Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2009, 22:00   #1
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Pięć Dusz Potępionych

„...Spójrz dookoła, powiedziałbym mu i wskazał po kolei lalkarzy, wskazałbym bezwstydnych kłamców, mydlących oczy demagogów, wojowników światła, pseudobożków, chimery, krasnoludów, elfów, również mrocznych, rakszasy, wskazałbym heretyków i tych, którzy ich zwalczają, wskazałbym innych szaleńców, druidów, czarodziei, nekromantów, paladynów, kapłanów, orków, ludzi, demony, stronników dobra wymieszałbym mu przed oczami ze stronnikami chaosu, wysypałbym mu przed oczy niezliczone bogactwa, a potem przywołał obrazy skrajnej nędzy, szlachetne czyny topione w kadzi grzechów nikczemników zawróciłyby mu w głowie, pokazałbym mu również wzgardzających ideami pięknymi i tych co wynoszą na ołtarze, ku czci, te bluźniercze; zawołałbym króla w gronostajach i biedaka w szmatach, aby razem zasiedli do stołu. I CO…?! Czy dalej ktokolwiek śmiałby kwestionować mą decyzję…?! Świadomie uciekłem w szaleństwo, kiedy zobaczyłem jakim CZARNYM i OKROPNYM żartem jest świat…! Ha, ha, ha, ha, ha...! I co…? I co…? I co…? Czemu się nie śmiejesz…?!...” ~ zapiski ze starożytnych ksiąg drowów.

***
Oto i stało się. Utknąłeś w złym śnie, z którego nawet skrzekliwy wrzask tego pokracznego maszkarona Kruka cię nie obudził. Burza, las, drzewa, ołtarz, furtka, szabla, kłódka. To jakiś koszmar. Załapałeś się za głowę. To jakiś koszmar.
Cały czas rozmyślałeś jak wydostać się stąd w jednym, funkcjonalnym kawałku. Pal licho szablę, legion demonów, chcę tylko... Chcę się obudzić z dala od... chcę być w domu, chcę wrócić do...!
Nie mogłeś przestać myśleć o Takich Jak Ty, o Innych, o których przypadkowo, lub celowo wspomniał Kruk. Więc są inni. Poczułeś chwilową nadzieję, ulgę przed lękiem wyobcowania i cierpienia w samotności. Nawet jeśli nie będą w stanie... czy też nie będą skłonni... ci pomóc... to przecież cierpienie jest o wiele mniejsze, kiedy nie cierpimy w samotności. Kiedy ktoś obok nas cierpi bardziej...
Potrząsnąłeś głową. To jakiś koszmar! A jeśli ci Inni przypominają bardziej Kruka czy istoty z koszmarów, jeśli nie są Tacy Jak Ty...? Chciałeś ich spotkać, z ciekawości, z nadziei. Nie chciałeś ich spotkać, z podświadomego lęku, z wołania z głębi duszy; każdy chce żyć, nie tylko Ty. A może być tylko jeden.
Kruk oddelegował cię z katedry na małą dróżkę w szczerym polu. Magia? Odesłał cię ot tak, mrugnięciem ślepia. To stworzenie wyglądało na potężną chimerę, co to w ogóle jest, krzyżówka kruka i lwa...? Nie mógłby być krzyżówką wróbelka i dachowca...?

Idąc wśród kwiatów i łanów zbóż rozglądałeś się czujnie. Tacy Jak Ty mogli zjawić się znikąd. Twoja odwaga wisiała na włosku. Sam, jeden. Do tego to miejsce... To miejsce promieniowało odległym oddechem śmierci, było jakby mdłym, lustrzanym odbiciem innego miejsca, gdzie...
Huh?!
Obejrzałeś się niespokojnie przez ramię.

As We Walked in Fields of Gold by *krene on deviantART

Szelest zboża.
Kroki...?
Przełknąłeś głośno ślinę, nasłuchiwałeś.
Śmiech dziewczynki...!
Chyba... Wiatr...?

I still believe in your eyes;
I just don't care what
You've done in your life…

Jakaś kobieta… śpiewa… Skąd dobiega jej głos…?!

Oh, baby, every day and every night;
Well, I said everything's
Gonna be alright.
And I'll fly with you,
I'll fly with you,
I'll fly with you!!!!

Krzyk dziewczynki zmroził ci krew w żyłach. Przez ułamek sekundy widziałeś gdzieś daleko, w polu, mgliste postacie. Walczyły ze sobą. Jedna po drugiej padały na ziemię, ranione śmiertelnie. Wizja urwała się równie gwałtownie jak się pojawiła. Odetchnąłeś głośno. Cisza.
Na horyzoncie zamajaczył jakiś budynek. Ruszyłeś w jego kierunku, nie mając tak naprawdę dokąd pójść.



Przystanąłeś, czujny. Karczma. Ciekawe miejsce na karczmę, wśród hektarów pól. Zresztą, wszystko tu było ciekawe. Nasłuchiwałeś. Wewnątrz było cicho. Wspiąłeś się po schodach. Zajrzałeś przez okno.





Pchnąłeś drzwi i wszedłeś.
O w mordę.



Ups. To knajpa dla zielonych…? A ty taki niezielony...
* * *
Szamil; A myślałeś, że będziesz sam na sam z jakimś przyjemnym trunkiem co by dodał pokrzepienia... A tu wielkie, zielone brokuły podają!... Nie zamierzałeś jednak wycofywać się teraz i okazywać zmieszania; tak na wszelki wypadek, aby wkurzony ork nie wstrząsnął tobą. Zmieszany, nie wstrząśnięty. Uszy do góry! W końcu przybywasz w pokoju...

Barbak; No masz ci. Sterczysz tu pół dnia i kto się zjawia? Długouchy patyk, delikatny elfiasty piękniś. To jakiś koszmar!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 28-01-2009, 22:02   #2
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Pole pełne pszenicy może nie było miejscem gdzie winien przebywać ktoś taki jak on. Może nie było to miejsce w którym czuł się najlepiej. Karczma, pełen kufel czegoś mocniejszego to co innego... ale tu czuł się po prostu nie swojo. Czy się bał? To dziwne pytanie. W swoim dotychczasowym żywocie widział już naprawdę dużo... a ile razy obiecywał sobie, że nie zdziwi go absolutnie nic, zawsze pojawiała się jakaś Czarna Zorza (dla przykładu) i mieszała. Tak było i tym razem. Zorzę co prawda zastąpił jakiś maszkaron przypominający odrobinę pomieszanie kruka... ze Światło wie czym. Ale przekaz był podobny. Spojrzał w niebo, które w tej chwili było jednolitym, bezdennym odcieniem błękitu. Spojrzał jakby poszukując rady, pocieszenia. Co zobaczył? Bezdenny, jednolity odcień błękitu. W duszy usłyszał jakby: Masz czego chciałeś. To prawda miał to czego chciał. Był na środku jakiegoś pola, otoczony całą masą pszenicy (chyba?), stojący i tępo gapiący się w bezdenny, jednolity odcień błękitu.

