Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2009, 21:27   #11
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Orkiestra skończyła grać ostatniego walca przed przerwą. Panowie dziękowali paniom, panie dziękowały panom za wspólny taniec – niektórzy byli smutni, że chwila wolności, odpoczynku od sztywnych zasad etykiety się skończyła, inni uśmiechali się i starali ukryć przed partnerami, że w końcu męka wspólnego tańca dobiegła końca. Towarzystwo – w mniejszych lub większych grupach rozeszło się do rozstawionych stołów na które służący ,przebrani w hinduskie stroje, donosili złote półmiski wypełnione jedzeniem, kolejne butelki wina i inne przysmaki cenione przez dobrze urodzonych.

Także i wy – niektórzy zmęczeni tańcem, inni znudzeni oczekiwaniem na pojawienie się Trzeciego Earla Ross lub rozmawiam z politykami – ruszyliście z tłumem do stołów. Nagle wśród matron, dam i dżentelmenów zapanowało podniecenie, a jedna z starszych dam, ubrana w niemodną suknię, wyraźnie nie dosłyszawszy lub nie dowierzając w to co jej powiedziano, powiedziała głośno:
- Słucham? Person jest na balu? Gdzie?!?

Wszyscy z wyjątkiem kilku osób zaczęli się rozglądać dookoła, ale nigdzie nie było widać Trzeciego Earl Ross. Po chwili podniecenie opadło, a towarzystwo wróciło do tego co umiało najlepiej – plotkowania na temat innych.

*


Olimpia Emmanuella Grisi i Lord Lexinton

Do stolika przy którym usiedliście, znajdującym się nieco na uboczu, jako że żadne z was nie chciało stać się obiektem plotek, podszedł niewysoki dżentelmen. Łysawy mężczyzna o owalnej twarzy, niezbyt przystojny, ale ubrany w dobrze skrojony garnitur ukłonił się wam obojgu i powiedział.

- Nazywam się Jonathan Willborrow. Przepraszam, że przeszkadzam, ale mniemam że mam przyjemność z Lordem Lexinton i Lady Grisi?
- Owszem Panie Willborrow – odpowiedziała pierwsza Olimpia. – Proszę usiąść. – Wskazała na wolne krzesło.
- Wyśmienicie, wyśmienicie. – Willborrow uśmiechnął się do was. – Dziękuję, ale postoję. Sprawa z którą zostałem wysłany nie zajmie państwu wiele czasu. Pracuję dla Williama Persona i mam państwu przekazać, że Trzeci Earl Ross oczekuje Pani i Pana na drugim piętrze w salonie Księcia Wellingtona o ile są Państwo zainteresowani i podtrzymują chęć pomocy panience Lucy.

Lord Lexinton i Olimpia Grisi popatrzyli po sobie, widząc, że żadne z nich nie zamierza zrezygnować James odpowiedział:

- Oczywiście, że jesteśmy zainteresowani.
- Doskonale. – Willborrow dał znać na jednego z służących, po czym powiedział do niego – zaprowadzisz państwa do salonu Księcia Wellingtona. – Gdy służący kiwnął głową, że przyjął polecnie Jonathan odwrócił się z powrotem do was i powiedział – a teraz bardzo państwa przepraszam, ale jest jeszcze parę osób z którymi muszę się spotkać. Pani Grisi, Pani Lexinton - stwierdził i ruszył w kierunku innych stolików.



Robert Virgil Windermare

Nie był to najbardziej udany bal na jakim byłeś – towarzystwo być może należało do elity, ale na twoje nieszczęście była to nudniejsza jej część. „Och, jakby chociaż Oswald był w pobliżu” pomyślałeś „miałbym przynajmniej z kim porozmawiać, a tak tracę czas czekając na Persona nie wiedząc nawet czy się pojawi”. Oczywiście nie przeszkadzało Ci to zatańczyć z paroma damami, a także wymienić uwag z Lord Adebowale na temat kolonii brytyjskich w Indiach i sytuacji na kontynencie.

Monotonię przerwał ci niski jegomość o owalnej twarzy i nieco zbyt dużym nosie. Ubrany był – co poznałeś po charakterystycznym kroju – w frak od Faldersa i Synów, firmy szyjącej jedynie dla ludzi obrzydliwie bogatych z których usług sam czasami korzystałeś. Jegomość ukłonił się po czym zapytał się:

- Pan Virgil jak rozumiem?
- Tak, a pan jest... – pytanie zostało zawieszone tak by sprawiało niemożność przypomnienia sobie imienia i nazwiska nieznajomego.
- Jonathan Willborrow – odpowiedział – do usług.
- Miło mi pana poznać.
- Mi także, wiele o panu słyszałem, ale to temat na inną rozmowę... – Przerwał, tajemniczo się przy tym uśmiechając. – Przysłał mnie Trzeci Earl Ross – powiedział tak by jego słowa nie dotarły do uszu innych – jeżeli jest pan ciągle zainteresowany sprawą, to proszę się udać na drugie piętro do salonu Księcia Wellingtona.
- Czy... – ugryzłeś się w język, obok was było za dużo osób by móc swobodnie rozmawiać – Rozumiem. Oczywiście, nie zmieniłem zdania – odpowiedziałeś.
- Doskonale. Earl czeka w salonie księcia Wellingtona na drugim piętrze. A teraz przepraszam, ale obowiązki wzywają. – powiedział, ukłonił się i znikł wśród plotkującego tłumu.


Edric Sharpe i Madeleine Bearnadotte

Taniec się skończył, a Madeleine Bearnadotte stanęła przed perspektywą spędzenia dalszego wieczoru z „uroczym” panem O'Callaghan. „Po moim trupie” stwierdziła. Szybko rozejrzała się dookoła. Coraz więcej osób – pojedynczo lub w grupach – kierowało się do suto zastawionych stołów. „Jeżeli jestem czegoś pewna na temat pana O’Callaghan, to tego że nie odpuści sobie kilku łyków przedniego wina” pomyślała, kłaniając się swojemu partnerowi.

- Ma pani ochotę na kieliszek wina? – zapytał się pan Sharpe, który wyglądał na nieco zmęczonego, ale i szczęśliwego.
- Och... nie dziękuję – odpowiedziała Madeleine. – Mam ochotę się przejść po ogrodzie. – Zaproponowała nieśmiało.

Nim jednak zaskoczony Edric zdążył odpowiedzieć obok pojawił nieznajomy dżentelmen. Jegomość był niskiego wzrostu, twarz miał owalną z dużym nosem. Jego niebieskie oczy uważnie się wam przyglądały.

- Przepraszam pan Edric Sharpe i pani... – nieznajomy zawahał się.
- Madeleine Bearnadotte – odpowiedziała Madeleine.
- Zgadza się – powiedział szorstko Sharpe – A pan jest?
- Nazywam się Willborrow, Jonathan Willborrow. Przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłał mnie Trzeci Earl Ross – ostatnie zdanie było wypowiedziane cicho, ale na tyle wyraźnie, że usłyszeliście. – z pytaniem czy jest Pan ciągle zainteresowany ofertą Earla.
- Ależ oczywiście, po to przybyłem na ten bal.
- Doskonale, doskonale – odpowiedział Willborrow – w takim razie proszę udać się na drugie piętro do salonu księcia Wellington. Sir Person oczekuje tam na pana – Jonathan zawahał się przez chwilę – i panią – zwrócił się do Madeleine. – A teraz państwa przepraszam, ale muszę spotkać się jeszcze z paroma osobami. Pani Bearnadotte, panie Shapre. – ukłonił się i pognał w stronę stołów, rozglądając się wokół, wyraźnie kogoś szukając.

John Ribaud Weelton-Morris

- Panie Weelton-Morris! Panie Weelton-Morris! – dało się słyszeć z daleka. John Ribaud, który właśnie zamierzał opuścić bal księcia Wellingtona i wrócić do swojego domu, do przerwanej lektury „Zapomnianych mitów” Karla von Dorsiego, odwrócił się i ujrzał biegnącego ku niemu pana Willborrow.
- Witam panie Willborrow – powiedział Morris, gdy Willborrow próbował złapać oddech.
- Uff... – Westchnął mężczyzna – już się bałem, że pan wyszedł.
- Taki miałem zamiar, skoro najwyraźniej Trzeci Earl Ross się nie pojawił.
- Ależ pojawił się – powiedział konspiracyjnie Jonathan – właśnie w tym celu mnie posłano bym przekazał panu, że Sir Person czeka w salonie księcia Wellingtona na drugim piętrze, o ile jest pan ciągle zainteresowany.
- Oczywiście, że jestem – odpowiedział spokojnie Morris – pokaże mi pan drogę?
- Niestety, ale nie. Jest jeszcze jedna osoba, którą muszę odnaleźć, ale jak tylko ją znajdę obiecuję, że dołączę do Państwa.
- Rozumiem. W takim razie powodzenia.
- Dziękuję i nawzajem. – odpowiedział Willborrow, czerwony na twarzy ze zmęczenia.

*

Ogród Aspley House oświetlony tysiącem małych lamp o najdziwniejszych kształtach, hinduską służbą, a także dzięki znów roztańczonemu towarzystwu sprawiał wrażenie miejsca magicznego, wyjętego z bajki, jednak nie był on tak interesujący jak salon księcia Wellingtona, znajdujący się na drugim piętrze pałacu – jedno z nielicznych pomieszczeń, poza kuchnią i prywatnym gabinetem sędziwego dowódcy armii brytyjskiej, w którym paliło się światło.

Z ogrodu weszliście na taras, na którym oprócz premiera, dostrzegliście też paru ministrów i ważniejszych postaci życia publicznego w Anglii. Spojrzeli się na was zaciekawieni, przez krótką chwilę, po czym wrócili do omawiania ważnych spraw państwowych.

Minęliście długi korytarz i doszliście do duży drewnianych schodów. W drodze towarzyszyły wam jedynie namalowane – często przez najznakomitszych mistrzów w Europie – portrety księcia, a także Wenus i innych antycznych bohaterów.

Jeden z służących wam towarzyszących zapalił lampę i poprowadził was na górę, a dalej korytarzem na lewo, aż do ogromnych, zdobionych drzwi za którymi panowała cisza. Zapukaliście delikatnie nie chcąc jej przerywać – odpowiedziała wam spokojne:
- Proszę wejść.

Salon księcia Welligton był naprawdę imponującym miejscem. Duże okna dawały wspaniały widok na park znajdujący się na tyłach domu, a dalej na Hyde Park. Na ścianach wisiały wspaniałe obrazy, a pułki uginały się pod bogatym księgozbiorem. Jednak nie na tym skupiliście uwagę, a na mężczyźnie stojącym za biurkiem w lewym rogu salonu. Miał około czterdziestu lat, wysoki, dobrze zbudowany. Rude włosy kontrastowały z jasnoniebieskimi oczyma. Wyglądał na zmęczonego - na kogoś kto od wielu dni nie spał.

