Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-06-2009, 17:41   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Karczma "Pod Ognistym Jaszczurem", Travar


Siedzieli tuż obok drzwi, przy stoliku skrywanym przez mrok zapadającego zmierzchu. Człowiek i troll, mieli ze sobą niewiele wspólnego...choć jedna cecha rzucała się w oczy. Pieczołowicie rzeźbione kostury zakończone głowami zwierząt. Spoglądali na bywalców, karczmy, koncentrując wzrok a konkretnych osobach. Choć spojrzenie człowieka, zbyt często przesuwało się na tancerki. Niemniej w takich chwilach, troll szturchnięciem w bok, przyciągał jego uwagę ku powodowi pobytu ich w tym miejscu, tymczasem...

- Ile będzie teraz kosztowało wejście? -Tavarti uśmiechnęła się szeroko spoglądając na pozostałych graczy. Oprócz mężczyzny o imieniu Ace i nadpobudliwego orka prosto ze stepów, był jeszcze trzeci gracz. Krasnolud o rudej brodzie i włosach, ubrany w luźnie szaty o jasnożółtej barwie. Miał też spore rumieńce na twarzy i mętne spojrzenie. Nietrudno było się domyślić czemu...krasnolud był tak pijany, że chyba tylko jego siła woli trzymała go w pionie. Chwiał się bowiem lekko...to w przód, to w tył, w desperackiej próbie zachowania równowagi.
-Pięć srebrnych monet.- odparł Ace uśmiechając się i znacząca mrugając oko do Tavarti dodał.- W końcu to przyjacielska rozrywka.
Ace przyglądał się rozmowie w której młodzik usiadł po jednej, a orczyca po drugiej stronie Tavarti. Dziewczyna spojrzała na młodzieńca przypominając sobie jego imię.- Raelus.- Z tego co o sobie opowiedział, urodził się małej wiosce, przy starym kaerze. I tu jego opowieść zeszła na narzekanie związane z ciężką i monotonną pracą na polu, zbieraniu plonów i wypasaniu bydła. Oraz treningami z bronią...Raelusa zauważył wtedy wędrujący adept wojownik i wyłożył mu podstawy dyscyplinę, ucząc jej filozofii i magii jej talentów. Raelus nie mógł jednak długo wytrzymać monotonii takiego życia i udał się do Tarvaru w poszukiwaniu przygód, chwały i złota. Po drodze spotkał Skin’nita – t’skrandzkiego mistrza żywiołów, oraz Daeleriona, elfiego łucznika (a właściwie mistrza kuszy). Obaj, tak jak on, zaczynają wędrówkę na drodze do bogactwa i chwały. Co zaś do Wielkiej Gry, chcieliby uczestniczyć, ale nikt nie chce ich zatrudnić. A na bilety na tą rozrywkę, po prostu ich nie stać. Pomiędzy kolejnymi opowieściami o swoim życiu Raelus wtykał komplementy na temat włosów, oczu i nóg Tavarti...Oraz dyskretnie (jednak nie dość dyskretnie by zarówno Tavarti i Damarii tego nie zauważyły) spoglądał na dekolty obu kobiet i...inne ich walory. Zabawne zaś było to, że przy tym „oglądaniu” uszy mu się czerwieniły...
...Ale czas wrócić myślami do pokerka.
-Ja...wchodzę.- odparł chwiejący się krasnolud, także ork potwierdził dalszą chęć gry skinieniem głowy. A Ace zaś rzekł.- To może się poznamy bliżej, jestem Acelon Spires, ale wszyscy mi mówią Ace, to jest Grolmak Krwawy Szał. Ork, niańka do dzieci.
Grolmak mruknął coś pod nosem patrząc na Ace’a, a jego pysk wykrzywił się w złowieszczym uśmieszku.
-Oraz Rilmus Balian, przedstawiciel tutejszych władz.
Trudno było stwierdzić, czy krasnolud jeszcze reagował. Mętny wzrok Rilmusa nie wyrażał zbyt wiele. Jednak jego dłoń liczyła pozostałe monety, które były jeszcze w jego posiadaniu, oraz wzrok gapił się w karty...choć skupienie się na nich, przychodziło mu z widocznym trudem.
-Jestem Tavarti, a to moja siostra Damarri.- odparła Tavarti, dodając.- Wychowały mnie orki ze stepu.
-A więc Tavarti.- Ace spojrzał na dziewczynę, po czym na orczycę.- Nie za dużo chcesz mieć tego szczęścia, a może twoja siostra przycupnie na mych kolanach?
-Ty masz i tak za dużo szczęścia.-
rzekła Damarri pokazując język i wskazując kupkę monet przy mężczyźnie. Największą na stole. Orczyca wstała, stanęła za Tavarti, objęła ramionami jej szyję kładąc głowę na jej lewym ramieniu. Piersi orczycy przyjemnie ocierały się o łopatki Tavarti.
Damarri rzekła cicho do ucha dziewczyny (wydzielając przy tym lekki opar alkoholu, gdyż po występie nie żałowała sobie wina).- Naprawdę chce ci się grać?
-Damarri...-
rzekła Tavarti, lecz orczyca przerwała jej słowami.- Oj wiem, marudzę. Jeśli chce ci się zabawić kartami, nie powinnam cię zmuszać do czegoś innego. W końcu to twój dzień. Ale powiedz...
Tu dodała ciszej.- Masz ochotę na tego chłopca...Raelusa?
-A ty?- spytała Tavarti zaczepnym tonem głosu.- Na kogo masz ochotę?
- Och, to proste...- odparła Damarri i rzekła dziewczynie wprost do ucha .- Na ciebie.
Po czym orczyca lewą ręką wzięła nie trzymającą kart dłoń Tavarti i z pijackim chichotem, wsunęła sobie między nogi...Palce dziewczyny dotknęły nagiej skóry ud orczycy. A ten dotyk spowodował, że Damarri zamruczała jak kot, wtulając się mocniej w Tavarti.
Na szczęście nikt nie zauważył tego...uwaga tłumu skupiona była na rozgrywce. Pierwsze rozdanie zakończyło się...cóż...kolejnym zwycięstwem Ace’a. Uśmiechnął się zawadiacko do Tavarti i obejmującej ją Damarri, na co orczyca zareagowała wystawiając język. A Raelus zmarkotniał i rzekł przepraszającym tonem.- Chyba jednak nie przynoszę ci szczęścia.
Cóż...Tavarti i tak nie wierzyła, że szczęście ma tu coś do gadania. Ten Ace oszukiwał, ale Tavarti nie odkryła jak. Kolejne rozdanie, pijany krasnolud reagował, co prawda mechanicznie...dorzucaniem monet, na kolejne podbijanie stawki. Także ork nie wycofywał się z gry, a Tavarti dorzucała monety z prawie już pustej kiesy. I wszyscy rozłożyli karty...I Ace znowu wygrał. Jego cztery asy i walet, przebijały dwie pary krasnoluda, fulla Tavarti oraz trójkę królów Grolmaka. Był jednak mały problem...Oprócz królów, ork miał jeszcze dziewiątkę i asa... Piątego asa na stole. Grolmak wstał, jego wzrok ciskał gromy, a mięśnie twarzy napinały się nerwowo. Cały ork wydawał się dygotać z gniewu. Damarri, jakby nagle otrzeźwiała, szepcząc dziewczynie.- Tavarti, uciekaj stąd. Grolmak wpadł w gahad!
A Grolmak chwycił za topór bojowy przy pasie i jednym uderzeniem rozrąbał stół, rozrzucając monety i karty.
-Ace, ty mały oszuście, zabiję cię ...rozerwę na strzępy !-Krzyczał, a większość obserwatorów ( w tym i Ace oraz Raelus) zamarli w przerażeniu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-06-2009 o 18:22.
abishai jest offline  
Stary 18-06-2009, 23:06   #22
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Przez gorący oddech Damarri zalatujący alkoholem nie mogę się skupić. Już nie wspominając jej ciepłej, gładkiej skóry... Full, patrz na fulla. Tak ładnie idą mi karty. Ale skąd Ace bierze te asy, chyba z rękawa? Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... pięć... pięć... Osz w mordę!


- Tavarti, uciekaj stąd. Grolmak wpadł w gahad!

10 pik i as pik i krew...i śmierć i dużo krwi...


- Uciekaj! Ork w gahad rozpołowi cię na pół! - rzuciła do zaczerwienionego Raelusa (którego głowa niefortunnie utknęła w biuście Tavarti, powodując u chłopaka zaczerwienienie...i gamę innych „uczuć”). – Już!
Raelus przebąkiwał coś pod nosem, coś co brzmiało jakby: „wojownik nie ucieka”. Lecz srogie spojrzenie Tavarti spowodowało że młodzieniaszek, wygrzebywał się spod dziewczyny, by wykonać jej polecenie.
Jego towarzysze próbowali coś zrobić. Elf nerwowo ładował kuszę, zaś t’skrang wypowiadając zaklęcie, sięgnął do sakiewki po drobne kamyki.
Tavarti rozejrzała się i zobaczyła Graxa...Masywny troll ruszał im z pomocą, tyle że kulał...I to wzbudzało w nim wściekłość. Nie dotrze tu szybko, stara rana czyniła go zbyt wolnym.

Reszta gości rozpierzchła się...Część pognała po oręż. Za chwilę cały konflikt, może się zmienić w krwawą jatkę.

Nie znoszę zbiegów okoliczności.



Niemniej rozwścieczony Grolmak szykował się do kolejnego ciosu, zaś leżący na podłodze Ace wybąkiwał.- Daj spokój, to tylko przyjacielska gra...Naprawdę się nie ma o co gniewać.
Jedynie krasnolud siedział dalej na krześle i mętnym, półprzytomnym wzrokiem rozglądał się po sali, mówiąc.- To...kto ..teraz karty...tasuje?
Zaś Damarri rzuciła się na orka od tyłu chwytając go w pasie, próbując ramionami unieruchomić ręce Grolmaka i krzycząc.- Na co czekasz Tavarti ! Uciekaj, ratuj się!
Grolmak zrzucił z siebie orczycę jakby była szmacianą lalką. Poleciała z impetem w bok, uderzając o krzesła głową i chyba tracąc przytomność. A z głowy Damarri popłynęła stróżka krwi.
- DAMARRI! – dreszcz przeszedł dziewczynie po plecach. Zęby same się zacisnęły, nie było czasu na przemyślenia.

Rzuciła się płaszczką na Ace’a i starała się z nim odturlać jak najdalej od Gromlaka.
- Imbecylu! – wrzasnęła mu do ucha – Za późno na gładkie słówka!
Przetoczyła się z nim kawałek unikając kolejnego ciosu... Świst powietrza przecinanego przez ostrze broni Tavarti usłyszała nieprzyjemnie blisko.
- Za późno też na ucieczkę?- bardziej stwierdził, niż spytał Ace wskazując palcem na Gromlaka, Tavarti spojrzała do góry i zobaczyła widok, który zmroził jej krew w żyłach.



Grolmak stał nad nimi z toporem, za chwilę przetnie ją i Ace’a na pół... Za późno na ucieczkę. Zaraz zginie.

Karty i krew. Krew i karty. Śmierć i krew. Co z Damarri?

Nagle... w rozwścieczonego orka uderzył ciśnięty z impetem stół.



Mebel roztrzaskał się na jego głowie. Tavarti schowała głowę w ramionach i zasłoniła ją rękami przed odlamkami. Na wpół zamroczony ork próbował odszukać nowego przeciwnika. I wtedy kolejny stół uderzył z impetem w Grolmaka. Ork wykonał dwa chwiejne kroki, upuścił topór, padając jak długi na plecy... Zdziwienie było widać na twarzach gości i obsługi, także i Graxa... Nie wiadomo było jakim cudem, jeden po drugim, uniosły się stoły. Przeleciały nad uciekającą widownią i precyzyjnie, acz ze sporym impetem uderzyły w Grolmaka.

Nieważne zresztą, zagrożenie zostało wyeliminowane i obyło się bez rozlewu krwi... No, prawie bez rozlewu.
- Wiesz... Zagrożenie mego życia to niewielka cena, za to, by w me objęcia trafiła piękna kobieta jak ty.- rzekł Ace, do leżącej na nim Tavarti.
Tavarti westchnęła bezgłośnie. Nie miała siły nawet się zarumienić.
- Wisisz mi kilka kolejek najlepszego alkoholu w lokalu za tego piątego asa. - odparła zaczepnie i podniosła się jeszcze na miękkich nogach, żeby podejść do Damarri.
- Damarri. - szepnęła klękając przy uzdrowicielce. Łzy same napłynęły jej do oczu, ale dzięki zagryzionym wargom nie popłynęły po policzkach. - Ahoj, Damarri...

Spokojnie, wdech, wydech. Muszę się trzymać.


- Czy ktoś... - za cicho, zbyt łamliwym głosem - Pomóżcie mi ją podnieść. - rzuciła głośno, znów pewna siebie.

Wszyscy panowie rzucili się z pomocą, co gdyby nie przytomność Tavarti, skutkowałoby obiciem głowy nieprzytomnej orczycy. Położyli ją na stole zupełnie nie zwracając uwagi na nieprzytomnego Gromlaka.
Dziewczyna rozejrzała się, szukając pomocy.
- Damarri? - zdjęła jej włosy z czoła.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 18-06-2009 o 23:19. Powód: post scriptum by abishai
Latilen jest offline  
Stary 23-06-2009, 12:38   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Karczma "Pod Ognistym Jaszczurem", Travar

Orczyca nie reagowała na słowa dziewczyny, co przerażało Tavarti... Krew płynęła z rozciętego łuku brwiowego.

Nie, nie, nie. Niemożliwe. Ręce zaczynają mi drzeć. Nie zgadzam się!

Tavarti zacisnęła powieki, aby nie uronić łez.
Grax brutalnie niemal rozepchał tłum, po czym delikatnie obmacał głowę orczycy.
I rzekł spokojnym tonem.- Czaszka cała... zaniosę ją do pokoju, a ty weź szmatkę, zamocz w zimnej wodzie. Okłady na pewno jej pomogą. Nie martw się. Wkrótce odzyska przytomność... Damarri jest twarda.
Dziewczyna przytaknęła głową wkładając w ten ruch całą pewność siebie, jaka jej jeszcze pozostała.
- Tavarti, nic ci nie jest? - poczuła dłoń Raelusa na ramieniu.
Uśmiechnęła.
- Kilka siniaków. Dziękuję. - pocałowała go w policzek - Dzisiejszy wieczór doprawdy przyniósł wiele atrakcji. Musimy to kiedyś powtórzyć. - w jej oku zapaliła się iskierka. - Szukaj mnie w świątyni Garlen. A ty Ace - prychnęła udając obrażoną - wisisz mi piwo. Panowie wybaczą, ale teraz muszę zająć się siostrą.
Pomachała im ręką, zakręciła się koło kelnerek, zdobyła szmatkę i miskę z zimną wodą, po czym szybko zniknęła za kulisami.

Tavarti przyszła do pokoiku na zapleczu, gdzie była przebieralnia Damarri i Saviry... Savira czekała na Tavarti, a nieprzytomna orczyca leżała na pryczy. Dziewczyna spojrzała smutno na wchodzącą Tavarti i rzekła.- Często się droczyłyśmy nawzajem, ale... naprawdę ją lubię.-
Wstała i podeszła do Tavarti, obejmując ją, szepnęła do ucha.- Grax mówi, że potrzebuje spokoju, więc zostawię was same. W razie czego nie wahaj się wołać o pomoc.
- Nic jej nie jest.
- dziewczyna starała się przekonać bardziej siebie niż Savirę. - Powinnam sobie poradzić.
Po czym Savira wyszła, zostawiając Tavarti samą z Damarri.
Dziewczyna klęknęła na podłodze, wyżęła szmatkę i otarła krew z czoła orczycy. Przez pewien czas, który Tavarti dłużył się niemiłosiernie, Damarri leżała nieprzytomna, biernie reagując na okłady z zimnej wody przykładane do rany. Dziewczyna nie mogła już dłużej wstrzymać łez. Oparła się o ramię uzdrowicielki czołem. Chciała zawołać orczycę, ale szloch zagłuszył słowa. Nie chodziło tylko o ranę opiekunki, nagle wszystkie emocje dzisiejszego dnia znalazły ujście przez słone łzy.

Byłaś ze mną od samego początku... Nie zostawiaj mnie teraz. Nie zostawiaj!


Tavarti przygryzła wargę, ukradkiem starła łzy. Nie może płakać. Co by na to powiedziała Damarri? Że się maże! Westchnęła i zmieniła okład. Wreszcie orczyca otworzyła oczy i spojrzała na Tavarti, mówiąc.- Dziewczyno, ty to lubisz ostre zabawy, co? Na następną partyjkę pokera w twym towarzystwie założę zbroję.
Tavarti roześmiała się perliście, odwracając wzrok, aby orczyca nie zauważyła przypadkiem jej zaczerwienionych oczu.
- Chyba spasuję z hazardem na pewien czas. Lepiej się już czujesz?
- Twoje okłady działają cuda, złociutka.
- rzuciła orczyca, podniosła się z pryczy i po rozejrzeniu się po pokoiku, westchnęła.- Co właściwie się stało?
- O, długa historia.
- Tavarti ramieniem oparła się na łóżku. - Główną rolę odgrywają w niej fruwająca orczyca, turlająca się dziewczyna z amnezją, walący toporem na oślep wielki ork, dwaj mężczyźni zamienieni w kloce drewna i latające stoły. - to było jak uderzenie gromem. Dopiero teraz sobie to uświadomiła.

Przecież stoły nie latają. Co to było? Magia? Mam wrażenie, że nigdy z czymś takim się nie spotkałam. Nikt nimi nie rzucił, nikt ich nie dotknął. Jakby dostały skrzydeł.

W zamyśleniu przejechała opuszkami palców po swoich wargach.

Co to było?

W tym czasie uzdrowicielka nieco chwiejnym krokiem podeszła do małej toaletki i spojrzała w lustro, krytycznie oceniając swe oblicze.- Nie jest źle, ranę ledwo widać...Pewnie było więcej hałasu, niż ona jest warta.
- Co prawda to prawda. Twoje uderzenie o podłogę było głośniejsze niż okrzyk bojowy trolla.
- uśmiechnęła się zaczepnie dziewczyna.

Wrzuta.pl - 09. Gotan Project - La del Ruso

Orczyca zsunęła satynową szatę lekko, po czym pozwoliła jej opaść. Nie miała pod nią nic... Wyginała się przed lustrem, oglądając swe nagie ciało i mrucząc.- Żadnych siniaków nie widzę, nadal jestem piękna, prawda?

Tavarti zamarła, choć przez jej ciało przeszedł dreszcz. Tak, Damarri była piękna. Krągłe pośladki, idealna linia kręgosłupa, pełne piersi. W lekko przyciemnionym świetle pokoju otulała ją tajemnica i mrok. Tchnęła od niej młodość i energia. Chciałaby jej dotknąć, aby sprawdzić, czy ona rzeczywiście tu jest. Może to kolejny sen? Taka gibka, sprężysta... Tylko czemu nie potrafiła jej tego wszystkie powiedzieć wprost? Lekko rozchylone usta Tavarti zdawały się szukać odpowiednich słów. W końcu zrezygnowała. Pojawił się natomiast kpiący uśmiech.
- Wiesz, jeśli uważasz, że mało cię sfatygował, zaraz możemy to naprawić. - podniosła się z podłogi. Otrzepała tunikę z niewidzialnego kurzu i podeszła do orczycy.
- Jesteś niemożliwa.
- Ale jaka przez to urocza.
– Tavarti wyciągnęła rękę i dotknęła rany na czole. - Boli?
Damarri złapała dłoń dziewczyny. Zostawiła pocałunek na skórze.
Potem spojrzała na Tavarti i uśmiechnęła się, mówiąc.- Jesteśmy same, prawda? Nikt nam nie będzie przeszkadzał?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Musisz odpocząć. - powiedziała bez przekonania.

Wiem, że nie powinnam. Dlaczego? Dlaczego więc czuję też, że przegram tą bitwę na słowa? Czy to źle? Czego ja właściwie chcę?


-Wiesz, że płynie we mnie krew twej imienniczki, tej, co walczyła i kochała się tego samego dnia?- rzekła orczyca powoli przysuwając się do Tavarti. Otarła się o ciało dziewczyny dalej trzymając przy sobie jej dłoń za nadgarstek, drugą ręką wędrując wzdłuż kręgosłupa podopiecznej zatrzymując się dopiero na pośladku. Uzdrowicielka zacisnęła na nim palce, mrucząc do ucha.- A ja już dziś...walczyłam. Zgadnij, na co mam ochotę?

Jej ciepło. Jej bliskość. Jej oddech tuż obok mojego ucha. Nie wiem, co powinnam zrobić... Może po prostu nie myśleć?

- Na pewno nic ci nie będzie? - westchnęła, kiedy dłoń orczycy zjechała jeszcze niżej, wzdłuż uda.
Orczyca nachyliła swą twarz do twarzy Tavarti i pocałowała ją... mocno i namiętnie.

Pieściła nachalnie jej wargi językiem. Podobny pocałunek złożyła na ustach Tavarti podczas występu. Tym razem przedłużała pieszczotę ust dziewczyny, dołączając do tego swą dłoń namiętnie masującą piersi Tavarti przez materiał jej elfickiej szaty. Dziewczynie zmiękły kolana.
Damarri zachichotała po tym pocałunku, spoglądając wprost w oczy Tavarti.- No, no... siostrzyczko, masz mięciutkie usta.


Zapewne zbyt szybko idziemy do przodu. Trudno, jakoś z tym będę musiała żyć.


Uśmiechnęła się i zaplotła ręce na szyi orczycy.
- Poczekaj aż posmakujesz skóry. - wystawiła język.
Cofnęły się o kilka kroków, gdzieś po drodze potknęły upadając na pryczę. Ta zazgrzytała w odpowiedzi.
Wargi orczycy spoczęły na szyi Tavarti, gdy ta mruczała pieszcząc ją.- Skórę też masz mięciutką.
A dłoń... niesforna dłoń orczycy wsunęła się pod szatę Tavarti i poruszała po udzie, w górę, coraz bliżej intymnego miejsca dziewczyny... Obdarzając skórę Tavarti intensywną pieszczotą. Jej oddech przyspieszył. Opuszkami palców delikatnie wodziła po plecach orczycy.
Damarri oderwała usta od szyi i patrzyła na twarz Tavarti z wesołym uśmiech. A w oczach orczycy widać było figlarne błyski, gdy jej palce wsunęły się głębiej. Dziewczynę przeszył grom ekstazy. Ciało drżało od niepohamowanych spazmów rozkoszy jakie dostarczała dłoń orczycy. Damarri schyliła się i zaczęła pieścić szyję drżącej Tavarti językiem.
Po czym przerwała pieszczoty mówiąc.- Najpierw cię rozbierzemy...
Nastąpiło gorączkowe pozbywanie się ubrań pomieszane z pieszczotami orczycy...A gdy Tavarti była naga...orczyca przystąpiła do igraszek i pieszczenia nagiej Tavarti za pomocą palców i języka schodząc coraz niżej...a po chwili, kolejne spazmy rozkoszy wstrząsnęły ciałem dziewczyny, gdy język Damarri zaczął wyprawiać harce w jej intymnym miejscu...Nagle Tavarti wygięła się w łuk pod wpływem nadmiaru przyjemnych doznań i opadła na pryczę. Damarri usadowiła się wygodnie w pozycji półleżącej i patrzyła przez chwilę na spoconą Tavarti. Głosicielka rzekła cicho.- Chodź do mnie...
Niczym zahipnotyzowana, Tavarti przysunęła się do Damarri...Usta obu dziewczyn połączyły się namiętnym pocałunku, po czym delikatnie kierowana przez orczycę, głowa Tavarti schodziła niżej, pieszcząc wargami szyję, a potem biust Damarri...Orczyca jednak nie tylko kierowała pieszczotami dziewczyny. Sama również pieściła dłońmi pierś i głowę Tavarti, gdy ta posuwała się niżej kierując się do rozsuniętych na boki ud orczycy...Wkrótce dotarła niżej, i obdarzyła ją taką samą pieszczotą, jak Damarri obdarzyła ją... Tavarti brak było wprawy, niemniej Damarri wskazywała jej kierunek słowami.- Sięgnij języczkiem głębiej...mocniej...o...taaak...nie wstydź ...szybciej...mocniej...o taaak...taaak!
Tavarti przez chwilę myślała, że okrzyk jaki Damarri wydała, poprzedzony naprężeniem się jej spoconego drżącego ciała, oznaczał koniec ich wspólnych igraszek. Przez chwilę siedziały naprzeciw siebie, nagie i drżące...błyszczące od potu pokrywającego ich ciała. Przez chwilę. Damarri popchnęła delikatne Tavarti na pryczę i przyległa swym ciałem do jej...całując namiętnie. Noc powoli zmieniała się w niekończącą się serię pocałunków i pieszczot, delikatnego ocierania się piersi i ud o siebie...Mocnych i delikatnych pieszczot, drapieżnych i niewinnych. Damarri okazała się być energiczną i pomysłową kochanką. Umiejącą pobudzić żar i doprowadzić do szczytu rozkoszy. Wiele razy. Aż wreszcie zmęczenie wzięło górę nad żądzami. I Tavarti usnęła w ramionach orczycy.

