Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2009, 20:10   #21
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Początkowo Lenard słuchał swoich towarzyszy dość uważnie, jednak zawiły dla laika temat magii w końcu zaczął go nużyć, już miał kompletnie wyłączyć się z rozmowy, gdy dziwne urządzenie autorstwa Giheda przykuło jego uwagę.

-...to to coś pokaże nam największe skupisko energii magicznej, które pokazało się w mieście w ciągu kilku ostatnich dni…

Najemnik podszedł nieco bliżej, gdy czarodziej rozpoczął intonację zaklęcia. Już po chwili urządzenie Giheda zaczęło się kręcić coraz szybciej i szybciej, aż w jego wnętrzu ukazał się jakiś obiekt.

- Najwyraźniej to coś spowodowało wybuch i całe to zniszczenie które widzimy za oknem… Ktoś musiał to cacko naładować sporą ilością energii i zostawić wiedząc że prędzej czy później magia to rozsadzi i wyleje się na całe miasto.

Najemnik oparł się o ścianę, wiedza o tym co spowodowało wybuch nie wydawała mu się w tej chwili tak użyteczna jak plan wydostania się z wieży, która stała się ich więzieniem.
Po chwili gnom postawił na stole cztery butelki: dwie czerwone, jedną zieloną i białą. Każda z nich miała jakieś magiczne właściwości, flaszki o krwistym kolorze zdaniem Giheda miały właściwości lecznicze, zielona wyostrzała zmysły, natomiast biała poprawiała nastrój. Czarodziej upił trochę tej ostatniej po czym poczęstował nią wszystkich zgromadzonych. Spoon miał pewne wątpliwości, przez chwilę wpatrywał się biały płyn, by w końcu pociągnąć kilka łyków z butelki. Początkowo nic nie poczuł i powoli zaczął się zastanawiać czy napój rzeczywiście działał tak jak zapewniał wszystkich mag.
Nagle spłynęła na niego fala optymizmu, nastrój nieco mu się poprawił i choć wciąż pamiętał o swojej beznadziejnej sytuacji, tliła się w nim teraz jakaś iskierka nadziei.
*Być może jest jeszcze szansa?*

Następnie Gihed pokazał wszystkim zapieczętowany czarnym woskiem zwój.

– Przedstawiam wam czar ochrony przed umarłymi. Jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe i ci na mieście rzeczywiście są nieumarłymi, to dzięki temu zaklęciu nie będziemy dla nich istnieć. Będziemy mogli przemknąć niepostrzeżenie ku jednej z miejskich bram, o ile nie są zawalone, i czmychnąć z miasta. Możemy także spróbować znaleźć ten tajemniczy przedmiot, który pokazuje mój… moje coś.

*Oto i moje światełko w tunelu! Szykuje się eskapada, która może ułatwić mi ucieczkę!*

Dalszej rozmowy Lenard już nie słyszał, pogrążony we własnych rozważaniach, znów z zaciekawieniem przyglądał się istotą szwendającym się wokół wieży. Gdyby udało mu się przejść niepostrzeżenie obok nich, zapewne uszedł by z miasta w jednym kawałku. Trapiło go jednak jedno pytanie: czy potwory te naprawdę należą do umarłych? Zarówno Dantlan jak i Keith podważali teorię gospodarza, sądząc, iż owymi potworami mogą być przemienieni pod wpływem magii mieszkańcy miasta.

-Mogę iść na zewnątrz, ale tylko wtedy, kiedy wyjdzie jeszcze jedna osoba, potrafiąca władać mieczem - rzekł w końcu Dantlan.

- W takim razie ruszajmy. - powiedział z determinacją Spoon - Walka to mi nie pierwszyzna, a siedzenie tutaj raczej mało mi odpowiada. - zrobił krótką pauzę po czym kontynuował - Czas nie działa na naszą korzyść, mamy zapasy tylko na siedem dni, a co potem?

Na ochotnika zgłosił się także Keith, jednak brak jakiegokolwiek planu działania widocznie niezbyt mu się spodobał. Lenard sam jednak nie wiedział jak można by zaplanować taką akcję, w końcu nie wiadomo czy zwój zadziała poprawnie, ani co stanie się z nimi, gdy spróbują opuścić bezpieczną wieżę.

- Gihedzie w jaki sposób dzika magia działa na magiczne przedmioty? Zmienia ich własności? Tak jak z zaklęciami? - spytał Keith, pytanie było rzeczywiście na miejscu, bowiem skoro magiczne działanie mgły było tak nieprzewidywalne ich szanse znów mogły zmaleć.

- Wyjdź na zewnątrz, to się przekonasz - powiedział Gihed. - To dzika magia, więc ognisty miecz może pokryć się lodem, zaś kołczan z nieskończoną ilością strzał może zacząć produkować widelce. Dopóki nie sprawdzisz, nie będziesz wiedzieć.

Lenard tylko się uśmiechnął, w pamięci stanęły mu dawne wyprawy z brygadą najemników, prawdą jest, iż żadna z nich nie była tak niebezpieczna jak ta, w której chciał wziąć udział, jednak dreszczyk emocji był ten sam. Wtem z niższych poziomów wieży dobiegł go głos Feliksa, jednak Lenard kompletnie zignorował wołanie pijaka.

- Zgadzam się z tobą Dantlanie, póki co nie powinniśmy zapuszczać się zbyt daleko, poszukiwania tego przedmiotu musimy zaniechać do czasu, gdy poznamy lepiej naszych wrogów - rzekł Spoon spoglądając na przemian na Dantlana i Giheda - Jeżeli jednak mamy sprowadzić tutaj jednego z tych stworów musimy odpowiedzieć sobie na bardzo ważne pytanie: jak mamy je złapać? Żaden z nich raczej nie będzie ułatwiał nam tego zadania. Magiczna pomoc z oczywistych powodów odpada, macie jakieś inne pomysły?
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 24-01-2009 o 12:10.
Bebop jest offline  
Stary 24-01-2009, 00:16   #22
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Tak, Majolin rzeczywiście trafiła z pytaniem, jednak odpowiedź na nie, nie była zbyt wystarczająca by pomóc im w tej sytuacji. Kamienny pierścień z runami niewiele odkrył przed zamkniętymi w wierzy.

- Hmm… - powiedział Gihed przyglądając się obiektowi. – Dziwne… Najwyraźniej to coś spowodowało wybuch i całe to zniszczenie które widzimy za oknem… Ktoś musiał to cacko naładować sporą ilością energii i zostawić wiedząc że prędzej czy później magia to rozsadzi i wyleje się na całe miasto. Ale czemu to coś pozostało w jednym kawałku? Ach, nieważne. Nic się nie dowiedzieliśmy tą drogą – sprawca mógł równie dobrze zostawić to coś w mieście w przeddzień wybuchu jak i rok temu. Taka jest podstawowa natura pozostawionej samej sobie magii – niestabilność.

*to coś? Nic mi to nie mówi!* - jej morale znajdowały się po tym wszystkim jakoś tak blisko zera.

Nie wiedziała o czym prawi Dantlan ani Gihed. Nie próbowała nawet się skupiać na ich rozmowie. Jej wzrok przykuły kolorowe flaszki wyciągane przez Giheda. Czerwona, czerwona, zielona i biała. Biała poszła w obieg niby pod pretekstem polepszenia samopoczucia. Kiedy doszła do dziewczyny, ta potrząsnęła jej zawartością, przetarła gwint butelki i zamykając oczy pociągnęła zawzięcie. W sumie poczuła się lepiej, ale jej zmartwione serce nadal dawało się we znaki.

- No dobrze, pomyślmy jeszcze raz. – podsumował gnom. – Jesteśmy tutaj we względnie bezpiecznym miejscu, otoczeni przez wielkie niewiadomo co. Jednak chcielibyśmy być tam, za murami miasta. Hmm… Wielkie niewiadomo co… wiele stworzeń… stworzeń? – zauważył nagle Gihed z błyskiem w oku. – Czy może raczej nieumarłych?

Siedziała ciągle milcząc, bo cóż mogła powiedzieć. Nie była głupia lecz nie chciała wierzyć w tę całą gadkę o chaotycznej magii i ludziach nieumarłych. Te demony za oknem były dla niej niepojętym bytem. Nawet gdyby czar zadziałał to co by mogła zrobić ?

*Wyjdę na zewnątrz i co ? Będę biegać w kółko? Może i celnie strzelam ale co może zrobić taka broń jak moja? To zwykłe strzały!* - myślała burzliwie, ciągle jednym uchem nasłuchując rozmów.

