05-12-2007, 08:04 | #11 |
Reputacja: 1 | Marco uśmiechnął się tylko. No cóż, chama można ubrać w strój księdza czy nawet biskupa, ale kultury takiego nie nauczysz. Trudno. Zresztą, może po prostu ma zły dzień. Dlatego zareagował bez złośliwości, raczej z lekkim rozbawieniem: - Może nie dosłyszałeś, wielebny ojcze, ale nie poszukiwałem cię dlatego, że mam do ciebie jakąś sprawę, gdyż osobiście twoje sprawy mnie nie interesują. Możesz być więc spokojny, ze nie oderwę cię od modłów, kontemplacji i uczynków miłosierdzia. Polecenie wydała Signoria i jeżeli czujesz się w jakiś sposób obrażony, że nie podała mi twojego wizerunku, tudzież tego, gdzie przebywasz, bo znalazłem cię dopiero po dłuższym wypytywaniu w Ratuszu, to możesz złożyć swoje uwagi na jej ręce. Tymczasem co do mojej sprawy mam być twoją ochroną w drodze do miasta Santa Maddalana. Dlatego ojcze, kiedy wyruszamy? No i oczywiście, jeżeli nie życzysz sobie ochrony, to nie ma najmniejszego problemu. Prosiłbym tylko wtedy o taką deklarację na liście do Signorii. Wiem bowiem, ze niektórzy kapłani przybocznych sobie po prostu nie życzą. Jeżeli jednak decydujesz się na zachowanie ochrony, proszę, nazywaj mnie Marco. |
05-12-2007, 15:09 | #12 |
Reputacja: 1 | "Ochroniarz?" - Duchowny nie mógł uwierzyć w to, co słyszał - "Widzę, że Signoria wie, co dobre" Wciąż spoglądał na rozmówcę. Badał jego wygląd, mimikę twarzy, ruchy. Po chwili uśmiechnął się i odpowiedział już bardziej przymilnym tonem. - Uszanowanie. Jak mniemam posiadasz również jakieś nazwisko? - Visconti. Marco Visconti. - mężczyzna zdawał się wypowiadać swoje nazwisko z nieukrywaną dumą. - Zatem przyjmij moje błogosławieństwo. Będę rad twojego towarzystwa w drodze do Toskanii. Jak przypuszczam, nie powiedziano ci, dokąd dokładnie wyruszamy? Marco kiwnął głową na znak, że nie otrzymał takich informacji. - Powiedziano mi, że pewien dom otoczony jest aurą tajemniczości. Dzieją się tam dziwne rzeczy i potrzeba kogoś, kto wyjaśniłby tę zagadkę. Rzecz jasna wysyłają sługę bożego, aby zabezpieczyć się przed - tu mina Constanciusa przybrała szyderczy i pełen sarkazmu kształt - siłami zła. Było jasne, że duchowny podchodził do tego sceptycznie i traktował tę podróż czysto formalnie. Nie próbował ukryć tego przed swoim ochroniarzem. Po chwili milczenia Marco odezwał się w te słowa: - Pragnę nadmienić wielebny ojcze, że nie godzę się na traktowanie mnie jak służącego, czy lokaja. Jestem tu po to, aby chronić waszą świątobliwość i i nic poza tym. Otwartość tych słów zaskoczyła księdza. W duchu pogratulował mężczyźnie, ze nie daje soba pomiatać. Zmartwił się jednocześnie, ze tej marionetki nie będzie ławo opanować. W końcu powóz ruszył. Constancius starał się dowiedzieć czegoś od nowo poznanego człowieka. Pytał o znajomości, pozycję, rodzinę. Robił to jednak w sposób subtelny, charakterystyczny dla niego. Teraz czekała ich podróż do tajemniczego zamku leżącego gdzieś w tej pięknej Toskanii
__________________ W takich sytuacjach, gdy warstwa nakłada się na warstwę, gdy wszystko jest fasadą, wplecioną w sieci oszustwa, prawdą jest to, co z nią uczynisz. - Artemis Entreri Ostatnio edytowane przez Yourek : 05-12-2007 o 16:35. |
05-12-2007, 17:39 | #13 |
