Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2010, 21:59   #1
 
Rahaela's Avatar
 
Reputacja: 1 Rahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputację
[Autorski] Krwawe Słońce

Góry Kzartah leżą na dalekim wschodzie Imperium. Podróżny ruszający z Traltu – stolicy imperatorskiej ma do przejścia długie i zawiłe trakty zwężające się w coraz mniejsze miejskie drogi pochłaniane przez gęstą naturę, z których przechodzą w liczne szlaki dla podróżnych. Głównym traktem podążały zebrane na prędko wojska i awanturnicy. Przodem kolumny jechali konno Paladyni, garstka najodważniejszych rycerzy, których posiadało Imperium, za nimi jechało konno paru Kapłanów i kasty magiczne, a następnie szło wojsko, najemnicy oraz robotnicy z wozami pełnymi narzędzi i surowców. Z czasem orszak powiększał się o podróżnych, kupców i poszukiwaczy przygód z innych regionów Imperium odpowiadających na wezwanie Imperatora, honoru oraz złotych monet. Jednak z przeciwnego kierunku wędrowały masy uchodźców i farmerów w opłakanym stanie, biedota i ludzie zanoszący się płaczem oraz obłędem. Dni mijały, a pochód wchodził na kręte wyżyny. Miasta zanikały, a sporadycznie widywane wsie stawały się co raz bardziej opustoszałe. Lasy milkły pozbawione śpiewu ptactwa, a zwierzęta grupami przemykały w cieniach drzew. Szlak górski stawał się coraz bardziej niebezpieczny i kręty.

W końcu szóstego dnia podróży udało się dotrzeć do Jarsberga – górskiego miasta fortecy. Stopy i kopyta przywitały z ulgą ponownie bruk. Miasto było ogromne, otoczone licznymi domami, polami i lasami. Domy i cechy były zgromadzone pod wielką skałą na szczycie której stał ogromny zamek. To tam kierowało się wojsko. Chłopi i robotnicy z wozami odbili dalej ku smugom dymu.

Miasto położone było wokół jedynego szlaku pozwalającego przedostać się przez wąską wyrwę w górach Kzartah ozdobione potężną bramą. Brama Opamiętania była starożytną i ogromną bramą pilnującą przejścia do krain Imperium, poza nią rozpościerał się dziki i okrutny kontynent Wartmal. Zamieszkiwany był przez dzielnych imperialnych pionierów nękanych przez obce i nierozumne rasy, skłonne tylko do siania przemocy i gwałtu.
Jarsberg był ostatnim przyczółkiem cywilizacji i oporu przed dziczą oraz potworami.

Na górskich wzniesieniach przypominających ramiona z zaciśniętymi pięściami na Bramie Opamiętania wznosiły się wieże obronne. Ogromny dziedziniec był wypełniony robotnikami wznoszącymi fortyfikacje oraz machiny wojenne. Rzemieślnicy i kowale przygotowywali broń i pancerze w pocie czoła. Karczmy wrzeszczały i stukotały gotując posiłki dla setek ludu. Cechy i gildie nawoływały do zakupów nim ostatecznie zamkną kramy i przeniosą się ku stolicy. Ogromny gwar i hałas panował w całym mieście, a obolałe stopy i puste brzuchy miały się już wkrótce upomnieć o swoje.
 

Ostatnio edytowane przez Rahaela : 26-04-2010 o 19:01.
Rahaela jest offline  
Stary 27-04-2010, 16:38   #2
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Czarny koń wolno poruszał się po brukowanym trakcie. Wynajęta szkapa strasznie śmierdziała łajnem ale lepsze to, niż podróżować pieszo. Mroczna postać na grzbiecie zwierza siedziała zgarbiona, poruszana jedynie krokami konia. Twarz człowieka skrywał kaptur. Ludzie idący w przeciwną stronę czuli od niego złą energię i unikali go jak ognia. Kael, bo tak się zwała owa postać, wyprostował się nagle i rozejrzał czujnie. Przymrużone oczy lustrowały otoczenie. Białe włosy omiatały twarz demonologa, gdy machał głową na boki. Trzask! - Gdzieś z prawej strony, w lesie coś zaskrzypiało. Jakby ktoś, lub coś złamało gałąź. Kael już odruchowo, po usłyszeniu czegoś niepokojącego sięgnął do noża ukrytego w podszewce płaszcza. Zauważył, że coś się poruszyło w kępie trawy. Podjechał bliżej i ku swej uldze spostrzegł zająca. Zawrócił konia i wrócił na trakt. Wyciągnął z juków pięknie zdobioną fajkę i mały woreczek. Wziął trochę tytoniu z paczuszki, resztę chowając z powrotem do torby i nabił główkę, na której była wyrzeźbiona głowa demona. Kael zaciągnął się dymem i rozluźnił mięśnie. Zamknął oczy odpływając w nicość. Używał Fanedu, elfiego tytoniu z domieszką Opium. Wypalenie odrobiny bardzo odprężało, aczkolwiek przedawkowanie groziło bólami brzucha, nudnościami, a nawet śmiercią w męczarniach. Tak więc Faned nie był zbyt popularny. Elf poczuł szarpnięcie. Instynktownie uwolnił energię magiczną i umieścił na dłoni mały piorun. Otworzył oczy i zamachnął się, by użyć zaklęcia. Jednak zamiast ujrzeć rozbójnika, spostrzegł dziewczynkę, która ciągnęła go za rąbek płaszcza. Była w okropnym stanie. Sukienka była podarta, nie miała butów, a twarzy prawie nie było widać spod sklejonych brudem włosów. Błyszczały tylko niebieskie, smutne oczy. Kael rozwiał energię i zgromił dziewczynę spojrzeniem. Nie miał w zwyczaju się rozklejać. Każdy orze jak może. Kopnął lekko dziewczynkę, a ta upadła na ziemię. Elf ominął ją i z powrotem zajął się fajką. Zauważył niski budynek, zaraz przy drodze. Podjechał i ujrzał niewielką tawernę. Nad dużymi drzwiami wisiała tablica ukazująca łeb świniaka. Pod rysunkiem znajdował się niezbyt zachęcający napis "Pod chorą świnią". Brzmiało komicznie, szczególnie w takich okolicznościach. Zmęczony wieloma godzinami podróży zajechał do gospody. Przywiązał konia do rozwalającego się płota i wkroczył do budynku. Ustał w progu i rozejrzał się. Naprzeciw wejścia znajdował się niski szynkwas, za którym stał gruby krasnolud. Po prawej stronie stały cztery przeżarte przez korniki stoły. Z lewej były drzwi prowadzące do pokoi. Kael podszedł do gospodarza i zapytał o pokój.
-Witam w mojej gospodzie. Nazywam się Stan. Tak, mamy wolny pokój. Ale ceny są wysokie - Orzekł ze smutkiem właściciel.-Brakuje żywności i drewna. Za nielegalną wycinkę lasu grozi stryczek.
-Nieważne. Muszę odpocząć - Odpowiedział ponuro Kael. Przyjął od Stana klucz i udał się do sieni. W pokoju znajdowało się stare, zarwane łóżko, wyszczerbiona misa z wodą i twarde krzesło. Elf położył swoją torbę na krześle, zaryglował drzwi i położył się na łóżku, zaraz zapadając w sen. Obudził się wcześnie rano. Rzucił na łóżko kilka monet, o wiele mniej niż chciał Stan, ale tyle ile był wart pokój. Sprawdził, czy w torbie wszystko jest na swoim miejscu i wyszedł z gospody. Wskoczył na konia i ruszył w dalszą drogę. Na horyzoncie ukazała się wysoka, ubrana w czarny płaszcz podróżny postać.
 
