Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 01:42   #381
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Odzyskany post

Alaron

Wary:

Słońce unosiło się nad polami niezwykle nisko, zapowiadając rychłe nadejście wieczoru, a zaraz za nim, nocy.
Wysokie trawy porastające otoczenie aż po horyzont, nabrały złocistej barwy w lekko pomarańczowym świetle rzucanym przez gwiazdę dzienną.

Odległemu obserwatorowi mogło się zdawać, iż patrzy na zboże, należące do jakiegoś magnata. Tak rozległe połacie nie mogły należeć do zwykłego właściciela.

Gdy jednak ów obserwator zbliżyłby się nieco, natychmiast zorientowałby się, że obserwowane rośliny są zbyt krótkie, natomiast stając pośród nich, bez większych problemów mógłby pokonać iluzję roztaczaną przez porę dnia.

Niemniej jednak tylko osoba znajdująca się bardzo blisko, mogła dostrzec leżącą w trawach postać mężczyzny odzianego w lekki, skórzany pancerz, zaś w zaciśniętej dłoni spoczywał długi nóż.
Mężczyzna nie poruszył się, wbijając wzrok w budynek, znajdujący się przed nim.
Szczególnie pilnie obserwował drzwi wejściowe. Czekał na kogoś z niecierpliwością wymalowaną na twarzy.

-Kiedy oni w końcu wyjdą?!-warknął, zdając sobie sprawę z tego, że to może być jego posterunek przez całą noc. Jeśli nie dłużej.
Co prawda martwił się trochę nocnymi towarzyszami, którzy podobno nawiedzali całą wieś.
Wielkie szerszenie, wielkie glizdy i inne paskudztwa z całą pewnością mogące zagrozić człowiekowi.

Taki jednak był rozkaz, natomiast on musiał go wypełnić.

"Dyskretnie pilnować. Dyskretnie. Pojmujesz Sybirno? Wykonać"-taki był rozkaz i nic na to nie mógł poradzić.
Dlatego czekał bez ruchu, starając się zignorować drętwienie rąk, na których się wspierał.

Cały świat myślał, że wojsko to nie ludzie, a szczególnie oddziały specjalne. Spodziewają się tego, że nie odczuwają bólu, zmęczenia.
Owszem, może poprzez treningi odczuwają skutki wysiłku fizycznego nieco wolniej. Nie mniej jednak dalej są ludźmi, którzy jednak ignorują narzekania własnego ciała… Przez jakiś czas. Nie można tego robić w nieskończoność.

Choć rozkaz nie wymagał aż tak długiego czekania, dla Ariana Sybirno było to bliskie nieskończoności. Oczami wyobraźni widział nudę, która go dopada powoli, acz systematycznie.

Z ulgą mieszającą się z ciekawością, oderwał wzrok od obserwowanego budynku, przenosząc go na punkt umiejscowiony obok jego prawego przedramienia. Ziemia wybrzuszyła się, a pojedyncze ziarenka staczały się z malutkiej górki, by w końcu odsłonić otwór w ziemi, z którego wyłoniła się płaska głowa wielkości dwóch kciuków opatrzona dużymi szczękoczułkami.
Za chwilę ukazała się część długiego ciała z licznymi nóżkami.

Patrzył zafascynowany na kolejne, segmentowane centymetry ciała, wysuwające się spod ziemi, przenosząc wreszcie wzrok na przód stworzenia, zaczynającego chodzić po jego ręce.

-Kurwa mać!-warknął, zabierając szybko rękę. Długi robak natychmiast z niej spadł, zaś Arian płazem noża przycisnął mu łeb do ziemi.
Spojrzał na przedramię, gdzie widniały dwie czerwone plamy sporej wielkości, zaś pośrodku nich punkty, z których powoli sączyła się krew.

-Oby to gówno nie było jadowite-mruknął do siebie, czując wzbierający ból w ranach. Oblizał wargi, patrząc na coraz większe strumyki, sączące się z ran.
Natychmiast zorientował się, że jednak było jadowite.

-Przydasz mi się-powiedział, jedną ręką odpruwając kawałek materiału. Szybko zawiązał go na przedramieniu, po czym odpruł jeszcze kawałek. Chwycił obiema dłońmi dwa końce ciała stworzenia, stykając je ze sobą, a następnie związał je, zaczepiając o segmenty najbliższe głowie oraz tyłowi.
Następny kawałek zawiązał dokładnie w połowie skrępowanego robala, a trzeci przy końcu.
Przyjrzał się swojemu dziełu i odłożył je na bok, mając nadzieję, iż niczego nie przegapił.

Nagle drzwi otworzyły się, wypuszczając ze środka sześć osób.
Sybirno uśmiechnął się. Nie przypuszczał, że to potrwa tak krótko. Bynajmniej nie miał zamiaru narzekać.
Powoli włożył stworzonko do sakiewki, mając nadzieję, że nie przegryzie dna.

-Zaczynamy-mruknął, czekając aż oddalą się na bezpieczną odległość.

***

Aylis, Borin, Cień:

Pospiesznie skierowaliście się ku Odwarze, a konkretniej ku miejscu, w którym kardynał ogłosił otwartość na wszelki dialog poprzedzony pokojowym przepłynięciem na drugą stronę rzeki.

Przeprawa przez skąpane w zachodzącym słońcu pola była względnie bezpieczna. Jeszcze.
Mimo wszystko Ingardi wolał nie chować swojego ostrza, automatycznie lustrując okolicę w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu bądź niepokojącego bezruchu.
Ghang podchodził do sprawy podobnie, choć on nie miał gdzie schować swojego wielkiego kafara.

-Ingardi?-zagadnął młodzieńca krasnolud.

-No?

-Jak myślisz, będzie rozpierducha?-zapytał z nadzieją w głosie, spoglądając w górę, na twarz rozmówcy, który uśmiechnął się jedynie.

Na horyzoncie zamajaczyła szybko zbliżająca się linia rzeki, za którą rozpalono już cztery ogniska. Trzy z nich tworzyły trójkąt, zaś czwarte ustawione było na samym środku.
Rozbito również cztery namioty, z czego trzy rozlokowano na środkach boków trójkąta, utworzonego przez ogniska.
Czwarty, największy, stał tuż przy ognisku, na środku.

Kiedy tylko zbliżyliście się do Odwary, Ruda zbliżyła się do wody na tyle, że jej podeszwy jej butów niemalże smakowały wodę.

-Hej!-krzyknęła uprzednio składając rękę, by jej głos niósł dalej.

Jeden z żołnierzy odzianych w błękit również zbliżył się do odgradzającej was wody z pytającą miną.

Nagle od tyłu doszło was podzwanianie zbroi, a kiedy się odwróciliście, zobaczyliście idącego ku wam Ronira...

Aylis, Borin, Cień, Ronir:

Ciężko opancerzony towarzysz stanął obok wszystkich, patrząc na drugą stronę rzeki.
Również czekał na odpowiedź drugiej strony.
Najwyraźniej postanowił dołączyć do wszystkich.

Ruda wzruszyła ramionami, po czym ponownie zwróciła się ku rozmówcy w niebieskim odzieniu.

-No na co czekasz?! Podprowadzaj to pływające gówno, bo chcemy pogadać!-wrzasnęła, patrząc na odwracającego się na pięcie strażnika.

Chwilę później trzy prowizoryczne tratwy z trzema żołnierzami jako wioślarzami wypłynęły na Odwarę z białymi szmatami przyczepionymi do długich kijów.

Nie czekaliście długo, gdyż już po kilku minutach walki z nurtem, przybiły do brzegu.
Wtedy musieliście podzielić się na trzy grupy.

Armel Ingardi oraz Ronir popłynęli pierwszą z nich. Druga zabrała ze sobą Cienia i Rudą, natomiast na trzecią wsiadł Borin, Aylis oraz Ghanga.

Gdy już wszyscy siedzieli w miarę bezpiecznie, wszystkie tratwy ponownie wypłynęły na rzekę.
Pływającymi deskami mocno kołysał nurt, ale żołnierze Lamilidina zdawali się wiedzieć co robią, choć woda bez litości moczyła wszelkie partie ciała, stykające się z powierzchnią "łódki".