- Pięknie! Stwierdził na głos. Gdzieś nieopodal usłyszał krzyki, zaraz potem zobaczył scenę walki... A może był to po prostu jakiś grupowy gwałt? Korciło go przez chwilę aby sprawdzić. Ręce świerzbiły. Tylko ręce. Odgłosy ustały. Szkoda.



Skierował swe kroki do jakiegoś budyneczku, którego wcześniej nie zauważył.

Po krótkim marszu budynek ów okazał się być karczmą. Wszedł do środka. Rozejrzał się. Było pusto. Ale bar zdawał się być w pełni wyposażony. Zatarł rączki, stanął przy pierwszej beczce i zaczął napełniać kufel zabrany uprzednio z baru. Beczułka zdawała się być dla niego odrobinę za nisko postawione, jednak przywykł był już do tego typu niewygód. Ta karczma była po prostu urządzona podle ludzkich rozmiarów.

On natomiast mierzył dobrze ponad dwa metry, ważył odpowiednio do swego wzrostu. Był przykładem tego jak winien wyglądać wojownik. Wysoki, dobrze umięśniony, diablo przystojny, do tego skromny. Przemierzał ścieżki swego życia okutany w gruby płaszcz. Nakrycie, które swojej wartości nabierało wraz z kolejnymi latami impregnacji dziegciem, kurzem i tym co zawsze można było spotkać na gościńcu. Płaszcz okrywał szczelnie jego ciało od kostek, po kaptur zakrywający nawet czubek nosa. Spod materiału dało się widzieć kolcze rękawice, miejscami nagolenice (które pobłyskiwały w czasie chodzenia).. oraz oczy. Połyskujące na zielono oczy... oczy szaleńca? Nie! Oczy kogoś kto w życiu widział już bardzo wiele, kto lata swej młodości miał już dawno za sobą. Kto widział i zrobił dużo, kto stracił jeszcze więcej. Kogoś kto jednak cały czas ma wystarczająco dużo siły aby nie gnuśnieć w łóżku i nie czekać aż Śmierć upomni się o niego (Śmierć miał bowiem to do siebie, że takich którzy leżeli i na niego czekali zwykł odwiedzać wcześniej). Orkowi, bowiem był on orkiem zdecydowanie nie spieszyło się na tamtą stronę. Podobało mu się tu. Tu wśród śmiertelników mógł żyć po swojemu, mógł z istotami Takimi jak On ścierać się z trudnościami dnia codziennego, cieszyć się każdym oddechem i każdą chwilą. Tak jakby ta chwila ta miała być ostatnią.



Skończył nalewać piwo. Odłożył kufel prawicą, wielką jak bochen chleba. Po chwili spojrzał na nią. Ta, jak zresztą i on cały była zielona. Zacisnął ją i poluźnił... kilkukrotnie. Patrzył na własną kończynę jakby upewniając się że ta działa poprawnie, jakby nie była do końca jego. Wszystko zdawać by się jednak mogło było sprawne.

Jednym płynnym ruchem zdjął płaszcz. To co znajdowało się pod nim złośliwi określili by mianem konserwy, ork jednak zdecydowanie bardziej wolał określać to mianem zbroi, pancerza do którego miał olbrzymy sentyment. Poszczególne płyty zbroi zawierały bowiem prześliczne grawiury. Na pancerzu znaleźć można było motywy związane z kwiatami róży, z zimorodkiem krążącym nad innym kwieciem, tym jednak co szczególnie rzucało się w oczy była sylwetka smoka siedzącego na skale, dumnie wyprężającego swą pierś.



Odłożył zrolowany płaszcz na jedno z krzeseł. Z kufla pociągną sowicie. Odstawił go na stół.



- Em... Zaczął pod nosem, po czym zamaszyście huknął otwartą dłonią w napierśnik. Spokój! wyszeptał.

Odtroczył z pasa broń układając ją pieszczotliwie. Odkładając jednoręczny, obosieczny topór bojowy zdobiony na podobną modłę co i zbroja, oraz również jednoręczny młot bojowy. Ciekawym było, iż młot w miejscu w którym zazwyczaj ścierał się z przeciwnikiem zawierał potężną rysę, w zasadzie coś jakby nacięcie, w dodatku pionowe.



- Przestał byś się gzić z tymi swoimi panienkami, na moich plecach! Kontynuował półgłosem. Nic mu jednak nie odpowiedziało.

Podszedł zatem jeszcze raz do baru, i nalał kolejnych kilka kufli. A może jednak nie będzie tego wieczora pił do lusterka? Może jednak los podeśle mu jakiegoś kompana?



Drzwi karczmy otworzyły się, stanął w nich ktoś, kto swą posturą przypominał pomieszanie patyczaka i tchórzofretki. Elf.

- Pięknie! Jak nie ślepe fajtłapy z ptakiem na ręku... Spojrzał na nowo przybyłego. To ktoś taki Dorzucił cicho pod nosem.

Wstał i spojrzał z góry na długouchego. Uśmiechnął się pod nosem. Wziął głęboki wdech.


- Niech Ci najczystsze światło przyświeca. Niech prowadzi Cię prawymi ścieżkami tam, gdzie dotrzeć chce Twoje serce. Witaj Synku. Jam jest Barbak syn Zerat'hula.

Ork jeszcze raz przyjrzał się wchodzącemu, uśmiechnął się pełną gębą.

- Czy myśmy się już przypadkiem nie spotkali? Zapytał retorycznie i mocniej zacisnął pięść na stojącym obok krześle. Dalej taki gorący z Ciebie chłopiec?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 28-01-2009 o 22:07. Powód: czuł XD
hollyorc jest offline  
Stary 28-01-2009, 22:24   #3
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cała sytuacja była dziwna. Bardzo.
„Szabla z zaklętym legionem demonów? Ktoś wiedział jak go skusić! Szabla. Szabla. Szabla! Pal licho życie, legion demonów do usług! Jednak przeciwnik jest sprytny. Krucza chimera ale to nie on za tym stoi. Czyżby to ON za tym stał? Spokojnie Szamil walczysz z kimś co najmniej tak samo sprytnym. I oni, Tacy Jak Ty. Groźni i nie groźni, tacy którzy też chcą przeżyć. Będzie trzeba się ich pozbyć. On chce TO zrobić!” Z takimi myślami Szamil szedł przez pola pszenicy. A jak on wyglądał? Jakby to pewien jego towarzysz określił jak skrzyżowanie patyczka i tchórzofretki. Jego ubiór na pewno go wyróżniał z tłumu. Długie buty z miękkiej skóry za kostkę w nie wpuszczone spodnie z lnu farbowanego na czarno. To co najbardziej się wyróżniało to czerwony kaftan, pod nim
nosił białą koszule, której rękawy były wpuszczone w rękawiczki. Przy pasie nosił sztylet i krótki miecz. Niecodzienną cechą elfa były białe włosy o które wyraźnie dbał.

