Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2012, 00:03   #371
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Miejscem dla gości honorowych i daimyo był podest z widokiem na bramę, ongiś prosty ganek przed domem, poszerzony przez zmianę rozmieszczenia ścian.

Otrzymawszy pozwolenie, Kakita Kakeru szybko wydał rozkazy służbie. Służący rozbiegli się po ogrodzie gasząc lampiony, jeden ze drugi, aż do momentu, gdy pozostało tylko kilka świateł, pogrążając dom i ogród w półmroku. W ciemności, od strony bramy rozległ się cichy, naglący głos bębna. Łomot narastał, przyspieszał i po chwili z ostatnim uderzeniem bramy posesji rozwarły się gwałtownie i przy dźwięku piszczałek do ogrodu wleciał smok.

Iluzja przez chwilę była nieodparta. Hiroshi odruchowo wciągnął oddech, szeroko otwierając oczy. Dopiero kilka uderzeń serca później zdrowy rozsądek pozwolił zobaczyć detale mówiące, że bestia jest jednak dziełem ludzkich rąk.

Niemniej efekt był imponujący. Długi na piętnaście metrów, malowany i poruszający się z prędkością wytężonego biegu smok robił wrażenie. To nic, że tułów był zapewne niczym innym niż usztywnionym bambusowymi prętami pokrowcem niesionym przez kilkunastu mężczyzn. I tak był wspaniały. Zwłaszcza w półmroku maskującym psujące iluzje detale, skłaniającym do wiary w miraż. Zwłaszcza, otoczony dymem podobnym do mgły, wyziewający z nozdrzy grubymi strumieniami oparu. A przede wszystkim z płonącym, czerwonym spojrzeniem... Hiroshi nie miał pojęcia jak dokładnie zostało to rozwiązane, jednak gdzieś za oczami szerokiej na prawie dwa metry głowy smoka musiały palić się lampiony. Wydające się emanować żarem oczy, w półmroku nadawały mistycznemu stworowi pozory życia.

Wędrówce smoka po trawniku towarzyszył głośny dźwięk piszczałek, wygrywający prostą, dziką, ale jednocześnie pełną energii i chwytliwą melodię. Po wykonaniu kilku skrętów na trawniku smok zatrzymał się naprzeciw wejścia do domu Kakity Kakeru. Cielsko tworzące półkole a głowa wraz jej pałającym spojrzeniem skierowana na pana twierdzy i najznamienitszych gości. Scena na której miał odbyć się pokaz została zakreślona.

Donośny dźwięk gongu przerwał muzykę i głos bębnów. Smok jakby zdziwiony, ruszył głową to w jedną to drugą stronę i powoli 'położył' się na ziemi, nieruchomiejąc. Światełka w gorejących ślepiach zamigotały, przygasły i zniknęły.

Dopiero wtedy zapatrzony w bestię Hiroshi dostrzegł stojącego za smokiem mężczyznę, w którym rozpoznał mistrza ceremonii. Chudego staruszka z cienkimi wąsami ubranego w bogaty, odświętny strój i rzadkimi włosami ułożonymi w sposób sugerujący heimina. Niezwykłą cechą ubioru była duża, złocona tuba na pergamin, zamocowana na łańcuszku, tak iż spoczywała na sercu. Z dzieciństwa Hiroshi pamiętał, że Mistrz Fajerwerków zwykł taką posiadać i że miała ona jakieś szczególne znaczenie.

Za staruszkiem podążali dwaj młodzieńcy, jeden trzymający lampion oświetlający ojca, a drugi niosący gong. Mistrz ceremonii ukłonił się głęboko oddając honory panu twierdzy, później stojącym na prawo i lewo samurajom. Zrobił to jednak bez słowa. Bez zwyczajowej w takich wypadkach przemowy.

- Ten zwój - szepnął cicho Hiroshi do brata, formułując wpół stwierdzenie, wpół pytanie.
- Cesarska Dyspensa - odrzekł brat. - Najpewniej ma pieczęć rodu Hantei.

Cesarska Dyspensa udzielana była jedynie nielicznym. Zawsze imienna*, pozwalała na zajmowanie się czarnym prochem, substancją zakazaną Edyktem Cesarskim. Kto, nie mając Dyspensy, przyłapany został na tak obrazoburczym procederze, miał te same prawa, co eta, a traktowany był niewiele lepiej niż maho-tsukai.

Zamiast przemowy, starzec uderzył w gong po raz drugi.

Moment później spod płachty przykrywającej tułów smoka wyrzucone zostały niewielkie, trudne w półmroku do zidentyfikowania... przedmioty? które strzelając iskrami dymiły na tyle intensywnie by zasnuć najbliższe otoczenie niczym szarym całunem. Korzystając z zasłony dymu kilka ubranych w matowo-czarne, zasłaniające twarze stroje postaci rozstawiało rekwizyty. Całość była, jak skonstatował z podziwem Hiroshi naprawdę pomysłowym sposobem na przeniesienie ekwipunku na miejsce pokazu. Sam dym, który lekki wiatr przywiał w stronę widzów, również nie był tak drażniący jak można było się tego spodziewać.

Po chwili postacie schowały się w cielsku smoka i pokaz mógł się rozpocząć. Przy dźwięku gongu, tak też się stało.

Na 'scenę' weszli dumnym, stylizowanym krokiem aktorzy Kabuki grający samuraja z żoną. Po chwili przy dźwięku uderzających o siebie drewnianych deseczek na scenę wkroczył aktor-Bakemono. Ubrany w parodię stroju samuraja, z wielkimi krzaczastymi brwiami i demonicznym malunkiem na twarzy wszedł i zastygł w Mie** określającej go jako wroga.

Przeciwnik skradał się w stronę niczego nie spodziewającej się, przechadzającej się spokojnie pary, chowając się za ich plecami, śledząc ich. Łypał przy tym na zakochanych, wystawiając przy tym pomalowany na krwistoczerwono ozór. Gdy samuraj odwrócił się na chwilę, bakemono z wrzasnął rozgłośnie, chwycił żonę i rzucając w ogień kolejny niewielki przedmiot zniknął w chmurze czarnego dymu, uprowadzając kobietę. Ta w ostatniej chwili wyciągnęła mu zza pasa wakizashi i rzuciła na ziemię.

Hiroshi domyślał się, że całość wzięta jest ze sztuki. Zapewne słynnej, jeśli wybrana została jako oś pokazu. Wprawdzie nie rozpoznawał historii, ale mógł domyśleć się o co było treścią. Młody, honorowy bushi wraz z ukochaną. Ta zostaje uprowadzona przez bakemono. Bushi rusza w pościg starając się uratować swoją miłość, pokonując wiele niebezpieczeństw i walcząc z przeciwnikami jakie ten, który porwał jego żonę stawia na jego drodze.

"Wędrówka" samuraja została przedstawiona w efektowny sposób.

Najpierw samuraj rozglądał się dookoła, wypatrując ukochanej lub wrogów. Potem znalazłszy wakizashi ruszył na poszukiwania. Oczywiście, natychmiast natrafiając na przeciwności. Bakemono obserwujący bushi ze skraju sceny rzucił pochodnię do szerokiego na metr i wysokiego na może na dwa palce naczynia, które sypnęło iskrami, strzeliło i buchnęło wysokim na półtora metra płomieniem.

Widząc, że samuraj kontynuuje poszukiwania, Bakemono rzucał w ogień kolejne tajemnicze przedmioty szczerząc się, łypiąc złowrogo na wszystkie strony i ruszając groźnie doklejonymi brwiami. W odpowiedzi płomienie buchały wyżej, w niebo strzelały kolorowe race, a przez płomienie skakali z okrzykiem kolejni 'wrogowie'.

Mistrz ceremonii (Hiroshi chciałby wiedzieć jak ten się nazywa by lepiej opowiedzieć o tym w domu, gdy wróci już do Reihado Sano Ki-Rin) musiał najwyraźniej prócz aktorów zatrudnić także akrobatów - wyraźnie dało się zauważyć, które bakemono nie posiadają umiejętności aktorskich. Zamiast tego skakali przez ogień wykonując salta w powietrzu, powiewając przy tym długimi rękawami kostiumów, chodzili na rękach i pokazywali niemałą sprawność. W postawie i ruchach niektórych z nich dało się wyczuć wyraźną tremę, wahanie. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Pokaz z konieczności musiał być organizowany w pośpiechu. Co oznaczało ryzyko - młody bushi pomimo zafascynowania pokazem zmarszczył brwi.

Poważny błąd popełniony przy okazji takiej jak ta, na oczach daimyo twierdzy mógł być dla mistrza tragiczny. A jeśli zatrudnieni aktorzy nie potrafili dobrze obchodzić się z prochem... To organizator ryzykował nawet głową, gdyby głupota lub nieuwaga zagroziła daimyo.

W każdym razie pokaz przebiegał zgodnie z tym co można było spodziewać się po kabuki. Przeciwnicy stawali się coraz groźniejsi, pokazujący coraz to bardziej niezwykłe sztuki. Jeden bakemono, kroczący na podobieństwo bociana i ryczący jak bawół niósł na barkach dzbany z których lał płonącą cieczą, zanurzając w nich liny związane w grube węzły, a następnie bryzgając w stronę bushi sznurami płonących kropel.

Inny, przebrany w strój małpy rzucał czymś co eksplodowało z wielkim hukiem. Małpi bakemono, podobnie jak poprzednicy nie stanowił wyzwania dla samuraja.

Trzeci niósł niewielki czarny worek wyszyty czerwoną nicią we wzory przedstawiające węże, kły i demoniczne oczy. Wrzuciwszy do wnętrza pochodnię rozsypał płonącą zawartość po całym ogrodzie. Tutaj Hiroshi otworzył oczy naprawdę szeroko podejrzewając o czary - niewielkie fragmenty czarnej substancji dymiąc zaczęły wydłużać się w czarne węże***. Samurai na scenie cofnął się w przerażeniu, by po chwili zebrać się na odwagę i deptać płonące 'gady', zmieniając je w kupki popiołu.

Kolejnym byli demoniczni bracia, jeden ubrany w czerwone, drugi w żółte frędzlowane ubranie, przepasani szerokimi na dwie dłonie skórzanymi pasami. Dookoła obaj mieli przytoczone szereg niewielkich tub. Podpalone łuczywem zaczęły sypać na wysokość dwu metrów snopami iskier. Bracia podnosząc ręce w górę by uniknąć poparzenia zaczęli kręcić się obłędnie biegając po całej scenie, krzycząc, śmiejąc się dziko i ganiając się nawzajem, aby, gdy ogień dogasał, 'paść pod ciosami' bohaterskiego samuraja.

Wreszcie przyszła pora na głównego bakemono. Ten cisnął w ogień coś co spowodowało, iż płomienie buchnęły na zielono, wrzasnął i sam przeskoczył na scenę. Za nim podążyło czterech, objuczonych fajerwerkami pomocników. "Pojedynek" jaki odbył się później robił wrażenie. Bakemono ciskał eksplodującymi przedmiotami, machał połami materiału na podobieństwo skrzydeł, walczył puszczając strugi iskier. To wszystko przy wtórzy okrzyków, muzyki piszczałek i eksplozji zagłuszających w zasadzie wszystko inne. Pomocnicy rozstawiali narzędzia. Bakemono używał czego tylko mógł. Okładał samuraja płonącą liną. Ział ogniem. Ryczał. Podskakiwał. Odpalił wielką czerwoną racę lecąca z wizgiem ponad dachy domów. Zaraz potem trzy potężne eksplozje wyrzuconych w górę przedmiotów sprawiły, że widzowie zasłaniali uszy, a psy w całym chyba Kosaten Shiro zaczęły szczekać dziko.

Finał nastąpił gdy samuraj pokonawszy już napastników ruszył na Bakemono. Ten sięgnął po metalową tubę przytknął do niej łuczywo i rzygnął w stronę bushi długą na cztery metry eksplozją płomienia. Ogień skierowany w stronę gości honorowych przeleciał prawie całą scenę, gasnąc nie dalej niż trzy metry od ganku. Żar płomieni był doskonale odczuwalny, a efekt jaki wywarło to na widzach... wart był wiele.