Poszczególne krople, odrywające się raz na jakiś czas od Odwary, trafiały chaotycznie nawet w wasze twarze.

Nagle tratwa zderzyła się z czymś twardym, a kiedy spojrzeliście w tamtym kierunku, zobaczyliście drugi brzeg.
Podnieśliście się i wyszliście z tratw, stawiając pierwsze kroki nieopodal obozu. Czekał tam kolejny żołnierz, który skinął głową w waszym kierunku.

-Proszę za mną-powiedział, odwracając się. Szybkim krokiem ominęliście namiot na krawędzi obozu, kierując się za przewodnikiem.
Ten doprowadził was do centralnie umieszczonego namiotu.
Uchylił klapę wejściową, wpuszczając was do środka.

Wnętrze było bardzo skromne, ponieważ zawierało jedynie prowizoryczne posłanie przykryte kocem oraz dywan, na którym owe "łóżko" było usytuowane.
Obok stała skorej wielkości skrzynia służąca za krzesło. To na niej aktualnie siedział kardynał, czytając książkę.

Kiedy tylko weszliście, podniósł na was wzrok i uśmiechnął się ciepło, wstając.
Szybko włożył zakładkę do książki, a następnie odłożył ją na skrzynię.

-W czym mogę wam pomóc?-zapytał rozkładając ręce w przyjaznym geście.

Wojto

Kierując się ku stanowiskom zwolenników Lamilidana nie był szczególnie rad z licznego towarzystwa. O ile Borin i Silya stanowili jeszcze kompanię pożądaną, to już nie mógł tego samego powiedzieć o kapitanie Ingardim i tym drugim krasnoludzie, którego imię gdzieś mu umknęło. Z oczywistych względów najbardziej na nerwy działała mu Ruda za nic mająca jego odprawę. Pozostało mu ścierpieć to w milczeniu, choć ochota żeby dobyć miecza i zakończyć jej obecność na tym padole łez powracała raz za razem. Po dotarciu do rzeki szybko dotarło doń podzwanianie zbroi. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał dawno już nie widzianego Ronira. Pozdrowił go skinieniem głowy nie będąc zaskoczonym jego pojawienia się. Najwyraźniej już doszły go słuchy o braciach w wierze na drugim brzegu.

Wkrótce podpłynęły do nich trzy raczej marnie i na szybko wykonane tratwy z wioślarzami na pokładzie. Jakieś wyjątkowo złośliwe fatum zaprowadziło go na tą samą tratwę co Rudą. Kiedy wreszcie odbili od brzegu, usiadł ignorując wlewającą się do butów i moczącą spodnie wodę. Siedział przez chwilę w milczeniu aż wreszcie zdecydował zagaić:
- Coś ci chyba mówiłem. Nawet zapłaciłem. A ty wciąż za nami łazisz. O co ci chodzi?
- Twój akt dobrej woli został doceniony, ale chodzę tam, gdzie mi się podoba - powiedziała, przerywając od czasu do czasu, by odesłać rzekę oraz całą wieś do diabła.
Roześmiał się nagle, lecz nie był to śmiech ni szczery, ni wesoły.
- To już zahacza o manię. Zginęłaś, ożyłaś i jeszcze nas prześladujesz – dorzucił przyglądając się jej wściekłości towarzyszącej walce z żywiołem.
- Prześladuję czy nie, to już moja sprawa i taka pozostanie.
- Jedziemy na tym samym wózku. Nie jest to więc wyłącznie twoja sprawa.
Spojrzała na niego niechętnie, po czym powiedziała:
- Możesz przyjąć, że irytuje mnie to miejsce i chcę się od niego odciąć definitywnie. Wyrwać się stąd z korzeniami, a nie odciąć nożykiem, jak to juz kiedyś zrobiłam. Dzisiaj dowiecie się więcej - warknęła, po czym odwróciła głowę, jakby to miało ją uchronić przed dalszą rozmową.
Przestał się uśmiechać i spojrzał na niknący w mroku głąb koryta rzecznego.
- Jak sobie chcesz, ale nie licz, że dam ci spokój.
- Sama go sobie wezmę - prychnęła.
Nic już nie odpowiedział. Zrozumiał, że ta cała rozmowa nie ma sensu i niczego konstruktywnego z niej nie wyciągnie. Pozostało mu tylko czekać z nadzieją, iż kiedy wreszcie pozna prawdę nie będzie za późno. Patrząc jej przez moment w oczy wyraził żywione do niej uczucia, potem wrócił do podziwiania igraszek natury.