Karczma "Pod Ognistym Jaszczurem", Travar, ranek następnego dnia

Ponownie zbudził ją pocałunek ...tym razem namiętny i gorący, prosto w usta. Damarri bez zażenowania przytulała się do nagiej Tavarti, a kosmyki ciemnych włosów orczycy, łaskotały skórę dziewczyny.
- Aleśmy wczoraj zaszalały, co? Ale nie mów, że cię nie ostrzegałam.- zachichotała orczyca spoglądając na leżącą obok niej Tavarti. Damarri dała delikatnego klapsa w pośladek dziewczyny. Ów klaps całkowicie obudził Tavarti. Następnie orczyca energicznie wstała i nago usiadła przed toaletką mówiąc.- Chyba cię do niczego nie zmusiłam, co? Wiem, że po alkoholu bywam nachalna. A tobie chyba się ten Raelus spodobał. Ładny chłopiec, choć my orczyce wolimy prawdziwych samców. Twardzieli, nie podlotków...Ale ludziom, częściej w gustach bliżej do elfów niż do orków.
Tavarti zaprzeczyła...Nie...Damarri do niczego jej nie zmuszała.
-To dobrze.- uśmiechnęła się orczyca splatając warkocz. Spojrzała w kierunku w Tavarti i żartobliwym tonem dodała.- Może kiedyś to powtórzymy, a może weźmiemy wtedy Raelusa do pomocy...
Po czym wybuchła śmiechem...I dodała.- Czerp przyjemność z każdego dnia i każdej nocy. Wyciskaj życie jak cytrynę...Takie jest motto życiowe orka. Tavarti, nigdy nie marnuj okazji...Bo potem będziesz tego żałować, pytać siebie, co by było gdyby...
Damarri spochmurniała, na moment...patrzyła w lustro. Jednak tylko na moment.
Szybko wróciła stara pogodna Damarri... Zaplotła niesforne włosy warkocz. (W nocy Tavarti miała okazję przekonać się czemu Damarri je tak splata, sztywne włosy orczycy łaskotały jej skórę...nie było to nieprzyjemne uczucie, choć czasami rozpraszało uwagę Tavarti.) I Damarri zaczęła ubierać się mówiąc.- Większość tych tobołków zostaw tutaj. Nikt ci nie ukradnie, a wejść na zaplecze możesz. Jesteś już częścią „Ognistego Jaszczura”...Częścią klanu Graxa.


Tuż po wyjściu z karczmy, obie kobiety natknęły się na siedzącego w kucki, mężczyznę.
Był to ten sam człowiek, który wróżbę zakupiła wczoraj Tavarti. Patrzył na nie przenikliwymi oczami, pieszczotliwie gładząc dłonią rzeźbiony misternie kostur zakończony głową sowy.
- Okropne rzeczy wydarzyły się wczoraj w karczmie, a bohatersko się zachowałaś.- rzekł wprost do Tavarti i skinąwszy z uśmiechem do Damarri.- I ty też głosicielko.
Rzucił kostkami drobnych zwierząt, pokrytymi malunkami, ale nawet na nie spojrzał mówiąc.- Kości mówią mi, że...wczorajszy wieczór, mógł się zakończyć gorzej. Większym rozlewem krwi...czyjąś śmiercią.
Po tych słowach spojrzał na Tavarti swym świdrującym spojrzeniem mówiąc.- Ale...Ty o tym wiedziałaś, prawda? Zanim to się wydarzyło.
- Bredzi od rzeczy...- mruknęła pod nosem Damarri, po czym dodała, obejmując ramię Tavarti swym ramieniem.- Chodź złociutka, teraz nie mamy czasu na przepowiednie. Jak porozmawiamy z Alweronem, to ...później będziemy mogły pobawić się w kolejne wróżby tego lub innego naciągacza.

Świątynia Garlen, pokój Alwerona, Travar

Elf westchnął zaraz po wejściu obu kobiet do swego pokoju, dodając.- Nieźle wczoraj zaszalałyście w Ognistym Jaszczurze. Bójka, która omal nie zakończyła się rozlewem krwi, hazard...I Garlen wie co jeszcze. Damarri, ty łobuzico, a liczyłem, że zadbasz o Tavarti.
Orczyca objęła w pasie Tavarti przyciskając do siebie i mówiąc.- A nie wygląda na zadbaną ? Mogę ci przysiąc, że cały czas była przy mnie...zwłaszcza w nocy.
Po tym puściła oko do elfa, co on przyjął z pewnym zażenowaniem. Następnie dodał.- No i nie wiem, która z was wpadła na pomysł, by ze świątyni Garlen urządzać dom schadzek. Jakiś młodzieniec dobijał się tu cały ranek domagając się widzenia z Tavarti i Damarri.
Elf potarł dłonią czoło mówiąc.- Odesłaliśmy go do twego pokoju Tavarti i któraś z was będzie się musiała zająć tym...Raelusem. Przybytek Garlen to nie miejsce, dla szukającego flirtu młodziana. Następnym razem, niech męczy głosicielki Astendar...nie nas.
- Po prostu przyznaj się, że lubisz konkurencji, jesteś wszak jedynym głosicielem Garlen w tym przybytku.- rzekła żartobliwie Damarri. A elf wzruszył jedynie ramionami po czym zwrócił się do Tavarti.- Jesteś zdrowa, zarówno twe ciało, jak i umysł. Niestety, pamięci uleczyć nie mogę. Nie mam więc powodu, by trzymać cię w świątyni. Czas byś poszukała swojego miejsca w świecie. Damarri ci w tym pomoże, ale musisz przyzwyczaić się do tego, że moja głosicielka nie będzie się tobą opiekować wiecznie.
- Wyrzucasz dziewczynę na bruk? To niepodobne do ciebie Alweronie.- westchnęła Damarri, po czym wzruszyła ramionami.- Może wezmę ją do siebie. Ale mam ciasną klitkę, nie godną miana izby mieszkalnej. A może zamieszka z tobą tutaj. Wąskie masz łóżko, ale...na pewno się pomieścicie. I może nawet urozmaicicie sobie noce.
- Nie wyrzucam...- westchnął elf, ignorując aluzje orczycy.- Czas by się usamodzielniła, nie możesz jej ciągle matkować Damarri. Masz też obowiązki wobec innych chorych.
Wypychając nieco brutalnie oporną orczycę, Alweron mówił ze stoickim spokojem.- Poczekaj tu Tavarti, dziś Damarri nie będzie się mogła tobą opiekować.
-Ale popołudnie mam wolne.- rzekła orczyca stawiając bierny opór poczynaniom elfa.
Przez chwilę Tavarti, była sama...Przez chwilę tylko. Do pokoju wkroczyli bowiem, znany jej krasnolud Karrack Drein i człowiek Arimas Cienistostopy. Ci co rozmawiali z nią ostatnim razem, przedstawiciele: straży miejskiej i kompanii Handel Lądowy. Karrack spojrzał na nią i mruknął.- Dobrze cię widzieć cała i zdrową ...eee...Tavarti? Takie masz teraz chyba imię.
Usłyszawszy potwierdzenie z ust Tavarti Karrack rzekł.- Usiądź, bo mam złe wieści dla ciebie.
Gdy usiadła, dodał.- Pamiętasz te ... niezwykłe zwłoki? Cóż...one...jakby to ująć...zniknęły. Tar’vik strasznie się pieklił, gdy okazało się że nie ma czego przebadać. Ale mamy też i dobre wieści...Znaczy się, on ma.
Arimas Cienistostopy wystąpił do przodu dodając.- Kompania Handel Lądowy postanowiła roztoczyć szeroką opiekę nad twoją osobą. Już zakupiliśmy dla ciebie budynek w którym będziesz mogła zamieszkać, przez pewien czas. Potrzebny na to, byś mogła znów stanąć na nogi. Co więcej, wynajęliśmy doświadczonego adepta, który będzie pilnował twego bezpieczeństwa...zarówno w dzień i w nocy. Także wyznaczono mnie, by przekazywać ci, co trzy dni, pewną sumę pieniędzy, na bieżące wydatki. I informować moich pracodawców o twych życzeniach.
Po tych słowach wręczył Tavarti kieskę, dodając.- Poza tym, kazano mi przekazać, że sam Omasu zaprasza cię na kolację do swego domu. Dzisiaj wieczorem.
-To niecodzienny zaszczyt. Omasu rzadko kogokolwiek zaprasza do siebie. Jak każdy obsydianin, bywa skryty.- dodał Karrack .
- Oczywiście...możesz odmówić. Ale, zważywszy, że to Omasu nakazał tak szeroką pomoc dla ciebie...Rozumiesz chyba, że nie wypada tego czynić.- dodał Arimas. Następnie stuknął trzy razy w drzwi mówiąc.- A teraz ... poznaj pani swego ochroniarza, bohatera dość znanego w dolnym odcinku Wężowej Rzeki.
I do pokoju wpadł Ace mówiąc.- Witaj panienko, możesz być pewna, że ja Acelon Spires będę twoim miecz...-słowa zamarły w ustach Ace’a, spojrzenie jego skrzyżowało się ze spojrzenie Tavarti. I zarówno dziewczyna jak i mężczyzna wyrazili swe zaskoczenie w słowach mówiąc prawie jednocześnie.- TY? CO TY TU ROBISZ ?
- Oooo...To wy się znacie? A ja myślałem, że masz amnezję.- zdziwił się Arimas, patrząc na Tavarti.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-06-2009 o 15:20. Powód: Błędy...poważne byki ze strony MG:(
abishai jest offline  
Stary 30-06-2009, 20:50   #24
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Dlaczego nie pamiętamy naszych snów? Może wcale nie śnimy, a wracamy do swoich wspomnień? Ponownie doświadczamy wszystkiego, co spotkało nas wcześniej tylko w mocno zmieszanej i wstrząśniętej wersji?

Tavarti jeszcze nie do końca przebudzona - choć Damarri starała się jak mogła, żeby było inaczej - oparta o ścianę przyglądała się porannej toalecie orczycy. W zasadzie nie miała ochoty się ruszyć. W pokoju unosił się delikatny zapach perfum. Dziewczyna poświęciła się słuchaniu. Nie uciekło jej uwadze również smutne wspomnienie, które nawiedziło myśli orczycy i na chwile zburzyło jej radość. Jakże nie dostrzec takie grymasu twarzy?

No ciekawe, kiedy ja zarobię pierwsze wspomnienie na tyle bolesne, żeby chcieć je zmazać na zawsze. Ciekawe ilu umknęłam przez zaklęcie tamtego elfa?

- Większość tych tobołków zostaw tutaj. Nikt ci nie ukradnie, a wejść na zaplecze możesz. Jesteś już częścią „Ognistego Jaszczura”... Częścią klanu Graxa. - orczyca pogoniła Tavarti fundując jej smagnięcie rękawem bluzki.
- Czuję się wyróżniona. - ta przeciągnęła się prezentując wszystkie swoje atuty. - Ale po wczorajszym nie wiem, czy Grax tego nie zaczyna żałować.
Zachichotała sięgając po wczoraj zakupione rzeczy. Tunika, spodnie, pas i kamień. Tak, wczorajszego wieczora ponownie jej pomógł. Jej drobny duchowy opiekun.
- Nie takie rzeczy się tu działy. - uzdrowicielka już gotowa, przyglądała się jak Tavarti niemal jednocześnie wbiła się w spodnie, wyrównała tunikę i schowała kamień pod pas, który wyraźnie zaznaczał jej talię.
- Idziemy? - dziewczyna złapała za płaszcz.
- No jasne.

Jeśli sen to konglomerat wspomnień, to po wczorajszym wieczorze mam co przeżywać przez kolejne noce tego miesiąca. Dzięki Ci Garlen, halucynacja okazała się przerażającym majakiem. Może powinnam komuś o tym powiedzieć? Ewidentnie coś nie tak jest z moją głową.

Wyszła na ulicę za opiekunką. Musiała na chwilę zmrużyć oczy. Słońce stało wysoko rozlewając blask na białe ściany budynków. Tak duży kontrast z ciemnym wnętrzem Ognistego Jaszczura aż zabolał.
Słowa mężczyzny - tego mężczyzny o wyblakłych, uważnych oczach - przyciągnęły jej uwagę. Ciarki przeszły jej po plecach, kiedy z jego ust padło "krew" i "czyjaś śmierć". Wizja wróciła. Kobieta z kartami i czaszki.

- Ale... Ty o tym wiedziałaś, prawda? Zanim to się wydarzyło.

Oczy Tavarti rozszerzyły się w zaskoczeniu, usta uchyliły się, ale nie była w stanie zareagować. Zresztą nie wiedziała zanegować czy potwierdzić? Wtedy Damarri pociągnęła ją za sobą dalej. Te błękitne oczy wwierciły się ponownie w jej duszę. Dziewczyna nie mogła się skupić na tym co opowiadała orczyca.
- Za... zapomniałam spinki. - Tavarti uwolniła się od uścisku Damarri - Dogonię cię.

Po krótkim biegu była z powrotem przy Wróżbiarzu.
- Skąd wiesz? - musiała wiedzieć, jeśli nawet ją naciągnie albo oszuka. Po prostu musiała. - Skąd wiesz?
-Bo jesteś taka ja. - uśmiechnął się mężczyzna.- I nie tylko dlatego, że widzisz dalej niż inni... ale też dlatego, że masz siłę i wolę walczyć z losem.
Tavarti zagryzła wargę. Te jego oczy. Wiedziała, że może mu ufać. Skąd brało się to uczucie? Te jego oczy, to musiało być to.
- Nie rozumiem. Wyjaśnij mi. - poprosiła.

- Spotkajmy się w południe, tutaj.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna wskazując na nerwowo tupiącą nogą Damarri.- Twoja towarzyszka... się niecierpliwi.

Dlaczego na mnie czeka? Miała już iść.

Tavarti nie oderwała wzroku od mężczyzny.
- Tylko kogo mam szukać?
- Ghertona.-
rzekł mężczyzna. - A tobie jak na imię?
- Teraz nazywam się Tavarti.
- rzuciła na odchodnym dziewczyna - Nie spóźnię się.

Gdy podeszła, do orczycy, ta rzekła z powagą w głosie.- Tavarti, nie jestem twoją matką. Jak chcesz poflirtować z mężczyzną, to nie musisz wymyślać wymówek... Jakoś wynagrodzisz mi to czekanie na siebie... Wynagrodzisz miłosnym oddaniem w sypialni.- po tych słowach Damarri wybuchła śmiechem i delikatnie potarmosiła włosy dziewczyny wesołym tonem dodając. – No, no... nie musisz mi wynagradzać, ani wymyślać wymówek. Bardzo cię lubię ... i cieszy mnie, że rozkwitasz. Cieszy mnie, że pożerasz każdy dzień dużymi kęsami, jak prawdziwa orczyca. Moja babka byłaby dumna ze swej imienniczki. Musisz się tylko w walce mieczem podszkolić.

Dziewczyna cmoknęła uzdrowicielkę w policzek i zawisła na jej ramieniu.
- Przepraszam. - uśmiechnęła się – Wyjaśnię ci wieczorem moja droga, o co chodziło. Ale ale...! - zrobiła naburmuszoną minkę – O co tym mnie podejrzewasz? Ja nie zdradzam moich kochanków, chyba że za ich zgodą!
Zakręciła się dokoła, złapała orczycę za rękę i puściła się biegiem ulicą. Jej perlisty śmiech rozchodził się dokoła. Była szczęśliwa. Te kilka słów od Damarri dało jej tyle radości, ile ich wspólna noc. Do tego ciepłe słońce, świeże powietrze i gwar miasta. Czegóż trzeba więcej?

Kiedy już wkroczyły, lekko zziajane do pokoju Alwerona, dalej się uśmiechała. Starała się, aby jej rumieniec wyglądał tak naturalnie, jak się tylko da. Niekoniecznie chciałaby przypominać rozkwitłe maki, choć po uwadze o młodziaku powoli kolor jej skóry zaczynał przypominać kolor skorupki raka.
- Kajam się. Chłopak to moja wina. - Tavarti spojrzała w podłogę - Nie wiedziałam, że weźmie moje słowa tak do serca.
Uśmiechnęła się półgębkiem do Damarri, która świetnie się bawiła. Jak na ranną, sprawiała wrażenie superwitalnej. Doprawdy świetnie radziła sobie z uzdrowicielem.

Po prostu docinanie mu sprawia jej niewypowiedzianą słodycz. To, że z nią wytrzymuje, świadczy jedynie o mocy jego charakteru. Trafiła kosa na kamień.

- Ale popołudnie mam wolne. - rzuciła wypychana z pokoju orczyca.
- Nie, już masz zajęte. - Tavarti pomachała jej dłonią, zanim zniknęli oboje za drzwiami.
Dziewczyna zapatrzyła się w gobelin.

Doprawdy Alweron ma talent. Ciekawe kiedy znalazł na to czas? Chyba, że nie sypia. Wtedy wszystko okazałoby się jasne.


Nie zastanawiała się długo, na kogo właściwie czeka. Przywitała się grzecznie z Karrackiem Dreinem i Arimasem Cienistostopym, którzy weszli szybko do pokoju.

Nie wierzę własnym uszom. Zniknęły? Czyli on... nie, to coś może żyć? Istnieć, poruszać się? Dobrze, że siedzę, przynajmniej nie widać, że ręce mi się trzęsą. To straszne. Już nie będę zadawać głupiego pytania - dlaczego? Albo "jak to?", bo oprócz ich zniechęconych/zaniepokojonych/zaskoczonych/zmieszanych spojrzeń odpowiedzi nie dostanę.

Słowa człowieka dodały jej otuchy. Ktoś do opieki, i już nie musi myśleć, gdzie się podziać. Oraz pieniądze.

Ale czemu tyle dla mnie robi zupełnie nie znany mi obsydianin? Nie rozumiem. Czego może chcieć? Sprawdzi, czy nie kłamię? Czy może jednak pamiętam, kto mu zniszczył statek? Naprawdę musiało być na pokładzie coś niesamowicie cennego. Zresztą o czym ja myślę? Przecież ten kamień to magnez kłopotów. Wszyscy go chcą. Ten Omasu też pewnie chciałby go odzyskać. Tak jak i ci T’skrangowie. I ten nieżywy trup również go pragnął. Czym on jest?

- Ależ z przyjemnością udam się na kolację z moim dobroczyńcą. - uśmiechnęła się szeroko. - Dlaczego miałabym odmówić? Chętnie osobiście podziękuję mu za opiekę.

Spojrzenie Tavarti uciekło na moment za okno.

Czego może chcieć ten Omasu? Musi czegoś chcieć. Każdy ode mnie czegoś chce, oprócz Damarri. Zresztą ona też pragnie czegoś w zamian - z mojego towarzystwa czerpie przyjemność. Każdy podąża za swoimi przyjemnościami.

Skrzypnięcie drzwi ściągnęło jej uwagę. Potem sylwetka, która okazała się bardzo podobna... Zamrugała usilnie "może to kolejna halucynacja?". On stracił język w gębie.
- TY? CO TY TU ROBISZ ? - powiedzieli jednocześnie.
Tavarti wskazywała go palcem. Po czym wybuchła nieskrępowanym śmiechem. Śmiała się i śmiała i jakoś nie mogła przestać.
Człowiek oczekiwał odpowiedzi na swoje głupie pytanie "To wy się znacie?". Ace czuł się lekko zażenowany. W końcu wystarczyły dwa słowa i mogła mu bardzo utrudnić życie.
- Przepraszam. - opanowała swoją nadmierną radość. - Poznaliśmy się wczoraj. Pan Acelon Spires - uśmiechała się uroczo, patrzyła mu prosto w oczy i nie spieszyła się z wyjaśnieniem sytuacji, co Ace sprawiało lekkie katusze, a jej nieszkodliwą przyjemność - wybawił mnie z niebezpiecznej sytuacji, kiedy na ulicy zaczepiło mnie dwóch mężczyzn. Chcieli, żebym zasponsorowała im kolejkę w barze, - wzruszyła ramionami - a ja nie miałam ochoty. Wtedy wkroczył pan Spires, odstraszając nieproszonych towarzyszy. - wstała z krzesła - O której mam się stawić i gdzie szukać domu Omasu?
Arimas widocznie przełknął gładko kłamstwo. Uśmiechając się rzekł.- Omasu czeka na ciebie tuż po zmroku, Acelon zna drogę do jego siedziby.

Pożegnała się z krasnoludem i człowiekiem, ruszyła korytarzem w kierunku swojego byłego pokoju.
- Ace teraz to już wisisz mi całą kolejkę. - rzuciła zaczepnie do mężczyzny, który jej towarzyszył. - Poza tym, co ty tu właściwie robisz?
- Mam dobre układy z t’skrangami i kupieckim imperium Omasu.- rzekł Acelon idąc za dziewczyną.- I jednym i drugim wyświadczyłem pewne przysługi, to też mają mnie za bohatera... Uratowałem wysoko postawionego kupca przed otruciem, ocaliłem jedną czy dwie karawany. Pomogłem jednemu niall K’tenshin w paru wyprawach. Mają o mnie dobrą opinię, a to daje profity w postaci lukratywnych zleceń, od obu stron.
- I z takimi osiągnięciami orzynasz w karty napotkane istoty? Ciekawe hobby, mój drogi.

Ace tylko się uśmiechnął. Widocznie postanowił nie dać się sprowokować.
- A więc to ty jesteś tą jedyną ocalałą z katastrofy Żelaznego Orła. Przyznaję że spodziewałem się cichej, przestraszonej piękności potrzebującej wsparcia silnego męskiego ramienia.- rzekł Ace idąc za Tavarti i dyskretnie (nie dość jednak dyskretnie by Tavarti tego nie zauważyła) oglądając jej nogi i pośladki. – Nie bardzo pasujesz do moich oczekiwań w związku z tą robotą... Cóż... Przynajmniej jesteś piękna.
- Piękno bywa groźne. Uważaj, bo potrafię mocno gryźć.
- wzruszyła ramionami - Życia uczyła mnie pewna urocza orczyca. Ona gryzie jeszcze mocniej.
-To tylko dodaje twemu pięknu pikanterii. Ta odrobina ryzyka dodaje ci uroku, Tavarti.- dziwne to były słowa w ustach Ace’a. Gdyż ton jego głosu nie sugerował komplementu. On stwierdzał istniejący fakt.

Stanęli przed drzwiami pokoju.
- A teraz nie padnij trupem, bo czeka nas jeszcze jedno przypadkowe spotkanie. - uśmiechnęła się szeroko i pchnęła drzwi.
- Witaj Raelusie. Muszę stwierdzić, że nie spodziewałam się ciebie wcześniej niż w południe. Słowik z ciebie. To mój ochroniarz - "od siedmiu boleści" wskazała mężczyznę za swoimi plecami - Ace Spires.
-Cześć dzieciaku.- rzekł Ace na powitanie, a Raelus uniósł się z posłania Tavarti sięgając po miecz i krzycząc.- Ty! To ty naraziłeś Tavarti!

Oho! Młody jest w gorącej wodzie kąpany.

- Spokojnie dzieciaku, bo się pokaleczysz.- rzekł Acelon podnosząc dłonie w geście poddania. Tavarti pozostało uspokoić obu mężczyzn, zanim któryś z nich zostanie w przybytku Garlen, jako pacjent.

I co ja mam z nimi zrobić? Nie są mi potrzebni zupełnie podczas rozmowy z Wróżbiarzem. A MUSZĘ z nim porozmawiać. Chociaż na razie spędzę z nimi chwilę, a potem będą musieli znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nagle wokół mnie zebrała się pokaźna ilość mężczyzn. Czy to jakaś sugestia?

- Spokojnie. Nie ma sensu unosić się gniewem. - podeszła do Raelusa, aby zasugerować mu odłożenie miecza. - On tylko wydaje się niekompetentny.
- Dzięki słonko.
- rzucił ochroniarz przesłodzonym tonem.
- Jak ty do niej mówisz?! - Raelus ponownie złapał za rękojeść broni.
- Nie pomagasz. - Wysyczała w stronę Ace’a Tavarti. - Oj daj spokój. Jeszcze po wczoraj mam uraz do ostrych przedmiotów. - młokos w końcu zrezygnował z bójki, choć nie był zadowolony z towarzystwa Ace - To może ruszmy się ze świątyni, bo Alweron mnie udusi. - Pociągnęła obu za rękawy, żeby nabrali rozpędu, po czym puściła, bo przecież w drzwiach z trójkę się nie zmieszczą.
- Zgłodniałam. Nie przepraszam, ja dziś nie jadłam żadnego śniadania! Może zwiedźmy trochę Travar?

