Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2010, 14:59   #1
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
[autorski] Tajemnica Bogini

Świat się zmienia. Wszystko idzie do przodu, nawet wbrew woli i logice ludzi. Ale zmiany te są dla zwyczajnego człowieka na tyle odległe, że wyeliminowanie z życia myślenia o nich nie jest żadnym problemem. Ale kto wie jak będzie w przyszłości, w końcu wszystko się zmienia.
Jest tyle scenariuszy końca świata, a żaden nie wydawał się być na Kontynencie przyziemny. Do czasu.
Armagedon jest coraz bliżej. I nawet głupi chłop z litnijskiej wiochy nie uzna tego za fantastykę i czcze gadanie.
Świat się zmienia...

Dźwięki wygrywane na fortepianie koiły uszy zebranych, śpiew porywał i brał w objęcia, był aksamitny, ale zdecydowany. Kunszt śpiewaka znać było po wszystkim, co robił.
Pieśń się zakończyła, cały tekst został już zaśpiewany z idealną dykcją, a każdy klawisz instrumentu uderzony z pianiście tylko znaną subtelnością.
Przyszedł czas na rozmowy.
Antonio del Estario odszedł od fortepianu, zajął miejsce przy dużym, dębowym stole, odetchnął. Można było wyczuć, że szef brundeńskiego wywiadu uznaje tę wyprawę za wybryk koronowanych głów. Pewnym był także fakt, iż del Estario umyślnie okazywał te emocje zgromadzonym. Pierwszy szpieg Imperium Południa niewątpliwie potrafił zapanować nad swoimi gestami i mimiką.
- Drodzy... bohaterowie – rozpoczął z ironicznym uśmieszkiem. - Zaraz przedstawię Wam szczegóły całej misji, zapoznacie się również z dodatkowymi wskazówkami, oraz będziecie mogli zadać mi swoje pytania. Później wyruszycie w drogę. Jeszcze dzisiaj.
Antonio del Estario był to mężczyzna wzrostu powyżej średniego, o szerokich ramionach i dumnym spojrzeniu. Na bladą twarz opadała mu płowa grzywka, która prawie przysłaniała matowe, czarne oczy, w których nie było widać zupełnie nic. Rzadko kiedy widywało się takie oczy, o których nie można było powiedzieć w sumie nic więcej ponadto, że były oczami.
- Według legendy ciało Odiana zostało pocięte, a jego części w formie kryształów rozrzucone po świecie. Ponoć jeżeli znajdziecie jeden... kawałek, to otrzymacie wskazówki co do położenia następnego. I tak po sznurku aż do kłębka – zarechotał.
Komnata odpowiedziała głuchym echem. Zalegającą tu ciemność rozjaśniało tylko kilka kandelabrów przywieszonych do ścian i jedna, samotna świeca ustawiona na fortepianie i trzymająca się jedynie na własnym, roztopionym wosku, który utworzył wokół niej małe wzgórze.
Jak to zazwyczaj bywa w pomieszczeniach, gdzie znajduje się duża liczba ksiąg i tutaj w powietrzu unosiły się niezliczone ilości drobinek kurzu. A ksiąg było tutaj nielicho. Pod każdą ze ścian stały regały wysokości postawnego mężczyzny całkowicie zapełnione opasłymi woluminami.
Niektórzy ze zgromadzonych zaczęli się zastanawiać, czy zbiory znajdujące się w tym pomieszczeniu nie są warte więcej, niż klejnoty koronacyjne królowych Tannis. Po krótkim przemyśleniu sprawy wszyscy dochodzili do tego samego wniosku: nie były. Fakt ten oczywiście nie umniejszał wartości tych ksiąg. W końcu co mogło być cenniejsze od klejnotów koronacyjnych królowych Tannis?
Mimo zimowej pory roku i później pory dnia, w dużym i przestronnym pomieszczeniu było nad wyraz ciepło. Niewątpliwie nie było to zaletą kominka palącego się pod jedną ze ścian. To musiała być magia. Swoją drogą, to kto umieszcza źródło ognia w pobliżu takiego zbioru ksiąg?



- Istnieje legenda, która głosi, że prawą rękę tytana odnaleźć można [i]„tam, gdzie wzrok mroźnego krańca świata padający na Kontynent spotyka się z wołaniami więźniów do ich żon”[i], czyli, jak ustaliliśmy gdzieś na pomiędzy Kontynentem, Anlindorem, Wolland i Arkandią – zakończył szpieg.
Miejsce, o którym mówił mężczyzna znajdowało się praktycznie po drugiej stronie Ziemi Północnych, niż drużyna bohaterów, na północno-zachodnim skraju Knotynentu. Jeżeli zebrani w bibliotece śmiałkowie rzeczywiście zamierzali się tam dostać, to czekała ich długa i męcząca wędrówka. Ale cel był szlachetny, a u kresu drogi czekała na nich sława i nieopisany honor.
- Podejrzewamy, że na Rei żyje człowiek, który będzie potrafił powiedzieć Wam więcej o położeniu artefaktu. Mowa o Siliu Gwieździstej Czapce – skrybie gildii magów na tej wyspie i opiekunowi jej biblioteki – powiedział Antonio del Estario. - Lecz to nic pewnego, a my nie wiemy nic więcej – dodał z tryumfatorskim uśmieszkiem.
Gdzieś na dworze zamiauczał kot. Zbliżała się północ, do rozpoczęcia nowego roku pozostawało już tylko kilka dni.
- Co do dodatkowych wskazówek, to powiem krótko: jeżeli... - szpieg zaśmiał się krótko, jakby nie dowierzając, że za chwilę powie to, co powie. - ...w skarbcu upadłej bogini Malii znajdziecie jakieś skarby, to powinniście poinformować o nich najbliższą gildię magów, w której zasiada arcymag. Te błyskotki mogą być obłożone klątwą – westchnął. - oczywiście po wszystkim zostaniecie wynagrodzeni i otrzymacie swoją działkę z oczyszczonego już skarbu – zakończył.
Zza okna dało się usłyszeć warczenie i szczekanie psa, któremu wtórowały śmiechy dzieci. Po chwili kot zamiauczał raz jeszcze, rozpaczliwie, jakby wołając o pomoc, w której nadejście nawet on sam nie wierzył. Później było jeszcze kilka dziecięcych chichotów, a potem już tylko cisza.
- Mieliście pytać, zatem pytajcie. Mamy mało czasu – rzekł Antonio del Estario, wygrzewając nogi obute w futrzane buciska w cieple kominka.

Świat się zmienia. Kiedyś ludzie wierzyli w bohaterów.
 
Minty jest offline  
Stary 26-08-2010, 22:27   #2
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Elf z zaciekawieniem przysłuchiwał się słowom mężczyzny, lecz nie potrafił zrozumieć jak zasiadająca tu grupka nieznanych sobie śmiałków, miała by odnaleźć ciało Odiana i w ostateczności pokonać matkę wszelakiego zła. Nie wątpił w siłę każdego z nich – przecież zostaliśmy wybrani – pomyślał. Ale martwił się o to, że nie podołają od strony psychiki, mentalności. Z każdym krokiem, z każdą częścią ciała tytana, zbliżać się będą do nieuniknionej walki dobra ze złem… bitwy, w której wszystko będzie możliwe. Lecz myśl, że być może w tejże ekstremalnie trudnej wędrówce odnajdzie morderców… barbarzyńców, którzy torturowali jego rodzinę… ta myśl zaprowadziła go do tego miejsca i jak postanowił, poprowadzi dalej. W głowie Saverisa narodził się smutek i żal, jak zwykle kiedy jego umysł kierował się w przeszłość i zatrzymywał się w danym momencie. W jego oczach zbierały się łzy, lecz opanował emocje i z jeszcze większą uwagą przysłuchiwał się del Estario.

Gdy opowieść Antoniego dobiegła końca, Saveris ukradkiem przyglądał się wszystkim zgromadzonym. Nie oceniał nikogo - nie miał podstaw do takowych obiektywnych ocen, nie zrobi tego dopóki nie pozna każdego z osobna. Lecz pomimo tego, słowa gnoma odebrał jako, małe przechwalanie się…
- Ale to nic złego… przecież, każdy czasami pozwoli sobie na drobne przechwałki - odrzekł w głowie elf, po czym skierował lekki uśmiech w stronę gnoma. Następnie głos zabrała tajemnicza dziewczyna… poza tą tajemniczością nie można było wyczuć nic więcej. – Tajemnicza nie oznacza zła – kolejna myśl zagościła umysł wysokiego przedstawiciela rasy elfów.

Nastała niezręczna cisza. Szybko przerwał ją Saveris wyskakują ze swoim pytaniem:
-Dręczy mnie tylko jedna myśl – odrzekł spokojnym głosem. – Dlaczego uważacie, że podołamy temu zadaniu ? nie różnimy się przecież… przynajmniej tak się mi zdaje, od innych śmiertelników – powiedziawszy to oczekiwał cierpliwie odpowiedzi.
 
Olian jest offline  
Stary 01-09-2010, 19:35   #3
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Rointon stanął na swoim stołku, aby zebrani mogli go zobaczyć. Niestety (lub może na szczęście, kto to wie), jako gnomowi nie przysługiwał mu zbyt pokaźny wzrost. Taka natura i nikt jej nie zmieni.
- Czcigodny panie…- Zaczął.- …jestem pewien, że mówisz nam to w jak najlepszej wierze, aczkolwiek twoja troska o skarby obłożone klątwami jest co najmniej nieodpowiednia. Wierzę w swoją gwiazdę i w swoją moc i jestem święcie przekonany, że moje moce wystarczą w zupełności na oczyszczenie kosztowności na miejscu.- Uśmiechnął się dobrotliwie. Albo nie zrozumiał, że Antoniowi chodziło tylko o przechwycenie jak największej ilości łupu, albo też był na tyle inteligentny by nie dać tego po sobie poznać.- Po co będziemy fatygować wysoko postawionych czaromistrzów, skoro wcale nie musimy.-
Gnom usiadł ponownie i przykręcił sobie wąsa. Czuł nieodpartą chęć zapalenia fajki, któremu to nałogowi uległ ostatnio, ale powstrzymał się, sądząc że może to nie wypadać w tym miejscu i w tym towarzystwie.
Zza okularów z polerowanego kryształu górskiego przyglądał się uważnie swoim nowym współpracownikom. Nie wątpił w ich dobroć i poczucie obowiązku wobec świata, skoro znaleźli się tutaj. „To z pewnością najlepsi i najzacniejsi spośród dobrych i zacnych. Sól ziemi.” myślał.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 05-09-2010, 15:22   #4
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Davos Meiweather, człowiek średniego wzrostu, z czarnymi włosami i tegoż samego koloru oczami, siedział spokojnie na swoim miejscu, przysłuchując się przemowie Antonio del Estario i padającymi zaraz po jej zakończeniu pytaniom, zadawanym przez jego przyszłych towarzyszy. Oceniał ich i próbował zrozumieć.

