|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
15-01-2017, 13:59 | #1 |
Reputacja: 1 | Dokąd zaprowadzą ścieżki [Tabula Rasa - Autorski] Król rządził Królestwem Północy. Królowa Królestwem Południa. Różnili się od siebie tak jak słońce od księżyca. On był bladym człowiekiem, z gęstą długą siwiejącą brodą i równie długimi włosami. Jej gładka skóra była koloru złota, a włosy długie, proste i czarne niczym smoła. Jego zamek był ciemny, na skalistym wzgórzu otoczony iglastymi drzewami. Jej zamek był skąpany w promieniach słońca, jasny i ciepły w otoczeniu cyprysów. Król lubił się wymykać ze swego zamku, aby popatrzeć na swych poddanych jak pracują. Królowa wolała oglądać występy utalentowanych cyrkowców ze swojego pozłacanego tronu. Oczy króla błyszczały charyzmą i ponadprzeciętną inteligencją. Królowej zaś zionęły chłodem i wyrachowaniem. Królestwa odzwierciedlały swych władców. Prawo i emocja rządziły ludźmi Północy. Złoty pieniądz dyktował życie ludzi złotoskórej królowej. Król Północy za swój znak miał sowiego gryfa. Królowa zaś złotego czykaryka o czarno-biało-złotym czubie. Opowieść o Królu i Królowej Ignacio Bandura Tribaan i dwóch innych kapłanów obserwowali paradę przejeżdżającą przez wieś. Znamienici rycerze na bojowych gryfach, dumni wojacy i ciężko okutani zakonnicy w barwach czerwieni, czerni i szarości głosili swoje słowo pod jasnym słońcem. Śnieg skrzypiał pod ich stopami - Że niby kogo oni reprezentują? - Wołają coś o sprawiedliwości - pstrokato i bogato ubrani towarzysze Tribaana żywo komentowali całe zdarzenie. To było coś nowego. Nowy bóg. A przynajmniej tak twierdzili uczestnicy parady. Wrzeszczeli o bezprawiu i uciemiężeniu człowieka. Nawoływali do podniesienia głów i zerwania ze strachem. Ogłaszali jakoby ludzie mieli nadzieję, bo to ich wybawca nadszedł. Człowiek, który został bogiem. - Co za bzdury! - oburzył się pstrokaty kapłan o złotych lokach wystający spod wyszywanej złotą nicią chaperonu. - Herezja - odparł spokojnie Tribaan. Jego blada twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu upodabiając go do bóstwa które reprezentował. - Niech ich pochłonie toń - wycedził rzucając klątwę. Jeden z krzykaczy odwrócił się nagle. Jego twarz zdradzała strach. Jednak nie tylko on usłyszał słowa kapłana boga śmierci. - Nie lękaj się przyjacielu! - karzeł klepnął wojaka w bok podchodząc bliżej. To on krzyczał najgłośniej ze wszystkich. - Nie mają nad nami władzy! Chroni nas nasz bóg! - wykrzykiwał tak głośno, że aż dziw było aby z tak małego ciała wydobywało się tyle mocy. - Jesteście niczym więcej jak sektą - Tribaan nie zamierzał polemizować z głośnym krzykaczem. - Chyba bardzo potężną - Karzeł wskazał gestem pochód, który teraz się zatrzymał. - I bardzo majętna - dodał rycerz siedzący na gryfie. Podniósł przyłbicę swojego hełmu ukazując twarz. - Hrabia Gusmerich? - powiedział z niedowierzaniem złotowłosy kapłan. - Oczywiście - mruknął Tribaan. - Mam dość waszego wyzysku! Uciskacie prostych ludzi i ograniczacie ich wolność przesądami wyssanymi z palca! - takich słów można było spodziewać się po szlachcie. Zapewne wspierał tych heretyków, bo nie w smak mu była danina dla kościołów, pomyślał kapłan. Odprowadził wzrokiem hrabiego dumnego ze swej zuchwałej przemowy. Usłyszał westchnięcie. Karzeł kręcił