Szamil

Pole było monnotone.
„Ma uśpić moją czujność!”
Urękawiczona dłoń powędrowała do rękojeści miecza. Szedł i szedł. Na około zboże i zboże.
-Interesujący krajobraz.
Uwaga ta została wypowiedziana w powietrze i tylko ono jej odpowiedziało. Jakby ktoś chciał mu na siłę urozmaicić sytuacje na horyzoncie wywiązała się bójka.
„Grunt to się nie mieszać. Skąd wiem, że się w to wmieszam?”
Elf tak jak szedł spokojnie raptem zerwał się do biegu, przygotował się do powiedzenia inkantacji. Nim dobiegł, nim zobaczył co to za wydarzenie wszystko się skończyło. Podszedł do miejsca bójki i je obejrzał.

***

„I znowu pola. Jak ja ich nienawidzę.”
Jakaś siła wyższa znów postanowiła mu urozmaicić podróż teraz stawiając karczmę. „Karczma?! Tutaj?!”
-A myślałem, że demony są pomysłowe.
Znów uwaga rzucona w przestrzeń. Szamil nacisnął na klamkę i wszedł. Karczma była karczmiasta, taka jakich tysiące. Szamil nawet się nie rozglądał, nie liczył nawet na picie, liczył na kruka lub JEGO. No cóż los mu dał innego towarzysza. Na widok orka w pełnej płcie ręka znów powędrowała do rękojeści. W końcu go rozpoznał. Zmrużył
oczy.
-Niech Ci najczystsze światło przyświeca. Niech prowadzi Cię
prawymi ścieżkami tam, gdzie dotrzeć chce Twoje serce. Witaj Synku. Jam
jest Barbak syn Zerat'hula.

Szamil nie odzywał się.
-Czy myśmy się już przypadkiem nie spotkali?
-A jakże Barbaku synu Zerat’hula.
Elfa wiele kosztowało nauczenie się pełnego miana tego orka. Cała sytuacja wyglądał na napiętą. Obaj wyglądali na niezłych zabijaków. Gdyby zaczęli walczyć karczma stała by się piekłem. Elf jednym płynnym ruchem wyciągnął miecz i ciął, celując w pachę
orka. Barbak z niewiarygodną szybkością jak na osobnika tak opancerzonego i umięśnionego zasłonił się krzesłem, które rozwaliło się na pół.
-Dalej taki gorący z Ciebie chłopiec?
-Tia, dalej robota mi się pali w rękach.
Obaj walczących spojrzeli na siebie, nikt by nie chciał czuć na sobie takiego wzroku. Kto pierwszy zaatakuje? Obaj wybuchneli śmiechem jakby z niewiadomego jak śmiesznego kawału. Zaczęli się witać jak starzy przyjaciele, elf schował miecz.
-Może usiądziemy i się napijemy?
-Miałem nadzieje że to zaproponujesz. Widzisz, ciężko w
dzisiejszych czasach znaleźć dobrego kompana do kielicha.

Takoż uczynili obaj usiedli przy stoliku do którego były małe niewygodne stołki. Napili się z wcześniej nalanego piwa.
-Barbak póki jesteśmy sami bo coś czuję że szybko to się zmieni. Nie, nie chodzi mi o szukanie kozy. Chociaż jakaś miła elfka…
Elf rozmarzył się jednak z rozmyślań o elfce wyrwał go oburzony głos orka.
-Daj mi spokój z tą kozą! Mówiłem Ci już! Pijany byłem!
Elf wybuchnął śmiechem i uniósł urękawiczoną dłoń w geście obronnym.
-Stara świątynia dawnych bohaterów, furtka a za nią szabla i krucza poczwara? Nie musisz potwierdzać.
-Yhm.... Hyk!
-Nie pytam się czy mogę na Ciebie liczyć bo to byłaby obraza, nie próbuj nawet mnie obrazić takim pytaniem. Coś trzeba zrobić, jakoś zagrać na nosie temu krukowi. Jakiś pomysł?
-Hyk...! Nawet kilka. Hyk!... Ale poczekajmy z tym jeszcze.
Szamil skinął głową.
-Jeszcze jedno, wierzysz w sny? Dziś miałem koszmar, oprócz wydarzeń związanych z naszym położeniem to śnił mi się spieczony chleb, wiesz co to znaczy?
- O Synku! To są najgorsze! Ale nie przejmuj się niemi. Kopsnij
się za to do baru i przynieś po jeszcze jednym bezalkoholowym... na pewno
uda nam się wygrać z naszymi demonami.

Twarz Szamila wykrzywił grymas, który miał być pewnie uśmiechem ale żaden uśmiech nie potrafił wyrazić tyle nienawiść, tyle woli zniszczenia. W jego oczach, które zawsze odbijały to co chciał w nich zobaczyć rozmówca wybuchneły pożary, ktoś kto w nie patrzył mógł dostrzec pożoge i walke, bezpardonową walke.
-O niczym innym nie marze.
Elf podszedł do baru po piwo dla orka, butelke czegoś mocniejszego i wino dla siebie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 29-01-2009 o 01:38. Powód: post mi się zbiesił od wilgoci
Szarlej jest offline  
Stary 29-01-2009, 03:10   #4
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
”W mym śnie, który przeżyłem tyle lat temu, wszystkie światy dotknięte zostały straszliwą katastrofą. Wszystkie plany zostały pogrążone w mroku, nadchodziła nieuchronna zguba. Ukazywały się znaki, które zapowiadały ostateczny koniec czasów. Setki tysięcy ludzi opuszczały swe domy, a światy spowiło najczystsze szaleństwo, chaos i anarchia.

Lecz jednak, ludzkości udało się wyłonić kilku bohaterów. Bohaterów z różnymi celami, lecz bohaterów wypełniających wspólne przeznaczenie. Podczas wielkiego finału, kiedy miały się ważyć losy wszystkich, każdy z bohaterów dostał w powiernictwo światło. Każdy z bohaterów dostał malutką świeczkę, symbol nadziei dla milionów. Słabe źródełko światła pośród obrzydliwego mroku. Każdy z bohaterów podążył zgodnie ze swym sercem i nie pozwolił zgasnąć świeczce. Zło nie przeżarło serc zbyt wielu. Prócz jednego. Ja śmiejąc się wyrzuciłem światełko w paskudny mrok i pozwoliłem objąć się mej kochance, nocy.”


