Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2011, 00:03   #361
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; Noc z 14 na 15 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Każdy z trójki pogromców Zaberu powracał do kwater o innej porze i inną drogą. Jednak każdy jeden, mógł odkryć nowy aspekt życia tej zabitej dechami dziury.

Wierzbowy Świat.

Nie było tu domu gejsz, czy nawet wystawy prostytutek, jakie Fukurou czy Manji znali z większych - i w pewien sposób bardziej zdeprawowanych - miast Rokuganu, ale kobiet było niemało.

Do tego przynajmniej niektóre prowadziły się zdecydowanie lekko, a każdy z młodych mężczyzn nie miał kobiety już od bardzo dawna.


Wnętrze Strażnicy, trzecie piętro, kwatery shugenja, koniec godziny Togashi


Rozgrywki - a może rozmowy podczas? - zajęły długą chwilę. Fukurou wracał do kwater bardzo późno. Nadal jednak słyszał odgłosy zabaw, choć zdecydowanie mniej liczne niż kiedy szedł tędy po raz pierwszy.

Zmęczony jednak po całym dniu Smok mógł je bez większego wysiłku ignorować, w czym wydatnie pomagał fakt, że tutejsze ściany bynajmniej nie były papierowe.

Oczy Fukurou kleiły się niemiłosiernie. Kusiło go niewiarygodnie, by poprosić shugenja, by jutrzejsze spotkanie nie odbywało się rankiem, lecz koło godziny Akodo. Najchętniej przespałby cały następny dzień i czuł, że jego ciało domaga się odpoczynku, że nie doszło jeszcze do siebie po podróży. Pokiwał głową, przytakując pełnej radości myśli, że szczęśliwie jutro rano nie czeka go pobudka od zimnej i mokrej rosy, ani konieczność wyganiania zimna z zesztywniałych członków. Że będzie mógł skorzystać z łaźni, zjeść ciepłe śniadanie bez konieczności szukania chrustu na ognisko, wreszcie, że w nocy niekonieczne są już warty.

"Dawnymi czasy bywało inaczej" - przebiegło przez głowę Smoka, kiedy pomyślał o czasach kiedy większość rokugańskich miast jeszcze nie istniała. Przez moment badawcza część jego umysłu mozolnie rozpatrywała jak ludzie żyli wtedy, lecz zmęczenie było zbyt duże, by cokolwiek mogło z tego wyjść poza paroma niespójnymi banałami.

Sen ogarnął młodego Smoka w pierwszej chwili medytacji. Kiedy obudziło go to, że jego ciało przestało zachowywać pozycję medytacyjną, przewracając się, Mirumoto zrezygnował z medytacji tego wieczoru, a przygotowania do snu ograniczył do odłożenia broni. Spał w chwilę po ułożeniu się na posłaniu.


To samo miejsce, poranek

Fukurou śnił o Haru. O roześmianym kuzynie, zawsze tak żywym i energicznym, zawsze pełnym pomysłów i jeszcze częściej skorym do psot.

Haru był niczym żywe srebro, ale w śnie Fukurou był kimś zupełnie innym - był ponurym mężczyzną o zaciętej twarzy i z dłonią na katanie.

W takiej pozycji śnił się młodemu Smokowi też ojciec, choć twarz chichi-ue pozostawała niewzruszona, nawet kiedy krąg nieprzyjaciół zacieśniał się wokół.

A potem obrazy zaczęły się oddalać, obaj samuraje znikli młodemu Smokowi z oczu, przegrodziły ich wysokie, potężne i stare drzewa, naprzeciw których stał tylko on sam, nawet bez towarzyszy czy swego wiernego no-dachi.

Ale nawet sny były rwane tej nocy i kiedy Smok się obudził, nie pamiętał nic zupełnie. Poza tym, że wczorajszej nocy położył się zdecydowanie późno i że dzisiejszego ranka powinien był stawić się w lazarecie.
I że paskudny jest ucisk z tyłu głowy, towarzyszący przemożnemu uczuciu
niewyspania się.

Nade wszystko jednak, istotne stawało się pytanie: która jest właściwie godzina?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 17-09-2011, 21:53   #362
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 15 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. poranek

Sen nie przyniósł ulgi, a jedynie przestrogę.
Fukurou był sam... Bushi którzy dzielili ten sam los za murem, tutaj podążają, każdy swoimi ścieżkami.
Dzieli ich zbyt wiele, choć... niewątpliwie najwięcej dzieliło Kraba i Smoka od Skorpiona.
Ale nawet i Akito-san miał własne problemy, którym Mirumoto nie mógł zaradzić i z którym młody Krab musiał sobie radzić sam.
Fukurou zaś nie chciał obarczać Hidę swoimi kłopotami, a Bayushi okazał się wyjątkowo kiepskim doradcą. Delikatnie rzecz ujmując.
Młody Smok był sam, wokół jego rodziny, krąg wrogów się zacieśniał. A sytuacja nie poprawiała się wraz nadejściem.

Po przebudzeniu przez chwilę samuraj wpatrywał się w sufit, nie wstawać. To była ciężka noc, po ciężkim dniu. A perspektywy na dzień dzisiejszy nie były optymistyczne.
Jednakże Fukurou nie mógł długo leżeć. Samodyscyplina wpojona mu przez dziadka wymuszały działania.
Wstał i ubrał się z trudem, starając się nie rozmyślać o koszmarach. I o zaciskającym się wokół niego kręgu... wrogów.
Która była godzina? Nie był pewien.
Pozostało się pospiesznie przygotować w nadziei, że się nie spóźnił za bardzo.
Ograniczyć ubiór do zwykłego kimona, zbroję pozostawiając w pokoju. Wisiorek z jadeitową sową spoczywał na szyi, daisho zostało zatknięte za obi wyszywane w jednorożce.

Rozejrzał się po swym arsenale i wybrał łuk oraz strzały. Trening w łucznictwie jest dobrym pomysłem. Wszak do Shinomen miał już niedaleko. A i taki trening wymagała opuszczenia zamku. I dobrze... Z tutejszym dojo wiązały się złe wspomnienia. A i zapomniał powiadomić odpowiednie osoby o... przelanej tam krwi.
Z smutkiem stwierdził, że po prostu zapomniał o tym wspomnieć shugenja. No cóż, będzie miał ponowną okazje dzisiaj. Bo choć zamierzał trenować łucznictwo i zjeść posiłek, to na pierwszym miejscu był spotkanie Kuni Haze Noboru. I śledztwo.
Dlatego uzbrojony w łuk, ruszył właśnie do lazaretu.

A w drodze do niego...

To nie mogła być prawda. To nie było możliwe. Choć rozum i logika odrzucały taką możliwość, to jednak serce mówiło co innego.
Kasumi? Tutaj?
To musiała być ona. Wszak wszędzie rozpoznałby te kaskadami opadające na plecy czarne lśniące włosy, wszędzie rozpoznałbym tą sylwetkę. Mimo, że to niemożliwe, mimo że to pozbawione sensu, Fukurou chciał wierzyć, że ta rozmawiająca z jakimś Krabem dziewczyna w wieśniaczym kimonie to Kasumi.
Aż do czasu, gdy zaśmiała się. To nie był jej śmiech. Kasumi tak nie chichotała. Gdy się odwracała bokiem do Fukurou kierując się do Wierzbowego Światu, Smok już wiedział że to nie ona. A widok twarzy tylko to potwierdził.
To nie była Kasumi. Owszem, posturę i włosy miała identyczne, ale ruchy i twarz, były obce.
Dziewczyna była śliczna, ale miękkie rysy twarzy i nieco powolne delikatne ruchy w niczym nie przypominały Kasumi. Ot, była podobna do owej bushi Jednorożca.
Ale, tylko podobna. I nic więcej.
Niemniej wystarczająco podobna, by Smok zaczął rozważać, czy nie odwiedzić tutejszego Wierzbowego Świata. Po tym jak spotka się z Kuni-san i dopilnuje, by śledztwo szło dobrym torem. Jak już poćwiczy kyudo*. Jak już zje posiłek. Jak już poszuka bezpiecznej i szybkiej metody przedostania się przez Shinomen Mori. Jak już porozmawia z Akito...
Fukurou miał wiele planów i zadań do wykonania. A Wierzbowy Świat był odległym punkcie na jego liście miejsc do odwiedzenia, w tej zapomnianej przez Klan Kraba twierdzy.



*kyudo- sztuka strzelania z łuku
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-10-2011, 03:17   #363
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Wiosna roku 1114, 24 dzień Onnotangu. Stolica Klanu Ważki, prowincja Jishomi, Kyuden Tonbo.


Jedyną odpowiedzią gospodarza było, powstrzymujący gest dłonią, wyraźne i przeczące kręcenie głową oraz powrót do pokoju. Dziewczyna mogła uważnie przyjrzeć się mężczyźnie. Kitsuki-san poruszał się dystyngowanie, lecz nie było to niczym więcej, jak przyzwyczajeniem. Ten człowiek zachowywał się i nosił godnie tak długo, że przesiąknął tym i teraz było to widoczne w jego ruchach czy gestach.

Zasiadł przy jednym ze stolików, gestem zaprosił doń (a przed siebie) mniszkę, sięgnął do rękawa, sprokurował stamtąd kluczyk, którym jął otwierać stojącą opodal szkatułkę. Nieproszony, Satsu podszedł również i dosiadł się do nich akurat, kiedy Kitsuki ze staranną delikatnością rozwijał na stoliku... mapę.

Odręcznie kreśloną węglem, orientacyjną, pokrytą mnóstwem znaków nie mających dla Kyoko żadnego znaczenia, oraz okazjonalnymi kanji, które owszem, znaczenie miały. Pierwsze, które dostrzegła, to "Yogo Junzo", drugie, ponad pierwszym, mówiło Ado. Zdążyła zauważyć jeszcze kolejne dwa, mówiące Bayushi Shoju oraz Iha, nim nad mapą rozwinięty został obszerny list, który stary Kitsuki obrócił ku niej, prezentując dół listu: podpis (zasłonięty jego dłonią), pieczęcie (atramentową i woskową) oraz malunek.

Ten przedstawiał dwa znaki. W czerwonym okręgu, na szarym kole, był czarny, nakrapiany złotem skorpion z stalowo-szarą, niemal zlewającą się z tłem siecią trzymaną w szczypcach. Ogon skorpiona był uniesiony do ciosu, na jego krańcu można było dostrzec zbierającą się kroplę. Drobne, pięknie wykaligrafowane białą farbą kanji 'pływam' dopełniało obrazu.

Odciśnięta pieczęć była jednobarwna, lecz również detaliczna. W czerwonym zastygłym wosku wyryte były linie formujące płomienną maskę.

Prostszą była pieczęć atramentowa. Przedstawiała "trójpalczasty" liść jakiegoś drzewa.

- Ganbatte, droga Kyoko - wyszczerzył się radośnie (i cokolwiek złośliwie) Satsu.

Palec dyplomaty naciskiem od spodu zwoju uwypuklił malunek, zaś jego piwne oczy spojrzały na Kyoko wyczekująco. Dziewczyna już mogła przewidzieć, jak kościsty palec przesunie się na kolejną pieczęć zaraz po jej odpowiedzi a oczy będą domagać się kolejnej.

W końcu pan Kitsuki zwinął zwój i odłożył go na miejsce. Powstał i ruszył ku ścianie znikając za parawanem. Wrócił dłuższą chwilę później. Milcząc, usiadł przed niewielką postacią i delikatnie złożył na stole przed nią poszarzały ze starości zwój. Rozwinął go zręcznie, lecz delikatnie, pozwalając jej oczom przebiec pierwsze kanji na nim zapisane.


Asako Haiji, o monach, znakach rodowch i pieczęciach Wielkich Rodów, pisane dwudziestego trzeciego Akodo, roku sześcset czterdziestego czwartego wg kalendarza Isawa.

Kyoko mogła też dostrzec niewielki dopisek, czyniony inną ręką i innym atramentem. Dopisek stwierdzał:

Kopia poczyniona przez ucznia Agasha Kitsuki, w ramach ćwiczeń cierpliwości, z polecenia Agasha dai-sensei. Z zachowaniem błędów.

Miała przed sobą traktat o herbach rodowych wielkich rodzin. Kitsuki-sama upewnił się, że przeczytała, następnie przewiązał wstążeczką część tekstu - jak później miała zobaczyć, poświęconą Klanowi Skorpiona. Przesunął następnie zwinięty zwój w jej stronę, razem z starannie złożonym, wykaligrafowanym zaproszeniem - którego treść również miała zobaczyć później - by przyszła jutro o tej samej porze.

Jak na sygnał, rozległo się pukanie.
- Panie - rzekł strażnik zza drzwi - prosiłeś, by powiadomiono Cię o powrocie daimyo Tonbo.

Kitsuki skłonił się płytko młodej Togashi, jeszcze płycej "roninowi". Dało się poznać, że czas wizyty minął.

- Arigato, czcigodny - rzekł Satsu, zbierając się do wyjścia.

* * *

Decyzja miała kosztować Kyoko parę dni. Dni spędzonych pomiędzy lekcjami u Kitsuki, spotkaniami i rozmowami z Satsu i zwiedzaniem Pałacu Tonbo, który - jeśli mielibyśmy być szczerzy - na szumne miano "pałacu" raczej nie zasługiwał. Nie miał tego splendoru, tego bogactwa, a nawet odpowiednich dla tej nazwy zdobień.

Miał natomiast fortfikacje, do tego - przynajmniej dla nieuczonych oczu Togashi-san - robiące wrażenie wystarczające by miast "kyuden"* myśleć o "shiro"**. Dwa wzgórza warte odnotowania w raczej płaskiej okolicy miasta, w zasięgu strzału leżące jedno od drugiego, były zajęte przez dwie ufortyfikowane budowle umieszczone każda na kamiennych nasypach. Na mniejszym znajdowała się ładna, dwupiętrowa pagoda, na większym - sam Pałac. Tam też Kyoko dostała pokój i tam znajdowały się komnaty Mirumoto i Kitsukiego. O ile jednak ten ostatni niemal w ogóle swych nie opuszczał, o tyle ten pierwszy, lekce sobie ważąc żądania uzdrowicieli Ważki, znikał ze swoich na długie godziny i jako ronin przemierzał miasto.

Wzniesienia świetny dawały widok na miasto, o czym Kyoko mogła przekonać się sama, kiedy tylko miała taką chęć.

Okazji do zwiedzania było bez liku, a powodów - przynajmniej parę.

Zasugerował je sam Satsu, mówiąc, że skoro przegapiła aż dwa festiwale, przybywszy dzień po drugim, to przynajmniej powinna oddać respekt Fortunom. Wszak w miesiącu Smoka świąteczne były dwa dni, ona zaś oba spędziła w drodze, nie pamiętając o żadnych świętach. I o ile festiwal Trzy-Pięć-Siedem, obchodzony trzynastego dnia miesiąca w intencji dzieci Cesarstwa nie był szczególnie istotny dla kogoś już po swoim gempukku, o tyle dekadę dni później świetowana Celebracja Wiosny, czyli Festiwal Kwiatu Wiśni już tak. Zwłaszcza, że obchodzony był w domu ze szczególną rewerencją: to było ukochane święto matki Kyoko. To był też dzień urodzin Sakury - jej przyjaciółki, która temu właśnie zawdzięczała swe imię.

To było ważne święto dla samurajów, a nosząc nazwisko Togashi, nosiła przecież też miecze.

