Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-12-2010, 15:51   #511
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rejs ma swoje uroki, ale ma i również swoje wady, szczególnie na łódce niewiele większej od łupinki orzecha. Co prawda niektórzy nie muszą kiwnąć palcem, by się przemieszczać, ale równocześnie nie mogą robić tego, co chcą, o czym przekonał się nie tylko Derrick, który nie mógł skorzystać z tego, że Liliel siedziała przytulona do jego boku, jak i krasnoludy, którym groziło wyrzucenie za burtę podczas prób umilenia rejsu wokalnymi popisami.
Cisza i spokój, przerywane tylko regularnym pluskiem wioseł, uśpiły najpierw Lilith, która wtuliła się w Derricka i smacznie spała, a potem krasnoludy, które zaczęły pochrapywać w cichym duecie.
Na Derricka jakoś sen nie chciał spłynąć. Przymknął tylko oczy, czekając cierpliwie na dotarcie do Brązowej Wody.

Jak w końcu się okazało, nie wystarczyło dopłynąć, trzeba było jeszcze wylądować na brzegu. I chociaż na jeziorze łódka wydawała się im wszystkim bardzo mała, to jak na aktualne możliwości portu okazała się zbyt duża. Z pewnym trudem znaleźli miejsce, gdzie mogli przybić do brzegu.
Czy faktycznie tłok w porcie spowodowany był przez stadko grasujących nad rzeką kikimor? W takim razie ktoś, kto rozwiązałby cały ten problem nieźle by się obłowił. Tym dziwniejsze wydało się zachowanie wiedźminki, która zamiast wytłuc potwory (jak to przystało w jej fachu) uganiała się po świecie z jedną wampirzycą. Całkiem jakby potraktowała to jako sprawę osobistą.
Ciekawa sprawa. I nie do rozwiązania, przynajmniej w tym momencie.


Lepiej spać pod gwiazdami, niż korzystać z takiej gościny...
Takie przynajmniej wrażenie odniósł Derrick po powitaniu, jakie zgotował im imć Vivaldi. Ale skoro krasnoludy nie narzekały, to i on nie zamierzał. Poza tym dzięki temu mógł bez problemów rankiem obejrzeć zarówno rękę Drunina, jak i nogę Korina.
Łóżko mogło by być dłuższe o jakieś pół metra, ale spać się dało i tak.
Z tym, że jemu akurat sen nie był dany. Przynajmniej nie od razu.
- Zaraz wracam.
Zabrał swoją torbę i wyszedł, odprowadzany dwuznacznymi uśmieszkami brodaczy.

Uśmieszki okazały się, ku skrywanemu żalowi Derricka, nieco nie na miejscu. Odciski z pewnością to nie były, ale z nogą faktycznie było coś nie tak.
- Gdzie żeś ty się tak urządziła? - zdziwił się Derrick
Wyglądało na to, że stopie dziewczyny wylądowały co najmniej trzy kolce. I musiały tam tkwić od jakiegoś czasu, bowiem miejsca były zaczerwienione i podeszły nieco ropą.
Lilith wzruszyła ramionami.
- Auć! - syknęła, gdy Derrick usunął pierwszy kolec. Kolejne 'auć' rozległo się, gdy krople płynu dezynfekującego zetknęły się zainfekowanym miejscem.
Po paru minutach Derrick zawiązał artystyczną kokardkę na bandażu.
- Dwa dni i po sprawie - powiedział. - Dobrze by było, gdybyś mało chodziła.
- Ale inne rzeczy mogę robić? - spytała Liliel, chwytając Derricka za szyję i przyciągając go bliżej.
>>>Niech demony porwą krasnoludy i ich uśmieszki<<<, pomyślał Derrick, bez większych oporów korzystając z zaproszenia.


Nic nie może wiecznie trwać... Nawet chwile spędzone w towarzystwie ładnej i chętnej kobiety. Szczególnie gdy za ścianą (lub dwiema) czuwa ciekawskie towarzystwo.
- Trzeba by załatwić dla Liliel na jutro wierzchowca - powiedział, wchodząc do pokoju.
Krasnoludy oderwały się od dzbana z piwem i wlepiły oczy w Derricka. Najwyraźniej zaskoczone tym, że medyk wrócił na noc do pokoju.
- Przez dzień lub dwa powinna oszczędzać nogę.


Ranek był nie najlepszy.
Noc spędzona na niewygodnym łóżku zaowocowała bólem krzyża. I koniecznością zrobienia małej gimnastyki.
- Pokaż tę rękę - Derrick zwrócił się do Drunina.
- Nic mi nie jest - zapewnił szybko krasnolud, ale zgromiony spojrzeniem medyka posłusznie ściągnął koszulę.
Rana goiła się wspaniale. Druidzka łuczniczka na szczęście nie zatruwała strzał, a wzmocniona dobrym alkoholem kuracja zaaplikowana przez Derricka również zrobiła swoje.
- Jeszcze nie gotowi? - W drzwiach stanęła Liliel, która z oburzeniem w oczach patrzyła na nie do końca przyodzianego Drunina.
- Ależ jesteśmy gotowi, serdeńko - zapewnił ją Gurd. - A czy ty czasem nie miałaś oszczędzać nogi? - spytał.
- Miałam, ale to nie oznacza leżenia brzuchem do góry przez cały dzień, prawda?
Derrick skinął głową.
- To co robimy teraz? Odwiedzamy chorego i ustalamy dalszy plan działań?
- To ja idę do naszego gospodarza - powiedział Drunin. - Jak wrócę to zdecydujemy, co robić dalej.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-12-2010, 18:07   #512
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Trochę go to kosztowało i pieniędzy, i czasu i nerwów, ale miał zabawki na noc. I zgodnie z planem, po małym obejściu dwóch pierwszych karczm, w których mogli się pojawić artyści, zamierzał zajrzeć do manufaktury. Trzecia była całkowitym nieporozumieniem, a wszak napadł barda grającego w czwartej. Lepiej ostatniej karczmy nie odwiedzać. Jakby nic te wędrowanie nie przyniosło, to... pozostało odwiedzić manufakturę. I zajrzeć w nocy do środka. Właściwie, nie spodziewał się sukcesu w swych wędrówkach po dwóch karczmach. Bo w tym przypadku, szczęście było mu potrzebne. A ostatnio, nie miał go zbyt wiele.
Tak więc głównym „punktem” wieczoru, miała być opuszczona manufaktura. Ponoć miejsce spotkań spiskowców.
Ale cóż...
Tonący się brzytwy się chwyta?

Póki co, dochodziło południe, więc Rennard musiał znaleźć sobie inne zajęcie. Anges Baade była ciekawą możliwością i najtańszą obecnie „rozrywką”. Ale nawet ona wymagała zapłacenia pewnych kosztów. Kwiaty kosztują.
Na szczęście kwiaty do drogich prezentów nie należą. A mały bukiecik polnych kwiatów można kupić bardzo tanio.


I z takim to bukiecikiem Rennard ruszył do Agnes. I z książką pod pachą.
A gdy dotarł do drzwi, zastukał w nie delikatnie laską, jak zwykle.
Żadnym zaskoczeniem nie było dla Rennarda to, że po minucie czy dwóch drzwi otworzył ten sam kamerdyner co zawsze, pytając:
-Pan w jakiej sprawie?
De Falco z chęcią by strzelił w pysk temu typkowi. Był tu już trzeci raz i za każdym razem słyszał to samo głupie pytanie.
-Rennard de Falco, do panny Baade. Sprawa prywatna.- odparł szpieg
-Nie był pan umówiony, o ile mi wiadomo.-
A co jego obchodziło, czy de Falco był umówiony, czy nie? Przecież szpieg nie z nim się umawiał. Że też kamerdyner nie miał nic lepszego do roboty, niż stanie w drzwiach i wypowiadania głupich kwestii. W szpiegu się kotłowało, ale nie dał tego po sobie poznać.
-Panna Baade jest?- spytał Rennard nie zwracając uwagi na jego wypowiedź.
-Tak- odparł krótko kamerdyner.
-To proszę przekazać, że przyszedłem.- odparł Rennard uśmiechając się kwaśno.
-Dobrze- odparł starszy mężczyzna i zamknął drzwi. A ponieważ kamerdyner nie należał do najszybszych, to de Falco zmuszony był czekać kilka długich minut nim pojawił się kolejny raz.
-Panna Baade życzy sobie pana widzieć. Pozwoli pan ze mną?
-Oczywiście...prowadź dobry człowieku.
- odparł de Falco z szlachecką manierą w głosie.

I szedł tak szpieg krok za krokiem za...Albertem?... chyba tak się on nazywał, o ile pamięć nie myliła. Agnes przebywała aktualnie w swojej bibliotece, korzystając z ostatnich jasnych jeszcze godzin, aby uraczyć się odrobiną poezji.
-Wyglądasz pięknie, twe kwiaty bledną przy twej urodzie.-rzekł Rennard wchodząc do biblioteki.
-O, pan de Falco. Miło, że znalazł pan czas by mnie odwiedzić.-przywitała go gospodyni, odkładając czytany właśnie tomik i wstając z krzesła by dygnąć jak obyczaj nakazuje.
De Falco uśmiechnął się promiennie, bowiem jej wypowiedź zdała mu się wielce... obiecująca. Szpieg podał kwiaty i mówiąc.- Przyszedłem oddać książkę i podziękować za twą życzliwość wobec mnie, panno Baade.
Zerknął przy tym znacząco, na stojącego za sobą kamerdynera.
-Jeśli będę potrzebny, czekam na dole.- oznajmił Albert wracając ku schodom. Nie zdążył jednak zbyt daleko odejść, bowiem zaraz zawołała go Agnes.
-Poczekaj moment.- Odebrała kwiaty od swojego gościa i podeszła do kamerdynera.-Znajdź na nie jakiś wazon.
Starszy mężczyzna posłusznie skinął głową i dopiero teraz odszedł.
Rennard położył książkę na stoliku, usiadł naprzeciw Agnes i rzekł.- Wyglądasz olśniewająco moja droga.
-Dziękuję-
odparła wdzięcznie panna Baade.- Jak pańska rana? Mam nadzieję, że coraz lepiej.
-Zdecydowanie się poprawiło, po twej kuracji, jaką zaaplikowałaś mi na piętrze
.- rzekł uśmiechając się nieco lubieżnie Rennard.
-Och, no wie pan.-zapeszyła się mieszczka, aczkolwiek niezbyt wiarygodnie w mniemaniu Rennarda.
-A jak tobie mijały dni, moja droga uzdrowicielko?- rzekł niemal czule de Falco, spoglądając w oczy Agnes.
-Och, spokojnie. Dostałam list od mojego brata, powinien mnie niedługo odwiedzić. I dobrze, budżet domowy sam się nie napełni.- stwierdziła żartobliwie.
-Spokojnie. Czy to pasuje do tak namiętnej kobiety, jak ty?- spytał mężczyzna i zerknął na książki.
-Oczywiście, że tak. Przecież nie tak dawno w mieście wyraźnie było widać, że ekscesy do niczego dobrego nie prowadzą.
Rennard wstał, kuśtykając zaszedł siedzącą kobietę od tyłu. I delikatnie wodził palcami po jej szyi.- Moja droga, nie o takich ekscesach myślałem.
-Chyba nie rozumiem.-
rzekła Agnes.
Szpieg nachylił się i cmoknął pannę Baade w uszko, szepcząc.-Me myśli wypełnia twa słodka osoba. Gdy przymykam oczy widzę cię nagą i pełną ognia.
-Ależ co pan opowiada.-
znowu skryła się za maską cnotliwej kobiety.
-Myśli kłębiące się w mej głowie.- mruknął znów do ucha kobiety szpieg, lekko muskając je wargami. I spytał.- A o czym ty myślisz Agnes?
-Szczerze mówiąc, zastanawiałam się nad zakupem nowej sukni. Po balu u lorda Frolice'a na pewno pozmienia się najnowsza moda.-
odpowiedziała gospodyni, chociaż nie tak jak spodziewał się Rennard.
-Na pewno będziesz w niej olśniewająco wyglądać. Jakiż ma być kolor owej sukni?- uśmiechnął się de Falco. Odpowiedź kobiety wydała mu się bowiem zabawna.
-Coś jasnego. Może beż? -zdecydowała kobieta. Beżowy!? Rennard uśmiechnął się kwaśno. Ten kolor bowiem bardziej pasuje do habitów, niż pięknych kobiet. A już do Agnes nie pasował w ogóle.
-Ja bym cię widział raczej w... kolorze wanilii.- mruknął Rennard po czym spojrzał na księgi.- Czy mógłbym pożyczyć kolejną?
-Oczywiście. A jak podobała się ta?-
zapytała Agnes.
-Intrygująca. Choć od tej książki to... bardziej intryguje mnie jej właścicielka.- odparł szpieg wędrując wzrokiem po dekolcie.
Dzisiejszego dnia niestety szczelnie okrytym suknią, o niestety niezbyt wyzywającym kroju. Owszem, materiał opinał to co trzeba, ale de Falco zdążył już przywyknąć do innych widoków u swej kochanki.
-A co mnie w panu intryguje?- zapytała.
-Uśmiech. Oczy. Dowcip. I pewne zalety, które...-tu zamilkł i spuścił głowę.- które mogę rzec tylko na uszko.
-Nie trzymaj mnie w niepewności, mój pani. Mów.
- poprosiła nachylając ucho.
-Te piersi jak u gołębicy, ten ogień w sercu, ta pupa tak słodka, jędrna.- szepnął de Falco, wplatając w ton głosu żarliwość miłosnego uczucia.
-Och wie pan, takie rzeczy mówić.- panna Baade udała urażoną.
-Nie powiesz mi Agnes, że w mych słowach nie ma prawdy. Ach wstydzę się tych myśli, ale...- wzruszył ramionami szpieg.-...cóż poradzić.
-A jakoś wstydu po panu nie widać.
-droczyła się kobieta.
-Przy takiej pokusie przed oczami.- Rennard nachylił się i zaczął delikatnie całować wpierw ucho, potem policzek panny Baade.- Wszystkie myśli płoną, żądza rozsadza ciało.
-Naprawdę powinien pan się powstrzymać-
zaoponowała Agnes.
-To powiedz kiedy i gdzie nie będę musiał?- szepnął cicho do ucha kobiety.
-Za dwa, trzy dni- odpowiedziała kobieta, przez co de Falco zrzedła mina.-Mam dni płodne, a panna z dzieckiem nie cieszy się powszechnym poważaniem- powiedziała bez ogródek.
-Rozumiem. Zawsze jednak można posmakować przyjemności w sposób gwarantujący iż dziecko nie zostanie poczęte.- odparł Rennard nieco zamyślony. I przypomniał sobie dzień, kiedy w żarze namiętności, wbił się pomiędzy pośladki, zamiast pomiędzy uda Agnes. Z tego co pamiętał, taki obrót spraw wielce ją wtedy ukontentował. A i były inne sposoby na miłosne figle, gwarantujące, że dziecko poczęte nie będzie.
-Nie poddaje się pan łatwo.- zauważyła Baade.
-To prawda.- odparł Rennard i uśmiechnął się. -Nie, gdy w grę wchodzi piękna kobieta.
-I mówi pan to każdej pięknej kobiecie?-
to pytanie świadczyło o tym, że panna Baade uważała iż nie jest jedyną ofiarą zalotów Rennarda. Ale czy to miało znaczenie? Wszak i ona miała innych zalotników.
-To jest już mój sekret.- odparł żartobliwie Rennard.
-Może być- zaśmiała się Agnes.
- Tak więc...jest pani otwarta na odrobinę eksperymentu?- spytał de Falco.
-Może.- droczyła się znów kobieta.
-Może?- mruknął Rennard i delikatnie cmoknął w ucho kobietę.- A co mogłoby sprawić, że zmieniłaby pani zdanie?
-Ktoś musi mi doradzać przy wyborze sukni.- zamyśliła się Baade.
-Mam wolne popołudnie i chętnie spędzę go w pani towarzystwie.- mruknął Rennard cmokając ją w ucho.
I mówił prawdę. Wszak nawet jeśli nic z igraszek nie wyjdzie, to i tak zabije w ten sposób czas jaki mu został, do wieczora. Wybrał jeden z tomików poezji, chcąc go pożyczyć dla Moniki i gotów był wyruszyć z panną Baade, na wojaże po krawcach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-01-2011, 21:40   #513
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
cz. I

