Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2008, 19:32   #1
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin/storytelling] Życiodajne soki (18+)

{W sesji tej występują wulgaryzmy, brutalność i erotyka. Jeśli jesteś niepełnoletni, nie czytaj dalej.}

„Polityka i seks sprowadzają się do jednego - do pieprzenia.”
księżniczka Adda


Aldersberg, największa forteca Aedrinu jak to niektórzy mawiają. I mawiają słusznie, albowiem wielka twierdza wokół której miasto wyrosło i nad którym góruje wrażenie wywołuje ogromne. A w elfach odczucia negatywne i wrogie, albowiem ku ich zgubie i z Dol Blathanna wypędzeniu przyczyniło się. W estetach jednak zachwyt wzbudzać może- na wzgórzu bowiem zamek postawion w sposób majestatyczny. Mury zewnętrzne i blanki usiane są basztami strzelniczymi o dachach spadzistych, lśniących czerwono w słońcu. Donżon dzięki staraniom rodu grododzierżców pałac dzisiaj przypomina, a jego centralna wieża celuje w niebo niczym palec ku bogom wyciągnięty. Ileż to bardowie pieśni ułożyli, bzdurnych głównie, o księżniczkach w wieży tej zniewolonej? W Aldersbergu wszak księżniczki nie ma. Jest ino piękna Antoinette- córka hrabiego.
Niedawno brutalnie zgwałcona, czym przyczyniła się dobitnie do chaosu jaki miasto ogarnął.


Skąd gwałt ten jednak? Czyż rycerz jaki, albo strażnik pospolity na cnotę panieńską targnął się był nocą wiosenną, konsekwencji czynu niepomny? Otóż nie. Hołota mieszczańska na zamek się targnęła. Czego elfie strzały ruszyć nie mogły, waśnie ludzkie i zdrady dokonać zdołały. Wszak „homo homini lupus est”, jako mędrce mawiają. Jasnym jest jeno, że nie wdzięki Antoinette lud podburzyły. I choć szlachta zgodnie twierdzi, że głupota u przyczyn leży i brak ręki żelaznej, my kupieckiej opinii wiary damy.
A kupcy zrazu nam rzekną, że konwisarnie gdy wojny nie ma, handlowo niedomagać zaczęły. Człowiek zaś światowy wie, że fachowcy od tego w Aldersbergu z dziada pradziada mieszkali i pieniądz niezły robili. Gdy jednak pieniądz cieńszym strumieniem popłynął, tedy miast odlewać formy, konwisarze kowalstwem zająć się postanowili. Wszak gdy tylu ich w mieście, na robieniu kubków i sztućców wszyscy gęb napełnić nie mogli. Lecz gildie kowalskie larum straszny podniosły i do swej roboty wtrącać się nie pozwalali. Niezadowoleni więc byli konwisarze.
Człowiek światowy wie też, że Aldersberg wełną stoi. Lecz kiedy ciepło w koło, a armia w okresie ciężkim zamówieniami nie wspomaga, tedy i sukiennicy i gręplarze dni chude cierpieć musieli. Niezadowoleni więc byli.
Aldersberg twierdzą wielką, murami otoczony i murami podzielony w środku. A mury żołnierze obsadzać muszą. Po co jeno aż tylu żołnierzy, kiedy przed miastem wroga armia nijaka nie stacjonuje a i działań takich żadna nie planuje? Więc strażników wielu żołd straciło. Niezadowoleni więc byli.
Elfy w Góry Sine umknęły, klęski swej po dzień dzisiejszy przeboleć nie mogą. Lecz i w mieście tym wspaniałym żyją nieliczni, koegzystencji próbując. Wraz z nimi krasnoludzcy zbrojmistrzowie i bankierzy, niziołczy kupcy. A ludzie niezadowolenie swe na nieludziach poczęli wyładowywać. Niezadowoleni więc i nieludzie się zrobili.
Kiedy zaś atmosfera napiętą taką się stała iskra jedna gotowa wszystko wysadzić była. I na Festiwalu Kwiatów, hrabia Wolfgang de Aldersberg- namiestnik miasta, iskrę taką puścił, nieświadom że iście kur czerwony z niej się wykluje. Po prawdzie to i nietaktu pewno swego nie zauważył, gdy przed ludem złym i niedostatek cierpiącym, kroczył bogato a dumnie i hołotę przepędzać ze swej drogi rozkazywał.
I majowej nocy doczekał się kary, gdy wściekli mieszczanie szukając skarbów hrabiowskich, przez służbę zamkową wpuszczeni- ruchawkę straszną urządzili, pazerności swej i chuciom upust dając. Hrabina Linmara, syn Zygfryd i sam hrabia Wolfgang umknąć radę dali. Młoda Antoinette jednak osaczona została i dziewczyna w siedemnastej wiośnie swego żywota plugawej zbrodni została ofiarą.
Sprawę całą armia rozwiązała- ta sama, której niedostatek czynów do powstania doprowadził. Mieszczaństwo pogoniła, śmierć raźno rozdając. Zdrajców w zamku znalazła i powiesiła na murach ku przestrodze. Wściekły hrabia na nowo strażników pozaciągał, by sytuacja podobna miejsca znowu mieć nie mogła. Żołnierze ekwipunek zniszczony u konwisarzy kazali odnowić. A i sukiennicy okazje do zarobku odnaleźli. Nieludziom w sytuacji całej dziwnie się upiekło, bo szlachta ich winą nie obarczyła, a i współmieszkańcy spokój dali. Tedy wszyscy byli szczęśliwi.
Ino Antoinette mowę i rozum postradała. A miłujący ją ojciec Wolfgang, nagrodę wielka obiecał każdemu, kto poradzi na tragedię. Wielu, ach wielu znachorów i kapłanów, magów i oszustów, mędrców i śmiałków ruszyło ku Aldersbergowi w maju. Denary przeto, każdemu miłe. A wdzięczność hrabiowska wielkie podwoje otwiera.


do Folkena Legara

maj, bród pomiędzy Vengerbergiem a Aldersbergiem, wieś Szumy, Aedirn

Sołtys wytarł nos w palce, przyjrzał się swemu dziełu z uwagą, po czym rozmazał je na kubraku.
-Drogo bierzeta, panie. Ale wyboru ni momy, to i sakiewke damy. Zupełnie przypadkowo zarymował. Sołtys nazywał się Kierda, był grubym, łysiejącym facetem dobijającym czterdziestki. Jego sumiaste wąsy służyły chyba tylko po to, by przyciągać wzrok ku jemu ogromnemu, kartoflowatemu nochalowi. Powiedzieć, że jest brzydki byłoby komplementem. Ale właśnie wyraził chęć zapłacenia ci zażądanej sakiewki denarów. A to potrafi przytłumić potrzebę piękna.
-Ten skurwiel, Pimko, zgwałcił nam po wsi dwie baby i zachlastał chłopaków Tomasza, jak się na niego zasadzili pod laskiem. Tedy my bydziemy bardzo wdzięczni, jak go pan zajebiesz. Plebejski język. Ale czego się było spodziewać? Wiedziałeś na co się piszesz, gdy usłyszałeś w drodze o problemach w wiosce Szumy.

(...)

Poszukiwania były śmiesznie proste. W pierwszym zajeździe po postawieniu kilku piw ludziom rozwiązały się języki. Dokładnie mówiąc jednemu człowiekowi- rudemu, piegowatemu małolatowi. Może ma 16 lat, może nie. Ale stwierdził, że wie gdzie jest Pimko. Gdy alkohol odurzył go w dostatecznym stopniu, sam ci wszystko grzecznie powiedział.
-Ukryfa się pono w jazkini, pod wzgószem na zachót stomd. Wiem, bom go tam dafniej wiciał jak jechalem do Aldersbergu na targ. Kmiot mały, już bełkotał. Ale grunt, że dzielił się informacjami.
-Nie kłamie panie. On pono sbój, to siem ukrył z koniem i potglondał z kszaków. On siem tam ukryfa panie. Tyle ci wystarczyło. Ale jeśli gówniarz cię okłamał, obiecałeś sobie że go znajdziesz. I nogi z rzyci powyrywasz.

(...)

Byłeś przyczajony przy wzgórzu. Widziałeś jak z jaskini wypływa strużka dymu, niezawodny znak, że Pimko właśnie grzeje tyłek przy ognisku. Zdecydowałeś, że zarżniesz go mieczem. Tak będzie efektowniej. No i trening zawsze się przyda. Podkradłeś się do jaskini, cicho, powoli. Nie ma się po co spieszyć. Śmierć nie jest rychła, ale nieunikniona. Poza tym warta sakwę denarów.
Zerknąłeś wgłąb jaskini. Był tam, siedział do ciebie bokiem, wyraźnie oświetlony blaskiem ognia, choć był na tyle bystry by ognisko rozpalić w zagłębieniu. Nie bije aż taką łuną na zewnątrz. Miał na sobie jakąś przeszywanicę, z kompletnie niezidentyfikowanych materiałów. Na pewno jakichś zwierząt, ale futra i skóry przywodziły na myśl chore psy. Mordę miał przeciętną. Zarośniętą kilkudniową, ciemną szczeciną. O mocnej szczęce, wysuniętemu lekko w przód czołu. Czarne włosy miał krótko przystrzyżone. I miał broń. Pod jego prawą ręką leżał krótki miecz. To będzie kaszka z mleczkiem. Bardzo czerwona kaszka...

do Nessy z Thanedd

maj, miasteczko Talberg pod Górą Carbon, Aedirn

Podróże mają swe dobre i złe strony. Dobre to możliwość oglądania nowych miejsc: wspaniałych miast, tajemniczych ruin, majestatycznych gór, uroczych łąk, spokojnych pól; poznawania ludzi, elfów, krasnoludów, niziołków czy gnomów: uczynnych, sympatycznych, zabawnych, szarmanckich, mądrych, pomocnych, choć czasem też dwulicowych, chamskich i ograniczonych; szansa doświadczenia nowych przeżyć: przepraw przez rzeki, wspinaczek górskich, podróży z karawanami; poznawanie nowych kultur: Redańskiej, Temerskiej, Aedirnskiej.
Złe, to marne zajazdy.
"Rączy Koń" na pewno nie był pałacem. Zmęczona przeprawą przez przełęcze Mahakamu nie miałaś specjalnego wyboru i zatrzymałaś się właśnie tu. Oczywiście, wynajęłaś najlepszy pokój w zajeździe- łóżko z miękkim materacem i puchową pościelą, balią w kącie, kufrem na klamoty i szafą na ubrania. Stolik z dwoma krzesełkami ozdobiony był przez wazon z regularnie podlewanymi kwiatami. Ale i tak czuć było tu kurz, a podłoga skrzypiała pod stopami. Przynajmniej właściciel zajazdu miał na tyle rozumu w głowie, by objąć cię specjalnym rabatem dla czarodziejek. A i tak było za drogo.
"Rączy Koń" znajdował się na obrzeżach Talbergu, Miasta Karawan jak to je nazywano. Była to ludzka społeczność najbliższa Górze Carbon. Jak nietrudno się domyśleć, jej mieszkańcy poświęcili się handlowi z krasnoludami i gnomami. Gdy tylko drogi są przejezdne od Talbergu ciągną kupcy do, albo z krasnoludzkich kopalni i warsztatów. Miasteczko nie jest co prawda duże, ale gęsto zaludnione i całkiem bogate. Cóż, interesujący punkt w podróży.