-Mogę iść na zewnątrz, ale tylko wtedy, kiedy wyjdzie jeszcze jedna osoba, potrafiąca władać mieczem-rzekł Dantlan, patrząc na wszystkich chłodnymi, pustymi oczami, w których widać było trawiącą go gorączkę.

*Potrzebuje miecza. Pff!* - wstała w końcu spod ściany. Musiała rozprostować odrętwiałe od siedzenia nogi.

- W takim razie ruszajmy. - powiedział z determinacją Spoon - Walka to mi nie pierwszyzna, a siedzenie tutaj raczej mało mi odpowiada. - zrobił krótką pauzę po czym kontynuował - Czas nie działa na naszą korzyść, mamy zapasy tylko na siedem dni, a co potem?

Zaczęła już kompletnie nie reagować na rozmowy. Przechadzała się w tę i z powrotem co jakiś czas spoglądając w okno, aż usłyszała tego pijaczynę wołającego z dołu.

-Hej! Ten długouchy na dole leży trupem! Przychodźcie!

*Trupem? Ciekawe.* - uśmiechnęła się sama do siebie i kierując kroki ku schodom rzekła:

- Zejdę na dół! – nie wiedziała po co to mówi, bo najwyraźniej reszty to nie zainteresowało.
 
Lavina jest offline  
Stary 27-01-2009, 23:46   #23
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
W pewnym momencie wszyscy zaczęli przemieszczać się na parter wieży – najpierw Feliks, który chciał ocucić leżącego nieprzytomnie elfa, następnie Wilk, chcący sprawdzić czemu ten pierwszy się wydziera.

Keith

Po drodze Keith rozglądał się dość aktywnie po prawie wszystkich pomieszczeniach wieży w poszukiwaniu solidnego kija. Znalazł takowy – nawet kilka. Problem jednak polegał na tym, że każdy z nich był rozmiarowo dostosowany do gnoma, przez co żaden nie miał więcej niż trzy stopy długości – czyli o połowę za mało dla Keitha. Jednak dwa takie kije nawet dobrze się trzymało w obu rękach, toteż Wilk postanowił je zatrzymać.
Kiedy był już na dole, przeszukał nieprzytomnego elfa. Ten nie miał przy sobie nic szczególnego – harmonijkę i parę sztuk srebra. Zawiedziony Keith wyciągnął z pochwy krótki miecz, który z pewnością należał do elfa. Broń była o wiele za mała na tej długości pochwę. Właściwie ostrze było tak krótkie, że nie wiadomo było czy to jeszcze miecz, czy już sztylet.


Jeśli zaś chodziło o magiczne właściwości oręża, to miecz nie posiadał żadnych.

Wszyscy

Po Wilku zeszli już wszyscy – z Gihedem, Telakiem i Adarinem włącznie, by usłyszeć niemrawe wytłumaczenie Feliksa, że nieprzytomny elf nie chce się obudzić mimo wylanej nań wódki z manierki.
- Ty masz tam jeszcze wódkę? – spytał zaskoczony kowal. – Ale… nie, czekaj. Nie chcę wiedzieć.

- Hmm… - powiedział Gihed podchodząc do elfa i otwierając mu jedną z powiek. Pstryknął palcami przed otwartym okiem wywołując słaby błysk światła. – Reakcje wydają się być w porządku, a to że za sprawą alkoholu nie chce się obudzić świadczy jedynie o tym, że nie reaguje na dotyk i temperaturę, a to z kolei świadczy o fazie głębokiego snu.
Czarodziej westchnął i spojrzał na własną rękę, w której nadal trzymał zwój z zaklęciem.

- Trzymaj – rzekł dając zapieczętowany pergamin Dantlanowi. – Może się przyda, a może nie. Z kurzenia na regale u mnie nie ma żadnego pożytku.
Rozglądnął się po pomieszczeniu patrząc na każdego z osobna. Wszyscy czuli że nadchodzi moment niejakiego rozstania – za chwilę ta dziwna sześcioosobowa grupa wyjdzie z wieży w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania ich nurtujące.

- Słuchajcie – znów zaczął gnom. – Wiem, że ta dzika magia was niejako przeraża, że jest to coś nowego i potencjalnie bardzo niebezpiecznego. Jednak nie jest ona silniejsza od normalnej magii zawartej w powietrzu – jest cały czas, a mimo to są ludzie którzy nie mają pojęcia o jej istnieniu, bo wpływa na nich w tak znikomy sposób. Tak samo jest z dziką magią – jedyna różnica polega na tym, że tutaj jest jej nieco więcej, no i jest dzika.

- Idźcie zatem i przyprowadźcie najlepiej dwa stworzenia z tych, które widzieliśmy przez okno. Jedno humanoidalne, chodzące na dwóch nogach, oraz jedno przypominające masę mięsa czołgające się na dwóch odnóżach.
Wszyscy podali gnomowi w milczeniu dłoń na pożegnanie – nikomu nie było do śmiechu, jednak trochę to komicznie wyglądało, bo większość z odchodzących miało między pięć a sześć stóp wzrostu, podczas gdy Gihed – nieco ponad dwie.
Następnie wszyscy stanęli przy wciąż zapieczętowanych drzwiach i gnom powiedział.

- Kiedy będziecie wracać, po prostu zapukajcie. Wątpię by te stwory coś takiego umiały.
Po tych słowach blokada została zniesiona i wielkie, drewniane drzwi stanęły otworem. Wyszliście słysząc za sobą zamykane wrota…


Na zewnątrz było całkiem normalnie, jeśli nie liczyć dziwnej, fioletowej mgły oraz sporego strachu przed każdym urojonym ruchem z boku.

Zatrzymaliście się kilka jardów za drzwiami od wieży. Że też nie zapytaliście się Giheda o to zaklęcie niwelujące działanie mgły! Jednak, biorąc pod uwagę dziką magię, może i lepiej że go nie znaliście.
Pierwszy odezwał się Dantlan mówiąc, że chce wypróbować kilka prostych zaklęć.

Stworzył kolejno kilka iskier, które wystrzeliły z palców jego prawej ręki. Nieważne pod jakim kątem by na nie patrzeć to wydawały się jak najbardziej normalne.

Dla pewności Lis powtórzył zaklęcie – efekt był taki sam. Odetchnęliście wtedy nieco z ulgą – być może ta dzika magia rzeczywiście nie była taka złośliwa? Dantlan wyczarował jeszcze kilka rzeczy, między innymi kilka kryształków lodu, płomyk ognia, oraz mały ładunek elektryczny na czubku palca.

Za każdym razem czary działały jak należy, a czarodziejowi ubyło bardzo niewiele energii – jakby ktoś ze skórzanego bukłaka na wodę zaczerpnął mały łyk. Zauważyliście także, że wasze magiczne przedmioty pozostają takie, jakimi być powinny.

Poczuliście się wszyscy wyraźnie lepiej widząc, że magia tak naprawdę działa dobrze – przynajmniej narazie.

Poszliście dalej ścieżką ku dawnemu rynkowi miasta. Mimo iż mgła ograniczała pole widzenia do promienia zaledwie kilku metrów w okół was, dostrzegaliście niewyraźne zarysy ruin naokoło.

Nawet Keith, który prowadził grupę, potknął się o złamaną, sporych rozmiarów belkę leżącą beztrosko na drodze. Na pierwszy rzut oka widać było, iż była to belka nośna jakiegoś budynku. To jednak nie było nic dziwnego – widzieliście z góry obecny stan miasta. Jednak gdzie podziały się wszystkie potwory?
Doszliście już na dawny rynek miasta, gdzie znajdowała się zniszczona fontanna z przewróconym pomnikiem. Było cicho… zdecydowanie za cicho.

W pewnym momencie Majolin wyciągnęła strzałę z kołczanu i naciągnęła ją lekko na cięciwę łuku – reszta poszła w jej ślady wyciągając swoją broń. Nawet Dantlan zastanawiał się nad odpowiednim zaklęciem, którym mógłby powitać ewentualnych napastników.

- Żyyywi…

Wzdrygnęliście się – głos brzmiał tak obco, tak odlegle… tak…

… umarle.

Jednakże przede wszystkim nie dochodził z żadnego kierunku – rozlegał się w waszych głowach. Rozglądając się w okół dostrzegliście potencjalnego rozmówcę.


Istota przyglądała się wam z zaciekawieniem. Chociaż „przyglądała” mogło być złym określeniem, bowiem stworzenie nie miało oczu. Jego ciało falowało w powietrzu fragmentami, jakby był stworzony z kilku niezależnych balonów niezręcznie sklejonych w całość, które próbowały się rozdzielić.
- Pamiętam… - rozległo się w waszych głowach. – Kiedyś… też… byłem… żywy…
Bardzo dziwną rzeczą był fakt, iż nigdzie dookoła nie dostrzegaliście innych istot – żywych, umarłych, czy choćby cielesnych.