Roni jest offline  
Stary 28-04-2010, 10:28   #3
 
Dhelga's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhelga nie jest za bardzo znany
- Ida, Ty myślisz, że to na prawdę hordy potworów, że to Piekło się rozstąpiło? To znaczy, ja czuję, że jest inaczej, Ty pewnie też. Chyba każdy druid wie, że coś się zmieniło... ale nie mogę w to uwierzyć...
- Wiem, Shamusie. Do tej pory żyliśmy na uboczu. Wiedzieliśmy, że istnieje mniejsze lub większe zło... Ale taka skala... to chyba przytłacza nawet Arcykapłana. Zauważyłeś jaki cichy się stał?
- I ci uchodźcy. To nie poprawia nastroju. Wyobrażasz sobie, że wczoraj konie z jednego z cywilnych wozów wpadły w taki popłoch, ze o mało nie stratowały matki z dziećmi? Ktoś powinien zaopiekować się tymi ludźmi...
- Może zgłaszasz się na ochotnika?-
Ida uśmiechnęła się pod nosem- Gwarantuję, że po dwóch godzinach nie miałbyś już sił a po trzech dyndał byś na drzewie.
- Czasami się zastanawiam, dziewczyno, gdzie ty masz serc...na duchy Wielkiej Puszczy! Zabieraj tego kota ode mnie!
- Po plecach towarzysza z beztroską miną zaczął wspinać się wielki, rudy kocur. Z donośnym mruczeniem smagał ogonem po pliczku chłopaka, wpychając głowę w ucho i domagając się pieszczot.- Ty wielkie bydle! Gdzie go tak spasłaś?
-Uno! sio!-
Po nie udanej próbie strącenia kota, Ida wzięła go na ręce- Spasłaś! On jest po pierwsze grubokościsty, po drugie, to Mój Wielki, Silny Kocur- przy tych słowach dało się słyszeć aprobujące mruczenie.

Dzień miał się powoli ku końcowi. Wędrująca grupa druidów, była już coraz bliżej celu swojej podróży i tylko kilka dni dzieliło ich od przyłączenia się do Imperium by wspomóc walkę.
Na przydrożnej polanie, wyciętej niegdyś, by umożliwić wędrowcom postój, zaczęły pojawiać się już pierwsze namioty i ogniska. Pomimo ogólnego harmidru, w powietrzu wisiała atmosfera pełna napięcia i wyczekiwania. Nikt nie był pewien z czym przyjdzie się im zmierzyć i jaka skala zniszczeń objęła już wschodnie rejony Kontynentu.
"Pamiętajcie, nie idziemy na pomoc tylko ludziom. Tragedia dosięgnęła również to, co dla nas najbliższe. Zachwiana została cała równowaga, a natura nie lubi dysproporcji! Dlatego idziemy w imieniu tego, co nie widoczne, ale co żyje w każdym z nas! Idziemy dla Gai!" Słowa arcydruida brzmiały pomiędzy głowami zebranych.
Ida pamięta jak w dniu zaćmienia ona i wielu, wielu innych doznało potwornego... przeczucia. Poczucia tak wielkiego żalu i strachu. Wiadomo było, że COŚ się stało... a w kilka dni później posłańcy zaczęli przynosić te potworne wieści... i z dnia na dzień sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Aż w końcu Arcydruid zwołał wszystkich, młodych i starych, mężczyzn i kobiety, i zarządził wymarsz. Pozostali tylko ci najmłodsi, lub Ci najstarsi, dla których walka byłaby już ponad siły...
Ale za kilka dni okaże się jak naprawdę wygląda sytuacja. Z czym przyjdzie się im zmierzyć.
 
__________________
Myśli chodzą po głowie mówi wyrażenie potoczne
wyrażenie potoczne przecenia ruch myśli...
Dhelga jest offline  
Stary 28-04-2010, 22:52   #4
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Tłumy ludzi, pochód. Żołnierze, uciekinierzy, zwykła milicja. Wszyscy szli, jechali przepojeni jakimiś pragnieniami. Piękni, brzydcy, starzy, młodzi. Przekrój prawdziwego świata. Jedni szli chętnie, innych werbowano przymusowo, jeszcze kolejnym płacono. Wśród tłumu byli też podobni do niego, ochotnicy wybierający się na wojnę, pragnący siłą własnych mieczy lub magii powstrzymać potop sił, które wyrzuciła gardziel.

Wiele mieczy, wiele twarzy, na których można było się dopatrzyć całego katalogu uczuć. Najczęściej było to najzwyczajniejsze wyczerpanie drogą, ale niekiedy także spokój oraz jakaś wewnętrzna jasność. Chociażby na obliczu niezwykle pięknej kapłanki, która przejechała obok niego na szlachetnej, białej klaczy. Przystanął na chwilę, zapatrzony, dopóki nie obudził go płacz małego dziecka, kopniętego przez jakiegoś osobnika, który odjechał mieszając się wśród grupy ludzi zmierzających do pobliskiej tawerny.

Zsiadł podchodząc do biednego dziecka.
- Jesteś stąd? - zapytał dziewczynki, ale zbyt mocno płakała, żeby odpowiedzieć przez jakiś czas. Dopiero kiedy wręczył jej pajdę chleba, powoli się uspokoiła. Okazało się, że wraz z rodziną uciekała, gdyż mieszkanie przy górach stało się zbyt niebezpiecznie. Jej ojciec szewc, zabrał więc dwanaścioro dzieci oraz ciężarną żonę, zapakował niewielki majątek na wóz i wyruszył na niziny, ku bogatym miastom, gdzie mógłby zarobić na jakiś chleb. Ale jak to bywa w tłumie. Dorośli niekiedy się gubią, czegóż więc można wymagać od małego dziecka? Ona też łkając wyjaśniła, ze poszła tylko siusiu, ale potem nie mogła trafić na miejsce i od kilku dni tylko szuka rodziny.

Nie mógł jej tak zostawić, ale nie mógł też szukać długo bliskich dziewczynki, którzy mogli być już wiele mil dalej. Sprawdził kilka karawan, popytał ludzi na podstawie opisów podanych mu przez nią. Ale nikt początkowo nie kojarzył szewca Johna z ulicy Knurowej. Niemal zaczął tracić nadzieję oraz zastanawiać się, co robić w tak paskudnej sytuacji, ktoś sobie przypomniał ta rodzinę. Ponoć zostali trochę dalej szukając zaginionej córki. To dodało mu energii i sprawiło, że dziewczynka przestała płakać. Można było mieć nadzieję, która rzeczywiście ziściła się po jakimiś czasie. Ona poznała pierwsza rodzinę. Zsunęła się z konia oraz pędem pognała do nich radośnie krzycząc.