Większość gości wydarł się z piersi okrzyk. Niemal wszystkie kobiety skuliły się. Pani Mojikhai wtuliła się w męża, zasłaniając go. Kilkoro spośród gości sięgnęło po jakieś rzeczy, przynajmniej dwu szukało przez chwilę broni. Gdy pierwsze wrażenie opadło, Yasuhiko zaklaskał, co podchwycili inni. Kłujący Dziób Żurawia miał bodaj najlepszą reakcję, lekko zmrużył oczy i miast patrzeć na widowisko, patrzył na tłum. Dzięki temu z Żurawi, on jeden zauważył szeroki uśmiech Naritokiego.

Naritoki nie patrzył na spektakl. On studiował niebo. Yasuhiko westchnął i pokręcił jedynie głową, nim wrócił do oglądania całkiem udatnie zorganizowanego przedstawienia.

Samuraj, który padł na ziemię sekundę przed eksplozją podniósł się szybko i zastygł w Mie, którego Hiroshi nie rozpoznał, a następnie powolnym, stylizowanym krokiem, sugerującym śmiertelne rany ruszył na spotkanie z Bakemono, pokonując go ostatecznie. Bakemono padł, rzucając się, wrzeszcząc i złorzecząc. Śmiertelnie ranny samuraj osunął się na ziemię nieopodal niego.

I stało się to, co Shiba podejrzewał, iż stanie się od samego początku: w romantycznej scenie tak popularnej w Kabuki uwolniona żona odnalazła umierającego samuraja. Nie mogąc pogodzić się z jego śmiercią wybrała śmierć razem z nim.

Piszczałki ucichły, podobnie jak bębny. W ciszy przerywanej uspokajającym się powoli szczekaniem psów mistrz ceremonii ponownie skupił na sobie uwagę widzów. Raz jeszcze ukłonił się głęboko. Następnie uderzył w gong, budząc smoka ze snu.

Oczy zamigotały i rozjarzyły się na czerwono, a piszczałki podjęły tę samą dziką melodię jaka brzmiała na początku. Smok podniósł się majestatycznie i zaczął krążyć po scenie “pożerając” ekwipunek i ciała bakemono. Po chwili został już tylko samuraj z żoną. Smok zatrzymał się nad nimi.

W tym ostatnim momencie pokazu ujawniła się ostatnia niespodzianka starego mistrza fajerwerków. Smok, który dotąd wyłącznie świecił ślepiami otworzył paszczę - która do tej pory ta wydawała się być wyłącznie częścią dekoracji. Teraz jednak rozwarła się szeroko. Łeb uniósł się w górę, drgnął i znieruchomiał. Następnie rozległ się stłumiony brzęk metalu o metal.

Moment rozważania co właściwie miało to znaczyć zostały przerwane przez ryk. Z paszczy smoka z rykiem wydobywał się strumień płomieni. Nie tak “niewielki” jak uprzednio, ale sięgająca na odległość przynajmniej 6 metrów, skierowana ukośnie w górę kolumna ognia.

Pełne podziwu i zaskoczenia okrzyki także tym razem wydarły się zachwyconym widzom.

Płomienie zniknęły szybko pozostawiając w oczach widzów czerwone powidoki. Smok opuścił łeb i ruszył do przodu “pożerając” ciała samuraja i jego żony. Uczyniwszy to skręcił, oddalając się i na oczach wciąż oszołomionych widzów wyleciał za bramę.

W chwilę później wybuchł gwar, radość wreszcie - owacja. Ta ostatnia trwała najdłużej. Złośliwość podpowiadała, że klaskano tym chętniej, że nie było już ognia - zatem nic nie zagrażało widzom...

Shiba zaś ze zdumieniem stwierdził, że on sam również był jednym z zasłoniętych przed potencjalnym atakiem gości. Zasłaniał go młody gokenin Kakity Kakeru, imienia którego nie pamiętał.
--------------------------------------------------------------------
* bardziej obyci z prawem zapytani o to, podadzą, że intencją imienności było ściąganie podatków z kolejnych następców dokumentu, pragnących zmiany imienia w nim zapisanego. Efektem ubocznym natomiast było to, że rody Mistrzów Fajerwerków mają nazwiska, wszyscy bowiem następcy przyjmowali imię wymienione w zwoju jako swoje rodowe nazwisko, nie śmiąc nic tam zmieniać. To tak dobrze zgrało się z ważnością i duchem Cesarskiego pisma, że nikt nie protestował, choć podobno pewien skorpioni prowokator niegdyś wyliczył, jaką sumę w podatkach przez to straciło Cesarstwo.
** ściśle określona pozycja w której zastyga aktor, określająca charakter granej przez niego postaci
*** Indoor Fireworks - Snakes Alive - YouTube
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 21-04-2012 o 13:02. Powód: lepsze opisy, gong
Tammo jest offline  
Stary 21-04-2012, 13:27   #372
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Po pokazie fajerwerków reszta wieczoru upłynęła w pewnym oszołomieniu. Przeżyte dotąd wydarzenia przytłumiły już gości, toteż było jasnym, że wkrótce 'skromna kolacja' powinna się zakończyć.

Hiroshi stwierdził, iż nie umie rzec, czy to nie on przypadkiem powinien dać znać do zakończenia wieczoru. Gdzieś kołatała się mu odległa myśl, że nieuprzejmym jest wyjść, kiedy goście honorowi wciąż się bawią. Przy jednak obecności daimyo twierdzy, nie wiedział, czy to przypadkiem nie daimyo powinien dać sygnał do zakończenia wieczoru.

Właśnie gdy miał zapytać o to gospodarza, daimyo głośno rzekł, że chętnie zobaczyłby ogrody przed powrotem do swoich obowiązków. Kakita Kakeru zaproponował, by jego córka pełniła rolę przewodnika. Grubas z ochotą przystał, bynajmniej nie tając nader ciepłych spojrzeń słanych Naomi-san.

Kiedy świta kokushu opuszczała dom Kakity Kakeru, Hiroshi dostrzegł, że nie ma już wśród nich mężczyzny, który pokonał jego brata. W rzeczy samej, nie było go już w zasięgu wzroku.

Mimo zaciekawienia jednak, Shiba pozostawił tę sprawę, udając się tam, gdzie już parokrotnie radzono mu, by się udał.

Do Gaju.

* * *

Hiroshi stał pod pierwszymi drzewami Gaju oddychając głęboko chłodnym, zimowym powietrzem. Stał na granicy zagajnika czując się jakby miał wejść do innego świata. Z tyłu wciąż doskonale słyszalny był szmer rozmów. Wciąż dobiegał go stłumiony głos muzyki. Kolorowe światła lampionów wciąż oświetlały jego sylwetkę, rzucając kolorowe cienie. Z tyłu wciąż trwał cały nieopanowany, niezwykły... cudowny splendor przyjęcia, z jego fajerwerkami powszechnie okazywanym szacunkiem i chwałą wygranej walki.

Z przodu... cisza, chłodna ciemność i szelest liści.

Młody bushi raz jeszcze wziął głęboki, oczyszczający oddech i ruszył do przodu, wchodząc w cichy, spokojny mrok.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 21-07-2012 o 10:14. Powód: rozszerzenie okazało się edycją. :-)
Tammo jest offline  
Stary 20-07-2012, 17:48   #373
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Las był ciemny, tak jak młody bushi spodziewał się tego. Zaledwie kilka metrów starczyło by światła i głosy pozostały z tyłu.

Wyciągając rękę Hiroshi dotknął chropowatego pnia. Ledwie widoczne w półmroku drzewa miały jeszcze liście, i bynajmniej nie dlatego, że - jak w ogrodzie Kakity Kakeru - rosły w nim rośliny wiecznie zielone. Tu liście dopiero zaczynały opadać.

Stojąc z ręką wciąż opartą o pień, młody bushi zastanawiał się nad swoim własnym spokojem. Las, ciemność, miejsce do którego trafił za radą shugenja. Coś co powiązane było z proroctwem. Powinien być zdenerwowany, powinien być pełen oczekiwania. Powinien nerwowo rozglądać się na boki - las w nocy nie był miejscem w którym czułby się dobrze. Tymczasem... nic.

Spokój. Ukontentowanie. Poczucie, że znajduje się we właściwym miejscu.

Rozglądając się po lesie młody bushi zastanawiał się nad drogą. Były trzy. Pierwsza wiodła wprost w las, jeśli dobrze pamiętał, miała iść na przestrzał do świątyni. Na jej końcu widać było chyba nawet niewielkie światełko. Dwie pozostałe gdzie wiodły, nie wiedział. Mógł oceniać jedynie po tych ich kawałkach, które widział. Ta prawa szła skrajem lasu, mogła więc być widoczną z posesji pana Kakita. Ta lewa dawała prywatność, zasłaniając spacerowiczów krzewami rosnącymi po jej obu stronach.

Ale prywatność nie była teraz potrzebna Shibie Hiroshi. Dyskrecja także.

Ruszył przed siebie, idąc powolnym, spokojnym krokiem, oddychając głęboko. Tutaj, w miejscu gdzie nikt nie mógł go obserwować czuł, jak rozluźnia się, jak część napięcia wywołanego przyjęciem opada. Z jednej strony, to co zostawił za sobą było warte przeżycia w pełni, ale z drugiej... tutaj, w ciemności, w ciszy przerywanej tylko szeptem wiatru, mógł poczuc się sobą. Tutaj mógł odzyskać równowagę. W końcu odetchnąć swobodnie.

Przez myśl przeknęło mu pytanie: gdzie bardziej przynależy? Do kolorowego zamętu czy ciszy?

Uśmiechnął się podnosząc głowę i patrząc przez chwilę w gwiazdy. Następnie zamknął oczy pozwalając sobie na chwilę spokoju.

Kilkanaście kroków później był już pewien, że to, co oryginalnie dostrzegł na końcu drogi to faktycznie było światło. Im dalej szedł, tym wyraźniej dostrzegał świetlany łuk, zapewne świątynnej bramy. Ba, niedługo widzialną stała się sylwetka sohei-strażnika.

Samuraj przystanął, rozglądając się. Właśnie wtedy, po swojej lewej stronie, dostrzegł rzecz nieoczekiwaną. Bambusy tutaj musiały być sadzone ludzką ręką. Regularne odstępy między nimi stworzyły swoistą alejkę. Wiodła ona na niewielkie przejaśnienie oświetlone najpewniej lampionem (skąd inąd byłaby tak słaba poświata?), a w jego centrum siedziała? jakaś postać.

Patrząc dokoła Hiroshi ocenił, że znajduje się z grubsza w środku Gaju. Z grubsza, ponieważ patrzył tak naprawdę na dystans pokonany od wejścia do lasu i porównywał go z tym pozostałym do oświetlonej bramy. Ponieważ brama była oświetlona, a posesja pana Kakeru już nie, 'pomiar' był bardziej umowny niż precyzyjny, jak przyznawał przed sobą młody bushi.

Tak czy inaczej, sprawa była jasna. Nie miał iść do świątyni. Miał iść do Gaju. Skierował się w lewo, schodząc z kamiennych płyt ścieżki. Miękka murawa wytłumiła jego kroki.

Wejście między drzewa było wejściem w ciemność. Kilka kroków wystarczyło, by młody mężczyzna kompletnie stracił z oczu jakiekolwiek światła. Feniks musiał przystanąć, by dostosować oczy do zmroku.

Trwało to... kilka oddechów? Jedną chwilę? Dłużej? Ocenić, byłoby niezwykle trudne. Niezbyt długo. Wystarczająco, by - we własnym bezruchu - tym wyraźniejszym stał się szum wiatru w koronach drzew. By dało się słyszeć krótkie i tak niespodziewane - bo poza sezonem - ćwierkanie cykady. By wydarzenia z przyjęcia przestały być tak ostre, przejmujące, przesłaniające wszystko inne, jak były jeszcze... kilka oddechów lub jedną chwilę temu.

Kiedy już mrok nie był przeszkodą, nieoczekiwanie wyciszony Shiba ruszył brodząc w trawie sięgającej kostek, ku spostrzeżonej wcześniej postaci.

Szybko dotarł do przejaśnienia. Niewielkie miejsce nie było porośnięte roślinnością typową dla Gaju, bo było zbyt skaliste. W rzeczy samej, Hiroshi pamiętając podróż do Reihaido sano Ki-Rin, rozpoznawał parę górskich raczej roślinek, choć miałby problemy z nazwaniem ich, jeśliby ktoś go zapytał. Szereg kamieni tutaj luźno ułożono w coś na kształt górskiego ogródka. Na największym głazie siedział zwycięzca niedawnego pojedynku, plecami do Hiroshiego. Medytował. Naprzeciw niego, patrząc na Feniksa, stał starzec. Siwa broda, całkowicie (i naturalnie) białe włosy, zamknięte i ginące wśród zmarszczek oczy, strój z cienkiego jedwabiu, charakterystyczny dla uboższych z kasty buke.

