Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-08-2008, 18:44   #11
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Caspian nie podejrzewał, że pójdzie tak łatwo. Chociaż nie mógł wiedzieć, jakie myśli trawią umysł młodego Voddaccianina. Właściwie nie chciał wiedzieć. Nie chciał wiedzieć więcej niż musiał. Oczywiście kłóciło się to zupełnie z zasadami Organizacji, ale już uzyskał wstępne informacje o tym, z kim ma do czynienia. Na razie wystarczy. Zbyt wielka wiedza prowadzi jedynie do grobu. Myślenie Caspiana chodziło prostymi ścieżkami - skoro ktoś daje swoje słowo, to znaczy, że będzie się go trzymał.

Inne rzeczy chodziły mu po głowie. Cyganeria jeszcze nie odpowiedziała. A jeśli się nie zgodzą, trzeba będzie znowu negocjować? Z nimi to nigdy nie wiadomo. Trudno, najwyżej wrócą z powrotem.

Myśli w głowie Caspiana galopowały jak wzburzone konie. Dla ciebie chwila ciszy trwała zaledwie moment. Monteńczyk wstał z krzesła i wszedł w mrok, aby ponownie się z niego wynurzyć z plikiem listów w dłoni.

- Dobrze Monsieur. Ponieważ każde słowo może dostać się w niepowołane ucho, postanowiono zapisać Waszą misję w postaci listów. - Caspian pilnował jak mógł, aby cyniczny uśmiech jednak nie wypłynął na jego usta. Starzec zawsze wszystko musiał niepotrzebnie zapętlić. Tym razem bawił się listami. - Te cztery listy są dla poszczególnych członków grupy - podał ci cztery pomarańczowe koperty, zalakowane i opatrzone czytelnymi emblematami towarzystw. - Ta - dodał do tamtych niebieską, również zalakowaną - jest skierowana do całej grupy. Opisano w nim dokładniej Wasze zadanie. Te pięć należy spalić po odczytaniu. - po czym do ręki dostałeś jeszcze plik niezalakowanych kartek, szczelnie wypełnionych pismem. - A tutaj są listy polecające. Mogą się przydać.

Odebrałem listy maskując zaskoczenie ich ilością. Coś tu nie grało nie podobało mi się, że każdy z członków potencjalnej drużyny dostaje wytyczne o których nie wie reszta. To grozi spiskiem i podchodami, których miałem naprawdę dość w Vodacce. Jednak metody Organizacji znacznie różniły się od tych, które poznałem u księcia Lucianiego. Tam każdy z gwardii mógł sobie ufać albo przynajmniej stwarzano takie pozory. "Właśnie pozory... Pozornie przyjemny jegomość zleca mi pozornie prostą misję do wykonania w gronie osób pozornie współpracujących ze sobą... Czuje się jakbym nie opuszał Vodacce. Obym się mylił jeśli mam wyjść z tego cało... Może wypadałoby zerknąć na cudze listy..."

- Nie rozumiem dlaczego nie zebrać śmiałków razem omówić celu misji oraz realizacji planu. Naprawdę senior dyskrecja z jaką Pan się do mnie odnosi pozostawia wrażenie że nie mówi mi Pan wszystkiego. Gdzie tkwi haczyk...?

Czułem ze spotkanie zbliża się ku końcowi a ja zobowiązałem się do czegoś o czym nie mam kompletnie pojęcia...


Caspian ponownie usiadł na krześle. W gardle już mu zaschło. Najchętniej pozbyłby się już Lucciniego. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji.

- Jutro wieczorem odbywa się, zresztą jak co dzień, przedstawienie w Cyrku u Cyganów. Ktoś się z Tobą, Monsieur tam skontaktuje. Poznasz tam też pozostałych członków grupy. I przekażesz Założycielowi ten list
- podał ci tym razem czerwoną kopertę, zalakowaną. - Potem wszystko się już rozjaśni. Mam taką nadzieję. Czy jeszcze coś? - Celestin wstał, poprawił płaszcz. - Mam jeszcze jedno spotkanie dzisiaj.

- Ufam że jednak poznam na tyle cel misji że ustalę z pozostałymi śmiałkami jak wykonać to czego senior ode nas oczekuje...

A jednak nie będzie tak łatwo. Caspian poprawił włosy.
- Monsieur ja wykonuję tylko odgórne polecenia. Moim zadaniem było znaleźć wykonawców i przekazać im listy. Moja misja kończy się tu, a zaczyna Wasza.

Caspian nawet nie chciał wiedzieć, co Starzec napisał w listach. Musiał jeszcze załatwić z handlarzami płócien rozliczenie i pogonić pasera. Ileż można czekać na monety z drugiej ręki.

Na te słowa Luca ukłonił się dworsko i udał się w kierunku drzwi. Nie był zadowolony z przebiegu rozmowy ale na argument że zleceniodawca nic nie wie będąc tylko pośrednikiem prawdziwego mocodawcy nie miał sensownego wytłumaczenia. Organizacja oczekiwała wypełnienia misji a on musiał spłacić dług nie mógł się dłużej wahać.

- Do widzenia senior ufam że powrócę z pomyślnymi wieściami... - powiedziałem na odchodne.

Po wyjściu z budynku i krótkim spacerze upewniwszy się że nie jestem śledzony wróciłem do mojego pokoju. Nalawszy wina z karafki przyjrzałem się dokładnie każdej otrzymanej kopercie. Zerknąłem na każdą pieczęć towarzystwa do których zostały adresowane. Kusiło mnie aby rozlakować je wszystkie jednak nie byłem pewny czy potrafię zamknąć je z powrotem w sposób nie budzący podejrzeń. Pociągnąwszy głębszy łyk wina wybrałem kopertę adresowaną do mnie i zacząłem czytać...
 
WieszKto jest offline  
Stary 05-08-2008, 20:05   #12
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Założyciel to jedyny człowiek, któremu ufa tak wielu. Dla niego ludzie gotowi są zrobić wiele. Tak wiec, kiedy poprosił, aby mój syn ruszył do miasta, aby odnaleźć dom arystokratki Leny Tedous, nie miałem nic przeciwko. A jakże, nawet popędzałem młodego bencwała. Przecież Theus odwraca się od leniuchów! Młody wrócił w środku nocy zmęczony, ale tak radosny, że nawet nie zwróciłem mu uwagi, kiedy zapomniał ściągnąć butów przy wejściu do wozu. Jego Matka natomiast potrafiła zepsuć wszystko i od razu popędziła go do snu. A mnie tak ciekawość zżerała, co też młody robił tak długo. Zresztą małżonka to się chyba na mnie uwzięła. Gdy przy śniadaniu postanowiłem o to zapytać, ciągle przerywała jego odpowiedź i szybko wypędziła pranie wieszać. Zanim się spostrzegłem, już Ktoś znalazł mu zajęcie i tyle go widziałem. Do tej pory ciągle mnie ciekawość od środka trawi. Z jego nieskładnej wypowiedzi pomiędzy łapczywymi kęsami chleba z serem zrozumiałem jedynie, że pewnie ktoś do nas dołączy, ale najpierw należy sprawdzić, czy się nadają. I tyle. Czemu mnie Theusie taką żoneczką pokarałeś?