Po wprowadzeniu do namiotu kardynała zdziwiła go skromność wystroju wnętrza i gorąca życzliwość kapłana. Zawsze miła odmiana po tamtym bufonie z Warów.
- Witaj, wyznawco Lamilidana - odrzekł na powitanie Cień. Po krótkiej chwili dorzucił też lekki ukłon - Jesteśmy zbłąkanymi duszami szukającymi nowej ostoi pokoju pod skrzydłami waszego patrona i opiekuna, prawego Wszechojca Lamilidana. Czy przyjmiecie nas w gościnę?
- Ależ oczywiście, każdy jest u nas mile widziany - powiedział z radosnym uśmiechem. Teoria ta lekko kolidowała z rzeczywistością. Powitanie przez żołnierzy nie było zbyt radosne i wylewne.
- Radzi jesteśmy - schylił się jeszcze mocniej kryjąc wyraźne rozbawienie. Wyprostował się już z poważnym wyrazem twarzy jak to miał w zwyczaju - Możecie odebrać to za niedyskrecję, ale interesuje nas ten niezwykły kamień, który nosicie przy sobie.
- Który? - zapytał z zainteresowaniem. Odwrócił się w kierunku skrzyni, którą otworzył, uprzednio zdejmując z niej książkę. Gdy wieko uniosło się, zobaczył dużą ilość zwojów oraz książek przykrywających nieregularne dno. Na wierzchu stosu papierów znajdowały się kamienie. Wśród nich był jeden rubin wielkości kciuka, szmaragd, nieco ponad dwa razy większy i szafir wielkości serca małego dziecka. Przyjrzał się przez chwilę drogocennym przedmiotom, ale żaden z nich nie był podobny do tego widzianego wcześniej.
- Tamten był czarny i wielkości pięści jeśli mnie pamięć nie zwodzi.
- Ten!- uśmiechnął się radośnie kapłan wyjmując z kieszeni rzeczony kamień. Faktycznie był on wielkości pięści oraz idealnie czarny. Nawet onyks przy tej barwie może uchodzić za nieco wyblakłą czerń. Ponadto kamień zdawał się... żyć? Chociaż wszystkie zmysły zdawały się temu przeczyć to ciężko było się oprzeć temu uczuciu. Wydawał się hipnotyzować oglądającego go, a jednocześnie było w nim coś dziwnie tajemniczego i mrocznego. Coś zdecydowanie złowrogiego, mogącego wprawić w lekki niepokój. Bezzasadny, przeczący wszelkiej logice, lecz jednak niepokój. Najemnikowi zaczęły lekko drżeć dłonie z podniecenia. Po raz pierwszy miał na wyciągnięcie ręki coś co mogło decydować o niejednym życiu i śmierci, a nawet świecie. Wreszcie przyszło otrzeźwienie z zadumy, gdyż jeszcze potrzebował niezachwianej pewności.
- Tak. Dokładnie o to nam chodzi. Skąd pochodzi i czym on jest?
-Przez niego przemówił do mnie sam Lamilidin! Gdy musiałem załatwić pewną sprawę, w Pałacu coś jakby mnie wezwało i strach mnie uderzył przeogromny. Strach nakazywał uciekać, lecz jakaś siła pchała mnie ku gabinetowi Pierwszego Ministra. Z dobrego wychowania nigdy bym nie ośmielił się wejść bez zaproszenia do pokoju innej osoby, ale tym razem ta siła niewyobrażalna zmusiła mnie do tego. W samą porę! Elf jakiś przeklęty przez bogów atakował Pierwszego Ministra! Gwardia Lamilidina natychmiast rzuciła się na pomoc, zaś ja z pomocą Lamilidina miłosiernego-wzniósł ręce ku niebu - Pomagałem moim ludziom. Udało nam się odesłać duszę szubrawca przed sąd Najwspanialszego z bogów. Chwilę później wszedł służący Ministra, a kiedy już mowę odzyskał, z wdzięczności podarował mi ten kamień. Natychmiast poczułem, że to przez ten przedmiot przemówił do mnie sam Najwyższy z bogów, chroniąc przed czymś okrutnym-zakończył z lekka trwogą, która szybko zniknęła.
Na moment zaskoczenie odjęło mu mowę. Pierwszy Minister miał zginąć, a przeżył dzięki pewnemu sygnałowi danemu z góry. Czyżby bogowie łaskawie ruszyli rozleniwione przez lata bierności zadki i łaskawie nieco dopomogli temu światu, a może to była po prostu kolejna sztuczka tego łachmyty Alarona. Chociaż tak właściwie to chyba nie miał prawa posiadać takiej wiedzy. To zdarzenie zdawało się potwierdzać jedną z teorii, wedle której nic nie jest nieuchronne. Być może zdoła uniknąć swej rychłej śmierci widzianej w snach. Może jego życie nie jest całkiem wyprane ze znaczenia i wciąż ma szansę coś zmienić. Jednocześnie ta opowieść potwierdziła, że wizja mrocznej przyszłości jest coraz bliższa spełnienia. Musiał działać szybko.
- Witamy w kółku bożych pomazańców. Do nas też przemówił sam Lamilidin.
- Nie może być. Ah! Gdzie moja gościnność! Proszę usiąść i wybaczyć mi surowe warunki -uśmiechnął się, wskazując na dywan - Proszę opowiadać! - rzekł z zapałem.
Chwilę teatralnie przemilczał nim ze spuszczoną głowę rozpoczął swą opowieść zmienioną na tyle, aby skłonić kapłana do ścisłej współpracy.
- Swego czasu w mej głowie rozbrzmiał władczy, acz dobrotliwy głos. Nie mógł to być głos człowieczy. W podobnym tonie nie przemawiają nawet sami królowie. Wówczas ujrzałem mroczną wizję przyszłości. Jej początek stanowił zamach na Pierwszego Ministra zorganizowany przez Wysokie Elfy. W tej wizji Minister poległ dźgnięty nożem przez zamachowca. Prawdopodobnie zmieniliście bieg historii. Nieznacznie, ale zawsze. Jednakowoż stanowiło to jeno kroplę w bezkresnym morzu ludzkich tragedii. W wyniku działań Wysokich Elfów świat cały zadrżał w posadach, gdy przez najzwyklejszy w świecie błąd do naszego świata sprowadzone zostało najgorsze zło jakie kiedykolwiek zalęgło się pośród bogów. Nazwany Generałem i wyklęty przez samego Lamilidana, ma przybyć, by zniszczyć co Lamilidan stworzył. Po sobie pozostawi jedynie popiół, piach i krew.
- Nie może być! Wszystko to wam sam Najwyższy spośród bogów przekazał? Czy powiedział też jak zapobiec nadejściu tego... Generała?
- Jedynym przedmiotem posiadającym moc dostateczną, by zniweczyć plany Elfów i zatrzymać przybycie Generała jest artefakt zwany Sercem Nocy. Podejrzewamy, że właśnie trzymasz go w ręku.
-Nie, wykluczone. To zwykły kamyk, przez który przemówił do mnie sam Lamilidin. Nie ma żadnych wspaniałych mocy.
- Czy Lamilidin przemówiłby poprzez zwykły kamień? Zresztą patrząc nań wyczuwam w nim coś niezwykłego. Nie, zdecydowanie nie jest to taki sobie kamyk.
- Ja nic nie czuję - powiedział lakonicznie kardynał. Cień miał pewność, że kłamie.
- Mogę go przez chwilę potrzymać? Spokojnie, nawet gdybym chciał z nim uciec i tak nie dałbym rady.
Duchowny wahał się przez chwilę, po czym podał ci kamień. Kiedy go dostał, nie stało się nic nadzwyczajnego. Nie czuł również niczego ponad to, co już czuł wcześniej. Nic z tego nie wzmocniło się, ale też nie osłabiło. Nie dopatrzywszy się niczego niezwykłego zwrócił go kapłanowi z wyraźnym rozczarowaniem.
Kardynał z radością przyjął swój kamień z powrotem. Bynajmniej nie zamierzał ukrywać zadowolenia z ponownego posiadania przedmiotu.
- Można zapytać czego chciałeś się dowiedzieć?
Zlekceważył to pytanie samemu nie będąc w stanie pogodzić się z własną naiwnością. Kierował się wyłącznie mglistą wskazówką Rudej i własnym przeczuciem wierząc głęboko, że jakimś szczęśliwym trafem Serce wyląduje mu tuż przed nosem. Chociaż to była istota tych całych poszukiwań.
- Nie znajduje się w waszym posiadaniu jakaś wiedza na temat owego artefaktu?
- Jeśli mnie pamięć nie myli to miał dużo wspólnego ze stroną zła, ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
- Rozumiem, że posiadacie szerokie znajomości i annały historii. Moglibyście pomóc nam w poszukiwaniach?
Popatrzył na niego z uśmiechem, po czym podniósł czytaną wcześniej książkę.
-O to chodzi? To są modlitewniki. Jeśli to w czymś by pomogło, proszę bardzo - uśmiechnął się, podając książkę. Przyjął ją, choć dobrze wiedział, że nic konkretnego z niej nie wyczyta. Zawsze jakaś lektura na drogę, a jak za nudna na zabicie czasu to dobra podpałka.
- W takim razie nie możecie nam pomóc. Szkoda. Mamy nadzieję, że nie naprzykrzymy się pozostając w gościnie.
Nie chciał wracać do tamtej bandy religijnych świrów. W tej byli przynajmniej przyjaźnie nastawieni do gości.
- Ależ oczywiście. Zaraz moi ludzie odstąpią wam namiot – ominął wizytatorów i odchylił klapę namiotu, gestem przyzywając jednego z żołnierzy, któremu cicho wydał kilka rozkazów.
- Załatwione - powiedział z radością w głosie.
- Dziękujemy. Udam się na spoczynek. Chyba, że moi towarzysze mają coś do dodania - popatrzył na nich wyczekująco.

Zak

Całe to zamieszanie przytłoczyło Borina w nie małym stopniu. W jednej chwili walczy z krasnoludem o zdolnościach i umiejętnościach demona, a zaraz ląduje ze zgrają trupów w wiosce fanatyków religijnych, gdzie spotyka wesołą kompanię, szukającą jakiegoś kamienia.
Życie jest pełne niespodzianek…
Jego nowi towarzysze szli w milczeniu, toteż sam krasnolud też trzymał gębę na kłódkę. Sam nie wiedział skąd ma ten talent do pakowania się w różnego rodzaju gówna. Od małych bobków do gigantycznego kloca.

Niedaleko brzegu ponownie pojawiła się ruda kobieta, która miała dziwne działanie na mężczyznę, przedstawiającego się jako Cień. W sumie na Borinie też nie zrobiła dobrego wrażenia. Miała w sobie coś z takiej… suki.
W pewnym momencie dołączył do nich także odziany w zbroję mężczyzna, którego Cień widocznie rozpoznał. Borin chcąc pokazać się z jak najlepszej strony spojrzał na nieznajomego, czknął głośno (wina pośpiechu w piciu piwa!) i burknął:

-B-bry!- skinął głową- Nazywam się Borin- dodał z uniesioną w dumie głową.


Niedługo później przybyły trzy tratwy, które miały zabrać chętnych. Borin wgramolił się na trzecią z nich, razem z kobietą, braną tutaj za bóstwo.
W końcu dotarli na drugi brzeg, skąd zabrano ich do namiotu kardynała. Jego wnętrze przypominało Borinowi namioty, jakie używano w czasie jego służby w krasnoludzkiej twierdzy, podczas zwiadów w podziemiach. Tyle, że jego namiot był zawsze trochę… mniejszy.
W środku przywitał ich znajomy klecha… czy może kardynał. Dla krasnoluda było to w zasadzie wszystko jedno. Cień zabrał głos natychmiast i przeprowadził z nim rozmowę na temat kamienia, przez który rzekomo przemówił do niego bóg.
-„Bzdura!”- pomyślał.
Rozmowa na pozór nie rozwiała żadnych wątpliwości, ani nie odpowiedziała na żadne pytania, jednak krasnolud wiedział co trzeba zrobić.

