Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2007, 14:09   #101
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

- Mniemam, że wszystko będzie w porządku? – Zutaka błysnął zębami we wcale sympatycznym uśmiechu.
- Hai – skinęła krótko głową.

* * *

To czwarty dzień pobytu trzyletniej Yanagi w Shiro no Uragiru. Promienie zachodzącego słońca oświetlają poziomymi, złocistymi pasmami wąski korytarz, pustego w tym momencie skrzydła zamku. Yanagi śpieszy się. Bose stopy prawie bezszelestnie odmierzają kolejne kroki na ciepłym drewnie posadzki. Cienki, dziecięcy głos, lekko fałszując, śpiewa chłopską rymowankę „… wpadł pies do kuchni i porwał mię-sa ćwierć… a jeden ku-charz głupi za-rą-bał go na śmierć… a jeden ku-charz mądry, co litość w ser-cu miał... postawił mu na-gro-bek i taki napis dał… raz wpadł pies…” To jedna z pierwszych swobodnych zabaw w tym zamku, jedna z pierwszych prób oswojenia tego obcego, dziwnego miejsca, przekształcenia go w znajomy dom. Pierwszy raz, gdy udało się jej wymknąć spod kontroli dorosłych; pierwszy raz, gdy udało jej się namówić starszą siostrę do wspólnej gry.

Ichi powinna już jej szukać.

Najpierw pójdzie do wewnętrznego ogrodu – będzie chciała jeszcze raz popatrzeć na oczka wodne, do których pani Tameko poleciła wpuścić czerwone i zielone, skrzące się srebrzyste, niewielkie rybki. Jesienny ogród byłby pierwszym miejscem, które wybrałaby Ichi na kryjówkę – dopóki nie wygoniłyby jej stamtąd chłodne smagnięcia wiatru. Potem pobiegnie do kobiecych komnat, zwabiona zapachem pachnideł i migotaniem złotej biżuterii. Dopiero później pomyśli o nieużywanej obecnie części zamku – pełnej nieruchomego powietrza przesyconego wspomnieniami po zapachu kadzidła, perfum i kurzu.

Powinna właśnie rozglądać się po ogrodzie...

Yanagi otwiera szybko jedne z drzwi znajdujących się na lewej ścianie korytarza – łatwo i lekko ustępują pod naciskiem dziecinnej rączki. Pierwsze, drugie, trzecie… Nie słyszy, że po chwili zamykają się one z cichym szelestem podobnym do szeptu. Jak palec położony na ustach w znaku przestrogi – „Szszaa…” Ciszej, ciszej, przecież nie chcesz, by siostra znalazła cię zbyt łatwo. Dziewczynka idzie ostrożnie i powoli, jej twarz ma poważny wyraz, tak właściwy dla bawiących się dzieci, któremu przeczy jednak zduszony chichot wydobywający się z jej ust. Zasłania buzię ręką.

Powinna być już w kobiecych komnatach…

W końcu zatrzymuje się w jednym z pokojów – równie pustym jak wszystkie inne. Poczeka tu na Ichi. Z ciekawością ogląda pomieszczenie: stara się zajrzeć pod maty, przygląda się uważnie miejscom, gdzie papier łączy się z drewnem, by po chwili – znudzona – śledzić zawiłe ścieżki słoi na ciemnym tle drewna. Wyobraża sobie, że to rzeki, a sam pokój jest prostokątną łodzią. Momentalnie zapomina o tym, gdy dostrzega martwego nocnego motyla leżącego na podłodze. Przygląda się mu przez chwilę a obrzydzenie walczy w niej z ciekawością. Ta ostatnia w końcu zwycięża, napędzana pragnieniem, by wszystko dokładnie zobaczyć, posmakować, dotknąć i poznać. Szturcha zasuszonego owada końcem palca. Raz, drugi...

Powinna już tu być.
Nie ma jej.
Yanagi czeka.

Najpierw znudzona, potem coraz bardziej wystraszona. A jeśli Ichi zapomniała o niej? A jeśli wszyscy o niej zapomnieli i znajdą ją za kilka dni równie martwą i wysuszoną jak ćma? Jej usta same wyginają się w żałośnie drgającą podkówkę. Lecz nie płacze jeszcze. Zaczyna dopiero wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że nie może znaleźć właściwych drzwi.

Przylegające do siebie pokoje mają identyczny kształt prostokąta, niektóre z nich posiadają więcej niż jedno wyjście – wyjście przesłonięte drzwiami prawie idealnie wpasowanymi w ścianę, drzwiami umieszczonymi na delikatnie pochyłych szynach, drzwiami zamykającymi się po krótkiej chwili za plecami przechodzącego. Niczego innego nie można spodziewać się po zamku należącym, od wielu pokoleń, do klanu Skorpiona.

Yanagi jeszcze o tym nie wie.

Zasypia skulona, zmęczona płaczem i strachem na podłodze. Miną godziny nim śpiącą dziewczynkę znajdzie młoda służąca imieniem Satoe, nim zaniesie ją do pokoju, który dzieli z Ichi, nim złagodzi gniew ojca, cichym głosem tłumacząc jej zagubienie i strach.

* * *

Keiko zanurzyła się głębiej w gorącej wodzie i oparła głowę o szorstki brzeg drewnianej balii. Ojciec nie nakrzyczał na nią wtedy, nie ukarał jej – popatrzył tylko. Popatrzył tym wzrokiem, który boli bardziej niż smagnięcie mokrym, jedwabnym pasem. Michiko oczywiście uszło wszystko na sucho, przecież wszyscy widzieli, że pomagała matce składać odświętne kimona przez większą część popołudnia i wieczoru.

Przymknęła oczy, krzywiąc usta w nieładnym grymasie.
Czy wszystko było w porządku?
Czy cokolwiek było w porządku?

Wydarzenia dwóch ostatnich dni wydarły jej oparcie spod stóp, naruszyły najpewniejsze punkty jej życia, postawiły w obliczu czegoś obcego, nieznanego. I teraz znów czuła się trochę jak ta mała dziewczynka, mała Yanagi w zamku pełnym strachów, gdzie drzwi same zamykają się za tobą a ty nie potrafisz odnaleźć drogi wyjścia…

Ze złością uderzyła pięścią w powierzchnię wody, równie gwałtownym ruchem otarła z twarzy spływające krople wody. Skupiona na wydarzeniach w Kaeru Toshi, nie pomyślała, że być może ważniejszym pytaniem, ważniejszą sprawą niż Satoe, niż pożar, nawet niż zdrowie jej ojca, było pytanie o cel i kierunek podróży Jednorożców. Nawet jeśli to tylko przypadek, nic nie znaczący zbieg okoliczności. Przynajmniej byłaby spokojna, nie miałaby tego koszmarnego wrażenia zaniedbania, niedopatrzenia oraz – co tu kryć – krótkowzroczności i głupoty.

Łudzić się, że wszystko skończy się dobrze, byłoby nieporozumieniem. Dlaczego większość legend i opowieści nie kończy się dobrze? Bo zawierają ziarno prawdy, są zbyt prawdziwe, by mieć szczęśliwe zakończenia. Baka. Prawda jest taka, że ojciec powinien wybrać kogoś innego niż ją. Lepszego. Kogoś bardziej doświadczonego, kogoś, kto nie będzie miał przez następne kilka dni problemów z jazdą konną. Kogoś, kto ma większe rozeznanie w „sprawach wielkich tego świata”.

Ale tylko jej bezwarunkowej lojalności mógł być pewien.
Co ucina większość dyskusji.

Lekko odchyliła głowę i obrzuciła służących pełnym namysłu spojrzeniem. Tsi Wenfu, a może i Tsi Zutaka, potrafił dobrze dobierać ludzi – sprawni i szybcy, jednocześnie nienachalni i ostentacyjni w demonstrowaniu swojego posłuszeństwa. Tak, trzymali się bardzo z dala od jej łuku. Tak z dala, że już bardziej nie było to chyba możliwe. Aż dziw, że w jednym pomieszczeniu razem z nim się zmieścili. Usłużni i pokorni, na delikatne próby wypytywania o panów tego domu, odpowiadali istnymi potokami słów: „O! Szlachetna Pani, wspaniały i wielki jest Tsi Wenfu-sama. O! I równie wspaniały jego syn. Prawie tak wspaniały jak łuk, który jakże wspaniałomyślnie złożyłaś na specjalnie dla niego przygotowanym chado-kake”, Keiko przedrzeźniała ich bezgłośnie.

Działali jej na nerwy.

Służący działali jej na nerwy, jej niewiedza działała jej na nerwy, tak samo, jak zachodzące słońce oznaczające kolejny stracony dzień, Jednorożce na rączych koniach, jej własny, flegmatyczny wałach, ból mięśni, stygnąca powoli woda, delikatny, kwietny zapach unoszący się w powietrzu czy ona sama. A nade wszystko irytowała ja myśl o ojcu, Satoe i Kamieniu. I do tego ten dom, przywołujący ulotne skojarzenie, dziwnie swojski, dziwnie obcy.

Lepszy gniew niż smutek.

Czując nadchodzącą senność i rozleniwienie, wstała i skinęła dłonią, na znak, że kąpiel uważa za skończoną. „O! Wspaniałość tej kąpieli równa jest wspaniałej przepyszności czcigodnego Tsi Wenfu”. Szorstki dotyk lnianego płótna, kropla perfum, chłodny jedwab na skórze. Służąca – Miko – przyniosła kimono: wyprasowane, odświeżone, pachnące; jej ulubione, na którym ciemna i jasna, matowa zieleń, splata się z kolorem jasnego piasku i kory drzew. Już tylko wakizashi zatknięte za szerokie obi, kościane netsuke, wilgotne jeszcze włosy związane luźno na karku jedwabną wstążką.

Jest gotowa.

Służąca prowadzi ją jasnym, wypełnionym złocistymi promieniami słońca, krużgankiem. Cały dom jest pozbawiony ozdób, prosty i surowy, przepełniony atmosferą zastygłej tymczasowości. Keiko rozgląda się ciekawie, szukając wzrokiem śladów, wskazówek, które pozwoliłyby jej zrozumieć, dlaczego ma wrażenie, że widziała już ten dom, że była w nim, że jest – w jakiś sposób – znajomy. Odpowiedź przynosi dopiero ikebana dostrzeżona dzięki otwartym drzwiom. Zatrzymuje się, wpatrując się w błękitne i czerwone kwiaty rozpaczliwie wyraźne na ascetycznym tle pustego pokoju. Już wie. W takim samym domu pozbawionym ozdób, pozbawionym kobiecej ręki, która zadbałaby o jego piękno, żyła wraz z ojcem przez wiele miesięcy. Do czasu nim przyjechała Michiko i tchnęła w niego życie – nagle pojawiły się pieczołowicie ułożone kwiaty, kolorowe poduszki, maty, ręcznie malowane jedwabie, powietrze było przesiąknięte zapachem perfum i pachnących kadzideł, jej przyjaciele, dźwięk ich głosów i biwy. Patrząc na ikebanę czuje, że ta myśl nie sprawia jej radości.

