Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-08-2007, 15:58   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; po wizycie u kwatermistrza.

Słowa rozmowy z kwatermistrzem brzmiały w głowie Fukurou, gdy zamknął za sobą drzwi.
"-Hai Smok-san, taisa-sama przekazał, że ktoś wyjeżdża. Ale nie wspomniał, że samuraj smoka. Hida Akito... Imię brzmi raczej na członka klanu Kraba, ne? -odparł wtedy Krab.- Chyba, że przez pomyłkę włożyłeś kimono innego samuraja.
- A może jesteś członkiem jego świty Smok-san. Hida Akito-san ma mieć towarzystwo w podróży.-
dodał po chwili Krab.
- Zapewne więc Kaiu-sama jestem członkiem owej świty. - rzekł Fukurou, rozpoznając mon identyczny z monem jego szwagra. - Wiesz może, jak się szybko dostać do Zamku Goblina?
- Wiem Mirumoto-san.- rzekł Krab pokazując, że i jemu heraldyka nie jest obca. - Jest droga prosta i droga Kraba... Droga prosta jest długa, ale bezpieczna, a droga Kraba... dla elity wojowników wiedzie przez Shinomen Mori..."

Koniec końców synowi Mirumoto Yomei nie udało się załatwić pomyślnie sprawy... Kwatermistrz potrafił być strasznie uparty.
"Brawo za dyplomatyczne talenty Fukurou, ojciec byłby dumny"- Samuraj zrugał samego siebie w myślach.
Smok udał się na wewnętrzny dziedziniec... Obecnie cichy i pusty, ale gdy nadejdzie godzina Bayushi rozpoczną się walki sumai, gromadzące prawie wszystkim samurajów z twierdzy, którzy w tym dniu nie mieli obowiązków.
Ale na razie zbliżała się godzina Hantei... I Fukurou miał możliwość treningu w samotności.
Fukurou zsunął górną cześć kimona odsłaniając tatuaże, następnie odłożył nieopodal daisho.
Dzisiaj przypadał trening kaze-do...Fukurou zamknął oczy i skupił się na naukach swego dziadka. Prawie słyszał jego głos mówiący "Twe ruchy muszą być płynne jak woda i pełne energii jak ogień, a twe ciosy zaś szybkie jak wiatr i mocne jak ziemia Fukurou-kun. Zaś twój umysł musi wypełniać pustka. Gdy oczyścisz swe myśli z emocji to pustka zagości w twym umyśle i połączy cztery żywioły w jedną niepowstrzymaną siłę, a twoje kaze-do stanie się nie do pokonania."
Z zamkniętymi oczami Fukurou wykonał pierwszy cios, i zaczął wykonywać pierwsze kombinacje uderzeń chwytów i dźwigni... Najpierw najprostsze, żeby rozruszać mięśnie, potem zaś przeszedł do coraz bardziej skomplikowanych.
Kolejny cios, chwyt przewrót, i kolejny przeciwnik istniejący w jego wyobraźni leżał na ziemi..
Samuraj Smoka otworzył oczy, nałożył na ramiona górną cześć kimono, i prawie z nabożną czcią wsunął daisho za obi.
Wybór jaki mu przedstawił Kaiu-sama nie napełniała młodego Smoka optymizmem. Podjął już decyzję.. Wyruszy poprzez Shinomen Mori...Droga okrężna trwałaby zbyt długo. Tyle że wyprawa grupki samurajów do tej puszczy jest już niebezpieczna, zaś wyprawa pojedynczego samuraja to praktycznie samobójstwo.
"Samuraj ginący po wykonaniu obowiązku to bohater, samuraj ginący podczas wykonywania obowiązku to ofiara własnej arogancji"- zacytował cicho Fukurou jedną z nauk swego dziadka. Fukurou wysunął swą katanę i spojrzał na grawerunek, Musashi wiedziałby co robić... Yomei wiedziałby...także matka Fukurou by wiedziała.
Ale on nie wiedział czy wybór jest dobry i czy dwóch samurajów jest w stanie pokonać drogę przez Shinomen Mori...O ile Hida Akito poprze jego pomysł.
Kolejne kroki skierował do kwater posłańców.. Chciał by jego listy dotarły bezpiecznie, więc wybór kurierów był oczywisty. Co prawda jeszcze ich nie napisał, ale miał taki zamiar.. Dobrze byłoby uprzedzić posłańca przed faktem dokonanym.
No i Fukurou musiał jeszcze porozmawiać z Akito-san, na temat trasy podróży i przygotowań do niej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 03-02-2009 o 10:16.
abishai jest offline  
Stary 06-08-2007, 04:58   #12
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kaeru Toshi, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna

Ikoma Akihito miał dziś pecha. Po pierwsze, niecałe ri od miasta jego koń stracił podkowę. Aby zwierzak nie okulał, mężczyzna prowadził go aż do domu, a potem do stajni, gdzie kowal okazał się zawalony zleceniami. Po drugie, zamiast obiecanego miesiąca, miał w domu spędzić zaledwie tydzień. Po trzecie, jego matka znowu miała się gorzej i naprawdę nie wiedział, jak jej to powiedzieć. No a po czwarte, kiedy miał nadzieję polepszyć sobie nastrój wizytą u Keiko, dowiedział się, że zachorowała.

Kiedy zatem ktoś wpadł na niego wypadając w pełnym biegu zza rogu, mężczyzna długo się nie zastanawiał.

- Bakayaro - syknął - Uważaj, jeśli nie chcesz zębów stracić!

Oszacowawszy wzrokiem kobietę, Akihito miał ochotę pluć sobie w brodę. Niewielka sylwetka, delikatne rysy pospolitej i bladej twarzy, posklejane kosmyki, obecnie w dodatku sklejone od wszechobecnej wskutek mgły wilgoci. Nikt, kogo uważałby za godnego przeciwnika, zatem nikt, kogo wartałoby ewentualnie zastraszać. W dodatku kobieta nie nosiła daisho, miała płócienne spodnie i wełnianą kurtę, bez żadnych monów. Półczłowiek. Ikoma miał ochotę splunąć.

"Zupełnie jakbym znęcał się nad dzieckiem. Po co uniosłem głos? Pech, po prostu..."

W myślach Sun Li Shin zaklęła cicho.

"Diabli nadali cholernego Lwa. Zębów stracić? Rusz się tylko a odetnę Ci palce."

Nim Akihito zdołał się odezwać, kobieta skłoniła się w pas:

- Najmocniej przepraszam za moją niezgrabność szlachetny panie. Hontouni gomen nasai, o-samurai-sama.

"Nażryj się komplementami i idź dalej. No już."

Ikoma westchnął niedostrzegalnie, na moment zamknął oczy, a gdy je otworzył, na kobietę patrzył zupełnie inny człowiek. Gdyby ktoś znał ciążące na Lwie problemy, byłby zdumiony otwartością spojrzenia, serdecznością głosu czy ciepłem uśmiechu:

- Nic się nie stało. Cała i zdrowa? Różni się ode mnie odbijali, a Ty biegłaś ze sporym impetem, więc pytam. Jak Ci na imię?

- Sakura. Nie, nie, wina jest moja o wielki panie. - choć w głosie kobiety była tylko uniżoność, w myślach myśli kłębiły się jedna za drugą.

"Pyta o imię? Mazui desu! To nie zwykły arogant! Sakura? Sun Li, nic lepszego nie mogłaś wymyślić? Tylko, co jeśli zapyta co tu robię. Mazui! Hontouni mazui! Spróbujmy..."

- Ano... - nieśmiało zacząwszy, kobieta uniosła lekko głowę, lecz nie patrzyła na twarz samuraja - Przepraszam panie najmocniej, ale nakazano mi pośpiech...

Akihito uśmiechnąwszy się, machnął ręką. Kobieta skłoniła się i zgrabnie wystartowawszy, pobiegła dalej drogą. Akihito zastanawiał się, czy nie krzyknąć do niej by uważała wypadając zza rogów, ale tylko pokręcił głową. Westchnął z rezygnacją.

- Ależ ponurak się ze mnie robi na stare lata. Heimin który spieszy się wykonać życzenie swego pana a ja już tracę nastrój. No! Parę głębszych wdechów i idziemy. Trza się otrząsnąć. No proszę. Nawet zapachniało jaśminem, choć to nie pora na to jeszcze...

* * *

Doszedłszy do domu, Ikoma oddał szacunek przodkom, wykąpał się, przebrał w czyste ubranie i zjadł obiad. Obsługująca go stara kobieta milczała. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by zorientować się, że coś chodzi jej panu po głowie. Dopiero, kiedy pojawiła się z herbatą, Akihito uniósł dłoń. Kobieta stanęła, spojrzała nań.

- Jizu, powiedz mi, ile kosztują jaśminowe perfumy?

- Panie?! - zdumienie przełamało opanowanie kobiety, gdy pytając wybałuszyła oczy na samuraja.

- Dobrze słyszałaś.

- Saa... Pół koku za buteleczkę.

- Pół koku?! - teraz przyszła kolej na mężczyznę, który zakrztusił się herbatą.

- Teraz ciężko je dostać. Przez zimę skończyły się zapasy, a nowe karawany od Yasuki, Doji czy Ide jeszcze nie dotarły. To, co zostało, kosztuje. - rzeczowo odparła służąca.

- Soka... Dziękuję. Możesz odejść.

Gdy służąca odeszła, Akihito zapatrzył się na fruwające w ogrodzie dwa wróble, popisujące się przed trzecim. Pół koku za buteleczkę. Albo zatem złodziejka, albo... albo to nie była służka. Jeśli jednak nie służka, to kto? I czemu tutaj, tak głęboko na terytorium Lwa?