W końcu kardynał rozkazał zwolnienie namiotu dla gości. Rozmowa dobiegła końca, więc Borin (cały czas borykając się czkawką) schylił głowę i pożegnał się.
Kiedy w końcu znaleźli się poza namiotem, podszedł do cienia i szepnął.

-Jak na mnie ten kamień to jest to czego szukacie. Dokładnie taki sam widziałem w podziemiach.- powiedział dyskretnie- Jeżeli się mylę to tak czy siak można podpierdzielić mu tą błyskotkę… i nawet wiem jak to zrobić- czknął tak donośnie, że odruchowo rozejrzał się, czy ktoś się nie oburzył- Kardynał nie kardynał- wysrać się czasem musi!- zaśmiał się- Trzeba poczekać, aż „jego-eminencja” wyskoczy na stronę… Rozumiesz?- zaśmiał się ponownie.

Gettor

Przyuważywszy zamiary towarzyszy, Ronir postanowił się do nich przyłączyć i również popłynąć tratwą, żeby spotkać się z kardynałem Lamilidina.

Stanął wraz z pozostałymi na brzegu rzeki i „cierpliwie” czekał na przewoźników. Kiedy wreszcie raczyli przypłynąć, miał szczerą ochotę im przypieprzyć.
Jednak płynął w towarzystwie lokalnego kapitana straży… taki pomysł mógł być mierny w skutkach.

Tratwa stęknęła ciężko, gdy dwóch opancerzonych ludzi na nią weszło – Ronir nawet przez chwilę się obawiał, że drewno nie wytrzyma.

Jednak nic się nie stało i już po chwili we dwójkę z Armelem Ingardim płynęli na jednej tratwie.

- Zatem... - powiedział Ronir do Ingardiego od niechcenia. - Po co właściwie nam towarzyszysz? Nie powinieneś przypadkiem pilnować, by wszyscy w wiosce zgodnie modlili się do waszej Dziewicy?
- Ja tam nigdy w nią nie wierzyłem, więc mam gdzieś w co oni wierzą - wzruszył ramionami. - Poza tym nie mam zamiaru zadawać się z tymi tępymi, skurwysyńskimi wsiurami.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - odparł Ronir.
- Płynę, bo nie mam nic innego do roboty. Poza tym dostałem rozkaz od sołtysa. Mam pilnować Zimną Dziewicę.

- W takim razie jest nas dwóch... - westchnął Ronir. - Chociaż chętnie bym komuś jeszcze przypieprzył...
- Gdyby ją zaatakowali, z pewnością bym odpowiedział. Co prawda jako drugi. Pierwszy będzie Ghang. Pali się do młócki, bo od ponad pół wieku jego kafar leżał nieużywany.

- No coś takiego... - odpowiedział Ronir, po czym umilkł.

Po chwili przybili do drugiego brzegu i zeszli z tratw. Następnie cała „drużyna” została zaprowadzona do namiotu kardynała, gdzie swoją elokwencją popisał się Cień.

Ronir nie miał zamiaru rozmawiać z kapłanem, bo i o czym? Zastanawiał się jednak czym było to Serce Nocy…
Spodobała mu się za to oferta gościnności w jednym z żołnierskich namiotów. Wolałby się utopić w pobliskiej rzece, niż wracać do tamtych czubków od Zimnej Dziewicy.

- Dziękujemy. Udam się na spoczynek. – powiedział w końcu Cień. - Chyba, że moi towarzysze mają coś do dodania - popatrzył na nich wyczekująco.

Ronir potrząsnął przecząco głową i wyszedł wraz z pozostałymi z namiotu.
Spostrzegł, że Cień i Borin coś szepczą między sobą… podszedł do nich.
- Panowie. – powiedział. – Nie wiem do końca o co chodzi z tym Sercem Nocy, jednak gotów jestem wam pomóc w odzyskaniu go… bo zakładam, że macie jakiś plan?

Wojto

Jako, że nikt nie ośmielił się zabrać głosu, Cień pożegnał kardynała kolejnym ukłonem i opuścił namiot. W drodze do wskazanego przez żołnierzy legowiska nieoczekiwanie odezwał się Borin. Najemnik syknął i po zatrzymaniu uważnie rozejrzał upewniając się co, do poufności tej rozmowy. Nie widząc nic podejrzanego cicho zwrócił się do rozmówcy. Lud krasnoludów nigdy nie słynął z ogłady i elokwencji. Mając to na uwadze można było przyznać, iż Borin godnie reprezentował własną rasę wysuwając mało wyszukaną propozycję w dość klarownej formie.
- Jakoś tak nie odczuwam zapału dla twej idei. Zapominasz o eskorcie towarzyszącej mu zapewne nawet kiedy zwiedza okoliczne krzaki. Ryzykowna to impreza i tak myśląc racjonalnie to należy poddać w wątpliwość autentyczność owego artefaktu jako Serce Nocy. Z różnych wypowiedzi wynika, że jest to unikat w świecie magii, a jak sam wspominałeś taki sam kamień widziałeś niedawno w kopalni. Mam wrażenie, że ta opowieść kapłana była prawdziwa i naprawdę miał go przebywając w Orfalu. Wniosek nasuwa się sam: takich kamieni są przynajmniej dwie sztuki, co dyskwalifikuje go w kategorii Serc.
Ponownie nerwowo rozejrzał się dookoła.
- Wszak – ciągnął dalej – nie jest to taki sobie zwyczajny kamień. Gdyby naprawdę bogowie zechcieli przemówić do zwykłych śmiertelników nie uciekaliby się do sztuczek typu gadający kawałek gruzu. To bez sensu. Skoro jednak o ten przedmiot było tyle rabanu na pewno nie jest pozbawiony znaczenia. Moja teoria brzmi: jest to magiczny artefakt pełniący funkcję magicznych przekaźników służący zwykle do kontaktu na odległość. Jeden z tych kamieni znalazł się w rękach osoby podającej się za Lamilidina i wykorzystał je do wysłania ostrzeżenia.
Chwilowe zaćmienie umysłu zrodziło w jego głowie koncepcję jakoby bogowie wreszcie zaczęli się przejmować, lecz wspominając liczne ufundowane przez nich zawody, równie szybko ją odrzucił.
- Mam jednego podejrzanego naśladowcę, ale wątpię, aby posiadł taką wiedzę. Należy brać pod uwagę nowego gracza na szachownicy dziejów, który dodatkowo poznał przyszłość.

Tutaj wtrącił się Ronir zgłaszając gotowość do pomocy. Mózg Kaina pracował na najwyższych obrotach próbując ustalić coś konkretnego, acz czegokolwiek nie wymyślił, wszystko wymagało nieopłacalnego ryzyka. Wreszcie ogłosił swój plan działania uprzednio sprawdzając czy nikt nie podsłuchuje.
- Przydałoby się zdobyć taki kamyk. Niby nie jest to cel naszych poszukiwań, ale zawsze należy rozważyć i obadać wszystkie możliwości żeby wyczerpać zagrożenie dotkliwą porażką. Poprzez niego nawiążemy kontakt z osobą, która wiele wie, niewykluczone, że znacznie więcej ode mnie. A plan brzmi tak: idziemy do swojego namiotu i grzecznie odpoczywamy aż nastanie środek nocy. Po spadku aktywności patroli żołnierzy łatwiej się będzie przedostać niezauważonym do namiotu kapłana, a tam zobaczymy czy już śpi. Jeżeli napotkamy eskortę poszukamy sposobu na jej odciągnięcie, później wkradam się, kradnę kamień lub najpierw pozbawię przytomności kardynała jeśli nie będzie spał. Później pokonujemy rzekę wpław wracając do Warów gdzie mamy chwilę spokoju. Nic ambitnego, ale zawsze lepsze niż nic – podsumował – Teraz chodźmy odpocząć, a później się zobaczy.

Alaron

Wary:


Aylis, Borin, Cień, Ronir:

Wyszliście z namiotu odprowadzani przez przyjazny uśmiech kardynała.

