Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-09-2010, 17:42   #861
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Structured by ^impressionenmeer on deviantART

- Kiedyś spotkałem dziewczynę, którą spytałem; szklanka jest w połowie pełna, czy w połowie pusta? Dziewczyna zaś, a na imię miała Almena, odpowiedziała mi: „zależy co jest w szklance”.
- Dlaczego o tym wspominasz?
- Hm? Wybacz, demony nie słyszą pytań zaczynających się od „dlaczego”
- Zwłaszcza kiedy im to na rękę...
Verion z uśmieszkiem na twarzy delikatnie zerwał białą różę z krzaka nieopodal.
- Jak piękna jest codzienność i ile szczęścia niesie każda chwila... – powiedział słodko, zgniatając kwiat. – Jak cudowna jest ta chwila i jak przerażająco bolesna może być kolejna sekunda... niestety często zapominamy...
- Wiesz, dochodzę jednak do wniosku, że Światło dobrze wybrało.
- Dlaczego tak uważasz?
- Mówiłeś coś?
- Oh my, my bad, bad girl! ;3 – uśmiechnął się przymilnie.
Almanakh zachichotała.
- To co stało się z Barbakiem – powiedziała poważnie. – To było bardzo... pouczające.
- Więc szklanka jest w połowie pełna czy pusta, hm?;3
Almanakh spojrzała z uśmieszkiem na pogniecione płatki, które Veiron upuścił jej pod nogi.
- Widzę ból i wielką tęsknotę. W połowie pusta, ale za to było w niej coś pięknego.
- Oh my, zawsze lepsza niż pusta całkowicie!;3 – mrugnął rozbawiony Verion.
* * *
Dies, Dirith, Barbak, Może, Kall`eh;
Śnieżyca nie ustawała, ale walki zdaje się tak. Ustawały agonalne wrzaski i bojowe krzyki, w zamieci znikały sylwetki wojowników. Część na pewno rozbiegła się spłoszona przybyciem Legionu, na sadzie „ratuj się kto Może”! Część, zdezorientowana, ale uwieziona wśród wrogów, niepewna czy bitwa wygrana czy nie, dalej toczyła swe walki. Bitwa jednak skończyła się. Kruka nadal ani słychu ani widu. Nizzre nie próbowała nawet go szukać, jakby od początku tak naprawdę nie była nim zupełnie zainteresowana. Teraz też, odeszła w białą zamieć, raczej nie z zamiarem poszukiwania i zgładzenia Kruka...
Wokół robiło się cicho, wiat przybierał na sile, śnieg ograniczał pole widzenia, a ciepło które dotąd magicznie was grzało, zaczęło wygasać. Sytuacja stawała się poważna, zastanawialiście się co dalej poczną siły które was tu sprowadziły, a które najwyraźniej skończyły już swój plan i nie jesteście im już potrzebni... Perspektywa tułania się po lodowej pustyni Kres nie była przyjemna. Wędrówka po lodowcu nie trwałaby zbyt długo, Może Dirith ze swoim futrem przetrwałby, ale wy raczej nie dłużej niż kilka godzin. Barbak miał znów szablę. Siły wyższe doskonale wiedziały, że szabla nie zamarznie na śmierć. To, że Barbak miał szablę nie zmieniało więc faktu, że był już zbędny.
Po chwili jednak znów poczuliście przypływ ciepła. Wiatr niosący śnieg ocierając się o wasze ciała połyskiwał na biało. Nie słyszeliście już bitewnych krzyków. Zrobiło się bardzo cicho. Na niebie przez moment zalśniły zorze dziwnego kształtu.

Northern Lights by =SelfMadeQueen on deviantART

- Możecie już odejść – usłyszeliście spokojny, kojący kobiecy głos gdzieś w swoich myślach. – Powiedzcie tylko dokąd. Powiedzcie tylko dokąd podążacie, dokąd chcecie dotrzeć. Znajdę dla was drogę jaką wielu nigdy nie było w stanie iść...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 04-09-2010, 17:45   #862
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Może obserwował jak Nizzre wręcza szablę Barbakowi. Tak właśnie zdaniem demona powinno się to zakończyć. Poprzednim razem ork poprzez swoją pogardę okazaną demonowi w chwili, gdy dowiedział się o uwięzieniu swojej duszy w amulecie, stracił niejako możliwość odciśnięcia swojego piętna na losie piątego wymiaru. Teraz, gdy szabla spoczywała w jego rękach niejako zyskał ją ponownie. Demona bardzo ciekawiło jaka będzie jego reakcja - w końcu był gotów zrezygnować z szabli, wyczulony na negatywne emocje demon czuł jego smutek, a teraz będzie zmuszony wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Nie będzie miał okazji wycofać się mówiąc, że to nie jego sprawa ani poddać się śmierci w momencie gdy życie go przytłoczy. Czy był na to gotowy?

Z zadumy wyrwały demona słowa Barbaka

- Jesteś w stanie przenieść mnie do Groty Życia?

Zdziwiło go to nieco. Grota życia, miejsce gdzie spoczywał od momentu klęski Legiona w walce z nekromantą Vriessem i gdzie został odnaleziony przez tych, którzy mieli później stoczyć walkę z demonem, w którego Legion się zmienił. Zabawne, jak te wypadki się układają...

- Grota życia, miejsce gdzie nigdy nie będzie miał wstępu żaden demon... Dobrze, jeżeli taka jest twoja wola przeniosę cię przed wejście Barbaku

Demon zbliżył się do orka, położył mu rękę na ramieniu i przeniósł się razem z nim niedaleko wejścia do groty
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 06-09-2010, 04:42   #863
eTo
 