- Witam – jego głos, mocny bas, rozbrzmiewał po pustym salonie – Jestem William Person, Trzeci Earl Ross. Proszę się rozgościć na którymś z foteli, zaczniemy gdy wszyscy dojdą. Brandy?
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 04-03-2009 o 22:06.
woltron jest offline  
Stary 06-03-2009, 09:24   #12
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Skądś znał nazwisko dziewczyny, lecz nie mógł sobie przypomnieć skąd. Dopiero gdy para wróciła do tańca przypomniał sobie, że nie dalej jak parę dni temu czytał książkę autorstwa Madeleine Bearnadotte. Na rozmowę jednak było już za późno.
Zatańczył z Olimpią jeszcze kilka walców samolubnie nie odstępując jej, ani na krok. Tym jednak razem zachowywał się grzecznie i nie próbował przygarniać ją do siebie poprzestając na pełnych żaru spojrzeniach. Patrzenie w jej piękne oczy było niemniej pasjonujące, niż słowny flirt.
Gdy przebrzmiał ostatni walc poszli chwilę odpocząć przy stolikach i tam właśnie odszukał ich niejaki Jonathan Willborrow i przekazał zaproszenie od Lorda Ross.
Idąc przez taras przechodzili w pobliżu członków rządu. Laxinton z rozbawieniem zauważył, iż większość ministrów o wiele więcej uwagi poświęca Olimpii, niż jemu. Szeptali coś między sobą i Jim był pewien, że nie są to tylko rozmowy o niesłychanie ważnych sprawach państwowych.
Poczuł się usprawiedliwiony tym wścibstwem i celowo zwolnił krok przechodząc przez taras. Nachylił się do ucha Olimpii i w rewanżu zaczął szeptać.
- Widzisz moja droga tego przystojnego, siwego gentelmana wokół, którego reszta krąży jak kurczęta koło kwoki ? To Sir Robert Peel. Premier. Człowiek wielu talentów. Bardzo inteligentny, bardzo bezwzględny i bardzo niebezpieczny. Ten stojący po jego prawej stronie, to Lord Admiralicji i niestety mój wuj. Thomas Hamilton człowiek jednego talentu, irytowania mnie. Z resztą z wzajemnością jak sądzę. Zaś ten po lewej ręce premiera, ten zażywny jegomość, który rozbiera Cię wzrokiem, a którego gdyby nie wiek i etykieta z przyjemnością bym spoliczkował, to lord Stanley. Znany kobieciarz. Wiadomo publicznie o jego trzech kochankach i ósemce dzieci, niepublicznie te dane mogą być znacznie wyższe. Po za tym jest ministrem wojny i kolonii, oraz naturalnie człowiekiem o nienagannej opinii. – stwierdził z przekąsem.
Wśród zebranych na tarasie członów rządu, każdy zasługiwał na uwagę, jednak już stracili ich z oczu zagłębiając się w korytarzu, by wkrótce stanąć przed Williamem Personem, trzecim Earlem Ross.
- Witaj drogi Ross. – Jim podszedł do Persona wyciągając dłoń.
- Lexinton. – lord uścisnął podaną dłoń.
Jako że Person już się przedstawił Jim dokonał prezentacji Olimpii.
- Zdaje się, że jesteśmy pierwsi. Czekasz jeszcze na kogoś hrabio ? – spytał pozornie obojętnie.
- Poniekąd.- odparł zagadnięty wymijająco.
Wtedy do Lexintona dotarło, to co zdawało się być oczywiste od samego początku. Ależ naturalnie. Person dał ogłoszenie do gazety wywołując tym wściekłość rządu, iż publicznie chce rozwiązać swoje sprawy. Pewnie Peel i reszta „gangu” chcieli mu narzucić pomocników, a William się postawił. Poprosili więc Wellingtona na rozjemcę, a książę wybrał salomonowe rozwiązanie. Urządził bal na którym mieli zjawić się wybrani przez Persona ludzie, a rząd mógł sobie ich obejrzeć, gdy przechodzili przez taras i zgłosić swe zastrzeżenia. I tak to co wydawało mu się zdrożną ciekawością, było po prostu swojego rodzaju egzaminem.
Znając rządzę władzy i zamiłowanie do wtykania nosa w nieswoje sprawy Peela, wuja i reszty, było to wielce prawdopodobne.
Jim musiał przyznać, ze był bardzo ciekawy, kto zjawi się następny. Kogóż to uznano, za zdolnego do pomocy.
Sącząc podane brandy stwierdził od niechcenia.
- Wiele osób Ci współczuje Ross. Sir Robert poprosił mnie bym spróbował pomóc Lucy. Tylko poprosił.
Przeniósł wzrok na Persona. James chciał dać mu do zrozumienia, iż jego misja nie ma polegać na szpiegowaniu dla Peela.
Brandy była doskonała.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 06-03-2009, 17:09   #13
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Tom Atos & Hellian

Czasem faktycznie wszystko wskazywało na to, że Olimpia żyje w librettach romantycznych oper i wymaga od mężczyzn sprostania nieosiągalnym ideałom. A czasem zupełnie odwrotnie, że ma chłodny umysł i zimne serce. Niezależnie od tego, jaka była prawda, nawet serce włoskiej śpiewaczki potrafiło niekiedy zabić szybciej. I taki moment właśnie nastał.
Bo blisko półtorej godziny w towarzystwie lorda Lexinton minęło jej w mgnieniu oka. Dziewczyna dawno nie bawiła się tak dobrze. Starczyło spotkać mężczyznę, który jej nie nudził żeby życie znowu wydawało się ekscytujące.
Któraż kobieta tego nie wie? Można sobie przysięgać bez końca, że już nigdy więcej, że żaden mężczyzna, że tylko opera jest godna… Wiadomo, że tej przysięgi się nie dotrzyma.
Toteż, gdy nadszedł Jonathan Willborrow i zaprosił ich na spotkanie z Personem zamiast radości Olimpia Emmanuela poczuła rozczarowanie.

A przecież przypadek Lucy ciekawił ją bardzo. Pamiętała wieczór, kiedy Henrietta po raz pierwszy opowiadała o Lucy na zebraniu Błękitnej Pończochy. Zawsze w poniedziałki zbierały się, by w otulonej dymem atmosferze rozmawiać o polityce, cłach retorsyjnych, o Factory Act i pracy kobiet. Ale także o tym ile w eseju Johna Stuarta Milla jest pracy pani Taylor, o badaniach nad promieniami fioletowymi Mary Somerville i londyńskim Instytucie Pielęgniarstwa Elizabethy Fry. O tym, kiedy Royal Society przyjmie w swe podwoje kolejną kobietę i o maszynie analitycznej – obsesji Ady. Olimpia zwykle siadywała w pobliżu okna, jako jedyna chyba bez cygara lub szklaneczki whisky, nawet nie do końca zainteresowana rozmowami, raczej chłonąca ten klimat intelektualnego wrzenia, pozbawiony kokieterii i przymusu. W ręku trzymała nieodłączny „Harmonicon”, ale nawet nie zaglądała do recenzji, chwilowo całkowicie wolna od własnej codzienności.

Sprawa Lucy przekonanej, że była w krainie elfów wzbudziła wśród rozgadanych intelektualistek coś w rodzaju entuzjazmu. Było to niczym rezonans kobiecości, nieoczekiwany atak romantyzmu, jakby w tym klubie bez mężczyzn dopadła je miniona epoka i przez chwilę zamiast ustaw zbożowych salon zdominował motyw baśniowy, jakże niegodny wysublimowanych umysłów największych emancypantek Anglii.

Oczywiście sama Olimpia niewiele mogła pomóc dziewczynie. Gdy ciotka Lucy – Henrietta prosiła ją o odwiedzenie bratanicy, liczyła raczej na znajomości sióstr Grisi. Nie dalej jak kilka miesięcy temu dużo mówiło się w Londynie o złym stanie zdrowia pisarki Harriette Martineau, która po kuracji mesmeryzmem u Charlesa Lafontaine’a niespodziewanie wróciła do pełni sił. A tak się składało, że Olimpia znała Lafontaine’a dość dobrze.

Początkowo Olimpia nieszczególnie wierzyła w to dziwne leczenie wielką kulą zwaną balią magnetyczną, w której gromadził się fluid przepływający miedzy pacjentem a ciałami niebieskimi. Ale stan najstarszej z sióstr Grisi był już tak zły, że jej najbliżsi w rozpaczy zwrócili się i do znachorów. Monsieur Lafontaine lubił też trzymać pacjentów za ręce, nieruchomo i długo wpatrywać się im w oczy albo robić jednostajne ruchy ręką przed ich twarzami. Wprowadzało to chorych w stan dziwnego odrętwienia, o czym Włoszka przekonała się towarzysząc Guidittcie w czasie kuracji. I Olimpia nie mogła zaprzeczyć, że niespełna czterdziestoletni Francuz bardzo silnie oddziaływał na leczone przez siebie osoby i rzeczywiście przedłużył życie Guidittcie. Faktem też było, że naprawdę wyleczył panią Martineau.


Ale teraz szła obok Jamesa Suttona starając się nie zauważać wścibskich spojrzeń i słuchała jego żartobliwych komentarzy.
- Rozpoznaję barona Lyndhurst – powiedziała. - Niestety nie znam go osobiście jedynie z plotek. Lord Kanclerz popiera „sprawę kobiet”. Publicznie wypowiadał się za przyznaniem nam większych praw przy rozwodach. – James czarująco przekazywał plotki o polityce, ale jak większość mężczyzn, traktował ją jak małe dziecko, które nic nie wie, budząc w niej tym samym potrzebę prowokacji. Wielu mężczyzn nie znosiło zwrotu „sprawa kobiet”

No proszę, "prawa kobiet". Olimpia zdecydowanie skrywała więcej tajemnic, niż to mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Co czyniło ją jeszcze bardziej interesującą.
- Niestety Olimpio Lynhurst podobnie jak reszta rządu nie ma zamiaru nic w tej sprawie zrobić. Jego wypowiedzi mają jedynie za zadanie przypodobanie się opinii publicznej.
- To dosyć brutalne stwierdzenie, Jim – Olimpia spoważniała - Mam nadzieję, że się mylisz.
- Natomiast książę Buckingham – dziewczyna zmieniła temat i spojrzeli na przystojnego czterdziesto paroletniego mężczyznę niemal jednocześnie - dosyć często bywa w operze. Jego bukiety zawsze muszą być największe – roześmiała się nieoczekiwanie, wiedziona nieprzyzwoitym skojarzeniem.
- Mam nadzieję, że księcia Buckingham i jego ... bukiety, znasz również tylko z plotek? - James spytał z figlarnym błyskiem w oku.
- Księcia bukiety nie tylko są największe, ale trafiają nawet do chórzystek. Wśród chórzystek zaś jest dla mnie za ciasno. – Miała nadzieję, że cienie rzucane przez wielkie kandelabry, skrywają rumieniec, który wystąpił jej przy tych słowach na policzki. Lord Lexinton szybko zrewanżował się za pytanie o narzeczoną.
Przez chwilę szli w milczeniu. Przedłużającą się ciszę przerwał James.
- Niestety, co do Lynhursta mam jak najgorsze przeczucia, to wytrawny polityk, który łatwo szafuje obietnicami. Gorzej jest z ich realizacją. Po za tym sam nawet gdyby faktycznie chciał coś zmienić nic nie wskóra. Torysi generalnie nie są przychylni prawom dla kobiet. Z nielicznymi wyjątkami, jak sądzę. Ale proszę wieczór jest taki uroczy, nie psujmy go rozmowami o polityce. Raczej powróćmy do tego nieszczęsnego Buckinghama. Wybacz mi moja droga. Moja pytanie było nietaktowne, ale przy Tobie staje się niebezpiecznie frywolny. Przepraszam.
- Tak dobrze mi się w Tobą rozmawia, że zapominam, iż znamy się przecież od tak niedawna – dodał.
Olimpia odpowiedziała spokojnie nie patrząc na Suttona.
- Na razie pamiętam walce. Nie mogłabym się obrazić. Ale chodźmy szybciej, nie możemy przecież pozwolić by Trzeci Earl Ross czekał na nas.
Przyspieszyła i zatrzymała się dopiero, gdy zbliżyli się do ogromnych drzwi salonu.
- Dawno tak dobrze się nie bawiłam – głęboką ciszę szerokiego korytarza zakłócał tylko odgłos oddalających się kroków lokaja – Jim.
To było pozwolenie. Zdecydowała się na nie nagle. I była pewna, że Lord Lexinton je wykorzysta.
- To był piękny bal dzięki Tobie. Dziękuję – stwierdził Lexinton przysuwając się do Olimpii bardzo blisko. Wręcz nieprzyzwoicie blisko. Delikatnie ujął jej dłoń i patrząc jej w oczy podniósł ją do swoich ust. Jednak w ostatniej chwili miast złożyć zwykły pocałunek odwrócił rękę dziewczyny i przywarł wargami do wnętrza jej dłoni. Drugi pocałunek był króciutki i tylko delikatnie musnął palce dłoni. Przez moment smakował chwilę patrząc w jej niebieskoszare oczy, po czym energicznie otworzył drzwi.


