Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2021, 22:49   #61
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Jak żył, tak równie sękatego i wielkiego dębu nie widział. Mawiali na Pogórzu, że w Przeklętym Lesie, jeśli głębiej wejść w jego mroki, to owszem, są tam takie. Ale wżdy każdy jedną pewną tylko prawdę o Przeklętym Lesie znał, że w nim nic nie jest nigdy pewne, a zamieszkujące go ponoć istoty obcych nie lubią. I rzadko kto ma okazję w ogóle bajać o tym co tam widział. Dość rzec, że Wielki Dąb w korzeniach którego przodkowie Gleowyn ongiś dom wybudowali, był wśród innych drzew niczym Idesbled na tle innych szczytów Gór Białych. I niejedno zapewne widział.

Rogacz podszedł do majestatycznego pnia po czym zadarł głowę w górę wzrokiem sięgając między kołysane wiatrem gałęzie. Nieopodal zauważył wielki stóg zamiecionych liści, które miast zbutwieć i rozłożyć się z roztopami, stwardniały tylko i zapewne przysparzały mieszkańcom co roku nielada utrapienia. Rogacz uśmiechnął się do tej myśli, ale i tak podobał mu się pomysł sadyby u stóp takiego wspaniałego strażnika.

Schylił się i podniósł z ziemi duży zeszłoroczny żołądź. Gładki, rdzawobrązowy z mocno osadzoną czapką. Drzewa raczej z niego już nie będzie, ale kierowany kaprysem pozwolił sobie na taką pamiątkę i schował do kieszeni. Po czym ruszył z innymi do długiego domu.

***

- Gleowyn mówi, że wierzchowca szukasz - rzekł Eoman bacznie przypatrując się Cadocowi - Niecodzienna to rzecz.
Starzec choć niczym nie dawał po sobie poznać, że nie do końca mu się ów pomysł podoba, będąc Dunlandczykiem między Rohirrimami można było jednak ową niechęć i bez tego wyczuć. Była jak kurz wzbijany każdym ruchem powietrza, czy tchnieniem wypowiedzianego słowa.
Wzruszył w odpowiedzi ramionami.
- To duży kraj. Płaski. - to ostatnie słowo stwierdził z jakimś rozczarowaniem. Nie patrzył jednak w oczy Rohirrimowi. Zerkał po zagrodach na zwierzęta. - Bez konia trudno go przemierzać. A jak mawiają… kto swoje nosi, ten się nie prosi. Ino… nie wyznaję się. Moglibyście mi poradzić?
Eoman odchrząknął, skrzywił usta. Zaraz potem brwi, a po chwili pokiwał głową.
- Wiem, który ci się zda.
Minęli kilka rumaków, a stary każdego powitał jakimś niezrozumiałym dla Rogacza słowem. Kilka ochoczo przywitało się z nim i odparsknęło. Parę jednak ino wizgnęło łbem i zadrobiło nerwowo kopytami. Wyglądały dostojnie i Rogacz ciekaw był jakie zwierze gleowynowy dziadek dla niego wybrał. Wyszli jednak z długiego domu i w stronę padoku się skierowali gdzie koniuchy objeżdżaniem się zajmowały. A do pala uwiązany stał nieruchomo siwy podjezdek. Całkowicie niewyględny i o spojrzeniu na myśl raczej krowę przywodzącym niźli bitewnego konia na jakich słomianowłosi przemierzali równiny.
Eoman założył ramiona na siebie patrząc na wierzchowca z zadowoleniem.
- To Smic. Dym we wspólnej mowie. Kocham go jak wszystkie inne konie z mojej stajni. Jeśli chcesz, możesz go kupić.
- Jest idealny - odparł Dunlandczyk.

***

Spędzając czas w gospodarstwie, Cadoc nie szukał towarzystwa jego domowników. Nawet nie dlatego, że on sam nie był im w smak. Raczej spokoju cały czas mu nie dawała misja, którą król im powierzył. W głowie rozbrzmiewały mu słowa Thengla i królowej. Potem te Czarodzieja i Eiliandis. Te Gléowyn i Zwinnorękiego. A także te własne płynące z głębi torsu. A wszystkie były jak patyki źle ułożonego stosu do ogniska. Chwiały się i nie rokowały imponującego ognia.

Tak też kręcąc się poza ścianami Gospodarstwa natknął się na Gléowyn. Z początku nie rozumiał, co robi milcząca w oddaleniu od domu, ale szybko zorientował się, gdzie trafił. Mały rodowy cmentarzyk zdobiło kilka kamieni mogilnych. I przed jednym z nich stała Rohirrimka. Podszedł w milczeniu zgadując, kogo pochowano pod porośniętym białym kwieciem nagrobkiem. Odezwał się dopiero po chwili.
- Ile lat mieliście z bratem? - zapytał cicho.

Dziewczyna drgnęła pod wpływem głosu Rogacza. Widać było, że wyrwał ją z zamyślenia. W dłoniach trzymała bukiet polnych kwiatów, który właśnie kładła na grobie matki. Odwróciła się do gościa powoli, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie. Nie spodziewała się tu nikogo z jej towarzyszy, szczególnie dunlandczyka. Szybko się jednak zreflektowała i uśmiechnęła do niego nieśmiało.
- Kiedy moja matka życie straciła, liczyłam sobie dziesięć wiosen, a mój brat piętnaście. Ojciec odszedł dwa lata później. - Odpowiedziała mężczyźnie i choć na jej ustach nadal błąkał się uśmiech, w jej oczach Rogacz wyczytał smutek.

Dunlandczyk skinął nieznacznie głową przyglądając się cały czas mogiłce.
- Dziwny wiek. Ani człek już pacholęciem, ani jeszcze mężem, czy niewiastą. Dziwne rzeczy zapamiętuje. - rzekł jakby czasy te w głowie sobie przypominając. Dostrzegłszy jednak frasunek w jej oczach, odchrząknął zmieszany i gotowy wycofać. - Wybacz… Przerwałem ci…

Gléowyn zaprzeczyła ruchem głowy.
- Już i tak miałam wracać. - Odwróciła się, sięgając po koszyczek, w którym, jak zauważył Rogacz, znajdowały się narzędzia ogrodnicze. Spojrzała jeszcze raz na groby rodziców tęsknym wzrokiem, cicho westchnęła i ponownie zwróciła się do gościa. - Może się przejdziemy razem? - Wskazała ścieżkę wijącą się pośród polnego kwiecia i prowadzącą wzdłuż kamiennego ogrodzenia.

Spojrzał na murek i we wskazanym kierunku i pojedyncza iskra zaintrygowania zabłysła w jego czarnych oczach. Potem na Gléowyn, ale tu minę znów wykrzywiła mu niepewność. Pokiwał jednak głową.
- Chodźmy zatem. - rzekł a gdy ruszyli, po przejściu paru metrów odezwał się ponownie dłonią przejeżdżając po porośniętych mchem kamieniu - Stare siedlisko.

Widząc niepewność dunlandczyka, skaldka obdarzyła go ciepłym, krzepiącym uśmiechem.
- Stadninę budowało wiele pokoleń mojej rodziny. W tych kamieniach złożyli swoje marzenia, trudy i znoje, dając naszemu domowi duszę. Lecz miejsce to skrywa także inne tajemnice. Zbudowano go go na ruinach starej warowni. Kto wie ile setek lat mają fundamenty i jakie historie mogłyby opowiedzieć. - Mówiąc to, zgrabnie wskoczyła na niski murek i osłaniając dłonią oczy od słońca, udała, że się rozgląda, niczym odkrywca szukający tajemnic do odkrycia. - Może jak dobrze poszukamy, to natrafimy na coś ciekawego? - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Znalazłam! - Nagle wykrzyknęła ze śmiechem i zeskakując z kamiennego ogrodzenia, przykucnęła na trawie, sięgając w kępkę koniczyny, rosnącej pod murkiem, a następnie pokazując Rogaczowi, na dłoni, czterolistną koniczynę. - W moich stronach to szczęśliwy omen. Proszę… - Ujeła jego dłoń w swoją i położyła mu na niej swoje znalezisko. - Talizman na szczęście. - Powoli zabrała dłonie i spojrzała na Cadoca poważnie. - Wybacz moją śmiałość, ale wyglądasz, jakbyś miał jakiś frasunek. Czy mogę w czymś pomóc?