eTo's Avatar
 
Reputacja: 1 eTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputację
- Dzięki, choć ja dopiero się rozkręcam. - odpowiedział efce prezentując przy tym pełen zestaw kłów w zadziornym uśmiechu i tylko przez chwilę odprowadził ją wzrokiem. Widział dobrze, że to miało się stać to się stało i towarzystwo się rozchodzi w swoje strony.
Do końca może nie znał historii Legionu, ale pewnie to była dość poważna sprawa, skoro doszło do bitwy tej skali. Jednakże po prawdzie Diritha niewiele to interesowało, gdyż on dokonał czegoś o wiele ważniejszego w jego mniemaniu. Uwolnił się wreszcie od swojego stwórcy, drowa dzięki któremu po wielu latach bardzo mało lub jeszcze mniej przyjemnych eksperymentów był w stanie przybrać postać tygrysołaka.
Akurat za to był wdzięczny, tak jak za to, że razem z tą umiejętnością stał się bardzo impulsywny i wściekłość bardzo często w nim wrzała. Zdarzało się, że czasem zupełnie bez powodu, jednak napędzała go tylko czyniła silniejszym oraz jeszcze niebezpieczniejszym przeciwnikiem istot, które spotykał na drodze i miały na tyle mało szczęścia aby zaleźć mu za skóre.
Co prawda zbuntował się niemalże przypadkiem, jednak kiedy Dirith uznał kogoś za wroga, nie było już odwrotu dla tego osobnika. prędzej, czy później ów pechowiec kończył rozszarpany. Chyba, że miał więcej szczęścia niż rozumu i udało mu się uciec lub zniknąć z otoczenia likantropa.
Mimo, że doskonale radził sobie z zabijaniem, nadal widział pewne niedoskonałości, których nie udało się usunąć Riktelowi podczas procesu jego tworzenia. Albo może i według planu swego "ojca" był idealny, jednak Dirith widział w jakich dziedzinach mógłby się sprawować lepiej. Dlatego też postanowił, że spróbuje się udoskonalić, aby nie być tak bardzo ograniczonym pod względem czasu w jakim może przebywać pod postacią tygrysołaka, lub też w inny sposób udoskonalić swoje ciało.
Do tego potrzebował jednak informacji. I tu pojawił się lekki problem, który teraz stoi przed Dirithem. Jedyną osobą, która wiedziała jak był stworzony i jak ewentualnie udoskonalić tygrysołak był nie kto inny jak pewien mag. Oczywiście był to nie kto inny tylko Riktel, którego szczątki nie powiedzą już nikomu czegokolwiek. Nawet tego czym wcześniej były poza faktem, iż stworzeniem humanoidalnym ale i tego trzeba się domyślić. Na szczęście magowie mają w zwyczaju robić pełno notatek, a Dirith akurat w tej kwestii doskonale wiedział gdzie się znajdują.
Pozostawał się już tylko problem jak się dostać do jednej z dwóch pracowni Ritkela znajdujących się w piątm wymiarze oraz wymiarze chaosu, z którym to po raz pierwszy Dirith się zbuntował. Dzięki temu oraz klątwie, którą został obarczony niedługo po tym jak został wyrzucony z przyjaznego drowiego miasta na powierzchnię udało mu się nauczyć przybierać postać tygrysa, z której korzystał znacznie rzadziej. Co prawda nie pamiętał jeszcze tego, jak również szczegółu, że tuż po zdjęciu klątwy zginął i jakimś magicznym cudem został przeniesiony oraz ożywiony przez swojego stwórcę, jednak pamiętał dobrze, kiedy razem z nim przybywał do piątego wymiaru aby Riktel mógł prowadzić jakieś badania.
Dlatego też wkrótce po tym jak elfka ruszyła w swoją stronę, Dirith także ruszył aby nie marnować więcej czasu i pokonać w tej śnieżycy najwięcej jak się da póki jego przemiana jeszcze się nie skończyła. Dodatkowo zamierzał rozprawić się z każdym napotkanym demonem na drodze, jednak szense na spotkanie malały równie szybko, co malała ilość krzyków walczących, gdyż Ci co nie zginęli, to w dużej większości uciekli podczas nadejścia Legionu.
Jednak mimo, iż drow nie uczestniczył w walce na taką skalę jaką zamierzał gdy przybył na lodowiec i zobaczył armię, był w bardzo dobrym humorze.
Po krótkiej chwili dodatkowo ktoś zaproponował mu pomoc w dotarciu do wybranego celu. O dziwo nie był to Verion, tylko jakaś kobieta. Mimo to drow nie zastanawiał się długo, gdyż już praktycznie nie miał co liczyć na to, że jeszcze kogoś dorwie w tej śnieżycy.
- Hmm.. Skoro nalegasz.. Zatem z tego miejsca zamierzam udać się do siedziby domu Noquar w wymiarze chaosu, w której zostałem stworzony. Mam tam coś do znalezienia. - pomyślał zatrzymując się i uśmiechając szeroko, gdyż taki obrót sprawy bardzo mu pasował.
- Chyba, że nie moge opuścić jeszcze piątego wymiaru, to wtedy do kryjówki Riktela znajdującej się w tym wymiarze. Bo możliwe, że tu też będę musiał szukać.
Dirith nie wiedział, że znów znajduje sie w wymiarze, w którym można zginąć tylko raz, dlatego w ostateczności podał drugą lokację do której skierowałby swoje kroki, gdyby nie znalazł księgi z zapiskami swojego twórcy dotyczącymi badań nad likantropią oraz procesem tworzenia Diritha.
 
__________________
"Drow to stan umysłu." - Almena? Kejsi2?

"- You can't let them run around inside of dead people!
- Why not? It's like recycling." - Dr. Who
eTo jest offline  
Stary 06-09-2010, 15:56   #864
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Teleport był tym, co od zawsze było znienawidzone przez okra. Uczucie, które było pomieszaniem przejażdżki na rollercoasterze z zatkanymi przez wodę uszami... i cholera wie czym jeszcze. Tak czy inaczej w trakcie samego przenoszenia błędnik wariował, zbierało się na wymioty. Ile razy nie korzystać z tego środka lokomocji wrażenia zawsze były takie same... Demony, które używały teleportu tak często, jak swych nóg miały albo coś nie tak z głową, albo był to dowód na masochistyczne zapędy tych istot... Ale czy ktoś widział normalnego demona?
Barbak wylądował...
Stanął przed Grotą Życia obok Może. Obok demona, obok kogoś, kto mimo, iż był tak od niego różny był zarazem tak bardzo podobny.
Stanął przed grotą i ze wszystkich sił powstrzymał żołądek przed wydaleniem swej zawartości przez górny otwór... a mięśnie odpowiedzialne za ten drugi przymusił do maksymalnego napięcia.
Stanął tak przez chwilę czując jak ciepło związane z wysiłkiem rozchodzi się przyjemnie po ciele. Udowodnił w ten sposób sobie, że w przypadkach gdy jest zimno rewelacyjnym sposobem na ogrzanie jest napięcie zwieraczy... potwierdzając tym samym prastarą orczą tezę.
Mniejsza jednak o historię i dysputy intelektualne na tematy biologiczne.
Ork rozgrzany, nie zarzygany i o dziwo w nie najgorszym humorze stanął przed kolejnym zadaniem. W jego mniemaniu bowiem, persona godna sprawowania pieczy nad szablą, była tylko i wyłącznie jednak. Dlaczego nie on? Szabla była olbrzymim brzemieniem, odpowiedzialnością... chwila, w której przyjdzie ktoś i będzie chciał przyłożyć Barbakowi w papę, była tylko i wyłącznie kwestią wyliczenia rachunku prawdopodobieństwa. Mimo, iż ork zaliczył ten dział z matematyki na 3,5 (jako jedyny dział matematyki zaliczony tak wysoko, pozostałe wiecznie zaliczane były na 2), nie był skory do wyliczania prawdopodobieństwa dostania w papę... takie zadanie było mu poprostu nie w smak. Poza tym pozostawały jeszcze kwestie górnolotne typu odpowiedzialność związana z posiadaniem tak ważnego i potężnego przedmiotu... Był z tym związany pewien problem. Barbak nie prosił się o tę szablę. Nigdy też w sytuacji normalnej nie starał by się zdobyć takiej brzytwy. Został do tego zmuszony przez okoliczności i Kruka. Uczynił to nie dla tego, że tego chciał, ale dlatego że musiał to uczynić. A teraz, gdy cała sprawa się zakończyła, gdy ku jego zdziwieniu Może zdecydował iż szabla ma pozostać w jego rękach... postanowił uczynić to co dyktowało mu sumienie.
Grota Życia była tym miejscem gdzie demony nie miały wstępu... była zatem idealnym sposobem na uniknięcie tego, aby ostrze wpadło w niepowołane ręce. Tak więc Barbak skłonił się Może, po czym pewnym krokiem podążył do jaskini. W prawicę ujął szablę, w lewej dłoni trzymał krasnoludzki toporek. Zamierzał dostać się do miejsca, gdzie spoczywał Legion... ten który dał początek Astaroth'owi. Barbak zamierzał złożyć szablę w jego ręce, powierzając mu ten skarb i obowiązek zarazem.
Jeśli w grocie pojawiły by się jakieś problemy, ork postara się dostać do celu, tak czy inaczej. Za wszelką cenę. Dlaczego? Powiedzmy, ze to było jego poświęcenie. Nie baczył w tym konkretnym momencie na własne życie. Chciał oddać szablę, chciał aby spoczęła ona w tej grocie. A jeśli on będzie musiał spocząć koło niej... cóż mówi się trudno.
Był to jedyny sposób, aby zachować się honorowo. A mimo, iż zachowywał się do tej pory tak a nie inaczej... honor miał dla niego wielkie znaczenie.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 07-09-2010, 14:52   #865
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Kall'eh stał. Adrenalina powoli wypalała się w jego krwi.
Ręce opadały obciążone orężem. Jeszcze kilka chwil wcześniej pełne siły teraz zwisały jak witki. Sceny dantejskie, można by powiedzieć rozgrywały się jeszcze chwilę temu.
Demony, nie wiadomo skąd nie wiadomo jak (przynajmniej dla Kall'eha) pojawiły się, pokrzątały i zniknęły. A Kall'eh stał.