Reputacja: 1 | Alessandro lekko skinął głową kiedy Alberto skończył mówić. W zamyśleniu przygryzł wargę. Przez chwilę milczał myśląc nad listem po czym położył go przed zarządcą. -Dostałem to dzisiaj, całkiem niedawno. W tym liście jestem proszony o natychmiastowy przyjazd do Santa Maddalana. A przyszedłem bo jak dobrze wiesz nie mam w zwyczaju rzucać wszystkiego i gnać na złamanie karku bo ktoś oczekuje mojego przyjazdu. Z twojej relacji wnioskuję, że Francisco jest odpowiedzialnym mężczyzną i nie pisałby do mnie ot tak. Widocznie musiał mieć ku temu powód. Co więcej uznał, że muszę tam pojechać osobiście, inaczej napisałby raczej do ciebie.- na chwile przerwał lecz kiedy stwierdził, że pokoju i tak nie ma na czym usiąść kontynuował -Wygląda na to, że będę musiał wyjechać na pewien czas. Trudno. W takim razie mam dla ciebie kilka poleceń. Napisz w moim imieniu list do księżnej de Gordini i usprawiedliw moją nieobecność bardzo ważnym wyjazdem związanym z transportem przypraw. Potem zleć komuś przygotowanie podróży i niech dadzą mi znać kiedy wszystko będzie gotowe. I nie rozpowiadaj o tym nikomu nie wiemy o co chodzi.- Skinął głową dając znak, że to wszystko po czym opuścił pomieszczenie i tym razem o wiele spokojniejszym krokiem udał się na powrót do swego mieszkania, by dobrać odpowiedni strój.
__________________ Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie. Armia Republiki Rzymskiej |
05-12-2007, 22:02 | #14 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Florencja Alessandro Ambrosini -Dostałem to dzisiaj, całkiem niedawno. W tym liście jestem proszony o natychmiastowy przyjazd do Santa Maddalana. A przyszedłem bo jak dobrze wiesz nie mam w zwyczaju rzucać wszystkiego i gnać na złamanie karku bo ktoś oczekuje mojego przyjazdu. Z twojej relacji wnioskuję, że Francisco jest odpowiedzialnym mężczyzną i nie pisałby do mnie ot tak. Widocznie musiał mieć ku temu powód. Co więcej uznał, że muszę tam pojechać osobiście, inaczej napisałby raczej do ciebie. Wygląda na to, że będę musiał wyjechać na pewien czas. Trudno. W takim razie mam dla ciebie kilka poleceń. Napisz w moim imieniu list do księżnej de Gordini i usprawiedliw moją nieobecność bardzo ważnym wyjazdem związanym z transportem przypraw. Potem zleć komuś przygotowanie podróży i niech dadzą mi znać kiedy wszystko będzie gotowe. I nie rozpowiadaj o tym nikomu nie wiemy o co chodzi. - Oczywiscie. Zajme sie wszystkim co bedzie potrzebne do wyprawy. Przez chwile wygladal jakby chcial cos jeszcze dodac. Na jego twarzy bez wiekszego problemu mozna bylo wyczytac rozterke i dosc duza dawke niepokoju. Nie wyrzekl jednak ni slowa, a jedynie wstal i sklonil ci sie lekko na pozegnianie. Wieczor. Jak obiecal tak tez i uczynil. Powoz zajechal przed brame posiadlosci nim slonce zdazylo skryc sie za odleglymi wzgorzami. Bagarze szybko zapakowano, tak iz gdy zeszles po schodach na dwor woznica stal gotowy aby otworzyc ci drzwiczki. Z tylu powozu przywiazano twego ulubionego wierzchowca na wypadek gdybys zapragnal w trakcie podrozy zakosztowac odrobiny ruchu. Constancius Vinhentheim, Marco Visconti Zatem ruszyliscie. Woznica, czlowiek mocno juz w latach posuniety w milczeniu skierowal konia w kierunku bramy polnocnej, tak iz Marco mial okazje zachaczyc na chwile o miejsce swego zakwaterowania aby zabrac wierzchowca i nieco swego dobytku. W koncu podroz ta zapowiadala sie na dosc dluga sadzac ze slow staruszka na kozle. Wiesc miala przez geste i niebezpieczne lasy