Mniejszy z wróbli dziobnął większego, zmuszając go do chwilowego odlotu. Zanim jednak przysiadł się do trzeciego, większy wpadając nań zepchnął go z gałęzi. Oba wróble podjęły przepychanki.

"Nie doszukuj się wrogów w każdym cieniu." - upomniał sam siebie. "Najpewniej złodziejka. Jeśli sprzeda taką buteleczkę... Bez sensu. Po co by się perfumowała? Do diaska... Dlaczego zawsze ja zauważam takie rzeczy? Co za pech. Co za cholerny dzień. To była dzielnica północna. Kto jest za nią odpowiedzialny? Matsu Chinoko? Fatalnie. Jeśli przyjdę do niej z taką sprawą, podziękuje za mój czas, nic z tym nie zrobi i jeszcze wyśmieje mnie za plecami. Nienawidzi mnie od tej historii z Daitorą..."

Wróble rozpoczęły regularną walkę. Znudzony brakiem zainteresowania trzeci ptaszek odleciał. Mężczyzna podniósł się, podszedł do okna i zamknął je.

Ludzie leniwi dawno machnęliby ręką. Obowiązkowi poszliby do pani Matsu i zdali jej sprawę, było to bowiem jej sprawą, czy pachnąca jaśminem chłopka zasługuje na uwagę. Jej sprawą i jej odpowiedzialnością i powiedzenie jej o tym było krokiem, jaki powinno się wykonać, nawet wiedząc, że to krok kompletnie bezużyteczny.

Ikoma Akihito jednak nie lubił kroków kompletnie bezużytecznych. Toteż siadł z powrotem przy wpół wypitej herbacie i pogrążył się w rozmyślaniach...

* * *

Prowadzony pewną ręką pędzelek stawiał czarne znaki na czystej karcie. Starszy, siwowłosy mężczyzna o pobrużdżonej wiekiem twarzy ze skupieniem pisał długi list. W pokoju było ciemno, wszystkie okiennice były zasłonięte, nie było żadnego źródła światła poza światłem sześciu świec na świeczniku, stojącym tuż za stolikiem, na którym rozłożone sumi-e oraz karta papieru były jedynymi przedmiotami.

Kaligrafię przerwało ciche pukanie.

- Sensei? Shańbiona przybyła.
- Wpuść ją, Kamimori.
- Hai.

Strażnik cofnął się z szelestem jedwabiu ocierającego się o tatami, po czym przesunął drzwi. Starzec wyprostował się, odłożył pędzel. Poza tym, nie wykonał żadnego ruchu.

Wchodząca postać była niewysoka. Bez widocznej broni, niezbyt pewna siebie, co dało się poznać po rzuconym ku strażnikowi spojrzeniu, jak i po tym, że zatrzymała się zaraz po wejściu do komnaty, by złożyć pełen wahania ukłon. Nieco zdyszana.

- Wejdź proszę.
- Panie - głos przepojony był szacunkiem. I czymś jeszcze.
- Usiądź. - dłoń starca lekko uniosła się z bioder, wskazując na poduszkę po drugiej stronie stolika.

Kobieta posłusznie usiadła na wskazanym miejscu. Jej twarz znalazła się teraz idealnie na poziomie świecznika, tak, że było świetnie widać jej bladość, krople potu na czole i skroni, nieporządną, źle uczesaną fryzurę i strach w oczach.

- Sun Li Shin-san. Jak rozumiem, wypełniłaś powierzone Ci zadanie.
- Hai. - szepnęła kobieta. - Czy... - zaczęła, lecz zamilkła.
- Czy teraz przywrócę Ci nazwisko... o to chciałaś zapytać, tak?
- Hai. - nerwowość kobiety uczyniła jej głos chropawym, zacisnęła jej dłonie na brzegach kimona, przyozdobiła potem skronie. Mrugając, Sun Li Shin starała się przebić oczyma przez światło świec, by dostrzec twarz rozmówcy. Świecznik jednak uczynił rzecz niemożliwą. Kobieta próbowała pocieszyć się, że to działa w obie strony, ale marna to była pociecha. Jej obecny pracodawca nigdy jeszcze nie sprawił na niej wrażenia, jakby tak ustawione świece mu przeszkadzały.

- Saaa... Któż to wie, teraz, nim jeszcze usłyszałem co masz mi do powiedzenia.

Nabrawszy powietrza w płuca, kobieta rozpoczęła raport:

- Zgodnie z poleceniem, panie, obserwowałam dom Akodo Ichizo od dwu dni. W nocy mgła była na tyle gęsta, że nie można było dojrzeć własnej ręki. Dlatego zaraz z rana porozmawiałam z podkuchenną, Satoe. Dowiedziałam się od niej, że panienka Keiko zachorowała. - oddech - Oczywiście, nie poprzestałam na tym. Natomiast, jak już wiemy, służba w tym domu jest nieprzekupna, a pana Ichizo uważają za wielkiego samuraja, niechętnie więc mówią o jakichkolwiek nieprzychylnych mu sprawach. Nie pytałam więc dalej, lecz zamiast tego poczekałam na okazję i zakradłam się do stajni. Nie było wałacha Keiko. Ruszyłam ku najbliższej bramie, lecz tam nikt jej nie widział. Po chwili - oddech, krótka myśl, czy wspomnieć o bieganinie po bramach i uprzedzonych zawczasu strażnikach, którzy mieli wypatrywać dziewczyny - dowiedziałam się, którą bramą wyjechała. Pojechała drogą ku Shiro Matsu panie.

- Czy to wszystko, Sun Li Shin-san?
- Iye. Dwa dni wcześniej, kiedy nakazałeś mi panie obserwację, ze szczególnym zwróceniem uwagi na to, kto wyjeżdża z domu pana Akodo, poprosiłam Cię o dwu ludzi, bowiem domostwo w którym mieszka ów samuraj ma trzy drogi wyjścia. - dla ludzi zręcznych, znacznie więcej, ale jadąc konno lub prowadząc konia podlegało się pewnym ograniczeniom - Kiedy powiedziałeś, że muszę wystarczyć, zakradłam się do stajni i poluzowałam hufnale w podkowach trzech koni. W tym wałacha. Dziewczyna zaraz pierwszego dnia drogi straci podkowę i będzie musiała zatrzymać się w kuźni, najdalej półtorej dnia drogi stąd, albo jej koń okuleje. A wszystkie kuźnie są obecnie zajęte, przed wiosennymi pracami półludzie naprawiają narzędzia. Nie będzie jej łatwo podkuć konia, więc bez problemu ją znajdę.

Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, mówiąca mrużyła oczy wślepiając się w niewyraźną postać za świecami. Jak zwykle, bezskutecznie. Tamten nawet nie drnął. Po raz kolejny przez głowę samuraj-ko przemknęło nieme pytanie, czy przypadkiem nie rozmawia z rzeźbą.

"Baka. Przecież wskazał Ci poduszkę."

- Jak zwykle myślisz do przodu, Sun Li Shin-san. Czy to wszystko?

Kobieta odetchnęła. Płomyki świec zafalowały. Dotąd wypchnięte w górę ramiona zauważalnie opadły, spięta sylwetka straciła swą sztywność.

- Iye, panie.
- Nikt Ci nie przeszkodził?
- Iye, panie. Niemal wpadłam na jednego Ikomę, ale udało się uniknąć jakiegokolwiek zamieszania.
- Ach tak. Dobrze. - głos był wyprany z jakiegokolwiek zainteresowania, co upewniło kobietę, że może kontynuować. - Kamimori, zawołaj Hakune, niech przyniesie potrzebne papiery. Z ciekawości, Shosuro Sun Li Shin-san, jak wyglądał ów Ikoma?
- Domo arigato! Domo arigato szlachetny panie! Hontouni! Nigdy Ci tego nie zapomnę, o panie! - uszczęśliwiona kobieta biła czołobitne pokłony, jeden za drugim, a jej zapewnienia o gorliwej służbie zagłuszyły niemal potwierdzenie strażnika. - To dość postawny mężczyzna, w spranym brązowym kimonie. Jego wakizashi miało ciekawą tsubę, cztery paszcze lwa ustylizowane na torie, tak, że tsuba była na planie wielokąta. Ładna robota rzemieślnicza, przy tym stara, niemal już starta. Po tym rozpoznałam w nim Ikomę.
- Omigoto desu, wspaniale. - pochwalił drobiazgowy opis mężczyzna - Twa pamięć, pani, to prawdziwy dar niebios. Czy miał może bliznę na prawym policzku?
- Iye, szlachetny panie. Nie miał. - odpowiedź była natychmiastowa.
- Kamimori, gdzie ten Hakune? Zresztą, zawołaj Masarao. Ten nigdy nie każe mi czekać.
- Hai. - zwięźle odparł strażnik. Druga postać, która niedawno doń dołączyła przesunęła się na drugą stronę drzwi.
- Domo arigato, Shosuro-san. Możesz odejść.

Wśród litanii podziękowań, kobieta w ukłonach wycofała się na klęczkach ku drzwiom. Głos miała nabrzmiały od łez. Gdy składała ostatni ukłon, niemal cała będąc już poza komnatą, ciężkie, dębowe drzwi pchnięte naraz przez strażników, zgruchotały jej kark.

Starzec westchnął.