Czy nie dziwiło go to wszystko?
Czy nie miał pytań?
Oczywiście ale to wszystko było mało ważne gdy tylko usłyszał słowa które padły w jego umyśle. Słowa delikatne i stanowcze zarazem.

- Możecie już odejść – usłyszeliście spokojny, kojący kobiecy głos gdzieś w swoich myślach. – Powiedzcie tylko dokąd. Powiedzcie tylko dokąd podążacie, dokąd chcecie dotrzeć. Znajdę dla was drogę jaką wielu nigdy nie było w stanie iść...

Nie miał wątpliwości, że są to słowa prawdziwe. Niczym, niczym...
Niczym Przenajświętsza Zapomniana Panienka sama przemówiła.

Spojrzał na swój topór. Na swojego Pieszczocha. Wierzył, że to prezent od Zapomnianej Panienki. Bogini, która miała ochotę zrobić dobry uczynek. A teraz to wszystko przestawało być ważne. Gdyż jest możliwość wyrwania się z tego domu wariatów.

Spojrzał na swoich towarzyszy. Z niektórymi rywalizował, z niektórymi współpracował. Za chwilę, być może, będzie się musiał z nimi pożegnać. Czy jest mu szkoda. Może.

- Pluszak, do minia! - Zawołał. I ze śnieżnej zamieci wyłoniła się wielka, ośnieżona postać Pluszaka. Krasnolud rzucił kuszę, topór i tarczę, wdrapał się na swoją bestię i machnął do pozostałych.

- Do złobaczyska kiedyś tamoi. Długich dni i przyjemnych nocy, Compadres. - Zawołał do kompanów.

- A Ty Panienko płoprowadź minia do karczmy. Dło Karczmy Pod Zalataną Muchą do wuja. Na najlepszy grog siaki piłem.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 10-09-2010, 23:13   #866
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Wkrótce tylko Dies została na owym szarym polu.
- Wiem już, co zamierzam. Kim jednak jesteście, pani? - wewnętrzny głos Dies spytał się nadawczyni oferty przeniesienia.

Głos odezwał się znów, był to głęboki, spokojny głos kobiety, roznoszący się dziwnym echem.
My mind is my power. My power is my mind. When uncorrupted by other elements, my mind is my pure power. I am a darkness beyond blackest pitch, deeper than the deepest night, I am the Violet that shines upon the sea of Chaos. I am the Mysts of Chaos. I am Almena, but some may call me Mistress.

Po chwili głos dodał:
- Co sprawia iż sądzisz, że twoja nietypowa prośba zostanie spełniona?

Co zatem sprawiało, że tak się "stało"? Wprawdzie mówiąc białowłosa pani nie wiedziała, jaką odpowiedź dać na pierwszy ogień. Sama tajemnicza siła spytała: "Dokąd chcecie" - Quo vadis. Wiadome jednak nawet nie od dzisiaj (zatem od dawien dawna temu...), że do obcego transportu lepiej nie wsiadać. Już na pewno nie na gapę. Ale i z całą pewnoścnią nie bez niezbędnych informacji na temat niezwykłego stangreta...

- Myślę, że Może to zwyczajna ciekawość po prostu, Mistress. Ain't so sure that stuff could even be called 'untypical'. This is just 'ordinary' attribute of humans.
Tak zabrzmiała odpowiedź białowłosej kobiety. Ale to nie był koniec. Coś się zaczynało, ale także musiało skończyć swój byt w teraźniejszej chwili.
- As if I was the one of 'em, but now... The things had changed forever, so I can't just stand some sort of 'em...
Lodowa pustynia powoli odzyskiwała swoją naturalną sobie właściwość. Pustkę... Choć tylko na pozór. Grupka bohaterów podążała własnymi ścieżkami, jednak Dies pozostała na tym szarym polu, pośród bijącego wszędy lodowatego wiatru, gadając do pustej przestrzeni. Czy była jednak pusta?
Niektóre prawa naginały przeciętne, ludzkie pojęcie. Zdarzało się, że Może i elfickie, Może też i orkowe - tego już dogłębniej nie rozważała pani Irae.

Marduk powoli kończył obiad z poległego demona, nie wiedząc, że niebawem jego pańcia zakosztuje pewnych transakcji, których Może (bądź też i nie) później pożałować.

- Aby zostać demonem trzeba być świadomym swojej drogi i tego, które drzwi otwiera Chaos - padła odpowiedź. - Ktoś taki jak ty... Cóż, ta odpowiedź mi wystarczy - to zdanie zabrzmiało jakoś podejrzanie i złowrogo. - Opętanie i ognisty koń. Ostatnia szansa, aby się temu sprzeciwić.
- Myślę, że wystarczy lekka zmiana zdania...
Jejmość odparła na to, wzruszając przy okazji ramionami, i ciągnęła dalej:
- Widzę, że takie życzenie nie jest możliwe do spełnienia. Niemniej jednak wiem, którą drogą podążam. Siedziałam kilka lat w murach, mordowałam, acz z więzienia się wyrwałam... Pewien rozdział się w życiu zamknął i mam go za sobą.

Wiatr szalał po pustyni.
- Chaos ponoć jest wszędzie, więc nie ma granic. Po co mu zatem drzwi?
- Moje Mgły są mną. Chaos służy mi, a zbędny wraca do mnie. Jestem odpowiedzialna za to co tworzę, gdyż moje Mgły nie mają wolnej woli. Tworzę co jest mi potrzebne, niszczę i tworzę. Kiedy ktoś otwiera drzwi nie wiedząc dokąd one prowadzą, przypisana mu zguba. Nie wiesz, jaką zagładę niesie ze sobą przywilej bycia demonem. Nie proś mnie bym otwierała dla ciebie te drzwi.

- Nie myślę zatem zaprzestać pewnej zmiany w moim życiu, lecz nie roszczę już sobie profesji Korsarza, gdyż widzę, że Chaos nie pragnie zapewnie zgubić więcej dusz.
- Mocą Chaosu nie jest wodzenie dusz na pokuszenie, a tworzenie narzędzi doskonałych. Narzędzi bez wolnej woli. To nie twój czas. Nie twoja śmierć. Narzędzia muszą wiedzieć do czego służą.