Teraz jednak, z racji wczesnej pory, siedziałaś we wspólnej sali jadalnej zajazdu. Na śniadanie zamówiłaś miejscowy specjał o egzotycznej nazwie. Czekając na jego przyrządzenie rozglądałaś się wokoło. Sala nie była aż tak duża, może piętnaście na dwadzieścia metrów. Jej okna nie były oszklone, jedynie wyposażone w solidne drewniane okiennice mające chronić przed jesiennym i zimowym chłodem. Teraz jednak było ciepło, wpadał więc przez nie gwar miasta, które dawno już było nogach, a w wielu przypadkach nawet na koniach i wozach. Oprócz ciebie w "Rączym Koniu" jadły jeszcze trzy osoby: dwójka krasnoludów zachowujących się nad wyraz głośno i nieobyczajnie, oraz jeden blond włosy mężczyzna w ciszy jedzący jakąś cienką zupę. Stołów było pięć, wszystkie ustawione pod ścianami aby zostawić jak najwięcej miejsca na środku sali- prawdopodobnie na potrzeby wieczornych potańcówek, jak na razie jednak nie byłaś świadkiem żadnej z nich. Szynk znajdował się pod ścianą naprzeciw wejścia, karczmarz właśnie stał odwrócony doń plecami i łajał kucharkę za opieszałość.
W końcu jednak dostałaś swe śniadanie. Z wyglądu, nie wiedzieć czemu, przywodziło ci na myśl potrawkę ze szczura. Pachniało jednak smakowicie, zaryzykowałaś więc pierwszy kęs. Nigdy w życiu szczura nie jadłaś, więc nie jesteś pewna czy specjał ten smakuje jak wygląda, z całą pewnością jednak pozytywnie drażnił twe kubki smakowe. Nie dane ci jednak było zjeść w spokoju. Gdzieś w połowie drogi łyżki, między talerzem a twymi ustami poczułaś w skroniach kłujące uczucie. Jakaś forma magicznego impulsu, jakby zapytania czy w pobliżu są inni magowie. Ale kto ten impuls wysłał? Nagła cisza, która zapadła za oknami, każe ci myśleć, że ktokolwiek to zrobił, jest gdzieś blisko. Całkiem prawdopodobne, że tuż przed zajazdem.

do Derricka Talbitta

maj, wieś Plony, Aedirn

Był już późny wieczór, kiedy wraz z umyślnym wjechaliście do wioski. Sadzę przywiązałeś przy wodopoju i zdjąłeś z konia torbę z narzędziami twego fachu. Mężczyzna, który cię tutaj pokierował patrzył niecierpliwie w twoją stronę.
-Szybciej panie, szybciej. Bo się wykrwawi, albo co. Nie był to mężczyzna przesadnie młody. Trzydziestą wiosnę na karku już miał, a jego grube dłonie naznaczone były przez pracę na polu i w chacie. Twarz, choć typowo plebejska, przejawiała jakieś ślady inteligencji.
Nie kazałeś mu dłużej czekać, poszedłeś za nim. Z tego co zdążył ci powiedzieć, jeden z chłopów miał wypadek z sierpem i prawie odciął sobie dłoń. Sytuacja bardzo zła i wymagająca pomocy medyka, na szczęście ty byłeś w pobliżu.

(...)

Rana była paskudna. Mięśnie przecięte, ścięgna zerwane, nawet kość naruszona aż do szpiku. Do tego jeszcze upływ krwi i czasu. Jesteś medykiem, ale nie cudotwórcą. Ten chłop już nigdy nie odzyska władzy w lewej dłoni. Wygoniłeś gapiów z chałupy, tylko by ci przeszkadzali. Zawczasu jednak zażądałeś, by przynieśli ci wiadro zimnej i gorącej wody. Potem wyjąłeś z torby wszystko co było ci potrzebne. Cholera, jesteś zmuszony by poskładać go przy świetle kopcącej i śmierdzącej lampy. Tyle dobrze, że sam stracił przytomność. Nie trzeba go usypiać.

(...)

Kiedy skończyłeś, obmyłeś narzędzia w wodzie. Nastawiłeś kość, zszyłeś ścięgna i mięśnie, unieruchomiłeś wszystko, oczyściłeś i zabandażowałeś w czysty opatrunek. Jeśli nic się nie spaprze i jeśli nie wdało się już zakażenie, to uratowałeś mu dłoń. Jeśli nie...
Jeśli nie, to ten który mu tą rękę chciał uciąć osiągnie znacznie więcej niż planował. Chłopi mogli sobie kłamać, ty wiedziałeś lepiej. Coś takiego nie mogło być wynikiem zwykłego wypadku. Ale lepiej nie wnikać. To nie twoja sprawa.

(...)

Wdzięczni chłopi ugościli cię na noc w jednej z chat. Baby przygotowały pożywną kolację, a żona rannego zapłaciła ci nawet kilka srebrników. Niewiele, ale pewnie i tak nie stać jej było na więcej. Grunt, że mogłeś się po tym wszystkim solidnie wyspać.
Kiedy jednak rano chciałeś wyruszyć w dalszą drogę, zobaczyłeś na trakcie konnego zmierzającego ku Plonom. Jego strój był dość bogaty, a herb który miał wyhaftowany na piersi nie pozostawiał wątpliwości, że był szlacheckim posłańcem. Wjechał dumnie do wioski, mijając cię w drodze na sam środek placu. Tam wyjął z torby przy siodle zwój pergaminu, odchrząknął na pokaz, rozejrzał się upewniając czy przykuł wystarczającą uwagę hołoty i zakrzyknął.
-Z polecenia hrabiego Wolfganga de Aldersberga, namiestnika miasta Aldersberg, ogłasza się co następuje! Wszyscy medycy, kapłani i specjaliści od schorzeń wszelakich proszeni są o pilne wyruszenie do wyżej wymienionego miasta! Tam zaś niechaj stawią się w zamku hrabiowskim, przed obliczem samego namiestnika, który to namiestnik sprawę ma do nich naglącą! Wszystkich zaś słuchaczy, jeśli znają wykwalifikowanego uzdrowiciela, uprasza sie o przekazanie mu zaproszenia tego!

do Francesci de Riue

maj, twierdza Scala, Lyria

Scala jest jedną z dwóch najsilniejszych i najlepiej ufortyfikowanych twierdz na pograniczu królestw Lyrii i Rivii. Złośliwi twierdzą, że jej bogactwo bierze się od krasnoludów gęsto zamieszkujących getto dla nieludzi i produkujących wszelakie wyroby z metali- od pospolitych sztućców, po najlepsze zbroje i miecze. Tajemnicą poliszynela jest też, że ludzcy pośrednicy sprzedający krasnoludzkie wyroby obławiają się na tym interesie wprost nieprzyzwoicie. Za grubymi murami twierdzy Scala najwyraźniej słychać dwoje różnych odgłosów- stuki młotów na kowadłach nieludzi i radosne hulanki ludzkich kupców.
Ale w takim hałasie o wiele łatwiej poruszać się niezauważenie.

(...)

Strażnicy stali leniwie oparci o ściany u wylotu korytarza. Daleko w jego głębi znajdowały się zaś drzwi prowadzące do komnaty panicza Itreda. Choć może warto byłoby powiedzieć: do jego wspaniałego, wysadzanego klejnotami sztyletu elfiej roboty. Wartego naprawdę dużo pieniędzy.
Dzisiaj była pełnia, robota więc była nadspodziewanie łatwa. Stopiłaś się z panującymi w niszy ciemnościami i stałaś się zupełnie niewidzialna. Ruszyłaś cichutkim krokiem ku odległym drzwiom. Strażnicy byli zupełnie nieświadomi twojej obecności, zresztą prawie spali. Ich uwagi nie zwrócił nawet chrobot wytrychów którymi otworzyłaś pokój Itreda.
Wślizgnęłaś się do środka i rozejrzałaś. Oczywiście w środku panowały zupełne ciemności, ale to nie jest problem dla twych oczu. Panicz spał na wielkim łożu z baldachimem, wśród miękkich poduszek i białej pościeli. Spał na plecach, ale głowę miał odwróconą w bok, wygodnie ułożoną na poduszce. Jego szyja była tak kusząco odsłonięta...
Ale nie po tutaj przyszłaś. Sztylet, musisz znaleźć sztylet. A znalezienie go było banalnie proste. Leżał, jak gdyby nigdy nic na nocnym stoliku, kusząc cię szafirami, rubinami i diamentami w rękojeści. Niczym cień podpłynęłaś do niego i ujęłaś w dłoń. Zaciążył przyjemnie, obiecując duży zarobek. Taki sukces warto opić. A żyły na szyi tego paniczyka były tak dobrze widoczne pod skórą. Leżał niczym smakowita kolacja na białym obrusie. Nikt nie mógłby cię winić, gdybyś troszeczkę wypiła.

(...)

Gilser, ojciec Itreda jednak cię winił. To znaczy, nie konkretnie ciebie. Nie byłaś nigdy widziana w jego posiadłości. Ale wściekły kupiec narobił w Scali wielkiego larum o wampiry, podobno kazał sprowadzić do miasta wiedźmina. Lepiej się stąd zmywać. Najpierw jednak warto odwiedzić jakiegoś pasera i zapewnić sobie pieniądze na podróż.

(...)

-O nie, nie, nie Lisku. Ja tego nie wezmę do ręki. Powiedział z pełnym przekonaniem Zach, paser którego poznałaś w mieście jakiś czas temu. Był młodym człowiekiem, szczególnie młodym jak na swój fach. Ale miał talent i potrafił spieniężyć fanty z najzuchwalszych kradzieży. No i był przystojny- ciemnowłosy, gładko ogolony, o wyraźnej szczęce, pociągłej, dumnej twarzy i błękitnych oczach.
-Gilser uderzył w stół tak mocno, że nie tylko nożyczki się odezwały, ale i gwoździe zaczęły śpiewać. Gdybym został zobaczony z tym sztyletem, nabili by mnie na pal. Gdy ci odmawiał gestykulował szaleńczo dla podkreślenia swych słów. Wiesz jakie bzdury naopowiadał o złodzieju, który ukradł to cacko? Że to wampir! Wyobrażasz sobie? Ty wampirem? Zaśmiał się, uważając najwyraźniej swe słowa za świetny dowcip. Ale to nie przelewki. Lepiej zabieraj swój fant i uciekaj z miasta. Jest zbyt gorący. Chociaż... Urwał na chwilę. Chyba wiem, kto mógłby ci to wymienić na forsę.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 13-02-2010 o 23:59.
Zapatashura jest offline  
Stary 02-04-2008, 20:05   #2
 
Zaelis's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znany
Folken Legara

-Dobra, Kierda. Zgodnie z umową, zabiję skurwysyna i przyniosę Ci jego głowę. A Ty przygotuj moje 600 denarów - spokojnie odezwał się siedzący na przeciw Kierdy mężczyzna, obserwując grubasa. Spokojnie bawił się swoim ząbkowanym nożem, podrzucając go i zręcznie łapiąc. Nagle zaprzestał zabawy, wstał i wbił nóż na dwa cale, w dębowy stół, tuż koło grubej dłoni sołtysa i warknął -Jeżeli mnie spróbujesz oszukać, to osobiście tym nożem jajca Ci utnę. A uwierz mi, będę ciął długo. - po czym zostawił osłupiałego z przerażenia sołtysa. Kiedy wychodził, do jego nozdrzy doszedł smród moczu i kału.
~Grubas narobił w portki~pomyślał i uśmiechnął się mściwie. Ludzki strach go radował, zwłaszcza takich jak on.