Mężczyzna przyjrzał się znalezisku, obracając je w palcach za łodyżkę, tak że listki zafalowały.
- Miałem kiedyś łapę górskiego zająca. Taką ususzoną na rzemyku. Też na szczęście. - odparł po czym wzruszył ramionami - Ale zapodziałem gdzieś. Może i pora na nowy talizman.
Skinął głową w podzięce i schował koniczynę.
- A frasunek… - skrzywił się i machnął ręką jakby przeganiał jakiegoś natrętnego owada - To nic. Powierzone zadanie nie zawsze musi się podobać. Raczej... zbierałem się by rzec Ci, że ubolewam nad Twoją stratą. Naprawdę. I wdzięcznym za gościnę.
Spojrzał na nią kontrolnie, ale zaraz skierował wzrok gdzie indziej.
- Ot i kolejny skarb - rzekł schylając się i podnosząc coś z ziemi - Mała nastroszona kolczasta kulka leżała nieruchomo na jego dłoni. - Jeż też mówią, dobrze wróży gospodarstwu.

- Dziękuję, twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Dają mi nadzieję, że jest szansa na porozumienie między naszymi narodami. - Jej twarz ponownie rozjaśnił ciepły uśmiech. - Nie ma co się martwić na zapas. Być może podróż do Zachodniej Bruzdy podsunie nam właściwe rozwiązanie zadania od króla. Choć budzi ono mieszane uczucia i wiele wątpliwości w naszych sercach, może przyniesie coś dobrego. - Podeszła bliżej do Rogacza i pochyliła twarz nad małym zwierzątkiem. - Potraktujmy to jako dobry znak także dla naszej wyprawy. - Delikatnie wyjęła jeża z dłoni Cadoca i przysiadają na kamiennym murku, położyła go na trawie, po drugiej stronie ogrodzenia. - Idź maluszku, tutaj mogą cię psy zwęszyć i zamęczyć. - Zwierzątka nie trzeba było zachęcać, poczuwszy stabilny grunt pod łapkami, potuptało, skryć się w najbliższej kępie trawy. Gléowyn zaś zwróciła się do swego towarzysza. - Ufam, że znalazłeś w naszych stajniach wierzchowca, który by ci odpowiadał?

- Nie musiałem - odparł po chwili mężczyzna - Eoman to uczynił. Dla mnie zwierz to zwierz. Wam te ich wielkie oczy chyba mówią jednak znacznie więcej niżby można było podejrzewać. To i zdałem się na jego wybór. A czy trafny… los pokaże.

Szli jeszcze czas jakiś wzdłuż onego płotu o niczym ważkim, o ile w ogóle rozmawiając. Z jego końca sadyba Rohirrimów nie była właściwie w ogóle widoczna. Osłaniał ją wielki, stary dąb z tej perspektywy dziwnie samotny na polach Rohanu gdzie za towarzyszy mógł mieć co najwyżej skalne ostańce. Zrazu zawrócili, a niedługo dujący do strony domostwa wiatr przyniósł woń wieczerzy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-04-2021, 11:02   #62
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=im5CIpMFo4Q[/MEDIA]

Yáraldiel spędziła większość popołudnia w odosobnieniu. Po powitaniu i zapoznaniu się z nestorem rodu, dziadkiem Gleowyn oraz pozostałą rodziną, elfka uprzejmie przyznała, że potrzebuje trochę przestrzeni dla własnych myśli.
- Wrócę zanim nastanie wieczór - poinformowała swoich towarzyszy, gdy napotkała pytające spojrzenia niektórych z nich. Nie chciała, by się o nią martwili, więc uśmiechnęła się pokrzepiająco, jakby chcąc dodać, że nie ma powodów do trosk.
Jeszcze przed odejściem ukucnęła przy najmłodszej dziewczynce, obiecując jej przyniesienie upominku z okolicznych łąk i lasów. Nie powiedziała cóż to takiego miało być, chcąc wzbudzić w młodej damie ciekawość.
Później Yáraldiel z elfią gracją wskoczyła na swojego konia, który towarzyszył jej odkąd opuściła Lothlórien i nie patrząc za siebie opuściła Stajnie Starego Dębu w sobie tylko znanym kierunku.

Sirdal, biały rumak o srebrzystej grzywie, zwolnił swój galop dopiero, kiedy zbliżyli się do granicy łąki z lasem. Wokół zdawało się nie być żywej duszy, jedynie wiatr kołysał liśćmi i trawą.
- Dziękuję, że ze mną jesteś - powiedziała Yáraldiel do zwierzęcia, zsuwając się z jego grzbietu, po czym położyła smukłą dłoń na jego pysku. - Tylko ty jeden wiesz, jak bardzo tęsknię za Lothlórien. Za pięknymi drzewami, których próżno szukać w całym Śródziemiu. Za delikatną mgłą unoszącą się tuż nad ziemią. I za nim…
Elfka spojrzała w dal, jakby kogoś wypatrując. Znajdowali się już między drzewami, spokojnie i bezszelestnie spacerując i napawając się atmosferą, jakby zarówno elfce jak i koniowi brakowało obecności drzew i szumiącego wiatru między ich koronami.

Oprócz nich w lesie nie było nikogo, prócz dziko żyjących zwierząt. Yáraldiel jednak widziała coś więcej. Czy to była elfia magia, czy po prostu patrzyła oczyma wyobraźni - pozostanie kwestią nierozwiązaną, bo i nie było nikogo, kto mógł ją o to zapytać.
Uśmiechnęła się, patrząc na oddalonego o kilkanaście kroków mężczyznę. Stał jakby w cieniu lub może za mgłą, nieuchwytny, ale widoczny. Był wysoki, miał długie jasne włosy i patrzył prosto na Yáraldiel.

- Haldir… - powiedziała w jego stronę ledwo słyszalnym półszeptem. Chciała wyciągnąć ku niemu rękę, chciała podejść i chwycić jego dłoń, lecz doskonale wiedziała, że jego wcale tam nie było. Przynajmniej nie fizycznie. Sirdal parsknął, prawie jakby również chciał się przywitać.

Rohirrimski las zmienił się w oczach elfki. Teraz stali we dwójkę, ona i Haldir, pośród wysokich drzew o złotych liściach. Gdzieś w oddali słychać było szemrzący strumyk, a nad nimi wesołe ćwierkanie ptaków spotykanych tylko w Lothlórien. Była w domu, ze swoim ukochanym. Choć była to jedynie wizja, sprawiała wrażenie prawdziwej i namacalnej. Co jednak najważniejsze, pokrzepiała serce, dodawała nadziei i pozwalała wytrzymać długą rozłąkę ze Złotym Lasem i jego mieszkańcami.