Nie widział jednak co ma myśleć o tych osobach. W końcu widział ich po raz pierwszy i nic praktycznie o nich mu nie powiedziano. Nie zostali sobie nawet przedstawieni, a mieli razem uratować świat. Meiweather nie miał pojęcia czego może się spodziewać po swoich nowych kompanach. Było pewne, że nie są to zwykłe płotki, ale nic więcej nie można było o nich rzec.


W ogóle sam cel ich "misji" zakrawał na wariactwo. Tak przynajmniej uważał Davos. Było przecież nie do pomyślenia, by taka garstka zdołała osiągnąć postawione przed nimi zadanie. Ale mężczyzna nie zamierzał odmawiać ani rezygnować. Skoro wymagano od niego udziału w tym przedsięwzięciu, to on to uczyni. I z całych sił będzie się starał by się im udało. Czy to jednak wystarczy ? Lepiej jednak teraz o tym nie myśleć - powiedział sobie w duchu Meiweather. Tylko jak nie teraz to kiedy ?

Gdy tylko wszyscy skończyli zadawać swoje pytania, mężczyzna poprawił swój czerwony płaszcz, narzucony na ciemną kolczugę, a następnie zabrał głos. Nie wyróżniał się on niczym szczególnym, można powiedzieć, że brzmiał pospolicie.
- Pozwólcie szanowni państwo, że i ja o coś zapytam. - Davos wstał, tak by wszyscy mogli go dostrzec. Jego twarz nie była ani zbyt przystojna, ani zbyt brzydka. Była normalna. Tak samo było z ubiorem. Poza wspomnianym wcześniej płaszczu i kolczudze, Meiweather miał przypięty do swojego boku miecz, a jego czarne, skórzane spodnie zapięte byłe na bogato zdobiony pas. - Po pierwsze, chciałbym wiedzieć, miłościwy panie - tu zwrócił się w kierunku Antonia - Czy możemy oczekiwać od spotkanych przez nas osób, oczywiście wysoko postawionych, jak królowie i im podobni, jakiejkolwiek pomocy chociażby finansowej czy też innego rodzaju wsparcia ? Przydatne również byłoby, jakbyśmy otrzymali jakiegoś rodzaju list, bądź coś w tym rodzaju, który pomógłby nam spokojnie przekraczać granice czy też pomagał nam wydostać się z kłopotów z prawem, takich które możemy teraz przewidzieć i takich które nie możemy. - Gdy Davos skończył mówić mówić, przeczesał dłonią swoje krótko przystrzyżone włosy. Często tak robił, o czym jego nowi towarzysze wkrótce będą mieli okazje się przekonać.
sickboi


Mwizi czuł się obco. Zamczysko, w którym się znalazł było znacznie większe niż pałac Wielkiego Wodza Nichedu. Grube kamienne ściany i sufity przytłaczały wychowanego na sawannach mężczyznę. Liczba komnat i korytarzy przyprawiała go o ból głowy. Zdawało mu się, że lada chwila cała konstrukcja runie mu na głowę. Najchętniej jeszcze w tej chwili wstałby od stołu i zaczął uciekać, jak najdalej od tego ogromnego budynku. Myśliwy mógł niemal przysiąc, że od momentu gdy przekroczył bramy znacznie opadł z sił, jakby coś wysysało z niego energię. Musiał uciec. Lecz kiedy pomyślał o panującym na zewnątrz zimnie i hałdach tego dziwnego puchu zwanego przez innych śniegiem odrzucił ten pomysł. Nie miał przecież dokąd się udać. Ba, nie wiedział nawet, gdzie znajduje się w tej chwili. Poza tym zbyt wiele od niego zależało.

Dźwięki jakie wydobywały się z dziwacznego pudła z zębami podziałały na zmęczonego ostatnimi wypadkami Mwizi'ego kojąco. Choć daleko im było od muzyki jaką znał dotychczas to zaprezentowana pieśń wielce przypadła mu do gustu. Czy była to magia, tego myśliwy nie był w stanie stwierdzić. Wiedział za to, że z chęcią posłuchałby kolejnego utworu jednak człowiek, który był najprawdopodobniej włodarzem zamku wolał przejść do rzeczy. Wan Oobote wysłuchał jego słów z uwagą i zaangażowaniem. Chociaż legenda brzmiała jak opowiastka dla małych dzieci to z pewnością nią nie była. Zwłaszcza, że opowiadał ją Antonio del Estario.

Czarnoskóry mężczyzna dopiero wtedy zdał sobie sprawę w jak wielkich rzeczach będzie brał udział i ile chwały mu to przyniesie, rzecz jasna jeśli zdoła wrócić. Spojrzał po zebranych, którzy zaczęli zasypywać szpiega pytaniami i wyrażać swoje wątpliwości. Była to zbieranina osób pochodzących pewnie z całego świata, jak myślał Mwizi. Gnom, elf, człowiek, a nawet kobieta, do której myśliwy od razu nabrał dużego szacunku. W końcu jeśli została wysłana na tak niebezpieczną misję zamiast mężczyzny musiała być wielkim wojownikiem. Wan Oobote zaczął się zastanawiać ile ludzkich zębów zdobiłoby jej szyję. Tymczasem dyskusja trwała w najlepsze. Swoim zwyczajem Mwizi wolał zachować milczenie i odezwać się dopiero w momencie, kiedy będzie to naprawdę potrzebne. Nie lubił strzępić języka. Chciał działać.

Minty


Antonio uniósł się z krzesła. Skierował swoje kroki w stronę jednej z półek zastawionych przez księgi. Przez chwilę lustrował tytuły, po czym wyciągnął rękę i ujął gruby wolumin. Otworzył go, a z pustego środka wydobył pięć pierścieni.
Szpieg wrócił z powrotem na swoje miejsce, usiadł na krześle, wyciągnął sie i ziewnął.
- Nie obchodzi mnie to, czy poinformujecie kogokolwiek o jakimś skarbie. Pewnie żadnego skarbu nie ma, nie ma nawet skarbca – rzekł w końcu. - Zrozumcie, że nie wierzę w te wszystkie bajeczki o bogach, tytanach i innych przebierańcach. Miałem przekazać wam te informacje, bo ktoś tam, na górze uznał, żeby całą sprawę zrobić poufną. Tyle.
Del Estario oparł łokcie na stole.
- Zbliżcie się – powiedział. - Te pięć pierścieni umożliwi wam audiencję u Arcymaga w jakiejkolwiek gildii na całym kontynencie. Komunikować ze mną możecie się jedynie przez nich. Nie chcemy żadnych prób porozumienia się na własną rękę. To zbyt ryzykowne. W końcu są na świecie ludzie, którzy będą chcieli Wam przeszkodzić. Wszyscy wyznawcy tej... bogini i inni maniacy – zakończył.
Mężczyzna podał każdemu jeden pierścień. Biżuteira była wykonana ze srebra, zdobiły ją kamienie szlachetne, kolejno akwamaryn dla Calaei, rubin dla Saverisa, diament dla Robintona, aleksandryt dla Mwiziwiego i szmaragd dla Davosa.
- Wystarczy, że okażecie te pierścienie w gildii, tam będą już wiedzieć co i jak. Ale uważajcie, to nie są zwyczajnie błyskotki. Ta biżuteria została naszpikowana magią ochronną i ostrzegawczą, aby pomóc wam w odbyciu drogi. Akwamaryn chroni przed wieloma urokami, rubin uniemożliwia zatrucie magicznymi eliksirami, oczywiście, nie wszystkimi, diament wibruje, gdy ktoś w pobliżu stosuje iluzję, aleksandryt czyni niewrażliwym na klątwy związane z demonami, to bardzo potężny artefakt, wojowniku, a szmaragd ponoć prowadzi prawidłową drogą. Nie zgubcie tych pierścieni – dodał patrząc w oczy drużynie.



Kiedy padło pytanie Saverisa Antonio tylko roześmiał się i odrzekł:
- Uważam, że, o ile zadanie ma coś wspólnego z rzeczywistością, nie podołacie. Ale to niczego nie zmienia. A wszystkie granice – tu spojrzał na Davosa. - przekroczycie okazując pierścienie. Z pomocą finansową sprawa ma się tak, że otrzymacie jedynie pieniądze na drogę. Sto sztuk złota na głowę, moment... - szpieg znów uniósł się z krzesła, jednak tym razem skierował się w stronę fortepianu. Za jedną z nóg instrumentu rzucone zostało pięć sakiewek. - Oto wasze fundusze. Nie radzę uciekać z tymi pieniędzmi, ja zawsze was znajdę – dodał z dziwnym uśmiechem.
- A teraz wyruszajcie, jeśli łaska. Robi się wcześnie, a wy macie opuścić Issis jeszcze przed zmierzchem. Powodzenia – Antonio wstał, aby podać rękę każdemu z członków wyprawy. Uścisk miał zdecydowany i mocny, ale tylko na tyle, na ile zdecydowany i mocny powinien być uścisk prawdziwego mężczyzny.
- Wiedzcie tylko, że szanuję was za to, że uczestniczycie w tej wyprawie. Nawet, jeżeli jest ona największą bzdurą - zakończył.

Na dworze było zimno, księżyc w pełni lśnił na jasnym, kremowym niebie. Śnieg padał z wolna, a już na ziemi skrzypiał pod butami, konie były gotowe do drogi.
Noc powoli przemieniała się w poranek.

