lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Wiedźmin/storytelling] Życiodajne soki (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/5371-wiedzmin-storytelling-zyciodajne-soki-18-a.html)

Zapatashura 31-10-2010 22:21

do Francesci de Riue

lipiec, Wyklęty Las, Rivia

Las wydawał się być bardzo pusty, gdy wampirzyca czekała na nadejście zmroku. Bez towarzyszącej jej Anji wszystko było takie... cóż, ciche. Tylko że z Anjią wcale nie było głośniej, a mimo to Liskowi czegoś brakowało. Owszem, przejdzie jej za dzień czy dwa, ale akurat tego dnia uczucie było bardzo nieprzyjemne, szczególnie w połączeniu z nudą. Do wieczora było bowiem bardzo daleko, a w lesie nie było niczego do roboty.

(...)

Na szczęście zmierzch przyniósł zmiany. Noc zawsze była dobrą porą dla wampirów, naturalną jak dzień dla ludzi. Oczywiście ludzie w dzień nie potrafili zmieniać kształtów, lecz od metafor nie można wymagać nadmiernej precyzji.
De Riue mogła bezpiecznie przemienić się w nietoperze i wzbić w ciemne niebo, zostawiając za sobą las, którego tak bali się okoliczni mieszkańcy. Wiatr okazał się być dla Liska niekorzystny i jak na złość wiał na wschód, kiedy cel podróży znajdował się dokładnie w przeciwnym kierunku, dla nosferatu było to jednak jedynie uciążliwością, a nie realną przeszkodą. Powietrzne prądy w najgorszym przypadku mogły Francescę spowolnić. Forma nietoperza niestety znacznie pogarszała wzrok, przez co de Riu nie mogła oglądać łuny ognisk nad zachodnim brzegiem Loc Eskalott, ale nie mogły one być bardziej intrygujące z powietrza, niż z ziemi gdy dwa dni temu zwiedzała przybrzeżną wioskę.

Skórzaste skrzydła pozwalały poruszać się ze sporą prędkością, więc późną nocą (lub bardzo wczesnym rankiem, jak kto uważa) wampirzyca znalazła się pod mahakamskimi górami. Walka z wiatrem porządnie Liska wymęczyła i nie miała już chęci lecieć dalej. Do Riedbrune, nawet powietrzem, musiało być z pięć dni drogi, a i to przy założeniu, że wiatry byłyby pomyślne. W obliczu tak długiej podróży nie było sensu przemęczać się już w pierwszym dniu. Lepiej było znaleźć sobie jakieś wygodne miejsce do wypoczynku, od dawna już bowiem Francesca nie miała okazji spać w łóżku.
I jak na złość wszystko wskazywało na to, że znowu nie będzie jej to pisane. Podnóże gór zdawało się być kompletnie wyludnione. Na miasta de Riue nawet nie liczyła, ale wypadałoby by rivijczycy mieli gdzieś w okolicy osadę. I mieli, chociaż jej odszukanie trochę czasu zajęło.

Była to praktycznie górska wioska, której mieszkańcy ani chybi żyli z wypasu kóz. Nie było w niej żadnych szans na luksusy, ale ostatecznie dach nad głową, to dach nad głową. Dałoby się też pewnie coś w wiosce zjeść, a po wielogodzinnym wysiłku Francesca była całkiem głodna jak na standardy swej nad wyraz wytrzymałej rasy.
Gdy Lisek zdecydowała się wioskę odwiedzić, nadszedł już świt i miejscowi budzili się do życia. Porządek dnia rozpoczynał piejący kogut, na którego znak mężczyźni wychodzili ze swych chat aby doglądać swojej trzody. Przybycie de Riue zostało zauważone bardzo szybko i wzbudziło dość nienaturalne zainteresowanie. Dwóch co śmielszych pasterzy podeszło bliżej do przybyszki, a jeden przywitał się i zapytał z żywym zainteresowaniem.]
-Czy nic panience nie jest? Sama taka... zbójcy napadli, abo inna tragedyja się wydarzyła?

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

-Atmosfera jak w rodzinnym grobowcu. Zawsze tak tu bywa?- krasnolud podniósł wzrok znad kufla i spojrzał na Rennarda obojętnie.
-A to zależy, czy wy ludzie, upijecie się na wesoło, czy na smutno- odrzekł z bardzo ciężkim, trudnym do zrozumienia akcentem.
- Na śmierć...albo utratę przytomności.-odparł Rennard, któremu nastrój miejsca też się udzielił. Spytał brodacza.-Nietutejszy jesteś ?
-Co mnie zdradziło? Nadmorska opalenizna?- spytał kwaśno brodacz.
-To też- odparł de Falco ironicznie się uśmiechając. Po czym dodał.- Wybacz to porównanie, ale pasujecie do tej karczmy jak... wół do karety.
-A to niby czemu?
-Akcent chociażby- wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła.- No i... zwykle wasz lud stołuje się w lepszych lokalach. Poza najemnymi wojakami, oczywiście.
-Tak, bo krasnolud musi być albo bankierem, albo najemnikiem. My już tak mamy, ssamy to z matczynego cycka- burknął brodacz, tak że ledwo szło go zrozumieć.
-Taaa... ale zazwyczaj...- Rennard zastanawiał się jak to ująć, tak by nie urazić krasnala- jest cenionym pracownikiem. Dobrze opłacanym.
-Bo zna się na robocie i nie opierdala.
-Właśnie- stwierdził Rennard, wzruszył ramionami.- A to jest karczma dla gorzej opłacanych.
-Ale piwo sprzedają- zauważył, słusznie nawet, krasnolud.
-Wszędzie piwo sprzedają- odparł Rennard, wzruszając ramionami.- Nawet w zabitych dechami wiochach, mają swojego sikacza. Ważne jest... jakie piwo sprzedają.
-Marne, skoro już o tym mowa.
-Właśnie...- mruknął de Falco, spojrzał na krasnoluda.- A wy się upijacie z nudy, czy ze zgryzoty?
-Ja się nie upijam, ja gaszę pragnienie- odpowiedział cierpko nieludź.
-Jeśli o mnie chodzi, wolę gasić pragnienie czymś lepszym.- Rennard spojrzał krytycznie na zawartość swego kufla.
-To idź pan gdzie indziej, zamiast marudzić- swoją drogą cierpliwość miał brodacz ogromną.
-Gdzie indziej, to by mnie żona złapała. A z ranną nogą ciężej się ucieka- odparł de Falco.
-Pana problem, nie mój.
Na to de Falco nie raczył odpowiedzieć, bo i po co? Krasnolud nie leżał w kręgu jego zainteresowań, a ciągnięcie rozmowy w kręgu jego interesów. Więc łykał w milczeniu tutejsze piwo, bardziej zainteresowany osobami wchodzącymi, niż tymi co byli już w środku.

A wchodzących jakoś brakowało. Ruch był potwornie niemrawy, a jak już ktoś przychodził, to nijak de Falco nie interesował: ot robol jakiś prosty, raz wściekła żona szukająca męża ochlapusa. Nuda, nuda, nuda.
"Pies trącał taką robotę"- ziewnął de Falco przyglądając się temu miejscu. Postanowił poczekać jeszcze godzinkę, dwie...a potem wrócić się do poprzednio odwiedzanej karczmy. A nuż spotka poznaną już wcześniej grupkę poetów. Nawet jeśli nie uda się z nich wyciągnąć nic nowego, to i tak nie będzie to większa strata niż tutaj.

(...)

"Usta kapitana" tego wieczoru, późnego zresztą, całkiem były tłoczne i rozweselone. Gdy de Falco wszedł do środka, w najlepsze trwała potańcówa a zapach taniego piwa prawie zwalał z nóg. Lud prosty z powodów jakichś się bawił, a może nawet i bez powodu. Czasem przecież wystarczy sam alkohol.
Rennard wzrok swój wytężał by w nie najlepiej oświetlonym wnętrzu odnaleźć jakąś twarz znajomą i szczęście mu dopisało. Przy szynku, z głową sennie na bok przechyloną, siedział Mark- poeta, który ułożył list dla "damy" de Falco.

do Sentisa

lipiec, jezioro Loc Eskalott, Rivia

Wiele nad jeziorem było par, które księżyc na niebie i ciepła pogoda sposobiły do karesów. Sęk tylko w tym, że wiele było nad jeziorem par, które sposobiły się do karesów. A to oznacza, że na karesy owe nie było specjalnie miejsca ani prywatności. Ognisk paliło się tyle, że było jasno prawie jak w dzień, to i łaskawa noc nie mogła okryć nikogo zasłoną intymności. I niestety, choć się chciało to się nie dało.

(...)

Rankiem z kolei spać się nie dało, bo skoro świt do swych zawodów przystąpili rybacy. A tak naprawdę, to przystąpili nawet przed świtem, łódki swe spuszczając na głębszą wodę i rozpoczynając turniej połowów. W związku z tym, wśród plusku wody i entuzjastycznych "trzymaj sieć do cholery", albo "bo ci podbierak w rzyć wsadzę" trzeba było wstać. Elfom jeszcze poszło to niezgorzej, ale d'hoine którzy dnia zeszłego z winem przeholowali cierpieli teraz straszliwe męki.
-A jednak jest tutaj zbyt tłoczno, aby było romantycznie- zaczęła jazgotać Ilia, a temat szybko okazał się dla niej równie dobry co każdy inny, by uzewnętrzniać się długo i nudno.

Szczęśliwie Sentis miał się czym zająć, musiał bowiem bowiem odnaleźć tego całego Yonema, a w takiej tłuszczy wcale nie było to takie łatwe. Z drugiej strony wypytywanie wcale nie było aż tak nieprzyjemne, bo rozochoceni świąteczną atmosferą ludzie byli jakby mniej opryskliwi i wrodzy niż zwyczajnie. A ludzkie kobiety...
Cóż, jednym ze zwyczajów Festiwalu Jeziora było to, że młode i ładne dziewczyny oblewane były wodą. Która się większym powodzeniem cieszyła, ta chętniej była oblewana. A ubrania w połączeniu z wodą miały tą właściwość, że stawały się bardziej przylegające i przezroczyste. W efekcie nietrudno było nad jeziorem natknąć się na miłe dla męskiego oka widoki.


Ilię jednak mokre niespodzianki omijały, ludzcy młodzieńcy nie odważali zbliżać się do elfki z kubłami wody. A może według nich elfka nie była warta oblania? Tak czy owak Ilia pozostawała suchutka jak wiór.

Rozpytywanie o Yonema to tu, to tam przyniosło wreszcie efekty. Sentis dowiedział się, że półelfi bard zwany Yonemem z Lan Exeter daje popis swych talentów w rybackiej wiosce w okół której wyrosły te wszystkie obozowiska i targowiska.
I faktycznie, w drewnianej chacie dumnie noszącej miano karczmy, rozlegał się dźwięczny, męski śpiew, który zebrał całkiem spore grono słuchaczy. Dość duże, by do barda po prostu nie szło się dopchać. Z nad głów zebranych dało się jednak dostrzec kaskady jasnych włosów i charakterystyczne, lekko szpiczaste półelfie uszy.


Złodziej wreszcie złapał jakiś porządny trop, choć warto by jeszcze znaleźć sposób by się z tym tropem zaznajomić.

Kerm 03-11-2010 20:38

Całus na dzień dobry to było równocześnie i dużo, i mało. Wszystko zależało oczywiście od punktu widzenia. Ale na staranie się o więcej czasu nie było ni możliwości, bowiem czas - złośliwy jak zawsze - gonił, a możliwości przy okazji ograniczał. Narzekać jednak Derrick nie miał zamiaru mając świadomość, że cieszyć się należy nawet z rzeczy małych. Tudzież cierpliwie warto czekać, aż owe małe rzeczy staną się większymi i więcej radości przyniosą.
Jeno problemu, póki małe, zwalczać warto było.

Po szybkim śniadaniu ruszyli w las.
Gdyby po uzbrojeniu przewodnika sądzić trzeba było, to na wyprawę orężną szli, gdyby po zachowaniu - to las pułapek był pewien i dzikiego zwierza, co rodzajowi ludzkiemu (a raczej istotom dwunogim) był wrogi.
Tak jedno, jak i drugie prawdą być mogło, bo wszak kłusownicy z tego żyli, że paści na ścieżkach różne stawiali, by zwierzynę chwytać, co prostsze było i mniej sił wymagające, niźli uganianie się po lesie za szybkimi stworami. No i trudno się dziwić, zwierzęta ludziom wrogie były, bo kto chciał być na pieczeń czy gulasz przerobiony, A że coś po lesie łaziło, wielkiego zapewne, z odgłosów od czasu do czasu dobiegających łatwo domyślić się można było.

Rozstanie nastąpiło gdy Valdo do granicy 'cywilizowanego' lasu ich doprowadził. Potem przewodnik zniknął czym prędzej, nie czekając aż go kto do dalszego przewodnictwa przymusi. I dość szybko się okazało, że dobrze zrobił, bowiem jego obecność w składzie przemierzającej las grupce mogłaby być niemile widziana, ze względu choćby na uprawiany przez niego zawód.
Dziewczyna z łukiem, chociaż bardziej dziwożonę przypominała niźli druidkę, z pewnością równiez kłusowników nie tolerowała.

