Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2011, 16:58   #231
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nie, te tunele wykończa Moirę. Jak nic. Będzie miała dość podróżowania z użyciem Porte na całe życie. Ileż można? Tym razem wypadły na jakąś polankę w środku lasu. Stał sobie tam domek z obrazka zamieszczonego w książkach z bajkami - taka mała chatynka dobrej wróżki. Tuz obok znajdowało się poletko, na którym pod wpływem wiaterku kiwał się w tę i we wte owiesek. 'po drugiej stronie zabudowanek wyrastał zieloniutki ogródeczek z warzywkami i dużutkimi drzewami. Chatynkę ogrodzono płocikiem.

Po prostu cud miód i orzeszki. Aż same na myśl cisną się zdrobnienia. Bliźniaki okręciły się na pięcie i ruszyły przed siebie na czworaka gnając gdzieś w kierunku pola, gdzie jakaś sylwetka pracowała w upale nad zbiorami.

- Elena!! Elena!! - Darły się w niebogłosy.
- Na Theusa, czy oni zawsze muszą robić tyle hałasu? - Żachnęła się Margot.

Zrobiło się chłodniej. Niebo pokryło się pociągłymi chmurami o szarawym zabarwieniu. Czyżby zbierało się na deszcz?
Bliźniaki zamachały w kierunku dziewczyn, aby ruszyły swoje cztery litery i przyszły do nich - można to było wywnioskować z intensywności ich wygibasów.

Białowłosa tylko zmęła przekleństwo pod nosem. Ruszyły w kierunku trzech postaci otoczonych złotymi kłosami, a chmur pojawiło się więcej. I ciemniejsze.

<obrazek>

- Witam! - Elena wyciągnęła dłoń jako pierwsza, a w drugiej trzymała jakiś rodzaj pochodni.
- Chodźmy do środka, zanim nas deszcz złapie. Że też ta pochodnia musi zawsze zepsuć tak dobrą pogodę. - Szła przodem prowadząc gości przez pole, potem przez sień do głównego pokoju na parterze połączonego z kuchnią. - Ale dzięki niej mamy niebywałe plony. A czego nie zjemy idzie na handel. - Wyjaśniała dalej. - Herbatki?
- Nie ma czasu - zmroziła dyskusję w zarodku Margot. - Musimy szybko, a nawet szybciej dostać się do Kirk.
Elena złożyła dłonie przed sobą i zrobiła zmartwioną minkę.
- Ale to strasznie daleko! - Podrapała się po policzku. - Rozumiem, że chcecie to zrobić z pomocą Pavla? - pokręciła głową ze smutkiem - Ale on teraz jest na polowaniu. Wróci najszybciej za tydzień.



W tym momencie poczułam jakby ktoś dał mi w twarz. Słowa Elany nie chciały do mnie dotrzeć. Każda możliwa przeszkoda, niczym kłoda, kładła nam się pod nogi. Powoli zaczynałam wierzyć, że Theus chyba naprawdę się na mnie zawziął. Istniała też możliwość, że coś mi po prostu przynosiło pecha, chociaż w tym przypadku nie mogłam wykluczyć podejrzenia, że tym czymś byłam w istocie ja sama... tak, to by było całkiem możliwe.
- niemożliwe... - Zaczęłam z niedowierzaniem - Tyle zachodu na nic? A myślałam, że wreszcie nastąpi koniec naszych problemów motorycznych - zwróciłam się oskarżycielskim tonem do wszechświata.
- Nie ma jakiegoś sposobu żeby go tu sprowadzić wcześniej?
Elena zastanawiając się, zmarszczyła brwi.
-Hmm.. Nie sądzę żeby dało się coś takiego zaaranżować – zaczęła zatroskanym głosem
- to może, chociaż jakoś go namierzyć? – Spytałam, z sekundy na sekundę czując się coraz bardziej zdesperowana i bezradna – wskaż nam, chociaż kierunek, poszukamy go.

Dziewczyna przestała odpowiadać. Koty natomiast zaczęły się jej z zaciekawieniem przyglądać. Elena tak pogrążyła się we własnych myślach, że nie zauważyła nawet, kiedy Baska pomachała jej ręką przed samym nosem. Margot zaczynała się denerwować. Ba denerwować to mało powiedziane. Wrzało w niej. Trzeba przyznać, dziewczyna za grosz cierpliwości nie miała. Białowłosa już otworzyła usta żeby znowu zaszczycić nas jakimś jadowitym komentarzem, kiedy Elena oprzytomniała. Twarz nagle jej się rozpromieniła. Niewiele mówiąc zerwała się miejsca. Bąknęła tylko „zaraz wracam” i pognała do domu. Zdezorientowane ruszyłyśmy w kierunku budynku. Kocie rodzeństwo podążyło za nami.
Zbliżając się do chatki usłyszałam krzątaninę, może nawet ciche „gdzie ja to położyłam?”.
Postanowiłyśmy zaczekać na zewnątrz. To znaczy ja postanowiłam, Margot bez ogródek stanęła w progu domku.

-Czego ty właściwie szukasz?- Rzuciła podirytowanym głosem. Nie doczekała się odpowiedzi – Halo! Słyszysz mnie?! Zadałam ci pytanie! – Tak, Margot nie posiadała również żadnego daru negocjacji.
- zaraz zobaczysz – otrzymała krótką odpowiedź. Elena najwidoczniej liczyła, że białowłosej oto wystarczy. Myliła się, na szczęście Margot nie zdążyła wypowiedzieć się „dogłębniej” (I chwała za to Theusowi, inaczej kobieta prawdopodobnie zaprzestałaby próby pomocy dwóm niepociumanym panienkom) gdyż Elana najwidoczniej znalazła to, czego szukała. Tak w każdym razie wnioskowałam po okrzyku radości i jej rozentuzjazmowanym „HA! Znalazłam!”

Nieco zmierzwiona, ale bardzo zadowolona z siebie gospodyni wyszła przed swój śliczniusi domeczek. W rękach trzymała jakiś dziwny jasno-niebieski przedmiot. Wyglądało to jak mała szkatułka Na wieczku od wewnątrz przymocowane było białe szkiełko nie wiadomo, komu i na co. Ja w każdym razie nie wiedziałam.
- Co to jest? – Wkurzona białowłosa najwidoczniej również nie wiedziała.
- To …- Kobieta uniosła wyżej błękitne ustrojstwo, niejako dokonując prezentacji - służy, jak to powiedziałaś – Tu zwróciła się do mnie – do „namierzania”. Wystarczy włożyć jakąś część ciała osoby, której szukamy i to cudo wskaże nam drogę.
- Część ciała? – Spytałam nieco zszokowana i lekko przerażona.
- Nie, nie - Elena uspokajająco zamachała ręką – nie bójcie się, nawet jeden włos wystarczy.
Te słowa sprawiły mi lekką ulgę, chociaż lekkie podenerwowanie pozostało.
Gospodyni natomiast, zaprezentowała nam włos, po czym włożyła go do wnętrza pudełeczka. Jasne światło rozbłysło i zaświeciło... prosto w jej oczy.
Elena zacisnęła powieki – Ała… - po omacku wyciągnęła włos ze szkatułki i wyrzuciła – to on był mój? - Przetarła oczy. - Dziwne, co taki krótki? – Zapytała sama siebie - Zaraz wracam – Rzuciła i zniknęła we wnętrzu chatki.

Nie minęła minuta jak pojawiła się znowu. – Tym razem powinno działać – uśmiechnęła się uroczo.
- oby – Margot zwyczajowo się złościła.
Kobieta zignorowała białowłosą i wrzuciła kolejny włos. Tym razem jasne światło skierowało się w kierunku pobliskiego lasku. Dopiero teraz, kiedy wskazywało osobę znajdującą się w większym oddaleniu dało się zauważyć, że promień ma długość 2-3 stóp.
Elena podała mi szkatułkę. Podziękowałam i nieco nieufnie, obejrzałam ją ze wszystkich stron. Niezależnie od tego jak jej nie okręciłam, światło zawsze wskazywało jeden kierunek. Działało to to niby kompas, tyle zamiast wskazywać północ, kierowało nas na jakąś określoną osobę. Ciekawy przedmiot.
- Tylko go nie zgubcie. Szkoda by było oddać naturze taki artefakt – zażartowała radosna gospodyni.
Artefakt. Aż ciarki mnie przeszły po plecach. No tak, ale czego się spodziewałam. Przedmiot o magicznej mocy może być tylko artefaktem. Westchnęłam.
Spojrzałam w dal, tam gdzie wskazywał promień.
-To teraz musimy się tam tylko jakoś dostać. I to szybko – Rzuciłam w powietrze. - Jakieś pomysły? – To pytanie zadedykowałam Margot.

- No ja cię nieść na plecach nie będę! - Żachnęła się montenka i rzuciła się w kierunku szkatułki. Moira bez większych problemów zrobiła unik, przecież białowłosa nie pierwszy raz chciała jej coś zabrać. Można się było przyzwyczaić.

- Radzę iść pieszo. - Wtrąciła się Elena machając drugim artefaktem niczym wałkiem do ciasta. - Gęsty las to i na grzbiecie jakiegoś zwierza cieżej będzie. Ale to tylko moja rada. A wy koty - złapała Baskę za ucho i pociągnęła nieznacznie - chodźcie, dam wam koziego mleka, prawdziwy rarytas.