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Agnes z uśmiechem przyjęła ofertę Rennarda. Dzięki temu nie była skazana na siedzenie w swojej kamienicy z samym jedynie kamerdynerem do towarzystwa. Baade nie traciła czasu i bardzo szybko przyszykowała się do wyjścia, tak że de Falco nie musiał czekać na nią nawet 15 minut.
Jak każda szanująca się mieszczka, Agnes znała przynajmniej kilku krawców, co w mieście rozwijającym się na wełnie i suknach nie jest szczególnie trudne. Z Rennardem pod ramię kobieta skierowała się więc ku najbliższemu znanemu przez siebie fachowcy, przy okazji podpytując towarzysza o pracę przy nauce dzieci. Czy młodzi są bystrzy i wszystko idzie gładko, czy wprost przeciwnie? Czy de Falco miał już doświadczenie w nauczycielskim zawodzie i tak dalej, i tak dalej.
Na co de Falco udzielał odpowiedzi, zmyślając na poczekaniu opowieści o dzieciach kuzynki które nauczał. O Anieli i Hipolicie dwójce rozkosznych berbeci. Bliźniaków o obliczach aniołków. No i oczywiście zreferował przebieg nauki swoich wychowanków, zachwalając subtelnie własne mentorskie zdolności.

(...)

Panna Agnes okazała się być bardzo marudną klientką i dość szybko szpieg zaczął żałować, że zgodził się jej towarzyszyć podczas wyboru sukni. Sprawdzała bowiem jedną po drugiej i zawsze coś było nie tak- za długa, za krótka, zbyt prosta, zbyt wymyślna, za tania, za droga. Co jakiś czas podpytywała Rennarda czy w takiej kreacji byłoby jej do twarzy i ilekroć otrzymywała odpowiedź “tak”, zaczynała kręcić nosem, że to nie tak, a to nie będzie pasować do czegoś.
Jedne suknie były beżowe, tak jak pierwotnie planowała i proste:


I koszmarne... zdaniem Rennarda. Krawca który je uszył, szpieg najchętniej obiłby kijami i wypędził z miasta. Tak szpecić płeć niewieścią! Toż to gorzej niż zbrodnia.
Inne bardziej wymyślne i z beżem nie mające wiele wspólnego:


A całe to wybrzydzanie zasadniczo bez żadnej przymiarki, bo i trudno by wystawowa suknia na każdą kobietę pasowała. Biedni krawcy nie mieli jednak nawet okazji brać miary, bo i tak żaden wzór się mieszczce nie podobał.
Na szczęście było to bardziej zmartwienie krawców. A oglądanie panny Baade, w bardziej wyszukanych kreacjach, miało swój urok.
Tylko jednemu fachowcowi udało się pannę Baade namówić na przymierzenie sukni, w dodatku dosyć wymyślnej. Domyślał się więc Rennard, że dzieło musiało być kosztowne, a jednocześnie nie znalazło nabywczyni wśród elity Aldersbergu, więc trzeba je było komuś opchnąć po kosztach. Z efektów przymiarki Agnes chyba nie była za bardzo zadowolona, choć pro forma z niezadowoloną miną pokazała się mężczyźnie, bo i po coś go ze sobą ciągnęła.


Nie dało się ukryć, że chociaż w talii suknia leżała nieźle, to wydatnego biustu kobiety zakryć już nie zdołała i niedopięte guziki odkrywały kuszące półkule. Rennardowi się to nawet podobało, ale czy najlepszym pomysłem byłoby polecenie Agnes takiej kreacji?
-I co pan uważa? Chyba zbyt ekstrawagancka- zapytała Baade, a na twarzy krawca dostrzec można było ulatującą nadzieję.

Rennard obszedł kobietę w tej sukni dookoła i rzekł.- Zdecydowania odważna to kreacja. I nie na każde przyjęcie ale...- podszedł bliżej i szepnął jej do ucha.- Jest wprost stworzona dla ciebie Agnes. Wyglądasz w niej prześlicznie moja droga. Niczym wcielenie pokusy. Byłoby wielką stratą, gdyby ten raz był ostatnim, gdy przyozdobiła twe ciało.
-Czy ja wiem? Strasznie bufiasta i zapinana pod szyję- kobieta nie wydawała się przekonana.
-To prawda moja droga, ale...- Rennard spojrzał na krawca i rzekł.- Może się pan na chwilę oddalić? Muszę przedyskutować z panną Baade, ważne sprawy. Nie tylko dotyczące tej kreacji.
Fachowiec rozejrzał się po swoim małym zakładziku, nie za bardzo wiedząc gdzie mógłby się podziać. Łapiąc się jednak promyka nadziei, że jednak suknię sprzeda zwyczajnie wyszedł przed zakład.
-Bufiasta. To akurat nie problem dla krawca, by przerobił. Zresztą w stolicy taki krój zaczyna robić karierę- odparł de Falco stając przed Agnes, a spojrzenie jego wciąż wędrowało do biustu.- Guziczki, są akurat bardzo intrygującym dodatkiem. Może zapiąć się pod szyję dodając sobie skromności, bądź - dłoń szpiega pieszczotliwie przesunęła się po piersi kobiety. -Bądź kusić nie dopinając jej do końca. Odsłaniając tyle ile chcesz. Poza tym- dłoń szpiega wsunęła się pod niedopiętą suknię, zaciskając na piersi Agnes i kciukiem masując jej "szczyt". Oblizał wyschnięte wargi, przez chwilę delektując się pieszczotą, jaką sprawiał biustowi panny Baade i dodał.- I możesz wierzyć mi. Wyglądasz naprawdę atrakcyjnie w tej sukni. Czyż moje spojrzenie ci tego nie mówi?
Agnes rozejrzała się, czy aby krawiec ich zza drzwi nie ogląda. Odsunęła się też po chwili od Rennarda i odchrząknąwszy rzekła:
-Może i ma pan rację. Faktycznie nie jest taka brzydka, a jeśli przerobić tu, czy tam...
Zaraz też krawiec został zawołany i rozpoczęło się długie zdejmowanie wymiarów, notowanie uwag i negocjowanie ceny. I znowu zrobiło się nudno, ale co poradzić? Może zadowolona z zakupów kobieta, jakoś się później za poradę odwdzięczy?

(...)

Na szczęście po załatwieniu sprawy doradzonej sukni, panna Baade już nie miała specjalnie ochoty dłużej odwiedzać krawców. I tak to wszystko zajęło kilka godzin, a Rennarda od chodzenia zaczynały boleć obie nogi. Agnes naturalnie zaprosiła de Falco do siebie, by po spacerze mógł się czegoś u niej napić, albo przekąsić. Szpieg nie miał nic przeciwko temu.
Kobieta wydała polecenia kamerdynerowi, by przygotował lekki posiłek i przyniósł karafkę wytrawnego wina pod jedzenie, kiedy razem z Rennardem czekała w jadalni.
-Ufam, że wybór sukni przypadł tobie do gustu Agnes. Chciałbym cię jeszcze w niej kiedyś zobaczyć.-odparł Rennard spoglądając na kobietę i delektując się posiłkiem, oraz widokami.
-Potrwa zapewne z tydzień, zanim krawiec skończy swoją pracę, ale kiedy to nastąpi... czemu nie?
-Będę zaszczycony będąc móc podziwiać jego dzieło.-odparł szpieg i nachylił się w jej kierunku, by dodać żartobliwie szeptem.- I szczęśliwy, rozpinając te wszystkie guziczki.
Agnes zaśmiała się i stwierdziła:-W to nie wątpię.
-Dla równowagi w naturze, pozwoliłbym ci na to samo z moim ubraniem.-odparł de Falco uśmiechając się skromnie. Następnie spytał.- Skoro szukałaś sukni, to być może by się w niej zaprezentować. Czyżby szykowało się jakieś przyjęcie, najbliższym czasie?
-Żadne, o jakim mi wiadomo- odpowiedziała gospodyni.-Ale kobieta lubi mieć szafę pełną ubrań.
Rennard położył swą dłoń na dłoni kobiety i muskając ją pieszczotliwie, spoglądał jej w oczy mówiąc.- To może jakieś małe przyjątko ty urządzisz, moja droga ? Przyjazd twego brata wydaje się być dobrą ku temu okazją.
-Och, wprost przeciwnie- westchnęła Agnes i popiła posiłek winem.-Mój brat nie znosi przyjęć.
-Szkoda, szkoda. Jesteś stworzona by błyszczeć Agnes-westchnął Rennard, nadal pieszczotliwie wodząc po dłoni panny Baady i bezczelnie rozbierając ją wzrokiem.
Reszta posiłku minęła na tego typu niezobowiązujących rozmowach i flirtowaniu. Kiedy jednak talerze i kieliszki się opróżniły, Agnes zawołała swego sługę, by sprzątnął stół. A także, spoglądając na Rennarda, stwierdziła że Albert resztę dnia ma wolną. Starszy mężczyzna kurtuazyjnie podziękował i po zebraniu wszystkich naczyń odszedł do kuchni.
Rennard podszedł od tyłu do kobiety.-Czyżbyśmy za chwilę zostali sami? Nie boisz się, że skorzystam z tej kuszącej okazji?
De Falco odłożył na bok laseczkę, opierając się o Anges.
Dłonie mężczyzny pieszczotliwie masowały ramiona, a wargi wędrowały po szyi kobiety.
-Nie bałam się wcześniej, teraz chyba też nie powinnam. W końcu jest pan kulturalnym mężczyzną- odpowiedziała Baade.
Dłonie Rennarda coraz śmielej sobie poczynały, przesuwając się delikatnie na piersi kobiety, by po chwili śmiało ugniatać je przez materiał jej sukni. Usta pieściły jej uszko, do którego szeptał.-Niełatwo jest przy tobie panować nad sobą, pano Baade.
Kobieta westchnęła, lecz zaraz stanowczym ruchem strząsnęła z siebie dłonie Rennarda.-Ale niech pan spróbuje, przynajmniej do czasu aż Albert wyjdzie.
-To będzie trudne, ale postaram się.-odparł de Falco uśmiechając się do kobiety.- Może więc z jadalni przejdźmy do bardziej wygodnego rozmowom miejsca.
Łatwo się było domyślić, jakie to "rozmowy", planował szpieg.
-Słusznie- zgodziła się gospodyni, wstając od stołu.-Do mojego pokoju zatem?- zapytała.
-Panie przodem-odparł De Falco.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 07-01-2011 o 17:30.
Zapatashura jest offline  
Stary 06-01-2011, 21:43   #514
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
cz. II