- Zanmen desu wa, pani Sun Li Shin. Jak obiecałem, w Twoim przypadku porażka nie jest możliwa. Choć będzie mi brakowało Twej niezawodnej pamięci. Kamimori! Pozbądź się trupa. I przygotuj przenosiny, to miejsce jest spalone. Mamy jakiś tydzień nim Ikoma Akihito je odkryje. Hakune! Poślij wiadomość do przedstawiciela Skorpionów, że złapaliśmy i zabiliśmy jedną z ich zdrajców, Shosuro Sun Li Shin. Zażądaj nagrody. Na pewno jest jakaś. Na całą grupę tych, którzy zawiedli w Shiro no Uragiru jest nagroda... no, poza jedną Ikazuko. Hakune. W której gospodzie zatrzymało się tych dwu samurajów Jednorożca?

Dwa potwierdzenia rozbrzmiały unisono w ciemnej komnacie. Chwila krzątaniny, i starzec pozostał sam ze swoim - zda się, zapomnianym już listem. Mężczyzna zdmuchnął świece, powstał z pewnym wysiłkiem i ruszył ku okiennicom, by po kolei je pootwierać. Wiosenne słońce wdarło się do niewielkiego pomieszczenia, zmuszając go do zmrużenia bolących oczu. Wiosenny wiatr wywołał niewielki przeciąg, ciągnąc ze sobą za okno resztki dymu z wygaszonych świec. Obserwując to, mężczyzna kichnął, wytarł nos i prychnął:

- Nienawidzę jaśminu.

* * *

Czternaście ri na południe od Kaeru Toshi, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna

Było parno, wilgotno i duszno. Jaskółki latały na tyle nisko, że Keiko niemal czekała, aż zaczną śmigać nad jej głową. Podróż nieuczęszczanymi traktami była daleko mniej przyjemna niż podróż Cesarską drogą. Bez dwóch zdań, pomimo wieku trakty były najlepszymi drogami w całym Rokuganie. Obolała Keiko znalazłszy niewielkie jeziorko z dużą przyjemnością wpół zeszła, wpół ześliznęła się z siodła, ruchem tak dalekim od jakiejkolwiek gracji, jak to było możliwe. Gdy jej stopy dotknęły ziemi, przeszył ją ból, tylko trzymając się siodła nie upadła. Poczciwy wałach nawet nie zarżał, choć nagłe zachwianie się jego właścicielki zdecydowanie szarpnęło koniem. Keiko rozglądnęła się szybko. Ciemność już zapadła, więc nawet jeśli ktoś jakimś dziwnym trafem był nad jeziorkiem, mógł dostrzec jedynie przytuloną do siodła sylwetkę. No, długo przytuloną.

Keiko dźgnięta tą myślą oderwała się od konia. Jej nogi zamieniły się w drewniane kloce. Przestawianie ich przynajmniej przywodziło takie skojarzenia.

A było jeszcze parę rzeczy do zrobienia...

Pchana własnym gniewem bardziej niż wytrzymałością wyczyściła wałacha. No, prawie. Nogi pozostawiła na inną okazję. Za dużo czasu zeszło na zbieranie chrustu i rozpalanie ogniska, ale nie wyobrażała sobie nocy bez niego, potrzebowała ciepła. Pijąc herbatę, czuła, że zamykają jej się oczy, więc pospiesznie rozłożyła posłanie, położyła kołczan i łuk niedaleko, wakizashi po drugiej stronie... i zasnęła.

Gdy słońce zagrzało ją na tyle, aby się obudziła, czuła się wymiętoszona, brudna i głodna, ale wyspana. Zresztą, nic dziwnego. Patrząc na jaśniejące oblicze Amaterasu, Keiko wiedziała, że kończy się już godzina Smoka. Prychnęła, odrzucając koc i ogarniając wzrokiem obozowisko.

Wygasłe ognisko, porzucona przy posłaniu czarka z resztką herbaty, rozsiodłany i nawet oporządzony koń robił na tym tle zdecydowanie pozytywne wrażenie.

W nieopodal rosnącym lesie śpiewały ptaki. Pogoda nadal zapowiadała deszcz. Keiko była wręcz zdumiona, że nie padało w nocy... Powstała... i miała ochotę syczeć. Mięśnie absolutnie odmówiły posłuszeństwa.

* * *

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; wewnętrzny dziedziniec, koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Zmęczonym krokiem wysoki, szczupły mężczyzna przeszedł przez bramę twierdzy, skinąwszy strażnikom. Ci pozdrowili go przyjaźnie. Ronin, sądząc po braku jakichkolwiek monów, spokojnie skierował się ku kwaterom bushi, znalazł tam koryto z wodą i opłukał twarz, ręce, następnie zdjął kimono i wylał na siebie wiadro wody, zupełnie nie przejmując się hałasem.

Starsi bushi pozdrawiali go, przechodząc obok, czy to skinieniem głowy, czy to krótkim mruknięciem czy klepnięciem w ramię. Mężczyzna odpowiadał zawsze tym samym, celebrowanym skinieniem głowy, no, poza momentem, gdy się mył.

Spłukawszy się, mężczyzna przywdział swe czarne kimono z powrotem i powolnym krokiem ruszył w głąb twierdzy. Nikt nie sprzeciwiał się, gdy przechodził przez obszary niedostępne zwykłym śmiertelnikom, nawet bushi Hiruma, zwykle niechętni obcym witali go niczym swego.

Mężczyzna, przechodząc przez kwatery zwiadowców kątem oka spostrzegł trenującego na dziedzińcu samuraja. Płynne ruchy przykuły na moment wzrok ronina, obserwujący go teraz uważnie człowiek dostrzegłby lekki uśmiech na jego twarzy, gdy dłonie trenującego w połowie wykonywania ruchu zmieniły się z otwartych, na pół otwarte, by potem kompletnie zamknąć się w pięści wypchnięte szybkim ruchem do przodu, w podbródek przeciwnika.

"Ciekawe, czy Kaze wiedział jak bardzo rozpowszechni się ten ruch..."

Ćwiczący przewrócił się na bok, przetoczył i powstał z podcięciem. Powstając, ujawnił bogato wytatuowane plecy. Wspomniany wcześniej obserwator byłby zdumiony widząc szok na twarzy ronina, który płynnym skokiem, jawnie kontrastującym z dotychczasowym sposobem poruszania się, sięgnął parapetu okna i wychylił się raptownie, wpatrując się zwężonymi oczyma w nieświadomego jego obecności samuraja.

- Jak... jak... skąd? - wymamrotał ronin, z pobladłą silnie twarzą. Przez moment przyglądał się z niezwyczajną intensywnością człowiekowi w dole, nim oderwał zaciśnięte na parapecie okna dłonie i szybkim krokiem, z łopotem ubrań skierował się dalej.

Fukurou nagle wybił się z osiągniętego skupienia.

"Zupełnie jakby ktoś mnie przeszywał wzrokiem...", pomyślał, rozglądając się wokół. Dziedziniec jednak był całkowicie pusty.

* * *

Kolejny raz drzwi do komnaty taisy otwarły się bez pukania. Tym razem jednak intruza z miejsca przywitało zimne spojrzenie brązowych oczu. Taisa miał ograniczoną tolerancję dla niektórych wpadek.

- Hideyori. Kim jest młody samuraj z tatuażami spod igieł Ślepego Smoka, który właśnie ćwiczy na wewnętrzym dziedzińcu?

Najwyraźniej intruz należał do jednej z pięciu osób, o których taisa wspomniał dziś jeszcze w tym pokoju, bo spojrzenie złagodniało, a na ustach gospodarza wykwitł szeroki uśmiech. W oczach zamigotały ogniki przekory:

- Kuroihane! Rzadki to widok, oglądać Cię i również cieszę się, że Cię widzę. Jeszcze rzadszy widok, to Ty, wpadający do mej kwatery niczym nieopierzony szczeniak bez krzty wychowania i poszanowania zasad etykiety, o której tłuczesz mi już... ile? z górą trzynaście lat?

- Hideyori. - mężczyzna jedynie wyszeptał to imię, ale spoglądnął na taisę tak, że tamten spoważniał z miejsca.

- Mirumoto Fukurou, syn Mirumoto Yomei i Togashi Hameko. Widziałeś już? Iye. Na pewno widziałeś. Dziś stąd wyjeżdża. Pisałem właśnie do Ciebie w jego sprawie. Wybiera się do Otosan Uchi najpewniej, i sądząc po wezwaniu, jakie mi przedstawił, spieszno mu. Nie zdziwiłbym się, gdyby się wybrał przez Shinomen Mori...

- Las Stu Śmierci?! Szaleństwo! Hideyori! Musisz mu zabronić! - dopiero co uspokojony mężczyzna poderwał się na równe nogi, akcentując każdy wykrzyknik bogatą gestykulacją.

Taisa milczał, patrząc na niego, nim sam powstał. Jego potężna sylwetka górowała nawet nad przybyszem, o ile bowiem ten był wysoki, o tyle taisa był istnym olbrzymem wśród ludzi.

- Opanuj się, Kuroi. Co z Twoim myśl i czyn to jedno? Gdzie te wszystkie nauki którymi sypiesz jak z rękawa na co dzień? Ha? Zabronić? Pfft!

Szorstkim ruchem, wojskowy postawił przed swoim gościem spory dzban.

- Pij! - rozkazał.

Tamten przechylił dzban nieco, na co zniecierpliwiony taisa podbił mu go tak, że ciecz popłynęła do gardła, oraz po policzkach i brodzie krztuszącego się ronina, znacząc wilgocią czarne kimono. Mężczyzna oderwał dzban, rozkaszlał się.