Zbierało się na deszcz. Ba! Na niebie utworzyła się granatowa granica, która wyglądała niczym zbocze rozpadliny. Co jakiś czas rozjaśniały ją drobne, jasne kreseczki - grzmoty, jeszcze bezdźwięczne. Dziewczyny tego nie widziały, gdyż ruszyły pospiesznie przez zarośnięte chaszcze, które raczej przypominały puszczę niż las. Margot szła przodem i swoimi szabelkami wyciosywała przejście między wielgachnymi liśćmi, jakimiś zielonymi grubymi niczym ramię marynarza łodygami i krzakami z odrobiną mchu ściśle zasłaniającymi runo leśne. Pod butami zgrzytało, zapewne kolejna mrówka. Promień wyraźnie wyznaczał drogę. Do czasu. Zerwał się mocny wiatr, aż trzeba się było uchylić przed zbłąkanymi liśćmi, które siekały prosto w twarz. A chwile później zaczęło padać. Nie żeby jakoś drobnymi kroplami zaczęło z góry, a gdzie! Waliło wodą jakby ktoś z wiadra bez dna im na łeb chlusnął. Drzewa nie dawały żadnej ochrony, przemokły zupełnie. Przez to, że roślinność pod wpływem wiatru przesuwała się w tę i na zad, to i promień się chybotał, prawie niknął pod zalewem deszczu. Kto by pomyślał, że magia jest zależna od pogody?

W końcu wypadły na małe przejaśnienie, polanką raczej tego nazwać nie można było. Chociaż w oczach się mieniło od nadmiaru płynu. Na środku stał szałas z bali. Promień ginął gdzieś w środku. Margot nie czekając na Moirę wpadła do środka, po czym szpetnie zaklęła.
- TU GO NIE MA!! – Wybiegła, wpadła w avalonkę, wyszarpnęła jej szkatułkę i rzuciła nią o ziemię.

No chyba sobie żartujecie!
- Margot! - Warknęłam - czy tobie całkowicie już odwaliło?
Rzuciłam się na ziemię żeby pozbierać nieszczęsny artefakt.
- Przecież widziałaś, że nie działa! - Zaczęła krzyczeć niecierpliwa białowłosa.
Przewróciłam oczami.
- A skąd wiesz, że wskazywał na tą chatkę? Co?! Może wskazywał D A L E J? Na to nie wpadłaś? - Syknęłam przez zęby. Podnosząc szkatułkę i modląc się w duchu to Theusa, co do którego istnienia miałam poważne wątpliwości, żeby pudełeczko nie okazało się uszkodzone.
Na Margot moja złość nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Co prawda przez sekundę wyglądała na zmieszaną, tak w każdym razie wnioskowałam z dziwnego gestu otwarcia i zamknięcia ust bez wypowiedzenia przy tym żadnego słowa, jednak szybko wróciła do swojej zirytowanej ekspresji twarzy.

- A skąd mogłam wiedzieć? - Rzuciła jak zwykle rozdrażnionym tonem.
- Nie mogłaś! Ale to nie znaczy, że masz od razu rozwalać artefakt! Zwłaszcza, że nie należy on do ciebie - Byłam naprawdę wkurzona. I MOGŁAM na nią krzyczeć. Miałam do tego wszelkie prawo. Głupia smarkula, która nie potrafi panować nad emocjami. Nawet ja nigdy nie byłam tak wkurzająca! A miewałam, ba dalej miewam, swoje humory.
Uniosłam wieko szkatułki.
- I co działa? - Burknęła białowłosa pod nosem.
Z pudełeczka wydobywało się światło. Nie tak intensywne jak wcześniej i czasami lekko przerywało, ale świeciło.
- Działa, ledwo, możesz być z siebie dumna, omal nie zaprzepaściłaś jedynej szansy na pomoc swojemu bratu.
Tym razem Margot spuściła wzrok.
- Dobra chodź - Rzuciłam, kiedy trochę opadły moje emocje. Wskazałam gestem obszar za chatką.
- Daj mi tą szkatułkę - Zażądała nieprzyjemnie montenka
- O, co to, to nie. Ty już jej więcej nie dotkniesz. Najlepiej nawet na nią nie patrz, jeszcze się rozleci pod wpływem twojego łaskawego wzroku - Skomentowałam uszczypliwie - Tamtędy - Wskazałam drobną i lekko zarośniętą leśną ścieżkę.

Włosy przyklejały im się do twarzy, wycieranie rękawem nie pomagało - kolejna fala wody z góry zalewała im oczy. Powoli jednak deszcz ustawał. Łatwiej było przemieszczać się do przodu. Nagle Szabla Margot utknęła w drzewie przed nimi. Pod ogarnięciu gałęzi i liści okazało się, ze stoją przed wielkim drzewem. Chociaż nie, przed wielgachnym drzewem, którego pień grubością przypominał pięć związanych ze sobą armat. Promień zniknął w drzewie. Margot upadła siłując się z szablą. Potem rzuciła się do góry, żeby przejść po drzewie po gałęziach nieco bokiem.

- JEST! CHODŹ! SZYBKO!
Obejście drzewa zajęło nieco czasu. Najpierw w oczy rzucał się powalony dorodny łoś. Gdzieś zza poroża wyłoniła się twarz mężczyzny, który oprawiał zwierzynę.

<obrazek>

W jego pierś trafiał promień, kiedy wstał z kucek.
- Skąd to macie? - Ruchem głowy wskazał na szkatułkę. - Po co was przyniosło?

Dużo pytań.
- To tak, po pierwsze nazywam się Moira a to jest, jak zapewne wiesz, - o tak, któż dzisiaj nie zna sławetnej… - Margot, a szkatułkę dostałyśmy od Ele..
- Musimy się dostać do Kirk - Rzuciła bezceremonialnie białowłosa.
No tak i całą dyplomację szlag trafił.
Mężczyzna uniósł jedną brew. Oparł się wygodniej na rogach.
- Zamknij ryj dzieciaku, nie z Tobą rozmawiam. – Odwrócił się do Moiry - Tak? Dostałyście od Eleny i...?

Aż chciałam klasnąć w dłonie i rzucić się mężczyźnie na szyję. Wreszcie ktoś uciszył rozdartą montenkę. Jak widać ta nie miała najlepszych kontaktów TAKŻE i z nim. Właściwie, czy ona z kimkolwiek miała dobry kontakt? Wzruszyłam mentalnymi ramionami.

- A więc - kontynuowałam bezczelnie przerwaną mi wcześniej wypowiedź - Dostałyśmy tą szkatułkę od Eleny żeby móc Cię znaleźć, ponieważ bardzo, potwornie i straszliwie potrzebujemy twojej pomocy żeby dostać się na Kirk, a ty jesteś naszą jedyną deską ratunku na bardzo burzliwym morzu.
Zrobiłam najbardziej błagalną minkę, na jaką tylko było mnie stać i wielkie maślane oczy mówiące, och proszę proszę proszę proszę proszę, uwolnij mnie z tej niedoli.

- Lepsze wrażenie robiłabyś na postronnych bez niej. - Ruchem głowy wskazał na montenkę, która już zaciskała dłonie w pięści.
- Mnie to mówisz? – Bardziej stwierdziłam niż spytałam
- A po co chcecie się dostać na Kirk? Tam nawet mewy zawracają. – Spytał z ciekawością.

- Musimy pomóc Celestinowi wydostać się z pewnego okropnego miejsca i tylko wiedźma z Kirk może nam w tym pomóc. To długa historia.

Westchnął głucho. Zamknął oczy i rozmasował skronie.
- Nie pasuje mi to. Stracę potem celność w dłoniach. Ale nie robię tego dla Celestina czy dla ciebie. Pewnie przysyła was Orf, co? - Kiwnął sobie głową potakująco - Wiszę mu jedną przysługę. Dobra chodźcie.


***


O rzesz. Moja głowa.
Musiałam przez chwilę posiedzieć na ziemi. Podróżowanie tyle razy przy pomocy porte w ciągu jednego dnia było niezbyt przyjemne. Odbiło się to szczególnie mocno na moim żołądku, który domagał się opróżnienia. Och jakże tęskniłam do spokojnego rejsu na „Mandragorze”. Cichy szum fal rozbijających się o dziób statku. Delikatne kołysanie. Niemalże czułam zapach morza.
Uspokoiła mnie ta myśl. Powoli otworzyłam oczy. Narzeczonego Eleny już nie było. Niemalże wypchnął nas z "tunelu" i zamknął za sobą bramę.
Przede mną rozciągał się widok niezwykle ożywionego portu.

Przy nabrzeżu odbywał się załadunek dwóch statków - jednej pod banderą Eisen i drugą Montaigne. Nieco dalej na kotwicy stały trzy wielkie fregaty, rozładowywano jedną z nich. Głosy, nawoływanie i hałas. Gdzieś w tle słychać było rzępolenie na skrzypeczkach. Stały na głównej zatłoczonej ulicy, równo wybrukowanej kocimi łbami. Cień dawały żółte, wysokie kamienice skromnie ozdobione runami i szyldami. Zapewne gospody. Wozy w kolejce toczyły się pod górę i znikały gdzieś zaraz pod nasypem górskim, który wyrastał kilkaset metrów dalej. Słońce powoli zachodziło nadając wszystkim okno rdzawej barwy. Z tego miejsca już było widać, że budynki już na nasypie skalnym są wielkie i luksusowe. Zresztą pasowały jak ulał do wytwornych przechodniów.