Zaciska usta i odwraca wzrok. Musi skupić się na sprawach, które pozostają w jej zasięgu, na które ma jeszcze wpływ.
Jest w końcu bushi a nie sentymentalną, płaczącą niewiastą.

Miko prowadzi ją do przestronnego pokoju, którego, rozsunięte w tej chwili, drzwi ukazują niewielki wewnętrzny ogród. Jest tam zaskakująco cicho, z zewnątrz dobiega jedynie ciche stukanie wodnej kołatki. Dwie sylwetki w pierwszej chwili wyglądają jak cienie rozpięte w jasnym prostokącie wejścia.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 03-12-2007 o 20:51.
obce jest offline  
Stary 21-11-2007, 20:02   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; łaźnia; godzina Hida, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

- Więc ruszajmy. Jeśli dziś nas nie przyjmie to poinformujemy służbę, że jutro rano się pojawimy. - Manji odczekał chwilę aż Krab zdecyduje.
- Czy ty Fukurou-san również idziesz z nami czy też masz inne plany. Jutro rano wyruszamy, a noc spędzimy pod gołym niebem, wszyscy powinniśmy wypocząć. Dobrej nocy Mirumoto Fukurou-san.
- Iye Manji-san...Nie sądzę by Kuni Satsumata-san potrzebował nas wszystkich. Ufam że przekażesz nam wszystkim lub tylko mnie, jeśli Akito-san zdecyduje się ci towarzyszyć. W każdym razie ufam, że przekażesz nam wiernie słowa Kuni-san. Ja zaś udam się już na spoczynek. Niestety Smoki nie są obdarzone legendarną wytrzymałością Krabów.-odparł Fukurou.- Zresztą, ten podarunek. To może być coś osobistego.
Częśc drogi do kwatery Smoka pokrywała się z drogą do kwatery Kuni Satsumaty, więc bushi szli razem.
- Jest piękna noc Akito-san, idealna na spacer przed snem. Właściwie to wątpię aby Kuni-san nas przyjął, choć nigdy nic nie wiadomo - rzekł Skorpion. - Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości znajdziemy czas na trening bokenami, bardzo chciałbym z Tobą poćwiczyć.
Fukurou zastanawiał się nad motywem tego postępowania. "Walcząc z innymi, tak naprawdę walczysz ze swoją słabością."- przypomniał sobie jedną z maksym, którą kiedyś usłyszał od dziadka. Jakąż to słabość tak usilnie próbuje zwalczyć Skorpion? Jakoś nie pamiętał, by Manji zdradził kiedykolwiek nawet pozorny powód przebywania w krainie Kraba.
- Pamiętasz naszą walkę z Zaberu. Walczyliśmy wtedy obok siebie, chciałbym abyśmy, gdy zajdzie taka potrzeba, raz jeszcze stali ramię w ramię, byłbym zaszczycony.- Manji musiał wysoko zadzierać głowę, a z daleka obaj samurajowie wyglądali jak dorosły z dzieckiem.
- Tu nasze drogi się rozchodzą, przynajmniej do jutra. Oby Pan Księżyc oświetlił jasnym blaskiem wasze sny.- rzekł Fukurou formułkę pożegnalną i skłonił się lekko. Po czym udał do swej kwatery.

Tam gdzie lęki i pragnienia krzyżują swe ścieżki, Kraina Snów

Bezkresna równina oblana księżycowym blaskiem...Stepy porosłe trzciną. I ona.. Pędziła na Tajfunie, czarnym jak noc rumaku. Jej oczy lśniły blaskiem piorunów, ruchy były pełne dzikiej gracji. Nieodrodna córka rodziny Shinjo. Jej nagość okrywały czarne jak noc włosy, o wiele dłuższe niż Fukurou zapamiętał. Oplatały jej smukłe ciało na kształt to zbroi, to kimona. Wyglądała jak córka Osano-Wo, dzika, porywcza , piękna i nieujarzmiona, jak burza.
Gnała poprzez stepy niczym wiatr...A Fukurou za nią... biegł na własnych nogach. Wiedział, że nie jest w stanie jej dogonić...I to napełniało jego serce rozpaczą.
- Znowu potrzebujesz mej opieki Fukurou-kun i ja ci jej znów udzielę.- Młody Smok usłyszał ironiczny głos Togashi Gaijutsu-sama i poczuł jak jego kimono pęka na plecach pod naporem jakiejś siły. Skrzydła! Sowie skrzydła wyrosły Smokowi z pleców, pióra pokryły ramiona , a dłonie zmieniły się w pokryte łuską szponiaste łapy. Ale to nie miało znaczenie. Kilka zamachów skrzydłami i Fukurou wzbił się w powietrze. Uniósł na podmuchach wiatru i ruszył w kierunku niej. Śmigły był rumak samurai-ko, ale skrzydła Fukurou śmiglejsze. Przeciął jej drogę unosząc się w powietrzu... Wściekłość wykrzywiła twarz samurai-ko na widok Fukurou. Chwyciła promień księżycowego światła, które pod dotykiem jej dłoni zmieniło się w srebrzystą katanę. W odbiciu jej Fukurou ujrzał swoją twarz, nieludzkie oblicze sowo-kenku w które się zmienił.
- Nie Kasumi-san, to ja, Fukurou! -Krzyknął Smok, instynktownie wyciągając katanę i wakizashi. Ostrza zaiskrzyły się przy zderzeniu. A Shinjo Kasumi rzekła z pogardą.- Tym bardziej zasługujesz na śmierć!
I uderzyła ponownie, a Fukurou nawet nie drgnął, porażony pogardą w tonie głosu. Padł przecięty na pół. Ostatnie co zobaczył, to wielkiego węża komentującego walkę głosem dziadka -... jesteś zbyt roztrzepany i zbyt niecierpliwy mój wnuku.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Fukurou; ranek następnego dnia, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Smok obudził się spocony, jego oddech był płytki, przerywany. Fukurou ubrła się i podszedł do stojaka z bronią. Potrzebował czegoś by zająć myśli, oddzielić swój umysł od koszmaru sennego. Spojrzenie Smoka trafiło na kamienną tsubę. Fukurou rozłożył no-dachi i wymienił tsubę na nową, kamienną...Miał co prawda w planach ćwiczenia z daisho, ale chciał sprawdzić jak nowa tsuba wpłynie na oręż. Zabrawszy no-dachi zszedł do dojo. Wysunął oręż pochwy i błyskawicznie zaatakował. Ciemne jak noc ostrze przeciekło z świstem powietrze, Fukurou lekko się zachwiał.
"Miałem rację, środek ciężkości uległ przesunięciu."- pomyślał Fukurou. Wyrównał oddech przymknął oczy i ponownie uderzył no-dachi. Z każdym ruchem ciosy Smoka stawały się coraz bardziej pewne, kata coraz bardziej skomplikowane...W myślach Fukurou wycinał w pień hordę goblinów. No-dachi uderzało płynnie i szybko, całkowicie podległe dzierżącej go dłoni. Wreszcie Fukurou oparł się na ciężkim mieczu, oddychając szybko, zmęczony ćwiczeniami.
Posiłek , szybka łaźnia, stały się kolejnymi celami Smoka. A gdy upłynął ich czas, sen stał się tylko kolejnym niechcianym i na wpół zapomnianym wspomnieniem. Przy okazji posiłku Fukurou zajął się tez poleceniami dotyczącymi przygotowania odpowiednich zapasów na drogę. W Shinomem Mori niełatwo będzie o jedzenie.
Gdy uznał że wszelkie ogólne przygotowania są gotowe, udał się do swej kwatery. Ostrożnie założył swoją zbroję, wetknął wakizashi i katanę za obi, po czym włożył no-dashi za obi z tyłu, tak że rękojeść wystawała z prawej strony. Dzięki temu. Mógł bez problemu sięgnąć po każdy z tych mieczy. Aczkolwiek wyciągniecie no-dashi, zajęło by nieco więcej czasu. Potem wziął łuk yumi, typowy bez żadnych zdobień i kołczan również niczym nie wyróżniający się, a pełen strzał do przebijania pancerzy. Kiedyś miał o wiele ładniejszy kołczan zdobiony monami Skorpiona, ale "zgubił" go w drodze na mur Kaiu.
Fukurou spojrzał na łuk yumi. Wiedział, że jest dobrym łucznikiem, i że gdyby się przyłożył byłby naprawdę świetnym łucznikiem...Ale był Mirumoto, a założyciel rodu powiedział kiedyś "Łuk to groźna broń...dopóty groźna, dopóki są strzały w kołczanie " .Fukurou więc, choć regularnie ćwiczył strzelanie z łuku, to robił to bez wielkiego entuzjazmu i rzadko stosował ten oręż w walce z żywym przeciwnikiem. Niemniej przy wyprawie do Shinomem Mori łuk mógłby być kluczowym atutem w podczas walki. A mając wsparcie jedynie kilku samurajów, każda przewaga nad wrogiem liczyła się podwójnie.
Przygotowany do drogi, zabrał swój pakunek z innym rzeczami i drobiazgami i skierował swe kroki na miejsce zbiórki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-11-2007 o 10:38.
abishai jest offline  
Stary 23-11-2007, 00:39   #103
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

Kolacja upływała w milczeniu. Milczeniu tak dziwnym, że aż nieswoim. Aż dławiącym. Tsi Wenfu skinął jej głową na powitanie, wskazał siedzisko i milczał. Zutaka milczał również, rzucając spod oka uważne spojrzenia na swego rodzica, kiedy myślał, że ten go nie widzi. Przyłapany raz na takim spojrzeniu, błysnął nieśmiałym wyszczerzem, spuścił głowę i zainteresował się wzorem na swoim talerzu. Wzorem, swoją drogą, zupełnie nieciekawym. Talerze, czarki, wszystkie w ogóle naczynia na tym stole ozdobione były szlaczkiem. Stare. Często poobtłukiwane. Kontrastowały one z piękną ikebaną, starannie ułożoną i ustawioną w centrum stołu. Z zadbanymi, ceremonialnymi strojami obu gospodarzy. Zutaka, w ciemnogranatowym kimonie, z kołem na mon. Monu Wenfu Keiko nie miała okazji oglądnąć. Siedziała po lewej ręce gospodarza, a ten miał mon po prawej stronie. "Przodkowie prowadzą moje ramię" mówiło takie ułożenie monu, i nosili je zwykle ci, którzy podążali drogą miecza.

Wtedy w Shiro no Uragiru, zamku należącym od pokoleń do Klanu Skorpiona, Akodo Ichizo nie nakrzyczał na córkę. Nie ukarał jej – popatrzył tylko. Popatrzył tym wzrokiem, który boli bardziej niż smagnięcie mokrym, jedwabnym pasem. I milczał. Ciężkim, dławiącym milczeniem, patrząc.

Keiko poczuła, że ma ochotę również zainteresować się zawartością talerza i nudnym, wyblakłym szlaczkiem.

- Młodaś, pani.

Powolny, toczący się głos Tsi Wenfu niemal spowodował, że dziewczyna zadrżała. Michiko pewnie powiedziałaby, że w takim głosie można utonąć.