***

Zaczajony za krzakami spokojnie obserwował mężczyznę. Kucał, oddychał cicho, miarowo przez nozdrza. Powoli, powoluteńku jego dłoń przesuwała się do jednego z przypiętych do pasa noży. Spokojnie, nie spiesząc się, wydobył nóż z paskudnymi zadziorami ze skórzanej pochwy, praktycznie bez najmniejszego szelestu. W tym samym czasie druga dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza jednoręcznego. Policzył jeszcze w myślach do piętnastu, po czym gwałtownie wyskoczył z krzaków i ciął zaskoczonego mężczyznę w ramię. Ten, zdziwiony, iż ktoś go wytropił i śmiał zaatakować, zareagował z opóźnieniem, dlatego też paskudny sztylet Folkena rozciął jego ramię, zostawiając długą, poszarpaną ranę. Pimko odskoczył w bok, i natychmiastowo dobył krótkiego miecza, w tym samym czasie co Legara swej jedynki. Morderca zaatakował błyskawicznie, tnąc od dołu, w brzuch, zaś gdy nóż kierował się do zblokowania ciosu, łokieć rzezimieszka błyskawicznie wystrzelił w przód i uderzył dokładnie w środek twarzy Folkena, otumaniając go na chwilę i łamiąc nos. Słychać było chrzęst łamanej chrząstki i potok krwii, zalewający oblicze łowcy nagród.
-O rzesz, kurwa! - sapnął mężczyzna i ledwo udało mu się zblokować kolejny cios krótkim mieczem. Teraz znał taktykę Pimka. Teraz był jego. Kolano Folkena błyskawicznie wystrzeliło do góry i uderzyło dokładnie w krocze mężczyzny, powodując u niego głuchy jęk bólu i łzy w oczach. Nie czekał dłużej, tnąc mieczem w odsłonięty kark..co też jednak się nie stało. Pimko w jakimś akcie desperacji wyrzucił nieuzbrojoną ręką do góry i miecz łowcy trafił w nadgarstek. Klinga zachrzęściła o kości i wyszła z drugiej strony. Zdumiony i oszołomiony bólem mężczyzna tempo wpatrywał się w kikut swojej ręki. Wydawać by się mogło, że to koniec. Jednak nie. Pimko pchnął mieczem, trafiając ku zdumieniu Folkena w jego bark. Wrzasnął z bólu, stare rany się odezwały i nóż zabrzęczał po zderzeniu z kamieni. Cofnął się o kilka kroków, przechodząc do obrony pozostałą ręką, bowiem mężczyzna, choć umierający nadal chciał zabrać swego oprawcę ze sobą. Atakował to coraz zjadliwszymi cięciami i pchnięciami, jednakże słabł z każdą chwilą. Folken zaciskając zęby z bólu bronił się dzielnie, aż wypatrzył swą okazję. Zamarkował cios z góry, na lewe ramię, a gdy tamten chciał je sparować - kolano Folkena pomknęło do przodu, po raz kolejny trafiając w krocze mordercy. Pimko wytrzeszczył oczy i osunął się na kolana, a tą sytuację wykorzystał Legara, jednym solidnym cięciem odrąbując głowę Pimka. Zalała go fontanna krwi, wydobywająca się z opadającego na ziemię, bezgłowego trupa. Głowa upadła tuż koło nogi łowcy, a ten chcąc dać upust swej frustracji kopnął ją, jednakże nie na tyle daleko by nie mógł jej znaleźć. Potem wbił miecz w ziemię i usiał na zalanej posoką glebie by choć powierzchownie opatrzyć swój bark. Z ulgą stwierdził, że rana była dość płytka i nie zagrażała życiu. Niemniej, wziął on butelkę temerskiej wódki jaką zawsze miał przy sobie i polał ramię. Syknął z bólu, a by nie krzyknąć zdezynfekował się również wewnętrznie. Potem opatrzył rany i nastawił nos. Oczyścił swą broń i zabrał krótki miecz Pimka. Wrzucił głowę ofiary do lnianego worka i po oględzinach czy niczego nie zapomniał - wyruszył wpierw nad strumień, obmyć się z krwi, a potem do wioski, odebrać uczciwie zarobione pieniądze.

***

Folken wszedł do wioski z uśmiechem na twarzy i ku swej radości odnalazł burmajstera dość szybko, mianowicie na rynku.
-KIERDA - ryknął do zaskoczonego grubasa i wyrzucił przedmiot z worka. Okrwawiona głowa z wytrzeszczonymi oczami i wyrazem śmiertelnego przerażenia i zaskoczenia na twarzy wypadła na gościniec idący przez środek wioski - SAM OCEŃ AUTENTYCZNOŚĆ - krzyknąwszy kopnął sprawnie i celnie głowę tuż pod nogi burmistrza.
 

Ostatnio edytowane przez Zaelis : 02-04-2008 o 20:45.
Zaelis jest offline  
Stary 03-04-2008, 11:39   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Derrick chwycił torbę z narzędziami.
- Która chata? - spytał.
W zasadzie nie musiał... Widać było, jak wianuszek ludzi otacza jeden z domów, usiłując dostać się do środka, lub chociaż zajrzeć przez okno. Nie było mowy, by się przebić przez tłum bez użycia siły.
- Won na bok! - rozdarł się mężczyzna, za którym podążał. - Przejście dla pana medyka!
Przejście, jakie zrobiono, wystarczyłoby dla trzylatka, ale na szczęście przewodnik poszerzył je na tyle, że dało się przejść bez problemów.
Gdy stanął w progu, skrzywił się. W powietrzu dałoby się zawiesić siekierę, a tłoczących się przy łożu i lamentujących bab było tyle, ze starczyłoby na niemały harem. Jeśli ktoś gustował w wiejskich babach.
- Gdzie sołtys? - spytał. Niezbyt głośno, ale jego dźwięczny tenor przebił się przez wszechobecny lament i zawodzenie.
Średniego wzrostu mężczyzna, z wyrazem zatroskania na okrągłej, rumianej twarzy, pojawił się przed nim.
- Jontek - przedstawił się sołtys, kłaniając przy okazji. - Słucham, panie.
- Migiem wiadro zimnej wody - powiedział Derrick. - I sagan pełen wrzątku. Prosto z ognia - podkreślił.
Z doświadczenia wiedział, ze pojęcie 'chłodnego wrzątku' jest nader szeroko rozpowszechnione.
- I wyrzućcie wszystkich - dodał.
Chłop jeszcze żył, więc płaczki nie były mu potrzebne. A on sam nie chciał mieć na karku gapiów spragnionych darmowego widowiska.
Prośby spełnione zostały dość szybko, szczególnie ta ostatnia... Z wieśniaków, przed chwilą tłumnie kłębiących się w izbie, został tylko sołtys.
Derrick zdjął zakrwawione szmaty, w które zawinięta była lewa ręka rannego. Krew popłynęła szybciej.
Skrzywił się, widząc charakter i rozległość rany.
- Kto mu to... - zaczął, zakładając równocześnie opaskę. Strumień krwi zmalał niemal do zera.
Za plecami usłyszał sapnięcie sołtysa. Nie był pewien, czy to zaskoczenie spowodowane widokiem rany, czy też co innego było powodem zdziwienia.
- ...opatrywał - dokończył, po paru sekundach przerwy.
W ostatniej chwili zrezygnował z zadania niego innego pytania. Bajki o sierpie chłopi mogli opowiadać dzieciom.
- Maciejowa - odpowiedział sołtys. - Ona...
- Zapalcie lampę - przerwał mu, zabierając się do pracy.
Na szczęście ranny w niczym mu nie przeszkadzał, dużo wcześniej straciwszy przytomność...

Rana była paskudna, a praca męcząca. W dodatku tylko w połowie zakończona sukcesem.
Co z tego, że wszystko poskładał, skoro chłop już nigdy nie będzie władać tą dłonią. Na dodatek stale mogło się wdać zakażenie...
>>> Może lepiej by było odciąć i przypalić... <<< - pomyślał. Ale czym takim mógł się zająć kowal, a skoro prosili medyka...
- Już tą ręką żadnej baby nie pomaca - powiedział do sołtysa.
Ten spojrzał zaskoczony, ale zanim cokolwiek zdążył powiedzieć Derrick kontynuował:
- Cudu by trzeba, albo maga. Z tych potężniejszych, bo zwykły nie starczy.
>>> A tacy zwykle nie kręcą się po małych wioskach <<< - dokończył w myślach.
- Zawołajcie mi tą Maciejową - dodał.
Mył narzędzia, chował do odpowiednich przegródek, równocześnie instruując niemłodą już kobiecinę.
- ...okładać chlebem z pajęczyną, taką spod sufitu. Żadnych krowich placków...
Z wyrazu twarzy kobiety łatwo można było odczytać pewien sprzeciw, gdy popularna metoda leczenia została zakwestionowana. Ale mimo wszystko skinęła głową.
- Może też być świeży czosnek, utarty, albo plasterki cebuli. Młodej - dodał.
Spojrzał na zabandażowaną rękę.
- Za dwa dni trzeba zmienić opatrunek. Zanim się za to weźmiecie - ostrzegawczo spojrzał na Maciejową - umyć ręce ługiem i gorącą wodą. To samo, jak skończycie. Jedna kapłanka zdradziła mi ten sekret...
Wmieszanie w to odrobiny tajemnych mocy nie mogło zaszkodzić.
- Za każdym razem szmaty mają być wygotowane i wysuszone na słońcu. I zanim zawiniecie - przybrał bardzo poważną minę - trzy razy się pomodlić. Tak samo przy ugniataniu chleba z pajęczyną. To ważne - podkreślił.
Modlitwa nikomu nigdy nie zaszkodziła.
- Napar z kory dębu, jeśli zacznie mocniej krwawić - mówił dalej. - Z młodych, cienkich gałęzi zrywanych po pierwszym pianiu koguta.
Widać było, że ta informacja zostanie zapamiętana...
- Przez parę dni karmić rosołem. I świeżą wątrobę też niech je, nawet gdyby trzeba go było zmusić. Oraz surowe jaja. Niech to popija olejem i przegryza natką pietruszki. Do czasu - wskazał blaą twarz leżącego - aż mu kolory wrócą na licu.
Ranny stracił dużo krwi, a taka dieta zawsze dobrze działała w podobnych sytuacjach.
- Gdyby pojawiła się zgnilizna i zaczęła iść w górę - przeniósł wzrok z Maciejowej na sołtysa - trza rękę uciąć pod łokciem i przypalić...
jeśli Maciejowa bęzie przestrzegać jego zaleceń, to nie powinno do tego dojść, ale...
- Ma żonę? - wskazał na leżącego.
I sołtys, i Maciejowa skinęli głowami.
- Poproście ja tu - powiedział do sołtysa. - Ale nie wydzierajcie się, tylko po nią idźcie...
Zwrócił się do Maciejowej.
- Powiedzcie jej potem - powiedział cicho - by dbała o swego chłopa, Bo wielu po czymś takim traci chęć do życia.