No to teraz trzeba znaleźć wiedźmę. Rozejrzałam się dookoła po olbrzymim mieście. Cóż przynajmniej jesteśmy bliżej niż dalej. Obejrzałam się za siebie w poszukiwaniu Margot. Najwidoczniej tą podróż i ona zniosła nienajlepiej gdyż moje oczy ujrzały białowłosą w czynności, której wolałabym nie opisywać.
Wiedźma! Tak, na niej się skupmy.
Czarownica miała mieszkać gdzieś w górach. To fantastycznie, przecież te góry były takie malutkie. Już cieszyłam się na samą myśl o tym ile razy uda nam się zgubić drogę. Na dobrą sprawę nawet nie wiedziałyśmy gdzie zacząć szukać.
Przydałoby się znaleźć jakiegoś miłego osobnika, który byłby na tyle uprzejmy by wskazać nam kierunek.
Ale najpierw, przydałby się sprawdzić, co u Celestina.

Wygrzebała z torby lustro i przetarła rękawem. Z drugiej strony wiało ciszą. I szarością. Nikogo z tamtej strony, jakby coś zakłócało przekaz.

To był dość niepokojący objaw. Postanowiłam nie wspominać o nim, Margot która właśnie teraz postanowiła pojawić się za moimi plecami.
- To, co idziemy? - Rzuciła lekko zmęczonym tonem, w którym zabraknąć oczywiście nie mogło nuty irytacji.
- Och, oczywiście. Skoro wiesz gdzie.. Prowadź - Wykonałam teatralny gest sugerujący ustępowanie pierwszeństwa.

Margot wyminęła mnie kierując się prosto do tunelu prowadzącego w górę miasta. Podążyłam za nią. Białowłosa szła z kroku na krok coraz bardziej wkurzona. Sadziła wielkie kroki jakby nie chciała, bym ją dogoniła. Jednak dla mnie nie było to żadnym problemem. Byłam wyższa, miałam dłuższe nogi, a co za tym idzie, bez problemu dotrzymywałam jej kroku.
- A mogę wiedzieć gdzie się kierujesz? - Zaczęłam z przekorą
- Nie - rzuciła krótko
- Och, ok. Mam tylko nadzieję, że nie jesteś na tyle głupia by próbować zdobywać góry nie znając nawet kierunku, w którym powinnaś iść. W końcu te góry są takie niewielkie. Z pewnością uda ci się znaleźć wiedźmę. Bez najmniejszego problemu.
Margot się zatrzymała. Aż z niej kipiało. Jak się okazało, nie znosiła zbyt dobrze kpiącego tonu którym, o ironio, sama się posługiwała

Nie przejęłam się jej humorami. Właściwie zaczynałam powoli przyzwyczajać się do tego jakże „zróżnicowanego” zachowania białowłosej. Opatentowałam nawet fantastyczną metodę ignorowania fochów montenki.

- Wydaje mi się, że najpierw powinnyśmy znaleźć jakąś przychylną duszę która wskaże nam drogę. To nie powinno być zbyt trudne, skoro to tak potężna wiedźma to powinna być owiana jakąś sławą - Nie dodałam już czy pozytywną czy też zupełnie odwrotną.
Zaczepiłam, więc pierwszego napotkanego, sympatycznie wyglądającego przechodnia i zagadnęłam po vendelsku. Tak po vendelsku gdyż razem z moim rodzinnym avalońskim, a także vodaccianskim oraz eiseńskim, posługiwałam się nim całkiem płynnie.
- Przepraszam, czy byłby pan tak uprzejmy wskazać nam drogę do wiedźmy z gór? - Spytałam tak uprzejmie i słodko jak tylko potrafiłam.
Jak się okazało używanie vendelskiego miało jeszcze jeden plus. Margot najwidoczniej go nie znała i po raz pierwszy nie mogła się WTRĄCAĆ. Hura!
Uśmiechnęłam się do przechodnia potulnie.

Przechodzień, młodzieniec ubrany w nienagannie ułożony mundur z pejczem w dłoni.
- Proszę wybaczyć, ale panienka chwilę poczeka. - Uśmiechnął się. - Bo teraz Panicz jedzie.
W tej chwili na uliczce pojawiła się karoca. Zatrzymała się zaraz przy nich, mężczyzna się skłonił, a w oknie pojawił się panicz.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 26-03-2011, 17:18   #232
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
- Tak? Czy mogę w czymś pomóc? - Uśmiechnął się widząc dziwnie ubraną i zagubioną kobietę w tłumie.
Nieco zdezorientowana, ale wciąż przytomna, dygnęłam lekko i uśmiechnęłam się wdzięcznie.
- Dzień dobry, próbujemy się dowiedzieć jak trafić do wiedźmy z gór - Uśmiechnęłam się jeszcze słodziej. No dosłownie miód po mnie spływał.
- Wiedźma z gór? Nie znam. Znasz może Morris? - Mówił i wychylił się w stronę mężczyzny, który stał obok Moiry. - Ale panienka chyba nie chce sama w góry iść? Podobno śnieżyca idzie.

- Naprawdę panowie nie wiecie o kim mówię? - Zapytałam zrezygnowanym tonem - szkoda - westchnęłam - W każdym razie dziękuję i do widzenia - ukłoniłam się uprzejmie.
- Ale śnieżyca.. - Zaczął Morris.
- To nic. Co tam śnieżyca. - Machnęłam ręką na odchodnym.

- Tak czy inaczej sama pani w góry iść nie może. - Odwrócił się za dziewczyną. - Przynajmniej proszę wziąć przewodnika.

- Sama nie, mam ją - wskazałam niezbyt zadowolonym gestem na wściekłą montenkę. Wyglądała jak wkurzony biały chomik. Jeszcze chwila i zaczęłaby gryźć - Ale przewodnik to całkiem niezły pomysł. Może on mi pomoże. - Zaczęłam mówić trochę sama do siebie zmęczonym tonem. Mój nieobecny wzrok spontanicznie wędrował po niebie. – Tak czy inaczej, dziękuję za poradę – Skłoniłam się grzecznie.

- Hm - Mężczyzna schował uśmiech w dłoni. - To może pozwoli się pani zaprosić na kolację, a Morris znajdzie pani przewodnika. - Otworzył drzwi do karocy - oczywiście znajdzie się też miejsce dla pani.... siostry?

- Nie! Nie siostry! Theusie broń. To raczej dość mocno przyczepiony ogon - skomentowałam z niezadowoleniem.
Spojrzałam nieufnie do wnętrza pojazdu. To było dość dziwne. Nieznajomi, od tak, raczej nigdy nie chcieli mi udzielić pomocy. Bezinteresowność nie leżała w ich naturze. Z drugiej strony robiło się ciemno. Iść w góry teraz byłoby głupotą, nawet jak na mnie. Również ciepły posiłek nęcił, w końcu nie licząc porannych ciasteczek Orfa, nic dzisiaj nie jadłyśmy.
- Jedną sekundę - uniosłam palec wskazujący do góry, uśmiechnęłam się potulnie i odwróciłam się do Margot.
- Zostałyśmy zaproszone na kolacje i zaoferowano nam pomoc w znalezieniu przewodnika - Zaczęłam po voddaciańsku - Jak myślisz?
- Nie
- Ale o tej porze i tak już w góry nie pójdziemy, a tak będziemy mieć przewodnika, a w razie czego zawsze możemy przecież wyjść.
Usta białowłosej zacisnęły się w wąską linijkę
- No chodź, nie marudź.
Odwróciłam się do jegomościa i posłałam mu promienny uśmiech - Bardzo chętnie skorzystamy – jeszcze nie skończyłam zdania, kiedy wyminęła mnie wściekła montenka, wpakowała się do karocy, usiadła ciężko zaplatając ręce na piersi i burcząc coś pod nosem.
Ja natomiast wsiadając rzuciłam skromne "przepraszam" (w domyśle: za tą hadrę).

- Ależ nic się nie stało. - Wychylił się jeszcze raz z karocy. - Morris znajdź mi zaraz przewodnika na jutro rano. Takiego, który pójdzie nawet w burzę śnieżną. Dobrze, - zwrócił się ponownie do Moiry. - Niestety to trochę potrwa. W Kirk można znaleźć wszystko, ale trzeba odpowiednio długo poszukać. - Uśmiechnął się uroczo półgębkiem. - Ale ja się jeszcze nie przedstawiłem. Nazywam się Jorg Torwaldsen.

- Moira O'Blacket. - odpowiedziałam się grzecznie.

- Miło mi poznać. - Pocałował mnie w rękę, przez co lekko się zaczerwieniłam. - A pani... przyjaciółka?
- Margot du Pount – odpowiedziałam za białowłosą.
Kiedy ujął jej dłoń, musiał się wykazać refleksem, żeby nie dostać w szczękę.

Iskierka złośliwości przemknęła mu przez usta.
- Tak. Pierwszy raz zawitały panie w Kirk? - Udał, że nic się nie stało i ciągnął dalej rozmowę.
- Tak. - Uśmiechnęłam się, przy czym spojrzałam na Margot i zmrużyłam wściekle oczy. - Chociaż nie wiem jak moja współtowarzyszka.
I znów się potulnie uśmiechnęłam się w jego kierunku.