- Dzień dobry - powiedział Derrick. - Czy idąc tą drogą trafimy do druidów? - spytał, nie nawiązując do niezbyt sympatycznego sposobu powitania.
Będąca najbliżej Talbitta Liliel, spojrzała na niego jakby upadł na głowę. I trochę trudno się jej było dziwić, bowiem pytanie było cokolwiek dziwne.
- Zawróćcie natychmiast i opuśćcie las - odpowiedź łuczniczki była natychmiastowa. Groźba w głosie wydawała się jednak nierealna, bowiem sam głos brzmiał jak u młodej dziewczyny, a nie zimnokrwistego mordercy. Z drugiej strony... może lepiej nie sprawdzać, czy to prawda?
Życzenie było wyrażone w sposób jasny i oczywisty. Ale w końcu nie po to tu przyszli, by odejść bez próby uzyskania informacji.
A że informacją tą nie była odpowiedź na pytanie 'Co mi zrobisz, jak nie posłucham?', zatem pytanie takie nie padło.
- Poszukujemy kogoś - odparł Derrick. - Kapłanki Lionory Aelbedh. Ponoć tutaj przebywa.
- Nie ma tutaj takiej
- kolejna natychmiastowa odpowiedź.
- Nie ma jej w tej chwili czy nigdy tu jej nie było? - spytał Derrick. Łuczniczka nie stwierdziła, że nie wie, o kim mowa, zatem jakaś szansa była, choćby niewielka...
Tym razem przerwa między pytaniem była wyraźnie dłuższa, a sama odpowiedź wydawała się być z pytaniem niezwiązana.
- Odejdźcie.
- Za względu na czyjeś zdrowie bardzo nam zależy na rozmowie z Lianorą
- nie ustępował Derrick.
- Tak jakby tę dziewuchę to obchodziło - syknął Drunin.
I może miał rację, bowiem w powietrzu świsnęła kolejna strzała, wbijając się w ziemię parę łokci obok Talbitta.
- Odejdźcie natychmiast.
Dziewczyna była dość monotematyczna, co samo w sobie było dość nudne. Nawet dodatkowe atrakcje w postaci kolejnej strzały nie pływały w dostateczny sposób na urozmaicenie rozmowy.
- Czy zamiast powtarzać w kółko jedno i to samo, zechciałabyś nas skontaktować z kimś, kto posiada nieco większy zasób słów? - spytał Derrick. - Wolałbym usłyszeć jakieś uzasadnienie takiej a nie innej decyzji.
- Jedynym uzasadnieniem są strzały. Opuścicie święty gaj, albo zginiecie
- łuczniczka zdążyła kolejny raz naciągnąć cięciwę.
- Z przyjemnością - odparł Derrick. - Jak tylko zamienię parę słów z kimś, kto mi powie, jak lub gdzie mogę porozmawiać z Lianorą.
- Na brody moich przodków, medyku. Ona gotowa jest nas zabić jak kuropatwę, jak nos wychylimy. Musisz pan jej działać na nerwy?
- zaoponował Gurd.
- To wy sobie idźcie, a ja poczekam - odparł Derrick. - W końcu po co macie się narażać. Jako medyk powinienem dbać nie tylko o moich pacjentów, ale i o towarzyszy podróży.
- I co pan osiągniesz gadając z głuchą? Odpowiedzi żadnych pan nie wyciągniesz
- krasnolud próbował przemówić Talbittowi do rozsądku.
- A co mi pozostaje? - odparł Derrick. - Albo porozmawiam z druidami i dowiem się czegoś o Lianorze, albo też hrabianka dalej pozostanie ledwo żyjącym warzywkiem.
- Natychmiast opuśćcie gaj!
- nakaz miał być wyraźnie powtarzany w koło Macieju.
- Jak pan widzisz, z nią se nie porozmawiasz - powiedział Gurd.
- Chcę zobaczyć się z jakimś druidem, a nie wysłuchiwać jakiejś marionetki, która nie potrafi robić nic innego, tylko powtarzać jedno i to samo zdanie - powiedział Derrick.
- No to mamy problem, bo marionetka nas nie puści - kwasno zauważył krasnolud.
- Cóż, czasami nawet na marionetki są sposoby - powiedział Derrick. - Ale ja bardzo chciałbym się zobaczyć z lalkarzem.
- Gdzie jest granica tego świętego gaju?
- zwrócił się do łuczniczki.
- Nie mogliście jej przegapić i na pewno ją znajdziecie zabierając się stąd - wypaliła łuczniczka.
- Nie zauważyłem - odparł Derrick - żadnej tabliczki z odpowiednim napisem. Ani też kamienia granicznego.
- Bo i ich nie trzeba. Zabierajcie się stąd
- ot, uparta dziewucha.
- Jak to 'nie trzeba', skoro są potrzebne, jako że granicy nie widać? - zdziwił się Derrick. - Przespaceruję się kawałek i znowu ktoś się będzie czepiać. A nie prościej byłoby odpowiedziec na moje pytanie?
- Prościej byłoby wynosić się z lasu.
- Las jest dobrem wspólnym
- odparł niewzruszony Derrick. - Od czasu do czasu każdy powinien móc nacieszyć się pięknem przyrody.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza przerywana tylko naturalnymi odgłosami przyrody. Kiedy nadeszła odpowiedź dziewczyny, wcale nie różniła się mocno od poprzednich treścią, była za to bardziej poirytowana.
- Tracę cierpliwość, wynoście się, albo zginiecie.
- Jak widać mam rację, skoro to oczywiste zdanie tak cię zabolało
- stwierdził Derrick. - Kto cię uczynił wielką strażniczką lasu? jakim prawem chcesz decydować, kto może tu przebywać, a kto nie? Dziewczynka wzięła łuk do ręki i od razu jej się wydaje, że jest panią świata, a wszyscy powinni słuchać jej rozkazów. Odmawiasz pomocy komuś, kto o nią prosi? To są, według ciebie, nauki druidów?
I zapadła cisza, przerwana tylko na chwilę przez szelest liści. Przeciągała się pół minuty, minutę. W końcu rozległ się damski głos, lecz należący do Liliel.
- Franca gdzieś zniknęła. Tylko nie wiem, czy to dobrze.
- Posiedzimy i poczekay chwilkę. Albo przyjdzie ktoś roządny, albo naślą na nas wilki czy niedźwiedzie - skomentował całe zdarzenie Derrick.
- Czemuż, ach czemuż, myślę że to drugie - burknął Drunin. I wkrótce okazało się, że jego marudzenie jest prorocze. Może i nie pojawiły się nigdzie niedźwiedzie, ale krasnoludowi robiło to małą różnicę.
- Kurważ mać! - zakrzyknął nagle. - Trafiła mnie jędza.
- Co? Jaka jędza?
- spytał Derrick, zastanawiając się, co stało się krasnoludowi.
Nie dane jednak było Talbittowi doczekać się odpowiedzi, zagłuszył ją bowiem ostrzegawczy krzyk Allora.
- Na ziemię!
Było jasne, że każdy rozsądny człowiek posłuchałby, jednak rozsądni ludzie nie włóczyli się po obcych krajach, tylko siedzieli w domach i zarabiali pieniądze.
Do Drunina nie było aż tak daleko, raptem pięć metrów, w dodatku w terenie porośniętym krzewami. Derrick co prawda wylądował na porastającym ziemię mchu, ale nie pozostał w miejscu, tylko ruszył ku krasnoludowi.
I kolejny raz leśna ciszę zaburzyły złorzeczenia.
- Szlag! - ryknął najemnik rzucając się ze swej kryjówki prosto na medyka. Nim jednak ciężkie żołnierskie cielsko przydusiło Derricka do ziemi dało się usłyszeć świst strzały i pojedynczy, metaliczny brzęk.
Atak na Drunina był zdecydowanym potwierdzeniem faktu, że byli tutaj nieproszonymi gośćmi. Należałoby dopaść łuczniczkę i zrewanżować się pięknym za nadobne, ale dopóki nie padły trupy, Derrick nie zamierzał przelewać krwi.
- Liliel, Gurd, wycofajcie się - powiedział.
- I ty też szefie, zabieraj się stąd raz - syknął Allor odpychając Derricka w kierunku w miarę bezpiecznych krzaczorów. Półelfka i Gurd byli w trochę gorszym położeniu, bo usytuowani byli bardziej na linii ewentualnych strzałów niż poza nią, lecz wybór był mało ciekawy: albo zaryzykują ucieczkę, albo poczekają na celny strzał. Najemnik miał jednak plan zgoła odmienny. Z tarczą wyciągniętą przed głowa i trzymając się nisko nad ziemią podbiegł do rannego Drunina pomagając mu podźwignąć się z ziemi.
- Dalej brodaczu, zanim zaczniemy wyglądać jak jeże.
Rozmyślając nad tym, że należałoby podnieść pensję Allorowi, lub też wypłacić mu dodatkową premię, Derrick zaczął się wycofywać, przy okazji usiłując równocześnie patrzeć w stronę Allora, jak i niewidocznej łuczniczki.
Najemnik wziął krasnoluda pod ramię i osłaniał go tarczą na ile tylko ta pozwalała. Odwrót przebiegał nadzwyczaj sprawnie, a kilka wysłanych "w pogoń" strzał utykało w pniach drzew.Grupa postanowiła zatrzymać się dopiero wtedy, gdy las trochę się przerzedził. Dalsza ucieczka nie wydawała się potrzebna, bo nie słychać było pogoni, a i żadne kolejne strzały nie miały miejsca.
- I to by było na tyle, jeśli chodzi o kontakt z druidami - powiedział Derrick podchodząc do Drunina. - Gdzie cię trafiła? - spytał.
- W ramię - odparł brodacz, przez zaciśnięte z bólu zęby. Strzała, z drzewcem ułamanym przy poniżej lotki, tkwiła w jego prawej ręce.
- Zająć się tobą od razu - spytał Derrick - czy też wytrzymasz aż dotrzemy w bardziej cywilizowane rejony?
- Za kogo mnie pan uważasz? Za brodatego niziołka?
- obruszył się Drunin.
- Za krasnoluda trafionego strzałą - powiedział spokojnie Derrick. - I to nie strzałą bogii miłości. Allor, masz jeszcze trochę tego samogonu, coś go dostał za byka?
- Ta
- rzucił tylko w odpowiedzi najemnik, nie spuszczając kniei z oczu.
- Daj. Trochę do gardła, trochę na ranę - powiedział Derrick.
Najemnik pogrzebał przez chwilę w swoich bagażach i wręczył samogon swemu pracodawcy.
Derrick nalał odrobinę do kubka i podał Druninowi. Nie zważając na protesty krasnoluda, który domagał się większej porcji i niemarnowania pozostałej ilości, wylał troszkę na ranę, a potem prowizorycznie zabandażował.
- Chwilowo wystarczy - powiedział, oddając flaszkę właścicielowi. - Ruszamy. Wychodzimy z tego lasu.

Asmorinne 06-11-2010 13:18

- Wprawdo medyka nie mamy, acz babę wioskową. Może pomoże panience...
- Potrzebuje tylko strawy i kąta do spania. Zapłacę – dodała na końcu, aby nie budzić wątpliwości. Fundusze co prawda się już jej kończyły, ale nie będzie szczędzić grosza, jeśli chłopi spiszą się dobrze. Musiała niezwłocznie poszukać chlebodawcy, a tak przy okazji krwiodawcy. >>>W końcu się normalnie zabawi, Anjia nie będzie dla niej balastem. Tak, samotność, ponownie tylko ona... tęskniła za tym. Tęskniła. <<<
- A panienka taka sama?
- Podróżuję sama, moi kompani zginęli w górach
- A gdzie dokładnie? – zaczęły padać niewygodne pytania.
- Nie znam tych gór, chciałabym odpocząć
- Tak, choćta za mną, karczmy nie mamy, ale u mnie panienka może znaleźć suchy kąt. Sam ino mieszkom, miejsca pod dostatkiem, strawa też się znajdzie- Francesca kiwnęła głową i poszła za mężczyzną. Drugi oddalił się w milczeniu, nie był zadowolony, że to właśnie jego sąsiad się wzbogaci. Wampirka była co najmniej wykończona, trudny lot pozbawił ja praktycznie wszystkich sił. Teraz nawet nie mówiła zbyt wiele, ani nie ruszała się zbyt szybko. Nabierała sił, czekała ją dalsza droga następnego dnia wieczorem. Tylko co można robić cały dzień w tak zapadłej dziurze? Jeszcze się tym nie martwiła. Najważniejszy był odpoczynek i ciepło. Zimno co prawda jej nie przeszkadzało, ale jakoś tym razem odzyskiwała siły nieco szybciej. Kolacja jej bardzo smakowała, widać było iż mężczyzna, przyłożył się do swojego zadania, nawet posiadał umiejętności kulinarne. Chociaż niewiadomo było, czy przypadkiem nie wyręczyła go w tym jakąś nadgorliwa sąsiadka.
W każdym razie zjadła podziękowała i zasnęła.
Przyśnił jej się kompan , który nie dość, że umiał walczyć to jeszcze gotować potrafił. Był to w dodatku mężczyzna potrafiący ją doskonale zaspokoić.
Piękny to był sen, lecz krótki.
Obudziła się dopiero w południe, rzadki się jej to zdarzało, ale przynajmniej wyspała się. Chłop ciągle był w mieszkaniu. >>>Czekał czy ją pilnował? Może jedno i drugie. Widocznie nie miał ciekawszego zajęcia. <<<
- Dzień dobry panience, wyspana?
- O tak, dzień dobry - powiedziała przeciągając się.
- Dziękuje za wszystko – wstała po czym położyła kilka złotych monet na stół. Trochę za dużo, co wywołało radosny uśmiech na twarzy jej gospodarza.
- Zostanę do wieczora potem wyruszam
- Do wieczora? – zdziwił się – Ależ bestyjce same grasują i droga niepewna, nie lęka się panienka?
- Czas jest bardziej dla mnie niebezpieczny... – odparła krótko, po czym wzięła się za czyszczenie swojego ubrania, jak zwykle było przybrudzone, a po spaniu w nich jeszcze niezłożone tak jak należy.
- Zostawisz mnie chwile samą? Chciałabym się rozebrać... – co prawda wcale jej nie przeszkadzała jego obecność, ale wolała nie wzbudzać podejrzeń. Wystarczająco była niezwykłym zjawiskiem we wsi.

abishai 09-11-2010 21:53

Z grobowca do nieba... Tak się czuł de Falco przechodząc z jednej karczmy do drugiej.
W Ustach Kapitana można się było zabawić mimo, że była to typowa buda z tanim piwem, żarciem godnym szczurów, smrodem i brudem wylegającym z każdego kąta.
Ale przynajmniej miała atmosferę. W poprzednim przybytku brakowało tylko pętli dla wisielców. Rennad był pewien, że paru bywalców tej karczmy po dłuższym tam przebywaniu, z chęcią zadyndałoby u powały. Ba... De Falco też kusiła taka perspektywa, gdy tam siedział.
Nie to, co tu.