- Dobrze. A teraz zamknij dziób i słuchaj - kaszlacy uśmiechnął się do Kraba - Wbrew wiekowi, młodzian jest nawet nawet. Sprawny, szybki. Nie tak, bym uważał, że sobie poradzi, sam, ale ma tu kompanów. Kraba i Skorpiona. Jeśli pojadą w trójkę... Nie będzie źle. Pytanie istotne, brzmi inaczej. Co teraz? Znalazłeś go, Kuroihane. To on, bez dwu zdań. I? Co masz teraz zamiar zrobić?

Otarłszy usta rękawem Kuroihane uśmiechnął się lekko. Jego czarne oczy jaśniały, gdy patrzył na twarz taisy, zdawał się młodnieć w oczach.

- A to, mój przyjacielu jest doprawdy wyborne pytanie. Jedno z lepszych jakie mi zadałeś przez te z górą trzynaście lat.

* * *

Na korytarzu rozległy się kroki. Akito zbliżał się do otwartych drzwi magazynu. Jakby na powitanie wyszedł z nich nieco starszy człowiek z kartkami papieru w ręce. Na jego widok Akito skłonił się i rzekł:

- Witaj Sama, Taisa przysyła mnie do Ciebie. Jestem Hida Akito i wraz z Mirumoto Fukurou wyruszamy jutro do Zamku Goblina. Oto list który miałem Ci od Niego przekazać.

Po tych słowach młody bushi wręczył zapieczętowany list kwatermistrzowi i czekał.

Kwatermistrz był samurajem z rodziny Kaiu. List przeczytał w całkowitym milczeniu, następnie, również w milczeniu, odwrócił się i wszedł do pomieszczenia, z którego wyszedł. Akito nie był pewien, czy ma podążać za nim, czy raczej zostać, zdecydował się na pozostanie. Błąd.

- Rusz się tu, samuraju, to nie Ty mną będziesz się wysługiwał!

Uniósłszy brwi na takie oświadczenie Akito postąpił parę kroków i znalazł się w niesłychanie zatłoczonym pomieszczeniu, gdzie zbroje, bronie, przedmioty do ćwiczeń i racje leżały w potężnym nieładzie. Kwatermistrz rzekł zaś, z nieco złośliwym uśmiechem rozkładając list taisy przed sobą:

- Widzisz, drogi Hida-san, muszę napisać Ci naprawdę dobre papiery podróżne oraz zadbać o sporo rzeczy, a to - wskazał dłonią bałagan - samo się nie ułoży. Jeśli chcesz więc jechać w tym tygodniu, to proponuję zacząć układanie. Jeśli ów Smok ma jechać z Tobą, a list taisy wspomina, że może nie jest on jedynym, to możecie zdążyć poukładać to nawet dzisiaj. Będę pod takim wrażeniem, że nawet nie pomylę się podpisując. Chyba. Stary już jestem, Hida-san. Starzy ludzie robią głupie pomyłki, kiedy są zirytowani, zdenerwowani czyjąś niekompetencją, albo po prostu kiedy mają dużo na głowie i nikogo do pomocy.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 27-08-2007 o 13:36. Powód: Część dla Akito i Fukurou wzbogacona
Tammo jest offline  
Stary 06-08-2007, 22:00   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; wewnętrzny dziedziniec, koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Schodząc z placu sumai Fukurou przypomniał sobie, że gdy wykonywał kata 'Tygrys uskakujący przed yari', zdekoncentrował się. Miał bowiem wrażenie, że jest śledzony.
"Mistrzowie Kaze-do będący w pełni w równowadze z pięcioma żywiołami nie potrzebują ni oczu, ni uszu by dostrzec niebezpieczeństwo...Ale tobie to jeszcze nie grozi, jesteś zbyt roztrzepany i zbyt niecierpliwy mój wnuku." - wspomnienia słów Musashiego odżyły w umyśle samuraja.
Fukurou wzruszył ramionami i rzekł do siebie. - To po prostu zdenerwowanie spowodowane wyprawą powoduje, że widzę wrogów tam gdzie ich nie ma. Ot, co.-
Fukurou zagłębił się w korytarze twierdzy. Po chwili dotarł do kwatery kurierów, gdzie wyłożył swoją sprawę. Co prawda sarkali na jego prośbę, ale słowa 'poparcie taisa-sama', szybko przerwało narzekania.
Fukurou wspomniał kiedy, mniej więcej, dostarczy listy i wyszedł.
Przez chwilę kręcił się bez celu po twierdzy, aż w końcu zaszedł do jadalni gdzie dwóch bushi Kraba grało w kości.
Ta gra, oparta tylko i wyłącznie na łucie szczęścia, niespecjalnie Fukurou interesowała. On wolał rozrywki bardziej intelektualne. Niestety, niewielu Krabów ceniło Go, a najlepsi gracze w twierdzy, Hida Sago i Kaiu Ti Shin, nie żyli.
Ich ostatnia wyprawa zapewne przez dowództwo została uznana za sukces. W końcu jej wyniku zniszczono wiele bakemono, kilka ogrów ,a nawet jedną Oni no Kyoso. To, że sukces opłacono życiem wielu samurajów, nie wspominając o balistach, a śmierć Oni no Kyoso była zaś bardziej uśmiechem Fortun, niż efektem taktyki... Jakoś tego zapewne nikt nie zauważył... Zwycięstwo ... Jak gorzko potrafi brzmieć to słowo.
Niemniej Fukurou skupił się na rozmowie obu samurajów Kraba. Obgadywali bowiem dzisiejszych ochotników do walk sumai. Fukurou skupił się na imionach tych, których nie znał. Samuraj Smoka często obstawiał bowiem walki sumai, sprawdzając w ten sposób swoją umiejętność oceny przeciwnika. Strata kilku zeni była niewielkim kosztem, za tak pouczającą lekcję.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-08-2007 o 21:39.
abishai jest offline  
Stary 07-08-2007, 15:57   #14
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Czternaście ri na południe od Kaeru Toshi, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Wszystko zaczyna się od trzepotu skrzydeł jaskółki.

Keiko stoi oparta o ścianę, pod plecami czując ciepły dotyk szorstkiego drewna. Nie patrzy jednak na przelatującego tuż ponad jej głową ptaka. Z lekko przechyloną głową obserwuje jak jej sempai odchodzą w kierunku wewnętrznego ogrodu. Obok niej, na ławce, siedzi Akihito, samuraj, którego dopiero później zaczęła prawdziwie szanować i darzyć sympatią - złamany nos, skromne kimono, miecz o starej, prawie zatartej tsubie, spokojny głos, którym uświadamia jej, że zapomniała o pewnej podstawowej prawdzie.

- Zachowanie twarzy, reputacji, dla wielu jest wszystkim. Nie każdego stać na powiedzenie, pomyliłem się, popełniłem błąd. Przecież samuraj się nie myli, prawda?

Potem coś się zmienia.

Ikoma zakrywa twarz groteskową maską i nie znajdują się już u progu łaźni, lecz na scenie i Keiko wie, że są teraz częścią odwiecznego przedstawienia kabuki jidai-mono, niezmiennej legendy odgrywanej co trzy pokolenia. Mężczyzna w białej jak śnieg masce pozbawionej oczu (Przez oczy możesz dojrzeć duszę człowieka – szepce cicho głos jej matki – strzeż się ludzi pozbawionych oczu, to żywi umarli, których dusze odeszły już z tego świata), który jest i nie jest już Akihito podnosi miecz i wskazuje nim na samuraja klęczącego z przodu sceny. Przed klęczącym stoi niewielki stolik z czarką sake, pojedyncza świeca daje więcej cieni niż światła stapiając jego sylwetkę z mrokiem sceny.

- Oto samuraj Lwa, Akodo Ichizo, zdrajca służący Małej Osie. Oto arogant, który pomylił się i przyznać się do pomyłki nie chce. Niegodne to jest bushi, niegodne jego przodków – czyż nie czujecie deszczu na twarzach? To ich łzy, które wylewają nad hańbą swego rodu, nad końcem tej linii krwi.

W czystym, głębokim głosie zamaskowanego samuraja brzmi prawda. Nie tylko Keiko ją słyszy – z łatwością może dostrzec jak widzowie, którzy przyszli cieszyć oczy przedstawieniem kiwają głowami ze smutkiem, skąpani z ciepłym blasku lampionów. Oto jak upadają wielcy.

- Straciłeś twarz, Akodo-san. A skoro ją straciłeś – czas już, byś zgodnie z tradycją odjął ją sobie. Taka jest wola twych przodków.