Przed oczyma Osy przeleciała sugestywnie uśmiechnięta twarz siostry, roziskrzone oczy. Tak. Taką twarz miałaby, gdyby to powiedziała. Właśnie taką.

- Hai.

Ton gospodarza nie był pytający. Nie zachęcał do protestu. Stwierdzał fakt.

- Od dawnaś jedną ze Szmaragdowych?

Jaka była dobra odpowiedź? Pytanie nieco zdetonowało dziewczynę. Zerknęła mimowolnie na Zutakę. Ten uśmiechnął się lekko, zachęcając ją. Do czego? Odetchnęła.

- Od mego gempukku panie.

Wenfu powoli pokiwał głową. Równie powoli jak mówił. Keiko naszła myśl, że jeśli równie powoli pracował musiał dostarczać arcydzieła, inaczej mógłby pożegnać się z fachem. Nikt by nie czekał TAK długo.

- Rozumiem.

Wenfu napił się herbaty. Kolacja była sycąca, choć nieco monotonna. Biały ryż, ryba, taca z rozmaitymi onigiri robiła za przekąski. Do ryżu, sos sojowy i chrzanowy - oba z warzywami. Zutaka zmieszał oba. Wenfu nie wziął żadnego.

Dziewczyna czuła, jak w środku, zaczyna się coś w niej budować. Może to atmosfera domu, może powierzchowność służby, z jej 'wspaniały, wspaniała' może kolejny dzień, który zdawał się jej ZUPEŁNIE nie przybliżyć ani do siostry ani do brata, a może fakt, że właśnie ktoś na tej samej drodze minął ją, z szybkością tak dalece przekraczającą jej możliwości. 'Coś' było pełne jadu, frustracji i miało dość 'niemożności'.

'Coś' uniosło łeb i wysyczało pytanie:

- Panie, czy...
- Co sądzisz o naszych naczyniach, Akodo-san? - bez wysiłku przeciął syk Wenfu, opuszczając glinianą czarkę.

Glina. Keiko nagle uświadomiła sobie, czemu te naczynia jej tu nie pasowały. Nie były nawet porcelanowe. Nie były drewniane. Były z gliny.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; łaźnia; godzina Hida, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Trójka bushi skończywszy ablucje, wymoczyła się, by wreszcie opłukać się zimną wodą. Droga do kwater faktycznie się pokrywała z drogą do komnat shugenja.

Po drodze co i rusz ich pozdrawiano. Ludzie Hirumy Hideyoriego wiedzieli kim jest trójka narwańców, ich walka z oni, pomszczenie losu poprzedniej dowódcy zamku, oraz większości oddziału, nie przeszły bez echa. Nie przeszły też bez echa wśród ludzi z twierdzy. Pomszczenie Sago zaowocowało szacunkiem. Fukurou i Manji tym bardziej witali owe pozdrowienia z pewną satysfakcją. Doskonale pamiętali swoje początki na Murze. Nieufne spojrzenia, wyczekujące komentarze.

Kucyki. Tym wtedy byli. Oczekiwano, że załamią się lada moment, oczekiwano po nich błędu, głupoty. Najgłupsze pytania zadawały właśnie kucyki, najidiotyczniejsze błędy, za które Krab dostawał karną turę wart, kucyki popełniały codzień, a karą były jedynie słowa. W końcu czego można innego oczekiwać po kucyku? A warty mu się przecież nie powierzy...

Klan Kraba naprawdę inaczej traktował wszystkich pozostałych. Zwłaszcza tych, co przyjeżdżali 'pomóc'. Im patrzyło się na ręce szczególnie uważnie.

Przechodzące kucyki witane były wtedy docinkami, zabarwionymi protekcjonalnością, radami 'dobrych wujków', lub pogardą i zakładami.

- Dwa dni. Dłużej nie strzymają.
- Eee tam! Jednemu już drżą kolana!
- Słyszałem, że ostatnio niedaleko Kamisori widziano gobliny! Sądzisz, że można umrzeć ze strachu?
- Nie wiem, ale jeden przewrócił się na samą wzmiankę!

Wtedy, przejście samemu korytarzami Kamisori Yoake było samo w sobie przygodą, przy ilości docinków. Kraby znajdowały rozrywkę w docinaniu kucykom. Do tego stopnia, że kucyki miały swoje, osobne kwatery, koło kwater weteranów. Ci byli do siebie bardzo podobni. Broń nosili wszędzie, i przez broń rozumieli istny arsenał.

Fukurou jak dziś pamiętał swoje zdziwienie, gdy instruktor walki wręcz na zajęcia przyszedł w pełnej zbroi, w kabuto, z tetsubo wiszącym przez plecy skrzyżowanym z drzewcem łuku yumi i naginatą w dłoni. I tak prowadził zajęcia. Tak walczył. No, jedynie naginatę wbijał w ziemię. Oczywiście, wszelkie bardziej wyrafinowane techniki jego pancerz, a zwłaszcza kabuto, czyniło bezużytecznymi. Fukurou wyraźnie pamiętał swoje pierwsze wrażenie: oszukuje. Manji nie był zdziwiony. Praktycyzm Krabów dostrzegał na każdym kroku. Heimini noszący broń drzewcową, by nie być łatwym mięsem dla wroga. Regularne formacje ashigaru, jedynie Lew i Krab takie miały. Częste maszyny oblężnicze, koło których ZAWSZE ktoś się kręcił.

Całą trójka też pamiętała, jak kiedyś jeden z Krabów obraził Fukurou natarczywie próbując kupić odeń figurkę sowy, jaka zdobiła rękojeść katany Smoka. Jadeit był w cenie tutaj, Krab oferował sporo. Mirumoto najpierw uprzejmie odmówił, naciskany wyjawił, że to prezent, a kiedy Krab chamsko podbił cenę, niepomny nagłego zwężenia się oczu Smoka, Akito i Saburou bezceremonialnie wtarabanili się pomiędzy Smoka i tamtego, patrząc nań nieprzychylnie. Akito splunął na ziemię, Saburou zaś prychnął:

- Dekai guzo. Gość mówi nie, szukaj gdzie indziej.

Weterani podchodzili inaczej do wielu zresztą spraw. Mieli opowieści. Nie obchodziło ich, czy im wierzysz czy nie. Byli zwykle zbyt zmęczeni, by dbać o takie detale. Chciałeś słuchać, słuchałeś, miałeś ciekawe pytania, odpowiadali, byłeś śmieszny, śmiali się. Śpieszyli się, to Cię ignorowali. Spać potrafili na stojąco, uznając to za najlepszą umiejętność Klanu Kraba. A na alarmy reagowali zanim rozlegały się rogi, bębny czy cokolwiek miało bić na alarm w tym tygodniu.

Akito nie postrzegał tego jako coś dziwnego. To był dom. Tu zawsze tak było. Ale Manji i Fukurou znali inne domy. Skorpion pamiętał Chatę Pustelnika, gdzie wieści o świecie i sam świat - to byli goście od wielkiego święta. Fukurou pamiętał treningi w górach z dziadkiem, pełne spokoju, rozmów i kontemplacji. Dla nich obu nieustanna gotowość wojenna, rzadkie chwile bez zbroi i broni zaraz pod ręką, w otoczeniu uzbrojonych ludzi, właściwie na froncie, wszystko to było drastycznie odmienne.

A teraz... wszystko to się kończyło. Jutro wyruszą w drogę gdzie indziej. Inne zmagania, inne realia. Ciężko było nie mieć pewnych refleksji. Dla Smoka i Skorpiona skoncentrowane były one wokół porównań doświadczeń wyniesionych z własnych domów, z terytoriów ich klanów, z tymi tutaj.

Dla Akito inne terytoria miały dopiero nabrać kształtów.

- Fukurou-san, Manji-san, jak wrażenia z pobytu? Nie wygląda to teraz inaczej?

Akito wiedział o co pyta. Pamiętając jak na początku on i Saburou musieli nachodzić się, by kucyki były w miarę znośnie traktowane, by inne Kraby nieco się przy nich hamowały, trudno mu teraz było powstrzymać uśmiech. Oto przechodząca trójka Hiruma z życzliwością pozdrawia Skorpiona i Smoka, przechodzący Hida rzuca Manjiemu krótkie 'pozdrowienia dla szybkonogiego', jakiś Yasuki życzy ich trójce by Koshin prostował im drogi jutro, a wartownik mówi, że rozkazem taisa pogromcy Zaberu mają przed wyjazdem dostać ekstra posiłek, więc żeby koniecznie zajrzeli do kuchni...

Dopiero tuż przed rozstaniem zeszli z bardziej uczęszczanych części zamku. Tak późno, okolice dojo były raczej pustawe. Ale nadal kojarzyły się odpowiednio:

- Jest piękna noc Akito-san, idealna na spacer przed snem. Właściwie to wątpię aby Kuni-san nas przyjął, choć nigdy nic nie wiadomo - rzekł Skorpion. - Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości znajdziemy czas na trening bokenami, bardzo chciałbym z Tobą poćwiczyć.

Fukurou posłał Skorpionowi enigmatyczne, nieco zamyślone spojrzenie. Nie mógł wciąż rozgryźć Manjiego. Niewątpliwie Skorpion swoim zachowaniem potrafił zaskoczyć. Ale też, im więcej o tym myślał, tym bardziej był pewien, że Manji nie zdradził kiedykolwiek powodu przebywania w krainie Kraba. Przynajmniej nie jemu.

- Pamiętasz naszą walkę z Zaberu. Walczyliśmy wtedy obok siebie, chciałbym abyśmy, gdy zajdzie taka potrzeba, raz jeszcze stali ramię w ramię, byłbym zaszczycony. - Manji musiał wysoko zadzierać głowę, a z daleka obaj samurajowie wyglądali jak dorosły z dzieckiem.

- Żartujesz, Manji-san? Oczywiście, że pamiętam! - warknął nieco poirytowany Krab. - Takich rzeczy się nie zapomina - dodał, machinalnie unosząc dłoń do twarzy. Dopiero tutaj dotarło doń, że Manji nie pytał w innym celu, niż zagajenie rozmowy, dodał więc łagodniej - I ja z przyjemnością stanę z Tobą ramię w ramię. Jak i z Tobą, Mirumoto-san.

- Tu nasze drogi się rozchodzą, przynajmniej do jutra. Oby Pan Księżyc oświetlił jasnym blaskiem wasze sny. - formułkę pożegnalną Smoka Skorpion i Krab skwitowali odpowiednio, Krab okrasił swą wypowiedź serdecznym uśmiechem ledwo widocznym spod nieco przekrzywionej maski.

W domu Satsumaty było już jednak ciemno, zatem Manji i Akito stukali niepewnie. Sługa widząc ich westchnął, ale wkrótce zaprosił ich do środka.

Myśli Manjiego, dotąd dryfujące po bezdrożach na ziemiach jego klanu, przyjmujące postać strzępków obrazów i znanych twarzy, rozwiały się momentalnie. Skorpion wszedł, zzuwając sandały. Podobnie uczynił Krab, pochylając się w drzwiach by nie walnąć łbem o nadproże.