Spokojna odpowiedź została przekazana. Dies skrzyżowała ręce na piersi.
- Potrzebuję dostać się do Coelthen. Obecnie jest on ruiną, położoną gdzieś w głębi innego świata. Wezmę coś stamtąd, a później pójdę własną drogą. Tam wszystko się zacznie. To jest moja jedyna prośba, a raczej cel. Już nic więcej nie chcę.
- Niech tak zatem będzie...

Na początku zdawało się, że to był koniec tej dziwnej konwersacji. Marduk, zasiliwszy swoje siły dzięki padlinie wojennej, odleciał w kierunku swojej pani. Widać było po obiedzie, jak bardzo głodny był pieszczoch - wojownik, który niechlubnie zmienił się w posiłek dla uskrzydlonej gadziny, świecił gdzieniegdzie kośćmi.
Nic nadal się nie działo. Tylko wiatr jakby bardziej się rozszalał...
Chociaż - czy aby na pewno NIC się NIE zaczęło dziać?


- Nie przekręcasz coś czasem?
- Czasem nie można niczego przekręcać, benevole. Czas nie jest kluczem, żeby z nim tak czynić.
- Więc czym jest czas wobec tego? Jak wytłumaczysz fakt, że dla kogoś się czas zatrzymuje?
- Mam na to proste wytłumaczenie. Bo widzisz: czasem bogów też zatyka. Ludzie im wręcz nieświadomie wymyślają preteksty, żeby tamci mogli partaczyć swoją robotę. Niektórzy z nich tak się w tym swoim fachu zaniedbują, że ludziom zaczyna się zdawać, że coś jest nie tak, tak jak z tym czasem...


Zefirek przemienił się w rozszalały tajfun śniegu. Płatki, niczym pociski, uderzały w twarz kobiecie. Ludy powiadały, że to biednemu wiatr w oczy uderza, ale czy tylko nędzarzom się tak trafia? Nie do końca, póki nie trafią na pustynię pełną lodu, na którą nadciąga potężna burza śnieżna. Nie dość, że zimno było, to nagle wręcz lodowato się poczyniło. Śnieżki niczym piłki wydawały się zawzięcie ciąć ubranie, które na taką aurę zdecydowanie się nie nadało. Zbyt cienkie, by zabezpieczyć przed wszechobecnym mrozem - i niedostatecznie grube, żeby mogło taką ilość wilgoci powstrzymać przed kontaktem z ciałem. Marduk zawzięcie walczył z wiatrem, który chciał go porwać i wywiać na drugi koniec lodowca.
Ale to przykre uczucie się wreszcie... skończyło.

Dobrze było ponownie odczuć ciepławe powietrze. Kraina, do której trafiła Dies nie obfitowała co prawda w rzeki mlekiem i miodem płynące (w zasadzie niedaleko niej znajdował się strumyk, a jego szum dochodził do uszu kobiety, jednak tam z całą pewnością płynęła woda), ale przynajmniej już nie było śniegu. Dookoła białowłosej rosła wysoka trawa, szmaragdowo-zielona. Znajdowała się w morzu roślinności, na stepie. W oddali dostrzegła skaliste góry, za którymi lada chwila miało schować się słońce.
Ciało niebieskie jeszcze rozkoszowało się ostatnimi minutami i rozsyłało swoje promienie. Oświetlił zatem połacie lasów rozciągające się przed górami, posłalo swój blask w kotlinę, w której znajdowała się mała wioska. Byłaby jedną z wielu innych wioseczek rozsypanych po tym całym płaskim świecie, gdyby nie fakt, że owa wioseczka wyglądała na opuszczoną i splądrowaną. Dies nie wiedziała, że wypowiadając słowo "ruina", właśnie taki obraz otrzyma. Chałupy z jednego porządniejszego podmuchu wiatru rozpadały się jak domek z kart. Wioskę najwyraźniej dawno temu opuścili mieszkańcy. Coś musialo ich wygnać z tego miejsca. Lecz co?

To pytanie rodziło jeszcze wiele innych pytań, lecz poroniło tak samo dużo odpowiedzi. Co i dlaczego Dies sprowadzało akurat tutaj? Mogła sobie wybrać wielkie miasto, gdzie życie zaczęłaby od nowa. Mogła także udać się z kimś z poprzedniej kompanii. Ale z kim by mogła się udać? Podążanie z Nizzre kłóciło się z jej własnymi interesami. Barbak musiał załatwić swoje sprawy. Szamil poszedł swoją drogą. Z resztą towarzystwa nawet słowa nie zamieniła - mówiąc prawdzie w oczy nikogo tam nie poznała dokładnie. Minęło za mało czasu, by mogła ogarnąć te wszystkie sprawy, te godziny przeleciały jak sekundy, widziała takie rzeczy, które z całą pewnością wryją się w jej pamięć. W jednej chwili zdała sobie sprawę, że wzięła udział w czymś niezwykłym, w czymś, w czym zwyczajni śmiertelnicy nie mieliby szansę wziąć udziału. Czy był to jednak powód do dumy?
Czy raczej dowód na to, że jej życiu brakowało mocniejszego kopa?

- Almena? - zawołała jasnowłosa.
Ale nikt nie odpowiedział. Nie dowierzając pustce, która panowała w Coelthen, jeszcze raz zawołała ową siłę nadprzyrodzoną, która na jej własne życzenie tutaj ją zesłała.
I nadal żadnej reakcji.

Zwiedzając opuszczoną, zrujnowaną wioskę Dies przemyślała to wszystko i oglądając krajobraz - obecnie ponury. Z daleka wszystkie problemy wyglądały na takie małe, kiedy to człowiek nie miał z nimi większej styczności. Jednak pani, na której szaty zmieniły się w łachy od tego ciągłego szlajania się (a raczej biegania) po lesie i walczenia z zastępami z piekła rodem, już doświadczyła tego na własnej skórze. Wioska przybijała swą ponurą aurą, krajobrazem jak z wojny. To wszystko jej przypominało wojnę, w której jeszcze całkiem niedawno brała udział. To ją nieco nawet przybiło, chociaż przecież sama chciała tu trafić.
Zwiedzała ten cały smutny skansen przypominając sobie słowa Mistress:
Aby zostać demonem trzeba być świadomym swojej drogi i tego, które drzwi otwiera Chaos...

Podążyła wzdłuż wioski, gdzie nie zastała żywej duszy. Nawet zdechłego psa tam brakowało. To wszystko jeszcze bardziej dobiło kobietę.
Miała nadzieję, że trafi na swój stary dom z dziecięcych lat. Ale najwyraźniej trafiła na jego nagrobek, gdzie mogło pisać: Rest in peace, innocent years.



Skierowała się do domu położonego na skraju wioski, znajdującego się najbliżej gór i lasów. Pamiętała jeszcze, że tutaj spędziła ileś lat ze swojego życia, pewnie te pierwsze. Niestety, wspomnienia tonęły we mgle. Pojedynczym udało się jednak pokonać tą barierę...
Niedaleko rodzinnego domu wznosiła się mogiła. Dies udała się w tamtym kierunku i pokonawszy zaledwie kilkanaście kroków, znalazła się przy niej. Bestyja towarzyszyła swojej właścicielce, choć w tym czasie nie dostała od niej ani smakołyka, głaskania ani innych gestów czułości.
Owe miejsce mogło być miejscem pochówku.
Głaz, dookoła niego zasadzono krzewy róż, niedaleko zaś "skalniaka" rosła jodła.