- Dobrze cię było znów zobaczyć, najdroższy…

Nîn Meleth
Nîn bain
I Ithil ned nîn fuin
I tinu ned nîn hen
Nîn maethor
I caun ned nîn dîn
I athrad ned nîn men
Nîn meleth

Słowa wiersza wypowiedzieli razem. I nie wiadomo czy Haldir też tam był i rzeczywiście je mówił, sprowadzony elficką magią, czy Yáraldiel słyszała je jedynie w swojej głowie, wciąż pamiętając dokładnie ton głosu swojego wybranka serca.
Ważnym było, że opuściła las z nadzieją w sercu i pewnością, że w końcu dane jej będzie powrócić do Lothlórien, gdzie czekał na nią właśnie on. Teraz jednak nadchodził powoli wieczór, a ona obiecała, że wróci do Stajni Starego Dębu z prezentem dla małej Hild.
- Ruszajmy, Sildar, czas na nas - powiedziała wesoło do swojego rumaka.

Wrócili, kiedy słońce zaczynało już zachodzić i powoli zmierzchało. Elfka zaprowadziła rumaka do stajni, by tam mógł wypocząć i nabrać sił na następny dzień, a sama ruszyła w stronę domu rodzinnego Gleowyn. W dłoniach trzymała przepiękny, misternie upleciony wianek z polnych kwiatów, ozdobiony leśnymi liśćmi i szyszkami. Był to wspomniany upominek dla dziewczynki.


Wolne tłumaczenie wiersza:

Mój Ukochany/a
Mój piękny/a
Księżycu mojej nocy
Gwiazdo w moim oku
Mój wojowniku/wojowniczko
Wrzasku w mym milczeniu
Rozdrożu mej ścieżki
Moja miłości


 
Pan Elf jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-04-2021, 17:47   #63
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny, Marrrt i ja


Doglądanie wyczyszczonego przez koniuchów Węglika przerwał jej nie kto inny jak Cadoc. Zdawał się już gotowy do drogi, ale z jakiejś przyczyny nieco spięty. Wyczekał jednak aż go spostrzegła.
- Pomyślałem… żeby marszu do domu Gleowyn nie opóźniać. Mogę szybko maszerować. Żaden problem. Ale łatwiej mi to przyjdzie jeśli tobołki by któremuś wierzchowcowi przymocować. Niewiele tego, bo skóry sprzedałem już… Ot tyle… I ten toporek. Ale żelastwo jakby co to poniosę. Comber musiałem zdać już do Stajni i znowu ją Osika wołają.
To ostatnie dodał z niekłamanym przekąsem.
Eiliandis uśmiechnęła się na widok mężczyzny. Jego prośby wysłuchała w milczeniu wodząc oczymi potwarzy rozmówcy.
To prześlizgiwanie się po jego ostrych rysach, po zarośniętych policzkach, po okalających wargi wąsach sprawiało jej jakąś taką niewypowiedzianą przyjemność, że nie mogła sobie tego odmówić.
Ostatnia uwaga jaką wypłynęła z ust Cadoca wywołała jeszcze szerszy uśmiech na jej twarzy.
- Węglik poniesie nie tylko twoje bagaże ale Ciebie - powiedziała szybko. A gdy się zorientowała, że te solowa padły na głos dodała już ściszonym głosem - jeżeli chcesz.
Nabrał powietrza, by odrzec, ale pierwsza przecząca odpowiedź jakoś ugrzęzła mu w gardle. Nabrał ponownie, ale i tym razem nie odezwał się. W końcu twarz jego wykrzywił uśmiech kogoś kto zdał sobie sprawę, że przegrał i wcale tego nie żałuje.
- Odmawiać takiej propozycji nie będę. Ale nie wiem, co on na to - wskazał nieświadomego jeszcze swego losu konia.
- Będzie musiał się przyzwyczaić - odpowiedziała Gondoryjka podchodząc do mężczyzny. Ujęła go za dłoń i kiwnęła lekko głową. Było to zaproszenie by poszedł z nią w kierunku wierzchowca. Zaskoczony tym gestem Cadoc, nawet nie zorientował się kiedy za nią ruszył.
Eiliandis najpierw położyła swoją, wolną dłoń na chrapach Węglika. A następnie to samo zrobiła z dłonią Cadoca. Zwierzę poruszyło nozdrzami zapoznając się z nowym zapachem.
Kobieta przyciągnęła męską dłoń zamkniętą w swojej w kierunku szyi wierzchowca. I choć mogła już zwolnić delikatny ucisk nie robiła tego decydując się dotykiem i ciepłem płynącym z silnej dłoni, którą trzymała. Kciukiem potarła wierzch palców czarnowłosego.
Zwierzęta nigdy nie były dla Rogacza niczym tajemniczym i nieznanym. Umiał znaleźć z nimi wspólny język. Dlatego też, to nie dotyk ciepłych chrap Węglika był czymś niezwykłym. Spojrzał w czarne oczy wierzchowca, ale zaraz wzrok ten zsunął się na parę złączonych dłoni. I patrzył na nie jak urzeczony. Pozwalając by chwila trwała nie wiedzieć jak długo, bo pewne chwile nie podlegają prawom upływu czasu.
Poruszył powoli dłonią w górę chrap i na bok końskiego łba do szyi. A gdy ich dłonie skryła zasłona czarnej grzywy, rozłożył palce by splotły się one z jej.
Ten nieoczekiwany ale jakże czuły gest wywołał mieszane uczucia. Bo z jednej strony chciała się wyrwać z tego uścisku, z takiej bliskości, którą bądź co bądź sama zainicjowała. Nawet w pierwszej chwili cofnęła nieznacznie dłoń.
Z drugiej strony to przyjemne ciepło i dotyk, uczucia których już chyba zdążyła zapomnieć, sprawiały, że ta sama dłoń, która jeszcze przed chwilą chciała uciec wróciła na miejsce, a jej palce odwzajemniły uścisk.