Aza nie miała zwyczaju pukać. Zresztą od kiedy to puka się do własnych drzwi? Weszła pewnym krokiem z zamiarem wyciągnięcia od Założyciela jak największej ilości informacji i zamarła w progu.

Założyciel spał. Całe jej mocne przekonanie, iż nie odpuści, zanim się nie dowie wszystkiego, rozwiało się niczym puch na wietrze. Westchnęła cicho i pogładziła malutkiego kotka, co się jej pod nogami zaczął pałętać. Zajęła się nim, bo ją Żanna prosiła. Ostatni z miotu. Nie miała już co z nim zrobić. Weź go, on to taki spokojny i miły. Mała pierzasta kulka wyrywała jej się właśnie z dłoni i gryzła w rękę, kiedy Aza na palcach starała się minąć Założyciela. Tak, spokojny i miły. Biały karzełek, a nie spokojny i miły! Stojąc tuż obok starca, prawą ręka ściągnęła kapę z łóżka i jednym ruchem okryła starca. Postanowiła już nie wyciągać mu z uścisku książek, bo z pewnością się obudzi. Zatkała miauczącemu kotu mordę i chciała skierować się do swojego pokoiku.
- Koty lubią być wolne. - spokojny głos Założyciela wywołał w niej poczucie winy. Zawsze tak było. On jej nigdy nie pouczał a i tak czuła skruchę za wszystkie swoje występki.
- Myślałam, że śpisz. - odwróciła się do niego i złożyła mu pocałunek na czole.
- Jestem już stary. - Założyciel odłożył na stolik książki, dokładnie zaznaczając miejsce, w których skończył czytać.
- Nie mów tak. - na jej słowa uśmiechnął się przyjaźnie i pogładził ją po policzku.
- Ale to prawda. Kiedyś miałem energię a teraz?
Chciała odpowiedzieć "teraz masz mnie", ale tylko się do niego uśmiechnęła.
- Może herbaty byśmy się napili? - powiedział tym swoim kpiącym głosem.
- Ty się nigdy nie nauczysz prosić, co? - wystawiła język i poszła ugotować wodę. Jako jedyni w całym cyrku korzystali z imbryka.
Aza zostawiła wodę na malutkim palenisku i wróciła do Założyciela. Zanim zdążyła otworzyć usta, on już wiedział, co ma na myśli.
- Tak bardzo chcesz wziąć w tym udział?
wbijał w nią ten swój trochę zmartwiony, trochę kpiący wzrok i czekał. Najczęściej odpowiadała mu jak małe dziecko na ten typ pytań. Zaczynała machać rękami, przekonywać, zapierać się.
- Tak.
Czemu tym razem było inaczej? Może od ostatniego razu trochę się zmieniła. Może rozmowy z Siłą uświadomiły jej, że wystarczy być "po usuryjsku" szczerym. A może ona sama spostrzegła, że zatraciła się w tej całej Cyganerii. Gdzieś głęboko w jego prawie czarnych oczach dostrzegła iskierkę zdziwienia.
- Jeszcze nawet nie wiesz, o co chodzi.
Trafił w sedno. Ale oboje znali się za dobrze. On bez powodu nie wypuszczał chłopaków na koniach. Ona intuicyjnie w powietrzu wyczuwała zmiany. Od dziecka. Wiedziała kiedy uciekać, kiedy iść, kiedy kłamać... Przynajmniej wierzyła w to, co dodawało jej skrzydeł.
- Czuję, że chcę wziąć w tym udział.
Założyciel westchnął. Przez całe ich wspólne życie tego typu rozmowa odbyła się tylko raz. Kiedy bawili przejazdem w małym miasteczku w Castille i Aza zobaczyła szlachcica walczącego batem. Nie, właściwie on tańczył, a przy okazji dał niezły łomot przeciwnikowi.
Z tamtej podroży wróciła do cyrku po trzech latach. Nigdy nie pytał jej co robiła przez cały ten czas. Ona nigdy mu nie opowiadała. Nie przyznała się też nigdy jak trafiła do nich z powrotem. Najważniejsze, ze znów była z nimi. A teraz ponownie chciała odejść. Tylko czy tym razem uda jej się wrócić? I czy zdąży?
Nie wszyscy ludzie są podobni do drzew.
- Łasica też tego chce. - dodała, żeby przerwać wiszącą ciszę.
- Dobrze, niechaj tak będzie.
Objął ją mocno i pocałował w czoło.
- Niech cię Matuszka prowadzi. A teraz przynieś herbaty i opowiedz, jak sobie radzą bez kobiety Anioła.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 07-08-2008, 22:49   #13
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Listy wyglądały zachęcająco. Cóż mogły zawierać? Czy każdy otrzymał to samo? Ktoś przepisał te same słowa cztery razy? Może mają tylko zasiać niepewność w sercu drużyny? Ale skoro dla organizacji zdaje się tak ważne, aby zdobyć wszystko, co się znajduje na wyspie, po cóż nieufność?




Listy zdawały się wbijać w ciebie wzrok. Każda koperta w innym kolorze, jak tęcza, czekały aż ktoś do nich zajrzy, ktoś je przeczyta, ktoś ich dotknie. Twoje spojrzenie jeszcze musnęło okno, zanim zacząłeś czytać.



Piękne niebo, samotny ptak i ruchliwa uliczka. Przez moment zdawało ci się, że widzisz tego samego chłopca, co przez domem Balzaca, ale on musiał być po prostu podobny.


Przez okno promienie słońca łagodnie muskały pozostałe listy. Trzy żółte, jeden niebieski i czerwony. Czerwony? Wśród kupki listów polecających błysnęła ci koperta, do tej pory niezauważona. Wyblakła czerwień nadawała jej złowrogiej aury.