Z każdą upływającą sekundą wasze przeczucia i przypuszczenia były coraz gorsze.
 
Gettor jest offline  
Stary 28-01-2009, 12:21   #24
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Wróbel trzymał w prawej dłoni krótszy miecz, zakrzywiony i wyszczerbiony. Nie dbał o ten miecz, zresztą sam go nazywał „Ćwiartką” obok gnomiego pistoletu „Setka”. Szermierz podrapał się po głowie nie wiedząc co począć. W pierwszej chwili chciał stoczyć się do rowu, ale widząc mgłę która się tam osadzała, zaprzestał tego zamiaru. Westchnął cicho i splunął za lewe ramię, potem dla pewności i za prawe. Ucałował kostki pięści, wykonał dziwny znak palcami i na koniec zamknął oczy. Kiedy je otworzył dalej widział stworzenie.

-Eeee... przeceniają tych bogów.

Faktycznie, Feliks dokonał właśnie krótkiego przeglądu po najpowszechniejszych religijnych zabobonach regionu. Jakby się skradając tyłem, wycofał się na tyły ekipy. Jego kroki pobrzmiewały lekko. Wnet schował miecz i dobył pistoletu. Z głupawą miną wycelował pistolet w stworzenie i nacisnął spust dwa razy, raz aby ominąć pustą komorę, drugi raz aby wystrzelić.
Lekki klikniecie i nic poza tym., broń znowu się zacięła. Zrezygnowany Feliks tylko wrócił wystrzał na pusta komorę i schował broń.

-Cholera prze cholery zawsze cholera przez cholery.

Zaklinał po swojemu, pomachał drużynie i sobie zwyczajnie poszedł. Właściwie to nawet nie poszedł, wycofał się do alejki aby zniknąć innym z pola widzenia. Tedy nastąpiło odłączenie napięcia. Zatkał nos i jakby tracąc zasilanie jak szmaciana lalka gruchnął do rynsztoku. Całe szczęście, że większość nieczystości zdarzyła spłynąć dalej biorąc pod uwagę nie zasilanie go nowymi odpadkami. Czym było dla Feliksa wytarzanie się w resztkach moczu? Pijak-komandos przeturlał się w głębokościach rynsztoka ponownie do swojej drużyny poprzez boczne odciekli rynku.

-Teraz pijamy, co?

Uśmiechnął się zadowolony i upił łyk ze swej manierki aczkolwiek nie był on spory. Wnet znieruchomiał. Coś zaskrzypiało, obruszyło się i dało we znaki swe życie. Szermierz oblał się zimnym potem i jak strzała wyskoczył z rynsztoku przebiegając za... za plecami dziwnej istoty omijając ją szerokim łukiem. Z hukiem i dziwną miną przewrócił się. Trzeba przyznać, obejmować glebę to Feliks umiał. Wykaraskał się z wypadku i biegiem wtócił na swe miejsce pośród śmiałków.

-Ki czort tam siedzi...

Nawet nie był pewien czy coś faktycznie słyszał czy to tylko panika. Niemniej teraz cuchnęło od niego jeszcze bardziej. Męki pot, strach przed myciem i mocz – oto bukiet perfum Wróbla. Napiął się dumny i zagroził pięścią w kierunku wszystkiego. Poprawił ubranie w imię wydumanej elegancji, naciągnął rękawice na dłonie poczym popukał cichaczem Keitha w ramię.

-Pssssyt. Może poszukamy tych innych potworów eeee... w budynkach? Tutaj gdzieś chyba był browar. Ten tutaj ten taki ten tu się mi nie podoba.

Lecz jakby przewidując przyszłe komplikacje położył dłoń na rękojeści „Ćwiartki”. Z mokrego po wizycie w rynsztoku rękaw kapała powoli ciecz, miarowo tworząc symfonię i przypominając niczym dzwoneczek o smrodzie. Nawet przez moment Feliks stwierdził, że w takim stanie będzie mniej apetyczny. Coś w tym było, na pauzę osobliwego występu wyszczerzył niekompletne uzębienie.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 29-01-2009, 07:48   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Poszukiwania jakiegoś poręcznego przedmiotu nadającego się do ogłuszania zakończyły się częściowym powodzeniem. Dwa kawałki drewna, jakie sobie w końcu wybrał były aż za bardzo poręczne... Wielkością co prawda były bardziej przystosowane do potrzeb gnoma, ale w ostateczności...


Elf, wbrew słowom Feliksa, nie był martwy. Najwyraźniej pijaczek sądził, że kto nie chce pić, ten nie żyje... W takim razie Keith był chodzącym trupem przez większość swego życia...

Keith nie krępował się faktem, że tajemniczy ktoś jeszcze żyje i bez skrupułów pozwolił sobie na obszukanie go. Kilka monet i harmonijkę odłożył na bok, natomiast pożyczył sobie mieczyk. Ta broń bez wątpienia była niemagiczna. Co prawda dziwnym się wydawało, że nie do końca pasowała do pochwy, ale zastanawiać się nad tym miał zamiar po powrocie.
Sprawdził tylko, tak na wszelki wypadek, czy pochwa nie kryje żadnych tajemnic.
Nie kryła. Wyglądało po prostu tak, jakby ktoś wziął miecz i pochwę, skrócił miecz... i tyle. Po co? Może elf odpowie, jak tylko odzyska świadomość.
Tuż przed wyjściem, również na wszelki wypadek, związał elfa. Wolał, by podczas ich nieobecności nie doszło do jakichś dziwnych wypadków...


Mgła najwyraźniej nie przeszkadzała w rzucaniu zaklęć. Przynajmniej tych prostych. Oręż również zachowywał się całkiem normalnie. A to znaczyło, że w razie kłopotów magowie będą mogli skorzystać ze swych umiejętności...

Zaklął bezgłośnie, gdy potknął się o belkę. Zwykle nie miał takich kłopotów z chodzeniem. Może powinien bardziej patrzeć pod nogi. Chociaż, prawdę mówiąc, w takim mieście jak to warto by było mieć parę dodatkowych oczu. W dodatku takich, które potrafiłyby widzieć przez tę mgłę...

O tym, że by się przydały przekonali się dość szybko. Stwora, który się do nich odezwał, ujrzeli dopiero wówczas, gdy się do nich odezwał. W jego głosie, dźwięczącym nie w uszach, a bezpośrednio w umyśle Keitha, brzmiał żal, zdziwienie. I coś jeszcze. Coś, czego nie potrafił precyzyjnie określić. W każdym razie nie było w nim wrogości.

- Pamiętam… - rozległo się w głowie Keitha. – Kiedyś… też… byłem… żywy.

- Kim byłeś? - spytał Keith, chcąc wykorzystać fakt, że ów stwór był w nastroju do prowadzenia rozmowy.

- Byłem... byłem... żywy...

*Niewiele z tego wyjdzie* - pomyślał Keith - *jeśli on będzie na okrągło powtarzać tylko to...*

Jednak po chwili stwór kontynuował.

- Chyba byłem... mieszkańcem miasta - mówił powoli. - Ale... pamiętam moje życie... jak przez mgłę... - mówił odrobinę szybciej, jakby powoli przypominał sobie zapomnianą umiejętność.

- Może pójdziesz z nami? - spytał Keith. - Znamy kogoś, kto, być może, będzie w stanie ci pomóc.

- Pomóc? W jaki sposób chcecie mi pomóc? Co wy, żywi, możecie wiedzieć o moich problemach...

Przez cały czas były mieszkaniec miasta nie wykonał nawet najmniejszego ruchu.

- Chcesz tak wiecznie tkwić w takim - Keith szerokim gestem objął połowę okolicy - miejscu? Odpowiada ci taki stan?

- Absolutnie. - Tym razem odpowiedź była natychmiastowa. - Wolałbym wrócić do poprzedniego życia. Chociaż go nie pamiętam to jestem pewien, że było szczęśliwsze.

- Może podzielisz się z nami swoimi problemami - zaproponował Keith, jednak odpowiedź nie padła. Najwyraźniej Keith nie należał do osób, której owa istota chciałaby się zwierzać.

- Jak już mówiłem - Keith, mimo wszystko, próbował przekonać stwora, by poszedł z nimi dobrowolnie - znamy kogoś bardzo mądrego. Może on by udzielił jakiejś dobrej rady? Może jednak pójdziesz z nami?