Kolacja była wyśmienita, podobnie jak łóżko. Już dawno tak się nie wyspał. Aż wstawać się nie chciało. Ale śniadanie już czekało. Podobnie jak szeroki szlak.
>>> Trzeba by odwiedzić jakieś większe miasto <<< - pomyślał, sprawdzając, jak zawsze, zawartość torby z medykamentami. Zapasy ziół mógł uzupełniać po drodze, ale niektóre specyfiki można było zdobyć tylko w sklepach korzennych. Które, niestety, przy traktach nie rosły.
Siedział już w siodle, gdy minął go posłaniec, kierujący się na sam środek placu. I chociaż po wsi kręciły się tylko dzieci, to jak zawsze, jakimś dziwnym trafem, po paru chwilach, wokół posłańca zgromadziła się połowa mieszkańców wioski.
>>> I jak tu nie wierzyć w telepatię <<< - uśmiechnął się w duchu Derrick.
Posłaniec machnął ręką na sołtysa dając znak, że do niego nie ma żadnej sprawy, a potem zaczął czytać obwieszczenie.
>>> Epidemia, czy komuś coś się poprzestawiało? <<< - pomyślał Derrick. - >>> Konkurs na domowego medyka? <<<
Gdyby to było ogłoszenie "ręka księżniczki za głowę smoka" pewnie byłby mniej zdziwiony...
Podjechał do posłańca zanim ten skończył czytać.
- Do czego panu hrabiemu potrzeba tylu uzdrowicieli? - spytał. - Jestem medykiem - dodał, tytułem wyjaśnienia.
Herold obrócił się z gniewnym wyrazem twarzy. Która to mina zmieniła się, gdy usłyszał ciąg dalszy wypowiedzi i rzucił okiem na pytającego.
Widząc, ze nie ma do czynienia z byle ciekawskim chmyzem, odpowiedział dość uprzejmie:
- Hrabia nic nie tłumaczył. Kazał tylko powiedzieć, że potrzebuje pomocy doświadczonych medyków i sowicie ich wynagrodzi za pomoc.
Ruszył w drogę, nie czekając na dalsze pytania.
Derrick patrzył przez chwilę za posłańcem. Był pewien, że herold mógłby odpowiedzieć na parę pytań... Niestety, nie było na to ani czasu, ani warunków.
Miał niejasne wrażenie, że ktoś mu kiedyś wspominał o Aldersbergu, ale kto, co i kiedy? Potrząsnął głową.
W rozchodzącym sie tłumie spostrzegł sylwetkę sołtysa. Podjechał do niego.
- Sołtysie...
Zagadnięty podniósł głowę.
- Słyszeliście coś ciekawego o Aldersbergu? - spytał Derrick.
Sołtys potrząsnął głową.
- Była tam jakaś ruchawka - powiedział. - Ale to już jakiś czas temu...

Dalszy pobyt w Plonach mijał się z celem. A Aldersberg?
Derrick wyciągnął mapę. Jeśli nie kłamała, co od czasu do czasu się zdarzało - to do miasta aż tak daleko nie było. parę dni drogi.
>>> Aż dziw, że sołtys nic nie wie <<< - pomyślał. - >>> W końcu to niezbyt daleko. Może po drodze czegoś się dowiem... <<<
Jeśli w Aldersbergu panowała jakaś choroba, to jego pomoc nie na wiele by się zdała. Ale co mu szkodziło pojechać. I tak jakieś większe miasto miał w planach...
Skinieniem głowy pożegnał sołtysa i ruszył w stronę Aldersbergu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 03-04-2008 o 13:21.
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2008, 16:25   #4
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Zajazdy! Ten przynajmniej był miejski i wiedziano że ciepła woda , to nie to samo co nie lodowata. Żmijka radziła sobie z takimi niedogodnościami jak temperatura wszelkich cieczy bez problemu. Ale ta włóczęga bez celu trwała już za długo więc chętnie marudziła. Chociaż w myślach. Tyłek jej stwardniał i wysechł od ciągłego siedzenia na koniu, a zrogowaceń na udach nie chciało się likwidować. Na razie nie było po co.
Potrawka ze szczura smakowała o niebo lepiej niż to co jadła ostatnio i pomyślała, że schodzi na psy, skoro to gówno jej smakuje. W tej podróży tylko góry jej się podobały. Naprawdę. Kiedyś postawi sobie porządną wieżę i usypie taką górę, albo przeniesie. Zobaczymy.
Dziewka służebna wyraźnie jej się bała, a Nessę drażniły dziewki pryszcze. Do tego nigdy się nie przyzwyczai, do brzydoty.
Mogą być grubi
Mogą być chudzi
Ale jednego nie znoszę
Brzydkich ludzi

Podśpiewywała do potrawki.
Obejrzała towarzystwo w karczmie. Przez Mahakam jadąc naprzebywała się z krasnoludami i na razie miała dość ich rubasznego poczucia humoru. A blondas, cóż...
Mogą być grubi
Mogą być chudzi
Ale jednego nie znoszę
Brzydkich ludzi

Poczuła magiczny impuls w idealnym momencie. Wykąpana, najedzona, czekająca na cokolwiek. Wybiegła z karczmy.
Czarodziejka jechała konno. W bardzo krótkiej spódniczce. Ale po damsku. To dawało niezły efekt. Mężczyźni na ulicy nie odrywali wzroku. Licząc, że niechcący rozchyli uda? Zaiste, jakby któryś spłoszył konia może by coś zobaczyli. Ale odważnego nie było. Napaleni, ale nie głupi. Czarodziejka obróciła się w stronę Nessy z uśmiechem. Olśniewającym. Poprawiła spięte w kucyk długie blond włosy i zsiadła z konia. Żmijka doceniła gest. Sama lubiła wykorzystywać w rozmowach przewagę wysokości.
Stanęły na przeciwko siebie. Piękna blondynka w białej jedwabnej bluzce, ponętnie rozpiętej i w sznurze cudnych bursztynów miedzy piersiami i brunetka z włosami w nieładzie, pozornie ciut starsza, ale z czarodziejkami nigdy nie wiadomo, ładna, ale nie aż tak, ubrana w kubraczek i spodnie, z mieczem przy pasku. Ukłoniły się sobie grzecznie.
Gawiedź patrzyła. W samo południe, na głównej ulicy miasteczka rzadko zdarzał się taki widok.
- Nessa z Thanedd
- Celine de Lure
Dokonały prezentacji. Obie czuły na sobie natarczywe spojrzenia i połączyło je poczucie humoru. Padły sobie w ramiona, celowo przedłużając tę chwilę i delikatnie pocałowały się w usta.
Nessa roześmiała się.
- Chcieliby od nas dużo więcej. Ale tyle nie mogę im zaoferować – odgarnęła z czoła niesforny kosmyk – Przyznam, że nie przypuszczałam, że tak bardzo stęskniłam się za kimś kto pachnie.
- Witaj konfraterko – powiedziała Celine – miło Cię poznać.
Nessa poczuła się dobrze. Wiedziała, ze wreszcie coś się wydarzy, a nawet jeśli nie, to chociaż porozmawia z cywilizowaną istotą.
Wymieniły jeszcze kilka uprzejmości i choć nie znalazły wspólnych znajomych, znalazły wspólny język. Celine nie znała Talbergu. Usiadły w „Rączym Koniu” zadowalając się kiepskim winem. Nessa wysłuchała zaproszenia hrabiego Aldersbergu i wyszeptanej przez Celine okrutnej opowieści o plebejskich rozruchach. Nie była specjalistką w magii mentalnej, znała taką jedną , ale ta była daleko. Ale, jako że Celine zapewniała, ze hrabia Wolfgang jest dość kulturalnym władcą, do tego gości już przynajmniej piątkę innych czarodziejów, Żmijka szybko podjęła decyzję. Żałowała tylko, że piękna koleżanka szukająca na polecenie hrabiego uzdrowicieli wszelkiej maści, nie będzie jej towarzyszyć w podróży.
Wieczór spędziły przyjemnie, pijąc wino i rozmawiając o Aretuzie, świecie i mężczyznach.
Następnego dnia rano z bolącą głową, której nie wyleczyły dwa dzbanki soku jabłkowego, Żmijka dołączyła do karawany zmierzającej do Aldersbergu.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 03-04-2008 o 19:21. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 03-04-2008, 22:29   #5
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Uśmiechnęła się figlarnie gdy Zach, przypomniał sobie, kto owy cudny sztylet mógł wymienić na pieniądze. Słuchała uważnie gdzie może znaleźć jegomościa. Na koniec podziękowała mu ładnie za informacje, jak ona lubiła gdy na nią tak ładnie patrzył gdy odchodziła.
Gospoda „Pod Srogim Gołębiem” nie należała do jej ulubionych. W prawdzie była tam tylko raz, ale już gdy weszła, wiedziała, ze długo tam nie pobędzie. Co takiego bogacza ciągnęło w takie miejsce? Tego nie wiedziała, i nie chciała wnikać. Najgorsza speluna w mieście, to zbyt delikatny przymiotnik, określający tę ruderę. >>>No cóż praca to praca<<< sama śmiała się ze swoich myśli.
Tak więc poczekała do wieczora, wcześniej jeszcze spakowała się i wybrała na jarmark, po odpowiedni strój, nie za bogaty rzecz jasna, wolała nie być zbytnio zauważoną. Na samą myśl o tej karczmie skrzywiała usta.
Wieczór stuł się wielkimi krokami, Francesca spacerowała po pięknym ogrodzie i podziwiała jak słońce leniwie znika za horyzont, malując niebo odcieniami czerwieni. Uwielbiała ten kolor, taki kojący, zawsze kojarzył się jej z czymś pozytywnym.
Przychodzący od wschodu nocny chłodny wiatr nie zrobił na niej wrażenia, ruszyła do swojej siedziby, przebrać się w nowy strój.
Jeszcze raz chwyciła zawiniątko, w którym znajdował się sztylet, by ucieszyć oko. >>>Piękna robota <<< pomyślała>>> Może tak go nie oddawać...<<<
Strój nie leżał na niej najlepiej do tego gryzł ją w taili, była to zielonkawa długa i prosta sukienka, z niewielkim dekoltem i lekkim pofalowaniem u dołu. Kolor doskonale pasował do jej rudych lekko falowanych długich włosów i zielonych oczu.

***

Gdy weszła do śmierdzącej wymiocinami i potem karczmy, nie wzbudziła większego zainteresowania. Zapach sprawiał, ze natychmiast chciała stąd zniknąć. Mdliło ją strasznie, do tego było nie miłosiernie głośno. >>> Za co? Za jakie przewinienia?<<< pytała sama siebie. „Chudy, niski i łysy, przypominający niziołka o rzadkich jasnych włosach, przylizanych i tłustych, w zielonym kaftanie, prawdopodobnie poplamionym.” Opis jaki podał jej Zach był wiernym i dokładnym odzwierciedleniem, lecz dodała by kila szczegółów.
- Witam Panie Moriamie, czyż nie piękną noc dzisiaj mamy?- przysiadła się Francesca do wypatrzonego jegomościa, ten podejrzliwe zmrużył oczy
- Witaj Panienko ...? Czym Mogę Panience służyć, może towarzystwem, wszakże piękna noc, lecz z kimś u boku może być jeszcze piękniejsza-
- Racja... to pominęłam... Zwą mnie Liskiem...- powiedziała lekko uśmiechając się
- Aha, Może przejdźmy od razu do rzeczy, co Panienkę tutaj sprowadza?
- Mam cos coś co może Pana zainteresować- powiedziała
- Hmnn mam domniemać, ze ma Pani cos wspólnego ze zniknięciem sztyletu Itreda, i Pani jest ową Wampirzycą straszliwą co to szukają ze srebrem?
- Nie... ale wiem gdzie jest ten sztylet, i mogę je dla Pana zdobyć, ale musi mnie Pan najpierw zachęcić, lubię błyszczące zabawki, lubię denary...– uśmiechnęła się figlarnie i zakręciła sobie palcem lok
- Nic począć nie mogę, gdy jego nie widzę...przyjdź Pani jak już go zdobędziesz
- Tak się składa, ze mam go ze sobą...- kobieta pokazała zawiniątko
- Proszę za mną, myślę, ze się dogadamy... – powiedział Moriam wstając od stołu

- Ej Hary, a jak to prawdziwy wąpierz jest, to co poczniem?- spytał wysoki i umięśniony mężczyzna z kędziorami, siedzący w karczmie „Pod srogim Gołębiem”
- Przecież szef wszystko nam wytłumaczył pacanie, kołki mamy, srebro mamy... a poza tym spójrz Ty na nią, na wąpirza ona mi nie wygląda..– powiedział łysy i brodaty mięśniak
- Ty Hary jak tam mówisz to może od razu jej nie zabijem...może tak hehe dokładniej sprawdzić, czy to co by dziewka prawdziwa ...– powiedział uśmiechając się paskudnie kędzierzawy, na to łysy odpowiedział tym samym paskudnym uśmiechem, szczerząc do tego swoje wybrakowane zęby.