Luca westchnął zawiedziony. Na tym etapie spodziewał się jednak konkretów a nie listu którego treść przekazał mu w sumie Caspian. Kim jest don Emilio? Jak go spotkać skoro mam mu przekazać ewentualne odpowiedzi na pytania których nawet nie zadano? Szermierza powoli zaczynała boleć głowa od ilości a raczej braku niejasnych informacji. Zapamiętał dokładnie treść listu po czym zapalił go od świecy. Następnie ujął w dłoń czerwoną kopertę. Symbol był mu nieznany wiedział jedynie że odbiorcą jest nijaki Założyciel. Kimkolwiek był nie podano mu jego tożsamości tak samo jak pozostałych potencjalnych członków grupy. Nie zamierzał nikogo na siłę rekrutować do Rilasciare - to błąd że Organizacja od razu nie wyznaczyła do tego ludzi zrzeszonych - pewnych. Teraz musiał przeprowadzić misję z pomocy reprezentantów konkurencyjnych nie zawsze wspierających się Stowarzyszeń. Wątpił by ktoś będący oddanym członkiem danej organizacji chciał przejść w szeregi Rilasciare oficjalnie potępianych w Montaigne za wzniecanie buntu przeciw arystokracji. Paradoksem było to że on jako szlachcic miał bić się o prawa pospólstwa.

Odłożył czerwoną kopertę całą siłą woli powstrzymując się od przeczytania jej. Chciał to zrobić lecz wiedział że to na nic skoro nie będzie umiał ukryć tego faktu przed właściwym odbiorcą.

Upił kolejny łyk wina zerkając przez okno. Przypomniał sobie chłopca którego chyba widział wcześniej. "Hmm w naszym życiu nie ma przypadku. Lepiej być ostrożnym." Zamknął okno schował listy pod poduszkę i udał się na spoczynek. Następnego dnia miał zamiar udać się do cyrku w celu znalezienia kolejnego kontaktu.
 
WieszKto jest offline  
Stary 09-08-2008, 11:05   #14
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Caspian rozejrzał się dookoła. Nikt obecnie nie zbliżał się w ich stronę. Poprawił niewygodnie zapięty płaszcz (zawsze uważał te "sygnały przynależności" na wymysł jakiegoś niezbyt rozgarniętego osobnika) i zwrócił się do swoich towarzyszy.
- A słyszeliście o wyspie Thetrze?

Dziewczyna opuściła wzrok z wyrazem lekkiego niezadowolenia na twarzy. Czyli nie chodziło o żadną ze wspomnianych lokalizacji. Tego się właśnie obawiała. Wiedziała oczywiście o tej nowo "powstałej" wyspie, jednak nie chciała o niej nie wspominać. Tak naprawdę wolałaby już odrażające wyspy Thaluzyjskie niż ten pożądany przez wszystkie kraje skrawek ziemi. Nie wyobrażała sobie bezpiecznego przedostania się na wyspę otoczoną szczelnie przez uzbrojone statki sporej większości istniejących nacji. Wszyscy chcieli położyć chciwe łapy obiektach skrywanych przez nową wysepkę. Ten fakt zdecydowanie jej ujmował. Z drugiej jednak strony nie było nic piękniejszego dla odkrywcy niż znalezienie się na lądzie, na którym żaden z teraźniejszych Theańczyków nie postawił jeszcze stopy. Maike sama z siebie kochała zdobywać nowe informacje, jednak dopiero członkostwo w stowarzyszeniu tak wyostrzyło tę cechę.
Nie wiedziała, co myśleć. Cel wydawał się nie do osiągnięcia, jednak sam pomysł znalezienia się na Thetrze był bardzo kuszący.
Dziewczyna podniosła wzrok. Należało coś odpowiedzieć, ale jakoś nie wiedziała, co. Na szczęście cisza została przerwana przez coś, czego prawdopodobnie miała tego nie usłyszeć, ale mówi się trudno.

Caspian pochylił się do Kawalera i rzekł trochę ciszej.
- Służyłeś kiedyś w wojsku monteskim?
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 09-08-2008, 13:37   #15
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Co do Thetry, wybacz monesieur, ale niespecjalnie. Znaczy, wpadło mi kiedyś coś w uszy, ale nic konkretnego. Rozumie pan, zadania niedawnymi czasy trzymały mnie głównie na obszarze kontynentu, a nie wysp – nie dodał przez skromność, że od jakiegoś czasu był na niechcianym urlopie i nie miał dostępu do informacji zakonnych. Ponadto bystremu oku mogło się wydać, iż był nieco roztargniony. Obserwował Caspiana, ale coraz częściej zerkał na Maike przesuwając wzrokiem po jej twarzy, oczach, innych krągłościach, na których zatrzymywał się jednak tylko na momencik. Dziewczyna wydawała się nieco zdeprymowana i nie chciał jej jeszcze bardziej peszyć. Ale chyba nie udało mu się ukryć swoich myśli, bo Maike nagle uniosła twarz podążając za jego wzrokiem i rozpoznała, jaką to część jej ciała właśnie analizuje. Z nagłym, gwałtownie pąsowiejącym różem na policzkach było jej szalenie do twarzy. Odwróciła się nieco, jakby chciała utrudnić mu obserwacje.

- Natomiast jeżeli chodzi o wojsko – odwrócił się do Caspiana oraz także ściszył nieco głos, choć wątpił, by znajdująca się przecież obok dziewczyna nie słyszała - Nie lub tak, monesieur, można spojrzeć na to z dwóch stron - odpowiedział filozoficznie. - Właściwie ukończyłem akademię wojskową i dostałem nominację na stopień oficerski, ale nigdy nie zostałem wcielony do armii. Zaszły pewne okoliczności, które spowodowały, że musiałem się usunąć na jakiś czas, ale walczyłem w wojsku w oddziałach najemników. Także wspólnie z wojskami Montaigne, choć więcej jednak czasu spędziłem w Eisen i tamtejszy sposób prowadzenia wojny oraz sprawy organizacyjne znam lepiej. Niemniej, z wojskiem monteinskim oraz sprawami jego dotyczącymi także sobie poradzę.

Słysząc to dziewczyna podniosła głowę patrząc prosto na Caspiana.
- Jeśli chodzi o wojsko, to ja się orientuję tylko w Eiseńskim - uśmiechnęła się wciąż lekko zakłopotana. Widać było, że nie jest jej dobrze z tą wiedzą. Wróciła do głównego tematu, - jeśli jednak chodzi o Thetrę ... - tu westchnęła, jakby kapitulowała - ... sądzę, że to bardzo niesympatyczna sprawa. Wyspa pojawiła się około miesiąca temu, a już jest w centrum zainteresowania. Każdy kraj chciałby zdobyć ją dla siebie, nie wspominając już o prawdopodobnie sporej ilości syrneckich artefaktów, które się tam znajdują. Chociaż co do tego, nie ma pewności.