Namiotem oddanym wam okazał się ten leżący najbliżej. Najbliżej tymczasowej siedziby kapłana.
Okazał się on całkiem przestronny, lecz dla takiej grupy był trochę za mały. Wszyscy stłoczyli się w środku. Niewiele pozostało miejsca na położenie się, nie mówiąc o spaniu.

Materiał skutecznie przytłumiał światło słoneczne, ale również był oporny w wymianie powietrza.
Wewnątrz było niezwykle duszno. Jedynie Ghang zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, gdyż położył się, przyciskając do piersi swój kafar. Błyskawicznie zasnął.

O ile materiał nie przepuszczał światła oraz powietrza, o tyle okazał się nieskuteczny w tłumieniu dźwięków.
Odgłos chrapania Krasnoluda niósł się po całym obozie, dręcząc wszystkich.
Ingardi skrzywił się jedynie.

-Nie chrap, Ghang!-trącił przyjaciela butem, lecz ten tylko zamamrotał, zaczynając chrapać jeszcze głośniej.

-Nie chrap!-tym razem Armel krzyknął i popchnął śpiącego towarzysza, który natychmiast otworzył oczy.

-Delikatniej, kurwa!-warknął, odwracając się tyłem.

***

Nadeszła północ, otulając mrokiem pola oraz wioskę po drugiej stronie rzeki. Prawie cały obóz udał się na spoczynek i jedynie rozstawione dookoła niego warty nie ulegały sile snu.

Oprócz nich nie spaliście również wy.
Trzeba było ustalić kto wchodzi do namiotu kardynała, by ukraść kamień.

-Ja po niego pójdę-stwierdziła sucho Ruda.

-Wszyscy wojownicy posiadają naturalny antytalent do złodziejstwa. Ewentualnie zabójcy lub skrytobójcy. Raczej żaden z was nie para się tym.
Poza tym trzeba być idiotą, żeby do "pożyczania" zatrudniać Krasnoluda lub metalową puszkę
-wzruszyła ramionami.

Wstała, po czym odchyliła płachtę, zasłaniającą wejście, zaczerpnęła świeżego powietrza i odeszła.
Odgłosy jej kroków błyskawicznie zginęły w nocnej ciszy.

Słychać było jedynie pohukiwanie oddalonych puchaczy oraz innych ptaków, których nie potrafiliście rozpoznać po wydawanych przez nich dźwiękach.

Nagle poła namiotu uchyliła się, ukazując... postać kardynała.
Bezceremonialnie wszedł do środka, uśmiechając się promiennie. Zasiadł z wami, milcząc przez chwilę, po czym wyciągnął kamień i położył go na środku namiotu.

-Nawet nie macie pojęcia jaką to ma siłę-mruknął zamyślony.

-Nikt jednak nie jest tak głupi, by dawać do niej dostęp każdemu człowiekowi.
Bariery również są niemalże nie do pokonania. Ten, kto je odkryje, nie ma prawa żyć w stanie, w jakim był poprzednio.
Trzeba wiedzieć którą ścieżką podążyć, by trafić na ten stalowy mur, lecz kiedy już się do niego dojdzie, znika wszystko i są tylko dłonie wciągające ofiarę w bezdenną przepaść.
Osoba wciągnięta za głęboko nie ma szans na wydostanie się.
Już samo pochwycenie przez dłonie, bezpowrotnie odkształca zbyt słabą osobowość.
To przeraźliwie parzy od zewnątrz. Sprawia ból od wewnątrz jakby miliardy szerszeni żądliły uporczywie każdy, najmniejszy nawet skrawek ciała.
Zmienia i wypacza umysł, zatruwając go swym mrokiem. Nawet najbardziej święty człowiek, wystawiony na działanie magii Serca, zatraca swa wiarę.
Moim przekleństwem było uporczywe szukanie. W końcu znalazłem drogę ku barierom.
Im bliżej byłem, tym większa była pokusa. Wpadłem. Wydostałem się jedynie dzięki życzliwości tego przedmiotu, który porwał mi duszę, zniszczył wiarę.
Przywiązało mnie do siebie więzami, które może rozerwać jedynie moja śmierć.
Przez połączenie z Sercem, widzę więcej
-zamarł, przerywając, by przełknąć ślinę.

Oblicze kardynała poszarzało. Wydawało się nawet, iż cienie garną się do kapłana, otulając go tak szczelnie jak tylko mogą, szydząc z niego.

-Zyskałem pewne wejrzenie na coś, czego ludzie nie widzą. W niektórych ludziach widzę mrok, a każdy się różni jak dwa skrajne kolory tęczy.
Nie mogę patrzeć w lustro. Widzę w nim Istotę Cienia, gorszą niż całe zło świata razem wzięte. To Jego wnętrze
-zamilkł na chwilę.

-Bardzo wyraźnie widzę Jego wpływ na ciebie-wskazał na Ronira.

-Przez Serce odwróciłeś się od Lamilidina, tak jak ja. To Jego wpływ.
Wasza ruda towarzyszka jest dużo gorsza.
Wszytko to wiem dzięki temu
-podniósł rękę z niepozornie wyglądającym czarnym kamieniem.
Nagle kaszlnął krwią i skulił się, blednąc do tego stopnia, iż widać było całą siatkę żył. Oczy uciekły w głąb czaszki.
Chwilę później przez skórę zaczęła prześwitywać czerwień mięśni, a kiedy odezwał się, jego głos nabrał nienaturalnego, niskiego pogłosu.

-To upadła tytanida. Dawno temu rządziła tym terenem. Uznawano ją za bóstwo i nazwano Zimną Dziewicą.
W końcu miała dosyć i zniknęła stąd razem ze swym przekonaniem o swej niezwyciężoności.
Miała pecha, gdyż trafiła na Carthana la Sirna, nazywanego Salvadorem, lecz kiedy Druid uwięził go w Darfanilionie, Nekromanta ściągnął ze sobą część najsilniejszych bądź najcenniejszych sług.
Terea została uwięziona wraz z nim, a jako ta, która ośmieliła się podnieść rękę na Salvadora, została skazana na podwójne uwięzienie
- w Darfanilionie z ręki Druida oraz w puszczy, do czego przyczynił się Salvador.
Ten ostatni wypuścił ją z podwójnego więzienia, gdyż jako jedna z nielicznych była wystawiona na niszczycielskie działanie Serca i przeżyła-kardynał wypowiadał wszystko jednym tchem. Od pewnego czasu dusił się, ale jakaś siła nie pozwalała mu zaczerpnąć tchu.

Nagle gwałtownie nabrał powietrza. Było go więcej niż były w stanie pomieścić płuca, choć jakimś cudem nie rozerwały się. Przypominał teraz duży balon.

-Sądził, że choć pozbawiona pamięci z przeszłości, jakimś cudem wyczuje ją, uwięzioną w przedmiocie.
Mój stwórca miał rację. Wyczuła mnie, ale nie potrafiła rozpoznać. Jak niby miała to zrobić, skoro mnie nie pamiętała?
W tym czasie kardynał został ściągnięty przeze mnie, by uratować Pierwszego Ministra.
Wizja przyszłości przedstawiona przez Nirallę pomogła mi podjąć decyzję o ujawnieniu się.
To dzięki mnie oni są tutaj
-roześmiał się gardłowo... to, co znajdowało się przed wami nie przypominało już kardynała.
Postać kapłana stopniowo zmieniała się.
Zaczynała czernieć, by w końcu stać się jedynie cieniem, wpatrującym się w was śnieżnobiałymi oczyma.

-Pomogę wam, ale dla siebie. Nie mam zamiaru ginąć. Nie podporządkuję się wam-odezwał się, gdy nagle wejście do namiotu otworzyło się.

-Kardynał nie ma...-urwała nagle Ruda, zamierając. Szybko przygryzła wargę, najwyraźniej zastanawiając się skąd zna ten cień.
Nie wykazywała ani odrobiny strachu. Jedynie zamyślenie.
Wyglądała zupełnie tak, jak wtedy, gdy patrzyła na dziadka, u którego się zatrzymaliście.

-Poznajesz?-zapytał cień, a każdy z was dałby sobie głowę uciąć, że cienista istota uśmiecha się szyderczo.