***

Francesca szła za mężczyzną, krok w krok, ciągle była czujna i rozglądała się po okolicy. Uliczki przesiąknięte były zapachem moczu, odchodów i pleśni, gdzieniegdzie przebiegł tłusty szczur. Kobieta poczuła się dziwnie odsłonięta i bezbronna, nie miała broni , prócz sztyletu, który miała sprzedać. W pewnej chwili mężczyzna zatrzymał się.
- Teraz Lisku musisz tu na mnie poczekać, nie powinni nas tam razem widzieć... rozumiesz? - Francesca skinęła głową porozumiewawczo, Moriam zniknął gdzieś w mroku, jeszcze długa słyszała jego ciężkie kroki.
Stanęła tyłem do wejścia, spodziewając się natarcia od strony niekończących się, śmierdzących uliczek. Księżyc odbijał się od pobliskiej kałuży, była to ciepła i prawie bezchmurna noc. Gdzieś pisną szczur, gdzieś prychnął dziko kot.
Francesca w jednej chwili usłyszała kroki. Z mroku wyłoniły się dwie sylwetki mężczyzn, jeden miał kręcone włosy, drugi był łysy. Zobaczyli ciemną i szczupłą postać w zielonkawej sukience i rudych włosach, która nieoczekiwanie zniknęła.

***

Moriam siedział zadowolony przy biurku i już liczył sobie w myślach pieniądze które zarobi dzięki łatwo zdobytemu cacku. Jego najlepsi mordercy zawsze wykonują dobrą robotę, więc nie miał co się martwić. W pewnym momencie poczuł delikatne stąpanie za plecami odwrócił się i spostrzegł rudowłosą...
Rozszerzył zdziwiony oczy i zbladł momentalnie.
- Ładnie to tak nasyłać na bezbronną kobietę morderców? Mam rozumieć, iż nie jest pan zainteresowany i dołączy Pan do swoich zbirów?
- Proszę to twoje złoto, więcej nie mam...- powiedział drżącym głosem dając jej sakiewkę. Kobieta uśmiechnęła się i zmrużyła oczy
- Jasne... – powiedziała i w jednym momencie rozpłynęła się w powietrzu, zaraz po tym dwóch posłańców całych i zdrowych weszło do komnaty
- Była, ale znikła Morianie... szukaliśmy jej...
- Cholera, znajdźcie ją! Natychmiast!

***

- ...Zaraz Ci coś znajdę - powiedział niedawno obudzony Zach, z szufladki przy łóżku wyjął, złoty pierścień z zielonym kamyczkiem – Proszę, to na dowód mojej wdzięczności, chciałbym, abyś to nosiła, życzę Ci miłej podróży i pamiętaj, ze zawsze możesz tu wrócić. Żegnaj Lisku. – powiedział i przytulił ją.
- Żegnaj Zach, byłeś moim ulubionym paserem, będę o Tobie pamiętać – Powiedziała Francesca i poczuła niezłomną chęć zostania tutaj z jego ciepłem i przyjemnym zapachem, lecz nie było na to czasu, mordercy zapewne szukają ja w całej twierdzy, nie miała ochoty stawiać im czoła.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 03-04-2008, 23:31   #6
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Folkena Legara

maj, bród pomiędzy Vengerbergiem a Aldersbergiem, wieś Szumy, Aedirn

Twoje pojęcie dyplomacji powinno zostać przez kogoś odrobinę zmienione, ale to z cała pewnością nie nastąpi dzisiaj. O ile kiedykolwiek.
Tocząca się, okrwawiona głowa wzbudziła nie lada sensację. Kobiety podniosły wibrujący pisk próbując zasłonić oczy swym ciekawskim dzieciom. Chłopi przesądnie pluli przez ramię. A Kierda pobladł strasznie i zaczęły trząść mu się kolana. W końcu przemógł się i podszedł dwa kroki do głowy. Popchnął ją butem, z widocznym obrzydzeniem, i popatrzył na twarz.
-On ci to. Wydukał z siebie przez zaciśnięte zęby. W sumie to nawet cię zdziwił- nie wyrzygał się.
-Schowajcie panie ten czerep z powrotem do waszego worka. Sensacyj na dziś dość będzie. Powiedział przecierając łysinę na której pojawiły się kropelki potu. Z pewną niechęcią podszedłeś do odrąbanej głowy, w końcu kim on jest bi ci cokolwiek kazać zrobić. Ale co ci tam. Niech zna łaskę. Podniosłeś czerep za włosy, z ostentacyjną powolnością. Uniosłeś go wysoko, czym wywołałeś kolejną falę krzyków. Dopiero wtedy znowu schowałeś swe „trofeum”.

(...)

Sołtys zaprowadził cię do swojej chaty, nie przestając się trząść. Jego brzurzysko obrzydliwie przy tym falowało. Teraz siedzieliście przy stole, a Kierda polewał do kubków siwuchy.
-Napijta się panie. Pewno wam w gardle zaschło po rąbaninie i wędrówce. A ja tymczasem przyniosę pieniądze. Napiłeś się, w końcu za darmo. Niedobre było cholerstwo jak diabli, ale dawało przyjemnego kopa. Rozejrzałeś się po izbie. I doszedłeś do wniosku, że gówno tu jest. Jakiś kufer w kącie, szafka z której wcześniej sołtys wyjął siwuchę. Brudne okno obciągnięte cienką skórą. ława pod ścianą. Wieś jednym słowem. W końcu jednak twój gospodarz wrócił.
-Macie tu panie, 60 talarów, co do jednego. Pięć razym liczył. Położył przed tobą dużą i pełną sakiewkę. Nie uwierzyłeś mu na słowo. Wysypałeś monety i zacząłeś przeliczać. 1,2,3... Sołtys trząsł się jak osika, zęby szczękały mu do rytmu twojego liczenia. Ale wszystko się zgadzało. Odetchnął z ulgą.
Zanim wyszedłeś, odważył się jeszcze powiedzieć jedno:
-Dla takiego zabijaki jak pan, jest zdaje siem robota w Aldersbergu. Wykrztusił.
-Pono sama straż miejska najmuje fachowców do wyłapania tych, co to ruchawkę przeprowadzili w mieście kilka dni temu.

do Derricka Talbitt

maj, trakt do Aldersbergu, Aedirn

Sadza jechała bardzo spokojnie, jak to ona. Droga mijała szybko i spokojnie, w jej trakcie minęła cię tylko dwójka jeźdźców i to nieuzbrojonych. Niestety na tyle nietowarzyskich, że nie odpowiedzieli na twe zapytanie skąd jadą. Zastanawiałeś się tedy wciąż, cóż takiego stało się w Aldersbergu, że hrabia kazał wysłać umyślnych celem odnalezienia medyków. Zaraza, mór? Jeśli tak, to sprawa jest fatalna. Medycy raczej nie zdecydują sie ryzykować życia, aby ratować mieszczan. A to przecież musi być coś dużego, w przeciwnym wypadku wystarczyliby ci, którzy praktykują w Aldersbergu.

(...)

Kiedy zapadł wieczór akurat minąłeś zajazd. Wprowadziłeś klacz do stajni, a stajennemu rzuciłeś trzy miedziaki aby się nią zajął. Młody chłopak zabrał się za to z miejsca.
W samym zajeździe szukałeś trzech rzeczy- kolacji, łóżka i informacji. Zacząłeś od tego pierwszego. Gruba barmanka zaoferowała ci chleb, piwo i zimny gulasz. Twój żołądek ochoczo zgodził się na taką propozycję. Byłeś głodny.
Kiedy uspokoiłeś już swój głód, postanowiłeś zaciągnąć języka. Barmanka zbyła cię jednak prychnięciem, musiałeś tedy popytać kogoś innego. Na szczęście w zajeździe jadła jeszcze trójka osób, wszyscy przy jednym stole- jeden siwiejący, postawny facet z brodą. Obok niego młodszy blondyn siorbiący jakby nigdy w życiu nie słyszał pojęcia maniery. I jeszcze kobieta, gdzieś w wieku blondyna czyli dobijająca trzydziestki. Ale zadbana, o twarzy nie tkniętej przez zmarszczki i kruczoczarnych włosach opadających filuternie na jej twarz.
Trójka zapytana o to, co takiego stało się w Aldersbergu chętnie ci wszystko opowiedziała.
-To było dziesięć dni temu. Zaczął brodacz.
-Mieszczanie wzniecili bunt. Capnęli co mieli pod ręką i ruszyli na zamek. Jak im straż na drodze stanęła, to się walki zaczęły. Jucha w rynsztokach z gównem się zmieszała. Teraz zaś wyraźnie zmieszała się ich towarzyszka, chyba nie nawykła do przekleństw.
-Wtargnęli do donżonu i zaczęli rabować co popadnie. Podobno nawet zgwałcili jakieś szlachcianki. Ale o świcie armia weszła do Aldersbergu i rozgromiła bunt. Podjął młodszy mężczyzna.
-Hrabia kazał wyłapać wszystkich złodziei i powiesić na blankach. Kiedyśmy wyjechali z miasta to już trupy dziobali krucy.
-W drodze minął nas herold hrabiowski. Dodała dziewczyna, możliwe że miała na myśli tego samego z którym się spotkałeś.
-Medyków ponoć szukają. Może ktoś z hrabiowskiej rodziny został ranny podczas napaści? Mówiła dość nieśmiało, nie patrząc ci w oczy. Dziwne zachowanie, jak na kobietę w jej wieku.

do Nessy z Thanedd

maj, miasteczko Talberg pod Górą Carbon, Aedirn

Rozmowy z Celine zaowocowały nie tylko wymianą doświadczeń o mężczyznach i wspomnień z Aretuzy, w której faktycznie pobierała nauki. De Lure podała ci też adres zaufanego czarodzieja w Aldersbergu: Cerintiana. Konfraterka zapewniła cię o jego gościnności i dobrym usposobieniu.

(...)