Jej ojciec, który wygląda jakby postarzał się o dziesiątki lat, ujmuje podane mu przez jego kaishaku drewniane wakizashi, tak pełne drzazg i nierówności, że bardziej zdaje się jego karykaturą. Keiko patrzy bezradnie jak Ichizo bierze to prymitywne narzędzie i przykłada do swojego czoła. Patrzy pełna koszmarnej świadomości, że jest jakiś sposób, by zmienić tą sytuację, że wystarczy zejść ze sceny. Że wystarczy znaleźć schody, które prowadzą na ziemię i pójść nimi. Ale ona, choć wie, czuje, że znajdują się tuż obok, nie może ich zobaczyć. Widzi natomiast (choć zaciska powieki, nie stanowi to przeszkody dla niechcianych obrazów) jak jej ojciec zaczyna powolnymi ruchami odcinać sobie twarz, a jego oczy są pełne krwi. Najgorszy jest jednak dźwięk dartego, rozszarpywanego mięsa. Widownia jest pełna zachwytu, gdy Akodo tryumfalnym ruchem unosi ją do góry. Przeszedł próbę i ma powód do dumy – nie zawiódł swego nowego pana. Kaishaku bierze ją od niego i z szacunkiem kładzie na porcelanowej tacy – okrwawiony, bezkształtny płat skóry i mięśni. Keiko wie, że teraz powinna wziąć ją we własne dłonie, by twarz ojca stała się jej własną: tylko wtedy może zostać odzyskana i zachowana na nowo, tylko wtedy błąd ojca zostanie naprawiony a hańba zmyta. Zaciska usta powstrzymując mdłości, gdy jej palce dotykają skóry – ta zaczyna poruszać się pod jej dotykiem, śmiejąc się, smucąc, mówiąc coś bezgłośnie. Jest pełna życia i to życie jest czymś obrzydliwym i oślizłym, trzepocze niczym wyrzucona na brzeg ryba starając się wyrwać z uścisku dłoni, tylko po to, by przylgnąć i wrosnąć w usta, policzki, czoło Keiko…

Wtedy budzi się po raz pierwszy. Prześwitujący przez chmury księżyc znaczy na niebie godzinę Togashi, godzinę Szczura a zagajnik pogrążony jest w ciszy. Ognisko żarzy się jeszcze, więc dziewczyna dorzuca suchego drewna, by płomienie mogły na powrót rozświetlić ciemność nocy. Potem leży wpatrzona w nieliczne gwiazdy wychylające się zza skłębionej kurtyny i gdy ponownie zapada w sen, nie śni już o niczym.


* * *


Po raz drugi budzi się, gdy słońce jest już wysoko – w miejscu, gdzie kończy się godzina Smoka a zaczyna Węża. Zła na siebie obrzuca ponurym wzrokiem obozowisko: czarka, w której znajduje się jeszcze resztka herbaty, wygasłe ognisko, koń, któremu nie miała już siły wyczyścić nóg. I ona sama – zakurzona i spocona po całym dniu jazdy. Miała wrażenie, że bardziej przypomina teraz ronina, niż samuraj-ko z klanu Osy. Wstyd.
Gdy spróbowała wstać, bałagan i niedopatrzenia okazały się jednak jej najmniejszym problemów – mięśnie nóg były zesztywniałe po nocy a po wczorajszym wysiłku, każdy ruch okupiony był koszmarnym bólem.
Samuraj przegra każdą walkę, jeśli nie potrafi dobrze ocenić tak swoich sił, jak i sił przeciwnika. Przecenić swoje siły to arogancja, nie docenić – głupota. Wystrzegaj się więc głupoty i arogancji u siebie, wykorzystuj, gdy rozpoznasz ją u przeciwnika, wtedy zwycięstwo będzie twoje”.
Podnosząc się powoli z ziemi, Keiko musi przyznać ojcu rację – przeceniła swoje możliwości. Dlaczego? „Samuraj zawsze musi być gotowy”, głosi bushido. Ona nie była.

Z trudem przeniosła swoje rzeczy na brzeg jeziora, tam też podprowadziła konia, by mógł się napił. Ćwierć godziny zajęło jej obmycie się, oczyszczenie zbroi z kurzu, oporządzenie do końca konia i ekwipunku. Kąpiel, nie spełniła jednak jej nadziei i nie rozluźniła mięśni. Zirytowana rozpaliła ponownie ognisko i w niewielkim garnku zagrzała wodę, wyjęła z sakwy szerokie, lniane pasy materiału – nikła to namiastka gorącej kąpieli, ale musiała wystarczyć. Mokrym, gorącym płótnem owinęła nogi i zaczęła uciskać mięśnie dopóki zesztywnienie nie ustąpiło choć trochę. Żałowała teraz, że nigdy nie udało jej się wydrzeć Hakusho kilku sekretów akupunktury – tyle razy widziała jak potrafił za pomocą kilku igieł likwidować najgorsze skurcze i uśmierzać ból. On jednak na jej prośby zawsze odpowiadał tak samo: „Aby poprawnie stosować akupunkturę musisz najpierw zdobyć świadomość własnego ciała i ki, Yanagi. Dopiero wtedy potrafić będziesz wyczuwać węzły energii w cudzym ciele i posiądziesz wiedzę, jak kierować ich przepływem. Nie jesteś jednak na tą wiedzę gotowa”.

- Wspaniale, Hakusho – syczała cicho, starając się rozmasować uda. - Dzięki temu teraz mam problemy, żeby wstać, nie mówiąc o chodzeniu. Jeszcze kilka takich dni a osiągnę pełną świadomość każdego mięśnia w swoim ciele, czy to wystarczy byś podzielił się ze mną swoją wiedzą?

Po kwadransie z ulgą doszła do wniosku, że poradzi sobie z dalszą podróżą – choć nie bez trudności. Szybko spakowała swoje rzeczy i chwyciwszy konia za uzdę poprowadziła go dalej na południe.


* * *


Niedługo później pomiędzy drzewami zamajaczyła niewielka osada. Ot, kilka domów, głos jakiegoś dziecka krzyczącego, że łój się skończył, cienka smużka dymu. Powietrze było chłodne, pachnące przyszłym deszczem i pełne wilgoci osiadającej srebrzystym pyłem na skórze. Niedaleko głośno śpiewał nieznany Keiko ptak – niewielki, o żółtawym dziobie i opalizujących zielenią piórach. Od dawna nie była tak bardzo sama.

Z zamyślenia wyrwało ją dopiero rżenie konia. Popatrzyła badawczo na wałacha próbując zrozumieć co mogło zaniepokoić to flegmatyczne zwierzę. Po chwili już wiedziała przeklinając głośno cały porządek świata.

- No nie, tylko nie to! – krzyknęła znowu wściekła.

Kopnęła z rozmachem niewielki kamyk i zaraz skrzywiła się z bólu. Hufnal, w jednej z podków brakowało hufnala. Musiała jak najszybciej odnaleźć kowala, a potem przekonać przeklętego heimina, by ten raczył zając się jej koniem natychmiast. Przyśpieszyła kroku.

Gdy kończyła się godzina Akodo - „Nadzwyczaj adekwatnie nazywają ją także godziną Konia. O jakiej innej godzinie Lew może mieć problemy z wierzchowcem? Fortuny śmieją się ze mnie” – Keiko z nadzieją skierowała swe kroki w kierunku sporej wioski znajdującej się pośrodku ryżowych pól.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 21-07-2012 o 14:23. Powód: poprawki formatowania po pięciu latach :>
obce jest offline  
Stary 10-08-2007, 00:45   #15
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; wewnętrzny dziedziniec, koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

W ringu dziś stanęło dwu zawodników. Barczysty Hida o byczym karku i donośnym głosie oraz raczej chuderlawy, żylasty Hiruma, jeden z nowych żołnierzy w garnizonie. Hida miał już dwa zwycięstwa na koncie, zresztą, jego najlepszą rekomendacją było pokrewieństwo. Krewnym był bowiem samego Hida Yoshi, samuraja Kraba cieszącego się sławą Mistrza Sumatori, najlepszego zawodnika Cesarstwa, zwycięzcy ostatnich sześciu Turniejów Cesarskich.

Walki sumatori zwykle odbywają się na wysokiej na metr, szerokiej i długiej na sześć metrów platformie. Jej ściany buduje się z gliny lub cegły a środek wypełnia sprasowaną słomą ryżową. Sam krąg służący do walki ma średnicę pięciu metrów i dodatkowo pokrywany jest warstwą ubitej ziemi. Z końcem roku burzy się starą platformę, a pierwszego dnia nowego roku buduje się nową. Nad kręgiem, na czterech słupach symbolizujących cztery pory roku, znajduje się dach symbolizujący niebo. Kolory sznurków oplecionych wokół słupa określają, jaką porę roku ten reprezentuje. Słup umiejscowiony na północnym wschodzie i opleciony niebieskimi sznurami symbolizuje wiosnę, ten z południowego wschodu, opleciony czerwonymi sznurami reprezentuje lato, słup z południowego zachodu, opleciony bielą, oznacza jesień, a znajdujący się na północnym zachodzie i ozdobiony czarnymi sznurami przedstawia zimę.

Tak bywa w świątyniach, gdzie rytualne lub wróżebne walki sumatori nadzorują gyoji, a renomowani zawodnicy, którym wiek uniemożliwia już walkę czuwają nad jej przebiegiem. Tam, shugenja błogosławi arenę, czyniąc ją ziemią świętą, a walki poprzedza godzinna medytacja.

Tak walczą sumatori. Ale w Twierdzy Ostrza Blasku nie było czasu ni miejsca na ceremoniały. Tutaj były proste walki sumai, zawodników zaś wybierało się na różne i często dziwne sposoby. Hiruma do żadnej stajni sumatori by się nie dostał, był po prostu za mały.

Różnice między sumai i sumatori były liczne, ale najważniejsze było w znaczeniu walk, stopniu ich zrytualizowania oraz w tym, co było dozwolone. Mogąc chwytać, podcinać i uderzać w krocze, Hiruma miał pewne szanse. Mogąc szarżować, przepychać, unikać lub bić otwartymi dłońmi... nie miał właściwie żadnych.