Cóż, informacje dziewczyny o Thetrze wskazywały, że znała temat. Jego jednak zainteresowało co innego:
- Eisen, zna pani Eisen? Spędziłem tam sporo miłych chwil, jeżeli miłymi można nazwać zdobywanie zamków albo ich bronienie, zależnie po której stronie wynajmowano oddział, do którego należałem.
Trochę chyba bała się podnieść wzrok na niego, bo jakby przez chwilę czuć było wahanie w jej zachowaniu, ale jednak się przemogła .
- Ciężko byłoby mi nie znać własnego kraju - uśmiechnęła się sympatycznie.
- Cóż, ja spędziłem większość czasu na wybrzeżu. Wie pani. Morska piechota. Mieszkaliśmy na okręcie, a potem od bitwy do bitwy, choć czasem udawaliśmy się w głąb lądu, ale niezbyt daleko. Pani raczej pochodzi z południa, czy z północy kraju?
- Właściwe to mieszkam w centrum lądu. A konkretnie w jednym z niewielu "żywych" miast Eisen - Freiburgu
- uśmiechała się z lekko przymkniętymi oczami. Czy dlatego że raziło ją słońce, czy po prostu nie wiedziała, gdzie podziać wzrok? Zdawała się skromną, dziewiczą panienką, taką z jakimi Ernest miał wyjątkowo rzadko do czynienia.
- A od dawna to w Montaigne? Przepraszam, jeżeli to niedyskretne pytanie. Jeżeli pani nie chce, proszę nie odpowiadać, ale zawsze uważałem, że miłe znajomości najszybciej kształtują się podczas wspólnych wypraw. My już jedną praktycznie zaczęliśmy, więc, juz teraz możemy zachowywać się, jak z dawna znajome sobie osoby - ucałował nagle jej dłoń.
Dziewczyna znowu się zarumieniła i delikatnie wysunęła dłoń z uścisku.
- Jakieś dwa dni - dodała wciąż się uśmiechając, jednak widać było, że jest lekko zażenowana. Nie przywykła chyba do takich sytuacji. Odwróciła się znowu do Caspiana.
- Może wrócimy do głównego tematu?
- Rzeczywiście, ma pani rację, madmoiselle
– wtrącił Ernest. - My przecież zawsze możemy porozmawiać na interesujące nas tematy jeszcze na kolacji, o którą pozwoliłem sobie panią zaprosić.

Odpowiedziało mu milczenie i, chyba, ledwo dostrzegalne skinięcie.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 09-08-2008 o 20:54.
Kelly jest offline  
Stary 10-08-2008, 23:01   #16
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze

Cyganeria. Nazwać ją Organizacją czy Stowarzyszeniem to jak nazwać Tygrysa dachowcem. Nie można się stać jej członkiem. Albo się nim jest albo nie. Nie można się też nim urodzić. No bo jak? Nie ma siedziby, nie ma założyciela, nie ma zjazdów, nie ma stopni. Właściwie nie istnieje. Dla zwykłego człowieka, kiedy coś nie pozostawia śladów materialnych nie istnieje, prawda?
Oczywiście Cyganeria ma swój Symbol, gdyby musiała się z siebie wylegitymować. Zwykle nie musi. Nie ma ochoty. Nie potrzebuje. I tak nikt nie uwierzy. Ale symbol istnieje. Złote jabłko. Chcecie wiedzieć dlaczego? Wszyscy w Cyganie znają tą opowieść. Jedynie najstarsi potrafią ją przekazać. Wtedy zdaje się ciągnąć, powiewać, dodają jej misterności, słowem szlifują jak prawdziwi artyści. A ona przecież jest taka prosta.

Dawno, dawno temu, przed rządami pierwszego Gajusza, w niegościnne progi kraju wiecznie zasypanego śniegiem, zapuścił się Cygan zwany Grotge. Grotge miał stary drewniany wóz, klacz, która ledwo pociągała nogę za nogą i rodzinę, którą należało wykarmić. Nie pamiętał skąd pochodził. Nie pamiętała tego jego rodzina, ani przodkowie. Ale ten kraj o tak strasznym klimacie zdawał się lepszy niż wszystkie pozostałe. Tutaj ludzie nie pluli na jego widok. I to uznał za dobry znak. Jednak Grotge nie był przygotowany na ciężką ussuryjską zimę, a pracy nie znalazł. Dlatego brnął dalej i dalej w Kraj Matuszki modląc się do Theusa o zmiłowanie. Jego dzieci, a miał ich ośmioro, marniały w oczach z głodu. Cóż było robić?
Pewnego dnia klacz okulała. Nie miał już kto wozu ciągnąć. Dobrze, że akurat w pobliżu znalazła się wioska i dobry kowal, który za pomoc w kilku naprawach przydomowych, zaofiarował się wyleczyć konia.
Wieczorami Grotge siadywał przy ogniu wraz z innymi Ussuryjczykami. Pewnego wieczoru, jeden już podchmielony, co się Ilia zwał, powiedział mu, że w pobliżu był ogród należący do jednego z bojarów. A w ogrodzie same dziwy: śpiewające trawy, całoroczne drzewa owocowe, zwierzęta przecudne. Jednak najcenniejsza była jabłoń, co złote jabłka rodziła. Najpierw Grotge myślał, że to klechda ludowa.
Pewnej nocy jednak jego żona zachorowała. Zbyt wątła z biedy, bez pieniędzy na leczenie, marniała z dnia na dzień.
Z rozpaczy Grotge rzucił się w las i biegł jak szalony bez celu. W końcu zgubił się. Zaczął żałować swego szaleństwa. Nie wierzył w swój pomyślny powrót do wioski. W taki mróz co będzie z dziećmi? Kluczył między drzewami aż trafił na bramę.

Wysoką i masywną. Ale dla zwinnego cygana to nie stwarzało wielkiej przeszkody. Kiedy już stanął po drugiej stronie, nie mógł uwierzyć, takie niesamowitości ujrzał. Kwiaty tak kolorowe, iż zdawały się świecić swoim blaskiem. Drzewa kwitnące i obsypane wielością owoców. Ptaki śpiewające tak cudnie, iż chciałby się ich słuchać dniami i nocami. Zwierzęta jakich nigdy jego oczy nie widziały. A na samym środku ogrodu jabłoń stała przepiękna, okraszona dziesiątkiem jabłek złotych. Grotge nie mógł uwierzyć. A jednak to nie klechda była? Niewiele myśląc rzucił się do jabłoni i zerwał jej owoców tyle, ze ledwo mógł się ruszyć. W końcu jego rodzina nie będzie cierpieć głodu!
- Nie twoje, nie twoje! Zostaw! Zostaw!
Grotge zamarł. Czyżby został przyłapany przez właściciela?
- Nie twoje! Nie twoje! Zostaw! Zostaw!
Cygan rozejrzał się. Na drzewie siedział złoty ptak.