Potem kolejne połykane mile oraz kolejna karczma. Tym razem pełna. Nic dziwnego, tłumy ludzi, uciekinierów oraz tych, co szli walczyć, wypełniały ja po brzegi. Ale przed samym budynkiem było nieco miejsca na ławie. siedział na niej jedynie wysoki mężczyzna, obok którego stał wielki cisowy luk, widomy znak jego profesji. Clyde zmęczony podszedł do niego:
- Witaj - pozdrowił nieznajomego. - Można ten kawałek na chwilę? - wskazał na wolną część ławy. - Spożyć jakąś przekąskę przed ruszeniem dalej oraz odpocząć nieco.
Aarian uniósł głowę, aby ujrzeć twarz nieznajomego. Zawsze lepiej jest wiedzieć, do kogo się mówi. To jakoby z góry ustala ton rozmowy i poniekąd jej temat. Wielkich trzeba było szanować. Nawet Zręczny nie był wolny od takich konwenansów. Rozmówca łowcy nie wyglądał jednak ani na kogoś nieżyczliwego, ani na bogatego księcia z przerostem ambicji.
- Witaj - odpowiedział na pozdrowienie. - Proszę, miło będzie z kimś porozmawiać.
Pędziwiatka wesoło zakręciła się na ramieniu Zręcznego, a on ponownie spojrzał na przybysza i dodał uśmiechając się:
- O ile nie masz nic przeciwko rozmowie.
- Ano nie mam? Mam za to kawałek chleba oraz trochę sera. Wczoraj dostałem od kupca za pomoc przy podepchnięciu jego wozu. Sam nie zjem i tak. Żal dać się zeschnąć. Weź połowę
- podał mu odłamany kawałek bochna oraz kawal twarogu.
- Wielkie dzięki - rzekł łowca biorąc jedzenie od nieznajomego. - W sumie, to wypada mi się przedstawić. Jestem Aarian Tivier, a wołają na mnie Zręczny. A to - wskazał kunę siedzącą na jego ramieniu - moja przyjaciółka Pędziwiatka.
Zwierzę i tym razem zachowało się tak, jakby idealnie rozumiało swego pana. Kto wie? Może i tak było naprawdę.
- Swoją drogą, to ludzie tutaj często zachowują się inaczej, niż ty - mówił Zręczny. - Nie dalej, jak wczoraj widziałem gospodarzy, którzy świniom rzucali żarcie jakiego w imperialnej służbie nie uświadczysz, a głodującym chłopom za nic w świecie worka pszenicy dać nie chcieli - zamyślił się chwilę, po czym ciągnął dalej. - Sam spotykałem na trasie ludzi, którzy za udzieloną im pomoc nie chcieli mi zapłacić, nawet wtedy, jak ich przycisnąłem ... Ale co zrobisz? Człowieka za kawałek słoniny nie zabiję.
- Clyde Benasco
- przedstawił się. - Ludzie są różni - przyznał. - Czasem przez głupotę, czasem strach, czasem jeszcze inne. Masz ciekawą przyjaciółkę. Dawno tak razem podróżujecie?
- Trochę lat już się uzbierało
- odpowiedział patrząc na kunę. - Trudno by mi teraz było żyć samotnie. A ponoć nic tak nie odbija się na człowieku, jak samotność.
- Pewnie tak. My, zakonnicy, praktycznie cały czas spędzamy wspólnie, czy to ćwicząc czy podczas nauki. Rzadko zdarza się, ażeby były jakieś chwile samotności. Przyzwyczaiłem się do takiej ciągłej bytności pośród innych. Zresztą, pewnie obydwaj jedziemy do Jarsberga. Chyba tam znajdzie się tyle wojska oraz chętnych, ze na samotność nie będzie miejsca.
- Też prawda ... Chociaż taka ilość chętnych nigdy nie wróży niczego dobrego. Połowa ucieknie, osłabiając szeregi i rujnując plany, a reszta? Trudno powiedzieć... Samo utrzymanie takiej kupy istot w ryzach to ogromna odpowiedzialność. Ciekawe, kto się tym wszystkim zajmie. Oby to była jakaś tęga głowa.
- Może masz rację. Byłoby nieźle. Ano dzięki za chwilę wspólnej rozmowy
- Clyde westchnął. - Trzeba iść dalej. Powodzenia.
- Powodzenia
- odrzekł łowca.

Kolejny postój, kolejna ćwiartka chleba, która odmierzała czas podróży. Trzeba było napoić konia. Jak wspominał mu jeden z uciekinierów nieco na lewo za pagórkiem powinna być studnia, której nie było widać bezpośrednio z samego traktu.
- Chodź, Huragan – zwrócił się do konia, którego traktował jak prawdziwego partnera. - Zobaczymy, czy mówił nam prawdę.

Lekko zjechali z traktu, skręcili za niewielkie wzgórze pokryte jabłoniami. Studnia rzeczywiście była, przy niej zaś nieznajoma kobieta. Wpatrywała się nieco bezradnie do środka.


Urwane wiadro wraz z kawałkiem łańcucha musiało spaść do środka. Woda była kilka metrów niżej, ale kobieta nie mogła jej dosięgnąć.
- Witam panią, szczęśliwie mam kilka metrów linki i jakieś naczynie. Zaraz będzie woda i dla pani i dla mnie. Muszę także napoić konia.
Uśmiechnęła się do nieznajomego z wyrazem ulgi na twarzy.
- Dziękuję - powiedziała szczerze - i dzień dobry. O zabraniu ze sobą linki akurat nie pomyślałam - dodała po chwili i znów nieznacznie się uśmiechnęła. W oczach kobiety widać było jednak zmęczenie.
- Pani też do Jarsberga? - domyślił się. - To jeszcze trochę drogi. Ale wobec tego proszę usiąść na chwilę, a ja zajmę się wodą. Wprawdzie wiadro spadło wraz z łańcuchem do dołu gdzieś, to mam solidny garnek. Normalnie służy do gotowania nad ogniskiem, ale teraz nada się i do naciągnięcia wody - z niewielkiego worka na plecach wyjął linę oraz naczynie, przynajmniej dwa razy większe niżeli sam worek. Zawiązał węzełek oraz przewieszając linkę przez kołowrót zaczął spuszczać na dół. - Clyde Benasco jestem - przedstawił się.
- Tanael - przedstawiła się odchodząc nieco od studni. Zmierzyła go wzrokiem był w jej wieku, może młodszy. Nie lubiła bawić się w te wszystkie sztuczne, grzecznościowe formy, którymi posługują się zazwyczaj ludzie. - Jak myślisz, co nas tam czeka? - zapytała bezpośrednio.
- Miecze, kiścienie, topory. One będą szły, szły tłumem szturmując mury po plecach własnych ubitych braci. Będzie ich nawet więcej, niż mamy strzał oraz więcej, niż możemy sobie nawet wyobrazić - ocenił ponuro. - Jednakże jest nadzieja. Wierzę szczerze w to właśnie, gdyż inaczej, całe poświecenie na nic. Ale jaka? Sądzę, ze dla tych, którzy tam zmierzają, właśnie to będzie największe wyzwanie. Odnalezienie nadziei. Odnalezienie naszych szans.
- Niezbyt pocieszające
- przyznała ze smutkiem. - Cóż, wiedziałam jednak w co się pakuję - stwierdziła po czym pogłaskała po głowie wielkiego kruka, który wylądował właśnie obok niej. - I naprawdę myślisz, że te szanse się znajdą?
- Owszem. Przynajmniej tak nas uczono podczas zakonnych lekcji, że każda potwora ma swój słaby punkt. Uderz tam, to rozwali się wszystko, niczym karciany domek. przypuszczam dlatego, że naszym celem będzie jak najdłuższe powstrzymanie pędu tych stworów murami oraz mieczami. Właśnie dopóki nie znajdzie się rozwiązanie oraz jakaś możliwość wygranej. Jednak spodziewać się można starć, jakich od lat nie notowały kroniki, czyli: pot, łzy, miecze, mdlejące ręce, potworny huk walki wypełniający uszy. Proszę
- przerwał odpowiedź na jej pytanie, bo woda była już nalana, i dla zwierząt i dla nich - ale wygramy. Wreszcie wygramy. Dlaczego pani chce tam być? - zapytał.
- Dziękuję. - Napełniła zimną wodą bukłak, napiła się gasząc meczące pragnienie. Napoiła też swoją karą klacz stojącą spokojnie w cieniu wysokich drzew. - Czy chcę - to chyba za wiele powiedziane. Nie widzę jednak innego wyjścia, nie mogłabym stać bezczynnie i czekać na to, co przyniesie kolejny dzień. Tym bardziej nie mogłabym uciekać. Wynika z tego, że nie miałam wyboru.
Skinął. Pojmował jej postawę. Pomówili jeszcze chwilę ze sobą, a potem znowu poszli swoimi szlakami.

Jarsberg przyjął go tłokiem jeszcze większym niżeli na szlaku oraz brakiem miejsc noclegowych. Przez dłuższy czas przemierzał ulice szukając jakiegokolwiek pokoju do wynajęcia.


Nie chciał siedzieć na głowie miejscowym braciom zakonnym, którzy mieli pewnie znacznie istotniejsze sprawy, niżeli przejmowanie się jakimś przyjezdnym. Och, przyjęliby go, ale czułby się niezbyt zręcznie. Toteż wiele czasu stracił na częściowo udane próby. Pokoju bowiem nie znalazł, ale stajnię, gdzie mógł spać razem ze swym Huraganem. Lepsze to niż nic. Zresztą, uznał, może jeszcze trafi na jakąś okazję. Dlatego planował po prostu czekać oraz słuchać heroldów, którzy na ulicach twierdzy stale ogłaszali najnowsze nowiny oraz polecenia władz.
 