Panna Baade do słów Rennarda się zastosowała ruszając ku schodom, przy okazji kusząco kręcąc biodrami. Od strony kuchni dobiegały wciąż odgłosy krzątającego się kamerdynera. Ciekawe ile jeszcze mu zajmie robota, bo przy Agnes niełatwo było trzymać żądze na wodzy.
A De Falco kuśtykał za nią rozkoszując się tymi widokami i żałując że suknia panny Baade, nie jest bardziej opięta na pupie.
Sypialnię pani domu Rennard doskonale znał, ten sam kominek, to samo łóżko z baldachimem. Agnes usiadła wygodnie na jednym z foteli i zwróciła się do swego gościa:
-Niech pan siada, gdzie panu wygodnie.
Usiadł na wygodnym łóżku rozglądając się po tym pokoju.- Tyle przyjemnych wspomnień wiąże się z tym miejscem. Nieprawdaż Agnes?
-Och naprawdę, jest pan niepoprawny.
-To część mego uroku, Agnes.- spojrzał po swej gospodyni, wstał i podszedł do niej.-A co do uroku. Wspominałem, że uroczo dziś wyglądasz.
Przesuwał wzrokiem po sukni Agnes, zastanawiając się nad tym, jak dobrać się do kryjących się pod materiałem wdzięków mieszczki.
Z dokonanych obserwacji Renard wiedział, że suknia była jednoczęściowa i wiązana z tyłu, przez co niestety dobranie się do tego co się pod nią kryje musiało zająć trochę czasu.
-Wspominał pan dzisiaj, przed naszym wyjściem o jakiś eksperymentach- przypomniała sobie Agnes.
-To prawda.- de Falco z trudem klęknął przed kobietą, dłonie spoczęły na jej kolanach, a ruchy ich sprawiały że suknia podwijała się w górę.- Wspomniałem o przyjemności, bez obawy o poczęcie...i mam zamiar taką ci sprawić, panno Baade.
Póki co jednak sprawiał sobie przyjemność, odsłaniając coraz bardziej zgrabne nogi mieszczki, z każdym ruchem dłoni.
-A mógłby pan wyjaśnić w jaki sposób? Nie chciałabym być obiektem eksperymentów, nie wiedząc w czym uczestniczę- zapytała kobieta.
-Och... to proste. Chciałbym obdarzyć pocałunkami twoje nóżki, oraz to co kryje się między twymi udami.-uśmiechnął się Rennard nieco lisio.
-Ach taak... na coś takiego mogłabym przystać- zgodziła się.
Zaczął całować i lizać lubieżnie gołe kolana, a potem uda kobiety, odsłonięte przez podciągnięty w górę materiał sukni. Rennard zdawał się zatracić w tej przyjemności, klęcząc przed kobietą i wędrując głową po jej udach. Zaś dłonie jego wsunęły się dalej, pod podciągniętą suknię, by wędrować do jej bielizny. Agnes nie zaliczała się do cnotliwych kobiet, więc szybko uniosła się na fotelu i sama podciągnęła swoją suknię tak wysoko, jak się dało.
A Rennard skorzystał z okazji i sięgnąwszy po jej majteczki, zdarł je drapieżnym ruchem w dół. A potem rzekł cichutko.- Możesz rozsunąć nóżki na boki ?
Kobieta nie odpowiedziała, zamiast tego przechodząc do czynu. Rozwarła uda, a lewą nogę przerzuciła przez oparcie fotela dając mężczyźnie doskonały widok na swoje wdzięki.
A czyż de Falco mógł odmówić takiemu zaproszeniu? Dlatego też dłonie przywarły do ud kobiety masując je lubieżnie i drapieżnie. A usta obdarzyły pocałunkiem kwiat kobiecości kobiety. Ale, oboje wiedzieli, że nie o pocałunki tu chodzi. I po chwili język Rennarda zaczął składać jej bardzo lubieżne komplementy. I czuła dotyk de Falco, coraz mocniej i coraz głębiej w sobie. I nie zostawała na to obojętna, pojękując do wtóru poczynań mężczyzny.
Nagle, z dołu, dobiegły podniesione słowa kamerdynera.-Naczynia są czyste, proszę pani. A ja już wychodzę.
Baade odsunęła dłońmi głowę Rennarda i wzięła głęboki oddech, nim odkrzyknęła.-Doskonale Albercie. Miłego wieczoru.
Rennard był jednak zbyt zajęty dalszą zabawą by zwrócić uwagę na te słowa, zajmując się intymnym zakątkiem kobiety z coraz większym entuzjazmem i energią. Dłonie mężczyzny zacisnęły się na pośladkach Agnes. Paznkocie niemal wbiły w jej skórę. A pieszczota języka nabierała intensywności, z każdym jego ruchem we wnętrzu kobiety. Agnes zaś, mając świadomość, że nikt już jej na igraszkach nie przyłapie, pojękiwała głośno. Jedną z dłoni wplotła we włosy kochanka i oddawała się przyjemnym doznaniom.
A de Falco wzmacniał pieszczotę napierając ciałem na fotel na którym siedziała. Dłonie drapieżnie masowały jej uda. Fotel skrzypiał coraz bardziej, gdy Rennard starał się wsunąć jak najgłębiej, niemal przywierając ustami do łona kochanki, w której starania mężczyzny pobudzały jeszcze większą żądzę, toteż wolna do tej pory dłoń panny Baade spoczęła na jej piersi i zaczęła ją ugniatać przez materiał.
-Zdejmijmy ją- szepnął rozpalony sytuacją Rennard, odrywając na moment usta od kwiatuszka miłości Agnes, nie przerywając jednak wędrówek dłoni po udach. Patrzył na nią rozpalonym wzrokiem mówiąc.-Chcę cię zobaczyć cię całą, piękną i nagą.
Agnes wcale nie protestowała, wstając szybko z fotela i odwracając się plecami do de Falco.-Będziesz mi musiał pomóc. Rozwiążesz sznurki?
Nie odmówił,wstał lekko krzywiąc się z bólu przez chwilę i gorączkowo rozwiązywał sznurki jej kreacji, by pozbawić ją tego skrawka materiału. Kiedy suknia była już wystarczająco rozluźniona, Agnes nie czekając dłużej zsunęła ją sobie z ramion i pozwoliła opaść na ziemię. Teraz okrywała ją już tylko delikatna halka, lecz i ona błyskawicznie wylądowała na podłodze, zostawiając pannę Baade nagą i rozpaloną.
De Falco przywarł do niej ciałem, tak że na pośladkach czuła jak bardzo jest rozpalony. Mruknął jej do ucha, ocierając się o nią swym "ogonkiem" niczym kot.-Pamiętasz poprzednią noc, jak poczułaś mnie w innym miejscu niż zazwyczaj? I jak wtedy ci się to podobało/
-Och, to było absolutnie nieprzyzwoite- stwierdziła ochoczo.-Ale ja też chcę poeksperymentować. Rozbieraj się i kładź na łóżku- nakazała.
Rennard zrobił to o co prosiła go rozpalona kobieta. Wszak dziewczynkom trzeba ustępować. Tak go uczyła mamusia. I była to jedna z niewielu matczynych nauk, którym de Falco był posłuszny, zazwyczaj. Buty spodnie, koszula, bielizna, pas wszystko to lądowało u stóp Agnes, niczym zdobycze wojenne. Wkrótce i sam Rennard leżał na plecach na łożu, pomijając fakt, że coś mu starczało w górę, nic sobie nie robiąc z nakazu Agnes. Ale ona chyba nie miała nic przeciwko. Pochyliła się nad swym kochankiem, lecz chyba źle oceniła odległość, bowiem jej twarz zamiast znaleźć się nad twarzą mężczyzny, znalazła się nad czymś innym. Nie zniechęciło to jednak Agnes od pierwszych pocałunków.
Dłoń de Falco wplotła się we włosy kochanki, delektując ich miękkością, druga głaskała ją po policzku. Rennard zdecydowanie pozwolił przejąć jej kontrolę nad sytuacją, ciekaw co z tego wyniknie. Na początku było dość standardowo, choć to wcale nie oznacza, że nieprzyjemnie. Kobieta potrafiła bowiem wprawnie posługiwać się swym języczkiem i ustami, przez co męskość de Falco doznawała przyjemnych uciech. Ale co to by miało wspólnego z eksperymentami?
-Mmm- zamruczała Agnes.-Dobrze, a teraz usiądź na skraju łoża- nakazała oblizując usta.
Spojrzenie Agnes i ton jego głosu świadczyły, że już całkiem zatraciła się w pożądaniu, zamieniając się w "gorącą kotkę". De Falco więc posłusznie usadowił się na skraju łoża, czekając na dalsze polecenia panny Baade, które jednak nie nastąpiły. Widać kochanka miała Rennarda tam, gdzie chciała. Uklękła przed mężczyzną i kolejny raz pochyliła się nad "nim", biorąc głęboko w usta i bawiąc tak przez chwilę. Zaraz jednak uniosła głowę, a de Falco zastanawiał się co też szatańskiego wymyśliła. Długo jednak zastanawiać się nie musiał, zamiast tego mógł bowiem podziwiać prezentację. Agnes zbliżyła do skraju łóżka tak bardzo, jak tylko mogła i jeszcze raz pochyliła nad wyprężoną dumą szpiega... ale jakby za mało, ustami bowiem w żaden sposób nie mogła jej sięgnąć. Nie ustami jednak miała zamiar pieścić mężczyznę, o nie. Wszak chodziło o eksperyment. Dlatego też wtuliła "go" ciasno, między swój jędrny biust i zaczęła go w ten sposób masować po całej długości.
Z ust szpiega dochodziły jęki, gdy jego oręż był tak przyjemnie masowany. Oddychał ciężko, jedną dłonią podpierając się o łóżko, drugą głaszcząc po włosach pannę Baade. Jędrny biust kobiety był bowiem nie tylko wizualnym atrybutem, jak się okazało. Agnes potrafiła z niego zrobić niezwykle lubieżny użytek. Oddech Rennarda przyspieszał od tej pieszczoty, myśli ustępowały coraz większej żądzy, wywoływanej jej igraszką.
-I jak się podoba? Słyszałam kiedyś o takiej metodzie, lecz nigdy jej nie próbowałam- zapytała, nie przerywając swych ruchów.
-Masz do tego... predy...predyspozycje... i... i... i... talent- uśmiechnął się Rennard i odpowiedział urywanymi słowami, rozkoszując się pieszczotą jej piersi i zamykając oczy. Jeśli niebosa istniały, to właśnie pukał do ich drzwi.
-W takim razie rozkoszuj się- rzekła. Niestety, taka forma zabawy sprawiała przyjemność tylko mężczyźnie, toteż dość ucisk kobiecych piersi zelżał, gdy dłonie Agnes przesunęły się po jej wypukłość tak, by mogła drażnić swe nabrzmiałe pączki.
A Rennard postanowił jej w tym pomóc, palce mężczyzny wylądowały na piersiach kobiety. Nacisk owych palców skupił się na pocieraniu szczytów owych krągłości, masowaniu, uciskaniu. De Falco uznał, że były to jedne z miejsc, których dotyk sprawiał kobiecie przyjemność. Prawdopodobnie była to prawda, gdyż Agnes jęknęła radośnie i przyspieszyła swe ruchy: jej krągły biust opadał i unosił się, opadał i unosił.
Ruchy kciuków okrężne i drapieżne wciąż uciskały i masowały ciemne wypukłości piersi Agnes. A on sam czuł jak pieszczota kobiety, zbliża go do nieuchronnej eksplozji. Ileż bowiem rozkoszy może wytrzymać człowiek, doprowadzany do granicy ekstazy? Baade wydawała się tego jednak nie dostrzegać, poruszając się jak w transie, z na wpół zamkniętymi oczami. Jej palce przesuwały się po dłoniach mężczyzny, które nie pozwalały przygasnąć żarowi jaki ją opanował.
Rennard był bliski końca. Drżał coraz bardziej pod pieszczotami kochanki. Pot pokrywał ciało mężczyzny, a on sam nadal pieszcząc drapieżnie szczyty jej piersi, wyszeptał.- Ja... już... wkrótce... nie... wytrzymam.
Słysząc słowa swego kochanka, Baade zwolniła. Otworzyła powieki i spojrzała w oczy Rennardowi- mam przestać?
-Nie...tylko...tylko...-starał się wyartykułować słowa. Przymknął oczy i skupił na tyle na ile starczyło subtelności rzekł.- Nie zdziw się, gdy strzeli szampan.
Agnes jedynie uśmiechnęła się lubieżnie i przyspieszyła swoje ruchy, nie przestając patrzyć w oczy de Falco. Jakież rozpustne iskierki w nich błyskały.
Rennard nie zamierzał być w tej "potyczce" dłużny. Spoglądając jej wprost w oczy, przyspieszył masaż i ugniatanie, przylegających do jego "mieczyka" piersi, kciukami odważnie stymulując szczyty piersi kochanki. A jednak poległ. Pierwsze strugi białej cieczy zabarwiły biust Agnes, a przy silniejszej stymulacji, dostawały się nawet na jej brodę i wargi.
-Och- westchnęła kobieta, jakby zaskoczona chociaż przecież była ostrzegana. Szybko jednak na jej twarzy zagościł wyuzdany uśmiech, a język szybko wyczyścił skropione usta.-Teraz naprawdę wiem, że ci się podobało- stwierdziła.
-Cóż. W twoich dłoniach i - tu zerknął na dekolt uśmiechając się.- piersiach, któryż mężczyzna nie uległby rozkoszy?
-Uznam to za komplement- powiedziała panna Baade, dłonią zbierając z piersi dowody owej rozkoszy. Nadal masując kciukami piersi kobiety w ich najgorętszych punktach, Rennard spytał.-A co uznasz za rewanż, pani?
-Och, teraz twoja kolej na eksperymenty, czyż nie?- zapytała kusząco, a żeby pobudzić kochanka do gotowości oblizała lubieżnym ruchem dłoń.
-Taaak...zdecydowanie.-mrukną Rennard spoglądając to na kobietę to na łoże. Uśmiechnął się i zapytał.- Masz może jakąś aksamitną apaszkę?
Gospodyni zastanowiła się przez moment, a potem ruszyła pewnie do jednej z szaf. Otworzyła ją pospiesznie i przez chwilę grzebała wśród swoich fatałaszków.
-Czy taka może być?- zapytała.


