lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Nowy Świat! [Rycerska Rzecz II] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/7496-nowy-swiat-rycerska-rzecz-ii.html)

Angrod 15-12-2009 17:14

Archibald, Andre, Hadrian
 
- W takim razie jest okropnym strategiem. Miał wiele szans by nie dopuścić do naszego przybycia tutaj.

- Racja Hadrianie, ale pamiętaj o tym, ze to mimo wszystko człowiek. Zawistny człowiek, a takowy chce widzieć upadek swoich wrogów.

- Tak Archibaldzie, ale musi mieć do tego środki. Skądś je zdobył, nie był w stanie w swojej sytuacji tyle osiągnąć sam. Jeśli ma jakieś poparcie, to czyje? Jakiejś lokalnej siły? Frakcji? Czy może wsparcie kogoś z kontynentu? – zgadywał Marszałek.

- Nie przeczę. Dlatego obserwujmy. Jak dla mnie z człowiekiem się nie skumał

- Pamiętajmy, że poza tajemniczymi sojusznikami ma też wrogów. – zauważył Hadrian. - Te kości które znaleźliśmy wcześniej same nie wyrosły z ziemi. Pytanie po której stronie byli ci nieszczęśnicy?

- Kolejna sprawa, ktorą należy sprawdzić - stwierdził de Valsoy.

- No tak, ale sądząc po tych wszystkich śladach jakie znaleziono, nie należeli do jednej formacji wojskowej, raczej do kilku. Wyglądało to tak, jakby zabrano najbardziej opornych i niewygodnych i zabito. Pytanie która strona to zrobiła.

Stary rycerz wzruszył ramionami:
- Może buntownicy? Może nim Atter przejął absolutną władzę doszło do rozłamu?

- To wdaje się prawdopodobne. Selektywny mord na niewygodnych ludziach, najpewniej wysokiej szarży. Bez skrupułów. – Głos Marszałka stał się zimy na wspomnienie o tej zbrodni.

- W takim wypadku ludzie w mieście, także potraciliby bliskich. Mówiliby o Atterze niechętnie, wyłącznie dobrze, ze strachem. – zgadywał dalej de Nocard.

- Ja przypuszczam, że to raczej byli wojskowi, najprawdopodobniej z pierwszych oddziałów jakie przybyły tu z Agrii – optował Andre.

- Hadrianie może poginęły całe rodziny, a może to wpływ magiczny? Niepotrzebnie dywagujemy a tu trza działać. – skończył krótko Archibald.

- Racja, - powiedział ślepiec - możliwości jest wiele. Trudno mi pomóc w kwestiach logistycznych, dotyczących armii, ale mogę spróbować pozbierać informację od tutejszych kapłanów. Szczególnie starsi mają zawsze wiele cennych informacji do przekazania.

- Dobrze, to zadanie pozostawiam Tobie, Hadrianie. Archibaldzie, obejmiesz dowodzenie nad żołnierzami których wprowadzimy do zamku, oferowanego przez Attera. Ja złoże mu wizytę. - ostatnie zdanie wionęło chłodem.

Archibald skłonił głowę:
- Dobrze, przyjacielu, zajmę się zakwaterowaniem naszych wojaków.

- No myślę, że póki co mamy wszystko ustalone. Druga połowa żołnierzy zostanie w obozie, ja po wizycie do nich wrócę. I poszukamy tego sekretnego tunelu, Hadrianie przekażesz nam dokładnie miejsce gdzie spotkałeś agryjskich żołdaków.


De Nocard przytaknął marszałkowi i wskazał na poglądowej mapie skraj lasu. -Wciąż czekamy na wieści odnośnie celu ich wymarszu – dodał.

Marszałek wstał i uścisnąwszy każdemu z nich rękę, życzył powodzenia.

Kutak 21-12-2009 20:05

- To zaprawdę smutne czasy, gdy władca musi spotykać się ze szpiegiem ponoć wrogiego mu kraju pod osłoną nocy, w obawie przed najeźdźcą… - odezwał się nagle Atter.

Stał tyłem, ubrany w nawet o zmroku imponujące szaty, wpatrując się w księżyc. Gubernator Agrii przypominał bardziej poetę niż rewolucjonistę i tyrana, jak mówiono o nim w Arish. Oskar był przekonany, że wędrując po dworze za dnia wziąłby go za jednego z arystokratów – tylko złoty diadem na jego głowie mógł informować kim jest ten mężczyzna. Dawnym poplecznikiem słynnego biskupa A’Grynna, zdrajcą księstwa, dawnym najbliższym przyjacielem Franciszka I. Duval niejednokrotnie o nim słyszał czy trafiał na jego nazwisko na kartach ksiąg, lecz za każdym razem wyobrażał go sobie zgoła inaczej…

- Nie muszę widzieć twej twarzy, by wiedzieć kim jesteś. – odezwał się po chwili milczenia AtterTwe oczy płoną zdradą, twe dłonie mają siłę setki mieczy, twe słowa zaś są czarne, jak i usta, z których wychodzą. Słyszałem o tobie, najświętszy biskup wiele mi powiedział. Już od lat wiedziałem o tym spotkaniu, ale jestem zaskoczony. Pozycja, którą zdobyłeś w armii Al-Thora… To naprawdę imponujące…

I znów zapadła cisza.

- Miałem przybyć tu po twoje słowa, gubernatorze - odezwał się w końcu Oscar. Chciał jak najprędzej zakończyć to spotkanie – sama obecność na dworze tutejszego władcy jako „szpieg” była niebezpieczna, a przy tym i postać jego rozmówcy napawała naukowca pewnego rodzaju trudnym do wytłumaczenia niepokojem.

- Potwierdź słowa, które von Kerimnzoff usłyszał jeszcze w Imperium – podaruję mu wszystko o co prosił, jeśli najmłodszy z panów Berdii weźmie udział w rytuale. I jeśli da mi na tyle czasu, bym zdołał samemu skorzystać ze swoich skarbów – ma nie dopuścić do ataku na miasto – i to za wszelką cenę. Kiedy jego pomoc przestanie mi być potrzebna… Cóż, sam się zorientuje. Niech często spogląda w niebo – na nim zapisana jest cała nasza przyszłość.

Zrobił parę kroków przed siebie, wciąż nie spoglądając nawet na swego rozmówcę, po czym kontynuował.

- Sam dalej kontynuuj swe zadania. Trzymaj marszałka, uważaj też na de Valsoya, ten człowiek potrafi wiele zdziałać. Koniecznie odszukaj też tych, których przysłał tu pod moją opiekę A’Grynn – swojego wychowanka, tego samego, który piętnaście lat temu, chcąc zabić Wiosenne Ostrze, pozbawił władzy w ręku Al-Thora i uciekiniera z dworu Imperatora. I przygotuj tych, którym możesz ufać na poranny wymarsz do Fortu Zachodniego. Znasz wyjścia z miasta, dotrzesz tam przed wieczorem – akurat by dopilnować, czy nasza niespodzianka dla węszącego imperialnego inkwizytora w pełni się udała.

- Odejdź. – rzucił jeszcze tylko po kolejnej przerwie.

Oscar odszedł. Liczył, że ta rozmowa cokolwiek wyjaśni – ale w życiu nie widział jeszcze większej ilości zagadek. Upewnił się tylko co do zamiarów von Kerimnzoffa i być może całego Imperium wobec Arish. Ale kim był zdrajca wśród ludzi „Jednorękiego Marszałka”? Chłopiec, który chciał zabić Sarę Aviante? Wygnaniec z dworu Imperatora? Niespodzianka czekająca na Logena? I, co najbardziej go niepokoiło – zamiary, po których zrealizowaniu Atter będzie mógł stanąć naprzeciwko wojsk księstwa i wygrać ten bój…

Czym tak naprawdę była ta wyprawa…!?

***
Przewracając się z boku na bok, Logen powoli usypiał w przydzielonej mu przez załogę Fortu kwaterze. Dojechał tutaj bez większych problemów, w chwili, na szczęście nie musiał długo jechać w nocy – taka przeprawa, a tym bardziej nocleg na obcych ziemiach, na obrzeżu tropikalnego lasu pełnego tajemnic i niebezpieczeństw, mogły przysporzyć wielu poważnych problemów. Uniknął ich. Pan czuwał.