Zdawać by się mogło, że istota owa się zastanawia. Albo zrezygnowała z rozmowy. Jednak odpowiedź w końcu padła.

- Nie zaszkodzi spróbować. - Z tonu nieumarłego przebijała jednak niepewność, a z postaci emanowała czujność. Jakby istota owa niezbyt ufała swoim rozmówcom.

- W taki razie chodźmy do wieży maga - zaproponował Keith, trzymając ręce z dala od broni i nie podchodząc zbyt blisko stwora.

- Wieży...? - stwór jakby usiłował sobie coś przypomnieć. W końcu powiedział: - Dobrze. Ale ty i cała reszta idźcie przodem.

- Nie mam nic przeciwko temu - skłamał Keith. - Chodźmy zatem - powiedział, kierując te słowa tak do stwora, jak i do reszty drużyny.

Gestem zaprosił swoich towarzyszy, by ruszyli przodem. On, jako pomysłodawca, powinien iść na końcu.

Jego zaufanie do stwora było nader ograniczone. Chociaż nieumarły zachowywał się spokojnie, to nigdy nie było wiadomo, czy czasem nie wpadnie on na jakiś nieciekawy pomysł. Dlatego też Keith miał zamiar co chwila spoglądać za siebie. Wolał, by owo "coś" nie wylądowało niespodziewanie na jego plecach.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-01-2009, 21:05   #26
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Keith zszedł na dół, a za nim podążyła reszta. Dantlan jednak został jeszcze chwilę. Patrzył na księgi. Nieprzeciętne piękno zamknięte w stronicach. Bezcenna wiedza każdej strony traktującej o magii pozostawiona na półkach.

Przejechał palcem po grzbiecie jednej z nich, gładząc litery. Nagle odwrócił się i spojrzał w okno, po czym wzrok przeniósł ponownie na księgi. Nagle wzruszył ramionami i podszedł do klapy w podłodze, gdzie spojrzał w dół.
-Oiprok jsinapd!-wymruczał, po czym skoczył. Zaczął spadać tak jak piórko upuszczone z wysokości, przy bezwietrznej pogodzie. Chwilę później był już u szczytu schodów, po których zaczął schodzić.

Doprawdy schodzenie jest dużo prostsze niż wchodzenie. Mógł sobie pozwolić na szybsze zejście niż wejście.
Zszedł na dół i zobaczył Giheda sprawdzającego, czy nieprzytomny ma zachowane prawidłowe funkcje życiowe. Gihed stwierdził, że tak.

Na to wszystko Dantlan wzruszył jedynie ramionami. Dla niego przeszukiwanie nieprzytomnego i zabieranie mu miecza, co też zrobił Keith, było całkowicie obojętne.
Ponadto Elf został związany, zaś Lis zmarszczył brwi w wyrazie irytacji.
-Jeżeli jest Magiem, zrzuci te więzy bez najmniejszego problemu. Związanie dłoni to nie wszystko. Część zaklęć wymaga jedynie inkantacji-zasugerował reszcie, ale on nie miał żadnego zbędnego kawałka materii, więc nic w tym kierunku nie uczynił.

-Trzymaj. Może się przyda, a może nie. Z kurzenia na regale u mnie nie ma żadnego pożytku-rzekł Gihed, podając zwój młodemu Magowi.
-Nie sądzę, żeby był potrzebny, ale dziękuję-wzruszył ramionami, chowając zwój do rękawa.

-Słuchajcie. Wiem, że ta dzika magia was niejako przeraża, że jest to coś nowego i potencjalnie bardzo niebezpiecznego-na te słowa Dantlan prychnął. Dla niego magia była magią, a magia to jego życie. Trzeba było dodać, że nie zamierzał bać się życia. Każda magia jest niebezpieczna, niezależnie czy jest dzika czy przyjazna, zaś brak kontroli nad każdą z nich powoduje nieprzyjemne konsekwencje.
-Jednak nie jest ona silniejsza od normalnej magii zawartej w powietrzu – jest cały czas, a mimo to są ludzie którzy nie mają pojęcia o jej istnieniu, bo wpływa na nich w tak znikomy sposób. Tak samo jest z dziką magią – jedyna różnica polega na tym, że tutaj jest jej nieco więcej, no i jest dzika-ze słów Giheda wywnioskował, że nie powinno im się nic stać podczas przebywania na zewnątrz, co było niejako pocieszające.

-Idźcie zatem i przyprowadźcie najlepiej dwa stworzenia z tych, które widzieliśmy przez okno. Jedno humanoidalne, chodzące na dwóch nogach, oraz jedno przypominające masę mięsa czołgające się na dwóch odnóżach-powiedział Gnom, zaś twarz Lisa wykrzywiła złość. Jeszcze nie wiedział nawet czy jego magia zadziała poprawnie, zaś Mag Umysłu mówi o przyprowadzeniu dwóch stworów.

-W ten sposób nigdy nie wyjdziemy-mruknął, patrząc w stronę drzwi. On nie pożegnał się z Gihedem inaczej niż skinięciem głową, bo był zdania, że jeszcze tu wrócą i to niedługo.
-Kiedy będziecie wracać, po prostu zapukajcie. Wątpię by te stwory coś takiego umiały-rzekł Gihed, otwierając im drzwi.

Dantlan szybko wyszedł na zewnątrz, po czym przystanął i odetchnął głęboko. Za nim rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, natomiast Mag postanowił wykonań kilka sztuczek.
-Inder senpoh ke rwente awaan!-wymruczał, zaś z jego palców wystrzeliły iskry. Zmarszczył brwi, po czym postanowił użyć tego samego zaklęcia. Efekt był taki sam.
Był ciekawy czy tak samo zareagują wszystkie żywioły.
-Khaan salir wegh!-na jego komendę, na dłoni pojawiło się kilka kryształków lodu. Taki właśnie miał być efekt zaklęcia. Dokładnie taki sam.
-Omerin lsindi verzhz!-czubek palca zaczął płonąć.
-Quhvan cersena!-ogień błyskawicznie zmienił się w elektryczność. Dantlan dmuchnął na palec, mrucząc coś pod nosem, zaś elektryczność zniknęła.

Coś było nie we porządku, ale nie wiedział co. Spodziewał się zmiany jego czarów, choćby najdrobniejszych i na tej podstawie być może byłby w stanie odkryć prawidłowość zmian. Tych jednak nie było, zaś młody Mag nie wiedział czy cieszyć się z tego powodu czy martwić.

Ruszyli w kierunku rynku miasta, a przynajmniej tego, co kiedyś nim było. Widoczność była naprawdę niewielka, lecz ruiny były widoczne.
Nagle Keith potknął się o belkę nośną budynku, lecz Lis nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, jedynie przestępując drewno. Bardziej zastanawiał go fakt, iż istot nigdzie nie było.

Właśnie w tym momencie Mag włożył dłoń do trzech sakiewek, wybierając coś ze środka. Konsystencja przypominała nieco, ciasto, z którego Dantlan ulepił kulkę.
To w razie zagrożenia powinno dać im trochę czasu.

Tymczasem doszli na rynek miasta. Była tam zniszczona fontanna z przewróconym pomnikiem. Nagle Majolin nałożyła strzałę na cięciwę, zaś Lis zmrużył oczy, rozglądając się lekko, po czym naciągnął kaptur głęboko na głowę.

-Żyyywi… Pamiętam… Kiedyś… też… byłem… żywy…-powiedziała istota, zaś kiedy tylko Dantlan ustalił położenie tego stworzenia, zauważył, że połączone ze sobą balony, gdyż tak właśnie to wyglądało, było zaciekawione.

Tymczasm Keith rozpoczął rozmowę. W pierwszych chwilach nie dowiedzieli się niczego ponadto, że był to mieszkaniec miasta, uważający się za kogoś, kto nie żyje, na co wskazywał czas przeszły w jego wypowiedzi połączony z czasownikiem "żyć" odnoszącym się do jego osoby.
Moment później istota przyznała się, że nie chce pozostać w tym stanie, lecz nie chciał powiedzieć o swoich kłopotach. Jednakże kiedy tylko Keith wspomniał o Wieży, istota jakby starała się coś przypomnieć. W końcu jednak zgodziła się, żądając jednak, by pozostali poszli przodem.