To on wyrzucał mu kradzież. Ale cóż taki ptak mógł mu zrobić? Grotge ruszył do bramy. Ale szedł bardzo wolno, gdyż jabłka wiele ważyły. Za nim rozbrzmiewał krzyk złotego ptaka.
- Zostaw! Nie twoje! Złodziej! Złodziej! Ratunku!
Cały Ogród nagle stał się o wiele mniej przychylny. Dróżka zdawała się coraz dłuższa. I nagle Grotge usłyszał za sobą niepokojące warknięcie. Nie oglądając się rzucił się do wyjścia, a jabłka wypadały jedno za drugim. Kiedy schronił się za bramą, zostało mu już tylko jedno. Jedno jedyne. Ale miał je. Grotge ruszył w las, aby odnaleźć wioskę. Ciemność zalała drzewa, cygan niewiele widział. Nie wiedział nawet, czy nie chodzi przypadkiem w kółko. Potem przyszła mgła. Czuł się bardzo nieswojo. Zdawało mu się, iż ktoś go obserwuje. A przeczucia nigdy go nie myliły. Kilkakrotnie starał się zmienić kierunek, ale nie dawało to żadnych rezultatów i nagle ujrzał kobietę.

Przeraził się nie na żarty. W wiosce mówiono, że nocami lasem przechadza się Matuszka we własnej osobie i nie oszczędza nikogo, kto ma coś na sumieniu. A Grotge miał wiele. Padł natychmiast na ziemię i tylko rzucał niepewne spojrzenia w górę. Ale kiedy ujrzał, iż kobieta jest bardzo smutna, ba! łzy lały jej się strumieniami po policzkach szybko wstał. Tak by wyglądała Matuszka? Podszedł do niej. A ona drżała jak liść na wietrze. Zdjął więc z siebie swój kożuch i zarzucił jej na plecy. Kobieta niepewnie na niego spojrzała.
- Dlaczego płaczesz Piękna? - rzucił i chustką zaczął niepewnie ocierać jej łzy. - Uważaj, bo ślady pozostaną. A takiej buzi to szkoda.
Ale kobieta dalej płakała.
- Niewiele mogę ci pomóc, jeśli nie powiesz, cóż takiego leży ci na sercu?
- Spalili mój dom, nie wiem gdzie są moje dzieci, mój maż nie żyje, zgubiłam się w lesie
- mówiła cicho, co chwilę jej słowa przerywał szloch - nie mam nic. Nie mam nic oprócz niego - wskazała na swój brzuch. - A jakże odnajdę pozostałe moje dzieci?
Grotge westchnął. Przypomniały mu się buzie jego pociech, co ich nie miał za co utrzymać. Ale do tej pory jakoś sobie radzili. Zima ma się ku końcowi, może w końcu złapie jakąś robotę, żonę wyleczy. Ważne, żeby byli wszyscy razem. A ta tutaj bidulka. Grotge westchnął.
- Myślę, ze da się jakoś zaradzić na część twoich problemów. - i wręczył jej złote jabłko. - Za to na pewno uda ci się znaleźć dzieci. Wyjście z lasu też stanie przed nami, byle by przez noc nie zasnąć w śniegu. Razem damy sobie jakoś radę. A na resztę - i tu dotknął palcem wskazującym jej skóry, gdzie powinno znajdować się serce. - bylebyś miała radość i wiarę w sercu, a wszystko się ułoży. Cierpienie hartuje człowieka.
Uśmiechnął się do niej. Ale jego uśmiech szybko zbladł, kiedy jej twarz nagle zaczęła się zmieniać i okazało się ,że przed nim stoi staruszka z miotłą. Z przerażeniem rzucił się na ziemię. A więc to jednak Matuszka!
- Cyganie Grotge, synu Kasjusza, powiedź mi, skąd wziąłeś to jabłko?
Głos zamarł w gardle mężczyźnie. I cóż miał odpowiedzieć?
- Odpowiedź.
Cóż było robić?
- Zerwałem je z drzewa.
- A gdzie to drzewo?
- staruszka nie rezygnowała, a jej głos stawał się coraz bardziej nieprzyjemny.
- W ogrodzie.
- Czyim?
- Nie moim!
- żadna próba uspokojenia głosu nie dawała efektu - słychać było histeryczne błaganie o życie.
- Wstań.
Grotge wstał, jak mu polecono, ale nie podnosił głowy.
- Spójrz na mnie, ja nie gryzę. - lekkie uderzenie miotłą przywróciło cygana do porządku i w końcu spojrzał w oczy wiedźmy.
- Tak już lepiej. - zwróciła się do niego swoim surowym tonem - Nie lubię złodziei, ale ponieważ byłeś gotów ulżyć cierpieniom nieznanej ci osobie, pójdziemy na kompromis. Teraz puszczę cię wolno. Niech ci ziemia dobrą będzie. Niech cię zły los omija i niech dobro cię spotyka za dobro. Ale pewnego dnia wrócę i pokażę Tobie lub Twoim potomkom jabłko. To oto złote jabłko. Poproszę też wtedy o przysługę. I zaklinam cię na wszystko co żyje, że jeśli jej nie spełnisz to lud twój po wszystkie dni swoje piętno mej klątwy nosić będzie! A teraz weź swój kożuszek i idź prosto trzymając się szlaku wytyczonego przez mech na drzewach po lewej to trafisz do domu. No na co czekasz? Nie mam całej nocy do stracenia.

- I tak złote jabłko to symbol dobrej woli i oczekiwania na zrewanżowanie się Matuszce. - Aza skropiła w końcu suche już gardło piwem. Długie opowieści męczą.
- I co? - mężczyźni zebrani w karczmie jak zaczarowani słuchali opowieści. Nikt nie odzywał się ani słowem. No oprócz jednego nadgorliwego.
- Co co? - Aza zrobiła zdziwioną minę. Teraz jeszcze bardziej przypominała łasicę.
- No co było dalej? Matuszka się zjawiła?
- A to już zupełnie inna opowieść.
- wzruszyła ramionami i już chciała sobie nalać kolejny kufel, kiedy jeden z Eiseńczyków załapał jej rękę i rzucił jadowicie:
- Bajka. Cała ta twoja Cyganeria to wymysł. Kłamstwo.
W zielonych oczach Azy pojawił się zły ognik. Gniew rozpalał się powoli, rozlewając po całym ciele.
- Po to tylko, żeby wyłudzić darmowy dzban piwa.
- Ja kłamię?
- wycedziła przez zęby wyrywając dłoń z jego uścisku.
Gospodarz już wiedział, co się szykuje i wraz ze służkami schowali się w kuchni, wyglądąc tylko co chwilę przez szparę w drzwiach.
- Tak właśnie powiedz...
Zapewne zdanie miało brzmieć "tak właśnie powiedziałem, złodziejko". Nie dane mu było skończyć, gdyż w tej chwili na twarzy wykwitła mu głęboka i piękna smuga od bata Azy. A potem to już ciężko było stwierdzić co się działo.