Dobry nastrój Ximeneza zepsuło trochę blisko półgodzinne oczekiwanie przed bramą – strażnicy musieli wcześniej naradzić się z co ważniejszymi mieszkańcami fortu, nim zdecydowali się wpuścić niespodziewanego gościa do środka. Kto wie, czy nie skonsultowali się nawet z ojcem Triestynem, po którego ciało i duszę przybył tu inkwizytor…?

Gdy w końcu, pod eskortą straży, został zaprowadzony do swojej tymczasowej kwatery, wygospodarowanej na piętrze okolicznej tawerny, ktoś mimochodem napomknął mu, że będzie miał pełne prawo do przebywania na terenie Fortu Zachodniego, rzecz jasna z pominięciem budynków wojskowych, lecz traktowany tu będzie jak duchowny, nie imperialny urzędnik. Doskonale zrozumiał, o co im chodziło – jeśli tylko spróbuje zagrozić komuś stosem, dostanie szybką kulę w łeb…

W karczmie dostali cztery pomieszczenia, w zasadzie całe piętro, ale zdecydowali się zająć tylko dwa – byli na obcym terenie, gdzie wysoką posadę zajmuje osoba im zapewne wroga, więc musieli na siebie uważać. Zaraz obok łóżka, na którym spał Logen, na sienniku leżał Tallir i jeden z jego ludzi, przy ścianie po drugiej stronie pomieszczenia znajdowało się wniesione tutaj łóżko sekretarza inkwizytora. Rozwiązanie może nie było zbyt komfortowe, ale gwarantowało bezpieczeństwo – ktokolwiek wpadnie do pomieszczenia, nie zdoła zabić ich po cichu. Przynajmniej nie wszystkich…

A potem Logen zasnął.

***
Dostanie się do Agrii nie stanowiło już dla niego problemu. W gruncie rzeczy nie dziwiło go to – w końcu to miasto, stolica regionu, codziennie przechodzi przez nie naprawdę wiele osób – nie da się więc przeszukiwać każdego z nich, nawet jeśli armia o potencjalnie wrogich zamiarach stoi zaraz pod murami. Szpiegów zapewne zwalcza się tutaj w inny sposób, a jeśli weszłoby ich zbyt wiele… Kto wie, czy ktoś im się nie przygląda. Nad tym właśnie zastanawiał się Hadrian wchodząc do jednej z okolicznych świątyń.

Tego dnia słyszał już całkiem sporo reakcji na wojska stojące przed miastem. Ludzie zastanawiali się, co tam robią – a jeśli mają wrogie zamiary, czemu nie przystąpili jeszcze do oblężenia. Nie za bardzo potrafili zrozumieć, dlaczego wojska Arish przepłynęły przez cały ocean po to, by teraz spoglądać na miasto z obozu na granicy okolicznego lasu. Pokaz siły? Czy nie był zbyt kosztowny? A wojska Imperium – dlaczego ich obóz znajduje się jeszcze dalej? Te dwie siły nie miały zamiaru współpracować? Co gorsza, de Nocard sam nie znał odpowiedzi na wiele z tych pytań…

Przyklęknął w jednej z pierwszych ławek i zaczął się modlić, pod nosem powtarzając słowa kolejnych zawołań do Powracającego. Świątynia była raczej pusta – najwidoczniej poranne modlitwy nie cieszyły się popularnością wśród mieszkańców Nowego Świata. Nie bacząc nawet na religijność czy próby zdobycia jakichś informacji, chłód panujący w grubych murach budynku po prostu był dla ślepca przyjemną chwilą wytchnienia od wszechobecnego, niewyobrażalnego skwaru.

Sam kościół zaś, jak obserwował z czasem, był… Dziwny. Nie było w nim żadnych symboli, obrazy wyglądały jak efekt halucynacji, na ścianach co chwile pojawiały się mniej lub bardziej udanie namalowane motyle… Kapłan, który stał przed swoistym „ołtarzem” stworzonym z trzech obrazów rycerzy wyłaniających się z mroku oddawał im cześć zupełnie inaczej, niż na kontynencie… Herezja? Kto wie…

Wtem ktoś usiadł obok niego. Nim cudzoziemiec zdołał się obrócić w jego kierunku, usłyszał szept.

- Modlisz się inaczej, jak to robiono dawniej… W tym budynku nie mieszka twój Bóg. Z tego miasta został wygnany. Ale niektórzy nadal trzymają go przy sercu. Znajdź nas, a będziesz godny dowiedzenia się więcej…

Mężczyzna zaraz po wypowiedzeniu swych słów wstał i wyszedł z budynku. Hadrian spojrzał na niego, chociaż na niewiele się to zdało – wyglądał jak każdy inny mieszkaniec tej okolicy. Zresztą, jego wygląd nie był w tej chwili ważny – to co powiedział znaczyło wiele więcej. Jest tu ktoś, kto sprzeciwia się religii – czyli może i władcy. Ruch oporu? Cóż, oni zawsze wiedzieli więcej. A taka wiedza na pewno przydałaby się im wszystkim…

Teraz pozostało mu tylko ich „znaleźć”. Cóż, biorąc pod uwagę informacje, jakie może otrzymać… To chyba nie były szczególnie wygórowane żądania.

***
Żołnierzy Harcynta nie było zbyt wielu – w momencie, gdy po ponad dwugodzinnej wędrówce w promieniach właśnie wschodzącego słońca trafili na wojska Attera, Sara bez trudu oceniła, iż było ich przynajmniej dwa razy więcej. Gdy jednak tylko siły jej nowego sojusznika ruszyły na wroga, ta różnica przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Pierwsze pociski powaliły przeciwnika gdy ten szykował się do wystrzału, a gdy po chwili grupa żołnierzy posiadających w swoich żyłach przynajmniej domieszkę krwi czerwonoskórych wskoczyła między zdezorientowanych żołnierzy Agrii, kobieta pojęła, iż zbuntowany szlachcic siłę swych najemników opiera na ich wyszkoleniu, nie na ilości. W dżungli, gdzie ciężko było o jakiekolwiek formacje, jego podejście do wojny sprawdzało się całkiem nieźle…

Po chwili już sama dotarła na pole bitwy. Dawno nie miała okazji trzymać w swej dłoni miecza, od wielu lat nie stawała naprzeciwko przeciwnika w regularnej bitwie. Pędziła przed siebie to wymierzając cios ukrytemu w pobliskich krzakach muszkieterowi, to zaś unikając ciosu wrogiej szabli – jakby coś wewnątrz niej mówiło, gdzie szukać kolejnego przeciwnika. Nie był to jednak głos, który pojawił się w niej przed chwilą – prowadziła ją jakaś naturalna część jej umysłu, ta, którą zwano „Wiosennym Ostrzem”…

Bitwa nie potrwała długo – gdy tylko rozproszono wrogie siły część oddziału zajęła się rannymi, reszta zaś ruszyła dalej, szukając co większych grup wojsk przeciwnika i ocalałych sił Arish, które miał w tę okolicę poprowadzić Hell.

Tych niestety nigdzie nie było.

W pierwszych promieniach rzucane przez pełne słońce dotarli na skraj lasu, za którym z ziemi wyłaniały się nie tyle nawet góry, co ogromne skały wystające z ziemi. Przed kilkoma parometrowymi kamieniami stało dwóch zwiadowców wysłanych przez Harcynta na przód. Nie mieli zbyt radosnych min.

Mina Sary również zrzedła, gdy ujrzała w dłoni jednego z nich opaskę Grupy Wolnych Muszkieterów Księstwa Arish. Taką, jak mieli na sobie wszyscy żołnierze, których Andre wysłał z nią i de Merem

- Pozostało po nich parę ciał. Opisywanego rycerza nie ma… - mówił jeden z mężczyzn, ale alchemiczka nie zwracała już na to uwagi. Powoli wjechała między skały, gdzie dzielni żołnierze dokonali swego żywota. Widziała ślady po przynajmniej trzech wybuchach, dwa porozrywane ciała i trzy kolejne, barbarzyńsko zakłute bagnetami. Hella jednak faktycznie tu nie było…

- To chyba twoi przyjaciele… - usłyszała za sobą głos Harcynta.

