Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2009, 22:59   #11
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Ci, którzy nie mieli wielu zajęć i ich wzrok sięgał dalej niż pokład statku, od jakiegoś czasu dostrzegali wysepkę w oddali. Trudno było jej nie zauważyć, gdyż dotychczas na oceanie nie dostrzegali żadnych lądowych tworów. Gdy statek zbliżył się bardziej, ujrzeliście górzystą wyspę. Celma.


Okręt musiał opłynąć ją, by znaleźć port, w którym mógł się bezpiecznie zatrzymać. Po drugiej stronie wreszcie widać było klasztor położony na samym szczycie. Jego część wydawała się wykuta w skale. Natomiast co bardziej uważni widzieli jednego z mnichów, który stał samotnie na stromym brzegu i wpatrywał się w statek. Zniknął nagle, jakby zapadł się pod ziemię.

Nim przycumowaliście, Kreuzenferg kazał po raz kolejny zebrać wszystkich na pokładzie. Ultrich i Sigund już tam czekali, obserwując uważnie całą ekipę.
- Przybyliśmy do zakonu Piewców Umysłu na Celmie - zaczął Ultrich - mamy stąd zabrać kolejną osobę, a ja osobiście muszę porozmawiać z przeorem tego zakonu. Oprócz mnie i brata pójdzie jeszcze książe Rydiss Tirio, Aldrim Runeforge i El'Ruu Kururi.
Za chwilę dodał coś od siebie Sigund.
- Mała uwaga, kobiety nie powinny opuszczać statku... Większość z tych kapłanów nie widziało kobiety od czasów matki, a ślubowali celibat.
- To niesprawiedliwe! - wzburzyła się zainteresowana - właśnie szykowała się do opuszczenia statku.
- ...oprócz tego, każdy może pozwiedzać, lub zostać na statku. Jeszcze dzisiaj powinniśmy odpłynąć. - dokończył Sigund.

***

Rydiss Tirio

Wraz z Ultrichem i resztą wypadliście ze statku zaraz po wysunięciu kładki. Dalsza droga była męcząca i bardzo trudna. Ścieżka była wąska, kamienista, oraz śliska po niedawnych opadach. To zaskakujące, ale w pewnym momencie wyminął was podstarzały mnich. Pomimo długiego, szarego habitu, a także prostych sandałów, poruszał się po terenie z zaskakującą werwą.

Po pewnym czasie dotarliście przed sam klasztor. Otoczony był niewysokim murem z blankami i basztami, choć te miały raczej charakter ozdobny niż praktyczny. Od dawna nie prowadzono wojny w tych okolicach. Mnichom trzeba było przyznać, że znają się na wystroju. Mury porośnięte były unikalnym gatunkiem dzikiego wina. Przeszliście przez otwartą bramę, gdzie ujrzeliście więcej cudów. To nie był szary teren - ziemię pokrywała trawa, między budynkami znajdowały się piękne ogrody. Sam klasztor obejmował dość duży obszar, zdolny pomieścić domy gospodarcze, miejsce modlitw, dormitoria i główny budynek, który rzeczywiście znajdował się w skale.

Mnisi obserwowali was podejrzliwie. Często nawet przystawali porzucając swoje dotychczasowe prace. Jednak schodzili z drogi, oprócz ślepawego, łysego staruszka, który podszedł do Ultricha.
- Opat zaraz się zjawi... odprawia modły - wyjaśnił pustym głosem. - Tymczasem pozwólcie, iż zaprowadzę was w ciche miejsce, gdzie będziecie mogli porozmawiać.
Istotnie przyprowadził was do ogrodowego zakątka, gdzie znajdowały się prowizoryczne, drewniane ławki. Po tym oddalił się, a wy czekaliście na przybycie tego osławionego opata.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 12-07-2009, 02:08   #12
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Samuel odpłynął, a raczej unosił się w przestrzeni pomiędzy snem i jawą. Znajdował się w takim rodzaju niebytu, który już znał, a który nie był jemu nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie. Jedyną rzeczą, która mu teraz nie odpowiadała, to fakt, iż stracił kontrolę nad całym swoim światem. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby był tylko widzem przedstawienia. Właśnie siedział na pryczy obok siebie samego, a raczej obok własnego ciała. Przeszło mu tylko przez myśl: „Szczęściem, był akurat w pobliżu ten inkwizytor inaczej mogło…”

- Co mogło?