Kamień zgrzytnął pod stopą Feniksa, kiedy ten zatrzymywał się, by nie przerywać medytującemu. Zręcznym ruchem wciąż odziany na czarno bezimienny zeskoczył z kamienia, płynnie przechodząc w ruch z bezruchu.

- Shiba-san - rzekł spokojnie i bardzo cicho, rozpoznając przybysza - Odpowiednio. Któż lepiej może znać Tao.

- Panie - odpowiedział z nutą pytania Hiroshi.

- Co Tao, Shiba-san, mówi o sprawiedliwości? O kradzieży, ukaraniu złodzieja?

Hiroshi stał przez chwilę rozważając pytanie. Tutaj i teraz, w ciszy Gaju czuł, że może, że powinien mówić swobodnie.

- Mogę spróbować zacytować wersy... - odpowiedział równie cicho, równie miękko - ...lecz czy pozwolisz Panie, że miast tego powiem co myślę na ten temat? Tao w moim doświadczeniu nigdy nie powinno być rozumiane dosłownie.

Mężczyzna skinął głową. Drzewa szumiały nad polanką, poruszane wiatrem. Jeden żywszy podmuch pochylił nawet trawę, tchnąć świeżym powietrzem w twarze obu rozmawiających. Starzec z tyłu pokiwał głową, bardziej chyba do siebie, choć niewykluczone, że reagując na słowa Feniksa.

- Sprawiedliwość i kara nie są częścią Tao. To rzeczy... - młody bushi zawahał się przez chwilę starając się dobrać słowa - ...istniejące na zewnątrz. Rzeczy należące do świata. Historia i codzienność należy do świata. Ustalenia pomiędzy klanami to rzeczy należące do świata. Prawa to rzeczy należące do świata... Tao nie należy do świata.

Odezwała się samotna cykada, by, jakby przestraszona własną śmiałością, zamilknąć. Odziany na czarno człowiek przechylił głowę, jakby nie do końca ufając temu, co słyszy.

- Tao, tak jak je pojmuję, jest czymś wewnętrznym. To opis mądrości, której każdy musi nauczyć się sam. To... - Hiroshi przerwał próbując wyrazić to czego sam nie do końca rozumiał. Nie znalazł słów. - ...można żyć według Tao. Bądź nie. Można być sprawiedliwym w zgodzie z Tao. Bądź nie. Ale droga każdego jest inna. Inna jest sprawiedliwość. Tao nie naucza o sprawiedliwości. Nie wyznacza drogi przez życie.

- Tao to nauka o sobie samym. Kierunek w jakim można podążać, a nie ścieżka lub cel. Podążając za Tao nie zostaniesz złodziejem. Podążając za Tao zbliżysz się do sprawiedliwości. Ale to wszystko to tylko rezultat. Konsekwencja drogi jaką osoba wybiera.

Zaszumiał lekko wiatr, szeleszcząc miękko liśćmi, do pierwszej cykady dołączyły powoli następne. Pochylając głowę, Hiroshi znalazł w pamięci na wpół zapomniane wersy. Wypowiedział je cicho.

Gdybyśmy mogli wyrzec się naszej mądrości i wiedzy, byłoby to stukrotnym błogosławieństwem dla ludzi.
Gdybyśmy mogli wyrzec się naszej sprawiedliwości i łaskawości, ludzie znów staliby się uprzejmi i życzliwi.
Gdybyśmy mogli wyrzec się naszej przedsiębiorczości i chęci zysku, nie byłoby by złodziei i zdzierców.


W miarę jak Feniks mówił, twarz pytającego wygładzała się, powlekała spokojem. Tamten wyraźnie zrzucił z siebie pewien ciężar, na moment zatracając się w świecie, jaki przedstawiały słowa Tao.
Nie przerywając mówiącemu, starzec skłonił mu się delikatnie, zaś jego twarz opromienił uśmiech. Jednocześnie z jednym i drugim, wokół polany pojawiły się... świetliki.

Spokojny i kojący niemal głos Feniksa, tchnące pokojem i urokiem otoczenie, tańczące radośnie światełka, szmer cykad, lekki poszum drzew i świeżość lekkiego podmuchu powietrza na twarzach - wszystko to odprężało znakomicie.

Może właśnie dlatego Hiroshi dostrzegł coś, czego normalnie nie zdołałby zauważyć. Jego rozmówca odprężył się, wręcz rozmarzył przez chwilę, lecz wkrótce zaczął się w nim konflikt.

Feniks nie wiedział, lecz stojący przed nim człowiek od dziecka znał swoje przeznaczenie. Jego przyszła rola została mu objawiona wcześnie w latach dzieciństwa i była jasna i oczywista dla każdego wokół. Nie dyskutuje się z przeznaczeniem, nie można scedować go na innych, nie można zamienić.

Jak to powiedział pokolenia temu pewien ronin do pewnego Lwa, co unieśmiertelniła w swej powieści “Lato” Kakita Ryoku: “Nie może być wolnym ten, kto ma tysiąc protoplastów”.

Dorastając, ten człowiek szykował się do swej roli, do roli, której wypełnić nie mógł nikt inny. Jego ścieżki były różne, lecz cele - zawsze jasne i wyraźne. I do tego dnia, nigdy nie kwestionowane.

Lecz nawet tu, przy spokoju tego miejsca, nawet widząc inną możliwość, czując ją wręcz, rozumiejąc jej moc i tchnący z niej spokój... nie było możliwym przyjąć jej tak po prostu.

Myśli biegły - z przyzwyczajenia - starymi torami. Pewniki, dawno temu poznane, rozbrzmiały na nowo autorytatywną mocą, niczym hartowaną stalą. Ta bitwa - z czego w jakiś sposób zdał sobie sprawę Hiroshi - była przegrana dawno temu, nim się w ogóle zdarzyła. Lecz to, że się zdarzyła, było w jakiś sposób ważne. Tego jednak Feniks nie mógł wiedzieć, bo i skąd.

- Arigato - rzekł odziany na czarno człowiek szeptem, a bushi Shiba zdawało się, że miękkszym niż dotąd. Mężczyzna odwrócił się, podszedł do głazu na którym niedawno siedział i zebrał z jego podnóża leżące w trawie miecze. Świetliki zanikły już, zatem przejaśnienie stało się ciemniejsze. Cykady bzyczały od czasu do czasu, kiedy tamten opuszczał polankę. Przystanął na jej skraju, odwracając się, tak, że miał teraz w polu widzenia i Shibę, i starca.

- Omijaj ziemie Lwa tego lata panie - rzekł twardo bushi, a Hiroshi stwierdził, że nuta miękkości jednak chyba była przywidzeniem. Coś jednak zamigotało na twarzy tamtego i dodał - Zapamiętam Twe słowa, Ty zapamiętaj moje.

Skinąwszy po męsku głową Feniksowi po raz ostatni, trzymając miecze w dłoniach szybkim krokiem ruszył w głąb lasu.

* * *

Istnieją w życiu momenty wyboru, chwile w których wstępuje się na ścieżkę, która określi kształt całego życia. Ludzie nieczęsto zauważają te momenty idąc przez życie z oczami utkwionymi w odległy cel. Myślą, iż świadomie wybierają drogę... Mylą się. Prawdziwa decyzja to nie 'gdzie idę', lecz 'jaki jestem'. Prawdziwe rozdroża są nieoznaczone.

Istnieją także chwile, które wpływają na drogę wielu, momenty w których otrzeć się można o sprawy wielkie. Te rozdroża jednak zauważyć najtrudniej.

Wiele dni później, raz jeszcze śniąc o czasie spędzonym w Gaju, o chwili pośród obudzonych w zimie świetlików i cykad, Hiroshi czuł, że słowa które powiedział nieznajomemu były najbardziej znaczącą rzeczą jaką zrobił w Kosaten Shiro.
 
Wellin jest offline  
Stary 20-07-2012, 17:54   #374
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Cień sylwetki samuraja w czarnym kimonie rozpłynął się w mroku. Młody bushi przez długą chwilę patrzył za nim. - Zapamiętam - wyszeptał.

Śpiew cykad. Szum wiatru.

- Panie. - Hiroshi ukłonił się starcowi. Głęboko, z szacunkiem, jak komuś wyżej postawionemu w Porządku Niebios.

Nie było w tym nic dziwnego. Hiroshi mógł być kuge, ale starzec był opiekunem tego miejsca. Miejsca bezsprzecznie świętego. Cóż innego mogło obudzić cykady gdy opadają liście, a mróz zaczyna ścinać wodę? Co innego mogło sprawić, iż rój świetlików uniósł się w powietrze, w reakcji na słowa ludzi?

To było miejsce w którym obecność Kami była bezsprzeczna. Czas, który zdawał się być nie do końca realny, w pewien sposób wyjęty ze zwykłego toku życia i wpisujący się w realia snów i proroctw.

To było miejsce w którym zwykły człowiek mógł spotkać to, czego spotkać spotkać się nie da.

Fortuna, której poświęcono Gaj, słuchała.

- Młodzieńcze - odezwał się starzec drżącym głosem - Twój rozmówca mylił się, oczekując, że znasz Tao. Ty je rozumiesz.

Starzec pokiwał głową, nie wiadomym było, czy do siebie i swoich słów, czy do rozmówcy.

- Teraz co zostało, to jeszcze nim podążać. Hai? - zapytał z uśmiechem.

- Hai. - Hiroshi odwzajemnił uśmiech. Mgliście zdawał sobie sprawę, że pytanie zadane w taki sposób, tak otwarcie, jest dla starego samuraja rzadkością. Że nieczęsto da się go spotkać, a nawet jeśli, jest poważną, pełną godności, enigmatyczną figurą. Mówiącą niewiele, badź w ogóle nic.

- Nazywam się Monoui Chijin - przedstawił się wreszcie - i opiekuję się tym miejscem.

- Shiba Hiroshi desu. - młody bushi odpowiedział prosto. Czuł się swobodnie, jakby rozmawiał z kimś dobrze znanym. Jakby nie musiał zwracać uwagi na swoje słowa. Nie potrafił wyjaśnić, czemu.

- Domyślam się, że jesteś tu nie bez powodu, prawda? - starzec domyślnie przechylił głowe z lekkim uśmiechem na wąskich wargach.

- Hai. - młody bushi przytaknął.

- Pewien shugenja na przyjęciu obdarzył mnie proroctwem. - kontynuował poważnie - Powiedział także, iż radzi mi, bym udał się do Gaju i gorąco prosił opiekuna o dar. - Spojrzał na starca z powagą jakby usiłując podjąć decyzję. Następnie uśmiechnął się szeroko i zdecydowanie filuternie - Czy mogę więc usiąść na chwilę na tym kamieniu? - zapytał wskazując na głaz na którym uprzednio medytował ubrany na czarno bushi.

Starzec zamarł w bezruchu, zaskoczony. Spojrzał na wciąż uśmiechającego się szeroko Hiroshi z niedowierzaniem. Następnie wybuchnął śmiechem, klepnął się dwa razy po udach, rozradowany, by potrząsnąć głową, na znak, że nie ma nic przeciwko i wskazać miejsce młodemu bushi.

- Tylko go nie zarysuj - pogroził żartobliwie palcem.

W krótkim czasie Hiroshi siedział na kamieniu, stwierdzając, że ten jest zdecydowanie niewygodny. Głaz nie miał równego szczytu, w niektórych miejscach kłuł, w innych był mokry, a tam, gdzie porastał go mech, siedzenie się ześlizgiwało.

Młody Feniks szybko doszedł do wniosku, że jego poprzedni nie mógł po prostu siedzieć na głazie, ponieważ żadna z prób nie dawała szansy na kilkanaście oddechów w bezruchu. Młody bushi nie potrafił złapać równowagi. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Monoui Chijin obserwował te pożałowania godne ‘zmagania’.

Jedno z ześliznięć było jednak szczęśliwe. Sandał zjechał niżej i zablokował się na czymś twardym. Rzut oka pozwolił odkryć, że głaz miał dwa miejsca, gdzie można było postawić nogi. W chwilę później młody Shiba siedział dość wygodnie, stabilnie... niestety, siłowo. Musiał nieustannie uważać, by nie przesunąć się tak, by nogi nie omsknęły się z niewielkich wgłębień w głazie. Wtedy po prostu zjechałby na sam dół.