-Skąd ja cię znam? Tylko nie mów, że z chatki, bo to wiem-powiedziała zła na siebie. Najpewniej za to, iż nie miała dostępu do pokładów pamięci, które zagięły przed uwięzieniem w Darfanilionie.
Oczy stworzenia pociemniały, a kiedy się rozjaśniły, Ruda zbladła.

-Aha-powiedziała krótko.

Nagle namiot uniósł się w powietrze, opadając kawałek dalej. Zobaczyliście, że jesteście otoczeni przez żołnierzy kardynała. Każdy miał obnażony miecz.
Podnieśliście się na nogi, gotowi do obrony.

-Mordercy-warknął dowódca. Aura strachu omiotła wszystkich, nie pozwalając ruszyć się nikomu.

-Nie przypisujcie im chwały, na którą nie zasługują. Kardynał zginął z mojej reki. Nieświadomie ofiarował mi duszę i umysł, a teraz już nie jest mi potrzebny. Dlatego nie żyje-przybrał postać dziadka, będącego jednocześnie Widmem, które spotkał Ronir.

W jego oczach czaił się ten sam błysk rozbawienia.

-Wy wszyscy-wskazał na otaczający was krąg ludzi.

-Wy przecież nie żyjecie, więc co wy tu robicie?-zapytał z figlarnym błyskiem.
Każdy ze wskazanych padł na ziemię, zaś po chwili wystrzelił od nich eteryczny strumień.
Widmo od razu go pochłoną.

-Sprytne. Przekonałeś ich, że nie żyją. Wtedy ich wnętrze jest otwarte-odezwała się Ruda bardziej do was niż do starca.

-Może pobawimy się tak jak kiedyś?-wyszczerzyła się Terea. Nie wiadomo skąd nabrała ogromnej pewności siebie.

-Tak bardzo chcesz umrzeć, dziecinko?-roześmiał się starzec.

-Tym razem będzie inaczej. Prawda Renevirze?

-Owszem-odezwał się ktoś stojący kilka metrów od Rudej. Był to wysoki mężczyzna w czarnym garniturze z kamizelą oraz butach dopasowanych do swego ubioru.
Miał na sobie czarną koszulę z czerwonymi elementami oraz złotymi guzikami.

-Ty również nie dasz mi rady-powiedział Widmo, choć nieco spuścił z tonu.

-Być może i bym nie mógł, gdyby nie jedna rzecz-powiedział, kręcąc głową.
Wyjął ręce zza pleców, zaczynając się przyglądać przedmiotowi w swoich dłoniach.
Był to długi obsydianowy krzyż.

-Mój Mistrz w swej nieskończonej mądrości powierzył mi pewną tajemnicę. Przewidział, że wchłoniesz Serce Cieni i Serce Mroku oraz kilku ludzi. Dlatego trzeba ci wbić materialną powłokę Serca Nocy w głowę-wyjaśnił kulturalnie, przyglądając się krzyżowi, który zaostrzył się na końcu.

-Dziękuję, że mnie poinformowałeś-wyszczerzył się starzec. Jednym machnięciem ręki sprawił, iż Renevir zniknął.
Obsydian upadł na ziemię.

Nagle Wampir pojawił się za plecami Widma. Błyskawicznym ruchem wbił staremu mężczyźnie krzyż w potylicę.

-Acra entin verera olindrel ecta esti-powiedział, kłaniając się przeciwnikowi, cofając się jednocześnie o kilka kroków w tył.

-Gdzież moje maniery. Zapomniałem się przywitać-stwierdził Renevir, patrząc jak Serce Nocy unieruchomiło Widmo.
Powoli starzec stawał się coraz mniej materialny. Z jego oczu wychodził coraz większy ból.

Po chwili Widmo zniknął, a krzyż upadł, zmieniając się w pochwę i miecz.
Wampir szybko przypiął go sobie do pasa.

-Szlachetne Panie i mężni Panowie. Serce Nocy było rozproszone po całym świecie. Tkwi w każdej osobie, ale centrów było wiele.
Oczywiście dopóki nie znaleźliście kilku z nich.
Wasza świadomość oraz wiedza przyciągnęła do was Serce. Wiedzieliście, że to jest jedno z centrów.
To nie pozwoliło uciec. Dziękuję za pomoc w poszukiwaniach
-skłonił się, zaczynając znikać.

-Aha... Zapomniałbym-machnął ręką w kierunku Cienia i Rudej, którzy natychmiast zniknęli.

-Mój Pan chciał, by dołączyli do niego. Z waszego towarzysza będzie dobry Wampir. To jego nagroda-wzruszył ramionami wyjaśniając.

Za chwilę zniknął, kłaniając się.
Na jego miejscu pojawił się obsydianowy topór opatrzony bilecikiem: Borin.
Obok leżał miecz z tego samego materiału. On również był podpisany: Ronir.

Najwyraźniej każdy dostał jakąś nagrodę za współpracę, a jednocześnie wiadomość, iż zadanie dobiegło końca.
Tylko gdyby jeszcze ktokolwiek zdołałby się chociaż chwilę potrudzić, by poinformować was, jak się stąd wydostać...

Alaron

Epilog


Trzask palącego się w kominku drewna był jedynym dźwiękiem wypełniającym pokój, jednakże światło płynące od ognia okazało się mniej śmiałe.
Nie wychodziło daleko poza obręb kominka, przeważającą część pokoju pozostawiając w półmroku lub całkowitych ciemnościach.

Trzy ściany, w tym ta najdłuższa, zawierająca kominek, zrobione były z czarnego kamienia.
Ostatnią tworzyły drewniane półki o tej samej barwie, zawierające książki w zazwyczaj ciemnych oprawach.

Najwyraźniej właściciel lubował się w ciemnych kolorach.
Przewidywania te potwierdzał ciemnoczerwony dywan przykrywający podłogę stworzoną z takich samych kamieni, co ściany, na których wisiały obrazy wyobrażające czarnoksięskie bitwy.

Jedynie największe płótno usytuowane nad kominkiem przedstawiało inny wizerunek.
Znajdowała się tam wizja wiru czarnej magii wśród mgieł mroku.

Wokół niego utworzony był półokrąg pięciu wygodnych, głębokich foteli z przyciemnianego hebanu. Ich miękkie obicie doskonale współgrało z barwą dywanu.

Środkowe, największe z siedzisk zajmował wysoki, blady człowiek zasłonięty przez kurtynę czarnych włosów, skrywających bezkresne, mroczne oczy wpatrzone w czytaną przez siebie książkę.
Na chwilę oderwał wzrok od lektury, lustrując pomieszczenie lodowatym wzrokiem, który szybko przeniósł na zdobienia swej czarnej szaty.

Z trzaskiem zamknął wolumin, odsyłając go na miejsce siłą swej myśli.
Tom oprawiony w skórę ze srebrnymi zdobieniami wzniósł się w powietrze, powoli szybując w kierunku wolnego miejsca na półce.
Wsunął się tam i natychmiastowo zamarł.

Tymczasem Lisz chwycił swój kostur w kolorze pokrywającym się z barwą szat, zaczynając się przyglądać kryształowi na szczycie.

-Spóźnia się-stwierdził fakt Druid siedzący najdalej po lewej stronie od Salvadora.
Miał on pewne cechy wspólne z Czarnoksiężnikiem, zaś jedną z nich były kolory płaszcza, rękawiczek, butów oraz włosów.
Jego zarost uformowany był w bródkę okalającą usta.
Ciemne oczy Elementalisty bezlitośnie wbijały się w rozmówcę.

Obok niego znajdował się brat bliźniak mężczyzny, który przerwał ciszę - Silvarin Elessedil. Jedyną różnicą między nimi były bronie, którymi Silvarin był niemalże obwieszony.

-Renevir nie zawodzi. Szczególnie z moimi instrukcjami-odparł z niezachwianą pewnością.

-Twój Wampirek ma do czynienia z Sercem Nocy groźniejszym niż go ostatnio wszyscy widzieliśmy.
Nie wiesz, ze Serce Nocy wchłonęło Serce Cienia, Mroku, Moru i Śmierci?
-zapytał człowiek w śnieżnobiałej szacie.