Ruszyli więc w trójkę w tan po mieście. Zaczęli od portu statków powietrznych, który robił niesamowite wrażenie. Kilkanaście unoszących się w powietrzu galer niczym obłoki. A przecież każda musiała wiele ważyć. Na okrętach, jak i pod nimi uwijało się kilkudziesięciu Dawców Imion. Jedne towary były spuszczane na linach z okrętów, inne były wciągane na górę... Po linach i po drabinkach sznurowych przemieszczali się tragarze i powietrzni żeglarze, przygotowując swój statek do odlotu.
Na dole zaś towary były przenoszone do magazynów, lub od razu pakowane na juczne muły.
Z początku wydawało się że zarówno na ziemi, jak i w powietrzu panował chaos, a okręty wyglądały na odpoczywające olbrzymy oblezione przez mrówki. Ale po chwili Tavarti wyłapała wzór... W pozornym chaosie, jednak widać było porządek. Wszyscy pracownicy, nadzorcy, tragarze, oraz marynarze, wiedzieli co mają robić, kiedy i gdzie... Nikt nie wchodził innym w drogę. A propos wchodzenia innym w drogę, Raelus cały czas próbował wejść w drogę Acelonowi. Cały czas był usłużny Tavarti, starając się prześcignąć Acelona w opiece nad nią. Młodzieniec patrząc gniewnie na Ace’a nadskakiwał Tavarti przy każdej okazji, a to pomagając przejść przez kałużę, a to przy śniadaniu podając krzesło, przynosząc posiłek dla Tavarti... Raelus był bardziej nadopiekuńczy niż Damarri, bardziej grzeczny od Alwerona, bardziej słodki od waty na patyku i miał jeszcze ten szczenięcy wyraz twarzy. I Tavarti domyśliła się dlaczego... Raelus był zazdrosny o Acelona. Walczył o to, by dziewczyna lubiła go bardziej od Ace’a. A Ace... Acelon był wesoły, dowcipny i traktował swą „pracodawczynię” jak przyjaciółkę. Traktował ją jak równą sobie kumpelę, jak adeptkę którą nie trzeba się zajmować, a której pilnowanie jest zbyteczne. Ot, płacono mu za spędzanie z Tavarti czasu... Tak się przynajmniej dziewczynie zdawało... Myliła się, ale o tym miała przekonać się później.

Południe zbliżało się nieubłaganie.
- Panowie, a teraz muszę was na trochę opuścić. - przechyliła lekko głowę w bok. - Umówiłam się na rozmowę z Wróżbiarzem i wolałabym to zrobić bez świadków. Głupio tak słuchać o przyszłym mężu wyczytanym z kości, kiedy dwóch takich uroczych kawalerów stoi nieopodal. - wystawiła język, aby podkreślić swój dowcip - Ace masz wolne, zagraj w karty czy coś. Potem pojawię się w Ognistym Jaszczurze.
- Hej, nie zamierzam cię puścić samej. - rzekł Raelus, a Ace dodał.- Jestem twoim ochroniarzem Tavarti, i pomijając łazienkę, łażę za tobą wszędzie. Mam cię chronić.
- Do łóżka też zamierzasz się mi wpakować? - spytała dziewczyna lekko zeźlona zachowaniem towarzyszy. Jak rzep psiego ogona, no!
-Cóż... Nie jestem taki brzydki, prawda? Pomyślałem, że mnie do łóżka wpuścisz.- zażartował Acelon, a Raelus „zabił go wzrokiem”. Następnie bardziej poważnym tonem głosu dodał.- Wolałbym też pilnować cię w sypialni, oczywiście wpierw zapewniwszy tobie prywatność, jeśli wiesz... będziesz prywatności potrzebować. Traktuję moje obowiązki ochroniarza bardzo poważnie... Poza tym, jestem winien ci życie.
- Potraktuj więc kilka kolejnych godzin tak, jakbym ci drzwi do sypialni przed nosem zatrzasnęła.- odgryzła się Tavarti, ale Ace wzruszył jedynie ramionami odpowiadając.-
- Niestety moja wyobraźnia tego nie ogarnia.


Gdy to mówił, Tavarti robiła krok do tyłu, potem drugi, trzeci... niewielkie kroczki, żeby zwiększyć dystans. Klejnot przy jej pasie lekko się nagrzewał. Teraz! Szybki obrót i pognała w tłum. Jej ochroniarze ruszyli za nią wołając jej imię. Ale dziewczyna czuła zew wiatru, nogi przemierzały bruk z niewiarygodną szybkością. Wymijała zręcznie kupców wojowników, każdego kto stanął jej na drodze. To było niesamowite uczucie... Mogła pokochać bieganie. Wiatr we włosach, pęd... Zdawało jej się, że słyszy głos tego delikatnego zefiru. Mówił: "szybciej, szybciej" tuż przy jej uchu. Była pojętnym uczniem - goniła szybko, nadludzko szybko. To było coś wspaniałego... I jeszcze te uczucie bycia całością, gdy klejnot grzał jej podbrzusze stapiając się z nią w jedno. Adepci czy nie adepci, ani Raelus, ani Ace nie mieli szans by ją dogonić.
Pomachała im jeszcze na "na razie" ręką i zniknęła w tłumie. Tak, w tym była coraz lepsza - w znikaniu. Po chwili błądzenia, udało jej się trafić na znajomą uliczkę, którą dotarła do Ognistego Jaszczura. Zanim dostrzegła mężczyznę, już poczuła jego spojrzenie na skórze.

- Może usiądziemy gdzieś w cieniu? - zaproponowała Wróżbiarzowi.
- Mam tu niedużą łódkę, popłyniemy nią. Pewne sprawy powinny zostać omówione na osobności. - rzekł Gherton.
Przez Travar przepływała rzeka o nazwie Byroza... Jak wyjaśnił Gherton, była ona dopływem Wężowej Rzeki. Łódź wróżbiarza okazała się płaskodenną barką, na którą mężczyzna wskoczył szybko i zrzucił wierzchnie szaty, odsłaniając, zdobioną kamizelkę przewiązaną szerokim pasem podtrzymującą dwa miecze. Rozpuścił włosy i związał je czerwoną przepaską. Z niemal nabożną czcią odłożył na bok kostur zdobiony misternie rzeźbioną głową sowy i pomagając dziewczynie wejść na pokład mówił.- Lepiej czuję się na wodzie niż na lądzie... W końcu pochodzę z ludu Skawian... ale o tym
opowiem ci przy innej okazji.


Gdy Tavarti wygodnie usiadła, odbił od brzegu wiosłując i mówiąc.- Najpierw powinnaś zrozumieć, czym jest będzie bycie adeptką. Jako adept będziesz mogła sięgać po magię, potrafi to zarówno czarodziej jak i adept wojownik. Ale... Tavarti, bycie adeptem, to koniec spokojnego życia. Owszem, przeżyjesz przygody, odniesiesz zwycięstwa ...i porażki. Czy jesteś gotowa zapomnieć o spokojnym życiu? Wczoraj miałaś okazję poznać blaski i cienie tego co cię czeka. Narażanie życia swego, a czasem i innych, to chleb powszedni adepta.

Życie, śmierć, przygoda, spokój. Słowa, które zdeterminują moją przyszłość. Po raz kolejny, gdyż wcześniej juz zapewne wybrałam, tylko nie pamiętam. Czysta kartka, która czeka na zapisanie. Porażki? Nie, nie boję się porażek, ponieważ nie można wiecznie wygrywać. Nieszczęście w życiu bywa impulsem do zmian na lepsze. Nie przeszkadza mi narażanie mojego własnego życia. Ale innych? Czy potrafiłabym unieść sama to, że ściągam zagrożenie na innych?


Gdy mówił, Tavarti miała okazję obejrzeć Travar z innej perspektywy. Port pełen był okrętów większych niż domy, różniących się pomiędzy sobą rozmiarami. Królowały tu przede wszystkim spore okręty, z kołami łopatkowymi umieszczonymi w rufie. Ale były też i mniejsze okręty, a także sporo łódek i barek. Złote wieże i iglice Travaru odbijały się w wodzie. Na nadbrzeżu pełno było kupców, tragarzy, marynarzy...Nadbrzeże kipiało, od barw i zapachów. A ci z Dawców Imion którzy widzieli ich płynących, uśmiechali się znacząco... Tavarti domyśliła się dlaczego. Nie słyszeli co mówi Gherton. Z ich perspektywy, była na romantycznej randce z kochankiem.
- To co ci się przydarzyło wczoraj, świadczy o tym że masz potencjał by zostać Wróżbitką.- kontynuował Gherton.- To rzadki dar w czasach, gdy przestrzeń astralna jest skażona. Ale bycie Wróżbitką jest trudną drogą, niebezpieczną i wymagającą, wymaga siły charakteru, silnej woli i sporo empatii. To nie jest droga chwały... już nie. Czy...

Droga do chwały - piekło nią wybrukowane. Nie szukam poklasku. Sama wybiorę, czym będzie wybrukowana moja droga. Jeśli los daje mi szansę stanięcia w szranki z nieuniknionym, zrobię to. Może być interesująco. Nie dam się zbyć kilkoma nieprzyjemnymi ostrzeżeniami.

Nagle mężczyzna sięgnął po miecze i czekał...

Wkrótce okazało się na kogo... Potężny troll, bardziej harmonijnie zbudowany od Graxa, wylądował na pokładzie łodzi, przeskakując ze stojącego na brzegu promu.

Ciemnobrązowe włosy i broda przyprószona siwizną, nie nadawały mu jednak wyglądu staruszka. Przeczyły temu całkiem spore muskuły i mocarna dłoń trzymająca rzeźbiony kostur zakończony głową kota. W dodatku nosił zbroję zrobioną ze skóry lwa górskiego i na plecach miecz wykonany z kryształu. Dwuręczny miecz i zapewne bardzo ostry. Tavarti nie wątpiła, że troll mógłby ją przepołowić jednym ciosem.
-Jesteś zbyt drażliwy Gherton.- mruknął troll.- Nie tak się wita, kolegę Wróżbitę.
- Eee tam... mówię ci Druss, czułem kogoś z nas przedtem. Kogoś obcego, ukrywającego się przed nami. –
rzekł Gherton chowając miecze. - W Travarze ktoś jest... i na Mynbruje, jestem pewien, że jest nam wrogi.
- Przesadzasz Gherton.
- rzekł pojednawczo troll i zwrócił się do Tavarti wyciągając do niej dłoń.- Jestem Druss, milo mi poznać przyszłą adeptkę mej dyscypliny.
- Cieszę się ze spotkania.
- uścisnęła, a właściwie zatopiła swoją drobną rączkę między palcami trolla - Na imię mi Tavarti.
- Jeszcze się nie zgodziła.
- dodał Gherton. I]- Na czym to ja? A, tak. To co widziałaś to był przebłysk, obecnie rzadko spotykany dar. Oznacza on, że możesz zostać adeptką naszej dyscypliny. Ale ty musisz zdecydować, czy chcesz podążyć tą ścieżką.[/i]

Tavarti pochyliła się lekko, aby jej palce mogły dotknąć wody. Tafla rozstąpiła się. Pokryła się siecią nachodzących na siebie okręgów.
- To trochę przerażające jak bardzo decyzje innych mają wpływ na nasze własne życie. - powiedziała miękko.
Przymknęła oczy, oparła brodę na dłoni i przyjrzała się z cieniem uśmiechu obu mężczyznom.
- Ufam, że los nie zetknął nas przypadkiem, czemu więc miałabym odrzucić propozycję? Są jakieś wymagania, jakie powinien spełniać adept?
- Tak...I spełniłaś je. Obserwujemy cię od dłuższego czasu... i chronimy.- odparł troll.
Przekrzywiła lekko głowę w lewo.

Chronią? Jak to, chronią? Dobrze, powinno wyjaśnić się samo. Już nie będę o nic pytać.

- Przyjdź tu rankiem do portu. Zaczniemy szkolenie.- rzekł Gherton dobijając do nadbrzeża.- Jeśli oczywiście nie przeszkadza ci, że ja będę cię uczył.
- I przywyknij do wody...On ją bardzo lubi.- dodał troll.
- W takim razie muszę nauczyć się pływać. - odparła wesoło i skłoniła się mężczyznom.

W końcu stopa Tavarti ponownie dotknęła stałego gruntu. Niech mówią co chcą, ale do życia na łodzi należy się najpierw przyzwyczaić.
- TAVARTI!
Widocznie samotność nie była jej pisana. Ace i Realus - jak to cel potrafi łączyć - już na nią czekali w pobliżu Ognistego Smoka.
- Gdzie ty byłaś?! Nie wolno ci tak uciekać! - młokos cały zziajany, czerwony i doprawdy słodko przejęty zrobił zmartwioną minę. - A jakby coś ci się stało?
- Cała jestem, tak? Więc się już tak nie przejmuj, żeby ci serce nie padło.
- rzuciła polubownie.
- Szybka jesteś, ale może nie uciekaj mi więcej, co? - Ace zaplótł ręce na piersiach.
- Zastanowię się. - przyłożyła palec wskazujący do ust - Muszę dbać o moje tajemnice.
Po czym złapała obu panów pod ramiona i skierowała się do Ognistego.
- Zasłużyliśmy na jakieś małe co nieco. Strasznie się zgrzałam tą ucieczką.

Wnętrze knajpy było przyjemnie chłodne. Niewielki ruch, bo to i godzina nie ta.
- Witaj Grax! - Tavarti uwolniła z uścisku towarzyszy, żeby gestem nakłonić trolla do pochylenia się, aby złożyć pocałunek na jego policzku.
- Patrzcie państwo, kto się pojawił.
- Chyba nie sądziłeś, że dam się tak po prostu odstraszyć.
- usiadła i zaraz przed jej nosem wylądował kufel pełen zimnego krasnoludzkiego piwa.
- To akurat trudno zrobić. Jesteś uparta jak koza. - Ace dosiadł się obok.
- Tak się do damy nie mówi. - rzucił Raelus przez zęby.
- W ustach Acelona to jak największy komplement. - skitowała Tavarti.
- Ja widzę, że nie możesz się odgonić od mężczyzn. - Damarri podeszła do dziewczyny i przytuliła się do jej pleców. Jej dłonie zaczęły niebezpiecznie lawirować po ciele byłej podopiecznej.
- Zachowuj się w towarzystwie, moja droga. - ta dała jej delikatnie po łapach.
-Psujesz całą zabawę.- mruknęła żartobliwie Damarri do ucha Tavarti, ale odsunęła dłonie.
- Odpłacę wieczorem. - szepnęła jej do ucha szeptem, a na głos dodała - Przedstawiam ci ponownie Acelona Spiresa, który został zatrudniony przez Omasu do zapewnienia mi bezpieczeństwa.
Ace tylko uśmiechał się półgębkiem. On, w przeciwieństwie do Raelusa, wyczuł relację łączącą kobiety.
- Pamiętam cię z wczoraj. Nie popisałeś się mój drogi. Jeśli będzie chronił cię tak, jak radził sobie z tamtym orkiem, to musisz kupić sobie pełną zbroję płytową.
- Dobry pomysł. Wtedy już nie będziesz tak szybko biegać.
- Ace napił się ze swojego kufla.

Siedzieli i rozmawiali. Raelus nadal zachowywał się nadopiekuńczo, Damarri opowiadała sprośne dowcipy, a Ace się z nią droczył. A może ona z nim? Dość szybko przypadli sobie do gustu. Tavarti piła spokojnie piwo chłonąc atmosferę szczęścia i spokoju, który z całą pewnością skończy się szybciej niż by tego chciała. Jeszcze ta kolacja z Omasu. W pewnym momencie, kiedy ochroniarz i orczyca byli zajęci licytowaniem, które z nich poznało najodważniejszego orka, Tavarti pochyliła się w kierunku Raelusa.
- Posłuchaj mnie. - dotknęła jego dłoni modląc się w duchu, żeby nie zajęło to zbyt jego myśli. - Nie musisz rywalizować z Ace’m, żebym cię lubiła. Jeśli będę coś chciała, poproszę. Czasem przyjemnie jest coś zrobić samemu.
- Czy my wam nie przeszkadzamy? - Damarri również pochyliła się nad stolikiem.
- To zależy, która jest godzina. - Tavarti wystawiła język. - Czujesz się zazdrosna?
Pod stolikiem dziewczyna poczuła stopę orczycy na swoim udzie.
- Myślisz? - i ten jej złośliwy uśmieszek.
- Tak na siebie patrzycie, że to teraz ja się czuję nie na miejscu. - Ace skończył swoje piwo.

Zapytałabym, czy się dołączy, ale obawiam się, że z chęcią by to zrobił.


- Dobrze, na nas czas. Damarri, wpadnę po występie. - Tavarti przeciągnęła się - Wiesz cała ta kolacja z Omasu. Nie wiem, ile to potrwa. A jeszcze chcę zobaczyć, jak też wygląda "mój dom".
Orczyca przyciągnęła ją przez stolik i pocałowała w usta, jak zwykle namiętnie i długo. Raelus zapłonął. Ace uśmiechnął się złośliwie patrząc na zaczerwienie Raelusa.
- To do zobaczenia.
- To, to wy nie jesteście siostrami?
- młodziak był doprawdy zupełnie nie obyty.
- Damarri, wyjaśnisz mu? - Tavarti skierowała się w stronę kulis. - Ace chodź, teraz przez trochę będziesz robił za tragarza.
- To nie było wpisane w moje obowiązki. - Ace nie ruszył się z krzesła.
- O nie. Przyjemność wprowadzenia go w dorosły świat zostawiam tobie. Ja w tym czasie mogę zająć się twym tragarzem. O ile zdoła mi zaimponować, czymś więcej niż przechwałkami.- zażartowała Damarri pokazując język Ace’owi.
- Coś by się wymyśliło.- rzekł z uśmiechem Ace, nie dając Tavarti domyślić się, czy mówi poważnie, czy też żartuje.
A Raelus spoglądał na to wszystko, coraz mniej rozumiejąc z tej rozmowy.

Mam ochotę głośno westchnąć. Moje towarzystwo jest bardziej rozpuszczone niż jakaś szlachetnie urodzona panna. Ake za to jest zabawnie.

- Tavarti, nie zostawiaj mnie. - Raelus pod wpływem spojrzenia orczycy, zrobił błagalną minę szczeniaka. Widocznie nie pragnął odpowiedzi.
- Chcesz znowu bawić się w berka? - dziewczyna podparła się pod boki, czekając aż ochroniarz jednak wstanie.
- A znasz adres? - Ace ruszył się z miejsca, ale nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar wziąć zakupy.
- Tu mnie masz! - dziewczyna uderzyła pięścią w otwartą dłoń.
- Tavarti! - Raelus ruszył za nią, aby uciec od Damarri, która śmiała się wesoło. Lepiej nie wiedzieć, co mu powiedziała.
- Młody poniesie. - stwierdził Ace.
- Nie wykorzystuj go.
- Nie doceniasz go. On się bardzo z tego ucieszy, nie?
- klepnął Raelusa po plecach, który nie za bardzo wiedział, jak zareagować.

Jak przedszkole. Po prostu jak przedszkole.


Ruszyli całą ekipą. Raelus trzymający większość pakunków. Tavarti, dogryzająca Acelonowi i ochroniarz, któremu jednak wepchnięto z dwa pudła. Klucząc uliczkami miasta, w końcu dotarło na miejsce.

Dom...cudowne uczucie mieć dom. Ale co innego dom, a co innego mała rezydencja! A to właśnie otrzymała od kompanii Handel Lądowy. Mała parterowa rezydencja w dzielnicy bogaczy. Kuchnia, łazienka, sypialnia, pokój gościnny, dwie mniejsze sypialnie, biblioteczka i nieduży ogród. Wszystko stylowo i dość luksusowo urządzone. Cały budynek otoczony niedużym murem, zapewniając prywatność domownikom.
Gdy Acelon doprowadził Tavarti do jej nowego domu, to przez chwilę stała zdziwiona.

To sen? Ja śnię? Nie do wiary. Zaczynam się poważnie bać tej kolacji.


A to był dopiero początek, bo w ogrodzie czekał na nią Grolmak. Ork patrzył na nią przez chwilę. Po czym wybąkał.- Chciałem przeprosić ciebie, za... mój wybuch. Mogłaś stracić życie, ratując tego błazna od mojego topora. Jestem ci wdzięczny, że zaryzykowałaś. Nie chciałbym mieć Ace’a na sumieniu. W końcu to mój druh z którym zawarłem braterstwo krwi.
Tavarti zaskoczona rzuciła okiem na Ace’a, który tylko wzruszył ramionami.

Z kim ja się zadaję?


Roześmiała się.
- Zbytnio przeceniasz moje talenty. Przecież nie wiedziałam, co się stanie. - odstawiła niesioną przez siebie część pakunków. - Każdemu się może zdarzyć. - "jak się jest orkiem" – Nie musisz mnie przepraszać.

- Przysięgam, że jak długo będzie to konieczne. Będę pilnował twego spokoju w nocy. Będę stał na straży tego domostwa i poświęcę życie w twej obronie, jeśli będzie trzeba. - te słowa Grolmak, niemal ryknął.

Nie cudownie, jeszcze jeden. Powinni mnie zamknąć w jakimś odosobnieniu. Jak tak dalej pójdzie, to za tydzień będzie się mną opiekować cała kompania wdzięcznych mężczyzn.


- Dziękuję. - poklepała go po ramieniu "I co ja mam z nimi zrobić?" - Jestem zaszczycona. A teraz wybaczcie, ale pójdę się przebrać.

Zabrała pakunki i zniknęła w drzwiach willi. Wybrała pierwszy pokój na lewo, aby się w nim przebrać. Trafiła akurat na przytulną sypialnię o ścianach morelowych. Rzuciła rzeczy na narzutę z wyhaftowanym zwierzakiem, któremu natura nie poskąpiła na zęby.
- I co dalej?
Oczywiście pakunki jej nie odpowiedziały. Nie wiedziała, w co się ubrać. Ten Omasu to majętny obsydianin, który właściwie wszystko jej kupił. Tak, tunika z pawiem zdawała się idealnym wyborem. Będą wracać późno, więc weźmie płaszcz, żeby nie zmarznąć. Usiadła na łóżku przegrzebując biżuterię. Na chwilę opadła plecami na miękki materac. Bawiła się broszką do płaszcza.
- Czuję się nie na miejscu.
Westchnęła i zabrała się za ubieranie. Najwięcej problemów było z upięciem włosów. Pomimo wczorajszych rewelacji, tunice z pawiem nic nie było. Następnie narzuciła płaszcz, a ponieważ zjeżdżał jej z ramion, spięła go broszką.

W jej drzwi ktoś zapukał.
- Tak? - odwróciła się, a w drzwiach dojrzała Ace.
- Jak się nie pośpieszysz, to się spóźnimy.
Uniosła jedną brew.
- Jestem gotowa. A co, liczyłeś że sobie popatrzysz?
- Jeszcze mam na to sporo czasu.
- uśmiechnął się złośliwie.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 01-07-2009, 23:03   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dom Tavarti, Travar


Z domu Tavarti wyruszyła w sporej obstawie. Bo Raelus nie chciał jej puścić tylko w towarzystwie Ace’a. Zaś Acelon wzruszając ramionami poparł Raelusa, słowami.- Niech idzie. Odrobina wprawy w bohaterskim rzemiośle przyda mu się w przyszłości.
Tak więc trójka wyruszyła z domu Tavarti do siedziby Omasu. I o ile Raelus brał tą całą sprawę z ochroną Tavarti bardzo poważnie, łypiąc złowrogo na mijających ich przechodniów i trzymając dłoń na mieczu. O tyle Ace był swobodniejszy i zabawiał Tavarti opowieścią o swej znajomości z Grolmakiem.
- Znam go z Kratas, poznaliśmy się tam w...eee....skomplikowanych okolicznościach. Grolmak to ork o gołębim sercu. Bardzo łatwo się wzrusza. Nie wiem, jakim cudem jest wojownikiem. Ale jak na orka, jest strasznie miękki. Niech cię nie zwiedzie jego wczorajsza postawa...w gahad wszystkie orki są straszne.- opowiadał Ace.- O czym to ja? A tak, poznałem go, gdy z jego inicjatywy broniliśmy sierocińca w Kratas. Właściwie trudno było to nazwać sierocińcem. Ot, małżeństwo staruszków zbierało sieroty i opiekowało się nimi. Mieli ich z osiem... poszła plotka, że jedno z dzieci jest naznaczone znamieniem Horrora. I od razu znalazła się banda „zabójców Horrorów”, a raczej banda rzezimieszków, która postanowiła uratować Kratas od Horrora, mordując „naznaczone” dziecko i profilaktycznie...cały sierociniec. A ja wraz Grolmakiem i jeszcze dwoma adeptami, stoczyliśmy ciężki bój w ich obronie. Od tego czasu się przyjaźnimy. A ostatnio zawarliśmy braterstwo krwi, pieczętując w ten sposób naszą przyjaźń magią. Zraniliśmy nasze piersi i czoła i wymieszaliśmy naszą krew. A co do dziecka...nie było naznaczone. Tylko była beztalenciem artystycznym.