Dziwaczna pozycja medytacyjna jak i trudne początki nie zniechęciły jednak młodzieńca, choć stanowiły dysonans do uroku i powagi miejsca. Honorowy gość Kakity Kakeru wkrótce podjął medytację, zamknął oczy i - tak jak postanowił wcześniej - rozpoczął od modlitwy do kami tego miejsca, jednego z Siedmiu Fortun.

To jakąś chwilę po tej modlitwie, to już kiedy zdołał zablokować zmysł wzroku, węchu i powoli wygaszał słuch zdał sobie sprawę, co będzie prawdziwym problemem jego dzisiejszej medytacji.

Natłok wydarzeń.

Hiroshi dziś przeżył nie jakiśtam dzień ze swego życia. Przeżył - we własnej opinii - jeden z najważniejszych. Sam pojedynek czynił ten dzień - Dniem. Dniem wyjątkowym, szczególnym, wartym dokładnego rozpamiętania.

Dniem, przez duże D.

A przecież pojedynek to ledwie poranek.

Potem...

Spirala wspomnień. Wkrótce młody bushi zorientował się, że nie próbuje medytować, że to tak naprawdę nawet nie jest początek medytacji. To bardziej wspominanie. Rozpamiętywanie. Analiza.

W dodatku - co sam przed sobą niechętnie przyznawał - straszliwie rwana i nieudolna. Zmęczenie - ba! wykończenie! - dawało się we znaki.

Dwa pojedynki bushi i kilkanaście dworskich, karuzela zaszczytów, rozmowa z daimyo, prośba Kakity Kakeru, przepowiednia i tysiąc innych wydarzeń przewlokły dziś Shibę Hiroshi wszędzie, gdzie mogły.

Młodzieniec czuł, że łaknie snu. Że zmęczenie - bardziej nawet ducha niż ciała - uczyni medytowanie walką ze snem. A zmęczenie trzymanych w dziwnej pozycji nóg już odezwało się lekkim drżeniem mięśni. Krótko, lecz był to jasny sygnał.

- Twój poprzednik, panie Shiba, nieco inaczej trzymał nogi - odezwał się życzliwie starzec. - Nie od razu, lecz po chwili, zmienił nieco rozsuwając je, palcami na zewnątrz. Mam nadzieję, że to pomoże, choć sam nie wiem, nigdy nie medytowałem ze szczytu tego głazu.

- Zapewne nie pomoże. - młody bushi westchnął, starając się pohamować rozczarowanie. Z pewnym wysiłkiem uśmiechnął się do starca. - Wygląda na to, że po prostu nie jestem w stanie teraz zebrać myśli. Ten dzień był zdecydowanie zbyt długi.

Raz jeszcze wzdychając z rezygnacją Hiroshi porzucił pomysł medytacji. W stanie, w jakim się znajdował to po prostu nie miało szansy się udać. Miast tego zszedł powoli z kamienia i usiadł przed nim, w pozycji seiza, dla wygody opierając plecy o chłodną, chropowatą powierzchnię skały.

- A miało to być proste. - powiedział cicho, autoironicznie, na wpół do siebie, na wpół do stojącego przed nim starego samuraja. Uśmiechnął się słabo. - Wypełnienie rady shugenja, znaczy. Myślałem, że usiądę, pomodlę się i oddam na chwilę medytacji. Ale to nie może być tak oczywiste, prawda?

Starzec uśmiechnął się lekko, cierpliwie. Usiadł na ziemi, naprzeciw Hiroshiego, krzyżując nogi. Drzewa nad polaną szumiały cicho.

- Jakie to dziwne... - młody bushi przekrzywił głowę zamyślony - ...Nie wiem o Tobie Panie prawie nic. Spotkaliśmy się ledwie kilka minut temu. A pomimo to rozmawiamy teraz tak, jak nie potrafię rozmawiać nawet z bratem. I nawet w tej chwili, gdy jestem tego świadomy, gdy rozsądek powinien wołać 'bądź ostrożny', czuję, że tak właśnie ma być. - Powoli pokiwał głową. - ...Tak ma być... - raz jeszcze wyszeptał do siebie, zapatrzony w nową grupę świetlików, kreślącą fantastyczne wzory za plecami starca.

Przez chwilę trwało milczenie. Młody bushi oparł głowę o kamień, słuchając pojedynczej, grającej gdzieś w ciemnościach cykady. Nie musiał się spieszyć. Monoui-dono czekał, łagodnie obserwując siedzącego. Może miał wrażenie, że to nie koniec, pomimo ciszy? Może wiedział, że to jeszcze nie jest moment, kiedy powinien się odezwać?

- Czy wiesz Monoui-dono, że tak naprawdę, w głębi serca nie wiem o co prosić Fortunę opiekującą się tym Gajem? - Hiroshi zaczął cicho jakiś czas później. Starzec w milczącej uwadze zwrócił ku niemu oblicze o wąskich szparkach oczu. - Czuję się zagubiony. Proroctwo shugenja mówi o wielu drogach. Nie wiem czym są. Nie wiem jak wybrać. Wielu nienawidzi mnie i tego co sobą reprezentuję. Czeka mnie rozstanie z bratem. Od tygodni czuję, że przyszłość nie będzie łatwa, tak jakby zbliżał się sztorm.

Monoui Chijin machinalnie pokiwał głową, jakby rozmówca powiedział coś wszem i wobec znanego. Zauważalnie też posmutniał.

Mówiący zaśmiał się lekko, sam do siebie - ...ale przecież żaden z tych problemów nie jest rzeczą o której rozwiązanie można prosić Fortunę, prawda? - spojrzał na starca, który przez moment wyglądał, jakby miał coś powiedzieć, lecz się powstrzymał, machnięciem ręki zbywając temat, przynajmniej w tej chwili.

- Jestem zagubiony. To część bycia człowiekiem. Przede mną wiele dróg. Wybiorę tą, która zgodna jest z tym kim jestem. Nienawiść. Serca zmienić można wyłącznie własnymi czynami. Przyszłość jest mroczna. - Chijin przekrzywił głowę. - Lecz dolą ludzi jest żyć w teraźniejszości i napotykać przyszłość dzień po dniu.

Spoważniał - Ponadto naprawdę nie wiem czy w ogóle jestem godny takiego daru, czymkolwiek by nie był. Nie jestem najbardziej potrzebującym pomocy. Nie jestem najbardziej honorowy. Nie jestem najbardziej nieskalany. - popatrzył w gwiazdy

- Przeszłość udzieliła mi jednej lekcji. Twardej. Lekcji jaką zapamiętam do końca życia: pycha jest przekleństwem. Do tej pory noszę w sercu ślady tych zdarzeń - lecz dzięki niej potrafię spojrzeć na siebie samego bez dumy i zobaczyć jak niewiele naprawdę znaczę. - popatrzył na starca spokojnie - A jeśli nie jestem godny by otrzymać, jak mogę prosić?

Słowa zawisły w powietrzu. Starzec pokiwał głową, na znak, że rozumie problem. Nie odezwał się jednak nie chcąc przerywać - bo nie był to przecież koniec. Hiroshi, pogrążył się w myślach szukając w sobie prawdy. Tego co normalnie przesłonięte jest codziennymi problemami i dążeniami.

- Źródłem tego wszystkiego jest chyba jedno... - zaczął nieobecnym niemal głosem. - ...pragnienie stania się kimś więcej niż jestem. Kimś bardziej godnym. Bardziej pełnym mądrości. Trafnym w swoich sądach. Doskonalszym... - westchnął znajdując rozwiązanie - ...kimś, kto potrafi dostrzegać porządek świata.

- Wie o tym tylko brat, ale mam talent do widzenia Kami. Niepewny. Nieokiełznany. Nie wiem jak ująć to w słowa, ale nie dalej jak wczoraj los dał mi okazję poczuć raz to, czym mogą być kami. Porządek. Harmonię. Piękno... - zamilkł na chwilę wspominając, wiedząc w jak wielkim stopniu słowa nie wystarczały by przekazać to co miał na myśli. - Nie widziałem wiele. Nie trwało to też długo. Jednak echa tego co wtedy czułem powracają gdy patrzę na piękny obraz. Powracają w momencie gdy pozycje komponują się w kata bez udziału świadomości, idealnie. Powracają w pieśniach. Muzyce. W pięknie świata.

- Nie widziałem wiele, ale domyślam się. Domyślam się kształtu tej harmonii, w taki sam sposób jak domyślam się kształtu myśli stojącej za słowami Tao. - westchnął cicho.

- I bardzo chciałbym czuć więcej. - przyznał.
 
Wellin jest offline  
Stary 21-07-2012, 09:56   #375
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Milczący dotąd starszy mężczyzna pokręcił powoli głową, z lekkim rozbawieniem:
- To bardzo ludzkie, chcieć biec, nim nauczy się chodzić. - rzekł cicho, z życzliwym uśmiechem.

- Zacznę - rzekł w końcu, uśmiechając się bardzo delikatnie, kącikiem ust zaledwie, po długiej chwili milczenia starzec - od rzeczy najprostszej. Okiełznać dar widzenia jest prosto. Należy zamknąć powieki.

Życzliwy uśmiech pojawił się na obliczu Monoui-san, który lekko rozwarł jedną powiekę, by lepiej ujrzeć i ocenić reakcję Hiroshiego.

Przez chwilę młody bushi w zasadzie nie zareagował przetrawiając odpowiedź. Potem spojrzał na mówiącego z żywym zainteresowaniem.
- Zamykać oczy można na wiele sposobów. Jest ich równie wiele jak sposobów ich otworzenia. - odparł.

Zamknął oczy myśląc na głos, wpatrując się w ciemność pod powiekami:
- Medytacja. Kontemplacja. Brak uprzedzeń. Dążenie by czuć, zamiast widzieć. - pozwolił słowom ucichnąć, czekając na reakcję rozmówcy.

- Hehe. Hehehe. - starzec zaśmiał się chwilę, potem chwilę dłużej. - Sumimasen panie. Przypomniał mi się stary żart kenku. Czy wiesz, Shiba-dono, że uważają oni medytację za drogę całego życia?

Uśmiechając się lekko w odpowiedzi, młody bushi przecząco pokręcił głową. Przez moment czuł pokusę aby zapytać o więcej, jednak jakkolwiek bardzo miałby ochotę dowiedzieć się więcej o kenku, główny temat rozmowy był czymś o wiele ważniejszym.

- Droga każdego człowieka musi być odmienna, by byla jego własną. - Kontynuował starzec po chwili - Dlatego nie ma drogi do Zamku Togashi. Albo raczej - jest ich tysiące. Każdy człowiek na inny sposób otwiera oczy. Ty, panie Shiba, jesteś przypadkiem bardzo szczególnym. - Ton głosu mężczyzny zmienił się, stwardniał, nuta humoru zniknęła zeń kompletnie - Szukaj. Sprawdzaj. Myl się. Ponoś porażki. I podnoś się. Z każdej jednej. Tylko jeśli się nie podniesiesz, naprawdę poniesiesz porażkę, dotkliwszą niż jakakolwiek inna. Jesteś na drodze bez nauczycieli. Choć możesz znaleźć drogowskazy, jeśli nie ustaniesz w próbach. Pytanie natomiast, czy to ma być Twoją drogą? Patrzenie pożyczonymi oczyma ważniejsze niż własnymi?

Starzec na moment zamilkł. Zastanawiał się chwilę, przez którą ciszę przerywały jedynie spokojny szum kołyszących się jednostajnie drzew oraz okazjonalnie odzywające się cykady. Trwało to nieokreśloną dla młodego Feniksa chwilę, nawet zapytany, nie potrafił by orzec, czy minęło sto czy tysiąc oddechów.

- Nie, Shiba Hiroshi. - Znienacka odezwał się Monoui - Niestety, nie umiem dobrze powiedzieć Ci tego, a skoro nie powiem tego dobrze, to powiedzenie nie przyniesie nic dobrego. Poza tym to chyba najmniej ważne z tego, co mogę Ci powiedzieć.

Starzec podniósł się, idealnie wpasowując się w mocny poryw wiatru, podnosząc się jakby do wtóru powietrza.

- Nawet człowiek tak wspaniały jak Chuda zginął od miecza własnych, stłamszonych pragnień. Tak samo zginie Shiba Hiroshi, jeśli nie przyswoi sobie lekcji Shiby. Cóż złego jest w prośbie? W ugięciu karku bądź kolana? Czy źdźbło trawy nie prosi o deszcz? Czy nie chce promieni samej Pani Słońce? Czy potrzebuje do tego śmiałości?