I mogliby tak stać w nieskończoność delektując się tą bliskością wykradzioną światu, gdy nie zniecierplowione Węglik, który stęskniony dalszych pieszczot i zainteresowania poruszył łbem i pozbawił spełnione dłonie osłony przed oczyma świata.
Ręka Rogacza została w osamotnieniu pod Węglikową grzywą. Nawet nie drgnął gdy Eiliandis dla odmiany skupiła uwagę na koniu. Patrzył w to miejsce w milczeniu i jakby zamyśleniu.
- Nie odmawiam Rohańczykom dumy i honoru - rzekł niespodziewanie tonem ciężkiego wyznania - Tak jak nie odmawiam jej Wulfringom, z którymi wojują. A Wulfringowie… Ci sami Wulfringowie, którzy zabili męża młodej… a kto wie, czy i nie matkę Gleowyn - Rogacz westchnął i opuścił dłoń. Obejrzawszy się, zaś czy koniuchów nie ma, zasiadł na kopce siana - Chciałbym Ci coś opowiedzieć o nich. O nich i naszej misji. Niegdyś lordem Zachodniej Bruzdy był Freca. Rohirrim, który w swoim domu gościł tak rodaków jak i ludzi z klanów. To się nie podobało królowi Rohanu, Helmowi. Niechęć między nimi wielka była. I wojna domowa wisiała nad krainą jak topór nad skazańcem. Helm jednak córkę miał, a Freca syna. I młodzi owi umyślili połączyć zwaśnione domy małżeństwem swoim. Frece ten pomysł przypadł do gustu. Przybył tedy do Meduseld do Helma tę propozycję królowi przedstawić. Różnie mawiają jak ta rozmowa wyglądała. Ale król będąc wielkim wojem o legendarnej sile, zelżywszy lorda, zabił go na swoim dworze gołymi rękami. Ludzie Freci wrócili do Zachodniej Bruzdy, a jego syn wypowiedział Rohanowi wojnę. Ze swymi ludźmi i armią wszystkich połączonych klanów pokonał Helma i zabił go, po czym zasiadł na tronie Edoras. Siostrzeniec Helma jednak zjednoczył niedobitki i po roku odzyskał władzę z rąk frekowego syna zabijając go. Wulf się ów syn nazywał. A Wulfringowie po dziś pamiętają tę historię. - Cadoc dopiero teraz po raz pierwszy spojrzał w oczy Eiliandis, a w jego oczach pobłyskiwała ciekawość jak to odebrała i jakiś niecierpliwy niepokój drzemiący znacznie głębiej. - Gleowyn zapewne zna tę historię inaczej. Ale to bez znaczenia. Dla zakończenia. Chodzi o to Eiliandis… że nie wszystkie klany są jak Wulfringowie. Większość żyje w strachu. Chowa się po skałach gdy jakiś podróżny przekracza Wrota Rohanu. I nie umiem im nie życzyć tej samej odwagi, którą mają Wulfringowie.
Opowieść Rogacza była przejmująca. Toteż Eiliandis milczała przez dłuższą chwilę zostawiając się co też może powiedzieć. A to zadanie było widać w jej wzroku.
- Ludzie to nie elfy. W swoim postępowaniu często kierują się impulsem, emocjami. I zaślepieni emocjami mogą dopuścić się czynów, których normalnie nie popełniliby. A później kolejnych i kolejnych. I tak dalej, raz za raz, odwet za odwet. Po tak długim czasie już nikt nie wie kto zawinił i czy w ogóle zawinił. Jest tylko chęć zemsty. Ale ludzie to i nie ogry, które bezmyślnie mordują dla samej rozkoszy mordu. Przynajmniej w większości. Ludzie potrafią się zreflektować, że mogą czynić źle - Eiliandis przerwała by zaczerpnąć tchu, jak przed jakimś ważnym wyzwaniem czy wyzwaniem. - Lękasz się Cadocu czy zjednoczeni poprzez mariaż Rohirrimowie nie spróbują zmiażdżyć klanów? - Zapytała na koniec.
- A na cóż Rohirrimom miażdżyć klany i zdobywać wzgórza Dunlandu? - mruknął Rogacz, a iskra zgasła w jego oczach gdy ponownie przeniósł wzrok na Węglika - Jaskinie, pastwiska i załomy… Nie. Nie lękam się tego. Ale gniew we mnie wzbiera… że nie ma mnie tam. Gdzie mógłbym pokazać. Że nie trzeba żyć w mroku. A zamiast tego jestem tu. I swatam lordów. Wrogów tego co w moich ludziach wymiera. Ich odwagi. I to godami z rozsądku. Podobnymi do tych, z których wojna wynikła.
- Zgodziliśmy się podjąć tego wyzwania. I choć niema to była zgoda i pozbawiona entuzjazmu, to jednak zgoda - powiedziała Eiliandis. - Kogo zatem winić mamy?
Dunladczyk spojrzał na nią z wyrazem zaskoczenia. Zmrużył oczy kilka razy w skupieniu nad tym jakże prostym pytaniem i westchnął ostatecznie.
- Tak. Nikogo. - odparł cicho i pokiwał głową po czym szybko powtórzył to krótkie słowo jakby potrzebując utwierdzenia się w nim - Tak. I dopełnimy starań. Nie chciałem cię niepokoić. Raczej wyrzucić to z siebie. Ten… Wybacz.
- Nie niepokoisz - położyła swą rękę na ramieniu mężczyzny i uśmiechnęła lekko acz ciepło do niego. - Bardzom rada, że zechciałeś podzielić się ze mną swoimi rozterkami. Zwłaszcza, że i mnie nie leży to zadanie. Powiedz zatem jeżeli coś ci na sercu leży.
- Dość zrzędzenia - odrzekł po chwili milczenia - Czekają na nas. Dzięki. Eiliandis. Będę pamiętał.
- Racja, nie powinniśmy kazać na siebie czekać - rzekła kobieta zajmując dłoń z ramienia Rogacza.
Tą samą dłonią chwyciła wodze i delikatnie je pociągnęła. Węglik wnet zrozumiał o co chodzi i ruszył za swoją właścicielką. Zaraz też szturchnął ją łbem w ramię.
- No już, już - Eiliandis uśmiechnęła się i poklepła zwierzę po szyi, co spotkało się z głośną aprobatą w postaci parsknięcia i kolejnymi, delikatnymi kuksańcami, które miały sygnalizować, że to jeszcze nie koniec tych czułości.
Po kilku krokach Gondoryjka odwróciła głowę by sprawdzić czy jej towarzysz również ruszył.
Był tam. Szedł mrużąc właśnie przyzwyczajone do półmroku stajni oczy, gdy wychodzili na światło poranka. Wydawał się jednak pokrzepiony jakby ową niezaplanowaną rozmową. Albo czymś innym.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-05-2021, 20:17   #64
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację

Pobyt w domu rodzinnym przebiegł nie do końca tak jak się tego spodziewała Gléowyn. Jej rodzina przyjęła dobrze jej towarzyszy, nawet Cadoca, choć Rohirrimka obawiała się w jego przypadku zgrzytów. Na szczęście obyło się bez spięć pomiędzy jej krewnymi, a Dunlandczykiem. Ona sama odczuła ulgę po ich wspólnej rozmowie za starym rodzinnym cmentarzykiem. Może ich znajomość nie zaczęła się fortunnie, ale kto wie co przyniesie przeznaczenie. Natomiast Zwinnoręki szybko znalazł wspólny język z jej kuzynostwem, co ogromnie dziewczynę ucieszyło.

Na miłe odwiedziny padł jednak cień, gdy Roderick odkrył, że kuzynka Gléowyn struła się nieznanym Rohirrimom chwastem. Na szczęście pani Eiliandis, biegła w sztuce leczenia, zajęła się młodą. Gondyryjce udało się zidentyfikować trującą roślinę i odtruć dziewczynkę za pomocą naparów ziołowych i tegoż samego chwasta, który był powodem całego nieszczęścia. Zarówno córka Gléomera, jak i pozostali członkowie klanu, byli bardzo wdzięczni Zwinnorękiemu i uzdrowicielce, i nie szczędzili im słów podziękowania, zwłaszcza pani Eiliandis, przy pożegnaniu.


 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-05-2021, 04:36   #65
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



O brzasku bractwo opuściło rodzinne progi córki Glèomera, a wczesnym popołudniem z oddali mijało złoty dach Meduseld. Droga zadbanym gościńcem nie była trudna. Pogoda dopisywała. A mimo wszystko Dunlandczyk najbardziej odczuł podróż w eorlindzkim siodle.

Późnym porankiem nazajutrz, gdy w oddali za wzgórzem zniknęło ich nocne obozowisko, przed sobą dostrzegli na horyzoncie wzniesienia galopującego jeźdźca z kierunku pobliskich Wrót Rohanu.

Wkrótce z naprzeciwka nadjechał zwalniając gwałtownie rumaka rohański konny. Gońcem w skórzanej zbroi okazała się wojowniczka. Zdyszana była bardziej od wierzchowca. Z trudem łapiąc powietrze zatańczyła czarnym ogierem spod hełmu bacznie mierząc konnych przenikliwym wzrokiem. Na widok Cadoca zmarszyła nos, lecz szybko oderwała od niego wzrok najwyraźniej zadowolona z wyciągniętych przez siebie wniosków.

- Drugi Marszałek mógłby skorzystać z waszego wsparcia! - pospiesznie rzuciła ku Glèowyn nie tracąc czasu na uprzejmości - U Grimborna dowiecie się więcej! - dorzuciła patrząc na elfkę i Gondoryjkę.