głową wywracając oczami. - Kończy się wasza era. Koniec ucisku samolubnych bogów. Nadchodzi czas wolności człowieka i jego niezależności - niesamowita pewność bijąca z postawy małego człowieka powiedziała kapłanom, że naprawdę wierzy w swoje słowa. - Nadszedł czas aby odzyskać konie. Hebald Ristoff przekładał sterty papierów w poszukiwaniu potrzebnych mu informacji. Westchnął po raz wtóry widząc niedociągnięcia we wpisywaniu dat. Gdyby nie to już dawno wszystko byłoby poukładane. - Mistrzu... arcymag prosił abyś zorganizował wyprawę. Ristoff oderwał głowę od dokumentów i spojrzał na podstarzałego służącego arcymaga. Obaj mężczyźni zmierzyli się chłodnym wzrokiem. - Staram się. Ale w tym bajzlu nic nie można znaleźć! - Szarpnął ręką przewracając stos zwojów i papierów. - Teraz na pewno - odparł cicho służący. - Przypominam tylko jakie jest życzenie najwyższego maga i założyciela tego wspaniałego uniwersytetu - szeroki gest ręką towarzyszył uwadze. Ristoff westchnął ciężko przyglądając się jak blady służący wychodzi z pokoju. Cmoknął z niezadowoleniem widząc rozsypane dokumenty. Wielki nieobecny “arcymag”, którego nikt nie widział, a nieliczni mogli przyjrzeć się tylko jego iluzji. Pojawił się znikąd dziesięć lat temu z ogromną ilością kosztowności i “wybudował” akademię w mieście. Miał plany narysowane na papierze i w rytualne trwającym cały tydzień “stworzył” uniwersytet. Żaden z magów czegoś takiego nie widział. Ta magia była… inna. Nie trzeba było jednak wiele aby żądni pieniędzy urzędnicy z ochotą pozwolili rozpanoszyć się potężnemu magowi. Teraz wszyscy chcący posiadać wiedzę mogą się uczyć wśród znamienitych magów takimi jak chociażby sam Ristoff. Mag wstał od biurka i wyszeptał słowo. Jak każdy chcący prawdziwie znać tajniki magii przed uniwersytetem szkolił się na zachodzie w pustynnych miastach Rummanaru. Tradycja telekinezy nie była mu obca i już wkrótce kartki, niesione niczym lekkim powiewem, poukładały się na stole. Zadowolony już chciał siadać z powrotem do pracy, ale coś zwróciło jego uwagę. Na stercie papierów siedział dość spory motyl o intensywnie niebieskich, połyskujących skrzydłach. Stąpał małymi nóżkami po literach. Obracał główkę jakby uważnie przyglądając się ich treści. Ristoff szybkim ruchem uderzył w kartki miażdżąc bezbronnego insekta. - Nie będziesz mi się tu panoszyć… - warknął wytrzepując truchło za okno na zimny jesienny dzień. Królestwo Równonocy powstało piętnaście lat temu i zdążyło przyjąć na barki kilka cięższych wydarzeń. Ledwo pięć lat później Miasto Środka ogłosiło swoją niezależność od Królestwa dzięki powstałemu tam uniwersytetowi. Wkrótce potem na głowy pary królewskiej spadła informacja o szybko szerzącej się sekcie wieszczącej o człowieku, który został bogiem. Oczywiście kapłani Pana Śmierci zareagowali najostrzej zwracając się do korony o pomoc. Nim ta postanowiła odpowiedzieć kapłani Pana Wojny zmierzyli swoje siły z rozrastającą się sektą. Ku zaskoczeniu wszystkich nowa sekta zjednała sobie wystarczająco rycerstwa i szlachty, aby zgniecenie ich siłą wcale nie było takie proste. Kolejne cztery lata trwały utarczki aż do momentu kiedy to na scenę wszedł Upadły. On wraz ze swoją plugawą armią wyszedł z Baratronu znajdującego się na dalekim południu Królestwa. Sekta Boga Człowieka