lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Autorski] W drodze do chwały [Demo] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/18927-autorski-w-drodze-do-chwaly-demo.html)

Koime 02-07-2020 11:53

[Autorski] W drodze do chwały [Demo]
 
Ze “Zbioru Historii Nerimoru”, pióra Amiriusa Manta, królewskiego kronikarza

Rok 409 Ery Nowej Wojny, jesień

W piątym roku panowania Jego Wysokości Santiama Mądrego, Króla Nerimoru, Władcy nad wszystkimi Dziesięcioma Pilarami, jak to już miało miejsce przed wieloma laty, tak i teraz północne ziemie Rosenwallu najechane zostały przez łupieżcze bandy dzikich północnych plemion Guman, Uk’Ta i Wun Hun, których celem były spichlerze i trzoda nagromadzone przed nadejściem zimy. Bandy te jak zwykle nie zapuszczały się dalej niż wsie i miasteczka, znajdujące się w bliskich okolicach stoków Gór Ciernistych. Sposób walki barbarzyńców polegał głównie na błyskawicznych atakach niewielkich grup, zabiciu wszystkich, którzy mogliby podnieść alarm i zniknięciu nim zdołałaby się zebrać zbrojna grupa dość liczna, aby mogła stawić im opór.



[media]https://i.imgur.com/XrtuU8P.png[/media]



W odpowiedzi na te ataki, na mocy królewskiego rozkazu, armia wielkości sześciu tysięcy, pod dowództwem Królewskiego Głosu, Damiena Krieger’a z Rosenwall’u wysłana została aby stawić czoła barbarzyńskim agresorom. Dzielni żołnierze Sanbury, Valdii, Rosenwallu oraz Rincrownu opuścili swe domostwa i udali się na spotkanie zagrożeniu. Na czele każdego z wojsk stał prominentny Królewski Młot, który zasłużył się w służbie koronie.

✵ ✵ ✵


Dwie mile na wschód od Whitedale

Obóz armii Królewskiego Głosu Damiena Krieger’a


Słońce powoli zachodziło gdy ostatnie oddziały zbliżały się do miejsca, będącego najprawdopodobniej ostatnim bezpiecznym postojem przed dotarciem do obszarów nękanych przez barbarzyńskie plemiona. Ogromna polana, na której znaczna część zieleni została już wdeptana w ziemię, przez tłumy ludzi i zwierząt, mieściła teraz setki namiotów, pospiesznie postawionych ogrodzeń, palenisk, wozów i wszelkich innych oznak obozującej armii. Oprócz znajomych dla weteranów widoków, dochodziły również nieodzowne dla takich miejsc zapachy i dźwięki, takie jak przekrzykiwanie się oficerów, śmiechy kompanów, odgłosy pomniejszych awantur, szczęk zbroi, smród potu i końskich odchodów, oraz duszącego dymu wielu ognisk.




Dalej już widać było rzucające cień na obóz zbocza Gór Ciernistych, stanowiących granicę pomiędzy Rosenwallem a północą. O tej godzinie zachodzące słońce schowało się już za przypominającymi kolce, ostrymi wierzchołkami gór, od strony obozowiska zaś coraz jaśniejszy blask dochodził od ognisk i pochodni.

Na powitanie nadciągających posiłków wybiegł jeden z pełniących wachtę strażników. Zasalutował głównodowodzącym i poprosił o podanie afiliacji. Następnie oddalił się by przekazać wieści, a kilka minut później na jego miejscu pojawiła się grupa innych żołnierzy, aby wskazać przybyłym przydzielone miejsca do spoczynku. Nie wszyscy jednak z przybyłych mogli liczyć na chwilę wytchnienia, ponieważ gdy tylko wszystkie grupy znalazły swój niewielki kawałek wolnego miejsca, gońcy dowództwa przybyli z rozkazami, że każdy oficer rangi Królewskiego Miecza i wyżej ma się stawić w głównym namiocie w celu wysłuchania dalszej strategii armii wyznaczonej przez Królewski Głos.