Zebrała konia gotowa do galopu ku Edoras.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-05-2021, 23:50   #66
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Podróż przez bezkresne równiny Rohanu mimo najszczerszych chęci i wysilonej wiedzy Cadoc zniósł marnie. Nie pomogła ani znajomość zwierząt, bo konie w jakiś przedziwny sposób różniły się tak od udomowionych owiec jak i od dzikich kozic. Ani nawet pomocna dłoń udzielana Eiliandis, która i bez tego świetnie sobie radziła. Można było dojść do wniosku, że jak coś się ma nie udać to się nie uda. Dla tego wytelebany przez pieprzoną rohirrimską kulbakę Dunlandczyk zwolnił wysłuchując tego co im zakomunikowała brzydka posłanniczka. Nie odprowadził jej jednak spojrzeniem gdy odjechała. Nie znał ni jej ni żadnego Grimborna. A bezinteresowna pomoc drugiemu marszałkowi Rohanu była bliska Cadocowi tak bardzo jak stopniały na wiosnę śnieg.
- Zapewne rychło okaże się kim ów Grimborn jest. Skoro nie raczyła nas do niego pokierować. - rzekł z charakterystycznym dla źle znoszonej podróży przekąsem - Ruszajmy ku włościom marszałka. Prowadź Gleowyn
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 22-05-2021 o 00:02.
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-05-2021, 21:20   #67
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post stworzony wspólnie z Panem Elfem


Po pełnym napięcia poranku, dalsza cześć pierwszego dnia podróży po opuszczeniu gościnnej Stadniny Starego Dębu wprawiła Zwinnorękiego w beztroski nastrój. Składała się na niego zarówno radość z powodu wyleczenia Hild, mieszająca się, co tu ukrywać, w pewnym poczuciem dumy – jako że miał w tym swój udział, rozpoznając trujące zielsko; jak i wszechogarniające poczucie wolności i swobody, towarzyszące jeździe przez bezkresne stepy Rohanu pod pogodnym, błękitnym niebem. Szron szedł równym, wyciągniętym krokiem, do którego ciało młodego jeźdżca chyba się przystosowało, bo niedogodności, jakie stały się jego udziałem po wyruszeniu z Edoras, chwilowo odeszły w niepamięć. Zwinnoręki z wysokości końskiego grzbietu patrzył na uciekające wstecz połacie traw, porośnięte mchami skały i kępy karłowatych krzewów a od czasu do czasu ścigał wzrokiem smukłą sylwetkę Gléowyn, galopującej niestrudzenie na czele drużyny. W takich momentach na jego ustach pojawiał się mimowolny uśmiech, a w głowie, w rytm stukotu końskich kopyt, powracały słowa ballady, którą usłyszał podczas wieczerzy:

Gdzie koń i jeździec?
Wolność i wiatr.
Gdzie koń i jeździec?
W przestworzach traw.

Gdy słów nie trzeba wcale
wystarczy dotknąć chrap
by znaleźć ukojenie
od zwykłych ludzkich spraw.

Gdzie koń i jeździec?
lśni kopyt ślad
tam róg Eorla
w oddali gra.

Gdy pęd rozwiewa włosy,
wyciska srebrne łzy,
śmiglej niż ptak na niebie
tak Mearas goni sny.

Pod wieczór wypuścił się naprzód, w kierunku wskazanym przez Gléowyn, w poszukiwaniu dogodnego miejsca na nocleg. Po przebyciu kilku mil dostrzegł, ukrytą u podnóża skalnego ostańca, płytką kotlinę okoloną pasem zarośli i karłowatych drzewek, które dawały szansę na zdobycia jakiego takiego opału. Spomiędzy głazów wybijało małe źródełko; lodowata woda, szemrząc cicho, wypływała wąską strugą by wkrótce zniknąć pośród skalnych szczelin. Nie było to miejsce tak komfortowe, na znalezienie jakiego liczył, myśląc o Rogaczu, który ewidentnie odczuwał trudy podroży, ale zbliżający się zmrok wykluczał dalsze poszukiwania.

***

Zwinnoręki siedział przy ognisku, skrzyżowawszy wygodnie nogi. Obracał w dłoni kawałek drewna, który pod ostrzem noża zwolna nabierał kształtów konia niosącego jeźdźca. Od czasu do czasu przerywał pracę, kierując wzrok ku siedzącej nieopodal Gleowyn, na jej twarz rozświetloną ciepłym blaskiem; oczy w których migotały odbicia płomieni.

Ne minuial tôl lû
Ir tirich er-'îl gelair awarthannen
Ir in-elenath gwennin.
I 'îl thinna, i amar ú-dhartha.

Tuż obok Zwinnorękiego przycupnęła Yáraldiel. Pojawiła się znienacka, jakby wyrastając spod ziemi, bezszelestnie. Gdyby nie słowa wiersza, które wypowiedziała melodyjnie w języku elfów, zapewne zapatrzony młodzieniec jeszcze długo nie zauważyłby jej obecności.
Elfka spojrzała na łowcę, a jej twarz rozświetlana pomarańczowym blaskiem ogniska wyglądała jeszcze łagodniej niż zwykle, o ile w ogóle było to możliwe.
- To piękny, acz smutny poemat. - Spojrzała na rozgwieżdżone niebo ponad nimi. - Zupełnie jak gwiazdy, o których opowiada. Lśnią pięknie, zdobiąc nocne niebo, ale wraz z pierwszymi promieniami słońca ich blask gaśnie, by wkrótce całkowicie zniknąć. Świat nie czeka, by ktoś mógł się nacieszyć ich pięknem.
Co miała na myśli poprzez te słowa? Czy odnosiła się do kiełkującej relacji między Gleowyn a Zwinnorękim? A może po prostu poczuła się natchniona piękną, gwieździstą nocą?
- Wybacz, Rodericku, być może przeszkadzam? Powinnam była zapytać czy mogę się dosiąść, acz widząc cię samotnie strugającego w drewnie, poczułam, że to idealny czas na rozmowę.
Yáraldiel uśmiechnęła się lekko, czekając na odpowiedź mężczyzny.

Zwinnoręki drgnął, zaskoczony, słysząc tuż obok melodyjny głos Yáraldiel. Onieśmielony, spuścił wzrok, wbijając go na dłuższą chwilę w drgające płomienie ogniska. W końcu jednak obrócił spojrzenia na elfkę, a łagodność, malująca się na jej twarzy, poparta zachęcającym uśmiechem, dodały mu widać odwagi. Odezwał się, wolno dobierając słowa.
– Nie… nie przeszkadzasz, pani Yáraldiel. Jeśli chcesz rozmawiać… ja…
Urwał i przez chwilę milczał, gładząc palcami trzymane dłoniach drewno. Jego dotyk najwyraźniej pomagał mu chyba znaleźć potrzebne słowa, bo odezwał się ponownie, pewniejszym głosem.
– Rzeczywiście, pięknie dziś świecą. Te gwiazdy, o których, pani, mówiłaś. W domu… w lesie... niewiele ich oglądałem. Nad Stawem najwięcej… Tam niebo odsłaniało się bardziej. Dopiero na Wielkiej Rzece zobaczyłem wszystkie. Nad sobą i pod sobą – uśmiechnął się. – No i tu, w Rohanie. Nic nie przesłania nieba. Chyba, że góry.
Umilkł, a po chwili dodał – Ten wiersz… który powiedziałaś. Pięknie brzmią te słowa, chociaż ich nie rozumiem. Ne minuial tôl… li... – spróbował powtórzyć pierwszy zasłyszany wers.

Yáraldiel przez chwilę nic nie odpowiadała, wpatrując się milcząco w Zwinnorękiego. Zdawało się, jakby próbowała coś rozczytać z jego osoby, coś zrozumieć, odnaleźć coś, czego nie widać na pierwszy, ani może nawet na drugi czy trzeci rzut oka.
- Powtórzyłeś je niemal bezbłędnie - powiedziała, ale w jej głosie nie było słychać zaskoczenia. Niemalże jakby spodziewała się, że tak właśnie się stanie. Uśmiechnęła się ponownie. - Mówisz, że nie rozumiesz tych słów, lecz czy nie jest tak, że gdzieś w głębi siebie pojmujesz ich sens? Jakby znaczenie było dla ciebie jasne, mimo obcego ci języka?