- Nie wszyscy.

- Albo więc zbiegli, albo wzięto ich do niewoli. Ich ciała mogą być wszędzie, nie damy rady przeszukać całej tej okolicy… - mówił cicho, poruszony sytuacją i zawstydzony tonem, jakim odpowiadała mu kobietaTeraz to już nie moje zadanie, muszę ruszać dalej, dopilnować bezpieczeństwa reszty moich ziem. A potem… Może spotkamy się u waszego nowomianowanego Naczelnika- przerwał na chwilę, licząc na jakąś odpowiedź. Gdy ta jednak nie nadeszła, rzucił jeszcze tylko „Bywaj!”.

Po chwili odjechał, w ślad za nim ruszyli zaś jego ludzie. Stając na granicy lasu obejrzał się jeszcze raz, spoglądając na tę niezwykłą kobietę, która stojąc wciąż bez ruchu na miejscu niedawnej kaźni jej przyjaciół walczyła z własnym gniewem. Z gniewem i z głosem, który znów oferował jej pomoc…

***
Czekał na tę chwilę od momentu, gdy Franciszek wezwał go do siebie, by porozmawiać o rozwiązaniu problemu z kolonią. Podczas rejsu niejednokrotnie planował swoje zachowanie w trakcie tego spotkania. Wiele już usłyszał, wiele przeczytał, sporo też sam zobaczył. Był gotowy, by porozmawiać z Atterem, zmierzyć się z nim w potyczce, w której pierwszy raz od dawna ważniejszy była siła jego argumentów była ważniejsza od potęgi dział.

Al-Thor jechał prosto do Pałacu Gubernatora.

W mieście nie witano go tak, jak Archibalda. Był bohaterem, wielu znało jego imię, ale nigdy nie wzrósł do rangi symbolu jak rycerz. Ciągnęła się za nim łatka najemnika, obcokrajowca, tego, który nie brał udziału w wielkiej bitwie. A tutaj, na obcej ziemi, dodatkowo każdy z mieszkańców Agrii widział w nim potencjalnego oprawcę. Bo gdyby wybuchła wojna to właśnie on, piekielnie skuteczny dowódca Szkoły Oficerskiej, wraz z von Kerimnzoffem będą wydawali kolejne rozkazy ataku…

Samo miasto jednak robiło ogromne wrażenie. Nawet gdyby wszyscy kolonizatorzy z pierwszego statku jaki tu dopłynął byli artystami i budowlańcami zarazem, a do tego wyszkoliliby tubylców w tej trudnej sztuce, nie mieli najmniejszych szans stworzyć tych wszystkich budowli. Misternie zdobione wieże kościołów opowiadały całe historie z dawnych ksiąg, zaś górujące nad całym miastem pałace, w tym największy – Gubernatorski – zdawały się nawet przyćmiewać oficjalną rezydencję księcia de Clee.

Nie mieli jednak czasu na zwiedzanie miasta. Po krótkim przejeździe najważniejszymi ulicami, wraz z eskortą udał się na umówione wcześniej rozmowy. Został przyjęty ze wszelkimi honorami – gubernator prosił, by zaczekać jeszcze chwilę, podjęto więc gości wystawnym, choć wczesnym, obiadem. Gdy ten zaś dobiegł końca, jego eskortę poproszono o pozostanie w sali balowej, samego zaś Jednorękiego Marszałka poprowadzono przez jeden z korytarzy, prosto do ogromnej komnaty, na końcu której stały ustawione naprzeciwko siebie tron i fotel.

Na tym pierwszym siedział Atter.

- Nie musisz się kłaniać czy klękać. – zaczął nonszalancko, gdy Namiestnik dopiero wszedł do pomieszczenia – Tu uważany jestem za koronowaną głowę, lecz jako przedstawiciel jednego z władców krajów Imperium godzien jesteś szacunku, marszałku Al-Thor.

Gdy milcząc (czy raczej – „starając się nie odpowiedzieć niczym prowokującym”) Andre doszedł do swego fotela, jego rozmówca znów przemówił.

- Siadaj, przyjacielu, i mów, czego oczekuje ode mnie twój pan, pytaj też o to, czego sam chciałbyś wiedzieć. I napij się wina – wskazał na butelkę stojącą na pobliskim stoliku, w towarzystwie dwóch kieliszków – Na tych ziemiach jest naprawdę przednie.

***
Czuł sporą różnicę między nadmorskimi okolicami, po których do tej pory się poruszali, a klimatem w forcie u podnóża gór. Nie było nawet chłodno, ale wiatry potrafiły zerwać z głowy chyba każdy kapelusz. Dla przywykłego do umiarkowanego klimatu Świętego Miasta Logena była to całkiem miła odmiana. Szczególnie, że w końcu miał się wziąć za poważne zadanie…

Siedząc przy kubku lokalnego wina przy stolikach wystawionych na dwór z tawerny ulokowanej zaraz przy jednej z bram Fortu, obserwował okolicę – niestety, ze wzajemnością. Był tu obcy i czuł to wyraźnie, dużo mocniej niż chociażby w Inkazji. Tutejsi ludzie nie patrzyli się na niego wprost, nie okazywali względem inkwizytora żadnych emocji, a każdą jego prośbę z radością spełniali – ale napięcie czuć było w powietrzu. To miejsce miało jakiś sekret. Gdzieś tu znajdował się Triestyn, gdzieś – z tego co zasłyszał w gospodzie – była kopalnia, w górach zaś znajdował się jakiś stary ołtarz tubylców i osiedla dziwnych ludzi o bladożółtej skórze.

Kolejne sekrety. Miał paru ludzi do pomocy, owszem, ale przydałoby mu się też niezależne od niego spojrzenie barona

- Witam waszą ekscelencję. – usłyszał nagle za sobą głos. Najpierw niemal podskoczył, potem odruchowo sięgnął po pistolet, a dopiero potem odwrócił się by ujrzeć twarz rozbawionego jego reakcją WarringtonaDowiedziałem się czego chciałem i przybyłem. Jakie teraz mamy plany?

Ximenez wskazał mu krzesło obok siebie, nalewając przy tym wina do drugiego kubka.

- Właśnie się nad tym zastanowimy…

***
Huk!

Strzał!

Ból.

Krzyk. Jego własny krzyk.

Obudził się. Rozejrzał. Dookoła ściany i ciężkie, drewniane drzwi, przy nich – mała pochodnia. Nie dotykał nogami ziemi, był… Tak, był przywiązany. Zarówno jego ręce, jak i nogi przyczepiono do jakiejś obręczy, którą z kolei powieszono na ścianie. Nie było żadnych wątpliwości – Hell de Mer trafił do niewoli.

Jak? Co się stało?

Przymknął oczy.

Chronili się za kamieniami, minęła już przynajmniej godzina, może i dwie. Coś musiało się dziać, coś zmusiło przeciwnika do zdecydowanego działania – nagle posypały się granaty. Pamiętał wybuch, sam zdołał się skryć, ale nie każdemu ta sztuka się udała. Resztki ciał jego podwładnych, ich twarze wykrzywione w pełnym bólu grymasie… A potem strzały, krzyk, wpadli nagle, było ich kilku, strzelali, na muszkietach mieli bagnety…

Spomiędzy jego żeber kapała krew. Jego też trafili.

Potem wyciągnęli go poza kamienie, jego i jeszcze trzech innych, którym udało się przeżyć. Jednego na pewno odstrzelili, Hell czuł już, że kolej na niego, ktoś szybko go przeszukał, a potem… Potem dostał pałką w głowę. Spał chyba aż do tej pory.

Nie miał pojęcia, gdzie go wywieźli. Nie wiedział, co z innymi, co z Sarą. Nie miał nawet pojęcia dlaczego ocalał.

Wiedział za to doskonale, że jeśli dłużej tu pozostanie, może mieć problemy. A przy okazji czuł, że węzły wokół jego dłoni wcale nie są tak wytrzymałe, jak zdawało się żołdakom…

Kerm 27-12-2009 08:58

Pierwszy wrócił słuch.
Dokoła panowała cisza. Nie taka, jaka zwykle panuje w przyrodzie. Nie było słychać ptaków, szumu liści, skrzypienia drzew, wiatru w końcu.
Martwa cisza przerywana była tylko jednym, cichym dźwiękiem, znanym człowiekowi od chwili, gdy nauczył się posługiwać ogniem.
Cichy odgłos, jaki od czasu do czasu wydaje z siebie zadowolony płomień konsumujący coś, co da się spalić.