- Widzisz, malutki? - rzekła po raz pierwszy do swojej bestyi, odkąd znalazła się w tym miejscu. - Tutaj spoczywa mój tato. Kiedyś też był wojownikiem jak ja teraz i dzierżył taki duży miecz, taki jaki mam tu - ukazała "maleństwu" jeszcze raz swój nowy oręż. - Ale zginął dawno temu, jak byłam mała, taka mała, jak ty teraz - pogłaskała wiwernę. Marduk przyłasił się do ręki swej pani. - Zginął, walcząc w naszej obronie. W tej samej wojnie, co my teraz byliśmy. Uważasz, że źle postąpiłam, włączając się w to wszystko?
Marduk zaskrzeczał na to, wskazując łebkiem na grób ojca Dies.
- Mam dziwne wrażenie, że akurat rozumiałeś wszystko, co ja do ciebie mówiłam, wiesz? To dziwne.
Stworzenie przyszpiliło swoje pomarańczowe ślepia w ciemnooką.
- Hmmm, wiesz co? Ten grób... chyba go dawno nie odwiedzano... - z zadumą oznajmiła Dies. - Wielcy giną, a później czeka ich taki smutny los, że zostają zapomniani. Przydałoby się tutaj coś dołożyć... Poczekaj tutaj chwilkę, zaraz wrócę...
Wiwerna odleciała na skałkę i ułożyła się na niej. Skrzydła wystawiła do słońca, które powoli, acz ostatecznie zachodziło.
Dies pobiegła do ruin swojego starego domu. Dość długo stamtąd nie wracała...

Po kilkunastu minutach, kiedy na dworze poczęło się ściemniać, Dies nareszcie wyszła z domostwa, taszcząc ze sobą krzyż zrobiony z bali i sznura. Ot, prymitywne dzieło, acz wykonane własnymi dłońmi bynajmniej. Ściekająca ciurkiem krew spod paru paznokci, siniaki i liczne otarcia skóry - cóż to było w porównaniu do obrażeń tych z wojny?
- Hej, Marduk, popatrz, co mam~ - zawołała w kierunku skały, gdzie leżał pieszczoch. - Uf, myślę, że będzie... idealne... - napędziła mięśnie do dalszej pracy. W końcu każdy musiał w życiu dźwigać krzyż. - Jeszcze... trrrrochę! - wysiliła ramiona do podniesienia "obelisku". Marduk jakby wiedział, kiedy się odsunąć, bo już zniknął.
Krzyż został wbity niedaleko mogiły. Białowłosa nawet nie zdawała sobie sprawy, że zdołała go tak szybko wbić.

- Malutki! Gdzie jesteś? - nawoływała swoją bestię, ale ta gdzieś zniknęła. Chyba nie mogła przestraszyć się krzyża?
Zresztą Marduk był szybki i zwinny, a w pobliżu nie chadzała żadna inna bestia ani dzikie zwierzę. Tego Dies była absolutnie pewna.
- Marduk!? Hej~!
Przestraszyła się, że wiwerna gdzieś zniknęła. Aż nagle usłyszała zasyczenie i następnie ćwierkanie. Malutki siedział na obelisku i donośnie skrzeczał.
- Marduczku! Nie wolno straszyć swojej pańci! Ty wiesz, jak się bardzo bałam o ciebie!? Chodź tu, nieznośniku jeden! - beształa na żarty swoją bestię. Przecież nie miałaby serca robić jej krzywdy.

Disiu, córeczko kochana,
wybacz, że musiałem Cię zostawić. Bardzo pragnąłem wynagrodzić ci te wszystkie lata rozłąki i chciałem cię przeprosić za te wszystkie kłamstwa.
Nigdy nie byłem dobrym ojcem dla Ciebie, bo zwyczajnie Cię oszukiwałem. Kiedy piszę ten list, wyobrażam sobie Ciebie, Disiu, jako dorosłą, śliczną panienkę, która żyje w błogiej nieświadomości odnośnie krwawej przeszłości swojego ojca. Prawda jest taka, że mam na swoim sumieniu parę zbrodni i ukrywałem się przed sprawiedliwością tutaj, w Coelthen.
Wiedz jednak, że zawsze kochałem i będę Cię kochał, niezależnie od tego, jaka jesteś,
Twój kochający tato.
Cóż, my, wszyscy ludzie jesteśmy hipokrytami. Jawnymi - do tych należę ja, i do ukrytych - tych reprezentował mój ojciec... Faktem jednak jest to, że pewne rzeczy są i pozostaną prawdziwe. Ba, nawet jeżeli ktoś w to nie wierzy, zostanie przez los wystrychnięty na dudka. Tak w moim przypadku zdarzyło się nie raz...

Ta przygoda nauczyła mnie paru rzeczy. Otóż nie należy igrać z pewnymi siłami, z którymi człowiek sam sobie nie poradzi. W przypadku pechowca to skończyłoby się bardziej feralnie, ja po prostu miałam nieco szczęścia. Nie rozumiem jednak, co ukrywała Mistress pod swoją odmową. Chaos ma nieco inną naturę niż to widzą ludzie. Ma pewne ograniczenia i nie bawi się w Mefistofelesa, który obiecuje komuś cuda za duszę. To nie jest typowa transakcja handlowa. Zastanawia mnie bowiem struktura tych doskonałych mechanizmów, bezwolnych zabawek, których Chaos potrzebuje bardziej.
Nic też nie jest takie, jakie jest. Białe nie zawsze jest białe, a czarne nie zawsze jest czarne. To mi uświadomił ork, którego pobratymców ludzie przecież tępią za na przykład brutalność! I zaiste - sam ork, imćpan Barbak choć nie porzucił pewnej nuty barbarzyństwa...

...zachował w sobie coś z rycerza...

Nie obstawiło mnie to co do zmiany zdania. Na panią rycerz się nie nadaję.


Tymczasem nastał nowy dzień. Słońce wstało zza wschodniego horyzontu i powoli budziło do życia coeltheńską przyrodę. Ludzie nie są godni, wedle swego zdania, spać na podłodze, niemniej jednak było to lepsze od spania pod gołym niebem, choć może niewiele bezpieczniejsze, zważywszy na stan gospodarstwa. Po porządnym wysprzątaniu i dobrej renowacji nadawałoby się do ponownego zamieszkania, acz w swoich planach Dies takiego punktu nie uwzględniała jako szczególnie priorytetowego.
- Po raz pierwszy od kilku lat budzę się w zupełnie własnym domu, bez myśli, że zastanę pana Janosa w pobliżu - ziewnęła i mruknęła do bestyi, wstając z miękkiego kawałka podłogi. Wzdrygnęła się, bo najcieplej jej nie było, w dodatku morzył ją głód. - Wiesz co, Marduczku? Trzeba ruszyć w świat, bo kasa niestety sama z nieba nie spadnie, ale póki co, wolę ją zarobić w mniej ryzykowny sposób.
Marduk powitał i nowy dzień, i swoją poczciwą panią. Tradycyjnie ze skrzeczeniem.
- Popatrz na to, maleństwo - udało nam się ukraść tą kasetkę, choć była strzeżona. Mogę być złodziejem. Umiem zabijać, mogę być płatnym zabijaką. Wygląda jednak na to, że aby to wszystko osiągnąć, nie mogę tu zapuszczać korzeni.
- Kiedyś tu wrócimy, Mały. Za rok, Może dwa, albo kilka. Ale póki co czekają na nas nowe przygody, wyzwanie, ale przede wszystkim praca. Chodźmy już - zebrała się z tego miejsca.
I na pożegnanie domy nadszedł czas...
Jedyne, co Dies wzięła z tego domu, to to, co posiadała: miecz, zdobyty podczas krwawej bitwy oraz to, co wyniosła z opuszczonej fortecy ukrytej pośród lasów - umiejętności, podartą odzież oraz... chyba miała gdzieś chociaż jeden sztylet?