Sama arena również się różniła. Brak dachu, sędziów bocznych i platformy, piasek miast ubitej ziemi, słomy jak na lekarstwo. Były natomiast sznury, choć... uwiązane do wbitych w ziemię pali, wystających na jakiś metr z ziemi, nie zaś słupów, podtrzymujących dach. Sznurki zaś tak naprawdę były jednym sznurem, odpowiednio obwiązanym. Jedyne ustępstwo tutaj dla symboliki, to były papierowe taśmy złożone z posklejanych rombów, odpowiednio pokolorowane, zwisające ze sznura.

Czternaście ri na południe od Kaeru Toshi, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Kąpiel zdecydowanie nie pomogła, przynajmniej nie tak, jak samurai-ko liczyła. Gorące płótno natomiast było całkiem niezłym sposobem na wygonienie zesztywnienia mięśni, choć dziewczyna wiedziała też, że dziś powinna jechać krócej i porozciągać się przed położeniem się spać.

Żałowała, że shugenja nie może usłyszeć jej riposty, była ona bowiem całkiem udatna.

Gdy opuszczała obozowisko, słońce przygrzewało już całkiem porządnie, ale szczęśliwie do lasu nie było daleko.

* * *

Leśna osada, Kekkai Mori, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Leśna osada nie była szczególnie duża, z kominów chatek unosił się natomiast dym przypominając o posiłku, oraz głodzie. Keiko wkrótce stwierdziła, że do ust napływa jej ślina, wywołana niezawodnie zapachami pieczonego mięsa. Na moment ręka zjechała nad sakwy, gdzie spoczywały zawinięte w liście onigiri, lecz gniewna zmarszczka pojawiła się na czole kobiety, która z rozmysłem cofnęła rękę.

"Wytrzymam do krawędzi lasu. A następnym razem sprawię się lepiej."

Los wystawił dziewczynę na nie lada próbę, wkrótce bowiem musiała prowadzić konia, którego stabilny dotąd krok zdradził objawy utykania. Patrząc na odstającą podkowę dziewczyna zadrżała z wściekłości, kopnięty kamyk łukiem pomknął w krzewy, lecz niewiele dało się zrobić.

Po godzinie wyraźnie dało się zauważyć krawędź lasu. Keiko z rozmachem wbiła zęby w smakowite (i nadziewane!) onigiri, z wyraźną sympatią wspominając podkuchenną Satoe, która wciskała dziewczynie pakunek z nimi kiedy ta już siedziała w siodle. Drugą dobrą wiadomością była wioska. Spora, pośrodku licznych pól ryżowych. Niewątpliwie można będzie tu znaleźć kowala.

* * *

Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Wioska leżała w niewielkim zagłębieniu. Od północy, skąd nadciągała Keiko, był las, lecz poza tym, jak okiem sięgnąć ciągnęły się wzgórza, charakterystyczne dla tego regionu, aż po linię horyzontu wyznaczaną tutaj w całości, jak okiem sięgnąć, przez wspaniałe, poszarpane i ośnieżone szczyty Gór Środka Świata.

W otaczających wioskę wzgórzach wyraźnie widać było wycięte pracą półludzi tarasy ryżowe, na których teraz krzątały się liczne postacie, zgięte w pół, zajęte sadzeniem ryżu.

Wczesną wiosną, heimini mieli bowiem dwa zajęcia. Sprzedanie zbiorów i wyrobów z poprzedniego roku, oraz zasadzenie ryżu. Oba zajęcia były niezbędne dla przeżycia i zapłacenia podatków.

Samurai-ko przyciągała spojrzenia, co i rusz ktoś się prostował, podnosił, przeciągał, a przy okazji obserwował ciekawie wysoką kobietę, prowadzącą utykającego z godnością na lewą tylną nogę, nakrapianego wałacha.

Kuźnia była już drugim budynkiem, co młoda Osa rozpoznała bez problemu. Dobiegające z wnętrza uderzenia młota o kowadło, syczenie miechów, dym z komina, kamienne, nie zaś drewniane ściany, nie wspominając o szyldzie, wszystko to czyniło z kuźni budynek wprost nie do przegapienia.

Ale to nie uczyniło jej wizyty tutaj w żaden sposób prostą. Witający ją bowiem chłopiec, może trzynastoletni, spoglądnąwszy na konia pokręcił głową, zacmokał, mówiąc:

- Pani, podkowa już do niczego, a drugą do pary pasowałoby również podkuć, zwłaszcza że - uniósł koniowi kopyto w górę, puknął, jeden z hufnali wyraźnie zadrżał.

- Jest tylko jeden problem, mój ojciec do wieczora ma pracę. Ale dobrą gospodę mamy, pani. O tamten budynek, piętrowy, z kogutem na dachu. - faktycznie, na pokrytym czerwoną dachówką i ogontowanym dachu przechadzał się, dumnie wypinając pierś, spory kogut. - A rano podkuty już pewnie będzie.

Wyrostek puścił kopyto wałacha, podrapał się po nosie i spojrzał Keiko prosto w oczy. Mówił dość rzeczowo, choć jego połatane, płócienne spodnie i lekka, płócienna koszula były pobrudzone, a na jego twarzy widać było sadzę. Czoło pokryte miał potem, który parę razy podczas rozmowy otarł wierzchem dłoni, zostawiając na nim czarne smugi. I nie marnował czasu na grzeczności, zapytania o podróż, pozdrowienia czy powitania:

- To jak będzie, pani?

* * *

Leśna osada, Kekkai Mori, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Goto był całkiem szczęśliwym heiminem. Cztery lata temu ożenił się z córką sąsiadów, Ai. Rok temu doczekali się drugiego dziecka. Do tego polowania szły dobrze i nigdy nie mogli narzekać na głód. Skóry w tym roku wymienił na pracę i dzięki temu dwu kamieniarzy trudniło się nad zrobieniem sprytnej piwniczki, w której można było schronić się w razie czego, a której głównym celem było służyć jako chłodne miejsce, dla składowania w lecie jedzenia.

"Już nigdy nie zepsuje się nam jedzenie w lecie z racji upałów, matka wreszcie przestanie narzekać, że Ai nie umie przechowywać jedzenia."

Wyplatając wiklinowe koszyki razem z małą Ai, Goto miał uśmiech na twarzy. Mała z wywieszonym językiem starała się naśladować zręczne palce ojca, lecz nie mogła nawet prześledzić wzrokiem ich ruchów, efekty zatem wychodziły wielce pocieszne, budząc śmiech obojga. W końcu Goto podniósł się by przynieść więcej wikliny, zostawiając małą goniącą za kolorowym motylem.

* * *

Z tętentem kopyt dwu samurajów Jednorożca gnało od Kaeru Toshi. Wspaniałe rumaki cwałem mknęły po porytym koleinami wozów trakcie. Jeźdźcy, na wpół uniesieni w strzemionach, delikatnie przesuwali się w tył i w przód, przy zakrętach drogi zsuwając się na odpowiednią stronę swych potężnych koni.

Gnali łeb w łeb. Żaden nie zdobywał przewagi nad drugim, lecz po czujnych spojrzeniach, jakie okazjonalnie jeden na drugiego rzucali, dało się dostrzec, że to JEST pewien wyścig. Ani jeden jednak nie wbił pięt w bok konia, ani jeden nie starał się ponaglić wierzchowca. A te szły równo, zajmując właściwie całą drogę.

Leśna osada wyprysła jakby znienacka, chatki rosły w oczach, gęste krzewy po bokach drogi, zakręt, drugi i prosta. Jeden z koni zarżał i to rżenie spowodowało, że przebiegające drogę za motylem dziecko zatrzymało się, a w drzwiach jednej z chatek pojawił się jakiś mężczyzna z naręczem wikliny.

Samuraj jadący z lewej uśmiechnął się do swego towarzysza, widząc dziecko na jego drodze. Było oczywiste, że ta 'przeszkoda' zapewnia mu zwycięstwo. Drugi mężczyzna zwężonymi oczyma przeszył dziewczynkę wzrokiem. Potężnym hyaaaaaaaaah! ponaglił zwierzę do szybszego biegu, na co drugi bushi trzasnął lejcami szyję swojego rumaka. Wyższe od biegnącego co sił ku drodze heimina konie wyciągnęły szyje w szaleńczym już cwale. Wszelka szansa na zgarnięcie dziecka z drogi, jaką przed momentem miał rzucający wiklinę gdzieś w bok i zrywający się do biegu heimin, zniknęła momentalnie.

Najechanie koniem potrafi ogłuszyć dorosłego. Najechanie w pełnej prędkości, zwykle eliminuje zbrojnego z dalszej walki. Konie Jednorożców są jeszcze większe, dodatkowo często szkolone tak, że nie obawiają się kogoś najechać. To, wraz z ich niesamowitym impetem oraz mistrzowskim jeździectwem ich panów, czyni je naprawdę strasznymi na polach bitew.

Miast dziewczynki, na drodze równie dobrze mogłaby być rzeźba, dziecko bowiem skamieniało ze strachu.

Samuraj z lewej strony szarpnął konia, odchylając się do tyłu i ściągając lejce, tylko po to by zaraz przypaść ku zwierzęciu, jakby zapaść się w siodle, popuszczając lejce. Zwierzę wybiło się, podkurczając nogi potężnym łukiem poszybowało nad dziewczynką, nie tykając jej nawet, ledwo musnąwszy ją powiewem poruszonego powietrza. Równocześnie, bardzo podobny manewr wykonał samuraj z prawej, choć jego koń skakał właściwie na ślepo, nie widząc przeszkody, lecz skoczył równie wysoko, choć nie tak pięknie jak pierwsze zwierzę.