Gdyż Cyganerię ma się lub nie - w sercu.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 07-09-2008, 20:16   #17
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Caspian obserwował te dwójkę z rosnącą mieszanką irytacji i zaciekawienia. Z jednej strony spieszyło mu się. Miał jeszcze spotkanie z tym Voddaccianinem, jak mu tam było, a tak! Luccianim. I jeszcze trzeba służbę pogonić, zebrać zapłatę za opiekę z kilku kramów (to zrobi w drodze powrotnej) i przygotować dzisiejszą ucztę dla Starca. Z drugiej strony przyjemnie było słuchać jak to inni potrafią jeszcze dobrze się bawić. I ta śliczna, prawie niepokalana dziewoja, jak ona to się nazywała? Sivestern? Zresztą nieważne.
- Zgadzam się, moglibyśmy powrócić do tematu kawalerze de Sept Tours. Powiem to krótko, gdyż szkoda Naszego wspólnego czasu. Mój pracodawca organizuje wyprawę na wyspę Thetrę. Macie tam skatalogować i przywieźć wszystko, co się da. Waszym zwierzchnikiem w drużynie będzie Signior Luca Luccini z Voddacce. Wszystkie informacje - jak się tam dostać i tym podobne otrzymacie jutro po przedstawieniu w Cyrku należącym do Cyganów. Znajdziecie ich bez najmniejszego problemu, całe miasto szumi od plotek. Radzę obejrzeć całe przedstawienie to będziecie wiedzieć, z kim macie do czynienia. Ode mnie to tyle. Macie jakieś pytania?
Skoro zdają się kompetentni to niech się dzieje wola Nieba...

Maike była naprawdę zdenerwowana i wyłącznie siłą woli powstrzymywała się aby nie uciec z altany. Wiedziała jednak ze to nie byłoby zbyt uprzejme z jej strony. Z jej punktu widzenia mężczyzna siedzący obok niej z minuty na minutę zdawał się być coraz bardziej przerażający. Żle się czuła w jego towarzystwie. Nie przywykła do takiego traktowania. Nie często przebywała w męskim towarzystwie, a w każdym razie nie w takim, które byłoby nią w jakikolwiek sposób zainteresowane. Rzadko kiedy wychodziła ze swojej biblioteki i mało kto do niej przychodził. Jeśli już pojawiali się klienci to zwykle były to służki albo posłańcy przynoszący dokumenty do tłumaczenia, nikt specjalnie sam się nie fatygował. Jedynie, kiedy chodziła na zakupy miała większy kontakt z ludźmi, jednak płeć przeciwna znajdująca się na ulicy nigdy nie zachowywała się względem niej w taki sposób. Po prostu normalnie, ginęła w tłumie.
Kiedy na początku spotkania kawaler ucałował jej dłoń, stwierdziła że to bardzo miły gest jednak z czasem taka dawka zainteresowania jej osobą zaczynała być coraz miej sympatyczna. Czuła się skrępowana, skrępowana do tego stopnia, że ledwie mogła oddychać. To właśnie dlatego od dłuższego czasu miała ochotę stamtąd uciec.
-raczej nie, w każdym razie nie z mojej strony - odpowiedziała na pytanie Caspiana - czy to już wszystko?
Mężczyzna zamarł podczas poprawiania płaszcza. - Co ma panienka na myśli?
- to znaczy - dziewczyna wbiła wzrok w podłogę - czy możemy już iść?
Takiego pytania zupełnie się nie spodziewał. Czy ona po prostu udaje, czy...? Zresztą to już nie jego problem. Pokłonił się damie i kawalerowi, po czym opuszczając altankę rzucił: - Ja już państwa nie będę dłużej przetrzymywał. Może panienka robić co jej się tylko marzy. - rzucił uśmiechając się uprzejmie.
Dziewczyna lekko zdziwiona uniosła wzrok i spojrzała na Caspiana swoimi niebieskimi oczami, po czym uśmiechnęła się grzecznie - w takim razie dziękuję i do widzenia - to mówiąc wstała z krzesła i ukłoniła się uprzejmie. Kiedy Capsian zniknął Maike poczuła że dreszcz przebiegł jej po plecach. Odwróciła się do Sept Torusa i pokłoniła się nisko - bardzo dziękuję za zaproszenie ale niestety nie będę mogła z niego skorzystać - mówiła najuprzejmiej jak umiała wciąż pozostając w ukłonie – jestem zmuszona odmówić ponieważ mam do załatwienia kilka ważnych spraw, jeszcze raz bardzo dziękuję - kiedy skończyła, delikatnie uśmiechnięta, wyprostowała się, dygnęła i ruszyła w stronę wyjścia z altanki.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 10-09-2008, 13:19   #18
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ernest był zawiedziony. Trochę. Miał nadzieję na sympatyczny wieczór, który zawsze jest milszy, jeżeli spotykają się dwie osoby, niż jeżeli pozostaje się samemu. Ponadto dziewczyna może nie była pięknością, ale wydawała się inteligentną oraz stosunkowo niebrzydką osobą. Właśnie idealnie na taki wieczór. Skoro jednak nie widzi ona takiej możliwości, to trudno. Pewnie to czysty wykręt, ale cóż, każdy ma prawo do kształtowania swojego dnia wedle własnej chęci. On wobec tego zaplanował pójście z powrotem do hrabiego i spędzenie czasu na miłej lekturze.
- Wobec tego życzę pani miłego wieczoru – machnął jej kapeluszem oddalając się. – Panu także monesieur Caspian.

Ulica była szeroka, tłum ludzi przewalał się z miejsca na miejsce, a on kupił sobie bratek, włożył za wstążkę kapelusza oraz szedł zastanawiając się nad kształtem chmur przesuwających się nas stolicą Montaugne. Jakoś nie czuł odpowiedzialności związanej z tym zadaniem, przynajmniej na razie. Caspian powiedział nieco o tym, co mają robić, jednakże był dosyć enigmatyczny. Dlatego Ernest miał nadzieję na jutrzejsze szczegółowsze wyjaśnienia.
 