- Jest wielce małomówna. - Nie dał się zbić z tropu. Gdzieś na dnie jego oczu czaiły się intrygujące ogniki, które świadczyły o tym, że nie mówił im wszystkiego.
- Zdaje się, że nie zna Vendeskiego. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- O coż za szkoda. A skąd panie pochodzą? – Mężczyzna nie dawał za wygraną.
- Ja pochodzę z Avalonu, a ona z Montaigne. – Starałam się odpowiadać na stawiane nam pytania, jednak błąkały się po mojej głowie złe przeczucia. Dlaczego nas tak wypytywał?
- To jak porozumiewają między sobą?
- Obie znamy Voddacciański.
- Dla Avalonki znajomość voddacciańskiego to rzadkość, gdzie się pani nauczyła tego języka?
– spytał z niejakim zaskoczeniem, chociaż czy szczerym, nie byłam w stanie powiedzieć.
- Postaw nauczono mnie w domu, a resztę doszlifowałam na statku. – No cóż, nie kłamałam, a na dobrą sprawę takie fakty i tak do niczego się mu nie przydadzą.

Pochylił się ku dziewczynie z zainteresowaniem.
- Statku?
- Byłam, znaczy jestem sternikiem na avalońskim statku.
- To doprawdy zaskakujący zawód dla kobiety.
- Zmarszczył czoło - Ale wydaje mi się, że żaden avaloński statek nie stoi w porcie.
- Mój statek został w Voddacce, a ponieważ to, czym się obecnie zajmuję, nijak ma się do pracy na statku, musiałam znaleźć inny środek transportu -
uśmiechnęłam się skromnie.
- A to ciekawe. W jaki inny sposób można się dostać na wyspy vendelskie niż statek? – Gospodarz zdecydowanie zbyt dogłębnie drążył temat. Czas na słodkie kłamstwo.
- Powiedziałam, że nie dostałam się na tamtym konkretnie statku.
- No tak, mój błąd
. - Pochylił się nieco, składając dłoń na sercu. - Pani wybaczy.

Karoca zatrzymała się przed wielką willą w kształcie prostokąta. Lokaj pomógł kobietom wysiąść, za co prawie dostał od Margot z buta pod żebra.
- Karl, zaprowadź panie do pokojów gościnnych. Niech pokojówki przygotują ciepłą kąpiel oraz stroje, jakie sobie zażyczą. Za dwie godziny, bo może być za dwie? - Zwrócił się, do Moiry, czekając aż potaknie. - Za dwie godziny zejdziemy na obiad do sali z kominkiem. Tam jest mniejszy stół, będzie wygodniej. - Ukłonił się kobietom i zaproponował gestem, że weźmie je pod rękę.
Margot, po wysłuchania tłumaczenia z ust drugiej kobiety, ruszyła szybkim krokiem za lokajem, prawie mu po piętach chodząc.
- przepraszam, ale pójdę za nią - uśmiechnęłam się z zakłopotaniem i pobiegłam za białowłosą.

Nasze pokoje znajdowały się na końcu przesadnie długiego, niezwykle bogato ozdobionego korytarza. Ileż ten gość miał pieniędzy? I przede wszystkim, czego tak niesamowicie bogaty człowiek mógł chcieć w zamian, bo chciał czegoś na pewno. Życie nauczyło mnie już, że nikt, absolutnie nikt, nie robi innym ludziom przysługi, jeśli nie ma w tym jakiegoś interesu. Tylko czekałam na objawienie się cud miód nowego zadania.
Aż mnie ciarki przeszły.

Nasze pokoje znajdowały się naprzeciw siebie. Lokaj, który nas odprowadzał ukłonił się i oddalił, można powiedzieć, czym prędzej. Może to Margot go odstraszyła? Kto to wiedział?
Kiedy otworzyły się przede mną drzwi do pomieszczenia mającego być moją dzisiejszą sypialnią, aż mnie zamurowało. Tak bogatych pokoi nie widziałam nawet u Luccianiego czy Róży. Choć powinnam być zachwycona, czułam się raczej zaniepokojona. W coś się znowu wplątałam, jak to tylko ja potrafiłam. Na domiar złego właśnie usłyszałam szczęk bitej porcelany dobiegający z pokoju obok.
Margot.
No wspaniale. Nawet nie chciałam myśleć na ten temat.

Wdech.
...
...
...
Wydech.

Trzeba było płynąć z prądem. Postanowiłam skorzystać z kąpieli, którą dla mnie przygotowano. Było to naprawdę przyjemne. W dodatku do wody dodano jakichś pachnideł, którymi po chwili również i ja przesiąknełam.
Pozwoliłam sobie na krótką chwilę relaksu, którego od dobrych kilku dni tak bardzo mi brakowało. W ciągu tego ostatniego tygodnia przeżyłam niemal tyle stresu, co przez ostatnie dwa lata. Czułam się naprawdę zmęczona psychicznie.
Po kojącej kąpieli, przeszłam z powrotem do sypialni. Rozczesałam włosy, założyłam czyste ubrania. Na moje życzenie dostałam przylegające czarne spodnie, gorset, białą koszulę i wysokie buty. A wszystko czyste i pachnące. Rozpusta. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie. I tak się jutro z pewnością ubrudzę. Westchnęłam, spięłam włosy i usłyszałam pukanie do pokoju.
To był lokaj.
Razem z Margot, która, o dziwo, również wykąpana i przebrana, jednak wciąż niezadowolona, podążyła za nami.

Lokaj zaprowadził kobiety do drugiego skrzydła. Po czym ukłonił się i otworzył drzwi do przytulnego saloniku. W kominku palił się ogień rozświetlając półmrok. Stół nakryto na trzy osoby. Jorg stał w głębi przy regale z książkami zaczytany w jakimś grubym tomie. Kiedy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem klamki, spojrzał na przybyłe. Podszedł bliżej.
- Mam nadzieję, że warunki was nie rozczarowały. Proszę siadajcie - Przysunął im krzesła wyłożone atłasem. Zaklaskał. Wniesiono misę z zupą oraz kilka talerzy z drugim daniem. Skromnie i smacznie, acz widać, iż kucharz się starał.
- Smacznego moje panie.
Margot coś mruknęła i rzuciła się na jedzenie. Upieczony ptak od razu stracił nogę, którą bezczelnie wzięła w ręce zatapiając w niej zęby. Wysmarowała się cała tłuszczem i popiła siorbiąc zupą z talerza. Może ona to robiła komuś na złość?

Tak, to musiało być specjalne zachowanie. Wnioskując po manierach Celestina, Margot także powinna jakąś ogładę posiadać. Choćby szczątkową do stu diabłów!
- Margot - Syknęłam przez zęby po voddaciańsku - Ty w ogóle chcesz pomóc swojemu bratu? Bo czasami się zastanawiam!
Uśmiechnęłam się przepraszająco do gospodarza i wbiłam wzrok w zupę. Powoli i niepewnie zaczęłam jeść. Przyzwoicie i jak człowiek! Jak to jest w ogóle możliwe, że ja, żeglarz od 7 lat, musiałam wykazywać się lepszymi manierami niż tzw. "dziewczyna z dobrego domu”?. Margot spojrzała spode łba na drugą kobietę, przełknęła wielki kęs mięsa. Popiła winem i nieco się opamiętała. Aczkolwiek jej maniery dalej pozostawiały wiele do życzenia.

- Sądząc po apetycie, jaki prezentuje pani towarzyszka, dawno nie jadłyście porządnego posiłku. - Uśmiechnął się pod nosem, Jorg - Gdybym wiedział, kazałbym przygotować więcej jedzenia.

- Ależ skąd, to spokojnie nam wystarczy. Wcześniej na jedzenie niestety nie było za bardzo czasu. – odparłam uprzejmie
- No tak.

Ciszę przerywał jedynie szczęk sztućców. Po głównym posiłku na stół wjechały owoce i jakiś różowy deser podawany w kryształowych kielichach.
- Smakowało?
Popatrzyła w dół i uśmiechnęła się przymilnie, po czym znów przeniosła wzrok na gospodarza.
- Tak, dziękujemy. Wszystko było bardzo smaczne.

- Bardzo się cieszę. - Jorg wstał, podniósł karafkę z winem i dolał obu paniom. - Morris mi przekazał, że do rana powinien odnaleźć przewodnika dla pań. O koszta proszę się nie kłopotać. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

Wiedziałam, że czegoś będzie chciał. Nie ma tak łatwo.
- Ależ nie możemy narazić pana na ponoszenie żadnych kosztów. Wystarczy, że zapewnia nam pan gościnę - wyszczerzyłam się grzecznie aczkolwiek niepewnie.

Usiadł, złożył dłonie w piramidkę i spojrzał nieco od dołu na Moirę.
- Dla mnie to nie problem, jedyne, czego mi nie brakuje to pieniądze. Co z resztą z pewnością pani zauważyła. - Upił łyk wina - Obawiam się jednak, że nie dysponuje pani odpowiednią ilością pieniędzy, aby zatrudnić któregoś z przewodników w taką pogodę.