-Wybacz, że zadam, jakby nie patrzeć, dosyć prywatne pytanie. Kim jesteś obecnie w twoim mniemaniu?-rzekł grzecznie. Zamierzał utrzymać ten ton z kilku powodów. Nie znał możliwości tej istoty i nie wiedział czy mówiła prawdę. Nie był pewien czy jego zaklęcia zadziałają i co może zrobić w przypadku ewentualnego zagrożenia. Chciał również uzyskać odpowiedź na pytania, nie zamykając sobie drogi do zadania kolejnych. Nie wiedział gdzie są inne stworzenia.
Nagle doznał uczucia jakby tamten zaczął się mu przyglądać, ale nie miał oczu, więc ciężko było cokolwiek powiedzieć w tej materii.

-Jestem... cieniem... samego siebie-odezwał się, zaś Dantlan zmarszczył brwi, powstrzymując się od przewrócenia oczami i szybko odzyskał spokój.

-Czy mógłbyś nieco przybliżyć to? Poniekąd ja mogę to samo powiedzieć o samym sobie-odparował, chcąc pozyskać odpowiedź na własne pytanie.

-To, co mogłem uczynić w dawnym życiu... to, do czego byłem zdolny... co było w moim zasięgu... teraz został mi zaledwie cień tych możliwości. Teraz mogę jedynie... patrzeć i obserwować-jakby na potwierdzenie, chciał dotknąć pomnika, lecz jego ręka przeszła przez niego. Równie dobrze mógł udawać to, że nie może dotykać. Albo jest przebiegły, albo mówi prawdę.

-Kim byłeś? Może sprecyzuję pytanie. Jaka była twoja profesja?-zapytał, po chwili dodając drugie pytanie, gdyż pamiętał wyczerpującą odpowiedź na takie samo pytanie zadane przez Keitha.

-Pamiętam... drewno... dużo drewna. I mozolną pracę dziwnym przedmiotem... w przód... i w tył... bez końca...-mówił, patrząc w jeden, bliżej nieokreślony punkt.

-Czyli zapewne byłeś drwalem lub pracowałeś w tartaku. Ciężka praca, drewno, zapewne piła-powiedział, zastanawiając się nad tym, czy to są prawdziwe zaburzenia pamięci i zaburzenia określania czasu z przeszłości.

-Wybacz, że powrócę do bolesnego tematu, ale skąd przekonanie, że wyjęto cię z kołyski wiecznego spoczynku?-starał się omijać słowo "śmierć" z prostego względu. Nie wiadomo jak zareaguje na nie i czy nie zamknie drogi do kolejnych pytań.

-Skąd... przekonanie, że kiedykolwiek... zaznałem... spoczynku?-zapytał, a Dantlan powstrzymał grymas irytacji.

-Będę dość dosłowny, lecz nie bierz tego do siebie. Żeby byś nieumarłym, trzeba umrzeć, po czym powstać do ponownego życia. W innym przypadku jest to zwykła modyfikacja. Niektóre ze zmian są odwracalne, a przynajmniej tak mi się wydaje-powiedział z zamyśleniem, chowając dłonie w rękawach. Pierwsze słowa stwora wskazywały na jego pomyłkę, a słuszność zdania Giheda, więc wolał mieć pieczęć w palcach, by móc ją w każdej chwili złamać. Lis nie dostał jednak odpowiedzi na te słowa.

-Pamiętasz może co czułeś w chwili przejścia niebieskiego światła?-zapytał, obserwując stwora, ale ten dalej tkwił nieruchomo.

-Światło... pamiętam. Czułem się jakby... jakby... jakbym opuszczał swoje ciało, po prostu... wyszedł z niego. Nawet... nie bolało... po prostu... było... dziwne...-te słowa zdecydowanie podkopały teorię, jakoby tamten był nieumarły, więc Mag wyjął dłonie z rękawów, wspierając się za to na kosturze.

-A pamiętasz może w którym miejscu przebywałeś w tamtym czasie?

-Widziałem... swoje ciało... stałem nad nim... i patrzyłem... lecz nie pamiętam... jego wyglądu... od tamtego czasu jestem... tym-odparł, lecz Dantlan powstrzymywał złość. To nie była odpowiedź na jego pytanie. Przełknął jednak gniew, skupiając się na tym, co go interesuje.

-I na tej podstawie twierdzisz, że umarłeś, zgadza się?

-Nic... takiego... nie twierdzę... w gruncie... jest mi to... obojętne-Lis zauważył oczywistą niekonsekwencję w jego słowach, przez co wydał mu się jeszcze bardziej podejrzany.

-Możesz mi powiedzieć czy wszyscy są tacy jak ty i gdzie oni są?-skierował temat na najbardziej naglący.

-Część jest... taka jak ja... a pozostali... mają ciała... Jednak... patrząc na nich... cieszę się, że jestem... jaki jestem... Część z nas... umie... dotykać... i nie tylko... oni dla zabawy... zabijają... uważajcie na nich... Wyglądają jak ja... jednak potrafią to... czego ja nie umiem-wyznał, przez co Mag zamyślił się.

-Czy ci, którzy mają ciała, prowadzą ze sobą walki?-zapytał, nie przerywając stanu zamyślenia.

-Otępieni... oszaleli z bólu i cierpienia... atakują wszystko... co widzą... nawet drewno i metal...-rozmówca istoty uznał to za twierdzenie.

-Jednak teraz... poszli... na wzgórze... wyczuli tam... magię... i ruchy...-dodał "duch". Wieża. Czyli stwory wyruszyły do Wieży, bo wyczuły jego kilka prostych zaklęć.

-Dawno wyruszyli i czy szybko potrafią się przemieszczać?-zapytał, ściągając brwi.

-Szybko?... Nie wiem... czym dla was... jest szybko... Ale wiem, że... ruszyli zanim... zaczęliśmy... rozmawiać-odparł, a Dantlan oszacował, że mogło to być pięć do dziesięciu minut temu, czyli zapewne już tam dotarły. Jednakże poraz kolejny nie usłyszał odpowiedzi na to pytanie. Gdyby ktokolwiek mógł zobaczyć jego oczy, wpatrujące się, z pochyloną głową, we własne stopy, dostrzegłby niebezpieczny błysk. Tym razem otrzyma odpowiedź.

-Do czego mógłbyś porównać prędkość poruszania się przez nich?-podniósł głowę, mierząc "ducha" pustym wzrokiem.

-Nie... wiem... Interesują cię bardzo... dziwne rzeczy... człowieku-tym razem pozwolił irytacji wykwitnąć na jego twarzy w postaci grymasu.

-Wiem, ale muszę to wiedzieć. Wyprzedzą biegnącego człowieka? I czy potrafią pukać?-zapytał z myślą o Gihedzie.

-Pukać?-zaśmiał się, prawie charcząc.

-Nie, pukać... raczej nie potrafią... Ale biegnącego... człowieka... nie wyprzedzą...-zakładając, że mówił prawdę, nie było tak źle, jak można było się spodziewać, lecz wcale nie zdziwiłby się, widząc stworzenie biegnące z prędkością galopu dorodnego ogiera.

-Wiesz może jaka jest wasza zależność od tej fioletowej mgły oraz dzikiej magii?-zapytał, przechodząc do kolejnej naglącej rzeczy.

-Magii?... Nie wyczuwam... tutaj... magii... A mgła... po prostu... jest... Równie dobrze... mogłoby jej... nie być-to wprawiło Dantlana w szczere zdziwienie. To, że istoty są niezależne od mgły, wcale go nie zaskoczyło, gdyż było to równie prawdopodobne jak to, że byli od niej zależni. Stwierdzenie, że nie wyczuwa tu magii mogło mieć wiele znaczeń. Jeżeli rzeczywiście jej nie czuł, wcale nie oznaczało to, że jej nie było czy też tego, że stwór o tym nie wiedział. W ten sposób mógł nie skłamać. Może jednak nie wiedzieć o jej istnieniu, jednakże to właśnie kolejna możliwość tłumaczyła to, że jego zaklęcia działały poprawnie. Dzikiej magii mogło tu poprostu nie być.
W takim razie co mogło się z nią stać? Odpowiedź mogła być zarówno taka, że zniknęła, wniknęła w ziemię, budynki, a także taka, iż pognała dalej, niszcząc kolejne miasta, wypaczając wszelkie życie i to, co jest pomiędzy nimi.
W tym momencie odczuł poważne zaniepokojenie. Nie potrafił stworzyć jedzenia za pomocą magii, a przy racjonowaniu żywności, mogło jej wystarczyć na miesiąc. Najwyżej na miesiąc. Nie dał jednak niczego po sobie poznać.

-Wybacz, że będę tak protekcjonalny, lecz muszę wiedzieć czy jesteście nieumarłymi?-zapytał, jakby nigdy nic.