Olimpia występowała na scenie już sześć lat, zazwyczaj potrafiła nieźle panować nad emocjami, ale dzisiejszego wieczora wydarzenia przybrały naprawdę szybkie tempo. Tak szybkie, że nie odmówiła szklaneczki brandy, czym ewidentnie zaskoczyła Williama Persona. Samą siebie zresztą też. Nie dość, że w ogóle piła niezmiernie rzadko to jeszcze zaszalała wybierając trunek.
Ale brandy odwróciła jej uwagę, skierowała myśli ku Adzie i Błękitnej Pończosze, i Olimpia poczuła się znowu pewniej. Na krótką chwilę. Bo ledwie James zdążył ją przedstawić hrabiemu, do salonu wszedł Robert Virgil Windermare. Szkło w ręku Olimpii lekko zadrżało, szybkim haustem upiła blisko połowę mocnego alkoholu. Wyprostowała się jeszcze bardziej i przybierając grzecznie zaskoczony wyraz twarzy uśmiechnęła się do mężczyzny, którego kiedyś kochała.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 06-03-2009 o 17:20.
Hellian jest offline  
Stary 07-03-2009, 14:21   #14
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Asmorinne&Kelly

Czuła się trochę nieprzyjemnie po małym incydencie spowodowanym przez Jonathana Willborrow’a. Szybko jej jednak minęło, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie dostała zaproszenie na spotkanie z Personem, z którym tak bardzo chciała porozmawiać. Sprawa Lucy dręczyła ją już od dłuższego czasu. Elfy fascynowały ją coraz bardziej, nie mogła przepuścić takiej okazji.

- Person? Czyżby pani się również miała z nim spotkać? Co za przypadek! - Zapytał równie uprzejmy, co zdziwiony Sharpe.
Madeleine stała chwilę zamyślona.
- Person... – powiedziała uśmiechając się. - Tak dokładnie, chciałam się z nim spotkać, cóż za zbieg okoliczności … szczęśliwy zbieg ...
- Wobec tego, hm, mówią, że punktualność jest grzecznością królów. Earl Person się sporo spóźnił, cóż, jest hrabią, a nie królem. Jednak nie żałuję. Dawno nie spędziłem tak miłych chwil, jak w pani towarzystwie na tym balu. Jeszcze szampana, zanim pójdziemy do earla?
- Tak, czasem można bardzo miło wykorzystać nasz bezcenny czas zamiast marnować go na czekanie. Chętnie jeszcze się napiję
.
Kelner zaraz przyniósł im tacę z szampanem.
- Pani zdrowie, miss Bernadotte. I za miły wieczór! Oby taki był dalej. Świetny. Szampan to po spotkaniu z panią, drugi powód, dla którego warto było tu przybyć. Oczywiście, nieskończenie mniej istotny – Edric ucichnął się podając dziewczynie ramię. - Idziemy? Chyba nie wypada dobremu earlowi czekać. Zna go pani może?
Madeleine uśmiechnęła się, komplementy wprawiały ją w zakłopotanie, lecz nie dała tego po sobie poznać.
- Nie ma co dłużej zwlekać, ruszajmy. Pana Persona niestety nie znam, ale bardzo chciałabym poznać. A pan może go zna? – W tym momencie niespodziewanie zaszedł im drogę pan O'Callaghan, czuć było od niego alkoholem. Spojrzał najpierw na Edrica, a następnie rzucił Madeleine spojrzenie przepełnione jadem i gniewem.
- Panno Madeleine? Gdzie pani była? Tak długo panią szukałem! Nasz stolik jest niedaleko, proszę za mną ... – opanował się na chwilę.
- Przepraszam, ale nie mogę w tym momencie się z panem udać - powiedziała zawstydzona Madeleine.
- Madeleine! Ostatecznie zaprosiłem panią, więc chyba należy mi się trochę uwagi, prawda? I dlaczego niby trzymasz, moja droga, pod rękę, tego pana? Co to ma znaczyć? - Podniósł głos po chwili milczenia. A następnie nabrał powietrza w usta, jakby miał za chwilę, niczym granat, wybuchnąć z wielkim hukiem.
Kilka par obok spojrzało na całą trójkę z milczącą niechęcią.
- Przepraszam, ale nie oznacza to ostatecznie, że muszę trzymać się pana jak piesek. Proszę się powściągnąć, wypił pan zdecydowanie za dużo
- Czy to ważne? Moja pani, jak piję, to za swoje. Jak zapraszam dziewczynę na bal, to ma być ze mną, zrozumiałe
? - Burkną poirytowany O'Callaghan.

- Szanowny panie – wtrącił Sharpe - mężczyzna, który zachowuje się w tak niegrzeczny sposób wobec kobiety, traci wszelkie prawa. Wypił pan zbyt dużo i tylko, dlatego zamiast odpowiedzieć tak, jak pan na to zasługuje, doradzę, by przeprosił pan pannę Bernadotte i poszedł się wyspać. To niewątpliwie panu dobrze zrobi. Idziemy? - Zapytał dziewczyny. - Mieliśmy wszak udać się do ogrodu na przechadzkę - przypomniał. - Zdaje się, że ze spaceru nic nie wyjdzie, ale do gabinetów droga biegnie właśnie tamtędy - wskazał na oczekującego na nich lokaja. - Zawsze będzie to, chociaż chwila.
- To ile wypiłem to nie pańska sprawa. Ja się zachowuje? To źle zadane pytanie. A jak panienka Madeleine się zachowuje? Ja ją zaprosiłem na bal. Nie oczekuję nawet krzty wdzięczności. A zamiast tego Panienka ośmiesza mnie wśród moich znajomych bawiąc się z innym
… - unosił się O'Callaghan nie zauważając przy okazji, że przeczy samemu sobie.
- Ośmiesza? Nie, szanowny panie, pan sam siebie ośmiesza własnymi krzykami. A ani panna Bernadotte, ani ja nie pragniemy brać w tym udziału. Dlatego proszę łaskawie wywrzaskiwać uwagi gdzie indziej. Może łaskawie zapomniał pan, że niewolnictwo już jest w naszej ojczyźnie dawno zniesione. Więc kazać pan nic nikomu nie może. Pozwolę sobie tylko powiedzieć, że groźbami i grubiaństwem na pewno nie zwróci pan na siebie uwagi żadnej kobiety, a co dopiero tak delikatnej i wrażliwej, jak panna Bernadotte. Jeszcze raz wzywam, proszę sobie iść i nie robić skandalu.
- Co
? - Wrzasnął O'Callaghan czerwony ze złości. - Ja wam … ja wam … myślałem, że ci robię przysługę ze względu na twojego ojca. Tymczasem widzę, że mam do czynienia z dziewczyną, która leci na każdego, byle machnął kape …- Ostre plaśnięcie przerwało wypowiedź, a jeden czerwony policzek O'Callaghana zrobił się jeszcze czerwieńszy.
- Panie O'Callaghan, obrażanie kobiety nie jest godne nie tylko gentlemana, ale każdego mężczyzny. Chciałem od pana żądać przeprosin dla niej, ale teraz widzę, że to zbyteczne. Jest pan zwykłym chamem, którego słów nie należy w ogóle słuchać. Idziemy? - Zwrócił się jeszcze raz do dziewczyny. - Chyba nie pozwolimy, żeby ten pan zepsuł nam miły wieczór? Owszem, może już teraz nie tak miły, ale zawsze …
- Ty łajdaku
… - wyrzucił wreszcie z siebie sycząc O'Callaghan .
- Jeżeli jakiś ma pan z tym problem, to, to jest moja wizytówka. Pana sekundanci będą mile widziani. A teraz naprawdę proszę stąd odejść, bo nie skończy się na policzku. Lokaj! – krzyknął – Proszę zabrać tego pana do pokoju. Chyba zbyt dużo wypił.

- ... Nie wiem, co powiedzieć
… - szukała słów - przepraszam pana, że musiał pan uczestniczyć w tej sytuacji – odezwała się w końcu w ogrodzie Madeleine, która była przygnębiona i zmieszana.
- O czym pani mówi? - Zdziwił się całkiem przykładnie. - Proszę się nie martwić - wyjaśnił poważniejszym tonem. - Wiem, że pani przykro, ale odpowiadamy zawsze tylko za siebie, a nie za innych. Przypuszczam, że gdyby pan O'Callaghan zbytnio sobie nie podchmielił, nigdy nie odważyłby się wygadywać takich bzdur.

Madeleine wiedziała, że jest tak naprawdę inaczej. O'Callaghan na pewno wszystko powie jej ojcu, a wtedy, wtedy ... bała nawet pomyśleć, co się stanie.
- Mimo wszystko dziękuje panu, to bardzo niezręczna sytuacja, nie mówmy już o tym...
Starała się nie okazywać, ale była zmartwiona. Bała się reakcji ojca, który, choć często pobłażał i był wyrozumiały w stosunku do niej, po podkoloryzowanej skardze O'Callaghana zapewne wyciągnie jakieś konsekwencje.
„A jak ojciec przestanie ją szanować?”
Tego bała się najbardziej.
„Co się wtedy stanie?”
Najczarniejsze myśli przechodziły jej przez głowę. Nie dawały spokoju. A do tego pan Sharpe był świadkiem całego zdarzenia! Nie wydawał się być na nią zagniewany. Ale zapewne zmienił zdanie w stosunku do jej osoby.

Było jej trochę żal. Zdążyła już bardzo polubić dawnego przyjaciela z wakacji. Pamiętała go z dzieciństwa jako jasnowłosego, zawsze poważnego chłopca, który chciał nauczyć się uśmiechać. Często namawiał ją na chodzenie po drzewach, za co później obrywała od ciotki. Ojciec ostro go trzymał i nie miał dla siebie wiele czasu, ale, kiedy udało mu się wymknąć z domu, chodzili po wrzosowiskach całymi dniami, rezygnując nawet z obiadu. Madeleine wręcz uwielbiała jeździć do Cambridge, jakby to od niej zależało przebywałaby tam cały czas. Niestety z nikim w Londynie nie nawiązała tak wielkiej przyjaźni.
„Ale czy zostało coś w Edricu z tamtego chłopca?” Madeleine nie wyczuła jeszcze niczego. Wszyscy z czasem ulegają potężnym zmianom, czas przynosi niezliczoną ilość sytuacji, w których ludzie plączą się i czasem gubią prawdziwego siebie. Niekiedy daleko odchodzą od własnej tożsamości, plączą się wśród fałszywych treści nie umieją ich rozróżnić z tymi prawdziwymi. Większość jednak zasłania wszystko upiększoną maską, hodując pod jej wierzchem najgorsze okropności. Edric na szczęście nie wyglądał na taką osobę, cieszyła się bardzo z tego.

Zamyśleni weszli do komnat Williama Persona, gdzie ze zdziwieniem skonstatowała, że przebywa tam poznana przed chwilą para: baron Lexinton oraz Olimpia Emanuella Grisi. Był również nieznany jej mężczyzna, natomiast w samym centrum stał wystrojony earl. Madeleine podziękowała za brandy, wystarczająco już dzisiaj wypiła. Podobnie uczynił Edric.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 07-03-2009 o 14:51. Powód: literówka
Kelly jest offline  
Stary 07-03-2009, 17:48   #15
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Rozmowy o sytuacji politycznej, gospodarce, sprawach zagranicznych... Cóż za utarty już sposób na budowanie swojej reputacji w oczach starszych modniejszych. Do znudzenia. Salony brytyjskie były ich pełne i gdziekolwiek udawało się zebrać grupce mężczyzn, można było przechodząc tylko, dowiedzieć się aktualnych opinii na temat wydarzeń w Królestwie i na kontynencie. Robert Virgil poddawał się tym trendom bez specjalnego poświęcenia. I tak nie dowiedziawszy się niczego na temat Lucy, podjął tę starą grę. Temat kręcił się cały czas wokół koloni brytyjskich, o których zarówno książę jak i lord Adebowale mieli wiele do powiedzenia.
- To prawda Virgilu. Powiem nawet więcej. Proklamowanie Południowej Australii terytorium niezależnym będzie za sobą nieść niebagatelne konsekwencje. Tylko patrzeć jak wzniosą się protesty przeciw wywożeniu tam skazańców. Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy zapominają o obowiązkach jakie niesie za sobą służenie koronie, nie uważasz Wellington?
- Obawiam się jednak Charles, że pewne wydarzenia pozostaną nie do uniknięcia – odpowiedź była o tyle wymijająca, że książę, który jeszcze przed chwilą wydawał się żywo interesować poglądami podopiecznego Lorda Adebowale, teraz wypatrywał właśnie przechodzącego nieopodal mężczyzny w towarzystwie młodej damy o urodzie wybitnej angielki, na którą składały się niczym nie upięte rude kręcone włosy i jasna cera gdzieniegdzie naznaczona piegami – Lyndhurst!