Poparł je pan Kitsuki, poważnie sugerując zwiedzenie paru świątyń, nawet scedowując raz naukę na drobną i kostyczną shugenja Tonbo, której dom mieścił się w środku miasta.

Sprzyjała zwiedzaniu wreszcie aż nadto radosna i wciąż jeszcze świąteczna atmosfera panująca w mieście. Kolorowe lampiony, odmalowane ściany.

* * *

Wiosna z natury rzeczy była porą roku, gdzie często widziało się wędrujących dyplomatów lub kurierów. Był to przecież czas powrotu z Zimowych Dworów, czas by przedstawić swym panom wynegocjowane układy, zaprezentować możliwe sojusze i przedstawić treść tak jednych jak i drugich do ratyfikacji władcom.

Kyoko jednak nie miała właściwie okazji by zaobserwować taki ruch w Kyuden Tonbo, pomimo szczególnej natury Ważek, jako swoistego "przedpola" Smoka. Powód był całkiem prosty - możnowładcy Wielkiego Klanu Smoka albo spędzili tę zimę u siebie, jak nie raz się im zdarzało, albo na Cesarskim Zimowym Dworze. A samych Ważek niemal nigdzie nie zapraszano. Toteż wiosenny ruch dyplomatyczny panujący u Ważek obecnie Kyoko z właściwą sobie mieszaniną bezpośredniości i bezczelności nazywała nieistniejącym - bo był nawet mniejszy niż ten, który znała z czasów przed gempukku. Po wyjeździe Żurawi (które wyjechały z ciałem kompana, tego samego dnia, niemal od razu) - nie było żadnego gościa. A wieść o ich wyjeździe rozeszła się niczym pożar i Kyoko znała ją rankiem następnego dnia.

Inną sprawą, że to, co mała Togashi znała z dzieciństwa, to, co kojarzyła jako powroty z Zimowych Dworów, wzbudziłoby śmiech u innych Klanów, może poza Krabami. Zimowe Dwory na ziemiach Smoka nie zdarzały się tak często jak u innych klanów.

Jeszcze inna sprawa, że przy panu Kitsuki wiedziało się wiele. Znacznie więcej, niż wiedziałoby się nie będąc w jego pobliżu. Wreszcie, w niewielkiej stolicy Ważek każda wieść rozchodziła się błyskawicznie.
Togashi dlatego też podejrzewała, że nawet nie bywając u pana Kitsuki, nawet nie pobierając u niego lekcji, które miały ją przygotować do wykonania zadania dla Satsu, nawet wtedy wiedziała by wiele.

Po pojedynku Ważki nadały jej odpowiedni status. Pamiętano jak stawała w obronie "ronina", nadawano znaczenia monom, wyciągano wnioski z tego, jak chętnie Satsu widział ją u boku.

Nie pomógł też sam Satsu. Kiedy rozstawali się pierwszego dnia, rzekł do niej donośnie i formalnie:

- "Unmei" Kyoko-san, arigato. To, jak mnie broniłaś w zajściu z Kakita-tachi***, nie zostanie zapomniane.

Po czym skłonił się jej i ceremonialnie wyciągnął ku niej miecze, które sama mu dała wcześniej. Wymiana broni została odnotowana, bo oczywiście wszystko stało się przy świadkach.

* * *

Prawdopodobnie nie powinna się więc dziwić, kiedy zaczęto zwracać się do niej inaczej. Postrzegać i traktować ją inaczej.

Prawdopodobnie.

Ale i tak coś w niej unosiło brwi, kusiło by przekrzywić głowę, zapytać, czy dobrze słyszy. Zwłaszcza czasami.

Tonbo Miyakonoudou był postawnym i przystojnym mężczyzną, na oko starszym od niej o kilka przynajmniej lat. Miał lekką bródkę, wyraźne rysy twarzy, dobrze się też prezentował w nowym kimonie w szarym kolorze, z czarno-złotymi wzorami.

Tonbo, razem z dwu równolatkami, poprosili ją o rozmowę już drugiego dnia pobytu. Nie było powodu odmawiać bardzo uprzejmej prośbie, zatem Kyoko stawiła się rano następnego dnia, w herbaciarni "Wschód Księżyca", gdzie trójka panów Tonbo na jej widok z bardzo poważnymi twarzami powstała, zaprosiła ją do stołu, podjęła śniadaniem, herbatą, rozmową, by wreszcie wyłuszczyć swą prośbę.

- Pani - rzekł z namaszczeniem Miyakonoudou, patrząc na nią z monolityczną wręcz powagą. Sztywna dworność młodziana aż prosiła się o porównanie do głazu - niewzruszonej bryły, pokrytej patyną wieków. - Pragnieniem wielu Tonbo jest przywrócenie tego, co było. Jest uczynienie z prezentu Syna Niebios czegoś więcej, niżeli nader honorowej dekoracji. Matką wszystkich Ważek było Isawa Maroko i wielu spośród Tonbo kroczy ścieżką shugenja, rozmawiając z kami. To powód do dumy, wielokroć też dzięki temu powtarza się imię tej wielkiej wśród Tonbo i Isawa postaci.

Młodzian spojrzał na nią z błyskiem w oku, uniósł lekko dłoń kontynuując z ferworem:

- A jednak przecież nie powinno zapomnieć się o Ojcu! Jemu również każdy z Tonbo winien jest szacunek! On również założył wśród nas szkołę...

- Praktycznie czyniąc, jak na Mirumoto przystało - rzekł cicho młodszy mężczyzna siedzący po prawej stronie Miyakonoudou, którego rysy twarzy zdradzały pokrewieństwo. - Praktycznie, bo przecież nawet u Feniksów bushi jest więcej niźli shugenja, a to klan, któremu najbardziej kami sprzyjają.

- Słusznie rzecze mój kuzyn! - raz jeszcze z wyraźną gestykulacją, z werwą podjął organizator spotkania. - I tu właśnie do Ciebie, o pani, pragnęliśmy się udać, o pomoc prosić. Osoba o Twoim talencie szermierczym, Osoba, która chroniła Tego, Którego Imienia Ujawnić Nie Należy - pompatyczny styl mowy Tonbo wyraźnie zdradził gdzie postawione były wielkie litery - na pewno rozumie nasze pragnienie własnego dojo. A jeśli Ty, o Pani, szepnęłabyś słowo, nawet nasz daimyo musiałby przychylić ucha!

Cała trójka spoglądała teraz na mniejszą od nich dziewczynę z żarliwą nadzieją.

Kyoko zaś niemal od razu przypomniała sobie zasłyszaną wczoraj przypadkiem rozmowę.

* * *

Siedziała wtedy w ogrodzie medytacyjnym jednej ze świątyń, w cieniu posągu Czterech Strażników, bóstw wiatru. Nie widziała tamtych, oni jej też nie. Ale ich rozmowa niosła się całkiem dobrze po pustym ogrodzie, na pewno lepiej niż oczekiwali.

- Mirumoto-sama, czy sądzisz, że daimyo nas przyjmie?
- Na pewno, najdroższa. Znasz przecież historię założenia Klanu Ważki?
- Hai - rzekła z westchnieniem panna - ale czy to wystarczy?
- Na pewno - ze śmiechem zapewnił mężczyzna - to przecież nasza historia. Tonbo-sama na pewno to spostrzeże. Nic się nie martw. Wkrótce oboje będziemy nazywać się Tonbo, a Ty będziesz moją żoną. A pan Matsu nie będzie mógł nic z tym zrobić.

* * *

Po części zatem za sprawą Satsu i posiadanego przez nią statusu, po części za sprawą bliskości Kitsuki-sama, Kyoko wiedziała o nadciągających przed ich przybyciem.

Pierwszym przybyszem był Tonbo Miyuki, powracający z Cesarskiego Zimowego Dworu w Shiro sano Kakita. I ten powrót budził wśród Ważek wiele ekscytacji, był tematem licznych rozmów. Pan Tonbo miał przybyć w przeciągu kilku dni, lecz już teraz zdominował tematy rozmowy. Chwilami Kyoko cieszyła się z tego, zwłaszcza odkąd odkryła, że konkurencją dla pana Tonbo w dominowaniu rozmowy jest jej skromna osoba, w opowieściach wyrastająca na coraz to lepszą mistrzynię miecza i (również coraz bardziej) zaufaną smoczych daimyo, wcale nie tylko przyszłych, lecz także obecnych.

Drugim przybyszem, była - a raczej miała być - pani Bayushi Anko. Osoba, która dla Kyoko była bodaj ważniejsza, niźli pan Tonbo. Osoba, którą miała 'sprawdzić'.

I której opóźniające się przybycie było źródłem niepokoju dla Satsu jak i dla Kitsuki-sama. Odkąd bowiem dotarły pierwsze wieści o jej nadciągającym orszaku, nic nie wskazywało, by coś miało wstrzymać jego przybycie.

----------------------------------------------
* kyuden - pałac
** shiro - zamek
*** tachi - tu: grupa. Kiedy mówimy o kilku heiminach, można powiedzieć heimin-tachi. Jeśli w mieszanym zgromadzeniu pragniemy odezwać się do wszystkich Mirumoto, powiemy Mirumoto-tachi. Mówiąc o zajściu z kilkoma samurajami Kakita... itd.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 19-04-2012 o 09:42. Powód: poprawki posta - dzięki Carn!
Tammo jest offline  
Stary 16-03-2012, 19:46   #364
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dom i Ogrody Kakita Kakeru, Kosaten Shiro; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi


Wieczorem, a nawet nocą, kiedy dotarł do swego pokoju, Hiroshi był wyczerpany do cna. Poruszał się z trudem, a jego myśli chaotycznie przeskakiwały z tematu na temat, nie mogąc nigdzie dłużej zagrzać miejsca.

Ten jeden wieczór nauczył go o dworskim życiu więcej, niż wszystkie dotychczasowe nauki, niż całe jego życie.

O dworze Klanu Żurawia.

Lekkość, rozmach, pozorna beztroska przy jednoczesnych ukrytych znaczeniach w takich detalach jak stroje, akcesoria, ruchy, gesty, ustawienia się w towarzystwie... Hiroshi czuł się starszy o lata. Mądrzejszy. Wczorajszy on był dzieckiem i było to w tym momencie przede wszystkim przytłaczające. Na wiele sposobów.

* * *

Kakita Naomi wzięła go na z pozoru spacer po ogrodzie. W rzeczywistości nauczyła go szeregu rzeczy, które potem okazały się kluczowe dla rozgrywek ogrodowych.

Dzięki temu miał okazję porozmawiać z piękną kobietą, poznać rodzinę gospodarza bliżej, a potem mógł swobodnie bawić się z innymi, nie bojąc się blamażu.

Kakita Mojikhai, rozmawiając z nim o kimonach zwróciła szczególną uwagę na to, jak malarze strojów pracują. Rozmawiała o ich narzędziach, o tym, jak przekazywane są z ojca na syna, podobnie jak ostrza u bushi. Mówiła o staranności, latach praktykowania konkretnego wzoru, nim się może go zmienić w najdrobniejszy sposób.

Lecz znów, to była zaledwie warstwa tej rozmowy. Choć niewątpliwie rozmowa o malarstwie, ukazująca nowy i nieznany dotychczas Hiroshiemu zestaw technik, w ogóle podejść do malowania, z których przynajmniej kilka było intrygujących, to jednak jedną z rzeczy jaką z niej wyniósł, było to, że wzory mają znaczenie, ponieważ ludzie stowarzyszający się w jakiś sposób często nosili drobne tego oznaki na strojach. A inni, którzy sygnalizują komuś przychylność, często mają wachlarze lub inne ozdoby, ukazujące to.

I to pozwoliło mu np. dowiedzieć się, że na przyjęciu był szereg osób, ukazujących życzliwość Feniksom, jak i obu szkołom bushi Shiba: wiele strojów, wachlarzy, noszonej biżuterii - a w jednym przypadku nawet tatuaż - miało motywy wspaniałego mistycznego ptaka, dwu skrzyżowanych katan, czy innych referencji. Kiedy później miał okazję zamienić słowo na ten temat z Naritokim, brat odrzekł, że jeden z gości miał nawet gunsen ze starym monem ich rodu.

- Zresztą - skonstatował rewelację Naritoki nie widząc zaskoczenia brata - Doskonale to rozegrałeś. Oddałeś mu głębszy ukłon niż innym, rozpoznając to. Nie wiedziałem, że wiedziałeś o tak dawnych dziejach rodzinnych - dodał z nutą czegoś, co brzmiało jak komplement lub zaskoczenie.

Hiroshi zaś przypomniał sobie, jak wyglądała ta sytuacja. Tamten mężczyzna był z rodu Doji i był shoko kanbu. A głębszy ukłon wywołała pani Mojikhai, która wtedy z nim szła, bardzo cichym szeptem 'erai hito da*'.

Ufając gospodyni Hiroshi ukłonił się głębiej zaś twarz tamtego przyozdobił szeroki uśmiech. Młody Feniks bardzo mile wspominał tę rozmowę, choć potem miał ją przepatrywać pod kątem tego, czy nie popełnił jakiejś dalszej gafy przez swą niewiedzę.

Ta sama rozmowa uzmysłowiła mu też ustosunkowanie rodu Kuotai. Na przyjęciu było przynajmniej sześcioro ich sprzymierzeńców, sądząc po strojach, postawach i zachowaniu.

Że postawy i zachowania są ważne, wiedział dzięki Ameiko i Yasuhiko. Oboje ukazali mu to, kiedy Yasuhiko 'przepytywał' córkę, przy jego obecności, sprawdzając czy wie, co oznacza postawa tego czy tamtego z gości, jego gesty, czy ruch jego wachlarza.

To ostatnie zwłaszcza było ciekawe. Kiedy Hiroshi już wiedział na co patrzeć, odkrył, że ilość konwersacji prowadzonych na całą długość pokoju jest po prostu oszałamiająca. Niemal każdy z Żurawi uczestniczył w takich rozmowach, przez co słowa wypowiadane w jednej grupce mogły błyskawicznie pójść do dalszych trzech.

Zwłaszcza imponowali ci, którzy potrafili prowadzić naraz rozmowę gestami i słowami. Co zresztą pierwszy raz zauważył u samej Ameiko, która niewielkimi gestami wachlarza przez większą część wieczoru korespondowała z jednym z gości, wyraźnie darzącym ją względami.

Hiroshi przez część wieczoru po prostu chłonął nowy świat, o istnieniu którego dotąd nie miał pojęcia.

A mógł to uczynić, ponieważ miał własnych yojimbo. Poza jego ochronnym tytułem i statusem, nadanym mu przez pana miasta, miał ochronę daleko bardziej aktywną. Kiedy przemyślał sobie - już na spokojnie - wydarzenia wieczoru wyszło mu, że niemal zawsze niedaleko niego był albo Doji Yasuhiko, albo jego córka, albo ktoś z rodziny gospodarza czy jego domowników. W rzeczy samej, jeden z nich nawet przy wołaniu go do swego pana uczynił to ze zbyt dużym pośpiechem i przez to nieznacznie obraził jednego z gości, z którym Hiroshi rozmawiał, za co błyskawicznie - i bardzo szczerze, w dobrym stylu, jak uważał Feniks - przepraszał.

Dopiero później Hiroshi w ogóle dostrzegł i uzmysłowił sobie, że obrażony miał wzór na kimonie, układający się w kanji, które przez grę słów możliwie nawiązywało do rodu Kuotai.