Damien Krieger

Bardiel 09-07-2020 22:48

Zaszło już słońce, gdy niewielka grupa włóczników rozsiadła się naokoło ogniska. Wzrok większości z nich wpatrzony był w kamrata, który bezskutecznie próbował rozpalić ogień. Jeden pracował, dziesięciu robiło za kierowników.

- Młody, streszczaj no się albo w nocy będziesz nas własnym dupskiem ogrzewał! - rzucił brodaty żołdak, zaś reszta mężczyzn zarechotała rubasznie. Jeden z nich z rozbawienia poklepał opartą o beczkę tarczę. Herb przedstawiał dzierżącego topór niedźwiedzia, wymalowanego na żółtym tle. Wszyscy tarczownicy dzierżyli podobny symbol. Dobry herold z łatwością domyśliłby się, że tych piechurów przyprowadził voldiański ród von Kopf.


- Co sądzicie o naszym jaśnie panie "dowódcy"? - brodacz zniżył głos, kiedy śmiechy już ucichły. Choć silił się na obojętny ton, nietrudno było zauważyć iż badawczo obserwuje reakcje towarzyszy. Ci głównie wzruszali ramionami. Niektórzy krzywili się bądź rozkładali ręce.

- Dowódca jak dowódca. W boju obaczym kto zacz - odparł rezolutnie ogromny piechur, który zajął miejsce przy wozie. Już jedno spojrzenie na jego twardo ciosaną gębę wystarczyło, aby domyślić się iż jest człowiekiem niewielu słów. Rubasznego brodacza niezbyt satysfakcjonowała jednak taka odpowiedź. Liczył na dłuższą konwersację.

- Mówi się... - ciągnął dalej, a niektórzy tarczownicy rozejrzeli się nerwowo na boki. - ...Że mości Raimund mocno spokrewnion jest z naszym jaśnie panem margrabią. Pono jaśnie margrabia za młodu lubił młyny odwiedzać. A przy okazji młynareczki. Ale co ja będę gadał.
Brodaty tarczownik pociągnął tęższy łyk z bukłaka, udając że ma dość plotkowania na dziś. Po wpatrzonych w niego słuchaczach wiedział jednak, że udało mu się rozpalić ogień zainteresowania. W przeciwieństwie do "młodego", który nadal bezskutecznie próbował uzyskać żar w ognisku.

- Że niby bękart? - zapytał znad drewna najmłodszy żołdak.
- Ciszej szczeniaku - syknął brodacz, rzucając w nieostrożnego rozmówcę patykiem. - Ja żem nic takiego nie powiedział. Powtarzam jeno com słyszał. Tu i ówdzie. To by jednak tłumaczyło ten raptowny awans. Jakbyś miał oćca z zamkiem to też byś dowodził, a nie musiał grzebać przy drewnie. Na litość boską rozpalże wreszcie!

***

Odziany w kolczugę mężczyzna siedział na pieńku przed żółtoczarnym namiotem. Wraz z każdym pociągnięciem ramienia, po okolicy roznosił się charakterystyczny dźwięk ostrzonego miecza. Niektórzy rozlokowani w okolicy żołnierze patrzyli złowrogo na hałasującego o tak późnej porze wojownika. Odpowiadało im tylko łypnięcie spod czarnej, niechlujnie przystrzyżonej grzywki. Raimund Vos może nie wyglądał na najgroźniejszego mężczyznę na świecie, ale co najmniej na niebezpiecznego. Krępa sylwetka, miecz w ręku, buzdygan przy pasie, a przede wszystkim zdeterminowane spojrzenie sprawiały, że każdy śmiałek zastanowiłby się dwakroć, nim zadarłby z dowódcą przysłanego przez von Kopfa oddziału.

Intensywnie rozmyślał. Osełka i ostrze pomagały okiełznać nerwy. Co czeka ich jutro? O czym oficerowie rozprawiają na naradzie? Co myślą o nim jego podkomendni? Czy podoła zadaniu? Wreszcie: czy ta kampania pozwoli mu zyskać w oczach ojca na tyle, by zasługi zdołały przesłonić pochodzenie z nieprawego łoża?