Starszy mężczyzna dosłyszawszy głos księcia obrócił się w ich stronę i uśmiechnął tak jak człowiek zwykł się uśmiechać dojrzawszy starych znajomych. John Singleton, pierwszy baron Lyndhurst dzielił rzeczywiście sporo wspólnych lat z księciem Wellington i Lordem Adebowale. Powiedział coś do swojej towarzyszki, która rzuciła niepewne spojrzenie trójce mężczyzn, po czym oboje podeszli.
- Wellington, już myślałem, że nie uda nam się Ciebie odnaleźć. Lordzie Adebowale. Pamiętacie moją córkę Sarę Elizabeth. - mężczyźni przywitali kurtuazyjnie barona i dziewczynę - A to jak się zdaję jest Sir Robert Windermare. Mieliśmy przyjemność...
- Virgil. - baronet szybko wtrącił. Na jego ustach błąkał się pewny uśmiech kogoś kto musi poprawiać tak oczywiste błędy.
- Słucham? - Baron Lyndhurst wydawał się nieco zmieszany przerwaniem podstawowych zwrotów grzecznościowych.
- Virgil Windermare. Nie używam imienia Robert. - odparł cierpliwie Virgil nie przestając się uśmiechać, po czym po chwili dodał – Między innymi, by nie mylono mnie z wujem.
- Ach rzeczywiście – Baron szybko wybrnął z impasu – Robert Louis Lord Windermare. Pamiętam jak przez mgłę. Bardzo pracowity człowiek... Tak czy inaczej, poznaj Sir Virgilu moją córkę Sarę Elizabeth.
Robert Virgil dopiero teraz pozwolił sobie na uważniejsze przyjrzenie się miłej dla oka angielce. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Kasztanowe oczy, którymi co i rusz spoglądała to na Virgila, to na księcia Wellington, idealnie komponowały się z jej rudymi lokami. Musiał przyznać, że dziw aż brał, że baron Lyndhurst nie planuje jej jeszcze wydawać za mąż. Nie to, że obrączka na jej palcu robiła by jakąś różnicę dla baroneta, ale po prostu jasnym było, że taka partia długo nie pozostanie niezamężna. Choć z drugiej strony prożydowskie i profeministyczne hasła z jakimi ostatnio obnosił się Baron mogły odstraszać nieco listę chętnych. Robert Virgil był osobiście zniesmaczony tymi i im podobnymi poglądami. Tak jak nie miał nic przeciwko Żydom, tak nadawnie im parostwa i ich stała obecność w Izbie Lordów zakrawała przecież na szaleństwo nie wspominając już o obrazie dla prawdziwej angielskiej arystokracji. Rothschildowie stanowili już wystarczający wyjątek od tej reguły.
Ukłonił się przed dziewczyną i nieznacznie uniesioną dłoń pocałował lekko. Pachniała ładnie. Pachniała jak zapowiedź miłych wieczorów.
- Czy udało Ci się Wellington porozmawiać z Lordem Cottenham? - zaczął baron gdy już wszystkim grzecznościom stało się zadość.
- Oh Lyndhurst. Jesteś jak zwykle niepoprawny. W tak uroczym towarzystwie Twojej córki nie będziemy przecież rozmawiać o polityce – wtrącił rozbawiony Adebowale.
Od razu poczuł że warto wykorzystać okazję.
- Wobec tego jeśli Panna Sarah wyrazi zgodę, a Pan milordzie nie będzie miał nic przeciwko, poproszę Pannę Sarę o zaszczyt jakim będzie zgoda na oprowadzenie jej po balu.
- Pyszny pomysł! – odparł od razu Lyndhurst. Najwyraźniej bardzo spieszyło mu się, by porozmawiać na osobności z Wellingtonem – Prawda Saro?
Dziewczyna zatrzepotała rzęsami w zakłopotaniu i choć uśmiech i lekki rumieniec wystąpiły na jej jasnych policzkach, nie odpowiedziała nic. Przyjęła za to wystawione przez rozbawionego Virgila ramię i odeszli w kierunku głównej sali balowej.

*

Dziewczyna okazała się wcale inteligentna. Z zaskoczeniem nawet zorientował się, że trochę go to drażniło. Przypominając coś co jeszcze jakiś czas temu tak metodycznie puszczał z dymem papierosowym i topił w objęciach innych kobiet... Skupiał się więc na kształcie jej ust. Na linii policzków i szyi. Byle nie na słowach. Taniec dobiegał końca. Namówił ją jeszcze na jeden. Odrobinę milczenia i patrzenia sobie w oczy zawsze pomagało. Tym razem jednak zrobił to głównie z myślą o sobie. Wziąć się w garść. Oprzytomnieć. Zeszli z parkietu. Oprzytomniał. Nawet obiecał odwiedzić ją w hrabstwie Isle of Wight.

*

Po dotarciu na drugie piętro, oddał niedbale opróżniony kieliszek po szampanie przechodzącemu lokajowi i skierował się na lewo do gabinetów Wellingtona. Gdyby nie wiek księcia, to wnioskując po tych wszystkich obrazach można by go było podejrzewać o narcyzm. Jednak surowe i wybitnie dumne oblicza jasno rozwiewały tę wątpliwość i uwypuklając megalomanię księcia. Po chwili zastanowienia Robert Virgil stwierdził jednak, że nie widzi w tym nic specjalnie godnego potępienia, a może nawet wręcz przeciwnie...
Poprawił frak i zapukał do drzwi. Usłyszawszy zapraszający do środka głos, pociągnął za klamkę...
Wypracowany uśmiech czarującego młodego człowieka uwiązł mu w gardle ściskając mięśnie policzków.
- Olimpia? - sam nie wiedział, czy zadał to pytanie głośno, czy tylko do siebie w myślach. Widok Włoszki stanowił sam w sobie uderzenie czymś tępym i gorącym w potylicę. Siedziała na jednym z foteli przy niskim stoliku na którym stały tylko dwie karafki parę kieliszków. Zupełnie jakby przywołana przez zaklętą Lucy prosto z odmętów jego własnej pamięci. Z tym samym uśmiechem co wtedy gdy ją poznał. Z tym samym spojrzeniem tajemniczych, choć może tym razem bardziej nieco stalowych oczu. W kontraście do obrazu, który tak kurczowo trzymał się jego głowy, pozostawała tylko szklaneczka brandy zastępująca amaretto disaronno, które jak pamiętał bardzo sobie ceniła...
Z pewnym trudem oderwał od niej zaskoczony i podejrzliwy wzrok. Tuż obok niej stał mężczyzna, którego znał całkiem dobrze, choć nie z tej strony z której mógłby sobie życzyć. Lexinton. Jego katedra toksykologii już nieraz czyniła wstręty Windermarom za całkowity brak współpracy jaki wobec niej przejawiali. Bufony i ignoranci z Oxfordu. Z samym Lexintonem nigdy nie miał przyjemności jednak.
Dopiero widok Persona podziałał uspokajająco na umysł. Virgil wyprostował się i zwrócił spokojnie do earla:
- Milordzie.
- Młody Windermare... Dobrze, że jesteś... ale nie wiedziałem, że się znacie?
- ostatnie słowa zabrzmiały bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.
Virgil nie musiał odpowiadać. Gdyż prawie natychmiast za nim drzwi otworzyły się ponownie wpuszczając parę, której nie znał. Mężczyznę o nieprzeniknionym spojrzeniu i kobietę, która wydawała się zakłopotana czymś co musiało zajść nim tu weszli.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-03-2009, 21:03   #16
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Dźwięk

Rozmowy przerwał cichy zgrzyt naciskanej klamki, drzwi powoli się otworzyły ukazując wszystkim znanego Jonathana, nie był on jednak sam. Wraz z nim w drzwiach gabinetu stał bowiem dżentelmen lat może trzydziestu, tak jak i inni obecni w pomieszczeniu mężczyźni ubrany w frak w kolorze nocnego nieba, od którego odcinała się skrzącą zielenia kamizelka wyszywana drobnym wzorem. To jednak nie ubiór przyciągał najbardziej wzork, lecz silnie ogorzała twarz, stanowiąca niecodzienny widok w wiecznie zachmurzonym Londynie. Sama zaś postać mogła być dobrze znana tym, którzy zwykli bywać na wszystkich balach, lub też w inny sposób byli związani z Królewskim Towarzystwem Naukowym. Najmniej zaskoczony niespodziewaną wizyta był oczywiście sam gospodarz, który widząc kolejnego gościa pierwszy się odezwał:
- Witaj Baronie, dobrze że żadne piaskowe burze nie powstrzymały cię przed dotarciem do nas. - zażartował earl, jakby zupełnie nie przejmując się upływającym czasem.

***

Mężczyzna nerwowo spojrzał na srebrny zegar, tarcza chronometru pokryta była dokładną miniaturą globu i Imperium nad którym słońce nie zachodziło. Owalna wskazówka powoli przechodziła ponad Lizboną, wiedział co to oznacza, spóźniał się. Jego kroki głośno wybijały rytm na zroszonym wieczorną rosą kamieniach. Widział światła wysokich okien, słyszał muzykę, orkiestra walca grała. Przed samą brama zwolnił, gdy wszedł w zasięg wzroku ubranego w brązowy płaszcz lokaja. Zwolniony krok dostojnie dostroił do dźwięków dochodzących z domu. Spojrzał na gładki marmur schodów, na którym łagodnie kładł się cień jego smukłej, dodatkowo podwyższonej wysokim cylindrem sylwetki. Odetchnął głęboko z ulgą. Gdy znalazł się w halu niemal od razu poczuł spojrzenia ślizgające się po jego twarzy, spojrzenie zielonych oczu śledziło ruch męskich i kobiecych warg układających się w słowa, niemal słyszał jak wydobywają się z nich słowa, oceny, plotki...
- Czy to nie młody baron... młody? moja droga w tym wieku mężczyzna powinien już dawno się ustatkować a nie... ponoć książe Wellington bardzo go ceni... w rzeczy samej mój brat studiował w Eton i nie może złego słowa powiedzieć o tym człowieku, zresztą jego rodzinę to jedna z nielicznych, której obce są skandale... - mimochodem serce uspokoiła rytm, gdy wątki powoli odklejały się od niego, lekko szybując w stronę znacznie ciekawszych skandali i plotek. Nikt nie lubił gdy szeptano za jego plecami, czy też wprost w twarz. Ale miał już czas przyzwyczaić się do głosów. Jednak póki skupiały się wokół jego niemodnych od sezonu i paru równoleżników płaszczy, miał je za nic. Rozejrzał się po pomieszczeniu, twarz zdradzała niepewność, minęło pół roku odkąd ostatnio był w pałacu, a wszelkie budynki większe od rodzinnego Weley zlewały się w jego pamięci w jeden labirynt korytarzy pełen nieznanych portretów i lśniących posadzek. Podszedł do lustra, spojrzał krytycznie na swoją twarz, poprawił nieco przydługie blond włosy przygniecione cylindrem. W lśniącej płaszczyźnie widział jak za jego plecami trwa taniec kolorów, męskich granatów obejmujących lżejsze barwy kobiecych strojów. A między nimi dojrzał też maszerującego w jego stronę Willborrowa.