Rezydencja Omasu, Travar



I dotarli... rezydencja Omasu była piętrowa, olbrzymia i na swój sposób prymitywna. Ściany wykonane z bloków skalnych, były jedynie delikatnie obrobione, przez co zachowana została faktura materiału.
Cała rezydencja tonęła w obsadzonym dookoła niej parku. Parku, którego układ przypominał bardziej las poprzecinany żwirowymi ścieżkami, niż park.
Ale tego ani Raelus, ani Acelon zobaczyć nie mogli. Ochrona na teren rezydencji wpuściła jedynie Tavarti. Szła w tej chwili, za krasnoludzkim lokajem po jednej ze żwirowych ścieżek w kierunku sporej sadzawki ukrytej wśród drzew. W pobliżu niej bowiem znajdował się kamienny stół (właściwie granitowa płyta, położona na pojedynczym głazie) w otoczeniu głazów i jednego drewnianego krzesła.
Przeznaczonego zapewnie dla niej. Dookoła stołu i "krzeseł" znajdowało się kilka małych głazów w które wprawione świecące kryształy, rzucające lekki blask na okolicę.
Gdy Tavarti podeszła bliżej, z pomiędzy krzewów wyszedł rosły obsydianin . Ubrany misternie tkane szaty i z diademem ze złota na głowie. Miał dwa i pól metra wzrostu, szorstką ciemnoszarą skórę poprzecinaną żyłkami różowej barwy. I bardzo niski, acz niezwykle melodyjny głos.
-Mam nadzieję, że menu ci się spodoba. My obsydianie, nie jemy mięsa.- odparł, a Tavarti odparła.- Same wegeteriańskie przekąski?
I oczy Tavarti rozszerzyły się w zdumieniu. On to powiedział w innym języku, niż dotąd Tavarti używała! A mimo to zrozumiała, i odpowiedziała mu instynktownie w tym samym języku.
-A więc znasz mowę Theran. To nie powinno mnie dziwić. A jak z innymi językami, na przykład mową elfów?- spytał Omasu przechodząc na bardziej śpiewną mowę.
-Też rozumiem.- odparła Tavarti. Omasu sprawdził znajomość języków dziewczyny, która ograniczała się jednak do throalskiego, którym mówiła na co dzień, języka elfów i mowy Theran.
Usiedli do kolacji, która składała się z samych wegetariańskich dań. A choć na stole było wytrawne wino, to Omasu nad nie przedkładał zimną źródlaną wodę.
-Przyznaję Travarti, że...twój przypadek mnie zaciekawił.- rzekł Omasu pomiędzy kolejnymi kęsami.- Amnezja, tajemniczy klejnot...znikające zwłoki. Zastanawia mnie, co sama o tym sądzisz i...co zamierzasz czynić dalej? Jaką przyszłość zamierzasz stworzyć dla siebie.
Gdy usłyszał odpowiedź, spojrzał na dziewczynę i dodał.- Co sądzisz o Therze?
Po czym się uśmiechnął.- Przepraszam, wszak nie pamiętasz zbyt wiele. W takim razie pozwól, że ci coś opowiem. Otóż, przed Pogromem, praktycznie cała Barsawia była pod kontrolą Thery. Ale po Pogromie, imperium nie zdołało ponownie narzucić swej władzy. Pogrom nauczył Barsawian niezależności, a imperium miało ważniejsze prowincje do odzyskania. Przodownikiem walki o wolność stał się Throal, i pod jego przywództwem zapędy Thery zostały zepchnięte na południe Barsawii. Ale taki stary obsydianin jak ja widzi krótkowzroczność zarówno Thery jak i Throalu. Te ich kłótnie o zwierzchność, szkodą obu stronom. A są na tym świecie organizacje o wiele groźniejsze, od Thery. A oni tracą czas na bzdury..
Po tej przemowie rzekł.- Ja jednak nie zajmuję się bzdurami. I dlatego zamierzam cię wspierać Tavarti, w twych zamierzeniach. Bo myślę, że to wyjdzie na dobre Barsawii.
Wyjąwszy sakiewki papier zaczął odczytywać kobiece nazwiska z listy.- Laeticia el’Kharim, Lorraine Silversong...o tych dwóch nic powiedzieć nie mogę. Natomiast... Altea Rubaric.
Odłożywszy listę dodał. –Altea Rubaric to już inna historia. Dom kupiecki Rubaric, to ród kupców nuworyszy wywodzący się z Vivane. Ród silnie wiążący swe bogactwo z therańskimi wpływami. Ostatnio zaowocowało to sojuszem handlowym z Domem Dziewięciu Klejnotów. Kolejnymi sojusznikami Thery w Barsawii. Z Rubaricami skutecznie konkuruję w Vivane, a na t’skrangach wymusiłem dostęp mym okrętom do ich terenów. Ani jedni, ani drudzy nie mają powodu by mnie lubić. Ani jedni, ani drudzy nie mają powodu by mnie lubić, ani jedni, ani drudzy nie mają powodu by dać mi zarobić. A jednak, to mój okręt powietrzny przewiózł ładunek Rubariców, nadzorowany przez członkinię ich rodziny. Ładunek przeznaczony, dla Domu Dziewięciu Klejnotów. Dlaczego? Nasuwa mi się tylko jedna odpowiedź. Ładunek był zbyt niebezpieczny, by ryzykować własny okręt powietrzny i zbyt ważny by pozostawić go bez nadzoru.
Omasu napił się wody, przez chwilę patrzył na Tavarti. Wreszcie rzekł.- Przybyli do Travaru przedstawiciele Domu K’Tenshin. Uważają, że właśnie Altea Rubaric przeżyła katastrofę Żelaznego Orła, a ja...postanowiłem nie wyprowadzać ich z błędu. Mam do ciebie prośbę, oni chcą z Alteą Rubaric rozmawiać. Chciałbym, żebyś rozmówiła z nimi udając Alteę Rubaric. Nie znają jej z widzenia, powinno się udać. Chciałbym byś wyciągnęła z nich, jakiż to ładunek przewozili.
Tu przerwał na moment, po czym dodał.- Nie będę cię okłamywał Tavarti. Oszukiwanie Domu Dziewięciu Klejnotów może wystawić cię na niebezpieczeństwo. Jeśli nie chcesz ryzykować, to zrozumiem to. I w niczym to nie zmieni twej sytuacji. Nadal będziesz pod opieką mej kompanii. Jeśli potrzebujesz czasu do namysłu, cóż...dzień wystarczy? Jeśli zaś masz jakieś pytania, chętnie odpowiem.

Ulice Travaru


Po uczcie wracali we trójkę, lecz nie do domu Tavarti, ale do „Ognistego Jaszczura”. Dziewczyna miała tyle do opowiedzenia Damarri. I wtedy z ciemnego zaułka wyszła trójka zbirów. Tavarti rozpoznała jednego z nich. To oni napadli ją i Damarri na placu przed świątynią. Teraz byli nieco inni, bardziej szarzy na twarzach i milczący.
Ace szybko rozpoznał sytuację i rzekł do Tavarti.- Stań za nami i na Pasje...Nie uciekaj. Możliwe, że w okolicy czai się ich więcej.
Po czym sięgnął po swój krótki miecz mówiąc.- Panowie, na waszym miejscu odpuściłbym sobie napad na nas.
Raelus także sięgnął po oręż.
A oni zaatakowali. Dwóch na Ace’a, jeden na Raelusa. Różnica pomiędzy nimi była widoczna gołym okiem. Raelus atakował szybko i mocno, zaś Acelon wydawał się tańczyć pomiędzy dwoma przeciwnikami, unikając ciosów. Ace wyprowadził szybką ripostę w podbrzusze jednego z przeciwników. Ostrze krótkiego miecza wbiło się w ciało przeciwnika... i szybko wycofało. A kpiący uśmieszek doświadczonego adepta, znikł z twarzy Ace’a. Spoważniał krzycząc.- To żywotrupy!

Tavarti przeszły ciarki po grzbiecie. Teraz zrozumiała, czemu wydawali się tacy „szarzy”. Oni nie żyli, ktoś lub coś zmieniło ich w nieumarłych.
Raelus zadał celny cios i zakończył to triumfalnym okrzykiem radości, a Ace kłując nieustannie i unikając ciosów dwóch żywotrupów, krzyknął.- Uważaj głupcze, ból powoduje u nich furię.
Rzeczywiście, przeciwnik Raelusa, zaatakował z większym impetem...grad ciosów, powalił młodego wojownika na ziemię. A w okolicy klatki piersiowej widoczna była spora rana cięta...Życie Raelusa, było zagrożone. Zmagający się z dwoma żywotrupami Ace, nie mógł mu pomóc.
Tavarti poczuła że musi coś zrobić, ale wtedy głos tuż za nią osadził ją na miejscu. –Tavarti, nie ryzykuj życia bez potrzeby.
Tuż obok niej przeleciał z impetem spory kryształowy miecz, i przeszył klatkę piersiową nastającej na życie Raelusa maszkary, odrzucając ją do tyłu. Po chwili przebiegł obok niej Druss, a miecz wbity w ciało żywotrupa wyrwał się z niego i powrócił do rąk właściciela. Troll, zaczepił kostur o pętle przy pasie i zamachnął się mieczem, rozcinając żywotrupa na pół, po czym doskoczył do Ace’a i zajął się jednym z jego adwersarzy. Odciążony od drugiego żywotrupa, Acelon sprawnie zadawał nieumarłemu przeciwnikowi kolejne ciosy swym mieczem, szybko posyłając go w niebyt. Także troll dość szybko rozprawił się ze stworem, którego ciało, trzymany oburącz kryształowy miecz ciął jak masło.
Druss podszedł do rannego Raelusa i wziął go na ramiona mówiąc do Ace’a.- Ja go zabiorę do świątyni Garlen, a ty zabierz dziewczynę w bezpieczne miejsce.
Po czym zwrócił się do Tavarti.- I nie martw się, chłopakowi nic nie będzie. To nie jest ciężka rana.

Karczma "Pod Ognistym Jaszczurem", Travar


Damarri była już po występie. Leżała na pryczy w pokoiku, w którym przygotowywala się do występów, przykryta kocem. Stojąca obok karafka była już opróżniona. Orczyca na widok wchodzącej Tavarti spojrzała i uśmiechnęła się. –Długo z tym Omasu gruchałaś...strasznie nudziłam się czekając, wiesz?
Usiadła przykryta kocem i dodała. – Opowiadaj, opowiadaj. Strasznie jestem ciekawa twych słów...a potem.- tu orczyca podniosła nogę, koc zsunął się odsłaniając nagie kolano, nagie udo i nagie łono...Damarri nie miała na sobie nic, i jej nagość przykrywał jedynie koc. Orczyca uśmiechnęła się lubieżnie mówiąc.- Pamiętasz o obietnicy?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-07-2009 o 11:08. Powód: dużo drobnych poprawek
abishai jest offline  
Stary 06-07-2009, 14:23   #26
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Samotność. Kiedy można być samemu ze sobą. Nie mam szansy na samotność. Jak widać, mi to nie przysługuje. Z lewej gadatliwy Acelon, z prawej Raelus, jak młodszy brat, a w ogródku delikatny (o zgrozo!) Grolmak. Dobrze, że nikt mi do głowy nie zagląda - ostatnia ostoja względnego spokoju.

- Dobrze, że tacy jak Grolmak jeszcze są, bo sami byśmy się pogrzebali. Nawet Horrorów nam do tego nie potrzeba. - skomentowała długą i przyjemną opowieść Acelona Tavarti.
Dotarli do willi Omasu, kiwnęła „ochroniarzom” w geście pożegnania i podążyła za krasnoludem w milczeniu.

Mogłam i spodziewałam się testu. Choć nie takiego. Teraz przynajmniej wiem, w jakich językach potrafię powiedzieć „nie”.

- Przyznaję Travarti, że... twój przypadek mnie zaciekawił.
- rzekł Omasu pomiędzy kolejnymi kęsami.- Amnezja, tajemniczy klejnot... znikające zwłoki. Zastanawia mnie, co sama o tym sądzisz i... co zamierzasz czynić dalej? Jaką przyszłość zamierzasz stworzyć dla siebie?

Upiła łyk wina, aby pozbierać myśli. Jego smak wskazywał, że to jedno z tych, na które przeciętny śmiertelnik może pozwolić sobie po pięciu latach morderczej pracy.
- Minął zaledwie dzień i jeszcze nie potrafię objąć wszystkiego myślą. - nieświadomie zaczęła bawić się nóżką kieliszka - Jednak czuję pod skórą, że cała ta sprawa ze znikającymi zwłokami to dopiero początek. Wszyscy pragną klejnotu. Obecnie jest on związany z moim wzorcem magicznym i nie mam zamiaru go nikomu oddawać. Aby go chronić i siebie zamierzam zostać adeptką. - uśmiechnęła się.

Thera. Brzmi jednocześnie tak znajomo i obco. Wszystko co mówi Omasu zdaje mi się tak nowe, nieznane. Jakby cały świat to pusta karta. W samym środku mała kropka - ja, niezaciemniona do końca, gdyż sama się nie poznaję i pustka naokoło. Do poznania, ponownego naniesienia, uzupełnienia.

Z trzech nazwisk jedno w końcu nabrało kształtu. Altea Rubaric. Tylko co z tego? Z pewnością nią JUŻ nie jestem. Jeśli kiedykolwiek byłam. Zresztą... Ta propozycja to nawet nie niebezpieczeństwo. To pewne zagrożenie. Jedno potknięcie, wahanie w głosie czy błędna odpowiedź na oczywiste pytanie i będę miała na pieńku z całym Domem Dziewięciu Klenotów. Z drugiej strony to może być jedyna szansa odkrycia czym jest mój mały obrońca.

- Muszę się przespać z twoją propozycją, Omasu. Tylko ja o rodzinie tej dziewczyny nic nie wiem. Co jeśli zadadzą mi pytanie, na które odpowiedź powinnam znać, a ja się pomylę?

Obsydianin milczał przez chwilę, zanim rzekł.- Powiedziałem im, iż wypadek mocno nadwyrężył, i twe ciało i umysł.
Następnie spojrzał na dziewczynę dodając.- Nie ukrywam, iż to trudne i niebezpieczne zadanie. I składam je na barki kobiety, która niedawno uniknęła śmierci. Masz prawo się nie zgodzić. Nie zdziwiłbym się, gdybyś się nie zgodziła.

- Jutro dam ci odpowiedź - skłoniła się - Dziękuję bardzo za całą twoją dobroć.
Omasu skłonił się lekko w odpowiedzi dodając.- Nie musisz za nic dziękować, naprawdę.

Tavarti opuściła dom obsydianina pogrążona w myślach. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wtedy broszka zaczęła drżeć.

Niemożliwe. Znowu?

- Stań za nami i na Pasje... Nie uciekaj. Możliwe, że w okolicy czai się ich więcej. - powiedział Ace sięgając po broń.
- Nie jestem przekon...- zaczęła oponować, ale nikt już nie zwracał na jej słowa uwagi.

Martwiaki? Ożywieńcy. Jak tamten na statku. Czy mogą mieć coś wspólnego?

- Raelus! - wrzasnęła, a klejnot pod pasem rozgrzał się. Do tej pory miękkie kolana, już miały zadziałać jak sprężyny ożywione adrenaliną.
- Tavarti nie narażaj się.- wtedy pojawił się Druss.

Teraz wiem, co miał na myśli „chronimy”. Kamień spadł mi z serca, kiedy się pojawił. Dzięki Wam, Pasje.

Kiedy już było po wszystkim, powiedziała:
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę Drussie. - założyła pasma włosów, które wysupłały się z warkocza, za ucho. - Dziękuję.
Troll podrapał się nerwowo po policzku, uśmiechając się niepewnie i dodając.- My Wróżbici musimy trzymać się razem, prawda?
A przyglądający się temu Ace, wzruszył ramionami.- Ciekawe więc, do czego ja jestem tobie potrzebny Tavarti.
- Dbam, żeby twój miecz nie zardzewiał, a mięśnie nie zwiędły.
- poklepała pocieszająco towarzysza, puszczając do niego oko.

Dobrze, zapomniałam do tej trójki dodać jeszcze Drussa i Ghertona. Łącznie już jest sześciu tych, którzy trzymają nade mną pieczę. Chociaż nie, Omasu też się liczy. Komfortowe warunki. Jak ja się im kiedykolwiek odwdzięczę?

Powłócząc nogami weszła do garderoby Damarri. Szczelnie zamknęła za sobą drzwi. Nie miała siły zripostować wstawionej orczycy. Podeszła do uzdrowicielki i opadła na podłogę, chowając twarz w jej ramieniu.
- Mogłaś mi zostawić kilka łyków, a wypiłaś wszystko. - wyszemrała spod zasłony włosów.
- Coś się stało? - Damarri uniosła się na łokciach.

Tavarti nie wytrzymała. Łzy same się potoczyły po jej policzkach. Rozkleiła się jak dziecko. Pomiędzy nieudolną próbą wytarcia mokrych oczu w rękawy, opowiedziała orczycy wszystko. Że Raelus został ranny, bo zaatakowały ich potwory. Że Omasu zaproponował jej udawanie Altei Rubaric - członka bogatej rodziny handlowej - przed przedstawicielami Domu Dziewięciu Klejnotów i wyciągnięcie od nich informacji, tylko że się boi. Że ściąga na wszystkich dokoła niebezpieczeństwo. Że ciągle ktoś w jej pobliżu zostaje ranny - wczoraj orczyca, dzisiaj Raelus, co będzie jutro? Po czym streściła swoją wizję, rozmowę z Ghertonem i dodała, że jutro ma pierwsze zajęcia jako adeptka. Że to ją przerasta.

Damarri gdzieś na początku wynurzeń na wpół składnych wzięła dziewczynę w ramiona i uspokajająco gładziła ją po głowie.
- No już, już...- mruczała Damarri przyciskając głowę Tavarti do swej nagiej piersi.- Nie bój się, jestem przy tobie. Nie jesteś sama, masz przyjaciół, masz mnie. Pomożemy ci w dźwiganiu twego ciężaru.
Dłoń orczycy pieszczotliwie przesuwała się włosach dziewczyny, jakby była małą dziewczynką w objęciach matki.
Tavarti chlipała cicho. Łamanym haustem nabrała powietrza w płuca.
- Już mi lepiej. - wysunęła się z objęć orczycy, aby zdjąć płaszcz. - A teraz mnie pociesz.
Zarzuciła ramiona na szyję uzdrowicielki i pocałowała ją namiętnie. Potrzebowała zapomnienia. Choć na kilka chwil. Albo takiego do rana.
Damarri nie dała się długo prosić... Jej dłonie energicznie oplotły dziewczynę, zsuwając się do jej intymnych miejsc i zdejmując szaty Tavarti.
Gdzieś pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem orczyca zaczęła marudzić.- Następnym razem, to ty będziesz naga i będziesz mnie rozbierać.
- Nie ma sprawy. Trzeba ciągle próbować czegoś nowego.

Po chwili dwa nagie ciała splotły się miłosnym uścisku, pośród porozrzucanych ubrań Tavarti. I rozpoczęła noc igraszek trwająca, aż do rana...

Niestety w garderobie ciężko było stwierdzić, kiedy to rano już przyszło. Chociaż z drugiej strony, kiedy ma się taki budzik...
- Wstawaj śpiochu. - Damarri poklepała Tavarti po pośladku, który prezentował się smakowicie z pomiędzy koca.
- Jeszcze pięć minut... - zamruczała sennie dziewczyna odwracając się na drugi bok.
- Nie masz czegoś w planie? Jakieś spotkanie, może?

Gherton!

Tavarti usiadła, jakby jej ktoś w plecy przyłożył.
- Spóźnię się! - jak oparzona wyskoczyła z betów i w kilka chwil już była ubrana.
- Masz jeszcze trochę czasu na śniadanie. - wesoły śmiech odprowadził dziewczynę korytarzem. Kiedy już się rozpędziła, nie potrafiła się zatrzymać. Minęła jak strzała zaskoczonego Ace’a, który krzyknął coś do niej. Ale jego krzyków już nie usłyszała. Wypadła przed Ognistego Jaszczura, gdzie światło poranka aż ją zamroczyło. Zatoczyła się na stoisko ze świeżym pieczywem. Kupiła kilka bułek, właściwie tylko po to, aby znów widzieć i ruszyła przepychając się przez tłum nad kanał, gdzie czekał pewnie na nią Wróżbita.

Że też ja zawsze muszę zas...


- Mięczak!
- Głupek!
- Niedojda!

W zaułku kilka starszych dzieci szturchało jakiegoś chłopaka. Wszystkie tak samo brudne i wytarmoszone, w przykrótkich ubrankach. Tavarti już miała ruszyć dalej, ale zdała sobie sprawę, że to ten sam dzieciak, co go poprzednio dokarmiła. Tej jasnej czupryny nie da się pomylić. Westchnęła. Skoro miała jeszcze trochę czasu na śniadanie, to i na to też się znajdzie.
- Ej, co robicie!? - wpadła między dzieciaki roztrącając je na boki. - Mało macie problemów, to jeszcze sami sobie dokładacie?
- A ty co?
- jakiś odważny 14-latek zadarł wysoko nos. - Co ci do naszych spraw?
Z kieszeni wyciągnęła kilka drobnych monet i dziękowała pasjom, że mieszek schowała pod tuniką w okolicy biustu, bo już by ją obrobili.
- Właściwie tylko tyle. - rzuciła pieniądze pod nogi, dzieciaki wszystkie na raz postanowiły je pozbierać. Ona złapała w pół blondynka, zarzuciła sobie go na bark i ruszyła truchtem w stronę rzeki.
Chłopiec najpierw zdębiał, a potem zaczął kopać i walić małymi wychudzonymi piąstkami w jej plecy. Jednak nie krzyczał.
- No już, bo mi płuca odbijesz. Już cię stawiam. - postawiła go na ziemi, a kiedy chciał dać drapaka, złapała go jeszcze za rękaw i wepchnęła w dłoń bułkę. - Dam ci dobrą radę, trzymaj się od tamtych gnojków z daleka, bo sprowadzą na ciebie kłopoty. Jakbyś był głodny to pytaj o Tavarti pod Ognistym Jaszczurem, tylko nie daj się tam zdeptać.

Dzieciak bez słowa puścił się biegiem, znikając za najbliższym zakrętem. Nie wierzyła, że skorzysta z oferty. Właściwie powiedziała to w przypływie współczucia. Coś ją podkusiło, bo przecież już jednego dzieciaka pod opieką ma. Raelus idealnie nadawał się na "pieska", którego trzeba sobie wychować. A teraz jeszcze temu chciała "pomóc". Uderzyła ją jednak nie jej własna głupota, a coś zupełnie innego.

Dziwne. Nie krzyczał, nie bronił się ciętą ripostą, nie rzucił we mnie obelgami, że go tak "uprowadziłam". Jak się zastanowię, nie słyszałam od niego ani jednego słowa. Tylko rzuca mi te spojrzenia spode łba. Może niemowa? Zresztą nieważne.


Też ruszyła biegiem, żeby już nie spóźnić się bardziej, niż wypada.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 06-07-2009, 22:47   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gherton cierpliwie czekał na Tavarti, na swej „łódce”. Nie wspomniał nic o jej spóźnieniu, ani o tym nerwowym przełykaniu bułki świadczącym o pośpiesznym śniadaniu. Gdy tylko wsiadła, wróżbita odbił od brzegu i skierował łódź w górę rzeki. Widać, że znał się na wiosłowaniu, bowiem łódź prędko przemierzała rzekę, sprawnie omijając zarówno duże łodzie, jak i małe łódki rybackie. Wiosłowanie nie przeszkadzało Ghertonowi w mówieniu.- A więc zdecydowałaś się być wróżbitką. Bycie adeptką to wielki zaszczyt Tavarti, to władanie magią. A magia ta jest zaklęta w talentach. Oczywiście ty nie widzisz niczego niezwykłego w nauce czytania i pisania, prawda? A czy widzisz coś niezwyczajnego w opanowaniu zdolności nauczenia się obcego języka, po przejrzeniu jednej strony zapisanego w nim tekstu? Talenty potrafią być efektowne lub nie...Ale każdy z nich zawiera potęgę magii. Im potężniejszym staniesz się adeptką tym, więcej talentów będziesz umiała, tym twój wzorzec stanie potężniejszy. Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od tego, co znaczy być wróżbitą. Znaczy to widzieć najbardziej prawdopodobny wariant przyszłości, wariant który można zmodyfikować własnymi działaniami. Bowiem, jaki jest sens w widzeniu przyszłości, jeśli ta nieunikniona? Przyszłość sama w sobie jest nieustannie kształtowana przez nasze wybory. Ale tak jak kamień rzucony w górę spada w dół, tak niektóre działania powodują uruchomienie logicznego ciągu zdarzeń i ich konsekwencji. A ten da się zobaczyć. Pamiętasz jak się czułaś przy stoliku karcianym gdy ork wpadł w gahad? To było odważne, acz nieprzemyślane działanie. Masz w sobie dużo szlachetności i odwagi Tavarti, ale musisz postępować rozważnie. Nawet potężni adepci są tylko Dawcami Imion i przeceniając swe możliwości tracą życie.
- Byłeś tam?- wyrwało się Tavarti.
- W Ognistym Jaszczurze? Tak. Pilnowaliśmy cię.- odparł Gherton.- I ocenialiśmy twe działania i wybory.
Gherton wypłynął poza mury miejskie...Tavarti mogła podziwiać nowe widoki. Obfite i bogate pola uprawne ciągnące się wzdłuż brzegów Byrozy. Wiesniaków uprawiających swe pola i winnice.Tymczasem Gherton mówił dalej.- Bycie wróżbitą, to zmienianie przyszłości. W sumie robi to każdy adept, mierzący się z zagrożeniem. Ale my, robimy to nieco bardziej świadomie. Co prawda, jeszcze bym chętnie poopowiadał ci o paru sprawach. Nauczył o przeszłości i o obyczajach. Ale Druss opowiedział co mi się stało wczoraj. Nauczę cię więc nieco o walce i pomogę w opanowaniu jeszcze jednego talentu. No i odpowiem na twe pytania, jeśli masz jakieś.
Dobili do brzegu, tam Gherton sięgnął po swój kostur i zacumował łódź. Zarzucił na siebie swe matowe w barwie, wierzchnie szaty, załadował na plecy pakunek i rzekł.- Trochę się przejdziemy.
Ów spacerek okazał się dwukilometrowym marszem, podczas którego Gherton opowiadał głównie o przebłyskach. Talencie, który Tavarti ponoć już miała. Widzenia, które doświadczyła dziewczyna, są znakiem charakterystycznym wróżbitów. Gherton stwierdził, że doświadczony wróżbita, taki jak on, wyczuwa Tavarti na odległość. Że nie mogłaby się przed nim skryć. A co do samych wizji, są indywidualne w przekazie. Co oznacza, że symbole w wizji jednego wróżbity mogą oznaczać co innego w wizji innego wróżbity. –Pasje dają nam natchnienie, które nasz umysł przekuwa na język symboli.- tłumaczył.
Minęli pola uprawne i doszli na kraniec żyznych ziem, Gherton wskazał swym kosturem ciągnące się, chyba w nieskończoność, spalone słońcem ziemie, poprzecinane parowami.