Przypominając sobie, że kiedy przywołany podszedł do gospodarza, ten wziął go pod ramię i doprowadził do kolejnej grupki ważnych gości, których wspólnie zabawiali mało znaczącą (choć trudną dla młodziana ze względu na potencjalne konsekwencje blamażu wobec takiej widowni) rozmową, Hiroshi zaczynał zastanawiać się, czy Kakeru rzeczywiście go przywoływał?

Wieczór był niczym pryzmat. Można było oglądać go i wspominać i za każdym razem sprawy ukazywały się w innym świetle. Było to w pewien sposób godne zachwytu, ale po wszystkich wydarzeniach, tej nocy - było to przede wszystkim niesamowicie męczące.

I to nawet przy wszystkich cudownych i tajemniczych chwilach na przyjęciu.

Młodzieniec za cudne wspomnienie uważał, jak przedstawiony mu przez Yasuhiko malarz, którego dzieła podziwiał wcześniej, skomplementował jego obraz.

- Brawo, panie - mówił wtedy z żywym uśmiechem - Wspaniałe są łuski tego smoka, każda jedna z nich ma własny urok. Musisz pan znać opowieść o śnieżynce i pani Doji! Jeśliś samym tym nie ujął gospodarza, to nie wiem doprawdy, czy Kakita Kakeru ma serce.

Wspomnienie to powiązane było z zasłyszaną rozmową Doji Ameiko z dziedzicem pana Kakeru:
- Kakita-san, widziałeś już pewnie obraz pana Shiby? Powiedz, co o nim sądzisz?
- Porzucam malarstwo, pani - odrzekł wprost zapytany. - Od zawsze wiedziałem, że nieosiągalna jest dla mnie ekspresja mojej matki, od dziś wiem też, że nie będę w stanie malować tak celnie i subtelnie jak tu obecny pan Hiroshi. Choć lubię malować, to czas zająć się czymś, w czym będę się wyróżniał i czym przyniosę pożytek rodzinie. Na drodze malarza, pan Shiba jest wiele, wiele dalej ode mnie.

Myśli wirowały. Przepowiednia starca. Jej moc, znaczenia i niezwykłość rozpalały wyobraźnię. Brat przypisywał jej sporą wagę i samo to czyniło to Wydarzeniem.

Wydarzenie nasunęło skojarzenia z listem pisanym przez niepokorną córkę "Wspaniałego Asahina-sama". Pisała najprawdziwszą prawdę. Ta kolacja była Wydarzeniem.

Ledwo myśli wróciły do tematu przepowiedni, mogły przejść na osobę wieszcza. Jedynego (niemal na pewno) Asahina na przyjęciu, w dodatku incognito. Wedle Naritokiego, nieobecność innego niż Si Xin Asahina nie była przypadkiem. Sam Hiroshi z rozmów wyniósł parę informacji, które nadały większego znaczenia okrzykowi 'morderca', jaki lekkomyślnie rzuciła niedoświadczona strażniczka Kakita. Hiroshiemu niektórzy z gości udzielali starannie zawoalowanych ostrzeżeń na temat uważnego dobierania swego towarzystwa i utraty reputacji, kiedy człek stowarzysza się nie z tymi, co trzeba. Wszystko to wyrażone było odpowiednio, lecz fakty mówiły za siebie.

Nie kończyło się na nieobecności Asahina, na zachowaniu wieszczącego starca i jego towarzysza, na ostrzeżeniach wreszcie.

Si Xin nie był w piątej części tak popularny, jak którykolwiek z Feniksów. Owszem, rozmawiano z nim, traktowano go uprzejmie, lecz zachowanie wobec niego było czymś podszyte i Hiroshi żałował, że nie potrafi dostrzec czym.

I nie pamiętał też, by w trakcie tego przyjęcia Si Xin poruszył wachlarzem, by komuś odpowiedzieć.

Tajemnica Asahiny intrygowała jeszcze mocniej po prośbie gospodarza. A jeszcze mocniej po rozmowie - krótkiej! o wiele za krótkiej! - z samym shugenja.

Si Xin w sobie właściwy, cichy sposób poinformował młodzieńca o treści jego długiej rozmowy z panem Kakita Kakeru. Zamyślony, dokładnie przypominając sobie jakie padły słowa, zdał relację w czterech celnych zdaniach.

'Kakita Kakeru poprosił go o podjęcie śledztwa. Oczywiście, zgodził się, tym bardziej, że już i tak bezczelnie zajął się tą sprawą.'

Mimowolnie Hiroshi uśmiechnął się, wspominając jak łagodny Asahina pokornie wymawiał słowo bezczelnie. Pozbawiając je jakiegokolwiek tupetu samym tonem i brzmieniem głosu.

'Trop wiedzie poza miasto, zatem fortunnie nie przeszkodzi to koniecznemu szybkiemu wyjazdowi - by przed tym jak śnieg uniemożliwi podróże dotrzeć do Shiro Tengu. Po wyrażeniu zgody pan Kakeru zaskoczył go i wprawił w niemałą konsternację rewelacją o tym, że Shiba Hiroshi zgodził się być jego yojimbo w tej sprawie.'

Cztery zdania streściły rozmowę, a Asahina natychmiast właściwie przeszedł do następnej sprawy, którą potraktował jako ważniejszą.

Że po wydarzeniach tego wieczoru tylko, nawet nie wspominając o tych porannych, widać wyraźnie, że właściwą decyzją może być aby Shiba Hiroshi pozostał w Kosaten Shiro.

- Drogi Feniksie - rzekł ciepło, stając i zwracając twarz ku Hiroshiemu - to wieczór Twego wspaniałego triumfu! Z którego bardzo się cieszę. - Dodał, i uśmiechnął się serdecznie. - Masz przed sobą jasną, szeroką drogę wiodącą bardzo daleko! Po dotychczasowych wydarzeniach masz pewne zaproszenia na przynajmniej cztery Zimowe Dwory. Wielki to honor dla Twego rodu, rodziców, nauczycieli. Chwała dla Klanu. Dla imienia Shiba.

Zapadła chwila ciszy, w której Asahina spoważniał, patrząc na rozmówcę.

- Ale przecież Ty nie spoczniesz na laurach, Shiba Hiroshi-dono. Masz wspaniałą okazję. I wielkie przeznaczenie. Ludzie z przeznaczeniem potrzebują wsparcia. Przyjaciół w wysokich miejscach, o daleko widzących oczach i długich rękach. Nie można porównać drogi przed Tobą do tego, co daje wyjazd ze mną do Shiro Tengu, na wezwanie mego wuja. Jedno i drugie jest drogą, lecz tak samo traktem jest zwierzęca ścieżka w lesie i Cesarski Trakt.

Ruszyli znowu, kiedy shugenja podjął spacer. Zaczerpnąwszy oddech Asahina płynnie podjął wątek, nie dając Hiroshiemu miejsca na odpowiedź:

- Oczywiście Kakita Kakeru-sama się ze mną zgodził. Nie czuj się więc zobowiązany Waszą rozmową, myślę że mogę tu mówić za nas obu. Tak samo nie czuj się zobowiązany sprawą tego saibana. Każdy wart swego miana uzdrowiciel potrafiłby pomóc Twemu ciału zwalczyć truciznę młodego gada. Większym bohaterem niż ja, jest w tej opowieści Shiba-sensei, z jego doskonałą oceną sytuacji oraz fantastycznymi umiejętnościami jeździeckimi.

Pogładziwszy swą brodę, Si Xin cicho dodał:

- A jeśli - pomimo porannych wydarzeń, o których wiem z relacji panny Kakita - będziesz upierał się, honorowy Feniksie, że masz do mnie dług, to wiedz, że fakt, że jesteś w tej Twierdzy, uczyni mnie spokojniejszym o Kaori. Samo skojarzenie jej imienia z Twoim może uczynić dla tej upartej dziewczyny więcej dobrego, niż ja mogłem przez cały rok.

Zawiał mocny i zimny wiatr, łopocząc ich ubraniami. Silny szum zwrócił uwagę ich obu - stali nieopodal gaju, do którego doszli podczas rozmowy.

- Musisz tam iść, Shiba Hiroshi-dono - rzekł spokojnie starszy mężczyzna. -
Wyrzuć me słowa z pamięci, wyrzuć z niej wszystko inne niż przepowiednię... - zawahał się, nim dodał - niż to, co naprawdę Cię trapi, oczyść myśli i wejdź bez strachu. Moje słowa nie są teraz istotne bo i tak miałem prosić, byś je przemyślał raczej, niż przez Twą uprzejmość kazać Ci odpowiadać od razu.


Wyrzucić myśli? Hiroshiemu wydało się to niewyobrażalne.

Proroctwo. Wieszcz. Tajemnica Asahiny.

Sekretny świat Kakity Mojikhai, tak niewyobrażalnie bogatszy od świata żony. I obraz, który mu ukazała. Obraz, na którym ujrzał znajome twarze. I jej niewyobrażalna propozycja. By jego twarz była następną.

Hiroshi przemknęło przez głowę, że jeśliby Kosaten Shiro miało kiedyś podzielić los Shiro no Yojin, to potrafiłby sobie wyobrazić szermierza stającego naprzeciw atakującym żołnierzom tylko po to by ochronić ten obraz.

Wiatr wzmógł się. Drzewa zaszumiały głośno, cokolwiek tajemniczo.

Przemknęły mu też przez głowę drobne przyjemności. Rozmowy malarskie z panią Mojikhai, późniejsze zaskoczenie, kiedy Doji Yasuhiko przedstawił go malarzowi, którego dzieła wcześniej podziwiał, panu Doji Kazuhiro, który okazał się krewnym jego zmarłego zięcia. Wygrane przysługi i zmagania podczas ogrodowej gry lampionów.

Atencja wszystkich, zwłaszcza zaś dbałość o niego gospodarzy, starego Yasuhiko i Ameiko-san.

Atencja daimyo, za pierwszym i drugim pojawieniem się. Jego słowa. I nieoczekiwana stawka w pokazowej walce: Agatowe Mistrzostwa.

Myśli znowu zawirowały. Walka. Własna i brata.

* * *

Walka była kolejną atrakcją wieczoru i zaczęła się dopiero po powrocie daimyo.

Hiroshi wtedy już wiedział znacznie więcej na temat samych Agatowych Mistrzostw czy warunków tej walki.

Nie można było zranić do krwi, zabić czy okaleczyć. Walka miała być niczym walka yojimbo dwu dyplomatów na dworze, a tam konsekwencje ciągną się daleko poza dwu mierzących się wojowników. Okaleczony przeciwnik, zabity, lub nawet krwawiący to niejednokrotnie niweczy zwycięstwo, a także szanse na pojednanie.

Walka o udział w Agatowych Mistrzostwach miała odbywać się na ich zasadach. Zwycięża, kto powali przeciwnika na ziemię albo kto przystawi mu ostrze do gardła, oka, serca w taki sposób, by było jasne, że mógł zabić, lecz się wstrzymał, albo kto ogłuszy oponenta, wreszcie wymusi “poddaję się” na nim, pokazując taką przewagę, że poddanie się będzie honorowe, niczym w pojedynku iaijutsu.

Wszystko to młodszy Shiba wiedział od całego sztabu ludzi. Wiedzą chętnie dzielili się wszyscy, których pytał, a złożywszy otrzymane odpowiedzi razem uzyskał pełny obraz sytuacji.

* * *

Pan domu wrócił dobrą godzinę po swoim wyjściu. Może nawet dłużej. Powrócił z ubranym w dobre, brązowo-szare kimono podróżne mężczyzną bez monów. Ich wejściu towarzyszył kompletne milczenie i nawet Hiroshi odczuł jak atmosfera gęstnieje do niemal zestalenia.

Kakita Kakeru powitał daimyo uprzejmiej niż przedtem (choć Hiroshi nie był pewien, czy nie zbyt przykładał teraz dużą wagę do wszystkich detali), mówiąc donośnie 'Zaszczyt to dla mnie, panie'.

Nie padło żadne pytanie o ubranego w szaro-brązowy strój podróżny człowieka, on zaś po prostu trzymał się pana miasta, niczym dodatkowy strażnik.

Daidoji Seijuro-sama nie przeciągał sprawy. Bardzo szybko wszyscy przenieśli się do ogrodu, równie szybko pojawił się Daidoji Kosakaburo.

Pan miasta klasnął w dłonie, odczekał chwilę (zbyt krótką nawet, by zapadła kompletna cisza) i donośnie ogłosił nagrodę, jak i zawodników, wskazując dłońmi kolejno Feniksa i Żurawia:

- Gość honorowy, już znacie dokonania!
- Mój strażnik, pragnie zmierzyć się ze znamienitym wojownikiem Shiba.

Na koniec pan twierdzy dodał jedno zdanie o honorowości imprezy, kładąc nacisk na konkurs umiejętności, rywalizację i turniejowe aspekty walki.

Hiroshi jednak nie pamiętał nawet zbyt dokładnie słów. Zmagał się wtedy z czym innym.

Z obecnością widzów.

Była olbrzymia, nigdy nie widział jeszcze walki, na której była TAKA audiencja.

Przyciągał wszystkie spojrzenia, zwłaszcza, kiedy tak córka pana domu, jak i córka pana Yasuhiko zaczęły mu wiązać wstążki na ramieniu, przygotowując go do walki wśród radosnego przekomarzania się o to, która pierwsza. Kosakaburo skwitował to na poły-żartobliwym zdaniem, że walczy z potwornym przeciwnikiem, który zdołał zadać mu potężny cios jeszcze przed walką, nawet nie unosząc ostrza. Żart - Hiroshi pamiętał wyraźnie - witany był serdecznym śmiechem wśród obecnych, zaś Kosakaburo całkiem nieironicznie mu zasalutował.

W trakcie przekomarzań i śmiechu Feniks usłyszał nagle szept Naomi-san, nie dość cichy jednak, bo w jakiś sposób dosłyszany i skontrowany przez Ameiko-san:

- Wygraj, inaczej możesz utrudnić walkę Twego brata.
- To pokaz umiejętności. Nie jest istotne kto wygra - wygra lepszy. Istotne jest, by zaprezentować swe umiejętności. A przynajmniej tak, mam wrażenie, rzekłby Shiba-sensei.

Naomi, zaskoczona, zamarła przez chwilę, potem uśmiechając się z cichym 'hai, onee-sama', przyznała Ameiko rację w dość rozbrajający sposób.

Największą właściwie zwłoką przed walką było zakładanie zbroi, którą Hiroshi założono, a którą Kosakaburo miał na sobie. Kiedy słudzy mocowali sznury i dociskali płyty, Hiroshiemu przemykały uwagi pana Naoty o walkach turniejowych w zbrojach - że są cięższe, trudniejsze i generalnie dłuższe.

Kosakaburo wstąpił na rozłożone maty prowizorycznego dojo zgrabnie wirując bronią. Mimowolnie Shiba porównał to z zachowaniem brata: Naritoki po prostu wszedłby i poczekał bez ruchu, by ukłonić się dopiero po wejściu przeciwnika.