Kelly jest offline  
Stary 01-05-2010, 16:34   #5
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Nikłe światło, któremu udało się przeniknąć poprzez gąszcz rozłożystych liści, poskręcanych gałęzi i samych majestatycznych drzew Wielkiego Lasu, nadawało tutejszemu krajobrazowi jakiegoś bajkowego wyrazu. Wszystko było tak tajemnicze, jakby niedopowiedziane przez bajarza wersy, świat zatapiał się tu we własnej enigmatycznej ciszy, podczas gdy z koron władców tego lasu sypały się tysiące roztańczonych igiełek rzucających bajeczne cienie na wąską ścieżkę, która biegła przez knieję.
Tutaj, w wielkim lesie, świat przedstawiał się zupełnie inaczej. Wszystko było proste, czyste. Rzeczywistość nie opierała się jedynie na zdradzieckiej chęci posiadania. Istoty były szanowały siebie nawzajem, nawet w walce, a życiem rządziły ustalone eony temu, boskie prawa.
Ale czy był to świat pozbawiony wad? Z punktu widzenia człowieka zdecydowanie nie. Nawet ktoś taki jak Zręczny potrzebował od czasu do czasu zanurzyć się w wannie gorącej wody, łyknąć dobrego piwa, albo spotkać się z kobietą.
Ludzie byli zbyt ułomni, aby żyć pięknem lasu. Stać ich było tylko na jego dostrzeżenie.

Syk zwalnianej cięciwy zawsze budził w Aarianie podekscytowanie. Mężczyzna lubił nawet odliczać sekundy, po których do jego uszu dobiegnie kolejny dźwięk, poprzedzający ostatnie tchnienie.
Ten kawałek drewna dawał ogromną moc. Dzierżąc go w swych silnych rękach., Zręczny w jednej chwili stawał się panem życia i śmierci. Było w tym jakieś ukryte piękno.
Nie samo zabijanie radowało łowcę. Śmierć była dla niego efektem ubocznym walki. Dreszcz emocji, kiedy podchodzi się zwierzynę, delikatne, lecz pewne stawianie kroków, zupełnie jak w tańcu, z tym odchyleniem, że tutaj nikt nie mógł podziwiać wirtuozerii Aariana. To przynajmniej nie wróżyłoby Łowcy niczego przyjemnego.

Runo było wilgotne i sprężyste, idealnie tłumiło dźwięk kroków Zręcznego. Rosa osiadła na trawach i opadłych liściach grała cudownie barwami w porannym świetle. Każda chwila tutaj mogła jednak kosztować doczesność, nie było czasu na podziwianie piękna natury.
W powietrzu unosił się świeży zapach lasu. Orzeźwiająca, czysta woń natury. Wystarczyło raz odetchnąć, aby już nigdy nie zapomnieć tego miejsca. Ale Zręczny nie mógł ryzykować głośnego oddechu.
Póki co wiatr wiał łowcy w oczy, przynosząc mu zapach zwierzyny, ale jak długo ta sytuacja miała jeszcze trwać? Trzeba było się spieszyć. Łuk też nie powinien być zbyt długo naprężony.
Młode, poranne światło wskazywało mu drogę pomiędzy drzewami. Mimo wszystko prawie nadepnął na jakąś zeschłą gałązkę. Nigdy nie można powiedzieć, że zna się las jak własną kieszeń. Takie stwierdzenia pasują jedynie do głupców i kłamców.
Pędziwiatka na ramieniu łowcy zamarła w bezruchu. Na miarę swoich możliwości próbowała nawet wstrzymać oddech, jednak nic z tego nie wyszło. W końcu to tylko kuna.
Wiatr zmieniał kierunek, łowca się spóźnił.
Strzelać przez knieję? Nie ma innego wyboru.
Dźwięk uwalnianej z uścisku palców strzały był ostatecznym sygnałem do odpowiedzi na wyzwanie. Łowca błyskawicznie przygotował się do kolejnego strzału, lecz zwierzyna wcale nie nadbiegała. Zręczny powoli dochodził do wniosku, że prawdopodobnie wcelował śmiertelnie nawet nie widząc swego celu.
Odczekawszy kilka minut, nasłuchując, czy rogacz aby nie oddalał się w przeciwnym kierunku, łowca powoli przedarł się przez liście.
Na pobliskiej polanie, wśród wysokich traw, spoczywał ogromny, czarny jeleń z ostrym, groźnym porożem. Z jego boku wystawały kolorowe, bażancie lotki strzały Aariana.
- Tę część skóry możemy spisać raczej na straty, Pędziwiatko, ale za resztę dostaniemy całkiem ładny gorsz – powiedział mężczyzna, patrząc kunie w oczy.

***

Powrót na szlak to zawsze pewne zaskoczenie. Zręczny nigdy nie mógł swobodnie „przestawiać się” na towarzyski tryb życia.
Kłamstwa, chamstwo, intrygi i hipokryzja, to zawsze pozostawało na powierzchni ludzkiej rzeczywistości, śmierdząc i odstraszając dobre istoty od świata ludzi. Zaś zagłębienie się w ten świat, aby ujrzeć i poczuć jego ciepło, często kosztowało zbyt wiele.
Wiatr bezlitośnie chłostał twarz łowcy, rozwiewając włosy i wdrażając powietrze z powrotem do płuc. Zapowiadało się na burzę.
Wysoko zawieszone słońce jasno oświecało szeroką, polną drogę. Już z daleka widać było nadjeżdżający z naprzeciw powóz.
Pozbijany z nierównych desek, toczył się na wielkich kołach, wypchany sianem wóz. Pośród falujących po obu stronach drogi łanów zboża wyglądał co najmniej jak statek walczący ze sztormem na rozszalałym oceanie. Jego maszt poszedł w rozsypki, lecz załoga nadal zmagała się z żywiołem, za wszelką cenę nie chcąc schylić głowy przed obcą im siłą.
Z powozu powitała Zręcznego spalona słońcem twarz starego kupca. Był to mężczyzna, jak na swój wiek, niebywale czerstwo wyglądający, z wesołą twarzą i solidnej postury. Przy pasie nosił, raczej na pokaz, nieduży kord.



- Powitać, panie podróżniku. Dokąd zmierzacie? - zagadnął staruszek.
- Przed siebie, gdzie nogi poniosą. A wy ten owies gdzie wieziecie? Za mną sama bieda. - odparł łowca.
- A za mną... Szkoda gadać – zatrwożył się rozmówca.
- Czyli masz pan może jakieś ciekawie nowiny?
- Czy ja mam? Panie, toż to istny raj dla takich jak wy się szykuje – rzekł wskazując głową na łuk założony na ramię Aariana. - W Jarsbergu poszukiwania na łowców demonów są. Ponoc grosz wpada niezły każdemu, kto się odważy wojować z piekielnym plugastwem.
- Interesujące... A daleko ten Jarsberg? Nie jestem tutejszy.
- Daleko, ale idąc na północ zaraz się można do jakiejśc większej grupki rycerzy dołączyć. Całe wsie za nimi ruszają. Swoją drogą, to kij ich tam wie dlaczego... Bo co baby i starcy mają do roboty podczas obławy na demony? No, baby to mają, ale tylko kurwy... - stwierdził kupiec.
Wiatr szarpnął jeszcze mocniej, po czym z nieba zaczęły powolutku, najpierw niepewnie, niczym nieśmiałe niewiasty w berku na polu, aby później, pozostawiając za sobą wszelkie tamy i granice, z pełną świadomością dać się ponieść szaleństwu. Zanim to jednak nastąpiło, Aarian zdążył pożegnać się z kupcem i każdy ruszył w swoją stronę. Od tego momentu Zręczny kierował swoje kroki ku Jarsbergowi.

***

Jarsberg przyjął Aariana z otwartymi ramionami. Stragany, karczmy, domy publiczne i wszystko inne, co oferowało przybyszom miasto, stało teraz otworem. W końcu w kieszeni łowcy znajdowała się pełna sakiewka, a przy boku spoczywało ostre jak brzytwa żelazo. Czego więcej żądać od losu?
Chwilowo oczarowany miejskim stylem życia Zręczny zanurzył się weń z całym impetem, ostatecznie jedyną granicę ustalając sobie tych kilka monet przed dnem sakiewki.