Toscani pelne szajek zlodziejskich czychajacych na kupcow, dla ktorych trakt ow byl najwygodniejszym sposobem przewozu towarow. Brame mineliscie jako jedni z ostatnich nim zamknieto ja jak zwykle o zmroku. Slonce zdazylo sie juz skryc tak iz ciemnosc rozswietlaly jedynie jego zorze widoczne wciaz na niebosklonie. Gdy jednak i one zniknely jedynym swiatlem, ktore wam towarzyszylo byla lampka zawieszona przy kozle i niknace w oddali miasto. Pierwsza gospode spotkaliscie dopiero okolo polnocy. Przybytek ow prezentowal soba widok dosc schludny tak iz mozna bylo miec nadzieje na czyste i wygodne loze oraz smaczna strawe. Santa Maddalana Michal Nim zdazyles zobaczyc chociazby czesc zabudowan klasztornych rozbrzmial dzwon wzywajacy zakoniekow na wieczerze. Nie bedac pewnym, w ktora strone sie udac ruszyles przed siebie majac nadzieje iz w koncu trafisz na kogos kto zaprowadzi cie do jadalni. Mijajac kolejne drzwi cel uslyszales strzep rozmowy, ktory sprawil iz zatrzymales sie w pol kroku i mocniej wysililes sluch. - .... ranny. Czy myslisz, ze dobrze robimy trzymajac go tutaj. Wiesz przeciez co sie stanie, co moze sie stac....... - Wszystko w rekach Pana, bracie Dominiku. Jestesmy tu aby pomagac strzec owczarni Jego zamieszkujacej to miasto..... - Ale .... - Bracie Dominiku czyzbys watpil w Pana?... Jezeli jego wola bedzie aby ..... Glosy zamilkly, a w ciszy jaka po nich nastapila dal sie slyszec odglos krokow i w chwile pozniej zza twoich plecow dal sie slyszec cichy glos. - Pozwol bracie iz zaprowadze cie na wieczerze abys wraz z nami mogl posilic swe cialo dobrami danymi nam od Pana. Gdy odwrociles glowe ujzales mlodego zakonnika o czystych, blekitnych oczach i obliczu aniola. Tak zapewne wygladaja swieci - przyszlo ci do glowy. Las, okolice Florencji Carlos Aguirre -Jestem Carlos Aguirre wolny Cygan a droga prowadzi mnie tam gdzie oczy poniosą, dziś do Florencji, jutro może do Wenecji, Neapolu albo samego Rzymu. A Ty pani cóż robisz tutaj sama gdy już słońce chyli sie ku zachodowi? Czyżby Twoja muzyka miała na celu przywołanie kogoś kto posłuży Ci za kompana w drodze do domu? Jeśli tak to w moim przypadku okazała sie skuteczna. Elfka rozesmiala sie radosnie i juz bez cienia obawy ruszyla w twoja strone,a stanwszy wreszcie przed toba rzekla. - Zwa mnie Lialam. Odwrociwszy sie w strone gasnacych promieni slonca dodala. - Noc nie jest dobra pora na samotna podroz. Badzmy zatem towarzyszami. Wypowiedziawszy te slowa na powrot spojzala w twoja twarz z niemalejacym zainteresowaniem. - Czy wierzysz w przeznaczenie Carlosie Aguirre? Pytanie to najwyrazniej zadanie bylo pod wplywem impulsu gdyz dziewczyna nie czakajac nawet na odpowiedz wypowiedziala glosno slowo w dzwiecznym, acz nieznanym ci jezyku. Najwyrazniej bylo to wezwanie gdyz wkrotce rozlegl sie tenten kopyt uderzajacych o ziemie i wspanialy rumak wybiegl za drzew gesciej rosnacych nad woda. - Jezeli zmierzasz ku Florencji to wiedz iz niedaleka droga choc noca nikt do miasta nie wejdzie. Jest jednak w poblizu gospoda gdzie w cieple i przy dobrej strawie mozna spedzic czas by pozniej zlozyc glowe na miekim i czystym poslaniu..... Jej twarz jasniala podnieceniem i radoscia z niespodziewanej przygody. - Ruszajmy. I ze smiechem wskoczyla na siodlo. Droga faktycznie nie byla dluga gdyz tuz kolo polnocy ujzales rozswietlony budynek gospody.