Ray’gi z domu Terayatechi stał pośród pól złocistej pszenicy. Delikatnym ruchem zerwał kłos i uniósł go powoli przed swe duże, ciemne oczy. ”Obraz tak odległy, a tak łatwo powraca…” W takiej właśnie złocistej pszenicy została zagrana ostatnia scena wspaniałej sztuki, w której miał zaszczyt być aktorem. Był pewien, że tam właśnie dokona się jego żywot. Tak się nie stało. „Ale czemu właśnie teraz…? Któż zamierzałby ich tu sprowadzać…? Czyż nie tylko jeszcze większy szaleniec sprowadzałby do siebie szalonego geniusza…?” Drow zaczął iść pośród pól wodząc dłonią w białej, aksamitnej rękawiczce po zbożu. Nagle usłyszał hałas, walkę, wiedział, kto walczy. Mówiło mu to otoczenie, w którym się znajdował. On walczył. Oczywiście był to tylko lekki przebłysk wydarzeń z przeszłości. Nawet nie spojrzał w stronę potykających się. Rozmyślał.

Jego umysł dawno już celnie spostrzegł, jak wysoka będzie stawka. Miecz, a w nim uwięziony legion demonów. Miecz, który pozostawił po sobie, jak mniemał, Pan Mgieł. „Wiele lat minęło. Zawsze jesteśmy kontrolowani przez jakiś zamysł, zawsze zniewolony przez kajdany własnego ograniczenia, zawsze zakładający, że najlepszą formą wyłonienia „godnego” jest rywalizacja. Ktoś, kto wybierał Ray’giego Terayatechiego na jednego z rywali, do swej zabawy zamierzał wprowadzić iskrę złudniczej niepewności, zamierzał wyjść o jeden krok poza… konwencję…”

Lekkim krokiem bogatego dandysa, zupełnie nieobjawiającym mrocznej prawdy o duszy drowa, Ray’gi zmierzał w kierunku karczmy. Stała ona niczym klif bodzący morza pszenicy. Siedzieli już w środku. Popchnął drzwi. Wszedł do karczmy. Wyglądał dokładnie tak, jak lata temu, kiedy ważyły się losy światów. Skóra koloru obsydianu, mroczna niczym noc, twarz przystojna, z przylepionym do niej lekkim, drwiącym pół-uśmiechem. Duże, również ciemne oczy, leniwie przesuwające się po dwójce siedzącej już w tawernie. Na ramiona, śnieżnobiałe włosy spadające kaskadami fal i loków. Pierwszego, przedstawiciela rasy pokrewnej drowom, elfów powierzchni, jakby ominął. Wzrok jego utkwił w orku. To na pewno był on. Jak niezmiernie szalona była euforia, która przeszła przez serce drowa. Zdławił chęć zachichotania i usłyszał:

- Powitać następnego gracza – mówił elf, który rozmawiał wcześniej z orkiem.
- Następnego... gracza... - Ray'gi powtórzył słowa elfa spoglądając jeszcze przez chwilę na orka, po czym obejrzał się w jego stronę – Witam.
- Dosiądziesz się czy będziesz tak stał ?


Ray'gi bez słowa przysunął krzesło z pobliskiego stolika do stołu, przy którym siedzieli ork i elf, i usiadł, zakładając nogę na nogę. Jego oczy zdawały się drwić z Szamila. Elf uśmiechnął się, popatrzył w oczy drowa. Wzrok Szamila mówił dokładnie nic, był jak lustro odbijające emocje.

- Bardzoś rozmowny, częstuj się - elf gestem wskazał dwa bukłaki - wino i gorzałka.
- Chyba jednak nie skorzystam, z tego sutego poczęstunku... - drow machnął ręką w białej rękawiczce, w odpędzającym geście - bardziej mnie interesuje, jak dawno się tutaj znaleźliście...?
- Twoja wola. O jakim rodzaju czasu mówisz ?
- Mówię o czasie praktycznym. Zakładam, że nie siedzicie tu od dawna.
-Znaczy chodzi Ci o karczmę, to tak nie dawno w sensie czasu praktycznego. Myślałem, że pytasz od jak dawna jesteśmy w tym planie na to nie potrafiłbym odpowiedzieć.
- Ja chyba potrafiłbym znaleźć odpowiedź, ale dopóki nie jesteśmy tu w komplecie, będzie to dość syzyfowa praca. Widzę, że raczycie się trunkami, a może zastanawialiście się, po co nas tu wezwano...? Czy jeszcze nie poruszaliście tej błahej kwestii...?
- Drowie, drowie ależ oczywiście, że się zastanowiliśmy, po co tu nas przysłano. Ba jestem prawie pewny, że znam odpowiedź. Wybacz mi jednak, że niepodzielne się nią z Tobą.
- Nie musisz...- twarz mrocznego była jak książka, oczywiście, jedna z tych, pełnych kłamstw, bowiem na twarzy malował się lodowaty manieryzm i wyższość, podczas gdy oczy sugerowałyby histeryczny chichot - elfie... Bo ją znam. Aż... za dobrze.
- Cieszę się niezmiernie - Szamil nalał sobie wina i wysunął pytająco do Ray'giego - Może jednak?
Drow kiwnął wymownie głową i uśmiechnął się fałszywie:
- Skuszę się...
- Nie pożałujesz, jest jak przelana krew nieprzyjaciela. Słodka.


Mroczny elf podjął kielich i zbliżył go do ust. Gdy prawie dotknął nim już warg zamaszystym ruchem wychlusnął zawartość kielicha na bok i przechylił kielich, by wypić wyimaginowany płyn. Skończył stawiając kielich na stole i rzekł:

- A myślałem, że to moje sztuczki są kiepskie… - Ray’gi wyszczerzył się ekscentrycznie do orka – Nie zwiedziesz mnie zmianą wyglądu po dziesięciu, dwudziestu, czy trzydziestu latach. Barbaku, tak to jest, że ja pewnych osób z różnych powodów nie zapominam, poprostu spytaj tego swojego kolegę, Funghrimma, ach rzeczywiście, nie możesz...! Cha, cha, cha...!
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 29-01-2009 o 19:25.
Mijikai jest offline  
Stary 29-01-2009, 17:07   #5
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Niii...ni... ni... - z zadumy wyrwał go własny głos. To były omamy czy sen? Na jawie? Wpierw jakaś ciemna sala i nagle blask oślepiający oczy. Blask czystego nieba, blask słońca. Dziwnie. Wzdrygnął się przypominając se co przedstawiała wizja która zniknęła przed chwilą. Krasnolud nie lubił czarnych ptaszysk. Najgorsze to te kruki. A ten, na święte imię Zapomnianej Panienki, jeszcze gadał. O zgrozo.
Kall'eh rozejrzał się trochę, niewiele, bo i niewiele widział. Zborze rosło tu dorodne, zatem było tylko trochę niższe od dwarfa. Wsłuchał się zatem w mowę przyrody. Szum wiatru, szelest liści i traw, szmer lasu. Brzdęk stali.. Brzdęk stali? Odgłosy walki, krzyk. Potem cisza. Nawet nie próbował zachodzić w głowę co to było. Ruszył przed siebie, ścieżką której nie było tam przed chwilą, a teraz jest.