***

Przełknął ślinę czując na sobie spojrzenia, odpowiedział: - I ja się cieszę, że mogę cię powitać Hrabiego oraz tak zacne towarzystwo. - obdarzył każdego z obecnych krótkim spojrzeniem. Część z obecnych była nietaktem nie rozpoznawać.
- Baron Wilhelm Sommerset niedawno przybył z Kairu. - pospieszył z pomocą Jonathan odpowiadając tym samym na pierwsze z nasuwających się pytań. Spalona slońcem skóra wyraźnie bowiem odróżniała się od innych gości.
 
behemot jest offline  
Stary 12-03-2009, 01:47   #17
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wilhelm Sommerst

-Baron Wilhelm Sommerset niedawno przybył z Kairu. - pospieszył z pomocą Jonathan odpowiadając tym samym na pierwsze z nasuwających się pytań. Spalona słońcem skóra wyraźnie bowiem odróżniała się od innych gości. Po chwili zaś dodał – A teraz muszą nam państwo wybaczyć, ale obowiązki wzywają. Lordzie, Milady – ukłonił się zebranym. – Cieszę się, że Pana widzę – powiedział bardzo cicho do Sommerseta – proszę za mną.


Olimpia Emmanuella Grisi, Lord Lexinton, Robert Virgil Windermare, John Ribaud Weelton-Morris, Edric Sharpe, Madeleine Bearnadotte, a także Wilhelm Sommerst

Jako ostatni do pokoju wszedł wysoki, chudy młodzieniec ubrany zgodnie z najnowszą modą – było jednak coś niepokojącego w tym młodzieńcu, a sposób poruszania zdradzał, że rzadko chodził ubrany we frak.
- Witam Panie Weelton-Morris – powiedział głośno William Person.
- Milordzie – odpowiedział Morris nieco speszony tym, że nie zastał Persona samego.
- Proszę, proszę – zachęcił Trzeci Earl po czym rozejrzał się po obecnych – brakuje tylko barona Sommerst – powiedział bardziej sam do siebie niż do zgromadzonych w salonie. – Myślę, że nie ma co dłużej czekać szczególnie, że dłuższa nieobecność niektórych z was – Person spojrzał się po Lordzie Lexinton i Windermarze – zostanie zapewne odnotowana.

Zrobił krótką przerwę, z ogrodu dobiegły was pierwsze takty kolejnego walca.

- Pozwólcie, że was sobie przedstawię, choć widzę że niektórzy zdążyli się już poznać. Lady Olimpia Emmanuella Grisi, Lady Madeleine Bearnadotte – wskazał na panie, zatrzymując nieco dłużej wzrok na pannie Bearnadotte, po czym przeszedł dalej – baronet Robert Virigil, Lord Lexinton, panowie Edric Sharpe i John Ribaud Weelton-Morris. Miło mi, że zgodziliście się ze mną spotkać... ja... – zawahał się – liczę, że pomożecie mi i mojej córce, choć zrozumiem jeżeli odmówicie. Sprawa jest bardzo delikatna.
- Rozumiemy – powiedział, może nieco zbyt oschle, Sharpe – Mimo to i myślę, że mogę to powiedzieć w imieniu nasz wszystkich – popatrzył się po pozostałych – ciągle jesteśmy zainteresowani.
- Och, dziękuję – w głosie earla dało czuć się wzruszenie – przejdźmy więc do pokoju obok. Proszę za mną. – mówiąc to Person obrócił się i ruszył w kierunku zamkniętych drzwi, które znajdowały się tuż za biurkiem.

Pierwsze do pokoju weszły panie Grisi i Bearnadotte, nastepnie zaś Lord Lexinton, pan Sharpe, Windermare, Weelton-Morris i na końcu sam Person. Niewielki pokój okazał się sypialnią. Na ogromny drewnianym łóżku z baldachimem siedziały dwie kobiety. Starsza, która Olimpia od razu poznała jako Henriette Farnorth, ubrana była skromnie, bacznie obserwowała nowoprzybyłych. Młodsza, ubrana w białą aksamitną suknię, o długich rudach włosach w których wplecione były kwiaty, która nie zareagowała na wasze pojawienie, nucąc dalej jakąś piosenkę. „Co za dziwny wzrok” pomyśleliście wszyscy gdy weszliście głębiej do pokoju. Rzeczywiście wzrok młodej Person był pusty, nieobecny. „Czyżby ktoś podał jej jakiś narkotyk” zastanawiał się Lexinton i Windermar.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8t9tzCUZuWQ[/MEDIA]

- Lady Henriette Farnorth, moja siostra – Person przedstawił starszą kobietę, która ukłoniła się wam, uśmiechając się przy tym do Olimpii.
- Miło mi. – Farnorth ukłoniła się.
- I moja córka Lucy. – Podszedł bliżej dziewczyny, która nie przerwała nucić piosenki. – Na szafce leży naszyjnik, który miała przy sobie gdy ją znaleźliśmy.
- Naszyjnik? – zapytała się zaciekawiona Olimpia – Możemy go zobaczyć?
- Ależ oczywiście – odpowiedział Person. – Leży na szafce. Pozwólcie, że przez ten czas opowiem jak do tego doszło.

Rzeczywiście na nocnej dębowej szafce z lustrem leżał naszyjnik z zielonym kryształem. Został on wykonany w całości ze srebra. Olimpia obejrzała naszyjnik, zachwycając się jego wykonaniem, po czym przekazała go następnej osobie. Reszta słuchała opowieści Earla Ross.


- Jak co roku wyjechałem z córką do mojej rezydencji letniej by odpocząć od zgiełku wielkiego miasta. Dom znajduje się 50 mil na północ od Londynu w niewielkiej wiosce zwanej Dawenvill. Jest to urocze miejsce, ciche, spokojne, a jednocześnie na tyle blisko, że gdy zajdzie taka potrzeba mogę szybko wrócić do Londynu. Oprócz domu mam tam stajnię i kawałek lasu do spółki z moim krewniakiem. Pośrodku tego lasu znajduje się niewielki staw, to właśnie przy nim znaleźliśmy nieprzytomną Lucy po tym jak nie wróciła na lekcje gry na fortepianie. Było to dokładnie dwa tygodnie temu.

Z salonu usłyszeliście jak ktoś otworzył drzwi i szepty pomiędzy dwoma mężczyznami. Po chwili do sypialni wszedł, wyraźnie zmęczony, Jonathan Willborrow i nieznany wam dżentelmen, którego kolor skóry zdradzał, że niedawno wrócił z którejś z Imperialnych kolonii.



- Baron Sommerst – Person przedstawił nieznajomego – Miło mi pana poznać. Mam nadzieję, że Jonathan...
- Miło mi pana widzieć Albercie – odezwała się Lucy przerywając Personowi. Dziewczyna wstała, nie zważając na swoją ciotkę, która próbowała ją złapać, podeszła do nieznajomego. – Mam nadzieję, że pana misja na dworze Rhiannon powiodła się? – Twarz Sommersta zastygła w grymasie zdziwienia.
- Kochanie uspokój się – powiedziała Henrietta – pan nazywa się Wilhelm.
- Ach, tak... Jaka szkoda. – odpowiedział i usiadła, a jej wzrok ponownie stał się pusty.

Zapanowała cisza przerywana jedynie wybuchami śmiechu i rozmów z ogrodu.

- Myślę, że lepiej będzie jak dalszą część opowieści dokończysz w salonie – powiedział Willbarrow. – Henrietta dopilnuje by nic złego się nie stało, a w razie czego zawoła nas.
- Masz rację przyjacielu – odpowiedział słabym głosem Person, w jego oczach można było dostrzec łzy. – Wróćmy do salonu. Panie Weelton-Morris, jeżeli pan chce to niech pan weźmie naszyjnik ze sobą.

Po chwili siedzieliście w wygodnych fotelach w salonie. Panował tu półmrok, ponieważ zapalone były jedynie dwie spośród pięciu lamp znajdujących się w pomieszczeniu.

- Gdzie skończyłem? – Zapytał się Person.
- Opisywał pan miejsce wypadku. – Odpowiedział Lexinton, który dostał naszyjnik od Weelton-Morrisa.
- Dziękuję – odpowiedział Person i kontynuował przerwaną opowieść - Jak już mówiłem znaleźliśmy Lucy przy stawie. Była nieprzytomna, a w ręku trzymała naszyjnik, który trzyma pan Sharpe. Mimo prób nie udało mi się jej ocucić, dlatego wraz z moim sługą przenieśliśmy ją do domu. Przez dwa dni miała gorączkę, ale szybko odzyskała przytomność. Nie chciała odpowiedzieć na pytanie gdzie była... szczęśliwy jednak, że nic złego się nie stało, nie pytałem.

Zrobił krótką przerwę by złapać oddech i upić łyk brandy z kieliszka.

- Trzeciego dnia o północy obudził mnie krzyk córki, pobiegłem na do jej pokoju i znalazłem ją leżącą tuż przy otwartych drzwiach na balkon. Za oknem rozpętał się prawdziwa burza, choć nic nie zapowiadało tak nagłej zmiany pogody... Przerażony, że to nawrót choroby i że mogę stracić swoją starszą córkę wysłałem po pana Willbarrow, mojego przyjaciela i lekarza rodziny. – Odruchowo popatrzyliście na Willbarrowa, który tylko kiwnął głową – Po przebadaniu Lucy stwierdził, że nic złego się nie stało... Mylił się. Następnego dnia Lucy zaczęła się zachowywać dziwnie, opowiadać niestworzone rzeczy, zmyślać, kłócić się... Najgorsze jednak, że z każdym dniem stawał się coraz bardziej małomówna, coraz bardziej nieobecna. Reszta nie jest niestety daleka od tego co czytaliście w gazetach.

Drzwi od sypialni otworzyły się i do salonu weszła Fornorth. Wyglądała na zmęczoną, a jej sylwetka była wyraźnie przygarbiona.

- Śpi – powiedziała cicho po czym spojrzała się na brata i po was – myślę, że na dziś wystarczy. Bal niedługo się skończy, a wolałabym nie nadużywać gościnności księcia Wellingtona, a także Sir Roberta Peel’a.

Person chciał zaprotestować, ale powstrzymał się. Spojrzeliście na duży niemiecki zegar – rzeczywiście było późno.

- Masz rację... jeżeli państwo są zainteresowani – zwrócił się do was – to zapraszam jutro na obiad o 15:00 do mojej londyńskiej rezydencji.

Nikt nie zaprotestował. Pożegnaliście Persona, Willbarrowa, a także Fornorth, po czym wróciliście na bal. Nikt nie zauważył waszej nieobecności, jedynie kilku ministrów i premier przyglądali się wam z wyraźnym zaciekawieniem, jednak szybko wrócili do swoich zajęć. Nie zabawiliście jednak długo u Wellingtona – po tym co zobaczyliście nie mieliście ochoty na zabawę, a wasze głowy zaprzątała historia biednej Lucy.











 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 17-06-2009 o 07:37.
woltron jest offline  
Stary 13-03-2009, 08:53   #18
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Madeleine Bernadotte&Edric Sharpe

Dwóch lordów, baronet oraz lady Grisi. Wszyscy promieniujący owym dyskretnym urokiem elity społeczeństwa. Pełnym smaku, niewymuszonej elegancji czasem graniczącej z obojętnością, jakby mówiącej: to mnie wy naśladujecie, cokolwiek zrobię, a nie ja was. Istny kwiat angielskiej arystokracji, ponadto człowiek dwojga imion, tudzież dwojga nazwisk oraz miss Bernadotte i jeszcze on. Czuł się tak, jakby byli tu z Madeleine stanowczo na dokładkę. Ale jak na ową dokładkę zachował się całkiem znacząco, pozwalając sobie zabrać głos w imieniu wszystkich zebranych. Widać nie był aż takim stoikiem za jakiego się uważał, a może nawet w jakimś sensie cenił nonszalancki luz i wykwintny, naturalny smak? Cóż, obecnie ważniejsze były Lucy Person oraz możliwości pomocy biednej dziewczynie.