__________________ [B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B] |
05-12-2007, 22:28 | #15 |
Reputacja: 1 | Alessandro z zadowoleniem spojrzał na piękny pojazd. Nosił na sobie wysokie skórzane buty z cholewą sięgającą połowy łydki, proste czarne spodnie oraz ciemno niebieską koszulę, w ręku trzymał również niebieski płaszcz, który zaraz wylądował na jednym z siedzeń. Do pasa przytroczony miał prosty rapier oraz niewielką kuszę pistoletową. Tak jak tego oczekiwał Alberto wywiązał się z polecenia śpiewająco. Powóz naprawdę wyglądał imponująco, obicia wnętrz były dobrze dopasowane a biel drzwiczek ładnie kontrastowała z czarnym kolorem. Za powozem dojrzał swojego ulubionego wierzchowca, który spokojnie stał wpatrując się w swego pana. Ambrosini z uśmiechem podszedł do niego i pogładził go szyi. Zaraz jednak przypomniał sobie, że powinien się raczej spieszyć. Sprawdził jeszcze czy w bagażu podręcznym znajduje się odrobina gotówki po czym odezwał się do woźnicy. -Możemy ruszać. Jedziemy do Santa Maddalana.- Następnie usadowił się wygodniej i zaczął się przyglądać mijanym okolicom poprzez lekko odsuniętą zasłonę.
__________________ Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie. Armia Republiki Rzymskiej Ostatnio edytowane przez John5 : 05-12-2007 o 22:33. |
05-12-2007, 22:53 | #16 |
Reputacja: 1 | - Zwą mnie Lialam. Carlos uśmiechnął sie słysząc imię. -Miło mi Cię poznać pani. Udzielił uprzejmej i szarmanckiej odpowiedzi. Zapewne na pierwszym lepszym dworze wyśmiano by jego maniery ale Carlos na dworach nigdy nie bywał i nie wybierał się. - Noc nie jest dobrą porą na samotną podróż. Bądźmy zatem towarzyszami. Płomienny uśmiech rozświetlił twarz Cygana. Nocna podróż przez las u boku pięknej elfki... Czy można wyobrazić sobie przyjemniejszy sposób podróżowania? To chyba był jego szczęśliwy dzień. - Czy wierzysz w przeznaczenie Carlosie Aguirre? Pytanie zaskoczyło go. Zamyślił się na chwilę po czym pewnym siebie głosem odpowiedział. -Tak, wierzę. Ale nie w przeznaczenie które jest zapisane w gwiazdach czy przepowiedniach. Wierzę w to przeznaczenie które nosimy zapisane tu- położył dłoń na swojej lewej piersi- w sercu, każdy z nas jest inny i ma swoją drogę po której pcha go jego serce, do której go ciągnie. I to jest przeznaczenie w które wierzę. Zamyślony Carlos ocknął się kończąc swój prawie filozoficzny wywód. Zamyślenie szybko ustąpiło na jego twarzy miejsca zwykle goszczącemu tu beztroskiemu uśmiechowi. - Jeżeli zmierzasz ku Florencji to wiedz iż niedaleka droga choć nocą nikt do miasta nie wejdzie. Jest jednak w pobliżu gospoda gdzie w cieple i przy dobrej strawie można spędzić czas by później złożyć głowę na miękkim i czystym posłaniu..... Carlos zaśmiał się lekko i szczerze patrząc elfce w oczy. -Jeśli ponadto mogę liczyć tam na Twoje towarzystwo pani i kubek dobrego wina to niczego mi więcej do szczęścia nie zabraknie. Kuł żelazo póki gorące młodzieniec. Kiedy wskoczyli na siodła i ruszyli lasem zaczął nucić pod nosem a potem cicho śpiewać. Hiszpańskie słowa piosenki płynęły i zamierały w nocnym powietrzu. Brakowało mu spontanicznego muzykowania jakie na co dzień spotykało się w jego rodzinnej Sevilli, dlatego coraz częściej łapał sie na tym że coś nuci pod nosem... A poza tym wiedział że ma dobry głos i słuch muzyczny a elfka swoją gra na flecie zasugerowała zamiłowanie do muzyki... Cóż... Był tylko mężczyzną...