-Idealna, a teraz podaj mi ją i połóż się wygodnie na łóżku.- rzekł de Falco spoglądając na nią gdy szła naga i pełna ognia w oczach. Prawdziwie wcielenie pokusy.
Panna Baade jednak, zamiast zwyczajnie podać fatałaszek, zarzuciła do Rennardowi na szyję i przyciągnęła do siebie, całując mocno w usta. Dopiero po tym grzecznie...albo niegrzecznie... położyła się na łóżku, na plecach, rozrzucając ręce na boki.
A de Falco, zakrył jej oczy przepaską, całując delikatnie w usta i szepcząc.- A teraz rozkoszuj się doznaniami.
I zaczął wodzić ustami, oraz palcami wpierw po jej szyi i piersiach, czasami głaszcząc, czasami całując, czasami kąsając delikatnie i podszczypując. Palce i usta Rennarda eksperymentowały na ciele kochanki obserwując na na jej twarzy reakcje na poszczególne pieszczoty. A te które się jej podobały powtarzając, czasem w tym samym czasem w innym miejscu jej ciała. A ona pomrukiwała, wzdychała, czasem jęczała cicho pod męskim dotykiem. Uśmiech nie znikał z jej twarzy ani na chwilę.
-Zakładam że eksperyment jest dla ciebie przyjemny?- bardziej stwierdził niż spytał de Falco przesuwając jedną dłoń i usta niżej. Drugą wszakże nadal, coraz drapieżniej pieszcząc jej piersi. Agnes stała się instrumentem, na którym on grał. Tym bardziej, że gdy palce dłoni zniknęły pomiędzy jej udami, kobieta zaczęła wydawać z siebie wysokie tony.
-Och, taak- jęknęła, prężąc kusząco ciało.
Rennard więc kontynuował pobudzać ciało Agnes, zwiększając natężenie pieszczot, coraz bardziej zwiększając ruchy palców pomiędzy nogami kochanki. Czuł jak jej ciało pokrywa się potem, a także czymś jeszcze... w jej sekretnym zakątku robiło się ciepło i wilgotno. Oczywiście, jej prężące się ciało wpływało i na szpiega.
-Połóż się na lewym boku.- wyszeptał wyraźnie podnieconym głosem, a ona bez słowa wykonała polecenie, czekając co będzie dalej.
Przytulił się do niej ciałem, drżącym z pożądania. O jej pośladki ocierało się coś najwyraźniej mocno pobudzonego. A on sam szeptał do uszka kobiety, nie przerywając harców palcami w jej gniazdku miłości.-Jesteś już gotowa na gorący finał Agnes? Tym razem między pośladkami.
-Och, Rennardzie. To takie... wyuzdane- powiedziała, choć trudno było określić, czy znaczyło to "tak" czy nie"nie".
-Powiedz proszę... chcę to usłyszeć.- szepnął jej wprost do ucha, dodatkowo wykonując ruchy biodrami. Agnes więc doskonale wyczuła, jak bardzo rozpalony jest tulący się do jej pleców mężczyzna. Nie wspominając o dłoniach, jednej zaciskającej jej się na jej piersi. A drugiej wciąż masującej obecnie najbardziej gorące miejsce w jej ciele.
-Ach, droczysz się ze mną- stwierdziła, zaczynając ocierać się pośladkami o mężczyznę..
-Droczę, droczę.- odparł de Falco, delikatnie kąsając płatek uszny kobiety.-Wiesz dobrze jak lubię twój słodki głosik, przełamujący twą wrodzoną skromność i przyzwoitość.- wiedział, że czasami kobiety, najbardziej okłamują siebie same.
-Więc bierz mnie- zdecydowała nagle, podniesionym, rozemocjonowanym głosem.-Bierz mnie jak chcesz!

(...)

Igraszki z Agnes trwały prawie do zmroku, nim kochankowie zmożeni zmęczeniem zdecydowali się przestać. I jak tu tak, zadowolonym ale zmęczonym, iść w miasto i poszlak szukać? Wprost nie sposób, ale z drugiej strony coś wypadałoby jednak zrobić, zanim miejscowa wtyka Kaedweńczyków uzna, że de Falco jest niczym więcej niż tylko niepotrzebnym zagrożeniem.
Dlatego też Rennard ubrał się i pożegnawszy swą kochankę opuścił jej kamienicę. Zgodnie z wcześniejszymi planami chciał obskoczyć dwie z czterech karczm, a ponieważ "Usta Kapitana" były bliżej, to i do nich skierował cokolwiek zmęczone kroki.

A kiedy wszedł do tego przybytku marnej i taniej rozrywki, niestety stwierdził, że twarzy żadnych znajomych w niej nie widział. Z drugiej strony i tak pić mu się chciało, więc jedno piwo nie mogłoby zaszkodzić. A i kto wie, może jednak ktoś się jeszcze pojawi, mimo późnej godziny?

do Derricka Talbitt

lipiec, port rzeczny Brązowa Woda, Rivia

-Ha- parsknął Gurd, gdy jego ziomek zniknął w korytarzu.-Mogę się założyć, że Korin w lecznicy leży, znieczulony w trzy dupy- podzielił się dowcipem z towarzyszami, reakcji jednak nie otrzymał spodziewanej. Zamiast śmiechu bowiem, półelfka z miejsca kwaśno skomentowała jego słowa.
-Z wami jak z dziećmi. Jak nie siedzicie w kuźni, albo nie liczycie swojego złota, to pijecie. Aż dziw, że w tych waszych bankach wiatr nie chula .
-Pijemy za swoje, a i przecie nie wiele. Cztery kufle, to tyle co nic- obruszył się krasnolud.
-Ech, tym lepiej odwiedźmy Korina zanim jeszcze napyta komu biedy w pijackim widzie- westchnęła Liliel. Co prawda Talbitt miał pewne kłopoty w wyobrażeniu sobie jak można narobić kłopotu ze zgruchotaną nogą, ale z drugiej strony Drunin też nie powinien być wyrywny po ranie jaką otrzymał, a przecież prawie nie dawał po sobie poznać. Ot, twardy lud z tych krasnoludów.

(...)

Derrick z towarzyszami opuścili progi domostwa Vivaldiego prawie godzinę później, gdyż gospodarz ani myślał puszczać ich bez śniadania. Goran zdawał się być zeszłego wieczora strasznie niepocieszony przybyciem gości, a dzisiaj nieomal wpychał im jedzenie do gardeł. A może chciał, by się zadławili? Trudno orzec.
W dzień port okazał się bardzo tłumnym miejscem, o zróżnicowanej populacji. Ludzie, krasnoludy, nawet elfy. Jedni wyglądający na zwykłych prostaczków, inni na portowych pracowników, jeszcze inni (zawsze w towarzystwie, a może i obstawie) ubrani porządnie bądź bogato- zapewne kupcy, którzy z powodu kikimor utknęli w miejscu. Po minach widać jednak było, że sytuacja jest dosyć napięta, a potwory solidnie napsuły miejscowym krwi. Tym bardziej medyk dziwił się, że wiedźminka nie zwietrzyła takiego interesu tylko uganiała się za wampirzycą. Ale jednak niektórzy byli przedsiębiorczy, ot chociażby szczurołap, korzystający z ilości statków cumujących przy pomostach.

Miejscowa lecznica wyglądała całkiem przyzwoicie, solidnie zbita z desek i z tego co paplały krasnoludy Derrick wyłowił informację, że prowadzili ją wyznawcy Melitele, ku chwale bogini i takie tam. O obecności kapłanek nic medyk nie usłyszał, ale można się było spodziewać, że jakaś pewno nad lecznicą czuwa. Bardzo rzadko bowiem zdarzały się wśród wiernych takie spontaniczne akty miłosierdzia.
Do środka można było wejść bez żadnych problemów, zaś krzątający się przy chorych i rannych mężczyźni i kobiety powitali “gości” życzliwymi uśmiechami. Zaraz też jedna, młoda dziewczyna podeszła do Derricka i jego towarzyszy pytając w czym mogą pomóc. Teoretycznie Liliel chciała zapytać gdzie leży Korin, lecz pytani to było kompletnie zbędne.
-Drunin, Gurd- zawołał bowiem krasnolud, unosząc się na łokciach na słomianym posłaniu.-Niechże się wam kiedy tunel na łby zawali! Zabierzcie mnie stąd!
Oho, czyżby jednak lecznica nie była aż tak sympatyczna, jak się na pierwszy rzut oka zdawało?
-Panie krasnoludzie, niech pan poniecha tych krzyków. Tu są chorzy- zwrócił mu zaraz uwagę, stojący trochę obok, młody mężczyzna.

Ziomkowie Korina podeszli do niego żwawo, od razu zapytując co mu się stało. Za to półelfka trzymała się z tyłu, jakby węsząc, że coś tutaj nie gra.
-Straszne, grube babsko zabiera mi gorzałę, ilekroć uda mi się jakąś załatwić. To karcer jakiś, a nie żaden szpital- zaczął lamentować brodacz, przez co Liliel westchnęła teatralnie i zasłoniła dłonią oczy, jakby wstydząc się przed obecnymi w lecznicy.
-O, pan Talbitt- krasnolud zauważył medyka.- Nie wiem skądżeś pan się tutaj wziął, ale na pewno lepiej pan mi nogę poskładasz, niż ta bezduszna kobita.

Skoro już o nodze mowa, to wyglądała na porządnie opatrzoną- usztywniona w łupkach, czysto obandażowana i chyba jeszcze potraktowana jakimiś okładami o ile Derrick dostrzegał pod lnem. Korin jednak wyraźnie z otrzymanej pomocy nie był zadowolony.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 07-01-2011 o 20:18.
Zapatashura jest offline  
Stary 11-01-2011, 20:39   #515
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Pójdę porozmawiać z tą medyczką, co ci nogę opatrywała - powiedział Derrick.
Korin, zajęty wylewaniem swych żalów przez Druninem i Gurdem, nawet nie odpowiedział. Machnął tylko ręką w stronę drzwi, znajdujących się w samym kącie sali szpitalnej.

Pokój, w którym urzędowała medyczka, przypominał skrzyżowanie gabinetu urzędnika z magazynem. Lokatorka tego pomieszczenia nie wyglądała na zachwyconą faktem, że ktoś odrywa ją od papierów.


Mimo tego nie zapytała "Czego?..." tonem sugerującym, że powinni czym prędzej zamknąć drzwi z drugiej strony.

- Liliel. Derrick Talbitt - przedstawili się.
- Misle - padła odpowiedź. Wzrok medyczki ciągle zadawał pytanie "Czemu zawracacie mi głowę".
- Chcielibyśmy się dowiedzieć czegoś o zdrowiu imć Korina - powiedział Derrick..
Medyczka przyjrzała się Talbitowi, potem przeniosła wzrok na Liliel.
- To pani go wtedy przywiozła. - To było stwierdzenie, nie pytanie. - Z tamtymi krasnoludami. A o panu to też już słyszałam. Pan Korin tak pana wychwalał.
Czyżby w głosie pani Mistle zabrzmiała ironia?
- Profesor Hollander z Oxenburga również miał o mnie dość pochlebne zdanie - odparł Derrick. - Mam nadzieję, że nie bezpodstawnie.
- Tylu sie teraz wydrwigroszy kręci, co się za medyków podaje - powiedziała medyczka tonem sugerującym, że był to powód jej wątpliwości co do umiejętności Derricka.
- Pan Korin - mówiła dalej - jak dobrze pójdzie, za cztery tygodnie na własnych nogach stanie i chodzić będzie mógł swobodnie.
- A gdyby go tak na wóz wsadzić? I zabrać? - zagadnęła Liliel. - Ponoć biedak tak strasznie z nudów cierpi...
- Cierpi, bo pic nie może - odparła pani Mistle. - Typowy krasnolud. Jak swego piwa nie dostanie, to nieszczęśliwy. Ale gdybyście koniecznie chcieli go zabrać do domu, to za jakieś dwa tygodnie by można. Wozem oczywiście. Albo łodzią, jeśli to po drodze.

Wizyta u medyczki nie trwała za długo. Widząc, że Korin znajduje się w dobrych (acz surowych) rękach postanowili porozmawiać z nim osobiście.