Słodkie usta delikatnej jak kwiat Illien, pięknej prostytutki, jej posągowe, niczym wykute z marmuru ciało, zgrabne dłonie wędrujące po umięśnionych plecach Aariana i krótki oddech kochanki, który mężczyzna czuł na piersi. W końcu jej leciutkie, niczym piórko, mokre od potu ciało, miękko i ufnie opadające na jego pierś, gdy sama słodka Illien powoli zanurzała się w odmętach niezbadanej krainy snów.
Ani kobieta za pieniądze zdzierająca przed Zręcznym zasłonę swojej ostatniej, cielesnej intymności, ani sam akt miłosny nie były tutaj fenomenem.
Zadziwiał fakt, że odkąd Aarian i Illien zwarli się już w miłosnym uścisku, łowca nawet przez chwilę nie pomyślał o swojej opłaconej kochance jak o prostytutce. Znów pokazał się z naiwnej strony i zasypiając wierzył, że rano będzie spoczywać obok niego piękna, kochająca kobieta. Wierzył też, że w przy nodze łóżka zastanie swój ekwipunek i sakiewkę.
Pomylił się jedynie dwa razy...



Tamtego ranka Jarsberg malował się w oczach Aariana jako siedlisko chamstwa, wyzysku i zła. Złodzieje, lichwiarze, bandyci wszyscy inni, którzy kryli swe twarze pod długimi kapturami, albo oczekiwali na coś w ciemnym końcu ulicy, patrzyli teraz na Zręcznego jak łowcy ze śnieżnych krain patrzą na dogorywającego renifera, łatwy ofiarę. W końcu mężczyzna nie posiadał już ani miecza, ani łuku, a poły płaszcza wcale nie odkrywały braku jego funduszy. Co gorszego mógł jeszcze zgotować mu los?
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 01-05-2010 o 17:06.
Minty jest offline  
Stary 01-05-2010, 20:18   #6
 
Cluster's Avatar
 
Reputacja: 1 Cluster nie jest za bardzo znany
Świat. Ogromna ilość miejsc, pełna zapachów, przeróżnych rzeczy, kolorów, smaków, emocji i wszystko to nowe, niby podobne do tych z rodzinnej wioski, ale na swój sposób nowe. Gdzie się nie poruszyć, nieznane narzędzia, sposób ich wykorzystywania, potrawy, zachowania, nieznane istoty. Wszystko to naraz wołało Jimmeya od dnia opuszczenia, udających się w bezpieczne strony pobratymców i przez ostatnie dwa miesiące nie przestawało, czasami prawie zapominał, po co tu przybył, zajęty chęcią zaspokojenia swej ciekawości. Latał jak wariat tam i z powrotem napawając się doświadczeniami, nowymi doświadczeniami, doświadczeniami wielkiego, na nowo poznawanego Świata.

Z ostatniego miasta wyruszył kilka dni temu, ponieważ zaczynało być tam nudno, nie pozostało wiele miejsc, niespenetrowanych przez maleńkiego wietrzniaka. Wiadomości o naprędce szykowanej obronie pierwszego miasta na drodze potworności, jakie mogą wydostać się dzięki złamaniu pieczęci były aż nadto kusząc, by skierować się do Jarsberga.

Podróż. Tłumy ciągnące bezustannie w obu kierunkach po ciągle zwężających się drogach. Przepaść między ludźmi próbującymi jak najszybciej uciec – biednymi chłopami, próbującymi ratować swój niewielki dobytek oraz zbrojnymi – rozgadanymi, napełnionymi adrenaliną, skrywających strach przed położeniem głowy pod topór wroga, kierujących się do ostatniego przyczółka cywilizowanych ziem. Jimmey starał się zatrzymywać przy każdym napotkanym po drodze i troszkę go rozweselić. Cały ten smutek i powaga zaczynały działać mu na nerwy. Nie chciał dołączyć do armii za żadne skarby, słuchać znowu czyjegoś widzimisię. W końcu najlepsze przygody znajduje się samemu, lub mając kilku towarzyszy…

Jimmey jechał dalej ścieżyną wiodącą do miasta. Przedwczoraj zauważył na trakcie kolejnego z ludzi, zmierzających w stronę frontu. Mężczyzna jechał konno, miał narzucony na siebie czarny płaszcz. Gdy zbliżył się, dokładniej ujrzał szczupłą i wysoką sylwetkę mężczyzny o ostrych rysach, z twarzą ozdobioną zadbanym zarostem. W kilku miejscach brązowe włosy wypływały spod płaszcza. Jego twarz przyjmowała dość poważny, sprawiała wrażenie iż jej właściciel jest bardzo zamyślony. Wietrzniak zeskoczył z Toudiego, wzbił się w powietrze i (już kierując się na wysokość twarzy nieznajomego) wesoło rzucił:
-Witaj podróżniku. Dokąd zmierzasz? Jestem Jan, Jiiiimmeeeeey Jaaaan. Jak Tobie na imię? -Rzucał pytaniami, jedno z drugim, nie czekając na odpowiedź.
Mężczyzna ze zdziwieniem popatrzył na fruwającego obok niego osobnika. - Witaj. Tam gdzie większość z nas. Zwij mnie jak chcesz. Mnie to nie obchodzi. - Ton mężczyzny wyraźnie wskazywał, że nie zamierzał dokładniej zapoznawać się z Janem.
-W takim razie będzie pan Panem. -Było czuć w jego głosie wymawiane duże "P". Hej, niech Pan nie będzie taki pochmurny. Coś się stało? Może mogę Ci jakoś pomóc? Jeszcze przecież nie spotkaliśmy żadnej z kreatur. –W tym miejscu zaczął rysować w powietrzu przeróżne kształty.
-Nie jestem pochmurny. Nic się nie stało. Pomóc mi nie możesz. Kreatury byłyby mile widziane
-Odważny Pan jest. Jeśli można wiedzieć zaciągnął się Pan do jakiejś armii, czy chce walczyć sam? We wszystkiem można pomoć, jeśli ktoś taką ofiaruje, a inny przyjmuje.

-Pan ma w głębokim poważaniu armię. Pan przyjechał po głowę jednej z kreatur i gdy taką zdobędzie wróci do domu.
-Tylko tyle? A obrona przed tymi co wyszli dzięki złananiu pieczęci?
-Cały czas żwawo gestykulując podleciał koło głowy konia i prawie go pogłaskał. -Fajny zwierzaczek, jak się wabi?
- Od obrony są rycerze. Pan rycerzem nie jest.
- Ciemnoniebieskie oczy mężczyzny dokładnie śledziły każdy ruch Jimmeya. - Iskra. - odpowiedział na pytanie. - I uważaj byś ręki nie stracił. Jest bardzo żywiołowa.
-Jan szybko zwrócił uwagę na ruch zębów Iskry i oddalił się na bezpieczną odległość, cały czas lecąc przed Panem.
-Szkoda. Ja chciałem pomóc, ale siedzenie w poprzednim forcie przez kilka dni, strasznie mnie znudziło. Szukam teraz osób, które podrużują w tę stronę i też nie chcą dołączyć do armii. Ciągle zastanawiam się co teraz robić. Myślałem, że może Pan zechce ze mną podróżować, ale chyba lepiej zaczekam aż Pan się trochę rozpogodzi.
-Jak na komendę, Jimmey zaczął fruwać wokoło, robić akrobacje, przyśpiewując znaną sobie piosenkę o lecie.
-Trochę lepiej? - Zapytał.
- Pan się nie rozpogodzi. Pan normalnie się tak zachowuje.
-Szkoda. Może jaśli się później spotkamy, to będzie Pan weselszy.
- Widać było że Jimmey się zawiódł, uśmiech mu troszkę przygasł.
-Życzę więc panu miłej podróży. - Wzleciał troszkę wyżej i krzyknął z całych sił - Toooouuuuudiiii! Gdzie się podziewasz mój kolorowy przyjacielu? - Jaszczurka wyskoczyła z pobliskich zarośli, a wietrzniak wskakując na nią wyciągnął z plecaka lekko podsuszoną muchę, podał ją gadowi i chwytając za szyję ponaglił go do ruchu. "Żal mi tego smutasa, musiałbym go lepiej znać, żeby go rozweselić. Ale co poradzę, jazda ku przygodzie".
-"Łiiiiiii" -Mag patrzył za odjeżdżającym osobnikiem.

Gdy tylko Jimmey ujrzał bramę miasta, uradowany zrobił parę powietrznych akrobacji, połączonych z –„Łiiii. Jupiiii”- i ruszył w stronę najbliższej karczmy, by zaspokoić głod po ciężkiej męczącej podróży i znowu poczuć dotyk miękkiego łóżka. Podczas pałaszowania strawy zastanawiał się nad „Świetnie, dotarłem już tak daleko, tylko co teraz?”.
 