- No więc idę dalej... - opuściła domostwo i spróbowała się... pomodlić przed mogiłą ojca.
Nigdy dotąd tego nie czyniła. Minęło tyle czasu, odkąd nawet widziała rodzinną wioskę, to wszystko musiało odżyć.
Ja też cię kocham, mimo wszystko...
Uśmiechnęła się spontanicznie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Po pożegnaniu owych spokojnych, opuszczonych stron Dies oraz jej bestia ruszyli na południe. Chociaż może czekało ją większe wyzwanie, więcej niebezpieczeństw - mimo wszystko zrobiło się jej lżej na duszy.
Wszystko było już dobrze...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 12-09-2010, 00:50   #867
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Gdy powracający nóż rytualny rozciął kończynę nieznajomego drowa i powrócił do ręki Ray'giego, ten obdarzył zranionego wymownym, paskudnym uśmiechem. Szalonego tryumfu, czy tryumfującego szaleństwa...? Nikt, kto przyglądał się im w tej chwili nie byłby w stanie stwierdzić. Ray'gi zwinnym ruchem podskoczył na równe nogi, prostując swoją wysportowaną sylwetkę i rozciągając z pogardliwą ostentacją mięśnie. Otworzył szerzej delikatne powieki i zmierzył wzrokiem swojego przeciwnika, który jeszcze przed chwilą rozłożył go na łopatki. Bez wątpienia był sprawnym szermierzem, może nie tak atletycznym jak Terayatechi, ale masywniejszym.

Psionik, leniwym ruchem zebrał swoją burzę śnieżno-białych loków i upiął ją w długi warkocz jak zwykli czynić mistrzowie fechtunku z głębin ojczyzny Ray'giego. Z ostrzem w ręku lawirował dalej przed oczyma drugiego mrocznego to w lewo, to w prawo, kompletnie jakby postradał zmysły, szeptał do siebie, nie zwracając uwagi na przeciwnika. Ale tamten musiał wiedzieć co robi Terayatechi. Przecież również był drowem. Dwa kroki w przód, jeden w tył, kochanie. Spojrzał się na Ila i skończył swój teatralny występ:

- Nie boisz się mnie...? - Ray'gi zagaił z nieprzyjemnym uśmiechem - W ogóle...? - nagle psionik jakby sobie coś przypomniał - Ach, tak... Kochany... Wydaje ci się może, że nie masz nic do stracenia ? Czego wszak szukać ma nasz ród w tym osobliwym świecie... Słodko. Ale nie przemyślałeś tego skoro tak jest. Nie przyszła Ci na myśl Ona? Ach, ci z twoich kręgów mają tak wiele do stracenia! Myślisz pewnie, że skoro jesteś tu już, sam jeden, przeciw mnie to znasz już przykrą stronę życia, ale tak nie jest. Widzisz... Zanim dostałem się tu, przemierzyłem światy w poszukiwaniu lęku i pożądania, których nam tak brakuje, bracie. I wiesz, co...? To nie jest takie skomplikowane. Odkryłem czym jest strach. Zanurzyłem się w strachu innych. Myślisz, że nie dam rady i w twoim...? Jestem psionikiem, skarbie.

Potok, gonitwa zachłannych myśli, którą artykułował Il'owi Ray'gi miała na celu nie tylko wypełnienie sadystycznych obsesji mrocznego elfa, ale również odwrócenie uwagi, teoretycznie silniejszego przeciwnika. Drow posuwał się w hipnotycznym uniesieniu, wypowiadając kolejne sylaby, spływające z jego czerwonego języka niczym senne wino, które uśpi czujność nieprzyjaciela. Cisza, która nastąpiła wśród walczących zlała się jakby z ciszą mroźnego krajobrazu. Można rzec, że jedynie słowa walczących drowów ją przerywały. Terayatechi mógł upaść pod ciosem Ila jako słabszy fizycznie, ale teraz zbliżał się do niego, niczym niezłomny zwodziciel. Desperat, który w obłędzie poświęca ostrożny krok za śmiercionośny cios. Poczuł, jak w jego chłodnej duszy przez chwilę zbiegły się nici ze wszystkich przemierzonych światów, a ona drgnęła namiętnie stykając się z tymi światami. W odmierzonej odległości spojrzał jeszcze na brata czule, a gorąca łza spłynęła po ciemnym jak otchłań policzku aż do krwiście purpurowych warg. Z odległości kilku kroków wyszeptał jeszcze:

- Zroś tą ziemię łzami żalu swego i pokochaj łzy swoje, to wszystko, nie ma nic więcej...!