- Jak to? - oburzył się Korin na wieść, że nie mogą go zabrać. -Jak to? - powtórzył. - Tutaj mnie chcecie zostawić? Tak nie można!
- Masz miłe towarzystwo - powiedziała Liliel, ruchem głowy wskazując kręcące się tu i ówdzie kobiety.
- Terefere - skwitował niezadowolony Korin.
- A co ci powiedziała przemiła pani medyk, która składał ci nogę? - zapytała Liliel. Złośliwie, jak to ona. - Że możesz podróżować bez ograniczeń?
- Że powinienem siedzieć na dupie - zgodził się krasnolud. - Ale tutaj jest nudno jak cholera - marudził.
- Ciekawie to się zrobi, jak cię zabierzemy stąd - skwitowała jego narzekanie Liliel. - Zabierzesz ze sobą jedną z tych panienek, żeby ci podawała kaczkę i podmywała zadek? Drunin ma to robić, czy Korin? Bo ja z pewnością nie. A inaczej zgnijesz.
- No, nie bądź dla niego taka surowa - wstawił się Gurd. - Trudno, poleżysz tu jeszcze dwa tygodnie, a potem się jakoś załapiesz na karawanę do Carbonu. A potem, to już z górki.
- Taaa... - burknął gdzieś pod brodą Korin.
- Dwa tygodnir, to może być - Derrick skinął głową. - Wy, krasnoludy, jesteści jak ze stali, ale nawet wam od czasu do czasu potrzeba trochę odpoczynku.
- Postaramy się załatwić ci jakieś małe dostawy - zapewnił pobratymca Drunin, dobrze widać rozumiejący jego potrzeby.
- Tylko nic mocnego - wtrącił się Derrick. - Kości źle się wtedy goją i będziecie mieć na sumieniu jego koslawą nogę.
- Kości? Od alkoholu? No co pan? - zdziwił się Drunin.
- Nie słyszałeś? - dla odmiany zdziwił się Derrick. - Wino dobrze robi na krew, ale na kości... Brońcie bogowie. Jako znieczulenie, gdy boli, to jeszcze, raz od wielkiego święta. Miałem takiego, co mu trzeba było nogę w końcu odciąć, bo miał koleżków zbyt uczynnych. A połowa medyków z miasta się zastanawiała, co za diabelstwo mu w nogę wlazło. Jak się wydało, było już za późno, Pozostawała tylko dobra piłka i rzezać...
Opowiastka Talbitta wywarła na Korinie pewne wrażenie, bowiem medykowi zdawało się, że trochę zbladł pod brodą i wąsami.
- Czy to znaczy - ton Derricka stał się dość surowy - że nie wszystko wpadło w ręcej tej... baby?
- Wszystko - stropił się ranny. - Ale przez pana, to teraz bym miał wyrzuty sumienia nawet jakby się coś prześliznęło.
- Ustalę z Druninem, dokładnie, ile możesz wypić i czego - stwierdził Derrick. - Ale ani kropli więcej. Lepiej już wcale. Odrobisz to później, a ten niecały miesiąc to przeżyjesz.
- Ciesz się, że mleka nie musisz pić. Chyba, że lubisz - dodał.
- A fe, krowie szczyny- obruszył się krasnolud.
- Żałuj, żeś kumysu nie pił - usmiechnął się Derrick. - niby mleko, a krasnoludzkim piwom mocą dorównuje.
- Phe, krasnoludzkiego piwa pan żeś nie pił - stwierdził zaraz Korin.
- Wielu rzeczy nie piłem, a wiem, jakie są mocne - odparł Derrick. - Jaką lubisz rozrywkę poza piwem i tego typu napojami? - spytał.
- Baa... nic, co można robić ze złamaną nogą - skwasił się w mig ranny.
- Czytać nie lubisz, śpiewać nie możesz, kobitki odpadają - powiedziała Liliel. - Może chociaż rzeźbisz coś w kamykach? Niektórzy to lubią.
- Wcale mi jakoś wasze odwiedziny nastroju nie poprawiły - stwierdził Korin.
- A powinny. - Liliel znów była na 'nie'. - Wiesz, że pamiętamy o tobie i że za dwa tygodnie cię stąd zabierzemy. Wolałbyś siedzieć tu cztery? - spytała głosem słodkim jak miód.
- Ooo nie... - jęknął brodacz.
Liliel uśmiechnęła się czarująco.
- Pani Mistle chyba cię polubiła - powiedziała - bo niebardzo się chciała zgodzić na podróż. Ale ostatecznie ustąpiła.
- Świetnie. I co z tego, skoro imć Derrick twierdzi, że nie powinienem się ruszać? Co, czołgać się mam?
- Zwykły człowiek to by przez cztery tygodnie jeszcze w łóżku leżał - odparł Derrick - ale z ciebie krasnolud na schwał, to za dwa tygodnie, nim w podróż wyruszysz, o kulach nauczysz się chodzić.
- Tak, świetnie. Jeszcze dwa tygodnie siedzenia i kiszenia się tutaj - nastrój Korina pogarszał się z każdą chwilą spędzoną w towarzystwie Derricka i Liliel.
- Lepiej dwa tygodnie kiszenia się - odparł Derrick - niż całe życie chodzenie o kulach. Ja za ciebie odpowiedzialności brać nie będę. I nie mam zamiaru mieć cię na sumieniu.
- A raczej twojej nogi - dodał. Nawet jeśli czuł jakies wyrzuty sumienia z powodu wymuszonej na Korinie abstynecji, to nie okazał ich w najmniejszym stopniu.
- Jeśli nie będziesz się wygłupiać i odczekasz cierpliwie - spróbował pocieszyć Korina - to gwarantuję, że potem nie będziesz odczuwać skutków złamania.
- A będę się mógł wtedy narąbać?
- Będziesz mógł z nawiązką odrobić wszystkie zaległości - zapewniła go Liliel. - Prawda, Derricku? - spojrzała na medyka.
- Prawda. - Derrick skinął głową. - Ile w siebie zdołasz wlać.
- Chociaż tyle dobrze.
- Wypijesz tyle, co Gurd i ja razem wzięci - Drunin poklepał go pocieszająco po ramieniu.
- Dzięki, naprawdę podnosicie na duchu - stwierdził Korin, ale jakoś bez przekonania,
- Odwiedzimy cię jeszcze przed wyjazdem - zapewnil Korina Gurd.
- Taa... do zobaczenia - mruknął jedynie krasnolud.

- Musimy ustalić, co robimy dalej - powiedział Derrick. - Kiedy ruszymy, którędy. Warto by jak najszybciej, skoro nagroda czeka a konkurencja nie śpi.
Na magiczne słowo 'nagroda' krasnoludom zaświeciły się oczy. Nawet Liliel zdała się nie być obojętna na kryjące się za nim stos złota.
- Pójdziemy do Vivaldiego, tam porozmawiamy w spokoju - zaproponował Drunin.

Starły się różne opcje.
Liliel twiedziła, że najlepiej będzie ruszyć na wschód, by dotrzeć do traktu ciągnącego równo na północ do Aldersbergu. I droga krótsza, i gór nie ma.
Nie przeszkadzało jej nawet to, że droga prowadzi przez samo serce Rivii, a jak wiadomo Rivijczycy to nieroby i bandyci.
- nierobów wszędzie w bród, a bandyci gdzie indziej też się trafiają.
Krasnoludom marzył się ponownie ich kochany Mahakam. Nawet wizja spowolnienia podróży i odłożenie o parę dni pięknego momentu odebrania nagrody nie wpływały na ich zdanie.
Derrick zaś najpierw chciał odzyskać swego wierzchowca. jaki był, taki był, ale po co kupować nowego?
Stanęło w końcu na tym, że najpierw popłyną po konia. Tam (wszak to jarmark jest i wszystkiego jest w bród) kupią konia dla Liliel i kuce dla krasnoludów, których to w żaden sposób w Brązowej Wodzie dostać nie można było, a jak już, to za straszne pieniądze. A potem ruszą znana juz trasą. Tą samą, którą przybyli nad jezioro.
- Gurd - zadysponował Drunin - idź na przystań i dowiedz się, czy jakaś barka nie płynie na zachód. Im szybciej...

Była barka. Nawet dość duża. A właścicielowi nie przeszkadzały cztery osoby więcej. Wprost przeciwnie. Każdy dodatkowy pasażer to kolejne krążki srebra wpadające do kabzy właściciela. Za nic dosłownie.
Pożegnali się z imć Vivaldim, pożegnali Korina (i zapewnili, ze o nim nie zapomną) tudzież panią medyk, a potem ruszyli na przystań.

Jako że barka była większa, to nie musieli się gnieść i siedziec jeden na drugim. Ale i tak Liliel usiadła obok Derrika, a po chwili, ukołysana pluskiem fal i lekkim kołysaniem łodzi, zasnęła z głową na ramieniu medyka.
Obudziły ją dopiero słowa Drunina.
- Pobudka, serdeńko! Dopływamy.
Derrick również otworzył oczy.
Krasnolud się nie mylił. Byli prawie na miejscu.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-01-2011, 02:26   #516
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Wesoło maszerując przez miasto Sentis wciąż nie mógł się nacieszyć pięknem ciszy. Coś wspaniałego! Po dłuższym przebywaniu z Ilią elf był gotów uwierzyć, że stały szum i nieustanne dzwonienie, które słyszał, a które kurtyzana nazywała „umilającą podróż konwersacją”, nigdy go nie opuszczą, ale na szczęście się mylił. Ilia znalazła sobie barda i się do niego na jakiś czas przyklei. Pewnie i tak nie długo wróci do karczmy, ale czy zastanie w niej jeszcze złodzieja to zupełnie inna sprawa. O wiele bardziej prawdopodobne, że zostawi dla niej jakiś uroczy liści i parę groszy w podzięce za wspólną podróż.

Dobrego humoru elf nie psuł nawet fakt, że mimo znacznego oddalenia od miejsca festiwalu nadal trochę bardziej niż lekko zalatywało rybą. Lubił miasta o wiele bardziej niż leśne ostępy czy inną dziką naturę, ale Rivia raczej nie przypadnie mu do gustu. Zresztą i tak niedługo ruszy dalej. Jednak dobry nastrój Sentisa nie mógł trwać wiecznie i w końcu został zakłócony w osobie trzech przedstawicieli rasy ludzkiej wychodzących, a raczej wytaczających się z karczmy. Jak zwykle pijani, brudni i, czego był niemal pewien, zalatujący smrodem. Wypisz, wymaluj typowi ludzcy bywalcy miejskich tawern. Elf próbował ich wyminąć, bowiem tacy osobnicy zazwyczaj dążyli do konfliktów, których on akurat pragnął uniknąć. Oczywiście mu się to nie udało. Ludzie też go zauważyli i wytknęli palcami, rzucając wyzwisko. Do tego jeden zagrodził mu drogę.

-Dokąd to kłapouchu? Na pewno chętnie wspomożesz człowieka, któremu do kufla zabrakło.

Sentis cofnął się i skrzywił odruchowo uderzony w nozdrza smrodem dolatującym z ust wyraźnie podchmielonego człowieka. Piękny obraz ludzkiej rasy. Człowiek jednak wziął skrzywienie za zupełnie inny przejaw uczuć.

-Co nie podoba się coś, elfie? Myśmy spragnieni po całym dniu pracy, więc wypada pomóc. Zwłaszcza tobie. – to mówiąc wymownie oparł rękę o jego ramię.

Sentis nie zamierzał się kłócić, ani tym bardziej wywoływać bójki na ulicy. Dlatego też wyciągnął z sakiewki parę drobnych monet.

-Oczywiście, że wspomogę starczy wam, by spłukać strudzone gardła. Dałbym więcej, ale nie mam.

Osobnik wziął pieniądze i lekko się chwiejąc schował do kieszeni. Wciąż nie puszczał ramienia elfa. Złodziej wiedział już co się święci.

-Widzę, że coś słabo cenisz naszą pracę. Wykrzesz no coś jeszcze z sakiewki.