Z całej ekipy de Falco zastał tylko Marka... źle to wróżyło. Bo poza Amber cała grupka wydawała się myśleć tym co ma w spodniach. Dziewczyna nie miała nic. Pewnie dlatego używała głowy. Z drugiej strony może niedoceniany poeta udzieli paru przydatnych informacji?
Mając na to nadzieję, Rennard podszedł do Marka i klepnąwszy go po plecach spytał wesoło.-Co tak tu sam siedzisz?
Poeta zmierzył oburzonym spojrzeniem męża, co to śmiał przemoc wobec niego zastosować. Przez chwilę ogniskował spojrzenie, korygując punkt zbieżności z ucha na oczy Rennarda, aż odparł. -Bo panna nie przyszła.
No tak...wystawiła Marka do wiatru. Nie żeby de Falco był tym zdziwiony. Na jej miejscu postąpiłby podobnie. Poeta nie był wymarzonym kandydatem do flirtu, zwłaszcza w obecnym stanie.
- Jak ma na imię ta panna? Kto cię tak do wiatru śmiał wystawić?- spytał szpieg z ciekawości, przysiadając się.
-No właśnie nie wiem, bo nie przyszła.- wzruszył ramionami Marek. Respons godny... osła?
Czyżby poeta umówił się na randkę w ciemno?
-Och... to może i dobrze. Randki w ciemno są dla brzydul.- zaśmiał się de Falco, klepiąc Marka po plecach.- A gdzie reszta twoich kamratów... i kamratka?
-A nie mam bladego pojęcia gdzie ich dziś powiało. Może się pracy oddają, albo snu zażywają.-
odpowiedział poeta.
-To nie wiesz?- zdziwił się Rennard, pokiwał głową na boki.- Masz dziś pecha, nie dość że cię dziewczyna wystawiła, to jeszcze kumple.
-E tam zaraz wystawiła. Po prostu nie przyszła.-
zaznaczył poeta okłamując sam siebie. Szczyt desperacji... albo głupoty. Albo jednego i drugiego. Oj mięczak był z tego Marka skoro nie potrafił spojrzeć prawdzie w oczy jak prawdziwy mężczyzna. Z drugiej strony, Rennard uważał wierszokletów za mięczaków, pod każdym względem.
-Jassne...- odparł de Falco i podrapał się za uchem zmieniając.- To gdzie ona pracuje?
-Kto pracuje?
-No ...wiesz przecież. Amber.-
odparł de Falco.
-Jak to artystka, gdzie popadnie- podzielił się informacją mało trzeźwy mężczyzna.
-Jakiego rodzaju artystka z niej?- spytał Rennard zamawiając trunek dla siebie i dla Marka.
-Hmm... no niezbyt egzaltowana, za to całkiem radosna.- po tej odpowiedzi, podrabiany szlachcica kusiło by trzepnąć głową Marka, o blat szynkwasu. Ale się opanował.
-To mi niewiele mówi.-mruknął Rennard.- znałem malarki, bardki i złodziejki. Wszystkie artyski, niektóre także w łóżku.
-Malarka z niej strasznie badziewna, a śpiewa jak kura goniona z tasakiem.-
pokiwał głową Mark.
-Znaczy złodziejka...- zachichotał Rennard, wzruszył ramionami.- Cóż... to też artystki, wiesz co niektóre potrafią zrobić paluszkami?
-Sakiewkę ukraść?
- „bystra” odpowiedź, godna mężczyzny nieobytego z kobietami. Godna... mężczyzny, który w łożu żadnej nie zaległ.
-Jak na wielkiego poetę, brak ci fantazji...prawiczek?- zapytał ze szczerym zdziwieniem Rennard.
-Jak na takiego wygadanego, to za dużo ma zębów. Poprawić?- padła natychmiastowa riposta. Znaczy się prawiczek, bowiem de Falco trafił w czuły punkt poety. Pusta groźba, nie była tym co mogło nastraszyć de Falco.
-Taaa... nie wiem czy byłbyś w stanie, przy obecnej ilości wypitych trunków.- mruknął w odpowiedzi Rennard i rzekł cichym głosem.- Takie rączki zręcznej złodziejki, potrafią czasem dostarczyć więcej rozkoszy niż jej... kobiecość.
-Jak to dobrze, że już wszystko przepiłem, bo widać ze złodziejem mi przyszło rozmawiać.-
bezczelnego poety w dodatku, bo chlał na Rennardowy koszt.
-Phi... obrażasz mnie. Ze szlachcicem mówisz.- odparł de Falco spoglądając na Marka z uśmiechem na twarzy. - Zresztą, ja funduję...więc jaki ze mnie złodziej ? Ale chyba z Amber jest złodziejka?
-No, wisieć to mi wisi dziesięć denarów-
zgodził się artysta.
- A ten de Louwe...ile on ci winien?- spytał Rennard przechodząc na inny interesujący go temat.
-Bruno? Nic. Zaskakująco mało długów zaciągał.- odparł poeta, zaskakując tymi słowami szpiega.
-Musiał mieć bogatego sponsorka, albo sponsorki.- mruknął Rennard, wzruszając ramionami.
-Wręcz przeciwnie, niezależna z niego bestia. Jak marnie ciągnął ze sztuką, to imał się normalnej roboty i wiązał jakoś koniec z końcem.-te słowa również wywołały zdziwienie Rennarda. Wszak artyści byli uznawani za obiboków. Spytał więc.-Normalnej roboty...to co poza poezją robił?-
-Co się nawinęło. Paczki nosił, wozy rozładowywał. Kwalifikacji żadnych nie miał, ale czy to mało prostej roboty?
-Ano fakt... -
spytał Rennard, podrapał się za uchem.- A kto w mieście zatrudnia najwięcej niewykwalifikowanych najemników.
-Czy ja wiem? Chyba kupcy, jak jakiejś karawany im się zachce.

Mark trochę wiedział, ale niezbyt wiele. Rennard więc zmienił temat pytając.-A ta twoja co nie przyszła, jak ma na imię?
-A nie mam bladego pojęcia bo, jak już mówiłem, nie przyszła-
Mark odpowiedział, jakby to była oczywistość. Dla de Falca zaś oczywistym było, że artysta buja w obłokach, prawdopodobnie alkoholowych.
-Bogowie...to skąd ją wytrzasnąłeś. Skąd wiesz, że jakaś miała przyjść?- zaśmiał się Rennard.
-Zawsze jakieś przychodzą. Tylko dzisiaj nie chciała.-odpowiedź godna poprzednich pokręconych wywodów.
-Jasne... bo już uwierzę.- mruknął Rennard, wyglądało na to że Mark niezupełnie kontaktował.
-To nie wierz- odparł szybko artysta.
Nie wierzył, ale nie miał potrzeby tego faktu potwierdzać.
-Kolejny zmarnowany dzień...- mruknął Rennard pod nosem, wzruszył ramionami i spytał.- A i pewnie nie wiesz, gdzie Bruno lubi bywać?
-A czy ja wiem, czy on gdziekolwiek jeszcze będzie bywać? -
padła nietypowa odpowiedź.
-A gdzie lubił bywać?- spytał de Falco.- Żona wciąż mi żyć nie daje.
-Nigdy nie był specjalnie zamożny. Pijał w tanich knajpach, takich jak ta. A tworzył tam, gdzie ludzie go słuchali. Na rynku, na targach.

-Cóż...obrońca ludu, prawdziwy przyjaciel uciśnionych.- mruknął Rennard rozglądając się dookoła.- Mało tu panien bywa... jeszcze żadnej nie zauważyłem.
-Dziwny wieczór, nie?-
zgodził się poeta.
-Generalnie szukałbym kobiet w innym miejscu, niż ta karczma... Ale ja już kawalerem nie jestem.- mruknął w odpowiedzi de Falco.
-A właśnie... jak się podobało moje wcale nie takie skromne dzieło?
”Nie czytałem...Żonę mi wywiało zanim zdołałem jej pokazać. A i sam wierszy lubię.”-
tak by brzmiała szczera odpowiedź, ale od kiedy szpieg mówi prawdę?
-Ładne, ładne...bardzo się podobało. Wycałowała mnie za nie wszędzie, zwłaszcza między udami.- skłamał Rennard gładko.- Ale potem... to diablica czasami, nie człowiek.
-Toć pan na dobrą żonę trafił.
-Taaa..-
Rennard wspomniał Aldonę, czy jak jej tam naprawdę było, I spędzone z nią chwile przyjemne i te mniej przyjemne.- Ma swoje dobre strony... i złe niestety, też.
-Nikt nie jest idealny.
-Tak...w sumie masz rację.-
mruknął Rennard zamawiając kolejkę. Po czym rzekł.- A gdybyś spotkał Bruno, daj mu znać że chcę z nim pogadać.
-Jeśli go spotkam
- obiecał Mark.
De Falco wyszedł z karczmy i ruszył do kolejnej. Tym razem wybrał przybytek w miarę porządny i lepszy od poprzedniego. Karczma blisko murów, to karczma gdzie bogaci kupcy się stołują. Bogaci kupcy którzy przywiedli do miasta karawany... A także plotki ze świata.
De Falco chciał ich posłuchać. Już za długo siedział w tym zaścianku, jak na wygnaniu.
Pogadać z kupcami, poflirtować ze służkami...Może jakoś urozmaicić sobie godzinkę lub dwie. Byle do północy. Bo po północy zamierzał zajść z butelką przedniego wina do domostwa Amber i spróbować przyłapać ją na powrocie z jej eskapady. Albo sprawdzić, czy już siedzi w domku. A nuż uda się z nią co nieco zagadać i wyciągnąć informacje? A jeśli się nie uda. Trzeba będzie wrócić do karczmy, sprawdzić co z Moniką.
A po uczeniu dziatwy, zająć się sprawą Aldony. Ech... tyle spraw się narobiło, a żadna z nich nie zmierzała do szczęśliwego finału.

Lhianann 11-11-2010 17:54

Przyjęcie dobiegało jednak końca i najważniejsi goście zaczynali się już rozchodzić. Nie minęło dużo czasu nim i Celine przywołała swego sługę i biorąc pod ramię Navielle, ruszyła na zewnątrz.

Uliczki na wzgórzu rozświetlone już były przez latarnie, które rozgrywały swój teatrzyk cieni na żywopłotach posesji najbogatszych mieszkańców miasta.

-Mam nadzieję, że przyjęcie ci się podobało- zagadnęła de Lure.-I że masz jeszcze trochę sił na dalsze atrakcje.
-Przyjęcie miało swe zalety, aczkolwiek, jak to przyjęcia tego typu- było dość nudne. A o jakich atrakcjach myślisz, Celine?

Czarodziejka tylko tajemniczo się uśmiechneła i ruszyła w stronę zejścia ze wzgórza.

Miasto z jednej strony wydawało się spać pod granatowym niebem pstrzonym drobinkami gwiazd, a z drugiej strony właśnie teraz były najaktywniejsze godziny dla całej rzeszy zarówno ludzi jak i nieludzi zamieszkujących Aldersberg.
Nieśpiesznie szły przed siebie idąc szerokim duktem miejskim w stronę bramy w spajającym pierścieniem murze pomiędzy dzielnicami.



Komentowały obie toalety, maniery czy wpadki przeróżnych gości z nie tak dawno zakończonego przyjęcia.
Sługa idąc dyskretnie za nimi oświetlał im drogę latarnią zawieszoną na długiej tyczce.

Roześmiane stanęły przed drzwiami domu magiczki.
- Allure, tusze, że dotrzymasz mi dziś towarzystwa. Mamy pewne...kwestie do omówienia, prawda?
Czarodziejka uśmiechnęła się uroczo, delikatnie przesuwając palcami lewej dłoni po ramieniu pół elfki.
- Oczywiście, moja droga. Kwestie bardzo intrygujące i ciekawe.

Drzwi otworzył przed nimi służący w rozpiętej na piersiach koszuli i rozpuszczonych ciemnych włosach, najwyraźniej spał. Mimo wyrwania z owego stanu zwracał uwagę jasną cerą ciemnymi włosami i oczyma które jeszcze mocniej ową bladość podkreślały.