Gdy ujrzał budynek z żółtym znakiem prawie nie dowierzał własnym oczom. Oto on, staje na przeciw karczmy. Karczmy aż zachęcającej aby tam zajrzeć. Gorzej niż brak towarzystwa doskwierał mu brak napitku. Piffko śniło mu się już 3 noc z rzędu. Nie zwlekał długo z wejściem. Prawie biegnąc wczłapał się po schodach i złapał za klamkę.

Wszedł do środka. Spodziewał się wiejskiej speluny. Z klepiskiem zamiast podłogi. Z kawałkami rozbitych kufli i dzbanów plączącymi się pod nogami. Z urżniętymi pijakami śpiącymi w przyciemnionych kontach sali. Z obrywającym się sufitem i jego kawałkami spadającymi na głowę. Zatem to co ujrzały jego oczy zmusiło go do ich przetarcia. Oheblowane stoły, czysta podłoga, normalnie wyglądający goście. No może, ten zielony nie wygląda na normalnego ale przynajmniej nie zwraca pod stół i siedzi o własnych siłach. Zatem najlepsza karczma odkąd skończył setkę.


Stał w drzwiach niewysoki, lekko ponad meterek. Po budowie odrazu widać, że dwarf. Barczysty i brodaty. Znoszone buciska i tak samo wyglądające spodnie wspominały dalekie wędrówki. Kusza przytroczona do pleców. I topór przy pasie. Topór wyglądający dziwnie. Jakby z kości zrobiony. Kaptur nasunięty na łysą głowę dodawał mu komiczności.
Kall'eh przyglądał się karczmie, po czym tupnął butami, żeby je otrzepać, poprawił się w pasie, strzepał rękawy, zatarł ręce i ruszył do baru. Gdy już dostał swoje piffo odwróci się i ruszył do trójki siedzącej przy stole. Skoro mieli być tu inni Tacy Jak On, to w takim razie to najpewniej ci.

- Witojcie - Spojrzał po kolei na każdego. Duży zielony, elf, drow, duży zielony. - Długich dni i przyjemnych nocy. - niemal wyrecytował.
- Panowie łod kruka? - Powiedział i nie czekając na zaproszenie usiadł przy stole. Złapał dwiema rękoma za kufel i przechylił. Trwało to trochę ale odstawił wreszcie prawie pusty kufel, beknął i ...przedstawił się.
- Kall'eh jestym. - ...przedstawił się. - Wicie ło co tu biega we wtym wszystkim? - Uśmiechnięty, machający żwawo nogami przyglądał się z kompanom.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 29-01-2009, 19:16   #6
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Zakręciło nim. Co to było? Mara senna? Koszmar jakiś? Przypomniała mu się wielka sala. Ogromna. Szabla. To wszystko przez nią? I ten mutant. Kruczy mutant. Wzdrygął się. Dopiero teraz zrozumiał że ma zamknięte oczy. Otworzył je powoli. Bardzo powoli. Pierwsze co ujrzał to przeszywające jego żrenice światło. Przymknął mimowolnie powieki. Zamrugał kilka razy by przyzwyczaić się do blasku słońca. Poczuł ukłucie. Leżał na polu. Wszędzie wokół niego było zboże. Kilkakrotnie zaciągnął się porządnie powietrza. Lubił ten zapach. Wstał. Obejrzał się dookoła. Nie spostrzegł nic co by go zaintrygowało. Wszędzie pustka. Otrzepał sie delikatnie u ruszył żwawym krokiem przed siebie. Nie widział sensu na czekanie. Nie wiedział czy ktoś badź coś się pojawi. Nogi jego stąpały pewnie o świeżo udeptanej ziemi.
“Ktoś musiał tędy przede mną iść”
Jego ciemnozielony płaszcz ocierał się delkatnie o ciało. Bardzo smukłe ciało jak to przystało na elfa. Od ziemi po której kroczył jego skórzane buty całkowicie się zabrudziły. Tors przysłaniała mu jedwabna koszulina. No i oczywiście pas doktórego był przczepiony miecz jednoręczny i krótki sztylet. Na plecach zaś zawieszony miał łuk oraz kołczan. Nieodzowny ekwipunek łowcy.
Przystanął na chwilę. Usłyszał szczęk oręża. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł w oddali ludzi bijących się z niezwykłą zaciętością. Pobiegł w ich kierunku. Bynajmniej nie po to by popatrzeć na bitke czy też włączyć sie do niej, lecz po to, by spytać o drogę. O jakieś miejsce. O cokolwiek! Już się zbliżał do nich. Już był tuż, tuż. Nagle... ludzie znikneli.
“Jak się to stało?”
Zadawał sobie to pytanie w myślach. Otarł dokładnie oczy i zauważył gdzie jest. Było to wzniesienie. Z tegóż to miejsca dostrzegł kolajną, bardzo dziwną rzecz. Karczma w samym środku pola.
“Ehhh... Już nie wiedzą gdzie stawiać zajazdy”
Tym razem jednak nie pobiegł tak szybko jak do dwojga ludzi. Szedł powoli, bacznie przyglądając się izbie. Nie miał zamiaru stracić jej z oczu. Bał się że zniknie. Był już bardzo blisko. Zaledwie kilka kroków dzieliło go od drzwi. Przystanął i wstrzymał oddech. Podszedł bliżej. Karczma nie znikneła! Zajżał do środka przez okno. Najpierw ujrzał w nim młodo wyglądającego elfa, z brązowymi oczami i średniej długości, jasnymi włosami. Patrzył na swe odbicie. Dopiero przystawiając obiema dłońmi do szyby mógł zajrzeć do środka. Było w niej pusto. Nie wiedziać czemu zrobiło mu się smutno. Podszedł spowrotem do drzwi i pchnął je. Westchnął. Nagle usłyszał delikatne siorpanie. Spojrzał na bok. Nie był sam! W karczmie oprócz niego były jeszcze cztery osoby! Był to elf.
“Bratnia dusza!”
Z elfem siedział także pijący piwo dwarf, drow oraz zielonoskóry. Strasznie wielki. Nie bał się go jednak widząc jego potężna borń wiedział że nie chciał by z nim stanąć w szranki.
Podszedł do nich.
- Witam was przyjaciele. Niech wam natura będzie przychylna po wsze czasy.-powiedział.
Popatrzał chwilę na każdego z osobna i zapytał:
- Można się dosiąść?
Nie czekając na odpowiedź odłożył płaszcz oraz broń na kontuar i usiadł na stołku.. Pozostawił przy sobie tylko sztylet.
Nagle sobie przypomniał co mówił kruk. O tym że nie on jeden próbuje zdobyć szablę.
“A więc to oni?”
Pokiwał delikatnie głową sam sobie odpowiadając.
- Jestem Isendir Di'makiir. Wiecie może czemu jest tu tak pusto? Jak zgaduję jesteście tu z ważnego powodu. Domyślam się także z jakiego. Powiedzcie, co o tym wszystkim myślicie? Czy aby warto?
Czekał na odpowiedź. Bardzo wyczerpującą odpowiedź która mogła zaspokoić jego ciekawość.
“Ciekawski elf! Cóż takiego”
Oburzył się. Przy tym zrobił bardzo dziwny grymas. Miał nadzieję że nie obraził tym nikogo.
 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 29-01-2009 o 19:19.
Faurin jest offline  
Stary 29-01-2009, 23:02   #7
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
- Uzjelu, Uzjelu... Wysłuchasz mojej propozycji?
- Odczep się ode mnie! Dość już, że przez ciebie musiałem uchodzić z miasta!
- E tam... Moja to wina, że ci paladyni byli nadwrażliwi? Znałem takiego jednego, Avalanche się nazywał... Typowy, zakutołby fanatyk. Ale to dawne czasy...
- Miałeś mi przedstawiać jakąś propozycję, a nie opowiadać mi o sobie!
- Dobrze już, dobrze... Nie denerwuj się. Otóż... chcesz się ode mnie uwolnić? Oczywiście wliczam w to również uwolnienie twojej rodziny od piętna i tak dalej