-------------------------------------------
* erai hito da - to wspaniały człowiek
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 17-04-2012 o 09:59. Powód: dodatkowe scenki w reminiscencjach Hirosia z wieczoru
Tammo jest offline  
Stary 17-03-2012, 13:58   #365
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Dom i Ogrody Kakita Kakeru, Kosaten Shiro; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi


Dziękując Naomi i Ameiko co nieco nerwowym uśmiechem Hiroshi wszedł trawnik, mający stanowić dziś scenę walki. Otwarta, kwadratowa przestrzeń otoczona była równą linią precyzyjnie ustawionych służących, z których każdy trzymał w uniesionych nad głową rękach lampion. Od strony domu, na położonych na genkan* poduszkach spoczywał pan tej twierdzy w otoczeniu gospodarza i najznamienitszych gości. Reszta bushi otaczała wyznaczony lampionami plac, rozmawiając, komentując i przyglądając się z zainteresowaniem.

Wyszedłszy na pustą przestrzeń Hiroshi ukłonił się głęboko Daimyo, a następnie stojącemu naprzeciw, także już przygotowanemu do walki bushi..

- Niezależnie od wyniku walki, skrzyżować z Tobą ostrza jest przywilejem, Kosakaburo-dono. Arigato. - dodał uprzejmie, dotkliwie świadomy skierowanych na niego spojrzeń.

- Kochira kosou - lakonicznie odwzajemnił się Daidoji stając w pozycji znamionującej gotowość do walki.

Stali naprzeciw siebie, młody bushi trzymający w spoconej dłoni nagamaki przeciwko znacznie wyższemu białowłosemu samurajowi, dostojnemu w prostej, prawie pozbawionej ozdób zbroi. Patrząc w spokojną twarz przeciwnika, porównując ja z tym co działo się w jego własnym sercu, Hiroshi nie miał wątpliwości, że mężczyzna przewyższa go doświadczeniem. Znacznie.

Porażka była bardzo prawdopodobna. Nieomal pewna.

Młody bushi obracał w myślach ten fakt usiłując stłumić zdenerwowanie czekającą go próbą. Tremę wywołaną spojrzeniami wielu oczu skierowanych na niego i przeciwnika. Byli to wszyscy, dosłownie wszyscy najważniejsi samuraje jednej z głównych twierdzy Żurawia. Wszyscy. Łącznie z daimyo.

Prawdopodobnie przegra. Na oczach wszystkich. Zanim więc zacznie się walka musi pogodzić się z tym. Musi spojrzeć takiej przyszłości w twarz i w razie jej spełnienia przyjąć porażkę godnie. Musi spojrzeć w twarz przegranej. Pogodzić się z nią... i przestać się jej bać.

Przełamać własny wstyd i strach. Stłumić nerwowość. Odzyskać równowagę.

I zrobić wszystko by wygrać.

Biorąc głęboki, uspokajający oddech Hiroshi zdecydował, że pozwoli Kosakaburo wykonać pierwszy ruch. Tak było łatwiej. Zyskiwał nieco czasu. No i była to uprzejmość, pozwalająca na działanie w momencie gdy przeciwnik będzie gotowy. Chociaż z drugiej... nie było to tak do końca uprzejme. Zmuszanie przeciwnika do wykonania pierwszego ruchu mogło być irytujące. Czymkolwiek nie była ta decyzja...

...była także błędem.

Cios wyszedł wydawałoby się znikąd. Kosakaburo ruszył nim Hiroshi był na to przygotowany. Krok do przodu, zmniejszenie dystansu i precyzyjny cios który omal nie zakończył walki.

Hiroshi uratowała wyłącznie instynktowna, rozpaczliwa zasłona, zatrzymująca ostrze cale od ciała. Nawet wtedy siła ciosu spowodowała, że zatoczył się w prawo. Czując szaleńczo bijące serce Hiroshi skonstatował, że przeciwnik był zapewne silniejszy od niego. Spodziewał się, przewagi w szybkości, przewagi w technice. Nie spodziewał się, że będzie słabszy.

Wykonując dwa szybkie kroki w tył by odzyskać równowagę młody bushi zacisnął zęby. Nie mógł pozwolić na to by przeciwnik atakował bez odpowiedzi. Oddanie inicjatywy było przegraną. Na to nie mógł pozwolić!

Porzucając na wpół uformowane plany rozegrania pojedynku Hiroshi ruszył do przodu. - Kosakaburo uderzył z pełnego dystansu - przemknęło mu przez myśl. On także mógł zrobić to samo - co więcej nagamaki znajdujące się w jego rękach było dłuższe od broni przeciwnika. Niewiele, ale dłuższe. W walce między bushi godnymi tego miana znaczenie mogła mieć nawet różnica mniejsza niż szerokość małego palca u ręki.

Robiąc krok wprzód Hiroshi przesunął dłonie na rękojeści nagamaki. Katana i naginata. Dwa zupełnie odrębne style walki. Dwa odrębne podejścia do władania bronią. Nagamaki nadawało się do obydwu. Zaczął trzymając je jak katanę. Ale to naginatę poznał lepiej!

Udało się!

Zaskoczył przeciwnika i był szybszy. Odgłos wyprowadzonego od dołu uderzenia rozniósł się echem i wywołał wybuch komentarzy wśród otaczających pole walki samurajów. Hiroshi wykrzywił się mimowolnym, tryumfalnym uśmiechem. Bambus i trawa. Technika naginaty wykorzystująca balans i długość tej broni to zwiększenia siły wyprowadzanego ataku. Zaiste znalazła tutaj godne zastosowanie.

Siła ciosu poderwała nieomal Kosakaburo z ziemi i pchnęła go kilka kroków w lewo. Wyprowadzane precyzyjne uderzenie w nogi Hiroshi zaryło w ziemię miast sięgnąć celu, a na twarz Żurawia pomimo całego jego opanowania wypłynął na moment grymas bólu.

Uderzenia serca rozbrzmiewały głośno w uszach Hiroshi. Nie było czasu na myślenie. Szedł do przodu, starając się nie dać przeciwnikowi czasu na złapanie oddechu.

Nepai.

Wdech podnoszący środek ciężkości ciała. Wykrok, wydech wspomagający uderzenie od góry. Brzęk zderzających się ostrzy. Naginata Kosakaburo śmiga w lewo blokując cios. Zasłona nieco spóźniona. Półkrok do przodu przesunięcie ciężaru ciała.

Uderzenie serca.

Ostrze nagamaki śmiga w stronę przeciwnika, wspomagane skrętem ramion, mięśniami całego ciała. Szybciej. Wydech przez zaciśniętą krtań. Kosakaburo cofa się blokując, nie mogąc utrzymać miejsca. W oczach widać zdziwienie, determinację i wysiłek.

Uderzenie serca. Wykrok. Przesunięcie ciężaru wspomagające cios. Szybciej.

Zgrzyt stali ślizgającej się po metalu. Przeciwnik blokuje broniąc się z trudem. Z trudem, ale pomimo bólu wciąż bardzo precyzyjnie. - Dobry jest. - przebiega Hiroshi przez głowę. On by tak nie potrafił. Technika Daidoji skupia się na obronie.

Wdech. Napięcie mięśni. Wydech. Ostrze katany miga odbitym światłem lampionów.

Zastawa ukośna. Kosakaburo zatrzymał nagamaki centymetry od głowy, w ostatniej chwili, ryzykownym manewrem, który i tam o mało nie zakończył się porażką.

Było blisko. Bardzo blisko. Przeciwnik cofa się, jeszcze tylko...

Stop. Niebezpieczeństwo!

Hiroshi zatrzymał się, rezygnując z kontynuowania ataku. Nepai nie zostawia miejsca na obronę. Nepai jest czymś czego nie można prowadzić długo, bo pozostawia po sobie zbyt wiele zmęczenia. A przeciwnik cofnąwszy był już przygotowany na kontratak.

Głęboki wdech.

Obaj przeciwnicy ponownie stali naprzeciw siebie, tak jak przed walką mierząc się wzrokiem. Tylko oddechy były głębsze, a kontrolowany ból w oczach Kosakaburo był czymś na początku walki nieobecnym. Ignorowany gwar rozmów otaczających scenę walki samurajów przedzierał się do świadomości młodego bushi, wraz z pierwszymi ukłuciami bólu w przeciążonych mięśniach ramion. Hiroshi zganił się w duchu za rozproszenie uwagi.

Chwila bezruchu zawisła między walczącymi. Kosakburo poruszał delikatnie końcówką ostrza w prawo i lewo. Hiroshi trzymał swoje nagamaki w mniej więcej statycznej pozycji, obserwując przeciwnika i starając się zgadnąć jakie będzie jego kolejne posunięcie i na ile przeszkadzają mu zapewne odbite, a być może połamane żebra.

Nie musiał czekać długo. Kosakaburo zaatakował ponownie, zapewne dlatego iż wcześniej wycofywał się, na oczach tylu widzów. Szybciej i bardziej precyzyjnie nim Hiroshi spodziewał się iż będzie w stanie. Tym razem jednak młody bushi był nieco przygotowany i udało mu się odchylić skierowane w stronę jego nóg cięcie.

Pora na ripostę. Przeciwnik atakował z maksymalnej odległości. Hiroshi mógł atakować w podobny sposób ale... wypraktykowanym gestem przesunął dłonie na rękojeści nagamaki ujmując ją jak katanę... ale zaskoczenie przeciwnika mogło przynieść lepsze efekty.

Robiąc szybki krok w przód Hiroshi znalazł się na wyciągnięcie ręki od przeciwnika, pierwszy raz podczas tej walki. Dość blisko i na tyle niespodziewanie by Żuraw potrzebował momentu na przeorientowanie się i skuteczną obronę.

Moment wystarczył.

Wspomagane półobrotem i gwałtownym wydechem uderzenie musnęło końcówkę ostrza znajdującego się jeszcze w nieodpowiedniej pozycji oręża przeciwnika i uderzyło w bark Kosakaburo wyduszając stłumiony jęk bólu. Siła uderzenia rzuciła go na kolana, gdzie musiał ciężko podeprzeć się ręką o ziemię by nie przewrócić się na bok. Jego broń,jeszcze przed chwilą przygotowana do zadania ciosu i obrony oparta była o ziemię.



-----------------
* Genkan - Ganek, przedsionek.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 25-03-2012 o 19:52.
Wellin jest offline  
Stary 19-03-2012, 00:05   #366
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z MG cz.1/2

Strażnica Wschodu, wieża, parter, kwatery gościnne, godzina Hidy


Akito szybko zaczął się ubierać. Nie pozostawało mu wiele czasu na rozmowę z Amoro, na próbę naprowadzenia go na właściwą ścieżkę. Młody Krab przywdziewał kolejne części ubrani, zbroi i broń. Robił to wyuczonymi ruchami, tak jak wiele razy wcześniej tak jak nie raz i nie dwa nakazano mu czynić zrywając wcześniej z łóżka w środku nocy. Nigdy nie było wiadomo kiedy przybędzie przeciwnik.Wojownicy musieli szybko przygotować się do walki. Błędy lub opieszałość mogła kosztować ich życie. Ich mistrzowie wiele razy powtarzali, że Mur nie wybacza. Próby przygotowania ich do służby były męczące, ale miały się opłacić, trening i błędy popełniane w czasie niego, prostowane przez nauczycieli, miały być tym co zachowa jak najwięcej wojowników przy życiu. Klan Kraba nie mógł pozwolić sobie na bezsensowne tracenie ludzi. Ich obowiązki nie były łatwe, prawdopodobieństwo śmierci wysokie, a zadanie szczególnie ważne. Byli cienką linią oddzielającą Rokugan od zła. Motto jego rodziny "Nie zawiodę" dobitnie świadczyło, co w życiu bushi klanu Kraba ... co w życiu członka rodziny Hida powinno być najważniejsze.

Zamknął drzwi do swojej kwatery i skinął na gwardzistę, aby ten poprowadził go na spotkanie z młodym samurajem. Milczał, gdyż miał wiele rzeczy do przemyślenia. Los lub jak ktoś wolał Fortuny bywały przewrotne. Gdy wiele lat temu widział tego człowieka po raz ostatni, to miał nadzieję, że nigdy nie dojdzie, do ponownego spotkania. Wtedy myślał, że szczerze go nienawidzi, za wszystko co tamten uczynił, za wszystko czym tamten sobą prezentował, za wrażenie brudu jakie po sobie pozostawiał. Przez pewien czas za swój los winił Hidę Amoro. Czasami gdy zasypiał marzył o dniu, w którym będzie mu dane spotkać się ponownie z tym człowiekiem i być może dokonać swego rodzaju zemsty, rewanżu.

Jednakże czas mijał i Akito zauważył, że wszystkie te uczucia stępiały. Pozostawało wielkie uczucie smutku. Wydawało mu się, że nie ma nadziei na odmianę losu, że jego reputacja zaważy na całej jego karierze, na całym jego życiu, wydawało mu się, że znalazł się w potrzasku, z którego nie ma odwrotu. Był przyparty do muru i atakowany ze wszystkich stron. Jednak czas pokazał, że i wtedy się mylił. Zrozumiał, iż przetrwanie zależy tylko od niego. Jego przodkowie nie decydowali o jego losie, być może ich ścieżka nie była jego ścieżką. Dostał jednak niepowtarzalną szansę, mógł udowodnić, że jest prawdziwym Krabem. Za pomocą swojego serca, umysłu i miecza mógł zdobyć swoją przyszłość, wyrąbać swoją ścieżkę losu. Po części zaakceptował swoją sytuację, zaakceptował siebie ... chociaż w sercu pozostawały wątpliwości. Starał się jednak pamiętać jedno ze zdań swojego sensei: "Maszeruj albo giń". O dziwo pasowało zarówno do wielu sytuacji na polu bitwy w Krainach Cienia jak i do życia ... maszeruj albo giń, dziwne było, że te słowa mogły stać się maksymą o życiu ...

Jego rozmyślania przerwało dotarcie do celu. Nie było możliwości zrezygnowania, ani odwrotu. Jeżeli podjęło się decyzję, jeżeli powiedziało się A ... należało też powiedzieć B. Serce mu drżało gdy przez głowę z zawrotną prędkością przebiegały możliwe scenariusze tej konfrontacji. Niemalże bezmyślnie zdjął prezent od Skorpiona … żadnych masek. Nie w tej rozmowie, niech zobaczy jego pokiereszowaną twarz ... może widok ten pomoże wyrwać go, ze stanu w jakim się znalazł, przecież gdzieś w głębi jego duszy musiał znajdować się prawdziwy Krab. Nawet jeżeli Akito nie chciał w to wierzyć, słowa Chui i wspomnienie zabitego sensei sprawiały, że musiał wziąć taką ewentualność pod uwagę.

Strażnica Wschodu, wieża, parter, jadalnia, godzina Hidy


Wszedł do pomieszczenia rozglądając się uważnie, w końcu jego wzrok spoczął na Amoro. Nim do niego ruszył rzucił krótkie spojrzenie na resztę obecnych w sali. Miał nadzieję, że dowódca przekazał odpowiednie instrukcje i, że ci zrozumieją niemą sugestię. Dla pewności jednak odwrócił się jeszcze do towarzyszącego mu gwardzisty

-Wolałbym, żeby było tu pusto - to były proste, ale szczere słowa. Cokolwiek miało się zdarzyć młody Hida nie chciał przy tym świadków. Nawet jeżeli miała to być tylko rozmowa ... mogła przybrać nieciekawy obrót ... poza tym instynktownie czuł, że słowa jakie mogą tutaj paść, nie są przeznaczone dla innych uszu. Przed kolejnym krokiem wziął szybki, cichy oddech ... odwagi ... postąpił naprzód, ostrożnie, wiedział co może spodziewać się po tym człowieku, pamiętał jakim był dzieckiem i nie chciał żeby coś go zaskoczyło, wszakże ostrożność to ważna strona męstwa.