***

- I co pani sądzi o tej całej sprawie? - Zapytał Madeleine.
- Jest intrygująca. Chciałabym porozmawiać na osobności z panną Person. Wydaje mi się, że to co ma do powiedzenia jest istotne, lecz przedwcześnie zamknęli usta tej biednej dziewczynie...
- Całkiem możliwe. Wie pani, zastanawiam się, po co mnie w ogóle tu ściągnęli? Znam się na wierzeniach dawnych ludów tej ziemi i jak głosi stare podanie naszej rodziny, również klan z którego pochodzę, wywodzi się z prastarego ludu i na zamku Dunvegan jest nawet przechowywany sztandar, który założycielowi klanu MacLeod darowała jego małżonka pochodząca z faerie. Ale póki co, podczas tej krótkiej wizyty Lucy kompletnie niczego nie powiedziała, co miałoby jakikolwiek związek z elfami. Może tu raczej przydałby się lekarz? Bo przyznam, że niczego nie rozumiem? Po co ci państwo i co może pomóc Lucy śpiewaczka operowa, albo grupa młodych dandysów? Dziwne.
- Naprawdę, pochodzi pan z takiego klanu? Zdumiewające, zawsze chciałam poznać taką osobę
- uśmiechnęła się i na chwilę zamilkła zapewne zdając sobie sprawę, że lekko przesadziła takim komplementem. Ale zaraz podjęła rozmowę - Dlatego wydaje mi się, że chodzi tu o coś więcej. Lekarze nie pomogli ... więc poszukując osoby z różnych stron „kultury". Pan Person musi mieć w tym jakiś cel. Choć przyznam, że szczerze wątpię, aby śpiewaczka operowa mogła w czymś pomóc, nawet tak sławna jak panna Grisi ... Nie mówiła nic o elfach ... a pan by mówił, kiedy by potępiano za to pana? Lucy nas nie zna i nie wcale nie dziwię się jej, że nic nie chce mam powiedzieć ... Trzeba porozmawiać z nią na osobności, wzbudzić jej zaufanie. Co o tym pan myśli?
- Uważam, że ma pani rację. Nie zaszkodzi, w każdym razie porozmawiać. Tylko komu uwierzy na tyle, żeby się otworzyć? Nie wątpię, że lekarze już tego próbowali. Także jej rodzina, ta ciotka lady Henriette Farnorth. A co do klanu, to pochodzę z Szkocji. Tam wszyscy mamy takie rodzinne legendy
– wzruszył ramionami obojętnie. - Hm, szczerze mówiąc zastanawia mnie jedna sprawa, ten naszyjnik i znaki na nim. Pamięta pani: srebrne nici łączące się w motyw triquetra i zielony kryształ. Interesujący wygląd, ale nie tylko to. Jakbym, trzymając go cos czuł. Wiem, że to bezsensowne, ale ... – nie wiedział, jak określić to uczucie. Dlatego przeszedł do praktyczniejszych spraw. – Wracając jednak do symboliki, ów wspomniany motyw to jeden z typowych elementów sztuki celtyckiej opierającej się powszechnie na spirali i łagodnym łuku. Dla Celtów stanowiły one, szczególnie spirala, symbol naturalnego wzrostu oraz połączenia trzech elementów: życia, śmierci oraz odrodzenia. Oczywiście to znaczenie niezwykle ogólne, ale łącząc je w określone wzory Celtowie wyrażali jakąś część kosmicznego stanu rzeczy. Szczególnie istotne, wie pani, są zasady trójdzielności, niezwykle często spotykane w kulturze celtyckiej. Triady dotyczyły symboliki, mitów, bóstw, zwłaszcza żeńskich, stanów świadomości. Symbol przedstawiony na naszyjniku jest stosunkowo prosty. Triquetra często była przedstawiana łącznie z kołem symbolizującym wszystko co wieczne, nieskończone lub powtarzające się według określonego cyklu. Ta tutaj nie ma tego elementu. Dlatego najpopularniejszym wyrażanym w takiej postaci symbolem była jedność serca, ducha i umysłu. Nie mogę przestać o tym myśleć. Ale widzę, że po wyjściu od hrabiego Persona również pani zastanawia się głęboko nad tą sprawą. Hm, ma pani ochotę jeszcze chwile zostać, czy raczej … - pytanie zawisło w powietrzu.
- Nie znam się wprawdzie na naszyjnikach, ale ten ma rzeczywiście w sobie coś wyjątkowego ... zastanawiające ile haczyków jest w tej sprawie ... - zamyśliła się chwilę, a następnie dodała. - Jeśli nie będzie mi pan miał tego za złe, wolałabym wrócić już do domu, ta cała sprawa ... rozumie pan …
- Nie będę miał
– zażartował – a nawet zaproponuję podwiezienie. Lord Thompson, dawny znajomy z Cambridge, oddał mi do dyspozycji swój powóz. Czy pozwoli pani wyświadczyć sobie tą uprzejmość?
- Oczywiście ... chętnie
... – ucieszyła go jej szybka zgoda świadcząca zapewne tyleż o sympatii, co także zmęczeniu balem i zafrasowaniu sprawą hrabianki Person. Kolejna triada, jak ta na naszyjniku.

***

Podczas drogi nie rozmawiali zbyt wiele. Obydwoje rozważali rozmaite możliwości czasem wymieniając luźne uwagi. Madeleine główne źródło uzyskania jakichkolwiek informacji upatrywała raczej w rozmowie z Lucy, Sharpe więcej zastanawiał się nad naszyjnikiem oraz dziwnym zielonym kamieniem. Wreszcie przebijając się poprzez londyńską noc dotarli do domu Madeleine.

Kiedy powóz przystanął Edric wyskoczył pierwszy podając jej rękę przy wychodzeniu, a potem odprowadził pod drzwi, przy których już czekał zacny ojciec ... z pretensjami oczywiście.
- Dziecko gdzie tak długo się podziewałaś? Martwiłem się – spojrzał niechętnie na nieco zdziwionego Sharpe’a. Jak na bal wracali całkiem wcześnie. Chyba zacny pastor w dbałości o córkę dość mocno przesadzał. – Gdzie jest zacny O'Callaghan? – Dorzucił zirytowany.
- Tato, wcale nie jest tak późno ... a to jest pan Edric Sharpe, a pan O ... - urwała spoglądając niepewnie na Edrica
- Pan pozwoli, jestem doktor Sharpe z Cambrigde – przedstawił się wskazując na tytuł naukowy. Zdaje się, że pastor nie był zbyt zadowolony, iż córka wróciła z obcym mężczyzną. Ale nie przypuszczał, iż pan Bernadotte będzie żywił specjalną niechęć do córki, jeżeli dowie się, że skorzystała z uprzejmości wysokiej klasy gentlemana. Nawet, jeżeli nie było to całkiem prawdą, przynajmniej pod względem majątku. - Pozwoliłem sobie odprowadzić pannę Bernadotte, jako, że zostaliśmy obydwoje zaproszeni na spotkanie w earlem Personem. Tak, tym Personem – powtórzył widząc jego niedowierzanie. - Pańska córka jest znaną pisarką i to chyba nie powinno pana dziwić. Natomiast pański znajomy, cóż … miejmy nadzieję, że dziennikarze nie zwrócili uwagi na incydent z jego udziałem.
- Drogi panie, co się stało
? - Zdenerwowany pastor aż podniósł głos.
- Nic szczególnego, choć …
- Ale proszę mi powiedzieć
… - niecierpliwił się ojciec Madeleine.
- Tato, on …
- … pan O'Callaghan nieco przesadził z alkoholem i wszczął awanturę na balu.
- Niemożliwe. Taki spokojny człowiek
– pan Bernadotte naprawdę wydawał się przejęty.
- A jednak. Nie będę kontynuował tego tematu. Wspomnę tylko tyle, że jego zachowanie było niegodne gentlemana wobec panny Bernadotte oraz wobec innych gości, którym zakłócał spokój. Wreszcie został przymusowo odprowadzony prze lokai księcia Wellingtona do osobnego pokoju, gdzie, miejmy nadzieję, odzyskał kondycję i zdrowy rozsądek. Zresztą, nie powinniśmy przy damie rozmawiać o takich rzeczach, nawet, jeżeli je widziała. Rozumie pan, przykre wspomnienie.
- O'Callaghan? Jak to możliwe? To mój …
- Proszę pana. Mam tylko nadzieję, że reporterzy nie opiszą tych wydarzeń w gazetach. Bo jeżeli tak …
- Jeżeli tak …
- Jeżeli tak … sam pan rozumie.
- Rozumiem
– potwierdził pastor, choć sądząc po minie niczego nie rozumiał. - Ale byliście u earla Persona? Naprawdę? Moja córka?
- Panna Bernadotte? Oczywiście. To takie grono
- zastanawiał się jakiego słowa użyć - powiedzmy, znajomych earla: panna Bernadotte, ja, kilkoro zacnych szlachciców i lady Grisi. Ta słynna diva operowa, o której pan musiał słyszeć – Sharpe mówił z pewnością siebie, chociaż sam usłyszał o tej pani po raz pierwszy.
- Tak, tak, oczywiście.

„Ciekawe, czy mówi prawdę?” - Zastanowił się, ale nie było to szczególnie istotne. Ważniejsze, żeby nie robił żadnych wymówek Madeleine, ani teraz, ani później. Pewnie był dobrym ojcem, ale cóż, jak większość ojców uważał, że wie lepiej, co dobre dla niej i próbował to jakoś egzekwować.
- Cóż, wobec tego pozwolę sobie pożegnać pana. Panno Bernadotte, było mi niezwykle miło spędzić z panią uroczy wieczór – rzeczywiście, nie licząc tego incydentu bawił się świetnie i cieszył odnowioną znajomością z dziecięcych lat - a biorąc pod uwagę jutrzejsze zaproszenie na obiad do earla, czy mogę zaproponować podwiezienie? Byłbym o 14.00.
- Tak, będzie mi bardzo miło
- uśmiechnęła się. - To w takim razie do zobaczenie jutro, dziękuje panu za ten miły wieczór. Dobranoc.
- Dobranoc i do jutra, a raczej do popołudnia
- ucałował smukłą kobiecą dłoń. I wszedł do kolaski polecając stangretowi, żeby go odwiózł do gospody. Jak dobrze, ze lord Thompson zostawił mu powóz. To jednak było znacznie wygodniejsze, niż pokonanie tych kilku mil piechotą i znacznie tańsze niż wynajmowanie dorożki.
 
Kelly jest offline  
Stary 13-03-2009, 10:06   #19
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Szybki napływ innych gości chwilowo pozwolił jej uniknąć trudnego powitania. Nawet zdziwienie Virgila na jej widok chyba umknęło większości zebranych. I dała radę powstrzymać westchnienie, gdy Person zapytał się czy ona i Virgil się znają. Bądź co bądź, jak mawiała Giulia, Londyn to dziura. Choć „the upper ten thousand” Nathaniela Willisa lepiej oddawało istotę rzeczy. W pewnych sferach wszyscy się mniej lub bardziej znali.

Stanowili ciekawą zbieraninę. Niestety Olimpia, mimo, że lubiła plotki towarzyskie, nie była ich najlepszym odbiorcą. Rzadko, kiedy coś zapamiętywała i rzadko powtarzała. Wyjątkiem oczywiście były sprawy opery. Wszelkich wieści o Berliozie czy Michelle Garcia zawsze wysłuchiwała z prawdziwym zaangażowaniem. Ale obecnie umknął jej fakt, o którym mówił Londyn, że hrabia Person jest naprawdę zdesperowany. I poza Virgilem nie znała zebranych tu osób. Odczuwała teraz wyrzuty sumienia, że tak długo zwlekała z wizytą u chorej dziewczyny. Co prawda, w ubiegłym tygodniu występowała dwa razy, pochłaniały ją próby i, jak pomyślała ironicznie zerkając w stronę Virgila, zamartwianie się, ale mimo wszystko mogła przecież znaleźć tę godzinkę albo dwie.