Ray'gi za pomocą siły woli, wytężonej tytanicznym wysiłkiem umysłu psionika nakierował telekinezę na Ila od tyłu, aby ona przyciągnęła natychmiast go, w otwarte, prawie braterskie ramiona mrocznego. Gest drowa emanowałby serdecznością, pokojem i przebaczeniem, gdyby nie lśniące ostrze w prawej ręce Ray'giego, wycelowane w krtań elfa, mające ją rozedrzeć, zbroczyć szkarłatem obu z nich. Chciał poczuć jak tamten drży, oszołomiony jak dławi się posoką, jak nie ma już sił zalać się łzami, jak zamierza zaczerpnąć powietrza, przyjąć oddech zbawienia, ale !... Zbawienie nie nadchodzi. Ray'gi chciał, aby się już dopełniło. Smakować konwulsje i spazmy drugiego, i płakać, płakać ze szczęścia. Płakać tak rzewnie, że to ukoi niepokój jego serca, ale również je odkupi, że tej chwili starczy nie tylko na przebaczenie, ale również usprawiedliwienie wszystkiego co uczynił. A niczego nie żałował. Kochał lubieżnie i poczwarnie każdy czyn, wszystko co zrobił. Był potworem o przystojnych rysach, bestią noszącą się w jedwabiach i atłasach. Ale była to jedynie maska, on nie musiał jej już nosić. Podjął próbę spełnienia swojego czynu z groteskowo wykrzywioną grymasem radości twarzą.
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 12-09-2010 o 01:12.
Mijikai jest offline  
Stary 12-09-2010, 10:40   #868
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
X
Illiamdril obserwował bacznie ruchy przeciwnika, jakby z mięśni i ustawienia kończyn czytał kolejny ruch ciała wroga. Wyraźnie skupiał się też na własnej ranie, która nie pozwalała mu stać na nogach tak pewnie jak przed chwilą. Drow był zabójcą, zabijał wojowników z sejmitarami, mieczami, łuczników, kuszników, magów i psioników, na każdego miał taktykę i do każdego wroga podchodził inaczej. Spoglądał na ciebie i doskonale czułeś, że plan w tym przypadku zakładał użycie brutalnej siły zanim magia pójdzie w ruch.
Nad lodową pustynią Kres kłębiły się chmury, nadchodziła zamieć.
- You're on death row!... – syknął Illiamdril, poczułeś z przyjemnością, ile bólu sprawia mu rana jaką zadałeś.
Z drugiej strony sam sobie zaszkodziłeś. Il, raniony, był wściekle otrzeźwiony przez ból i twoje słowa mało go obchodziły w tym momencie. Chciał tylko zemsty za własny ból i nie silił się nawet na riposty. Jego stopy przesunęły się kawałek po lodowu, kiedy tylko Il poczuł, że jakaś niewidzialna siła próbuje kontrolować jego ciało i przyciągnąć je do wroga, bez wahania natychmiast zaatakował. Zaskoczeniem było jak szybko zdołał poderwać się i wykonać trzy długie kroki ze swoją raną, nie oszczędzając nogi. A że telekineza tylko mu w tym pomogła, wróg znalazł się nagle niebezpiecznie blisko ciebie, i nie był to wróg z nieosłonięta krtanią którego można śmiało i brutalnie uściskać. Il zasłonił się jednym sejmitarem, drugim ciął po twoim lewym boku. Poczułeś silne szarpnięcie ostrza wgryzającego się w ciało poprzez szaty i piekące ciepło krwi. Uderzony z tak dużą siłą straciłeś równowagę i upadłeś na lodowiec, Il z zamachu zrobił jeszcze dwa kroki a gdy telekineza wygasła stracił kontrolę nad ranną kończyną i z jękiem również zwalił się na lodowiec. Podniosłeś się lekko, pod tobą błyszczała parująca na zimnie karmazynowa kałuża. Il klnąc srodze w drowim zbierał się z ziemi kawałek obok, jego wykrzywiona twarz i zmrużone oczy dosadnie świadczyły jak bardzo boli go teraz noga.
- Leż, psie...! – wycedził, sapiąc, wbił zakrwawiony sejmitar w lód i wspierając się nim próbował się podnieść. – Leż, to dobre miejsce na twój grób!...
X
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 12-09-2010, 11:36   #869
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
- Leż, psie...! - zimny, ale zdyszany głos jego przeciwnika przeciął ciszę. Lewy bok Ray'giego krwawił obficie, lecz powoli, więc ten nie miałby problemów z szybką ofensywą. Ale poczekał. W jego zaciętym i maniacko skupionym spojrzeniu, nie było już ani trochę uniesienia z przed kilku chwil. Długim palcem, powoli przejechał po swoim boku, zbierając na końcu odrobinę posoki. Oblizał go, uśmiechając się cierpko. Wyprostował się, nonszalancko bryzgając krwią przed siebie i rzekł przyciszonym głosem, prawie przyjemnym tonem, jednak ze straszliwym, niebezpiecznym echem:

- A-a-a... To już nieładnie, mój drogi. "Leż psie...?" By kontrolować innych, musisz wpierw oswoić siebie.

Tym razem nie było całego spektaklu, który zwieść miałby przeciwnika i samo to w swej istocie było dość zwodnicze, jako, że oponent znał już naturę Ray'giego. Podniecenie osiągnęło crescendo, a Terayatechi skoczył na Il'a, jak drapieżnik na lichą ofiarę. Srebrzysto-biały warkocz, przybrał już kolor burgundowy od krwi, która strumyczkami opuszczała zwilżone loki. Burza szaleństwa kolorów, ruchów i głosów tworzyła pewną piękną mozaikę z ich dwóch walczących jako jedynych na całym prawie polu bitwy. Dopadając do przeciwnika wspartego jeszcze najprawdopodobniej na sejmitarze Ray'gi w osobliwej euforii wymierzył mu błyskawiczne kopnięcie w kolano zdrowej nogi, aby stracił równowagę i balans przynajmniej jeszcze na ułamek sekundy. Długi, zakrzywiony nóż trzymany od góry w zaciśniętej kurczowo dłoni Ray'giego już miał zatańczyć w około szyi Il'a, aby poszerzyć uśmiech tamtego, jednak nagle opadł. Opadł, aby zatkwić, niczym sztandar na zdobytym lądzie, w splocie słonecznym mrocznego. Gdyby tak się stało, Ray'gi powodowany dziką zaciętością, pociągnąłby ostrze w górę, pozwalając, aby ząbki jego noża dały upust wnętrznościom Il'a. Po tym niecodziennym balecie, Ray'gi zamierzał odskoczyć w tył, demonstrując swoje trofeum.
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline  
Stary 13-09-2010, 17:11   #870
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Może;

Browsing deviantART

Mówią, że Chaos przybiera wiele postaci. Najpewniejsze jest to, że wielu śmiertelników rozpozna Chaos pod jedną z nich zbyt późno. Astaroth zdecydował, że Barbak podejmie decyzję co do dalszych losów szabli. Ork bał się momentami odpowiedzialności, to prawda, momentami gubił drogę, ale momentami powracał do rycerskiego honoru i cech paladynów. Dla Chaosu nie miało większego znaczenia co tak naprawdę ork wyznawał. Dla orka na pewno było tak wygodniej, ale Chaos jeden wiedział, czym to się skończy. Cóż. Szabla była bezpieczna. Zakończył się kolejny etap planów Mistress. Niezależnie od tego czym był ten plan i co dalej zakładał, coś się skończyło...

Dirith;

Znowu błysk, lekki zawrót głowy... Symptomy standardowej teleportacji.
Dom Noquar. „Poświęceni truciźnie”. Ogólnie bardzo przyjemna rodzinka...
Z zadowoleniem stwierdziłeś, że istota jaką poprosiłeś o teleportację doskonale wiedziała, czego zamierzasz tu szukać. Przeniosła cię bowiem do pogrążonego w mroku pomieszczenia, zagraconego dobrze znanym ci, przynajmniej z widzenia, sprzętem. Szkło, suszone zioła, księgi, czaszki, fiolki... Była to z pewnością pracownia alchemika.

Alchemist's Lab by ~TheSilentKat on deviantART

Pracownia wciąż jeszcze przesiąknięta zapachem Riktela. Podszedłeś do biurka, rozejrzałeś się. Zza zamkniętych drzwi, z korytarza, dobiegł czyjś głos. Uśmiechnąłeś się pod nosem, wiedząc, że twoja wizyta w tym miejscu będzie interesująca...

Barbak;

Browsing deviantART

Może przeniósł cię przed wejście do Groty Życia. Trafiliście akurat na ciekawą pogodę. Padał drobny deszcz, jednocześnie słońce przebijało przez chmury. Wszedłeś do groty sam, żaden demon nie mógł wejść do środka.
W grocie było bardzo cicho. Jaskinia wyglądała jak zwykła grota, rzeźbiona cudownie ręką matki natury. Szedłeś w głąb groty, ledwo co widząc, choć miałeś wrażenie, że podążało wraz z tobą dziwne światełko, przemieszczające się jak stado świetlików. Jedno tylko miejsce w grocie przykuło twoją uwagę. Było to spore skalne rumowisko, otoczenie w podejrzany sposób zabarwione lekkim fioletem.
Cave by ~thrones on deviantART

Na skałach widać było ślady po ogniu i niewielkie, słabo widoczne już plamy krwi. Czułeś, że to było tutaj. Tu był grób Legiona. Złożyłeś przy nim szablę. Poczułeś się chwilowo lżej, jakby z serca spadł ci wielki ciężar.