Otworzył oczy.
Miał rację. Nie był już w dżungli. Walka, jeśli tamte chwile można było nazwać walką, skończyła się.
Przeklęte granaty. Gdyby nie one...
Ale nie było co gdybać. Trzeba było pomyśleć o tym, co zrobić w tej chwili. Wisieć i czekać nie wiadomo na co? Żaden z de Merów nie zrobiłby czegoś takiego i Hell nie zamierzał się wyłamywać z tradycji rodzinnej.

Rozejrzał się dokoła, w czym pozycja w jakiej się znajdował wcale mu nie przeszkadzała. Mógł z góry popatrzeć na otaczający go świat.
Wyglądało na to, że wpakowano go do najzwyklejszej na świecie piwnicy.
Kamienne, toporne ściany, belki udające sufit, drzwi z nieheblowanych desek, tu i ówdzie wzmocnione stalą, ale pozbawione judasza. Brak łańcuchów.
Z pewnością nie było to więzienie. Nawet w jego rodzinnym zamku więźniów można by trzymać w lepszych warunkach.
Poruszył palcami.
Nie były zdrętwiałe. Sznury, jakimi go przywiązano do obręczy nie były zbyt mocno zaciśnięte. Czyżby ktoś liczył na to, że nieprędko się obudzi po ciosie w głowę? A może za wiązanie zabrał się jakiś partacz?
Nie wiedział i nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym zbyt długo. Nie miał pojęcia, dlaczego zabrano go żywego. Ktoś miał w stosunku do niego jakieś plany? Z pewnością. Ale Hell nie bardzo wierzył w dobre serce owego kogoś. Lepiej było nie czekać na planów tych realizację.
"Bogowie troszczą się o tych, którzy potrafią sami zadbać o siebie."
Stare powiedzenie, jakże często używane przez Hrnlfa zachęcało do działania.
Na pomoc nie było co liczyć. Ani na cudowną boską interwencję. Jeśli chciał stąd wyjść, musiał liczyć tylko na siebie.

Najpierw trzeba było pozbyć się więzów.
Gdyby to były kajdany, byłoby z tym nieco problemów. Ale zwykły sznur? Coś takiego nigdy nie mogłoby zatrzymać tego akurat przedstawiciela rodu.
Poruszył ręką. Naprężył mięśnie.
Mimo paru krzyżyków na karku potrafił jeszcze złamać podkowę, a ten sznur nie wygladał na zbyt mocny.
Przymknął oczy. Przez moment skupiał się.
Szarpnął.
Ze zranionego przegubu popłynęła wąska strużka krwi, ale ręka była wolna. Jeszcze tylko druga... I zająć się nogami, by nie runąć na twarz, gdy więzy nagle przestaną utrzymywać ciało w pionie.

Zmęczony oparł się na moment o ścianę.

Był wolny. Przynajmniej częściowo.
Obejrzał starannie zamek.
Stary, nieco zardzewiały mechanizm otwierał się tylko z zewnątrz. Gdyby był włamywaczem, może by sobie z tym poradził. Albo gdyby miał jakieś narzędzia...
Niestety, zostawiono go w koszuli i spodniach. Nawet buty mu zabrano.

Pchnął lekko drzwi, usiłując sprawdzić ich wytrzymałość. Mimo oczywistego prymitywizmu wykonania były dość solidne. Może nawet zdołałby je wyłamać, ale... narobiłby przy tym tyle hałasu, że słychać by go było w promieniu wielu metrów. A na to nie mógł sobie pozwolić.
Pozostawało poczekać, aż ktoś przyjdzie sprawdzić, co porabia więzień. Albo... Ale to by była ostateczność.


Kroki strażnika usłyszał dość późno. Tamten doszedł niemal pod same drzwi. Zgrzytnął przekręcany w zamku klucz. Drzwi zaczęły się otwierać.
Z pewnością strażnik nie spodziewał się tego, że nagle ktoś mu pomoże w otwieraniu drzwi. Gdyby mógł to przewidzieć, z pewnością stanąłby nieco z boku i kopnięte z całej siły drzwi nie trafiłyby go prosto w czoło.
Z jękiem zwalił się na posadzkę korytarza.
Pół minuty później był już gościem Hella.
Czy ten okazał się gościnnym gospodarzem? Tego raczej strażnik nie mógłby potwierdzić. Gdyby, rzecz jasna, wiedział, co się z nim dzieje.

Mundur strażnika na Hella pasował... prawie pasował.
Strażnik był nieco niższy, za to grubszy i gdyby nie pas, trzeba by chyba nosić jego spodnie na sznurku. Którym trzeba było rozważnie gospodarować, by starczyło go na związanie strażnika. Co prawda nie wyglądało na to, by z tą rozbitą głową przez najbliższych parę dni zdołał otworzyć oczy, to mimo wszystko warto się było odrobinę zabezpieczyć.
Po paru chwilach strażnik, w samych gaciach, zakneblowany kawałkiem własnego podkoszulka, siedział przy ścianie z rękami przywiązanymi do tej samej obręczy, przy której nie tak znowu dawno tkwił Hell.

Nowy posiadacz munduru strażnika stuknął dwa razy obcasami, by przyzwyczaić się do ściągniętych ze strażnika butów, a potem ponownie zrobił mały przegląd inwentarza.
Krótki miecz, bicz, pęk kluczy, fajka, sakiewka z kilkoma monetami.
W porównaniu ze stanem sprzed kilkunastu minut - prawdziwy majątek.

Sprawdził, czy mieczyk łatwo wychodzi z pochwy i wyszedł na korytarz.

Miał za sobą pierwszy etap ucieczki. Teraz...
Teraz trzeba było się dowiedzieć paru rzeczy.
Gdzie, na Przebudzonego, w tej chwili się znajduje?
Czy jakiś strażnik jeszcze jest w budynku? Jeśli tak, to warto by go wykorzystać jako źródło informacji. Jeśli strażników będzie więcej... Może uda się ich wyeliminować.
Czy są tu inni więźniowie? Zdawało mu się, że nie wszyscy jego ludzie zginęli na miejscu.
Czy jest tu coś do jedzenia? Żołądek zaczynał upominać się o swoje prawa, a skoro był tu strażnik, to musiał coś jadać.
Jak uzupełnić ekwipunek? O odzyskaniu swoich rzeczy chwilowo nie marzył.
Jak się wydostać z budynku? Nie chodziło rzecz jasna o zwykłe otwarcie drzwi i przekroczenie progu.
Jak wydostać się z... z miejsca, w którym znajdował się budynek.
Jak trafić do swoich?

Zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku i przyczepił do pasa pęk kluczy.
Był gotów do zwiedzania budynku.

Penny 30-12-2009 12:37

Kiedy wchodził na pokład statku, który przywiózł go do Nowego Świata Oscar nawet nie śnił, że mógłby zobaczyć bohaterów historii, jaka rozegrała się prawie 15 lat temu. A tutaj nie dość, że ich zobaczył to jeszcze mógł z nimi porozmawiać, wymienić myśli i spostrzeżenia. A teraz stał twarzą w twarz z kolejną żywą legendą, a na dodatek występował w charakterze podstawionego szpiega. Idealna rola dla niezgrabnego podwójnego aktorzyny.

Słuchał uważnie Attera, który zwać się szumnie gubernatorem kazał, jednocześnie uważnie mu się przyglądając. Pamiętał niewiele z tego, co mówił ojciec, a jeszcze mniej z tego, co mówili o nim inni. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, z jego stroju nawet nie przypuszczałby, że jest tym, za kogo się podaje. Brzmiał bardziej jak poeta niż jak władca, ale szczerze mówiąc Oscarowi było to obojętne. Przyszedł po informacje, nie po tomik poezji, i chyba musiał o tym przypomnieć gubernatorowi. Po kilku minutach głębokiej i jakże uduchowionej ciszy zdecydował się sprowadzić Attera na ziemię, mówiąc swoim najpokorniejszym tonem:

- Miałem przybyć tu po twoje słowa, gubernatorze…
Szczerze mówiąc obawiał się odpowiedzi. Obawiał się, że Atter już kiedyś spotkał się z Czarnoustym i wszystko będzie stracone. A gdy już otrzymał informacje czuł, że wszystko, co dzisiaj zjadł podchodzi mu do gardła.