Rozstałyście się z samego rana, na pożegnanie znowu całując się delikatnie w usta co wywołało donośne pogwizdywania przechodzących akuratnie krasnoludów. Celine dosiadła swego konia i odjechała. Ty jednak musiałaś znaleźć sobie jakąś karawanę ciągnącą do miasta. Na samotną kobietę czyha wszak wiele niebezpieczeństw.
Udało ci się natrafić na ludzką karawanę, wiozącą do miasta krasnoludzki kruszec. Z racji przewożonego towaru, była dobrze chroniona przez pięciu rosłych żołnierzy na koniach. Rudolf, szef karawany- lekko otyły facet po trzydziestce, z przetłuszczonymi brązowymi włosami, zgodził się na twoje towarzystwo jako czarodziejki. Widać doszedł do wniosku, że możesz jeszcze bardziej usprawnić jego ochronę. I jeszcze nie będzie ci za to musiał płacić, najwyżej nakarmi po drodze.

(...)

maj, trakt do Aldersbergu, Aedirn

Karawaną ciągnęło dziesięć osób, nie licząc ochroniarzy. Poza Rudolfem, jeszcze czterech ludzkich kupców. Trzech egzotycznie wyglądających pół-elfów, ubranych w bogate i krzykliwe szaty, mające zapewne dawać dowód ich bogactwu. Oraz dwie młode kobiety, z których jedna również była pół-elfką. W drodze zresztą egzotyczna trójka często ją zaczepiała, za co otrzymywała stek wyzwisk od jej ludzkiej towarzyszki.
W trakcie podróży dowiedziałaś się kilku ciekawych rzeczy. Niedawno w stronę Aldersbergu ruszyła aedirnska armia, odbywająca ćwiczenia polowe. To właśnie ona uspokoiła zamieszki. Mało tego, złożyła w mieście trochę zamówień, stąd właśnie potrzeba na kruszec. Ponadto usłyszałaś trochę plotek i ploteczek o tym co dzieje się w królestwie. Podróż miała trwać sześć dni.

(...)

Czwartej nocy podróży, gdy przejeżdżaliście przez las, coś wyrwało cię ze snu. Zdawało ci się, że usłyszałaś jakiś głuchy krzyk. Odruchowo sięgnęłaś po miecz i wstałaś z posłania. Ognisko już dogasało, ale w jego blasku dojrzałaś jedną sylwetkę oddalającą się w stronę drzew. To był zdaje się jeden z półelfów. Ale dokąd on szedł? Postanowiłaś sprawdzić.
Z mieczem i różdżką pod ręką, ruszyłaś cicho za nim. Lata biegów i skakania sprawiły, że panujesz nad swoim ciałem w zadowalającym stopniu. W każdym razie mężczyzna cię nie zauważył. Kiedy minął pierwsze drzewa odwrócił się gwałtownie, a ty nie mając lepszego schronienia padłaś na ziemię. Na szczęście półelf nie był zbyt uważny, bo po chwili odwrócił się raz jeszcze i zagłębił w las. Ty zaś wstałaś, otrzepałaś się trochę i ruszyłaś za nim.
nie musiałaś iść długo, gdy do twoich uszu dobiegły odgłosy szamotaniny i zduszone jęki. Zaniepokojona, kryjąc się za drzewami podeszłaś jeszcze bliżej i w końcu zobaczyłaś co się dzieje.
Trójka egzotycznych kupców zaciągnęła sobie do lasu półelfkę z którą podróżowałaś. Jeden z nich trzymał jej dłoń na ustach skutecznie tłumiąc krzyk. Drugi zerwał z niej koszulę. Trzeci, ten którego śledziłaś, już kombinował przy pasku swoich spodni. Cholerni, niewyżyci gwałciciele!

do Francesci de Riue

maj, twierdza Scala, Lyria

Zach też by się pewnie ucieszył gdybyś z nim została. Wszak dał ci ten pierścień kompletnie za darmo, a to ewidentny dowód na to, że nie myśli o tobie tylko jako klientce. Jego uścisk był delikatny i serdeczny. Musiałaś pierwsza go przerwać, bo w przeciwnym razie trzymałby cię tak jeszcze długo. Z drugiej strony... jak zareagowałby, gdyby wiedział że naprawdę jesteś wampirzycą?
Nie, nie powinnaś tak myśleć. Dlaczego więc to właśnie przyszło ci do głowy?

(...)

Wróciłaś raz jeszcze do swej siedziby i przebrałaś się w coś wygodniejszego: skórznia, wysokie buty, spódniczka i cała reszta twojego codziennego stroju. Upewniłaś się jeszcze czy twoje sztylety gładko wychodzą ze swych pochw i wyszłaś na ulice Scali. Przy bramach na pewno stoją strażnicy, a tobie już zużył się na dzisiaj repertuar znikania. Ale posiadałaś jeszcze szeroki asortyment innych talentów.
Weszłaś do jakiejś ciemnej i cichej alejki. Takiej, w której zazwyczaj czają się typy spod ciemnej gwiazdy licząc na szybki rabunek i łatwe pieniądze. Ale ta alejka była pusta. Po chwili zaś wyleciał z niej w niebo bardzo duży nietoperz. A raczej nietoperzyca, gdyby gdzieś w okolicy znajdował się specjalista od tych ssaków, który mógłby to stwierdzić.

(...)

Nocne niebo jest wspaniałe. Rześkie powietrze, poświata księżyca w pełni, która doskonale oświetlała ci drogę i nie oślepiała jak słońce. I cały ten pejzaż w dole. Pola, ukwiecone łąki, lasy. Ciemności nocy gdzieniegdzie rozświetlane nieśmiałym światłem ognisk, w innych miejscach o wiele bardziej zdecydowaną łuną nocnego życia miasteczek. Jak wspaniale móc to stąd podziwiać. I przemieszczać się tak szybko i tak łatwo.
W trakcie lotu zastanawiałaś się, do jakiego miasta teraz zawitać. Daleko na zachodzie znajdowała sie Rivia, na wschodzie zaś Lyria- jedno i drugie zaś będące stolicą. Ta sama kultura, ci sami ludzie. Te królestwo już znałaś, może czas na zmianę?
W końcu podjęłaś decyzję- polecisz na północ wraz ze sprzyjającym wiatrem. Do Aldersbergu.

(...)

maj, podgrodzie Aldersbergu, Aedirn

Nawet wampiry się męczą. A ty leciałaś ładnych parę dni, z krótkimi przystankami potrzebnymi na sen i zdobycie pożywienia. W końcu, gdy byłaś już tak blisko miasta musiałaś wylądować. Nie czułaś już skrzydeł, a w ustach miałaś potwornie sucho. Opadłaś w małym gaju obok traktu. Przemieniłaś sie na powrót w humanoidalną formę i po znalezieniu sobie dobrej kryjówki- usnęłaś.
Przebudził cię tętent kopyt niesiony przez ziemię. Poderwałaś się i rozejrzałaś. Dalej byłaś w gaju, nikt sie do ciebie nie podkradał. Odgłos koni był daleki, ale zbliżał się. Podkradłaś się ostrożnie bliżej traktu i spojrzałaś kto tak gna.
W oddali zobaczyłaś trzy galopujące konie. Na tym z przodu, pięknym białym rumaku, jechała dziewczyna w rozchełstanej bluzeczce ze sporym dekoltem, skórzanych bryczesach i nałożonej na nich krótkiej spódniczce rozciętej po bokach i trzymanej razem przez rzemienie.


Za nią, na koniach brązowej maści gnali jacyś uzbrojeni w miecze mężczyźni. Krzyczeli do tej z przodu by sie zatrzymała i groźnie wymachiwali bronią. Cóż, dziewczynka chyba podpadła złym osobom.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-04-2008, 00:09   #7
 
Zaelis's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znanyZaelis wkrótce będzie znany
Folken o mało co nie roześmiał się w twarz, widząc całe zachowanie. Nim schował głową pobawił się nią jeszcze chwilę, kopiąc. Potem wrzucił do lnianego worka i skinąwszy głową poszedł do chaty grubasa. Znalazłszy się w niej samemu rozejrzał się pokrótce, jego brązowe oczy omiotły tą zafajdaną brudem izdebkę. Siedział spokojnie na stołku, ostrząc naznaczony krwawymi smugami nóż o ząbkowanym ostrzu. Ten sam, którym walczył z morderca. Burmajster, ujrzawszy to ostrze omal nie posikął się ze strachu w portki. Zwłaszcza kiedy dawał sakiewkę temu dziwnemu mężczyźnie. Łowca odebrał sakiewkę i zaczął liczyć. Unosił monety do światła, oglądał czy nie są obrąbane przy bokach. Nie były. Umyślnie jednak by wzbudzić większy strach w grubasie długo obserwował każdą monetę, bawiąc się nożem. Wreszcie schował wszystkie monety do skórzanej sakiewki i przytroczył ją do pasa.
-No, Kierda, zapłata jak się patrzy. A głowę zostawcie sobie na pamiątkę, wbijcie na pal przed wioską ku przestrodze innych. Zobaczysz, że przestępczość szybko zmaleje. - odezwał się i schował nóż. Potem wstał i już miał wychodzić, gdy usłyszał wieści.
-A jakąż ruchawkę? Opowiadaj, Kierda. - rzucił i upił paskudnego wina. Przynajmniej coś było. Lepszy rydz niż nic.
-A widzita panie..W Aldesbergu jakiś to czas temu bunt był i motłoch do zamku się wdarł, no to pan grododzierżca wielce rozsierdzony jest i chce złapać ich. pono dobrze płaci, więc dla rze..dla takiej osoby jak wy, panie Legara, robota się znajdzie..- wydukał Kierda, nerwowo skubiąc brzegi kubraka. Nie podobał mu się ten mężczyzna, chciał się go pozbyć. Nie mógł co prawda zarzucić mu braku profesjonalizmu, ale coś w jego zachowaniu przyprawiało go o dreszcze.
-No, Kierda, toście mnie zaskoczyli. Dobrzeście się spisali. Jakbyście kiedy poszukiwali pomocy jeszcze to w najbliższym czasie będę w Aldesbergu. - po czym klepnął sołtysa serdecznie w ramię i wyruszył w drogę. Niewiasty chowały dzieci i patrzyły lękliwie na rzeźnika, który przyniósł ten bestailski dowód swego profesjonalizmu. Droga do Aldesberga nie byłą daleka i dość szybko znalazł się u bram miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Zaelis : 04-04-2008 o 23:36.
Zaelis jest offline  
Stary 04-04-2008, 19:50   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Derrick spokojnie podążał w stronę Aldersbergu. Spokojnie pod względem fizycznym - Sadza miała tak pewny krok, że na jej grzbiecie można było spokojnie spać. I nie spaść. Choć z drugiej strony - w razie konieczności potrafiła rozwinąć niezłe tempo.
Uśmiechnął się na wspomnienie ostatniej takiej jazdy. Niepotrzebnej zresztą, jak się potem okazało. Ale kto mógł to wiedzieć z góry...
Wezwanie do Aldersbergu ciągle go niepokoiło. Mór to być nie mógł. Wojsko otoczyłoby miasto szczelnym kordonem... To by się rzuciło w oczy i nikt, poza szaleńcami i nawiedzonymi kapłanami nie wszedłby do środka... A co innego mogło wymagać pomocy medyków i uzdrowicieli spoza miasta. W końcu jacyś medycy tam siedzieli, wewnątrz murów, jak w każdym większym mieście. Niemożliwe, by wszyscy zginęli w czasie tych zamieszek, a których wspomniał sołtys..
Chyba, że zachorowałby ktoś ważny... Ale nawet wówczas jego pomoc nie na wiele by się zdała. On specjalizował się w jednej dziedzinie...