starła się z nim u podnóży samotnej góry potem zwanej Górą Upadłego. Choć wyznawcy poradzili sobie z demoniczną armią i wygnali Upadłego z powrotem do jego rzeczywistości ziemię zostały na zawsze skazane. Potężny demon skaził ludzi samą swoją aurą pozostawiając z początku ukrytych Opętanych. Jak się szybko okazało nowa religia posiadała sposoby aby ujawnić osoby “zakażone”. Choć wzbudziło to wiele podejrzeń dla prostego ludu zdało się to ratunkiem. Powoli nowa wiara odnajdowała swoje miejsce pośród ludzi. W tym czasie Miasto środka nie próżnowało posyłając swoich magów jako pomoc w walkach, lub wsparcie dla ludzi. Mając możliwości, pomimo niepokojów, wysyłała ekspedycje badawcze na mało poznane tereny. Kiedy królestwo uspokajało się uderzyła informacja od miasta jakoby odkryli ruiny jakich do tej pory nigdy nie widzieli. Szum rozniósł się i chętnych do pomocy nie brakowało - uniwersytet jednak zazdrośnie pilnował tajemnicy dokąd to udają jej ekspedycje aby zmniejszyć ryzyko “niepotrzebnych zniknięć artefaktów i sprzętu badawczego”. Minęło pół roku i wrzawa nieco zelżała choć zainteresowani wciąż kierowali swoje spojrzenie na uniwersytet. Ten jednak milczał. Nadeszła zimna jesień zapowiadając mroźną zimę. Na uniwersytecie, pośród wykładowców, zapanowało poruszenie. Wiadomości od ekspedycji przychodziły z opóźnieniem. Z początku zrzucano to na pogodę. Pod koniec jesieni jednak zabrakło informacji zwrotnej. Od ponad miesiąca nie przyleciał ani żaden gryf ani nie dało się magicznie z nimi połączyć. Nastąpiło poruszenie przeniesione cicho i od ucha do ucha. Zbierano kolejną ekspedycję. Po cichu, kontaktami. Informacja płynęła dookoła niczego nieświadomych mieszczan. Esmond od początku był w to wciągnięty. Ristoff zatrudnił go do przekazania informacji właściwym osobom. Hektor wcześniej zainteresowany ekspedycją dostał cynk od Tribaana. Jak niemal każdy kapłan Pana Śmierci miał on specjalny szacunek dla utopców wierząc, że należy im dać szansę na odnalezienia powodu dla którego się znaleźli z powrotem na świecie. Lily zaś podróżowała właśnie za swoim przybranym mistrzem po okolicznych wsiach kiedy i do jej uszu dotarły te niezwykle interesujące informacje. Wystarczyło jedno spojrzenie na mistrza by wiedziała, iż nawet nie zamierza próbować jej zatrzymać. Termin przybycia do miasta był krótki. Utopiec i kobieta bez problemu dotarli w wyznaczonym czasie. Zima przybierała na sile. Świtało kiedy mieli się zebrać na placu uniwersytetu. Esmoda zbudzono wcześniej aby przygotował wóz wraz z niewielkimi zapasami. Gdy Hektor i Lily dotarli na miejsce byli sami prócz Esmonda. Plac był dziwnie pusty i słychać było tylko padający śnieg. Kolejne dwie okutane w ciepłe płaszcze postacie dołączyły do niewielkiej grupki. - To wszyscy? Ostatnio edytowane przez Asderuki : 16-01-2017 o 00:01. |
15-01-2017, 21:38 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Lily stała nieruchomo w jednym miejscu, dając się owiewać chłodnemu wiatrowi. Jej włócznia oparta o ziemię zakończonym stalowym ciężarkiem powoli przekrzywiała się z pozycji zenitalnej w stronę horyzontalną, bogowie jedni wiedzieli czy to z nudy, czy po prostu się rozmarzyła, czy też może zamyśliła. Stała tak przez krótką chwilę, gdy tamci przemawiali, sprawiając wrażenie niezbyt zainteresowanej.