Z impetem oba wylądowały i podjęły cwał, mknąc z wiatrem w zawody, zostawiając dopadającego do dziecka heimina. Zamknięta w bezpiecznym, niemal konwulsyjnym uścisku ojca Ai rozryczała się, ale żaden z Jednorożców tego nie słyszał. Byli już za daleko.
* * *

Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; południowa brama, koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Słońce definitywnie zmierzało już ku zachodowi, kończąc godzinę Małpy, gdy do wrót twierdzy począł dobijać się znużony podróżny. Niewysoki, mocno objuczony, miał chyba z pięć katan przytroczonych do zapakowanego do pełna plecaka.

- Dare? - okrzyknął go strażnik.
- Kaiu Saotome jestem. Przybywam do Kaiu Ti Shina.

Drzwi otwarły się lekko.

- Wchodź, Kaiu-san. Ale wiedz, że Ti Shin nie żyje, pogrzeb był cztery dni temu. Mam nadzieję, że nie miał Cię wielu rzeczy uczyć. Powinieneś zajrzeć do kwatermistrza, na pewno przyda się mu pomoc.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 27-08-2007 o 13:36.
Tammo jest offline  
Stary 12-08-2007, 13:25   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; wspólna jadalnia, koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

Fukurou w spokoju popijał sake z niewielkiej czarki rozmyślając nad tym na kogo postawić w najbliższej walce sumai. Krewniak Hidy Yoshi był silny i jego umiejętności w walce były nie do podważenia. Niemniej Hiruma na pewno wiedział z kim ma się zmierzyć. Oczywistym faworytem był Hida...Ale Fukurou miał wątpliwości co do jego zwycięstwa.
"Szło mu za dobrze, a przeciwnik Hidy pozornie wydaje sie być na straconej pozycji. Faworyt walki może zlekceważyć przeciwnika. A Hiruma zaś może wykorzystać pewność Hidy przeciwko niemu"- pomyślał Fukurou.- " lepiej postawić na Hirumę."

Ruszył więc na poszukiwanie Hidy Itachi, który zajmował sie przyjmowaniem zakładów i rozliczaniem ich po pojedynkach sumai.. Nie były to duże sumy, zakłady miały jedynie podgrzać nieco atmosferę pojedynków.
- Czy jadłeś dziś już ryż Hida Itachi-san?- pozdrowił Fukurou niskiego samuraja w barwach klanu Kraba.Nie każdy Hida bowiem był wysoki.
- Nawzajem Mirumoto Fukurou-san, co cię sprowadza na strażnicę?- spytał Krab.
- Chciałbym postawić pięć zeni na Hirumę w najbliższej walce.- odparł młody Smok.
- Pięć zeni? To dużo, zwykle stawiałeś mniej Mirumoto-san.- rzekł nieco zdziwiony Krab.
- To ostatnia walka której będę kibicował Hida-san.- odparł Smok.
- Hai, słyszałem, że opuszczasz Kamisori Toake Shiro- rzekł Itachi, po czym spytał. - Wiesz, że wielu samurajów stawia na zwycięstwo Hidy ?
- Hai, ja jednak postawię na Hirumę.- rzekł Fukurou.

Po tej rozmowie Fukurou udał sie w okolice wewnętrzna dziedzińca by przemyśleć kilka spraw.
Po drodze jednak spotkał idącego z naprzeciwka młodego samuraja w masce pokrytej laką, w klasycznym kimonie i z włosami związanymi w tradycyjny kok... Bayushi Manji... O rodzinie Bayushi krążyło wiele plotek, a mało która była pochlebna.
Niemniej Skorpion uratował mu życie, więc Fukuoru był mu winien wdzięczność...Ale nie zaufanie. "Skorpion z imienia, Skorpion z natury" - pomyślał patrząc na Manjiego Fukuoru.
Smok słabo znał, trzymającego się zawsze z boku i cichego Skorpiona...
- Manji-san.- rzekł lekko skłaniając się Fukurou i czekając na odpowiedź Skorpiona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-08-2007 o 21:39. Powód: Dodałem fragment dla Skorpiona
abishai jest offline  
Stary 13-08-2007, 19:50   #17
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; wspólna jadalnia, koniec miesiąca Onnot

Gdy Manji zbliżył się do Smoka pozdrowił go nieznacznym ukłonem, takim jaki przysługuje komuś o tej samej randze.

-Czy jadłeś dzisiaj ryż, Mirumoto-san?

Odczekał stosowną chwilę aby rozmówca mógł odpowiedziec.

-Piękny dzisiaj dzień, prawda. Czy masz może, panie Fukurou-san, ochotę na czarkę herbaty? Od kilku dni nie miałem sposobności porozmawiac, a Twym towarzystwem był bym zaszczycony.

Wskazał ręką miejsce, gdzie wypoczywał, cwiczył oraz rozkoszował się smakiem białej herbaty z młodych pędów bambusa.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 26-08-2007 o 18:27.
Manji jest offline  
Stary 13-08-2007, 21:32   #18
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kamisori Yoake Shiro, Twierdza Ostrza Blasku; zakątek Skorpiona, koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

-Czy jadłeś dzisiaj ryż, Mirumoto-san?
- Hai Manji-san, a czy ty jadłeś dziś ryż?- odparł Fukurou, bez cienia obelgi w głosie.
-Piękny dzisiaj dzień, prawda. Czy masz może, panie Fukurou-san, ochotę na czarkę herbaty? Od kilku dni nie miałem sposobności porozmawiać, a Twym towarzystwem był bym zaszczycony.
Wskazał ręką miejsce, gdzie wypoczywał, ćwiczył oraz rozkoszował się smakiem białej herbaty z młodych pędów bambusa.

-Dzień po tej stronie muru zawsze jest piękny.- odparł Smok, ignorując to, że Skorpion zwrócił się do niego po imieniu. Miał bowiem do tego prawo, zważywszy na przeszłe wydarzenia.
Usiadł w przygotowanym przez Manjiego miejscu, kładąc daisho zgodnie z etykietą po prawej stronie. Rozejrzał się po tym miejscu...Subtelne i ze smakiem urządzone...Nie pasujące tu, tak samo, jak sam Skorpion.
-"Mur Kaiu to nie miejsce dla Skorpionów, Feniksów czy Żurawi..Za delikatni."- pomyślał Smok wspominając ostatnią wyprawę.
Czekał aż Manji pierwszy się napije herbaty... "Mędrzec ma Skorpiona za przyjaciela, ale tylko głupiec zaufa Skorpionowi"- była to jedna z nauk dziadka.. A doświadczenia jakie zebrał Fukurou tylko ją potwierdzały.
Gdy tylko Skorpion wychylił czarkę, Smok napił się herbaty i rzekł. - Dobry napar, jak na te ziemie. Sprowadzasz ją z rodzinnych stron Manji-san?
Smok uważnie wysłuchał odpowiedzi, choć nie bardzo go interesowała. O wiele bardziej ciekawił go powód pobytu Skorpiona na murze Kaiu... Ale chamstwem byłoby wtrącanie się w prywatne sprawy Manjiego.
- Mam wrażenie, że ta rozmowa nie będzie tylko kurtuazyjną pogawędką Manji-san. Czy chciałeś poruszyć jakąś konkretna sprawę?- spytał Smok uznając wstępną część rozmowy za zakończoną.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-08-2007 o 21:40.
abishai jest offline  
Stary 13-08-2007, 21:55   #19
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Górska wioska Suttsu, terytorium klanu Osy, wiosna roku 1110.