Dhratlach 10-07-2020 09:42

Alastor Heinman... praktycznie nikomu nie znany poza wąskim kręgiem w Sanbury. Świeży dowódca, świeży opiekun ziemski niewielkiej wsi w sercu Wielkiej Puszczy, świeży na wskroś... świeży, ale o bardzo interesującym herbie zdradzającym nie tyle jego ambicję, co akceptację pewnych ludzi u władzy.




Tak, nie był zadowolony z obrotu spraw. Ledwo co objął ziemię we władanie, a tu trzeba było ruszać na odsiecz Rosenwall... co było logiczne i chyba tylko dlatego się uśmiechał. Oczywiście, te oczywiste, ale przeoczone zdarzenie wypadające rok co roku zaskoczyło młodego dowódcę. Musiał się nieźle nakombinować, aby wyposażyć swój oddział...

Pięćdziesięciu ludzi róznego wieku, ale wszyscy dumnej Sanburyjskiej krwi. Każdy z włócznią, drewnianą tarczą bez okuć i krótkim łukiem... Tak, nadwyrężyło to mocno jego kiesę, ale nie mógł oszczędzać na ludziach. Chciał by wszyscy wrócili, a w czym Ludzie Wielkiego Lasu byli najlepsi? W polowaniach oczywiście! Łuk więc był konieczny, podobnie tarcza... choć co do niej nie wróżył przetrwania tej wyprawy. Do tego włócznia. Niech inni zabijają się w zwarciu, jego ludzie mieli się trzymać na odległość, a walczyć wręcz tylko w ostateczności. Tak, taki sobie przepis na sukces wymyślił, ale żeby go zrealizować...

Jak tylko przydzielono im miejsca nie zwlekał, wiedział, a może raczej przeczuwał, że miał mało czasu. Wysłał dwadzieścia par, czterdziestu luda, by zrobili rekonesans w pobliskich oddziałach. Porozmawiali, podsłuchali co mówią, zapoznali się z stanem ekwipunkowym... Prawda, mógł poprowadzić swoich ludzi do zwycięstwa i wrócić razem z nimi z tarczą, ale potrzebował więcej ludzi, więcej sojuszników. Jeśli już miał iść na wojnę miał zamiar to zrobić prawidłowo i wykorzystać każdą okazję.

Uśmiechał się pogodnie. Nie ukrywał przed swoimi ludźmi, że choć jest dowódcą to tak naprawdę jest taki jak oni. Prosty chłop który tylko chce godnie żyć i to żyć razem z nimi. Że widzi wielką przyszłość, ale potrzebuje ich pomocy i tylko pracując ramię w ramię wszyscy będą to osiągnąć, w sytości i spokoju.

Siedział przy ogniu rozmyślając. Kolczuga, długi łuk na ramieniu, topór bojowy i długi miecz u pasa, z boku okuta drewniana tarcza. Dłonie splecione, a na nich wsparty podbródek wpatrzony w ogień który zresztą sam rozpalał. Jego wzrok patrzał gdzieś poza, gdzieś daleko. Mógł tylko czekać na decyzję dowództwa, oraz powrót zwiadu. Tylko wtedy mógł działać, teraz miał inne rzeczy na głowie...

Młody chłopak rolny śpiewał tęskną rodzinną melodię ze starych czasów ku pokrzepieniu serc. Ogień trzaskał rozświetlając mrok. Zostali przy nim w sumie najstarsi, za wyjątkiem chłopaka. Przymknął oczy, potrzebowali odpocząć bardziej niż inni. Tęsknota za domem i rodziną dla wielu z nich mogła być cięższa niż dla reszty.

Koime 11-07-2020 13:54

Dwie mile na wschód od Whitedale

Obóz armii Królewskiego Głosu Damiena Krieger’a

Wieczór


Będąc wciąż jeszcze na terytorium bądź co bądź mogącym być nazwanym jako bezpieczne, znużeni długimi milami marszu żołnierze skupili się na odpoczynku i rozrywce. Jedne grupy ochoczo śpiewały radosne pieśń przy ciepłym żarze ognisk, inne zaś starały się zyskać jak najwięcej godzin snu, śniąc o powabnych kształtach niewiast, czekających na nich w domu.