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |
15-01-2017, 21:41 | #3 |
Reputacja: 1 | Esmond siedzący na miejscu obok woźnicy powstrzymał ziewnięcie. Ewidentnie nie podzielał entuzjazmu dziewczyny. Różnice na tym się nie kończyły. Jasno brązowe włosy mężczyzny były w nieładzie, częściowo opadając na szczupłą twarz, pokrytą kilkudniowym zarostem. Przez niemal całą długość jego prawego policzka przebiegała blizna, zaczynając się tuż przy skroni, a kończąc niemal przy brodzie. Z całokształtem jego oblicza kontrastowały oczy, w nienaturalnie jasnym odcieniu zieleni, czujne i przenikliwe. Esmond odziany był w ciemny pancerz z utwardzanej skóry, skomponowany tak by nie ograniczał ruchów, oraz ciemno zielony płaszcz z wysokim kołnierzem i kapturem. Przez pierś przebiegał pas z zaczepionymi sztyletami, a przy boku zwisał myśliwski nóż. Przez plecy przewieszony miał kołczan z przyczepionym do niego długim łukiem i parą bliźniaczych mieczy. Zarówno ubiór jak i oręż nie pozostawiały wątpliwości co do specjalizacji mężczyzny, który bawiąc się trzymaną w dłoniach manierką spoglądał ze zniecierpliwieniem na Ristoffa. Nie lubił czekać.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
15-01-2017, 22:58 | #4 |
Reputacja: 1 | Rzecz ciekawa jeśli chodzi o rycerzy - osobom niewychowanym w wyższych sferach, z reguły ciężko odróżnić dwóch rycerzy, o ile nie stoją właśnie obok siebie. Ludzie zazwyczaj nie przykuwają uwagi do szczegółów. Tak też się miała rzecz z Hektorem. Póki trzymał przyłbicę opuszczoną, byle dziecko mogło wskazać go palcem, zrobić wielkie oczy i krzyknąć "Pacz tatko, rycerz jedzie!". Był wszak hełm, napierśnik i inne elementy opancerzenia. Wszystkie blachy na zimę obite futrem. Nie za wysoki i nie za niski. Szeroki w barach, choć zbroja z reguły wyglądała mężnie, bez względu na to kto ją nosił. Na wierzch narzucony był tabard wyszywany heraldyką czterech ryb. Był też szeroki pas i to nie byle jaki. Szeroki Rycerski Pas, który bardziej niż cała reszta symbolizuje ścieżkę właściciela. Na owym pasie zawieszona była pochwa. Bogata, zdobiona i niechybnie utwardzana. Nie była pusta. O nie nie. Jak każdy przedstawiciel swego zawodu, tak i Hektor krył w pochwie klingę rycerską. Ciężko było oceniać skrytą stal, lecz długa rękojeść sama w sobie była prawdziwym dziełem sztuki. Wystarczyło jednak, by Hektor podniósł przyłbicę i już stawał się o wiele bardziej rozpoznawalny. Był bowiem utopcem. Niebieskawo-zielona skóra nie wyglądała zdrowo, a wręcz trupio. Nieludzkie zęby szczerzące się przy uśmiechu były zaostrzone i z pewnością służyły do rozrywania mięsa. Ciężko było stwierdzić czy wyłupiaste oczy kiedykolwiek zakrywają powieki, czy też rycerz owe powieki w ogóle posiada, gdyż rzadko kiedy mrugał wpatrując się przed siebie. Ciemne włosy były zaś zawsze mokre. Na domiar złego trochę cofnięty nos potęgował wrażenie, że właśnie spotkało się potwora. Oj tak... gdy Hektor podnosił przyłbicę, dziecko, które jeszcze przed chwilą pochłaniało spojrzeniem rycerza, łapało swego tatkę za rękę i zaczynało kwilić chowając się za nogą rodzica. |