Zwinnoręki zapatrzył się w ogień, znieruchomiał, jakby wsłuchując w swoje myśli.
– Nie wiem, co ci odpowiedzieć, pani. Niewiele słyszałem mowy twego plemienia. Dawno... kiedyś... w głębi Puszczy. Odległy śpiew. Próbowałem podążać jego śladem, ale nigdy nie odnalazłem tych, co śpiewali. Tak jak i wtedy, teraz nie pojmuję słów, nie wiem co znaczą, ale gdy je słyszę, czuję… jakby… tęsknotę? Choć nie wiem za czym. Powiedziałaś, że te słowa mówią o gwiazdach. A one coś we mnie obudziły. Wtedy, na Wielkiej Rzece. Wolność. Ale coś jeszcze. Jak echo odległego wołania. Chęć… wezwanie. By płynąc dalej. Jakby miały mnie gdzieś prowadzić, ale dokąd? Dokąd wiedzie droga? – Obrócił wzrok na rozmówczynię. – Czy elfowie to wiedzą, pani Yáraldiel?

Elfka uśmiechnęła się pobłażliwie. Spojrzenie jej niebieskich oczu zdawało się wciąż poszukiwać w Zwinnorękim tego, czego on sam być może jeszcze nie widział.
- Są elfowie i są nawet ludzie, którzy potrafią czytać z gwiazd. Są elfowie obdarzeni darem spojrzenia w przyszłość. Czy jednak wiedzą, dokąd prowadzą zawiłe ścieżki życia każdego z nas?
Yáraldiel w końcu odwróciła wzrok i spojrzała w niebo, na mieniące się na nim gwiazdy.
- Sądzę, drogi Rodericu - odezwała się po krótkiej chwili, wciąż wpatrując się w niebo - sądzę, że nawet osoby obdarzone najpotężniejszym darem jasnowidzenia nie są w stanie dokładnie ocenić, dokąd wiedzie czyjaś droga, niezależnie czy są to elfowie, czy ludzie, czy nawet czarodzieje. Swoją ścieżkę kształtujemy sami, a każdy kolejny krok, każda, nawet najmniejsza, decyzja może sprawić, że zboczy ona w zupełnie innym, niespodziewanym kierunku.
W końcu po raz kolejny zwróciła swe spojrzenie ku niemu.
- Rodericu, wiesz, że płynie w tobie elficka krew? Zauważyłam to już po pierwszym spotkaniu, lecz chciałam się upewnić, zanim z tobą o tym porozmawiam. Jest coś w twoim głosie, sposobie jaki się wyrażasz, w twoich gestach, ale i twojej urodzie, co wskazuje na elfickie pochodzenie. Nie jest ono czyste, jeśli mogę użyć takiego prostego wyrażenia, wydaje się być rozcieńczone, ale każdy elf, nawet ten najmniej spostrzegawczy, zauważyłby te cechy poznając ciebie.

Młodzieniec zastygł nieruchomo. Otwartymi szeroko oczami wpatrywał się w twarz elfki. Jednak niespodziewanie szybko pojawił się nich błysk zrozumienia, a zdumienie, malujące się na jego twarzy, ustąpiło.
- To co mówisz, pani…oznacza… że mogło być prawdą, co mówili. Że moja matka mogła pochodzić z plemienia elfów. - Uniósł kącik ust w smutnym półuśmiechu. - Stryj Audovald opowiadał, że ojciec przywiódł ją z odległej krainy. Że inni mu zazdrościli, taka była piękna. Gailavira Jasnowłosa.
Głos Zwinnorękiego brzmiał matowo, jakby odpłynęły z niego wszelkie emocje.
- Była uzdrowicielką. Stryj powiedział mi, że pewnego dnia wyruszyli, ona i ojciec, do Rhosgobel. Po lekarstwa i zioła. Miałem wtedy sześć lat. Popłynęli łodzią, z nurtem Cienistej Rzeki. Nikt ich więcej nie widział. Łódź znaleziono na brzegu, pustą. Żadnego śladu. Tylko to.
Sięgnął w rozcięcie bluzy i wydobył niewielkie zawiniątko. Rozwiązał oplatający je rzemyk, rozwinął. Wyciągnął w stronę Yáraldie dłoń, na której spoczywał nieduży pierścień, Blask ogniska zamigotał w ciemnym metalu i rozświetlił niewielki, owalny, mlecznobiały kamień, opleciony misternie wykutymi z brązu płatkami.
- Należał do mojej matki. Znaleźli go wciśnięty w szczelinę pomiędzy deskami łodzi. - Zacisnął dłoń. - To całe moje wspomnienie o niej. Nie pamiętam, jak wyglądała. Dawniej, gdy byłem młodszy, śniłem, że przychodzi do mnie. Ale w żadnym śnie nie mogłem dostrzec jej twarzy, zawsze okrywał ją cień. Czasem zdawało mi się, że słyszę jak śpiewa…

- A teraz powiedziałaś, pani Yáraldie, że… zostało mi po niej coś jeszcze. Cóż mogę zrobić z tym dziedzictwem? - w jego głosie pobrzmiewał lekko gorzki ton.

Yáraldiel utkwiła spojrzenie niebieskich oczu w Zwinnorękim. Przyglądała się przez dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się nad doborem słów, które chciała mu przekazać.
- Nie chciałam przysporzyć ci dodatkowych trosk, Rodericu. Jeśli tak się wydarzyło, to proszę cię o wybaczenie. Być może zbyt pochopnie podjęłam decyzję o nawiązaniu tej rozmowy…
Elfka podniosła się na równe nogi, a światło padające z ogniska rozświetliło całą jej smukłą sylwetkę. Spojrzała z góry na Zwinnorękiego, lecz w tym spojrzeniu próżno było szukać wyniosłości. Patrzyła z troską, a na ustach gościł lekki uśmiech.
- Nadejdzie czas, kiedy będziemy mogli kontynuować tę rozmowę - powiedziała łagodnie. - Czuję, że poznasz odpowiedzi na nurtujące cię pytania, jednak nie zdarzy się to dzisiejszego wieczora. Odpocznij, nabierz sił, czeka nas długa podróż.
Kiedy miała już odejść, spojrzała w stronę Gleowyn, później na Zwinnorękiego i znów się uśmiechnęła.
- Nie pozwól, by twoja gwiazda zgasła.

Roderic podniósł wzrok na elfkę. Nie znalazłszy jednak słów odpowiedzi, milczał, patrząc jak ta powoli się oddala. Schował do sakwy niedokończoną figurkę po czym opuścił miejsce przy ogniu, po cichu oddalając się poza krąg rzucanego przezeń światła.

Wyciągnięty na ziemi, wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, obracające się powoli nad jego głową. Płynące w niej myśli, coraz bardziej senne, krążyły wokół słów wypowiedzianych przez Yáraldiel, by w końcu, już na granicy jawy i snu, spleść się ze słowami rohirrimskiej ballady i elfickiego poematu:

Gdy gwiazd blask w ogniu niknie
step nocną śpiewa pieśń
Skroń wtulasz w twarde siodło
snu nić prowadzi cię

Gdy w dali w słońca złocie
Dwór jak pochodnia lśni
prowadzi cię do domu
jak gwiazdy z Dawnych
jak gwiazdy z Dawnych Dni

Ne minuial tôl lû
Ir tirich er-'îl gelair awarthannen
Ir in-elenath gwennin.
I 'îl thinna, i amar ú-dhartha...