***

W sypialni doszedł jeszcze jeden gość earla Ross. Olimpia obserwująca z zainteresowaniem wszystkich obecnych próbowała przypisać im zawody. Sommerset - egiptolog? Specjalista od egzotycznych chorób? Sharp - lekarz? A ten niepokojący młodzieniec? Chyba za młody na charyzmatycznego szarlatana? A już najmniej pomysłów miała na rolę, jaką w sprawie Lucy mogłaby odegrać panna Bernadotte. Utknęła na pomyśle, że Madeleine jest jakimś popularnym na salonach medium i Person zwariował podobnie jak Lucy.

Ruda szesnastolatka mimo niewątpliwej urody wyglądała naprawdę kiepsko, a jej ciotka wydawał się nie mniej zdruzgotana niż earl. Olimpia podeszła do starszej z kobiet i ucałowała ją w oba policzki. Wiedziała, że angielską damę zawsze trochę dziwi jej bezpośredniość, ale sam fakt, że poprosiła Olimpię o pomoc świadczył o tym, iż trochę zdążyła już do Włoszki przywyknąć.
- Przepraszam, że nie odwiedziłam was wcześniej. Wszystko będzie dobrze. Z pewnością zebrani tu Panowie, Pani i Panowie – poprawiła się – coś wymyślą.
Kiedy wszyscy oglądali naszyjnik, Olimpię nagle coś tknęło. Znowu podeszła do Henrietty i wzięła ją za rękę.
- Byłabyś skłonna poświęcić mi sekundkę? – nie czekając właściwie na odpowiedź przeszła do salonu. Dopiero tam ponownie zwróciła się do ciotki Lucy.
- Kochanie wybacz mi ten pomysł i zapewniam Cię, że z nikim się nim nie podzielę, ale wiesz, przyszło mi właśnie do głowy, że jest taki jeden moment w życiu kobiety, kiedy jej organizm powoduje zmiany w niej samej. I fizjologiczne i charakteru.
Zapadła chwila ciszy
- Czy wykluczyliście, możliwość, że Lucy jest w ciąży? – zakończyła Olimpia.
Wyraz twarz Henrietty momentalnie się zmienił. Olimpia znała ten wyraz z gorących dyskusji w klubie Błękitniej Pończochy, gdy Fornorth z kimś się absolutnie nie zgadzała lub uważała, że popełnił głupotę. Odpowiedziała jednak uprzejmie, choć z pewną rezerwą:
- Oczywiście. Willborrow i inni lekarze też sądzili, że może to być powód. Ale nie, nie jest w ciąży, a przynajmniej nikomu nie udało się tego stwierdzić. A teraz przepraszam, ale muszę wrócić do Lucy od czasu wypadku nie zostawiamy jej samej dłużej niż parę minut.

***

Pierwsze pytanie Personowi Olimpia zadała, kiedy wszyscy rozsiedli się już w salonie.
- Panie Hrabio, a co mówią specjaliści? Czy Lucy jest leczona? Zażywa jakieś leki?
- Oczywiście, że tak. Willborrow osobiście się tym zajmuje. Przez te parę dni gdy była nieprzytomna podawaliśmy jej zioła i leki sporządzone przez Jonathana.
Była też badana przez lekarzy w Londynie, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć nic ponad to co odkrył Willborrow. Moja córka jest zdrowa na ciele, ale nieobecna.... nie wiem co mógłbym dodać jeszcze.


- Może to dziwny pomył, ale gdyby tak baron Sommerset poudawał tego Alberta? –spojrzała po zebranych, sama właściwie przekonana do swego pomysłu, ale nie pewna co na to racjonalne męskie umysły. W tej sprawie w Madeleine Bernadotte jakoś wietrzyła sojuszniczkę.


***

Do baroneta Windermare podeszła dopiero, gdy zakończono oficjalne spotkanie.
- Cieszę się, że Cię widzę.
To była prawda, cieszyła się. Było jej też smutno i denerwowała się, ale, co właściwie ją samą zdziwiło, przede wszystkim się cieszyła.
- Dobrze wyglądasz – uśmiechnęła się – jak zawsze.
Jeszcze miała ochotę dotknąć jego twarzy, przytulić się, albo, chociaż powiedzieć coś czułego, odrobinę przekroczyć granice, nawet nie intymności tylko familiarności. Przywołać echo przeszłości. Ale wiedziała, że to przejdzie. Trzeba tylko przesiać wspomnienia i niektóre zapakować szczelnie, a z tego, co zostanie stworzyć całkiem nową historię. Uroczą, zabawną i lekką.
Więc zamiast tego odwróciła się do Jamesa.
- Pan Windermare zajmuje się farmakologią, także jej nieortodoksyjnymi dziedzinami. To prawdziwie analityczny umysł. Ale może Panowie się znają i niepotrzebna jest ta moja prezentacja?
- Bo czym zajmuje się baron Lexinton to nie wiem – dodała jeszcze, cały czas leciutko uśmiechnięta.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 13-03-2009 o 17:16. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 13-03-2009, 13:39   #20
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Choroba Lucy, bo była to choroba, tego był pewien nie miała podłoża powiedzmy chemicznego. Żadna znana mu substancja nie była w stanie wywołać skutków tak długotrwałych. No chyba że ktoś podawał jej stale narkotyk. Z tej perspektywy postać domowego lekarza stawała się cokolwiek niepokojąca, z rodzaj ziółek zastanawiający. Choć z tego co widział Lucy najprawdopodobniej cierpiała na chorobę psychiczną. Tym niemniej należało najpierw wykluczyć inne możliwości.
Jakkolwiek by nie było więcej mieli się dowiedzieć nazajutrz. Jim nie sądził, by po jednym spotkaniu udało się rozwikłać całą sprawę. Póki co należało zbierać informacje nie spiesząc się z wnioskami.
Na razie zatem odłożył sprawę Lucy na bok powracając do emablowania Olimpii. Znacznie wdzięczniejszego obiektu do badań.
Niestety jak to zwykle bywa z pięknymi kobietami pojawił się ten trzeci. Co prawda nie wyglądało na to, by cokolwiek więcej łączyło Olimpię z Windermarem po za zwykłą znajomością, ale uśmiech dziewczyny bynajmniej nie był zdawkowy.
Tak czasami uśmiechała się do niego pewna osoba, której nie widział już od miesiąca, a której zaczynało mu brakować.
Jim wymijająco odpowiedział na pytanie Olimpii. Znał apteki Vergila, lecz korzystał z ich usług niezwykle rzadko. Wolał polegać na własnych dostawcach.
Olimpia chyba wyczuła nastrój Lexintona, bo nie przedłużała rozmowy.
Jim dowiedział się tylko, że zna Vergila z Paryża. Zatańczyli jeszcze jednego walca, a potem następnego. Co wprowadziło Jima ponownie w szampański nastrój. Baron cokolwiek śmiało zaproponował, że odwiezie Olimpię do domu. Ta jednak widząc błyski w jego oku podejrzewała i słusznie, że we wnętrzu powozu James może nie zachowywać się jak dżentelmen, a nawet gdyby do niczego nie doszło nie miała zamiaru narażać na szwank swojej reputacji podróżując sama w powozie z bądź co bądź obcym mężczyzną.

Lexinton nie nalegał, choć cokolwiek się rozochocił, a jego angielska krew osiągnęła tropikalną temperaturę.
Powrócił do domu na piechotę nucąc sobie pod nosem wiedeńskie melodie. Park Lane było dosłownie za rogiem. W domu przywitał go John stojąc ze srebrną tacą w ręku, na której leżał bilecik. Jim zdjął tylko cylinder i rękawice. Sięgnął po karteczkę i powąchał ją. Pachniała konwaliami, w środku zaś była krótka wiadomość.
„Wróciłam. Tęsknię” w podpisie zaś jedna litera „C”.
A zatem wróciła. Courtney Davies, bo z pewnością bilecik był od niej, była dwudziestoparoletnią Irlandką, wdową po pewnym bogatym kupcu. Sawantką dość znaną w kręgach finansowych Londynu, choć nie udzielającą się specjalnie wśród arystokracji. Wydawała swoje pieniądze na wspieranie artystów, egzotyczną biżuterię i urządzanie ogrodów. Nie bez znaczenie był także fakt, iż dobry Stwórca obdarzył ją figurą i urodą jakiej nie powstydziłaby się sama Wenus.

I właśnie ten fakt najbardziej skłonił Lexintona do złożenia jej cokolwiek późnej wizyty.
Courtney mieszkała dobre pięć minut powozem od Park Lane i tym razem Jim skorzystał z dorożki. Lokaj który otworzył mu drzwi wpuścił go od razu do środka. Baron był mu dobrze znany.
- Gdzie Pani ? – spytał Sutton.
- W gabinecie Milordzie. Właśnie niosłem jej herbatę.
- W takim razie osobiście ją zaniosę -
Zabrał tacę z rąk zaskoczonego służącego i ruszył śmiało pokoju na parterze, w którym jak wiedział dziewczyna zazwyczaj spędzała większość czasu.
Courtney ubrana w strój nocny stała tyłem do wejścia przeglądając papiery. Na odgłos otwieranych drzwi nie odwróciła się tylko wskazując ręką na biurko powiedziała:
- Proszę postaw tace gdzieś tutaj.
Jim odstawił zastawę z herbatą i cichutko na palcach podszedł do niej. Stanął tuż za nią i naglę chwycił ją w talii przyciągając do siebie. Wtulił twarz w jej rude loki i szepnął do ucha.
- Tęskniłaś ?
Dziewczyna podskoczyła w pierwszej chwili przestraszona, ale poznając napastnika odwróciła się i zarzuciła mu ramiona na szyję, zmysłowo szepcząc:
- Masz co do tego jakieś wątpliwości?
- Mmmmm ... -
zamruczał patrząc jej w oczy i zaciskając obie ręce na jej pośladkach.
- Zostawiłaś mnie na tak długo, że zacząłem rozglądać się za innymi. - stwierdził całując ją w usta.
Pocałunek był iście gorący jak na Anglika i nie obył się bez udziału języka. Gdy wreszcie oderwał się od jej chętnych ust zamruczał.
- Brakowało mi Ciebie. Dawno przyjechałaś ? U Wellingtona, był bal. Nawet niezły. Tańczyłem walca.
Zakręcił dziewczyną nucąc melodię. Zawirowali przez chwilę.
Courtney roześmiała się.
- Przyjechałam dziś wieczorem. Jakie inne? Musisz mi wszystko odpowiedzieć -Widząc rozognione spojrzenie mężczyzny mrugnęła wesoło - No ale widzę, że niekoniecznie w tej chwili...
- O nic z tego. Zaczniemy rozmawiać i znowu przegadamy całą noc. Mam lepszy pomysł.