Ludzie Alastora wysłani by zaciągnąć języka wśród pozostałych grup nie powrócili z niczym godnym uwagi, wszak część z nich była ledwie naprędce zwerbowana z prostego ludu i głównie znali się na rozprawianiu na takie tematy jak dziewki, polowania, zbiory i czy piwo nie bywa zbyt często zanadto rowadniane w karczmach.

Prości piechurzy z Valdii głośno wyzywali barbarzyńców od najgorszych małpich synów i wręcz nie mogli się doczekać, by tylko wyruszyć do boju i pokazać najeźdźcom gdzie ich miejsce. Od tych, co to należeli do kasty żołnierskiej również czuć było napięcie, ale trzymali się oni swoich grup i omawiali sprawy, od których chłopi woleli się trzymać z daleka, w obawie by przypadkiem nie rozbolała ich od tego gadania głowa mocniej niż po marnej gorzałce.

Podobni byli im żołdacy z Rincrownu. To w tych grupach najwięcej było chyba zawodowych żołnierzy i rycerzy. Do nich to nawet strach było podchodzić, by przypadkiem nie dostać kopa w zadek od jakiegoś wypachnionego wielmoży.

Rosenwalczycy nie przejmowali się zbytecznie sytuacją, najwyraźniej uznając ją za tak naturalną, jak śnieg padający na zimę. Swobodnie przechadzali się po całym obozie, jakby sami byli panami przyjmującymi innych w gościnę.

Większość Sanburczyków, co nie było niczym zaskakującym, narzekała że musieli porzucić swoje domostwa i uprawy, i mieli nadzieję że nagrody za osiągnięcia z nawiązką im to wynagrodzą. Z dumą rzec można było, że nad ich ogniskami piekło się najwięcej mięsiwa, złapanego gdzieś po drodze, lub w pobliżu obozu.

Dwie godziny po zapadnięciu zmroku, posłańcy z dalszymi rozkazami wydanymi przez Królewski Głos, zaczęli krążyć od jednego namiotu dowódcy do następnego przekazując ustaloną strategię na kolejne dni i rolę w nim dla poszczególnych oddziałów. Armia miała następnego dnia o świcie wyruszyć w kierunku przepraw przez rzekę Harga i po dotarciu do jej brzegu, przegrupować się i mniejszymi siłami przedostać się na drugi jej koniec, wykorzystując lokalne mosty i płycizny.

Oddzielna grupa pięciuset żołnierzy miała zostać oderwana od głównej armii i ruszyć w kierunku miasta Whitedale. Jej zadaniem miała być ochrona dostawy zapasów i dodatkowego ekwipunku, która miała udać się wzdłuż brzegu jednej z odnóg rzeki korzystając z ochrony jaką dawała płynąca woda i dołączyć do głównych sił, gdy te umocnią już swoje pozycje przy brzegu rzeki.

[media]https://i.imgur.com/WVsO9C1.png[/media]

Eskortą dowodzić miał Karrson Hercleon, z Rosenwallu. Chociaż był on jeszcze młody, to jednak zdobył już wiele zasług lecz również reputację wyjątkowo okrutnego i wymagającego dla swoich podkomendnych. To właśnie do tej grupy przydzielone zostały oddziały Raimunda i Alastora.





Bardiel 19-07-2020 18:41

Z wysokości wierzchowca Raimund obserwował dziarsko maszerujących włóczników. Na razie nie kazali mu wątpić w swe męstwo, jednak dyscyplina pozostawiała nieco do życzenia. Nie rozbijali ani nie zwijali namiotów dość szybko. Nie maszerowali dość równo. Ich oporządzenie nie należało do najlepszych. Westchnął cicho. Służba w elitarnej, najemnej kompanii nauczyła go innych standardów...