-Hida Amoro - san - powiedział na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę tamtego i miał nadzieję na tyle stanowczo, żeby tamten spokojnie czekał na dalszą część słów. Nie przestawał maszerować w stronę stolika, chciał zająć przy nim miejsce, znaleźć się choć oczami na równym poziomie z Amoro ... pytający wzrok tamtego wskazywał, że zastanawia się kim jest osoba, która odważyła się do niego odezwać. Cóż po tylu latach i po przejściach nie było nic dziwnego w tym, że nie mógł rozpoznać Akito, ten w końcu postanowił mu w tym pomóc

-Jestem Hida Akito ... dziwię się, że mnie nie poznałeś ... wszakże uczęszczaliśmy do tego samego dojo - zasiadł na miejscu naprzeciwko adwersarza z czasów swojego dzieciństwa. Teraz wydawał się inny, jakby niósł na sobie jakiś wielki ciężar ... czekał na reakcję tamtego …

Amoro miał niewielu 'kompanów' w piciu. Pił bezmyślnie, nie oczekując niczego i zdając się nad niczym nie zastanawiać. Akito pamiętał, że tamten nigdy szczególną bystrością się nie popisał. Brutalnością, okrucieństwem, szałem - tak, zda się, bez granic. Ale nikt, nigdy, nie mówił o Hida Amoro - 'bystry'. Nigdy takiej opinii nie dane było Akito usłyszeć.

Na prośbę kuriera, popartą skinieniem głowy gwardzisty, sala opustoszała. Byli we dwu tylko, teraz. Amoro nie miał pancerza, ale miał ze sobą tetsubo.

- Szkoła? Szkoła była dawno temu - odparł lekceważąco. Akito mógł usłyszeć w tym głosie alkohol, lecz bez sześciu butelek stojących przed drugim Hida, bez ostrzeżenia chui, że tamten pije, nie wiedział, czy usłyszałby go również. Część jego mówiła, że bez tych dwu czynników, po samym głosie, powiedziałby, że jego rozmówca jest zupełnie trzeźwy.

- Czego chcesz? - spytał tamten obcesowo, patrząc nań niechętnie.

Oczy Akito skupiły się na rozmówcy, jego wszystkie zmysły działały jakby na wyższych obrotach. W każdej chwili jego rozmówca mógł zareagować niespodziewanie, gwałtownie ... kurier wolałby nie zostać przez niego zaskoczonym. Wszakże przezorny zawsze ubezpieczony, a jeżeli miało się to przerodzić w walkę, to najlepiej byłoby zakończyć ją szybko nie wyrządzając drugiemu samurajowi zbyt wiele krzywdy. Po prawdzie idealnym rozwiązaniem byłoby w takiej sytuacji rozbroić go i kontynuować tą rozmowę z pozycji siły, z pozycji osoby dominującej. Jednakże nie należało zbyt bardzo wybiegać w przyszłość, dobry dowódca miał w głowie możliwe scenariusze, ale skupiał się na tu i teraz.

-Usłyszałem, że przebywasz tutaj i szczerze powiedziawszy nie mogłem w to uwierzyć. Po tylu latach Fortuny zetknąły nas z powrotem. Na obu naszych losach zaważyło jedno wydarzenie … wydarzenie, o którym starałem się zapomnieć - Akito przedstawiał swoje myśli swobodnie, słowa same układały się w zdanie, wypowiadał to, co leżało mu na sercu i o dziwo różniło się to od tego, co ćwiczył w swojej głowie na wypadek ponownego spotkania Amoro. Obiecał, że spróbuje go naprostować i zamiaru tego miał dotrzymać, wszakże słowo samuraja było święte, zrobi wszystko co w jego mocy ... nawet jeżeli oznaczało to, że miał otworzyć się przed osobą, której przez wiele lat nie lubił, być może nawet nienawidził, a z pewnością pogardzał.

-Chciałem być jak najdalej od tamtych wydarzeń, chciałem wybudować przeciw nim mur ... aż w końcu nauczyłem się z nim żyć ... tak mi się przynajmniej wydawało. Jednakże może prawdziwe jest stwierdzenie, że przed przeszłością się nie ucieknie ... bo oto ta przeszłość siedzi naprzeciwko mnie - Hida pokiwał głową patrząc lodowatym wzrokiem na Amoro

-W szkole byłeś niemożliwy, poddawałeś się swojemu gniewowi, wykorzystywałeś swoją pozycję i siłę przeciwko słabszym ... przeciwko twoim braciom, przeciwko osobom, z którymi później mogłeś trafić na Mur i od których, mogło zależeć twoje życie ... i to było niegodne - teraz przeszedł do ataku, krótkiego, prostego żołnierskiego ataku. Jeżeli w jego rozmówcy był Hida, to powinien się oburzyć, krew w nim powinna zawrzeć, a w tym momencie na tym zależały kurierowi. Chciał go otrzeźwić ....

-Jednak wtedy uczyliśmy się, nie wszyscy z nas mieli przejść gempukku, mieliśmy się jeszcze zmienić ... mieliśmy na to czas ... a jednak, z tego co słyszałem ty się nie zmieniłeś - przerwał na chwilę, chciał dać czas aby wszystkie słowa dotarły do umysłu Amoro, aby mógł je przetworzyć, ale za nim ten zdążył zareagować Akito podniósł głos, kontynuując natarcie

-Myślę, że żyjesz w przeszłości! Myślę, że pijesz dlatego, że nie możesz zapomnieć tamtego wydarzenia, że ono ma nad tobą władzę! Żaden żołnierz nie wygrał rozpamiętując swoje słabości, żaden wódz nie odniósł zwycięstwa żyjąc porażką! Stało się, to się stało! Jesteś Krabem ... maszeruj albo giń Amoro! Maszeruj albo giń! Na razie stanowisz zagrożenie ... dla siebie, dla swoich towarzyszy, dla klanu i dla Rokuganu ... tylko dlatego, że się poddałeś ! Pijesz bo się poddałeś - mocne słowa ... ale musiały one paść, byli tutaj sami i młody Krab mógł powiedzieć swojemu towarzyszowi wszystko co chciał, robił to dla jego dobra, a także dla dobra wszystkich wokoło niego … teraz oczekiwał jego reakcji, jakiejkolwiek reakcji ... bo najgorsza mogła być obojętność ... ona oznaczałaby, że temu człowiekowi zupełnie już nie zależy, a to byłoby złe …

Amoro na początku przemowy sięgnął po butelkę. Odkorkował ją, potem przystawił do ust i przechylił. Długo. Akito zdążył dojść do ataku, w swojej przemowie, kiedy tamten odstawił butelkę i skupił się na nim.

Poczekał aż skończy. Potem spojrzał nań bardzo cynicznie i rzekł:
- Zaproponowałbym sake, ale słyszę, że nie trzeba. - Potrząsnął głową, a Akito przez moment zamarł, bojąc się, że spełnia się najgorsze, że w ogóle jego słowa nie poruszyły tamtego - Nie mam ci za złe, Akito - rzekł tamten bezpośrednio, spokojnie. - Nie ty pierwszy, nie ty ostatni. Poza tym, bawisz mnie. Takie próby są... czasem wzruszające. Dobrze zatem.

Mężczyzna powstał. Wiedziony instynktem, Akito powstał również. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Równi. Jednako olbrzymi. Akito wydawał się większy, lecz to była kwestia zbroi.

Amoro pociągnął z butelki. Do dna, co pokazał, stawiając ją szyjką do dołu na stole. Nic się nie wylało. Akito nie patrzył na stół, patrzył na tamtego, szykując kolejną ripostę. Nie chciał sake. Niepokoiło go trochę, że tamten wlewa w siebie alkohol, lecz nawet szybkie powstanie nie pokazało nic po Amoro. Nie zachwiał się, nie kładł ręki na stole, nie przytrzymywał się. Stało przed nim sześć butelek, pił siódmą. I po zapachu sądząc, nie sake, a shochu.

- Nie zmierzyliśmy się nigdy. - rzekł Amoro spokojnie. Akito poczuł dreszcz. Nigdy dotąd Amoro nie przemawiał tak spokojnie. Nigdy tak długo. - No to czas. Wygrasz, zrobię, co zechcesz. "Maszeruj, albo giń", tak? Wybierzesz sobie. - Uśmiech jaki mu posłał był szyderczym, ponurym grymasem. - A jak skopię ci tyłek... to przez rok nie będziesz mógł o mnie mówić. Dasz mi spokój. Nie będziesz mi zawracał dupy, Akito, rozumiesz?

Jedną ręką Amoro uniósł stolik i bez wysiłku odrzucił go pod ścianę. Rumor zwabił strażników, dwu opiekunów Akito i gwardzistę chui, który przyprowadził tu Akito. Wsypali się do środka zręcznie, cicho, gotowi od razu walczyć, z dobytą bronią. Amoro nie przeszkodzili, bez słowa wziął kolejny stolik i go odrzucił, robiąc miejsce na improwizowaną arenę.

- Wiesz, dlaczego to robię? - zapytał ze śladem ciekawości - Bo jest w tobie coś. Nie bałeś się, wtedy. Gdyby ta głupia dziewucha nie odciągnęła cię, zmierzylibyśmy się wtedy i nie okazałbyś strachu. Nie tak, jak inni. Teraz też się nie boisz. To jest dobre. No i jest jeszcze jeden powód.

Uśmiech był teraz szerszy, żywszy. Amoro wyraźnie się rozkręcał. Stanął, wyprostował się na całą swoją imponującą wysokość i pokazowo powiódł wzrokiem po gwardzistach by wyrównać wzrok, kiedy spoglądał na Hidę Akito. Uśmiechnął się z kwaśną satysfakcją podsumowując:
- Nie muszę, cholera, się schylać by popatrzeć ci w ryja. To mnie zawsze wkurza.

- To jak? - rzekł, odrzucając trzeci stolik, tak, że zostały już tylko dwa stoliki przy Akito. I, jakby uderzony nagłą myślą dodał - I kurde, streść się. Bez pieprzenia o losie, brzmisz jak Lew.

-Hai - odpowiedział krótko treściwie i spokojnie Akito. Krew napłynęła do głowy, buzowała w żyłach, serce dawało znak, że oto miała rozpocząć się walka. Umysł jasno przedstawił sytuację, jeżeli wygra będzie miał szansę naprostować Amoro ... musiał ją wziąć było to, aż tak proste.
Nie bał się konfrontacji, nie bał się walki ... w głębi duszy wiedział, że musi się to tym skończyć ... wtedy przerwała im Śmieszka, miała rację, że nie było sensu ścierać się o jeden słup, niech go sobie zachowa ... tutaj jednak stawka szła o coś ważniejszego.

Kurier rzucił, krótkie spojrzenie strażnikom i pokiwał głową. Nie chciał ich interwencji ... jak powiedział kiedyś jego ojciec: "sami ponosimy konsekwencje swoich czynów".

-Zróbcie nam miejsce - powiedział do człowieka przysłanego przez Chui ... po czym przestał zwracać na niego uwagę skupił się na swoim przeciwniku jednocześnie odsuwając najbliższy siebie stolik

-Krótko i zwięźle ... jakie zasady? -

- Kto pierwszy się podda lub padnie - rzekł tamten. - Dam Ci pierwszy cios. Zaczynaj.

Akito przypatrywał się swojemu przeciwnikowi, badał jego ruchu i reakcję. W tej chwili nic innego nie miało znaczenia, tak jak gdy walczył w Krainach Cienia, pojedynek ten nie miał skończyć się śmiercią, jednakże jego stawka była wysoka. Młody wojownik tylko chwilę rozważał dostępne mu opcje ... potem ruszył do ataku. Jego ruchy były oszczędne, nie wiedział jak długo to potrwa ... nie był pewien jak dobry jest jego przeciwnik, jakie postępy poczynił od czasu opuszczenia szkoły ... nigdy jej nie skończył i może chociaż to dawało mu pewną przewagę, jednakże nie wolno było nie doceniać przeciwnika.

Pierwszy cios był ciosem sprawdzającym młody kurier chciał wyczuć swojego przeciwnika, a początek walki miał być takim testem umiejętności. Jego tetsubo przecięło powietrze lecąc w stronę Amoro. Akito posłał pozornie niedbałym machnięciem swoją maczugę ku wrogowi. Ten jednak wykonał swoją bronią swobodnego młyńca, jednocześnie schodząc w tył, poza zasięg ciosu. Potężne zderzenie skrzesało iskry ze stalowych kolców, jakimi nabite były obie bronie.

Kurier oceniał, że samo zejście by wystarczyło, by chybił. Młyniec był jednak wykonany na tyle łatwo, że świeżo upieczony nikutai zrozumiał: walczył z kimś naprawdę dobrym. Kimś, dla kogo nawykiem było wykonanie tego ruchu, nawykiem mało wymagającym. Wspomniawszy lekcje z Sunda Mizu Dojo, gdzie weterani wielu walk na Murze mówili, jak istotne jest by tetsubo pozostawało w ruchu, jak ważne jest dla impetu paru decydujących ciosów, by broń miała zamach, Hida Akito poczuł szum krwi w skroniach.

Ta walka nie mogła być łatwa.

Póki co jednak, widział, że znowu będzie szybszy. I że jego przeciwnik również to wie. Młody Krab nie był zadowolony, szczerze powiedziawszy liczył na to, że tą walkę da się zakończyć szybciej. Być może było to niedocenienie przeciwnika, ale nie spodziewał się, że bez oficjalnego treningu Amoro dojdzie do takiego poziomu. Sparował jego cios bez większych trudności. To rodziło pytanie, co by mógł osiągnąć gdyby przykładał się do nauki, gdyby miał inny charakter? Cóż były to z pewnością rozważania na inny czas ... Akito pogrążał się coraz bardziej w pojedynku.

Pewne zachowania przychodziły automatycznie, z pewnością nie tak jak weteranom, którzy go uczyli ... mimo wszystko nie musiał zastanawiać się nad każdym ciosem, działał. Tym razem dokonał drobnego przejścia na nogach, chcąc znaleźć się z boku Amoro. Liczył na prędkość, wydawał się szybszy od drugiego samuraja i może to zapewni mu jakąś przewagę. Zmienił tempo i wykonał bardzo szybki cios swoim tetsubo. Pamiętał jak jego nauczyciele powtarzali mu jak ważne jest zaskoczenie przeciwnika. Jeżeli ten, z którym walczy wbije się w jego rytm, będzie bardzo trudno ... najgorsze co było możliwe, to uderzać tak jakby grało się na bębnie …

Wyprowadził swój cios. Silny zamach z jednoczesnym obrotem ciałem. Szybki, silny i precyzyjny cios. Gdyby jego nauczyciele mogli, go w tym momencie zobaczyć z pewnością pokiwaliby głowami z aprobatą. Zrobił wszystko jak na treningach, idealnie. Manewr był ryzykowny, drugi z walczących również zaczął wykonywać swój cios. Tutaj jednak kluczowa okazała się prędkość. Tetsubo Akito przecieło ze świstem powietrze lądując na prawym boku Amoro. Po sali rozległ się paskudny dźwięk łamanych żeber. Ręka Amoro wykonała nieskładny obrót, psując cały jego cios. Mimo wszystko obserwując łatwość z jaką tamten poruszał się nikutai rozumiał, że walka mogła być ciężka. W tym jednak momencie zauważył możliwość i zamierzał ją wykorzystać. Po jego ciosie Amoro nadal nie odzyskał pełnej równowagi. Akito szybko obrócił się na stopie, podsuwając prawą nogę pod dół podkolanowy, jego ręka wykonała zaś proste pchnięcie. Drugi z ogromnych samurajów stracił natychmiast równowagę i z hukiem wylądował na podłodze ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 19-03-2012 o 12:00.
Hawkeye jest offline  
Stary 19-03-2012, 00:06   #367
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z MG cz.2/2

Wszystkie te przeżycie zdawały się nie mieć na nim większego efektu. Głośno zakasłał wypluwając krew, ale równie szybko zerwał się na równe nogi. Wydawał się wściekły i przez chwilę młody kurier myślał, że nie zakończy to walki. Po chwili jednak zauważył na jego obliczu ślady … zadowolenia? Było to dla niego pewnym zaskoczeniem

-Świetnie - powiedział w końcu tamten -Świetnie … Akito -san ... przez rok będę grzecznym Krabem … a po roku odnajdę ciebie - stwierdzenie zostało wypowiedziane z taką łatwością, a jednocześnie pewnością siebie. Akito musiał przyznać, że przynajmniej część jego przekonań o tej osobie była błędna.