Cluster jest offline  
Stary 01-05-2010, 20:30   #7
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Od początku wyprawy minęło dwa dni. Dwa dni monotonnej, pełnej niewygód jazdy. Dwa dni na szlaku w towarzystwie imperialnych rycerzy, najemników, różnego rodzaju poszukiwaczy przygód i typków spod ciemnej gwiazdy. Każdy z nich jechał z innego powodu. Jedni z powołania, inni dla złota, jeszcze inni by korzystać z ludzkiego nieszczęścia. Powodów zapewne było znacznie więcej. Nathryk jednak się nimi nie interesował. Dla niego ważny był tylko jeden powód. Jego własny.
Cała ta wyprawa była tylko po to, by Nathryk udowodnił trzem niespełna rozumu magom, że jest się od nich lepszy. Mógł to oczywiście zrobić na wiele różnych sposobów, lecz los jak i nieuwaga młodzieńca sprawiły, że musiał jechać do Jarsberga. Mężczyzna był zbyt dumny i uparty by się wycofać. Nawet, jeśli konna jazda nie należała do najprzyjemniejszych. Nawet, jeśli cel wydawał się tak odległy. Nawet, jeśli można było zginąć…
Nathryk nie należał do ludzi, którzy rezygnowali przy drobnych niedogodnościach. Widać w życiu by coś osiągnąć trzeba było najpierw pocierpieć. Mag przez chwilę zastanawiał się skąd jego umysł zaprzątają tego typu myśli. Widocznie było to spowodowane dość dużą ilością, jakby nie patrzeć wolnego czasu, z którym nie było za bardzo co zrobić. Nie mając lepszego do roboty Nathryk w myślach powtarzał sobie informacje o demonach, które do tej pory przeczytał w różnego rodzaju księgach. Pomimo różności opisów jedno powtarzało się w każdym źródle. Vertil na obecnym poziomie umiejętności, w samotnej walce z demonem nie miałby najmniejszych szans. Z takiej sytuacji były tylko dwa wyjścia. Rozwinąć się lub zdobyć sprzymierzeńców. Pierwsza z możliwości zajęłaby mu zapewne mnóstwo czasu. Drugiej nie zamierzał nawet próbować realizować. Nathryk znał życie. Doskonale wiedział, że z tego planu niewiele wyjdzie. Jednak zawsze należało być dobrej myśli.

Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Zbliżała się pora wieczornego postoju. Pomimo, że przy trakcie znajdowała się karczma Nathryk minął ją. Pomimo, że miał w sakiewce monety wolał ich nie marnować na posłanie w przepchanej izbie i jedzenie nieznanego pochodzenia. Zawsze mogły się przydać w późniejszym etapie podróży.
Zamiast tego wybierał spędzenie nocy pod gołym niebem. Zapas suszonego mięsa, wzmacniany koc, magiczne umiejętności i wierna klacz, która budziła swego pana, gdy tylko zbliżał się nieproszony gość były wystarczające by można było sobie na coś takiego pozwolić. Problem był tylko z wodą. Lecz od czasu do czasu zdarzały się jakieś źródełka, dzięki którym mógł uzupełnić bukłaki i napoić Iskrę. Życie na ulicy w dzieciństwie nauczyło go radzić sobie w trudnych warunkach.

Kolejny dzień w siodle. Kolejni mijani i mijający go osobnicy, do których nie miał najmniejszego zamiaru zagadać. Wszystko było by fajnie gdyby jeden z takich osobników nie chciał zagadać do niego.
Mowa była o pewnym uskrzydlonym jegomościu, który nagle zaczął fruwać na wysokości głowy maga, machając swoimi rączkami i paplając jak najęty. Zwał się Jimmey Jan czy jakoś tak. Nathryk specjalnie nie słuchał paplaniny Wietrzniaka. Raz na jakiś czas udzielał odpowiedzi, lecz jeśli by ktoś zapytał Vertila o to, o czym rozmawiali pytanie pozostałoby bez odpowiedzi.
Na szczęście Jimmey odczepił się tak samo szybko jak się przyczepił. Nathryk mógł w spokoju kontynuować swoją podróż. Na swoje szczęście tego dnia nie zaczepił go już żaden podróżny.

Następne dwa czy trzy dni wyglądały niemal identycznie. Rano pobudka, sprawdzenie czy nic z ekwipunku nie zniknęło, skromne śniadanie i dokładne ugaszenie ogniska. Zaraz po tym na koń i wyjazd na trasę. Trochę po południu postój na posiłek i odpoczynek. Znów na koń i jazda aż do zmierzchu. Rozbicie małego obozu, kolacja i sen. Niby nudne, lecz Nathryk był już przyzwyczajony do monotonii. Ba, nawet wolał ją od ciągłych zmian, do których od ciągle od nowa trzeba było się dostosowywać.