Gdy obie opadły na fotele w salonie czarodziejki, Allure spytała -
-Moja droga, gdzie ty znajdujesz tak...niezywkłą służbę? Pewnie trzy czwarte szlachcianek w mieście zazdrości ci tak...udanych sług.
-Kobieta taka jak ja przecież nie może sama zajmować się swym domem. Co by ludzie pomyśleli?
- zaśmiała się.
-Zdecydowanie, chodź większość kobiet jako służbę bierze kobiety...Ponoć, dla bezpieczeństwa.
-Dla bezpieczeństwa? A co mogłoby mi grozić ze strony mężczyzn?
- spytała rozweselona czarodziejka.
-Hymm, pewnie znalazłoby się sporo takich rzeczy, ale czy byłyby one dla ciebie zagrożeniem, ot, to pytanie...
-Zaintrygowałaś mnie. Podaj przykład
- poprosiła.
- Swego czasu w Redanii słynny był proces sług którzy, ponoć, wbrew woli ich dobrodziejki dawali upust swym zwierzęcym chuciom na niej samej. Zdziwienie tylko budził fakt, iż, proceder ten trwał dobrych kilka lat, a szlachcianka powiadomił władze,dopiero gdy owi mężczyźni postanowili zmienić pracodawcę...
-I jak tu się dziwić szlachciance? Każda kobieta by się obraziła na kochanka, który chce ją porzucić.
-Na kochanka? Oczywiście. Ale na czterech? Najwyraźniej strasznie ich wyczerpywała ta służba, skoro postanowili ją zmienić.
-Może marni byli z nich kochankowie, skoro tylko w czterech sobie radzili?
-Gdyby tak było, sama by ich się raczej prędzej pozbyła. Najwyraźniej szkopuł tkwi gdzie indziej... Ale historia ciekawa.
-Ciekawa, jak najbardziej. Ale żeby się czegoś w niej obawiać? Nie widzę powodu -
Celine rozłożyła ręce.
-Najwyraźniej. Ale to tylko zaleta. Kolejna.
-Zaleta tej historii?-
zapytała de Lure, udając że umknął jej sens słów towarzyszki.
- Nie, w tym przypadku twoja.
-Dziękuję-
czarodziejka przyjęła komplement z uśmiechem.-Ale kapłani wiecznego ognia mogli rzec, że jestem co najmniej nieobyczajna nie znajdując w twej historii niczego potwornego.
-Pewnie tak. Ale nie wydajesz mi się zbyt szczególnie wierzącą osobą.Zresztą jak większość magów...
-Wiara, a religijność to zupełnie osobne sprawy. Trudno mi odrzucać ideę istnienia istoty potężniejszej od ludzi, ale żeby od razu ją czcić? Cenię sobie niezależność.
I prawidłowo, aczkolwiek raczej mógłbyś się spotkać z brakiem zrozumienia w swej postawie.
-I tak nikt nie rozumie adeptów magii. Można przywyknąć.
- I czujesz się z tym zupełnie dobrze? Taka pusta bańka w okół ci nie przeszkadza?
-Rozejrzyj się tylko. Bogate domostwo, niezależność, własna służba, szacu...no dobrze, strach prostych ludzi. No i magia. Naprawdę uważasz, że zwykła kobieta nie oddałaby wszystkiego co ma, choćby za połowę tego, co mam ja?
- Wiesz, szczerze nie zdziwiłabym się gdyby znalazły się takie, co by nie chciały.
Bo są szczęśliwe mając to co mają. Każdy mierzy szczęście swoją miarą.
-W takim razie... ja jestem szczęśliwa. Podoba mi się to co mam i to co robię- czarodziejka czuła się w rozmowie bardzo komfortowo i widać to było po niej.
I tak powinno być. Cieszenie się tym co się ma, a nie tęsknieniem za tym, czego się nie ma.
-Strasznie filozoficznie to zabrzmiało Ninunavielle. Czyżbyś ty za czymś tęskniła?
- Chyba głównie za wspomnieniem, które z każdym dniem staje się coraz bledsze. Mam nadzieję odwiedzić rodzinne strony, jeśli dopisze mi szczęście. Nie byłam tam od lat.
-A co Cię powstrzymuje? Jesteś przecież zaradna, masz po temu środki. Nic, tylko ruszać w drogę.
-Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Góry raczej w kilka dni nie dostaną nóg i nie powędrują w stronę morza...
-Nie można sobie zbyt długo odmawiać przyjemności. Człowiek robi się wtedy strasznie zgryźliwy. Z pół elfami może być podobnie-
mrugnęła Celine.
-Ale każdy rozsądny pół elf wie, że najpierw trzeba wykazać się z pewnych zobowiązań, by potem zajmować się prywatą. A zgryźliwość...Jest sporo sposobów by sie jej pozbyć.
-Jakich?-
de Lure nie przestawała być ciekawska. Ferragamo nie przestawała jej fascynować.
-Hymm, taniec do upadłego, porządna pijatyka, bądź pojedynek. To poprawia humor jak mało co. A co do tego ostatniego, to mimo, że jednak ostatnio nie miałam ku temu okazji to nie sądzę, bym tu spotkała kogoś, z kim mogłabym się pojedynkować li tylko dla przyjemności i sprawdzenia umiejętności.
Allure się przeciągnęła iście kocim ruchem.
Celine nie omieszkała przyglądać się naprężonemu ciału swej rozmówczyni.-Obawiam się, że pojedynkowiczka ze mnie do niczego- zachichotała.-Mam problemy nawet ze złapaniem miecza z właściwej strony.
- To powinnaś znaleźć sobie nauczyciela, chodź mam wrażenie, że akurat magowie nie potrzebują znajomości posługiwania się bronią do szczęścia.
-Jestem przekonana, że czary mi wystarczą-
zapewniła.
-Więc właśnie. Ja z pewnych względów, chcąc cieszyć się spokojem, zajęłam się nauką posługiwania orężem...
-I dopiero teraz mnie ostrzegasz, że jesteś taka groźna?-
Celine udała zaskoczenie.
- Groźna? Celine, miecz czy sztylet trzymany w garści zobaczyć umie każdy niedorostek. A magię? Dopóki nie uderzy nie widzisz co nadchodzi...Więc mam wrażenie, że z naszej dwójki, bardziej niebezpieczną kobietą jesteś zdecydowanie ty...
-Ja? A cóż ja bym mogła zrobić moją magią?-
wzruszyła ramionami, chociaż zupełnie nieszczere były jej słowa.
-Za pewne o wiele więcej niż byłabym w stanie powiedzieć. Wiem z doświadczenia, co potrafią czarodziejki...
-No, może sztuczkę, czy dwie-
zgodziła się z ociąganiem czarodziejka.
-Skoro chcesz nazywać to sztuczkami, to niech tak będzie. chodź byle sztukmistrza nie nazywają mistrzem...
Allure wyraźnie bawiło przekomarzanie się z czarodziejką.
-Och, nazywają mnie tak z czystej kurtuazji. Avanall jest mistrzem, ja jestem młodą czarodziejką. Trochę psychokinezy, trochę magii ochronnej- wymieniła skromnie.
-Nie zamierzam zadawać kłamu twym słowom, Celine. Chodź Judith sugerował co innego, ale być może to ja źle zinterpretowałam jej słowa.
-Miło wiedzieć, że Judith mnie doceniła, chociaż pewnie przy mnie nigdy by się do tego nie przyznała. Jestem po prostu zadziorną i zaradną dziewuchą, więc jeśli magowie w mieście muszą coś zrobić, to zazwyczaj kończy się na tym, że robię to ja-
zaśmiała się.-Nawet jeśli oznacza to przemierzenie Aedirn wzdłuż i wszerz, aż tyłek od siodła rozboli.
- Przynajmniej nie możesz narzekać na nudę, prawda?
-Bynajmniej i bardzo mnie to cieszy-
potwierdziła de Lure.
- Celine, wiem, że dobrze wychowany gość, nie powinien zadawać takiego pytania, ale cy dostałabym do picia coś, co nie zawiera alkoholu?
-Czuj się jak u siebie, a nie jak gość-
poprosiła magini. -Aleksandrze!- zawołała. Nie minęło nawet pół minuty, gdy pojawił się przystojny mężczyzna, który wcześniej otworzył kobietom drzwi.-Czy mógłbyś przynieść karafkę wody?
-Naturalnie, Pani-
Aleksander ukłonił się i zaraz zniknął w przedpokoju.
-Zajmie mu to góra dwie minuty- zapewniła Navielle czarodziejka.
- Sądzę, że zdołam tyle wytrzymać. Navielle dyskretnie poprawiła żeberko gorsetu. Takie wynalazki sposób doskonały formowały figurę, ale na dłuższą metę nie należały do ekstra wygodnych.
-A czym Ty się zajmujesz?- zapytała de Lure.-Mówię o sobie i zanudzam Cię niemiłosiernie, a nie daję ci okazji zachwalić własnej osoby.
-Ja? Pomagam siostrze mej matki, tak mogę w skrócie określić swe działania. Sprawia to, że sporo podróżuję.
Tym razem droga przyprowadziła mnie tu, do Aldersbergu.
-Ach... pomagasz Elearze. Jak jej się układa? Dalej przypieka niesforne uczennice na piromancji?-
Celine uśmiechnęła sie do wspomnień.
-Tak. Nadal uważa, że terapia szokowa zapada bardziej w pamięć niż łagodność. Coś w tym jest...
-Nic tak nie uczy młodej dziewuchy respektu, jak dwa tygodnie bez brwi-
pokiwała głową rozmówczyni. A tymczasem zdążył powrócić służący z karafką i dwoma szklankami. Kubki były by zbyt prostackie.
Allure napełniła oba. Zwilżyła usta i gardło łykiem chłodnej, czystej wody.
-Nie wiem, ja jakoś nie miałam okazji stracić brwi, ale respekt do Eleary czułam zawsze. Może ze względu na to co o niej w dzieciństwie słyszałam. Straszne opowieści na dobranoc też uczą szacunku.
-Och, gapa ze mnie-
przejęła się nagle Celine.-Nie zaproponowałam ci żadnego soku do tej wody.
-Wystarczy woda. Wystarczająco mocno zasłodziłam się na dzisiejszym przyjęciu, na razie mi wystarczy...
Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do tej słodyczy i przeładowania przyprawami na szlacheckich stołach. Tak jakby absolutne zabicie smaku mięsa korzeniami miałoby wyjść daniu na dobre...
-Różne są smaki-
dyplomatycznie odparła magini, gestem dłoni odsyłając Aleksandra. W milczeniu de Lure przyglądała się pijącej półelfce.
-O czym myślisz, Celine? Masz taki poważny wyraz twarzy.- Spytała półelfka odstawiając szklankę na stół.
-O niczym. Masz bardzo kształtne usta.
- Dziękuję. Ponoć po ojcu, chodź nigdy go nie miałam okazji poznać. I raczej nie będę miała...
-Także nie mogę pochwalić się dobrymi kontaktami z moim ojcem. Ani matką, skoro już o tym mowa.
- Z matką mam układy dobre, chodź rzadko się widujemy. Ale tak już układają się nasze losy...
-No i rozmowa stała się taka poważna-
kwaśno zauważyła Celine.- Ach gdzież się podział rausz po winie i roztańczony nastrój?
-Oh moja droga, to można szybko naprawić...
- Allure wstała.
-Co masz na myśli?- podchwyciła zaraz czarodziejka wodząc wzrokiem za rozmówczynią.
- Mam na myśli to o co pytałaś mnie wczoraj, a na co się zgodziłam...-Allure lekko przygryzła dolną wargę przechyliła głowę w lewo i z roziskrzonymi oczyma podała rękę czarodziejce.
-Chyba, że zamierzasz moja droga przez całą noc siedzieć w salonie i rozmawiać o najróżniejszych różnościach...
-Jakkolwiek rozmowa z Tobą sprawia mi nie lada przyjemność, to jestem przekonana, że znajdziemy inne źródło wspólnej przyjemności-
Celine podjęła dłoń Flaumavelle i wstała z fotela.
- Więc prowadź, gdyż w tym względzie masz przewagę nade mną, moja piękna, że znasz ten dom...
De Lure nie puszczając dłoni półelfki poprowadziła ją ku swej komnacie. Co prawda Navielle sama pamiętała gdzie ona się znajduje, ale nie wypadało wyręczać gospodyni w oprowadzaniu po domu. Szczególnie, że magini znajdywała przyjemność w bliskości ciekawej towarzyszki. Spacer na piętro posiadłości trwał bardzo krótko, choć z powodu ciszy jaka zapadła między kobietami upływ czasu był zauważalny. Uśmiech nie znikał z twarzy czarodziejki, lecz wydawała się być spięta.
Pokój w jakim się znalazły był przestronny, z dużymi, aktualnie przesłoniętymi oknami. Ściany pokrywały sztukaterie.
Centralnym punktem komnaty było spore łoże przykryte jasnozieloną materią zarzuconą poduszkami. W kącie stała toaletka zastawiona szklanymi fiolkami, i buteleczkami, a przy niej przepięknej roboty zwierciadło w ciemnej oprawie.
Któryś z służących musiał wcześniej pozapalać lampki jakie rzucały dyskretne, rozproszone światło.
Celine staneła jakby niepewnie przed łożem.
Allure stanęła tuż za nią.
-Nie obawiaj się niczego. Zamknij oczy i ciesz się chwilą...-szepnęła magiczce do ucha.
Delikatnie muskając wargami szyję i ucho blondynki zaczęła rozsznurowywać jej suknię. Akurat widziała ją podczas mierzenia i widziała dokładnie sposób jej zakładania.
Celine wzięła głęboki oddech, próbując zastosować się do rady, lecz jej ramiona wciąż były trochę spięte. Wiązania puszczały łatwo, bo i sznurki pierwszorzędnej były roboty, łatwo poddawały się zwinnym palcom półelfki.
Półelfka wstrzymała oddech, Celine prócz dyskretnej bransoletki nie miała na sobie nic więcej.
Allure wyciągnęła jeszcze szpilki trzymające fryzurę czarodziejki pozwalając by miodowo złote włosy spłynęły miękkimi lokami aż do talii magiczki.
Widok był naprawdę oszałamiający.



-I znowu kapłani by marudzili na stan mojej garderoby- zażartowała de Lure by dodać sobie odwagi.
- Kapłani...Od wstrzemięźliwości w głowach im się przewraca.
Allure położyła dłonie na ramionach Caline znów stając za nią i powolnym ruchem zaczęła przesuwać opuszki w dół śledząc gładkość skóry Celine.
-Strach pomyśleć co by się im przewracało gdyby nas zobaczyli.- Skóra de Lure była w dotyku niemal aksamitna; efekt magii i kosmetyków fachowo używanych przez lata. Szybko jednak skórę blondynki pokryła gęsia skórka i przebiegł przez nią wyczuwalny dreszcz.
Mimo wszystko nadal dawało się odczuć, że Celine jest spięta. Na to był jeden, niezawodny sposób...
Allure delikatnie pchnęła czarodziejkę w stronę łoża.
- Połóż sie. Na brzuchu.
Wiedziała dobrze, jak to polecenie musi zdziwić czarodziejkę, ale to tez było częścią planu.
Magini nie protestowała, bez wahania wykonała polecenie, wygodnie rozkładając się na swym łożu. Kaskada jasnych włosów sięgała jej daleko za łopatki, spływając po bokach na zielone prześcieradło.
Allure zaś podeszła do toaletki. Szybko wśród szklanych fiolek znalazła to czego szukała.
Znowu stanęła przed łożem, na jakim zwrócona twarzą w jej stronę leżała Celine.
Niespiesznie, jakby do melodii słyszalnej tylko przez nią samą zaczęła się rozbierać.
Po chwili została tylko w cieniutkiej, mocno wyciętej na biuście batystowej koszulce sięgającej do bioder i delikatnych majteczkach.
Przyklęknęła przed łożem, ujęła twarz magiczki w dłonie i niespiesznie zaczęła całować jej usta, delektując się ich smakiem. De Lure pocałunek odwzajemniała nad wyraz nieśmiało, delikatnie. Aż dziw brał, że tak piękna kobieta mogła być tak niedoświadczona. A może to wciąż były nerwy i strach przed nieznanym?
Po chwili półelfka odsunęła się i wstała. Ale czarodziejka nie przestawała wodzić za nią swym spojrzeniem, w którym błyszczała niemożliwa do pomylenia z czymkolwiek innym iskierka podniecenia.

Allure weszła na łóżko, opadła na kolana tuż przy talii Celine, delikatnie zebrała włosy magiczki i odsunęła je wszystkie nad lewy bark. Zaczęła pocierać energicznie pomiędzy dłońmi długi smukły flakonik z olejkiem sandałowym.
Gdy stwierdziła, ze wystarczająco go rozgrzała zaczęła delikatnie kropla po kropelce rozprowadzać go po plecach barkach i szyi magiczki.
Kilka sekund później Celine poczuła uda półelfki lekko zaciskające się wokół jej bioder i palce zaczynające krążyć w tylko sobie znanym tańcu po mięśniach jej pleców.
De Lure zamruczała cicho, przyjmując chętnie delikatne pieszczoty. Przekręciła głowę na bok, by móc śledzić ruchy półelfich dłoni. Szybko jednak jednak przymknęła swoje oczy relaksując się pod wpływem masażu.
Allure pewnie wyszukiwała miejsca napięcia, delikatnie wpasowując mięśnie na im należne miejsca, jednocześnie stymulując pewne miejsca w dole kręgosłupa i na karku które nie pozwalały wpaść w senną przyjemność, lecz wzmagały odczuwanie podniecenia.
-Mmm... to od władania mieczem, masz takie delikatne dłonie?- zapytała cicho kobieta.
- Nie to od czego innego. Aczkolwiek władanie mieczem ćwiczy inne części ciała, co przydaje się czasem w zupełnie nie walecznych sytuacjach.
Dłonie Allure zaczęły gładzić delikatną skórę za uszami i po bokach szyi czarodziejki.
-Myślałam, że szermierka to głównie nadgarstki i muskuły- de Lure wyraźnie się odprężała, słychać to było w jej głosie.
- Szermierka siłowa może i tak, ale ja uprawiam innego rodzaju szermierkę...
Pół elfka podniosła się znad bioder magiczki.
-Szermierka to chyba po prostu szermierka. Trzeba mieć do niej wyćwiczone ręce- kobieta nie oddawała pola w rozmowie, lecz korzystając z tego, że Navielle się uniosła, przekręciła się na lewy bok, aby móc spojrzeć półelfce w oczy.
-To też, ale chyba będę musiała ci pokazać, o jakiej szermierce ja mówię...
Położyła się na prawym boku , tak ze dzieliła je odległość kilkunastu centymetrów.
Przyglądała się ciału czarodziejki z upodobaniem. Bo i było czemu. Mawiało się, że żadna czarodziejka nie ma naturalnej urody, ze każda jest poprawiona jakimś czarem, albo dekoktem. Może i była to prawda, ale jakie to miało znaczenie, gdy efekty były tak powalające? Biust oczywiście rzucał się w oczy, szczególnie że Celine o to dbała. Zdawało się jednak, że tłuszczyk odkładał się u niej tylko w nim. Była bowiem szczupła, nie aż tak jak Navielle, lecz nie można jej było niczego zarzucić. Miała także bardzo zgrabne nogi, choć czujne oko Ferragamo zauważyło ślady otarcia po wewnętrznej stronie jednego z jej ud.
Navielle pochyliła się do przodu, lekko rozwarte jakby w zdziwieniu usta Celine kusiły niesamowicie.
Jednocześnie chciała sprowokować Celine do działania. Nie było to jednak wcale łatwe. Nawet jeśli blondwłosa piękność nie potrafiła oderwać od Allure oczu, to ręce wciąż trzymała przy sobie. I choć wpatrywała się intensywnie w jej usta, to wciąż nie mogła zdobyć się na to, by złożyć na nich namiętny pocałunek.