Ten widok na Tavarti zrobił jednak nieprzyjemne wrażenie. Mimo pewnej urody, było w tym pustynnym obszarze... coś złowrogiego. Dziewczyna czuła to w sercu.
Zaś pokazując kosturem ten widok Gherton rzekł.- Przed sobą masz Złoziemie, jeden z najbardziej splugawionych obszarów Barsawii. Przed Pogromem, nie było żyźniejszych ziem. Możesz to sobie wyobrazić? Bogate miasta, żyzne pola i winnice, bujne lasy, ciągnące się w dal, aż po horyzont. Ale nadejście Pogromu zmieniło wszystko. Zbyt wiele kaerów tu zbudowano, a przez ściągnięto uwagę zbyt wielu Horrorów. Astralne bestie, niszczyły kaer po kaerze, i co gorsza, plugawiły ziemię. Teraz nic tu nie rośnie, nie ma tu innej wody, poza tą pełną trucizny i niewiele żyje stworzeń, poza pomniejszymi Horrorami i ich konstruktami. Co gorsza, ponoć Złoziemie się powiększa i za kilka lat może dotrzeć do Travaru.
Gherton wziął ziemi trzy spore kamienie mówiąc.- Ale nie przyszliśmy my tutaj, by zagłębiać się w ten niebezpieczny obszar.
Wróżbita podrzucił je do góry i sięgnął błyskawicznie po kostur. Drąg zawirował w jego dłoniach, a gdy pierwszy z kamieni opadał w jego zasięg...szybki ruch ciała sprawił, że kostur Ghertona uderzył w kamień. Kolejny ruch ciała, i kolejny kamień został uderzony końcówką drąga. Potem Gherton kucnął i wykonując lekki zamach odbił ostatni kamień posyłając je za pozostałymi w głąb Złoziemi. Wróżbita powstał i szybkim ruchem pchnął drag w kierunku nieistniejącego przeciwnika, cofnął oręż, drąg zawirował w jego dłoniach i ponownie Gherton uderzył tym razem z góry wroga. Ciało Ghertona podążyło za ciosem i wróżbita obrócił się dookoła siebie, zadając kolejny cios. Po czym błyskawicznie rzucił swój kostur w kierunku Tavarti. Zaskoczonej dziewczynie ledwo udało się chwycić kostur.
- Teraz ty... zanim zacznę cię uczyć walki. Musisz oswoić się z bronią, poczuć jej ciężar, wyczuć środek ciężkości. Musisz poczuć więź z nią. Dla Wróżbity kostur jest tak samo ważny jak łuk dla Łucznika. Niemniej każdy wróżbita, oprócz kostura, używa drugiej broni do walki wręcz. Powinnaś taką broń sobie obrać...A póki co, chwyć za drąg obiema dłońmi mocno, zamknij oczy, skup się na broni i wyobraź sobie przeciwnika. I zacznij zadawać mu ciosy. Pamiętaj, broń jest częścią twego ciała, jego przedłużeniem, ruch ciała i oręża musi synchronizowany i płynny...I zacznij ćwiczyć.- Tavarti nie wiedziała ile godzin zajęło jej ćwiczenie ciosów w upale, który lał się z nieba. Za zamkniętymi oczami, zadawała ciosy niewidzialnemu przeciwnikowi, słuchając porad Ghertona. Wreszcie, gdy już pot lał się po ciele dziewczyny, a ubranie kleiło do Tavarti, Gherton zakończył ćwiczenia z bronią.
-Przejdźmy do czegoś bardziej mistycznego...Opanowanie spojrzenia astralnego jest dość trudne. Ale opanowując ten talent nauczysz się postrzegać przestrzeń astralną. I zrozumiesz wiele spraw.-dodał Gherton.- Odpręż się i skup spojrzenie w jednym punkcie, staraj się spoglądać poza to, co widzisz. Gdy ci się uda, postaraj się rozszerzyć obraz. Z czasem nauczysz się od razu spoglądać w przestrzeń astralną. Ale początki bywają trudne.
Wróżbita podał dziewczynie bukłak z lodowato zimną wodą, którą Tavarti piła łapczywie.
Było to cudowne uczucie, zwilżyć usta i gardło, po morderczym machaniu kosturem w tym zabójczym upale. Potem zrobiła to, co kazał jej wróżbita.
Rzeczywiście początki były trudne...Mimo porad Ghertona Tavarti nie udało się zobaczyć owej tajemniczej "przestrzeni astralnej". Skupianie się było nudnym i wyczerpującym ćwiczeniem, machanie kosturem przynajmniej nie było nudne. I nagle, gdy już Tavarti traciła nadzieję na owo nowe doświadczenie...Najbliższy świat się zmienił, najpierw punkt, rozszerzyło się na obszar dookoła. Przede wszystkim świat poszarzał, niebo stało atramentowo czarne, choć nie panował tu zmrok, światło emanowało z ziemi. Słaby blask, jakby duszony, umierający... W polu widzenia Tavarti pojawiły się wiry...jedne iskrzące kolorami, pełne energii. Drugie zaś rodzaje wirów były szaroczarne. Zbudowane jakby z ciemnych i gęstych pasm jakby gęstego duszącego dymu. I właśnie tych wirów drugiego rodzaju, było najwięcej. Otaczały one zarówno Ghertona i Tavarti, osaczały ich. Sam Gherton też się zmienił, emanował ciepłą aurą i wydawał się być opleciony, kolorowymi sznurami, splatającymi się ze sobą i oplatającymi zarówno jego kostur jak i miecze. Podobnie wyglądała ona sama. Świeciła słabszym od Ghertona blaskiem, a jej nici jednak były po części zerwane, po części splecione z jej klejnotem. W samym klejnocie wydawał się płonąć ogień, a w tym ogniu Tavarti widziała własną twarz i krople krwi tańczące dookoła niej. Trwało to kilka minut...i znikło. A Tavarti oddychała ciężko, ledwo żywa ze zmęczenia. To było dość wyczerpujące doświadczenie. Zwłaszcza po ostrym treningu bojowym, jaki zafundował jej Gherton. Wróżbita spojrzał na swą uczennicę i rzekł smutno.-Chyba trochę przesadziłem z tym treningiem.
Po czym podał jej ramię, aby Tavarti mogła się na nim wesprzeć. I rozpoczęła się powrotna wędrówka. Początkowo Tavarti jedynie wspierała się na wróżbicie, by na końcu być przez niego niesiona do łódki Ghertona.
Podróż powrotna była łatwiejsza. Nurt rzeki niósł łódeczkę wróżbity z powrotem do Travaru.
A po powrocie...

karczma „Pod Ognistym Jaszczurem”, Travar


W Ognistym Jaszczurze wrzało. To znaczy, Ace się gotował z wściekłości.
- Na cycki Astendar!- pieklił się Acelon.- Z naszej dwójki, to ty miałaś być ta rozsądna ! Jestem twoim ochroniarzem, a ty przede mną uciekasz! Jak mam cię chronić, gdy nie wiem gdzie jesteś? Co mam myśleć, gdy widzę zziajaną i cuchnącą od potu? Gdzie ty byłaś? Czy ty wiesz, jak ja się martwiłem? Jeszcze parę takich wyskoków, a dopilnuję z Grolmakiem byś miała areszt domowy, przysięgam!
Gdy Ace’owi zabrakło tchu włączył się do besztania Grax mówiąc.- Tavarti, rozumiem, że masz czułe serducho i w ogóle. Ale podsyłanie tu dzieciaków z ulicy to kiepski pomysł. Zwłaszcza podczas próby „nowej”. Mój lokal to nie miejsce dla brzdąców. Jak mam im zafundować śniadanie, skoro główny posiłek w mym lokalu to przekąski i alkohole wszelkiego rodzaju? Nie podaję tu ciepłych posiłków. Poza tym, nowa spiekła raka, jak podczas jej numeru, dzieciaki zaczęły zadawać pytania „A czemu pani się rozbiera, gorąco pani?”. Te starsze rozumiały co prawda, co jest grane. Ale co biedaczka miała odpowiedzieć trzylatce?
- Dzieci?- upewniła się Tavarti. A Grax potwierdził.- Dzieci różnych ras, około dziesiątki, pod przywództwem blondaska który ponuro wybąkał, że ty go przysłałaś. Dałem im trochę drobnicy z utargu i kazałem coś kupić na mieście. Lokal z gołymi tancerkami to kiepskie miejsce na przedszkole Tavarti, choć rozumiem twe intencje.
-A gdzie jest Damarri?- spytała Tavarti. A troll wzruszył ramionami mówiąc.- Wiadomo, pełni posługę w przybytku Garlen. I ma dla ciebie niespodziankę.
- Niespodziankę? Jaką? –
spytała Tavarti.
-Tego się dowiesz, jak się z nią spotkasz.- rzekł trollowy barman i wrócił do czyszczenia szklanek.
-Ale wpierw muszę ja się tobą zająć.- rzekł władczym tonem Ace.- Kupimy ci broń i zaczniemy szkolenie w posługiwaniu się nią.
Widać było, że mężczyzna nie da się zbyć byle czym. Tavarti nie pozostalo nic innego jak skapitulować i wkrótce oboje wyruszyli na łowy oręża dla dziewczyny.

Kuźnia zbrojmistrza, Travar

Acelon omijał sklepy z bronią i zaszedł do kuźni, o ścianach obwieszonych wszelakiego rodzaju orężem. Ace przywitał wylewnie z mężczyzną hartującym długi miecz.

- To jest Hezrag, jeden z bardziej utalentowanych zbrojmistrzów.- rzekł Ace przedstawił zbrojmistrza.- Hezrag poznaj Tavarti, opiekuję się nią.- I chcesz zniżkę dla niej? Niech będzie. A póki co, ja mam rozżarzony miecz do przekucia.- odparł Hezrag wracając do roboty. Spojrzał jednak wesoło na dziewczynę, gdy pracował nad mieczem i rzekł.- Tavarti, rozgość się, Ace cię oprowadzi.
A Acelon zaczął oprowadzać po kuźni pokazując poszczególne rodzaje broni i omawiając je.
-Zacznijmy od mieczy...Wbrew temu co się wielu zdaje są różnice pomiędzy nimi.Miecz ma zazwyczaj nieco ponad metr długości, przy czym są różnice w samym wyglądzie i sposobie używania. Są dwie szkoły walki ,elfy i t’skrangi przedkładają pchnięcia nad ciecia. Przez to ostrza ich mieczy są długie wąskie i obusieczne. W skrajnych przypadkach, miecze t’skrangów przypominają spłaszczone szpile. Orki preferują cięcia nad pchnięcia, ich miecze są jednosieczne i lekko zakrzywione. Idealne do walki z grzbietu wierzchowca, acz wymagają więcej siły. Doświadczony fechtmistrz dostrzega zalety obu stylów i wybiera raczej miecze długie obusieczne. Ja używam krótkiego obusiecznego miecza. Jest wygodny, lekki, może ma nieco mały zasięg, ale...jest szybki i zabójczy.- Ace przeszedł do bardziej ciężkiej broni.- Miecze dwuręczne i miecze trollowe...Ten drugi, dorosły troll potrafi udźwignąć jedną ręką. Jak widzisz Tavarti miecz trollowy, nie ustępuje, za bardzo, długością zwykłemu mieczowi dwuręcznemu. Oręż którego używał trollowym przyjaciel, był kryształowym mieczem dwuręcznym. Takich mieczy używają kryształowi łupieżcy. I widziałaś z jaką skutecznością. A ten tutaj półmetrowy mieczyk o szerokim jednosiecznym ostrzu, to miecz krasnoludzki. Fechtmistrzowie tej rasy używają go z zabójczą skutecznością. Co my tu jeszcze mamy? Buławy, korbacze, maczugi, kostury, topory i młoty bojowe, berdysze. Ja tego oręża nie cenię, ale jestem fechtmistrzem. Do tego dochodzi trójząb, ale te lepiej kupować u t’skrangów i włócznia. No i bicz...zdradliwa broń, ale w odpowiednich rękach bywa zabójczo skuteczna.
Ace spojrzał na zawieszony na ścianach kuźni oręż.- Wojownicy umieją walczyć wieloma rodzajami oręża, a także i bez broni. Ale każdy adept ma swój ulubiony oręż, nawet jeśli podąża dyscypliną magiczną. Ty też wybierz sobie broń dla siebie, weź tą która przyciągnie twój wzrok. Sprawdź czy dobrze, leży ci w ręku... wykonaj nią kilka zamachów. W ten sposób wyczujesz broń, która najlepiej będzie ci służyć. A od jutra zacznę cię szkolić w walce...Pokażę parę śmiercionośnych trików. – zakończył swą wypowiedź Acelon, spoglądając na dziewczynę.- Co bym nie musiał się martwić, jak ponownie mi znikniesz w tłumie, uparciuchu.

świątynia Garlen, Travar


Po wizycie u zbrojmistrza, i późnym obiedzie Ace i Tavarti skierowali się do świątyni Garlen.
Była tam Damarri, która kończyła poranną służbę i był ranny w pierś Raelus, wystarczający powód by tam się udać.
- Tavarti, złociutka...akurat ciebie oczekiwałam.- rzekła wesoło orczyca, po czym mrugnęła okiem do Ace’a, dodając.- Porywam ją, miałeś ją dla siebie cały ranek, teraz moja kolej.
- Cały ranek, akurat.-
mruknął poirytowany Ace, który nie do końca pogodził się z samowolnymi wycieczkami Tavarti.
Głosicielka Garlen zaciągnęła Tavarti w jeden z bocznych korytarzy świątyni i tam wyściskała, przy okazji obdarzając jej usta gorącym pocałunkiem. Usiadła na parapecie okna nie przejmując się tym, że w świetle słonecznym jej szata jest nieco prześwitująca. Ale do tego swobodnego podejścia orczycy do wielu spraw, Tavarti zdążyła się przyzwyczaić.
- Musisz działać Tavarti, bowiem Raelus wpadł w oko Khali. I ta może wykorzystać sytuację by pokazać mu uroki kobiecego ciała, swojego ciała. I przestanie być niewinnym chłopcem. –zażartowała Damarri, po czym oblizała wargi dodając wesoło.- Chyba, że ja ci wystarczam?
Następnie sięgając do sakiewki przy pasie wyjęła zawiniątko. Był to skórzany woreczek, z dwoma rzemieniami służącymi do zawiązania go na szyi, niczym naszyjnik. Damarri włożyła go w dłonie Tavarti.- Zrobiłam go dla ciebie...Trzymasz ten klejnot za paskiem...Kiedyś go zgubisz. A jak będziesz trzymała na szyi w tym woreczku, to ci nie zginie. Ozdobiłam go nawet, takim samym znakiem jak ten co mam na plecach. Co by zawsze przypominał ci o mnie...
Przesunąwszy dłonią po włosach Tavarti, głosicielka dodała.- Ale...liczę na coś w zamian.
Zachichotała dodając.- Chcę pokaz...Chcę byś zatańczyła dla mnie w „Ognistym Jaszczurze”. Chcę byś zatańczyła skąpych szatkach, dziś wieczorem. I liczę, że to będzie gorący, zmysłowy taniec. Nie musisz się rozbierać...I tak wiem jak wyglądasz nago. A rozumiem, że może to być nieprzyjemne, rozbierać się na oczach tłumu.
Przez chwilę Damarri obserwowała Tavarti, po czym dodała uśmiechając się.- Jeśli ci to bardzo przeraża, to tańczyć nie musisz...a prezent zatrzymaj. Po prostu potrzebujesz przestać się martwić Omasu, martwiakami, byciem adeptką...A zamartwianie taką drobnostką, jak pokaz na scenie jest dobrym lekiem na stres. No, Tavarti, uśmiechnij się dla mnie.

Dłoń orczycy przesunęła po jej własnym warkoczu i Damarri dodała.- Chyba obu nam przyda się kąpiel, prawda? A potem odwiedzimy Raelusa i sprawdzimy, czy bardziej tęskni do ciebie, czy do biustu Khali.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-07-2009 o 14:29.
abishai jest offline  
Stary 13-07-2009, 13:53   #28
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
dobrze
topię się i wynurzam
i wynurzony znów się topię

Czasem odpoczywam i tylko obserwuję. Nie oceniam, choć niektóre te wyfiokowane metalowe piękności aż się o to proszą. Pfth. Co one wiedzą o prawdziwym pięknie? Żywym. Kwitnącym. Tym dogłębnym, szemrzącym, które można dotknąć. Nie, które się czuje całym sobą! Głęboko w sobie. Komponującym się ze spokojem rozłożonych liści i płatków. Rodzących się owoców. Spełnienie.

Nie to, co tutaj. Nie to co kiedyś...świst oręża, krew, walka i ciemność. Desperacja i nadzieja. Mieć właściciela, to przeżywać jego ból, strach, radość i miłość. Klejnot o tym wie i ja też. Ale tęsknota jest większa od wspomnień bólu. Mieć właściciela, być użytecznym, znowu! Drzewem już się nie stanę, choć śnię czasem o tym, ale użyteczny znów być mogę.

A nie przebywać tu...

W towarzystwie kogoś, kto kiedyś był kawałkiem skały. Z nimi nie da się wcale porozmawiać. Dlatego odpoczywam i tylko obserwuję. Czasem cofam się w przeszłość. Do moich pełnych kwiatów, delikatnej kory, odżywionego drewna wspomnień. Teraz jestem niewiele więcej niż kawałkiem ociosanego trupa, który swoje lepsze dni ma już za sobą.

Dlatego odpoczywam i obserwuję. Nie to co te wykute piękności co to im się jadaczki nie zamykają. Plotkują i plotkują.

Miałem właśnie wybrać się w kolejną podróż w przeszłość, kiedy nadeszła ona. Niepewna, zmęczona, zaciekawiona. Nieśmiałe spoglądająca dokoła. Coś w niej było takie innego. Czułem tą wibracje spod jej skórzanego pasa. Ale to nie to. Ona cała zdawała się... bardziej interesująca od pozostałych dwunogich, jakich w ostatnich czasach widziałem. Idący obok niej mężczyzna mówił i mówił, a ona potakiwała. Potem rozejrzała się. Pierwszy raz żałowałem, że nie leżę w miejscu bardziej widocznym. Coś mnie do niej ciągnęło. Ku mojemu zaskoczeniu, zbliżyła się. Otarła ręce z potu i brudu, po czym delikatnie mnie dotknęła. Niepewnie zacisnęła dłoń, oparła mnie o podłogę i przyglądała mi się z uwagą. Czułem się, jakby mierzyła mnie wzrokiem. Całego mnie - zgrabnie ociosany konar, bez skaz, bez ozdób.

Wtedy jej myśli przepłynęły na mnie. Klejnot ukryty pod jej pasem szeptał.

Słyszałem słowa jej nauczyciela Ghertona, kiedy to wypływali w łódce poza miasto. Wróżbici, tak kilku z nich widziałem, jednak żaden nigdy się mną nie zainteresował. Czułem jej chęć nauki, zaniepokojenie, ciekawość.
- Wróżbici wyczuwają się nawzajem? Czy można się przed tym jakoś skryć? – zapytała o to, co ją nurtowało.
- Nie, nie wydaje mi się.- odparł Gherton, pocierając brodę.- Nie znam nikogo, kto by próbował. Takie wyczuwanie się nawzajem daje nam Wróżbitom, poczucie wspólnoty. Poczucia, że nie jest się samym. Gdy staniesz się bardziej doświadczoną adeptką...sama zrozumiesz. Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć tylko słowami.



Jakbym tam był. Kiedy spoglądała na tą nieprzyjazną ziemię pełną złej energii. Tam z pewności nic nie urośnie przez wiele lat. Dziewczyna bała się, choć jednocześnie pociągał ją ten widok. Jako coś nowego, innego. Zapewne nawet nie zdała sobie sprawy z tego uczucia. Przemknęło bokiem, przysłonięte wysiłkiem i zmęczeniem. Walka z własnym cieniem w pełnym słońcu - jej ciało nie przyzwyczajone do takiego traktowania, opadło szybko z sił. Nieregularne, kanciaste ruchy, piekący ból w ramionach, brak kontroli nad nadgarstkami. Myślę, że wygodniej by jej było okładać jakiś zeschły pień niż powietrze. Ale na to żadne z dwunogów nie wpadło.

Tamten drąg nie był dla niej. Postępowała zgodnie ze wskazówkami nauczyciela, ale on był po prostu zbyt potężny na ten jej wzrost i słabe ręce. Z twardego drewna. Ja sięgam niewiele powyżej jej głowy. Mną walczyłoby jej się lepiej. Z pewnością. Jestem lepiej wyważony. Jakby stworzony do jej delikatnej dłoni. Poza tym, ona mi się podoba. O, na przykład ta burza emocji podczas nauki nowego talentu. Koncentracja i próba uspokojenia oddechu. Wiara we własne siły, a zaraz potem zniecierpliwienie. Wątpliwości, strach przed porażką i to ciepłe uczucie szczęścia. Szkoda jej, bo ten Gherton wiele sam musi się jeszcze nauczyć. Tak wymęczyć ją na pierwszej lekcji! Ona nawet nie zaprotestowała. Dobrze, że wziął ją na ręce, przynajmniej pozwolił jej na chwilę odpoczynek przed kolejnym wyzwaniem.

- Na pewno chcesz kostur?

Lepiej niech ten gadatliwy Ace zamilknie. Jak śmie! Oczywiście, że ona mnie chce.

- Tak. - niezachwiana pewność w jej głosie.
Patrzyła na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami, nie widząc innych mych braci. Też ją zaciekawiłem. Z nią mogę iść dalej w świat. To odkrywało nowe perspektywy, z jakich wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Pogładziła mnie i przysunęła bliżej siebie.
- Wezmę ten kostur i... - ach! Niestety spojrzała na wyfiokowane paniusie. - Doradź mi, jaki miecz byłby najlepszy?
No tak, moje drewno nie sprosta stali. Po co jej jeszcze ja?
- Biorąc pod uwagę twoją figurę... - obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Ale klejnot mruczał, że już nie jeden raz tak na nią patrzył. - Na przykład ten...

Jasne niech bierze najwredniejszą plotkarę. No bo jak! Wzięła ją do drugiej ręki i zważyła w dłoni.
- Nie leży mi. - oddała ją. Wskazała palcem jedną z tych prostych, miłych z grawerunkiem smoka na rączce - A ta może być, Ace?

- Jak nie spróbujesz to nie będziesz wiedzieć.