Sentis westchnął. Rzucił okiem na stojącą nieco z boku pozostałą dwójką pijaczyn oceniając ich stan upojenia alkoholem. Bogowie mu świadkiem, że chciał uniknąć awantury. Lewą dłonią złapał napastnika poniżej łokcia ręki, którą ten wciąż opierał na jego ramieniu drugą natomiast zadał jak najsilniejszy cios w żołądek. Bolesne, a dla wstawionego człowieka bardzo nie przyjemne. Dlatego natychmiast wykorzystując impet ciosu pchnął osobnika na pozostałą dwójkę przewracając wszystkich. Najwyraźniej nie spodziewali się oporu od jakiegoś nędznego elfa. Będą mieli nauczkę. Złodziej nie czekał już na to by cała trójką pozbierała się z bruku tylko rzucił się do ucieczki w najbliższą uliczkę. Pokonał ją w szybkim tempie i skręcił w pierwszy możliwy zakręt. Napastnicy nie ścigali go, kiedy stracili go z zasięgu wzroku to co już otrzymali musiało im mimo wszystko nieźle wynagrodzić małe upokorzenie, bo rzucili za nim tylko parę wyzwisk.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 18-01-2011, 13:06   #517
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
No tak, czego innego mogła się spodziewać jak nie starego siwiejącego dziadka. Ten jednak na niedołężnego nie wyglądał. Trzymał się całkiem nieźle, a poprzekreślana twarz zmarszczkami dodawała mu uroku. Pewnie wiele, w życiu widział i przeżył. Może posiada wiedze i umiejętności przekraczającą wszystkich obecnych w twierdzy. Zastanawiała się Francesca. Urok rzuciła natychmiast, kiedy spotkały się ich oczy. Wtedy działał najmocniej. Zresztą włożyła w niego tyle mocy, że spokojnie starczyłoby na kilka osób. Wolała mieć pewność, że wszystko pójdzie po jej myśli. Mężczyzna zareagował od razu. Wpatrywał się w nią bez przerwy, zupełnie tak jakby zobaczył dawno niewidzianą osobę i próbował sobie przypomnieć kim ona jest.
- Czym mogę służyć? – w końcu odezwał się ponownie, tym razem jego głos był sympatyczniejszy, a oczy rozświetliła jasna iskra.
- Przysłano mnie, aby umilić panu życie – powiedziała szczerze.
- A kto panią przysłał? – nie słychać było za bardzo, że go to zbytnio interesuje, ale Francesca i tak odpowiedziała.
- Ta osoba mówiła, że będzie pan wiedział... – mężczyzna zamyślił się, ale najwidoczniej sobie szybko przypomniał o kogóż to może chodzić, gdyż wstał zaraz i ucałował jej dłoń.
- Bardzo mi miło jestem tutaj pułkownikiem, Angus Shewington, a Pani?
- Ja jestem Francesca de Riue - dawno wyczekiwanym gościem, mi również bardzo miło.
- To może nie tracąc czasu pokaże mi pan trochę twierdze? Nie chciałabym się tutaj zgubić... wszak na pewno ma wiele zakamarków przy których kobieta sobie sama nie poradzi. To może na początek pokaże mi pan najciekawsze miejsce?
- Oczywiście, akurat jest w tym skrzydle, gdyż jest nią sala odpraw. A nie jest pani zmęczona? Pewnie przebyła pani długą drogę.
- Acz spokojną drogę, nie, nie jestem zmęczona.
- To zatem proszę z mną. – pułkownik podał jej dłoń, aby mogą się wesprzeć niczym damie, po czym ruszyli korytarzem - owa sala pamięta jeszcze lepsze czasy gdy generałowie stacjonujący w twierdzy zwoływali oficerów w celu omówienia strategii i wydawania rozkazów – opowiadał.
- Aha to w jakim celu wybudowano twierdzę? – ciągnęła dalej. Weszli teraz do owalnej sali, o średnicy około 15 metrów i wysokości pięciu. Na ścianach rozwieszona była imponująca kolekcja map. Francesca dostrzegła dalsze okolice, jak i też sąsiednie rejony. Najbardziej charakterystyczną rzeczą w sali był misternie zdobiony stół w samym centrum. Całokształt dopełniały paradne zbroje umieszczone dookoła pod ścianą.
- Twierdzę wybudowano dawno temu. Z powodu bardzo dobrego usytuowania, służyła jako twierdza graniczna. Teraz, po politycznych przetasowaniach, straciła na znaczeniu, gdyż granica z Temerią znajduje się dalej na zachód.
- A pan czym dokładnie się tutaj zajmuje?
- Sprawuje bezpośrednie dowództwo nad stacjonującymi w twierdzy żołnierzami. Rozkazy jednak otrzymuje od króla, lub generalicji przebywającej w stolicy – pułkownik nie miał przed nią żadnych tajemnic.
- A skąd właściwie czerpiecie dochody na utrzymanie tego wszystkiego?
- Jesteśmy wojskiem, dochody mamy od kraju
- To chyba nie jest za bardzo opłacalne utrzymanie takiej twierdzy?
- Nie, szczerze mówiąc zbierane po okolicy podatki nie wystarczyłyby nawet na połowę żołdu
- Ale skarbiec pewnie macie?
- W piwnicach, w głównym budynku kompleksu twierdzy - pilnie i szczelnie strzeżony dniem i nocą
- A więzienie?
- [i]Oczywiście, lochy są całkiem przepastne[i/]
- Nie macie z tego zysków, nie bronicie pokaźnych skarbów to właściwie po co funkcjonuje teraz twierdza? Szkolicie oddziały?
- Po części szkolimy. Twierdza służy za coś w rodzaju kolonii karnej- jest tu nudno, wszędzie daleko, ale można tutaj skwaterować problematycznych, albo marnych żołnierzy. Lepiej wszak trzymać ich na zadupiu, niż gdzieś, gdzie mogliby robić kłopoty. Może już wystarczy na dzisiaj, napije się pani czegoś? Mam świetne wino... – zaproponował.
- Bardzo chętnie – powiedziała i zaraz udali się do zupełnie innej komnaty. Tam panowało zupełne umeblowanie, tak jakby pozabierano wszystkie meble z całej twierdzy i ulokowano je tutaj. Było całkiem przytulnie, ozdobiony dywan, mały stoliczek z tylko dwoma krzesłami. Na każdym meblu można było zauważyć coś interesującego. Głównie była to ozdobna broń, pewnie warta sporą sumkę, ale też wartościowe naczynia – talerze, półmiski z herbami, malunkami batalionistycznymi.
Z wytwornej komody pułkownik wyją dwa kielichy, Francesca nie mogła się napatrzeć.


- Królewskie? – spytała od razu.
- Tak, nieużywane, zapomniane. Przynajmniej dzięki pani nabiorą dawnej świetności. – mężczyzna wyjął jeszcze wino, które przetarł jeszcze szmatką, gdyż butelkę zdążyła obrosnąć warstwa kurzu.
- To w takim razie trzeba wznieść toast – zadeklarował uroczyście – za wszystkie piękne kobiety, a w szczególności za panią, pani Francesco – skłonił lekko głową w dowodzie uznania.
- Proszę nie przesadzać, jestem przecież zwykłą kurw... kurtyzaną – poprawiła się szybko.
- Pani jest artystką w swoim fachu...
- Skąd taka pewność?
- Widać to, w pani gestach, ruchach i aparycji... powinni panią uwieczniać na obrazach, aby pani wizerunek nigdy nie przeminą.
- Och pochlebia mi pan, chyba już wino zdążyło trochę uderzyć do głowy
- Wszak piję rzadko, ale teraz jakoś mam na to wielką ochotę. Nie uderzyło mnie wino – popatrzył na nią – bez wątpienia to nie wino...
- Jak pan myśli, czy dałoby się, abym rzuciła okiem na wasz skarbiec?
- To może nie dzisiaj, musiałbym porozmawiać z kilkoma ludźmi. Nie może pani przecież wszystkiego zobaczyć od razu. Jeszcze się pani znudzi i wyjedzie
- O to proszę się nie martwić, zostanę tak długo póki to pan się mną nie znudzi. A tak poza tym, to jestem Francesca nie żadna pani – podała mu dłoń.
- Angus... – ucałował ją po raz kolejny.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 21-01-2011, 23:29   #518
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Znowu wylądował w karczmie, lecz tym razem był to jedynie postój, przed główną robotą tej nocy. Wyposażenie, które przygotował na dzisiejszą noc, ukrył bardzo dokładnie w swym stroju. Był gotowy, ale przed czasem...

A Rennard nie zwykł tracić czasu, ale też i okazji. Wszedł więc do „Ust kapitana”. Usiadł. Napił się piwka. Potem zaczął powoli sączyć drugie, planując zwiedzić owe tajne miejsce spotkań koło północy. Rozglądał się po przybytku ciekaw nie tylko starych, ale i nowych znajomych.
A nuż któraś twarzyczka, go zaintryguje.
Twarzyczek we wnętrzu nie było jednak zbyt wiele. Mord to już prędzej, ale twarzyczek znacznie mniej. Ot, dwie- ostro umalowane, z rozpuszczonymi włosami. Jedna brunetka wdzięczyła się do umięśnionego blondyna, z aparycji kowala bo miał wyraz twarzy tępy jak kowadło. Druga, rudowłosa, siedziała bezczynnie przy ladzie, jakby nie zainteresowana kilkoma mężczyznami którzy pili w "Ustach Kapitana".
Rennard podszedł do tej rudej, bardziej dla zabicia czasu, niż z innych względów. Profesję tej kobiety można było zgadnąć, aczkolwiek de Falco nie był w tej chwili zainteresowany kolejnymi porcjami uciech. Nie w tej chwili, przynajmniej. Za to liczył na inne „zdobycze”.
- Postawić ci piwo, panienko.- zapytał przysiadając się obok.
Rudowłosa spojrzała na Rennarda spod przymrużonych, umalowanych na czerwono powiek.
-Nie będzie to wino, a się zgodzę- odpowiedziała zalotnie.
-Można poznać imię?- spytał Rennard zamawiając piwo dla ich obojga.
-Rita- przedstawiła się z uśmiechem, ale przewróciła oczami.
-Śliczne imię i pasuje do ciebie Rito. Jestem Rennard.- odparł szpieg. Po chwili zaś spytał się.- Nie widziałem cię wcześniej w tym lokalu. Po prawdzie nie bywam tu tak często.
Karczmarz leniwie nalał piwo i postawił je przed Rennardem i rudowłosą, która nawet na trunek nie spojrzała.
-I nie wyglądasz na takiego, który się szlaja po takich miejscach.
- To prawda. Bywałem w lepszych miejscach. I piłem lepsze piwo.
- odparł Rennard spoglądając w oczy kobiety.-Znasz dobrze miasto?
-Niezgorzej-
odparła.
-A miejscowych artystów?- spytał Rennard popijając piwo. A nuż z którymś rozmawiała, albo któryś był jej stałym klientem.
-Niektórych- powiedziała krótko.
-A de Louwe pewnie nie znasz.- przesunął spojrzeniem po kobiecie przyglądając się jej ubiorowi i starając się upewnić do jej profesji.
-Śpiewak, o ile kojarzę. Bywał tu czasem.
-Możesz mi go opisać z wyglądu?
- spytał Rennard popijając piwo. Po czym dodał.- Nie zmarnujesz przy mnie czasu, wierz mi Rito.
-Na pewno nie-
stwierdziła, nieomal z przekonaniem.-Blondyn, długie włosy, prawie do ramion. Całkiem przystojny, z kwadratową szczęką, ale chyba trochę jednak za niski.
-A znasz jeszcze któregoś artystę z imienia?
- spytał Rennard popijając piwo i zerkając w odważny dekolt Rity. Cóż, jej profesja wymagała swoistej reklamy wdzięków.
-Wielu jest ich znanych- odpowiedziała wymijająco.
-Ja się pytam, o to, których ty znasz.- odparł Rennard spoglądając jej w oczy.
-Bruno de Louwe, Wróbel, Entienne zwany Kawką- rzuciła pierwsze lepsze nazwiska, zaczynając bawić się kuflem piwa... na który zresztą patrzyła z niechęcią.
-Nie podoba ci się ten lokal, to dlaczego tu utknęłaś? – zapytał z ciekawości Rennard.
-Nie utknęłam- stwierdziła wzdychając i wstając powoli.- Szczerze mówią właśnie miałam iść.
Dziewczyna chyba stwierdziła, że skóra nie warta wyprawki. Coś w tym było. Nasycony de Falco, nie szukał kolejnych podbojów
-W takim razie cię odprowadzę Rito.- odparł Rennard również wstając. I on miał gdzieś iść, a nasiedział się dość.
-Nie kłopocz się- rzuciła i machnęła ręką, kierując swe kroki ku wyjściu.
-Żaden kłopot, pani.- odparł de Falco wstając.
Nawet nie zadała sobie trudu, by wzruszyć ramionami.
Ruszył więc w towarzystwie kobiety zastanawiając się nad jej zachowaniem. Mruknął.- Czyżbym cię czymś uraził? Wybacz, dzisiejszej nocy trochę... myśli odpływają mi nie w tym kierunku co powinny, przy tak urodziwej kobiecie.
Milcząc minęła drzwi wychodząc na brudną, aldersberdzką ulicę i ruszyła w swoją stronę.
A de Falco ruszył za nią, nieco poirytowany w duchu sytuacją.-Czekaj, czekaj... rozumiem, żeś gniewna na mnie. I pozwól to sobie wynagrodzić.
W zasadzie użył złych słów i mógł przewidzieć konsekwencje. Rita była ciekawym obiektem podrywu i kolejnej nocy mógłby się skupić właśnie na niej, a nie na misji. Ale nie dziś.
Kobieta stanęła w miejscu, odwróciła się na pięcie i jak przystało na dobrze wychowaną damę, rzekła- spierdalaj już.
Jedna urażona więcej, jedna mniej... świat był pełen kobiet. Po zabawach z Agnes Baade, de Falco nie miał motywacji do flirtu, a i bardziej był spragniony informacji. I trochę ich uzyskał.

Rennard odpuścił sobie drugą karczmę i mrocznymi uliczkami Adelsbergu udał się do „ponoć tajnej kryjówki” buntowników. Opuszczona manufaktura w nocy wyglądała dość przerażająco, ale szpieg nie był małym dzieckiem. No i wyposażył się w kilka zabawek na wypadek kłopotów. De Falco pozostało znaleźć więc sposób dostania się do budynku, co w przypadku opuszczonej budowli nie powinno stanowić problemu i pobieżnie ją przeszukać. A potem... czekać na owych spiskowców. O ile jacyś się zjawią.
Sprawdził czy miecz łatwo się wysuwa, upewnił się czy sztylety są na miejscu i "broń specjalna" jest pod ręką. Niepotrzebne zachowanie, ale dodaje otuchy. Po czym ruszył na polowanie na spiskowców.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-01-2011 o 23:38.
abishai jest offline  
Stary 06-02-2011, 00:18   #519
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Sentisa

lipiec, miasto Rivia, Rivia

Ucieczki dzielą się na dwie kategorie: ucieczki przed kimś i ucieczki dokądś. Tym razem elf uciekał przed kimś (nawet jeżeli para pijaczków nie prezentowała jakiegoś ogromnego zagrożenia), w związku z czym trasa biegu wybrana była na chybił trafił. Kiedy Sentis wyskoczył z bocznej uliczki niemal wpadł pod końskie kopyta. Woźnica ściągnął lejce, a zwierzęta stanęły dęba, sprawiając że ciągnięta przez nie karoca stanęła w miejscu. Odrobinę zdezorientowanego elfa szybko otrzeźwiły przekleństwa woźnicy, malowniczo komponujące się z okrzykami złorzeczących trzech pijaczków.
-Gdzie leziesz zawszony kłapouchu?!
Jednak nie tylko powożący karocą zareagował na pojawienie się Sentisa, pasażerowie też chcieli zobaczyć co się stało. A przynajmniej pasażerka, której głowa wychynęła na zewnątrz.
Jasną, ładną twarz okalała burza rudych loków, którym towarzyszyły wymyślne i bez wątpienia drogie kolczyki.


Dziewczę, kimkolwiek było, przez chwilę słuchało co się dzieje, po czym ofuknęło woźnicę.
-Czy nie widzisz, że ten biedny elf przed kimś ucieka? Jeślibyś sam tak nie krzyczał, to usłyszałbyś ich wrzaski- a potem, co było trochę dziwne, rudowłosa odezwała się wprost do Sentisa.-Może cię trochę przewieźć? Nie będą cię przecież ganiać za konnym powozem.

Elf przez chwilę zagapił się na kobietę. To było trzeba przyznać coś nowego. Szlachetnie urodzona kobieta (bo wszak kto inny jeździ powozami?) zwróciła się do wprost do niego i to nie po to by go poniżyć. Wygląda na to, że ludzka rasa jeszcze nie jest stracona, a że okazję trzeba chwytać w lot, Sentis przyjął zaproszenie do powozu.