RyldArgith



Przysłuchując się swoim przyszłym towarzyszom podroży, ich pytaniom, ruchom, próbowała ich analizować, nauczyć się jak najwięcej o nich, tak by wiedzieć w czym się dobrze czują, na czym się znają, jednocześnie poznając ich słabe strony. Gnom, elf, czarny mężczyzna, z dalekich krajów, o których tylko słyszała od swej mentorki. Jedynym „normalnym”, ale tylko przez normalny wygląd , wydawał się czwarty mężczyzna. W trakcie podróży zweryfikuje początkowe wrażenie.

Podeszła do Antonia del Estario gdy ten rozdawał wszystkim pierścienie, oraz mieszki ze złotem. Mieszek zważyła w dłoni, skinęła lekko głową, kolejny raz odganiając niesforny kosmyk. Sakiewkę przywiązała do paska, sięgnęła po pierścień, obejrzała go dokładnie. Zdjąwszy rękawicę założyła go na palec. Przyglądała się jeszcze trochę wybranemu dla niej akwamarynowi, zupełnie jak małe dziecko, które dostaje nową zabawkę. Sprawiała wrażenie zafascynowania uroda kamienia, jego szlifami, wykonaniem przez rzemieślników. Delikatny, ulotny błysk w oku, kiedy tak patrzyła na błyskotkę, a zgodnie ze słowami naczelnego szpiega Brunden, przed jej oczami była bardzo przydatną błyskotka. Nie przeciągając dłużej tej sceny założyła na powrót rękawicę.

- Nie traćmy czasu. Trzeba pomyśleć nad posunięciami, zaplanować podróż, zrobić zakupy na początek drogi. Nie znam miasta, gdzie jest tu jakiś targ by kupić najpotrzebniejsze rzeczy? I jakaś najbliższa targowi gospoda?

Uzyskawszy odpowiedź odwróciła się w stronę wyjścia, jednak nie ruszyła tam od razu. Poczekała na towarzyszy podroży, jednocześnie dając im do zrozumienia, że nie warto tracić czasu. W końcu, za niedługo wstanie świt. Trzeba jak najszybciej się uporać z zakupami i obmyślić plan wędrówki. Trasa, punkty odpoczynku.. Wygląda też na to że jestem jedyną kobietą w tej grupie. Czy dobrze, okaże się w trakcie już. Chociaż zawsze to milej, kiedy miałoby się do czynienia także i z drugą kobietą. Faceci o wielu rzeczach myślą inaczej, o ile w ogóle im się to zdarza.

Czarnoskóry mężczyzna przez dłuższą chwilę wpatrywał się w otrzymany pierścień. Szlachetny kamień otoczony srebrem nie musiał być magiczny aby oczarować myśliwego z Nichedu. W jego rodzinnych stronach takie skarby były równie rzadkie jak śnieg, ale lud Oobote bardziej cenił gładką stal, niż złote świecidełka. Uwagę Mwiziego zwrócił kolor aleksandrytu, początkowo czerwony, tak jak jego płaszcz, lecz kiedy rankiem drużyna stanęła na dziedzińcu zamku kamień był zielony. Łowcy starczyło to za całą magię, równie dobrze mógłby to być zwykły kawałek skały, bez żadnych mocy ochronnych. Dla niego z miejsca stał się najwspanialszą rzeczą jaką kiedykolwiek widział.

- Należy również odwiedzić miejscowego kartografa - z tego co wiem, oni rzadko bywają na targach.

Dziewczyna spojrzała na wypowiadajacego te słowa gnoma. Dobrze myśli mały.. Parę map by się przydało. Ale nie wiadomo czy będzie na to czas.. Najpierw plan wyprawy. W ogólnych zarysach.. Tak by wiedzieć pierwsze posunięcia. Potem targ i kartograf. Dopracowanie planu w trakcie podróży. Odezwanie się Davosa przerwało rozmyślania, zmuszając do zatrzymania się w pól kroku, niedaleko drzwi.

- Zgadzam się z Wami. Ponad to, jako że jeszcze nie było nam dane się poznać, to powinniśmy się sobie przedstawić. Więc mnie zwą Davos Meiweather. Mówcie mi oczywiście po imieniu. Tak będzie łatwiej.

- Wystarczy Calahea..- odpowiedziała, delikatnie dziewczęcym głosem- Nie traćmy czasu, omówimy wszystko w drodze.

- Wszystko, więc touche że kwestie naszych mian również, pani.

Uśmiechnęła się pod kapturem, chociaż tak układała się pod panujące w pomieszczeniu światło, by cień padał na jej twarz. Otworzyła drzwi, czekając aż pozostali ruszą za nią. Zwróciła uwagę że aż do zakończenia spotkania Elimu nie zabrał głosu. W dłoni mocno ściskał otrzymany niedawno skarb. Na kilka chwil zapomniał o prawdziwym celu wyprawy oraz powodzie, dla którego przybył do tego zimnego kraju. Jednak już rankiem, kiedy zimny wiatr omiótł jego twarz, powrócił do rzeczywistości. O świcie zmówił krótką modlitwę i wyszedł na zewnątrz zastygając w bezruchu w oczekiwaniu na towarzyszy.

Calahea otuliła się szczelnie płaszczem, udając się wśród padającego śniegu do gospody, której lokalizacje poznała chwilę temu. Szla wspólnie z towarzyszami, ale milcząc. Jedynie jej oczy wpatrywały się w otoczenie, analizując każdą twarz, każde słowo. Starała się zapamiętać jak najwięcej. Kiedy przekraczała próg gospody, jako trzecia z grupy, potrząsnęła ramionami, by zrzucić z siebie warstwę śniegu, jaki zdołał utworzyć się na jej płaszczu.

- Wchodźta, dzielni wojowie, karczma “Pod zapitym susłem” stoi przed wami otworem.

Karczmarz powitał ich zaraz po wejściu do środka. Biorąc pod uwagę jego ubiór, nie dość że nie był przygotowany na wizytę gości w taką pogodę i o tej porze, to widać było, że był na bakier także z zadowoleniem z ich przybycia do tego przybytku. Też mi nazwa... Zapity Suseł. Rozejrzała się, patrząc czy nie ma innych gości, czyniąc to raczej z przyzwyczajenia, niż realnych możliwości podsłuchania ich rozmowy i wskazała idealne jej zdaniem miejsce. Nie w rogu, ale pomiędzy rogiem a ladą.

- Tam usiądźmy.

Kolejna karczma, kolejne sprawy do przemyślenia… takie oto myśli nawiedzały umysł Saverisa, gdy już cała piątka stała przed gospodą. Drzwi zostały otwarte, zaraz także karczmarz powitał radośnie przybyłych. Elf nie zbyt często uczęszczał w takie miejsca. W oberży zawsze chaos panuje. Ale to był wyjątek… los świata leżał w rękach pięciorga śmiałków. Zdawało się, że na śmierć idą… ale nikt nie zrezygnował, każdy pozostał.

Wchodząc do karczmy zrzucił z ramion śnieg, włosy również zostały przezeń otrząśnięte ze białego puchu. Gospoda przynajmniej zapewniała ciepło i strawę… innych plusów pobytu w karczmie Saveris nie widział. Rozglądał się z zaciekawieniem po wnętrzu budynku. Nie było tu niczego co mogło by wzbudzić choćby krztynę zainteresowania u elfa. Zatem szybko podszedł do kontuaru, zamówił szklankę wody i usiadł na wyznaczonym miejscu.

Fielus

Robinton zamówił dla siebie przy szynku kufelek wody. Barman z pewnością spojrzał dziwnie na niego, ale nalał posłusznie.
- Czy planujemy rozdzielić obowiązki w jakiś sposób? Ktoś idzie po coś, a kto inny po co innego?
- Mi jest to obojętne po co pójdę - zaśmiał się lekko towarzysz-elf. Po czym wstał i podszedł do lady, zamawiając kubek wody, tak samo jak Robinton. Po chwili znalazł się przy stoliku partnerów.
- A tak wtrącając... me imię Saveris, rodowe miano to Livirth - odrzekł łykając porządnie trunku.
Tymczasem czarnoskóry z ciekawością przyglądał się wnętrzu karczmy. Nigdy wcześniej nie był w takim miejscu. Wszystko było dla niego takie obce, a jednocześnie z każdą chwilą coraz bardziej pociągające. Nie spowodowało to jednak, że przestał zwracać uwagę na resztę drużyny. Najbliższy cel był dla niego oczywisty. Poza tym chyba tylko jemu zależało na czasie, zaś pozostali wyraźnie szykowali się do długiej debaty.
-Mwizi czuje jakby szedł na polowanie z zamkniętymi oczami. Bez węchu i słuchu. Myśliwy musi wiedzieć wszystko o swoim celu. A my co? Mwizi myśli, coby pierwszych odwiedzić czarowników. Dowiedzieć jak najwięcej, o drogę też rozpytać. Inaczej my błądzić i nigdzie nie dojść- głos wan Oobote był jak zwykle spokojny i opanowany. Po krótkiej przerwie przybysz z Nichedu dodał.
-Mwizi pójść i znaleźć twórcę map tu, w mieście-
Mężczyzna zwany Davosem usiadł przy swoich towarzyszach nie zamawiając jednak niczego. Rozejrzał się spokojnie po karczmie i zaczął przysłuchiwać słowom nowych kompanów. W ich słowach było wiele racji. Nie mieli żadnego planu i zostali pozostawieniu samym sobie przez swoich zwierzchników. Ponadto nie zostało im wiele czasu na opuszczenie miasta.
- Moja propozycja jest następująca. Po pierwsze powinniśmy jak najszybciej zdobyć niezbędny ekwipunek do tak długiej podróży, więc trzeba udać się do jakiegoś czynnego w tych godzinach sklepu i zdobyć niezbędne dla każdego z nas zaopatrzenie. Uważam, że każdy powinien mieć ze sobą przynajmniej parę metrów liny, nigdy nie wiemy kiedy będzie mogła się przydać, hubke i krzesiwo, bukłak, ażeby zawsze można było go napełnić wodą, śpiwór, koc i oczywiśćie odpowiednią ilość prowiantu. Myślę również, że by poruszać się jak najszybciej, to powinniśmy podróżować konno. Ponadto, wypadałoby również byśmy podróżowali pod jakąś przykrywką, nie możemy w końcu zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Miłośnicy tej bogini mogą nas w końcu chcieć wykończyć. - Davos zaczerpnął nieco oddechu i rozejrzał się czy aby nikt ich nie obserwuje. Następnie dodał - Co do pomysłu z rozdieleniem grupy, to, moim zdaniem, nie powinniśmy tego robić. W końcu nie po to łączono nas w grupę byśmy teraz z tego rezygnowali.
Jedyna kobieta w grupie westchnęła przysłuchując się wymianie zdań. Poprawiła niesforny kosmyk, dając znak kelnerce by podeszła. W międzyczasie przemówiła swoim charakterystycznym głosikiem.
- Najprostsza przykrywka.. ale i najtrudniejsza do wykonania z uwagi na brak czasu.. Więc pomysł będzie nie do wykonania.
Zamyśliła się.
- Jak widzicie sie w roli ochrony? Powiedzmy córki jakiegoś mało znaczącego kupca? I to takiego o którym możecie mi przekazać jakieś informacje, by nie wypaść z roli?
Czekała co odpowiedzą.
Olian