Czwartego dnia, zaraz po tym, gdy opadły poranne mgły Nathryk zobaczył prawdopodobnie mury miasta majaczące na horyzoncie przed nim. Odległość, jaka do nich pozostała była zbyt duża by pokonać ją przed zmrokiem, toteż mag nie przejął się tym specjalnie.
Już miał powrócić do rozmyślań, gdy jego uwagę przykuło coś pochodzącego zza jego pleców. Lekko odwrócił głowę w tamtą stronę. Zobaczył postać w czarnym obszarpanym stroju, od której emanowała niezbyt przyjemna aura. Kilkukrotnie czytał o takich osobach. Demonolodzy. Właśnie patrzył na jednego z nich. Wiedza zaczerpnięta z książek podpowiadała magowi, że to właśnie oni byli najlepiej wykształceni, jeśli chodziło o walki z demonami. Być może mężczyzna z tyłu mógłby udzielić Nathrykowi paru przydatnych w przyszłości porad.
Odpychający wygląd nie zachęcał do rozmowy, lecz pchany ciekawością młodzieniec zatrzymał Iskrę i zaczekał na nieznajomego.
- Witam podróżnika. Czy byłby pan łaskaw poświęcić chwilę swojego czasu?
Domniemany demonolog wyglądał na zaawansowanego wiekowo. A w szkole uczyli maga, że do takich osób należy zwracać się, z choć odrobiną szacunku.
Kael spojrzał na osobnika przed nim. Po szacie rozpoznał maga.
-To zależy. Czego byś chciał? - powiedział nieufnie, tak jak to miał w zwyczaju. Niezbyt często rozmawiał z magami. Ich profesja "gryzła" się z demonologami.
- Ot nic nadzwyczajnego. Paru tylko informacji. - Nathryk zastanawiał się czy wprost zapytać rozmówcęo to czy jest demonologiem, czy informację tą uzyskać w inny sposób.
- A czegóż mogą dotyczyć te informacje? Czego może chcieć mag od biednego starca? - odpowiedział demonolog sprawdzając jednocześnie, czy sztylet jest dobrze schowany i czy nie widać żadnego znaku, który by wskazywał na jego zawód. Vertil niepewnie popatrzył na swojego rozmówcę. Czyżby zawiodła, go jego książkowa wiedza? A może to tylko starzec udawał?
- Taki starzec jak ty z całą pewnością wiele w życiu słyszała i wiele w życiu widziała. Proszę cię byś podzielił się ze mną swoją wiedzą. - użył jednego ze sposobów wyciągania informacji wyuczonego w szkole. Teraz była doskonała sytuacja by sprawdzić jego skuteczność w prawdziwym życiu.
-A, o czym miałbym mówić? Jak zapalić fajkę? Jak narąbać drzewo na opał? - Kael próbował się wyłgać, gdy koń niespodziewanie podskoczył lekko. Spod koszuli demonologa wyskoczył na chwilkę znak z głową demona. Pokazał się na ułamek sekundy, ale światło słoneczne odbiło się na wypolerowanej powierzchni.
Mag zauważył błysk. Na razie jednak swoje spostrzeżenie postanowił zachować dla siebie.
- Gdybyś taką wiedzą tylko dysponował z całą pewnością kierowałbyś się w przeciwną stronę. - Nathryk uśmiechnął się lekko. Chciał sprawdzić, z jakim rozmówcą ma do czynienia. - Bardziej rozchodzi mi się o wiedzę o istotach, z którymi obaj jedziemy się zmierzyć. Szczególnie interesują mnie DEMONY. - ostatnie słowo wymówił ze szczególnym naciskiem. -Oh. Demony. A cóż takiego ja mogę wiedzieć o demonach? I co maga one interesują? Z tego, co wiem, to nie zajmujecie się nimi. To bardziej sprawa demonologów. - demonolog starał się zwieść maga, ale nie był pewny czy mu się uda. Zwykle zbywał pytania milczeniem i odjeżdżał, ale ten człowiek mógł mu pomóc w realizacji celu.
- Demonologów powiadasz? Mógłbyś mi takiego osobnika opisać? Obawiam się, że nigdy nie spotkałem przedstawiciela takiego zawodu. - teraz była doskonała okazja by sprawdzić jak bardzo starzec potrafi kłamać. Zastawiona pułapka powoli zatrzaskiwała się.
- Nigdy takiego demonologa nie widziałem. Jedynie słyszałem opowiastki pijaczków. Jacy to oni potężni i mroczni, ale źli i bezbożni. Za cholerę nie chciałbym takiego spotkać. Nigdy nie wiadomo, czy cie zara nie ukatrupi i nie da jakieś cholerze na pożarcie. - Kael wymyślał coraz to większe głupoty, bo mag naprawdę nie dawał za wygraną.
- Bardzo ciekawy opis. Czyli mówisz, że powinienem bać się śmierci będąc w twoim towarzystwie? - Nathryk uśmiechnął się chytrze. Miał nadzieję, że uda mu się sprowokować staruszka.
-Jeśli sam nie umiesz się obronić, to nikt cię w tym nie wyręczy. - nie odwzajemnił uśmiechu. Nie miał tego w zwyczaju. Popatrzył z pogardą na maga. - A czemu mnie tak wypytujesz?
- Wypytuję, bo nikt inny nie wie o demonach tyle co sam demonolog. - mag popatrzył w oczy mężczyźnie. - Widząc cię postanowiłem skorzystać z możliwości wypytania o te kreatury.
- Dobrze, skończmy tę szopkę. Tak, jestem demonologiem, ale tobie nic do tego. Powiedz wprost czego twa dusza pragnie, a jeślim łaskaw, odpowiem. - skrzywił się. Musiał jeszcze popracować nad łganiem.
Nathryk uśmiechnął się z satysfakcją. Widać w szkole nie uczyli go steku bzdur.
- Tak jak mówiłem. Potrzebuję informacji na temat demonów. Jak z nimi walczyć i tym podobne.
-Nie.
- Widzę, że mamy coś wspólnego. - Nathryk nie zamierzał dalej kontynuować rozmowy. Skierował konia na bok szykując się by odjechać od demonologa. - Widać muszę znaleźć bardziej kompetentnego demonologa by dowiedzieć się tego, co mi potrzeba.
Lekko klepnął swą klacz po bokach dając jej znać by ruszała.
- O cholera. Czekaj! - zawołał Kael - Powiem ci co nieco, ale stawiam warunek. Będziemy walczyć ramię w ramię przeciw demonom.
Iskra zatrzymała się. Nathryk odwrócił się i spojrzał na demonologa. Wszystko szło po jego myśli.
- Widzę, że jednak da się z tobą dogadać. - Gdy jeźdźcy na powrót się zrównali dodał - Czy niezbyt pochopnie stawiasz taki układ nieznajomemu? Nie boisz się, że zdradzę cię zostawiając cię na polu bitwy?
- Jeśli tak zrobisz, to cię zabiję. - wiedział, że to wszystko to podstęp maga, ale potrzebował sojuszników. - Mam więcej sił niż się wydaje. I nie nazywaj mnie starcem. Mam 29 lat. Według miary elfickiej.
- No cóż. Zobaczymy, kto kogo zabije. No, ale wracając do naszego układu. Niech ci będzie. Zgadzam się. Informacje w zamian za współpracę. Ale nie licz, że będę ci towarzyszył podczas jakiejś samobójczej misji.
- Dobrze, ale ty nie myśl sobie, że wyjawię ci tajemnice demonologów. Powiem tylko ogólne informacje o demonach. Rodzaje, metody walki.
- I właśnie tyle mi jest potrzebne. Jak sam widzisz jestem magiem. To mi wystarczy demonologiem być nie zamierzam. Lecz nim zaczniesz swój wykład wypadałoby byśmy się poznali. No chyba, że masz coś przeciwko?
- Jestem Kael. - wyciągnął dłoń do maga.
- A ja Nathryk. - uścisnął wyciągniętą dłoń. - Miło mi cię poznać.
- Niestety, ale nie odwzajemniam tego. Taki charakter.
- To tylko grzeczność. Nie bierz sobie tego do serca. - Mag wyciągnął z torby swój notatnik i ołówek. - Więc możesz zaczynać swój wykład.
Podczas całej rozmowy jak i w czasie udzielania magowi porad, konie obu mężczyzn zwolniły do tego stopnia, że tuż po zapadnięciu zmroku byli w dwóch trzecich odległości, którą Nathryk planował tego dnia przejechać. Nie mając innego wyjścia musieli przenocować w pobliżu drogi.

Trochę przed południem dwóch wędrowców przekroczyło bramy Jarsberga. Miasto przywitało ich niezwykłym tłokiem. Problemem było znalezienie jakiegoś kąta do zatrzymania się. Na szczęście Kael przypomniał sobie, że jego znajomy miał na niego czekać w karczmie„Pod tępym mieczem”. Nathryk nie mając za bardzo wyjścia podążył za demonologiem.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 01-05-2010, 22:47   #8
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Kilka dni spędzonych w siodle dawało się we znaki. Ciepła kąpiel i wygodne łóżko, tylko o tym teraz marzyła. Jak widać warunki, w których dotąd żyła miały swoje złe strony. Przyzwyczajona do wygody nie bardzo radziła sobie z trudami podróży. Na szczęście co jakiś czas na jej drodze pojawiali się życzliwi ludzie.
Jechała za tłumem zmierzającym do Jarsberga. W przeciwna stronę szło mnóstwo ludzi, co niestety podróży nie ułatwiało.
Swoja drogą w zachowaniu tłumu dało się zauważyć pewien paradoks. Ludność ze wschodu zmierzała w kierunku, z którego oni wyszli. Pozostali ruszali na wschód. Oczywiście rozumiała stanowisko armii, kapłanów, łowców a nawet drobnych łotrów, którzy mieli nadzieję wzbogacić się w obleganym mieście, ale po jaką cholerę w stronę Jarsbarga ruszały całe wioski? Starcy, kobiety, dzieci?! Czy naprawdę byli aż tak nieświadomi zagrożenia, myśleli, że staną do bohaterskiej walki z tym całym piekielnym tałatajstwem, o którym tak naprawdę nic nie wiadomo?
Chyba nigdy nie zrozumie postępowania ludzi.
Dni mijały różniąc się od siebie tylko pogodą, odległością jaka dzieliła ją od celu podróży i kolorem siniaka po wewnętrznej stronie uda, który nabiła sobie pierwszego dnia drogi schodząc z konia. Coraz częściej zastanawiała się po co właściwie tam zmierza. Jednak co chwilę znajdowała odpowiedź na to pytanie. Obładowani biedacy, ludzie ciągnący za sobą swoje dzieci, czasem zwierzęta, dobytek życia. Ludzie, którzy uciekali.
Nie mogłaby tak żyć, nie mogłaby uciekać. Było coś jeszcze. Nie, nie kierowała nią chęć dokonania czegoś wielkiego, nie szła tam też dla zysku, bo pieniędzy od zawsze miała pod dostatkiem, nie dla zaszczytów czy sławy. Nie był to też jakiś szczytny cel, czy idea ratowani niewinnych przed siłami ciemności. Od tego byli paladyni i kapłani. Robiła to dla siebie wiedząc, że biernie czekając na rozwój wypadków postąpiła wbrew sobie. Zasada mówiąca, że jeśli nie możesz czegoś zmienić, musisz to zaakceptować jakoś do niej nie przemawiała. W życiu kierowała się czym innym. Dewiza żyj tak, aby nie później nie żałować, że czegoś nie zrobiłaś była jej zdecydowanie bliższa.
Podróżowała więc w towarzystwie swojej karej klaczy i kruka wiedząc, że nie ma innego wyjścia, nie ma odwrotu.