Ale wszystko poszło jak po maśle. Było to aż nadto podejrzane. I uderzyła go jeszcze jedna rzecz, nad którą zastanawiał się już później błądząc po ciemnych ulicach miasta. Skoro Atter nie wiedział jak wygląda jego szpieg to skąd ludzie z Galwazji wiedzieli kogo mają spróbować zadźgać? A może to był tylko zbieg okoliczności? Nie, nie. Zbyt dziwne na zbieg okoliczności. A mężczyzna, który go wyratował? Kim on był?

A co jeśli sprawa z Galwazji nie miała nic wspólnego z sprawą szpiega Attera? Tylko co mogłoby być jej przedmiotem? Czy niedoszli zabójcy Oscara mieli porwać bądź zabić jakiegokolwiek członka wyprawy z Arish? Czy to w ogóle możliwe?

Od tych pytań bez odpowiedzi Duvalowi aż zakręciło się w głowie. Co powinien teraz zrobić? Jak dostarczyć Marszałkowi wiadomości w środku nocy? Wiedział, że Raelis miał wysłać posłańca razem z orszakiem de Valsoy'a, ale ten już dawno opuścił miasto. Zresztą bramy były zamknięte o tej porze, a innych wyjść z Agrii nie znał. Widać nie był tak dobrze poinformowany jak gubernator myślał. Cóż za ironia.

Wiadomość musiała dotrzeć do Andre przed świtem, ewentualnie trochę później. Jednak musiał poczekać aż otworzą bramy, a dopiero potem dostać się jak najszybciej do obozu. To jasne, że nie stawi się w Forcie Zachodnim. Trzeba by było przygotować sobie dobrą bajeczkę na wypadek, gdyby znów stanął twarzą w twarz z Atterem.

Zaczynał żałować, że nie poprosił Raelisa o ochronę. Oscar przyspieszył kroku rozglądając się nerwowo na boki i nasłuchując choćby najmniejszego szelestu. W drodze powrotnej do karczmy ułożył sobie już cały plan. Nie było innej rady, musiał poczekać do rana, a wtedy wrócą do obozu i wtedy będzie mógł porozmawiać z marszałkiem w cztery oczy. Miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Angrod 02-01-2010 03:05

Słowa starej modlitwy brzmiały obco w murach tej dziwnej świątyni. Hadrian nie śpieszył się zanadto, wiedział, że nie ma to sensu. Gdyby tajemniczy człowiek rekrutował gońców, może umiejętność szybkiego biegania na coś by mu się przydała. To był test innego rodzaju. Miał przykurzone, miękkie szaty i pachniał cytrusami. Kiedy wychodził na jego miejscu pozostała świeczka o dziwnym kształcie i ładny niebieski kwiatek. Z należytym skupieniem de Nocard wykonał gest kończący modlitwę i powoli udał się w stronę wyjścia.

Słyszał jak jego rozmówca skierował się na wschód w stronę niewielkiego, mało uczęszczanego placu. Stała tam tylko samotna kobieta z koszem owoców. Oglądała się przez ramię i sprawiała wrażenie zdezorientowanej. W dłoni trzymała niebieski kwiatek, zupełnie podobny do tego jaki zostawił nieznajomy.

- Proszę to dla pani - wręczył jej swoją roślinkę Hadrian.

Ta spojrzała na niego ze zdziwieniem i po chwili konsternacji odezwała się.

- Nic nie rozumiem, przed chwilą jakiś inny pan dał mi takiego samego kwiatka i poszedł grzebać coś przy tamtym murze, a później jak wichura wleciał do tamtej oberży, no w głowie się nie mieści. - wskazała ręką kierunek. Hadrian, ku jej jeszcze większemu zdziwieniu podziękował jej i życzył miłego dnia, po czym podszedł do wskazanej ściany i zaczął badać ją rękami.

Poza napisem obwieszczającym, że piszący te słowa w dniu oznaczonym datą brał niejaką Lorettę ktoś wyrył prosty symbol okręgu i odchodzących od niego czterech promieni. Hadrian bez trudu rozpoznał atrybut Powracającego - Świetlistą Chwałę, która jego dzieciom oświetla drogę, a żywym ogniem niszczy jego wrogów.

Oberża, którą wskazała kobieta, stała po drugiej stronie ulicy, nie wyglądała na specjalnie uczęszczaną. Nazywała się podobnie jak pewne pasmo górskie - "Wilcze Kły". Niezbyt skomplikowane logo przedstawiało dwie piramidki bez podstaw. Przed karczmą, na ganku siedział podstarzały, brodaty jegomość i odpalał sobie fajkę.

- Przepraszam, czy wchodził tutaj... - zagaił Hadrian

- Nikt tutaj nie wchodził - przerwał mu niezbyt uprzejmie brodacz - dzisiaj zamknięte.

- Ale może akurat...

- Słuchaj,
- znowu przerwał - powiedziałem ci coś i koniec. W ogóle to nie mam czasu i ty też nie masz czasu, także proponuję ci zająć się swoimi sprawami. Jasne? - Mówiąc to powoli, z pewnego rodzaju groźbą, postukał swoim niemałym palcem w brzeg fajki.

- No dobrze... - Hadrian westchnął z irytacją - Czy może mi pan chociaż odpalić świeczkę?

- Oczywiście. - Uśmiechnął się tamten. - Proszę uprzejmie.

De Nocard lekko zdziwiony, ale z płonącą świeczką wyszedł z powrotem na plac i zastanawiał się czy dobrze to rozegrał i co dalej począć. Jeśli to co go do tej pory spotkało to nie przypadek to pewnie nie miał wiele czasu i od razu powinien ruszyć w którąś stronę. Przypomniał sobie symbol. Zbliżało się południe, słońce stało w zenicie ogrzewając jego lewy policzek. Hadrian obrał właśnie ten kierunek świata za drogę. Uliczka jaką znalazł miała liczne rozgałęzienia, lecz Hadrian konsekwentnie zmierzał w stronę słońca. Jak się okazało droga doprowadziła go na targowisko. Świeczka do tego czasu zmalała nie co i młody mężczyzna wyczuł, że jakaś drobna rzecz jest zatopiona w wosku. Przy pomocy nożyka ślepiec uwolnił z ciepłej substancji małą monetę. Szybko poznał, że to nie jest tutejszy nominał. Takimi pieniędzmi płacono po drugiej stronie oceanu, w księstwie Arish. Hadrian przesuwał monetę między palcami zastanawiając się co ona oznacza i co ma teraz z nią zrobić. W tym czasie dobiegł do niego zapach cytrusów. Znajomy sprzedawca obsługiwał właśnie paru klientów.

- Oto jestem - uśmiechnął się de Nocard

- No widzę - odpowiedział handlarz - kupujesz coś?

- Przecież widzieliśmy się wcześniej
- Nie dał się zbić z tropu Hadrian

- Nie wiem o czym mówisz - odparł tamten z wiarygodną miną człowieka zbyt zapracowanego na głupie pogaduszki. - Ja tu sprzedaję owoce. Kupujesz coś czy nie?

- Co mogę dostać za to? - de Nocard przypomniał sobie o monecie.

- Pomarańczę

- Niech będzie. - odparł starając się nie okazywać zirytowania

Nastąpiła transakcja, podczas której sprzedawca nie omieszkał ponarzekać na swojego pracownika, który poszedł po wodę, a powinien za niego właśnie teraz handlować, i stwierdzić że najchętniej to napiłby się jakiegoś dobrego trunku. Hadrian podziękował i odszedł ze swoim owocem. Wychodząc z targowiska dokładnie obejrzał owoc. Znajdował się na nim znajomy symbol dwóch piramidek bez podstaw z szyldu "Wilczych Kłów". Rozerwał pomarańczę na pół i zgodnie z intuicją środku znalazł klucz. Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Smak pomarańczy umilił mu drogę do oberży.