Silny wiatr zawiał, dłużej tym razem, przepłaszając świetliki, zagłuszając cykady, zginając drzewami, w paru miejscach uderzając jednymi o drugie. Klekot zabrzmiał krótko, lecz niemiło. Potem, rozdzwoniła się cisza. Starzec przekrzywił głowę słuchając, lecz mówiąc jednocześnie:

- Jeśli nie znasz historii Chuga, poznaj ją. W pewien sposób jest Twoją. Jednocześnie stąpaj ostrożnie. Ktokolwiek szuka tej wiedzy, jest jak zwierzyna, co zdąża do wodopoju. A wracając do próśb... jeśli Twoja jest nieodpowiednia lub głupia, to uczyń ją lepszą, idąc za tym, co już posiadasz. Nie biegniesz jeszcze, Shiba Hiroshi. Ale nie zmierzasz w złą stronę. I nie zaniedbujesz lekcji, choćby o Tao.

Ostatnie słowa pobrzmiewały powściągliwą aprobatą, choć słowa o Tao - wnioskując z lekkiego drgnienia uśmiechu i głosu, podyktowała wesołość. Wrażenie spotęgował krótki śmiech, poprzedzający dalsze słowa:

- Nie można odmówić Ci rozsądku, skoro przyznałeś się jedynie bratu. Ludzie lubią wierzyć, że świat jest prosty. Shugenja rozmawiają z kami, bushi nie. Tak "jest", "było" i być powinno. - Wymowa na "jest" i "było" była odmienna niż pozostałe słowa, ale to na "być powinno" Chijin położył nacisk. - Dostatecznie trudno będzie patrzeć na nowy kolor, bez szeregu ciekawskich, a co gorsza niedowierzających pytań... Unika się przecież rozmowy ze ślepym o kolorach!

Roześmiał się starczo, a cykady zamilkły nagle. Starzec przymknął oczy, zaś Hiroshi zamrugał parę razy, kiedy nagle zrobiło się ciemno. Spojrzenie w niebo ujawniło przyczynę. Ciemna i gruba chmura przesłoniła niebo.

- Nie uzależnij się od słów o przyszłości. - Rzekł lekkim tonem Chijin - Mogę powiedzieć na pewno, że wtedy ten, co je Ci powiedział, przeklnie siebie samego.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 21-07-2012, 10:08   #376
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
- Nadchodzi Sztorm. - Hiroshi drgnął, kiedy głos mówiącego pogłębił się i wzmocnił. - Prawdę rzekłeś. Zagubieni są wszyscy, bo trudno jest poznać samego siebie i naprawdę znaleźć swe miejsce w Niebiańskim Porządku. Ale, samuraju, biada tym, którzy nie spróbują. Tsunami zmiecie ich bez śladu, znikną niczym duchy i nawet ich potomni nie będą umieli ich dobrze wspomnieć.

Monoui klasnął płynnym i miękkim ruchem, który przeczył jego wiekowi mówiąc nagle zupełnie innym tonem:

- Zdrzemnij się panie. Jesteś zmęczony, a chwila drzemki tutaj będzie wiele lepsza od medytacji. Wybacz, lecz muszę dopełnić mego obowiązku. Obiecuję obudzić Cię wkrótce, byśmy mogli jeszcze porozmawiać, lecz teraz już muszę iść.

Zmiany tonu głosu starca były liczne, młody bushi zaś zmęczony, nawet jednak teraz wyczuł powagę w głosie tamtego. Choć jednak Chijin-dono zdawał się spieszyć, o tyle wydawał się pewny siebie i nie potrzebujący pomocy.

Patrząc za oddalającą się sylwetką, słuchając śpiewu cykad i cichego szumu wiatru, Shiba czuł, że faktycznie sen był niedaleko.

* * *

Stał dwadzieścia kroków od skraju lasu i zastanawiał się. Młody Feniks wszedł tam jakiś już czas temu i odtąd nie wychodził. W mężczyźnie narastała pokusa, by wejść tam za nim i dowiedzieć się prawdy już teraz.

Smakowity sekret Feniksa, ten fragment jego wspomnień nasączony tak dzikimi, gwałtownymi emocjami, surowymi i przytłaczającymi szaleństwem... nie opuszczało go graniczące z przymusem pragnienie, by odsłonić ten sekret. Zmusić tego prowincjusza do ujawnienia go i obserwować, jak Shiba niszczy sam siebie.

Był całkiem wprawnym sędzią wytrzymałości ludzkiej i nie wierzył, by młody Feniks był gotowy na przeżycie tego wydarzenia raz jeszcze.

Rozglądnął się szybko i - nie zauważywszy nikogo - ruszył w stronę lasu, zwilżając językiem suche z napięcia wargi.

* * *

Śnił.

Śnił wiedząc, że śni. Śnił i patrzył na śpiącego, pochylając się lekko do przodu. Znajoma-lecz-obca twarz, wykrzywiona w grymasie furii i nienawiści, z wargami uniesionymi by okazać szczerzące zęby. Kły gotowe gryźć, toczyć krew tak czynem jak słowem.

W pomieszanie wprawiały też przemieszane-lecz-odrębne, skrajnie różne, ale także w wyraźny sposób podobne do siebie emocje wręcz targające nim, lecz odczuwane przez spokój snu i nietypowego Gaju.
Hiroshi w rzadkim i nagłym przebłysku uświadomił sobie, że stoi przed nieczęstym w snach momentem świadomej decyzji. I kompletnie zignorował emocje, tak te spokojne, jak i te gwałtowne.

Bo było także coś jeszcze, coś co wyczuł od razu, lecz zauważył dopiero po chwili patrząc dookoła uważnymi oczami. Ktoś inny, ktoś także patrzył na śpiącego-i-śniącego. Nie z tyłu. Nie, tam nie było nikogo... Nie z przodu, gdzie kamień medytacyjny prezentował swe niewygodne krawędzie. Nie z góry, nie z konaru drzewa, gdzie w starym gnieździe resztki ptasiego puchu drgały pieszczone dotykiem wiatru. Ani ze świetlików zataczających krągłe, estetyczne łuki dookoła nierealnej polany...

Ktoś patrzył, obejmując polanę i śpiącą postać zarazem, spojrzeniem czyniącym mrok cieni drzew nieważnym, istniejącym, ale równie jasnym, równie wyraźnym jak światło dnia. Gwiazdy nad polaną świeciły ułożone w misterne kształty, świetliste jak słońce i równie pełne znaczenia.
Ku temu Komuś pchnęła Feniksa ciekawość i pragnienia - te świadome i te zupełnie nieświadome.

We śnie Hiroshi odwrócił się od obcego-i-znajomego siebie. Ruszył ku dwu drzewom, których najniższe gałęzie tworzyły naturalną bramę. Starczyły trzy kroki, by ją przekroczył i wiedział, tą niezachwianą pewnością bez podstaw, charakterystyczną jedynie dla tego świata, że wtedy spotka Patrzącego.

Ruszył zatem, pchany szeregiem powodów.

Jeśliby potem zastanawiał się nad tym akurat wyborem, dlaczego akurat te dwa świerki, dlaczego właśnie tam, pewnie zrozumiałby po chwili namysłu, skąd taki wybór.

Nie chodziło o to, że Patrzący był właśnie tam. Nie, można go było znaleźć tam równie dobrze, jak gdzie indziej.

Chwila namysłu bez trudu naprowadziłaby Hiroshiego na prawdziwy powód tej decyzji.

Bramę.

Brama, tak naturalna, nawet jeśli zbędna, była potrzebna jemu.

W głębi siebie bowiem młody Shiba spodziewał się, że idąc w tamtą stronę, dowie się czegoś więcej, pozna więcej. Przez moment... będzie kimś innym.

Większym. Wspanialszym. Tak naturalnym, jak zieleń czy żywioł.

I przez moment był.

* * *

Doji Emiko nie była nikim ważnym, ani nikim znanym. Większość życia spędziła chorując. Co znała, poznała patrząc i czytając. Jej choroba uczyniła ją więźniem jej komnaty, a jej rodzina nigdy nie dorobiła się na tyle, by móc zaoferować chorej coś więcej niż pokoik na piętrze.

Dopiero niezwykłe i przenikliwe zapiski chorej, której wiedza o świecie brała się z obserwacji ulicy, zasłyszanych opowieści i książek, miały to zmienić.

* * *

"Wielki ból zastępuje rutyna cierpienia, jak trawa grób, tak nerwy porasta konwenans."

Człowiek jest istotą zdolną do adaptacji do... niemal wszystkiego. Hiroshi znał cierpienie, znał jego narastający ciężar, wiedział, jak może ono złamać człowieka... oraz jak można doń przywyknąć.

Zmysły tępieją. To, co zrazu tak wyraźne, po kilku minutach jest już znacznie, ale to znacznie słabsze.

Jest w tym mądrość. Współczucie. Zrozumienie. W końcu, jeśli nie można oddalić źródła bólu, po co cierpieć?

Czego Feniks się nie spodziewał, a próbował spodziewać się bardzo różnych rzeczy kierując się w stronę świerkowej bramy, to był fakt, że to, co nieżyjąca od dawna Emiko-san opisała w swych pamiętnikach, dotyczyło nie tylko ludzi, ale także Fortun.

* * *

Oleista czerń. Zapach spalenizny. Drażniący gardło popiół. Gryzący dym, wciskający się do oczu i nosa. Wwiercające się w ucho kapanie, przeplatane irytująco wysokim i na jedną nutę monotonnym bzyczeniem komara, którego nie można znaleźć, mimo tego, że złośliwy insekt tylko czeka, by usiąść i ukąsić.

Wszystko to subtelnie zabarwiało wszystkie odczucia Patrzącego... który od dawna do tego przywykł, od długiego czasu tolerował to, ba, nawet przestał zauważać.

Hiroshi jednak całość doznań przyjął jako coś zupełnie nowego... bo jak inaczej?

Dlatego zdominowało to wrażenia z niemal całego doświadczenia.

* * *

Od pierwszego zatem kroku 'wewnątrz', 'po drugiej stronie Bramy', Feniks znalazł się w miejscu, które nie było dla niego.

Jeden błysk.

Ułamek huku.

Ślad zapachu.

Pozostające na krawędzi poznania, ulotne wrażenie dotyku.

Dokładnie tyle trwało niemal-unicestwienie Shiby Hiroshi. Może nawet krócej. Zaraz potem przeciążone zmysły z lubością pogrążyły się w całunie niczego, do którego go łagodnie upuszczono. Czarnym, cichym, bezwonnym, pustym. Później Hiroshi zrozumiał, że sen był płaszczem, że bez niego doświadczenie mogło okazać się śmiertelne. Że ktoś zwrócił uwagę na jego tarapaty i poratował go. Teraz był zbyt otępiały na uświadamianie sobie czegokolwiek.

Błysk ukazał panoramę miejsc, odrębnych, jednak nakładających się na siebie. Hiroshi nie zapamiętał z nich nic, poza ich mnogością i odczuciem, że nie widział miejsc per se, lecz... coś innego tak naprawdę. Emocje? Modlitwy? Uczucia? Życie? Panoramę? Mozaikę tegoż? Wszystko to naraz?

Głos okazał się jeszcze gorszy. Właściwie głosy. Ich kakofoniczna wielość dysonansem zostawiła pogłos uniemożliwiający usłyszenie czegokolwiek jeszcze długo później. Oraz poczucie winy wobec natarczywości i desperacji, nieraz rozpaczy z nich płynącej.

Zapach był bodaj najlepszy. Gdyby nie przytłaczająco obca głębia woni, budząca kompletnie nieludzkie skojarzenia, Shiba byłby bliski by się na nim skupić.

Doświadczenie dotyku próbował zablokować bodaj najprędzej. Intymność zeń płynąca była rozdzierająco bolesna. Na nią nie był gotowy w żaden sposób.

Całun przyniósł bezpieczeństwo i ulgę. Ochronę i odpoczynek. Pozwolił skupić myśli. Hiroshi odetchnął, potrząsnął głową... a przynajmniej miał wrażenie, że to zrobił.

Spróbował ostrożnie przypomnieć sobie coś więcej.

* * *

Kobieta była już niemal dobrej myśli, choć wciąż pozostawała zagniewana. Dało się to poznać w jej postawie, spojrzeniach, czy drobnych ruchach.

Ciekawość poprowadziła wzrok Hiroshiego tam, gdzie co chwilę strzelało spojrzenie jej oczu, tak dobrze mu znanych.