Był on przeciwieństwem większości zgromadzonych.
Kolor jego skóry był jeszcze jaśniejszy niż ten zajmujący oblicze Lisza, gdyż był pozbawiony błękitno-zielonego akcentu.
Długa broda posiadająca pięć zaplecionych warkoczyków oraz włosy z pasmami odgarniętymi ze skroni i związanymi w górnej części potylicy zlewały się z oślepiającą bielą szaty, odbijającą niewspółmiernie więcej światła niż na nią padało.
Największe zdziwienie mogły budzić rękawice wraz z butami. Szczególnie te ostatnie powodowały zaskoczenie, ponieważ nie było na nich ani śladu kurzu, błota bądź jakiegokolwiek innego zabrudzenia.

-Twoje Serce Iluzji również wchłonęło Serce Eteru. Zapomniałeś Veliorinusie? Tak samo jak Serce Natury wchłonęło wszystkie Serca Żywiołów.
Identyczny los spotkał Serca Krwi, Szału i Bitwy, jednocząc się z Sercem Wojny.
Serce Sprawiedliwości i Prawdy połączyły się z Sercem Światła.
Tak, wiem to wszystko
-odparł lodowato Czarnoksiężnik.

-Nie chciałem, byś odebrał to jako przytyk do swoich dzieł, tylko jako podkreślenie wzrostu potęgi tego przedmiotu-wzruszył ramionami bezwiekowy Veliorinus Pholsoth.

-Wiem co chciałeś powiedzieć, lecz ja w tej sprawie zabrałem już głos. Nie lubię się powtarzać. Specjalnie dla ciebie to zrobię, choć ostatni raz: Renevir nigdy nie zawodzi-mróz bijący od Lisza z pewnością mógłby w jednej chwili zmrozić wodę.
Zapadło długotrwałe milczenie przerwane w końcu przez gospodarza.

-Zaproponowałbym wam księgę, gdybym nie wiedział, że żadna was nie zainteresuje bądź nie wzbudzi obrzydzenia-spojrzał wymownie na mężczyznę siedzącego najbliżej niego po prawej stronie.

Była to osoba o szlachetnych, choć nieprzeniknionych i srogich rysach, choć niezwykle ciemnych, rozsiewających mrok oczach oraz włosach.
Znać w nim było umiejętność walki chociażby po rozwiniętej muskulaturze skrytej pod zbroją.
Niemniej jednak zostawiała ona odsłonięte cale ręce.
Największe zdumienie mogły wzbudzić trzy pary kruczoczarnych skrzydeł, informujący kim jest przybysz.
Upadły Serafin.

Ten zignorował przytyk Nieumarłego, dalej wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
Zapadło kolejne przytłaczające, ciężkie niczym kurtyna teatralna, milczenie.

Nagle brutalnie przerwało ją niecierpliwe, gniewne bębnienie palców o poręcz.
Wszyscy spojrzeli w kierunku jego źródła, którym był brat bliźniak Druida. Ten widząc, iż skupił na sobie uwagę, z irytacją pokręcił głową i prychnął pogardliwie.

-Coś ty taki niecierpliwy?-zapytał spokojnie Sidrim Meririmon Achalane.

-Słyszysz? Coś tu za szybko tyka. To odliczanie przed eksplozją, a ty się dziwisz, że jestem niecierpliwy. Czy ci się w tej Aniołkowatej główce czas nie popieprzył przypadkiem?-zapytał ze złością Silvarin, po czym od razu zwrócił się ku Nekromancie.

-Twój Wampir mógłby się pospieszyć-warknął Pólelf.

-Trzeba było iść z nim-warknął.

-Nie bądź głupi. Wiesz, że jestem potrzebny tutaj. Tak jak każdy z nas-roześmiał się pogardliwie Wojownik.

-Właśnie, dlatego poszedł Renevir. Przypominam, że mój młody podopieczny ugnie się jedynie przed Gigantami, Tytanami i Bogami, o nas nie wspominając.
Sami rozumiecie, że jestem całkowicie spokojny.


-Z tego powodu część z nas obawia się o powodzenie jego zadania. Tytani bez zastanowienia klękną przed Sercem Nocy-Druid odezwał się niskim, wibrującym głosem.

-Część z nas? Raczej wszyscy prócz martwiaka-syknął Silvarin. Gdyby nie nacechowanie emocjonalne, bracia byliby nie do rozróżnienia.

Alaron westchnął jedynie, kręcąc głową.

-Większość, ponieważ ja również nie obawiam się o naszego Wampirzego przyjaciela. Jest słabszy niż Serce, ale dużo sprytniejszy.
Założę się, że nie będzie potrzebował wysilać się specjalnie by oszukać nasz cenny przed...
-urwał.

Nagle tuż przed kominkiem pojawił się Wampir, skłaniając się dwornie zgromadzonym, zachowując kolejność, którą nakazuje szacunek oraz grzeczność.
Zaczął od swego Mistrza, przechodząc do braci, by w końcu skłonić się Iluzjoniście oraz Mrocznemu Paladynowi.

-Mów-polecił krótko Salvador, zaś Renevir uśmiechnął się przebiegle, odpinając od pasa obsydianowy miecz, który położył u stóp Czarnoksiężnika.
Relikt wzniósł się w powietrze, by w końcu wylądować na kolanach stwórcy.

Miecz błyskawicznie uległ przemianie, stając się nieregularnym, czarnym kryształem wielkości pięści.

-To nie było trudne. Serce najlepiej widzi mrok. Nie było dostatecznie mądre, by domyśleć się, iż zastosowałem mentalne lustro, które odbiło moje wnętrze we wskazane przeze mnie miejsce.
Ja stałem cały czas za starcem, którego postać przybrało Serce, a kiedy zniszczył odbicie mojej osoby, był przekonany o swym sukcesie.
Odsłonił się psychicznie, co było niezbędne do przywrócenia dawnego porządku.
Prosta sztuczka
-uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując kły.

-Przekazałeś tym osobom wynagrodzenie?-zapytał Czarnoksiężnik.

-Mój Panie, taki dostałem rozkaz. Od ciebie Mistrzu. Jakże mógłbym go nie wykonać?-Wampir skłonił się ponownie, lecz Lisz już nie zwracał na niego uwagi.

-Trochę sobie poszalałeś na nasz koszt. Teraz już się nie wywiniesz-odezwał się z mściwą satysfakcją.

Każdy wiedział co Salvador robi. Rozpruwał na strzępu każdą linie obrony Serca, znając je na wylot tak jak nikt inny.
Nagle roześmiał się szyderczo, bezlitośnie niszcząc ostatni bastion obrony arcyreliktu.
Ponownie zwrócił twarz ku Renevirowi.

-Tobie również należy się nagroda-tuż po wypowiedzeniu tych słów, ciemność wokół Wampira zaczęła się zacieśniać, dusząc ofiarę i obezwładniając.
Oczy Renevira rozszerzyły się gwałtownie, a ból szarpnął cała jego istotą, skręcając go tak jak wyżyma się mokra ścierkę.

Wszystko ustąpiło równie gwałtownie jak nadeszło, zaś nieumarły padł na podłogę, wspierając się na rękach. Dyszał ciężko, nie mając siły na podniesienie się.

Widząc to, Salvador machnął ręką. Mężczyzna błyskawicznie znalazł się w pozycji wyprostowanej, lewitując.

-Teraz musisz odpocząć. Jeszcze jedno. Nie klękaj przed Tytanami. Nie warto-uśmiechnął się widząc zdumione spojrzenie Wampira, który z trudem ukłonił się.
Pozwoliła mu na to radość z tak cennego daru oraz bezgraniczny szacunek do swojego Mistrza.

Chwilę później zniknął, a w pokoju ponownie zaległa cisza.

-W historii nasze zebranie będzie nazwane Pierwszym Szczytem Darfaniliońskim. Wszyscy się zgadzają?-zapytał Alaron.

-Dobrze-powiedział, widząc skinięcia głową każdego.

-Do czasu Drugiego Szczytu Darfaniliońskiego zajmę się Sercem Nocy. Proponuję, by na owym drugim spotkaniu zebrać wszystkie Serca-kiedy to powiedział, wszystkie spojrzenia skierowały się na niego.