K.D. 10-01-2010 22:55

-Drogi panie Warrington, wprowadzę teraz pana w szczegóły śledztwa. Nie muszę chyba mówić, że informacje które panu przekażę mają zostać otoczone klauzulą najwyższej tajemnicy?- Logen rozejrzał się ostentacyjnie czy nikogo nie ma w pobliżu.

-Oczywiście. Jestem przyzwyczajony do zachowania tajemnicy- odpowiedział oficer. Logen kiwnął głowę i zdjął swój szerokoskrzydły kapelusz.

-Ojciec Triestyn okazał się kimś znacznie gorszym niż przypuszczaliśmy. Pojmanie go staje się naszym priorytetem, bez względu koszty i wymagany wysiłek. Przede wszystkim należy go zlokalizować. Ufam, że twoi ludzie nie są zbyt zmęczeni podróżą? Będą musieli rozpocząć od zaraz.

-Czy mogę zapytać się dlaczego ten człowiek jest taki ważny?- odezwał się po chwili milczenia arystokrata. -A żołnierze powinni sobie poradzić z podróżą, chociaż wolałbym przeczekać noc w forcie. Jesteśmy na nieznanym nam lądzie, podróżujemy przez nieznany nam teren, nie mamy pojęcia jakie niebezpieczeństwa mogą nas czekać. W każdym razie te parę godzin raczej nie zrobi dużej różnicy-

-Naturalnie. To heretyk, najgorszego autoramentu. Imperator nie może sobie pozwolić na tolerancję dla ludzi szerzących ciemnotę i zabobon, bez znaczenia jak daleko od Świętego Miasta. Ale przede wszystkim ten wąż, Triestyn, pomoże nam dotrzeć do samego źródła raka toczącego tę krainę - okazał się tylko małą rybką w ławicy odrażającej sekty. Nie przechodzi mi to przez myśl, jakim cudem korupcja zakiełkowała wśród najprzedniejszych sług Imperatora... zaiste, straszne to czasy. Ale nie traćmy animuszu, jesteśmy tu żeby to odkręcić. Stosy jeszcze oświetlą to przeklęte niebo- Logen splunął dyskretnie i zmierzył Warringtona wzrokiem spode łba. -Zgoda, dostaniecie wasz sen piękności, ale chce mieć wszystkich w pełnej gotowości skoro świt. Obawiam się że moje przybycie nadało Triestynowi wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się na nas albo nawet czmychnięcie w góry. Przy okazji, musisz wiedzieć że jako imperialny urzędnik mam tu związane ręce. Te goryle odmawiają uznania mojego statusu nadzorczego nad tą dziurą, a ja nie mam czasu ani ludzi żeby zaprowadzić tu porządek. Twoi żołnierze posłużą mi do złapania Treistyna, a z tym fortem rozliczę się po fakcie, gdy wyślę list z prosbą o posiłki na kontynent-

-Pozwolili nam tutaj spać, a bądź co bądź oficjalnie Imperator nie ma władzy nad tym lądem. To dość delikatny układ. W każdym razie wypoczęci będziemy mieli wiele sił, aby wykonać to zadanie- głos Williama nie zdradzał żadnych emocji. Mówił spokojnie, bez pośpiechu

-No właśnie- Logen zmarszczył nos. -Coś mi tu śmierdzi. Miej się na baczności, Warrington - w tych ludziach jest coś co mi się nie podoba. Uważaj na jedzenie i wodę, trzymajcie nocą wartę, niech ktoś pilnuje koni. Poza przetrząśnięciem fortu, w okolicy znajduje się parę miejsc które przyciągnęły moją uwagę.

-Możemy zachować ostrożność, gdyby jednak zadecydowali się zadziałać, przeciwko nam, nie mielibyśmy większych szans.

-Więcej wiary, Warrington- fuknął inkwizytor. -Mamy po swojej stronie całe Imperium. Bez znaczenia na miesiączki tych bęcwałów. Prawdopodobnie nic nam nie zrobią - nie otwarcie. Moi agenci w Świętym Mieście są przygotowani na to, by na wieść o moim zaginięciu zaintepretowac to jako zamach stanu. Nie pozostałby tu kamień na kamieniu. Ale dla dobra misji nie wolno, powtarzam, nie wolno nam zawieść, i musimy mieć oko na wszelkie ruchy świadczące o wrogości albo próbie krycia heretyka. Co, jak zapewne wiesz, jest karane stosem- Logen obrzucił krzątających się w oddali ludzi głodnym wzrokiem. Pułkownik wzruszył ramionami, gdy odezwał się jego głos nadal był bezbarwny

-Ja jestem tylko prostym żołnierzem- po chwili milczenia dodał -Ja ich zatrzymuję, a dalej to już nie moja działka

-Nie wątpię, Warrington- Logen nałożył na głowę kapelusz i wstał. -Jutro, skoro świt, twoi ludzie mają być gotowi do pracy. Jeśli byłbyś łaskaw rozejrzeć się po forcie... jesteś żołnierzem, zaufają ci prędzej niż mnie. Ale bądź dyskretny i uważaj na plecy. Do zobaczenia rano.

-Miłych snów- powiedział za nim oficer.

merill 11-01-2010 21:31

Andre szedł równym, niemalże defiladowym krokiem przez pałacowe korytarze. To co widział napełniało go zdumieniem, którego jednak nie uzewnętrzniał. Iście raporty zwiadowców mówiły prawdę. Budowle w mieście był imponujące, niemalże dorównywające stolicy Imperium, a sam pałac Attera olśniewał i zachwycał licznymi ciekawymi rozwiązaniami architektonicznymi. Marszałek cały czas zadawał sobie pytanie: „Kto mu pomaga? Imperator? Czy jacyś miejscowi?”

Wkrótce został przyjęty przez Attera. Wchodząc do Sali audiencji, starał się oczyścić umysł ze wszelkich zaprzątających go wątpliwości i niewiadomych. Musiał być spokojny, choć jego dusza była wzburzona do granic możliwości. Nie spodziewał się wiele po tej wizycie. Domyślał się, że ta audiencja to kolejna okazja by go ośmieszyć, wiedział bowiem, że jeszcze nie jest gotów zetrzeć się z taką potęgą jaką dysponował Atter. Najgorsze było to, że On też o tym wiedział. Marszałek polny i namiestnik tych ziem z ramienia Arish nie mógł mu bezpośrednio nic zrobić.

*****


Na propozycję z ust Attera odpowiedział zimno:

- Za wino dziękuję. Nie przyjechałem tu na przyjacielskie pogaduszki, tylko wyjaśnić kilka ważnych spraw. Spraw, które wyjaśnić chce TWÓJ Pan.

- Mój jedyny Pan rządzi wśród niebiosów - lecz gdybyś był jego wysłannikiem, nie potrzebowałbyś wojsk. Słucham więc twych, czy raczej twego pana, uwag. - odparł Atter, akcentując ostatnie słowo.

- My się chyba nie rozumiemy. Nikt Ci nie dał prawa nazywac się władcą tych ziem, winien jesteś hołd lenny księciu Franciszkowi, nikt Cię z tego obowiązku nie zwolnił. -Mówił sucho, jakby pouczając opornego kadeta. - Niebiosa zostawmy na później... jak również przesadny patetyzm, który co muszę z przykrością stwierdzić, w twoim przypadku ociera się o błazeństwo.

- Och, cóż za wielkie słowa... - westchnął Atter - Zdecydowanie się nie rozumiemy. Przybywasz na ziemie leżące na drugim końcu świata, w imieniu władcy-marionetki Imperatora, który Agrię zna jedynie z raportów swych doradców i wymagasz, bym padł na kolana przed takim człowiekiem? Jam jest tu władcą. Wybranym przez lud. Trafiając na obcy ląd, porzuciliśmy Franciszka I, porzuciliśmy całe Imperium - i nikt z nas nie ma zamiaru do tego wracać. Czegóż tu twój żołnierski umysł nie pojmuje?