-Nie wiem... nie wiem... jak to jest... być... nieumarłym. Być może jestem... jednym z nich... jednak... nie sądzę by... była to... prawda-odpowiedź była taka, jakiej się spodziewał, lecz równie dobrze mogło to być kłamstwo.

-Czy możesz wyczuwać tych, którzy są materialni?-zapytał, z zainteresowaniem, gdyż w jego głowie układał się plan odwrócenia uwagi stworów od Wieży.

-A czy ty... możesz? Chyba nie... człowieku... Ja także... nie mogę-odparł, natomiast Dantlan, gdyby mógł, zaczerwieniłby się ze złości. On nie mógłby również wyczuć tego, że Gihed za pomocą magii pierdnął przed drzwiami, a jednak oni wyczuli odrobinkę magii.

-Nie wiem. Lecz jest ich co najmniej dwa tuziny-Nie mógł powiedzieć, że ufał istocie, ale to, co mówiła, mogło być prawdą. Muszą iść i sprawdzić czy kręcą się tam te stworzenia, a jeżeli tak, to trzeba odciągnąć je od Wieży, ominąć i wejść do środka. Miał nadzieję, że Mag Umysłu nie pomyli walenia i tłuczenia w Wieżę z ich pukaniem.

Nagle coś mu przyszło do głowy.
-Skąd dobiegało niebieskie światło?-zapytał, przypominając sobie to, co mówili ocaleli na temat ogniska rozchodzenia się światła.

-Nie... wiem. Byłem... zajęty uciekaniem... przed nim-odpowiedział stwór, znowu nie pomagając mu. Postanowił i to wyciągnąć z niego.

-Domyślam się, że uciekałeś w zgodnie z kierunkiem rozprzestrzeniania się światła, więc przed którym kierunkiem uciekałeś?

-Nie... pamiętam. Mówiłem już... że... tamtego życia... nie... pamiętam-nie pomógł mu za bardzo.

-Światło zaczęło rozprzestrzeniać się od ratusza, domów na północ od fontanny lub... fontanny-wskazał dłonią na resztki tego, co niedawno było akcentem dekoracyjnym miasta.

-Skoro już tu jesteśmy, możemy przyjrzeć się fontannie oraz domom na północ od niej. Myślę, że nie sądzę iść aż do ratusza-wzruszył ramionami, po czym zaczął przyglądać się fontannie i okolicy, po czym będzie chciał przyjrzeć się domom na północ od fontanny.
Belka w pierścieniu Giheda, może wskazywać na ratusz lub domy na północ od fontanny.
Będzie musiał również spojrzeć na podłoże, jakie jest w domach. Przedmiot leżał na ziemi, zwykłej ziemi, więc wszędzie tam, gdzie jest podłoga, nie może być tego przedmiotu.

W przypadku ataku lub zauważenia czegoś, co będzie dla niego zagrożeniem, użyje swojej magii bez magii w postaci owej czerwonej kulki konsystencji ciasta. W reakcji z wodą, wywołuje oślepiający błysk światła, trwający około pięciu sekund, czyli czas wystarczający do zniknięcia z oczu zagrożenia.
Wystarczy trochę śliny, gdyż aktualnie nie chciał używać magii. Dopiero wtedy, kiedy przeszuka domy lub ich najbliższe okolice i użyje jej tylko po to, by ściągnąć tutaj wszystkie wrogie stworzenia, a wtedy drużyna będzie mogła bokiem, omijając potwory, dostać się do Wieży.

Miał nadzieję, że wszystko się uda...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 30-01-2009 o 21:17.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 31-01-2009, 16:16   #27
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Żaden z towarzyszy nie pokusił się by odpowiedzieć na pytanie najemnika, więc ten, nieco zrezygnowany udał się za pozostałymi na niższy poziom. Lenard nie przejął się zbytnio nieprzytomnym elfem, tak naprawdę było mu obojętne czy nieznajomy nie żyje, czy też jest pogrążony w jakimś letargu. Keithowi stan elfa najwyraźniej nie przeszkadzał, gdyż bezpardonowo przeszukał mu jego kieszenie, a także przywłaszczył sobie krótki miecz. Widząc to Spoon tylko lekko się uśmiechnął. Gihed upewnił się jeszcze, iż z nieznajomym wszystko w porządku po czym wręczył zapieczętowany zwój Dantlanowi.

- Słuchajcie – zaczął gnom. – Wiem, że ta dzika magia was niejako przeraża, że jest to coś nowego i potencjalnie bardzo niebezpiecznego. Jednak nie jest ona silniejsza od normalnej magii zawartej w powietrzu – jest cały czas, a mimo to są ludzie którzy nie mają pojęcia o jej istnieniu, bo wpływa na nich w tak znikomy sposób. Tak samo jest z dziką magią – jedyna różnica polega na tym, że tutaj jest jej nieco więcej, no i jest dzika.

- Idźcie zatem i przyprowadźcie najlepiej dwa stworzenia z tych, które widzieliśmy przez okno. Jedno humanoidalne, chodzące na dwóch nogach, oraz jedno przypominające masę mięsa czołgające się na dwóch odnóżach.

*A może specjalność sarrinskiej tawerny do tego? Będzie dobrze jeżeli przyprowadzimy chociaż jednego z tych stworów.*

Lenard burknął coś pod nosem na pożegnanie po czym podszedł do wrót wieży. Po chwili magiczna bariera, która chroniła ich przed zewnętrznym światem zniknęła i całą grupą opuścili jedyne bezpieczne miejsce w Sarrin.

Rzeczywistość za murami wieży zaskoczyła nieco Spoona, który spodziewał się walki z potworami o każdy skrawek ziemi. Tymczasem miasto wyglądało dość spokojnie, o niedawnym zajściu świadczyły tylko ruiny niektórych budynków i fioletowa mgła utrudniająca nieco widoczność. Nidzie jednak nie było widać żywej duszy. Lenard zachowywał ostrożność, traktował ten cały spokój jako ciszę przed burzą.

Dantlan postanowił sprawdzić teorię o dzikiej magii, w tym celu rzucił kilka łatwych czarów, jednak ku uciesze innych, każde z nich zadziałało poprawnie, bez żadnych widocznych zaburzeń. Następnie całą grupą ruszyli w kierunku rynku miasta. Po kilku minutach byli już na miejscu.

Nagle Lenard, kierowany jakimś dziwnym przeczuciem, wyciągnął swoje dwa krótkie miecze i ustawił się w pozycji bojowej wypatrując niebezpieczeństwa. Jego pozostali towarzysze zareagowali podobnie.

-Co do cholery?

-Żyyywi…

Głos istoty nie dobiegał z żadnego z kierunków, lecz rozchodził się w głowie zgromadzonych, Spoon poczuł silny nacisk na swój umysł, przez chwilę z trudem próbował się skupić, aby zamknąć się przed nieznajomym, lecz bez rezultatów. Wtem najemnik ujrzał swego rozmówcę, dziwnie wyglądająca istota stała nie daleko nich. Lenard rozejrzał się jeszcze wokół jednak nie dostrzegł już innych podobnych stworów.

– Kiedyś… też… byłem… żywy…

Istota widocznie nie miała złych zamiarów, lecz Spoon nawet nie myślał o schowaniu broni. Konwersacji ze stworem podjął się Keith, lecz odpowiedzi udzielanie przez, jak się okazało, byłego mieszkańca wioski nie były zbyt zadowalające. Duncan jednak odniósł częściowe zwycięstwo, gdyż udało mu się przekonać istotę, aby udała się z nimi do wieży. Potwór upierał się jednak, aby towarzysze szli przed nim, co najemnikowi wydało się nieco podejrzane.

Próby wyciągnięcia czegoś ze stwora podjął się także Dantlan, rozmowa ta była już nieco bardziej okazała.

-Część jest... taka jak ja... a pozostali... mają ciała... Jednak... patrząc na nich... cieszę się, że jestem... jaki jestem... Część z nas... umie... dotykać... i nie tylko... oni dla zabawy... zabijają... uważajcie na nich... Wyglądają jak ja... jednak potrafią to... czego ja nie umiem

-Otępieni... oszaleli z bólu i cierpienia... atakują wszystko... co widzą... nawet drewno i metal...

-Jednak teraz... poszli... na wzgórze... wyczuli tam... magię... i ruchy...



*A więc już on nas wiedzą.*

-Skoro już tu jesteśmy, możemy przyjrzeć się fontannie oraz domom na północ od niej - rzekł Dantlan.