Złapała pewnie za klingę, wyciągnęła rękę przed siebie, zrobiła lekko kanciasty młynek (gracji jej jednak nie można odmówić). Uśmiechnęła się do tego całego Ace’a.
- Kiedy mnie będą mniej boleć ręce to będzie idealny.
- To co, jeszcze jakąś zbroję? Chociażby hełm? -
Acelon wskazał ruchem głowy całą ścianę obwieszoną cięższymi kawałkami metalu. Te z kolei zawsze milczały. Nigdy się nie dowiedziałem, to dlatego, że są gburowate od urodzenia czy może nieśmiałe?
- Ledwo chodzę, nie przesadzaj. Jutro ci wszystko wyjaśnię, chyba że mnie znów nie dogonisz. - wystawiła język.
- W takim wypadku będę cię musiał związać na noc.
- Spróbuj tylko, a Damarri ci pokaże, co o tym myślimy.
- uniosła jedną brew.
Ace schylił się lekko do dziewczyny, szepnął zaraz przy uchu.
- Z Damarri to tak na poważnie? - zapytał drocząc się. Poznałem to po tym jego uśmiechu.
Przechyliła głowę i oparła ją na mnie.
- A co? Podoba ci się? Tak łatwo jej nie odstąpię. - dotknęła warg palcem i zabrała się za płacenie.
- Nie o to mi chodziło. - westchnął.
- Tak? - spojrzała na niego i zamrugała - przerysowany gest naiwności podkreślił, iż świetnie wiedziała, o co tak naprawdę pytał i jakiej odpowiedzi się oczekiwał. - To ja już nic nie rozumiem.
Wzruszyła ramionami. A Ace się zaśmiał, głośno i wesoło.

Pierwszy raz od długiego czasu zobaczyłem świat poza kuźnią. Piękny. Zatłoczony, pełen istot dwunożnych, zero roślin. Ech. W pewnym momencie dziewczyna widząc jasnowłosego chłopca, zwinnie powstrzymała go przed kradzieżą jabłka. Złapała dzieciaka w pół - co nie było takie proste z powodu bólu jej ramion, jabłko nadgryzła, żeby jej nie przeszkadzało, a drugą ręka wyjęła mieszek. W tym czasie Ace trzymał mnie i miecz. Zapłaciła za kilo słodkich, okrągłych owoców glarsu i za swoje soczyste jabłko.
- Jakbym wiedziała, że przyprowadzisz wycieczkę, to bym cię nie wysłała do Ognistego, tylko do mnie do domu. - wręczyła torbę owoców chłopcu. - Musiałam się gęsto tłumaczyć.

Tak, o tym też opowiedział mi klejnot. Usiadła na krześle w „Ognistym...” załamując ręce. Przepraszała długo (choć ten cały Grax szybko dał się ugłaskać), bo nic innego nie mogła zrobić. Obiecała, że już się nie powtórzy. Tłumaczyła, że się nie spodziewała z uśmiechem bezsilności.

- Następnym razem zapowiedz ilu gości przyprowadzisz, to coś razem ugotujemy dla nich. - uśmiechnęła się ciepło i podała mu adres swojego domu. - Zwykle jestem dopiero nocą.

Albo cię wcale nie ma kłamczucho.

- Umieram z głodu, jeśli już skończyłaś robić za Siostrę Miłosierdzia, to chodźmy, co? - Ace pociągnął ją za łokieć w stronę knajpy.

- No już idziemy, co narzekasz. - pacnęła go w ramię i w końcu znów wylądowałem w jej dłoni.

Podczas obiadu rozmawiali o dzieciakach. Właściwie wszystkich, łącznie z Raelusem. Tavarti martwiła się o niego. Czułem, że się obwinia, choć nie przyznała się do tego Ace'owi. A ten wypytywał ją, co ona ma zamiar zrobić z „przedszkolem”. Przecież nie stać jej na utrzymywanie ich wszystkich. Ale ona nie wiedziała.

Potem poszliśmy do Świątyni Garlen i tu Tavarti została uprowadzona przez orczycę.
- Taniec? - dziewczyna najpierw pomyślała o swoich obolałych stopach i rękach. Ramionach. Plecach. W tej chwili mogła wskazać wiele doskwierających jej mięśni, o których istnieniu nie zdawała sobie sprawy. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Widziałem dokładnie, jaki. Zdawał się interesujący. - Niech będzie.
Uśmiechnęła się pod nosem, pocałowała Damarri.
- A prezent podoba mi się bardzo, bardzo. - zamruczała jak kot. - Spotkajmy się w łaźni, muszę coś jeszcze załatwić.

Wypadła szybko na ulicę. Tak, to co chciała teraz osiągnąć, zdawało się niemożliwe. Znaleźć jasnowłosego chłopca w tak wielkim mieście. Ale już tyle razy na niego wpadała przypadkiem. Zacisnęła na mnie mocniej palce. Nie myślała, kierowała się intuicją. I szeptami klejnotu. Przebiegła kilka ulic, na których spodziewała się znaleźć młodego kieszonkowca. Jak na złość, oczywiście po dzieciaku ani śladu. Zaczęła wracać, kiedy w jednej z ciemniejszych bocznych uliczek zamajaczyła jej sylwetka chłopca. Przepchnęła się przez tłum z „przepraszam” przyklejonym na ustach i dopadła go.
- No, mam cię. - z trudem łapała oddech. - Masz szansę mi się zrewanżować za owoce. Słuchaj uważnie.

Wróciła zziaja do świątyni i z lubością wzięła kąpiel z Damarri. Czuła się wykończona, a dzień dopiero w połowie. Choć kąpiel jej się przydała. Ciało, rozgrzane wodą, uspokoiło się nieco.

- To co, idziemy do Raelusa? - Tavarti zagadnęła Damarri, kiedy wciągały na siebie swoje przewiewne łaszki.
- Już zdecydowałaś się odbić go Khali? - orczyca pokazała wszystkie zęby w szerokim uśmiechu.
- Że też nie jesteś zazdrosna. - odrzuciła włosy do tyłu gestem sztucznej dumy. Zawiesiła na szyi woreczek z kamieniem, sięgnęła po mnie. - Pozwolę wybrać mu. To w końcu jego dziewictwo.
Wzruszyła ramionami.
- To prawda, ale nie powinnaś go oszukiwać. Jeśli jest ci zupełnie wszystko, żebyś go nie zraniła. - Damarri bezbłędnie prowadziła do pokoju młodego. - Szkoda by było. Taki jest pocieszny.
- No przecież wiem. -
mruknęła Tavarti. - Ale niestety jestem ludziem, nie orkiem i obca jest mi twoja bezpośredniość.
- Guzik prawda.
- Damarri zbliżyła swoją twarz do twarzy dziewczyny, tak żeby jej spojrzeć głęboko w oczy. - Pamiętasz co mówiłam o ludziach i ich możliwościach adaptacyjnych? Tobie idzie doprawdy świetnie.
Tavarti przewróciła oczami i uchyliła drzwi. Raelus leżał spokojnie w łóżku, a na doniesionych krzesełkach siedzieli jego dobrzy kumple: Skin’nit – t’skrandzki mistrz żywiołów, oraz Daelerion, elfi łucznik.
- Widzę, że... - pojawienia się kobiet w drzwiach nikt nie zauważył, gdyż Khala sprawdzała temperaturę Raelusa, pochylając się nad nim znacznie. Przy czym prezentowała swój wydekoltowany biust wszystkim trzem obecnym. Tavarti dała Damarri kuksańca w bok, żeby nie kończyła zdania. Przewróciła oczami. Po czym z rozmachem uderzyła mną w drzwi, które głośno obiły się o futrynę.
- Ciao! - uśmiechnęła się szeroko, usatysfakcjonowana zarówno zmieszaniem młokosa, niezadowoleniem Khali, zaintrygowaniem pozostałej dwójki. - My się nie znamy, jestem Tavarti, a to Damarri.
Podeszła do elfa i t'skranga podając im dłoń. Orczyca śmiała się do rozpuku.
- Widzę, że czujesz się już dobrze. - uśmiechnęła się w stronę Raelusa. - Miałam ci przynieść kosz owoców, ale ktoś mnie uprzedził.
Spojrzała na szafeczkę przy łóżku, z której prawie spadały słodkie pomarańczowe owoce gralsu.
- Ale jutro się poprawię.
- Nie trzeba.
- młody czerwony i zakłopotany spuścił wzrok. Tavarti dziękowała Garlen, że musi jeszcze trochę poleżeć, bo po dzisiejszym wieczorze w Ognistym, może nie mieć wcale odwagi na nią patrzeć.
- Oczywiście, że trzeba. W końcu uratowałeś mi skórę. Kiedy cię stąd mają zamiar wypuścić?
- Ja chciałbym...- tu spojrzenie Raelusa przeskakiwało z Tavarti na Khalę i z powrotem. wreszcie skończył wypowiedź.- ...jak najszybciej. Ale rana ponoć poważna i... rozumiesz, prawda? Ale jeśli chcesz to mimo mych ran, stanę u twego boku.
Tavarti roześmiała się perliście.
- Najważniejsze jest Twoje zdrowie, mój drogi. - puściła mu oko. - Kiedy rana zniknie, będziesz mógł mi towarzyszyć. Jeśli będziesz jeszcze chciał.

Khala twardo kręciła się w pobliżu podczas rozmowy o wszystkim i niczym, z namaszczeniem wykonując wszystkie możliwe czynności, łącznie ze ścieraniem kurzu i układaniem owoców, aby nie spadły z blatu, co raczej nie należało do jej obowiązków. Damarri miała na końcu języka złośliwą uwagę, ale Tavarti ją ubiegła.
- Dobrze, widzę, że masz tu bardzo troskliwą opiekę, nie muszę się o ciebie martwić, prawda? - powiedziała to tak, aby iluzja do Khali i „rodzaju opieki” dała się wyczuć. - To do jutra Raelusie. Pa chłopaki!

Tavarti. To dobre imię dla właściciela. Ona sama nie zdaje sobie nawet sprawy, jak bardzo dobre. Po wyjściu od młokosa, spędziła jeszcze chwilę z Damarri, aby potem z nieodłącznym Acelonem przygotować występ. A dużo było do przygotowania. Poprosić Savirę o krótką lekcję kilku ruchów, umówić się z dwiema nowymi, zagonić dzieciaki do próby na zdobytych pokątnie instrumentach. A potem nadszedł wieczór...

Występ Saviry jak zawsze wzbudził wiele emocji. Niesamowicie wirowała na scenie, odwracając świetnie uwagę od tego, co się działo w głębi sceny. Tavarti musiała włożyć wiele energii, żeby przekonać Graxa do swojego pomysłu. Oczywiście on miał racje, a ona miała wizję. Ale dziewczyna miała przewagę - ujmujący uśmiech.

The melody and the voice

Muzyka powoli przygasła, Savira schodząc ze sceny postawiła na środku miedzianą, płaską miseczkę, a w niej ukryte kadzidło. Znów rozbrzmiała melodia. Wibrujące tony jednego instrumentu świdrujące powietrze. Zakrzywiony dym ulatujący z kadzidła utrudniał dostrzeżenie dokładnych zarysów postaci. Powoli utworzyła się zasłona z przedziwnych kształtów. Unoszący się zapach paczuli, rozchodził się coraz szerzej. Dodawał tajemniczości i otulał dzieciaki. Z tyłu siedziało sześcioro w różnym wieku. Jedno z nich grało na przedziwnym instrumencie, który pobudzał powietrze do drgań. Dwoje starszych trzymało skrzypce. Dziewczynka ściskała grzechotkę. Jasnowłosy spuścił nogi w kącie sceny. Między kolanami przygotował bęben. Czekali.

Wtedy rozległ się głos i miarowe uderzenia jasnowłosego. Tuż za naczyniem stała zakapturzona postać, której wejścia nikt nie zauważył. Najpierw z jej głowy zjechał kaptur, niespiesznie płaszcz z ramion opadł na podłogę.


Tavarti przesunęła się tanecznym krokiem do przodu o krok, cały czas śpiewając. Jej gesty nie były wyzywające, były zmysłowe. Jakby muzyka ją przenikała i stawała się jej ruchami pełnymi gracji i magii.


Okręciła się dokoła i górna część sukienki opadła ukazując ostro wycięty gorset. Poruszała się powoli, jakby chcąc wyryć się w dymie z kadzidła. Jakby starała się uwiecznić w powietrzu brak swego kochanka. Lub kochanki. Jakby grała na ciele niczym na harfie. Z dłoni sypała brokat tworząc kolejne refleksy światła, rozmywając granicę między tu i tam. Teraz i kiedyś. Tajemnicza i nieziemska o głosie pełnym smutku. Przy kolejnym obrocie zjechała z niej reszta sukienki.


Została w gorsecie i skąpej bieliźnie. Stanęła na granicy sceny, balansując na niej na palcach, objęła rękami własne ramiona, twarz schowała we włosach i przykucnęła na wprost Damarri. Kiedy jej głos znów przeciął powietrze, przejechała powoli dłońmi po swoim ciele, unosząc ręce gdzieś wysoko i wstając jakby ktoś ciągnął ją do góry.


Cofnęła się, na scenie pojawiły się dwie inne tancerki. Tavarti jeszcze zrobiła kilka kroków do tyłu, zacierając się w dymie. Pozostał jedynie głos. Dwie tańczące przeszły do przodu, prezentując swoje wdzięki, powoli pozbywając się skąpych ciuchów. Tavarti ograniczyła się do delikatnych, uwodzicielskich ruchów i śpiewu do końca melodii. Starej melodii, jedynej która przyszła jej do głowy.


Niesamowite, że udało jej się podczas kilku godzin prób tak zgrać z dzieciakami. Niesamowity był sam jej głos i przedstawienie.

Po występie Grax w podziękowaniu za zgodę na całą „zabawę”, że jej pozwolił dostał buziaka w policzek. Tavarti trzymała zmęczoną dziewczynkę z grzechotką na rękach. Dwoje starszych zażyczyło sobie piwo - mieli może z 14-15 lat. Po dłuższych negocjacjach dostali, ale chrzczone. Potem całe towarzystwo (złośliwie uśmiechnięty Ace, Tavarti z dziewczynką na rękach, Damarri już zdrowo wstawiona, jasnowłosy próbujący wynegocjować większą zapłatę i reszta dzieciaków) ruszyli w stronę domu Tavarti. Dzieciak nie ugrał większej sumy, niż była ustalona. Ale zapowiedział się na późną kolację następnego dnia z "Dziesiątką Wspaniałych". Po czym odłączyli się gdzieś po drodze.

Pozostała trójka w końcu przekroczyła próg willi.
- Fiu, fiu, lubi cię ten Omasu. - skomentowała Damarri.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Tavarti pierwszy raz od oglądania budynku miała w nim spędzić noc. - Mam tylko nadzieję, że tu nie straszy.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 13-07-2009 o 13:57. Powód: quote mi zostało =='
Latilen jest offline  
Stary 17-07-2009, 19:31   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kuźnia zbrojmistrza, Travar


Gdy rozmowa o orężu (i nie tylko) zaczęła nabierać rumieńców, wtrącił się w nią sam zbrojmistrz.- To co...już wybraliście?
Tavarti pokazała zbrojmistrzowi kostur, który jej się spodobał. Wąski drewniany i zakończony wyrzeźbioną głową warczącego owczarka, z dobrze widocznymi kłami.
Hezrag spojrzał na z zakłopotaniem na wybór dziewczyny, pytając.- Jesteś pewna?
A Acelon widząc to wahanie spytał.- A co? Coś z nim nie tak?
- Więc...ten kostur nie jest moim wyrobem. Znalazłem go podczas jednej ze swych wypraw na Złoziemie.-
Hezrag podrapał się po głowie z zakłopotaną miną.- W jednym z pomniejszych kaerów. To magiczny oręż, ale...kłopotliwy jednocześnie. Nie udało mi się poznać wątków tej broni. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Dlatego chciałem go zachować dla siebie, do czasu, aż zgłębię jego tajemnicę.
Tavarti odruchowo przycisnęła kostur do siebie, jak matka która słyszy, że chcą odebrać jej niemowlę.
A Ace odciągnął Hezraga na bok mówiąc.- Może jednak dasz się namówić na sprzedaż? Widzisz jak jej na tym zależy. Jak możesz być tak okrutny wobec pięknej kobiety.
- Ale mogę jej sprzedać bardziej wartościową broń, lepszy kostur.-
mruknął Hezrag, a Ace dodał.- Znasz kobiety. Jak coś im się spodoba to nie dadzą sobie tego wyrwać bez robienia scen. Poza tym, to tylko kostur. Nawet jeśli dziwny.
- Cóż...-
Hezraga powędrował do Tavarti, potem na kostur, potem na Ace’a.- Pod jednym warunkiem. Jak już się jej znudzi i stwierdzi, że woli bardziej użyteczny magiczny kostur, to ten ma wrócić do mnie. Lubię rozwiązywać zagadki.
Acelon pokiwał głową, a zbrojmistrz podszedł do dziewczyny.- Niech będzie po twojemu, sprzedam ci ten kostur. Co jeszcze potrzebujecie?
- Przydałby się jej jakiś porządny miecz.-
rzekł Ace wykonując wymach jednym z mieczy i dodając.- Coś w tym stylu, ale nie do końca?
-No to chodźcie na zaplecze, coś wam pokażę.-
rzekł zbrojmistrz, a gdy Ace i Tavarti ruszyli za nim, zaczął opowiadać. –Każdy zbrojmistrz, prędzej czy później, zaczyna wykuwać broń jedyną w swoim rodzaju. Oręż będący odbiciem jego samego i jego postrzegania dyscypliny. Jest to, tak zwany Oręż Serca. Jego wykuwanie zajmuje lata, czasami trwa całe życie zbrojmistrza. Wkładamy w oręż w całą naszą wiedzę i umiejętności. Każdą cząstkę siebie, przez co Oręż Serca staje się czymś wyjątkowym.- potem zaśmiał się mówiąc.- Oczywiście nie sprzedam ci Oręża Serca. Po pierwsze, jeszcze go nie wykułem, po drugie nie sprzedaje się własnej duszy. Rozumiesz to, prawda?
Gdy przeszli do prywatnego pokoju Hezraga, ten wskazał na wiszący na ścianie miecz.. Pięknie zdobiony o dość krótkiej klindze, a dość długiej, pięknie zdobionej rękojeści.

-Jednak po drodze do celu wykuwamy próbne egzemplarze...Coś w rodzaju, modeli ćwiczebnych. Niech cię jednak nie zwiedzie to określenie. Wicher... to trzeci z kolei miecz, który wykułem. I jest pod każdym względem dobrym orężem. Choć w mych oczach, daleko mu doskonałości. Będzie twój, jeśli go zechcesz.- dodał Hezrag, po czy dodał.- Nie sprzedałbym go byle komu. Ale jesteś przyjaciółką Ace'a... I wyglądasz na porządną osobę. A o niewielu przyjacielach Ace'a mogę to powiedzieć.

Łaźnia przy świątyni Garlen, Travar


Odwiedziny Damarri przyniosły Tavarti zadanie do wykonania. Głosicielka miała rację. Rozmyślania o czymś tak trywialnym jak występ pozwoliły Tavarti zapomnieć o wszystkim. O zmartwieniach o strachu, jedyne co było ważne, to taniec który miał się spodobać Damarri. Nie myślała nawet o tym, że zapomniała powiadomić swego ochroniarza Ace’a, o tym że opuszcza przybytek bez niego. Dobrze, że wróciła cała i zdrowa, bo by się Acelon mocno zdenerwował. I zrobił jej kolejny „wykład”. Dlatego, że się o nią troszczy, jak Damarri ( może nie zupełnie jak Damarri), jak Gherton niosący ją na plecach...czy to nie miłe. Być ważną dla kogoś? Mieć rodzinę, albo jej namiastkę?
Gdy Tavarti dotarła do łaźni, Damarri już się beztrosko pluskała. Orczyca bezwstydnie gapiła się na Tavarti, gdy ta zrzucała z siebie ciuszki. Nawet nie próbowała tego ukryć. Wstała ociekając wodą i uśmiechając się podeszła do dziewczyny. Spojrzała na nią od stóp do głowy i rzekła.- Usiądź wygodnie w basenie i zamknij oczka.
- Czy mam się bać?
- powiedziała dziewczyna, posłusznie spełniając polecenie.
- Przyjemności nie należy się bać. - orczyca szepnęła jej do ucha, po czym lekko popieściła je językiem. Damarri była dziś w wesołym nastroju.
Dłonie głosicielki spoczywały raz na ramionach, raz na udach Tavarti. Zaczęły naciskać, mocno i energicznie na sploty nerwowe, na mięśnie, na ścięgna. Orczyca z wprawą robiła Tavarti relaksacyjny masaż i przynosiła ulgę zmęczonym kończynom dziewczyny. Damarri przy tym mruczała. – Coś ty dzisiaj robiła, że jesteś taka skonana?
- Machałam wielkim, niewyważonym badylem.
- odparła zgodnie z prawdą. - A potem uczyłam się widzieć to, czego nie ma, ale jest.
- I co, podoba ci się to. Bycie... wróżbitką?-
spytała orczyca.
- Żebym ja to wiedziała. Trochę niżej, o tu... ach, masz cudowne palce Dami. Jak już się dowiem to ci powiem.- palce orczycy podążały za zaleceniami Tavarti.
- Bo wiesz... mogłabyś być trubadurką.- rzekła wesoło Damarri, po czym klepnęła lekko dłonią pośladek Tavarti dodając.- Warunki to ty masz do tej dyscypliny. Albo czarodziejką.
- Mogę być, kim chcę, to prawda. Nie wiem tylko, czy coś innego potrafiłoby mnie rozbudzić wewnętrznie. Chociaż jakby mnie Gherton trochę dziś oszczędził, to bym się nie obraziła.
- A przystojny chociaż ten twój nauczyciel, jest się do czego poślinić?-
spytała wesoło orczyca.
- Ty tylko o jednym - chlapnęła wodą w stronę Dami. - Niczego sobie.
- No co... moją konkurencję sprawdzam.- orczyca dała lekkiego buziaka Tavarti w policzek. Po czym spojrzała w oczy dziewczyny mówiąc poważnym tonem.- Wiesz, że mi na tobie zależy... na twym szczęściu.
Tavarti pogładziła uzdrowicielkę po policzku.
- Nie martw się. Nie dam się poderwać "na nauczyciela".- dziękowała przezorności, że taktownie pominęła opowieść o powrocie ze "spaceru".
- Poza tym, bycie adeptem...takie jest.- rzekła orczyca wracając do masażu ciała dziewczyny. – W moim plemieniu, szkoleni na adeptów -wojowników mężczyźni i kobiety wieczorem nie mogli się ruszać. Taki męczący trening przez cały dzień fundowali im, ich mistrzowie... Ponoć by sprawdzić, czy mają dość siły woli by kroczyć ścieżką adepta. Bo wymaga to samozaparcia i siły woli. A nie tylko kondycji i silnego ramienia.
- To mi raczej brakuje tych dwóch ostatnich.
- dziewczyna zaśmiała się perliście.
- A co do rozbudzenia...- tu głos Damarri zrobił się bardziej lubieżny. Dłoń orczycy wślizgnęła się między uda wróżbitki. A Damarri zachichotała.- Już ja cię pobudzę wewnętrznie.
- Rozbudzenie nie równa się pobudzeniu!
- Tavarti śmiejąc się i chlapiąc wodą dokoła ostudziła zapał orczycy. - Że też musisz mieć takie rozgrzane libido. - prychnęła wystawiając język.
-Jestem orczycą Tavarti. Mam dwadzieścia lat i najwyżej trzydzieści lat życia przed sobą.- rzekła Damarri, siadając obok Tavarti. –Nie mam czasu na marnowanie okazji. Zwłaszcza z takim kuszącym kąskiem obok mnie.

Dom Tavarti, Travar


Wrócili we trójkę do domu po występie...I po popijawie, na której nawet Grax gratulował jej występu. Tavarti włożyła w ten taniec wiele wysiłku i potu...I ten wysiłek rzeczywiście zaprocentował. Burza oklasków, krzyków „bis, bis”, lubieżne spojrzenia Ace’a i Damarri, były efektem tego występu. To był długi, męczący, acz udany dzień. Bez smutnych zdarzeń, bez tragedii...piękny.

-Mam tylko nadzieję, że tu nie straszy.- na te słowa Damarri zachichotała, objęła Tavarti w talii i szepnęła jej do ucha.- A co... zamierzasz spać?
- Między innymi.
- uśmiechnęła się półgębkiem Tavarti.
Język orczycy przez chwilę pieścił przyszłą wróżbitkę tuż za uchem, po czym przemówiła.- Bardzo podobał mi się twój występ... szkoda tylko, że na końcu tak wiele ciuszków, zostawiłaś na sobie.
Damarri natychmiast ucałowała policzek Tavarti dodając.-Żartuję, żartuję... to był cudowny występ. Idealny pod każdym względem. Grax na pewno się zgodzi, byś została jednym z klejnotów „Ognistego Jaszczura”.
- Już widzę te zapowiedzi - Skąpo odziana wróżbitka i jej zespół dziecięcy "Ogniki"
– Tavarti roześmiała się wesoło. - Zgódź się. Szkoda, żeby taki talent się marnował. - Ace pokazał zęby w szerokim uśmiechu.
Zgaduj tu teraz, czy tam jest ironia czy jej nie ma?
- Jeśli dostanę propozycję to się zgodzę, żeby głos mi nie zardzewiał.
- To dobry powód.- westchnęła Damarri, po czym zaśmiała się.- Bo na spore zarobki to w Ognistym Jaszczurze nie ma co liczyć.
- Na razie, jestem utrzymanką.
- uśmiechnęła się krzywo Tavarti.