/At starfade a time comes
When you see one brilliant star left behind
When the starry host has departed.
The star fades, the world does not wait.
/
Elvish Poetry - orignal compositions, translations of JRRT’s English poems into Elvish by E. Brundige


“Ballada Rohirrima” Drużyna Trzeźwych Hobbitów
https://www.youtube.com/watch?v=oiRg0KuvbvA



 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 26-05-2021 o 22:10.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-05-2021, 15:12   #68
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Tym razem Gléowyn było znacznie trudniej opuszczać dom rodzinny, niż kilka tygodni wcześniej, kiedy robiła to po raz pierwszy. Widziała smutek i ból w oczach dziadka, kiedy się z nią żegnał. Obiecała sobie, że postara się wysyłać listy do domu, by najbliżsi wiedzieli co się z nią dzieje.

Jechali głównym gościńcem, droga była łatwa, ale mimo to, Cadoc ciężko znosił trudy podróży. Widząc to, Rohirrimka starała się utrzymać niezbyt szybkie tempo, by nie przysparzać Dunlandczykowi więcej trudności. Ją samą zaprzątało wiele myśli. Ciągle wracała do opowieści dziadka o śmierci jej matki. Jego słowa przyniosły wiele bólu, ale była mu za nie wdzięczna. Chciała znać prawdę. Czy to możliwe, że Gárulf też ją poznał i dlatego przestał się odzywać? A może coś mu się stało? Miała nadzieję, że podróż do Zachodniej Marchii przyniesie odpowiedzi.

Szybko jednak jazda z Księciuniem i wiatr we włosach odegnał złe myśli i przeczucia. Dziewczyna kochała konie i w siodle czuła się jak w domu. Pogodny uśmiech wrócił na jej promienną twarz. Co jakiś czas zerkała w stronę Roderica, zwłaszcza na postojach i zauważyła, że on też od czasu do czasu jej się przygląda. Zdarzało się, że ich spojrzenia się spotkały i w takich momentach, Gléowyn odpowiadała Zwinnorekiemu ciepłym uśmiechem.

Kiedy Roderic znalazł dla nich małą kotlinkę na nocleg i rozbili obóz, skaldka zajęła się w pierwszej kolejności końmi. Gdy skończyła, usiadła przy ognisku ze swą lutnia. Chciała choć trochę poprawić towarzyszom nastrój, zwłaszcza Cadocowi, który po całym dniu jazdy w siodle nie wyglądał najlepiej. Zainotnowała więc starą pieśń wędrowców, którą nauczył ją kiedyś ojciec.

Nie oglądaj się za siebie
Kiedy wstaje brzask
Ruszaj dalej w świat
Nie zatrzymuj się
Sam wybierasz swoją drogę z wiatrem i pod wiatr
Znasz tu każdy szlak
Przestrzeń woła cię

Przecież wiesz
Że dla ciebie każdy nowy dzień
Przecież wiesz
Że dla ciebie chłodny lasu cień
Przecież wiesz
Jak upalna bywa letnia noc
Przecież wiesz
Że wędrowca los to jest twój los

Lśni w oddali toń jeziora
Słyszysz ptaków krzyk
Tu odpoczniesz dziś i nabierzesz sił
Ale jutro znów wyruszysz na swój stary szlak
Będziesz dalej szedł tam, gdzie pędzi wiatr

Przecież wiesz
Że dla ciebie każdy nowy dzień
Przecież wiesz
Że dla ciebie chłodny lasu cień
Przecież wiesz
Jak upalna bywa letnia noc
Przecież wiesz
Że wędrowca los to jest twój los

Skończywszy, odłożyła na bok instrument i znów spojrzała na Zwinnorękiego, do którego podeszła właśnie pani Yáraldiel. Oboje rozmawiali przez chwilę. Iskra uśmiechnęła się mimowolnie, cieszyło ją, że Roderic nabrał większej pewności siebie w kontaktach z pozostałymi członkami Bractwa. Obserwowała ich przez chwilę, była troszkę ciekawa o czym rozmawiali i kiedy młodzieniec wstał od ogniska i odszedł w cień, w pierwszym odruchu chciała za nim iść. Doszła jednak do wniosku, że wolałby być teraz sam i postanowiła go nie niepokoić. Zamiast tego, korzystająć z tego, że pozostali nie zwracali na nią w tej chwili uwagi, usiadła w cieniu, opierając się plecami o pień małego drzewka i w ciszy obserwowała Roderica z delikatnym uśmiechem, błąkającym się na ustach. Kiedy zaś jej towarzysze zaczęli się udawać na spoczynek, wzięła pierwszą wartę.

***

Poranek dnia następnego przyniósł kolejną niespodziankę. Rohańska wojowniczka bez słów powitania ani krótkiego wyjaśnienia, wezwała ich na pomoc Drugiemu Marszałkowi, wysyłając po dalsze wyjaśnienia do Grimborna. Po czym ruszyła dalej w stronę Edoras, nie zatrzymana przez nikogo z towarzyszy Gléowyn. Ona sama również pozwoliła kobiecie odjechać, pragnąc rozmówić się z pozostałymi, zanim ruszą dalej.

To też, kiedy Rogacz zawezwał ich do ruszenia w dalszą drogę. Skladka zajechała im drogę, przytrzymująć w miejscu jeszcze przez chwilę.
- Wstrzymajcie się na chwilę moi drodzy, zanim pojedziemy dalej Wielkim Gościńcem. Droga ta prowadzi do Grimsdale przy Wrotach Rohanu, siedziby Lorda Grimborna. Jeżeli trzymalibyśmy się dalej tego traktu, to dotarliśmy tam przed wieczorem. Natomiast Éogar, Drugi Marszałek, ma swoją siedzibę w Helmowym Jarze, to kilka godzin jazdy w kierunku gór, na południe. Warto by się zastanowić czy udajemy się prosto do Helmowego Jaru, czy jednak odwiedzimy Grimsdale. Jednak jeżeli Drugi Marszałek potrzebuje pomocy i wysłał posłańców aż do Edoras, dalsza droga może okazać się niebezpieczna i może warto dowiedzieć się więcej od Grimborna. Z drugiej strony, Grimborn jest kapitanem eoredu zaprawionych w boju Eorlingów z Zachodniej Bruzdy, którzy słyną z wielkich czynów przeciwko wrogom regionu, Dunlandczykom i orkom. I o ile król Thengel nas zapewniał, że posłańcom króla nic się nie może stać, to może to nie być najprzyjemniejsze spotkanie. - Spojrzała nieśmiało w stronę Cadoca. - Choć być może posiadam coś, co pomogłoby nam zjednać sobie przychylność Grimborna. Jeszcze w Edoras otrzymałam list polecający od kupca Goldreda, tego samego, który się do nas dosiadł poprzedniego wieczora, przed wyjazdem ze stolicy. Rankiem rozmawialiśmy z nim, ja i Zwinnoręki. Pytałam go czy może słyszał coś o moim bracie. Wtedy też zaproponował mi pomoc i udanie się do Grimborna oraz ten list napisał. List jest zapieczętowany, tak naprawdę nie wiem co w nim jest, a sam Goldred wydał mi się śliskim człowiekiem i niebezpiecznym, tak samo dziadek mnie przed nim przestrzegał. O samym Grimbornie, mój dziadek, mówił, że: jest śmiertelnie niebezpiecznym. Swym wrogom. I jeżeli zapytam o niego byle kogo w Dunlandzie. Ich nienawiść, lub strach, będzie miarodajny. Jego éored mógł widzieć więcej bitew niż wszystkie inne ze Wschodniej razem wzięte. - Westchnęła cicho. - Możliwe też, że w Grimsdale zastaniemy też samego marszałka, a wraz z nim Mildred, bo jak Ich Wysokości wspominali, ona bardzo często towarzyszy marszałkowi. - Skończywszy, uniosła wzrok na towarzyszy, czekając odpowiedzi.
Piosenka nosi tytuł "Wędrowiec", jest to pisenka harcerska, słowa napisał Adam Szarek, a muzykę węgierski zespół "Scorpio".