-Jeżeli te potwory idą w stronę wieży, chyba nie powinniśmy teraz bawić się w zwiedzanie miasta. Zamierzasz szukać tutaj przedmiotu, który pokazał nam Gihed? - spytał Lenard - Przed wyjściem z wieży sam mówiłeś, iż to nie najlepszy pomysł. Moim zdaniem powinniśmy bezzwłocznie powrócić do gnoma.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 02-02-2009, 19:37   #28
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację



Wszyscy

Kłuciliście się.

Tak właściwie to kłucili się Dantlan i Lenard o to gdzie iść. Lis chciał iść na północ wśród zniszczone domy, by szukać tajemniczego przedmiotu, które zostało im ukazane przez urządzenie Giheda.

Spoon zaś aktywnie argumentował za bezzwłocznym powrotem do wieży, popierany nieco przez Wilka, któremu udało się przekonać napotkanego stwora do pójścia z wami.

Reszta drużyny zaś robiła inne rzeczy – Feliks wykonywał dziwne akrobacje w sobie tylko znanym celu, co chwila lądując w rynsztoku, Majolin obserwowała bacznie okolicę, zaś Honogurai po prostu stał i przyglądał się kłucącym towarzyszom. Natomiast stworzenie, które miało z wami iść do wieży po prostu stało i ze stoickim spokojem czekało na rozwój wydarzeń.

Prawdopodobnie, gdyby dać Dantlanowi i Lenardowi jeszcze trochę czasu to doszliby do porozumienia. Prawdopodobnie poszlibyście ku wieży, bo wydawało się do rozsądniejsze.

Jednak… w pewnym momencie zapadła cisza. Jakiś drobiazg – ruch z boku, cichy szelest zwrócił uwagę nawet krzyczących Lisa i Spoona. Feliks także przestał na chwilę się „skradać” i popatrzył w bok.

- Strzeżcie się… - usłyszeliście ten sam głos, który mówił do was wcześniej, zatem to musiał być ten stojący obok was stwór.

Jednak chwilę później usłyszeliście inny głos – dominujący i dobitny, jakby samymi słowami starał się was sobie podporządkować:

- ŻYWI!

Następny był promień – gruba na łokieć wiązka błękitnej energii magicznej, nawet amator by to wyczuł.
Wydobywała się gdzieś zza budynków po waszej prawej. Nikt nie miał czasu by się schylić, skoczyć w bok, czy zrobić jakikolwiek inny unik – energia was zaskoczyła i oślepiła na moment tak, że wszyscy odczuli jej skutki, nawet jeśli przeszła tylko obok nich.

Czuliście… chłód. Cholerne zimno bijące od wiązki magii przelatującej obok was. Tak jakby ktoś was nagle wypchnął z ciepłego pomieszczenia na szalejącą zamieć.

Po chwili jednak odzyskaliście wzrok, jednak wśród was brakowało Majolin i Feliksa.

Usłyszeliście także głośny huk łamanego drewna dochodzący z budynku po lewej stronie.

Feliks, Majolin

Lecieliście. To co, że w międzyczasie zderzyliście się z jakąś drewnianą ścianą – lecieliście dalej. Nawet nie odczuwaliście tak cholernego mrozu bijącego od magicznego promienia.

Ciężko było czuć cokolwiek będąc ogłuszonym przez uderzenie magią i spotkanie pierwszego stopnia ze ścianą.
Jednak wasz lot zakończył się kilka sekund później. W okół podniósł się kurz i piach dławiąc i wchodząc wam do nozdrzy.

Krew… chłód… piach… drewniana posadzka… tępy ból z tyłu głowy i w plecach.
Po kilkunastu sekundach doszliście do siebie by stwierdzić że uderzenie w ścianę nie było wcale tak bezbolesne.

O nie… zdrowo napierdalały was plecy i ręce. To wręcz cud że żadna kość nie była złamana. Jednak krew lała się z licznych ran w miejscach, gdzie ostre i wystające przedmioty rozdarły wam ubranie i skórę.

Feliks miał praktycznie całe lewe remię we krwi i każda próba poruszenia choćby jego palcami kończyła się głośnym jękiem i mocniejszym chwyceniem przedramienia przez prawą, zdrową rękę.

Majolin miała się lepiej, lecz także oberwała. Oprócz licznych małych zadrapań, jakiś ostry przedmiot na drodze ich wcześniejszego lotu zostawił bardzo długą ranę na prawym przedramieniu – od nadgarstka do łokcia.

Jakby tego było mało, słyszeliście w okół siebie wycie i syki – jakby cała armia węży wiła się gdzieś w okolicy. Jednakże żadnego stworzenia nie było widać w okolicy, a do towarzyszy prowadziła prosta droga zniszczeń wyrządzonych przez magiczny promień, nie dłuższa niż sto stóp.

Były także pozytywne aspekty wylądowania w tym miejscu – leżeliście obok dwóch spotych rozmiarów i wciąż zakorkowanych beczek.



Keith, Dantlan, Lenard, Honogurai

Nie widzieliście jak Feliks i Majolin lecieli przez drewnianą ścianę, jednak nie mieliście najmniejszych wątpliwości że zostali rzuceni w powietrze przez promień i najpewniej leżą kilkanaście jardów za świeżo zniszczoną ścianą.

Otrząsneliście się z zimna i częściowo z piachu, jaki wzbił się w powietrze. Dantlan poczuł się słabo – na niego zimno zadziałało dobitniej niż na pozostałych. Czarodziej teraz ledwo trzymał się na nogach.

Odwróciliście się, by zobaczyć istną potworność w miejscu z którego strzeliła przed chwilą magia.


- TYLE… ENERGII DO ZAGARNIĘCIA.

Jeżeli TO jest podobne do stworzenia z którym przed paroma chwilami rozmawialiście, to naprawdę nie chcieliście poznać czegoś gorszego.

Stwór był ewidentnie bardziej rozwinięty – małe fragmenty mgły jakby same do niego leciały, po czym zmieniały kolor na czarny i stawały się jego częścią.

Na uprzejmości nie było jednak czasu – przeciwnik już szykował kolejną wiązkę energii gromadząc ją na przypominających długie szpony niematerialnych rękach. Z jej czerwono-pomarańczowego koloru można było wywnioskować, że zaraz będzie gorąco.
 
Gettor jest offline  
Stary 02-02-2009, 21:55   #29
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Nie takie rzeczy były straszne Felikswoi. Czy raczej jak to na niego przystało, postanowił się odpowiednio znieczulić. Z niemałym bólem wyciągnął zdrową ręka manierką, potrząsnął i pił. Pił jeszcze chwilę kiedy spostrzegł beczki. Schował manierkę i uśmiechnął się szczęśliwy. Już teraz nawet nie liczył się ból. Odkorkował jedną beczkę i zaczął pić. Jeden, drugi i po dziesiątym łyku stracono rachubę. Trwało to długo, nawet za długo. Albo Feliks miał najmocniejszą głowę na świecie albo było to nader słaby trunek. Po kilku minutach i sporym opróżnieniu pojemnika z czego dużo wylewał – powstał na chwiejnych noga, odważny, znieczulony i gotów do walki po spożyciu, a taką świadomość jeszcze bardziej dodawała pewności siebie.
Wyjął miecz zza pleców, „Szkarłatną Smugę”. Ostrze wydało przyjemny dla ucha dźwięk, zakłócony nie czym innym jak beknięciem Feliksa. Szermierz rzucił spojrzenie na Majolin z głupkowatą miną.

-Te żyjesz? Żyjesz.

Po otrzymaniu odpowiedzi przez samego siebie postanowił jeszcze trochę się napić. Oparł się o miecz, nachylił usta do drugiej beczki i upił jeszcze trochę. Sprawdził bezpieczny zasięg ruchu zranionej ręki bo trzeba wiedzieć, że choć znieczulony to nie znaczyło niewrażliwy. Trzymając „Szkarłatną Smugę” zaczął biec do towarzyszy. Właściwie to nawet nie biegł, stopy uderzały w ziemie asynchronicznie, nogi płatały się niczym węzeł gordyjski,. Raz się wydawało, że Feliks upadnie, raz skręci raz się zatrzyma. Mimo to poruszał się stałą prędkością ani myśląc o upadku.

-Już przybywam.. na... na..

Zakrzyczał lecz nie na długo utrzymywał się ten optymizm. Ujrzawszy stwora stracił zapał.

-Ratunek. Ratunek mamo!

Cos się mu przypomniało.