Jarsberg przywitał ją tłumem ludzi, wielkim zamieszaniem i obawą - co przyniesie jutro.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 02-05-2010, 09:27   #9
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Seanan ruszyła przed siebie nie żegnając się z bliskimi, bo po prostu nie było takich osób. Przełożona klasztoru zawsze była dla niej miła ale nie łączyły ich zażyte stosunki. Kapłanka zostawiła jej jedynie kilka monet na swoim łóżku, pewnie bardzo się przydadzą w tych trudnych czasach. A jej przyda się teraz bardziej oręż, którym i tak nie umiała się posługiwać. Miała nadzieję, że gdy już dotrze do Jarsberga znajdzie tam jakiś silnych mężów, którzy gotowi będą wesprzeć ją swym ramieniem w walce. Kij i sztylet zdecydowanie mogą nie wystarczyć. Jednak modlitwa może okazać się lepszą bronią niż niejedno ostrze.

Przez ponad dzień podróżowała sama. Myślała, że uda jej się dotrzeć do jakiejś wsi przed zmrokiem, ale księżyc pojawił się już na niebie, a w oddali nie było widać żadnych optymistycznych światełek. Postanowiła zatrzymać się na polanie, właściwie gdzieś pośrodku lasu. Znalazła suche gałęzie i rozpaliła ognisko. Wtedy zauważyła, że ktoś przejeżdża obok. Była to kobieta, niższa od niej samej, o długich ciemnych włosach. Widać ona też chciała dotrzeć do jakiejś wioski, ale chyba czas z tego zrezygnować.
- Może zechcesz mi towarzyszyć? Ognisko jest dosyć duże by ogrzać nas obie.

Kobieta spojrzała badawczo na postać przy ognisku. Bez słowa zeskoczyła z konia i prowadząc go za wodze podeszła do kobiety. - Chętnie - powiedziała po chwili - chyba nie mam już dzisiaj siły na dalszą podróż. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy była uroda kobiety, później w świetle ognia na jej palcu zabłyszczał charakterystyczny sygnet jasno mówiący z kim ma do czynienia. - Tanael - przedstawiła się. - Nie boisz się podróżować samotnie - zapytała po chwili i zaczęła rozsiodływać karą klacz.

- Seanan, miło mi. I oczywiście, że trochę się boję, szczególnie gdybym miała sama spędzić noc w tym lesie. Na szczęście nie będę musiała.

Z rana ruszyły dalej, w lepszych nastrojach po przyjemnej, ciepłej nocy. Postanowiły podróżować przynajmniej kawałek razem i to chyba obie wsparło na duchu. Podróż sama w sobie nie była miła, wszędzie widać było oznaki nędzy, strachu, rozpaczy. Brudne twarze biedaków nie raz pokrywały się łzami. Serce każdej osoby z kasty kapłańskiej na taki widok było po prostu rozdzierane. Jadąc, szeptała modlitwy do Najwyższego, z prośbą o ukojenie bólu tych biednych ludzi.

Gdy powoli przejeżdżały przez jakąś większą wioskę widziała, jak w oddali jakiś brutal kopnął dziecko, by odczepiło się od konia. Najchętniej popędziłaby w tamto miejsce i tego nikczemnika sama kopnęła, a dzieckiem się zaopiekowała. Zobaczyła wtem, że jakiś zacny rycerz pochylił się nad nieszczęściem tej dzieweczki i podał jej pomocną dłoń. Patrzyła z aprobatą na tę parkę przejeżdżając obok.

Potem, gdy nadarzyła się okazja by zaczerpnąć wody, Tanael pospieszyła w stronę studni. Seanan zapewniła ją, że wkrótce do niej dołączy, ale korzystając z chwili samotności odmówi wpierw modlitwę. Udała się wgłąb lasu, klęknęła na runo leśne i zagłębiła się w rozmowie ze swoim Bogiem. Opowiedziała mu co widziała tego dnia, co ją zasmuciło, a co pocieszyło. I poprosiła by wspierał ją i Tanael, oraz tego zacnego rycerza, w ich podróży. Napomknęła też o szubrawcy, który litości nie ma nad dzieckiem, prosząc by gniew Boży został skierowany w jego stronę i stronę jemu podobnych, a nie biednych ludzi, którzy ledwo mają co jeść.
- Będzie Panie, jak nakażesz. Miej nas w swej opiece, o Litościwy.

Napoiły konie i wróciły na trakt. O wiele przyjemniej było w lesie, z dala od płaczu i brudu, od umęczonych rąk i twarzy. Tak bardzo chciała pomóc im wszystkim. Zdaje się, że jedynym sposobem na to jest pozbycie się owego zła do którego chyba tylko głupcy jak ona dążą, a od którego przezorni uciekają. Co zastaną gdy już tam dotrą? Pewnie będzie jeszcze gorzej niż tu.

I rzeczywiście natłok spoconych ludzi i wszelkie inne nieprzyjemne zapachy wręcz odrzucały od tego miejsca. Trzeba było tu zostać, tego chciałby Bóg. Seanan jeszcze raz obejrzała się za siebie przekraczając bramę miasta, teraz wchodziła do zupełnie innego świata. Cieszyła się, że sakiewka jest bezpiecznie ukryta. Pomimo bycia kapłanką czasem zdarzają się łajdacy gotowi okraść tę, na której spoczywa łaska Boga. "Wybacz im tę głupotę, o miłościwy."

Kobieta skierowała się przed siebie, jadąc aż zobaczy jakąś porządnie wyglądającą karczmę. Dla osoby jej pokroju zawsze gdzieś znajdzie się wolne miejsce.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 11-05-2010, 16:39   #10
 
Rahaela's Avatar
 
Reputacja: 1 Rahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputacjęRahaela ma wspaniałą reputację
Początkowy chaos i nieład zamienił się z czasem w sprawną organizację za sprawą kapitana paladynów Konstradiusa.

Każdy dostał dach nad głową w postaci pokoju w karczmie czy stosu siana w stajni lub szopie. Ciepła strawa w misce również znalazła się dla każdego.
Przez kilka następnych dni wznoszono i usprawniano fortyfikacje obronne. Zbudowano cztery katapulty przy bramie, wzmocniono bramę i wieżyczki obserwacyjne. Paladyni trenowali najemników i chłopów na zamkowym dziedzińcu.

Z każdym kolejnym dniem za zamkniętą Bramą Opamiętania wzbierało więcej uchodźców z dziczy. Na początku miłosiernie wpuszczani przez zakonników i kapłanów, aktualnie przepędzani gradem płonących strzał. Przynieśli ze sobą do miasta choroby i obłęd. Z każdym nadchodzącym dniem przybywało więcej osób zapadających na ostre gorączki, ataki i majaki. Wysyłani zwiadowcy za Bramę Opamiętania ginęli bez śladu. Na horyzoncie rosła złowieszcza, zła aura przyprawiająca duchownych o bóle głowy.

Szósta noc przyniosła ze sobą pierwszy cios.

Cisza nocna została przerwana przez brutalną eksplozję. Gdzieś z okolic bramy rozległ się dzwon ze strażnicy. Krzyki ludzi i wrzawa zaczęły budzić wszystkich mieszkańców. Im bliżej bohaterowie zbliżali się ku dziedzińcowi tym większa wrzawa panowała. Ludzie szamotali się z ludźmi, szczęk oręża rozkazów i krzyki mordowanych ludzi rozchodziły się echem przy fortecy. Grupka paladynów i żołnierzy walczyła na oślep próbując ratować uciekającą ludność.
- Do mnie! Do broni! Atakować zarażonych! - Gruby paladyn wrzeszczał co sił w płucach o byle jakie wsparcie.
- Niech ktoś przyniesie pochodnie!! - Krzyczał rozkazy, jeden z żołnierzy. - Potrzebujemy światła bo sami się pozarzynamy nawzajem w tych ciemnościach!
 
Rahaela jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172