Odpowiedź nadeszła:
- Nazywam się Robinton i jestem czarodziejem, a ty, moja pani mówisz z sensem. Czy masz na myśli autentyczną córkę szlachcica, czy może sama przebierzesz się za jakąś, a my wystąpimy w roli twej obstawy? Pan, panie Davosie, albo utracił część intelektu w przeszłości, albo udaje głupszego niż jest w istocie. Przecież każdy wie, że aby przygotowania do wyprawy poszły sprawnie, można by rozdzielić pomiędzy nas obowiązki. Panowie Mwizi i Saveris zrozumieli widzę mój punkt widzenia.- Robinton upił łyk swojej wody.- Czyż nie wygodniej będzie, jeśli rozdzielimy między siebie sprawunki do kupienia? Skoro pan Mwizi zgłosił się na ochotnika do odwiedzenia kartografa, czyż nie udowodnimy zaufania jakim go dażymy pozwalając mu iść samemu, a tymczasem zajmując się innymi sprawami? Panie Davosie, zabawny z pana człowiek, doprawdy.-

Elf zaśmiał się lekko, gdy usłyszał słowa czarodzieja. Szybko jednak opanował emocje i dopił do końca wodę. Kiwnął do barmana, dając tym znak, że jeszcze wody pragnie. Po czym odwrócił się do kompanów i odrzekł:
- Zgadzam się z panem, panie Robintonie. Lecz nie w sprawie pana Devosa... nie nam oceniać kto intelekt utracił, każdy inny plan w głowie układa. Mój jednak obraca się wokół pańskiego. Jak już wspomnieć raczyłem, obojętne jest mi to gdzie pójdę. - odrzekł spoglądając w stronę kontuaru. - Do gustu przypadł mi również pomysł niewiasty nieznanej mi - rzekł patrząc ukradkiem na kobietę - Hmm... jak ja widzę się w roli ochrony ? W sumie to ja zajmuję się ochroną. Zagubionych z utrapienia wyciągam, gdy do lasu ciemnego się zapuszczą, takie me zadanie. Nocnym łowcą zwać mnie raczą, nazwa być może nie odpowiednia, lecz przyzwyczaiłem się do tego. Mój głos w takim razie w twoją stronę pędzi, nieznajoma. - Uśmiech lekki na twarzy elfa się pojawił.

Na słowa gnoma na twarzy Davosa przez chwilę pojawił się grymas wściekłości, zniknął jednak po chwili zastąpiony uśmiechem. Chyba lekko wymuszonym
- Cóż ma pan rację parnie Robintonie. Źle zrozumiałem pańskie słowa o rozdzieleniu. Może rzeczywiście moja inteligencja mnie zawiodła ? Może to przez wygląd tej niby-karczmy, a może przez nadmiar ostatnich wrażeń ? Nie wiem, ale ma pan rację- Davos rozglądnął się po karczmie, lecz po chwili jego wzrok powrócił na małego towarzysza - W ogóle pańskie słowa dotyczące mojego intelektu przypomniały mi o pewnym człowieku, który ostatnio pozwolił sobie na osobiste wycieczki względem mnie. Cóż, na pewno nawet po skróceniu głowy był wyższy od pana, panie Robintonie. - Meiweather uśmiechnął się przez chwilę jeszcze szerzej, lecz po chwili jego twarz nie zdradzałą już żadnych emocji - Zgadzam się jednak, że podział obowiązków to doskonały pomysł.

- Nie szlachcica, a kupca- odparła dziewczyna.- Nie mam czasu uczyć się herbów i członków rodziny, nawet mało znaczącego obecnie szlachcica, do dziesiątego pokolenia wstecz. Jeszcze taki ma znanego przodka.. No i jeszcze jakieś sygnety, pieczecie, potwierdzające szlachectwo. Już prościej jakiegoś kupca udawać. Poza tym wydawało mi się że wspomniałam swe imię jeszcze zanim się tu udaliśmy. Nieważne to teraz.
Wzięła głęboki oddech, bawiąc się srebrnym medalionem, w kształcie tańczącej nago kobiety z długimi włosami. Twarz wyraźnie wskazywała na intensywne zamyślenie, chociaż jedynie najbliżej siedzący mogli zajrzeć pod kaptur i przyjrzeć się dokładniej jej twarzy.
- Mamy mało czasu, więc nie traćmy go na wszczynanie niepotrzebnych waśni miedzy nami. Trójka na targ. Pora poczynić zakupy. Kartograf- tu spojrzała na czarnoskórego mężczyznę.- Skoro tak chcesz tam iść.. Potrzebujemy dwóch map na tą chwilę, nawet trzech. Co najmniej. Wyspa Rei, wraz z zaznaczonym położeniem tej gildii magów. Druga to ogólna mapa terenów pomiędzy Kontynentem, Anlindorem, Wolland i Arkandią, o których wspominał.. sami wiecie kto. Trzecia to mapa kontynentu, jego części miedzy Issos aż do Rei, z uwzględnieniem wspomnianych terenów. By zaplanować trasę. Wraz z punktami odpoczynku. Jakie zakupy? Myślę że Davos wymienił te najważniejsze.
 
Minty jest offline  
Stary 05-09-2010, 15:23   #5
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Van

- Nie mam kompleksu na punkcie bycia gnomem wśród ludzi, panie Davosie. Atakując mój wzrost nie zranisz mnie, jednak czyż nie powinniśmy chwilowo odłożyć utarczek na rzecz wyższego dobra? Jeśli cię uraziłem i taka wola wasza, składam przeprosiny. A pani, pani Calaheo, istotnie wymieniła już swoje miano. Czy dobrze to wymawiam? Jeej, dziwne słowo, doprawdy... Co do mojej części sprawunków... Czy bardzo ugodzi to w waszą godność, jeśli ja zajmę się stroną magiczną naszej wyprawy? Potrzeba mi kilku alchemicznych odczynników i trochę przyrządów, które dobrze by było zdobyć zanim wyruszymy.


Elf szperał w pamięci. Nie przypominał sobie kiedy Calaea wspomniała swe imię. Lecz teraz schodziło to na drugi plan. Najważniejsze było konkretne ustalenie gdzie kto idzie i po co.
Zaintrygowany był także niewielką sprzeczką pomiędzy gnomem a człowiekiem.
- Panowie - odrzekł w stronę kłócących się. - Nie czas na waśnie. Mamy o wiele poważniejsze zadanie do wykonania. Każda sekunda tej kłótni, jest sekundą straconą.
Barmanka w końcu przyniosła kubek zimnej wody. Savris szybko łyknął odrobinę, po czym kontynuował:
- Po raz kolejny zgadzam się z Panią pani Calaeo. Zakupy czas zacząć - powtórzył za kobietą. - A teraz konkretnie. Kto na targ idzie i co zakupić musi - po tych słowach po raz kolejny napił się wody.


- Macie rację, nie czas i miejsce na spory. Ponadto, powinniśmy chyba mówić sobie po imieniu, tak będzie łatwiej - Davos uśmiechnął się lekko i spojrzał na wszystkich - Co do rozdzielenia obowiązków to już chyba ustalone. Mwizi - tu wskazał na czarnoskórego mężczyznę - uda się po mapy, Calaea wspomniała jakie są nam najpotrzebniejsze i chyba innych nam nie potrzeba. Pan Robinton chce zając się sprawami magicznymi. O jakie dokładnie chodzi, nie będę wnikał, nie znam się na tym i jemu chyba powinniśmy zostawić wolną rękę. A pozostała trójka, niech uda się na targ zakupić wszystko co niezbędne do długiej podróży. Czy tak może być ?



- Jest jeszcze jedna rzecz do przedyskutowania, ale to jak opuścimy miasto i zatrzymamy się na postój. Ustalenie wiarygodnej historii dla córki kupca i was jako jej ochrony. Ale to później. Poza tym.. gdybyście nie zauważyli, pora nie jest odpowiednia na zakupy. Większość, o ile nie wszystkie kramy na tym waszym targu, będą zamknięte. Już i tak dobrze że otwarto gospodę. Sprawdzić jednak nie zawadzi. My- zwróciła się do elfa i Davosa.- tam się udamy. Jeśli będzie możliwość, dokonamy zakupów. Poszukamy wymienionego wyposażenia. Tylko od razu mówię. Nie ma mowy o śladach. Kiedy zobaczymy że wszystko na targu zamknięte nie walimy w drzwi by to uzyskać. To zostawia ślady i ktoś się zainteresuje niechybnie. Będzie rozpytywał. Szukamy i znajdujemy. Jeśli się da. Najwyżej czekamy aż otworzą. Konie, o ile widziałam, te co były przed budynkiem Antonia były przygotowane dla nas, chyba że się mylę?

Elf po słowach Calaei dopił do końca wodę. Popatrzył się po zgromadzonych i odrzekł:
- To jak. Kończymy rozmowę i szczęśliwej drogi czas - zaśmiał się lekko, po czym kontynuował; lecz teraz wzrok jego na przedmówczynie skierowany był. - I po raz kolejny aprobata na twe słowa Calaeo - uśmiechnął się w jej stronę. - Nie wiem czy posiadasz dar przekonywania, ale zgadzam się z tobą. Nie dobijajmy się do drzwi, tak jak powiedziałaś - ślady to pozostawi, a tego byśmy nie chcieli. Przepraszam na chwilę. - Po tych słowach, podszedł do lady i podziękował za wodę. Chwilę później, siedział już na swym miejscu. - Idziemy ? - odrzekł radosnym głosem.