Kelly jest offline  
Stary 11-09-2008, 17:04   #19
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany

Dzień wstawał powoli, jednak już od pierwszego promienia wiedziałeś o tym. I to nie bynajmniej dlatego, że chciałeś wstać dziś o poranku. Ktoś tak feralnie ustawił łóżko względem okna, że inaczej się nie dało. Kiedy już przytomność wróciła zupełnie, okazało się, że inaczej łóżko by się w tym pokoju nie zmieściło. Dzień rozpoczynał się uroczo.

Spotkanie miałem wyznaczone na wieczór więc nic nie zmusiło mnie do pośpiechu. Wstałem powoli nie spiesząc się przy porannej toalecie. Jeszcze raz sprawdziłem czy mam wszystkie koperty łącznie z tą z listem dla wszystkich zainteresowanych. Ciekawy byłem kogo tak naprawdę ściągnięto na tę wyprawę. Zerknąłem na emblematy: "Towarzystwo odkrywców - tak to oczywiste że jakiś archeologista powinien pojawić się aby zebrać właściwe syrneckie zabawki, Różokrzyżowcy - hmm nie znam ich ponoć honorowi dżentelmani - uśmiechnąłem się pod nosem, Cyganie - tu kompletnie nie wiadomo czego się spodziewać?...
Wspólny list rozbudzał moją ciekawość. Mógłbym otworzyć go wcześniej ale prawdopodobnie straciłbym zaufanie w oczach ewentualnej drużyny. Musiałem się pilnować.
Na koniec poszedł list w czerwonej kopercie. Nie miałem pojęcia kim jest założyciel i czemu akurat ktoś do niego ma jakieś wytyczne skoro był oficjalny list do Cyganerii wśród poprzednich... Nic to dowiem się wszystkiego wieczorem. Zapakowałem wszystko do sakwy łącznie z listami polecającymi i udałem się do pobliskiej tawerny na śniadanie jak karze zwyczaj w Vodacce. Liczyłem na jeden z zamorskich specjałów - caffe oraz miejscowego croissanta...

Najpierw była ciemność. Mimo tego, że dzień już wstał, na korytarzu i schodach, prowadzących na wąską uliczkę, panował mrok i przyjemny chłód. Ludzie jednak nie spali. Słyszałeś zaspane głosy tych, którzy dopiero co podnosili się z łóżek, kszątaninę kobiet w kuchni, stuk naczyń, rozlewanie kawy.
Na uliczkach powoli unosiły się cienie. Ludzie spieszyli się, kobiety zapewne na targ, mężczyźni do własnych zajęć, tylko dzieci biegały radośnie bawiąc się w berka. Ulice zaludniały się z chwili na chwilę. Za tobą turkotał wóz. Konie parskały. Ktoś smagał upartego osła, który nie chciał ruszyć się z miejsca.

Jeszcze chwila i trafisz do tej tawerny, gdzie wczoraj zjadłeś śniadanie. Przed wejściem do środka stanąłeś jeszcze, by porozkoszować się słonecznym blaskiem. W uliczce naprzeciwko ciebie dostrzegłeś jakiś ruch. Ktoś przepychał się szybko i nieuważnie. Jakby przerażony, chciał się z stamtąd wydostać jak najszybciej. Wypadł całym pędem zza wyłomu, jakimś cudem udało mu się ominąć kobietę idącą z rybami na targ, ale przed wozem jadącym z góry potknął się, a jego dobytek rozsypał się dokoła. Nie było tego dużo. Jakaś niewielka książka w czarnej obwolucie, czarne drewniane korale, ogarek świecy, kilka papierków i krzesiwo. Mężczyzna na kolanach, zamiast ratować skórę przed stającym dęba koniem, starał się pozbierać to, co mu wypadło. Jego dłonie drżały, szło mu opornie, ale chyba w czepku się urodził, gdyż zdążył zgarnąć wszystko na swoją długą szatę i wstać. Koń uderzył kopytami tuż przy jego stopach i masywnym karkiem dał mu kuksańca w bok, przez co wpadł wprost na ciebie. Ważył niewiele, toteż, aby nie upaść, wystarczyło, że cofnąłeś się o dwa kroki.
On odwrócił się do ciebie, uśmiechnął przepraszająco, a w jego oczach czaił się strach i chęć ucieczki.

- Ja... ja strasznie przepraszam - starał się jednocześnie schować swój dobytek i otrzepać twój kubrak z nieistniejącego brudu, który mógłby sam tam nanieść. - Ja... - obrzucił cię ukradkowym spojrzeniem. - Przepraszam strasznie, panie. Może... mógłbym się zrewanżować? Może śniadanie?
Nerwowo spojrzał za siebie, a potem ze słabo skrywaną nadzieją znów na ciebie.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Mężczyzna wyglądał na zastraszonego i nie groźnego. Wiedziałem że to może być mylące ale zbraku innego zajęcia postanowiłem zgodzić się. Wykonując nienaganny ukłon odparłem...
- Dlaczego by nie jeśli waść nalega... To nieostrożne tak wychodzić wprost pod konie... i ruszyłem w stronę drzwi tawerny zerkając na przybysza. Ciekawe przed czym ucieka...
 
WieszKto jest offline  
Stary 18-09-2008, 20:41   #20
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ulice pełne przechodniów, wozów, gwaru i hałasów związanych z życiem codziennym. Przekupa stara się sprzedać jaja swoich kur. Kawałek dalej jakiś jegomość targuje się o świeże ryby, przez otwarte okna docierają zapachy z kuchni - powolne przygotowywanie obiadu. Żebracy też postanowili trochę zarobić. Kilku siedziało i modliło się do Theusa, raczej na pokaz niż w rzeczywistości. Kobiety z dziećmi ciągały szlachciców za poły płaszczy. W końcu dotarłeś do posesji hrabiego i już miałeś zniknąć za drzwiami, gdy usłyszałeś nadjeżdżającą karetę. Stangret nadal poganiał konie, mimo że już minął bramę. Z domu wybiegł majordomus i dwie służki. Wszyscy byli jacyś niespokojni. Kareta stanęła zaraz przed schodami. Majordomus doskoczył do drzwiczek i otworzył je, kłaniając się w pas.
- Madame... - powiedział pełen szacunku i wyciągnął dłoń, aby pomóc kobiecie wysiąść. Że była to kobieta, nie dało się zaprzeczyć. Szeroka atłasowa suknia wychynęła ze środka.