- Mój pan zaraz przyjdzie. - Oświadczył niezadowolonym głosem sługa, łypiąc na nich spode łba. Krab uniósł brwi i spojrzał nań ciężko, ale heimin... wcale się nie wycofał! A przynajmniej wytrwał na tyle długo, że Krab zaczął się odrobinę niepokoić. Nie uśmiechało mu się uderzenie sługi Łapacza Ludzi, którego imię bardzo lubił, odkąd poznał stojącą za nim historię.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Fukurou; ranek następnego dnia, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Smok obudził się spocony, jego oddech był płytki, przerywany. Fukurou z kwaśnym uśmiechem skonstatował, że pozdrowienie jakie wymienił z towarzyszami, dziś najwyraźniej przykuło uwagę potężnego kami. Księżyc delikatnym blaskiem zalewał komnatę, fantastyczności nadając najbardziej zwyczajnym przedmiotom. Fukurou nie tracił jednak czasu na podziwianie. Spojrzenie Smoka trafiło na kamienną tsubę... i w jakiś czas później w dojo ćwiczyła niewielka postać, przyzwyczajając się do starego ostrza.

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Shugenja długo kazał na siebie czekać swoim gościom. Nim chuda postać Satsumaty ukazała się na szczycie schodów, Bayushi i Hida zdążyli oglądnąć dokładnie schludne wnętrze, zdobione odręcznie malowanymi portretami ludzi, z których paru znali. Portrety były rysowane pospiesznie, węglem na papierze.

- Manji-san? Nigdy nie pytałem, ale ciekawi mnie, czemu pojawiłeś się na Murze. - Rzucił niezobowiązująco Akito jak tylko usiedli. Przyglądał się portretom, rzuciwszy krótkie spojrzenie Skorpionowi.

Akito i Manji patrzyli długo, próbując rozpoznać osoby. Pierwszemu udało się Skorpionowi.

- Górny rząd po lewej - rzekł cicho do towarzysza - trzecia twarz od ściany. Kwatermistrz. Ale spójrz na to - uniósł wskazująco dłoń. Niedaleko ołtarza przodków przy którym paliły się kadzidełka, ściana była całkowicie pusta. W jednym tylko miejscu, nieco ponad ołtarzem, nieco po lewej, znajdował się portret.

- Hida Sago-sama - rzekł cicho Akito, rozpoznając bez pudła kpiący uśmiech na pospolitej twarzy kobiety.

Przez moment spoglądali w milczeniu na portrety, wyszukując i zapamiętując twarze. Poza portretem kwatermistrza, wszystkie łączyła jedna cecha wspólna. To były twarze zmarłych.

Akito zamyślił się, patrząc na to. Dłoń spoczywająca na kolanie zacisnęła się w pięść. Powoli zaczął mówić:

- Satsumatę podobno nazwał tak jego sensei. Nazwał go Łapaczem Ludzi. I faktycznie, w Kamisori tym właśnie był. Łapał Ludzi, zanim za daleko odeszli. Łapał ich, i ich zawracał. Podejrzewam... że to ci, których nie złapał. Choć nie wiem co tu robi Kaiu-san.

Zapadł moment ciszy w który Manji uważnie patrzył na drugiego zamaskowanego samuraja i na portrety.

Chata Pustelnika, gdzieś na terytorium Klanu Skorpiona; godzina Akodo; 13 dzień miesiąca Doji; lato, rok 1110.

- Maekuri-san, cała ta wyprawa to strata czasu - rzucił solidnie zirytowany Manji, żałując, że dał się gładkiemu językowi towarzysza namówić na wyprawę. Sekret Katsumaty? Coraz bardziej Manji nabierał pewności, że Maekuri po prostu robi mu jakiś kawał, z którego potem będzie się śmiał z pozostałymi uczniami.

- Już niedaleko - odrzekł podekscytowany młodzieniec dwa kroki przed nim.

- Mówiłeś to samo ćwierć godziny temu.

- Już niedaleko, naprawdę! - Maekuri błysnął swoim uśmiechem. Był przystojny. Najprzystojniejszy z nich wszystkich. Kansai, ze swoją charyzmą, był drugi, ale to Maekuri najłatwiej zaczynał rozmowę z dziewczynami. On też nabrał Manjiego kiedy razu pewnego przebrał się jak dziewczyna i jako dziewczyna udawał przed Bayushim zawstydzenie z tego, że ten naszedł 'ją' w łaźni. Gdyby nie łut szczęścia, Manji uwierzyłby momentalnie w przebranie. Maekuri był przystojny dziewczęcą, podlotkowatą urodą. Miał długie rzęsy, wielkie oczy, wąski, mały nos i delikatnie zaokrągloną twarz. Odrobina makijażu, inny strój i Maekuri stawał się Mai-san, jedyną kobietą jaka miała wstęp pod dach Chaty Pustelnika.

Manji westchnął.

"Należało nie udać, że dałem się nabrać. Ta 'tajemnica' jaką on mi pokaże 'z wdzięczności, że udałem przed innymi że się nabrałem', to będą właśnie śmiejące się twarze pozostałych."

- Jesteśmy. Ale najpierw, Manji-san, jedna rzecz. Naprawdę nie wiem, jak na to zareaguje sam sensei. Więc... uważaj.

Manji czuł, że nogi wrastają mu w ziemię. Ale ciekawość okazała się silniejsza. Skinął głową, nie ufając głosowi i podążył za Maekurim w krzaki. Przedzierali się chwilę, na tyle długą, by Manji nabrał powietrza w płuca by ponownie dać wyraz swoim wątpliwościom. Nie zdążył.

Polana była usiana rzeźbami. Wilki z drewna i kamienia, wilki jako płaskorzeźby, malunki na skałach, wilki skaczące, leżące, śpiące, biegnące. Wszystkie jednak były same. I wszystkie krwawiły.

Manji chłonął niesamowity widok szeroko otwartymi oczami.

- Jak... skąd? - wydobył z siebie przyciszonym głosem.

- Śledziłem kiedyś sensei. Miałem szczęście, albo on był rozkojarzony, ale mnie nie zauważył. Widziałem jak rzeźbił, o, tego tam. - Bayushi zerknął za gestem kolegi, patrząc na wspaniałego szarego basiora czujnie patrzącego na zachód, niepomnego krwi spływającej z barku. Posąg był bardzo ładny. Nie miał może maestrii artystów Kakita, nie sprawiał wrażenia, jakby zaraz miał ożyć, jak niektóre rzeźby w Kyuden Bayushi, lecz pysk basiora robił wrażenie, a jego drewniana sierść nie zblakła.

Maekuri dodał:

- Nie wiem dlaczego, ale co pewien czas sensei przychodzi tutaj i rzeźbi lub maluje lub graweruje wilka. Najbardziej lubię grawerowane. Chciałbym się kiedyś dowiedzieć dlaczego. Ale nigdy nie śmiałem pytać.

Manji rzekł:

- Chodźmy. Nic tu po nas.

Obaj mieli uczucie, jakby oglądali coś bardzo prywatnego.


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Fu-Lenga; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

"Maekuri... Po Zakyo... po Zakyo przybył jeden wilk. Grawerowany."

Na moment Manji poczuł się samotny i zmęczony. Na moment. Słysząc skrzypienie podłogi wziął się w garść.

"Krab w masce i portrety na ścianach a ja przez moment poczułem się jak w domu i poddałem wspomnieniom. Nie tak mnie uczono."

Shugenja wspierając się na słudze począł schodzić w dół schodami. Powoli. Widząc go Akito i Manjiemu rozszerzyły się oczy. Satsumata nigdy nie był jakiejś atletycznej budowy, ale teraz wyglądał wprost na upiora. Zlany potem, schodący, nie, właściwie sprowadzany przez sługę po schodach mężczyzna cały się trząsł. Miał bladoziemistą niezdrową cerę, i błyszczące oczy.

- Konbanwa, panowie. Zakładam, że skoro jutro wyjeżdżacie, jest to pilne - wyszeptał, odkaszlnął i powtórzył dwa tony głośniej. - Co Was sprowadza?

Shinomen Mori, Ziemie Niczyje; godzina Fu-Lenga; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.


Z sykiem bólu Ren Li opadła na kolana. Dym unosił się z jej skóry, skóry odchodzącej płatami, wśród okazjonalnych języczków ognia oraz bolesnej, palącej agonii. Twarz niegdyś pięknej kobiety wykrzywiona była bólem, usta ułożone były do niemego krzyku, ale nie dochodził z nich żaden dźwięk.

Ren Li miała przy tym świadomość, że Hige musiał cierpieć nieporównywalnie gorsze katusze. On bowiem został, kiedy ona rzuciła się do ucieczki. Jakby na potwierdzenie tych słów potworny ryk rozdarł nocną ciszę. Długi, przytłumiony odległością i wysokością ryk. Ren Li dziękowała swemu kami za to, że wpadła na pomysł wspięcia się na klif. Tutaj trzymała ją jedynie moc talizmanu, a ta musiała się wkrótce wyczerpać. Jeszcze tylko trochę. Tylko chwilę.

Nagłe wzmocnienie agonii rzuciło kobietę na kolana i wydarło z niej długi, przeciągły jęk bólu.

"Nie, nie nie! Nie może! Nie! Jak? Nie byliby tak głupi by się przesuwać!!"

- Ooo? Ren Li-san! Czyżbyś zapomniała, że mnisi Fukuroukujina miewają dobre pomysły? Nie mów mi proszę, że nie założyłaś, że ten z amuletem się nie przesunie tak, by jednak cię złapać? Hige tam przecież już dogorywa, on nic nie zrobi. Cóż za głupota...

Ren Li jęcząc próbowała na kolanach przejść kawałek, oddalić się, ale ktokolwiek niósł talizman przesunął się jeszcze bliżej.

Zamierającemu już rykowi w dole zawtórował nowy, bardziej przenikliwy, płoszący ptactwo z okolicznych drzew.

- Mmmm - nowoprzybyły nie krył, iż delektuje się tym głosem - Szkoda mi mojej kreacji, nawet tak głupiej. - Mężczyzna zdjął płaszcz i zarzucił go na skuloną w kłębek już kobietę, dymiącą intensywnie.

Agonia... zniknęła. Ren Li uniosła głowę, tak, by choć jednym okiem ujrzeć twarz tamtego. Załzawione brązowe oko spoglądało wprost na niego, ale... nie widziała wyraźnie.

- Nadal nie wyglądasz najlepiej i nie miewasz się najlepiej, ale jeśli uda Ci się zakosztować ich krwi w tej godzinie, powinno Ci to pomóc. Nie, droga Ren Li, nie umrzesz. Nie dziś, nie tak łatwo, nie tak drobnym kosztem.

W głosie tamtego brzmiało szaleństwo... albo ekscytacja. Tak. On zdawał się tym ekscytować. Starłszy łzę bólu z jej policzka, wypił ją z palca, i zniknął, kiedy mrugnęła, by móc się mu przyjrzeć lepiej.

Osuwające się kamienie spowodowały, że Ren Li odwróciła głowę. Kimkolwiek był, miał rację. Była godzina Fu-Lenga, ktokolwiek nadciągał w pośpiechu miał się o tym wkrótce przekonać.