Spojrzała w bok, po czym wzięła głęboki oddech i zwróciła się do Jorga:
- To, czego chce pan w zamian za pomoc? - Obrzuciła go sceptycznym wzrokiem.
Westchnął.
- Chciałbym powiedzieć, że niczego. - Zamilkł przyglądając się ogniowi powoli dogasającemu w palenisku. - Kilka lat temu z posesji mojego ojca wyniesiono pewien przedmiot. Starą księgę, manuskrypt właściwie. Jedyna wersja starożytnego traktatu sławnego myśliciela Arystotla. - Spojrzał Moirze prosto w oczy, a gdzieś na dnie jego blado błękitnych oczu zapalił się ogień emocji przysłonięty nieco gorzką dawną przegraną. - Z moimi środkami dość łatwo ustaliłem zleceniodawcę, który nie otrzymał nigdy owego manuskryptu. Wiem też, kto dokonał kradzieży. Orfeusz Mesrine. Rozumiem, że przy stole siedzi z nami jego kuzynka, prawda? - Było to raczej pytanie retoryczne. - Mam doprawdy niewielką prośbę. Kiedy pani ponownie spotka Orfeusza, proszę go nakłonić do zwrotu mojej zguby. Chcę go po prostu przeczytać jeszcze kilka razy. - Pokręcił głową, widocznie zmęczony. - Nie wyciągnę żadnych konsekwencji wobec niego. Powiedźmy, że bardziej zależy mi na ponownym posiadaniu manuskryptu niż na zemście.

Tym razem to ja westchnęłam.
-Zawsze wydawało mi się, że Thea jest olbrzymia. Jednak w ciągu ostatnich kilku dni zdałam sobie sprawę, że się myliłam. Thea jest potwornie mała.

- Ludzie po prostu żyją w społeczeństwie, które zbudowane jest ze wzajemnych powiązań. - Wstał z miejsca, jego ruchy stały się powolne i mniej sprawne - Panie mi wybaczą, czuję się nieco zmęczony. - ukłonił się lekko. - Oczywiście mogą panie poruszać się po całej willi bez przeszkód. - Podszedł do Moiry, ujął jej dłoń i pocałował, szarmancko się uśmiechając - Było mi doprawdy miło poznać tak piękną i odważną kobietę. Mam nadzieję, ze uda nam się jeszcze kiedyś porozmawiać w nieco innych okolicznościach.
- Ja również. Dziękuje za pomoc i mile spędzony wieczór.
– Odpowiedziałam już do pleców oddalającego się mężczyzny.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 26-03-2011, 17:40   #233
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nad ranem, kiedy wstało już słońce w pokoju Moiry i Margot pojawiła się służba. Udało się znaleźć przewodnika, który po sowitej opłacie, zgodził się ruszyć z dwiema kobietami i jeszcze jednym podróżnym w góry pomimo złej pogody. Był to niski, stary Vestejmajer, mag pogody, co okazało się już podczas podróży. Owinięty w nieco przenoszony, ale dobrze chroniący skórzany płaszcz dziarsko wyrywał do przodu. Nawet Margot go nie doganiała na wąskiej ścieżce nad rozpadlinami.
Towarzyszył im jeszcze jeden rudy i zarośnięty mężczyzna, ubrany ledwo w jakieś obszarpane łachy. Na lewym oku miał przepaskę i coś tam ciągle gadał do siebie, ciągnąc się na szarym końcu. Po kilku godzinach ostrej podróży pod górę zboczyli z głównej ścieżki. Zapytany przewodnik, czemu zbaczają z wyraźnego (jak na warunki śniegowe) szlaku, nabił fajkę i wypuścił kilka kółek. Enigmatycznie stwierdził, że przecież chcą dotrzeć do Wiedźmy, on tylko robi, za co mu zapłacili.


Przedzierając się przez śnieg gdzieniegdzie sięgający pasa. Zaskakujące było jedynie to, że na pustych śniegowych przełęczach, które zaczęły się wysoko po 5 godzinach podróży, przewodnik odnajdywał się najlepiej. Przed nimi zza horyzontu pojawił się specyficzny nasyp skalny, a na nim chatka.

<obrazek>

- Ja tam nie idę. - Przewodnik opadł na najbliższy kamień i zaczął szukać krzesiwa w plecaku. - Zapłacili mnie za przyprowadzenie was tu, ale nikt mnie nie zmusi, żeby poszedł na górę. Poczekam.

Wolnym krokiem weszli na górę. W trójkę stanęli na progu chatki.
- Czekałam na was, nieco się spóźniliście. Ale ja już stara jestem, mam czas na czekanie. Siadajcie. - Wskazała miejsce przy kociołku, w którym gotowała się zielona, śmierdząca maź. - Słucham, mówicie. Może po kolei, kobiety mają pierwszeństwo. - Rzuciła garść jakiegoś zielska do kociołka. Kiedy nachyliła się nad płynem, światło z paleniska oświetliło jej twarz. Pomarszczona, zmęczona twarz, bezzębna szczęka i oczy w zupełności pokryte bielmem mogły nieco przerazić.

Nieco niepewnie wyciągnęłam odłamek lustra. Nie wiedziałam czy mam jej go pokazać czy co z nim zrobić. Kobieta zdawała się niewidoma, chociaż jednocześnie miało się przeczucie, że dostrzega wszystko nad wyraz wyraźnie.
Ponieważ staruszka nie zareagowała, postanowiłam podać jej odłamek. Jednak nie wyciągnęła dłoni do przodu. Cóż, najwidoczniej faktycznie nic nie widziała.
- Nasz ... - Tu się zawahałam. Przyjaciel? Znajomy? Towarzysz? Brat? Kompletnie nieznajomy facet, któremu z niewyjaśnionych powodów zawzięłam się pomóc? Postanowiłam pozostać przy -...Znajomy, został uwięziony w lustrze. Niestety został z niego tylko niewielki odłamek, chociaż wciąż.. działający. Musimy go stamtąd jak najszybciej wydostać.

Staruszka zaplotła palce.
- No cóż moje dziecko - zaskrzeczała wyraźnie - to bardzo trudne wyciągnąć kogoś z niematerialnego świata. A wpadł tam duchem czy ciałem?
- Ciałem i duchem. – odpowiedziałam natychmiast.

- Hmm, - Wyciągnęła dłonie przed siebie, a Moira podała jej lustro - no nie wiem, czy jestem w stanie cokolwiek dla was zrobić. - Kobieta wodziła dłońmi po pozostałości lustra. - Przebyłyście długą drogę, aby się tu znaleźć. Ale aby wyciągnąć waszego znajomego z lustra potrzebujemy czegoś więcej niż Śniącej. - Staruszka przymknęła oczy. - Przeżyłam wiele lat i potrafię rozmawiać z tymi, których już nie ma lub jeszcze nie ma. Widzę miejsca, które istnieją tylko w wyznaczonych godzinach słonecznych lub księżycowych. Ten świat jest nieprzyjazny. - Postukała palcem w taflę lustra, która dziwnie zafalowała - Nie mogę wam zagwarantować pomyślnego powrotu. Co jesteście gotowe oddać, aby się tam dostać?

- Dostać się? Zamiast się tam dostawać wolałabym, żeby Celestin się stamtąd wydostał.
- To tak nie działa moje dziecko. Aby kogoś stamtąd wydostać musicie najpierw go znaleźć. Aby go znaleźć musicie tam wejść.
- Kiedy my nie musimy go szukać. Dokładnie wiemy gdzie jest. Możemy się z nim komunikować – odparłam z przekonaniem.
- Widzicie go jedynie jako odbicie, a musicie go mieć w zasięgu ręki, aby go dotknąć. Zresztą, ja go nie widzę, czyli wy go nie możecie teraz dostrzec, prawda?
- Prawda. - Przyznałam smutnym tonem.

Staruszka uśmiechnęła się pokazując puste dziąsła.
- Mogę spróbować wam wyśnić Bramę, ale do tego potrzeba wam krwi. Krwi króla.
- Króla? - Skąd ja do stu piorunów nagle na tym wypierdkowie króla wytrzasnę?! - Jakiego króla?
- Króla Dusz. - Kobieta dalej zdawała się nie tracić rezonu.

- Proszę wybaczyć moja niewiedzę jednak, kim jest owy Król Dusz?
- Król Dusz to Król Dusz, prawda? - Pytanie tym razem skierowała do siedzącego w pobliżu mężczyzny. Ten jedynie wzruszył ramionami.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Ten się skulił w sobie i nie podnosił głowy.
Nie wiedziałam, co mam myśleć. Mężczyzna siedzący obok mnie nie mógł przecież być tym całym "Królem Dusz". AŻ TAKIE zbiegi okoliczności nie istnieją, a Thea nie może być AŻ TAK mała. Prawda?
- Czy nie ma innego sposobu? Kompletnie nie mam pojęcia, kim owy król dusz jest a na poszukiwanie go nie wystarczy nam już czasu.

- Moje dziecko nie istnieje coś takiego jak zbieg okoliczności.
Po plecach przebiegł mnie dreszcz. Czyżby czytała w moich myślach?
Staruszka spojrzała na mężczyznę, dalej milcząc.
Mężczyzna nagle wstał.
-Nie, wcale nie. Mylisz się - krzyknął płaczliwie. - Wychodzę.
Wyszedł a Moira tknięta przeczuciem wybiegła za nim. Nie zdążył jeszcze zacząć schodzić, kiedy złapała go za rękaw.
- Jeśli jesteś wspomnianym królem dusz - Zaczęła upraszającym tonem. Strzelała na ślepo.. - to błagam cię, pomóż nam ocalić naszego przyjaciela. - .. ale była pewna że trafiła.
Mężczyzna przez chwilę stał tyłem do dziewczyny. Nie obracał się jakby chciał uniknąć kontaktu wzrokowego jednak ciekawość połączona z uczuciem wbijającego się w jego plecy wzroku, zwyciężyła.
Spojrzał na proszący, niemalże płaczliwy wyraz twarzy avalonki.
- Proszę -Szepnęła błagalnie
Tego widoku mężczyzna najwidoczniej nie mógł znieść.
- No dobrze - rzucił cicho i wrócił do chatki.
- Królem nie jestem, ale skoro moja krew wystarczy...