__________________ Oj Toto to już chyba nie jest Kansas... "Ideologia zawsze wynika z przyczyn osobistych, ja nie podaję wrogowi ręki chyba, że chcę mu połamać palce" |
06-12-2007, 20:15 | #17 |
Reputacja: 1 | - .... ranny. Czy myÅ›lisz, ze dobrze robimy trzymajÄ…c go tutaj. Wiesz przecież co sie stanie, co może sie stać....... - Wszystko w rekach Pana, bracie Dominiku. JesteÅ›my tu aby pomagać strzec owczarni Jego zamieszkujÄ…cej to miasto..... - Ale .... - Bracie Dominiku czyżbyÅ› wÄ…tpiÅ‚ w Pana?... Jeżeli jego wola bÄ™dzie aby ..... GÅ‚osy umilkÅ‚y, a MichaÅ‚ nadal staÅ‚ jak sÅ‚up soli. MiaÅ‚ nadziejÄ™ że za chwilÄ™ usÅ‚yszy kontynuacjÄ™ rozmowy. „Co to za miejsce?” - pomyÅ›laÅ‚ - „Na każdym kroku stykam siÄ™ z jakimiÅ› dziwami. Szkoda że zamilkli. ChciaÅ‚bym dowiedzieć siÄ™ czegoÅ› wiÄ™cej. WÅ‚aÅ›ciwie to może powinienem tam pójść. Chyba nie spotkam żadnego...” RozmyÅ›lania przerwaÅ‚ mu odgÅ‚os kroków i sÅ‚owa: -Pozwól bracie iż zaprowadzÄ™ cie na wieczerze abyÅ› wraz z nami mógÅ‚ posilić swe ciaÅ‚o dobrami danymi nam od Pana. MÅ‚odzieniec odwróciÅ‚ siÄ™ i popatrzyÅ‚ na mówiÄ…cego. „...żadnego Å›wiÄ™tego, czy anioÅ‚a.” - dokoÅ„czyÅ‚ przerwanÄ… myÅ›l, a na gÅ‚os rzekÅ‚: - WiÄ™c prowadź, ojcze. Choć zwrot ''ojcze'' jakoÅ› nie pasowaÅ‚ do zakonnika. O ile owa postać byÅ‚a zakonnikiem. Miecznik czuÅ‚ iż już nic go nie zaskoczy, oraz że w tym miejscu wszystko jest możliwe. Na razie postanowiÅ‚ w milczeniu iść za nieznajomym. W koÅ„cu nic innego mu nie pozostawaÅ‚o. Nie liczyÅ‚ na to że ktoÅ› mu powie co tu siÄ™ dzieje. |
07-12-2007, 12:27 | #18 |
Reputacja: 1 | Gospoda przedstawiaÅ‚a caÅ‚kiem miÅ‚y widok, chociaż, że to na pewno gospoda, podróżni dowiedzieli siÄ™ dopiero stojÄ…c pod jej wejÅ›ciem. ByÅ‚a bowiem północ, ciemno choć oko wykol. Gdyby jeszcze niebo nie byÅ‚o pochmurne, drogÄ™ nocnym markom oÅ›wietlaÅ‚yby lÅ›niÄ…ce srebrem promienie gwiazd i księżyca, towarzysza podróżnych. Tymczasem nie byÅ‚o widać ani tego, ani tego. Jedynym blaskiem, który prowadziÅ‚ ich po drodze byÅ‚o wÄ…tÅ‚e Å›wiatÅ‚o latarenki przy wozie. Nie rozmawiali wiele. Dla Marco nocne brzmienia otaczajÄ…cych ich lasów, traw, gajów poruszanych podmuchami nocnego wiatru stanowiÅ‚y ksiÄ™gÄ™, a przynajmniej, najemnik chciaÅ‚by, żeby tak byÅ‚o. WsÅ‚uchiwaÅ‚ siÄ™ wiÄ™c w to, co niosÄ… odgÅ‚osy przecinajÄ…ce wokół powietrze oraz miaÅ‚ nadziejÄ™, że w takÄ… noc także zbójom z leÅ›nych traktów nie bÄ™dzie siÄ™ chciaÅ‚o polować na podróżnych. Nawet nie można powiedzieć, że byli zmÄ™czeni. Przecież wyruszyli dopiero wieczorem, o porze, kiedy to żaden normalny czÅ‚owiek nie wybiera siÄ™ w podróż. Chyba, ze goniÄ… go pilne sprawy. Jakie to byÅ‚y jednak sprawy, Marco nie wiedziaÅ‚ i prawdÄ™ mówiÄ…c, niezbyt one go obchodziÅ‚y. Wprawdzie jego towarzysz okazaÅ‚ siÄ™ znacznie milszÄ… osobÄ…, niż to siÄ™ wydawaÅ‚o na poczÄ…tku, osobÄ…, która zapewniaÅ‚a inteligentnÄ… rozrywkÄ™ w postaci dyskusji, co od skoÅ„czenia Uniwersytetu Pizy nie trafiaÅ‚o siÄ™ Viscontiemu zbyt czÄ™sto, ale po zapadniÄ™ciu zmroku nie rozmawiali wiele. - Wybacz ojcze – przeprosiÅ‚ Marco. – Ale teren to niepewny i jeżeli pozwolisz, skupie siÄ™ na swojej robocie. Ponieważ zaÅ› mrok nadciÄ…ga, bÄ™dziemy musieli polegać tyleż na naszych uszach, co oczach. Dlatego proponujÄ™, czuj duch. KsiÄ…dz nie miaÅ‚ tutaj jakichÅ› oporów. Wprawdzie rozmawiaÅ‚o siÄ™ im caÅ‚kiem miÅ‚o, ale zdrowy rozsÄ…dek nakazywaÅ‚ ciszÄ™. Jednakże taka podróż byÅ‚a Å›rednio przyjemna, tym bardziej, że drogi odbiegaÅ‚y od ideaÅ‚u i szczególnie Marco musiaÅ‚ uważać, czy jego koÅ„ nie ma przed sobÄ… jakiej dziury, na której poÅ‚amaÅ‚by nogi. Także Vinhentheim rozglÄ…daÅ‚ siÄ™ uważnie na boki. Nawet starszawy woźnica rzucaÅ‚ niepewne spojrzenia. Wszystkim przykrzyÅ‚a siÄ™ ta jazda, toteż z ulga przyjÄ™li pojawienie siÄ™ jakiegoÅ› budynku przy drodze. Czy to miaÅ‚a być gospoda? Możliwe, ale nawet gdyby nie, Marco miaÅ‚ wrażenie, że Vinhentheim miaÅ‚ zamiar wykorzystać swoje przywileje oraz pozycjÄ™, żeby pozwolono im zostać na nocleg wraz z cieplutkim posiÅ‚kiem. Szczęśliwie, żadne z tych nadzwyczajnych staraÅ„ nie byÅ‚y potrzebne. Latarnie skrzÄ…ce siÄ™ przed wejÅ›ciem gospody oÅ›wietlaÅ‚y zarazem szyld. RzeczywiÅ›cie to byÅ‚a gospoda i to, jak siÄ™ wydawaÅ‚o caÅ‚kiem porzÄ…dna. Niewielu gospodarzy stać na to, żeby marnować tak pieniÄ…dze na zbÄ™dne oÅ›wietlenie. NocÄ… podróżnych wszak nigdy nie byÅ‚o wielu, a nawet dla tych nielicznych latarnia nad wejÅ›ciem byÅ‚aby wystarczajÄ…cÄ… wskazówkÄ…. Jednakże widać gospodarz miaÅ‚ wiÄ™ksze ambicje. ZresztÄ…, może droga byÅ‚a bardziej uczÄ™szczana, niż siÄ™ to Marco zdawaÅ‚o. PodszedÅ‚ do drzwi i pociÄ…gnÄ…Å‚ za koÅ‚atkÄ™. Nie wÄ…tpiÅ‚, ze gdzie, jak gdzie, ale karczma, w przeciwieÅ„stwie do wszystkich innych budynków, nocÄ… bÄ™dzie otwarta, witajÄ…c radoÅ›nie wszystkich podróżnych, którzy pozostawiÄ… w jej progach trochÄ™ ze swojej kiesy. |
07-12-2007, 13:31 | #19 |
Reputacja: 1 | Duchowny naprawdę był pod wrażeniem, że ze zwykłym "ochroniarzem" można rozmawiać na tematy, których nie powstydziliby się przedstawiciele największej inteligencji tego kraju. Elokwencja i sprytne riposty dały jednak do zrozumienia, że to będzie podróż na równych warunkach. Jednak podobało mu się to. Z chwilą, gdy zapadł zmrok rozmowa przycichła. Constancius z aprobatą przyjął postawę i polecenie towarzysza. Nie miał zamiaru paść ofiarą jakiejś szajki bandytów. gdy zobaczył budynek, początkowo obruszył się. Nie miał zamiaru spędzać nocy w jakiejś zapyziałej dziurze. To nie przystoi wizerunkowi duchownego. Jednak monotonność jazdy sprawiła, ze oddalił te myśli i zaczął zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby tu zostać. Gospoda - można było dostrzec już szyld - prezentowała się, wbrew wcześniejszym przypuszczeniom, nader okazale. "Może nie będzie tak źle?" - pomyślał, spoglądając,jak Marco schodzi z wozu. Podążał za nim wzrokiem. Gdy zapukał do drzwi, Constancius miał zamiar wstać i podejść do niego. Przemyślał to jednak jeszcze raz i doszedł do wniosku, że lepiej będzie jak zostanie w wozie. Poczeka, aż ochroniarz rozpatrzy się w sytuacji. Musiał zachować godną postawę. Klasa przede wszystkim!