* * *

Tessu wdrapywał się na brzeg klifu. Dobra noc. Dziś była dobra noc. Rytuał przyzwania kami okazał się udany i uzbrojeni w mądrość jednej z Siedmiu Fortun mogli wreszcie pomścić swoich towarzyszy. Nawet pomoc Togashi-san okazała się niepotrzebna, jak dotąd doskonale dawali sobie radę we trójkę!

A teraz... Zgrabnym ruchem Tessu podciągnął się, przyklękając na szczycie dopiero co zdobytego wapiennego klifu. Biel kamieni odcinała się od czerni sylwetki, cienie były tu długie, a atmosfera miejsca mówiła o czekającym myśliwym. Tessu widział jednak tylko jedno - leżący na ziemi roztapiający się kształt, ku któremu skoczył wznosząc swoje shakujō.

Błąd. Ale Tessu nigdy się tego nie dowiedział. Nie żył, nim jego stopy ponownie dotknęły ziemi, a Ren Li z wściekłością rozrywała pleciony amulet na strzępy, zeskakując z kamienia na kamień, w dół, po klifie, co dla człowieka nawet w dzień byłoby wysoce ryzykowne.

* * *

- Hige, całyś?

- hhhhhraerr - wymamrotał w odpowiedzi mężczyzna, leżący wśród zmasakrowanych ciał z głową na kolanach kobiety.

- Nic nie mów, głupcze, wystarczy, że skiniesz głową. To JESTEŚ w stanie zrobić.

Hige jednak nadal próbował mówić:

- Ammuuhrr... Jaa...

- Ćśśś! Amulet zniszczony. Jak? Długa historia. Jeden mi uciekł.

Twarz Ren Li zmarszczyła się w wyrazie irytacji. Głupia rzecz. Kiedy zeszła na dół klifu, tamci już do niej biegli. Głupcy, przestali czuć amulet i poddali się odruchowi pomocy temu, który go nosił. Najpierw wybiegł na nią jeden, z odstającymi uszami, zginął zanim zdążył zmienić tor biegu. Wtedy pozostali już wiedzieli, słyszeli jego bulgot kiedy rozpruła mu brzuch. Wpadła w las, gdzie kobieta z wachlarzami próbowała ją spętać sutrą. Ren Li zabiła ją nim ta skończyła recytować pierwszy wers. Na sutry trzeba mieć czas, a oni swój już wyczerpali. Wtedy zorientowała się, że czwarty biegnie do Hige, najpewniej chciał go wykończyć. Niewiele brakło...

"Wystarczyłoby, żebym spóźniła się o krok. Ale i tak... nie wiem, czy zdołam go uzdrowić... Przeklęci mnisi!"

Pamiętała wyraźnie tamtego. Jeden z Wytatuowanych, z zachwycającym tatuażem przedstawiającym bluszcz, pokrywającym jego ramiona, barki, klatkę piersiową i plecy. Mimo wciąż chłodnych nocy był jedynie w portkach. Nie miał nic ze sobą. I był o klasę lepszy od pozostałych, co wspomniała, pamiętając jak się ruszył. Kiedy wpadła na polanę, przełożył jakoś dziwnie ręce, krzyżując je, tak, że prawa znalazła się na wysokości lewego ramienia, zaś lewa nieco poniżej prawego, stanął w jakiejś dziwnej pozycji walki, gdzie większość ciężaru ciała była na jednej nodze i rzucił jedno słowo. Jedno imię.

Wciąż jeszcze mogła zobaczyć jego twarz, łysą głowę, również pokrytą tym bluszczem i nagle lśniący półksiężyc zupełnie niemal pod tym bluszczem niewidoczny. I jego skupioną twarz, zogniskowany na niej wzrok, gdy nagle zmienił ułożenie dłoni wyjąc niemal w zapamiętaniu to imię.

Onnotangu.

Lśniący na czaszce mnicha półksiężyc. Jego odchylona do tyłu, pozycja. I to, jak szybko jego ciało stało się niczym dym, niczym cień. Przepłynął między jej ciosami, omiatając ją oczyma, które lśniły w szarym dymie, którym się stał i przepadł wśród drzew, czyniąc nawet pościg niemożliwym. Na samą myśl zaciskała pięści. Dawno nie była tak wściekła. Dawno nie uciekł jej ktoś tak w ostatniej chwili. Wiedziała co to oznacza. To oznaczało, że ten mnich, ten cholerny, przeklęty mnich sprowadzi następnych. I tym razem przyjdą przygotowani. Każdy będzie miał pieprzony amulet. Będą iść recytując sutry. Będą dzwonić tymi pieprzonymi dzwoneczkami i oczyszczać każde obozowisko. O, do diabła. Szlag by ich. Klęska. Choć... spojrzawszy po ciałach, jakie tu ściągnęła by uzdrowić Hige, kobieta uśmiechnęła się paskudnie. Mnich musiał czuć się gorzej.

* * *

Jedno ri na zachód, cień przemykał się pomiędzy górnymi gałęziami starych drzew Shinomen Mori. Krwawy Bluszcz czuł gorycz porażki. Nie zdołali nic zrobić. Nic. Mnisi Fukurokujina byli zbyt młodzi. Zbyt dali się wciągnąć na drogę zemsty, posyłając jednego z nich w pojedynkę, a potem spiesząc mu na pomoc. Nie byli łowcami, choć mieli dobry plan i błogosławieństwo Fortuny.

Ale i tak bolało. Bo on był z nimi i nie zdołał sprawić, by go posłuchali. By pamiętali słowa saniwy:

- Kamigakari się udało, ale nie oznacza to od razu udanych łowów! Bądźcie ostrożni!

Zbyli starca. A on milczał. Milczał, bo do milczenia się przyzwyczaił. Bo milczał prawie całe swoje życie. Bo milczenie przecież było złotem, a mowa ledwie srebrem.

Teraz zostawały Sokoły. Co oznaczało, że przez całą noc będzie musiał tak szybować, wśród drzew, czując narastający ból i chłód, i dopiero z pierwszymi promieniami słońca będzie zmieniał postać. Z pierwszymi promieniami słońca przyjdzie jego własna agonia, którą będzie musiał przezwyciężyć, jeśli Klan Sokoła miał poznać prawdę o masakrze mnichów.


Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; godzina jazdy od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 20 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Więzy w końcu puściły. W końcu musiały. Najpierw Mai, potem jej własne. Yuuki miała ochotę jęczeć z bólu, czując jak krew wśród bolesnych, setkami igieł kłujących dreszczy dociera znowu do jej dłoni. To, że Mai naprawdę majaczyła, niepokoiło ją. Ucieczka była trudna, ale jeśli dziewczyna się nie pozbiera, Yuuki uświadamiała sobie, że być może będzie ją musiała zostawić...

-Yuuki, posłuchaj, musisz...nie, to ja muszę...muszę ci coś powiedzieć..to bardzo ważne...ważne...o Fortuny, czemu to tak boli? Yuuki, czy to znowu trzęsienie ziemi? Wszystko wiruje...

Mai ponownie zamknęła oczy, zaciskając usta z bólu.

Yukki delikatnie ujęła dłoń przyjaciółki w swoje.
Nie wiedziała jaka może być pora dnia czy nocy, w jaskini było bardzo ciemno, słabo widziała twarz przyjaciółki.

-Mai, co takiego jest ważnego? Musimy pomyśleć o ucieczce...może komuś udało sie dotrzeć do zamku...

Uniosła rękę do twarzy. Musiała wiedzieć co z jej okiem...

Mai chwyciła ją za ramiona, podciągając się ku niej. Chwyt był strasznie mocny. A spojrzenie rozgorączkowane i śmiertelnie poważne:

- Yuuki. Dwa dni temu. Wiecz... - krztusząc się krwią, która strumyczkami poczęła spływać z ust dziewczyny Mai kontynuowała ledwo - mogąc szeptać - rem... Yukiko... ży...je. Szukała... Gomen. CHciałam wpierw... - uchwyt dramatycznie się wzmocnił, gdy ciałem Mai poczęły targać konwulsje. Yuuki czuła budujące się w niej przerażenie. W jaskini razem z nimi najpewniej był ktoś jeszcze. Emma-O...


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Fu-Lenga; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Roztrzęsiony shugenja obudził się, czując wilgoć. Ręce miał jak z ołowiu, podobnie zresztą czuł całe swoje ciało. Przepocona bielizna uwierała, a jak się domyślał, pływał w pocie. Czując posmak na języku, oblizał wargi.

"I w krwi. Godzina Fu-Lenga. Od dziś tak będzie co dzień."

Satsumata spróbował zawołać sługę, ale gardło miał tak zaschnięte, że ledwo udało mu się zaharczeć. Shugenja w poczuciu klęski przymknął oczy. Czekał go niełatwy dzień, a dzisiejsza noc nie mogła mu już przynieść wypoczynku. Na domiar złego był tak słaby, jak nowonarodzone niemowlę. Nie mógł się ruszyć. Nie. Był nawet słabszy, w swoim obecnym stanie nie mógł nawet krzyczeć.

"Żałosne. Kuni Satsumata, jesteś żałosnym słabeuszem!" - próbował pogardą zmobilizować swą wolę, ale dzisiejsze wydarzenia zbyt nim wstrząsnęły, próba była skazana na porażkę.

W końcu, w pocie, krwi i łzach bezsilności, Kuni zamknął oczy i zrezygnowany zasnął.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 23-11-2007, 15:13   #104
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; godzina jazdy od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 20 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Czując jak krew tysiącem klujących igiełek dociera do zdrętwiałych dłoni Yuuki zacisnęła zęby, by nie jęczeć.
Stan Mai nie był dobry...był..zły.
Już, już jej dłoń dosięgła szczytu kości policzkowej, by zbadać oko, gdy Mai ponownie się ocknęła.
Mai chwyciła ją za ramiona, podciągając się ku niej. Chwyt był strasznie mocny. A spojrzenie rozgorączkowane i śmiertelnie poważne:

- Yuuki. Dwa dni temu. Wiecz... - krztusząc się krwią, która strumyczkami poczęła spływać z ust dziewczyny Mai kontynuowała ledwo - mogąc szeptać - rem... Yukiko... ży...je. Szukała... Gomen. Chciałam wpierw... - uchwyt dramatycznie się wzmocnił, gdy ciałem Mai poczęły targać konwulsje. Yuuki czuła budujące się w niej przerażenie. W jaskini razem z nimi najpewniej był ktoś jeszcze. Emma-O...

Fortuny...to niemożliwe...Yukiko żyje? Ale...jak to możliwe?
Nagły wir uczuć i emocji wtargnął w myśli dziewczyny.
Yukiko..Yukiko żyje...
Te trzy słowa jak mantra zdawały się odbijać echem w jej głowie.

-Mai..skąd wiesz? Powiedz coś więcej, na Fortuny, błagam cię...
Powiedz co wiesz o mojej siostrze!