Staruszka zaśmiała się skrzekliwie, charknęła i splunęła do gara.
- Daj no tu palec, kochaneczku. - Złapała za jego wyciągniętą dłoń i nacięła jego palec wskazujący. Kropla krwi skapnęła na tafle lustra.
- Dobrze a ty złotko - zwróciła się do Moiry - daj no tu nóżkę. - Zanim Moira wykonała jakikolwiek ruch - ale bez bucika bym prosiła. Drugi też zdejmij. A ty młoda damo - kiwnęła głową w stronę Margot - też lepiej zrzuć buciki. Dobrze, a teraz patrzcie.

Pociągnęła nosem, pomacała bransoletkę, coś tam poruczała pod nosem ze złośliwym uśmiechem, po czym jej głowa opadła niżej. Zdawało się, że zasnęła.
- Ty, jej się chyba nie zmarło zanim nam pomogła, co? - Margot w końcu odważyła się odezwać.

Ściana domku zaczęła migotać błękitnym światłem. Po chwili widoczne stały się drzwi, a za nimi majaczył interesujący krajobraz.
- Powodzenia. - Rzucił mężczyzna.

Margot westchnęła, odrzuciła buty w kąt i ruszyła przed siebie. Przeszła przez błękitnawa ścianę.
- Jah! To się klei do stóp! - Otarła stopę o łydkę drugiej nogi ruszyła dalej.

Opis nie brzmiał najlepiej, ale cóż było zrobić. Podążyłam za białowłosą. I faktycznie, coś paskudnie lepiło się do stóp. Oby było warto.

<obrazek>

Zeszły na długą zieloną ścieżkę, która ciągnęła się aż po horyzont wisząc w powietrzu. Jeziora jednocześnie zdawały się chmurami. Gdzieś w oddali na niebie wyrastały wieże jakiegoś zamku. Margot szła pewnym krokiem przed siebie. Po lewej stronie zamajaczył czerwony punkt, który z każdą chwilą rósł i nabierał ludzkich kształtów. Mężczyzna w czerwonym stroju błazna siedział na krawędzi majtając nogami, a na kolanach trzyma kamień przyczepiony do jego kostki za pomocą grubego łańcucha.
- Porzućcie nadzieję ci, którzy tu wchodzicie. - Powiedział z przekąsem patrząc na kobiety.
Moira kojarzyła skądś tę twarz. Mężczyzna wgryzł się w soczyste, zielone jabłko. Tak! Przecież to...

- Pan jest.. - Zaczęłam niepewnie mrużąc oczy - Ojcem Celestina? Prawda? - Dopiero teraz dotarła do mnie prawda, że skoro Margot jest siostrą blondyna to jest także i córką mężczyzny.
Margot zatkało, zbladła i nie za bardzo wiedziała jak się zachować.

- Mylisz się moja droga - z bezczelnym uśmiechem wyrzucił jabłko w dół. - Kiedyś byłem ojcem Celestina. Teraz jestem... hmm - zrobił przerysowaną minę zastanowienia - garstką wspomnień z domieszką ironii. Moja droga urosłaś. Z tego, co pamiętam, to taka malutka - Obrzucił Margot krytycznym wzrokiem pokazując ramionami około metra. - i milutka byłaś.

Margot zagryzła zęby i bezceremonialnie zepchnęła mężczyznę ze ścieżki w dół.
- No, co? - Warknęła, na Moirę. - W końcu to zlepek wspomnień, nie?! Idziemy!
- A gdzie wam się tak spieszy? - W powietrzu unosił się "błazen" stojąc na swoim kamieniu i leciał tuż obok nich.
- Spieszy nam się znaleźć Celetina. – Syknęła montenka.

- Hmmm. To nieco się spóźniłyście. - Zaplótł ręce za sobą. - Myślałem, że jednak pójdzie wam szybciej.
- Szybciej się nie dało. – Tym razem ja odpowiedziałam mężczyźnie.
- No to powodzenia. - Lot nieco się obniżył, po czym zniknął gdzieś w dole.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 26-03-2011, 17:48   #234
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Wbrew pozorom do zamku nie było tak daleko, chociaż może tutaj czas płynął nieco inaczej? Kto wie. W każdym razie szybko się pojawiły przy budowli. Jedynym problemem okazało się, że nie został zbudowany z kamienia, a zdawał się wyrośnięty z jakichś badyli. Zero drzwi, bram okien. Tylko rosnące w górę korzenie.

No cudnie, zamek -drzewo. Nawet nie byłam zaskoczona. Przetrawiłam fakt i postanowiłam znaleźć jakieś wejście. Największym problemem okazał się brak owego wejścia. Zaczęłam obchodzić to badziewie dookoła. Niestety wciąż nie było śladu po najmniejszej nawet szczelinie. Spróbowałam, więc się najbardziej prymitywnego sposobu, jaki znałam. Postanowiłam wyciągnąć miecz i dźgnąć roślinę. Może udałoby się wyciosać sobie przejście? Ku mojemu zaskoczeniu drzewo zranić się nie pozwoliło.


Co więcej jakby uciekając przed ostrzem, materia się rozstąpiła ukazując wnętrze nietypowego budynku. Margot bez słowa mnie wyminęła i wlazła do środka. Ja nie mając innego wyboru, podążyłam za nią. Kiedy tylko znalazłyśmy się we wnętrzu, przejście się zasklepiło, tak jakby go tam nigdy nie było.

Przedzierały się przez gęsto zrośnięte ze sobą korzenie, aż dotarły do dużej sali, na środku, której rosło bardzo dziwne drzewo pachnące delikatnie słodkawym aromatem. Na jego pniu wisiało wiele luster, przeszklona kopuła dawała wrażenie, że nad ich głowami jest ocean a nie niebo. Wszystkie ściany również pokrywały lustra.
- CELESTIN! - Margot krzyknęła tak głośno, aż szyby zadzwoniły.
- Margot?
Zza drzewa wyłonił się cały i zdrowy mężczyzna, którego tyle szukały. Montenka do niego dopadła i na dzień dobry zanim zdążył powiedzieć "Cieszę się, że cię widzę" dostał z lewego sierpowego w szczękę. Aż się zatoczył.

Na razie postanowiłam się jednak nie wychylać. Tak „wzruszający” moment rodzinny, który zafundowała swojemu bratu Margot, nie powinien zostać zbezczeszczony.
Kiedy Celestin się zatoczył, niemalże wpadł na lustro, wiszące na drzewie przyklejając się policzkiem do jego tafli. Dopiero to zwróciło moją uwagę. W odbiciu nie ukazał się blondyn a kompletnie obcy facet. Zmrużyłam oczy.
- Celestin? - Zapytałam podejrzliwie.
Monteńczyk strzepnął nieistniejący kurz z rozchełstanej koszuli.
- Słucham? - Spojrzał w stronę Moiry z uroczym uśmiechu prezentując cały garnitur swoich białych ząbków.
Aż mi serce zabiło mocniej. Błe. Dziwne. Jednak nie dałam się zbić z tropu. Coś w tym miejscu wydawało mi się niezwykle podejrzane. Właściwie cały zamek wywoływał mój niepokój, ale w tej komnacie nabierał on niebezpiecznej siły.
Wymownie spojrzałam na lustro, w którym odbijał się obcy mężczyzna.
Blondyn oparł się o nie zasłaniając odbicie.
- Coś się stało Moiro?
Uniosłam jedną brew do góry
- Może ty mi powiesz. - Uśmiechnęłam się cierpko.
- O co ci znowu chodzi?! - Margot tupnęła wściekle.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, jego oczy na chwilę przebiły ciemniejszym kolorem, czego monteńka nie zauważyła patrząc na Moirę.

No szlag mnie chyba trafi. Chociaż sama nie wiem, czego spodziewałam się po wnętrzu cholernego artefaktu.
- Gdzie jest Celestin? - Spytałam nie zmieniając wyrazu twarzy - I dlaczego wyglądasz jak on, kimkolwiek jesteś?
- Moja droga, nie wiem, o co ci chodzi. To ja, Celestin z krwi i kości. - Ukłonił się lekko, złapał swoje zapuszczone długie włosy, odrzucił je do tyłu. - Chyba aż tak się nie zmieniłem od ostatniego naszego spotkania?

Może znałam blondyna dopiero tydzień, ale jedno byłam w stanie stwierdzić na pewno. To nie był on.
- To, że masz ciało Celestina, to widzę. Ale TY, nim nie jesteś.
- Hm, a co robię nie tak? - Oparł się o pień, dotknął delikatnie palcem wskazującym czoła Margot, która zamarła w miejscu jak posąg. Jej oczy stały się puste.
- Choćby to. - Wskazałam na monteńkę.
- A plan był taki prosty. - Westchnął teatralnie. - Oczywiście się musiałaś połapać. Z babimi sercami zawsze tak jest.

- Nie wiem, o czym mówisz. Dziwne, że Margot się nie połapała - Westchnęłam –No i co teraz?