- Na co czekasz? - rzuciła sykiem, z naleciałością obcojęzyczną. - Bierz bagaże.
Jej twarz ściągnęła się. Zapewne Voddaccianka. Chociaż jej twarzy nie skrywał szal, jednak spływał po jej ramionach i włosach.
- Tak pani. - majordomus skinął głową i machnął na dwóch chłopców, którzy przybiegli od strony ogrodu.
- I pomóż Signiorze. - stanęła tuż obok niego i poprawiła suknię, aby nie było ani jednej zmarszczki na materiale. Zacięta twarz i groźne spojrzenie, mimo to była piękna. Taksującym spojrzeniem przyjrzała się frontowi willi i w końcu zauważyła ciebie. Uśmiechnęła się bardzo kurtuazyjnie i podeszła do ciebie, z wyciągniętą dłonią, oczekując że złożysz pocałunek.
- Doprawdy, nie wiedziałam, że hrabia Coq Francais ma syna - dygnęła i spuściła na chwilę oczy. - Nazywam się Hrabina Pazzi di Buonarotti. Miło mi poznać, hrabio...


- Ja również nic o tym nie wiem, damoiselle. Nie jestem także hrabią, tylko gościem gospodarza owego domu. Ernest de Sept Tours do usług
– rzekł całując ją w smukłą dłoń.
- To dziwne – zapewne była zaskoczona, ale, jak przystało na mieszkankę z tej wypełnionej polityką oraz intrygami krainy, nie dała po sobie znać. Zresztą może chwyt z synem miał zdeprymować jego? To byłoby całkiem w stylu tego narodu. - Proszę mi wybaczyć pomyłkę, ale wykazujecie obydwaj wielkie podobieństwo. Dlatego spodziewałam się, że drogi hrabia jednak zdecydował się na potomka.
- Być może się zdecydował, ale nie znam prywatnego życia hrabiego. Wie pani hrabina, jestem tutaj, mam na myśli stolicę, przyjezdnym. Spotkałem hrabiego podczas przechadzki. Zamieniliśmy kilka słów, uznaliśmy, ze wspólne towarzystwo może nam odpowiadać i tak zaproponowano mi gościnę. Zresztą hrabia jest wspaniałym gospodarzem. Widuję go wprawdzie niezwykle rzadko, gdyż jego dyskrecja oraz umiejętność dania gościowi odpowiedniej swobody należą do największych walorów tutejszego domu. Niemniej, kiedy akurat spotykamy się na kolacji, jest czarującym towarzyszem.
- Tak, to cały hrabia. Nie znam nikogo tak wykwintnego, ani obdarzonego podobnym gustem w całym Montaigne. Podaj mi ramię, kawalerze
.
Kiedy uczynił to weszli razem do westybulu.

- To dziwne – zastanawiał się Ernest nie widząc pana domu. - Czyżby hrabia był nieobecny? Zazwyczaj przecież wieczory spędzał w swoim pałacu.
Jego domysły rychło potwierdził majordomus, który wydawał się znać hrabinę. Zresztą może był pouczony na okoliczność jej przyjazdu przez hrabiego:
- Jaśnie pani, pan hrabia z przykrością oznajmia, że może się dzisiaj spóźnić na kolację, jako, iż sprawy honoru zatrzymują go na mieście. Przeto polecił mi przekazać pani wyrazy najgłębszego uszanowania wraz z poleceniem, bym uczynił wszystko, żeby się pani czuła jak najlepiej i wybaczyła mu chwilową nieobecność.

- Tere fere
– zastanawiał się Ernest, któremu jednak uśmiech nie schodził z lica. – Hrabia oraz sprawy honoru. Pojedynek? Haha, pewnie zwiał przed nią. Skoro tak, to kim jest hrabina? Niewątpliwie, piękną kobietą – odpowiedział sobie. – Piękną i ponętną. Wprawdzie nie dziewczyną pierwszej młodości, ale ciągle atrakcyjna damą, której ciało wydawało się kusić. Energiczny krok oraz krój sukni jakby wykrzykiwał w świat informację o czarującej elegancji posągowego ciała.

Lubiła dominować. To było widać. Szła z nim pod rękę, a można było się zastanawiać, kto tak naprawdę prowadzi. Przy czym czyniła to z niewymuszoną swoboda, która jest zazwyczaj talentem, nie tylko wyuczona umiejętnością. Majordomowi także odpowiedziała coś arcygrzecznego, prosząc o podziękowanie hrabiemu i zwracając się już do barona dodała:
- Wobec tego zostaliśmy sami. Mam nadzieję, że hrabia będzie mógł tylko żałować, ze pozbawił się naszego towarzystwa. Mam nadzieję, że później zechcesz potowarzyszyć mi zabijając nudę. Niewątpliwie obydwoje znajdziemy wiele tematów, które mógłby nas zainteresować i umilić czas. Skąd się wywodzisz, kawalerze?
- Raczej mogłabyś, pani, zapytać, skąd się nie wywodzę. Jestem prostym szlachcicem, który parając się najemnym rzemiosłem przemierzył znaczną część Thei. Ponadto, wybacz, pani, byłbym niegrzeczny wobec ciebie, gdybym starał się zakłócić ci owe chwile wypoczynku po podróży
– starał się zniechęcić hrabinę do zainteresowania swoją osobą. Raczej średnio udanie
- Niezwykle ciekawe. Dziękuję, kawalerze, za troskę o damę, jednak pozwolisz, ze sama zdecyduję, czy jestem zmęczona, czy nie oraz co będzie dla mnie najlepszą formą wypoczynku.
- Niewątpliwie, hrabino, jednak to byłoby nieeleganckie, gdybym postąpił inaczej. Przy czym zacny gospodarz, który właśnie wyruszył gdzieś mając sprawę honorową, mógłby mieć następną. Bardzo nie chciałbym dostarczyć mu powodów do jakichkolwiek wątpliwości, co do tego, że mogłem jakoś przeszkodzić jego czarującemu gościowi.
- Och, jestem więc w twoich oczach czarująca
? – Sklął się właśnie bezgłośnie. – To niezwykle miłe, kawalerze. Niemniej, rozumiem twoje wątpliwości. Pozwól zatem, że zaproszę cię dzisiaj na wspólna kontemplację wieczornego nieba, muzyki świerszczy oraz tych tajemniczych odgłosów zmierzchu, które są tak bliskie każdej romantycznej duszy. Pozwól, że, jeżeli nie będę się czuła zmęczona, odwiedzę cię dzisiaj, jeżeli zaś nie, raczysz mi, słabej niewieście, wybaczyć.

Niewątpliwie należała do wyższej ligi graczy salonowych niż osoby dotychczas spotykane przez Sept Toursa. Raczej uzyskiwała, czego tylko zazwyczaj zapragnęła.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172