- Tak, powinniśmy, doprawdy.- Rzucił Robinton.- W przeciągu kilku godzin, jestem pewien, otworzą jakieś sklepy na placu targowym. A skoro zadania zostały już rozdzielone, panowie i panienko, jestem przekonany, że możemy już uiścić rachunek w tej karczmie.-

Davos wstał od stołu i rzekł
- A więc dobrze. Skoro ustaliliśmy wszystko ruszajmy. Tylko jeszcze pozostaje kwestia tego gdzie się później spotkamy. Myślę, że w tej karczmie, za pięć godzin, będzie najlepszym wyjściem.

-Wychodzimy pojedynczo, najpierw czarodziej, potem Mwizi. Po chwili wychodzimy my, zaczynając od ciebie- wskazała na Davosa.- Jak skończymy na targu wracamy tak samo, pojedynczo. Patrzeć kto się nam przygląda, chodzi za nami.
Poczekała aż zaczną się zbierać i ruszyła w końcu, kiedy przyszła jej kolej. Od razu po wyjściu skierowała kroki w okolice targu.

Minty


Wiatr zawiał mocniej, przysypując podróżujących kolejną falą śniegu. Biały puch wdzierał się za kołnierze i przemaczał ubranie, jednak miasto zdawało się być tuż tuż, toteż ani Areastina, ani Yesayer nie martwili się już o nocleg i ciepły posiłek.
Była noc, jednak strażnicy nie zamknęli głównej bramy miasta, zdawało się, że wszyscy czekają na jakąś dostawę, może opóźnioną karawanę kupiecką. Ale jakie karawany podróżują zimą?
Niebo było wyjątkowo jasne, jego mleczno – pomarańczowy odcień pięknie komponował się z przysypanymi śniegiem dachami domów Issis.
Po okazaniu odpowiednich dokumentów strażnicy oczywiście wpuścili dwójkę podróżników do miasta. Wydawali się być rozkojarzeni, możliwe, że czekało ich jakieś ważne zadanie, albo wyjątkowo ciężka warta. A może to tylko zmęczenie i chłód, kto wie?
Zgodnie z zaleceniami Lisica i Yesayer skierowali swoje kroki wprost do siedziby szefa tutejszego wywiadu.
- Spóźniliście się – rzekł mężczyzna na ich widok. Ubrany był tak, jakby zaraz miał ruszać w podróż. Miał nawet czapkę na głowie. - Załatwmy to szybko, bo nie mam czasu. Wasza drużyna wyruszyła już w drogę, powinniście dogonić ich bez trudu (o ile w ogóle opuścili miasto).
Po chwili jakiś niski mężczyzna odziany w czarne futro i z kapturem naciągniętym na twarz podarował im jeszcze po sakiewce złota.
- Oto wasze pieniądze na drogę. Każde z was otrzymało tysiąc sztuk złota. Używajcie ich umyślnie, bo nie będzie następnych wypłat – rzekł Antonio i pożegnał się, najpierw z Areastiną, a później z Yesayerem.
Zimowy świat wyglądał fantastycznie. Jasna noc z mlecznym niebem co chwila zachwycała czymś innym. A to okazywało się, że płatki śniegu wyglądały dzisiaj po stokroć piękniej, niż zazwyczaj, swoją subtelnością i niepowtarzalnym wdziękiem zachwycały, przykuwały uwagę, a później umierały.
Innym razem gdzieś w oddali krzyczał ptak, który nie odleciał za Wielkie Morze, istota, której w gruncie rzeczy nie powinno tam być.
Wszystko to zachęcało do rozmyślań. A może to właśnie fakt, że płatki śniegu przemijają tak szybko jest ich najpiękniejszy? Co znajduje się tam, na południe za Wielkim Morzem, za które odlatują ptaki? Siedziby bogów?
Ale nie można było myśleć w nieskończoność. Drużyna prawdopodobnie już ruszyła, pewnie na zachód, raczej powoli. A może w ogóle nie opuściła Issis...

Karczmarze to tacy ludzie, którzy przez swoje bogate w opowieści życia nabrali pewnego doświadczenia. Otóż porządny karczmarz nigdy się niczemu nie dziwi. Mężczyzna, który obsługiwał drużynę podczas dyskusji, oraz kobieta, która przynosiła zamówione trunki do stołu najwidoczniej nie mieli nic wspólnego z dobrymi karczmarzami.
Na wieść o rodzaju zamówienia, mianowicie czystej wodzie mężczyzna za barem tylko się skrzywił. Jego twarz zdawała się pytać „kto zapija kaca wodą znajdujący się w szynku o godzinie, która sprawia kłopoty z zakwalifikowaniem jej jako nocną, albo poranną?”. Później było tylko gorzej.
Porządni szynkarze są zazwyczaj wyuczeni słuchać świetnie, ale niezauważalnie. Tutaj nikt nie krył swego zainteresowania. Mało brakowało, a dziewka podająca do stołu kolejny kubki wody wtrąciłaby się kilka razy do dyskusji.

Mwizi z wolna podążał wzdłuż zaśnieżonej ulicy. Było mu zimno. Grube futro, którym opatulił się szczelnie, a także ciepłe rękawice, spodnie i buty nie chroniły przed mrozem jego twarzy. Czapki, ani kaptura nie dało się naciągnąć jeszcze niżej, a zakrywanie twarzy raczej nie było dobrym pomysłem. Już i tak kolor jego skóry aż zanadto zwracał uwagę strażników i przechodniów.
Mężczyzna dowiedział się od barmana, że najbliższy kartograf ma swoją siedzibę kilka przecznic od Zapitego Susła, w wysokim domu, który ponoć mocno wyróżniał się z tłumu.
Czarnoskóry myśliwy szedł więc i rozglądał się bacznie dookoła. Oprócz niego na drodze nie było nikogo innego.

Zawsze łatwo jest znaleźć alchemika. Chociażby po smrodzie. Ich siedziby zazwyczaj tak cuchną siarką i bogowie tylko wiedzą jakimi innymi świństwami, że wieże i domy tych swoistych naukowców najczęściej budowane są na obrzeżach miast, bądź zupełnie poza ich obrębem. Issis różniło się pod tym względem tylko tym, że tutaj alchemików skupiono w jednej dzielnicy.
Robinton kierował się wprost do bram Dzielnicy Alchemików. Miejsce to położone było na północnych obrzeżach miasta Issis, kawał drogi od Zapitego Susła.
Przechadzka szybko zamieniła się w wędrówkę. Decydowało o tym zmęczenie i determinacja gnoma, oraz czas, jaki zajęło mu dotarcie na miejsce. Po niecałych dwóch godzinach (czy ktoś nazwał kiedyś Issis miasteczkiem? zabić łotra!) oczom Robintona ukazała się wysoka brama. Wielkie, dębowe wrota zdolne były pomieścić chyba wóz wypełniony dziwacznymi, długoszyjnymi stworzeniami z dalekiego południa (swoją drogą, to Mwizi pewnie wie o nich nieco więcej), albo trupę trolli – akrobatów, który akurat staliby sobie na ramionach i żonglowali ludzkimi kośćmi...
Gnom przetarł oczy. Zdecydowanie przydałaby mu się teraz mocna kawa. Ale miał obowiązki do wypełnienia. Czy chciało mu się spać, czy nie, musiał załatwić swoje sprawy.
- A ty gdzie? Bramy otwieramy o siódmej nad ranem, nie szwędać się po ulicach po zmroku, bo Cię jeszcze jakiś rabuś okradnie. Wracaj, chłopcze do domu – rzekł niedoświadczony, postawny strażnik odziany w zielony mundur i z pałką na rzemieniu przywieszoną do pasa. Jego twarz skryta była w cieniu.

Karczmarz polecił trójce bohaterów, aby ci udali się na Targ Cyrkowców. Miejsce to znajdować się miało stosunkowo niedaleko (nie to, co Dzielnica Alchemików) i łatwo powinno być tam znaleźć jakiegoś handlarza chętnego do targowania się jeszcze przed wchodem słońca. Nikt z zebranych nie widział lepszego wyjścia, jak udać się na Targ Cyrkowców.
Po kilkudziesięciu minutach drogi, podążając wedle podanych przez karczmarza wskazówek trójka podróżników dotarła w dziwne miejsce. Calaea, Davos i Saveris byli o celu podróży.
Targ Cyrkowców w rzeczywistości okazał się być obozowiskiem koczowników, miejscem pełnym ognisk, ciemnolicych imigrantów ze słonecznego południa (chociaż w porównaniu z Mwizim koczownicy wydawali się być trupio bladzi) i straganów pełnych przeróżnych rzeczy. Od końskiego włosia i ogórków kiszonych po nasiona czterolistnych koniczyn i przyciągające się wzajemnie gwoździe. Na pewno nie brakowało tutaj ani liny, ani suszonego mięsa.
Kiedy straganiarze ujrzeli nadchodzących klientów od razu zaczęła się niezwykła, targowa symfonia.
„Tanio, kup! Najtaniej, świeże! Tamten ma kradzione, ja nie! Dam za darmo (tyle, że to krzyczał jakiś mężczyzna odziany w za ciasną, niebieska suknię)...”

Wysoki dom kartografa chyba w końcu pojawił się w polu widzenia myśliwego. Miał cztery piętra i zbudowany był w całości z drewna. Okna zostały szczelnie zabite deskami, a drzwi przysypała mała zaspa śniegu.
- Hej, ty tam! - krzyknął ktoś, kiedy Mwizi zbliżał się już do budynku. Myśliwy obrócił się.
Tylko refleks zdobyty na spalonych słońcem sawannach pełnych dzikiego zwierza pozwolił mu uniknąć ciosu metalową pałką.
- Wypieprzaj stąd, małpo! - zawrzeszczał drugi z napastników, jednak w tym samym momencie, absurdalnie zamachnął się mieczem.
Myśliwy uskoczył, przeturlał się kawałek. Śnieg dostał się za jego kołnierz. Ale nie to było teraz ważne.
Przed Elimu Wan Oobote stało trzech mężczyzn. Dwoje z nich było wysokiego wzrostu i dzierżyło metalowe pałki, jeden, raczej niewysoki, sięgający Mwiziemu może do ramienia, w ręku dzierżył miecz. Wszyscy napastnicy mieli na sobie lekkie, skórzane płaszcze w kolorze kawy z mlekiem, jakie nosili tutejsi mieszczanie, zaś najniższy z nich na głowie miał jeszcze czapkę z lisiego futra, do której przyszyto ogon młodego wilka.
Natarli w tym samym momencie.