W krótszej niż oddech chwili prześliznął się oczyma przez wiele ri... wprost do drzewka pana Kakeru.

* * *

Dyskomfort.

Patrzący czuł dyskomfort. Dotkliwy, wyraźny, choć na zewnątrz niezauważalny.

* * *

Policzek Yuudai za "on jest przeklęty".

Sny.

Dwu przyjaciół, rozmawiających, jedzących i pijących razem. Pracujących ramię w ramię.

Dwu wrogów, zwartych w zmaganiach na śmierć i życie.

Klątwa umierającego wśród lodu.

* * *

Znów był na polanie, plecami do świerkowej bramy, patrząc na samego siebie.

- Jesteś bez znaczenia, lecz jesteś kluczem. - wyszeptał - Bez siły, lecz ze znakiem Emma-O. Widzący to, co widzi Pan Księżyc, lecz z raną zupełnie odmienną od jego rany. Splugawiłeś imię przodków lecz to ich wstawiennictwo pomogło w targach. Jesteś uwolniony od dawnej klątwy, która z całego rodu nie ochroni jedynie Ciebie. Jesteś zgubą Iuchi, której ten desperacko szuka. Musisz poznać siebie, Shiba Hiroshi. Inaczej nigdy nie ujrzysz się innym.

Obudź się, Shiba Hiroshi. - wyrzekł wreszcie.

* * *

Wybiegł z lasu, czując pot sklejający włosy, ściekający po karku. Niewielki gaik ciemniał w nocy groźbą. Mężczyzna nie rozumiał co dokładnie zdarzyło się w lesie, lecz instynktownie rozumiał jedno: wracać, znaczyło ryzykować wszystkim. Nie miał bynajmniej na to ochoty, owszem, niecierpliwość chwilowo wzięła górę, lecz wiedział dokładnie, że i tak dorwie młodego Feniksa.

- A w dodatku na moim terenie, nie zaś TU.

Instynkt nie zawiódł go dotąd nigdy. Dzięki niemu przeżył tak niespodziewaną szarżę Matsu, jak i podawaną mu truciznę przez brata, lub nasłaną przez Skorpiony zabójczynię (jej łamanie dostarczyło mu wielu radości i nieraz żałował, że przyspieszył w pewnym momencie proces).

Nie kwestionował swojego instynktu od dawna, tym razem też nie zamierzał. Nawet jeśli rozum sugerował, że starzec nie był żadnym zagrożeniem.

* * *

- Obudź się, Shiba Hiroshi. Już czas.

Hiroshi obudził się, wsparty o pokryty mchem głaz, w ciemnym, szumiącym jednostajnie lesie. Jakąś częścią siebie odnotował, że powinien czuć strach. Było coś takiego, czego teraz nie pamiętał do końca, co kazało mu utożsamiać las po zmroku z czymś tchnącym zgrozą i szaleńczym, paraliżującym strachem.

Ale nie pamiętał tego teraz. Teraz był to po prostu las.

- Konbanwa, panie Shiba - Monoui Chijin kucał niedaleko niego, cofając właśnie rękę, którą potrząsał go za ramię. - Czy dobrze spałeś?

Zapytany skinął głową. Drzemka nie zastąpiła snu, ale dała pewien spokój. Oraz coś jeszcze - obietnicę odpowiedzi.

---------------------------------------------------------
Dalsze przygody Shiby Hiroshi - w Kosaten Shiro
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 01-08-2012 o 23:29. Powód: dalsze przygody Shiby - w osobnej sesji
Tammo jest offline  
Stary 01-08-2012, 23:42   #377
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 15 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. poranek

Wkrótce już Mirumoto doszedł do wniosku, że Kuni Haze Noboru jest człowiekiem niezwykle zabieganym.

Było to gdzieś pomiędzy chatą zielarza a gorzelnią, po lazarecie, kwaterach shugenja, sali ćwiczeń oraz jadalni. Kuni okazał się też człowiekiem uprzejmym i przewidującym. W każdym miejscu, w którym był, zostawiał dla Mirumoto wiadomość. Uprzejmą, konkretną.

Przypominało to gry polowe.

Po gorzelni, były znowu kwatery, z obietnicą poczekania tam przez ćwierć godziny. Niestety, nim cokolwiek już zirytowany Mirumoto tam dotarł, bodaj najbardziej aktywny i na pewno nie cierpiący na nudę samuraj w tej całej twierdzy zdołał już pójść gdzieś indziej.

Tym razem jednak wiadomość była odmienna:

Szlachetny Mirumoto-sama,

Wybacz proszę mą nieobecność. Zostałem wezwany przed oblicze hatamoto chui Hida. Nie wiedząc, ile zajmie ta sprawa a nie mogąc odmówić, upraszam Cię o wybaczenie.

Pozwól, że odnajdę Cię po spotkaniu.

ukłony,
Kuni Haze Noboru


Kuni był uprzejmy i w każdej sprawie zostawiał Mirumoto wiele wolnego. Obaj położyli się spać o tej samej porze, lecz shugenja był w lazarecie, potem pozałatwiał szereg spraw, potem poczekał przynajmniej ćwierć godziny, za każdym zaś razem przepraszał i wskazywał gdzie i jak można go znaleźć.

Kuni tu nie pasował.

Cóż... teraz nic nie stało na przeszkodzie treningowi. Ani myślom o Kasumi. Nawet głód, bo praktyczny Mirumoto przechodząc koło kuchni zażyczył sobie parę onigiri, które zjadł podążając śladami pana Kuni. Śniadanie miał zatem właściwie za sobą.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 10-08-2012, 21:22   #378
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 15 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. poranek


Akito stanął w pewnej odległości, czekając aż Gunso zakończy ostatnie pożegnania, ze współ trenującymi. Nie chciał mu w tym momencie przeszkadzać, aby okazać szacunek. Ten człowiek nie musiał go uczyć, ale jeżeli połowa tego co o nim mówił Chui była prawdą ... to cóż, warto było go lepiej poznać. Gdy ten został sam, podszedł do niego ... wykorzystując ta chwilę możliwości. Skłonił się, zachowując odpowiedni szacunek do pozycji i wieku drugiego Samuraja, po czym odezwał się spokojnym i wyważonym głosem

-Xiu Wang-sama, przepraszam, że przerywam, ale podobno jesteś mistrzem sztuki walki Tetsubo. Wielkim zaszczytem byłoby dla mnie, gdybyś zechciał mnie czegoś o tej broni nauczyć -

Xiu Wang uśmiechnął się wilczo:
- Podobno?
Następnie powstał płynnie, mówiąc:
- Nie wierz plotkom, Hida Akito-san.

- Xiu Wang-sama, przepraszam, nie chciałem ciebie urazić - powiedział spokojnie młodszy Krab - Chui wspomniał o tobie, w kontekście możliwości nauki. Nie wiem jeszcze wielu rzeczy o walce Tetsubo, a wydaje mi się, że będę musiał się ich nauczyć -

- Nie uraziłeś - rzekł spokojnie tamten. - A chui wspominał o Tobie. Wejdź na maty, Hida-san i rozgrzej się. Wybierz swoją broń.

Akito zaczął się rozgrzewać. Autoamtycznie, tak jak robił to od lat, tak jak był uczony od dziecka. Dla tego Samuraja, była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Nauczyciele cały czas wbijali im do głowy, jak ważne jest rozgrzanie się pod treningiem. I w końcu stało się to normalką dla każdego z nich, wykonywał ruchu automatycznie, nawet o nich nie myśląc. Gdy skończył podszedł do stojaka z bronią ćwiczebną i wybrał jedno z obecnych tam tetsubo. Stanął w gotowości oczekując jakiś instrukcji od Gunso …

A gunso zaatakował. Akito cały czas obserwował jego ruchy. Płynne, wprost doskonałe. Jego mięśnie drgały pod skórą gdy ruszył w stronę młodego Kraba. Ten wstrzymał się, przygotowując się do obrony. Jego stopy poruszyły się nieznacznie, aby mógł uzyskać lepsze oparcie. W walce na tetsubo siła była również ważna, dlatego broń ta była tak popularna w jego klanie.

Przez chwilę zauważył wzrok Gunso. Gdy ten zorientował się, że kurier nie ma zamiaru od początku atakować natarł z pełnej siły. Jego cios trafił w wystawioną do obrony broń Akito. Cios był potężny, ale duży Krab wytrzymał go. Poczuł co prawda prąd przechodzący przez rękę, ale nie było to nic poważnego ... w przeciwieństwie do broni.

W pierwszej chwili młody Samuraj nie chciał uwierzyć własnym oczom. Broń ćwiczebna była co prawda w jednym kawałku, ale to jedyna dobra rzecz, jaką można było o niej powiedzieć. Nie nadawała się do ponownego użytku. Gdyby tego nie zobaczył, chyba by nie uwierzył, że coś takiego jest możliwe. W jego oczach postać Gunso urosła nagle stukrotnie. Nie wiedział, dlaczego ten człowiek znalazł się w tym miejscu, cokolwiek to było ... blakło przy tym poziomie umiejętności, jakie zaprezentował on w pierwszym ciosie.

- Weź następną, młody Hida - rzekł spokojnie, starannie i równomiernie oddychając.

.
Akito skinął głową zmuszając się do wymówienia jedynie -Hai - gunso pokazał … siłę. Cóż biorąc następną broń, Akito postanowił przejść do ataku … w obronie nie miał szans.

Cios Akito nie sięgnął. Gunso bez problemu usunął się przed maczugą, przepuszczając ją w na lewo od siebie, a potem - oceniwszy postawę przeciwnika krótkim rzutem oka - uderzył dwukrotnie. Pierwszy cios jakoś dziwnie podbił opadające tetsubo Akito, tak, że ręce Kraba trzymały je teraz jak katanę w parodii klasycznej pozycji przed sobą. Parodii, bo dłonie w nadgarstkach Akito miał solidnie wykręcone i uchwyt był słaby, a maczuga była pionowo wręcz, nie zaś po skosie, jak być powinna. Drugi uderzył w to samo miejsce, co pierwszy, ale znacznie, znacznie mocniej i boleśniej - Akito musiał puścić maczugę w obawie przed wykręceniem dłoni, zaś impet ciosu walnął go po w poprzek ciała, tak, że oberwał własną maczugą w czoło i krocze. Cios ogłuszył go mocno, kiedy doszedł do siebie leżał na plecach.

- Hida-san, jakie są Twoje atuty? - zapytał spokojnie gunso, czekając na środku maty.

Hida przymknął oczy zastanawiając się nad odpowiedzią. Znał swoje atuty, jednakże chciał ubrać je w odpowiednie słowa, nie mogły one zabrzmieć jak przechwałki, nie w takiej chwili, ani nie z tym człowiekiem, gdy w końcu odezwał się mówił wolno, staranie

- Moim pierwszy atutem jest wzrost i budowa ciała. Jestem wyższy i potężniejszy od większości innych samurajów. W walce mogę to wykorzystywać utrzymując przeciwnika na dystans i wykorzystując siłę do wyprowadzania szybkich, acz nadal potężnych ciosów … wydaje mi się, że praca nad prędkością, mogłaby sprawić, że zaskoczyłbym wielu przeciwników … zazwyczaj po wielkich ludziach, nie spodziewają się dużej zwinności … -

Gunso potwierdził skinieniem głowy, gestem jedynie zachęcając do kontynuacji.

Akito podniósł się do pozycji siedzącej starając się nie okazać bólu. Była to słabość, której nikt nie powinien poznać po Krabie. Wiele lat treningów, bólu i wyrzeczeń, wszystko po to aby móc nieść swoją misję obrony krainy ludzi, przed złem czającym się przed murem. Może nie była to szlachetna i romantyczna misja, ale ktoś ją musiał wykonywać. Kraby nie mogły być słabeuszami, tacy odpadali. Tacy ginęli. Najtwardsi parli do przodu, być może żyjąc gdzieś w legendach obozowych czy opowieściach przekazywanych przez kolejne pokolenia młodych Hida.

-Druga kwestia, to myślenie. Wielu uznawało mnie za tępego osiłka, jednego z tych Krabów, którzy więcej zawdzięczają sile mięśni niż sile umysłu. Jednakże ... ja staram się łączyć w sobie oba te atuty. - młody Krab na chwilę przerwał, ale mina Gunso była nieodgadniona. Jednakże z jego oczu, dało się wyczytać, że słowa młodego Hidy padają na podatny grunt.