Uzjel zatrzymał się jak wryty. Rok... rok oczekiwał na tą możliwość. I teraz, tak nagle miał dostać szanse by pozbyć się tego raz na zawsze? W tym musiał być haczyk. Ba! Haczyk to zbyt delikatne określenie. Prędzej wielorybniczy harpun! Jednak nie miał wyboru. Zbyt wiele mógł stracić, jeśli tamten mówił prawdę. A taka szansa! Ani jego ojciec ani dziad nie otrzymali niczego podobnego. Choć ten, którego szafarz pilnował na pewno miał w tym swój cel, jakąś korzyść dla siebie. Trudno! Musiał zaryzykować. Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Choć z drugiej strony to powiedzonko poznał właśnie od tego, którego tak usilnie chciał się pozbyć

- Dobrze, mów
- Otóż tak... Musisz wykonać dla mnie drobne zadanie. Ot, po prostu gdy trakt będzie wiódł obok zamarzniętego jeziora skręć w lewo. Jakieś trzysta kroków dalej po lewej stronie zobaczysz skały. Skręć w ich stronę. Tam powieneś zobaczyć bramę. Niech cię jednak nie zwiedzie jej wygląd! Przejdź przez nią. Tam poznasz dalsze szczegóły
- Możesz mi powiedzieć, gdzie tutaj tkwi haczyk?
- Ależ oczywiście że nie! Wtedy nie miałbym zabawy...


***

Droga, tak jak mówił doprowadziła go do zamarzniętego jeziora. Musiał się śpieszyć, zwłaszcza że słońce znikało już za horyzontem, ustępując miejsca nocy. Mróz wzrastał z każdą chwilą, a Uzjel cieszył się, że jego zbroja chroni go prawie całkowicie od chłodu. Gdyby to była zwyczajna zbroja najpewniej zamarzłby tutaj, a jego ciało padłoby łupem drapieżników. Przy jeziorze skręcił posłusznie w lewo, zbaczając na znacznie rzadziej uczęszczaną ścieżkę. Jak zwykle okazało się, że istota miała rację - trzysta kroków dalej po lewej stronie zobaczył skały. Ruszył więc w ich stronę, całkowicie porzucając wydeptaną przez ludzi ścieżkę. Las był gęsty, a śnieg sięgający mu do kolan znacznie utrudniał poruszanie. W końcu jednak udało mu się dotrzeć do drewnianej furtki, wiodącej zdawałoby się w szczere pole. Nie dał się zwieść pozorom, wiedząc dokładnie co to może być. Wszakże już rok podróżował z tym czymś, co go dręczyło swoją obecnością

***

Faktycznie, istota miała rację. Poznał szczegóły swojego zadania aż za dobrze. Zdobycie szabli lub śmierć, kilku konkurentów. Ciągle miał wrażenie, że strzeżony śmieje się w nim. Coś wyraźnie tu śmierdziało i wcale nie chodziło o kruka. Miał z kimś konkurować, by zdobyć szable. Więcej! Miał sprowadzić śmierć na swoich konkurentów. Zabijanie nie leżało w jego naturze, więc miał cichą nadzieję, że nie spotka się ze swoimi konkurentami.

Gdy tylko pojawił się na drodze usłyszał za sobą chichot. Odwrócił się gwałtownie ściskając mocniej drzewce halabardy po czym... zamarł ze zdziwienia. Za nim na drodze stało... coś?



Zanim zdążył zareagować w dowolny sposób w jego głowie ponownie rozległ się głos

- Poznajcie się. To jest twoja bestia
- Moje... co?
- Besta. Ma na imię Flafie
- tym razem głos cechowało wyraźnie samozadowolenie - będzie cię chronić i wspomoże cię w twojej misji. To twój strażnik. Każdy z uczestników będzie miał swoją bestię
- Ta bestia jest...
- Wspaniała, wiem
- samozadowolenie głosu zdawało się osiągać punkt kulminacyjny - a co do imienia, to ze względu na stare czasy. Ot tak, by ucieszyć starą znajomą

No pięknie! Jego jakże uprzejmy lokator którego ze wszelkich sił próbował się pozbyć przysłał mu ochroniarza! ,,Bestię"! Najwyraźniej miał takie samo poczucie humoru jak ten, który bramę międzywymiarową tworzy jako starą, drewnianą furtkę. Ruszył przed siebie, przez pola w zamyśleniu nie zauważając nawet, że ktoś krzyczał. Droga doprowadziła go do karczmy. Tuż przed drzwiami zatrzymał się i zwrócił się do idącej za nim krok w krok bestii

- Flafie! Zostań tutaj i poczekaj na mnie!

Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał był psychodeliczny chichot, upewniający go że bestia ni w ząb nie rozumie, co do niej mówi... Wyraźnie zdegustowany pchnął drzwi i wkroczył do środka

Wewnątrz było już kilka istot. Najpewniej usiadłby przy jakimś wolnym stoliku, gdyby nie cichy głos, który po raz kolejny rozległ się w jego głowie

- Ci, których tutaj widzisz to twoi przeciwnicy. Nie okazuj im jednak wrogości. Udzielę ci pewnej... lekcji. Bądź ich przyjacielem. Towarzyszem. Czekaj na ich błąd, bo gwarantuję ci, że go popełną. Każdy popełnia błędy, ale nie każdy potrafi je wykorzystać
- Nie mam zamiaru się zgrywać i bawić w twoje sztuczki!
- Nie masz wyboru! Musisz wygrać, lub pożegnasz się z życiem! Tak samo jak wszyscy ci, którzy noszą moje piętno! Więc przestać pieprzyć i wykonuj polecenia!