19-01-2017, 00:50 | #5 |
Reputacja: 1 | - To wszyscy? - padło z ust Ristoffa, którego Lily rozpoznała od razu. On jednak zmierzył tylko wszystkich szybkim spojrzeniem ze zmarszczonymi brwiami. Zaraz się rozejrzał po placu. Wydawał się zaniepokojony. |
20-01-2017, 18:47 | #6 |
Reputacja: 1 | Hektor z reguły starał się trzymać blisko wozu, mimo że ten poruszał się stosunkowo wolno. Czasem tylko przyśpieszał by zniknąć z oczu za zakrętem traktu. Wtedy też garbił się na grzbiecie swego wierzchowca i zarówno z uzębionego pyska, jak i zza zamkniętej przyłbicy buchała para ciepłego oddechu. Nigdy się nie wracał, lecz zawsze czekał na resztę ekspedycji pozwalając swojemu wargowi zataczać koła na trakcie i przebierać futrzastymi łapami w śniegu. Gdy jechał obok wozu nie stronił od rozmów, choć toczył je tylko z karłem z uwagi na fakt, że to właśnie on był woźnicą. Głos utopca był zniekształcony przez przyłbicę. Jeśli wcześniej sprawiał wrażenie jakby dochodził spod wody, to teraz wyobraźnia podsuwała obraz studni. Droga się jednak dłużyła, a Hektor co jak co, nudy nie znosił. By więc umilić sobie podróż... śpiewał i nucił. Nie był jednak muzykiem, a i możliwości wokalne miał ubogie. Na szczęście ograniczał się do prostych melodii, które nawet fałszowane brzmiały przyzwoicie (czego nie zawsze można było powiedzieć o treści). Zmierzch na szczęście nastał szybko (dla Hektora i drużyny). Chociaż karczma ciągnęła skrytym za ścianami ciepłem, należało oporządzić wierzchowca. Wprowadził warga do stajni i wywołał głośno chłopaka stajennego, który zacierając zmrożone ręce wytoczył się z zajazdu. Hektor poklepał zwierzę po karku, podrapał je za uchem i wyciągnął z juków jedną, sporą rybę rzucając na klepisko. Była dziwnie pękata, a to przez to że faszerowana mięsem innych zwierząt. Co jak co, ale Rybożer potrzebował porządnego posiłku, a zimno tylko wzmogło apetyt, bo warg rzucił się na jedzenie jak przysłowiowy pies na kość. Rycerz zostawił resztę obowiązków stajennemu, a sam skierował się do zajazdu. Ostatnio edytowane przez Jaracz : 20-01-2017 o 19:07. |
21-01-2017, 22:21 | #7 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Na samym początku Lily przedstawiła się jako osoba dość gadatliwa, choć raczej w złym tego słowa znaczeniu. W swej upartości gotowa była kłócić się dalej z topielcem tylko po to, by mieć satysfakcję z tego, że nie prycha, nie cmoka i nie galopuje jej pod nosem. Irytowałoby to ją niemiłosiernie, bo ileż coś takiego można znosić?