-Myślenie w walce może pomóc i uratować życie. Lepiej walczyć sprytnie, mniej efektywnie, widowiskowo czy otwarcie, ale zwyciężyć. A właśnie myślenie można to zwycięstwo zapewnić. Oczekiwanie na błąd przeciwnika, obserwowanie go ... - tutaj młody Akito przerwał oczekując na jakąś wypowiedź drugiego Kraba i doczekał się.

-Wielu chciałoby się u mnie szkolić. Dlaczego miałbyś być to akurat ty młody Hido? -

-Ponieważ mam serce do walki - padła natychmiastowa odpowiedź - Jestem młody. To prawda. Swoje jednak na murze widziałem, odniosłem poważne rany. Zajrzałem śmierci w twarz i nie okazałem strachu. Nie chcę głupio umierać, chciałbym żyć jeszcze przez wiele lat. Jeżeli jednak zajdzie taka konieczność ... to cóż jestem gotów poświęcić swoje życie - Akito przerwał na chwilę jakby zastanawiają się nad kolejną częścią

-I nie zrobię tego dla chwały czy honoru. Będę się starał tego uniknąć. Zbyt wielu dobrych wojowników już straciliśmy, a nasza misja jest ważna. Inne klany mogą tego nie rozumieć, mogą z nas żartować. Inne klany mogą mieć szlachetne zasady walki, oni nie poznali goryczy walki, ze stworami z Krainy Cienia. One nie znają honoru, zabij albo zgiń. Daleko od naszych ziem, mur może wydawać się tylko bajką. Jest jednak prawdziwy. Jednakże mur bez nas byłby niczym. Jesteśmy cienką linią powstrzymującą zło od zalania Rokuganu. Życie każdego kraba jest cenne, ale jest jeszcze nasza misja. Może zabrzmię zimno, czasami jednak trzeba poświęcić jedno, dziesięciu czy stu wojowników, żeby uratować tysiące. To czysta, zimna logika. Brutalna ... to prawda, jednakże do nas należy ta misja ... i wykonamy ją, bo alternatywa jest dużo gorsza -

Skinienie głowy sierżanta było jasnym znakiem, że zgadza się z tą wypowiedzią. Po chwili ciszy zadał jednak kolejne pytanie

-Sam jednak nie znajdujesz się w tym momencie na murze -

-To prawda. Jednakże naszą misję, można nieść w różnych miejscach. Rany, które odniosłem podczas ostatniej misji, na dłuższy czas wyłączyły mnie z pełnienia obowiązków na murze. Dały mi jednak możliwość zawiezienia katan towarzyszy poległych pod moją komendą. Koniki ... trafili na Mur z różnych powodów, nie będę ich roztrząsał. Jednak dzielnie stawiali czoła wrogowi ... i polegli. Zasługują na największy szacunek. Jadę jednak w głąb ziem, których nie znam. Nie wiem co mnie tam czeka, tym bardziej nie chciałbym tam zginąć. Dlatego ta nauka przyda mi się, dlatego pragnę jej pojąć. -

-A jak wrócisz? Jeżeli dalej będą chcieli cię wysyłać na podobne misje? -

-Rozkaz to rozkaz. Chociaż w to wątpię. Pogodziłem się z tym, że będę żył i umrę w cieniu Muru. -

-Dobrze. - przerwał mu sierżant - To mi wystarczy. Jednakże tylko od ciebie zależy czy zostanę twoim sensei. Musisz być gotowy na wszystko. Najlepiej od zaraz. Jeżeli chcesz się ode mnie uczyć, nie możemy stracić czasu -

-Jestem gotowy - odpowiedział szybko Akito. Nie zastanawiał się nad innymi kwestiami. Wszakże na drobne spotkania zawsze znajdzie się trochę czasu. Ta nauka była jednak ważna ... A Xiu Wang ... cóż mógł być wspaniałym nauczycielem. Ogromny Krab wyprostował się na całą długość swoją postawą, dając do zrozumienia, że oczekuje jakiś kolejnych wskazówek czy poleceń ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-11-2012, 19:37   #379
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 15 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. poranek


Tutejsza załoga strażnicy, była taka sama jak w każdym innym zamku Krabów. Głośna, pozbawiona manier, hałaśliwa i rubaszna. Pełna humoru i skora do żartów, co prawda mało subtelnych, ale jednak...
To zachowanie nie szokowało Fukurou. Na Murze przywykł, ba nawet polubił takie podejście do życia. Przypominało mu to bowiem wędrówki i nauki z dziadkiem. Musashi-dono był wszak osobą równie dowcipną, choć jego żarty były bardziej subtelne.
To jednak co było nowe w zachowaniu Krabów w Strażnicy, to subtelna nuta cynizmu i zgorzknienia pojawiająca się w ich wypowiedziach. To była nowe... i to było smutne.
Ale nie tylko to jak mówili interesowało Smoka, lecz także o czym mówili.

Nie rozmawiali o służbie, nie wspominali obowiązkach. Takie tematy w ogóle się tu nie przewijały. Na Murze zaś były codziennością. Fukurou rozumiał przyczynę. Tutejsze Kraby nie miały przed sobą celu. Wartowanie na Murze, czyszczenie broni, pełna gotowość... tam to wszystko miało sens. Tutaj, pozbawione celu obowiązki, stawały się nie brzemieniem które nosiło się z dumą, a ciężarem przypominającym o hańbie. Więc jak każdy ciężar odrzucano je.
Zamiast tego w rozmowach królowały rozrywki. Hazard był na pierwszym miejscu. Zakładano się o służbę w patrolach, którą chyba ceniono bardziej od monet. Zapasy i polowania. Nic na temat heimińskich igrzysk. Widać wiedza o nich nie była powszechna, a organizowanie ich przynoszące wstyd nawet tutaj.
Padały imiona, większość bez okazania należnego im szacunku poprzez odpowiedni ton głosu.
Czasami nawet wymawiane kpiąco. Jedynie imię chui, Xiu Wanga oraz Amoro były wymawiane z należną im atencją... podszytą strachem.

“Czy warto złamany miecz przekuwać? “


Słowa Skorpiona uwierały Smoka teraz niczym kamień w sandale. Te tutaj Kraby były złamanymi mieczami. Nie dążyli do oświecenia. Nie doskonaliły się. Gnuśnieli w strażnicy... Iye. Gnili tu. Potrzebowali kogoś kto ich podźwignie, kto im przypomni kim są. Ktoś kto ich weźmie za łby i pociągnie we właściwym kierunku. Kogoś kto nie był... Mirumoto.
Akito? Możliwe. Hida Akito mógłby być taką osobą, gdyby był starszy.
Hida Amoro mógłby... Lecz sam Akito stwierdził, że właśnie on jest przyczyną fermentu. Tyle że usunięcie przyczyny, jest tylko pierwszym krokiem do uzdrowienia. Krokiem koniecznym, ale niewiele znaczącym, jeśli nie będzie kolejnych.

“Jaki to sposób? Jeśli ukrzyżować stacjonujących tu zbrodniarzy, to do takiej operacji potrzeba będzie całego guntai albo i kilku, my niewiele tu wskóramy.”

Kolejne wspomnienie słów Skorpiona wywołało gorzki uśmiech na twarzy Fukurou. Pomysł Manjiego był nie tylko niepraktyczny i niemożliwy do wykonania. Był także okrutny okrucieństwem pozbawionym jakiegokolwiek sensu i celowości.

Podsłuchując Fukurou dowiedział się, że niejaki Tatewaki opuścił Strażnicę. Imię to Fukurou kojarzył z napotkaną w drodze tutaj parą Krabów, ale wśród tutejszych był lepiej znany. Jedni się go bali, inni szanowali. Większość jednak się cieszyła iż opuścił to miejsce. Głównie dlatego, że chyba próbował wprowadzić tu dyscyplinę i miał na tyle posłuchu, że mu to wychodziło. Źle się więc stało, że wyjechał. Ale chyba tylko Fukurou miał takie zdanie. Bowiem tutejsze Kraby przywykły do rozprężenia dyscypliny.

Zastąpił go Amoro, ponoć o wiele gorszy od niego i straszniejszy. Wali maczugą gdzie popadnie, nie ma ni skrupułów ni hamulców i jest ponoć berserkerem... Choć trudno było im stwierdzić, czym są ci berserkerowie. Krążyły o nich straszne i krwawe opowieści, niektóre na pewno zmyślone. Koniec końców jednak niewiele można było wywnioskować na temat tych osobników.
A jednak... choć Amoro był straszny i nieobliczalny, to jednak Kraby wolały jego od Tatewakiego, bo przynajmniej dyscypliny nie wymuszał na nich.
Przy okazji rozmowy o Amoro, bushi z jadalni dyskutowali na temat tego, kto mógłby się mu postawić i wygrać z nim. Jedni próbowali udowodnić, że Tatewaki by mógł. Inni że mistrz Xiu Wang lub sam chui. Kilku wspominało o milczku Taro.
To kto komu mógł dołożyć wyraźnie rozpalało wyobraźnię rozmówców i czyniło rozmowę coraz głośniejszą.

W końcu go zauważyli inną od tutejszych zbroję, co nie było niczym dziwnym. Wszak się nie ukrywał, ani tego kim jest. Rozpoczęło się wypytywanie. A Fukurou nie zamierzał niczego ukrywać z pobytu na Murze. Opisał ostatnie wydarzenia, opowiedział heroiczne poświęcenie się Kaiu-sama, oraz walkę z oni, podkreślając zarówno męstwo swoje jak i towarzyszy.
Nie ukrywał kim jest, ale też i nie afiszował się ze swym pochodzeniem. Nie mówił też o powodach przybycia na Mur. Jego opowieści o tym co było poza ziemiami Kraba, były wyczerpujące. I długie...
W porównaniu z tutejszymi bushi, Fukurou był prawdziwym podróżnikiem. Zwiedził wszak ziemie swego klanu jak i ziemie Ważek wraz ze swoim dziadkiem. Widział splendor dworu cesarskiego i mnisie klasztory. Tutejsi bushi nie widzieli ni skrawka innych ziem, nie rozumieli czego tak naprawdę bronią.
Za to wypytywał o tutejsze życie i o osoby, o Amoro, o dowódcę twierdzy, o chui... wreszcie o Taro. Kraby w większości wydawały się zaciekawione wydarzeniami z Muru i opowieściami o Rokuganie.

Chętnie słuchały i równie chętnie odpowiadały na pytania. Choć ich odpowiedzi nie zawsze można by było uznać za wyczerpujące. Pytania życie w strażnicy wywołały śmiech, trochę gorzki, trochę zawstydzony... zawsze sztuczny. Skrywający zażenowanie. Maskujący wstyd.
“Ot życie jak wszędzie. Tutaj nie ma nic niezwykłego. Strażnica jak każda inna.”- wymówki i zbywania. Kłamstwa. Bowiem nie było w innych zamkach, tak jak tu.

Większe ożywienie wywołało wspomnienie o Amoro.
- Nie pytaj o niego, Mirumoto-san.
- Nie warto o nim rozmawiać.
- Dlaczego pytasz, panie?

Trzy pytania padły niemal jednocześnie, zaskakując nieco Smoka. Fukurou zamyślił się nad tym pytaniem, po czym rzekł więc krótko.- Na Murze... słyszałem to imię. Wydało mi się znajome.

Ten, który spytał dlaczego, rzekł po prostu, spokojnie, patrząc wprost na Smoka:- To pewnie ktoś inny, panie.

Pozostałe dwa Kraby przez moment zastanawiały się, a potem skinęły głowami, jakby w zgodzie z przedmówcą. Oba też odwróciły się, jeden do swoich towarzyszy, drugi do któregoś ze sług, wyraźnie kończąc rozmowę.
- Zapewne tak. - zgodził się Mirumoto potwierdzając skinięciem głowy.
Jego rozmówca skinął głową po żołniersku. Temat był skończony.