__________________ W takich sytuacjach, gdy warstwa nakłada się na warstwę, gdy wszystko jest fasadą, wplecioną w sieci oszustwa, prawdą jest to, co z nią uczynisz. - Artemis Entreri |
08-12-2007, 07:02 | #20 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Santa Maddalana Michal Brat zakonny sklonil lekko glowe i z pokora na pieknym obliczu ruszyl przed siebie. Podazajac za nim miales okazje przyjzec sie innym zakonnikom ktorzy w ciszy podazali w tym samym co wy kierunku. Od czasu do czasu pochwyciles spojzenie pelne zaciekawienia lecz takze i smutku. Nikt jednak nie wyrzekl ni slowa i w ciszy owej gestej od jakowegos napiecia dotarliscie wreszcie do reflektarza. Pomieszczenie choc duze sprawialo wrazenie ascetycznej przytulnosci. Stoly ustawiono wzdluz trzech rzedow. Zwyczajne, drewniane, lsniace od codziennego szorowania nakryto wlasnie do wieczerzy. Mlody braciszek wskazalwszy ci miejsce sam zasiadl po twojej prawicy i zlozywszy dlonie pograzyl sie w zadumie. O czym myslal wiedziec nie sposob bylo choc sadzac po czestych spojzeniach kierowanych ku oknu i narastajacej za nim ciemnosci mozna bylo pewne sadzic iz wlasnie owa nadchodzaca noc tak zaprzata umysl mlodzienca . Wkrotce wniesiono jadlo i po odmowieniu modlitwy wieczerze rozpoczeto. Las, okolice Florencji Alessandro Ambrosini -Możemy ruszać. Jedziemy do Santa Maddalana.- Woznica poslusznie skinal glowa i odczekawszy, az usadowisz sie wygodnie strzelil batem zmuszajac konie do ruchu. Powoz okazal sie byc wyjatkowo wygodny. Miekkie obicie siedzenia, przestronnosc i elegancja pozwalaly przypuszczac iz ta dosc niespodziewana podroz nalezec bedzie do przyjemnych. Przy bramie woznica zwolnil nieco narzucone tepo zmuszony przez ilosc wozow i ludzi chcacych dostac sie lub podobnie jak wy, wydostac z miasta nim bramy zostana zamkniete. W rezultacie owego tloku opusciliscie Florencje niemalze ostatni tak iz gdybys zapragnal wygladnac przez okno ujzalbys straznika z hukiem zatrzaskujacego odrzwia. Ciemnosc na dobre zagoscila na swiecie wraz z chwila gdy wjechaliscie w las. Trakt, ktorym podrozowales nalezal do dosc popularnych za dnia. Noca jednakze tylko niewielu smialkow decydowalo sie na wyprawe. Las cicho szumial. Konie raz po raz poganiane przez woznice mocno uderzaly kopytami o twardy grunt. Od czasu do czasu gdzies w gestwinie odezwalo sie wycie wilka nazbyt jednak odlegle aby stanowic moglo zagrozenie. Slyszales nieraz historie przekazywane z ust do ust o tym jak glodne watachy tych zwierzat atakowaly nieraz nawet duze transporty, ktore nieszczesliwie znalazly sie na ich drodze. Okolo polnocy dotarliscie do pierwszej na waszej drodze gospody. Gospoda Constancius Vinhentheim, Marco Visconti Uderzenie kolatki wydalo z siebie dosc glosny stukot slyszalny zapewne w calym budynku. Odczekawszy chwile, Marco uslyszal ciezkie kroki i dzwiek odsowanego rygla. W drzwich stanal mezczyzna w sile wieku i zwrociwszy ku niemu radosne spojzenie owional go zapachem wina mowiac. - Witam wielmoznego pana. Czym chata bogata, czym bogata kiesa... Zapraszam. Wieczerze podac? Pokoje przygotowac? Trunki u nas wysmienite wasza wielmoznosc, doprawdy wysmienite. Mina jego i postawa wskazywaly iz faktycznie za znawce uchodzic moze i to znawce tuz po degustacji. - Ooo to wielmozy z towarzystwem widze. Ano zapraszam zapraszma bo noc zimna. Konikami