Zatrzymał konia widząc nadciągających z naprzeciwka dwóch jeźdźców. Nieuzbrojonych, co, biorąc pod uwagę powszechnie panujące obyczaje, nie było zjawiskiem powszechnym. Byle mieszczanin nie ruszał się bez korda, a zwykły chłop miał tęgi kij lub solidną pałkę.
- Witam, panowie - powiedział, gdy nadjeżdżający byli o kilka długości konia. - Dokąd bogowie prowadzą? Coś ciekawego po drodze? Jakieś wieści z Aldersbergu? - spytał.
Każda okazja do zdobycia informacji była dobra.
Młodszy z jeźdźców spojrzał na niego spod nisko opuszczonego ronda kapelusza, długim, podejrzliwym spojrzeniem obrzucając Derrica. Starszy był niewiele rozmowniejszy...
- O Aldersbergu to my nic nie wiemy - powiedział.
Niezbyt przekonująco, na pierwszy rzut oka, ale Derrick postanowił w to nie wnikać. Lekarz nie szanujący cudzych tajemnic niewiele jest wart. A swoją drogą z przemilczeń też wiele wynikało.
- Ze dwie godziny dalej - kontynuował mówiący - jest zajazd.
Ledwo skończył mówić ruszył dalej, a jego milczący towarzysz za nim. Całkiem jakby unikali wszelkiego towarzystwa.
- Dzięki - rzucił Derrick w ślad za nimi.
Przez moment odprowadził ich wzrokiem, a potem ruszył dalej.

>>> Coś dziwnego się tu dzieje <<< - zdumiona nieco myśl tłukła mu się po głowie.
Trakt, który powinien roić się od podróżnych, był w zasadzie pusty, a dwójka jeźdźców, których spotkał, co najmniej dziwna. Zwykle podróżni, szczególnie na tak pustej drodze, chętnie przystawali na chwilę i wymieniali się informacjami. A tamta para była tak mrukliwa.
>>> Jakby usiłowali pozostać anonimowi <<< - pomyślał. - >>> Gdyby mi ktoś powiedział, że to panna uciekająca z domu z kochankiem, też bym uwierzył... <<<
Nie da się ukryć - młodszy z jeźdźców, szczelnie owinięty w płaszcz, równie dobrze mógłby być panną w przebraniu. Słowa nie powiedział, a z twarzy niewiele było widać prócz brody bez zarostu.
>>> Uciekająca panna <<< - roześmiał się z własnych myśli. - >>> Jak w kiepskiej balladzie... <<<

Zanim pojawił się zajazd zapadł mrok. Widać jeździec niezbyt precyzyjnie określił odległość, jako że od spotkania upłynęły ponad trzy godziny.
>>> Najważniejsze, że jest <<< - pomyślał Derrick.
Idea noclegu pod krzaczkiem średnio mu odpowiadała.
>>> W moim wieku należy dbać o wygodę <<< - uśmiechnął się. Gdyby zależało mu na wygodzie, to siedziałby spokojnie w domu wuja. I zbijałby majątek lecząc bogatych mieszczan...
Zsiadł z konia i rzucił chłopaczkowi, który wybiegł ze stajni, trzy miedziaki.
- Zajmij się nią - powiedział, odczepiając bagaż od siodła. - Są wolne pokoje? - spytał, wskazując głową zajazd.
- Są, panie - powiedział chłopiec, kłaniając się. - Piękna klacz - poklepał konia. - Zajmę się nią jak swoją własną.
- Tylko nie potraktuj tego zbyt dosłownie - roześmiał się Derrick, ruszając w stronę wejścia do zajazdu.

Wnętrze było standardowe. Kilka stołów i ław, wszystko solidne, ale nie pierwszej młodości. Ściany niezbyt czyste. Kominek w rogu... Tradycyjny długi szynkwas. I barmanka... Z dziwnie kwaśną miną, co już do standardów nie należało. Ale powodem złego humoru mogły być bardzo nietypowe pustki... Raptem troje gości... Z których jeden mógłby konkurować ze świniami w chlewiku, jeśli chodzi o kulturę konsumpcji.
Podszedł do lady.
- Pokój, poproszę. A wcześniej coś do jedzenia i picia - powiedział.
Zamówienie było bardzo nieprecyzyjne. Niezadowolenie barmanki pogłębiło się, gdy Derrick odsunął na bok dzbanek z piwem. Co negatywnie wpłynęło na wysokość rachunku. Z jej punktu widzenia, oczywiście.
- Jakieś wieści z Aldersbergu? - spytał czekając, aż barmanka naleje mu do kubka wrzątku.
- Ja nic nie wiem - padła odpowiedź i kobieta obróciła się plecami.
Derrick nie nalegał. Dopóki istniały inne sposoby zdobycia informacji nie chciał marnować czasu na przekonywanie niechętnej kobiety.

Chleb i zimny gulasz okazały się bardzo smaczne.
Po skończonym posiłku odsunął talerz i spojrzał w stronę pozostałych gości zajazdu. Widząc zachęcający gest ze strony jednego z mężczyzn wstał i przysiadł się do pozostałej trójki.
- Witam - powiedział. - Derrick - przedstawił się.
- Theo - odpowiedział siwiejący brodacz. - To jest Erica, a to Alex.
Wymienieni skinęli głowami.
- Słyszeliście może, co się stało w Aldersbergu? - spytał Derrick, gdy początkowym wymianom grzeczności stało się zadość.
- To było dziesięć dni temu - zaczął Theo. - Mieszczanie wzniecili bunt. Capnęli co mieli pod ręką i ruszyli na zamek. Jak im straż na drodze stanęła, to się walki zaczęły. Jucha w rynsztokach z gównem się zmieszała.
Erica też wyraźnie się zmieszała. Widać nie była przyzwyczajona do takiego słownictwa.
- Wtargnęli do donżonu i zaczęli rabować co popadnie. Podobno nawet zgwałcili jakieś szlachcianki - podjął Alex.
Erica wyraźnie się zarumieniła.
Blondyn kontynuował:
- Ale o świcie armia weszła do Aldersbergu i rozgromiła bunt. Hrabia kazał wyłapać wszystkich złodziei i powiesić na blankach. Kiedyśmy wyjechali z miasta to już trupy dziobali krucy.
- W drodze minął nas herold hrabiowski - dodała Erica.
>>> Pewnie to ten sam, co był w Plonach <<< - pomyślał Derrick.
- Medyków ponoć szukają. Może ktoś z hrabiowskiej rodziny został ranny podczas napaści? - Erica mówiła dość nieśmiało, nie patrząc nikomu w oczy.
>>> Dziwne zachowanie <<< - przemknęło Derrickowi przez głowę. - >>> W jej wieku powinna być bardziej... odważna... Zastraszona przez któregoś z nich? <<<
- Medyków? - powtórzył, usiłując bezskutecznie przechwycić spojrzenie kobiety. - W mieście zabrakło medyków? Zawsze sądziłem, że takie rody mają własnych... A tu poszukiwania... Ciekawe...

Dalsze rozmowy nie przyniosły żadnych nowych informacji. Widocznie hrabia nie zechciał podzielić się z innymi źródłem swoich kłopotów. W końcu Derrick podniósł się.
- Dziękuję za ciekawy wieczór - powiedział, miłym uśmiechem obejmując całe towarzystwo.
Ukłonił się uprzejmie i ruszył w stronę barmanki.
- Dużą miskę i wiadro gorącej wody - powiedział.
Uśmiechnął się w duchu widząc, jak w oczach barmanki migają kolejne miedziaki za dodatkową usługę.
- Patty zaprowadzi pana do pokoju, a potem przyniesie wodę - powiedziała barmanka.
- Patty! - rozdarła się.
Ze znajdujących się za plecami barmanki drzwi, prowadzących prawdopodobnie do kuchni, wysunęła się kiepsko odziana, szczupła, wręcz za chuda, piętnastolatka. W jej oczach radości nie było widać za grosz.
- Pójdziesz z panem, pokażesz pokój. A potem zaniesiesz wodę - powiedziała barmanka. - A biada ci, jak pan będzie niezadowolony - w jej głosie zabrzmiała wyraźna groźba.
Dziewczyna wyraźnie się wzdrygnęła. W milczeniu skinęła głową. Ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro, gdy Derrick obrócił się w stronę barmanki.
- Jeszcze trochę chleba i sera - powiedział. - Lubię coś przegryźć przed snem.

Pokój nie był duży, ale zaskakująco czysty. Zaś w łóżku, przynajmniej na oko, nie było robactwa.
Derrick rzucił bagaże w kąt i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz. Nieco pod oknem był dach przybudówki. Za nisko, by ktoś mógł się wspiąć, ale gdyby ktoś chciał wyskoczyć... Cóż, nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć w środku nocy. Wiedział o tym z doświadczenia...
Drzwi otworzyły się bez pukania.
- Woda, proszę pana - oznajmiła Patty. - Chleb przyniosę za chwilę.
Postawiła wiadro na podłodze i z tupotem drewniaków pobiegła na dół.
Aż za dobrze słyszalne odgłosy dobiegające z dołu dowodziły, że barmance nie spodobał się hałas.
Patty wróciła znacznie ciszej.
- Chleb i ser - powiedziała cicho. Wyglądała jakby ktoś wytargał ją za włosy.
- Postaw na stole i możesz iść - powiedział Derrick. - Masz - rzucił jej pięć miedziaków. - To dla ciebie. Z twoją szefową rozliczę się rano. I obudźcie mnie skoro świt - dodał.
- Ale czy nie chce pan... - ręka sięgnęła do zapięcia sukienki.
Derrick spojrzał na nią. Z widocznym brakiem entuzjazmu.
- Nie, nie chcę - powiedział zdecydowanie. - Nie jestem zainteresowany chudymi kurczakami.
- Ale pani kazała... - Patty nie dawała za wygraną.
- Czy wyrażam się nie dość jasno? - w głosie Derricka pojawił się cień złości. - Nie mam ochoty ani na ciebie, ani na twoją panią. Ani na żadną inną babę, jaką mi ona podeśle. Ani za darmo, ani za pieniądze... Więc spadaj!

Patty wyszła, z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
Derrick zamknął za nią drzwi. Starannie.
Nie miał nic przeciwko kobietom, ale swoje preferencje miał. Zarówno jeśli chodzi o urodę, jak i o kształty łóżkowych partnerek.
I nie miał też najmniejszego zamiaru kupować seksu.
Poza tym zawsze unikał przygodnych spotkań, gdzie często za niby-chętną kobitką stali jej kolesie, z nożami w dłoniach i hasłem "kasa" na ustach.

Po umyciu się usiadł do stołu. Przez moment zastanawiał się, czy nie przejrzeć paru stron 'De humani corporis fabrica', do którego dawno nie zaglądał, ale kiepskie światło świecy i perspektywa pobudki skoro świt zdecydowanie go zniechęciły. Przegryzając chleb serem posiedział jeszcze kilka minut, a potem, po dokładnym sprawdzeniu zamknięcia drzwi i okna, położył się spać.
Miał tylko nadzieję, że w środku nocy nie przylezie gruba barmanka, by zaoferować swe usługi w zastępstwie swojej chuderlawej podopiecznej...
 