Areastina i Yesayer z wolna kierowali się wzdłuż issijskiej uliczki. Jej monotonia usypiała.
Nagle coś przerwało ciszę. Odgłosy walki. Moswadhum obrócił się jako pierwszy. Szybko zlokalizował miejsce, z którego dochodził szczęk broni.
Kilkadziesiąt kroków dalej, na tej samej drodze, po której przemieszczała się dwójka bohaterów, za wzniesieniem toczyła się walka. Wyglądało na to, że trójka rozbójników atakowała jakiegoś samotnego wojownika. Można było to wywnioskować po tym, jaką bronią dysponowali poszczególni walczący, oraz po ich sposobie i stylu walki. Wojownik wyraźnie bronił się i robił to w sposób rzeczywiście miły dla oka. Ale i zbójcy znali się na rzeczy. W dodatku było ich trzech.

sickboi


Lodowaty podmuch owiał wysoką postać, która wyszła z karczmy. Śnieg zdawał się padać coraz mocniej, a chłód nie zelżał ani trochę. Było to nie w smak wszystkim, którzy owego poranka musieli wcześnie zerwać się z łóżek, ale najgorzej czuł się chyba mężczyzna, który właśnie opuścił ciepłą izbę w „Zapitym Suśle”. Nowość, jaką w pierwszych chwilach była dla niego zima, okazała się nad wyraz uciążliwa. Białe płatki wlatywały do ust i oczu, przenikały wełnianą czapę, pod którą skrywał się myśliwy. Niestety w tej chwili powrót do gospody nie wchodził w grę. Poza tym mieli jak najszybciej opuścić miasto i jakiekolwiek ociąganie się nie sprzyjało ważnej misji jaka została im powierzona. Mwizi poprawił spoczywające na jego ramionach futro i żwawo ruszył przed siebie, wypuszczając z ust kłęby pary. Dom kartografa miał znajdować się w pobliżu i ten fakt stanowił jedyne pocieszenie dla czarnoskórego. Zwłaszcza, że wyraźnie zwracał uwagę szwendających się po mieście wartowników i tych z mieszczan, którzy zdążyli już wstać.

Było to co najmniej irytujące kiedy każda mijana osoba przyglądała się myśliwemu i omijała go szeroko jakby był trędowaty. Sam Elimu zauważył to dopiero po chwili, ale jak zwykle wstrzymywał swoje emocje i z tą samą kamienną twarzą co zwykle brną przez śnieg. Nie wzruszyły go nawet głupie docinki ze strony dwóch członków straży, wyraźnie szukających okazji do interwencji. Słowa jednak praktycznie nie docierały do łowcy. Szedł przed siebie wypatrując budynku podobnego do tego, który opisał mu karczmarz. Jak się wkrótce okazało kartograf mieszkał nieco dalej od „Zapitego Susła”. Mwiziemu było coraz chłodniej. Nie mógł w tak krótkim czasie przywyknąć do radykalnej zmiany temperatury i teraz odczuwał to wyraźnie. Wiatr hulał pomiędzy pustymi uliczkami wznosząc ku górze tumany śniegu. Czarnoskóry zaklął w myślach. Co ciekawe zadziałało to niczym magiczne zaklęcie, bowiem w tej samej chwili oczom myśliwego ukazał się dom kartografa.

Elimu powoli zbliżał się do budynku i spoglądał ku jego szczytowi. Wszystkie okna, na każdym z czterech pięter, był zabite deskami. „Cóż to za dziwne zwyczaje?” pomyślał beztrosko łowca i ruszył ku drzwiom. Te zasłaniała niestety śniegowa barykada. W normalnych warunkach Mwizi pewnie zabrałby się za rozrzucenie białego puchu, ale komuś bardzo zależało na tym by tego nie robił.

- Hej, ty tam! – zaraz za słowami w kierunku czarnoskórego powędrowała metalowa pałka. Myśliwy zanurkował pod ręką atakującego, wykonał szybki obrót i zrzucił z siebie krępujące ruchy futro. Nie zdążył sięgnąć po broń, gdyż do natarcia przeszedł kolejny z napastników.

- Wypieprzaj stąd, małpo! – ryknął machnąwszy mieczem. Elimu ugiął nogi w kolanach, a następnie wybił się z dwóch nóg do tyłu i przekoziołkował w głąb jednej z uliczek.

Napastników było trzech, o obliczach równie paskudnych jak trzymana przez nich broń. Czarnoskóry wyszczerzył białe zęby i zawarczał jak wściekły lew. W okamgnieniu chopesz znalazł się w jego dłoni. Stało się to w samą porę, ponieważ bandyci nie zamierzali czekać. Ruszyli wszyscy jednocześnie licząc, że przygniotą swoją ofiarę liczebnością. Wan Oobote, wyprostowany z rękojeścią miecza na wysokości twarzy, wyglądał niczym bazaltowy posąg, ale starczyła chwila by ruszył z szybkością błyskawicy. Oszczędnym ruchem zbił zmierzający w jego kierunku sztych i wyminął pierwszego z pałkarzy. Drugiego chwycił za nadgarstek niewielkim hakiem w chopeszu i powalił na ziemię, przeskakując nad ciałem.

-Wy lepiej iść, Mwizi was zabić- głos czarnoskórego był równie chłodny jak powietrze. Nie ostudziło to trzech zbirów.

Ponownie natarli, już nieco ostrożniej. Elimu był niezłym szermierzem, a ponadto kawałek żelaza, który dzierżył pochodził ze zbrojowni straży przybocznej Wielkiego Wodza. W związku z tym cechował się najwyższą jakością. Bandyci pokazali jednak, że także są niezłymi rębaczami. Wan Oobote z niemałym trudem parował kolejne, coraz bardziej niebezpieczne ataki. Plusem było to, że czarnoskóry zdążył całkiem nieźle się rozgrzać. Odrętwienie spowodowane mrozem już minęło i teraz myśliwy mógł przejść do natarcia. Pierwszą ofiarą miał zostać miecznik. W tym przypadku Mwizi z całą premedytacją mógł wykorzystać swoją przewagę wzrostu jak i zalety swojej broni. Plemiona Nichedu tak bardzo ceniły sobie chopesz, gdyż pozwalał on zarówno na pchnięcia jak i cięcia, ułatwiane przez wyprofilowane ostrze. Nieduży hak pozwalał na wytrącenie tarczy, lub nawet przewrócenie wroga. Trzeba było jedynie wykorzystać stosowny moment.

Zaaferowany walką Mwizi nie zauważył dwóch postaci zmierzających w jego kierunku.

RyldArgith



Calahea wyszła z karczmy i udała się w stronę Targu Cyrkowców. Na miejsce dotarła w miarę szybko. Przeczekała trochę, obserwując otoczenie, czekając na towarzyszy. Widząc, że nadchodzą wmieszała się w tłum. Przyglądała się obecnym na targu osobom, ich ilości, twarzom. Także stoiskom, ich ułożeniu, towarom. Poszukała też możliwością ewakuacji z tego miejsca. Kiedy zakończyła rekonesans, podeszła do swych towarzyszy.
- Wygląda spokojnie, jak na taki targ. Brakuje tylko tłoku, tak charakterystycznego dla takich miejsc. Wszędzie tylko stoiska, z plandekami chroniącymi przed słońcem. Uważajcie by się nie zgubić. Gdyby coś się działo rozbiegajcie się. Chodźmy. A jeszcze jedno. Zanim kupicie to co macie przyjrzyjcie się wszystkiemu, udawajcie zainteresowanie każdym towarem, tak by myśleli że nie przybyliśmy tu z konkretnym zamówieniem. Stwarzajcie pozory.
Powiedziawszy to zagłębiła się w uliczki, które wytworzyły się na targu, dzięki rozstawieniu straganów na targu.

Davos po wyjściu z karczmy ruszył za Calahea, zmierzającą na Targ Cyrkowców. Po wstępnych oględzinach, mężczyzna w duchu stwierdził, że powinni tu znaleźć większość potrzebnych im rzeczy,
- Masz rację, nie możemy dać po sobie poznać, że wybieramy się w daleką podróż - odrzekł do towarzyszącej im kobiety, po czym ruszył za nią w głąb targu.

Elf szybko podążył za swymi towarzyszami. Gdy już dotarł na miejsce, wartko oględziny targu całego wykonał. Wszystko co zobaczył zakotwiczyło się w pamięci Saverisa. Nie miał może pamięci do imion, czy innych nazw, lecz twarze, budynki, kontury każdego widocznego przedmiotu zostały trwale zapamiętane.
Gdy tylko Davos odpowiedział na wypowiedź Calahei, także elf postanowił wydobyć z siebie głos:
- Ja również zgadzam się na twoją propozycję, nie było by mądrym opowiadać, a chociażby bez udziału świadomości naszej, o tym skretnym zadaniu, i szczerze mówiąc trochę przeraża mnie to miejsce - każdy targ zupełnie inny od tego - Po tych słowach popatrzył się jeszcze raz po targu. Szybko jednak zauważył, że jego kompani w drodze już są, więc i Elf do nich dołączył.


echidna


Wiatr zawiał mocniej, przysypując ich kolejną falą śniegu. Areastina opatuliła się szczelniej płaszczem i westchnęła ciężko. Zima to nie była najlepsza pora na rozpoczynanie wyprawy, zwłaszcza Takiej wyprawy. Z drugiej strony… żadna pora roku nie wydawała się dość dobra na ocalanie świata. No cóż.. nie pierwszy i niestety pewnie nie ostatni raz przychodzi jej porywać się na rzeczy – z pozoru – niemożliwie. Powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać.