- Targają nią silne emocje i manipulacja jest o wiele prostsza. - Wzruszył ramionami, zaplatając je na piersi. - Jesteś zbyt spostrzegawcza, będę musiał się bardziej postarać.
Strzelił z palców. Kopuła nad ich głowami rozpadła się w drobny mak i przez dziurę wlała się woda wraz w lecącym prosto na Moirę wielgachnym wielorybem.

Wieloryb.

Wieloryb?

CO!?!

O Theusie, zlituj się.

Zasłoniłam się ramionami, zupełnie jakby miało mi to coś dać w starciu z olbrzymim ssakiem. I nagle poczułam jak muska mnie cała masa baniek mydlanych. Łaskotało. Otworzyłam oczy.
Jak widać nie tylko ja byłam zdziwiona. Celestin, czy raczej jego ciało stało jak zamurowane.
- Jak to zrobiłaś?
- Ja to zrobiłam?!
- Teraz to dopiero mnie wcięło.
- No chyba nie ja. Co by mi przyszło z obrzucenia cię pianą? - Spytał lekko zirytowany blondyn.

Spojrzałam na swoje ręce. Uniosłam prawą dłoń do góry.
Na myśl przyszedł mi się ogień i … buch… płomień się pojawił.
- uuu.. - To było miłe zaskoczenie. Mogłam robić sztuczki! Wystarczało tylko pomyśleć, a wyobraźni to mi akurat nie brakowało.
Zdałam sobie sprawę, że czuję mrowienie na kostce. To była bransoletka. Nie poruszała się, ale ja czułam, że dzieje się z nią coś dziwnego.
- Nie rozumiem - warknął przez zęby pseudo Celestin - Ale to nieważne, zaraz skończymy tą zabawę.
Jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić, moja bojowa natura dała o sobie znać. Motto pt: „Atakuj zanim ciebie zaatakują” jak raz pojawiło się w mojej głowie.
Wykorzystałam znajdująca się dookoła mnie wodę. Zrobiłam obrót wyciągając przed siebie rozczapierzone palce. Udało mi się osiągnąć zamierzony efekt. Woda zebrała się tworząc coś na kształt wodnego pejcza. Z całą siłą cisnęłam nim w blondyna. Zaskoczony nieoczekiwanym zwrotem akcji, nie zdążył się obronić i rzuciło nim o ścianę.
Kilka luster poszło w drobny mak.
- Nie no, tak nie będzie. Jestem tu panem! - Wrzasnął, stając na nogi.
Otoczenie zamigotało, wypłowiało i nagle wszystko zniknęło. Stali w ciemnej, czarnej przestrzeni. Wisieli pośród sztucznych konstelacji.
- Tak o wiele lepiej. - Zamachał dłonią, a gwiazdy ruszyły do ataku.
Gwizdnął, Margot spojrzała w stronę Moiry, po czym wyciągnęła swoje szabelki i ruszyła na swoją dotychczasową współtowarzyszkę.

To było ciekawe doświadczenie. Aż chciało się przetestować, co jeszcze mogę. Szkoda, że nie było czasu i odparcie ataku musiało wysunąć się na pierwszy plan.
Wyciągnęłam jedną dłoń w kierunku Margot w geście "stop", drugą zaś w kierunku rozpędzonych gwiazd. Wszystko się zatrzymało. Rękę, która wskazywała ciała niebieskie zacisnęłam w pięść. Pomniejsze gwiazdy zbiły się w jedną potężną. Zrobiło się jasno.
- No i mamy słońce - Rzuciłam zadowolona z siebie. Fajnie. Prawie jak Theus.
Margot natomiast, zwróciła się przeciw władcy tego świata jednak go nie zaatakowała. Nie mogłam używać jej jako marionetki. Prawdziwy Celestin mógłby się wkurzyć.

- Mam cię dość. - Rzucił rozeźlony. Klasnął.
Obie kobiety nagle zaczęły spadać w bardzo szybkim tempie.
Rozsunęłam ręce na boki. Spadanie ustało. Potem uniosłam dłonie i pojawiła się podłoga. Jednak lepiej czułam się na stałym gruncie.
Tupnęłam. Z ziemi w kierunku blondyna wystrzeliły ziemne pociski. Później złączyłam dłonie i takie same strzały nadleciały z prawej i lewej strony władcy lustra. Nie zaatakowały go jednak a utworzyły klatkę, którą chwilę później ściągnęłam dobrowolnie-przymusowo na ziemię.
W klatce nagle stworzyła się mgła i nie dało się dojrzeć przez nią, czy pseudo-Celestin tam jeszcze jest.

Jednym ruchem ręki rozgoniłam dziwną anomalię pogodową. Jak mogłam się domyślić, mężczyzny już tam nie było.
No nie, w kotka i myszkę będzie się ze mną bawi!? JA NIE MAM CZASU!!!
Wzięłam głęboki oddech i instynktownie wykonałam rękami kilka dziwnych ruchów. Skupiłam się na obrazie Celestina, jego ruchach, uśmiechu (miałam nadzieję, że jest wystarczająco ciemno, żeby nie było widać moich różowiejących policzków). Tuż nade mną zaczęła krystalizować się jasna kuleczka, która z wolna dostała macek. Usłyszałam śpiew nieco zachrypniętego, starczego głosu, który nucił jakąś monotonną melodię. Wiedźma czuwała.
Macki kulki przekształciły się w główkę, rączki i nóżki. Skupiłam się mocniej. Nareszcie! Ukształtował się cały Celestin.

Tymczasem, skupiłam się na zlokalizowani władcy. Podciągnęłam ręce do siebie i uniosłam je do góry. Z ziemi wyrósł przede mną cielesny blondyn, z dość efektownie uwięzionymi w skale dłońmi i nogami.
- Koniec tego dobrego.- Moje ręce aż po łokcie stały się lekko przezroczyste. Włożyłam je w klatkę piersiową mężczyzny, złapałam za fraki, zaparłam się jedną nogą o skałę i z całej siły pociągnęłam do tyłu.
On bardzo się opierał, wszystko dokoła zawirowało, przestrzeń zaczęła się giąć, przekształcać, dostała piątego i szóstego wymiaru. Dusza Celestina wskoczyła do swojego ciała i efektownie (z dużą pomocą Moiry) wykopała intruza z wnętrza. Bransoletka pękła, zaczęli spadać. Celestin w końcu otworzył oczy, złapał z rękę Moirę.

- PRZEPRASZAM, MOŻE TERAZ BYŚ SIE RUSZYŁ? – rozległ się męski głos. Blondyn uniósł jedną brew do góry.
Coś szarpnęło, monteńczyk pociągnął avalonke za rękę, biorąc ją na ręce, a z jego pleców wyrosły wielkie skrzydła. Z ciemności pod ich stopami po chwili wyłonił się Ojciec-Błazen z Margot w ramionach. Frunął na swoim kamieniu powolnym tempem.
- Dzięki za skrzydła.
- Polecam się.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 26-03-2011 o 17:55.
alathriel jest offline  
Stary 26-03-2011, 17:49   #235
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
- Myślę, że na was już czas.
- Tak, też już mam dość twojego towarzystwa. - Cel uśmiechnął się półgębkiem. - Ale obu pań nie uniosę na raz.
- Mogę ci pożyczyć kamyk. - Błazen kopnął kawałek skały w stronę syna.
Monteńczyk opadł na nią i postawił koło siebie Moirę, po czym na ramiona przejął siostrę.
- Miło cię było zobaczyć, stary skurczybyku. Matka miała rację, nie trzeba cię było szukać.
Błazen wzruszył ramionami i poklepał syna po plecach.
- Musisz sobie znaleźć nowy cel w życiu. Nie słonko? - Puścił oko, do avalonki. - Dobra ja, lecę bo Książę Ciemności się zaraz rozbryka i z chłopakami będziemy mieć problem z utrzymaniem go w ryzach. Zresztą bruździcie nam tutaj tymi ciałami. Spadajcie, co? - Pomachał im i rozpłynął się w powietrzu.
- Stary..
- Wszystko słyszę! - Głos Ojca odbił się echem zagłuszając słowa Celestina.
- Ta, ta. - Prychnął w odpowiedzi. - Jakbyś mogła z mojej kieszeni wyciągnąć zegarek. - Zwrócił się do Moiry.

Ostrożnie, bez słowa, wyciągnęłam z kieszeni kamizelki, kieszonkowy zegarek.
Wciąż bez słowa podałam go blondynowi.
- Nie, nie. Ustaw na nim 12.15 i przyłóż do swojej bransoletki. - Westchnął. - Dopiero teraz mi powiedział, jak to ma funkcjonować, stary cap.
Nie skomentowałam. Jakoś odebrało mi głos, a w gardle zaschło. Posłusznie zrobiłam, o co mnie prosił.

Przed nimi pojawiło się, gdzieś w przestrzeni światełko, które szybko się powiększało, zmieniając się w kawałek ziemi z Bramą.
- No to jesteśmy. - Celstin poczekał aż Moira zejdzie z kamienia i ruszył za nią w kierunku światła.

<obrazek>

- Dobrze zostaw tutaj zegarek i bransoletkę. - Podrzucił na ramionach siostrę - POWDZENIA STARY CAPIE! - Krzyknął wesoło.
Bransoletka, kiedy dotknęła ziemi, rozsypała się w pył. Światło w bramie stało się jaśniejsze, a na końcu długiego korytarza zobaczyli jakiś krajobraz.
Celestin nabrał powietrza w płuca.
- No to chodźmy. - I pchnął łokciem Moirę do przodu, aby weszli w Bramę wspólnie.