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |
27-01-2017, 10:34 | #8 |
Reputacja: 1 | Hektor podniósł przyłbicę rozglądając się po karczmie. Nagły dreszcz sprawił że cały się zatrząsł w swojej zbroi. Ciepło zajazdu przypomniało mu jak się wysuszył podczas zimowej podróży. Skierował swoje kroki do kupców i od razu usiadł bez zbędnych ceregieli. - Witajcie, witajcie. Niech bogowie sprzyjają lub wzrok odwracają - uraczył handlarzy zwyczajowym pozdrowieniem. Ściągnął hełm i z głuchym brzdękiem osadził go na ławie. - Karczmarzu! Grzańca dzban… - w ślad za hełmem poszły rękawice uderzając o drewno z cichym brzękiem ćwieków. Dłonie utopca były sine, a palce nieprzyjemnie pokrzywione. - ino żywo! I kufle dla mnie i mej drużyny. Zacznij też jadło szykować, byle mokre! - I dziczyznę jaką - dodał od siebie Esmond. Zdjął wierzchnie odzienie z częścią oręża i przysiadł się obok rycerza, którego aparycja najwyraźniej mu nie przeszkadzała. - Byle nic rozwodnionego, bo będziemy źli - Lily mruknęła cicho, bardziej do siebie, choć było to słyszalne dla pobliskich osób. Rozsiadła się na jednym z krzeseł przy wolnym stoliku, wzięła do rąk oprawiony w czarną skórę grimuar wiszący na łańcuchu u jej pasa i zaczęła go wertować w poszukiwaniu czegoś. Włócznię oparła w tym czasie o kant stołu, drzewcem do dołu, by oręż był gotowy do użycia. - Rosoł jest - odkrzyknęło grube i niezbyt piękne babsko, które właśnie wyszło z kuchni. - I tylko rosoł. Możecie dostać rosół albo niic. - O żesz! Wracaj do kuchni babo! Nie strasz klientów! - odwarknął się karczmarz z gęstą, czarną i kręconą brodą oraz równie bujnymi brwiami. Oboje pasowali do siebie w piękności, chociaż karczmarzowi akurat lepiej z oczu patrzyło. Właśnie skończył rozmawiać z Ristoffem, który to odwracając się do sali spostrzegł, że jego towarzysze rozsiedli się po różnych stołach. Z ciężkim westchnięciem podszedł do stołu z kupcami. - Hebal Ristoff - przedstawił się mężczyznom, którzy kiwnęli głowami na przywitanie. - Ramiel Otoman. - przedstawił się liliput o śniadej twarzy, niewielkim wąsiku i chytrym spojrzeniu. - Mustaff… po prostu Mustaff - odezwał się blady i chudy kupiec z okrągłymi okularami na nosie. Wyglądał na przemarzniętego gdyż wciąż siedział w swoim odzieniu pomimo ciepła wewnątrz karczmy. Albo był chory, gdyż skóra się na nim lekko lśniła. - A panowie? - Hektor Cztery Ryby z Moczarowisk - rzekł rycerz. - Coście tacy bladzi i zgorączkowani Mustaffie? Pogoda nie służy? - Nie - mężczyzna opatulił się mocniej i uśmiechnął się słabo. - Jutro będzie tutaj miejscowy medyk. Do jutra wytrzymam. Rycerz pokiwał głową krytycznie przyglądając się kupcowi. Zaniechał jednak kontynuowania tematu, choć miał w zanadrzu kilka mądrych rad dotyczących zdrowotności. Zakładały głównie jedzenie ryb, picie syropu z cebuli i raczenie się gorzałką. Przedłożył jednak własną ciekawość nad rzucanie mądrościami. - Jak droga? Zbójcy, zawalidrogi, blokady jakieś? Może chłopi domagający się wolności i praw? - Śnieg pada Hektorze cztery ryby… - zaczął liliput lekko się podśmiewując. - Drogę nam zasypie, ale może uda się do miasta dojechać. Jeśli razem będziemy jechać… - My z miasta. - przerwał Hebald, w końcu pozbywając się odzienia wierzchniego. Mag