Poczuła na ustach chłód. To płatek śniegu osiadł na jej dolnej wardze, by tam dokonać swego żywota. Wytarła usta, a następnie spojrzała na swoją, ubraną w rękawicę dłoń. Kolejny płatek śniegu, zresztą nie jedyny – w końcu trwała śnieżyca. Uśmiechnęła się podziwiając wielokrotną symetrię godną dzieła sztuki. Po chwili małe lodowe arcydzieło roztopiło się pod wpływem ciepła jej oddechu.

Odwróciła wzrok, by spojrzeć na swego towarzysza. Yesayer był tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Poznali się zaledwie kilka dni temu, a przyjdzie im spędzić w swym towarzystwie wiele mroźnych dni i długich nocy. Co więcej, będą musieli ze sobą współpracować. Mężczyzna nie zrobił na niej oszałamiającego wrażenia, ot zwykły facet, z nie takimi miała już do czynienia w swym długim życiu. Ponad to był człowiekiem, a ludzie… wiadomo jacy sobą, nieprzewidywalni.

Wreszcie dotarli do celu. Bardzo dobrze, bo palce u stóp już jakiś czas temu zdrętwiały jej z zimna. Jeszcze tego by tylko brakowało, by przez odmrożenia wykluczyła się z misji, zanim ta na dobre się zaczęła.

Zgodnie z rozkazem skierowali swe kroki do siedziby szefa tutejszego wywiadu. Rozmowa z mężczyzną była krótka i rzeczowa, taka jakiej się Areastina spodziewała i jaka najbardziej jej odpowiadała. Cóż jeszcze można było dodać? Zgłaszając się do tego zadania doskonale wiedziała, jakie są warunki. Nie sądziła, by od tamtego czasu cokolwiek się zmieniło, nie było więc sensu ponownie wałkować tych samych informacji. Schowała swoją sakiewkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym pożegnała się z mężczyzną.

***

Zimowa noc znów otulała ją swym lodowym całunem nie pozwalając ani na chwilę zapomnieć o wszechobecnym mrozie. Śnieżyca nabrała na sile, płatki śniegu wciskały się we wszystkie możliwe otwory w czaszce, wiatr gwizdał w uszach i nic nie zapowiadało, by ta sytuacja miała się zmienić. Do tego szli opustoszałą uliczką, właściwie nie bardzo wiedząc dokąd zmierzają. Elfka miała wrażenie, że krążą w jakimś cholernym labiryncie godnym skarbca w sercu Wielkiej Puszczy.

Gdy tak rozmyślała, jakby to cudownie było leżeć w tej chwili w balii z gorącą wodą, najlepiej w jakimś miłym towarzystwie, jej uszu dobiegły jakieś podejrzane odgłosy. Oto na środku drogi trwała zagorzała walka między trójką zbirów, a napadniętym przez nich samotnym podróżnym.

Areastina i Yasayer przystanęli w jedne chwili. Spojrzeli na siebie, potem na trwającą walkę, wreszcie kobieta rzuciła: - Nie godzi się odmówić pomocy napadniętemu
- Ano nie godzi się – przyznał mężczyzna no i się zaczęło.

Jednym rzutem oka rozeznała się w całej sytuacji. Atakujących było trzech: dwóch potężnie zbudowanych osiłków i jeden mniejszy, ten najlepiej władał bronią. Broniącym się był jakiś ciemny typ, najwyższy z całej czwórki, też świetnie posługujący się swym nietypowym orężem. Ciemnoskóry chyba nienajlepiej czuł się na śliskim podłożu ze śniegu, gdyż czasami ślizgał się i tracił równowagę. Napastnicy usiłowali wykorzystać każdą z nadarzających się okazji - z różnym skutkiem, nie mniej jednak pomoc na pewno by się napadniętemu przydała.

Elfka dobyła swego łuku i sięgnęła do kołczanu na plecach po strzałę. Przybrała postawę i zastygła na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała. Jednak w tej chwili w jej umyśle nie krążyła żadna, nawet najmniejsza myśl. Uważnie obserwowała walczących, jak w zwolnionym tempie widziała każdy ich ruch: krok, pchnięcie, potem unik. Nie myślała o tym, które miejsce wybrać, robiła to instynktownie. Otworzyła szerzej oczy, dostrzegła bowiem dogodny moment. Wstrzymała oddech, napięła mocniej cięciwę i…



Odgłos wypuszczanego z płuc powietrza zlał się w jedność z jękiem zwalnianej cięciwy. Śnieżyca zagłuszyła świst pędzącej strzały, jednak pocisk uderzył w obrane miejsce, u stóp jednego ze zbirów.

Atakujący rozbiegli się na chwilę. Widać dostrzegli, że do walki przyłączył się ktoś jeszcze.
- Won, nie Twój interes! - krzyknął najniższy, najwidoczniej herszt bandy.
- Trzech na jednego? - mruknęła ze złością znów sięgając do kołczanu. - Ładnie to tak? - nie czekając na reakcję wypuściła kolejną strzałę. Mierzyła tuż przy prawej dłoni, strzała miała jednak tylko musnąć rękę, nie robiąc krzywdy.

Było ciemno. Niejeden łucznik bałby się próbować takich strzałów przy tak marnym oświetleniu, a raczej jego braku. Ale Lisica znała ciemności jak własną kieszeń. Puszcza Keiweth Ilistinn także była miejscem, gdzie światło dawno już przestało zaglądać. Grot strzały wypuszczonej przez elfkę musnął nadgarstek jednego ze zbirów. Trysnęła krew. Najwidoczniej strzała załatwiła mu jakąś żyłę.

- Odejdzie, pókim dobra - mruknęła Areastina i zaśmiała się na głos
- Dziewko, nie wiesz z kim zadzierasz? My wrócimy, a będzie nas więcej! - pogroził jej herszt. To jego ręka krwawiła - Spieprzaj stąd, to może ocalisz życie.

Kobieta zignorowała groźbę. Znów napięła łuk, po chwili wypuściła kolejną strzałę. Tym razem celowała w nogi herszta. Doskonale wiedziała, że z przestrzeloną nogą nie będzie mógł walczyć, a właśnie o to jej chodziło.

Strzała ze świstem poszybowała w powietrzu by wbić się w cel aż do połowy długości
- Argh! Dziwko! Zabić ją – warknął do swoich osiłków herszt bandy, a sam upadł na ziemię.
Uzbrojeni tylko w okute metalem pałki mężczyźni chwilę się zastanawiali, po czym rozbiegli się na dwie strony ulicy, zupełnie zapominając o swym poprzednim celu. Zbliżali się z obu stron.

Miała tylko kilka sekund, by zareagować. Spojrzała najpierw na jednego, potem na drugiego. Ten z lewej był nieco szybszy, więc jego obrała na kolejny cel. Wymierzyła w klatkę piersiową i zwolniła cięciwę.



Kolejny świst przeszył powietrze. Pocisk dosiągł celu i wbił się w brzuch. Mężczyzna zachwiał się lekko i syknął z bólu, ale dalej biegł w jej kierunku, choć już nieco wolniej. Kobieta zerknęła na herszta. Minął ciemnoskórego i uciekał ulicą. Droga była prosta, z obu stron otaczały ją domy, po bokach leżały zaspy śniegu. Co jakiś czas przecinały ją wąskie przecznice, w których łatwo byłoby się ukryć. Osłabiony postrzałem zbir biegł dużo wolniej, do najbliższej przecznicy zostało mu kilkanaście sekund. Dostatecznie dużo, by ciemnoskóry zdołał go dopaść.

Tymczasem ostatni zdrowy napastnik wciąż biegł w jej kierunku. Areastina znów wymierzyła w klatkę piersiową. Mężczyzna był blisko, więc trafienie było niemal idealnie, trochę za wysoko, bo w lewy obojczyk, ale i tak świetnie. Zbir wrzasnął z bólu, złapał się za ramię i uklękł.

- Bierz tamtego – krzyknęła do Yesayera wskazując tego z lewej.

Mężczyzna obnażył miecz i wybiegł naprzeciw napastnikowi. W pierwszym krótkim zwarciu odepchnął go na ziemię i oszołomił uderzeniem łokciem w nos. Kobieta rzuciła okiem za uciekającym przywódca. Chciała go zatrzymać kolejnym strzałem w drugą nogę, jednak dostrzegła, że już zajął się nim czarnoskóry, więc darowała sobie. Podeszła do tego z prawej. Leżał na śniegu w powiększającej się kałuży krwi. Strzała wbiła się w jego pierś aż po lotki. Mężczyzna nie żył, pewnie strzała natrafiła na jakąś tętnicę.

Areastina z wprawą wyciągnęła strzałę z rany starając się jej przy tym nie uszkodzić, następnie wytarła ją dokładnie w płaszcz trupa i włożyła z powrotem do kołczanu. To był koniec walki.


Olian



Dziewczyna rozglądała się po targu, podchodząc do stoisk, pytając sprzedawców o ich towary, ceny. Dotykała towarów, udając zainteresowanie, by zawsze odłożyć je na powrót na miejsce. Zatrzymała się na dłużej na stoisku z przyprawami. Wąchała je, smakowała. Kiedy wybrała kilka z przypraw, zapytała po ile sprzedaje. Tyle że jej głos w tej chwili nie przypominał tego dziecinnego głosiku, jaki znali jej towarzysze. Był głośny i wyraźny, emanujący pewnością siebie. Usłyszawszy cenę delikatnym ruchem potaknęła.
- Wezmę uncje tej tutaj- wskazała na sól.
Kiedy zaopatrzyła się w przyprawy udała się dalej. Kilka stoisk dalej i kilka straconych minut przy oglądaniu towarów pozostałych kupców, znalazła się przed interesującym ją straganem. Szybki rzut oka wystarczył by znalazła to czego potrzebuje.
- Ile za to chcesz?- spytała, biorąc do ręki strzałę, zakończoną pofalowanym grotem, zadziorami skierowanymi ku drzewcu, tak by przy wyjmowaniu czyniły jeszcze większe szkody.