+=========================================+


*LAST BUT NOT LEAST*

Trzy dni później nadal przebywali w Kirk, mimo że środków transportu mieli do wyboru masę. Celestin lub Margot mogli przenieść ich z powrotem do domu (choć wspomnienia o tunelach obie kobiety przyprawiało o zielony odcień twarzy i chwilową niedyspozycję jedzeniową). Oczywiście też mogli się zaokrętować w porcie i płynąć - podróż dłuższa, ale przyjemniejsza. Tutaj problem stanowiły pieniądze, ale od czego mieli Jorga...

Ale zacznijmy od względnego początku.

Trzy dni wcześniej Celestin niosąc swoją dawno niewidzianą siostrę wraz z nowo poznaną Damą jego... znaczy panią sternik Moirą przekroczyli Bramę. Z ciepłego wnętrza artefaktu, wpadli w środek burzy śnieżnej w bliżej nieokreślonym miejscu w górach. Dzięki szybkiej akcji ratowniczej Rudzielca i Przewodnika cała wycieczka zabunkrowała się w chatce wiedźmy, która częstowała ich gulaszem o kolorze świeżej trawy.

Półtora dnia później głodni, zmarznięci i zmęczeni znaleźli się ponownie w Kirk, gdzie momentalnie zgarnął ich Morris. Kobiety ponownie znalazły się na garnuszku Jorga Torwaldsena, którzy przyjął ich powrót z ulgą i zaofiarował gościnę. Wbrew podejrzeniom, nie oczekiwał żadnej przysługi, a i do poprzedniej rozmowy z Moirą nie wrócił ani razu.

Jedyne czego chciał to opowieści, długiej opowieści, która wypełniłaby mu czas. Chcą nie chcąc, na zmianę ciągnęli historię swoich losów od momentu spotkania w Voddacce. Okazało się, że Jorg zna voddacciański w stopniu wystarczającym, aby prowadzić rozmowę.

Okazało się, że kiedy Celestin spotkał się z Władcą, ten podczas rozmowy zrobił mu pranie mózgu, otępił sztuczkami i zajął jego miejsce w ciele monteńczyka. Jedynym plusem okazało się to, że w ten sposób uzdrowił wszelkie dolegliwości ciała Cela. Chociaż nie, był jeszcze jeden. Mężczyzna jako duch podzielił się na tysiące cząsteczek i przez moment należał do formy ducha lustra, który zamieszkuje wszystkie lustra. W nagromadzeniu chaotycznych informacji ustalił kilka interesujących faktów.

Na przykład willa Róży stoi pusta i wszyscy ją obchodzą szerokim łukiem. Drzwi i oka zabito deskami. Niczego wartościowego nie wyniesiono. Czyli służba a nawet złodzieje nie ważą się zbliżyć do budynku. Siostra Róży mieszka u Lucianich - chyba że można brać beztrosko kąpiel w czyimś domu zdzierając sobie gardło w kociej melodii. Knajpa nad kanałem, która należała do Fryderyka przestała istnieć - budynek zniknął. No i najważniejsza informacja - Mandragora nadal stała w porcie w Voddacce.

Margot przy bracie nieco spokorniała, choć ich kłótnie słyszał cały dom. Dała się przebrać w sukienkę i nauczyć kilka zasad savoir-vivru. Celestin ubrany w strój łowiecki, dalej nie do końca wierzył, że wyzwolił się z Artefaktu. Twierdził też, że nie zamierza mścić się na Róży, co już brzmiało nieco fałszywie, choć to może dobry wpływ Jorga?

Zbity kawałek lustra-artefaktu najlepszy jubiler w mieście przekształcił w piękną biżuterię - kolię, dwie bransoletki, papierośnicę, trzy pamiątkowe amulety i dla Margot w rękojeści jej szabelek wprawiono kilkanaście lśniących fragmentów.

Rudzielec, *Bernt Evensen*, od momentu pogaduszek z Wiedźmą nie spuszczał trójki obcokrajowców z oka. Nie zmieniło to jednak jego zachowania. Chodził za nimi w oddaleniu kilku kroków, szeptał do siebie, a odpowiedź na najprostsze pytania męczyła go nieziemsko. Rozgadywał się jedynie w cztery oczy z Celestinem, kiedy to wieczorami siadywali w jednym z pustych pokoi. Wtedy jego głos niósł się pogłosem po korytarzu. Jeśli ktoś im przeszkodził, od razu milknął i siadał w najdalszym kącie niechętny żadnym dyskusjom.

Trzeciego dnia Celestin zniknął na całe popołudnie. Wrócił razem z Jorgiem przynosząc dla Margot komplet noży. Zaprosił na spacer Moirę, a gdy weszli już głęboko w ogród, gdzie ciekawski oczy siostry ich nie mogły dostrzec, ofiarował jej... ciężki płaszcz skórzany z kapturem sięgający jej kolan, który nie przemakał i nigdy nie nabierał wody. W kieszeni znalazła kunsztowną bransoletkę z detalami przypominającą tą, którą musiała poświęcić podczas wizyty w lustrze. Co prawda, z artefaktem Sidhe miała niewiele wspólnego, ale Celestin znalazł maga, który natchnął biżuterię runami i teraz miała przyciągać wspaniałą pogodę. Moirze stanęło przed oczami wspaniała pogoda dla laika to piekące słońce, brak chmur, płaska woda = flauta. Monteńczyk zapewnił, że wyjaśnił magowi dokładnie wyrażenie "wspaniała pogoda do żeglugi" nie zapominając o takim szczególe jak wiatr.

Zresztą Moira nigdy do tej pory nie widziała, żeby ktoś się zachowywał w stosunku do niej jak Celestin. W jej pokoju co rano stały kwiaty z polecenia monteńczyka. Kiedy wchodziła do pokoju, zawsze wstawał i przysuwał jej krzesło do stołu. Słuchał jej nie przerywając i dopytywał o szczegóły (choćby życia na statku). Jako jedyny w towarzystwie (Margot szybko zostawała spacyfikowana przez brata) nie zgadzał się z nią otwarcie i rozpoczynał dyskusje. Ciągle natykała się na jakieś drobne gesty z jego strony (kwiatek, słodkość w kieszeni), jednocześnie nie zachowywał się nachalnie. Szybko powrócił do formy i zaczął ćwiczyć z siostrą.

Minął tydzień.

Zebrali się w saloniku po obiedzie. Wszyscy. Jorg siedział w wielkim fotelu u głowy stołu. Rudzielec i Celestin ubrani po podróżnemu podpierali ściany po bokach vendela. Kobiety posadzono na szerokiej, miękkiej kanapie, monteńczyk nalał im wina do kieliszków.
- Sytuacja wygląda tak... - zaczął gospodarz układając dłonie w piramidkę. - ... Bernt i Celestin zdecydowali się wyruszyć w okolice wybrzeży Montaigne, aby sprawdzić jak się miewają znajomi rodziny du Pount.
Margot chciała coś powiedzieć, ale monteńczyk machnął groźnie ręką.
- Bernt chce odwiedzić niejakiego Caspiana. Celestin poszuka szajki złodziei i dowie się, co dzieje się z jego kuzynem, Orfeuszem. - Moira dostrzegła błysk w oku Jorga.
- Jadę z tobą! - wrzasnęła białowłosa smarkula stając na równe nogi. Przy okazji rozlała wino, zabrudziła swoją suknię i dywan.
- Z tego, co mi wiadomo to w Mointagne jesteś poszukiwana listem gończym. - jad w głosie Celestina, który zaplótł ręce na piersi i patrzył na siostrę spod zmrużonych powiek, podziałał jak bicz na dziewczynkę. Na poliki wypłynął jej gorący rumieniec. - Nie protestujesz, więc zdaje sobie sprawę z wagi oskarżeń, jakie wytoczy ci straż miejsca.
- Jak mnie złapią! - palnęła wściekle.
Celestin westchnął.
- W końcu cię złapią. Każdego w końcu łapią. - wzruszył ramionami. - Zaczekaj tu na mnie, co? Za tydzień wrócę i przeniesiemy się do domu. W tym czasie Jorg wdroży cię nieco w życie towarzyskie stolicy... - podszedł bliżej i chciał pogładzić siostrę po głowie, ale odtrąciła jego dłoń.
- Znów chcesz mnie zostawić!! - ze łzami w oczach wybiegła z pokoju trzaskają drzwiami.
Monteńczyk zahaczył kciuki za pas.
- No i tyle jeśli chodzi o przedyskutowanie racji. - kwaśno rzucił w powietrze. - Moiro, przeciągnęliśmy cię przez wszystkie możliwe kraje, bardzo mi pomogłaś z własnej woli. - Przekrzywił głowę i z półuśmiechem na wargach przyglądał się jej z odległości dwóch dłoni. - Proponuję w trójkę wybrać się do Orfeusza, z pewnością będzie chciał się z tobą pożegnać, a potem przeniosę cię na Mandragorę. Łatwiej mi przenieść trzy osoby, a potem dwie niż ciągle łazić w tę i we wte.

I w ten prosty sposób zobowiązanie wobec Jorga zostanie wypełnione, poza tym wycieczka gwarantowała szybki powrót do Domu - w końcu na pokład Mandragory! Lekko pirackiej łajby.


Ale to już zupełnie inna historia.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172