 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...

Ostatnio edytowane przez Lua Nova : 27-05-2021 o 18:36.
Lua Nova jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-06-2021, 08:46   #69
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Zwinnoręki rad były wyruszyć w jakimkolwiek kierunku, czy to do Grimslade czy Helmowego Jaru – obie te nazwy były mu całkowicie obce, miejsca nieznane, a wspomniane w rozmowie postacie: ten jak mu było – Grimborn? czy też Marszałek Rohanu – w równym stopniu zagadkowe.
Dostrzegał jednak, że Gléowyn jest wyraźnie zbita z tropu, nie wiedząc, jak wywiązać się z przyjętej na siebie roli przewodnika, który kierunek obrać, by dobrze wykonać zlecone drużynie zadanie. Powstrzymując zapędy Szrona, który rwąc się do dalszej podróży, odszedł był już co nieco naprzód, zatoczył koło i przysunął bliżej towarzyszy. Następnie odezwał się, zadziwiająco jak na niego śmiało.
- Pewnie to przypadek, żeśmy tę rohańską wojowniczkę na trakcie spotkali, ale może by pójść za tym tropem? Powiedziała mi wczoraj pani Yaraldiel, że każdy krok, nawet drobna decyzja może sprawić, że nasza ścieżka zboczy ona w zupełnie innym, niespodziewanym kierunku. Może teraz właśnie czas na to? I zwyczajnie trzeba nam do tego Grimborna zajechać?

Rogacz wstrzymał podejzdka i przyglądał się chwilę to Gléowyn to Zwinnorękiemu. Jego oblicze nie wyrażało entuzjazmu dla dalszej wędrówki przez rohańską ziemię, choć w tym przypadku winę z dużą dozą prawdopodobieństwa można było zrzucić na jego znużenie kolebaniem się w siodle, a nie na sam przedstawiony przez tą dwójkę pomysł. A właściwie trójkę, bo Roderic podparł się mądrością elfki.
Wysłuchawszy obojga obejrzał się w stronę, w którą wiodła odnoga do Helmowego Jaru, a potem znowu w tę gdzie wiódł pradawny kamienny trakt ongiś łączący zapomniane królestwa.
- I ja o onym Grimbornie i konnych z Grimslade słyszałem - rzekł w końcu, a brzmiał wyraźnie nieprzekonanym usłyszanymi argumentami - Choć na pogórzu znany jest raczej jako Długonogi. I mówi się, że łaknieniem krwi niejednego orka by zawstydził. Według mnie droga przez jego domenę prowadzić może prędzej na pogrzeb niż ślubny kobierzec.

Słuchając poważnego, naznaczonego wyraźną niechęcią tonu Cadoca, Zwinnoręki odczuł, że stawka decyzji, która ma być podjęta, może być wyższa, niż sądził. I, że chyba zbyt lekko potraktował ową sprawę.
- Wybacz, panie Rogaczu… - rzekł zmieszany, starając się mimo to sprostać twardemu spojrzeniu ciemnych oczu Dunlandczyka. - Wszak to ty najmocniej narażasz swoją głowę przy spotkaniu z owym człowiekiem, tak wrogim twemu plemieniu. Może lepiej będzie, jak ty wybierzesz jedną z tych dwóch dróg. Czy zdamy się na los, choćby i rzucając monetą? Chyba, że pani Eliandis i pani Yáraldiel jaką radę jeszcze znajdą?

- Jeżeli królewskie słowo nie zapewni nam bezpieczeństwa, to nic nam tego nie zapewni. A skoro nadarza się okazja by przysłużyć się wasalowi jednego z dwóch Marszałków, to powinniśmy z niej skorzystać. Drugi raz los do nas uśmiechać się nie będzie - powiedziała Eiliandis spoglądając po kolei na swoich towarzyszy. Na dłużej zatrzymała wzrok na Zwinnorękim i uśmiechnęła się do niego. Dobrze w słowa ubrał myśl, która i jej w głowie zaświtała.

Elfka przytaknęła głową na słowa Eiliandis.
- Nie możemy też wiecznie kierować się uprzedzeniami czy zasłyszanymi historiami, bowiem nie wszystkie mają wiele wspólnego z prawdą - dodała, na moment kierując spojrzenie w stronę Cadoca.

Gléowyn posłała Rodericowi spojrzenie wyrażające ogromną wdzięczność za wsparcie. Była też ogromnie wdzięczna paniom Eiliandis i Yáraldiel za ich słowa rozsądku.
- Wobec tego, jeżeli nikt nie ma nic przeciwko, poprowadzę was dalej gościńcem. Pozostała jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym ustalić z wami. Czy skorzystamy z listu polecającego kupca Goldreda? Co prawda napisał go, by pomóc mi w poszukiwaniach brata, ale może list ten sprawi, że Lord Grimborn spojrzy na nas łaskawszym okiem, także w innych sprawach.

- Nie lękam się o głowę swoją czy bezpieczeństwo. Ale... - z ust rozdrażnionego Rogacza padło kilka stłumionych i urywanych słów w starym języku pogórza, które nie brzmiały specjalnie zacnie w odniesieniu do lorda Grimborna. Nie uznał jednak najwyraźniej za ważne by dalej stawać okoniem wobec obranego kierunku, który istotnie mimo swej parszywości przypadkowym być nie mógł, bo nie rzekł nic więcej w tej sprawie. - Nie widzę powodu, by nie zrobić jak mówisz Gleowyn. Choć nie wychylałbym się nadto z zaskarbianiem sobie przychylności Grimborna. Nawet nie wiemy ile jego przychylność jest warta na dworze marszałka.

- Ani ile kosztować nas będzie - dodała Eiliandis

- Nie dowiemy się tego, póki się z nim nie spotkamy - wtrąciła Yáraldiel z uśmiechem.

Gléowyn skinęła całej trójce twierdząco głową.
- Wobec tego zostawmy na razie sprawę listu i ruszajmy dalej.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-01-2022, 01:14   #70
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Zostawiwszy za sobą drogę do Helmowego Jaru, ruszyli głównym traktem ku Isenie. Odległe Wrota Rohanu stawały się coraz wyraźniejsze rosnąć w oczach. Oba majestatyczne pasma górskie, niczym patrzące na siebie, sąsiadujące spadziste dachy długich domów nadal były przykryte czapami śniegu. Tak bliskie i tak dalekie zarazem.




Po kilku godzinach jazdy, słońce już dawno ustąpiło ciemności wiosennego wieczoru w Dolinie Zachodniej Bruzdy. W oddali, na południe od Wielkiego Gościńca, na stromym zboczu nie sposób było nie dostrzec tego, czego przewodnik wypatrywał już od jakiegoś czasu. Ciepłe ognie świateł warownego grodu. Z zasłyszanych opowieści, Gléowyn wiedziała, że u podnóża domu Grimborna w dole doliny leży Grimslade.

Kiedy przejeżdżali przez osadę, ta tętniła życiem, gwarem, a za domami na łące stały liczne namioty przy których rozpalone ogniska skupiały grupki biwakujących, energicznie nastrojonych zbrojnych. Jechali niezatrzymywani przez nikogo, jakby ich widok nikogo specjalnie nie dziwił, przez środek wioski drogą, która dalej wiła się w ciemność stromo ku palisadzie na grani. Tam, wysoko, drewniane wrota w blasku pochodni smaganych wiatrem, stały zapraszając czarnym otworem.

 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-01-2022 o 02:19.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172