Lhianann 11-11-2010 18:03

Navielle bez namysłu przewróciła magiczkę na wznak, ponownie usiadła jej na biodrach, ustami odnalazła usta Celine.
Najwyraźniej magiczka chciała być zdobywana. No to dziś będzie.
Tym razem reakcja była żywsza. Pełne usta odpowiedziały na karesy, a bezczynne dotychczas dłonie Celine uniosły się i spoczęły na pośladkach kochanki. Długie palce zacisnęły się lekko, wciąż niezbyt pewnie, lecz postępy były zauważalne. Może faktycznie tą czarodziejkę trzeba było zdobyć?
Allure przez chwile zatopiła się w tańcu warg i języków, tylko po to, by po chwili zsunąć usta na szyję magiczki, lekko podszczypując ją wargami. Prawa jej dłoń niespiesznie sunęła w górę boku Celine by za chwilę zacząć pieścić podstawę jej piersi.
Przez nagie ciało de Lure przebiegł kolejny dreszcz, sprawiając że kobieta wygięła się kusząco. Dłonie zacisnęły się pewniej na skórze półelfki, pieszcząc... prosząc?
Navielle uniosła się lekko obiema dłońmi pewnie obejmując imponujące krągłości Celine, które zdawały się prężyć pod jej palcami. Delikatnie końcem języka zaczęła trącać raz jeden, raz drugi sutek. Wywoływało to zadowolone mruczenie u czarodziejki, jej podniecenie było wyraźnie widoczne, obdarzone atencją brodawki szybko dały temu dowód. Ale też bardziej świadome odruchy blondynki były zauważalne, choćby ruchy jej nogi owijającej się wokół łydki Allure.
Dłonie pół elfki nadal zajęte były biustem Celine, lecz język rozpoczął powolną drogę w dół ciała, przez żebra, dolinę pępka, do biodra i drżącej pachwiny. Lecz zamiast skierować się, w tak, wydawałoby się, oczywistą stronę począł wędrować w dół, wzdłuż wnętrza uda do kolana. Coraz szerzej rozwarte nogi Celine nie dawały już żadnych pozorów nieśmiałości, czy też niechęci. Jej oddech był przyspieszony, palce czarodziejki przesuwały się w górę pleców Navielle, gdy ta wędrowała w dół ciała de Lure, mnąc materiał koszulki, ślizgając się po odsłoniętym karku; w końcu wplotły się we włosy półelfki..
Navielle delikatnie uwolniła się z rąk Celine, tylko po to by zrzucić z siebie ostatnie dwie części garderoby.
Usiadła na piętach wpatrując się z ogniem w oczach w magiczkę.
-Chodź tutaj. Poklepała łóżko tuż przed sobą.
De Lure najpierw przekręciła się na brzuch i podniosła na czworakach, wypinając kusząco swoją pupę. Odwróciła się ku Ferragamo i zbliżyła się do niej powoli, niemal kocim ruchem.
Allure zaczęła całować Celine z pasją odpowiadającą ogniowi jaki rozpalał je obie, jej dłonie przemykały w dół pleców, by przez chwile popieścić krągłości pośladów, by po chwili znów wrócić do twardych jak różowe kamyczki brodawek czarodziejki.
Magini odpowiadała dwojako- swymi wargami, które wodziły po szyi i ramionach Allure, pozostawiając ciepłe, wilgotne ślady śliny; i dłońmi, przesuwającymi się w okolicach jej talii- po brzuchu, biodrach, nasadzie pleców.
-Masz cudowną talię.
-Yhymm.
W końcu dłonie Allure zawędrowały w dół brzucha Celine by na chwilkę spocząć na linii złocistych włosów.
Pocałowała po raz kolejny magiczkę i pchnęła ją w tył, na plecy. Delikatnym acz stanowczym ruchem rozchyliła jej kolana przesuwając obiema dłońmi w dół po jedwabistej skórze wnętrza ud. Palce początkowo nieśmiało z coraz większą pewnością zaczęły rozchylać płatki kobiecości czarodziejki wywołując coraz głośniejsze jęki dobywające się z jej ust. Jednak nie tylko te usta dawały znaki odczuwanej rozkoszy, Navielle doskonale bowiem widziała inne znaki na drugiej parze "ust".
-Czy dobrze pamiętam, że lubisz smak poziomek?- zapytała łamiącym się głosem Celine. Nie czekając na odpowiedź zanuciła cicho jakieś obce słowa, a palce jej prawej dłoni zatańczyły nad pościelą.... Nic się jednak nie stało. A przynajmniej nic, co byłoby widać. Ale smak trzeba przecież poczuć.
Rzeczywiście.
Zdecydowanie niecodzienne doznanie.
Aż chciało się w nim głębiej zanurzyć.
I tak też Allure zrobiła, poznając zakamarki ciała Celine wędrówką palców, warg i języka, co czarodziejce musiało się podobać. Nie było innego wytłumaczenia dla jęków i westchnień. Smukłe dłonie de Lure odnalazły drogę ku włosom półelfki; długie palce wplotły się w ciemne pukle, jakby chcąc mieć pewność, że kochanka się nie odsunie, że przyjemność będzie trwać.
Ciasne, gorące i pulsujące wnętrze czarodziejki zdawało się pochłaniać długie palce Navielle, sama półelfka z uwagi na dreszcze jakimi wstrząsane było ciało jej kochanki pewnie miała by problem z utrzymaniem twarzy przy jej łonie, gdyby nie kurczowo trzymające ją dłonie.
Magini prężyła swe ciało niczym kotka, jej stopy ślizgały się po gładkiej pościeli. Ciekawe, czy zawsze była wrażliwa na karesy, czy to zakazany owoc tak wzmacniał jej odczucia?
Usta uczennicy Eleary dotarły do drobnego pączka ukrytego pomiędzy fałdami kobiecości De Lure i na nim skupiły swą uwagę. Rękoma mocno opasała uda kochanki chcąc ją utrzymać na miejscu... I słusznie. Ostatnie pieszczoty szybko bowiem doprowadziły czarodziejkę na skraj rozkoszy i jeden krok dalej. Radosny okrzyk musiało być słychać w całym domu. Zadowolone ciało wygięło się w łuk, napięte mięśnie przez dłuższą chwilę nie pozwalały mu opaść w spełnieniu.
Navielle cały czas mocno trzymając czarodziejkę przytuliła twarz do jej gładkiego brzucha.
Wszystkie mięśnie ciała De Lure drżały jeszcze przez chwile po osiągnięciu spełnienia. Celine oddychała głęboko, próbując dojść do siebie. Gdy jej się to choć w drobnym stopniu udało, jej ciało przebiegły kolejne wstrząsy, tym razem jednak wywołane śmiechem.
-Ktoś gotów byłby pomyśleć, że jestem rozwiązła. Tak szybko doprowadziłaś mnie do końca.
-Hymm, moja droga, to nie było takie trudne, zważywszy na spora...podatność materiału.

Navielle uniosła się na łokciu by popatrzeć na Celine.
Blondynka przeniosła wzrok na Allure i z udawanym oburzeniem odparła:
-Czyli twierdzisz, że jestem rozwiązła.
-Nie, nie twierdze tak. Ale skoro chcesz to mogę tak zacząć uważać.

Kobieta przez chwilę rozważała usłyszane słowa, po czym spytała przekornie:
-A co robisz z rozwiązłymi kochankami?
-Hymm, cieszę się nimi. Ale czasem trzeba im ciut dyscypliny...
-O nie, nigdy nie byłam zdyscyplinowana-
stwierdziła Celine, pokazując język... całkiem długi zresztą.
-Ha, trzeba nad tym popracować...
Mówiąc te słowa Allure mocno schwyciła czarodziejkę za biodra i przewróciła na brzuch, po czym nie zważając na pisk zdziwienia i zaskoczenia magiczki wymierzyła jej lekkiego klapsa w pośladki.
-Ałć- wyrwało się de Lure.-Z przemocą do czarodziejki? Nie boisz się, że zamienię Cię w żabę?
-W żabę? A chciałoby Ci się potem uganiać po jakimś bagnisku i szukać mnie żeby pocałunkiem odczarować?
-Nieee. Musiałabyś czekać na jakiegoś księcia-
odpowiedziała opierając się wygodnie na łóżku, choć pośladki pozostawiła kusząco uniesione.
Allure już wcześniej wypatrzyła stojące na stoliczku pod jednym oknem kilka kielichów i karafkę z winem.
Podeszła do stoliczka kołysząc kusząco biodrami, napełnia dwa kieliszki, podeszła do łoża i jeden z nich podała Celine.
-Książęta...nie, decydowanie nie. Szlachta jest zdecydowanie przereklamowana.
Magini wyciągnęła się wygodnie na swym łożu i pociągnęła jeden łyk trunku.
-Ale to oni rządzą księstwami, hrabstwami, królestwami- wymieniała.
- Niech rządzą. Czasem więcej z tego kłopotu, niż korzyści, wystarczy spojrzeć na władcę Aldersbergu.
Władza i pieniądze szczęścia nie dają.
-Brak pieniędzy też nie daje szczęścia. Wystarczy spojrzeć na nieszczęśników wiszących na wewnętrznym murze.
-Tu chyba nie tylko chodziło o brak pieniędzy. Bardziej chyba o dokonywanie złych wyborów, i znalezienia się w złym miejscu o złej porze.

Allure drobnymi łyczkami popijała rubinowy trunek z kieliszka.
-Lecz ta desperacja zrodziła się z niedostatku. Lepiej mieć za dużo niż za mało, lepiej rządzić niż być rządzonym- mówiła Celine, z rzadka jedynie zwilżając usta winem.
- I tak i nie. Znowu wchodzimy na poważne tematy...
-Tak to jest, jak ze sobą gadają dwie mądre kobiety. O bzdurach przecież gdakać nie będą-
roześmiała się blond-włosa wypijając solidny łyk czerwonego trunku.
-Bzdury bzdurom nie równe. Allure wygodnie rozsiadła się na łóżku opierając się o stos poduszek.
Czarodziejka skorzystała od razu z okazji delikatnie ocierając się stopą o łydki półelfki.
-Dobrze, masz rację. Czasem o mężczyznach też można poplotkować- rzekła puszczając do Ninunavielle oko.
-Też. Ale czasem lepiej pomilczeć, lub zająć się czymś...innym.
-Przy czymś "innym" zazwyczaj nie milczę-
gładka stópka przesuwała się w górę i w dół, wzdłuż nogi półelfki.
- Na przykład przy czym? Allure z delikatnym uśmiechem lekko zgięła lewą nogę.
-Na przykład w trakcie czarowania. Mnóstwo zaklęć wymaga werbalnych regułek- czarodziejka powoli kończyła swój kieliszek.
-Słyszałam. Lepiej tez nie dekoncentrować czarodzieja w czasie rzucania czarów. No chyba, że mu się źle życzy.
-To prawda. Szczęśliwie niektóre sztuczki nie wymagają wielkiej koncentracji-
stwierdziła Celine, a żeby nie być gołosłowną posłała pusty już kieliszek w kierunku stoliczka.
Allure swój do połowy opróżniony postawiła na dywanie tuż koło łóżka.
-I co zrobisz teraz?- zapytała de Lure z ogniem w oczach.
-Teraz dam się wykazać pewnej wcale nie-tak-bardzo rozpustnej czarodziejce...
-A co jeśli nie-tak-bardzo rozpustna czarodziejka nie za bardzo ma się czym wykazać?-
magini na krótką chwilkę uciekła wzrokiem.
- Hymm, pokładam nadzieje, w tym, że jest pojętną uczennica, posiada głód poznania i wyobraźnię...
-Oby tylko nauczycielka okazała się wyrozumiała-
wyraziła swą nadzieję blond-włosa i podniosła się na łokciach.
- Przekonamy się...Allure zaśmiała się z figlarnym błyskiem w oku.
Celine przysunęła się do Navielle i pocałowała ją w usta- pewnie, namiętnie. Jej lewa dłoń wodziła po boku kochanki, od biodra do ramienia i z powrotem- powoli, czule.
Navielle z przyjemnością oddała pocałunek. Dłońmi błądziła po bujnych lokach Celine, karku, szyi. Kiedy wargi kobiet się rozłączyły, czarodziejka uśmiechała się niepewnie. Wzrokiem wodziła po ciele Ferragamo, jakby zastanawiając się co teraz zrobić.
- Wyobraź sobie, co ty sama chciałabyś poczuć, o tym gdzie chcesz poczuć ręce...Skup się na tym.
De Lure uśmiechnęła się, jakby z wdzięcznością. W końcu zebrała się w sobie i oparła się dłońmi po obu stronach półelfki i uniosła się ostrożnie nad nią. Pochyliła głowę i zaczęła swymi pocałunkami znaczyć ślad od szyi Allure, do jej piersi, którym poświęciła więcej czasu- wodziła ustami po obrzeżach, to jednej, to drugiej, niespiesznie zbliżając się ku sutkom. Czy to dla wzmożenia podniecenia, a może wciąż blond-włosa nie czuła się pewnie w łóżku z inną kobietą? Raczej to pierwsze, bo przecież de Lure nie okazywała niczego poza zadowoleniem. W końcu zamknęła swe wargi na jednej z brodawek, ssąc ją i trącając języczkiem.
Allure z pomrukiem przyjemności odchyliła głowę do tyłu, jeszcze bardziej podając piersi do przodu, jej dłonie mocniej zacisnęły się na ramionach Celine.
Magini ostrożnie przysiadła na udach półelfki i objęła dłonią pierś, której nie całowała. Jej dotyk był bardzo delikatny.
-[i]Celine...nie jestem ze szkła naprawdę...[/]
Jak na komendę dotyk stał się mocniejszy, czarodziejka powoli ugniatała pełną pierś. Do języczka i warg, które zajmowały się drugą półkulą dołączyły też ząbki blondynki, ostrożnie przygryzając sztywny pączek.
Ręce Allure opadły w dół, zaciskając się na jedwabie pościeli. Z jej ust wydobył się cichutki jęk rozkoszy. Pieszczota trwała dłuższą chwilę, Celine na przemian całowała to jedną pierś to drugą. Bez ostrzeżenia zmieniła swój obiekt zainteresowania i zaczęła powoli osuwać się w dół ciała Ferragamo, aż dotarła do płaskiego brzucha, którego całowanie musiało sprawiać jej przyjemność.
Allure miała wrażenie, że powoli, lecz nieubłaganie krew w jej żyłach przemienia się w płynny ogień, podrażnione szczyty piersi pulsowały jeszcze wzbudzając to wrażenie
W końcu nastąpiło nieuniknione i usta de Lure opadły jeszcze niżej- do podbrzusza. Ostatni pocałunek złożony został tuż nad meszkiem otaczającym kobiecość Allure. Czarodziejka uniosła głowę i dłońmi rozłożyła nogi kochanki.
-Twoi kochankowie musieli Ci wielokrotnie powtarzać, że jesteś naprawdę urocza tu na dole- powiedziała blondynka po dłuższym wpatrywaniu się w półelfkę.
- Mężczyźni w sypialni najczęściej mówią wszystko byleby osiągnąć jeden cel, ale dziękuję...
-Naprawdę tak nisko ich cenisz?-
zapytała magini i jakby od niechcenia zaczęła wodzić palcem wokół jakże czułych warg Navielle.
-Aaah...nie, tylko w pewnych sytuacjach są...przewidywalni. Ale sama chyba dobrze o tym wiesz.
Allure przymknęła oczy i zaczęła wodzić dłońmi po swych piersiach.
-Owszem, ale mi to nie przeszkadza. W łóżku każdy chce, by było mu przyjemnie- Celine patrzyła jak zaczarowana na poczynania Ferragamo, zaś jej dłoń przesunęła się powoli po rozgrzanej kobiecości półelfki.
- Tak, zdecydowanie chce...Allure lekko uniosła biodra odpowiadając na dotyk De Lure. Blond włosej na szczęście nie trzeba było więcej aluzji, zbliżyła się ku kochance, która czuła na skórze jej ciepły oddech... a także wilgotny język, który przebiegł wzdłuż całej półelfiej kobiecości.
Ciało brunetki wygięło się w łuk, przez mocno zaciśnięte zęby wydostał się ni to szept, ni to jęk.
Zachęcona efektami swych pieszczot magiczka pomogła sobie dłońmi. Jedną rozchyliła płatki, a paluszek drugiej zanurzyła w gorącym wnętrzu. Ruchom de Lure brakowało wprawy, lecz na pewno nie entuzjazmu. Usta delikatnie całowały zwieńczenie kwiatu, gdy palce rozgrzewały, rozciągały jego płatki.
Dłonie pół elfki rozpoczęły swój własny taniec na piersiach. Unosiły, ściskały, drażniły całą powierzchnię wrażliwych półkuli.
Ferragamo z pewnością natrafiła na chętną uczennicę, próbującą różnych nowych metod. Długi język raz pieścił nabrzmiały pączek, raz wnikał w rozpalone wnętrze; palce odgrywały swe symfonie, od adagio, przez allegro aż po presto. Jak na swój pierwszy raz z kobietą, Celine radziła sobie nadspodziewanie dobrze. Choć możliwe, że wino wpływało trochę na oceny Allure.
A być może stało się tak jak mówiła Allure- Celine wczuła się w to by pieścić i dotykać, tak jak sama chciałaby być pieszczona i dotykana. Ale myślenie powoli oddalało się gdzieś daleko na drugi plan odsuwane przez coraz bliższe uczucie spełnienia. A czarodziejka ani miała w głowie przestawać, w końcu co byłaby z niej za gospodyni gdyby nie dbała o zadowolenie swych gości?
Navielle w pełni skupiła się na swoich doznaniach, pozwoliła by wszelka samokontrola czy inne, bardziej przyziemne kwestie zostały daleko za nią. Magini kontynuowała swe wysiłki, zdwajając je gdy uznała, że Navielle jest bliska rozkoszy.
Allure poczuła jakby wszystko w okół niej się zatrzymało i na chwile przestało istnieć. Wrażenie spełnienia było niezwykłe. Czuła fale dreszczy przechodzące przez jej ciało od stóp do czubków spiczastych uszu, nie pomijając żadnego fragmentu. Kiedy biała mgiełka przyjemności rozwiała się na tyle, by świadomość podniosła swą głowę, Ferragamo zobaczyła nad sobą zadowolone oczy Celine.
-Mam nadzieję, że tylko częściowo udawałaś- zażartowała.
-Nie mam zwyczaju udawać w takich chwilach. to byłaby...absolutna głupota, przy takiej kochance, jak ty.
De Lure odgarnęła z czoła półelfki jakieś niesforne pasemko włosów.
-Dziękuję. I muszę przyznać, że to było coś zupełnie... innego.
- Wiem. Ale ja osobiście uważam, że odmiany są czasem bardzo przyjemne, nie uważasz?