Cała trójka weszła do domu. Orczyca chwiejnym krokiem zwiedzała kolejne pokoje. Od czasu do czasu spoglądała na Tavarti dodając.- Można zakochać się w takim apartamencie... To jak długo Omasu pozwolił ci tu mieszkać?
- Aż nie wyjdę z dołka.
- wzruszyła ramionami.
- Masz szczęście Tavarti, to piękny dom.- spojrzenie orczycy iskrzyło radością. Oglądała każdy zakamarek kolejnych, czasami schylając się mocno i wypinając tylne krągłości prosto w Ace’a i Tavarti.
- Prosisz się o klapsa, moja droga. - dziewczyna oparła się o drzwi do jednej z sypialni. - Zresztą czego ty tak po ciemku szukasz?
- A co... dasz mi go ty, a może Ace. A może oboje?
- zachichotała pijackim tonem Damarri prostując się.- Nie widziałaś mojej klitki Tavarti... Wierz mi, tamto to prawdziwa nora... a to...-- pokazała dłonią dodając donośniejszym głosem.- To jest prawdziwy dom.
- Co do klapsa, ja mogę dać.-
wtrącił wesoło Ace.
- Tego się właśnie obawiam - Tavarti mruknęła pod nosem - Róbcie co chcecie, JA idę spać.

Aż cała trójka doszła do sypialni i tu Damarri wyprosiła Ace’a, zamykając za sobą drzwi. Podeszła chwiejnym krokiem do łoża. Położyła się na nim mówiąc.- Wygodne, wypróbowałaś je już?
- Zawsze musi być ten pierwszy raz.

Damarri lubieżnie spojrzała na Tavarti dodając.- Więc... może powinnaś się... rozebrać?
- Tak sama? Poczekam na ciebie.

Orczyca zaczęła ściągać szaty i naga czekała na Tavarti. Mruknęła smutno.- Jestem okropna, wiem, wiem... Nie daję ci spokoju. Jak ty możesz ze mną wytrzymać?
Wesoły uśmieszek towarzyszący tym słowom jakby przeczył smutnemu tonowi głosu Damarri.
- Serce ci wszystko wybaczy... - dziewczyna położyła się koło orczycy - Ale uważaj, żebym ci z wyczerpania nie padła.
Orczyca sięgnęła do małej sakwy przy pasku i wyjęła gliniany dzbanuszek pełen czegoś o mocnym acz przyjemnym zapachu.
- Połóż się wygodnie, czas na masaż.- w tonie głosu Damarri było coś łobuzerskiego.
- Jesteś moją boginią, naprawdę. -odparła Tavarti.
Damarri kucnęła nad leżącą Tavarti i nabrała z glinianego słoiczka odrobinę pachnidła, zaczęła wcierać je w ramiona dziewczyny, by po chwili zejść dłońmi na piersi i masując wcierać je w biust dziewczyny. To nie był relaksujący masaż z łaźni...choć równie, jeśli nie bardziej przyjemny.
- Wiesz na co miałam ochotę, odkąd zobaczyłam twój występ?- rzekła orczyca, pieszcząc Tavarti coraz intensywniej.
- Hmm, na lody waniliowe?
Orczyca zachichotała, po czym spojrzała na drzwi pytając wesoło i bardzo głośno.- Ciekawe czy nas Ace podsłuchuje za drzwiami?
- Ostatnio mówił coś o wiązaniu, więc pewnie tak.-odparła Tavarti, a orczyca chichocząc dodała.- Hm, interesujące. Musimy ten pomysł kiedyś wypróbować.

Damarri pochyliła się i namiętnie pocałowała dziewczynę... oddech orczycy pachniał nieco tanim alkoholem, ale czy Tavarti to przeszkadzało? Bynajmniej.
Dłonie głosicielki masujące dziewczynę schodziły coraz niżej. Damarri pochyliła głowę i szepcząc spytała.- A może przeprowadziłabym się do ciebie? Wiem, że masz tylko jedno łóżko, ale to akurat nam nie przeszkadza, prawda?
- Zapraszam. Jeśli będziesz umiała się mną dzielić ze zgrają dzieciaków, nie ma sprawy.
Damarri wybuchła śmiechem i upadła plecami na łóżko obok Tavarti śmiejąc się dalej. Dopiero po chwili przerwała, pytając.- Ty tak...na poważnie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, co wyglądało dość koniecznie, biorąc pod uwagę jej leżącą pozycję, w połowie zagrzebaną w pościeli.
- Nie wiem. Może?
Orczyca obróciła się na bok i masując piersi i brzuch Tavarti dodała.- Wybacz że się śmiałam. To bardzo wspaniała idea Tavarti. Alweron marzy, by założyć sierociniec przy świątyni, ale brakuje mu funduszy.
- Twój uśmiech działa lepiej niż nie jeden balsam
. - dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy. - Ja też nie mam pieniędzy. Wątpię, że ktoś mnie zasponsoruję. Zresztą nie wezmę ich z ulicy, bo się tu podusimy. Przecież nie przygarnę wybiórczo tylko niektórych, bo według jakich zasad? Czystości? Białych zębów, czy koloru oczu? - westchnęła - Jutro przyjdą na obiad. Na razie tyle. Starszym spróbuję znaleźć jakąś pracę. Choć czuję, że pierwsze co zrobią, to zwiną wszystko, co się da wynieść z tego miejsca.

Damarri zaczęła pieścić piersi dziewczyny ustami dodając.- To piękne, że się przejmujesz tymi dzieciakami, naprawdę. Ale bycie matką, adeptką... Bierzesz na siebie zbyt wiele. Możesz nie podołać. Bycie matką... nie wiesz ile pracy to wymaga, ile czasu zajmuje?
- Nie matką, starszą siostrą. Aż tak stara nie jestem.
- machnęła ręką bagatelizując sprawę.
- Poza tym, co z nami? Nie chcesz chyba zrezygnować, ze wspólnych nocy, prawda? Z dzieciakami wypełniającymi ten dom, będzie nam trudniej.- spytała Damarri wędrując ustami po ciele Tavarti coraz niżej.
- To tylko obiad. Na razie chcę nakarmić. Poza tym, to niezręcznie brać je pod nie mój dach...
Nagle orczyca straciła równowagę i z impetem zsunęła się z łóżka... A wtedy drzwi się zaczęły otwierać, słychać było głos Ace’a pełen nadziei.- Wszystko w porządku, może trzeba coś sprawdzić?
Tavarti rzuciła poduszką celnie, wprost w pojawiającą się głowę mężczyzny.
- Z takim refleksem, to już by nas zasztyletowali. – usiadła, zasłaniając się prześcieradłem.



- Dzięki, radzimy sobie. -dodała.
- I tyle z romantycznego nastroju.- Damarri wstała rozmasowując sobie pośladki dłońmi. Spojrzała na Tavarti.- Z drugiej strony, kusząco wyglądasz w świetle księżyca.
Orczyca oblizała lubieżnie wargi, patrząc na Tavarti.
- Ty też prezentujesz się niczego sobie, ale jestem skonana. - Tavarti zaproponowała gestem połowę prześcieradła. - Odbijemy sobie jutro.
- A ja mam taką ochotę na ciebie. Gdyby nie trunek...- rzekła smutno Damarri, pakując się do łóżka dziewczyny.- A jutro... to musimy rankiem pogadać. Dość już brania tego wszystkiego, tylko na siebie.
Orczyca wtuliła się w ciało Tavarti mrucząc.- Mięciutka jesteś.
I zasnęła.

Dom Tavarti, Travar, następnego dnia


Ranek zaczął się hałaśliwe...do uszu dziewczyny dochodziły odgłosy uderzeń i wymiany ciosów. Leżąca obok Tavarti orczyca wymruczała przez sen.- Tavarti pogoń kota Ace’owi... Nie chcę jeszcze wstawać.
Gdy dziewczyna się ubrała, wyszła do ogrodu... stamtąd dochodziły bowiem odgłosy walki.
I zobaczyła.. Błyskawicznie nacierający Grolmak atakował Ghertona. Ace stał zaś z boku i obserwował. Skóra orka przypominała fakturą drewno. Grolmak z zaciekłością atakował Wróżbitę, za pomocą swego topora, uderzał szybko i błyskawicznie...I zdawał się przewidywać ciosy Ghertona. Lecz wróżbita mimo gorszej sytuacji się tym nie przejmował. Jego kostur ciągle przemieszczał się atakując Grolmaka. Topór i kostur przecinały powietrze w daremnych próbach dosięgnięcia ciała przeciwnika. Nagle wróżbita wyciągnął energicznie do przodu dłoń i ork odleciał do tyłu ciśnięty niczym szmaciana lalka przez niewidzialną siłę.
- To było imponujące, ja jednak postawiłbym swe pieniądze na Grolmaka.- rzekł Ace do Travarti.
- Co się tu stało?- spytała dziewczyna. A Ace rzekł.- Próbował się wślizgnąć do domu, przez ogród...A Grolmak go zdybał. I zaczęli walczyć. Nawet nieźle sobie radzi, ale wojownikiem nie jest.
- Dość...-
rzekł tymczasem Gherton.- Ta walka nie ma sensu.
- Mylisz się.-
syknął ork. Po czym krzyknął podskakując i biegnąc w powietrzu ruszył na wróżbitę.- Złożyłem przysięgę, by bronić tego domostwa i jej dotrzymam!
Ale Gherton powstrzymał go ponownie odpychając do tyłu biegnącego tuz nad ziemią orka. Zachwiał się...Widać że dużo go to odepchnięcie kosztowało.
- Co się tu dzieje...Ooo pokaz!- rzekła zaskoczona tą walką orczyca, w narzuconej w pośpiechu zwiewnej szacie, która odsłaniała więcej niż powinna.

Gdy cała sytuacja została wyjaśniona. (Jak się okazało, wróżbita przybył do Tavarti by dalej ją szkolić), Damarri zaciągnęła Tavarti do kuchni. I gdy były same, głosicielka dała mocnego klapsa w pośladek dziewczyny dodając.- To za wczoraj. Jak mogłaś planować zajmowanie się dzieciakami sama? Jak mogłaś mi nic nie powiedzieć?
Orczyca objęła ramionami dziewczynę dodając.- Wiesz, że jesteś dla mnie ważna...czemu nie powiedziałaś? Mogłabym ci pomóc. I na pewno pomogę. Jak skończę posługę w świątyni przyjdę, by ci pomóc z dzieciakami...I to nie sama. Przyciągnę ze sobą conajmniej dwie głosicielki. Alweron mnie poprze. Jemu spodoba się twój pomysł. Wiem o tym.
Trzymając w objęciach Tavarti, Damarri namiętnie pocałowała dziewczynę, dodając.- Koniec z samotnym zmaganiem się z trudnościami, dobrze? No i przyjdź na mój występ do „Ognistego Jaszczura”.
Po tych słowach Damarri oderwała się od Tavarti dodając.- Na mnie już czas, obowiązki w świątyni wzywają.
Ruszyła do sypialni, by się przebrać.

Dom Tavarti, Travar, nieco później


Gherton i Tavarti rozpoczęli trening w ogrodzie. A Damarri zrobiła wszystkim śniadanie i ulotniła się do świątyni Garlen. Dziewczyna przyniosła swój własny kostur. A gdy wróżbita go zobaczył, wziął go od dziewczyny i bacznie go oglądał. Wreszcie rzekł.- Możesz być naprawdę potężną wróżbitką Tavarti. Wiesz, że instynktownie wybrałaś kostur, który oddaje twoją więź z dyscypliną? ...Zastanawia mnie, czy przyjdzie czas, kiedy to ty będziesz uczyła mnie Tavarti.
Oddawszy kostur rzekł do dziewczyny.- Były czasy przed Pogromem, gdy przedstawiciele naszej dyscypliny byli liczniejsi i pełnili ważne role w społeczeństwie. Większość talentów jakie poznasz skupia się nad odkrywaniu prawdy, poznawaniu, wykrywaniu... Co niestety czyni nas, nieco słabszymi w boju od wojowników czy fechtmistrzów. Jednak niedocenianie wróżbity to błąd. Mamy kilka sztuczek w rękawie.- tu wróżbita uśmiechnął się, po czym kontynuował wykład.- Pamiętasz te czarne smugi wypełniające przestrzeń astralną Złoziemia? To splugawienie jakie pozostawiły po sobie Horrory. Ono powoduje, że magowie korzystają przy rzucaniu czarów za matryc, zamiast rzucać je korzystając surowej magii, jak robili to przed Pogromem...To samo splugawienie, powoduje, że coraz mniej rodzi się osób takich jak ty. Dawców Imion mogących zostać wróżbitami.
Gherton uśmiechnął się dodając.- A teraz zaczniemy od szkolenia w używaniu spojrzenia astralnego...Spróbuj, skup się i rozejrzyj sięgając poza to, co widzi zwykły wzrok.
Początkowo było Tavarti trudno, ale po chwili udało się. Dziewczyna spojrzała w przestrzeń astralną dookoła siebie. Okolica jej domu różniła się znacznie od Złoziemi... Było tu jaśniej, bowiem nie tylko ziemia, ale także wszelkie rośliny i drzewa jaśniały blaskiem. Ciemnych smug splugawienia astralnego było znacznie mniej, a budynki i mury wydawały się mniej solidne, jakby eteryczne.
Kolejne dwie godziny Gherton uczył Tavarti walki kosturem. Pokazywał kolejne ruchy i ciosy, sposób balansowania ciałem podczas walki. Mówił też przy okazji, by Tavarti nie kopiowała jego ruchów, a naśladowała je.
– Trzymanie się konkretnych reguł walki, idealne opanowywanie kolejnych uderzeń, to domena wojowników...i może fechtmistrzów. Wróżbici w walce podążają za swym wewnętrznym głosem. Instynkt podpowie ci jak idealnie kontrować i wymierzać ciosy.- mówił wróżbita.
Podczas gdy Gherton i Tavarti ćwiczyli, Ace wyprawił dręczonego wyrzutami sumienia Grolmaka po zakupy, obiecując całej czwórce...nieziemskie danie z ryb. Pochwalił się bowiem, iż pływał na t’skrandzkich parostatkach i zna się nieco na kuchni tej rasy.
A gdy Grolmak przybył z zakupami...Ace zajął kuchnię, z której do nozdrzy Tavarti i Ghertona uderzył zapach przypraw i panierowanej ryby. A wewnętrzny głos zarówno Tavarti jak i Ghertona mówił jedno...”JEŚĆ”. To, i burczenie w brzuchu zarówno Wróżbity jak i uczennicy, było wystarczającym powodem, by zarządzić śniadaniową przerwę. Przechwałki Ace’a były prawdziwe. Fechtmistrz znał się na przyrządzaniu ryb.
W połowie posiłku odezwało się pukanie do drzwi.
A Tavarti patrząc na trójkę obżerających się mężczyzn: Grolmaka, Ghertona i Ace’a...w tej chwili wydawali jej się trójką wygłodzonych szczeniaczków z jednego miotu, wstała od stołu i ruszyła do drzwi. Nie miała jakoś serca odciągać od posiłku. Więc sama poszła otworzyć drzwi. A za drzwiami stał Arimas, wysłannik Omasu.
Sięgnął po pękatą sakiewkę, którą miał przy pasie i wcisnął w dłonie Tavarti ze słowami.- Witam, przyniosłem pieniądze na drobne wydatki.
A gdy dziewczyna trzymała już sakiewkę w swych dłoniach.- I jest...jeszcze jedna sprawa. Omasu przekazał bym się zapytał o twą odpowiedź na temat sprawy o której rozmawialiście.
Tavarti już miała odpowiedź Arimasowi, gdy wszytko znikło. Tavarti poczuła się sama, samiutka w otaczającej ją ciemności...trwało to chwilę, a może wieczność? Nie wiedziała. Nagle wszystko się zmieniło i wtedy zobaczyła...Sztylet, pięknie zdobiony sztylet...Sztylet należący do osoby majętnej. Sztylet upaprany krwią.

A obok niego leżała upleciona z trzciny bransoletka. Tyle, że trzcina była uschnięta i pożółkła...martwa. Tavarti nie wiedziała czemu, ale ten widok napawał ją grozą. A po chwili wszystko znikło...I Tavarti...znów była przed swym domem. W ramionach Arimasa. Zapewne chwycił ją, gdy "odpłynęła", chroniąc tym samym przed upadkiem. Spanikowany kupiec mówił nerwowym głosem.- Wszystko w porządku? Dziewczyno, nie rób mi takich niespodzianek. Mam słabe serce, oraz żonę i dzieci na utrzymaniu. Nie radzę sobie z niewiastami mdlejącymi na progach swych domów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-04-2010 o 11:02.
abishai jest offline  
Stary 27-07-2009, 10:55   #30
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Najpierw chciał mi go odebrać. Ale ja czułam, że ten kostur do mnie pasuje. Od razu rzucił mi się w oczy. Jego gładki trzonek zakończony głową owczarka. Te ostre zęby, których nie połamał czas. Zmarszczony nos, zwężone oczy, złożone uszy - poczucie bezpieczeństwa sączyło się przy każdym dotyku starego drewna. Gdyby go wyczyścić, może lekko oszlifować kamieniem, będzie piękny. Jak nowy. Pachnący żywicą, życiem, wiatrem.
Wszystkie bronie zdawały się prezentować siebie, mrugające zapraszały do kupna. A on był inny. Dlatego się na niego zdecydowałam. Wybacz Hezragu, ale już go nie odzyskasz. Tak samo, jak nie oddam ci Wichru.

- Nie sprzedałbym go byle komu. Ale jesteś przyjaciółką Ace'a... I wyglądasz na porządną osobę. A o niewielu przyjaciołach Ace'a mogę to powiedzieć. - zwrócił się do niej, krzyżując ramiona na piersi.
- Widocznie umiem się lepiej zaprezentować. - uśmiechnęła się szeroko. - Czy mogę...?
Chciała dotknąć miecza wiszącego na ścianie. Zdawało się, że szeptał. W porównaniu z całą bronią zgromadzoną w poprzednim pomieszczeniu, żadna się do niego nie umywała.
- Ależ proszę. - zbrojmistrz oparł dłonie na fartuchu. Ace uśmiechał się pod nosem.
Jeśli Wicher szeptał, to kostur zdawał się krzyczeć. A właściwie sarkać. Niezadowolony, lekko obrażony.

Czy ja naprawdę wyczuwam ich emocje, czy to złudzenie?


Oparła kostur, gładząc go uspokajająco, o ścianę po prawej ręce i sięgnęła lewą po miecz. Przez chwilę obawiała się, że będzie za ciężki, albo że zbyt długi na jej drobną figurę. W końcu to prototyp męskiej broni, tak?

Idealny.


Klinga wpasowała się sama w dłoń. Zapomniała o bolących mięśniach. Wyprostowała ramię, zrobiła sprawnie młynek, obejrzała z bliska ostrze, a w nim swoje odbicie.
- Nie znam się na broni, musisz mi to wybaczyć Hezragu. - złożyła dłonie w geście przeprosin. - Wiem jedno, ten miecz zdaje się być skrojony do mojej dłoni. Dziękuję, że jesteś gotów mi go sprzedać.
- Przyjaciółki Ace'a są moimi przyjaciółkami.
- zbrojmistrz podał dziewczynie pochwę na miecz. - Dbaj o niego.
- Oczywiście. -
przypięła miecz do pasa, wzięła kostur w dłoń. - Tym też będę opiekować się należycie.
- Nie wiem czemu się na niego uparłaś.
- szepnął do niej Ace.
- Powiedzmy, że to on wybrał mnie. - pogładziła chłodne drewno.

Czas to coś zabawnego. Kiedy zależy nam, żeby się rozciągnął, nigdy tego nie robi. Kiedy nie zależny nam na nim wcale, nagle zdaje się nigdy nie kończyć. Niestety ten dzień należał to tego pierwszego typu. Od południa zdawał się mknąć niczym rączy pegaz, a Tavarti wisiała na szczecinie jego ogona, niewiele widząc przez opary kadzidła. Dobrnęła do nocy chyba tylko przez przypadkowe szczęście. Chłodnej, wilgotnej bezczelnie włażącej przez otwarte okno. Mimo zmęczenia, bólu mięśni, ciała, które zdawało się ważyć tyle co spory stos kamieni, chrapiącej na jej ramieniu Dami (i gadającej przez sen... tym razem jej słowa i pomruki sugerowały intymne spotkanie z dwiema Tavarti na raz), dziewczyna nie mogła spać. Patrzyła jak światło księżyca odgniata się na podłodze. Zasłona kiwa się monotonnie w rytm przyjemnego nocnego powietrza. Oparty o ścianę kostur, wbijał w nią spojrzenie zeźlonego owczarka. Chociaż w tej chwili obserwował ją z zaciekawieniem. Zaraz obok niego oparła miecz - Wicher. Ten raczej spał.

- Wicher i... Ciekawe jak się zwiesz, mój drogi? - szepnęła do kostura i zapadła w sen ukołysana regularnym oddechem Dami.

Potem znów nadszedł sen. Niestety nie zapamiętała, czy wczorajsza teoria się sprawdziła, bo oczywiście ktoś wpadł na najgłupszy pomysł na świecie - sparing o świcie.
- Tavarti pogoń kota Ace’owi... Nie chcę jeszcze wstawać. - Damarri wymruczała jej do ucha.
- Już, już. Jak ich dorwę... - jej groźba zginęła gdzieś między wysuwaniem się spod orczycy, ubieraniem na lewą stronę lekkiej tuniki, a cichym zamykaniem drzwi.
Przebiegła korytarz, wpadając do ogrodu. Po drodze zgubiła resztki snu.
- Czy wy nie macie sumienia? - powiedziała groźnie, zanim zorientowała się, kto z kim i dlaczego. Na szczęście w pobliżu był jakże radosny Ace, który naświetlił całą sytuację.
- Obudzicie Damarri. - rzuciła w powietrze, ale została zupełnie zignorowana.
- Co się tu dzieje...Ooo pokaz! - Tavarti usłyszała za swoimi plecami.
- O nią już się nie musisz martwić.- odparł Ace.

Tak, to doprawdy pocieszające.


- WYSTARCZY! - jej krzyk zadziałał niczym bat.


By andewfphoto.deviantart.com at 2009-07-27

Wszyscy obecni zamarli zadziwieni mocą jej płuc. Czekali na dalszą reakcję. Dziewczyna zaplotła ramiona na piersiach.
- Ghertonie poznaj mojego ochroniarza Acelona Spiresa - wskazała spojrzeniem mężczyznę - i jego oraz mojego przyjaciela Gromlaka - przeniosła wzrok na orka. - Pewnie ich poznajesz z burdy w Ognistym Jaszczurze. - sprostowała - To jest Damarri - uzdrowicielka w świątyni Garlen. - była poirytowana, co można było odczuć w jej zimnym tonie głosu. - Moi drodzy to jest mój nauczyciel i mistrz, wróżbita Gherton. A teraz chcę śniadanie.
Uśmiechnęła się szeroko łagodząc ton wypowiedzi. Skierowała się do willi, machając na wszystkich gorącokrwistych, żeby poszli za nią, to coś też znajdzie się dla nich.


By ypyawakit.deviantart.com at 2009-07-27

W kuchni została sam na sam z Damarri. Ciepły pocałunek odgonił resztki złości. Kiedy orczyca skierowała się do sypialni (co oznaczało że nie będzie jadła i zasoby jajek wystarczą na pożywne śniadanie dla pozostałych obecnych) rzuciła do jej pleców:
- Dzięki skarbie. Tylko w jednym się mylisz - ja niczego nie planuję. Tak po prostu samo tak wychodzi. - uśmiechnęła się i cudem uratowała jajka i swoją głowę przed uderzeniem poduszki.
- To planuj też dla innych, a nie tylko dla siebie. - Damarri wróciła już gotowa - Poza tym zostaw te jajka! Skoro ja tu mam mieszkać, to ja gotuję.
Przegoniła Tavarti z kuchni, smagając ją po tyłku szmatą. Cóż więc biedna miała robić? Zabrała się za trening z Ghertonem.
- Dziś już mam własny kostur. - uśmiechnięta przyniosła Go z sypialni.
- To już przynajmniej wiadomo, czemu ci tak na tym kawałku drewna zależało. - Ace z talerzem jajecznicy usiadł na ganku. - Bez urazy.

Ja ucząca Ghertona. Przesadza. Gdzie mi tam do niego! Jeszcze daleka droga, wątpię że go kiedyś dogonię. Zresztą po co o tym myśleć? Po treningu wypytam go o kostur. Na razie zabierajmy się do ćwiczeń z Astralnego Spojrzenia.