Natomiast ostatnie stwierdzenie budziło pewne obawy, wiedział, że następnym razem może pójść mu dużo gorzej, może być dużo trudniej. Była to więc perspektywa, która z pewnością zmusi go do wytężonej pracy i nauki. Wiedział, że kolejne spotkanie przebiegnie w podobnej atmosferze i wolałbyć na nie przygotowany.

Dopiero później zdał sobie sprawę, że pierwszy raz został przez Amoro wobec niego dodana formuła grzecznościowa san -Pozostaje jeszcze jedna sprawa - dodał nagle Amoro siadając na krześle. Przeciągnął się jak osoba, która właśnie obudziła się po długim śnie. Co budziło podziw, Akito wiedział, że jego cios był bardzo silny, potrafiłyby powalić niejednego mniejszego człowieka … a Amoro jakby nic sobie z niego nie robił

-Słucham - powiedział spokojnie Kurier.

-Tysiąc lat … czy to nie za dużo? Zastanów się nad tym Akito-san - po tych słowach z łatwością podniósł się ze swojego miejsca i wyszedł z sali.

Akito omiótł pomieszczenie wzrokiem. Wydawało się, że wykonał powierzone mu zadanie. Był zmęczony, może odpowiedniejsze byłoby nawet słowo wyczerpany. Długa podróż, a teraz jeszcze ta konfrontacja. Nadszedł czas, żeby odpocząć. Popatrzył na strażnika

-Obudźcie mnie o godzinie Księżyca, po tak długim dniu … zasłużyłem na chwilę odpoczynku - po czym bez dalszych zbędnych słów udał się w stronę komnaty. Wygrał … kiedyś z pewnością czułby większą radość. Gdyby ta konfrontacja odbyła się przy słupie, pewnie by skakał z radości. Teraz nie miał jednak na to siły. Mimo wszystko był z siebie zadowolony i dumny. Udało mu się powalić Amoro, oczywiście teraz będzie czekała go wytężona praca, żeby następnym razem role się nie odwróciły, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu widział jakiś konkretny cel na swojej ścieżce, nawet jeżeli miałyby on być tak prosty jak wygrana w kolejnym pojedynku z tym człowiekiem. Szedł spokojniej, jakaś część jego przeszłości została okiełznana. Uśmiechnął się gdy uświadomił sobie, że spogląda w przyszłość “Za rok Amoro … zobaczymy się za rok” powiedział w myślach.

Gdy tylko znalazł się w swojej komnacie szybko przygotował się do snu, nie zapominając jednak o czynnościach wymaganych od każdego wojownika. Czyszczenie broni, odpowiednie ustawienie zbroi … dopiero gdy obowiązkowi stało się zadość, mógł spokojnie zasnąć … licząc, że tym razem nie będzie niepokojony przez żadne koszmary …

Wszakże jutro oczekiwał go nowy dzień. Niejasno zdawał sobie sprawę, że może być on bardzo ważny. Trójka towarzyszy z Muru miała swoje zadanie, Mirumoto-san chciał zresztą dotrzeć na miejsce jak najszybciej. A to oznaczało ... cóż to oznaczało, że będą musieli zapytać samych siebie czy są gotowi na podróż przez Shinomen. Niebezpieczne miejsce znane z legend, opowieści i historii. Nazwa, która potrafiła zmrozić krew w żyłach najtwardszych nawet wojowników.

Cóż ... chcąc nie chcąc ... w tym wypadku postąpią tak jak zadecyduje Smok. Bezpiecznie będzie jednak postąpić według rady dowódcy tej placówki i znaleźć przeciwnika. Takiego, który przeprowadzi ich trójkę po cichu przez ów teren, który da im dodatkową przewagę ... Fortuny jedyne wiedziały, że będzie im potrzebna każda możliwa dodatkowa pomoc w tym zadaniu.

Była jeszcze kwestia osobistego treningu. Miał prawo poznać nowe techniki. Tylko gdzie? Nie wyglądało na to, żeby w najbliższym czasie mógł zatrzymać się w dojo i podjąć naukę u Sensei ... a nie mógł tracić czasu.

Rozwój w sztuce wojennej i treningi były nie tylko obowiązkiem Samuraja, po dzisiejszej konfrontacji doszedł tutaj nowy wymiar. Konkretny cel. Miał rok, dla niektórych było to bardzo dużo czasu ... a z drugiej strony tak niewiele. Musiał być lepszy niż dzisiaj, po prostu musiał ... dlatego, że jego przeciwnik z pewnością taki będzie.

Nie podda się, jeżeli miała to być jedyna stała w jego życiu ... niech tak będzie! Wiedział, że w twierdzy znajdują się osoby, które mogłyby pokazać mu kilka dodatkowych sztuczek ... zamierzał odnaleźć je z samego rana ... może dadzą się namówić na przekazanie wiedzy młodemu kurierowi ... byłaby to kolejna dodatkowa przewaga na czekającą ich długą podróż ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 19-03-2012 o 12:15.
Hawkeye jest offline  
Stary 20-03-2012, 03:14   #368
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Czyszcząc broń, Hida zastanawiał się. Niestety, krótki był to namysł. Jego wiedza o starej puszczy była żadna, to co się nasunęło można było między klechdy i bajki włożyć.

Miejsce duchów, bandytów, można tam spotkać oni, mimo, że to nie Ziemie Cienia.

Hida wiedział natomiast, że nie było dotąd nikogo, kto dowiadując się o ich decyzji, nie odradzał wyboru.

Tutejszy chui nie był też wyjątkiem.

Fukurou się spieszył. Ale ważne też było, by dotrzeć. Słowa Księżycowego Psa, podczas ostatniej rozmowy, kiedy otrzymał swą misję, zabrzmiały w pamięci...

Cytat:
- Hida Akito-san. Ekwipunek panów Kakita i Akodo jest już spakowany i czeka w ich komnatach. Lew dotarł tu pieszo, ale nie widzę przeszkód byś nie mógł objuczyć rumaka Żurawia rzeczami obydwu. Dostaniesz także listy do naszych dostawców na ziemiach Żurawia. Potrzeba nam ryżu, ludzi i jadeitu. Przede wszystkim jadeitu. Chodzą pogłoski, że Klan Żurawia chce ponownie otworzyć kopalnie na terenach Dzika. Nadstawiaj uszu. I jeszcze jedno. - taisa ściszył głos, nim kontynuował - Weźmiesz to - drewniana, ślicznie wyrzeźbiona i pomalowana persymona wylądowała na stole - i to - zaraz obok persymony wylądował żelazny tubus, solidnie opieczętowany i obwiązany - i przekażesz jedno i drugie panu Daidoji Sanzo, daimyo Zamku Goblina.

Taisa spojrzał ciężko na podkomendnego.

- Hida-san, nie dbam o pozostałe pisma. Nie dbam nawet o Twoje życie, choć uważam, że zapowiadasz się naprawdę dobrze. Jeśli to nie dotrze do rąk własnych pana Daidoji Sanzo, to osobiście zamaluję Twoje imię w Sunda Mizu Dojo, rozumiemy się? Nikt nie ma wiedzieć o tej konkretnej misji. W Shiro Tengu odnajdź Daidoji Yuuki. Pokaż jej persymonę. Ona zaaranżuje spotkanie, podczas którego będziesz mógł przekazać oba przedmioty. Na spotkaniu, przekażesz też wiadomość ustną. Brzmi ona: Szesnastu w przeciągu ostatniego miesiąca. W tym Hige i Ren Li. Powtórz.

Akito powtórzył. Odczuł przy tym coś dziwnego. Hige i Ren Li coś mu mówiły. Ale co? Nim miał czas się zastanowić nad tym dłużej, taisa podjął wątek:

- I jeszcze jedno. Tutaj, na Murze, mało kto będzie dbał o takie rzeczy, jak to - palec Hirumy przejechał po jego policzku, nosie. - Ale poza ziemią daną nam w opiekę... - mężczyzna wzruszył ramionami - Dlatego pamiętaj. Blizny, to oznaka służby wojownika. Jeśli komuś będzie to przeszkadzać ZA BARDZO... zabij. Nie baw się w pojedynki do pierwszej krwi. Jeśli ktoś Cię wyzwie, żądaj walki do śmierci. A najlepiej, kiedy podejrzewasz, że Cię zechce wyzwać, to wtedy już powiedz jakie pojedynki uznajesz. Zapewne uderzą pierwsi, ale na pewno nie ostatni. Możesz odmaszerować.
Taisa Hideyori nie żartował. Misja, jaką obarczył kuriera była ważniejsza niż jego życie.

- Bo jesteś zbędny, braciszku. Bo Nishi Cię zastąpi. Twój ojciec ma następcę, zatem Ty możesz zostać posłany na samobójczą misję. Poza wojnę Kraba. Bo na tej wojnie nie będziesz już potrzebny.

Głos Akito znał. Bardzo dobrze. Tetsujin no Oni. Jego najbliższy towarzysz. Zaklęty w mieczu, skrępowany w trzech obręczach Asahina. Który milczał długo, bardzo długo. Od nieudanej próby mordu Hirumy Hisui Moeru rękoma Akito właśnie.
Głos, który często miewał rację.

* * *

Kiedy Akito zasypiał, Smoka jeszcze nie było. Kiedy wstawał, 'jeszcze' zmieniło się na 'już'. Kurier nie przejmował się. Miał co robić.

Śniadanie. Trening. Wreszcie, realizacja zdobytego wczoraj celu. Nauka władania tetsubo.

Pierwszą osobą, jaka przyszła na myśl, był człowiek, o którym chui mówił z taką pewnością. Dowódca jego gwardzistów.

Poszukanie go było proste. Starczyło udać się do chui i w drodze do jego pokoju, zapytać jego gwardzistów o ich dowódcę.

Skierowany do dojo, Akito udał się tam, już gotów do treningu. Tym razem jednak nie zaczepiano go. Nikt nawet krzywo nań nie spojrzał, choć Akito nie zdawał sobie z tego sprawy.

Akito nie wiedział, ale wieści się już rozeszły. Wczorajsze zajście, sposób w jaki Amoro go potraktował, podlane jego kurierskim statusem, tym, kim byli jego towarzysze, jego ojciec - to było smakowite.

No a fakt, że Amoro wyjechał zaraz potem, ładnie wpasowywał się w tę opowieść. Mało kto znał prawdziwy powód wyjazdu. Ale wszyscy dopisywali go sobie, wszystkim 'naturalnie' wynikał on z przegranej walki. Pomagało, że każdy, kto widział Akito BEZ maski, wysuwał właśnie to, wierzył bez zastrzeżeń, że Hida Akito akurat bestialstwem może przerosnąć Hidę Amoro.

Ze swej nowo nabytej i dość dwojakiej reputacji młody kapral nie miał jak zdawać sobie sprawy. A że miał inne rzeczy na głowie, nie patrzył na to, jak patrzą na niego. Wczorajszy dzień był długi i Akito skrycie odetchnął z ulgą, że zaczepki ustały, składając to na karb tego, że skoro jako kurier mógł mieć pocztę, to mało kto będzie chciał doń podskakiwać.

Poczta tutaj, nawet jeśli nie do siebie, a towarzysza z oddziału, to było wybawienie od nudy.

Mistrza zastał, kiedy ten akurat skończył swój trening.

Nieco niższy niż Akito, Hida Xiu Wang miał na sobie tę samą pełną zbroją, z monem Kraba na piersiach i plecach oraz monami Hida na ramionach, w której kurier widział go po raz pierwszy wczoraj, kiedy Xiu Wang w drodze do chui sprawdzał jego papiery.

Xiu Wang był gunso, był też starszy.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 20-06-2012 o 23:37. Powód: obiecany kawałek dla Smoka -> osobny post
Tammo jest offline  
Stary 21-03-2012, 00:27   #369
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Strażnica Wschodu, wieża, parter, wyjście z jadalni, druga połowa godziny Hidy

- O potężny Bayushi-sama, niech Amaterasu jasno przyświeca Twoim krokom! - żałosny głos z kilkunastoosobowego tłumu przy wejściu do jadalni wyłowił wychodzącego Skorpiona - Zasłużyliśmy na karę! Oddaję się w Twoje ręce, wspaniały samuraju i błagam Cię o wybaczenie dla mojego starego ojca! Haft, jakim pragnąłeś przyozdobić pozostawione u nas montsuke nie będzie niestety gotowy na jutro rano!

Bayushi Manji przeżył szok. Ostatnią rzeczą, jaką spodziewał się tu usłyszeć, była zakodowana wiadomość. Zwłaszcza takiej wagi.

- Prowadź do swojego ojca - rzekł, czując rosnący szybko niepokój - nie będę słuchał twoich wymówek!

Strażnica Wschodu, osada, sekretna kwatera yakuzy, początek godziny Togashi

Gdy skończył czytać list nie składał go, udał, że dalej czyta. Dzięki temu kupił czas na wyrównanie oddechu, uspokojenie Wa*. Dopiero opanowany zakończył czytanie dokładnym złożeniem listu i schowaniem go. Do tego czasu zdołał niemal zupełnie się uspokoić, w jego głosie nieliczni mogliby dosłyszeć nutę zdenerwowania.

- Arigato za przesyłkę.

- Jesteś kupcem i zapewne znasz drogę. Proszę powiedz mi jakie świątynie są po drodze stąd do ziem Żurawi? – Bayushi zwracał się do kupca ciepłym i spokojnym głosem, licząc na wzbudzenie zaufania.
- Panie, niewiele, jeśli brać pod uwagę najkrótsze drogi, bo te wiodą przez Shinomen. W samej Strażnicy jest świątynia Bishamona i ołtarz Osano-Wo. Potem, podle drogi, Koshina-kami kapliczkę naleźć możecie. W Shinomen - słyszał, żem, bom nie był, jest świątynia takoż. Na wodzie ponoć pływa i jednemu z Siedmiu poświęcona jest. Nie wiem, czy nie Panu Mądrości, albo nie Panu Długowieczności. Po drugiej stronie podłego lasu, potężny Osano-Wo ma prawdziwą świątynię. Sohei jego tam stacjonują. To nader bezpieczna okolica panie, nikt tam kłopotu sprawiać nie śmie, a napady na nas, kupców, to rzadkość niebywała. Gdyby nie to, nikt chyba przez Shinomen by nie jeździł.