Nagle Yuuki zastygła w miejscu.
Ktoś jeszcze był w jaskini, po prostu to czuła...
Czuła jakby drobniutkie łapki małych stworzonek o ostrych pazurkach biegały wzdłuż jej kręgosłupa.
Mocniej ścisnęła w dłoni aiguchi wiedząc jak mało jej to daje.
Instynktownie przywarła plecami do skały tuż koło Mai.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 25-11-2007, 08:27   #105
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Shiro Togashi, gdzieś na terytorium Klanu Smoka, 1 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna, godzina Amaterasu.

Być może przygotowania powinny trwać, by w pośpiechu nie przeoczyć niczego ważnego. Jednak dla małej Togashi był to problem odległy, dotykający ludzi majętnych. Kyoko nie posiadała niczego, co nie znalazło by miejsca w kieszonkach bawełnianego kimona, fałdkach obi, czy przeciągniętemu przez plecy kilkakrotnie złożonemu materiałowi pełniącemu rolę niewielkiego plecaczka.
Powinna ruszyć górskimi ścieżkami ku ziemią Feniksa by dotarłszy do Oceanu statkiem dostać się do Stolicy. Jednak nie znała ziem obranych w posiadanie przez pierwszego Shibę. Do tego mimo wiosny, a może przez wiosnę, górskie ścieżki mogły być nieprzekraczalne przez śniegi i roztopy. Poza tym istniała krótsza droga. Na wschód. Przez ziemię kochających wojnę Lwów. Toshi Ranbo. Shiro Akodo. Otosan Uchi. Dobrze utrzymane, szerokie trakty pozwalające na podróż zarówno za dnia, jak i w nocy, oraz mnogość zajazdów dających schronienie jeśli zajdzie taka potrzeba. Poza tym na ziemiach Feniksa jej dokumenty podróżne zwróciły by zapewne o wiele większą uwagę, a to nie wpłynęło by korzystnie na jaj misję, mimo czasu jaki jej dano.
Nie obejrzała się na Shiro Togashi. Tęskni się tylko za przeszłością pozostawioną w tyle, a Kyoko zamierzała tu wrócić. Do swojej teraźniejszości. Pod błogosławiącą jasnością Amaterasu ruszyła w drogę...

Shiro Togashi, gdzieś na terytorium Klanu Smoka, 28 dzień miesiąca Amaterasu, wiosna, godzina Shiby, rok 1114 wg kalendarzy Isawa.

"Czy posyłasz mnie samą?"
U jej boku nie siedzieli inni wezwani.
"Czy to rozsądne?"
Nie do niej należała ocena decyzji Otomusha-sensei.
"Czy wystarczy wiedzieć, że Ukryta Świątynia leży na południe od Otosan Uchi?"
W przeciwnym razie Sensei powiedział by więcej.
"Czy na pewno wiedzie tam droga?"
Togashi nie potrzebują cudzych ścieżek. Nie wysyła się gońca, jeśli wiadomo, że nie dotrze do celu.
"Co tak naprawdę mam tam dostarczyć?"
Wystarczy tam dotrzeć by poznać prawdę.
"Pytania?"
- Wsparcie Fortuny Dróg powinno wystarczyć by Twa przesyłka dotarła bezpiecznie do celu, Sensei. -
Jej palce objęły czarkę i przybliżyły ją do twarzy by poprzez zapach przygotować organizm na nadchodzący smak. Zapach przypomina. Myśli wędrowały przez poprzednie sceny z siedzącą nad herbatą Otomusha-sensei dziewczynką, aż do pierwszej. W tej, w któej liczyło się tylko ciepło wyganiające dreszcze i zmęczenie. Pierwszy łyk. Niewielki i szybki by przyzwyczaić przełyk do gorącego napoju. Potargane dłonie ślizgały się rdzawym śladem po drewnie ścianek. Nie. Nie tym razem. Wbiła spojrzenie w pajęczynę zadawnionych blizn widocznych tylko wtedy, gdy wiedziało się czego szukać. Od tamtego czasu przybyło ich. I przybędzie. Drugi łyk większy i świadomie przytrzymany by smak do końca sparaliżował zdolności języka. Przeszłość patrzyła na nią każdą chwilą. Reszta powoli by dać językowi czas na przezwyciężenie cierpkości. Każda przeszkoda przemija. Wystarczy dać jej dość czasu. Skończywszy przytrzymała czarkę patrząc przez chwilę na nauczyciela przez resztki oparów unoszących się jeszcze nad rozgrzanym naczyniem. Jej myśli dalekie były od wybiegania w przyszłość jakby ten niewielki poczęstunek był wszystkim po co została wezwana. Jak wtedy. Odstawiła czarkę.
- Dziękuję za herbatę, Sensei. Jej smak jest unikatowym w całym Cesarstwie. -
Przekręciła się lekko w stronę posążka. Tylko od Fortun zależały jej dalsze losy. Od Fortun i nieograniczonych możliwości człowieka.
 
carn jest offline  
Stary 26-11-2007, 21:03   #106
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Fukurou; ranek następnego dnia, koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Na miejscu zbiórki nie zastał jeszcze nikogo. Zapewne towarzysze załatwiali własne sprawy związane z wyprawą. Smok więc zrobił to samo i udał się do kuchni, w celu nakazania heminom przygotowania żywności na drogę. Fukurou czuł się dziwnie wchodząc w obowiązki dowódcy wyprawy. Ale czuł też się odpowiedzialny za Kraba i Skorpiona. W końcu zgodzili się na decyzję Fukurou bez większych oporów.
Załatwienie prowiantu przebiegło szybko i sprawnie. Ale nic w tym dziwnego, skoro wszyscy wiedzieli, gdzie się Fukurou wraz z towarzyszami wybiera.
Kolejną sprawą do załatwienia była stajnia. Smok miał własnego wierzchowca, na którym przybył do Kamisori Yoake Shiro, ale...Fukurou niespecjalnie się nim interesował podczas pobytu w twierdzy Kraba. Młody Smok kiepsko jeździł i nie przepadał za jazdą konną. W górach, w których się wychował, koń był zbytecznym ciężarem...Strome zbocza to nie miejsce dla końskich kopyt. Tak, góry to nie miejsce dla koni.
Dopiero, gdy zaczął swój trening w jako yojimbo zdobył niejakie doświadczenie w obchodzeniu się z końmi. Fukurou podszedł go zagrody przysadzistego siwka.
Jego imię brzmiało Subayai {Chyży} i być może był tak szybki jak brzmiało jego imię. Ale pod takim fatalnym jeźdźcem jak Smok, nie mógł nigdy udowodnić, że zasługuje na to miano. Fukurou podszedł do wierzchowca i nakrywszy mu chrapy dłonią, rzekł cicho spokojnym głosem.- Yuuzen Subayai {Spokojnie Chyży}, to ja Fukurou.-
Drugą dłonią podał do pyska Subayai słodką odmianę rzodkwi. Dzięki temu koń miał się skojarzyć smak jedzenia ze Smokiem i być mniej nerwowym podczas osiodłania i dalszej podróży. Tej sztuczki nauczyła go Kasumi-san, dawno temu. Fukurou uśmiechnął się smutno, na to wspomnienie...Pogłaskał konia po grzbiecie dłonią starając się wyczuć napięcie mięśni (kolejna sztuczka Jednorożców). Zbyt duże oznaczało, że koń jest zdenerwowany... Na szczęście Mirumoto Yomei dobrze dobrał wierzchowca pod umiejętności syna. Subayai był bardzo spokojny. Fukuro mozolił się długo z osiodłaniem wierzchowca. Ostatni raz robił to bowiem tuż przed przybyciem do Kamisori Yoake Shiro. Po czym równie niezgrabnie wdrapał się na grzbiet konia i zrobił rundkę dookoła dziedzińca. Następnie zeskoczył z konia, lekko poklepał go po grzbiecie w dowód uznania jego cierpliwości dla niezgrabności jeźdźca. I podał do zjedzenia kolejną porcję rzodkwi.
-Wyszedłbyś z wprawy, gdybyś jakąś miał Smoku.- ocenił posępnie Fukurou swe umiejętności jeździeckie.
Kolejnym punktem był posiłek, wyjątkowy pod wieloma względami...Pierwszym z nich było to w jakim stroju spożywał go Fukurou. Miał na sobie zbroję i cały ekwipunek.
W duszy słyszał żartobliwy głos siostry.- "Czyżby Smok zmienił się w zielonego Kraba?"
Dotąd bowiem, podobnie jak inne "kucyki", Smok nie jadał posiłku w zbroi. Tylko dla Krabów pancerz jest drugą skórą. Usługująca podczas posiłku Rei wyglądała inaczej niż zwykle. Mimo, że uśmiech gościł na jej twarzy, Fukurou mógłby przysiąc, że płakała wcześniej.
- "Kobiety, kto je rozumie?"- pomyślał Smok. Związany z wyjazdem posiłek zgromadził tych Krabów, którzy nie mieli akurat służby, a chcieli się pożegnać z towarzyszami broni. Wśród nich byli także Hiruma Masaroichi i Hida Itachi. Nic dziwnego, że sake lało się strumieniami. Fukurou z rozrzewnieniem wspominał przeszły już, czas spędzony na Murze Kaiu. Szkoda, że się skończył. W przeciwieństwie do bushi Kraba, Fukurou starał się unikać picia sake. Trzeźwy Smok był kiepskim jeźdźcem. Ale pijany Smok byłby jeźdźcem fatalnym.
W końcu nadszedł czas wyjazdu. Fukurou wlazł na grzbiet konie z "finezją" która wywołała by spazmy śmiechu u każdego Jednorożca i wraz z towarzyszami udał się w dalszą drogę. Spojrzał przez ramię na Kamisori Yoake Shiro wiedząc, że kończy się zapewne jeden ze spokojniejszych okresów jego żywota.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-12-2007 o 01:15.
abishai jest offline  
Stary 27-11-2007, 16:31   #107
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Inari Mura, prowincja Sasaryu, terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

- Stare, proste, nieładne - wypaliła patrząc mu prosto w oczy. - A jednak bardziej prawdziwe choćby od tych kwiatów na stole. Piękniejsze. Bo do czegoś służą, bo ktoś używał ich przez wiele lat i nie wyrzucił, gdy straciły doskonałość. Bo twój syn, panie, trzyma swoją czarkę w dłoniach jak coś bardzo kruchego, cennego.

Zutaka zatchnął się, słysząc te słowa ale Wenfu nawet ostrzej nie spojrzał. Zaledwie powoli pokiwał głową.

- Nerwowaś, pani - stwierdził tym swoim powolnym, toczącym się głosem. - Przez to, kiedy mówisz, słowa wychodzą jak, nie przymierzając, strzał z łuku. Do tego celnie strzelasz. Jeśli Twój ojciec też tak mało ma cierpliwości do innych, nie dziwię się, że macie wrogów. Te stare, nieładne czarki, to pamiątka po mojej zmarłej żonie. Zrobiła dwa takie komplety, jeden dla świątyni Ebisu-kami-sama, by przyniósł mi szczęście przy pierwszym ważnym zleceniu jakie otrzymałem po naszym ślubie, drugi do domu, bo wtenczas nie mieliśmy nawet glinianych naczyń. I tak, to najcenniejsza rzecz w całym tym domu.