-Niech tak będzie-stwierdził Salvador, po czym wstał i położył Druidowi Serce Nocy na dłoni.

-Słyszysz? Coś tu za szybko tyka. Zatrzymaj ten diabelski zegarek-odezwał się Czarnoksiężnik wyraźnie chcący mieć to rozstanie już za sobą.
Już drugi raz jego dzieło nie mogło zostać u niego.

-Wybaczcie Panowie, ale jestem zmęczony. Czujcie się jak u siebie-powiedział, po czym chwycił kostur i zniknął w czarnych oparach.

Pozostali wpatrzyli się w ogień, natomiast bezruch przerwał Iluzjonista.

-Na mnie czas. Powodzenia Druidzie-odezwał się silnym głosem bez wieku. Rozwiał się jak mgła.

-Ja również nie mogę dłużej zostać-Sidrim skinął głową. Oślepiający błysk obwieścił jego odejście.

-Zostaliśmy sami-odezwał się Druid w zamyśleniu.

-Nie długo, bracie. Rozpieprz ten zegarek-uśmiechnął się lekko Silvarin. Rozciął palcem powietrze, otwierając sobie portal, do którego wszedł, a ten zamknął się za nim.

Alaron spojrzał na kamień.

-Mamy coś do roboty-westchnął, po czym zniknął. Od tak po prostu.

***

-Znaleźliście zastępczy Filar?-zapytał król stojących przed nim Magów.

-Tak, Panie, choć nie jest aż tak utalentowany jak Alvaien-odezwał się jeden z mężczyzn w białej szacie.

-W takim razie przeszkolcie go do jego zadania. Jutro zaczynamy-powiedział chłodno król.

-Królu, proszę, byś zmienił decyzję-odezwał się niski, wibrujący głos należący do osoby w równym stopniu niechcianej jak niespodziewanej.
Zza jednego z posągów wyszedł wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem na głowie.
Skrył dłonie w rękawach, wchodząc na czerwony dywan.

W powietrzu zawirowała magia płynąca od wszystkich Magów oraz Bezimiennych, lecz niczego nie zdołali dokonać.
Ich zaklęcia ześlizgnęły się po Druidzie jak łyżwiarze mknęli po lodzie. Z tą różnicą, iż łyżwy zostawiały ślady na tafli.
Zaklęcia nie uczyniły najmniejszej szkody.

-Odejdź, póki możesz. Pierw jednak powiedz jak przedostałeś się przez nasze zabezpieczenia. Kogo mam ukarać?

-Królu, proszę poraz ostatni. Później zacznę żądać. Jeśli wtedy nie dostanę tego, czego chcę, po prostu to sobie wezmę.
Ocal twarz, Królu. Okaż swą wspaniałomyślność, dając mi to o co jak na razie proszę
-powiedział zmieniającym się powoli głosem. Coraz mniej było w nim z prośby.

-Ocal twarz, Druidzie. Odejdź nim cię wyrzucimy bądź zabijemy-odparł niewzruszony władca.

-Straciłeś swoją szansę. Żądam zaprzestania tych działań. Natychmiast-powiedział z irytacją narastającą w głosie.

-Liczę do dziesięciu, Druidzie. Lepiej, żeby po zakończeniu odliczania ciebie tu nie było. Raz.

-Nie rozumiesz, że wywołasz zbyt silną magię? Nie zdołacie nad nią zapanować...

-Siedem-przerwał mu władca Wysokich Elfów.

-Dobrze. Odejdę. Chciałeś jednak wiedzieć jak się tu dostałem-powiedział, zaś jego rozmówca spojrzał na niego z uwagą.

-Dzięki temu-wyjął z kieszeni czarną czaszkę jakiegoś stworzenia. Emanowała złą, ciemną energią.

-To jest Serce Nocy. Ono pozwoliło mi tu wejść-rzekł spokojnie, uderzając mentalnie w obiekt trzymany w dłoni.

Nagle jego świadomość rozdwoiła się. Jedna część patrzyła na Elfy, które łapczywie chłonęły wzrokiem trzymany przez niego przedmiot.

Druga część stała na ścieżce pogrążonej w ciemności. Zaczął podążać wzdłuż niej, omijając niewidzialne pułapki.
Zdawał sobie sprawę z tego, że musi się pospieszyć, a kiedy tylko o tym pomyślał, otoczenie zaczęło przemykać pod jego stopami z prędkością cwałującego konia.

W oddali zamajaczyła szybko zbliżająca się ściana. Kiedy była już na wyciągnięcie reki, wszystko dookoła zniknęło.
Druid zaczął spadać w dół, gdy nagle zatrzymał się, oczekując...

Wydobywające się znikąd kościste, oślizgłe dłonie chwyciły go w pasie, zaczynając ciągnąć w dól z przeraźliwą siłą.

Półelf odsłonił zęby w grymasie złości, błyskawicznie chwytając myślą to, co uciskało jego brzuch.
Brutalnie ścisnął ręce, które zatrzeszczały, łamiąc się jak zapałki. Równie okrutnie wyrwał je i odrzucił na bok.

Chrząknął pytająco. Spodziewał się czegoś więcej.
Gwałtownie wystrzelił w górę ku najciemniejszemu punktowi...

-To właśnie ten przedmiot był mi drogą przez wasze bariery. Teraz będą waszą zgubą-powiedział bezwzględnym, mściwym głosem.

Z Serca wystrzeliły czarne promienie, zbierając się w ogromną, przenikającą wszystko chmurę.
Wszystko czego dotknęła, pogrążało się w ciemnościach.
W końcu dookoła zapadły nieprzeniknione ciemności.

Z upływem czasu podnosiło się coraz więcej krzyków bólu, by w końcu zlać się w jeden, histeryczny, rozpaczliwy wrzask.

-Teraz już nic wam nie pomoże. Tak jak nic nie widzieliście do tej pory, tak nie będziecie mieli szansy na zobaczenie czegokolwiek. Spoczywajcie w ciemnościach na wieki-odezwał się Druid ze stoickim spokojem.

Przyglądał się oczom wszystkich Wysokich Elfów, które teraz stały się idealnie czarne.
Ślepe Elfy biegały w bezładzie, rozbijając się żałośnie o kolumny. Inni, bardziej przytomni atakowali Alarona na ślepo.
Zawsze chybiali.

Jeszcze inni usilnie próbowali zdjąć urok siłą własnych zaklęć bądź jednoczyli się, próbując zdjąć klątwę wspólnie.
Wszystko to było z góry skazane na porażkę.

-Cofnij to! Cofnij! Proszę-wyjęczał król, padając na kolana, lecz oprawcy już tam nie było.
Zniknął tak jak przyszedł. Wszedł za posąg Smoka, przenosząc się w niezmącony spokój puszczy Eliorini ve'Nellion.

Wiedział jak zdjąć przekleństwo Serca Nocy. Wysokie Elfy musiały poprosić o pomoc ludzi lub dać światu kolejne pokolenie. Na dzieciach nie ciążyła ślepota.

Niewielu było takich, którzy w przyszłości zdołali przełamać swe opory i wyjść poza barierę stworzoną przez siebie.
Jeszcze mniej osób było skłonnych poprosić kogokolwiek o pomoc nie mówiąc o udaniu się z tą prośbą do ludzi lub natury.

Ci, którzy tego dokonali, otrzymali nagrodę. Klątwa została zdjęta.

Tymczasem Druid Siedział na zwalonym pniu, przyglądając się Sercu Nocy, trzymanemu w dłoniach.
Rozmyślał o Wysokich Elfach, przyszłości, udaremnionemu dostaniu się czystej destrukcji do tego świata, ale również o pozostałych Sercach.

Wyjął z kieszeni Wisior Prawdy i położył na dłoni obok Serca Nocy, po czym posłał telepatyczną wiadomość Fillinowi.
Ma być gotowy na przyjęcie gości.

Druid uśmiechnął się gorzko.

Trzeba było znaleźć pozostałe Serca. Serce Natury, Iluzji, Światła i Wojny. Należało je znaleźć jak najszybciej.

Druid - Elementalista Alaron Elessedil miał już pomysł jak tego dokonać...

 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172