Kerm jest offline  
Stary 04-04-2008, 22:38   #9
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Pierwszy dzień podróży minął Nessie szybko. Nawet krzykliwość półelfów nie przeszkadzała jej za bardzo. Ciut drażniła zmęczone oczy jedna seledynowo-żółta kamizelka i Żmijkę kusiło, żeby zmienić jej kolor, ale zaklęcie transformacyjne na kacu... jego skutki mogłyby przejść do historii tego księstwa. >>>Niby niegrzecznie tak się komuś w garderobę wtrącać, ale i tak ilość barw na jednym grzbiecie ograniczyłabym jakimś dekretem<<< – rozmarzyła się. Większość tego dnia przedrzemała jednak na koniu i to był pozytywny skutek picia.
Nazajutrz dopiero dostrzegła umizgi półludzi do dziewczyny. Nie byli brzydcy. I właściwie Nessa się dziwiła, że dziewczyna nie wdaje się chociaż w słowne utarczki, podróż była taka monotonna. Ale Żmijka wiedziała, że nie zna się na facetach i może półelfka i jej towarzyszka miały lepsze wyczucie.
Widok mahakamskich metali na wozach uświadamiał czarodziejce, że w księstwie coś się dzieje poważniejszego i może problem z córką, nie jest największą troską Wolfganga, ale Nessa nie znała się na polityce, co zresztą zawsze wytykała jej Scarlatia, twierdząca że bez takiej wiedzy obyć się nie można. Żmijka miała jednak własne zdanie i może trochę na przekór słowom matki, notorycznie myliła księstwa, ich stolice i władców.
Kiedy czwartej nocy obudził ją zduszony krzyk, myślała w pierwszej chwili, że dziewucha się zdecydowała i chciała burknąć coś w stylu, by dali się wyspać całym ludziom – nie żeby była jakąś durną rasistką, ale brak zainteresowania ze strony półelfów ubódł ją nieco.
Ale gdy minęły pierwsze sekundy sennego zamroczenia i powód hałasu przestał się wydawać taki oczywisty, zerwała się z posłania. Na szczęście dość cicho.
Pierwszy raz w życiu kogoś śledziła, pierwszy raz w lesie. Upadek na twarz był dość nieprzyjemny, w ustach zazgrzytało igliwie.
Scena na polanie, wkurzyła Nessę niebotycznie. Wyszła z krzaków zapominając o ostrożności. Mężczyźni odwrócili się w jej stronę. Ale to było dobre miejsce do czarowania, energia szybko przepływała między dłońmi.
- Niepotrzebnie mnie obudziliście hultaje – ją samą zadziwił własny dobór słów.
- Kurwa lazła... – odezwał się ten z kawałkiem bluzki w ręku, ale nie dokończył, bo zaczął wirowac nad ziemią.
Drugi z mężczyzn wyraźnie skonsternowany, puścił usta dziewczyny. Ta przestała się już szamotać i zamilkła patrząc przerażona na goły tyłek niedoszłego gwałciciela, który podnosił dupę odwracając się w stronę Nessy.
- Spierdalaj czarodziejko – nie stracił zimnej krwi – to nie twoja sprawa. Do ciebie nic nie mamy, jeszcze.
- Lepiej nie zadzieraj z patrycjatem Aldersbergu – paskudnie wykrzywił twarz w parodii uśmiechu. Nawet nie próbował naciągnąć spodni.
Żmijka chętnie by mu odpowiedziła żeby sam spierdalał i gdzie ma zafajdany patrycjat, i że w życiu nie widziała tak małego interesu, co nie było prawdą, bo interes był całkiem przyzwoity, ale niestety musiała koncentrować się na czarowaniu.
Udało jej się powstrzymać kręcenie się wokół własnej osi pierwszego z napastników, bo nie było ono efektem zamierzonym i mogła teraz podnieść i aroganta bez spodni.
Ciężko było utrzymać obydwu w powietrzu. Na szczęście trzeci półelf zachowywał sie jakby sprawa działa się gdzie indziej. Stał i nie wiedział co robić.
- Przyłóż jej - wysapał właściciel obnażonego fiuta.
Nessa kombinowała jak powiesić napastników za fraki na drzewach. Zapaliła się do tego pomysłu, a on wymagał precyzji.
Zabeczane dziewczę nadal ani drgnęło.
- Wypierdalaj suko pókim miły – nie zaprzestawał negocjacji lewitujący półelf.
Nessa za bardzo skoncentrowała się na zawieszaniu wyszczekanego na gałęzi i drugi z półelfów runął na ziemię. Rozległ się jego jęk i, wreszcie, wrzask dziewczyny.
Słup soli rzucił się do ucieczki w głąb lasu, nadal prezentując niecodzienną pomysłowość. Ale trzaśnięty wstał, lekko tylko utykając i rzucił się na czarodziejkę.
Zdołała zrobić unik przed pięścią. Gołodupiec spadał miedzy gęstymi gałęziami sosny. Dziewczyna się darła. A Żmijka wdała się w bójkę na pięści i kopniaki.
I wtedy na polanę wpadł Rudolf z dwójką ochroniarzy. Rozdzielono walczących. Panienka znowu szlochała, nieskutecznie zakrywając podartą bluzką małe piersi. Podeszła do czarodziejki.
Ale Nessa odsunęła się od zapłakanej dziewczyny.
- Daj mi spokój. Może dobrze by Ci zrobiło jakby Cię któryś przeleciał. Głowy na karku nie masz? Rabanu narobić nie umiesz?
Wrócili do obozowiska. Świtało. Jeszcze tylko chwilę trwały nawoływania za zagubionym.
Nie brała udziału w rozmowie Rudolfa ze zwaśnionymi stronami. Ale miała wrażenie, że przygodę półelfki przeliczono na denary.

Żmijka czuła, że na biodrze robi jej się wielki siniak. >>>Hultaje, skąd ja wzięłam to słowo? Dobrze, że nie urwisy. „Urwisie jeden, natychmiast przestań gwałcić tę dziewczynę”.<<< Roześmiała się. Towarzyszka półelfki dziwnie na nią spojrzała.
>>>Kiedy wreszcie uda mi się podnieść więcej niż 150 kilo naraz?<<< - myślała składając swoje rzeczy. Popatrzyła na poobijane półelfy. Znowu miała dobry humor.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 04-04-2008 o 23:01.
Hellian jest offline  
Stary 05-04-2008, 23:06   #10
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Sen był przyjemnie kojący, nie czuła się ani trochę zmęczona, lecz nie trwał zbyt długo, gdyż zbudził ją tętent kopyt. Zapewne pościg, odgadła bezbłędnie. Poprawiła swoją lekko zbroję, przyozdobioną kolorowymi rzemieniami, krótką spódniczkę, która nieco osunęła jej się w trakcie snu, zieloną pelerynkę, którą podłożyła sobie pod głowę, a na koniec włożyła swój ulubiony kapelusz z zielonym piórkiem. Bezszelestnie i niezauważenie podkradła się w stronę hałasu. Przerażona dziewczyna, uciekała od dwóch napastników.
>>>Czy była winna, czy coś przeskrobała, a może jest ofiarą głodu erotycznego tych jegomościów <<< tego nie wiedziała, lecz poczuła potrzebę pomocy tej biedniej dziewczynie.
Wyszła powoli z ukrycia i czekała, aż pościg zbliży się nieco w jej stronę.

Została natychmiast zauważona, mężczyźni najwidoczniej, stracili zainteresowanie ruchomym celem i zajęli się czymś prostym. Zwolnili nieco i skierowali się w stronę Francescy, uciekinierka zachowując odpowiedni dystans, zatrzymała się, chcąc obejrzeć dalszy ciąg wydarzeń.


- Jak Pani to zrobiła? – spytała z widocznym zafascynowaniem w oczach dziewczynka o blond włosach, Francesca uśmiechnęła się złowieszczo
- To, magia, moja droga, a teraz chodźmy stąd bo się zaraz obudzą...Jak daleko do najbliższej karczmy?
- Jest Pani czarodziejką? A karczma niedaleko, ale nie niech pani weźmie konia, będzie szybciej - kobiecie nie spodobał się ten pomysł
- Czarodziejką?... Tak w pewnym sensie... – powiedziała dosiadając zdenerwowanego ogiera, aż dziw brał, że udało jej się go opanować. Po drodze okazało się, że dziewczynka posiada wiele nowych informacji o Aldersbergu, okazała się złodziejką, którą ścigają za wiele wykroczeń. Francesca nie wskazywała większych zainteresować dotyczących blondyny, która wyznała, że zwie się Lin.
Jeszcze przed południem dotarły do karczmy „ Pod narowistą kulbaką”, nazwa niezwykle zachęcała przybyszów, gdyż była wypełniona prawie po brzegi. Lecz jak się później okazało to nie nazwa tak przyciągała, lecz pyszne dania jakie przyrządzała gospodyni.

Gdy Francesca wraz z Lin przekroczyły próg karczmy, zaraz znalazło się dla nich wolne miejsce. Pachniało tu wędzonym mięsem i pieczonym chlebem. Zamówiły danie specjalne i wino, które otrzymały po kilkunastu minutowym oczekiwaniu. Lin dłużej spokojnie usiedzieć nie mogła, wstała zaraz i ruszyła na poszukiwanie nowych znajomości, kobieta nie zatrzymywała jej dłużej. Ukradkiem widziała jak dziewczynka, nie zgrabnie „pożycza” sakiewki od pierwszych lepszych napotkanych na swojej drodze. Kobieta wypiła kieliszek wina do dna.
>>> Tylko czekać, aż ją złapią <<< pomyślała, tak jakby na zawołanie, Lin została chwycona za zbyt długą małą rączkę i okrzyknięta złodziejką. Podejrzenia padły również na Francesce, na którą właśnie skierowany został wzrok, praktycznie wszystkich aktualnych bywalców karczmy. >>> niech to szlag <<< zaklęła w duchu kobieta, odgarnęła swoje rude włosy na bok i wstała.
-„Jakie to dziwne, gdy złodziej okrada złodzieja!” – krzyknęła, tłum spojrzał na nią z zaciekawieniem
- tak... wczoraj jechałyśmy spokojnie traktatem, a ten bydlak ze swoimi zbirami napadł na nas i zabrał wszystkie pieniądze! Przyjechałyśmy tu odzyskać tylko to co nasze! Jeśli to zbrodnia, to ukarzcie nas! Jeśli zbrodnią jest odebranie swojego to niech spotka nas kara i spotka kara wszystkich, którzy odbierają co swoje... – Francesca spojrzała na wpatrzony w nią tłum, jej wytłumaczenie wyraźnie podziałało, na trzymającego Lin mężczyznę zaczęły kierować się wrogie spojrzenia, zaraz rozpoczęła się bójka. Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na to, ze wcześniej zapłaciły karczmarzowi za napitek. Kobieta spokojnie siedziała w dalszym ciągu przy stoliku kończąc wino, skruszona dziewczyna podeszła do niej i podziękowała
- Drugi raz nie licz na moją pomoc...- powiedziała Francesca, była zła, lecz nie pokazała tego po sobie, nie mogła liczyć na łup dzisiejszego wieczoru, ludzie zapewne stali się ostrożniejsi, a ona dzisiaj była za bardzo rozpoznawalna.

Wampirzyca wyszła na zewnątrz, hałas za bardzo ją irytował. Niebo było bezchmurne, księżyc pod postacią rogaliku zdobił nieboskłon, wraz z próbującymi mu dorównać tysiącami światełek. Wiał lekki wiaterek, przynosząc ze sobą orzeźwiające ukojenie nocy. Francesca spoglądała w mroki, jakże wiele skrywały tajemnic...
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 06-04-2008 o 00:07.
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172