Wenfu z nostalgią obrócił naczynie w dłoni, patrząc na szlaczek.

Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; godzina jazdy od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 20 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

- Jedź do... Kosaten Shi... - słowa przyjaciółki odwróciły uwagę Yuuki, która zwróciła się raz jeszcze do rannej, przykładając ucho do jej ust by słyszeć cokolwiek więcej. Za późno. Szept dziewczyny zamarł. Mai była albo nieprzytomna, albo...

"Wzruszające. Czy to jest ten moment w którym wszyscy płaczemy?", sarkastyczna uwaga nasunęła się przyczajonemu w cieniu obserwatorowi. Nadal jednak nie wykonał nawet jednego ruchu. Nie chciał zostać zauważonym. Kalkulował pospiesznie, co bardziej mu się opłaca. Nie znał też zamiarów więźniarek. No. Właściwie tylko jednej z nich, druga była martwa lub umierająca według niego. Tak czy inaczej, nie liczyła się już.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 29-11-2007, 22:06   #108
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Michi sano Kasuka na Eiko, Droga Słabego Echa Chwały, prowincja Sumigi, dwie godziny jazdy od granicy z prowincją Kintani, terytorium Klanu Żurawia; 13 dzień miesiąca Hidy, jesień, rok 1113 wg kalendarzy Isawa.

- Shiba Hiroshi-san? Słyszysz mnie? Jak się poza tym czujesz? - zapytał wyraźnie zatroskany Żuraw czyniąc ruch, jakby chciał położyć z powrotem młodego Feniksa.


Shiro Togashi, gdzieś na terytorium Klanu Smoka, 1 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna, godzina Amaterasu.

Toshi Ranbo. Shiro Akodo. Otosan Uchi. Trzy wspaniałe miasta, które same w sobie warte były osobnej podróży. Potężne, wspaniałe.

Kyoko zastanawiała się jednak nad paroma jeszcze kwestiami. Dostać się do Otosan Uchi było dla niej niemożliwe. Nie zatrzymywali by jej, nie przy jej papierach. Ale czy umożliwiliby dojście? Pielgrzymki do świątyń wokół Stolicy były silnie patrolowane, także przez mnichów sohei z rozmaitych bractw. Najpewniej zatem będzie mogła dotrzeć do Piast, a i to z pewnymi kłopotami. Wcześniej jednak było Shiro Akodo, stolica ziem Klanu Lwa. Tu również nie będzie prosto przejść. Patrole Lwa doskonale potrafiły czytać papiery podróżne, jej zaś - choć zapewnią jej przejście - zwrócą ich uwagę. Pytanie, jaką? Stary konflikt z Lwem o Klan Ważki nigdy nie wygasł naprawdę, lecz jedynie przygasł, na podobieństwo uśpionego wulkanu. Toshi Ranbo zaś ostatnio znowu zaczynało wrzeć z racji konfliktu na linii Lew - Żuraw. Póki co jednak, droga była jedna. Należało zejść z gór, a pewne zejście musiało potrwać.


Shiro Togashi, gdzieś na terytorium Klanu Smoka, 28 dzień miesiąca Amaterasu, wiosna, godzina Shiby, rok 1114 wg kalendarzy Isawa.

- Pytania?
- Wsparcie Fortuny Dróg powinno wystarczyć by Twa przesyłka dotarła bezpiecznie do celu, Sensei.

Otomusha sucho dodał, karcąco patrząc na dziewczynę:

- To nie Fortunom powierzam tę paczkę, lecz tobie, dziecko. I nie sądź, że będziesz przez to posłańcem Fortun.

Mina wykrzywiona przez herbatę najwyraźniej starczyła za odpowiedź, bo Otomusha-sensei przeniósł wzrok, spojrzał na moment w okno, nieco zamyślony.

- Dziękuję za herbatę, Sensei. Jej smak jest unikatowym w całym Cesarstwie.

Otomusha nieobecnie skinął głową na jej słowa, pogrążony we własnym świecie. Kostyczny starzec w końcu również obrócił się ku posążkowi Fortuny.

- Nie będzie to kamikagari, więc możesz śmiało tu podejść dziewczyno. - Rzucił, klęknąwszy na poduszce przed rzeźbą, wskazując na drugą takową.


Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 12 dzień miesiąca Shinjo

Śniadanie u pana Doji nie było szczególnie celebrowanym posiłkiem. Sam Doji Yasuhiku najbardziej przepadał za obiadem, w myśl bowiem zaleceń lekarzy, jego śniadania i kolacje miały być skromne, a nawet jeśli Doji-sama posłałby zalecenia wraz z lekarzami za drzwi, to jego córka, panna Ameiko przestrzegała ich z równą powagą, z jaką przejęła po swojej matce każdy inny obowiązek pani domu.

Dlatego śniadanie u pana Doji było skromne, choć sycące, co było powodem pewnej zgryzoty dla lubiącego dobrze zjeść starszego już samuraja.

Doji Yasuhiku już siedział przy niewielkim stole, po swojej prawej mając Naritokiego. Obu im usługiwała panna Ameiko, siedemnastoletnia dziewczyna, smukła niczym wierzba. Ameiko przykuwała uwagę wszystkich, jeśli nie brązowymi, sarnimi oczyma, to falą czarnych włosów, jeśli zaś nie nimi, to ewidentnym bogactwem kimona, które mimo żałobnych kolorów nie mogło ujść uwagi. No i pewna aura, jaka otacza kobietę ze złamanym sercem.

Hiroshi dowiedział się o tym może drugiego dnia pobytu, kiedy usłyszał dwie praczki komentujące przy robocie, jak to panienka za cztery dni znowu będzie odwiedzać grób ukochanego. Kobiety zastanawiały się, czy Doji-sama na to zezwoli, bo to już drugi rok, a panienka nie chce spojrzeć nawet na innego, a czas do ślubu...

Pomieszczenie urządzone było podobnie jak cała reszta domu. Ze smakiem, i dbałością o detale. Kolorowe panele ścienne były teraz odsunięte jak najszerzej, powodując, że pokój nabrał na przestronności, pomimo stosunkowo małych rozmiarów. Pan Doji był złośliwym człowiekiem, ale zadbał o to, by goście poczuli się docenieni, zapraszając ich na wspólne posiłki do prywatnych pokojów. Naritoki z miejsca docenił gest, skłaniając się nieco głębiej niż dotąd, rzekł krótko, jak to on:

- Honor to.

Poza gospodarzem, odzianym w szarobłękitne kimono z wzorem przedstawiającym kępę bambusów, swoim bratem oraz panną Doji, Hiroshi dostrzegł też niedawno poznanego Kakitę, stróżującego na stojąco nieopodal swego pana. Kakita mrugnął doń lewym okiem na powitanie, uśmiechając się.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 01-12-2007 o 23:26. Powód: Obiecane rozszerzenie dla Wellina
Tammo jest offline  
Stary 01-12-2007, 00:39   #109
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Shugenja długo kazał na siebie czekać swoim gościom. Nim chuda postać Satsumaty ukazała się na szczycie schodów, Bayushi i Hida zdążyli oglądnąć dokładnie schludne wnętrze, zdobione odręcznie malowanymi portretami ludzi, z których paru znali. Portrety były rysowane pospiesznie, węglem na papierze.

- Manji-san? Nigdy nie pytałem, ale ciekawi mnie, czemu pojawiłeś się na Murze. - Rzucił niezobowiązująco Akito jak tylko usiedli. Przyglądał się portretom, rzuciwszy krótkie spojrzenie Skorpionowi.

- Niewiele osób na zamku zna powód mojego tu przybycia - Manji ściszył głos, uniósł się dając jednocześnie znak Krabowi aby ten nadstawił ucha. Kontynuował szeptem: - Wierzę, że mogę ci zaufać Hida Akito-san. Gdyby to się wydało miałbym poważne kłopoty na ziemiach Skorpiona - zawiesił głos na chwilę - powodem dla którego tu przybyłem jest dług wdzięczności u Kuni Tsukai Sagasu, który przechodził z pokolenia na pokolenie. Spłatą długu miała być wierna służba na Murze. Teraz spłaciłem dług, a mój przodek może spać spokojnie.

Chwilę po tym, Manji znieruchomiał, oddech stawał się coraz wolniejszy. Próbował nie myśleć o Noriko-san, lecz inne myśli niespodziewanie napłynęły.

"Jeszcze niedawno byłem wśród bliskich."

Sho Mura; gdzieś na terytorium Klanu Skorpiona; 13 dzień miesiąca Doji; lato rok 1112.


Od trzech dni obaj samurajowie nie jedli prawdziwego jedzenia, żywili się owadami i trawami popijając wodą. Mimo to Bayushi Katsumata prowadził intensywne treningi na postojach. Manji niemal mdlał z wycieńczenia ale jego sensei był nieugięty.

- Ruszaj się Manji-kun! Szybciej!

Cios i błyskawiczna riposta, która pozbawiła młodego bushi oddechu i posłała go na mokrą trawę.
Chwilę odczekał, odzyskał oddech, wstał.

"Nie tak łatwo można zniechęcić Bayushi Manji, mój Sensei. Zobaczymy czy nauczyłem się wystarczająco dobrze od Togashi-sensei."

Złośliwy uśmiech na spoconej i ubrudzonej twarzy zdradził młodzika, Stary Wilk znał go dobrze, zbyt dobrze.
Podpuścił postawą swego ucznia, który zaciekłością przypominał ranne zwierzę nie mające gdzie uciekać. Katsumata opuścił gardę, Manji wyprowadził błyskawiczne cięcie po łuku od lewego boku Katsumata zastawił się, gdy bokeny zderzyły się ze sobą, Manji wykonał obrót w łokciach jednocześnie obniżając pozycję, wyprowadzając kolejne cięcie na prawy bok Katsumaty skrócił dystans. Sensei sparował lecz Manij stał już blisko przydeptując lewą stopę swego Uke, wystarczyłoby popchnąć Katsumatę i wykonać pchnięcie. Wszystko pewnie by się powiodło gdyby nie nagła utrata równowagi Manjiego, który przy pomocy swego sensei znalazł się w bardzo niewygodnej pozycji, twarzą do ziemi z boleśnie wykręconą prawą ręką.

- Dobrze Cię Togashi-san przeszkolił, niewiele brakowało. A teraz obmyj twarz uczniu i rusz do wsi.
- Hai Sensei-sama.