był starszym już człowiekiem. Jego śniada skóra pokryta była zmarszczkami, a włosy luźno puszczone do ramion były siwe. Niebieskie oczy zimno patrzyły na rozmówcę. Był to jednak specyficzny rodzaj patrzenia - osoby, która ma wymagania i kto im nie sprosta będzie musiał liczyć się z konsekwencjami. Lily i Esmond doskonale dobrze o tym wiedzieli mając okazję znać Ristoffa już wcześniej. Tak samo poznali charakterystyczną dla maga zabawę wisiorkiem jego szyi gdy ten tylko znalazł się na wierzchu. Zielony kamyczek oszlifowany w kształt podobny do trumny i na tym kończyły się podobieństwa. Obwiązany brązowym sznurkiem obracał się teraz w dłoni, błyskając od czasu do czasu w świetle. Resztę ubioru Ristoffa stanowiły szaty przystosowane do podróży. Fioletowa szata, ze żółtymi zdobieniami, narzucona na ciepły wełniany sweter. Spod swetra wystawały bezpalczaste rękawiczki - odpowiadające kolorom szaty. Spodnie miał lniane, ale ewidentnie było kilka warstw innego materiału pod spodem. Do tego skórzane buty, również dodatkowo ocieplane. Na stoły zawędrował rosół. Zdecydowanie cienki, ale ciepły. Do tego postawiono kufle z grzańcem - który to już był znacznie lepszy w przygotowaniu. Za życzeniem jedzenie było mokre. Nawet specjalnie nie przyglądając się jakości jedzenia Lily od razu zabrała się do konsumpcji otrzymanego pożywienia. Tam, skąd pochodziła, się nie wybrzydzało, ponieważ się nie przelewało. Oczywiście wcześniej schowała księgę, by jej nie poplamić. Dopiero chwilę później w ogóle zdecydowała się coś powiedzieć. - Może jednak będzie dobrze i nam traktu nie zasypie za bardzo? - zapytała jakby sama siebie niż pozostałych, chociaż wyraźnie na nich spojrzała. - A dzieje się tu ostatnio coś ciekawego? - To karczmarza musicie pytać bezimienna panienko - odpowiedział Otoman z przebiegłym uśmiechem na twarzy. Spojrzał swoimi dużymi zielonymi oczami ze złotymi środkami wprost na kobietę. - Nie siedźcie tak samej, razem cieplej. - Jak chce tam siedzieć to jej sprawa - odparł sucho mag nie podnosząc spojrzenia znad swojej zupy. Do karczmy wparował Dizi. -[i] Na wszystkie bogi jakaż zimnica! Uszanowanko panom. Karczmarzu jeszcze dla mnie to samo proszę! A co panienka taka sama? Dosiądę się! - karzeł z uśmiechem na twarzy i zerowym skrępowaniem klapnął po przeciwnej stronie stołu. Jego zmarszczki wskazywały, że uśmiechał się często i dużo. Jasne oczy patrzyły ciepło na wszystkich dookoła. Miał krótkie włosy i szczecinę na brodzie. Jak tylko dostał swojego rosołu szybko zawiosłował w nim łyżką i pochłonął jakby była to najlepsza strawa na świecie. - Panowie, pomoc mi będzie potrzebna. Sypie jak diabli, trzeba płozy na wozie zainstalować, bo nigdzie nie pojedziemy. - No ale to chyba nie teraz? - jęknął rycerz. W zasadzie niewiadomym było czy słyszalne gulgotanie pochodziło z zupy, którą właśnie jadł, czy też z natury utopca. - No… lepiej teraz. O świcie jedziemy dalej, lepiej wykorzystać jak najwięcej dnia kiedy słońce świeci. - odparł karzeł. - Niechaj tak będzie mości Dizi - westchnął Hektor. - Niechaj tak będzie. Jeno rosół zjem, bo wystygnie. Upił kolejną łyżkę rosołu. Rzecz o tyle była zastanawiająca, a i nie od razu zauważalna… nie siorbał. Wyciągnął łyżkę z rybich ust i wycelował nią