzieć kto swój i kto ma nad nim władanie. Pojąłeś? – popatrzył na chłopaka. – Tak panie wuju. – chłopak wyszeptał pobielałymi ustami. Wiedźmiarz wyjął z sakiewki czaszkę małego węża i dziób kury. Umoczył obydwie te rzeczy w misce z jadłem i w misce z mlekiem. Następnie wskazał na usta i zaczął mówić. Powoli, po kilka słów, tak żeby otrok zdołał nadążyć i zapamiętać. – Na ciepło domowego ogniska… na jedzenie którym się dzielimy… na samotność domu bez ochrony… zaklinam, przybądź… wyjaw swe imię memu chętnemu uchu… ochroń przed złym… ochroń przed chorobą… podzielimsię tym co mamy… jak swego przyjmiemy… i rodziną nazwiemy. – wraz z wypowiedzeniem ostatnich słów wiedźmiarz położył trzymane przedmioty na węglach. Pomimo że obtoczone w mleku i kaszy błyskawicznie zajęły się ogniem śląc w górę chmurę dymu. – Patrz w dym, myśl o pomocniku który ma przybyć, nie parobku a pomocniku, przyjacielu, druhu, bracie. – wyszeptał do chłopaka Jeremi. Chłopak wlepił spojrzenie w dym, nie wiadomo skąd przyszła mu na myśl dziwaczna istota o wężowym ciele ale kociej głowie i sowich skrzydłach. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle tryk w oborze zabeczał przeciągle, a zawtórował mu kozieł, po czym owce i kozy dołączyły się do chóru. W chacie Warkot rozszczekał się niczym szalony, by nagle ucichnąć i zacząć skomleć niemal jakby ktoś mu dłoń na pysku położył, ktoś znany i ukochany kogo dawno nie widział. W krzakach przy oborze coś zaszeleściło. Jeremi zbladł jak ściana i padł na kolana a po jego twarzy łzy zaczęły spływać jedna po drugiej. – Co się stało? – zapytał niepewnie Ulff. Wuj nie odpowiedział, dopiero po dłuższym czasie otarł twarz i wymamrotał. – Coś co nie miało prawa się stać. Mamy tera dwa chłobuki w obejściu. Chyba masz większy talent do czarostwa niźli sądziłem. – chwycił chłopca za ramiona i spojrzał mu głęboko w oczy. – Jakie dwa chłobuki? – chłopak zmartwiał, mieć jednego ducha w obejściu było wystarczająco strasznie, ale dwa... – Musisz nauczyć się ich słuchać, pierwej odezwały się zwierzęta w oborze a później krzaki i ziemia. Gdy się więcej nauczysz usłyszysz w tych głosach imię chłobuka. Ten nazywa się Bemelez i jest związany mocniej ze zwierzętami niż z ziemią. Dokładnie taki jaki powinien być. – wiedźmiarz nieświadomie zaczął targać swoją brodę. – A co z Warkotem, on szczekał na drugiego chłobuka? – chłopak spojrzał na wuja. – Tak. – z oczu pasterza ponownie popłynęły łzy. – A jakie jest jego imię, usłyszałeś je w szczekaniu? – chłopakowi zaświeciły się oczy. – Nie musiałem, ten pies tylko jedną osobę mógł tak przywitać. Vadoma wróciła do domu, chłopcze. – szlochając odpowiedział mu wuj. *** Jeremi nie spał całą noc i nie dał spać chłopakowi. Wiedźmiarz siedział przy ogniu i opowiadał Vadomie i Bemelezowi co się we wsi działo ostatnimi czasy, kto pomarł, komu się dziecko urodziło, kto nowy przybył i co o nim czy niej mówią. Nie starał się dostrzec chłobuków, jak przyjdzie czas to same się objawią. Tylko nasłuchiwał odpowiedzi i gdy je otrzymywał śmiał się lub płakał w zależności od wieści. Od czasu do czasu widział pobladłą twarz Ulffa jak ten spoglądał na niego spod stosu skór, ale tylko machał ręką że wszystko jest w porządku. - Nauczysz się ich słyszeć, nauczysz w swoim czasie. Czeremcha mówiła że większość wiedzących musi się tego nauczyć. Dlatego ja byłem wyjątkowy, słyszałem ich od razu. Ale to tylko jeden na wielu ma ten dar. – wyjaśnił mu rankiem gdy po śniadaniu wyszli ochronny krąg stawiać. - Tera jak dwa chłobuki w domu są to nic złego nie powinno mieć przystępu, ale zanim się zadomowią i pełnię mocy uzyskają lepiej ich wspomóc. – powiedział Jeremi kładąc składniki na kamieniu. - Dobrze, a teraz patrz i pamiętaj. Oto gałąź z czarnego bzu, który to największą odporność na złe uroki ma, a to mięta i lawenda co zapachami złu wstępu wzbraniają. I czerwona nić co od uroków chroni. Lepsza jest tylko purpura co ją królowie noszą. – Jeremi owinął różdżkę ziołami i związał całość czerwoną nicią. - Siedem razy obwiązujesz, stojąc twarzą ku słońcu i tak jak słońce chodzi prawa do lewa. Jakbyś chciał urok odczynić to odwrotnie od lewa do prawa obwiązujesz. – pokazał dzieło chłopakowi. - Tera idziesz i uderzasz ob ziemię co trzeci krok. Powtarzaj. Czarny bzie uczyń tą ziemię odporną na zło jako i ty jesteś… mięto, lawendo odpędźcie złe, ochrońcie przed złym losem… nici czerwona, nici czarowna zwiąż co złe zanim wejdzie na tą ziemię. – powtarzając te słowa obeszli gospodarstwo, a następnie wiedźmiarz wykopał na środku podwórza niewielki dołek w którym umieścił różdżkę. - Zrobione. Nakarm Warkota i wypuść go na podwórze, a ja nałożę więcej siana i doleję wody do koryt. Za trzy dni musim wrócić, nie później. – Jeremi klepnął chłopaka po plecach i po wypełnieniu obowiązków ruszyli w drogę do Drzewiec.
__________________ "Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą." Fryderyk Nietzsche Ostatnio edytowane przez Balzamoon : 26-07-2019 o 11:21. Powód: Poprawki. |
25-07-2019, 23:50 | #10 |
Reputacja: 1 |
|