Po chwili młody Skorpion szedł po polnej drodze w kierunku niewielkiej osady. Po prawej miał pola, a po lewej las, przystanął na chwilę by móc podziwiać chmury czerwone od zachodzącego słońca. Dopiero burczenie w brzuchu przywróciło go do rzeczywistości. Gdy dotarł na miejsce wypytał się o pracę tamtejszego urzędnika, jak zwykle nic nie było. Zrezygnowany wracał, był zdesperowany, najchętniej by przebrał się za jakiegoś heimina i pożyczył worek ryżu. Jednak nie mógł tego uczynić, nie on, był strażnikiem porządku, to on był prawem więc gdyby ukradł musiałby sam siebie zabić. Wracając myślał o jedzeniu... "świeży ryż z warzywami delikatnie przyprawionymi, soczyste małże, usmażony w głębokim oleju kalmar w cieście, a na koniec owoce z miodem i mleczkiem kokosowym!"
Niemal wykrzyczał ostatnią myśl, w żołądku znów zabulgotało.
Było już ciemno, jedynie księżyc dawał słabe światło. Gdy mijał ostatnią chatę, usłyszał czyjeś kroki, ruszył w tamtą stronę skradając się. Myśli o jedzeniu wnet się rozwiały. Dostrzegł sylwetkę postaci, która przemykała w stronę głównego traktu. Manji szybko zawrócił i pobiegł drogą, wiedział, że jak będzie wystarczająco szybki to przetnie drogę na mostku. Gdy już tam się znalazł ukrył się za drzewem nasłuchując. Zaczynał się już obawiać, że tamten był szybszy, już miał opuścić kryjówkę, powstrzymał go zachrypnięty głos zbliżającej się postaci. Manji ze swego ukrycia widział w słabym świetle księżyca wesoło śpiewającą postać. Był w obszarpanym kimonie, brudny i nieogolony, miał miecz zatknięty za obi na lewym boku, w ręku trzymał worek ryżu. Ronin zatrzymał się tuż przed mostkiem, na jego drodze wyrósł Skorpion z obnażonym ostrzem. Upuścił worek z cenną zdobyczą odruchowo kładąc prawą rękę na rękojeści miecza. Ciało ronina sprężyło się, był gotowy do biegu, lecz gdy dostrzegł młodzieńczy wygląd Skorpiona, gdy przyjrzał mu się uważnie, był już pewien, że dziś zaśnie z pełnym żołądkiem.

- Zejdź mi z drogi synku! Nie masz szans ze mną! Zawróć póki masz na to czas, nie mam dzisiaj nastroju do zabijania, a zwłaszcza dziecka - ostatnią część wypowiedział szeptem.

Stali przez pewien czas, przyglądali się sobie, przyglądał się im sam Pan Księżyc.

"Ja tu żrę jakieś zielska i robale, a ten wyrzutek ukradł worek ryżu, na moich ziemiach!"

- No na co cze... - nie dokończył ronin.

Manji ruszył pierwszy, wyprowadzając szybkie cięcie z lewego boku, ronin ledwie zdążył postawić zastawę, Skorpion ugiął kolana, wykonał obrót, łokcie zmieniły ułożenie, a ostrze miecza ominęło zastawę ronina. Był on na tyle zaskoczony, że nie zdołał utrzymać swej broni, która poleciała gdzieś w krzaki. Po chwili czuł ciepło na prawym boku, szyi i metaliczny posmak krwi wypełniający mu usta.
Ostrze skorpioniego miecza rozcięło mięśnie na żebrach, lecz największą szkodę poczyniło otwierając szyję od prawego obojczyka do lewego ucha. Stojąc na lewej stopie ronina Manji pchnął konającego unikając jednocześnie tryskającej krwi.
Obojętnym wzrokiem przyglądał się zabitemu roninowi.

"Miecz nosiłeś chyba tylko po to aby straszyć heiminów i hininów."

Strzepnął resztkę krwi z ostrza i wsunął je wyćwiczonym ruchem do saya.
Zabrał ze sobą katanę ronina i worek ryżu. Udał się do właściciela worka, aby go oddać. Dwie garści ryżu odsypał do sakwy, resztę oddał heiminowi. W podzięce otrzymał mały worek ryżu, część Manji poprosił aby mu ugotować.
Miskę jeszcze ciepłego ryżu przyniósł sensei, ten zjadł troszeczkę oddając miskę swojemu uczniowi.

"A potem ugotowaliśmy resztę ryżu, odebraliśmy niewielką nagrodę i sprzedaliśmy całkiem nieźle miecz. Nigdy nie zapomnę tego roku."



Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.

Wspomnienia powoli się oddalały.

Akito i Manji patrzyli długo, próbując rozpoznać osoby. Pierwszemu udało się Skorpionowi.

- Górny rząd po lewej - rzekł cicho do towarzysza - trzecia twarz od ściany. Kwatermistrz. Ale spójrz na to - uniósł wskazując dłoń. Niedaleko ołtarza przodków przy którym paliły się kadzidełka, ściana była całkowicie pusta. W jednym tylko miejscu, nieco ponad ołtarzem, nieco po lewej, znajdował się portret.

- Hida Sago-sama - rzekł cicho Akito, rozpoznając bez pudła kpiący uśmiech na pospolitej twarzy kobiety.

Przez moment spoglądali w milczeniu na portrety, wyszukując i zapamiętując twarze. Poza portretem kwatermistrza, wszystkie łączyła jedna cecha wspólna. To były twarze zmarłych.

Akito zamyślił się, patrząc na to. Dłoń spoczywająca na kolanie zacisnęła się w pięść. Powoli zaczął mówić:

- Satsumatę podobno nazwał tak jego sensei. Nazwał go Łapaczem Ludzi. I faktycznie, w Kamisori tym właśnie był. Łapał Ludzi, zanim za daleko odeszli. Łapał ich, i ich zawracał. Podejrzewam... że to ci, których nie złapał. Choć nie wiem co tu robi Kaiu-san.

Zapadł moment ciszy w który Manji uważnie patrzył na drugiego zamaskowanego samuraja i na portrety.


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; kwatera Satsumaty; godzina Togashi; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.


- Konbanwa, panowie. Zakładam, że skoro jutro wyjeżdżacie, jest to pilne - wyszeptał, odkaszlnął i powtórzył dwa tony głośniej. - Co Was sprowadza?
- Wybacz Kuni Satsumata-san, Kaiu-san 'kwatermistrz' ofiarował każdemu z naszej trójki podarek, gdy ofiarowywał mi mój, poprosił abym otworzył go w Twojej obecności.


Manji wyciągnął pakunek przed siebie, lewą ręką wypychał go do przodu, a prawą dłonią uzbrojoną w niewielki nożyk rozcinał materiał. Cięcie było płytkie, a ostrze było położone równolegle do pakunku. Ostrze schował do rękawa tak samo cicho jak je wydobył. Oczom zebranych ukazało się długie, jasne bardzo drzewce. Chwilę trwało, nim ktokolwiek uświadomił sobie na co patrzy. Był to łuk wojenny. Dai-kyu, z nadzwyczaj ciekawego drewna.

- Och - rzekł Satsumata uśmiechając się - To ci dopiero. Aż przywodzi wspomnienia. Yasuo, przynieś proszę pakunek z monem Kaiu, z samego szczytu szafki w pokoju nad łaźnią.

Yasuo popędził wykonać rozkaz, gdy uśmiechnięty shugenja zaczął opowieść. Pod jej wpływem niemal młodniał w oczach.

- Jakiś czas temu, będzie już niemal dziesięć lat chyba, święciłem ołtarz. - Lekki uśmiech wciąż nie opuszczał twarzy shugenja. - Przy tej okazji sprowadziłem drewno z Isawa Mori, dużo drewna. Okazało się, że po pracy, stolarzom zostało mnóstwo szczap. Nie wiedziałem co z nimi zrobić i w przypływie irytacji niemal rozkazałem im je spalić. Wtedy wystąpił nieznany mi samuraj z rodu Kaiu, który skłonił mi się głęboko, mimo, że był starszy ode mnie o niemal dekadę, a potem powiedział, że to drewno jeszcze może pomóc naszemu Klanowi. Chciałem go wyśmiać, ale Rei przeważyło we mnie i powiedziałem, by uczynił mi ten zaszczyt i pokazał mi co można z tym drewnem zrobić. I pokazał mi. Zrobił łuk i strzały, Bayushi-san. Ten łuk, i te strzały. - Dodał shugenja, prezentując przyniesiony pod koniec opowieści przez służącego kołczan.

Manji spoglądał na Satsumatę ze zdziwieniem, miał strasznie jednoznaczną minę, na jego szczęście ukrytą pod maską, minęła chwila zanim się opanował.

- Nie jestem godzien przyjąć takich cennych pamiątek.
- Bayushi-san, kryształowy nóż jaki Ci pożyczyłem będziesz musiał mi oddać nim wyjedziesz. Łuk i strzały z drewna z puszczy Isawa są zabójcze dla stworzeń Nienazwanego, jeśli zostały poświęcone. A te sam poświęciłem, lata temu jeszcze. To nie zwykłe pamiątki.
- Więc postaram się jak najszybciej zwrócić podarek, proszę oto kryształowy nóż. Dziękuję, bardzo dziękuję.
- Manji ukłonił się oddając nóż. - Cel mojej wizyty został osiągnięty, chciałbym się pożegnać przed wyjazdem i mam prośbę od Ciebie, Kapłanie Kuni Satsumata-san. - Manji położył przed sobą kawałek papieru - zapisałem na tej kartce swój poemat śmierci, prosiłbym o umieszczenie go na nagrobku jeśli zajdzie taka potrzeba, tak aby żaden Yuurei nie mógł napluć na mój grób.

"To teraz mam dwa łuki, nie wiem po co, skoro strzelcem jestem takim sobie, ale lepiej, że nie dostałem tetsubo albo jakiegoś innego żelastwa."


Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; Brama wyjazdowa; poranek; koniec miesiąca Onnotangu; wiosna rok 1114.
Tuż przed świtaniem Manji był już w stajni, czyścił słomą bok Rinoko. Podawał jej soczystą marchew lewą ręką, którą wcześniej wypachnił. Przyzwyczajał klacz do swego zapachu, a zapach perfumy miał przywoływać spokój w umyśle konia. Na dodatek nucił pieśń pochwalną do Fortun, chciał również brzmieniem głosu umieć ją uspokajać gdy zajdzie taka potrzeba.
Przed śniadaniem klacz była gotowa do podróży, wystarczyło nałożyć siodło i można ruszać.

"Ciekawe jakiego Akito ma konia, jeśli tego samego wzrostu co Rinoko to będzie wyglądał jakby jechał na psie."
Uśmiechnął się wyobrażając sobie olbrzymiego Akito na małym koniku.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 05-12-2007 o 20:49.
Manji jest offline  
Stary 01-12-2007, 09:56   #110
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; godzina jazdy od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 20 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.


Yuuki starała się złowić najmniejszy dźwięk wydawany przez osobę znajdującą się prócz niej i Mai w jaskini.
Nagle szept przyjaciółki wyrwał ją z nasłuchiwania.
Głos Mai był tak cichy, że musiała przysunąć twarz do twarzy przyjaciółki by usłyszeć jej słowa:
- Jedź do... Kosaten Shi...


Yuuki schyliła się jeszcze niżej mając nadzieje, że Mai powie coś więcej.
niestety ta nic więcej nie odrzekła.
Straciła przytomność, lub...


Yuuki gorączkowym ruchem poczęła sprawdzać puls rówieśniczki.
Nadal miała tę podskórną pewność, że nie są same w jaskini, ale były ważniejsze rzeczy...

W głowie tłukła się jedna myśl-
'Kosaten Shi...to nie jest pełna nazwa.
Cóż za miejsce mogła mieć Mai na myśli?'
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172