Podobała jej się ta jasność. Życie w postaci roślin i ludzi. Niewielkie nagromadzenie cienia. Tak, tu można oddychać. Z ciekawości zerknęła na swój kostur, aby poznać go lepiej. Dalej nie znała imienia...
Kostur stanowił zagadkę...była pewna że nie widzi wszystkiego. Świecił bowiem, co prawda słabym, ale jednak oślepiającym blaskiem. Dostrzegała jednak, jeszcze jedną dłoń, oprócz jej dłoni, trzymającą kostur. Dłoń należącą do innej istoty... ale ciała do którego ta dłoń należała, dostrzec nie mogła. Widziała wstążki, wielokolorowe, zaczepione o psi pysk i urywające się nagle, kilkanaście centymetrów dalej. Sam pysk wydawał się być żywy, gdzież znikła faktura drzewa. Oczy psa spoglądały na dziewczynę z wyczekiwaniem.

Otarła pot z czoła. Druga dłoń. Poprzedni właściciel?
- Jeszcze nie zaczęłaś machać tym patykiem, a już się zmęczyłaś? - Ace zdawał się szukać guza. Albo na swój sposób ją dopingował. Cokolwiek to nie było, prosił się o ciętą ripostę. Niestety nic nie przychodziło jej mądrego do głowy.
- Zaraz instynktownie sprawdzę trwałość twojej czaszki. Nudzi ci się? Trzeba było iść z Grolmakiem. - prychnęła jak kot i skupiła się na kolejnych ciosach kosturem.

Gherton miał rację. Im bardziej koncentrowała się po prostu na samym ruchu ciała i prostej komendzie „cios” czy „blok”, tym lepiej na tym wychodziła. Powoli, z każdym ruchem kostur stawał się przedłużeniem jej ręki, balansowanie nie wymagało dużego wysiłku, płynnie przechodziła z pozycji do pozycji bez wczorajszej kanciastości. Ace w końcu zajął się posiłkiem. Gromlak, nadal z wyrzutami sumienia kręcił się nieopodal. Przyniósł nie tylko rybę z polecenia Acelona, ale też zrobił część sprawunków dla dzieciaków.

Pasjom niech będą dzięki.

- Ten zapach powoduje skręt kiszek. - Tavarti oparła dłoń na biodrze. - Przypomniałam sobie, że nie jadłam śniadania. Może coś zjedzmy i potem jeszcze trochę pomacham moim kosturkiem?
- Na dziś wystarczy.
- Gherton widocznie postanowił nie zagłuszać dłużej burczenia w brzuchu. - Żebyś się nie przemęczyła znów jak wczoraj.
Ruszyli do kuchni.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście.
- Mój kostur.
- zważyła go w dłoni. - Powiedziałeś, że wybrałam go ze względu na więź z dyscypliną. Czy ten owczarek to symbol?
-W dawnych czasach, przed Pogromem... nie bardzo. Chociaż... cóż, jakby to wytłumaczyć.


Jak najprościej może?

- Każdy adept z czasem nabiera instynktu do pewnych spraw. Adepci wybierają zdobienia i kształt broni, który wiąże się z magią jaką nabiera. Przedmioty magiczne zyskują na potędze, jeśli władający nimi adept dokona jakieś wielkiego czynu. Ich wzorzec ulega zmianie, rośnie w siłę. Przed Pogromem kostury zakończone głowami zwierząt, służyły jako oznaka władzy sędziowskiej. Wróżbici chodzącymi z nimi oznajmiali światu, że mają dość wiedzy i doświadczenia by sprawiedliwie rozsądzać spory. Różne głowy zwierząt, oznaczały przywiązanie do ideałów różnych Pasji. Z wyjątkiem głowy kota. Wróżbita z kosturem zakończonym głową kota oznajmia, że podąża własną drogę podobnie jak kot.


Tu kłania się się kosturek Drussa.

- Głowa owczarka, psa w zasadzie oznacza Wróżbitę podążającego ścieżką Garlen, tak jak ty.- rzekł Gherton.- Bo ty niewątpliwie podążasz ścieżką Garlen.
- Nie jestem głosicielką jak Damarri
.- odparła Tavarti.
-Nie trzeba być głosicielem by podążać ideami danej Pasji.- rzekł wróżbita pocierając pieszczotliwie dłonią swój kostur.- Obecnie kostur stał się symbolem naszej dyscypliny... odkąd zdefiniowano ją na nowo, każdy wróżbita wybiera zakończenie kostura reprezentujące wybór ścieżki jaką podąża.

Usiedli do stołu.
- Mimo to dalej nie rozumiem, po coś go wzięła. - Ace przyniósł brytfankę z rybą i postawił ją na stole. - Zwłaszcza, kiedy Hezrag powiedział, że znalazł go na Złoziemiach.
- Powiedział tak?
- Tavarti zdziwiona przestała uderzać w talerz widelcem.
- A nie powiedział? - Ace podrapał się po głowie i zaczął nakładać na talerze. - To musiał wspomnieć tylko mi, kiedy targowałem się dla ciebie.
- Znalazł?
- Gherton zainteresował się tym tematem.- A może ma mapę do owego kaeru? Chciałbym go zobaczyć.
-Kto wie... to zbrojmistrz. Mógł ją zachować.
- mruknął Ace.- Nie widzę jednak większego sensu w pchanie się na Złoziemie w poszukiwaniu złupionego kaeru.
- Wycieczka nie ucieknie. Teraz
- dziewczyna machnęła ręką. - jedzmy.
Zaledwie włożyła dwa kęsy do ust, rozległ się dzwonek.

Cudownie.

Spojrzała na mężczyzn przy stole, którzy wydawali się nagle drastycznie odmłodnieć. Dawała im góra 14 lat. Wstała od stołu i zakładając najpiękniejszy uśmiech, otworzyła drzwi zanim ktoś postanowi wyważyć je z buta.
- Witaj Arimasie - odebrała sakiewkę. - Może wejdziesz? Właśnie...

Nie doceniła siebie. Chociaż lepiej teraz mieć przebłysk teraz niż nad talerzem jedzenia. Nigdy nie wiadomo, czy się nie obudzi z twarzą w zupie czy rybie.
Nie lubiła krwi. Ostatnio ta ją prześladowała. Skoro wcześniej czaszki i krew łączyły się ze śmiercią, teraz też tak będzie. I ta bransoletka z trzcin - taką samą miał tamten t'skandzki złodziej, co z nim jadły w elfickiej knajpie. Tylko ta jakoś tak obumarle wyglądała. Taka swoista czaszka. Wszystko wróciło do swojego normalnego trybu.

- Wszystko w porządku? Dziewczyno, nie rób mi takich niespodzianek. Mam słabe serce, oraz żonę i dzieci na utrzymaniu. Nie radzę sobie z niewiastami mdlejącymi na progach swych domów. - biedny kupiec nerwów się przez nią najadł.
- Taka wprawka przed wychowaniem córek. - stanęła o własnych siłach, odrzuciła włosy do tyłu i uśmiechnęła się przepraszająco - To chwilowa niedyspozycja, już jest dobrze. Przekaż Omasu, że się zgadzam. - otworzyła szerzej drzwi. - Może jednak wstąpisz? Właśnie jemy wyśmienitą rybę.
- Żona przygotowuje obiad, więc tym razem zrezygnuję.


Pożegnali się i w końcu mogła opaść na krzesło przy stole. Dobrze, że jej nałożyli wcześniej, bo repety już dla niej z pewnością nie będzie - panowie jedli, aż im się uszy trzęsą.
- Powiedz mi Ghertonie, czy przy każdym przebłysku się mdleje? - przysunęła się do stołu.- Uważaj Gromlak! - złapała orka za rękę, który siedział po jej prawej - Ość.
- Czy ty jesteś na pewno z tego świata?
- Ace wybuchnął niepowstrzymywanym śmiechem i dziobnął Tavarti delikatnie w ramię sztućcem.
- Trzymaj swój widelec z dala ode mnie. - spojrzała na niego spode łba. Nabrała groszek na łyżkę i strzeliła nim w Acelona.
- Miałaś przebłysk? - Gherton zaniepokojony, starał się zachować powagę podczas wybuchającej bitwy powietrznej na fruwające kawałki marchewek. Po chwili dodał.- Nie... doświadczony Wróżbita nie mdleje. Co prawda umysł odpływa, ale instynkt przejmuje kontrolę nad ciałem i zachowuje postawę pionową.- odparł Gherton, wzdychając.- Nad tym też będziemy musieli popracować.
- Co to jest przebłysk?
- zaciekawił się Gromlak.
- Tak. - dziewczyna zwróciła się do mistrza, a potem zręcznie uniknęła nisko przelatujących kukurydzy. - Takie coś, dzięki czemu jesteśmy szczęśliwą rodzinką pomimo małych niezgodności charakterów. - rzuciła jednym tchem do orka i zaatakowała ponownie groszkiem Ace’a.
- Hę? - ork zdawał się coraz bardziej skołowany.
- Co w nim widziałaś? – udawanie, że bitwa na jedzenie jest czymś normalnym w dorosłym towarzystwie robiło się coraz trudniejsze.
- Czy każdy t'skang nosi taką trzcinowa bransoletkę? - zapytała wszystkich obecnych Tavarti.
- Nie... trzcinowa bransoletka to oznaka Domu V’Strimon.- odparł Ace, przerywając zabawę. –Tylko członkowie domu V’strimon je noszą, aropagoinya K’tenshin noszą złoty kolczyk z rubinami, aropagoinya Syrtis srebrny pierścień z kameą w kształcie smoka wyciętą w błękitnym krysztale.
Jak się pływa z t’skrangami, to się z czasem dowiaduje wielu ciekawych rzeczy.
Gherton z
aś spojrzał na Tavarti pytając.- Co zamierzasz z tym zrobić? Z tym widzeniem.
Tavarti skorzystała z chwilowego zawieszenia broni i zmiotła kawał ryby z talerza. Chwilę trwało, zanim dokładnie wszystko pogryzła i znów mogła mówić.
- Znam pewnego jegomościa, który ma taką bransoletkę. - wzruszyła ramionami. - Gorzej, że nie jest jedyny w mieście i szanse są marne, że to o niego chodzi. - westchnęła. - Poza tym jeszcze „wkręciłam się” w „wesołe” dyskusje z K'tenshinami. Mam udawać kogoś, kim nie jestem. Szczerze mówiąc, nie wiem co robić. Zresztą, to poczeka. Najpierw dzieci.


***


Dzieciaki przybyły do domu Tavarti całą grupą, młodsze kryły się za starszymi. Było ich szesnaście. Trójka elfów: dwóch chłopców, jedna dziewczynka, dwie młode krasnoludzice, i pięć orków, trzech chłopców i dwie dziewczyny, poza nimi, dzieci ludzkiego pochodzenia. Trzech chłopców i jedna dziewczyna. Oraz ich przywódca, znany Tavarti chłopaczek i chowająca się za nim trzylatka, zapewne jego młodsza siostra. Wszyscy w zużytych ubraniach.
Tavarti przez moment była pewna, że dzieciaki po prostu dwoją i troją się w jej oczach.
- Dobra, moi drodzy. - podparła się pod boki. - Zrobimy zakupy i ugotujemy coś razem na obiad. Ale bezwzględnie przestrzegacie pewnych zasad.
Na to „młodzież” chciała się obruszyć, ale dziewczyna nie pozwoliła sobie przerwać.
- Po pierwsze: jak was przyuważę na „lepkich rączkach” to nawet Garlen wam nie pomoże. Po drugie: kiedy jestem w pobliżu, albo przebywacie na terenie mojej haziendy to moje słowo traktujecie na równi z boskim. Dziękuję za uwagę.

Nie pozostawiłam im czasu na reakcję.
- Gromlak! Idziesz z nami. - Stwierdziła autorytarnie. - A ty Ace zostań, bo Dami ma przyjść.
- Nie ma...
- Albo będziesz niósł zakupy.
- A idź w... -
Tavarti postanowiła nie dociekać, cóż jej ochroniarz myślał o kolejnej decyzji, która utrudniała Spiersowi pracę. Z drugiej strony wzięła ze sobą Gromlaka, a to już uznać można za pewien kompromis.

Kiedy wrócili po półtorej godziny sytuacja wyglądała następująco - Gromlak niósł trzy dzieciaki - jednego na plecach, a dwójkę na ramionach. Tavarti trzymała masę pakunków m.in. w zębach, na ramionach, na zgięciach łokci, po pachą, a jeden zawiesiła na rozwartej szczęce owczarka - kostura. Kilkoro maluchów wylądowało na plecach starszych, a pozostałe rączki zajęte były również pakunkami.

- Wiesz, rozumiem robić zakupy...
Tavarti wypluła wiklinowy pasek od torby, którą niosła w zębach.
- Ani słowa Spires. - machnęła mu przed nosem palcem, co wyglądało dość komicznie, gdyż ciężar dodawał jej dużo bezwładności. - Zanieś to do kuchni.
Wepchnęła mu co mogła w ręce i na chwilę zamarła patrząc jak dzieci rozpłynęły się po całym domu.


To będzie cud, jeśli ten dom będzie stał za kilka godzin.
- Zbiórka! - wrzasnęła z całej pary, przy okazji przykuwając uwagę Gromlaka, przechodnia i pewnie sąsiadów.
- Nie boisz się o swój śliczny głos? - gdyby miała siłę, rzuciłaby czymś w Acelona. Niestety nic odpowiednio ciężkiego nie znalazło się pod ręką.

Po dłuższym ociąganiu, perswazji i łapania za fraki dzieciaki zrzuciły to, co kiedyś określano mianem butów, cudem Tavarti i Gromlak zapędzili tałatajstwo do łazienki, gdzie z dużym poświęceniem w misie wody umyli ręce wszystkich dzieciaków. Ace starał się trzymać wystarczająco daleko, aby nie musieć się przebierać w suche rzeczy, ale wystarczająco blisko, aby nie stracić przedstawienia. Po skróconym myciu przystąpiono do dzielenia zdobycznych ubrań - Tavarti gdzie mogła to pytała o przenoszone rzeczy. W końcu dla niektórych coś co nie nadaje się do ubrania, po odpowiednim skróceniu czy zaszyciu, dla innych to zbawienie. Tylko 16-cioro do przebrania to dużo. A tutaj chodziło o 16 główek, które im nie ufały przesadnie i wcale nie miały zamiaru stać spokojnie, kiedy dziewczyna próbowała fastrygować rzeczy beypośrednio na nich. Zresztą wszyscy zmęczeni zakupami, zrobili się głodni.

Damarri oznajmiła swe przybycie krzykiem.- Wróciłam!
I wparowała do środka z dwoma kobietami. Średnio zadowoloną z tej sytuacji Khalą, oraz młodą krasnoludką o piegowatej twarzy i rudych włosach spiętych w koński ogon.
- To jest Garwen.- rzekła Damarri wskazując na krasnoludkę, a ta dygnęła.- Postaram się z całych sił być pomocna.
- A i zapomniałabym.- rzekła orczyca podając zwinięty w rulon dywanik.- prezent od Alerwona. Przedstawia którąś tam z kolei królową Smoczej Puszczy. A raczej to, jak elf ją sobie wyobraża. Bo sama Smocza Puszcza, jest teraz Krwawą Puszczą. Z okazji tego, że masz gdzie mieszkać.
- Świetnie, będzie gdzie usiąść.
- Odebrała prezent stawiając go przy ścianie, sprawnym ruchem unieszkodliwiła zagrożenie pocięcia palców przy obieraniu ziemniaków trzylatki, cmoknęła Dami w policzek. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że jesteście.

Westchnęła Tavarti. W cztery szybko się uwinęły z przebieraniem „przedszkola”. Potem odłowiono najstarszych do pomocy kuchennych, a reszta z „wujkiem” Gromlakiem starała się nie zniszczyć doszczętnie ogródka przed obiadem. Acelon nagle bardzo chciał pomagać. Nawet dzieci mu przestały przeszkadzać.
Zanim się obejrzeli, obiad wjechał na talerzach do ogródka. Nowy dywan służył jako koc na trawie - dzieciom się bardzo spodobał. Żałowały, że był taki duży, bo nie da się go wynieść niespodziewanie jak złoconej klepsydry, kilku książek, zdobionego puzderka i kilku sztućców.
- Masz wyczucie czasu, nie powiem. - Tavarti oparła się na ramieniu Damarri.
Zupełnie padnięta obserwowała dzieciaki, które jadły, a właściwie pochłaniały ciepły posiłek.
- To nie mów. - orczyca uśmiechnęła się szeroko. - I ty chciałaś to ogarnąć sama. Wariatka.
Tavarti wygięła usta w dziubek.
- Uważaj, bo się obrażę. - cmoknęła Dami w usta. - A teraz idę kopnąć pewnego leniwca w tyłek, jeśli pozwolisz.

Na trening z Ace'm (okazało się, że nawet nie musiała go długo przekonywać) Tavarti musiała wziąć miecz. Łaskawie pozwolił jej zostawić kostur na ćwiczenia z Ghertonem. Sam wróżbita udał się w cienisty zakątek ogrodu, by pomedytować. Całemu temu pojedynkowi przyglądała się zgromadzona dzieciarnia, oraz wszystkie trzy głosicielki. Jedynie najmłodsze dzieciaki zostały z „wujkiem Grolmakiem”, który opowiadał im bajki. Ork miał dobre podejście do dzieci. Uwielbiały go.
- Ludzie nie widzą ciepła istot żywych jak krasnoludy, nie są mocarne jak trolle, czy też nie mają ogona jak t’skrangi. Dysponują jednak wrodzonym talentem do wplatania w siebie magii innych dyscyplin.- rzekł Ace okrążając Tavarti z wyciągniętym mieczem.- Oznacza to, że będąc adeptką jednej dyscypliny, możesz poznawać talenty innych dyscyplin. O ile znajdziesz kogoś, kto cię ich nauczy. A co nie bywa łatwe.
Tu krótki miecz Ace zatoczył szybki łuk, i mężczyzna pacnął pośladek Tavarti płazem miecza.-Ponieważ lekceważysz fakt, że mam cię ochraniać. Postanowiłem cię nieco podszkolić w samoobronie i nauczyć talentu o nazwie manewr. Manewr to bardzo skuteczna technika defensywno-ofensywna. Dzięki niej skupiasz się na obronie, aż do czasu, gdy będziesz mogła wymierzyć cios celny i zabójczy zarazem. Zaatakuj.

Ja mu zaraz....! Zamawiałam trening, a nie przedstawienie. Ech, czego ja się spodziewałam? Przecież to taki typ, co musi się zgrywać.

Tavarti westchnęła. Wykonała polecenie, jej miecz zatoczył łuk i uderzył. Ace zszedł z linii ciosu gładko, niemal jak tancerz. Dziewczyna atakowała dalej, Ace unikał ciosów, aż nagle kontratakował. Lekko się schylił, gdy zadawała kolejny chybiony cios i skróciwszy dystans, dotknął czubkiem ostrza jej szyi.
Uśmiechnął się lekko i dodał.- Zrozumiałaś już na to polega? To teraz zajmiemy się opanowaniem tej sztuki.
Kolejne minuty upłynęły Tavarti na powielaniu ruchów Acelona. Pokazywał jej kolejne szermiercze ruchy, która musiała powtarzać jak najwierniej. Ace bowiem stwierdził.- Zanim wykujesz własny styl szermierczy, musisz opanować styl szermierczy swego mistrza.
Zupełnie zapominał, że Tavarti nie uczyła się podstaw jego dyscypliny, a tylko jednego z jej talentów. W dodatku nauczanie dziewczyny, nie przeszkadzało mu w mizdrzeniu się do obserwujących go kobiet i komplementowaniu ich. Jedynie Damarri, miała w sobie dość iskry by na jego zaczepki, odpowiadać wesołymi ripostami. Khala i Garwen momentalnie spiekły raka.
Niemniej nauka manewru szła Tavarti nadspodziewanie dobrze... Ace umiał uczyć. Niemniej jego uwaga coraz bardziej odpływała z uczenia, do kokietowania.
- A teraz pokażę wam, cudowność mej dyscypliny. - po tych słowach Ace podskoczył chwycił się krawędzi dachu, by wspiąć na parterowy domek Tavarti. I będąc, na szczycie zaczął wykonywać szybki soki podskoki, połączone z wymachiwaniem mieczem.

Tavarti przewróciła oczami. Po prostu ręce jej opadły. Dosłownie. Wbiła Wicher w ziemię przed sobą i oparła dłonie na rękojeści. Natomiast dzieciaki były w siódmym niebie.

W międzyczasie Ace symulował walkę z wieloma przeciwnikami, dźgając ich i tnąc w popisie zręczności i brawury. Przy okazji wesoło uśmiechał się do zgromadzonej widowni... zwłaszcza kobiet. Przede wszystkim kobiet. Tavarti nie potrzebowała być wróżbitką, by wiedzieć, jak to się skończy... Chwila nieuwagi i... Acelon stracił równowagę, przewrócił się (na szczęście w stronę ogrodu), sturlał się po krzywiźnie dachu, by spaść w końcu plecami na glebę.
- Auuuu...- tyle zdołał z siebie wydobyć po upadku, gdy Khala i Garwen pognały go leczyć.
- Mylisz się Tavarti, to nie ty przyciągasz kłopoty, a twój ochroniarz.- zażartowała Damarri obejmując od tyłu załamaną dziewczynę. Po czym orczyca krzyknęła.- Co z nim?
- Obite kości jedynie...-
krzyknęła Khala w odpowiedzi.- Wyjdzie z tego, na szczęście spadł z małej wysokości, na spulchnioną miękką glebę. Szkoda tylko tulipanów które zgniótł nasz bohater.
- Wnieśmy go do domu...-
westchnęła Damarri, nadal obejmując Tavarti. Orczyca szepnęła do ucha dziewczynie żartując.- To kto w końcu, kogo chroni? On ciebie, czy ty jego?
- No właśnie się zastanawiałam, czy te moje ucieczki to nie instynkt samozachowawczy.
- w końcu zdobyła się na uśmiech. - Ale swój cel osiągnął - dwie piękne kobiety pochylają się nad nim, aby udzielić mu pomocy, niechcący prezentujące swoje walory.
Obie wybuchnęły śmiechem.

Kiedy Khala i Garwen zajmowały się obitym Acelonem już w domku, Tavarti i Damarri prześcigały się w wymyślaniu kolejnych zabaw dla dzieci. Uśmiechnięte buzie, trochę radości, nowe ubrania, dobre jedzenie, bajki Gromlaka - przez chwilę jakby przenieśli się do innego świata, gdzie dano im zakosztować beztroskiego dzieciństwa.

Późnym popołudniem większość posnęła na dywanie rozłożonym w cieniu drzewa. Nawet Khala i Garwen padły wykończone. No może oprócz młodego jasnowłosego.
- Nie jesteś zmęczony? - Tavarti przykucnęła przy nim. Odpowiedział niesprecyzowanym ruchem ramion. - Ty wiesz, że ja nadal nie znam twojego imienia?
- Kajmon. -
wbił spojrzenie w trawę, którą skubał dłonią.
- Miło mi, Tavarti. - potrząsnęła jego ręką. - Mam dla ciebie propozycję. I zadanie. Chyba, że się nie zgodzisz.

Propozycja była prosta - namówić dzieciaki do śpiewu, utworzyć chór i tak zarobić na nowe buty, jedzenie, dach nad głową. Zadanie nieco trudniejsze. Tavarti pokazała mu karteczkę od T’salkina, pytając czy nie chciałby zaprowadzić ją pod podany adres. Oczywiście za drobną opłatą.

- Wybierasz się gdzieś? - zapytała Damarri, kiedy powoli zaczęły we dwie zbierać naczynia.
- Miałam przebłysk. Tym razem T'skang jest w niebezpieczeństwie. Akurat się złożyło, że jeden z Domu V’Strimon. Pomyślałam o twoim znajomym. - wzruszyła ramionami. - Jeśli on nie wymyślił czegoś głupiego, to może wie, gdzie też są jego „bracia i siostry”.
- A co z dzieciakami?
- A co ma być? Zostaną jeśli chcą, pójdą kiedy im się znudzi.
- wskazała głową stół - Jeszcze zostały owoce.
- Jutro też je będziesz karmić?
- orczyca stuknęła łokciem w brzuch Tavarti.
- Nie tak wystawnie, bo nie będę miała za co jeść, ale czemu nie? Jeśli będą chciały przyjść. Drzwi są zawsze dla nich otwarte.
- A dla mnie?
- uzdrowicielka policzkiem przejechała po ramieniu dziewczyny.
- Dla ciebie nawet te do sypialni. - ta wystawiła jej w odpowiedzi język i pognała z naczyniami do kuchni, żeby je umyć.

W zagłębieniu ogrodu znalazła Ghertona. Oparła się o drzewo ramieniem. Przez chwilę obserwowała jego plecy.
- Czy masz jakieś plany Mistrzu? - zapytała cichym, spokojnym głosem. - Wybieram się na mały spacer, żeby odwiedzić jednego T'skanga. Gdybyś mi towarzyszył, mógłbyś mi opowiedzieć coś więcej o tym porannym „odpychaniu Gromlaka”. Przypominało to trochę te latające stoły w „Ognistym...”.

Muszę jeszcze zapytać o to, czy przebłysk ma jakiś „okres ważności”. Poza tym pozbędę się Acelona.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 27-07-2009 o 13:32. Powód: błędy przy formatowaniu ;/
Latilen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172