Uzjel, klnąc w myślach ruszył w głąb karczemnej izby. Każdy jego krok akcentował chrzęst zbroi, w którą był szczelnie zakuty. Nawet twarz zasłaniała mu stalowa maska



Usiadł przy jednym z wolnych stołów, opierając halabardę o drugi taboret. Zerknął za okno, jednak gdy tylko zobaczył tam radośnie uśmiechniętą twarz swojej bestii szybko odwrócił wzrok. Jeśli nie dostanie jakiejś choroby psychicznej to będzie mógł się nazwać szczęściarzem. Odwrócił zasłoniętą maską twarz w stronę pozostałych gości

- Jak mniemam, jesteście tutaj w tym samym celu, co ja? Jestem Uzjel Lightfist
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 30-01-2009, 13:35   #8
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post ten dedykuje Almenie i Hollemu, oni wiedzą za co :D

"Ile osób, ile osób! Będzie wesoło, bardzo wesoło. Drow zna się z Barbakiem i chyba nie lubią. Trzeba zanotować, że ma manie prześladowcza idzie to wykorzystać. Next, krasnolud z awersją do kruków, ma racje kto by chciał mieć takiego ptaka, może jeszcze gadającego. Ktoś musiałby być ślepy by zgodzić się na takiego towarzysza. A wracając do krasnoluda to gada jak jakiś wioskowy, maskowanie się czy taki jest naprawdę? Potem elf, hmm chyba łowca. Przyda się, przyda. I paladyn w dziwnej zbroi, ta maska? Czyżby demoniczna?"
Szamil na chwilę się zamyślił zaraz jednak zaczął odpowiadać na pytania.
-Owszem drogi krasnoludzie, wiemy co mamy zrobić, zdobyć pięć dusz. kto pierwszy zdobędzie będzie mógł wrócić do siebie.
Elf uniósł prawą dłoń w geście zatrzymania.
-Spokojnie Isendirze, po kolei. Jest tu tak pusto ponieważ jest to najprawdopodobniej miejsce zrobione przez kruka abyśmy mogli się poznać i porozmawiać. Co ja o tym myślę? Że mamy przesrane, że jest nieciekawie. A co do tego czy warto...
Szamil napił się wina.
-Wyborne. A wracając do tematu to odpowiem pytaniem. Czy warto żyć? Jeśli uważasz, że nie to poproś kruka na pewno ma dość mocy by zmienić Twoją fryzurę i jej kolor na czarny. Poproś też kogoś z obecnych o brzytwę. O tam jest ładny kont w sam raz do cięcia się. A jeśli uważasz, że warto żyć to musisz też uważać, że warto w to grać.
Elf znowu zwilżył usta winem i zwrócił się do paladyna.
-Szamil z ludzkiego Samael. Dobrze mniemasz wszyscy jesteśmy tu w tym samym celu.
Elf odsunął krzesło i wstał.
-Będziemy współpracować, narażać dla siebie życie bo inaczej nie wszyscy zginiemy. Na pewno zrozumiecie, że chce sprawdzić odwagę moich towarzyszy. To starożytna próba mego ludu, tylko drugi elf może jej podołać.
Szamil zwrócił się do swego pobratymca, był śmiertelnie poważny jakby odprawiał jakiś stary rytuał.
-Isendirze, jesteś gotów? Musisz wyłożyć swego członka na stół a ja będę bił na około stołkiem, jeśli się nie cofniesz znaczy, że jesteś odważny.
Elf w tym momencie złapał za stołek i podniósł go nad głowę. Jego chude ramię drżało pod ciężarem stołka zadając kłam jego następnym słowom.
-Nie martw się nie trafię, moja ręka nie chybi, jest pewna. Nic Ci się nie stanie. Chyba...
- Trochę dziwny macie zwyczaj, ale cóż. - powiedział z lekkim zdziwieniem na twarzy.- Co do tego czy warto to pytałem się o wasze zdanie. Moje zaś jest identyczne jak i twoje, przyjacielu.
Wstał i zaczął osuwać spodnie wyjmując to co należy tylko do niego.
- Mam nadzieję że nie trafisz- mruknął przełykając ślinę.
Stołek z powrotem znalazł się na ziemi.
-Tia nie ma to jak instynkt samozachowawczy. To był joke, nie wyjmuj swego kruka! Isenirze, nie!
Twarz Isendora stała się dziwnie purpurowa.
-To żem się ośmieszył.- odparł całkiem zmieszany.
Założył spodnie i opadł na krzesło.
-A już żem myślał że macie takie dziwne zwyczaje. Ehhh...
Szamil wybuchnął mu śmiechem w twarz.
-Nie aż tak dziwne, nie aż tak.
-Jesteśmy tego samego "gatunku". Pospolicie okropnie to brzmi jednak z braku czasu nie szukałem innych słów. W moim plemieniu nikt się nie obnaża publicznie więc mnie to trochę zdziwiło. Zrobiłbym to tylko po to by udowodnić wam że możecie na mnie liczyć w każdej sytuacji.
-A ja zrobiłem to dla rozluźnienia sytuacji i rozładowania napięcia które niektóre chlebusie tworzą do spółki z brokułami.
"I dla sprawdzenia Twego instynktu samozachowawczego."
-To ci się udało. Proszę cię jednak, nie powtarzaj tego typu rzeczy z moją osobą w roli głównej.
Szamil wyszczerzył zęby do drugiego Lembasa.
-Nadawałeś się najlepiej, ale dobrze. Napijmy się na zgodę.
-Czekaj.
Łowca skoczył po prędce za ladę po kufel i nalał sobie z baryłki piwa po brzegi. Gdy był już na miejscu wzniósł swój Pojemnik Służacy Do Przechowywania Napojów Często Procentowych i powiedział:
-Twoje zdrowie! I zdrowie naszych kamratów. Miejmy nadzieję że jak najszybciej ktokolwiek z nas wygra całą tą grę!
To powiedziawszy Wypił zawartość jednym haustem.
Szamil spojrzał na niego z niedowierzaniem.
"Czy on naprawdę, szczerze to powiedział."
-Za wygraną.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 30-01-2009 o 13:40.
Szarlej jest offline  
Stary 30-01-2009, 14:32   #9
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Przebudził się w zbożu. Słońce wiatr i pszenica przyjemnie przypominały mu jego najpiękniejsze chwile w życiu. Znaczy się te już byłe. Ponieważ Jędrek był pewien że nie przeżył wszystkiego jeszcze. Na pewno wokół jest masa ciekawych i przyjemnych rzeczy do zrobienia, zobaczenia czy też odwiedzenia.
Złamał kłos i wsunął sobie w szparę między zębami. Normalnie pomagała mu w gwizdaniu. Teraz sama utrzymywała łodygę.

Otrzepał się, wziął płócienną fufajkę naciągnął porządniej słomiany kapelusz na swe lekko łysiejące skronie. Ruszył w kierunku karczmy.