Rozmowa zeszła na Taro. Wedle ich informacji Taro to berserker. Ale też zaskakująco cichy i milczek. Taro jest też silny i za to go szanuję. Niewiele o nim wiedzieli. Ani czemu tu trafił, ani czemu nadal tu jest. Bowiem nie pasuje tu w ogóle. Nie upijał się, nie uczestniczył w bijatykach, nie zaczepiał heiminek, nie uchylał się od obowiązków. Wedle ich słów Taro siedział w strażnicy od co najmniej trzech lat. I codziennie ćwiczył. Można go zastać w dojo, każdego dnia. Nikt nie mienił się jego przyjacielem, co potwierdzało że był odludkiem. Przed przybyciem do twierdzy służył w ciężkiej piechocie, pod gunso Kaiu.
Obecny dowódca nie był tu popularny, bowiem wspomnieniu o tym gunso towarzyszyły szydercze uśmieszki. Nie był też szanowany. Widać nie ukrywał swych słabości przed podwładnymi i nie okazywał cech, którymi mógł te słabości uczynić mniej zauważalnymi.
Wielkim wodzom bowiem wybaczano wiele, a tutejszy dowódca się widocznie wielkim nie był.
Co jednak na nie zmieniało sprawy, że unikali mówienia o nim czegoś złego. Odpowiedzi były wyraźnie wymijające. W końcu któryś z Krabów rzucił kpiąco "babiarz". Na co kolejny się roześmiał mówiąc-Musiał być nie byle jakim jeśli aż tu go przysłali.
Także i Smok się śmiał wraz z nimi, choć starając się nie czynić tego głośno. W jego oczach nie była to zbyt duża wada, choć prawdą było iż kobiety przyczyniły się do upadku niejednego wielkiego bushi.
Z czasem wesołe miny znikły. Z czasem nastrój wśród grupy wyraźnie się ochłodził. Rozpoznali jego mony i te wywołały niechęć, a może coś więcej?

Jeden z Krabów spytał wprost o nazwiska rodziców i Fukurou odrzekł zgodnie z prawdą. Wszak nie miał powodów do wstydu... Ale jego pochodzenie wywołało podejrzliwe spojrzenia.

Fukurou mógł tylko zgadywać czemu, ale przypuszczał że Kraby wiedziały jak nisko stoi dyscyplina w tym miejscu. I bały się poniekąd słusznie, że ktoś wysoko postawiony w końcu to zauważy.
On zaś zachowywał stoicki spokój w obliczu ich zachowań. Wszystko inne byłyby podejrzane i godziłoby w jego honor. Był bowiem synem Mirumoto Yomei, wnukiem Mirumoto Musashiego... Potomkiem długiego i starożytnego rodu pełnego wielkich imion. I był z tego dumny.

Nie okazywał więc ni cienia strachu, mimo że sytuacja mogła się rozwinąć w różny sposób.
Wreszcie padło ważne pytanie:
- Co robisz tutaj, panie Mirumoto?
- Odwożę wraz z Hida-san miecze poległych za Murem samurajów do ich rodzin. Jesteśmy tu przejazdem. -
Fukurou nie widział powodu by ukrywać te fakty. Acz o Skorpionie wolał nie wspominać.
To sprowokowało kilka pytań o poległych. Kim byli, jak zginęli, skąd pochodzili.

Pytania na które Fukurou nie mógł odpowiedzieć wyczerpująco. Dlatego migał się z nich podkreślając męstwo martwych towarzyszy i ich honor. I ogólnikami wypowiadając się o ich pochodzeniu. Dla niego zawsze wszak pozostaną jedynie Lwem i Żurawiem. Dwoma młodymi bushi desperacko walczącymi o życie z wrogiem ponad ich możliwości.
I ginącymi w tej walce.
Po chwili rozmowy faktycznie takie pytanie padło pytanie ”czemu tędy”.
Ktoś dodał żatrem - Przecież nie planujesz chyba jechać, panie, przez Shinomen Mori?
I rozległy się śmiechy.
A Fukurou oczywiście spodziewał się takiej reakcji. Wręcz specjalnie kierował rozmowę w tym kierunku. Mimo wybuchu wesołości zachował całkiem spokojną twarz i równie spokojnym głosem rzekł.- Hai, właśnie przez Shinomen Mori. Dlatego tu jestem.
“Uderz mocno w najmniej spodziewane miejsce. To podstawa zwycięstwa, zarówno w walce jak i w dyskusji.”-
Fukurou postępował wedle słów dziadka wypowiadając słowa, jak gdyby Shimomen Mori była zwykłym bezpiecznym lasem przez który codziennie przejeżdżają karawany.

Zapadła cisza. Jeden z Krabów mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do Fukurou, lecz cisza sprawiła, że stał się doskonale słyszalny:
- Desperacja lub szaleństwo, ani chybi.

Hida Sou Sanshiro, który siedział nieopodal Mirumoto i był jednym z wiodących rozmowę wśród Krabów, rzekł usprawiedliwiającym tonem:
- Chyba nie słyszałeś panie opowieści o Shinomen Mori. Wiesz, co to za las?
- Doskonale wiem co to za las. I jakie krążą o nim opowieści. -
rzekł spokojnym tonem Fukurou udając że nie widzi poruszenia wśród Krabów. - Niemniej pewne powody zmuszają mnie do wybrania najszybszej drogi, która wiedzie niestety poprzez Shinomen Mori.
- To pewnie szukasz ludzi, panie? - zapytał, pozornie obojętnie, jego rozmówca - Czy już masz oddział ze sobą?
- Kilku samurajów jechało ze mną w tym kierunku. Ale też i lepiej mi byłoby przyłączyć się do innej grupy zmierzającej na drugi kraniec puszczy.
- odparł spokojnie Smok wyraźnie się nad tym problemem zastanawiając.
I posypały się rady. Niektóre lepsze od innych, inne zupełnie warte zignorowania.

Zaś Fukurou na koniec opowiedział historię swej ostatniej wyprawy spokojnym i wyważonym tonem. Nie było to łatwe, w młodym Smoku pamięć tej walki była wciąż żywa. Niektóre momenty opowiadał z wielkim przejęciem... zwłaszcza widać to było w opowieści o, o dumnej i pełnej poświęcenia postawie Kaiu-sama. Widać było że ta scena szczególnie zapadła w jako pamięci - jako szczególnie zaszczytna i godna śmierć. Wzór godny naśladowania i opowieści piękniejszej niż on sam mógł łożyć. Opowiadał o walce z Oni, o ranach Hida-sama zadanych mu przez bestię podczas jego nieustępliwych zmagań z potworem, o swoich celnych cięciach i krwi którą upuścił przy tej okazji. I o niespodziewanym ratunku od strony Skorpiona...
Nie mógł nie oddać sprawiedliwości Manji-san i nie mógł go pominąć.
Pominął za to inne sprawy, jak nagłe zniknięcie Manji-san i błędy taktyczne popełnione podczas tej wyprawy. Szerokim łukiem omijał wszelkie wydarzenia, które mogłyby rzucać cień na honor postaci biorących udział w tej postawie. Uważny i trzeźwy słuchacz, mógłby wyłapać te nieścisłości, tak jak choćby powód wyruszenia wyprawy na Ziemie Cienia.
Niemniej rozgadawszy się, Smok nie dawał słuchaczom możliwości na zadanie pytań. Za to obserwował reakcje słuchaczy. Co prawda daleko było mu do mistrzów opowieści Kakita, którzy swym talentem potrafili wywołać dowolne reakcje u swych słuchaczy, odpowiednio akcentując aspekty opowiadanej historii.
Niemniej umiał obserwować...
Z początku historia okazała się dla tutejszych Krabów nudna i nieciekawa. Ot, kolejna historia znad Muru. Ileż to oni razy to słyszeli. Dzielne o wspaniałych bohaterach. Paru wydawało się nawet przesadnie zniecierpliwionych.
Była to poza, maska za którą chcieli ukryć swoje uczucia. Maska która pękała im dłużej ciągnęła się opowieść. Fukurou to widział, jako że Krabom daleko było do innych klanów w ukrywaniu uczuć.
Opowieść o śmierci Ti Shina złamała ich pozę strzaskała ich maski. Reagowali żywo na jej opis i na resztę opowieści.
Po której padły pytania o inne strażnice i inne twierdze. Padły pytani o Mur, o taisa Hideyori. Padły pytania o wojnę za Murem.
Dużo pytań, Fukurou odpowiadał na nie zgodnie ze swą wiedzą, raz pełniej raz ogólnikowo.
W końcu w końcu ktoś rzucił, że w okolicy pomiotu wrażego jak na lekarstwo i to mocno zważyło nastroje. Rozmowa się na tym skończyła.
A Fukurou... zrozumiał.

Skorpion nie znał się na ludziach w ogóle. Miecze które miał za złamane, nie były takie. Owszem ich klingi były stępione, ich powierzchnia pokryta była rdzą i brudem.
Ale nie były złamane. I w dobrych rękach, oczyszczone i naostrzone, te miecze ze Strażnicy Wschodu mógłby znów zalśnić w boju. Ale Manji tego nie rozumiał, bo sam był takim zardzewiałym... Iye. Źle naostrzonym mieczem.
Pożegnał się z rozmówcami w jadalni zgodnie z etykietą, trzymając się jej sztywno niczym żuraw. Nie dlatego, że było to konieczne, ale dlatego by to widzieli. By zrozumieli, że nadal są bushi i przypomnieli sobie co te słowo oznacza.
A cóż jest lepszym przypomnieniem niż przykład człowieka który idzie pod prąd w potoku, mimo że łatwiej by było iść w górę owej rzeczki wzdłuż jej brzegu.
Człowieka który idzie pod prąd, tylko z jednego powodu. Bo tak należy...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-05-2013 o 13:40. Powód: ważna poprawka
abishai jest offline  
Stary 04-05-2013, 16:06   #380
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 15 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. południe

Po posiłku ruszył w kolejny bój...

Spotkanie z dowództwem twierdzy Fukurou mógł załatwić na wiele sposobu. W tym najpewniejszy: poprzez Akito. Mógł też wykorzystać inne sposoby, w tym bezczelne odwołanie się do swojego pochodzenia. Bo w końcu był synem tego Mirumoto Yomei.

Nie zamierzał jednak tego zrobić.

Było ku temu wiele powodów, ale najważniejszym była sprawa stylu. Należało postąpić godnie, należało postąpić odpowiednio, nawet jeśli oznaczało to dłuższą drogę.
To że łatwiej było coś załatwić korzystając z nieformalnych metod nie oznaczało, że on powinien tak postąpić. Fukurou mógł pobłażliwie patrzeć na tutejszy brak dyscypliny i rozpasanie obyczajów, ale to nie znaczyło że się do tego trendu przyłączy.
Lepiej okazać się głupcem i postąpić godnie, niż pozwolić się dopaść tutejszej skazie, nie mniej groźnej od Skazy Cienia.

Dlatego przygotował list, krótki list ze swymi imieniem i słowami.

Cytat:
Szlachetny chui-sama.

Zwracam się z uprzejmą prośbą o spotkanie i rozmowę w sprawo Hida Heisuke Taro i związanych z nim wydarzeń zaistniałych w Strażnicy Wschodu.


Mirumoto Fukurou.


Połączenie Taro i Mirumoto na jednym skrawku papieru, powinno dać chui do myślenia, nawet jeśli sam list był lakoniczny.
I z takim to listem, dostojnym krokiem sztywny niczym Żuraw na Zimowym Dworze ruszył w kierunku straży straży chui i dopełniwszy wszelkich wymogów etykiety oddał list na ręce ich samurai-ko będącej ich dowódcą.
Zabawne było, jak zaskoczone były Kraby. Kobieta, która odbierała list od Smoka, nie bardzo wiedziała, co właściwie powinna powiedzieć. W końcu, gdy oficjalnie przyjęła list, potraktowała młodego Mirumoto niczym kuriera dyplomatycznego. Nie było w tym nic złego... a wręcz było to pochlebne dla Fukurou. Dyplomatyczna poczta nie trafiała do byle kogo, zatem powierzano ją również nie pierwszemu lepszemu.
Pozostałe dwa Kraby na moment spojrzały ciekawie, lecz szybko wróciły do obowiązków wartowniczych. Nie wcześniej jednak, jak oglądnęły młodego Mirumoto, który mógł być dla nich równie egzotyczny, co i sposób w jaki załatwiał swe sprawy.

Po czym odszedł po zakończeniu sprawy.

Udał się niedaleko, aby w samurai-ko wiedziała gdzie jest i mogła mu przekazać wieści natychmiast po decyzji chui.
Po czym medytował...
I czekał, ciekaw reakcji chui o którym jego ludzie wyrażali się w sposób kpiący, a który niewątpliwie zaimponował Akito.
Jakim był więc człowiekiem? Jak zareaguje?
Odpowiedzi na te pytania miał Fukurou uzyskać dzięki takiemu właśnie rozegraniu sytuacji.
Partia Go się rozpoczęła. Smok wykonał pierwszy ruch.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172