----------------------------------------------
Podczas szkolenia w Królewskiej Akademii Wojskowej ważnym elementem nauk była walka z dużymi stworzeniami. Taka też walkę miał stoczyć uczący się Feliks czy raczej stoczył biorąc pod uwagę fakt, że to dawne wydarzenia.
Feliks stał na brzegu areny przywdziany w prostą, skórzaną zbroję bawił się półtoraręcznym mieczem. Trzeba przyznać – niegdyś był przystojny. Kraty się uchyliły, a tumany kurzu zasłoniły widoczność. Nieznośny fetor ujawnij istotę. Potężne cielsko ogra wtoczyło się na środek, strzępki szmat ubrań kryły go na równi z gruba warstwa brudu i łoju, z nozdrzy wydobywała się szara para, a w dłoni dzierżył drewniany bal służący za olbrzymia maczugę. Młody szermierz zdarzył tylko zblednąć nim pofrunął i z impetem uderzył w ścianę areny. Lewe ramię również i tedy stało się niesprawne, bolało jak nic, chyba nawet złamane. Wróbel splunął i pochwycił „Szkarłatną Smugę” tylko w prawą dłoń. Uskoczł na prawo, lewo i znowu prawo. Maszkara machała maczugom straszne schematycznie. Zupełnie nie wiedział jak się do tej walki zabrać. Zupełnie.

-Celuj w wątrobę, krótkie pchnięcie!

Dobiegł głos jego mentora z loży. Łatwo było powiedzieć, trudniej zrobić. Ogr wybulgotał pokrętne frazy robiąc kolejny zamach. Szermierz tylko na to czekał, schylił się i podbiegł do stworzenia i jakby tylko w przelocie biegu na jego tyły pchnął stwora w bok. To działało na każde durze stworzenie, rana w korpus je napoczynała, od jeden do trzech wystarczało zwykle aby móc przejść do właściwych technik. Gorzej, ze te właściwe techniki wymagały obu rąk.
Uśmiech pojawił się na twarzy Feliksa by tylko zrzednąć jak i reszta twarzy przytłoczona ciosem łapy zwierza.

-Teraz!

Porada kilku Mistrzów na trybunach była bezcenna. Jak wykonać silne cięcie jedna ręką? Użyć pchnięcia. Szermierz wbił miecz w nogę istoty i całym impetem biegu nacisnąć ja rękojeść, tak aby przekręcić miecz na bok. Czarna krew chlapnęła niemiłosiernie, kurz ogarnął arenę razem z stęchłym zapachem i głuchym dźwiękiem upadającego cielska. Młody adept walki, cały we krwi i ze złamaną ręka – ale szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że jeszcze raz wbił miecz w łeb stwora.
----------------------------------------------


Feliks postanowił to zrobić jak przed laty. Chociaż alkohol zmieniał walkę to chciał walczyć jak kiedyś. Wzmocnił chwyt na ostrzu i popędził od flanki do potwora.

-Malutki...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 04-02-2009, 16:02   #30
 
Lavina's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znanyLavina wkrótce będzie znany
Opuszczenie wieży i spotkanie tej niematerialnej istoty było dla Majolin czymś – nie ubierajmy tego w zbyt wyszukane słowa! – było to po prostu dziwne. Całe lata we dworze i rzadkie obcowanie z magami nie dało jej doświadczyć jeszcze czegoś takiego.

Słowa wypowiadane przez stwora dźwięczały w jej głowie, przyprawiając ją o dreszcze. Krótkie i często pauzowane wypowiedzi tworzyły bardzo upiorny klimat. Cały czas trzymała przed sobą łuk z naciągniętą cięciwą mierząc w ducha. W sumie nie wiedziała jaki byłby efekt, gdyby wystrzeliła strzałę w to 'coś'.
Feliks za to chciał spróbować. Dobył pistoletu i z głupawą miną wycelował lufą w stworzenie, nacisnął spust dwa razy. Jednak nic się nie stało. Najwyraźniej broń się zacięła.

*Kiepski sprzęt* - pomyślała

Zrezygnowany Feliks tylko wrócił wystrzał na pusta komorę i schował broń.

-Cholera prze cholery zawsze cholera przez cholery.

Potem pomachał ręką i odszedł jak gdyby nigdy nic. Odszedł kilka kroków i zanurkował w rynsztoku.Dziewczyna nie wiedziała co myśleć. Kątem oka śledziła każdego z towarzyszy. Feliks – dla niej – był tylko pijakiem, ale jakby urwanym z innego świata. Śmierdział, wyglądał okropnie i gadał nieskładnie, ale czuła, że jest lekko zagubiony w innej rzeczywistości. W każdym razie nikt jakoś się tym nie przejmował, a zwłaszcza Dantlan, który zaczął odpytywać magiczną istotę, będącą dość pokojowo nastawioną do nich.

Byłoby kłopotliwe z nim walczyć, więc chyba dobrze, że nie muszą niczego rozwiązywać siłą. Przynajmniej na razie.
Stojąc tak przysłuchiwała się niezbyt udanej rozmowie Dantlana ze stworem. Przyglądała się okolicy i próbowała ocenić stan rzeczy. Odległość od murów i od wierzy Giheda. Rekonstruowała w wyobraźni miasto, gdy nagle gdzieś z boku dało się słyszeć cichy szelest.

*Czyżby kłótnia Maga z Lenardem przyciągnęła bardziej złowrogie stworzenia z okolicy?*

- Strzeżcie się… - Majolin ze strachem obróciła się kilka razy w koło szukając celu. Nadal była gotowa do strzału w potencjalnego oponenta.

Jednak chwilę później usłyszała inny głos – dominujący i dobitny, jakby samymi słowami starał się jeą sobie podporządkować:

- ŻYWI!

Potem zaskoczył ich promień błękitnego światła. Dziewczyna zasłoniła oczy dłonią. Nie zdążyła w porę zamknąć powiek. Światło ją oślepiło, co nie było najgorsze. Jakaś nieznana jej siła rzuciła nią w dal. Wszystko działo się tak szybko. Nie czuła ziemi pod stopami a powietrze ją ogłuszało, jedyne co mogła zrobić to podciągnąć nogi do siebie i zasłonić rękoma głowę.

Nie widziała w co uderzyła po drodze. Czuła ogromny ból przeszywający plecy i otwierając powoli oczy zauważyła mocno krwawiące przedramię. Nie była jednak sama. Najwidoczniej Feliksa też odrzuciło razem z nią. On niestety miał się gorzej, choć nie sprawiał takiego wrażenia. Chwycił manierkę i upił z niej sporego łyka. Po chwili powstrzymał się zauważając dwie spore zakorkowane beczki. Odkorkował jedną i zaczął pić.

*Ciekawe, czy to co w nich jest, nie jest zatrute tak jak alkohol w jego manierce wcześniej.* – rzuciła spojrzeniem. Feliks podniósł się i wyglądając na nieźle wstawionego ze zdziwieniem zmierzył wzrokiem Majo, którą chyba dopiero teraz zauważył.

-Te żyjesz? Żyjesz.

Nie zdążyła nawet rzucić odpowiedzi, bo ten upił jeszcze z drugiej beczki trochę trunku i rzucił się do przodu człapiąc i bełkocząc coś pod nosem:

-Już przybywam.. na... na..

Majolin wstała, złapała za łuk i podeszła do beczek. Odkręciła kurek i zaciekle wpatrywała się w spływający trunek.

- Śmierdzący alkohol – mruknęła i szybkim ruchem podłożyła rękę pod strumień. Krew spłynęła razem z nim a rana zaczęła potwornie piec. Dziewczyna zaciskając wargi oberwała rękaw koszuli i obwinęła mocno przedramię.

Złapała za strzałę i szybkim krokiem podążyła za Feliksem. Nie uszła kilkunastu kroków a usłyszała krzyk pijaczyny.

-Ratunek. Ratunek mamo!

Ujrzała za nim resztę ludzi z wieży i chyba to co skłoniło Feliksa do wołanie o ratunek.

No i tego się spodziewałam po tej okolicy – powiedziała oblizując wargi. - To by było dziwne, gdyby tu nie było czegoś o wrogich zamiarach.
Dobiegła do reszty i przyglądała się stworowi.

- TYLE… ENERGII DO ZAGARNIĘCIA.


Widać było, że szykował się do ataku, tak jak Feliks, który po chwilowym zamyśleniu, złapał pewniej za rękojeść ostrza i rzucił się w jego stronę.

-Malutki... – usłyszała.

*No to będziemy mieli problem*

Naciągnęła łuk i czekała na odpowiedni moment do strzału.

*Miejmy nadzieję, że to 'gówno' nie jest odporne na strzały.*
 

Ostatnio edytowane przez Lavina : 04-02-2009 o 23:49.
Lavina jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172