zara sie moj chlopak zajmie, zuch z niego nie lada i zna sie na rzeczy. Zapraszam wielmozow.. Czym chata bogata. W trakcie owego wylewnego powitania mlody chlopak przeslizgnawszy sie obok gospodarza ruszyl w strone koni i woznicy klaniajac sie uprzednio obojgu wielmozom. Stary szybko wycofal sie do wnetrza robiac miejsce tak iz spokojnie wejsc do srodka mogliscie. Nim jednak tak sie stalo uwage wasza zwrocil odglos kopyt uderzajacyh twarda ziemie i spiew radosny przetykany dzwiekami czarownego fletu. Najwyrazniej nie tylko wy wybraliscie sie w podroz tej nocy. Carlos Aguirre -Jeśli ponadto mogę liczyć tam na Twoje towarzystwo pani i kubek dobrego wina to niczego mi więcej do szczęścia nie zabraknie. Slyszac twe slowa elfka wybuchnela szczerym smiechem i blizej podjechawszy na swym rumaku, wychylila sie w siodle i zlozywszy na twych ustach szybki pocalunek ruszyla z galopa przed siebie. Wkrotce razem, strzemie przy strzemieniu jechaliscie juz droga przy wtorze twego spiewu. Lialam zasluchana nie odzywala sie ni slowem nie chcac najwyrazniej przerywac melodi. Dusza wnet jednak, muzyke kochajaca odezwala sie przeto dzwiek fletu dolaczyl do twego glosu zlewajac sie w jedo i radosc niosac tym, ktorzy okazje sluchac tego mieli. Cud istny iz zywi do gospody dotarliscie ni wilka, ni zloczyncy na drodze swej nie napotkajac. **************************** Przybytek jasnial swiatlem. Przed wejsciem dostrzec mozna bylo woz i czterech mezczyzn w tym jednego bardziej chlopcem nizli mezem nazwac mozna bylo. Ow chlopiec wlasnie ujzawszy was stanal niczym slop soli i po chwili dopiero z ust jego dal sie slyszec okrzyk radosci. - Panienka Lialam... Tatko, tatko chodz predzej... I rzuciwszy sie biegiem do wnetrza gospody zniknal wam z oczu pozostawiajac zdumionych podroznych. Nim ktokolwiek zdazyl sie odezwac dal sie slyszec stukot kol i swist batu tnacego powietrze. Kolejny gosc zajechal akurat w momencie gdy wlasciciel owego przybytku ponownie wylonil sie z cieplego wnetrza. Elfka z usmiechem rzekla. - Badz pozdrowiony Tomaszu. Widze iz gosci nie brak dzis u ciebie w ta cudowna noc. Czy zatem znajdzie sie jeszcze wolne miejsce pod goscinnym dachem dla strudzonego spiewaka i jego towarzyszki? Mezczyzna sapnal i poprawiwszy lekko opadajace spodnie sklon wykonal dworski o maly wlos nie pozbawiajac sie resztek godnosci. - Panienka Lialam dla twojej osoby zawsze u nas miejsce chocby go nie bylo. A i towarzysz spiewak ugoszczon zostanie niczym krol jakowy. I odwrociwszy sie do pozostalych dodal. - Nie stojmy tak na dwoerze mosci wielmozowie bo chod kosci przenika i wilkom slinka cieknie. Zapraszam do srodka. I dzielnie stawiajac kroki niczym zeglasz wsrod sztormu, ruszyl przodem. Elfka zsiadlwszy z konia rzucila lejce chlopcu co sie wlasnie na powrot pojawil i mrugnawszy zalotnie ku Carlosowi ruszyla za gospodarzem. Jej dlugie zlociste wlosy rozblysly gdy weszla w strumien swiatla, a dluga suknia, ktora delikatnie okrywala jej gibkie cialo przybrala jasniejszy kolor miodu stajac sie przy tym nieco bardziej przezroczysta. Gdy mijala Marco i Costanciusa zatrzymala swe kroki na chwile i skloniwszy im glowa z usmiechem na ustach wypowiedziala slowa powitania: - Bardzie pozdrowieni podroznicy nocy. Radam z naszego spotkania.
__________________ [B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B] |
| |