-Dzięki ci pani. Ci szubrawcy chcieli mnie okraść, kiedy wracałem z tutejszego festiwalu.
-Z festiwalu?- spytała nieznajoma, gdy elf znalazł się już w środku.- Mowa o Festiwalu Jeziora? Ach, zabawne, ale nigdy na nim nie byłam w swoim życiu, a to przecież taka atrakcja. Na pewno więc opowiesz mi co na nim widziałeś, w zamian za tą przejażdżkę- poprosiła z uśmiechem i stuknęła w ściankę, dając do zrozumienia woźnicy, że czas ruszać.
Opowieści Sentisa słuchała z uwagą i nie przerywała mu ani na chwilę, nieświadomie bawiąc się naszyjnikiem z bursztynów, który zdobił jej smukłą szyję. Doprawdy dziwna sytuacja, chociaż ludzie powiadają, żeby darowanemu koniowi nie zaglądać w zęby. Niemniej złodziej nie mógł nie zastanawiać się kim była rudowłosa. Szlachcianką? Arystokratką? A może jakąś kupiecką córą? Herbów żadnych w karocy elfie oczy nie mogły się dopatrzeć, czyli jednak bogata mieszczka? Ach, zgadywać mógł choćby i do jutra, a zapytać prosto z mostu było trochę głupio.
W trakcie elfiej opowieści, wóz zatrzymał się przed sporą kamienicą, co w oczywisty sposób sygnalizowało koniec trasy i równocześnie miejsce zamieszkania nieznajomej. Trudno, miło było, ale elf miał ruszać do wynajętego w karczmie pokoju i szykować się do dalszej drogi. Nieoczekiwanie jednak pojawiła się alternatywa.
-Nie zdążyłeś jeszcze wszystkiego opowiedzieć- powiedziała dziewczyna.- Może zatrzymasz się u mnie na chwilę. Krótki posiłek, dopowiesz wszystko do końca i wtedy możesz ruszać w swoją drogę. Co ty na to?

Cała ta sytuacja zaczynała coraz bardziej dziwić elfa. Oprócz przejażdżki karocą dziewczyna oferowała mu teraz posiłek w (swojej? rodzinnej?) kamienicy. Głupio było odmówić, kiedy już się powiedziało, że nieznajoma uchroniła Sentisa przed cięgami od pijanych rabusiów. Złodziej ścigany przez rabusia. Ironia życia ma się dobrze i towarzyszy nam na każdym kroku.

- Zaszczytem będzie dla mnie towarzyszyć pani w posiłku i móc umilić jej ten czas rozmową.
Rudowłosa uśmiechnęła się promiennie po usłyszeniu tej deklaracji i nie tracąc więcej czasu zaprosiła swego gościa do kamienicy. Dom nie był przesadnie wysoki, ot dwupiętrowy, ale za to dobrze utrzymany. Ściany były bielone, a na piętrach, wokół okien wymalowane były roślinne wzory, dowodzące dobrej sytuacji majątkowej mieszkańców. Dzięki temu kamienica wyróżniała się trochę na tle sąsiadujących, ale nie aż tak by kuła w oczy.
Wnętrze budynku powitało elfa (poza ukłonem ze strony młodego lokaja), gustownym wystrojem. Podłoga wyłożona była gładkim, heblowanym drewnem, na parapetach okien stały doniczki z roślinami, ogólnie wszystko sprawiało całkiem przyjemne wrażenie.
-Kamienica należy do mojego papy- wyjaśniła dziewczyna, prowadząc Sentisa do salonu-ale dzisiaj nie ma go w domu, więc nie będziesz miał okazji go poznać.
Salon poza standardowym stołem i krzesłami, mógł pochwalić się kilkoma obrazami, w tym jednym rodzinnym portretem. Elf bez trudu rozpoznał na nim swą gospodynię, w towarzystwie starszego, siwiejącego i łysiejącego mężczyzny, oraz szacownej, trochę zasuszonej matrony. Może i Sentis nie będzie miał okazji poznać ojca swej „wybawczyni”, ale przynajmniej wie jak on wygląda.
-Proszę, usiądź. Możesz wrócić do opowieści, gdy będziemy czekać na posiłek- poprosiła dziewczyna, sama siadając przy stole.

do Derricka Talbitt

lipiec, okolice Loc Eskalott, Rivia

Co jednak dziwne, mimo zapewnień rybaków, że zaraz dobiją do brzegu, Derrick dokładnie widział, że do wioski w której odbywał się festiwal było jeszcze trochę drogi. I nie omieszkał głośno o tym powiedzieć.
-Macie panie rację- strapił się rybak.-Ale dzisiaj ostatni dzień, ostatni konkurs rybacki, a potem spławiać będą dary dla jeziora. Miejscowi krzywym okiem patrzą na takich, co by chcieli tera ryby płoszyć, albo pod tratwy się ładować. Dlatego musimy was wysadzić tutaj- wytłumaczył. Ale rezolutnej Liliel zaraz się to nie spodobało.
-Ejże, tutaj nie ma żadnego pomostu, ani nawet równego brzegu. Gdzie niby chcecie przybijać?- zapytała kwaśno.
-No, przybić się nie da... Ale tutaj dno nie głębokie, dopłyniemy tak blisko brzegu jak się da, a dalej to już piechotą pójdziecie- rzekł rybak. A Talbitt wiedział, że biedak mógł to powiedzieć jakoś delikatniej. Szczególnie, że półelfka wysyłała znaki ostrzegawcze.
-Piechotą? Po wodzie? Co ja jestem, czarodziejka?! Spodnie mam sobie moczyć, bo wam bęcwałom nie chciało się zawczasu o kłopotach powiedzieć?- zirytowała się dziewczyna.
-No, no serdeńko- próbował ja uspokoić Drunin.-Jak mus to mus.
-Ty mi tutaj nie serdeńkuj! Ja sobie umoczę spodnie, ale za to ty brodę- oj, niewyspana Liliel była bardziej cięta niż zazwyczaj.
-He, może to i lepiej? Umyję se ją w końcu- krasnolud wciąż nie widział żadnych problemów, a biedni rybacy nie wiedzieli co ze sobą zrobić.

(...)

Stanęło w końcu na tym, na czym stanąć musiało i mokrą stopą towarzysze dotarli na brzeg, co półelfka kwitowała siarczystymi przekleństwami i złorzeczeniem biednym rybakom. Do wioski trzeba było trochę podejść, lecz nie był to spacer wyjątkowo długi, a i przy okazji zamoczone nogawki mogły trochę przeschnąć na lipcowym słońcu. Z daleka już jednak, idąc brzegiem, można było dostrzec pływające przy wiosce łódki, a na nich rybaków. Tak jak mówili przewoźnicy, musiał trwać konkurs.

(...)

Mimo tego, że Festiwal dobiegał już końca, ludzi na nim było nie mało. Derrick doliczył się kilkudziesięciu stojących na brzegu i kibicujących konkurującym rybakom, chociaż część z nich przypatrywała się bacznie krzątaninie przy małej tratwie u brzegu, na którą młode dziewki ładowały wiklinowe kosze. Pewnie to te wspomniane wcześniej dary.
Kłopot w tym, że chociaż ludzi było sporo, to choć oko wykol nie widać było żadnych straganów, jakże typowych dla obwoźnych targów. Czyżby się jednak towarzysze spóźnili i szanse na zakup koni zmalały? I znowu wszystko wskazywało na to, że trzeba się będzie zdać na starą, dobrą zasadę „koniec języka, za przewodnika”.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Manufaktura, z powodu późnej godziny, sprawiała wrażenie kompletnie opuszczonej. Sprawy wcale nie poprawiał fakt, że od czasu ruchawki była zamknięta na głucho, pozostawiona sama sobie i tylko czekająca na jakąś wygłodniałą kolonię korników. Przygotowany jak na wojnę de Falco zdecydował się dokładnie przyjrzeć budowli, o której chodziły plotki że w niej rozpoczęło się niesławne ruszenie.
Korzystając z osłony ciemności szpieg podkradł się pod jedną ze ścian i zaraz zamarł w bezruchu, bowiem między szczelinami w drewnie dało się dostrzec cieniutką smugę wydobywającego się z wnętrza światła. Rennard wytężył słuch, przystawił ucho do ściany i udało mu się dosłyszeć jakiś ruch... pochrząkiwania? W każdym bądź razie na pewno ktoś był w środku i to zdaje się w liczbie mnogiej. Szpieg wcisnął się więc pomiędzy ustawione pod zadaszeniem bale drewna, a ścianę, aby zastanowić się chwilę co zrobić z zastaną sytuacją.
Plotki więc okazały się prawdziwe. Ktoś tu rzeczywiście się zbierał. Pytanie tylko kto. I w jakim celu?
Szpiegowi pozostało więc dostać się niepostrzeżenie do środka i podsłuchać co nieco.
Rozejrzał się dookoła, by znaleźć drogę do środka. Drogę w miarę bezpieczną i łatwą do pokonania. Celem de Falco było wejście do manufaktury i podsłuchanie ile się da.
Acz nie za wszelką cenę. O nie. Rennard bardziej dbał o własną skórę, niż o misję za którą zapłatę przyobiecano mu jeno. Zresztą, przyłapany i martwy nie powie nikomu o tym czego się dowiedział. A i wypłoszenie osobników z tej kryjówki, również mało opłacalne było.
Na szczęście jakimkolwiek źródłem światła dysponowały osoby przebywające we wnętrzu, było ono marne, pozostawiając Rennardowi przewagę ciemności. Inna sprawa, czy dałoby się przed nim uchronić we wnętrzu, którego szpieg nigdy nie widział. W końcu równie dobrze, manufaktura mogła się składać z jednej wielkiej hali. Co prawda budowa manufaktury wskazywała na to, że musiało być w niej poddasze, ale wspinanie się nie należy do najcichszych czynności na świecie.
Na razie ruszył w poszukiwaniu wejścia do manufaktury, by sprawdzić czy strzeżone i czy zamknięte. I czy...będzie skrzypiało przy uchylaniu. Dobrze by było zlokalizować jakieś okna, przez które dałoby się zerknąć do środka.
Ściana frontowa budynku posiadała cały rząd okien, chociaż obecnie wszystkie były zamknięte od wewnątrz okiennicami. Co przynajmniej pozwalało szpiegowi podkraść się niepostrzeżenie do równie zamkniętych drzwi, co wcale nie było łatwe- chodzenie w przygarbionej pozycji i to jeszcze tak, by szurać nogami po trocinach strasznie nadwyrężało ranną nogę de Falco, który jednak na razie zagryzał ból własnymi zębami.
Rennard przyjrzał się okiennicom... w nadziei że nie są tak szczelne, na jakie wyglądają. A nuż da się coś podejrzeć.
I faktycznie nie były. Po prawdzie od manufaktury, która zajmowała się obróbką drewna, można by wymagać porządnych okiennic. Ale jak to mawiają, szewc bez butów chodzi. Przez szczelinę wystarczająco szeroką, by przecisnąć dłoń można było ukradkiem dostrzec co się działo wewnątrz... z trudem, bo kąt trochę był nieodpowiedni. W każdym bądź razie szpieg dojrzał kilka sylwetek, marnie oświetlonych przez jakąś podrzędną, ręczną lampę oliwną. Osobnik, który owe wątpliwe źródło światła trzymał był mikrego wzrostu, za to szerokości barków mógłby mu zazdrościć kowal. Tuż przy nim stały dwie kolejne osoby- jedną był potworny konus, widziany trochę od tyłu, toteż trudno było stwierdzić jego rasową przynależność; druga osoba miała już właściwy wzrost, łysą jak kolano głowę i z tego co Rennard dostrzegał, naprawdę porządne ubranie. Z trudem także de Falco dostrzegał cienie jeszcze przynajmniej dwóch osób.
Na początek dobre i to...Rennard udał się teraz pod drzwi, zaciskając zęby z bólu.
Gdy był już przy nich, spróbował lekko je odchylić, gotów przerwać działanie w każdej chwili, jeśli zaczną skrzypieć głośno. I skryć się w mroku nocy. By być gotowym na wszystko, sztylet miał w dloni i trzymając go powoli otwierał drzwi. Te, przy bliższej inspekcji szybko okazały się być dość marnie wstawione, a przynajmniej nie należycie się z nimi obchodzono. Chociaż samo im uchylenie przebiegło dość cicho, to zaraz zaczęły stawiać opór.
Więc były zamknięte od wewnątrz. De Falco przycisnął ucho do szczeliny którą utworzył uchylając drzwi, w nadziei, że coś uda mu się usłyszeć.
Nadzieja nie była płonna. Osoby znajdujące się we wnętrzu mówiły co prawda cicho, ale nie na tyle by nie dało się wyłapać ich słów wśród typowych, nocnych hałasów.