Musiał jednak schować do kieszeni wygórowane wymagania. Miał przecież do czynienia z poborowymi, zwołanymi przez von Kopfów na pospolite ruszenie. I tak dobrze, że przynajmniej miei liberie w jednolitych barwach swego feudalnego pana. Kto wie, jeśli uda mu się spędzić z nimi dość czasu podczas kampanii... Być może jeszcze będą z nich porządni żołnierze. Przynajmniej do czasu kiedy nie zaczną narzekać na pierwsze śniegi.

Raimund obrócił się w stronę wozów, sprawdzając czy wszystko w porządku. Razem z Voldianami ulokowany był po prawej stronie kolumny, tak by w razie niebezpieczeństwa odeprzeć ewentualny atak dzikich. A przynajmniej tak oznajmił mu Karrson, którego zdania wolał nie kwestionować. Facet nie słynął z zamiłowania do dyskusji.

Von Kopfowy bękart ziewnął. Przód, bok czy tył, zapowiadała się nudna misja aprowizacyjna. Ot, proza żołnierskiego życia. I tak lepsze to niż kopanie latryn.

Dhratlach 20-07-2020 19:40

Gdy ludzie Alastora wrócili ze "zwiadów", dał im "rozkaz" odpocząć i się posilić. Przy okazji dziękując im i chwaląc za dobrze wykonaną robotę. Sam fakt zrozumienia mentalności oddziałów i ich preferowanego uzbrojenia dla człowieka który nigdy nie opuszczał Sanbury... był czymś wielce pożytecznym!

Kiedy przybył Karrson Hercleon, świeżo upieczony Sanburyjski dowódca przywitał go ukłonem i Staro Nerimoryjskim pozdrowieniem, oraz zaproponował wieczerzę... przyznajmy, gdzie indziej Rosenwalldczyk dostanie piękne, tłuściutkie, soczyste czerwone mięsko? Do tego świeże? Miał tyle pytań o wroga! No, i nie ukrywajmy, chciał wyczuć swojego przełożonego, bo opowieści, choć urywane, nie zawsze były wiarygodne... choć w tym przypadku lepiej było im zaufać. Tak na wszelki wypadek!

* * *

Wtem, wymarsz. Dana mu była flanka wozu do ochrony. Jego ludzie... cóż, nie byli to żołnierze, ale byli świetni z łukiem i co tu chcieć więcej? Nie polemizował z Karrsonem i jego rozkazami. Znał swoje miejsce. Jeśli już by było o konieczne, niezbędnie konieczne, to tylko wtedy gdy byliby poza uszami wszystkich zainteresowanych i tylko z jak największym taktem i na zasadzie naiwnych pytań! Ludzie u władzy zawsze byli tacy sami... nie ważne czy wojskowi, czy uczeni, starsi wioski, szlachta, czy inni... wszyscy chcieli błyszczeć. Być ważni i dostrzeżeni!

Teraz? Alastor dobrze wiedział czym była dzicz. Każdy Sanburyjczyk to wiedział. Tu nic nigdy nie było proste. Prawda, wilki, czy niedźwiedzie ich nie zaatakują, bo było ich za dużo i tak dalej... ale jeśli Dzicy byli Dzicy... to mogą być jak zwierzęta, ale te nadzwyczaj bystre i zrobić zasadzkę. Jego ludzie wypatrywali i nasłuchiwali. Podobnie i on. Chciał by wszyscy, co do joty, z tych co byli z nim wrócili w jednym kawałku do domów!

Koime 22-07-2020 13:10

Miasto Whitedale

Południe.


Około pięć godzin po wymarszu armii Nerimoru na północ w celu zabezpieczenia strategicznej pozycji dla dalszego rozmieszczenia wojsk i utworzenia ufortyfikowanej bazy wypadowej, zapakowane i zabezpieczone wozy zaopatrzeniowe mogły również spokojnie wyruszyć z Whitedale zaplanowaną trasą, trzymając się blisko jednej z odnóg rzeki Harga.

Zapowiadał się spokojny dzień z przejrzystym, nie wskazującym na opady, błękitnym niebem z niewielką ilością drobnych chmur. Rosenwallczycy i Valdianie (a przynajmniej Ci pochodzący z ich północnych regionów) wiedzieli jednak, że pogoda tak blisko Gór Ciernistych była nieprzewidywalna i mogła się w każdym momencie zmienić. W międzyczasie jednak, kolumna wozów mogła cieszyć się przyjemną aurą i dobrze ubitą drogą.