„Możliwe, że krążek modlitewny jest powiązany z Osano-Wo, muszę zapytać shuganja-san.”

- Wspomniałeś o drogach wiodących przez Shinomen, nie byłeś ale czy wiesz jak inni kupcy przekraczają ten las?
- Nie panie, nie wiem. Choć słyszałem, że trzeba zapłacić.
- Ile i komu?
- Nie wiem na pewno, ale myślę, że zależy od tego kogo się opłaca... i komu. Ale to też niepewne. Jest więcej niż jeden juzimai, a zwrócenie się do tych większych wymaga czasu, sposobów dojścia oraz dobrego rozegrania sprawy. Ci co się do nich zwracają mogą... zwrócić ich uwagę na siebie.


Um... Manji pokiwał potakująco głową. On to wiedział zanim zapytał, ale byli tacy co na tą wiedzę byli odporni.

- Czy mógłbś opowiedzieć o kilku wielkich Krabach-generałach?

Hida Yakamo - tu wiele podziwu. Hiruma Hideyori - zawsze prowadzi pierwsze wycieczki po zimie, kiedy inni jeszcze sądzą, ze za wcześnie. To od niego idzie wiele opowieści o ruchach nieprzyjaciela. Hida Sago, trzynaście lat służby w Shiro Kaiu, dwa razy odmawiała awansu na chui, bo lubiła dowodzić guntai. Hiruma Makasu, chui Czwartej Strażnicy, oczy i uszy Kraba, kieruje korpusem zwiadowców i kurierów.

- Opowiedz mi jeszcze, proszę o traktach biegnących do okoła Shinomen. Ile jest rogatek i jak bardzo dokładni są strażnicy na rogatkach. Pytam, bo interesuje mnie transport towarów z ziem Skorpiona.

[odp. MG tu]

Gdy kupiec udał się w swoją stronę Manji poprosił ‘gospodarza’ o rozmowę.

- Skoro już tu jestem, mam interes do ubicia, dobry interes. – Spokojny i sympatyczny głos Skorpiona nie natrętnie podkreślił opłacalność interesu w ostatniej części zdania. – Zapłacę dobrą monetą** za informacje ogólnie dostępne lecz mi jako samurajowi nie wypada się o takie rzeczy pytać innego samuraja.

- Gdzie mogę znaleść przewodnika z Klanu Sokoła? Czy jest jakiś przypadkiem w twierdzy?
- Żadnego Sokoła w Strażnicy nie ma. Oni tu niezwykle rzadko się zapuszczają. Trza jechać dalej, do zamku Yasuki najlepiej. Tam się jakiego znaleźć pewnie da. Ale jest jeden taki ashigaru, co kiedyś z oddziałem współpracowali z Sokołami, ten nawet przez Shinomen z jednym takim szedł, jeśli to Cię panie ciekawi, możem posłać po niego.
-Poślijcie.
Posłali, pojawił się kwartę później.

Oczekując na powrót posłańca Manji kontynuował.

- Wczorajszego wieczoru w gospodzie ‘zły pies’ zatrzymałem się na posiłek. Było tam kilku samurajów Kraba. Jedno nazwisko jedynie zapamiętałem, to Hida Sasori-san. Co wiecie o tym jegomościu i jego wykidajłach, bo wiem, że wiecie, taka wasza profesja.
- Ano, Skorpion-sama
- rzekł jeden z 'gospodarzy' powoli, z pewnym leniwym szacunkiem - Z tych, coście ich opisali, nie znamy żadnego. Poza jednym może. Hida Sasori, go nazwaliście i faktycznie, takowy samuraj jest tutaj. To słowny człek. Dobrą monetą zawsze płaci. Zręczny jest też: żyje w zgodzie z nami, żyje w zgodzie z Amagim i jego ludźmi, oraz z Miroku i z jego ludźmi. Jest przebiegły, panie. Nie lekceważcie go, bo źle na tym wyjdziecie. Ponoć chui Hida Sago zesłała go tutaj. On sam parę razy wspomniał, że był jej kochankiem. Prawda czy łeż - nie wiemy i pytać nie pytalim.
Mężczyzna zawahał sie, nim rzekł:
- Jest jedna jeszcze rzecz. Siła ludzi na usługach jego jest ostatnio. Płacić nam już nie potrzebuje, własnych ma.
Wy, i Amagi, i Miroku
- Skorpion mówił głosem zamyślonym, jakby był nie obecny.

- Nie przyszło wam do głowy, że Hida Sasori-san chce was wszystkich wygryść z interesu? Znałem kogoś mu podobnego. Na poczatku skrycie handlował z szefami Yakuza, a nastepnie stajac się jednym z nich wymordował wszystkich przejmujac ich interesy. Podkreślałeś niedawno, że ów jest sprytny i zręczny. Pewnikiem postara się skłócić was między sobą, lub jeśli jest silny, a skoro dostrzegliście że rośnie w siłę to pewnie jest, może zacznie od najsilniejszego gangu, a potem wyeliminuje pozostałe. Pomyślcie, zastanówcie się czy nie macie mi aby czego wiecej do powiedzenia o tym człowieku. Ale myślcie szybko, bo nie ma wiele czasu. Ja stąd wyjade wy zostaniecie, a tu o wasze głowy się rozchodzi.
Twarze gospodarzy nie kryły wiedzy o tym. Skorpion nie mówił im niczego nowego. Dostrzegł także, że się boją. Manji odnosi wrażenie, że nie samego Sasori. Na dodatek jakby ciężka kurtyna opadła kończąc przedstawienie i pozostawiając widzów w zadumie, tak i w komnacie zapadła cisza. Bardzo niezręczna cisza. Manji dostrzegał w migocacym świetle świec perlisty pot na pospuszczanych głowach. Pomieszczenie było średnich rozmiarów i bardzo skromnie umeblowane. Manji znał takie pomieszczenia, były świetne do prywatnych rozmów, które napewno się tu odbywały o czym świadczyły zaschniete kropelki krwii na podlodze i ścianach. Także można było w tego typu pomieszczeniach chować kontrabandę. To jednak było przygotowane do tajnych spotkań.

- Skoro nie kojarzycie tych od Hida Sasori-san, może tak, dobrzy ludzie, poślijcie do karczmarza w 'złym psie' i zapytajcie o to co ja was przed chwilą. On ich zna, bo to raczej starzy bywalcy. Dodajcie karczmarzowi, że chodzi o ludzi obecnych wczoraj gdy był tam także Skorpion. Nie wydawał się zadowolony z ich tam obecności.
Gest, słowo rozkazu, skinięcie głową, w chwilę później odgłos otwieranych drzwi zewnętrznych i tupot stóp.

- Hida Sasori-san dał wam się we znaki. Ale myślę, że on nie jest waszym głównym zmartwieniem, nie tak bardzo jak ci co kierują Sasorim. – Skorpion przyglądał się rozmówcom. Mówił spokojnie ale ciało grało zatroskanego – niedobrze. Bardzo niedobrze. Miałem zamiar ubić interes. Dobry interes. Otoż mogę po dobrej cenie dostarczyć, nawet duże ilości, najlepszej próby opium i inne. Choć głównie opium, które złotem doceniają Żurawie i Lwy. Sądzę, że Krabom również by przypadła tak wysoka jakość do gustu. - Skorpion patrzył po wszystkich. Przyglądał i porównywał reakcje. Spokojnie, niemal flegmatycznie wyciągnął z za obi małą sakiewkę. Po jej rozsznurowaniu ujawniła się kostka sześcienna opakowana w szary papier, zwinnymi ruchami palców odsłonił przed gospodarzem kostkę czarnego opium. Dobrą jakość wyrobu gwarantowała barwa im czarniejsza tym lepsza.
- Mogę wam dostarczyć tego ile dusza zapragnie. Jednak najpierw należy unormować tu sytuację, bo nie mam zamiaru handlować z Sasorim. Zastanówcie się. Jestem samurajem, ja mogę wykonać to za co wy byście zostali zabici. Sasori ma nad wami ogromną przewagę i to nie tylko statusu społecznego. Dajcie mi haka na niego. Kto jest jego szefem. Jakie interesy prowadzi i z kim. Im więcej mi powiecie wartościowych informacji tym szybciej zakończy się jego tu panoszenie. Na dodatyek wy będziecie mieć czyste ręce, bo nikt nie będzie wam robił problemów. Przynajmniej problemów, z którymi sami sobie nie potrafilibyście poradzić. Moja korzyść w ‘oknie na ziemie Kraba’ dla mojego opium.

[odp. MG tu]

- Skoro o interesach mowa, to potrzebna mi butelka brązowej wody. Macie?
Bez słowa jeden z rozmówców wyszedł, by po chwili wrocić z zamówieniem. Po krótkich targach trzy zeni zmieniło właściciela, za znacznie większą butelkę niz możnaby się spodziewać.

- O której Kraby mają tu poranny apel?
Pytanie wywołało konsternację wśród zbirów. Jeden z nich rzekł w końcu krótko:
- Nie mają. Niektóre pododdziały mają jaką zbiórkę poranną, co to apelem od bidy nazwać można, ale nic więcej. Raz na miesiąc jest taki apel, co cała Strażnica się zbiera. Dawno temu był. Nie pamiętam kiedy.
- Ja pamiętam
- wtrąci się inny - za dwa dni pełen miesiąc będzie, czyli nowy wkrótce.
- A na co Wam apel, panie?
- rzekł ten, co odpowiadał dotąd najczęściej.
Przez ułamek sekundy Skorpion się zastanawiał, normalnie by zbył pytającego, jednak teraz chciał uzyskać kilka dodatkowych informacji, wiec musiał być miły.
- Są sprawy, które oglaszać przystoi właśnie na apelu. Ja chcę ogłosić śmierć bardzo ważnej osobistości dla Rodu Hida. Oraz nabić na hak Sasori. Jeśli podacie mi o nim informacje i o jego mocodawcy to się nie wykręci z tego. Zagram kartami, którymi wy nie możecie zagrać.
Zamarli.
- A kogo śmierć, panie? - zapytał ten sam, cicho.
- Pani Hida Sago-sama, która poległa w wielkiej bitwie, z której tylko trzech młodych bushi ledwo uszło z życiem. Misja od początku była samobójcza, bo armia wroga była wielokrotnie liczniejsza, świetnie zorganizowana i dowodzona przez wysokiego rodem Kyoso no Oni. Ale bez tego śmiałego wypadu Hidy Sago-sama, tysiące mieszkańców ziem Kraba straciłoby domy, cały dobytek, i życia - ostatnie wymieniał powoli, dobrze wiedząc co stracić dla niższych klas jest najbardziej przerażające. - Dodatkowo Sasori uhybił czci zmarłej. Na ziemiach Żurawi lub Lwów to by wystarczyło, ale nie tu, nie w tej strażnicy. Dlatego wiedza o złych uczynkach Sasori podana na apelu wraz z obrazą czci zmarłej sprowadziłaby rychły koniec na niego.

Rozmowa z ashigaru.

Posłaniec wrócił wraz z bosostopym. Gospodarze wyszli pozostawiając ich samych. Pierwszy odezwał się Skorpion, którego glos był nieco bardziej surowy, władczy. Bayushi podejżewał, że ashigaru może się obawiać, mial zreszta ku temu podstawy, miejsce i ludzie, którzy go tu sprowadzili nie byli sympatyczni ani koleżeńscy.
- Posłalem po ciebie, bo słyszałem żeś bywał w Shinomen Mori. Prawda to?
Ashigaru potwierdził uniżonym – hai.
- Powiedz, jakie szanse ma trójka młodych bushi na przeprawę przez Shinomen?
- Żadnych panie. Chyba, że podróżują z wojskiem. Albo szlakiem Sokoła.
- Opowiedz wiecęj o Szlaku Sokoła. Jak się tam dostać, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy.
- Szlaki Sokoła, panie
- zmieszał się bosostopy - to ścieżki jakimi ten mały klan prowadzi. Gdzie się rzecz kończy czy zaczyna, nie umiem rzec, bo to ichnie sekrety.
- Czy podjąbyś się przeprowadzić taką trójkę?


Oczy ashigaru mówiły więcej i szybciej o tym co myśli. Nie tylko oczy mówiły, całe ciało wyrażało strach przed puszczą.

- Ja, nie. Nie chcę tam nigdy wracać. To było straszne. To straszny las. Może Sokoły by zechciały przeprowadzić?
- Jak wysokaby była śmiertelność gdyby szła tylko trojka młodych bushi?
- Dla trójki bushi? Wszyscy zginą. Juzimai zapolują na nich. A jak nie oni, to demony lasu. Ale podobno można opłacić się juzimai i wtedy się przejedzie.
- Jaka jest szansa na utracenie wiezionych dóbr materialnych w tym koni?
- Przed śmiercią, czy po niej?
– Odparł nieco zbity z tropu bosostopy.
- Czy powtórzysz to wszystko jutro rano podczas śniadania?
- Jeśli każesz.
- Proszę przyjdź uczynisz mi tym ogromna radość.
- Gdzie mam przyjść i o której godzinie?
- Przyjdz po wschodzie slońca do kwater gościnnych. Służbę poinformuję o twoim przybyciu, więc cie zaprowadzą. A teraz żegnam.


[jest to cześć postu, kolejna nie wiem kiedy się pojawi, a będzie dotyczyła powrotu do kwater przez stajnie, burdel. MG pozostawiłem niedopowiedzenia, to jest ta część której dawno temu nie dokończyliśmy]

* Wa – spokój kojarzony z gładkością tafli wody
** dobra moneta – dla klasy kupieckiej jest to oczywiste, że dobra moneta to moneta nie skrawkowana.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 21-03-2012 o 00:35.
Manji jest offline  
Stary 25-03-2012, 17:46   #370
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dom i Ogrody Kakita Kakeru, Kosaten Shiro; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi


Skupiony na walce Feniks nie zarejestrował właściwie żadnych reakcji publiczności.

Mimo uszy przeszły okrzyki podziwu na błyskawiczny atak Daidoji, paru bushi rzuciło zawzięte "Dobrze!", kiedy siła ciosu sprawiła, że Shiba się zatoczył. Podobnie późniejsze komentarze, wymieniane szeptem czy nawet półgłosem uwagi na temat obu walczących.

Tak Naritoki jak i hanshun oraz jego świta obserwowali walkę w beznamiętnym milczeniu, choć błędem byłoby wyciągnąć wniosek, że pojedynek nie wzbudził ich zainteresowania. To oni dojrzeli i zrozumieli najwięcej, bez potrzeby komentowania. Jedyna chwila, kiedy kokushu wymienił uwagi ze swoim nowym strażnikiem, to była ta, kiedy Kosakaburo zręcznym unikiem nie tylko nie pozwolił by dosięgło go nepai przeciwnika, ale też przejął inicjatywę. Nie, że coś mu to pomogło w ostatecznym rozrachunku.

Wymieniano natomiast sporo uwag pomiędzy innymi gośćmi. Przynajmniej parę osób na głos rozpoznało sposób ataku Hiroshiego.

- Nepai!
- To nepai!
- Nagamaki-no-nepai da!

Niezbyt częsta wśród Żurawi broń, krzyżówka miecza i naginaty, miała dziś chwilę chwały, kiedy bushi tego klanu studiowali ją intensywnie. Oficerowie wymieniali stonowane uwagi, wskazując sobie wzajem jakieś aspekty broni, porównując styl walki Feniksa do własnych przeciwników, z których zetknęli się w przeszłości.