Pół elfka sięgnęła po kieliszek postawiony koło łoża. Łyk chłodnego wina idealnie zwilżył nieco wyschnięte usta.
-O tak, bardzo.

Pełne lekkich żartów i niewymuszonych czułości rozmowy trwały jeszcze jakiś czas, a zasadniczo czas opróżnienia karafki z winem. Emocje dnia, a dokładniej wieczora i nocy sprawiły, że obie kobiety począł morzyć sen.
Jako, że łóżko Celine było wykorzystane już jako podkład miłości, więc można je było teraz wykorzystać w tym bardziej trywialnym celu, dla jakiego zostało skonstruowane - odpoczynkowi sennemu.

Leżąc blisko siebie, tak, że ich włosy tworzyły dwubarwna, złoto- czarną rzekę czarodziejka i półelfka zapadły w sen.

Zapatashura 11-11-2010 21:47

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Wybór karczmy padł na "Wędrowca" usytuowanego tuż przy zachodniej bramie. Z racji późnej już godziny bramy miejskie zamknięte były na głucho, a dla lepszego bezpieczeństwa w świetle pochodni pilnowało ich dwóch strażników. A przynajmniej tylu było widać, bo w strażnicy mogło ich stacjonować jeszcze z trzy razy tyle.
"Wędrowiec" był karczmą całkiem sporą, dwupiętrową (a tak naprawdę to trzy, bo spadzisty dach zostawiał mnóstwa miejsca na stryszek, ale przed rządnymi podatków urzędnikami zawsze się trochę koloryzuje) i jeszcze pełną życia, choć cokolwiek zmęczonego trudami dnia i zabawami wieczoru. Zamiast tańców i głośnych dyskusji we wnętrzu dominowały ciche rozmowy i dopijanie wcześniej zamówionych trunków. Znudzona służka zmywała już niektóre puste stoły.


Klientela była dość zróżnicowana i wbrew temu, czego oczekiwał Rennard, bogato ubranych jegomościów cokolwiek brakowało. Znalazłoby się z dwóch zabijaków, ale przede wszystkim klienci wyglądali jakby ich wyrwano wprost ze środka traktu. Trochę zakurzeni, nieogoleni i cholernie zmęczeni. Trudno, chciał się Rennard dowiedzieć co się w świecie dzieje, to może mu się udać takie nowości wyciągnąć i od zwykłych podróżnych.
Na chybił trafił wytypował jednego blondasa, co w samotności dopijał kufel. Zawsze to łatwiej wkupić się do osoby samotnej, niż zwartej grupki z własnymi, prywatnymi tematami.


Trafił de Falco dość dobrze, bo gość był w nastroju do rozmów, a i z dość dalekiej podróży go do Aldersbergu przywiało. Zwał się Marco i był Rivijczykiem. To niestety ograniczało szanse na poznanie światowych nowinek, bo jak wiadomo Rivia zadupiem była strasznym.
Mężczyzna okazał się też być gadułą i zaraz zaczął opowiadać, jak to nad Loc Eskalott na początku lipca odbędą się doroczne obchody Festiwalu Jeziora i jak to niestety nie będzie mógł w nim uczestniczyć. Na Rennardzie nie robiło to większego wrażenia, ot wiejskie potańcuwy, aż do chwili gdy Marco napomknął o intrygującej tradycji oblewania co ładniejszych festynowiczek wodą. A jak wiadomo letnia sukienka jak się zmoczy, to to i owo odkryje.
W Aedirn też jakby spokojnie było, trakty pozbawione bandytów... no prawie, bo jak podróżny zaznaczył, w okolicach Asenergu podobno widziano jakiegoś herszta bandyckiego zwanego Szybkorękim, więc pewno się coś grubszego tam szykuje. Z kolei w małym miasteczku Krzyki od kilku dni o niczym innym nie gadają jak o bójce z nieludami. Podobno krasnoludy jakiemuś człowiekowi z czystej złośliwości konia przepłoszyły, a gdy ten temu w głos zaprotestował to go pobiły. A przynajmniej tak miejscowi ludzie o tym opowiadali. Jak zauważył Marco, w Aldersbergu musiało być znacznie gorzej. Nie dość, że podobno miejscowa hrabianka poważnie zasłabła na zdrowiu, to jeszcze na trakcie natknął się na jakiś łowców nagród poszukujących dwójki zbiegów, co to ponoć mordów i podpalenia się w Aldersbergu dopuścili.
Korzystając zresztą okazji blondyn podpytał de Falco co sie ciekawego w mieście dzieje. A może dokładniej- ciekawego, ale w stylu, przez który można w łeb oberwać.
-To zależy drogi Marco, jakie rozrywki preferujesz...i na jakie cię stać.- odparł Rennard, spoglądając na Rivijczyka z ciekawością... a i sympatią. Znał takich typków. Niektórych nawet lubił.
-O, proszę- uśmiechnął się rozmówca.-To aż taki wybór, że można wybrzydzać? Zwiedzać lubię. Jakieś charakterystyczne miejsca, ujmująca architektura, te sprawy.
-Wybór jest zawsze, gdy jest kiesa jest brzuchata. Są gospody w których można potańczyć, są gospody w których można spędzić romantyczny wieczór, są wreszcie przybytki w których można spędzić upojne chwile. Z innych rozrywek...- de Falco przesunął spojrzeniem po rozmówcy-... na człeka zainteresowanego architekturą, czy też sztuką to ty mi bratku nie wyglądasz. A i w nocy raczej architektura miasta cię nie zaciekawi.
-Naprawdę? No to pozory mylą miły panie- bezradnie rozłożył ręce.
-To więc, są mury okalające centrum miasta, bo w pobliże samego zamku cię nie dopuszczą. Jest wieża czarodziejki, jest ratusz.- Rennard próbował sobie przypomnieć co takiego zwiedzał wraz z Moniką. Wzruszył ramionami.- I to chyba tyle, jeśli chodzi o architekturę. Radzę zwiedzać w dzień... w nocy nie warto.
-Wieża czarodziejki?- zainteresował się żywo mężczyzna.-A to ci gratka. A gdzież się ona znajduje, bo po prawdzie to jakoś nad miastem nie góruje nic takiego.
A szpieg szybko, acz treściwie wytłumaczył, gdzie owa czarodziejka mieszka.
Gdy się już wszystkimi informacjami panowie wymienili, rozstali się w pokoju. Marco udał się na spoczynek do wynajętego pokoju, a de Falco spróbował jeszcze podpytać na chybił trafił paru gości co tam słychać w Królestwach Północy.
Podobno Temeria wpadła w jakiś konflikt z Cintrą. Poszło o cła z handlu morskiego i pesymiści wietrzą jakieś zbrojne utarczki między Cintrą a Nastrogiem i Rozrogiem. Jeszcze by brakowało, żeby piraci ze Skellige się dorzucili i na wybrzeżu można by podziwiać regularne bitwy morskie, z abordażami i róznymi takimi. Ale tak poza tym, nic nowego. Ot, o sztuce wielkiego reżysera się opowiadało, co to przedstawiana była w Vengerbergu. Rennard widział, więc nie miał pojęcia o co się robiło tyle huku.

(...)

Niestety przyszła w końcu godzina, w której karczmarz przedstawił Rennardowi swoje ultimatum- albo ten wynajmie pokój, albo czas się zabierać. Ponieważ de Falco już jednemu karczmarzowi w tym mieście za łózko i nieprzeciekający dach płacił, zostało jedynie zakupić butelkę taniego wina i ruszyć do domu Amber, którą miał nadzieję zastać.
Niestety odnalezienie właściwego domu, w szczególności po zmroku sprawiało pewne kłopoty. Szczury radośnie przebiegały przez środek ulicy, w większości miejsc ciemno było choć oko wykol. Przynajmniej straż miejska pilnowała porządku, chociaż pora późna, to szpiega nikt nie napadł w celach rabunkowych.
Kiedy Rennard był już na tyle pewien na ile mógł, że trafił we właściwe miejsce, narodził się od razu kolejny kłopot. Światła w kamienicy były pogaszone, ani świeczki. Musi wszyscy już dawno spali.


do Derricka Talbitt

lipiec, Wyklęty Las, Rivia

Druninowi trzeba było przyznać, że trzymał się mocno. Krasnoludy to jednak twarde bestie. Słyszało się nieraz po karczmach przechwałki żołnierzy, jakto walczyli ze strzałami powbijanymi tu i ówdzie, ale prawda jest taka, że przebity mięsień napieprza jak jasna cholera. A brodacz tylko zęby zaciskał, wzrok wbijał przed siebie i szedł. Imponujące.
Allor trzymał się z tyłu, niemal cały czas patrząc za siebie, zamiast pod nogi, przez co nieraz potykał się i nieobyczajnie klął. Z Liliel było podobnie, bo chociaż powinna się była wykazywać kobiecą gracją, to nie można za dużo wymagać od kogoś kto co i rusz się przez ramię ogląda. A bo to można się jej było dziwić? Nie co dzień strzelają do ciebie z łuku w środku lasu.
Chyba tylko szczęście sprawiło, że jedynym dzikim zwierzem jakiego grupa spotkała podczas wychodzenia z lasu była wiewiórka. No jakby jakiś wilk krew zniuchał, mogłoby być niewesoło, bo mało kto psychicznie wytrzymuje dzierżąc w ręku miecz, gdy przed sobą ma masę wściekłego futra, mięśni i zębów.

Na szczęście gdy las ustąpił miejsca dzikim nieużytkom Rivii, nikt nie poharatał się bardziej niż o siniak czy zdarty naskórek. I całe szczęście, bo rana Drunina była wystarczająco poważna. Nigdy z takimi nie było wiadomo, czy pacjent dojdzie w pełni do siebie, czy też szlag trafił jakieś ścięgno i nieszczęśnika czekał niedowład. Ale o tym lepiej było teraz krasnoludowi nie wspominać.
-No i co teraz?- zapytał Gurd przerywając ciszę.-Zapędziliśmy się w ślepy zaułek.
-To tylko jeden babsztyl, nie zatrzyma nas wszystkich- obruszyła się od razu Liliel.
-Naprawdę? Bo ja widzę, że jednak nas zatrzymała- kwaśno stwierdził Gurd.
-Nie, serdeńko ma rację- Drunin utrzymywał nieomal normalny ton głosu, mimo tego że Derrick przygotowywał się do wyjęcia strzały.-To nasza jedyna poszlaka. Trzeba będzie spróbować jeszcze raz, w końcu ta łuczniczka nie może być wszędzie naraz. Spróbujemy z innej strony.
- Tu już zależy właśnie od ciebie, Druninie. W końcu ty oberwałeś - powiedział Derrick. - Jeśli masz siły i ochotę, by zaryzykować, to możemy sprawdzić. Może dla odmiany trafimy na kogoś bardziej rozmownego. I bardziej chętnego do współpracy.
-Ha, trzeba znacznie więcej niż jednej dziewuchy, żeby rozdzielić krasnoluda od jego złota!- zapewnił buńczucznie Drunin, a zaraz potem zasyczał z bólu gdy Talbitt zaczął wyciągać strzałę.
-Tylko jak się teraz do tego zabierzemy?- spytała półelfka.- Szukamy kolejnego sioła i kolejnych kłusowników?
I tylko Allor milczał przy tym planowaniu.
- Żadnych kłusowników - odparł Derrick, gdy wreszcie zakończył operację. - Być może okolice wiosek są bardziej pilnowane. Tym razem proponowałbym zacząć od jakiegoś odludzia.
-A co ze zwierzyną? Przecież sam pan w lesie słyszałeś, że żyją tam solidne zwierzaki- najemnik wreszcie się odezwał i tak jak mu zawód nakazywał, ostrzegał chlebodawcę przed niebezpieczeństwami.
- Trzeba się po prostu zastanowić, co jest groźniejsze - jakiś niedźwiedź, czy jakaś mało rozgarnięta dziewuszka z łukiem- powiedział Derrick. - Musimy najpierw wiedzieć, kto jest za tym, żeby iść i szukać druidów, a potem, jeśli takich będzie większość, pozostanie problem, czy korzystać z usług kłusowników, czy próbować na własną rękę. Może tak się wypowiecie na oba tematy równocześnie? - zaproponował.

-Gurd, a tylko spróbuj marudzić, że ci się w lesie nie podoba to ci toporem rzyć do szyi przedłużę- od razu dyplomatycznie ostrzegł Drunin. Tym samym decyzja, że poszukiwanie drogi do druidów trzeba kontynuować zapadła jednocześnie, przy czym Allor się wstrzymał, bo to i nie jego sprawa była.
Zgoła inaczej było z problemem jak się za to zabrać. Najemnik zajął stanowisko, twierdząc że bez trzech kusz na niedźwiedzie wolałby nie polować. Liliel sugerowała, że sami dadzą sobie radę, ale bez przekonania w głosie.
A krasnoludy? Drunin już nie był w pełni sił, a leśne tereny ostatnimi czasy dały się przedstawicielom krępego ludu we znaki. Z drugiej strony było jeszcze skąpstwo.
-A gdyby tak spróbować znaleźć jakiś cholerny strumień, czy co? Jak wpada jakiś do lasu, to idąc wzdłuż niego nie sposób się zgubić. Owszem, zwierzyna pewnie przy nim pije, ale dałoby się ją z dala wypatrzeć i przeczekać- zaproponował Gurd.

- Z kuszami może być problem... - powiedział Derrick. - Na drzewach nie rosną. A i z tym strumieniem kłopot być może. Pamiętacie, jak nas ten kłusownik przed potokami ostrzegał? A jak ostrzegał, to pewnie coś większego niż pijawki tam siedzi. A zatem niedaleko pewnie iść by trzeba, ale do samego brzegu nie podchodzić.
-Takoż też można, zawsze to jakaś idea. Bośmy na tego speca szmal wyrzucili i wpuścił nas zasadniczo w maliny- stwierdził Drunin.
- Ano, prawie. - Derrick skinął głową. - Do części lasu przez druidów zajmowanej to nas i doprowadził. W tym zarzucić nic mu nie można było. A reszta to już tej dziewuchy złośliwość. Na szczęście nie wszystkie niewiasty taki charakter mają. - Uśmiechnął się do Liliel, na co ta prychnęła tylko jak oburzona kotka i odwróciłą się na pięcie. Allor uniósł brwi w zdziwieniu, lecz Gurd na migi dał mu znać, aby o nic nie pytał.
Rozeźlona kobieta potrafi być gorsza od największego nawet niedźwiedzia.