Suttsu to niewielka wioska leżąca na polanie pośród gór. Otoczona wysokimi skalnymi ścianami, przecięta srebrzystą smugą górskiego potoku jest miejscem jakby wyjętym z dawnych opowieści. Tu niewiele się zmienia – od wielu pokoleń mgły przychodzą o zmroku zaś odchodzą kierowane niezrozumiałym kaprysem o świcie, rankiem bądź w południe; od wielu pokoleń góry chroniące Suttsu nie dopuszczają do niej silnych porywów wiatru; od zawsze spokojna tafla niewielkiego jeziora skrzy się w migotliwe w promieniach słońca. Niewiele się tu zmienia: nic nie zmienił powrót do Shiro no Uragiru Bayushi Uchinore, nic nie zmieniła jego śmierć i przejście zamku w ręcę dumnych Lwów, nic w końcu nie zmienił moment, gdy Fortuny przetasowały karty losu i Tsuruchi odzyskał swoje dziedzictwo. Być może prawdą jest powiedzenie, że bieg historii porywa tylko wielkich tego świata, gdyż Suttsu trwało niezmienne pomimo wszelkich walk i konfliktów.
Tak jest i teraz – rok po tym, jak Mała Osa stał się daimyo nowopowstałego klanu życie nadal płynęło spokojnym rytmem wyznaczanym przez pory roku i tradycyjne święta. Takuro jak zwykle splatał sieci o niezwykle drobnych oczkach, stary i kaleki Minoru doglądał dzieci zaś Gemmei hodowała kwiaty i zioła. I jak zwykle od kilku lat, gdy tylko pani Akodo Noriko przyjmowała gości, Michiko pojawiała się, by osobiście wybrać kwiaty, które godne będą kunsztu jej matki w układaniu ikebany. Niekiedy, tak jak tego dnia, w towarzystwie młodszej siostry.
- Jak myślisz, Yanagi-chan – co jakiś czas pytała się towarzyszki – czy ten kwiat ma odpowiedni odcień?
- Jak dla mnie nie różni się od dziesięciu poprzednich, które odrzuciłaś
– wzruszyła ramionami Yanagi. – Też jest czerwony.
- Hmm… nie jestem pewna, czy dobrze będzie współgrał z czerwienią kimona Asako-san. Nasza matka jest przekonana, że na dzisiejszy wieczór ubierze swoje klanowe kolory – lekko pochylona smukłą dłonią muskała delikatne płatki.
Yanagi stała kilka kroków dalej trzymając w rękach płytki kosz do połowy wypełniony różnokolorowymi kwiatami i gałązkami drzew. W zielonym, dziecinnym kimonie, znacznie wyższa od Michiko wydawała się jednocześnie starsza i młodsza od niej, gdy z lekkim uśmiechem pokrywającym zniecierpliwienie słuchała zaabsorbowanego głosu starszej siostry.
- Musisz zrozumieć, Yanagi-chan, że te szczegóły są właśnie najbardziej istotne. Popatrz na ten kwiat – przecięła nożykiem jego elastyczną łodygę i wyprostowała się. Na tle jej jasnego kimona kielich płonął głęboką, ciepłą czerwienią. – Przez wielu nazywany jest piórem feniksa, połączony z okwieconą gałązką mandarynki, będzie uroczym gestem, który szlachetna Asako-san z całą pewnością doceni.
- Jeśli w ogóle go zauważy – prychnęła cicho Yanagi biorąc od siostry uciętą roślinę i wkładając troskliwie do koszyka. – Sama mówiłaś, że pani Asako z każdą mijająca wiosną widzi coraz mniej.
- Mówiłam ci także, że to nie pani Asako-san – powiedziała z lekkim naciskiem – tak naprawdę się liczy. To nie na jej spostrzegawczość liczy nasza matka, lecz jej towarzyszki, Isawa-san. To młoda jeszcze dziewczyna, ale nasza szlachetna matka przepowiada jej jasną przyszłość. Dlatego, chcąc wyrazić sympatię i pokazać, że ona także jest mile widzianym gościem, do kompozycji dołączy pąki brzoskwini. Och, gdybyś tylko raczyła mnie słuchać…
Yanagi już jednak nie słuchała.
Kątem oka dostrzegła jaskrawą, skrzącą się w słońcu zielono-fioletową plamę, która okazała się samurajem - samurajem, który stał teraz przed kowalem a niezwykle szerokie rękawy jego kimona powtarzały ruchy dłoni, którymi gestykulował w przesadny sposób. Przez głos Michiko docierały do niej urwane słowa, pojedyncze frazy wypowiadane podniesionym, pełnym pretensji tonem: „czy ty nie wiesz, kto ja jestem?!”, „natychmiast, albo zwr…”, „nigdy… ką bezczelno...”. Dziewczyna nigdy wcześniej nie widziała kogoś tak… miękkiego. I nie chodziło tu o miękkość ruchów, czy pulchność ciała – to dziwne wrażenie dotyczyło bardziej charakteru i Yanagi doszła do wniosku, że obcy samuraj przypomina jej niemowlę w za dużym kimonie domagające się przywilejów dla siebie. Skarciła się w myślach za brak szacunku, ale wrażenie pozostało.
Z łatwością mogła domyślić się, co stało się przyczyną konfliktu: riksza z uszkodzonym kołem pilnowana przez zmęczonego służącego, stojąca nieopodal i rozkaz Tsuruchiego, by dostarczyć do Shiro no Ashinagabachi, Zamku Osy dużą ilość strzał na zbliżający się konkurs łuczniczy. Obcy samuraj nie miał jednak zamiaru ustąpić. Przerywał każdą wypowiedź pochylonego w ukłonie Jiro i, coraz bardziej czerwony na twarzy, nie raczył słuchać żadnych wyjaśnień. Po kilku chwilach twarz kowala była już równie czerwona i przybrała zacięty wyraz. Zgodził się. „...najlepiej w… tkim czasie”. Potem zabrał się na naprawę rikszy. Yanagi zerkała na niego co chwila pełna podziwu – widać było wyraźnie, że ten człowiek zna się na swojej pracy, jego ręce poruszały się tak szybko i pewnie, że nim minęło ćwierć godziny samuraj opuścił wioskę.
Gdy po jakimś czasie siostry wracały do zamku, niecałe ri od Suttsu znów usłyszały wysoki głos samuraja, który oskarżał swego służącego o ponowne zepsucie rikszy. Niedługo potem Yanagi zobaczyła drugi raz w życiu Tonbo Manobu, artystę na służbie u klanu Feniksa.

Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna.

- Pani, podkowa już do niczego, a drugą do pary pasowałoby również podkuć, zwłaszcza że - uniósł koniowi kopyto w górę, puknął, jeden z hufnali wyraźnie zadrżał.
- Jest tylko jeden problem, mój ojciec do wieczora ma pracę. Ale dobrą gospodę mamy, pani. O tamten budynek, piętrowy, z kogutem na dachu. - faktycznie, na pokrytym czerwoną dachówką i ogontowanym dachu przechadzał się, dumnie wypinając pierś, spory kogut. - A rano podkuty już pewnie będzie.
Twarz Keiko z każdym słowem chłopaka pochmurniała coraz bardziej. Nie były to słowa, które chciała usłyszeć. A z drugiej strony… Nawet jeśli kowal natychmiast zabierze się do pracy, godzina Doji zdąży się dawno skończyć, co jej z podkutego konia, gdy nadchodzi zmierzch a ciało odmawia współpracy. W głosie młodego heimina nie wyczuwała arogancji czy złośliwości, więc tylko westchnęła ciężko.
- Czy twój ojciec ma wykute zawczasu, zapasowe hufnale?
- Jak kowal nie ma, to nikt w wiosce nie ma, pani – Przeciągnął znaczącym wzrokiem po szyldzie i obejściu - A pomocnik kowala nie mówi, że będzie koń podkuty na rano, jeśli kowal hufnali nie ma. Choć, nazwanie w tak pośredni sposób mistrza cudotwórcą mogłoby załatwić mi jedną więcej miskę ryżu wieczorem... – zakończył z bardzo zadowolonym z siebie uśmiechem.
Keiko uniosła brew do góry obdarzając jego zmęczoną twarz takim samym znaczącym spojrzeniem, jak on wcześniej kuźnię.
- Powiedz więc swemu mistrzowi, że wierzę, iż koń gotowy będzie do drogi nie rankiem, lecz o świcie. Jeśli do tego potrzeba cudotwórcy, niech i tak będzie – zaufam jego zdolnościom. Dla ciebie natomiast mam coś lepszego niż miska ryżu. Radę. Gdy zwracasz się do samuraja rezygnując z uprzejmości zyskasz kilka chwil czasu, stracić możesz jednak o wiele więcej. – Choć samuraj-ko mówiła łagodnym tonem, jej lekko zmrużone oczy pozostały poważne. – Każdemu utalentowanemu rzemieślnikowi życzę jak najlepiej. Przekonaj mnie więc teraz, że pomocnik kowala potrafi być na tyle uprzejmy, by ktoś bardziej czuły na dobre wychowanie i okazywany mu szacunek, nie wyrwał mu kiedyś języka tym samym działając na szkodę daimyo tych ziem.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 04-11-2007 o 14:41. Powód: usterki stylistyczne
obce jest offline  
Stary 13-08-2007, 22:24   #20
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
-Dowiedziałem się, Fukurou-san, że wyruszasz w podróż. Niektórzy szepczą, że chcesz wyruszyc przez Shinomen Mori.

Ton głosu był wciąż obojętny, zimny.

"Czyżby ten Smok miał mnie za głupca? Gdybym chciał cię otruc to na pewno nie podczas świętego ceremoniału i na dodatek byłbym głównym i jedynym podejżanym. Poza tym dlaczego On myśli, że chcę go zabic? Może sam chce mnie zabic lub ma coś do ukrycia, coś co teraz chcę wiedziec. "

Myśli kłębiły się w głębi umysłu, na powierzchni pozostawał niewzruszony i obojętny. Napił się jako pierwszy naparu, w myślach dworując sobie ze Smoka.

Przed Manji'm leżał miecz w drewnianej saya, idealnie zgranej z drewnianą rękojeścią. Ten miecz... wyglądał jak kawałek drewna. Jedynym świadectwem na to, że to miecz była niewielka przerwa między sayą a rękojeścią, oraz charakterystyczne wygięcie, na drewnie było wypisane kanji-Ai no Atae.

-Może miałbyś ochotę, Fukurou-san pocwiczyc? Nie mam z kim trenowac, a wykonywanie kata nie jest równe prawdziwej walce, chocby na bokeny.
Po całej rekonwalescencji przyda się naszym ciałom troszeczkę ruchu. Widzę, że rany goją się znakomicie. Czas aby wygnac resztkę choroby z ciał przy pomocy bokenów.

Uśmiechnął się uśmiechem już tyle razy cwiczonym, pełnym, szczerym i przyjacielskim. Spod maski błyszczały czujne oczy. Myśli były ukryte na samym dnie duszy samuraja.
Tylko jedna na chwilę wypłynęła, po czym znów strącona została w sekretne miejsce w umyśle Manji'ego. Nikt do niego nie miał dostępu, nawet szanowny praprzodek.

"Lepiej zjednywac przyjaciół, niż pozyskiwac wrogów."
Dolał naparu do czarek, każdy ruch był bardzo precyzyjny, powolny, wycwiczony.

Pijąc czekał na dalszy rozwój sytuacji. Przyglądając się otoczeniu, choc w rzeczywistości bacznie obserwował najdrobniejszą nawet zmianę w zachowaniu swego rozmówcy.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 14-08-2007 o 19:25.
Manji jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172