ku górze. - Rzecz jedna mi naszła jako myśl tworząca. Z tego pośpiechu całego, pogody nieznośnej, a także z bariery cieplno-brezentowej nie zdołałem poznać imion swych towarzyszy zimowej niedoli. Skierował spojrzenie wpierw na mężczyznę, a później na dziewczynę. - Raczcie wybaczyć nietakt, zwe sie Esmond - przedstawił się do tej pory małomówny mężczyzna, kładąc pusta już misę na stół. - Hm… A ja… Iulia - odpowiedziała po chwili kobieta, po czym lekko się podrapała po głowie jakby w zakłopotaniu - Prawdę mówiąc to dopiero teraz się zorientowałam, że się nie przedstawiliśmy. A-a z wozami, panie Dizi, i ja ci pomogę! Będę czekać na zewnątrz! W pośpiechu wstała od stołu, zabrała niedbale swą włócznię i niemal wybiegła z oberży, pozostawiając resztę samą. Wyglądało na to, że gdzieś się jej spieszyło, albo miała coś z głową. Wyraźnie ciężkie westchnięcie dobiegło od strony Ristoffa. Położył dłoń na ramieniu Hekrota. - Poczekajcie proszę. Dizi ty też - mag wstał ciężko od stołu i zarzucił na siebie płaszcz. Wyszedł w ślad za dziewczyną zostawiając resztę. Karzeł patrzył za wychodzącym magiem tak jak wcześniej za dziewczyną. Chuchnął sobie w dłoń i powąchał. Zmarszczył brwi. - To nie mój oddech… co się stało? - rzucił do pozostałej dwójki. - Mój też nie, rzecz jasna - dodał rycerz kończąc zupę. - Jeśli dzia… - skrzywił rybie usta w grymasie uśmiechu. - ...przepraszam. Jeśli mistrz Ristoff nie smali cholewek do młodszych dziewcząt, to najzwyczajniej dostrzegł coś więcej niż my w ewakuacji Julii… nagłej racja, tajemniczej oczywista, ale przede wszystkim… humglll humgll… niespodziewanej i zdaje się niezręcznej. - Ano tak się zdaje, nie wypada nam jednakowoż o tym rozprawiać -odpowiedział Esmond odstawiając pusty już kufel grzańca. - Czemuż to? - zapytał rycerz. - Tylko nie mówcie że plotkować to nie po rycersku - A to i swoją drogą- odpowiedział z lekkim uśmiechem- sądzę że wszystkiego dowiemy się z czasem, tędy więc nie ma co się nad tym teraz głowić. Gulgoczący protest dobiegł z gardła utopca. - Kiedy głowienie się, jest miłym zabijaniem czasu. Snucie półprawdy, niestworzonych historii, podświadomie wiedząc że fakty mogą wyglądać zgoła inaczej. To niesamowite zaskoczenie, gdy coś okazuje się prawdą! Co się zaś tyczy tego co rycerskie bądź nie Esmondzie… myślisz że czym zabija się czas na dworze, gdy nastają męczące czasy pokoju lub błędni rycerze wracają strudzeni po kwestowaniu? - A jakże! Trzeba nadrobić zaległy czas i wywiedzieć się cóż też się działo. Plotki to mój ULUBIONY temat - Otoman żywo się zainteresował wlepiając spojrzenie w Esmonda. Wtedy też Mustaffa zakaszlał i zakrztusił się. Opanowawszy chwilowy napad podniósł słabe spojrzenie na liliputa. - Bylibyście tak dobrzy i przynieśli mi tych swoich ziół? - zapytał słabo. Otoman westchnął niezadowolony. - Jak stracę jakieś ciekawe wątki… niech ci lepiej ten towar w mieście dobrze zejdzie - po czym wstał i wyszedł. -Nie zwykłem bywać na dworze- stwierdził Esmond podążając wzrokiem w ślad za odchodzącym-to nie miejsce dla mnie, więc i wierzę na słowo
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
27-01-2017, 22:52 | #9 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |
29-01-2017, 12:13 | #10 |
Reputacja: 1 |
|
| |