(...)

Zanim opatrywanie krasnoluda dobiegło końca było już południe. Po długich rozmowach i wymianach opinii, zdecydowano się na wyruszenie w górę jakiegoś strumienia. W końcu druid też człowiek, pić musi. Całkiem sensownym byłoby więc, gdyby druidzi swoje obozowisko mieli gdzieś nad wodą. Niepokoiły tylko ostrzeżenia miejscowych o strumieniach, ale z drugiej strony przed niedźwiedziami i wilkami też ostrzegali, a do lasu się wesoła kompania władowała i tak.

Kłopot w tym, że żadnych przyzwoitych strumieni pod ręką nie było. A skoro grupa zgodnie orzekła, że trzeba jeden znaleźć, nie było siły- trzeba było wracać ku jezioru i wzdłuż jego brzegu szukać odpowiedniego cieku wodnego. A to niestety oznaczało kolejny dzień wędrówki. W dodatku duża jej część była cofaniem sie po własnych śladach, ale co poradzić?

(...)

Gdy Derrick znów mógł podziwiać ogrom Loc Eskalott zbliżał się wieczór, w związku z czym wypadałoby zastanawiać się nad rozbicie obozowiska. Przeciwko temu głośno jednak protestował Drunin, twierdząc że na rękach nie chodzi, a jakiś strumyk to można i po ciemku znaleźć, nawet jeśli głupotą byłoby po nocy przy nim leźć przez ten "cholerny las". Upór to czy głupota? A może twardy krasnoludzki charakter? Jakby tego nie tłumaczyć, uparty brodacz pogonił swych towarzyszy jeszcze tego samego dnia na poszukiwania i po prawdzie nikomu się to nie podobało. A już szczególnie Liliel, która ostrzegła Drunina, że jeśli przez to całe łażenie dostanie płaskostopia, to zgoli mu brodę.
Na szczęście strumyczek udało się znaleźć stosunkowo szybko, a i po drodze w rybackiej wiosce udało się kupić rybki na kolację. Ostatecznie nie było więc tak źle. Tylko sakiewka Derricka robiła się coraz lżejsza, za to ta najemnika- coraz cięższa. Jeszcze parę dni i role się odwrócą: to Allor wynajmować sobie będzie prywatnego lekarza.

(...)

Półelfka obudziła towarzyszy z samego świtu, dnia następnego. Pierwszą czynnością za jaką zabrał się Talbitt było sprawdzenie, czy rana Drunina się nie paskudzi. Na szczęście tak nie było, a i po zakażeniu śladu żadnego nie było, znak że okowita Allora dość miała alkoholu by odkazić ranę.
W trakcie śniadania Derrick zauważył, że jego prywatny ochroniarz zaczął całkiem nieźle dogadywać się z brodaczami. Widać było po krasnoludach, że robota którą wczoraj odstawił najemnik zdobyła ich uznanie. A i Allor z przyjemnością słuchał wojennych opowiastek brodaczy.
Śniadanie się jednak skończyło i trzeba było po raz drugi wyruszyć do lasu, który chyba faktycznie nieprzypadkowo został nazwany Wyklętym. Maszerowanie przy strumieniu zapewniało, że grupa w lesie się nie zgubi, no bo jak? Wody pitnej było pod dostatkiem, a komary nie prezentowały sobą niczego więcej niż uciążliwości. Trochę gorzej było ze zwierzyną. Napotkanie młodej sarny nie było szczególnie groźne, a Liliel wyraźnie się zwierzę spodobało, bowiem wyrwało jej się, że wygląda słodko.


I kto by się spodziewał po takiej hardej dziewusze, takich komentarzy? Chyba nawet nie półelfka, bowiem gdy zorientowała się, że powiedziała to na głos, odwróciła zakłopotana wzrok.
Zdecydowanie większym problemem mogła być locha z młodymi, która przyszła skorzystać z wodopoju. Nie trzeba wybitnego leśnika, by wiedzieć, że zbliżanie się do niej od razu sprowokowałoby atak.


Na szczęście bystre oczy półelfki zdołały dostrzec to zagrożenie na tyle wcześnie, że grupie udało się rodzinkę dzików ominąć szerokim łukiem. Jak na razie wszystko szło po dobrej myśli.
Derrick nie mógł jednak przestać zastanawiać się nad ostrzeżeniami Valdo. Kłusownik musiał obawiać się czegoś gorszego od dzików czy komarów. Dziczyznę przecież najprawdopodobniej jadał, a komary są powszechnym, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwym utrapieniem. O co mogło więc chodzić?

Sprawa wyjaśniła się ponad godzinę później, chociaż wytłumaczenie wcale nie było takie oczywiste. Grupka wędrowców w trakcie przedzierania się przez las miała okazję pooglądać parę ptaków i ssaków w ich naturalnym środowisku, lecz strumień przyciągał nie tylko zwierzęta...
Pierwsza nietypowy widok przyuważyła Liliel, lecz zamiast o czymś ostrzegać, ofuknęła tylko towarzyszy by się ku strumieniowi nie patrzyli, tylko uważali czy się o coś nie potkną. Uwaga była co najmniej dziwna, toteż każdy jeden mężczyzna zupełnie ją zignorował. I przynajmniej z powodów estetycznych, decyzja ta była słuszna.

Za drzewami i krzakami bowiem, w strumyczku taplało się jakieś dziewczę nieprzeciętnej urody.


Widoczek całkiem apetyczny, lecz także niepokojący. No bo skąd w środku Wyklętego Lasu wzięła się naga młódka? A skoro już o nieprawidłowościach mowa... czy nieznajoma nie była przypadkiem zielonkawa?

do Francesci de Riue

lipiec, wioska w południowo-wschodnim podgórzu Mahakamu, Rivia

Widać było po prostym chłopie, że rozbierającą się Francescę opuszcza z niechęcią, ale ani słowem czy gestem nie zasugerował, że wolałby zostać. Bał się pewnie, że musiałby się z pieniędzmi pożegnać, a te na dłużej wystarczą niż parę chwil nacieszenia oczu. Tchórz zwykły, w dodatku niewiedzący co traci. W końcu de Riue nie zabiłaby go za trochę rozwiązłości... no, może by go nie zabiła. A już na pewno nie od razu!
Gdy już Lisek się przebrała i opuściła gościnną izdebkę, z pewnym zadowoleniem zauważyła, że czekał na nią posiłek. Kobiecie zawsze robi się przyjemnie, gdy mężczyźni jej usługują- rasa nie ma tutaj absolutnie żadnego znaczenia. Stan społeczny, z drugiej strony- ma. Owsianka bowiem niekoniecznie należała do ulubionych potraw de Riue. Przybycie rudowłosej piękności było swoistym wydarzeniem, ale życie w wiosce toczyło się dalej. Gospodarz też gdzieś zniknął. Może doglądał inwentarza? Nie robiło to Francesce większej różnicy, w chacie i tak nie było niczego wartego kradzieży.
Nie mając nic lepszego do roboty Lisek wyszła na zewnątrz. Za wioską mężczyźni doglądali swych kóz, a kobiety w tym czasie zajmowały się praniem, albo znoszeniem wiader wody z potoku. Nuda, kompletna nuda. I pomyśleć, że Anjia tęskniła do takiego prostego życia. Dzień w dzień to samo- pasanie śmierdzących kóz i pranie mężowi równie śmierdzących gatek. A gdzie tu wolność, przygoda, luksusy, przyjemności? No cóż, przyjemności akurat mogłyby się jakieś znaleźć.
Ot, chociażby młody, przystojny mężczyzna, który zmierzał właśnie ku Francesce. Ciemne, gęste włosy opadały mu przez powiewy wiatru na oczy, przez co co chwilę odgarniał je z czoła. Oczy miał kasztanowe i nie takie tępe, jak wielu prostaczków. Sylwetkę także miał niczego sobie, ostatecznie życie na prowincji wymagało aktywności fizycznej. Nie było miejsca na miejskie brzuszyska, albo dodatkowe podbródki.


Nieznajomy obdarzył wampirzycę uśmiechem, a ponieważ Francesca nie dała mu w żaden sposób do zrozumienia, że jego obecność byłaby jej nieprzyjemna, spróbował zagadać.
-Powiadają w wiosce, że towarzyszy w górach panienka straciła. Musi więc z Sodden panienka przybywać- jacyż ci ludzie byli uczynni. Nawet kłamać pomagali. -Wielu w wiosce powiada, że to tylko głupie bajania, ale ja tam wolę przestrzec. W okolicach podobno zalęgł się jakiś diaboł i młode panny porywa. Taka miastowa dama, pewnie uzna to za przesądy, ale czy to nie prawda, że na świecie strzygi żyją, a truposze z ziemi sami wstają?- szatyn miał bardzo przyjemny, kojący głos. Pewnie miał wśród chłopek powodzenie.
-Jeśli by panienka miała takie życzenie, mógłbym odprowadzić do drogi, a tam może by się jakiś wóz znalazł?

Kerm 13-11-2010 12:22

Derrickowi pluskająca się w strumyku panna skojarzyła się natychmiast z rusałką, a pamięć natychmiast podsunęła najrozmaitsze 'fakty', głoszone przez różnych bardów, opowiadaczy legend i innych tego typu ludzi.
Taktycznym posunięciem zdało mu się odwrócenie głowy, do czego też zachęcił innych członków wyprawy.
- Liliel... możesz iść z nią porozmawiać? - spytał.
- Czemu ja? - półelfka zaczęła protestować szeptem.
"Już widzę jakbys była zachwycona, gdybym ja tam poszedł...", pomyślał Derrick, ani myśląc o tym, by tymi przemyśleniami podzielić się z dziewczyną.
- Poza tym to może być jakaś potworzyca. Przecież ma zielone włosy i w ogóle... - Protestowała dalej.
- Jeśli to rusałka, to tym lepiej, żebyś ty poszła. One zdaje się nie polują na kobiety.
- I co mam zrobić?
- zapytała, z rezygnacją zauważając, że pomoc znikąd nie nadchodzi. - Zapytać ją o druidów?
Krasnoludy nie patrzyły na rusałkę czy nimfę. Widać uznawały przesąd, że goła panienka, co się pluska w lesie, to z pewnością nie jest dobry znak.
- To pewnie o takich jak ona mówił kłusownik - szepnął Drunin. - Widać ich się bał.
Allor reagował wprost przeciwnie... Jako były wojak i strażnik przy burdelu wiedział, że z okazji napatrzenia się na ładne ciało należy skorzystać, bo potem nie będzie okazji.
- No... tak. Poproś ją, może wskaże nam drogę - powiedział Derrick.
- Ale ona przecież... - półelfka westchnęła z rezygnacją. - Zobaczę co da się zrobić.
"Co "przecież", pomyślał Derrick. Nie rozumiał, czemu Liliel zachowywała się tak, jakby nigdy nie widziała gołej niewiasty. Gdyby to był goły mężczyzna, to by miała mniej wątpliwości?
Poszła zatem Liliel w kierunku rusałki. A ta zwiewna istotka nawet jej nie zjadła. Wprost przeciwnie - z tego co było widać z oddali, zupełnie bez krępacji wdała się w pogawędkę, a nawet przyjacielsko opluskała wodą Liliel, która nawet się nie skrzywiła. Widocznie była zbyt zdenerwowana sytuacją, by się wściec.
Półelfka wróciła po paru minutach, zostawiając rusałkę w tym samym miejscu, w którym była i oznajmiła:
- Rusałka, nimfa czy co toto jest, zwie siebie Panną z Jeziora i z przyjemnością nam pomoże, tyle ża za odpowiednią odpłatę.
- A co jest ową opłatą?
- spytał Derrick. Możliwości było wiele - od 'krokodyla daj mi luby' po 'kolację przy świecach'.
- Nie mam bladego pojęcia, nie chciała wyjaśnić - powiedziała Liliel. - A ty Gurd natychmiast przestań się chichrać, albo poproszę tę... nimfę?... żeby cię świądem pokarało - dodała, z wyraźnym brakiem humoru w głosie.
- Nie chciała wyjaśnić? - zdziwił się Derrick. - To kiedy nam powie? Na miejscu? Czy też mamy zgadywać?
- To przecież...
- Liliel wskazała ręką w kierunku zielonkawej niewiasty. - No, wiesz.
- Wiesz? Skąd niby mam wiedzieć? Moje kontakty z rusałkami raczej nie były zbyt częste. To, co wiem o rusałkach, to zwykłe bajania.
- Tylko nie mów, że jest stęskniona męskiego towarzystwa
- dodał.
- Co? A skąd ja to mam wiedzieć? - speszyła się Liliel, a biedny Gurd zaczynał robić sie czerwony od tłumienia śmiechu.
Derrick spojrał na Allora, który niby słuchał rozmowy, a w rzeczywistości skupiony był na wdziękach pluskającej się niewiasty.
- Chyba wiadomo, kto pójdzie na ochotnika - powiedział.
- Hy, co, jak? - otrząsnął się najemnik?
- Panna z Jeziora prosi cię na chwilę rozmowy - powiedział Derrick.
- Prosi? - zapytali jednocześnie Liliel i Allor.
- Tak przynajmniej cię zrozumiałem - powiedział Derrick do Liliel. - A nie jest tak? - zdziwił się.
- Ja nie mam pojęcia, czego ona może chcieć - desperacko tłumaczyła dziewczyna. - Stwierdziła, że za swoją pomoc oczekuje odpłaty i to wszystko.
"W naturze, czy w innej przysłudze?", zastanawiał się Derrick.
- Niewiasta niebrzydka - powiedział na głos. - Zresztą sam ją dokładnie obejrzałeś, Allorze. Chyba nie masz nic przeciwko zamienieniu z nią paru słów? Albo dowiedzeniu się, na czym odpłata polega, skoro panna nie chciała tego dokładniej powiedzieć. Może z tobą będzie bardzie otwarta.
Allor spojrzał tęsknym wzrokiem ku nadobnej rusałeczce, po czym przeniósł spojenie w niebo.
- Odpada szefie - odparł. - Wie pan co o rusałkach się gada, a ja mam żonę.
Derrick spojrzał z zaskoczeniem na Allora.
- Nie chwaliłeś się - powiedzał z lekką mieszanką pretensji i zawodu w głosie. - W takim razie nie mamy o czym mówić. Trzeba będzie znaleźć druidów na własną rękę. Chyba - spojrzał na krasnoludy - że któryś z was...
- Na litość boską, czy wam facetom jedno tylko w głowie?
- wkurzyła się Liliel. - Nie macie innego pomysłu na zapłatę?!
- Opieramy się na tym, co się mówi o rusałkach
- odparł Derrick, nieco stropiony tym wybuchem. - A tak w ogóle, to czym, według ciebie, możemy odpłacić tej pannie w środku głębokiego lasu? Zaproszeniem na kolację? Nawet szampana nie mamy... Kolią z pereł? Kompletem seksownej bielizny? Balladę zaśpiewać pod oknem? A może ofiarować bukiecik polnych kwiatów?
Półeflka splotła ręce na piersiach i naburmuszyła się.
- To ty pomoc swą oferujesz na lewo i prawo, powinieneś coś wymyślić.
- Jak sobie życzysz
- odparł Derrick i ruszył ku pannie, co - mimo upływającego czasu - nie raczyła wyjść z wody.
Nadobna rusałka raczyła się właśnie jakimś owocem, wgryzając w nie swoje równe, bielutkie ząbki. Była tak szczuplutka, że gorseciarki popadłyby w kompleksy. Piersi miała drobne, ale kusząco sterczące, a od zielonych sutków trudno było oderwać wzrok.Gdy nieludka zauważyła Talbitta, uśmiechnęła się uroczo i zachichotała.
Mając za plecami tłum świadków, z Liliel na poczytnym miejscu, Derrick czuł się zdecydowanie mniej komfortowo, niż miałoby to miejsce w innych warunkach. Rusałka, nie rusałka... Wszystkie niewiasty były niebezpieczne, a to, że niektóre mniej niż inne, można było śmiało włożyć między bajki.
- Witaj, Panno z Jeziora - powiedział, kłaniając się uprzejmie. Usiadł na wygrzanym przez słońce głazie, sterczącym niedaleko brzegu. - Zechcesz nam poświęcić nieco czasu, piękna pani? - spytał.
Rusałeczka mierzyła medyka od stóp do głów, powoli, dokładnie i z wymalowaną na twarzy radością. Wgryzła się w swoje jabłko, a strużka soku spłynęła jej po brodzie. Dziewczę z chichotem starło ślad paluszkiem, po czym zlizało z niego słodki płyn, w bardzo sugestywny sposób. A może to po prostu Derrickowi się kojarzyło, gdy patrzył na niczym nieskrępowaną nagą ślicznotkę. Nota bene nie do końca ludzką, bo jej szczupłe paluszki do pierwszego knykcia połączone były błoną.
- Jaka tam ze mnie pani - odpowiedziała ciepłym, ale jakby ... bulgoczącym?... głosem.
W zamyśleniu zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów.
- Naprawdę? - zapytała nagle.
Pytanie zdaje się miało dotyczyć opinii Derricka na temat jej urody.
- Wystarczy, że spojrzysz w gładką taflę wody, by się przekonać, że nie kłamię - powiedział. - A jeśli wodzie nie wierzysz, to... - sięgnął do plecaka i wyciągnął niewielkie lusterko, z polerowanego brązy pokrytego srebrem, które niekiedy do badań wykorzystywał. - ...to przejrzyj sie w tym. Srebrna tafla nie skłamie.
Rusałce acz oczka rozbłysły na widok zwierciadełka. Poderwała się z wody i w dwóch skokach zbliżyła się do Talbitta, zupełnie przypadkowo ochlapując go wodą.
Derrick udał, że tego nie zauważył. Podobnie jak i wdzięków dziewczyny, które w ruchu wygladały jeszcze bardziej interesująco.
Panna z Jeziora wzięła od niego lusterko, rozmyślnie gładząc przy okazji jego dłonie.
- Jakież to ładne. Co to?
- Ten przedmiot nazywa się lusterkiem
- powiedział Derrick. - Służy, na przykład po to, by można zobaczyć własne oblicze.
Niewiasta przeglądała się w zwierciadełku, przeczesywała włosy, gładziła się po twarzy, ucieszona jak mała dziewczynka.
- Jakby zamarznięta woda, ale odbicie jest wyraźniejsze.
Derrick doszedł do wniosku, że powinien był zaopatrzyc się w kilka świecidełek i grzebyków, ale nie mógł przewidzieć takiej sytuacji.
- Podoba ci się? - spytał. - W takim razie możesz je sobie zatrzymać.
Lico Panny z Jeziora rozpromieniło się, i zadowolona przytuliła podarunek do piersi.
Derrick uśmiechnął się. Panna wodna wyglądała jak mała dziewczynka, obdarowana piękną lalką.
- Czy możesz mi powiedzieć - spytał - co mógłbym zrobić, żebyś nam pomogła dotrzeć do druidów?
Mokra dziewczyna popatrzyła Derrickowi w oczy i obdarzyła mężczyznę kolejnym promiennym uśmiechem.-Nic nie musisz robić piękny panie. Poprowadzę.
- Pani - Derrick skłonił się uprzejmie. - Dziękuję ci bardzo.
Co prawda gdy rusałka się uśmiechała, łatwo mozna było dojść do wniosku, że poszukiwania druidów nie są najważniejszą w życiu rzeczą... i że są zajęcia ciekawsze i bardziej przyjemne,
- Już mówiłam, że nie jestem żadną panią - rusałka przekręciła główkę na bok.
- Panno z Jeziora - Derrick nie zamierzał się spierać. - U nas słowo 'pani' oznacza większy szacunek - wyjaśnił.
- Panna brzmi ładniej - upierała się przy swoim nietypowa niewiasta.
- Mi też się bardziej podoba. - Derrick był wyjątkowo zgodny. - Ale, w przeciwieństwie do ciebie, wielu ludzi nie potrafi tego docenić.
- Bo jesteście dziwni
- stwierdziła bez ogródek rusałka.
- Bez wątpienia masz rację - roześmiał się Derrick. - Jestem człowiekiem, a też wielu rzeczy u ludzi nie potrafię zrozumieć.
Jednak, mimo urody rozmówczyni, nie zamierzał dalej ciągnąć dyskusji. A nuż przewodniczka się rozmyśli?
Skinął na resztę swej grupy, gestem zachęcając ich do przybliżenia się.
- Panna z Jeziora poprowadzi nas do druidów - wyjaśnił.