Stwierdził biorąc ją na ręce i niosąc w stronę sypialni, przy okazji całując jej szyję.
- Podobają mi się te twoje pomysły - westchnęła gdy dotknął ustami jej nagiego ciała
James był dobrze umięśniony, w myśl zasady, że w zdrowym ciele zdrowy duch, od najmłodszych lat uprawiał sport, jego ojciec był pod tym względem bardzo wymagający. Marzyło mu się, że syn zostanie kiedyś wojskowym. Z tych planów nic nie wyszło, ale zaszczepił w Jamesie zamiłowanie do ruchu. Teraz to się przydawało.
Gdyby służba Courtey nie była dyskretna, jakieś niepowołane oczy mogłyby ujrzeć jak Lord Lexinton niesie na rękach Courtney do sypialni. Jim postawił delikatnie dziewczynę na łóżku i pomógł ściągnąć jej szlafroczek i znajdującą się pod spodem koszulkę, po czym pchnął ją na pościel samemu się rozbierając w iście błyskawicznym tempie.
Przyjrzał się przez chwilę cudownie ukształtowanemu przez naturę ciału Courtney. Dziewczyna zaś mogła spod przymkniętych powiek obserwować, jak jego zachwyt przybiera coraz większe rozmiary. Kokieteryjnie położyła dłoń między swoimi nogami, lekko się uśmiechając.
Długie, szczupłe nogi rozchyliła zachęcająco, ramiona wyciągnęła nad głowę, prezentują w całej okazałości sterczące piersi i wszędzie rozrzucone długie rude loki
- Na co czekasz, chodź - powiedziała wyciągając do niego dłoń.
Jim tylko się uśmiechnął.
- Odpręż się kochanie. Pokarzę Ci jak bardzo ja się stęskniłem.- stwierdził przyklękając między jej nogami.
Zaczął całować jej kolano, udo, podążał coraz dalej i dalej, na przemian całując i liżąc skórę dziewczyny. Zmierzał śmiało do celu tej rozkosznej podróży.
Zatrzymał się po drodze na wzgórku łonowym, by zaraz kontynuować podróż przez brzuch ku piersiom i napiętym sutkom. Zaczął zachłannie całować te krągłości, podczas gdy jego palce nie próżnowały wśród włosków. Dziewczyna jęknęła, a Jim wsłuchując się w jej głos próbował dostosować tempo ruchów do jej oczekiwań.
Courtney wplotła dłoń we włosy kochanka i wygięła się w spazmie rozkoszy
Przyciągnęła go do siebie, a później obróciła na plecy i siadając na jego torsie nachyliła się do jego ucha wsuwając do niego język i szepcząc:
- Teraz moja kolej.
Wystarczyło, że zobaczył nad sobą jej bujające się piersi, a już był gotów do dalszych zapasów.
Działała na niego jak żadna inna, pewnie dlatego wciąż się spotykali.
Uwielbiała to poczucie władzy, gdy ciało mężczyzny prężyło się między jej nogami. Poruszała się najpierw wolno zmysłowo, dotykając go i całując, później zaś przyśpieszyła dążąc do ostatecznego zbliżenia. On też to uwielbiał. Podłożył dłonie pod jej pośladki, pomagając jej w podskokach.
Fala rozkoszy napłynęła niespodziewanie, dziewczyna zacisnęła się szczelnie na ciele mężczyzny, a ten mógł dokładnie odczuć nawet najlżejsze rytmiczne skurcze jej ciała.
Zaraz potem nim także wstrząsnęły spazmy.
Zacisnął oczy, a jego usta rozwarły się w niemym krzyku.
Opadła na niego okrywając ich oboje płaszczem swych włosów i westchnęła sennie:
- Naprawdę mi tego brakowało.. .
Miał przemożna ochotę zasnąć, ale nie mógł jej tego zrobić, po za tym gdy już emocje opadły mógł spokojnie jej się przyjrzeć, a wręcz uwielbiał patrzeć na nią zaraz po.
Wyglądała wtedy tak spokojnie.
- Zostaniesz na noc? - zapytała unosząc głowę i zataczając małe kółeczka wokół jego sutka - Lubię poranki kiedy budzisz mnie pocałunkiem... - uśmiechnęła się figlarnie
- Zdaje się że nie mam innego wyjścia. - mruknął bawiąc się jej lokami na czole.
Pocałował ją bardzo delikatnie. Ledwie musnął wargami.
- Dobrze, w takim razie opowiesz mi wszystko jak się wyśpimy - powiedziała ziewając dyskretnie i zsuwając się z jego ciała.
- Acha. - mruknął kładąc się obok niej i obejmując ją ramieniem. Lubił gdy zasypiała z głową na jego piersi.


Sutton obudził się nad ranem z twarzą zanurzona w rudych lokach obejmując odwróconą plecami kobietę. Poruszył się lekko próbując dokonać trudnej sztuki wyciągnięcia zdrętwiałej ręki spod jej głowy, bez obudzenia Courtney.
Dziewczyna jeszcze w półśnie odwróciła się przodem do kochanka i wtuliła głowę w zagłębienie jego szyi:
- Mmm... śniadanie, kąpiel czy powtórka wczorajszej nocy? - wymruczała cicho.
Jim poprawił kołdrę, która się zsunęła odsłaniając jej plecy i zaczął leniwie wodzić opuszkami palców wzdłuż jej boku docierając do biodra.
- Śniadanie i kąpiel. Bez powtórki, bo do wieczora nie wyjdziemy z łóżka, a muszę jeszcze coś zrobić.
Wbrew deklaracji działania nie ruszył się z łóżka wciąż błądząc palcami po jej ciele.
- Dobrze jeśli tego właśnie pragniesz mój panie... - Otarła się zmysłowo o jego tors i biodra.
- Zgłodniałem po naszym ... powitaniu.
Ujął jej rękę udając, ze gryzie przedramię.
- Każ przynieść coś do jedzenia, bo inaczej stracisz rękę.
Courtney uniosła głowę i pocałowała go delikatnie w usta przesuwając językiem po wargach po czym sięgnęła ręką do sznura wiszącego obok łóżka:
- Zaraz przygotują nam kąpiel i lekkie śniadanie
Służba Courtney, była jedną z lepiej opłacanych w Londynie. Potrafili się odwdzięczyć dyskrecją i szybkością w spełnianiu poleceń swej pani. Zanim kochankowie podnieśli się z łóżka, w pokoju kąpielowym czekała na nich duża balia pełna ciepłej wody i lekkie śniadanie. Na komodzie leżało starannie przygotowane dzienne ubranie lorda. Najwyraźniej lokaj postarał się o jego przyniesienie z domu baroneta.
- Ten Twój lokaj jest niezastąpiony
Stwierdził Jim dopinając mankiety koszuli.
- Wiem, wielu lordów próbowało mi go podebrać - powiedziała dziewczyna.
- Powiem Johnowi, by go jakoś dodatkowo wynagrodził.
James nawet w takiej chwili pamiętał o manierach i przysunął krzesło Courtney, by mogła usiąść za niewielkim, pokrytym zastawą stolikiem.
Kiedy usiadła poły szaty rozsunęły się ukazując jej niewiarygodnie długie i szczupłe nogi, a wspaniały dekolt niejednemu mógł utrudnić przełykanie
James uwielbiał na nią patrzeć, podziwiać i dawać się prowokować, była to taka mała gra między nimi, która nigdy im się nie nudziła.
Smarując dla dziewczyny grzankę, tak jak lubiła z miodem Jim zagadnął.
- Słyszałaś najnowsze londyńskie plotki ? Trochę się wydarzyło przez ten miesiąc.
- O które Ci chodzi? Podobno żona lorda M uciekła z kochankiem. Słyszałam też, że urodziła się owca z dwiema głowami, a może chodzi Ci o najnowsze doświadczenia z elektrycznością?
- Jak zawsze dobrze poinformowana. -
stwierdził z uśmiechem całując jej dłoń.
- Gazety mimo wszystko docierają na prowincję - roześmiała się. – zwłaszcza do mnie przecież wiesz.
- Najnowsza plotka jest taka, że Lucy Person widziała elfy. Przyznasz, ze to lepsze niż dwugłowe cielę.
- Już wiadomo co przedtem spożywała albo piła?

Dziewczyna zlizała końcem języka miód, który spłynął jej na brodę.
- Też myślałem, ze to zabawne, póki nie wezwał mnie do siebie wujaszek Tom i poprosił, bardzo grzecznie oczywiście, bym przyjrzał się tej sprawie. Mało tego. Ojciec Lucy dał ogłoszenie w prasie, że poszukuje ludzi, którzy by pomogli jego córce. Mieliśmy małe spotkanie na balu u Wellingtona. Jeśli w sprawę zaangażowały się tak grube ryby, to chodzi tu o coś więcej, niż małe latające stworki. Nie sądzisz ? Dziewczyna wyglądała jakby nie wiedziała gdzie jest. Znaleźli ją przy jeziorze z jakimś dziwnym naszyjnikiem w ręku. Były na nim jakieś celtyckie wzory. Najwyraźniej biedactwo jest obłąkane. – powiedział niedbale.
- Przy okazji poznałem pewną interesującą osobę ... kobietę mówiąc ściślej.
Spojrzał na Courtney prowokacyjnie.
- Ciekawe... wiesz... - zielone oczy dziewczyny rozpaliły się niezwykłym blaskiem - Jeśli naprawdę można dotrzeć do świata elfów, to ja koniecznie musze to zobaczyć! Wyobrażasz sobie jakie oni mogą mieć niesamowite budowle i jakie ogrody - Poderwała się i usiadła mu na kolanach – Koniecznie !
Spojrzał na dziewczynę zaskoczony.
[/i]- Mówisz poważnie ? Nie przeczę, że ta sprawa i mnie zaintrygowała, ale nie spodziewam się odnaleźć stworów z bajek. Raczej kogoś, kto nieźle dziewczynie namieszał w głowie.
- Oczywiście żartowałam, ja też nie, ale mogła trafić na jakieś stare celtyckie budowle. Jeśli jej opowieść nie jest wyssana z palca, możemy być odkrywcami czegoś naprawdę niezwykłego! Od czasów odkrycia Pompei i Herkulanum. [/i]
- Hmmm ... o tym nie pomyślałem, mam umówiony obiad u Rossa na trzecią. Wiesz co ? Napiszę liścik i zabiorę Cię z sobą. Nie sądzę by Person miał coś przeciwko Twemu towarzystwu. Ale wróćmy na chwilę do owej kobiety ... - powiedział rozchylając delikatnie poły tego jej kuszącego szlafroczka.
- Chyba będę potrzebował Twojej pomocy.
- Jakiej kobiety? –
do Courtney dopiero teraz dotarł sens jego słów.
- Nazywa się Olimpia Emanuella Grisi i jest śpiewaczką operową. Słyszałaś o niej ?
- Grisi... Grisi... -
Przez chwilę myślała starając się coś przywołać z pokładów swej pamięci - Tak coś obiło mi się o uszy... Chyba jakiś skandal towarzyski w Europie, ale nie interesowałam się tym. wiesz przecież, ze nie przepadam za operą.
- Och pamiętam, jak ostatnio ziewałaś przez całe przedstawienie. -
powiedział z pozorną niedbałością gładząc skórę Courtney pomiędzy jej ślicznymi piersiami.
- Otóż ta Olimpia nieznośnie mnie wodzi za nos. Doprawdy nieznośnie.
- Skoro się nią zainteresowałeś, Miss Olimpia nie wygląda pewnie jak ta gruba śpiewaczka, która wtedy odtwarzała główną rolę -
Cmoknęła go w policzek - No chyba, że przez miesiąc gust zmienił ci się dość diametralnie - Roześmiała się wesoło odchylając do tyłu swą głowę i ukazując w pełni łabędzią szyję i jędrne piersi.
- Wiesz, że jestem z natury wierny swoim gustom. Niezwykle ciekawi mnie, czy Olimpię natura obdarzyła równie hojnie. Oczywiście interesuję się tym z czysto naukowych względów. Pomyślałem, ze nie zaszkodzi, jeśli spróbujesz wzbudzić w niej odrobinkę zazdrości. – zaproponował.
- No dobrze, więc jak rozumiem mam Ci pomóc sprawdzić czy dopasuje się do twojej … wielkości … cóż za niemoralna propozycja... Chyba zaczyna mi się to podobać...
Podeszła do Jima i usiadła na nim okrakiem namiętnie szepcząc - Zanim jednak oddam go innej chcę jeszcze trochę dla siebie...
- Moralność moja droga, to wymysł drobnomieszczański. My jesteśmy ponad to.- Jim nie pozostał jej dłużny i jego ręką rozwiązała pasek szlafroczka, podczas gdy druga już gładziła płaski brzuszek Irlandki.
- Jak to mówiłaś ? Śniadanie, kąpiel i ... powtórka ? - udał że z trudem sobie przypomina.
Courtney roześmiała się.
- Uwielbiam powtórki po śniadaniu... – powiedziała patrząc mu w oczy.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 13-03-2009 o 13:54.
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172