- Już piętnaście lat temu wiedziałem, że mam do czynienia ze zdrajcą, mój żołnierski umysł nie pojmuje jednak, jak można tak całkowicie wyzbyć się honoru. Co do porzucenia Imperium i Franciszka, to jesteś zapewne dobrze poinformowany o sile i liczbie Legionów, jakie Kerimzoff przywiódł tu ze sobą. Widzę, żeś zadufany w siłę murów miasta... ale Imperator potrafi się upomnieć o swoje. Przed Księciem de Clee, możesz stawać okoniem, ale pod cesarskim ciężkim ramieniem, zegniesz swój dumny kark.

- Zdrajcą!? - Atter, krzycząc, uniósł się ze swojego fotela. Wciągnął powietrze głęboko do płuc, po czym ruszył w kierunku okna - Jeśli ja jestem zdrajcą, kimże ty jesteś, Al-Thor? Obroniłeś obce księstwo, zyskałeś w nim szlachectwo. Jakim kosztem? W jaki sposób? Umożliwiłeś dokonanie najgorszego czynu w znanej nam historii, zdradziłeś nie dany kraj, a Boga. Zabiłeś go, jesteś jednym z morderców. Masz jego krew na swych dłoniach. A co do Imperatora... Niestraszna nam wasza siła. Niestraszne nam wasze legiony, tysiące ludzi o marnych sercach. Nie tak zwyciężymy, nie tak... Nie tak...

- Boga? Zabiliśmy Boga?... Hhmm ciekawa teoria... naprawdę. Widzę w niej jedną nieścisłość - Andre uśmiechnął się ironicznie w odpowiedzi na wybuch złości Attera i kontynuował spokojnie. - Nie mogliśmy go zabić... wszak Wszechmogącego nie może pokonać zwykły śmiertelnik, nawet jeśli to de Valosy. Zresztą nie przyjechałem tu na rozmowę o teologii. Widzę, że do porozumienia z Tobą, żadnego nie dojdzie. Określ jasno swoje stanowisko, bo widzę, że prócz wzniosłych słów, żadnych konkretów nie usłyszę od Ciebie.

- Ślepiec... - szepnął tylko gubernator - A co do moich warunków, przede wszystkim musisz zrzec się wszelkiego rodzaju praw do władzy na tych ziemiach. Wojska powinny stacjonować w wyznaczonym wam Zamku, zbudowanym przez dzielnych osadników, bądź w innym, dalekim od kluczowych osad miejscu. Nie na południowym wschodzie. Będziecie mogli zostać na moich ziemiach tak długo, jak tylko zechcecie, o ile nie zaczniecie ingerować w wewnętrzne sprawy Agrii. W innym wypadku - opuścicie je, z własnej woli bądź z moją pomocą.

- Nie groź, bom nie z tych strachliwych. Wojska Arish będą stacjonować w wyznaczonym przez Ciebie Zamku. Do czasu… - przerwał na chwilę, wpatrując się w odwróconego do okna Attera - …aż Franciszek nie zdecyduje co z Tobą zrobić. To by było na tyle. Pozwolisz, że daruję sobie grzeczności... biorąc przykład z Ciebie z początku spotkania. Zatem do zobaczenia.



*****


Wizyta nie wniosła nic odkrywczego do puli jego informacji, pomyślał, zmierzając w kawalkadzie jeźdźców ku swojemu warownemu obozowi. Na miejscu zastał już Archibalda, który wzorowo wręcz, przygotował żołnierzy do wymarszu. Podziwiał z dumą, dwa pełne pułki rajtarii, które na pięknych koniach wyruszyły jako awangarda pochodu. Lśniące w słońcu kolety i lufy muszkietów napawały dumą. Podobnie jak dwa regimenty najlepszej piechoty Księstwa. Złożonej z muszkieterów i lancknechtów, najlepszych zabijaków w całym Imperium, o morderczej sile ołowianej ulewy, dzięki zastosowaniu szyku tertio. Za nimi szła książęca brygada minerów, złożona ze setki specjalnie wyszkolonych grenadierów, potem leniwie sunęły cztery kartauny i cztery półkartauny, najnowocześniejsze cuda techniki ludwisarskiej, wraz ze stosowną obsługą. Za nimi ciągnęły rycerskie poczty, podlegające Archibaldowi, jako najznamienitszemu pośród nich rycerzowi. Andre patrząc na nich, musiał przyznać, że choć czasem brakowało im mobilności, to jednak w szarży, byli niepowstrzymani.

Wydał jeszcze dyspozycje dla posłańca, wysłał go z wiadomością do Raelisa i Oscara, że zmieniają miejsce obozowania.

Cały czas zastanawiał się nad tym co Atter powiedział o południowym wschodzie. Właśnie tam udali się Hell z Sarą, w poszukiwaniu Harcynyta. Do tej pory nie miał od nich żadnej wiadomości. Może tam musiał skierować swoją uwagę.

kitsune 12-01-2010 00:06

Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Ze starego rycerza stać się nagle dowódcą połowy wojsk Arish oraz Zamku Chłopskiego w Agrii było nie lada zwieńczeniem kariery dla Archibalda. Mimo to ów sarkał, widząc, iż pozorny awans był de facto wrzuceniem na wielką, kruszącą mury minę. Raz, że Fort był zbyt mały dla kilku setek wojaków Księcia. Dwa, iż tak naprawdę Atter wygrał pierwsze starcie i bez walki obronił miasto, swoją pozycję, marginalizując dumne wojska Arish.

Mimo to wykonywał rozkazy marszałka najlepiej jak potrafił. Zamek Chłopski był i owszem, dość obszerną budowlą obronną, która w warunkach, gdy miała chronić przed atakami dzikusów, spełniała się doskonale. Jednakże gdyby przyszło do walki z nowoczesnymi, zdeterminowanymi i w dodatku wyposażonymi w nowoczesną broń siłami, to niskie mury i brak umocnień ziemno-drewnianych dyskwalifikowały go jako miejsce, w którym można by przetrzymać dłuższe oblężenie.

Szczęśliwie wśród rycerstwa, kawalerii nowego typu i wojsk strzelczych znajdował się kontyngent saperski - kilkudziesięciu specjalistów, którzy mieli zapewnić małej, lecz bitnej i dobrze zorganizowanej armii Al'Thora odpowiednią mobilność. Tym razem nie zajmowali się organizacją przepraw przez rwące rzeki, lecz budową pasu umocnień ziemnych wokół Fortu. De Valsoy przydzielił saperom blisko setkę piechoty jako siłę roboczą i kornet rajtarii jako osłonę. Liczył, iż w ciągu kilku dni zabezpieczy zamek leżący na niewysokim, lecz stromym wzniesieniu. Dzięki temu nie tylko zamieni go w fortecę z prawdziwego zdarzenia, ale i zorganizuje w ten sposób więcej miejsca dla posiadanych wojsk i służb. Wszak w takim klimacie przeludnienie mogło doprowadzić do epidemii, a Archibaldowi nie marzyło się wyrzygiwanie własnych flaków w wyniku zarażenia nieznaną chorobą.

Eugeniusz Bernard de Lochse-Valsoy h. Gryfem Pęk Strzał Przedzielony

Po dwu dniach marszu przez gęsty matecznik, oczom zmęczonego Eugeniusza ukazały się łagodne wzgórza Agrii. Choć sam nijak nie mógł dokładnie określić swojej pozycji, to liczył na miejscowego przewodnika, który z całą pewnością stwierdził, iż wyszli we właściwym miejscu. Miasto miało się znajdować ledwie dzień lub dwa drogi normalnym terenem a nie dżunglą, której młodzieniec miał już powyżej uszu. Czuł, że płócienna koszula i skórzany kolet już na stałe przykleiły mu się do skóry. Nieprzewiewność przywiezionych ze Starego Świata szat dawała o sobie znać w każdej minucie wędrówki. Kiedy padał deszcz, przemakały powoli, lecz nigdy nie schły. Płotno ocierało do żywego mięsa, a przemokłe sukno czy skóra wręcz gniły w tym klimacie.