Davos ruszył do stoiska z winami. Przez chwilę przyglądał się im, po czym na prośbę sprzedawcy skosztował darmowej próbki jednego z nich. Nie miało niesamowitego smaku, jednakże można było stwierdzić, że jest w miarę dobre. Mężczyzna nie kupił jednak żadnego trunku, tylko ruszył dalej w stronę kolejnych sprzedawców. Mijając stoisko z przeróżnymi naczyniami, niby od niechcenia zatrzymał się. Rzucił okiem na towary, kilka wziął do ręki jakby chciał je sprawdzić, a następnie przeszedł obok, gdzie można było dostać suchy prowiant. Zakupił go tyle, by wystarczyło na kilka dni, jednak nie na tyle dużo by wzbudzać jakikolwiek podejrzenia.

Także i elf skierował swe kroki w stronę najbliższego stoiska. Jak się okazało, był to stragan pełen przeróżnych glinianych dzbanów, wazonów i tym podobnych. Wziął do ręki jeden z nich, udawał wielkie zainteresowanie tak jak było to ustalone. Wyważył, pogładził ręką, odstawił. Wziął następny - uszkodzony. Zaśmiał się lekko i parsknął pokazując straganiarzowi uszczerbek. Wolnym krokiem podszedł do jednego ze straganów. Były tam przeróżne rzeczy, od drewnianych figur przedstawiających bóstwa do lin. I właśnie o liny się rozchodziło. Wpierw jednak zainteresowaniem obdarzył inne przedmioty stoiska. To wziął do ręki małą figurkę, to mały obraz, w końcu jednak poprosił o linę. Straganiarz szybko podał klientowi gruby sznur i oczekiwał zapłaty. Saveris wyciągnął z sakiewki odpowiednią ilość i wręczył sprzedawcy. Elf miał nadzieję, że kupił słuszną długość liny.

Minty


Zimna, zdająca się nie kończyć noc była jak zamarznięty górski potok. Wystarczyła odrobina ciepła, żeby momentalnie przemieniła się ona w nieopanowany żywioł, rwący dziko czas, zaś temperatura skoczyła do poziomu wrzenia.
Nawet tak klarowna sytuacja okazała się być niemałym bagażem adrenaliny, który z miejsca, bez większego ostrzeżenia spadł na trójkę bohaterów.
Dawka adrenaliny, która początkowo wcale nie ciążyła, ba! Nawet unosiła do góry, niczym reiski balon wypełniony rozgrzanym powietrzem nagle okazała się ciężarem wgniatającym w ziemię.
Wszystko było już jasne, tę potyczkę wygrali. Emocje odchodziły, powracała wyobraźnia, do drzwi jaźni pukały już pytania pokroju „co by było, gdyby...”
Szkoda, że w takie zimowe noce nie widać księżyca ani gwiazd. Takie mleczno-jednolite niebo tylko dopełnia wrażenia pustki w świecie. Pustki w wymiarze posiadania jakiegokolwiek celu.
Ale mówi się trudno. Właśnie dlatego, że nie ma gwiazd.
Trójka walczących niemo spoglądała sobie w oczy. Ich ciała z wolna stygły z bojowego rozgrzania, tak samo, jak ciała poległych stygły tracąc nieodwracalnie ciepło życia.
Broniący się wojownik okazał się być murzynem. Rzadko kiedy spotykało się czarnoskórych na kontynencie. Zazwyczaj bywali oni strażnikami w domach ważnych osobistości. Bogacze zyskiwali na ich pierwotnej sile i nieznajomości języka. Murzyński ochroniarz okazywał się być człowiekiem nie do przekupienia. Jednak czarnoskórzy najemnicy stopniowo byli wypierani z rynku przez bareńskich barbarzyńców.
O ile rdzenni Nichedańczycy często nie posiadali szczegółowej wiedzy na temat Kontynentu, ani nie znali języków głównie z powodu niemożności zdobycia takiej wiedzy, o tyle Bareni zwyczajnie naukę poczytywali za stratę czasu.
Jak przedstawiałaby się sytuacja w Nichedzie gdyby tamtejsi ludzie mogli uczyć się z taką łatwością, jak bareńscy wojownicy? Któż to może wiedzieć...
Na śniegu leżały dwa trupy i jeden ciężko ranny mężczyzna, który zdawał się tracić już ostatnich kilka kielichów krwi.
Pewien rotmistrz z dalekiej Indalii zwykł mawiać: „walka się skończyła, a burdel został!”.
To powiedzenie idealnie pasowało do sytuacji trójki bohaterów.
Targ Cyrkowców, raj dla przekup, kupców i oszustów. Wszystko tutaj mogło być albo tym, za czym było w rzeczywistości, albo tym, jako co przedstawił to sprzedawca.
„Czujność, czujność!” takie apele nie ustępowały w głowie żadnej rozsądnej istoty wstępującej w to miejsce.
Ciemnolicy sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary i bez skrępowania wyliczali wszystkie niedoskonałości ofert konkurentów.
Noc tutaj nie istniała. Gdzieś wewnątrz placu targowego jakaś piękna imigrantka tańczyła kręcąc ponętnymi biodrami i złotym kolczykiem w pępku, kilka kroków dalej wino lało się strumieniami, a podstarzali kupcy porywali małe dziewczynki w pląsy i śmiali się do rozpuku.
To był raj ludzi południa – Nivelsenów, koczowników i imigrantów, nienawidzonych, albo kochanych, lecz nigdy obojętnych ludziom na całym Kontynencie.
Okazało się, że na Targu Cyrkowców można znaleźć i linę i podkowy na zmianę i królowej kobiecego państwa Tannis i wiele, wiele innych...
Wszystkie towary były stosunkowo tanie i dobrej jakości. Niektórzy tłumaczyli to wątpliwym pochodzeniem oferowanych tutaj przedmiotów. Jaka była prawda nie wiedział nikt.
Tylko jedna sprawa okazała się być pewna. Na Targu Cyrkowców nie brakowało niczego, co potrzebne było człowiekowi wybierającemu się w długą podróż.
Można było nawet znaleźć tutaj towarzyszkę, lub towarzysza podróży, albo towarzysza przebranego za towarzyszkę, lub na odwrót.
Targ Cyrkowców to było zdecydowanie dziwaczne miejsce, jednak niewątpliwie posiadało pewien urok.
Calaea na własnej skórze przekonała się, jak pięknym miejscem może być to ciemne i duszne targowisko. Na pytanie odnośnie ceny strzały otrzymała zaskakującą odpowiedź.
- Dla peknej pany tuzyn strzałek w prezence y kołczan za dwe sztuky srebrne – smagły sprzedawca spod lady wyciągnął ładny, obciągnięty śliską skórą, płaski kołczan do zawieszenia na biodra.
Kiedy mężczyzna ujrzał zaciekawiony wzrok kobiety szybko wyjaśnił:
- Skóra bazylyszka – powiedział dumnie.
Dwie sztuki złota... cena jak flaszkę dobrego wina, albo około trzydziestu bochenków chleba. W sumie to wcale nie był wielki majątek, a skóra wyglądała na prawdziwą. Była ciemnoszara, połyskliwa i bardzo śliska, wzór, jakim odznaczał się na niej czarny pigment przypominał itnijską mozaikę.
Całkiem ładne co nieco...
Kiedy Davos odmówił kupna skosztowanego wina sprzedawca tylko zmierzył go zimnym wzrokiem i szybko zbył sprzed stoiska. Najwidoczniej takie panowały tu zwyczaje – tłumaczył to sobie mężczyzna przemierzając kolejne alejki.
Zaopatrzywszy się w suchy prowiant bohater skierował swoje kroki w jedną z jaśniejszych uliczek, gdzie śnieg przelatywał przez luźniej rozstawione baldachimy i opadał mu na ramiona i głowę.
- Pane, czapę z dachem kup pan! - krzyknął w jego stronę sprzedawca wymachując ku niemu ręką trzymającą czapkę... z dachem.
Na czubku wełnianego okrycia głowy sterczała idiotyczna drewniana antenka, do której przymocowana była wyleniała skórzana parasolka. Całość utrzymana była w kolorze czerni.
- Siedem brązowych i czapa Twoja.
Brązową była oczywiście moneta odlana z brązu – dwunasta część jednej złotej monety i czwarta srebrnej.
Saveris szybko odnalazł stoisko, gdzie dokonał zakupu liny i pozostał praktycznie bez zajęcia. Do jego uszu dobiegł dźwięk muzyki, skierował więc swoje kroki ku małemu placykowi pośród straganów, gdzie swój uwodzicielski taniec odprawiała piękna Nivelsenka.
Kobieta ubrana była w zwiewne, fioletowe i niebieskie szaty odsłaniające szczupły brzuch i lekko opadające na duże piersi i krągłe biodra. Długie, czarne niczym noc włosy miała rozpuszczone, kosmyki opadały na jej ładną, jeszcze młodzieńczą twarz i wesołe oczy. Tancerka nie miała butów na zgrabnych stopach, chociaż poruszała się po niewielkiej warstwie śniegu zwianego pod baldachim z nieosłoniętej części placyku.
Tłum krzyczących imigrantów świetnie bawił się przy jej występie i każdy obecny tu mężczyzna zabiegał o względy młodej, najwyżej siedemnastoletniej tancerki, jednak ona za obiekt kokieterii wybrała sobie najwyraźniej tego białego rycerza, który właśnie wkroczył na plac.
Kobieta w kilku krokach długich, zgrabnych nóg była już przy bohaterze i pewnie nie tolerując żadnego sprzeciwu wiła się przy nim w zmysłowym tańcu brzucha.
Tłum widzów przyjął ten akt gromkimi brawami, gwizdami i wyciem, po czym, jakby świadom już zakończenia całej tej sytuacji zaczął powoli rzednąć, aż w końcu całkiem się rozszedł.
Tancerka zaś, jakby nie zwracając uwagi na otoczenie coraz bardziej zbliżała się do Saverisa, aż w pewnym momencie, gdy napięcie sięgało już zenitu, szepnęła mu coś w niezrozumiałym języku do ucha (mimo wszystko słowa „sa... ke mana” wypowiedziane namiętnym głosem pięknej kobiety brzmiały na tyle jasno, że bohater domyślił się ich znaczenia) i pociągnęła go za sobą ku zielonemu namiotowi rozstawionemu za sceną na tyle placyku, gdzie znajdowało się małe obozowisko, może kupieckie, albo aktorskie.
 
Minty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172