Niedawno wstał więc był obowiązkowo głodny. W odróżnieniu od stanu pernamentnego głodu jaki go doświadczał między posiłkami a czasami i w trakcie. Nieśpiesznie idąc przypominał sobie zajście z nietypowej świątyni. Strażnik, przesłanie i nagrodę. I to że wygrać może tylko jeden. To znał już z własnego życia doskonale. Właśnie dlatego uciekł ze swej wsi. Choć nie raczej lepiej powiedzieć że opuścił ją w zorganizowanym porządku. Uśmiechnął się pod nosem. W końcu musi się nauczyć języka światowych ludzi. Jakby to wyglądało że zacznie seplenić i narzeczem mówić do nich jak jakiś autochton.

Karczma była tu gdzie być powinna, jak wyglądała i kto w niej przebywał było dla niego wszystko jedno. Ważne że można było gdzie się napić i coś zjeść. Poza tym miał tam spotkać Takich jak On. Poszukiwaczy Pięciu Potępionych Dusz.

Wszedł do karczmy. Część stolików już była zajęta przez kompanię. Na pierwszy rzut oka był tam Ogr(lub ork, na wsi nie często się takie widuje), elfy w tym jednen czarny jakby przez komin przelazł. No i wieki rycerz pewnie sam Jurand z Bełchatowa... Na całe szczęście Jędrzej jako światowiec widział co nieco i zdążył się powstrzymać przed odruchowym rozdziawieniem japy. Wpadł natomiast na toast.
-Za wygraną.
Zgarnął po drodze najbliższy garniec z piwem(jak mu się zdawało) i również od krzyknął
-Za wygraną i na pochybel tym za Brzeżączki (w końcu był lokalnym patriotom. A w Męczyworach najlepsi byli ci z Piasków)

-Powitać pany wojwoników, wy też są w pogoni za szablicą. Ja jestem Jędrzej Półgarniec ze wsi Męczywory. Jeżeli jeszcze panoczki nie znacie tego miejsca to zapraszam, zapraszam. Wójt się ucieszą z wizyty. Tylko pamiętać wam należy byście nie szli po ugorach pod lasem tam wżdy Antek siedzi i okrutnie bije gdy ktoś mu pole depczce....

Nowo przybyły w najmniejszym stopniu nie był zmieszany towarzystwem. Był ciekawy i na pewno głodny. Tak więc nie czekając zaproszenia przysiadł się na pierwsze wolne miejsce jął krzyczeć o miesiwo a napitek.

Wyszczerzył się do wszystkich ukazując swe promienne aczkolwiek trochę orkągłe oblicze. Kapelusz powiesił na solidnej, debowej i niezwykle ciężkiej Kłonnicy. Jego dłonie wskazywały że potrafi nią machać w razie okazji

-To co kiedy ruszamy?
 
Vireless jest offline  
Stary 30-01-2009, 16:09   #10
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Cóż. Towarzystwo schodziło się, piło, przedstawiało nad wyraz ciekawie. Krasnolud, lembas, czarny lembas, lembas i zakute w płyty niewiadomo co i do tego jakiś kmiotek! To co ich łączyło to chęć przeżycia i chęć zdobycia tego po co sprowadził ich tu Kruk. Zdobycia tej parszywej szabelki. Czy mu na niej zależało? Nie był jeszcze w stanie tego stwierdzić, nie zastanawiał się nad tym... dlaczego? I tak zdarzenia, w których brał udział nie zależały od niego. Po raz kolejny znalazł się w bardzo złożonym mechanizmie, w którym pełnił jedynie rolę małego trybiku. Jeśli nawet zacznie działać wbrew wszystkiemu i tak mechanizm będzie działał dalej zgodnie z własnymi zasadami... a jemu, małemu trybikowi mogło to tylko i wyłącznie wyłamać zęby.

Synek, zaczął prowadzić dość zabawną konwersacje ze swym elfickim bratem, Drow natomiast postawił sobie za punkt honoru wyprowadzić Barbaka z równowagi. Punkt honoru w przypadku tego konkretnego Drow'a zdawał się być czymś szalenie zabawnym, jednak nic lepszego w tej konkretnej chwili, orkowi nie przychodziło do głowy.

- Czy nam się to podoba, czy też nie, ponownie będziemy razem podróżować. Zwrócił się do ciemnoskórego. Założę się, że nie przegapisz okazji na to aby w jakiś sposób uprzykrzyć mi życie... Twój wybór... powiedzmy, że zapewne nie będę Ci dłużmy. Sprawy, o których mówisz... Cóż miały już miejsce, są przeszłością. Jak widzę dalej nie rozumiesz istoty niektórych zachowań i motywów... cóż niech tak już pozostanie. Wypowiedź orka nie zawierała nawet krztyny złośliwości czy podenerwowania. Zielonoskóry mówił spokojnie, powoli. Każde słowo wypływało w miarowym, z góry ustalonym rytmem. Zero jakiejkolwiek przyjemności czy złośliwości... po prostu wypowiedziana sentencja. Nie została ona okraszona na koniec nawet złośliwym uśmieszkiem.

Pojawienie się Drow'a w karczmie zdecydowanie zaskoczyło Barbaka, oblał się wręcz pitym browarem. Był to kolejny powód aby w przyszłości Ray'gi zapłacił za grzechy przeszłości. Jakże to można bylo tak poprostu pozbawiać orka jego napitku? Było to jedno z cięższych przewinień jakie na swym koncie mógł zapisać Ray'gi... Jeszcze się z nim rozmówi... po orkowsku.

Tym czasem postanowił zakończyć dywagacje na temat przyjemności i postanowił zwrócić swą uwagę na rozrywającą się aktualnie scenę.
A ta była nader ciekawa. Elfy zabawiały się iście po elfickiemu. Jeden ze zdjętymi spodniami prezentował swą męskość (przedstawiającą się cóż... ale w końcu to tylko elf), drugi ze stołkiem w ręko planował jakieś zabawy w stylu sado-maso.

- Lubicie się... Hyk... ostro zabawiać? Zapytał. Synku, a kozę to mi wypominasz! Tak? odwrócił się szybko do łowcy u rzucił mu niewielkie puzderko z wazeliną. - Zanim dasz się na cokolwiek namówić wpierw się tym wysmaruj! W innym przypadku Samael gotów rozpalić cię do czerwoności!

Gdy na twarzy łowcy wykwitł wyraz bezgranicznego zdumienia, Barbak roześmiał się szczerze. Wstał, i zanim elf zdążył podciągnąć spodnie, podszedł i położył mu dłoń na ramieniu (jedną). - Witaj! I wiedz, że tak długo, jak długo... Uderzył się zamaszyście w plecy i przeklął po nosem. ... będzie zabawnie możesz liczyć na moją pomoc. Gdy stanie się poważni, Światło jedno wie co się wydarzy! Ostatnie zdanie padło odrobinę smutniej od poprzednich.

- A to, to kto? Zapytał widząc chłopa. Zaraz, pewnie złapiesz za widły krzycząc, żem jest ork! KROWY DOIĆ! Barbak wydarł się wskazując drzwi.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172