Po przebyciu około sześciu mil i jednym odpoczynku po drodze, krajobraz zaczął się powoli zmieniać. Z dala od większych osiedli droga nie była już tak dobrze utrzymana, lecz wyboista i gdzieniegdzie porośnięta niewysokimi chwastami. Wzgórza wokół trasy były gęsto zalesione, przez co Hercleon rozkazał wzmożoną czujność i częściej posyłał przodem konnych zwiadowców i obeznanych w okolicy górali.


[media]https://i.pinimg.com/564x/af/df/a5/afdfa57e13fed6e2929d14c52d1f8b8b.jpg[/media]


Ciszę przerwał nagle krzyk zza zalesionego wzgórza po prawej stronie kolumny. W kierunku tyłu pochodu ruszyła spora chmara rosłych, ubranych w skóry mężczyzn, grupa za grupą wylewając się z kierunku ściany drzew i krzewów. Część tych wojowników, w pełnym biegu udała się w stronę wozów, wznosząc wysoko w powietrze swoje miecze i topory. Pozostali, dzierżący krótkie myśliwskie łuki, zaczęli podpalać owinięte szmatami czubki strzał.


[media]https://i.pinimg.com/564x/48/c2/74/48c274b2f93ed1f78a48d6a8f777ef77.jpg[/media]


Nie wszystkich jednak w pełni zaskoczyła ta zasadzka. Kilka oddziałów, w tym dowodzone przez Raimunda i Alastora, na czas dojrzało skradających się wrogów i miało możliwość by odpowiednio szybko zająć dogodne dla nich pozycje i wybraną przez dowódców strategię. Większość zdecydowała się ruszyć na spotkanie zbliżającym się barbarzyńcom, wypełniając rolę jaką im powierzono w tym zadaniu.



Bardiel 25-07-2020 08:54

"Nudna misja aprowizacyjna, niech mnie szlag!" - skarcił się w myślach Raimund, dostrzegając nadbiegające grupy dzikusów. Szczwane lisy wiedziały gdzie uderzyć. Ominęły zagrażające im główne siły i dobrały się do tego co najlepsze: zapasów. Bękart von Kopfów obawiał się ilu jeszcze barbarzyńców wyleje się spomiędzy drzew niczym robactwo.

Przyszła jednak kolej na działanie. Szybkie, wyuczone, niemal automatyczne.
- Włócznie do mnie - ryknął gardłowo Raimund, poprawiając zapięcie pod hełmem. Czym prędzej zeskoczył z wierzchowca, pozwalając czeladzi odprowadzić rumaka na tył. Nie zamierzał stać za murem tarczowników i spokojnie obserwować pola bitwy niczym panisko. Dowodził biedną, pierdoloną piechotą i zamierzał walczyć z nimi w jednej linii.
- Czołem ku skurwielom! Trójkami! - wykrzykiwał dalsze komendy Raimund, ustawiając głębokość szyku na trzy osoby. Sam ustawił się na lewej flance oddziału.

Włócznicy formowali linię. Gdy tylko będą gotowi, Raimund zamierzał miarowym krokiem ruszyć razem z nimi w stronę tylnej straży, aby wspomóc ją w walce.

Dhratlach 27-07-2020 05:21

Wszystko szło... eh... zgodnie z założeniami. Wróg był inteligentny. Albo wyjątkowo inteligentny i znał teren, że przewidział łańcuch dostaw, albo miał szpiegów. Tak czy inaczej, można było zrobić tylko jedno.

- Borsuki! Ostrzał centrum wroga! Dziki! Przegrupować się z Borsukami! Szyk wężowy! - zakrzyczał zsiadając z wierzchowca.

Piękne stworzenia, ale prawdę mówiąc wolał chodzić piechotą. Koń został odprawiony i sam sięgnął po łuk. Szybki rzut oka... pora była strzelać do prowodyrów. Chyba, że się ich nie upatrzy... to do kogo się nawinie!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172