Eugeniusz zdjął szerokoskrzydły kapelusz i zaczął się z nim wachlować. Pomyślał, iż w wolnej chwili warto by było spisać swoje wspomnienia i doświadczenia ku potomnym. W wolnej chwili, czyli za jakieś trzydzieści lat. Coś mu mówiło, że w najbliższym czasie nie tylko nie będzie miał czasu chwycić za pióro, co nawet pomyśleć o tym. Zastanawiało go, jak łatwo zapomniał o swoim głównym celu wyprawy. Ledwie postawił stopę na pokładzie arishyjskiej fregaty, musiał walczyć o przetrwanie. W ciągu kilku dni pobytu w Agrii nie tylko poznał miejscowych, wmieszał się w konflikt z Atterem, ale i zaatakował żołnierzy marszałka Kerimzoffa.

- Koniec postoju! - Przerwał swoim żołnierzom i tubylczym przewodnikom odpoczynek.

Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

Archibald obszedł pozycje swoich wojsk, sprawdził jak oficerowie i podoficerowie wykonują rozkazy, gdzieniegdzie pochwalił, gdzie indziej obrzucił stekiem wyzwisk. Częściej to drugie, zdając sobie sprawę, że bez klasycznej wojskowej "kurwy maci" armia funkcjonuje zgoła gorzej. Potem wysłuchał raportów zwiadu, porozmawiał z kwatermistrzem i medykiem polowym, którym zajął jedną z zamkowych sal, organizując w niej lazaret. Póki co nie było problemów, co w filozofii de Valsoya oznaczało jedno - ciszę przed burzą. Stary rycerz, będąc specyficznym stoikiem, uważał, iż prędzej czy później Los, Przeznaczenie czy inne Bydlę udowodni, że dotychczasowy spokój służył jedynie osłabieniu czujności jego i jego żołnierzy, a na to nie zamierzał pozwolić. Toteż po raz kolejny obchodził stanowiska, sprawdzał pozycje, opieprzał, rugał, ale i chwalił, kiedy się należało.

I czekał na rozwój wydarzeń.

Eugeniusz Bernard de Lochse-Valsoy h. Gryfem Pęk Strzał Przedzielony

Eugeniusz raz jeszcze przetarł oczy i po raz kolejny zaklął. Przed nim wznosił się, niczym kuśka o poranku, zamek, na którego wieży powiewał dumnie sztandar Arish, a nieco niżej, nie mniej dumnie flaga rodu de Valsoy:

- Stary cap! Kilka dni w Agrii i już zamek zajął, wojsko rozłożył i pewnie teraz żłopie wińsko, wrzeszcząc na Dedericha!

Jeśli nawet żołnierze Eugeniusza byli zaskoczeni, to nie dali tego po sobie poznać. Kolejny dzień marszu dał im się we znaki, toteż robili to, co umieli najlepiej - odpoczywali, łapiąc choć kilka minut snu:

- Nie rozkładać mi się tutaj! Do zamku, tam w pierzynach odpoczniecie! - Młody de Valsoy śmiejąc się, postawił wojaków na nogi. Chwilę później niewielki oddziałek ruszył przy świetle księżyca, wielkiego i czerwonego, w stronę Fortu.

Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał
Eugeniusz Bernard de Lochse-Valsoy h. Gryfem Pęk Strzał Przedzielony


Powitanie było krótkie, ale serdeczne. Archibald wyściskał wnuka, sklął, a potem znów wyściskał, rechocząc z ukontentowania. Kilka minut później, już w swoje komnacie ponownie zwyzywał Eugeniusza, tym razem nawet bez cienia radości:

- Gdyby twoja babka żyła, to bym ją w pysk strzelił, bo nie możesz z moich lędźwi pochodzić, głupcze!

Stropiony Eugeniusz milczał, co nie przeszkadzało staremu prowadzić dialogu samemu ze sobą:

- Po pierwsze wydałeś rozkaz ataku na ludzi Kerimzoffa, po drugie jak już wziąłeś ich do niewoli, nie zabiłeś ich! Durniu! I nie praw mi tu o rycerskim honorze, litości i innych pierdołach, boś swoim czynem pokazałeś się nie jako miłosierny rycerz, lecz zwyczajny idiota!

Gdyby ktoś obserwował Zamek Chłopski ujrzałby, iż ledwie godzinę po wjeździe Eugeniusza i jego ludzi, przez bramę wyjeżdża posłaniec na świetnym koniu, biorąc kierunek na Agrię, gdzie z pewnością przebywał marszałek Al'Thor. Tylko po to, by rankiem spotkać go wraz z orszakiem zmierzającego do zamku.

Mira 12-01-2010 13:05

Sara otarła miecz o odzienie jednego z pokonanych wrogów, dbając o to, by ani kropla juchy nie pozostała na ostrzu. Już i tak drażnił ją zapach, unoszący się w powietrzu jak chmara much. Kobieta była przy tym zbyt zamyślona, by zwrócić uwagę na rzucane jej ukradkiem spojrzenia ludzi Harcynta – pełne zdziwienia i respektu. No tak, oto niewiasta pomogła im w starciu mordując wroga w liczbie, którą poszczyciłby się niejeden weteran, a przy tym wyglądała zupełnie tak, jakby jej to nie zajmowało. Piękne oblicze ceramicznej lalki pozostawało nieruchome. I choć niektórzy mogli myśleć, ze to troska o kompanów powoduje, iż Hebanowa Syrena trzyma na wodzy emocje – prawda nie rysowała się tak epicko.

Myśl o tym, aby spróbować odbić Hella z rąk przeciwnika, jeno prześlizgnęła się przez umysł Sary Aviante, który szybko odrzucił ten powodowany drgnieniem serca pomysł.

„Po pierwsze – tłumaczyła sama sobie – Nie mam pewności czy rycerz jeszcze żyje, po drugie, to on miał mnie chronić, a po trzecie – i najważniejsze – są na tej wyspie zjawiska ważniejsze od życia kilku ludzi... obca magia!”

Wciągnęła powietrze w płuca tak zachłannie, że gorset na jej piersi zatrzeszczał. Stojąc pośrodku pobojowiska, Sara przymknęła oczy.

”Gdzie jesteś... Wiesz, ze po ciebie idę, prawda? Wiesz, że w końcu złapię twój wiatr i połknę tak, jak kiedyś połknęłam moc bogów... No, gdzie jesteś maleństwo?”

„ Mogę wskazać ci drogę...”

„ Kto? Ach, pasożyt.
– tak określiła głos, który jakiś czas temu pojawił się w jej głowie i choć wydawał się mieć na celu ocalenie kobiety (przynajmniej na razie), nie omieszkała mu oszczędzać wyrzutów z powodu... wdarcia się do jej umysłu? Ugh, jak to głupio brzmiało. – Tobą jeszcze się zajmę, ale póki co faktycznie możesz się przydać.”

„ Chodźmy więc...”


Miała coś odpowiedzieć, lecz jej ciało nagle samo ruszyło w stronę lasu – co dziwniejsze, nie zwracając tym uwagi nikogo z otoczenia, chociaż niedawno co rusz ktoś gapił się na niezwykłą niewiastę. Zupełnie jakby ktoś otoczył ją płaszczem niewidzialności. A jednak czuła, jak jej mięśnie pracują, jak oddech wydobywa się z piersi... Podniosła rękę do oczu, niepewna, czy ta zareaguje. Musiała się skupić, by ciało posłuchało i wykonało czynność, ale udało się. Spojrzała na swoje palce – ugięła je, a następnie wyprostowała podczas, gdy ona sama maszerowała przez las, klucząc między zaroślami. Wyglądało na to, że ciało Sary słuchało teraz dwóch panów.

„Jak śmiesz?!” – zaatakowała wewnętrznego „pasożyta”, przestraszona nieco władzą, jaką mógł uzyskać nad jej członkami.

„ To konieczne – tłumaczył się, wyraźnie starając się ją uładzić poprzez wysyłanie kojących fluidów do jej umysłu – Nie umiem wytłumaczyć ci drogi... Tylko tak się da.”

Cóż mogła poradzić? Pragnienie dotarcia do źródła tutejszej mocy i chęć rozpoznania jej były silniejsze niż wszelkie ludzkie instynkty. Wreszcie bowiem Wiosenne Ostrze przebudziło się po kilkunastu latach snu. Tylko, że tym razem to nie wiosna miała nadejść wraz z jego użyciem...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:39.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172