-Mój przełożony chciałby wiedzieć, ile to będzie kosztować- zapytał suchy, odrobinę skrzeczący głos.
-Okazyjnie, mój panie. Okazyjnie- ten głos był z kolei basowy i trochę zdławiony.-Nie wezmę więcej niż pięć tysięcy denarów, choćby pański przełożony nalegał.
-Pięć tysięcy?- syknął pierwszy głos.-To majątek, żadna oka...
-Nie zapominasz czegoś? Nie obiecywałem, że oddam za bezcen. Ja też lubię pieniądze, a gdyby nie ja musielibyście płacić znacznie więcej- ton głosu wskazywał jakby na... ostrzeżenie?
De Falco zacisnął dłoń na sztylecie, ale... podsłuchiwał dalej, uważając nie tylko na wypowiadane słowa, ale i na inne dźwięki. Na potencjalne sygnały mogące, świadczyć o zbliżającym zagrożeniu.
-Mój przełożony nie będzie za bardzo zadowolony- nie ustępował rozmówca.
-A co ja kurwa jestem, siostra miłosierdzia?- padła zirytowana odpowiedź.-Widziałeś pan wszystko, co było do pokazania. Zresztą twój przełożony wiedział co chce kupować, inaczej nie prowadziłby ze mną interesów.
-Pięć tysięcy?
-Pięć- odparł zdecydowanie basowy głos.-Normalnie kosztowałoby dwa razy więcej. Zresztą normalnie, nikt by tego teraz nie sprzedał.
-Ale waćpan sprzedaje- było to stwierdzenie oczywistego faktu.
-Mam swoje metody. Pan nie będzie wyjawiał sekretów swego mocodawcy, ja nie będę wyjawiał swoich. Wcześniej układ taki doskonale działał, teraz nie będzie inaczej.
W toku tej wymiany zdań do uszu szpiega dobiegł jakiś hałas, jakby szurnięcie, o metr czy dwa od drzwi wejściowych.
Rennard nie miał zamiaru narażać się i zaczął wycofywać w cień, by ukryć się w nim na kilkanaście minut. Celowo obrał sobie taką kryjówkę, by móc widzieć wychodzących spiskowców, jeśli oczywiście zdążą wyjść.

Zdążyli, parę minut później. Osób było pięć i praktycznie od razu rozdzielili się na dwie grupy- jedna składała się z owego łysola, którego dostrzegł Rennard wcześniej i rosłego mężczyzny w ciemnym płaszczu, który jednak nie ukrywał podrygującej przy pasie pochwy z mieczem.
W skład drugiej grupki wchodziło dwóch niskich osobników widzianych już przez de Falco i jedna smukła, dość wysoka sylwetka, ubrana w skórzaną kurtę i szare spodnie. Płeć określić było trudno, bo osobnik miał długie włosy, zaś ciemność nie pozwalała wyłowić szczegółów. Oliwna lampa, która oświetlała przed chwilą wnętrze manufaktury, teraz była bowiem zgaszona.

do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

Angus wpatrywał się we Francescę zamglonym wzrokiem, tak typowym dla ofiar silnego szarmu. Ha, na razie wszystko szło zgodnie z planem wampirzycy. Pułkownik praktycznie jadł jej z ręki, a to mogło zaowocować licznymi korzyściami.
-Czym mogę jeszcze służyć?- zapytał żołnierz, wpatrując się w de Riue niby w boginię.
- Jest wiele aspektów... to tylko od ciebie zależy jaki w tej chwili chcesz spełnić - Francesca dotknęła jego haftowanej koszuli, delikatnie odchyliła stójkę i dotknęła jego szyi.
-A jakie to aspekty?- zapytał.-Abym wiedział, z czego mam wybrać?
- Chodzi raczej o aspekty, które ubarwią trochę życie w tej twierdzy... wydaje się, że musi być tutaj koszmarnie nudno... dlatego chciałabym ci ciągle towarzyszyć, aby te aspekty nieco ubarwić i samej sobie i tobie - pocałowała go delikatnie w ucho.
-Towarzyszyć. Naturalnie- zgodził się pułkownik. -Czy mam towarzyszyć Ci tutaj?- gestem ręki wskazał na pokój.
- Jeśli tutaj bierzesz kąpiel... to właśnie w tym pokoju... - uśmiechniętą się uwodzicielsko.
-Kąpiel. Oczywiście- rzekł Angus i na krótką chwilę zastygł w bezruchu, jakby próbując zdecydować co ma zrobić. W końcu ukłonił się przed wampirzycą i po wyrażeniu przeprosin zniknął za drzwiami, pozostawiając Francescę samą. Nie na długo jednak, pojawił się bowiem z powrotem po dwóch, albo trzech minutach, oznajmiając, że ktoś powinien wkrótce przytargać balię i wiadra z wodą.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem- zapewnił mężczyzna, co nie było wcale kurtuazją. W obecnym stanie Angus dla de Riue był bowiem w stanie zrobić niemal wszystko. -Czy dla zabicia czasu napiłabyś się jeszcze wina?- zaproponował.

(...)

Żołnierski dryl stacjonujących w zamku dał o sobie znać i balia oraz wiadra z wodą pojawiły się w przeciągu dziesięciu minut. Naturalnie w tak krótkim czasie nie było szans na podgrzanie wody, ale Liskowi zimna woda i tak nie przeszkadzała. Poza tym, można było rozpalić drewno w kominku i wodę podgrzać.
Trochę gorzej przedstawiała się sama balia. Wampirzyca liczyła na coś bogatszego niż zwykły wytwór z drewna. Najwyraźniej wojsko rivijskie nie marnowało pieniędzy na luksusy.

- Oczywiście - Francesca natychmiast złapała za butelkę i pozwoliła sobie zapełnić kielichy. - Wolisz zimną czy ciepłą wodę? - z reguły uwielbiała, jak mężczyźni jej usługują, dlatego to jaką wodę lubi, zależy od odpowiedzi Angusa.
-Przywykłem co prawda do zimnej, ale w tej sytuacji myślę, że ciepła będzie zdecydowanie lepsza- odparł po krótkiej chwili namysłu.
- Mi też się tak wydaje... - upiła łyk wina. - Wiesz mam taki mały kaprys... jak byłam małą dziewczynką zawsze chciałam wykąpać się w wielkim skarbcu, gdzie dookoła mnie znajdowałoby się same cenne, uroczo świecące przedmioty... gdyby coś takiego kiedyś mnie spotkało, byłabym naprawdę szczęśliwa i zrobiłabym dla takiej osoby wszystko... - wampirzyca niby to rozmarzyła się, niby to powiedziała na serio.
-Na pewno zrobię co w mojej mocy, by to sprawić- zapewnił Angus, zajmując się aktualnie rozpalaniem ognia i szukaniem jakiegoś odpowiedniego naczynia do podgrzania wody. Drewniane wiadra kiepsko bowiem znoszą otwarte płomienie.
-Naprawdę? Jesteś w stanie to dla mnie zrobić!? - kobieta chwyciła go i przytuliła z niedowierzaniem - nigdy nikt nie robił dla mnie takich rzeczy.
-Aż trudno w to uwierzyć. Dla tak pięknej kobiety?- nawet mimo otumanienia szarmem, pułkownik potrafił znaleźć odpowiednie słowa.
Wampirzyca spuściła głowę na jej twarzy malowały się zakłopotanie i smutek. -Może nie trafiłam na odpowiedniego...
-Na pewno się taki pojawi- padło od razu zapewnienie.
- Ja poczekam, a teraz zajmij się grzaniem wody. - W jednej chwili się rozebrała. Angus mógł dokładnie podziwiać uroki jej kształtnego kobiecego ciała. Od długich nóg i jędrnych pośladków po kształtne urzekające piersi. Francesca wskoczyła do wanny i pomachała mężczyźnie stopami.
-Tak, naturalnie- odpowiedział mężczyzna, a potem w milczeniu patrzył na rozbierającą się przed nim rudowłosą. Kłopot z ofiarami uroków był taki, że nie zachowywali się naturalnie. Niestety teraz było tak samo, bowiem widok nagiej piękności nie wpłynął specjalnie na zachowanie żołnierza. Zgodnie z poleceniem Francesci zajął się podgrzewaniem wody w znalezionym sporym, żelaznym naczyniu.

W sumie lepiej dla niej, nie musiała się zbytnio wysilać. Założyła nogę na nogę i delektowała się winem. Żyć nie umierać, nawet wiecznie, tylko problem z tym, że nie wszyscy będą trwać tak długo jak ona. A na razie nic nie przeszkadzało Liskowi w kontemplacji, bowiem Shewington cichutko czekał aż woda osiągnie odpowiednią temperaturę.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 14-02-2011 o 21:30.
Zapatashura jest offline  
Stary 18-02-2011, 21:47   #520
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Panie... - Rozmówca Derricka zdawał się być szczerze rozbawiony. - Nocleg? Dzisiaj? Wszak festiwal trwa. Jedyny nocleg to pod gwiazdami. Ale zjeść to możecie na przykład tam.
Wskazał dłonią przypominający rozrośniętą szopę budynek, z wyblakłym szyldem, na której wyryto coś przypominającego zdechłą rybę.
- Jeśli lubicie ryby. I piwo.
Westchnienia Drunina i Gurda dalekie były od zachwytu. Widać dieta rybna nie była czymś, za czym krasnoludy przepadały.
- Ryba na dwadzieścia sposobów - zachwalał karczmę rozmówca Derricka. - A szczupaczek... palce lizać.
- Wolę sztućce
- mruknęła Liliel, czego 'tubylec' zdaje się nie usłyszał. Lub puścił mimo uszu.
- A konie? - Drunin zmienił temat. - Gdzie można kupić konie? Bo chyba można, skoro Festiwal to wielki zjazd kupców i nie tylko?
- Ano można kupić.
- Mężczyzna potarł podbródek. - Nawet w tej chwili, choć targ w zasadzie się skończył. Ale jeśli nie chcecie na noc jechać, to lepiej do rana poczekać.
- W świetle dnia lepiej wady zobaczyć. I koni, i sprzedawcy
- orzekła Liliel.
- Jako rzekliście. A targ, to w tamtym kierunku iść trzeba - machnął ręką.

- Żaden targ. Jeść i spać - twardo oznajmił Drunin, gdy ich informator, obdarzony podziękowaniami, ruszył w swoją drogę.
- Wszak spałeś całą podróż - obruszyła się Liliel. - Cała krypa się trzęsła, tak chrapałeś.
A tam, takie spanie.
- Drunin machnął ręką. - Idziemy się najeść.

Czy w jedzeniu lub spaniu jest coś, co warto opisywać?
Jeśli podczas kolacji nie przytrafiła się bójka czy śmierć przez zatrucie, a noc minęła bez koszmarów, napadu czy seksualnych ekscesów, to czy warto opisywać zapach towarzyszący smażeniu ryb albo smak piwa? Ewentualnie odczucia, jakie towarzyszą odpoczynkowi, podczas którego kamienie wbijają się w kręgosłup?
Zdecydowanie nie warto...


Rankiem wybrali się na targ. Opędzając się od natrętnych przekupniów i strzegąc zasobów gotówki przed złodziejami dotarli wreszcie na sam koniec placu targowego, gdzie - oddzielone od pozostałej części targowiska kiepsko wyglądającym płotkiem - stały różne zwierzęta, w tym i takie, na których grzbiecie można by przejechać kawałek świata.
Kupienie dwóch kucyków i kasztanki nie zajęłoby z pewnością tyle czasu, ile zajęło, gdyby nie fakt, że obie strony połączone były dość sprzecznymi interesami. Konie nie mogły być równocześnie drogo sprzedane i tanio kupione, a nawet wizja tysięcy koron zgarniętych za ocalenie hrabianki nie miała wpływu na wrodzoną dla krasnoludów niechęć na wydawanie pieniędzy.
Rozsiadłszy się wygodnie Liliel i Derrick obserwowali spektakl towarzyszący targowaniu się, a składający się z takich elementów jak wymachiwanie rękami, wyrywanie włosów, gniewne tupanie, wymyślanie od złodziei i koniokradów, powoływanie się na głodującą rodzinę i żyjące w nędzy dzieci...
W końcu jednak wszystko się skończyło, ku - jak by się mogło wydawać - obopólnemu zadowolenie. Sprzedający i kupujący w zgodzie wypili po wielkim kuflu piwa, pieniądze i wierzchowce przeszły z rak do rąk.

- Teraz czegoś się napijemy, bo od tego gadania w gardle mi zaschło - powiedział do Liliel i Derricka wielce z siebie zadowolony Drunin. - No i coś by trzeba przekąsić przed podróżą.
- Kolejne coś?
- Liliel szeroko otworzyła oczy. - Jedno 'coś' dopiero co było, a y już o kolejnym myślisz? W końcu na tym swoim wyścigowym kucyku się nie utrzymasz.
- Serdeńko...
- Głos Drunina był pełen wyrzutu. - Rybka musi pływać, inaczej będzie nieszczęśliwa. Nie wiesz o tym?
Liliel skrzywiła się.
- Nie ona, tylko ty byłbyś nieszczęśliwy, piwożłopie - powiedziała. - Ale - machnęła ręką - co mi tam. Najwyżej przywiążemy cię do siodła.
- Zjedzmy coś
- dodała - odzyskajmy konia Derricka, a potem możemy popędzić do Aedrinu.

Podczas posiłku jeszcze raz poruszono sprawę ewentualnej podróży przez Mahakam, ale tu nawet wizja beczek pełnych krasnoludzkiego piwa nie pomogła. Jak i stwierdzenie, że podróżować będą przez znane tereny, gdzie mają znajomych ludzi.
Liliel pokręciła głową.
- Starzy przyjaciele i starzy wrogowie - powiedziała natychmiast. - Mało zamieszania narobiliście?
- Oj tam, oj tam, serdeńko... Zaraz zamieszanie
- usiłował przekonać ją Drunin, przy pewnym wsparciu Gurda.
Dziewczyna była jednak nieugięta.
- Jak dostaniemy nagrodę, to możecie pić gdzie chcecie, co chcecie, kiedy chcecie i ile chcecie - stwierdziła, ściszając głos, by postronni słuchacze o nagrodzie nie usłyszeli. - Możecie przepić całą waszą część - dodała, na którą to propozycję jeden i drugi krasnolud pokręciły z oburzeniem głowami. - Teraz chodzi o to, by nikt nam nagrody nie zgarnął sprzed nosa. A zatem spieszymy się i tyle.
- Dobra, dobra...
- zabrzmiał ponury krasnoludzki dwugłos.

Godzinę później byli już w drodze.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172