- Niegdyś walczyłem z jednym Hida co miał taką broń - opowiadał taisa Kakita - ale to nijak nie wyglądało tak elegancko jak tutaj, ot, po prostu wielki miecz, wielkie cięcia...
- I co zamach, to parę trupów - dopowiedział ktoś inny i towarzystwo cicho się zaśmiało.

- Słyszałem, że Tsume Retsu niemal stracił ramię w walce z Akodo walczącym tą bronią. Lew zmieniał style płynniej niż Doji zmienia temat rozmowy. O, zaczynają znowu.

Rozmowy siłą rzeczy były krótkie - każdy z walczących dostarczał nowych wrażeń co chwila i nikt nie chciał stracić widowiska.

Młodsi bushi nie mieli rezerwy oficerskiej, pasjonowali się starciem krzycząc rady do kompana, ostrzegając kiedy Hiroshi uderzał, zachęcając Kosakaburo do starcia i krzycząc banzai na jego udane manewry.

Konkluzja walki jednak była szybka i nagła. I powitana została milczeniem.

Uderzenia serca rozbrzmiewały głośno w uszach Hiroshi, paradoksalnie, po walce nawet głośniej. Jeszcze boleśniej stał się świadom spoczywających na nim spojrzeń, zwłaszcza, że pierwsze kilka, które zauważył, były niechętne lub chłodne, a większość opisał by jako kalkulujące.

Cichy odgłos, potem kolejny, i jeszcze jeden... Wkrótce kilkanaście cichych trzasków rozbrzmiało po sali. Strzepnięciem rozwierano wachlarze i za wachlarzami zaczęła się wymiana szeptów. Przez moment Shiba był pewien, że niemal każdy Żuraw na sali rozwiera wachlarz by wymienić uwagi i komentarze dotyczące walki tak, by walczący nie słyszeli.


Napotkał też pełen szacunku ukłon kapitana straży, pierworodny gospodarza wzniósł czarkę w toaście kiedy ich wzrok się spotkał, Asahina Si Xin zaklaskał, co zostało zignorowane przez innych, Hiroshi nawet dostrzegł, że parę osób, które miało zaklaskać, opuściło ręce. Asahina również to dostrzegł i z rumieńcem przestał.

Kakita Kakeru powstał, lecz nim zdołał powiedzieć cokolwiek, z rumorem przewracanego stolika poderwał się gruby pan twierdzy.

- Zwycięzca - Shiba Hiroshi! - rzekł głośno Daidoji Zoushi - Młody wojowniku, brawo. Rekomendacja na Agatowe Mistrzostwa jest Twoja, za zgodą Shiba-sensei. Podejdź! Siądź po mojej prawej!

Zaproszony skłonił się głęboko, nie mając pewności że będzie w stanie na jednym wydechu powiedzieć więcej niż trzy wyrazy tak z miejsca po walce. Spojrzenia przeniosły się na Naritokiego, który, niepomny zda się okazji, nieobecnie skinął głową, przynajmniej kilkoro spośród Żurawi przyjęło to dość koso, sądząc po spojrzeniach.

Rozległy się brawa. Kosakaburo, który powstał podczas słów daimyo, wyciągnął rękę do Feniksa, gratulując.

- Szkoda, Daidoji-san - rozległ się cichy głos niedaleko nich obu - prawie to miałeś na samym początku.

Hiroshi właśnie wymieniający uścisk z Kosakaburo przy wtórze owacji, odwrócił wzrok od udających się ku nim Ameiko i Naomi. Stał obok nich wysoki, szczupły mężczyzna starszy nawet od Kosakaburo-san.

Ledwo mignął młodemu Feniksowi wyraz jego twarzy, bo tamten obracał się już ku jego bratu.

- Shiba-sensei, chciałbym skrzyżować z Tobą ostrza - rzekł a Hiroshi zauważył jak ściąga usta i mruży oczy gospodarz; jak gunso Daidoji Kosakaburo, który jeszcze przed chwilą szczerze mu gratulował zwycięstwa, zaakceptowawszy los, teraz kurczy się ze wstydu; usłyszał, jak Naomi wciąga szybko powietrze.

Naritoki w milczeniu powstał, schodząc na plac niedawnej walki swego brata. Ten zaś zrozumiał, że Naritoki wiedział o wyzwaniu już wcześniej. Że powodem, dla którego tak milcząco przyjął zwycięstwo było to, że jego brat już wtedy gotował się do starcia.

Nim Hiroshi podszedł do daimyo, nim oczyszczono plac, nadchodząca walka była jasna dla wszystkich.

Kilkunastu mężczyzn wstało. Kilkoro zażądało dyskretnie wyjaśnień od najbliższych domowników bądź krewnych. Hiroshi obserwując to wszystko spodziewał się, że lada moment padnie publiczne pytanie... lecz nic takiego się nie stało.

- Nie trać ani chwili. Zaczęli - napomniał go ostro daimyo, nachylony ku walczącym.

Upomniany Shiba posłusznie zwrócił oczy ku bratu i jego przeciwnikowi, oczekując akcji... lecz żadnej nie zastał.

Człowiek bez monów stał z włócznią trzymaną przed sobą, w dwu rękach. Naginata Naritokiego była trzymana podobnie.

Hiroshi mógł na własne oczy dojrzeć różnicę między brońmi Żurawia i Feniksa. Naginata jego przeciwnika, a naginata jego brata były bardzo różne. Wiedział, oczywiście, że główną bronią drzewcową piechoty Żurawia było yari. Bronią tak popularną, że odwzorowaną w monie Daidoji już od ponad tysiąca lat. Tak jak Feniksy skłaniały się ku naginacie, tak Żurawie - ku włóczni. Przez pokolenia, naginaty wykuwane na ziemiach Żurawia, stawały się coraz krótsze, by stać się wygodniejsze. W końcu i tak, kiedy sięgano po długą broń, sięgano po yari. Teraz naginata kuta u Feniksa miała nad swoim 'żurawim' odpowiednikiem kilka długości palca przewagi.

- Czy życzysz sobie zbroję sensei? - w ciszy niewyraźnie zabrzmiało pytanie włócznika.
- To byłoby niemądre - pokręcił głową Naritoki a wśród zebranych rozległy się szepty.

- Dobry jest - drapieżnie uśmiechnął się Zoushi, trącając Hiroshiego łokciem - Do diaska, dobry jest!

Młodszy Feniks spodziewałby się jakiejś odpowiedzi włócznika, choćby skinięcia głową, ale miast tego tamten po prostu zaatakował. Ściągając broń w dół, pchnął nią, sięgając daleko do przodu, z łatwością sięgając Naritokiego.

Ten jednak szybkim ruchem przerzucił naginatę w dół i po prostu zsunął yari na lewo.

Zmieniając chwyt włócznik zainicjował młynek, Naritoki cofnął się lekko, nie zmieniając zasięgu. Kiedy tamten młynek zakończył Hiroshi ze zdumieniem stwierdził, że trzyma yari jedną ręką i jakby nigdy nic robi kolejnego!

Naritoki znowu musiał się cofnąć, ale trzeciego młyńca przyjął podstawiając skośnie ustawioną naginatę, trzymaną niczym kij, ostrzem w dół. Zsunął broń wroga na prawo, łatwo skracając dystans lecz włócznik zdążył już ściągnąć broń ku sobie i wyrzucić ją ku Feniksowi w ostrym pchnięciu.

- Złamie ją - syknął rozeźlony Zoushi - zaciął ją, więc ją złamie

I nie później niż wysyczał to zdanie, Naritoki przepuścił broń by chwycić ją pod swoją pachą i wygiąć ją ciężarem ciała ciągnąc w lewo a pionowo ustawioną naginatą założoną z drugiej strony drzewca - w prawo. Drewno pękło sekundę może później.

W mocnym cięciu od dołu Naritoki uderzył w powietrze, bo włócznik próbujący skrócić dystans odskoczył prawidłowo odgadując jego zamiary. Długa włócznia, mająca niedawno sporo ponad dwa metry długości, teraz stała się długim kijem, lecz żaden z walczących nawet nie myślał o zatrzymaniu starcia.

Zamarli na moment, a Hiroshi z błyskiem w oku rozpoznał pozycję w jakiej zastygł jego brat. Naritoki skupiał się, by wybuchnąć ruchem, potrafił z momentu kompletnego znieruchomienia dobyć taką siłę, moc czy zaciekłość, że mało kto potrafił wtedy dotrzymać mu pola. Ta cecha była czymś, co Naritoki odziedziczył po ojcu, pan Naota również wielokrotnie dzięki niej zwyciężał. Obaj doskonale wpletli ją także w Drogę Feniksa. Okazjonalne walki ojca i syna były dla Hiroshiego czymś kompletnie niezwykłym przez poziom obydwu i gdyby nie one, młodzieniec obserwując tę walkę teraz dawno by już przestał patrzeć na istotne szczegóły.

Ustawienia stóp. Oddech. Zmiany uchwytu broni. Każdy z mężczyzn był mistrzem, oznaki były niewielkie, bardzo drobne, miejscami wprost minimalne. Ale jednak były i młody Shiba nie odrywał wzroku od starcia, bojąc się mrugnąć by czegoś nie przegapić.

Nawet starsi i doświadczeńsi od niego wojownicy patrzyli z zacięciem na walczących, ich wzajemne przesunięcia się, badanie gruntu, powolne zmiany pozycji, kiedy jeden bądź drugi badał przeciwnika, próbując znaleźć słaby punkt w obronie wroga.

Ale tym razem to nie Naritoki poruszył się pierwszy. O uderzenie serca szybciej w powietrze wyskoczył włócznik, z kijem nad głową, jak do uderzenia mieczem. Śmignęła naginata, łapiąc tamtego w locie. Uderzenie jednak nie było dość szybkie i wysoki mężczyzna dostał nie ostrzem, a drzewcem. Kij opadł, a Naritoki musiał porzucić swój atak, by uniknąć potężnego ciosu.

- Nareszcie! - Warknął daimyo Kosaten Shiro - Właśnie tak! Blokuj go! A niech to! Ten Shiba sprawia, że sam mam ochotę chwycić za yari!

Rzeczony Shiba jednak wcale nie poprzestał - natychmiast po zablokowaniu swego ataku, jakby dodatkowym ruchem, z lekkością przesunął się w prawo, by móc z półobrotu wyrżnąć przeciwnika w głowę. Jak wiedział jego brat było to jednym z możliwych zastosowań techniki doświadczonych bushi Shiba, Jedność z Nicością.

Nieudanym, bo włócznik wsunął swą nogę między nogi Feniksa, tak, że dodatkowy krok obu (bo Naritoki złapał przeciwnika za ramię) posłał na ziemię.

Poderwali się zaraz obaj stając naprzeciw siebie z brońmi w dłoniach. Buchnęły okrzyki, zachęty, podziwu i zdumienia. Wśród nich, szybko wyróżnił się jeden, powtarzany:

- Daidoji banzai! Daidoji banzai! Daidoji banzai!

Ten okrzyk, powtarzany przez przynajmniej kilkunastu ludzi, miał ciągnąć się dalej, aż do samego końca walki.

Następne wymiany ciosów były równie zacięte. Utrata końcówki yari zdawała się nijak nie przeszkadzać mężczyźnie, który rzucił wyzwanie. Obracał pozostałością broni wprawnie, Feniks miał wrażenie, że nie ustępuje we władaniu kijem żadnemu mnichowi, jakiego znał.

Bronie zderzały się co chwila, ale z pewnym zadziwieniem Hiroshi ujrzał, że częściej atakuje przeciwnik jego brata. Naritoki zdawał się zmagać z czymś w tej walce, walczył gorzej niż kiedykolwiek dotąd. Młynek, który zwykle następował po mocnym cięciu na odlew, nie nastąpił. Sprytna taktyka odstąpienia i zaatakowania z dystansu, tak częsta w jego walkach, nie nastąpiła ani razu dotąd.

Shiba nie miał jednak czasu zastanowić się czemu. Ciosy zaczęły sięgać jego brata. Włócznik miał - jak wkrótce zauważył Hiroshi - taktykę. Unikał w podobny sposób, jak to uczynił Kosakaburo, lecz o wiele zgrabniej i skuteczniej. Unikał zawsze tak, by potem mieć świetną okazję do zadania ciosu. Uderzał, a potem uderzał raz jeszcze, blokując kontratak Naritokiego, ewentualnie schodził mu z drogi. Pierwszy taki cios był w prawe ramię, drugi w kostki i Naritoki zachwiał się mocno, nieledwie upadając.

Przy poziomie starcia i atmosferze na sali, głośnych krzykach i teraz już nieustającym Daidoji-banzai, do którego chwilami dołączał się sam pan twierdzy, mało kto dostrzegł to, że Naritoki się chwilę zawahał. Że dwa razy zmienił uchwyt na swej broni, rezygnując z jakiegoś pomysłu. Na sali było może kilkanaście osób, które miały odpowiednie umiejętności by to dostrzec, z czego mniej niż dziesięć patrzyło, gdzie trzeba. Cztery osoby dostrzegły, a zrozumieć, nie zrozumiał nikt.

Oczywiście, w walce na takim poziomie chwila wystarcza. Jedna chwila wahania wystarczyła zatem także tutaj. Włócznik w piruecie prześliznął się po wyciągniętej broni i ramieniu Shiby by z całej siły wbić swą broń pod jego kolano.

Krzyki radości wydarły się z piersi przynajmniej kilkunastu Żurawi, kiedy Shiba-sensei musiał klęknąć. Walka była skończona.

Na owację nie trzeba było czekać, wszyscy zaczęli bić brawo w parę uderzeń serca po finałowym znieruchomieniu obu zawodników. Kiedy tamci kłaniali się sobie, Hiroshi zauważył, że włócznik jest znacznie bardziej zmęczony. Jego oddech był nierówny i pospieszny, jego twarz - choć jaśniała radością - spływała potem. Wspierał się ciężko na resztce broni, miast ją odrzucić.

Spokojny i opanowany jak zawsze Naritoki wcale nie wyglądał na przegranego - oddychał wolno i spokojnie, można rzec, że stał tak rozluźniony, że aż trochę nonszalancki. Jeszcze podczas braw ukłonił się zwycięzcy, coś mówiąc, na co tamten cokolwiek zesztywniał, a potem się cicho roześmiał.

Kakita Kakeru powstał ze swego miejsca i donośnym głosem rzekł:
- Minna-sama!
- Rewanż zatem? - rzucił cicho Naritoki do włócznika, tak, że naprawdę niewielu mogło usłyszeć.
- Zapraszam Was wszystkich nieco bliżej domu, by nic nie przeszkodziło w pokazie sztucznych ogni!
- Ano yaro - wymruczał Daidoji Zoushi po czym głośno dodał - O, wyśmienity pomysł, Kakita-san! Sztuczne ognie! Dalej, moi mili, chodźmy!

Z podekscytowanym gwarem i brzęczeniem rozmów, ludzie zaczęli zmieniać miejsca, tak, że plac mógł opustoszeć. Obróciwszy się do Hiroshiego daimyo rzucił naprawdę cicho, tak że przy obecnym szumie sam Hiroshi słabo go słyszał:
- Doprawdy, Twój brat, Hiroshi-dono, to frustrujący człowiek. Chodzące wyzwanie, słowo daję. Aż ręce swędzą.

Pokręciwszy głową, kokushu ruszył by zająć odpowiednie miejsce.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 26-03-2012 o 10:00. Powód: rozszerzenie posta
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172