Asmorinne 18-11-2010 14:16

Miał to być nudny dzień, polegający na kręceniu się po wiosce - przypatrywaniu się pospolitej wiejskiej ludności. Jak to pracują ciężko w polu, jak to cieszą się z prostych rzeczy, gdy grzebią w ziemi lub plewią wiecznie zarośniętą grządkę. Wysłuchiwaniu plotek, co to sąsiadka znowu wymyśliła, albo co ten się krzywo popatrzył, kiedy wynosiła gnój. Jeszcze zostały narzekania, biadolenia i pretensje do pogody co nieurodzaj przyniosła.
Nic bardziej nudnego.
Mężczyzna był jej zbawieniem. Małym bursztynkiem w garści piasku. Co prawda miało być to zaledwie kilka godzin wegetowania, ale taka odmiana zawsze była mile widziana.
- Diabol, młode panny? Może i jest. Ufam, ze nic gorszego mnie nie spotka, stracenie towarzyszy było chyba wystarczającym ciosem... Poza tym nie mam szczęścia do spotykania bestii, być może mnie unikają...Bardzo mi będzie miło jak mnie odprowadzisz. Lepiej nie kusić losu. – to ostatnie Lisek uwielbiała najbardziej.
Mężczyzna uśmiechną się lekko, rzadko spotyka kogoś innego niż ludzi z wioski, a tym razem uda mu się z tym kimś pobyć i porozmawiać.
- Wiesz, nie chce tutaj spędzić całego życia, marzą mi się podróże, zobaczenia trochę świata – czuła w nim tyle energii, tyle zapału. Byłaby w skłonna uwierzyć, ze jest w stanie wyruszyć nawet dzisiaj.
>>>Krew jego na pewno była równie smaczna co wygląd. <<<
- W podróży dopiero poznaje się życie i docenia jego smaki... – mówiła prawie to co myślała.
- Myślę, ze tak... bo co po takim życiu jak tutaj. Nie mówię, że jest złe, ale takie nie moje. – posmutniał, zaraz jednak mina jego gwałtownie się zmieniła.
- A ty to pewnie często podróżujesz?
- Tak to widać? – zmrużyła oczy.
- Nie, nie... ależ skąd – tłumaczył. Zaraz potem zakłopotany zwilżył usta językiem.
- Żartuje przecież – uśmiechnęła się i pogładziła go po ranieniu – tak się składa, ze akurat często podróżuje. Widziałam już wiele, ale tak naprawdę ciągle jeszcze za mało. Chcąc nie chcąc zawsze trafiasz na coś czego dotąd nie robiłeś, albo nie widziałeś.
- Jest wiele rzeczy, których jeszcze nie robiłem, albo nie widziałem...
- Jakich na przykład? – zaciekawiła się. Nie wyglądał na prawiczka, ale może? Stał by się jeszcze bardziej kuszący...
- Wiele... zbyt wiele jak na mój wiek – powiedział tylko tajemniczo.`
>>>Jak na swój wiek okazał się bardzo dojrzały.<<<
- Wiesz przydałby mi się ktoś taki jak Ty. Silny, odważny, uczynny. Nie tylko by mnie obronił, ale i w nocy pomógł się ogrzać...- powiedziała kokieteryjnie.
- A to nie są jedyne moje zalety. – uniósł lekko głowę - Mogę wyruszyć z tobą jeśli chcesz. Naprawdę się martwię, żeby tak pięknej kobiecie nic się w podróży nie stało- zaczął czarować.
- No tak sam mówiłeś, ze tutaj coś grasuje. Nie ma co liczyć na szczęście. Może las się na mnie uwziął i tego czarta przyjdzie mi spotkać... – powiedziała z przejęciem.
- Niestety nie mogę ci od razu towarzyszyć... – spuścił głowę – nie jestem do tego przygotowany, jakbyś dała mi tydzień, to może by mi się udało, ale tak mogę odprowadzić cię jedynie do najbliższej drogi głównej. Przepraszam cię – typowy mężczyzna, co na początku składa obietnice, kusi, a potem się ze wszystkiego wycofuje. Przynajmniej ten był szczery.
- Muszę wyruszyć dzisiaj, tylko będziemy podróżować nocą...
- Dlaczego akurat nocą? W dzień jest dużo przyjemniej, więcej widać.
- W nocy są ludzie, to ludzie stanowią największe zagrożenie
- Ja mogę z tobą i nocą nawet – powiedział uśmiechając się.
- Najbezpieczniej i najprzyjemniej jest nocą.... z mężczyzna – uśmiechnęła się figlarnie.
- Oczywiście, masz zupełną racje. – trochę plątał się w zeznaniach. Widać było, że chce wypaść jak najlepiej w jej oczach.
- To może ja się przygotuje. Musze naszykować broń i prowiant. A ty już gotowa?
- Ja zawsze jestem gotowa do podróży. Będę czekać w .... – nie dokończyła, gdyż mężczyzna jej przerwał – znajdę cię... to mój rejon i znam go jak własną kieszeń
- Dobrze, w takim razie zaraz po zachodzie Słońca, Jeśli cię nie będzie, zrozumiem, to niebezpieczna podróż – teraz już miała pewność , ze przyjdzie.
- O to się nie musisz martwić. Dopełnię swojej obietnicy.
Francesca pomyślała, że ten młodzieniec ma spore zadatki na rycerza. Wołałaby jednak, aby się nim nigdy nie stał. Zmieniłby się za bardzo, stał się bardziej rządny i władczy. Nie pasowało to do niego. Poza tym zmieniłby się w jej wroga – pogromcę bestii.

***


- To dla ciebie – powiedział –to kwiat wierzby górskiej chroni od zła. – powiedział podając jej kwiatek. Co prawda robiło się ciemno, ale Francesca doskonale widziała jego barwę i kształty.
- Dziękuje – odparł grzecznie – a myślałam, że to ty będziesz mnie chronił od zła
- Ja teraz, potem kwiat – wytłumaczył.

abishai 18-11-2010 23:06

No i się spóźnił! A niech to wszystko gęś kopnie!
Rennard był wściekły. Żeby się choć zasiedział gwarząc z jakąś ładną pannicą. Ale nie... on musiał marnować tyle czasu, na ploty z jakimś bardem. Wszak nie było to aż tak ważne, by przegapić spotkanie z Amber... Cóż... może i nie spotkanie. I może trudno było przegapić, coś co nie było umówione między nimi. Ale żeby zasiedzieć się aż tak długo?!
De Falco zdecydowanie nie miał dziś dobrego dnia. Co więc pozostało do zrobienia?
Budzenie Amber waleniem do drzwi, raczej nie nastawi ją pozytywnie do szpiega.
Trzeba więc było sobie odpuścić. I gdy Rennardowi znudziło się stać pod drzwiami pełnej śpiących ludzi kamienicy, to poirytowany całą sytuacją pokuśtykał do domu. A raczej do karczmy, w której się zatrzymał. Złorzeczący i poirytowany de Falco wrócił w chmurnym nastroju do pokoju i nie rozebrawszy się nawet legł na łożu i zasnął...

... było mokro, co jest logiczne, gdy jest się do pasa w morskiej wodzie. Rennard nie widział morza od czasu wyjazdu z Novigradu. Była noc. Co akurat de Falco nie dziwiło.
No i była ona.


Od pasa w górę ciało, o jakim marzą mężczyźni, śliczna buźka, figlarne spojrzenie i burza rudych pukli, oraz...cóż...dwie apetyczne półkule. Od pasa w dół, już tak apetycznie nie było. Ale wystarczyło spojrzeć w górę, by nie przejmować się takimi detalami jak rybi ogon. A ona zauważyła jego spojrzenie. Uśmiechnęła się figlarnie i rzekła.- Jestem mała syrenka, ale cycuszki mam duże.
-Tak...to widać. Jestem Reinhard.-
odparł szpieg.
Zanurzyła się bardziej w wodzie i podpłynęła do niego mówiąc.- Pewna czarodziejka obiecała mi zgrabne kobiece nogi, w zamian za mój języczek. Ale ja się zastanawiam, czy warto. Mógłbyś pomóc mi to... ocenić?
-Eee jak?-
spytał de Falco, czując jak jej zgrabne palce rozpinając jego pas i szybko usuwając wszelkie zapory. A po chwili usteczka dziewczyny zagrały radosne dźwięki na "fleciku" szpiega, który niemal wykrzyczał.- O bogowie!
Co tylko rozochociło dziewczynę i sprawiło, że sprawniej i z większym wigorem zaczęła korzystać ze swego języczka. A potem pomagała sobie w tych figlach, swoim sprężystym biustem.
Wreszcie wynurzyła się z wody oplotła ramionami rozgrzanego do czerwoności Rennarda, i szepnęła pełnym pożądania głosem. –Już nie mogę wytrzymać, zajmij się mną ogierze.
De Falco po prawdzie też nie mógł wytrzymać, bo mała syrenka zostawiła go w stanie wzbudzenia... rudowłosa złośniczka.
Tak więc szpieg chwycił ją za ogon by znaleźć miejsce którym mógłby się z nią połączyć jak mężczyzna z kobietą. Ale mimo nerwowego rozglądania się i macania po rybim ogonie, nie mógł znaleźć odpowiedniego miejsca. Wszędzie natrafiał na ścianę rybich łusek.
-Pospiesz się skarbeńku.- rzekła pełnym pożądania głosem syrenka, a Rennard się spieszył, lecz nie mógł trafić na odpowiednie miejsce. Co za koszmar...

... i wtedy nastał ranek.
-Co za noc....- mruknął do siebie de Falco. A i dzień zapowiadał się nie lepiej. Wpierw jednak, trzeba było ułożyć jakieś plany. Po pierwsze zamierzał sprawdzić, jak Monika się czuje. Jeśli źle, to trzeba było się tym zająć... Jakieś ziółka może. Ale rankiem diagnoza, leczenie zaś po południu. Bowiem wpierw musiał zarobić trochę grosiwa. A to oznaczało korepetycje.
Kolejne kroki, zamierzał skierować, na posterunek na którym przetrzymywano Aldonę. O ile ta kobieta, była rzeczywiście jego Aldoną. Na łapówkę pieniędzy powinno starczyć. Może się da ją oswobodzić z więzienia? W końcu ileż można przetrzymywać ludzi bez powodu?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:58.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172