Kall`eh;
SnowSkadi's Gallery

Ahh, stare, dobre dwarfie miasto! Nie to co te domy na patykach u elfów! Zsiadłeś z grzbietu Pluszaka prosto pod próg karczmy. Nawet przez zamknięte drzwi dobiegały gromkie odgłosy różnych odmian radości, świadczące o dobrej zabawie mającej miejsce wewnątrz lokalu. Nie czekając dłużej otworzyłeś drzwi. Wujek właśnie nalewał do kufla, już przy okazji upijając ze strumienia lecącego do owego kufla. Zawsze był w tym mistrzem; nim napełnił kufel był zalany, żonie mówił że nie wypił nawet jednego kufla, co było poniekąd prawdą w tej sytuacji...
- Ło niech mnije ktoś za brodę pociągnije!!! – wrzasnął wujek.
Siedzący obok, kompletnie zalany dwarf uprzejmie spełnił prośbę, na co poleciał pod stół po lewym prostym od wujka.
- Kogom ja widzem! – wujek z wyciągniętymi ramionami toczył się do ciebie.
No i zaczęły się opowieści, grog, wspomnienia, grog, plany, grog, grog, kibel, grog, dalsze opowieści i grog.



W pewnym momencie ktoś poklepał cię w ramię. Odwróciłeś się, by ujrzeć znajomą, zieloną facjatę. Barbak uśmiechnął się tylko. Nic przecież nie musiał mówić! No i zaczęła się impreza!

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8F9okHilTk4&feature=related[/media]

Dies;

Twoja prośba nie została co prawda spełniona... Ale po jakimś czasie zaczęłaś zastanawiać się nad wizjami tego, w jaki sposób mogła zostać spełniona... Coś podpowiadało ci, że po nutce niezadowolenia w głosie Mistress i po tym jak sformułowałaś swoją prośbę, mogłaś obudzić się opętana, z obiecanym, płonącym rumakiem u boku... znaczy w towarzystwie dzikiej, krwi żądnej zmory!
Horse on Fire by *StephenCrowe on deviantART
Song of a Nightmare by ~Aranak-lu-Nephem on deviantART

To spotkanie byłoby zapewne ostatnim z jakichkolwiek spotkań w twoim żywocie... Tak, znając humor Chaosu, tak zapewne by było...
Tymczasem zakończyłaś pewien etap w swojej podróży i w swoim życiu. Zachowałaś wolną wolę; Może teraz jeszcze nie do końca potrafiłaś zrozumieć cud wolnej woli, ale coś w głębi duszy szeptało ci, że ocaliłaś coś bezcennego.
- Cały problem polega na tym, że kiedy już stracisz wolną wolę, nie jesteś zdolna zrozumieć, żałować, czy odczuć co straciłaś bez mojego pozwolenia... – to były ostatnie, pocieszające słowa kobiecego głosu, który odtąd zamilkł w twoich myślach.

Ray`gi;
Podnieść się z rozciętym bokiem było trudniej, niż się spodziewałeś. Drwiłeś ze słabości przeciwnika, który klnąc i sapiąc chwiejnie próbował wstać na nogi, podczas gdy ty sam miałeś z tym spory problem. Mimo wszystko, wstałeś pierwszy. Illiamdril był chwilowo zaskoczony twoją żywotnością, przez co zyskałeś sekundę przewagi. Dopadłeś do wroga, wciąż jeszcze wspartego na sejmitarze, ale z upływu krwi i bólu zrobiło ci się nagle słabo i obraz zamazał ci się przed oczami. Illimadril doskonale wiedział że z pozycji w jakiej trwał nie wyprowadzi cięcia drugim sejmitarem, ostrze zahaczyłoby sztychem o powierzchnię lodu. Upuścił więc broń i błyskawicznie sięgnął za pas, zobaczyłeś, jak w jego błoni błysnął krótki sztylet. Nim twoje własne ostrze opadło, poczułeś silne uderzenie w pierś, które sparaliżowało całe twoje ciało.

Blood in the snow. by *VanillaPie on deviantART

Straciłeś czucie w nogach, osunąłeś się bezwładnie na lód. Illiamdril cedził coś przez zęby, ale słyszałeś jedynie urywki słów. Zobaczyłeś jak pochyla się na tobą, z zakrwawionym ostrzem w dłoni. Uderzył jeszcze raz...

Nizzre;

Browsing deviantART

Szłaś przed siebie. Poprzez zamieć ledwo co było widać, ale twoje oko już ujrzało to, czego od tak dawna się obawiałaś. Przystanęłaś na chwilę, ale szłaś dalej. Wreszcie w białej zamieci mogłaś już dostrzec skulone na ziemi sylwetki otulone karmazynową kałużą. Odwróciłaś się, próbując pozbierać myśli. I nadszedł koniec. Powoli podeszłaś do leżącego na lodowcu Ray`giego i Illiamdrila który siedział przy nim, wciąż z ostrzem w ręku, ostrzem opartym o lód. Ray`gi nie żył już, miał zamknięte oczy a kilka śmiertelnych ran było doskonale widocznych. Il podniósł głowę i spojrzał na ciebie jakbyś w ogóle go nie obchodziła. Przyklęknęłaś przy Ray`gim, gorzko płacząc, i pogłaskałaś martwego drowa po policzku.
- Mówiłem, że to zrobię – powiedział tylko Il, z nutą pożałowania i tryumfu.
Wstał chwiejnie, sycząc i klnąc, oglądając ranę na swojej nodze.
- Gdzie jest twoje Światło? – zadrwił. – Skoro pozwoliło mu otworzyć oczy, dlaczego nie chwyciło mnie za rękę kiedy podniosłem ostrze przeciwko niemu?
- Nie rozumiesz...
- Gdzie jest Legion?
Elfka szeptała jakąś modlitwę, głaszcząc wciąż ciało Ray`giego.
- Gdzie jest Legion?! – krzyknął ostro Illiamril, aż Nizzre skurczyła się i podniosła obronnie rękę.
- Jest z tym, do kogo należy – wydukała nieulękle.
Drow uśmiechnął się paskudnie, wzruszył ironicznie ramionami.
- Cała ta podróż nie była jednak bezowocna...- mruknął, tryumfalnie spoglądając na ciało przeciwnika.
Chwycił elfkę za rękę, spokojnie i powoli pociągnął ją by wstała, zdziwiona powstała, nie chcąc szarpać się z rannym. Zaprotestowała jednak i nie ruszyła się z miejsca.
- Chcę go pochować – wyjąkała, ocierając łzy.
- Nie – syknął krótko i bezdyskusyjnie.
- Zginął jak wojownik. Chcę go tylko pochować...!
Il zmrużył gniewnie oczy. Otarła ostatnie łzy i przytuliła się do niego, z błogim uśmiechem na ustach. Zamknęła oczy, wtulała się w zimną zbroję, pogłaskała silne ramię, wciąż trzymając ostrze.
- To żadna frajda zabić kogoś, kto się nie boi... – szepnął Il.
Nizzre uśmiechnęła się, jakby usłyszała dobry żart. Spojrzała drowowi w oczy i pogłaskała go po policzku.
- Obiecaj mi... że chociaż raz... będziesz szczęśliwy... – szepnęła prosząco i znów wtuliła się w niego.


***
KONIEC!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172