Usłyszał znajomy głos. Głos, który niejednokrotnie wyśmiewał jego i jego decyzje – głos, który przyzwyczaił się nienawidzić, choć z drugiej strony był to jego obecnie jedyny przyjaciel. Choć może to złe słowo… obecnie i... zawsze? Właśnie chyba tak było, a przynajmniej było tak od kiedy pamięta. Odgrywał on rolę kamrata, przyjaciela, brata, a może nawet księdza? To możliwe. I choć był Ciężkim rozmówcą, to Sam starał się „czytać między wierszami” jego przekleństw i szyderstw – czasami można było z jego spostrzegawczości bardzo skorzystać…

- No co mogło? Być kiepsko? Chyba kpisz… jesteśmy w tym syfie razem. Współpraca to podstawa.

Ciało na łóżku właśnie się poruszyło. Na twarzy zagościł jakiś grymas, którego Bystrzak nie mógł jednoznacznie określić przez knebel (swoją drogą fachowo założony przez mości Genzuedo). Jednak był prawie pewien, że to był uśmiech. Szeroki, nienaturalnie szeroki uśmiech z ( jeśli byłoby to możliwe w tej sytuacji) wyszczerzonymi zębami, który widział już niejednokrotnie, a po prawdzie już niezliczoną ilość razy do tej pory. Zawsze w tym stanie, i zawsze na swojej twarzy gdy tylko tracił panowanie. Oznaczał on jakby tryumf, zwycięstwo tego drugiego, oznaczało zamianę...

Ciało leżące na leżu rozchyliło delikatnie powieki. Stojący nad nim Inkwizytor uważnie się przyglądał swemu lokatorowi. Jednak, gdy zobaczył oczy, twarz mu skamieniała. Był spostrzegawczy. Zauważył, że nie patrzą już na niego te same oczy. Zmieniły barwę z koloru ciemnego piwa do błękitu morza… Samuel wiedział, że czeka go wiele wyjaśnień. Teraz jednak liczyło się co innego.

- Czemu się znowu pojawiłeś?
- Ależ ja wcale nie zniknąłem, po prostu się nie odzywałem i obserwowałem twoje poczynania. Nawet nieźle sobie poradziłeś z tym żeby Nas wyekwipować.
- Powiedzmy że załatwiłem to po mojemu. Czemu wplątałeś Nas w to? Czy robimy dobrze?
-Ależ czemu Ty, a raczej My się jeszcze zastanawiamy? Hymm? Przecież to jedyna dobra decyzja! Teraz czeka Nas tylko blask chwały i góry kosztowności… przecież słyszałeś księciulka, co zdobędziemy to nasze. Hahaha – głoś śmiał się w najlepsze.
- A tak zasadniczo to czemu się nie odzywałeś przez ostatnich kilka dni? Tylko jakieś dogryzki, albo „skop mu dupę”. Czemuś ostatnio taki potulny?
- Od razu, że jakiś dziwny. Chciałem, żeby to była Twoja decyzja, a raczej nasza wspólnie świadoma… nasza wspólnie świadoma, hahaha dobre mi się udało. No wiesz, mogłem Cię tu zabrać w nocy gdy Ty śpisz, ale pewnie narobiłbyś rabanu w stylu: „o jeju gdzie ja jestem, co się ze mną działo”, a wiesz reputacja jest tylko jedna. Nie mogłem pozwolić, aby nasza opinia zależała od tego jak zareagujesz po przebudzeniu.
- No nie mogłeś Mnie tu zabrać, zapomniałeś chyba, że ostatnio masz jakby związane ręce.

Głos wybuchł gromkim śmiechem, tak przenikliwym, że aż świdrował uszy…

- Nie, to ty zapominasz, że umiem więcej niż ci się zdaje… dużo więcej.

Ciało Sama zaczęło się wić perystaltyczno-konwulsyjnie, szamotać i szarpać. Wiązania jakby same poczęły schodzić z tułowia i luzować się na rękach. Inkwizytor widząc to obruszył się i błyskawicznie sięgnął po miecz. Był zwarty i w pogotowiu…

Nadmiernie uśmiechnięty chłopaczek o niebieskich oczach zdjął ostatnie z wiązań i knebel, przeciągnął się i ułożył wygodnie na łóżku:

- A teraz kilka słów w woli małego wprowadzenia, skoro już musiałeś na to patrzeć. Witam, jestem Muriel. Wybacz przedstawienie. Samuel się jeszcze nie przyzwyczaił. Ja to nazywam „Zmianą warty”…
 
Mono jest offline  
Stary 12-07-2009, 14:35   #13
 
Zielin's Avatar
 
Reputacja: 1 Zielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwu
Siedział właśnie w okrętowej stołówce, popijając jakieś szczyny. Na statku nie mógł uraczyć się jakimiś wytrawniejszymi trunkami, a zapasy na podróż skończyły się szybciej, niż odbili od brzegu. Zdegustowany, pociągnął łyk z szklanego kufla.

Siedział sam, pomijając oczywiście krzątających się przy kuchni marynarzy. Nic dziwnego, dochodziła pora posiłku. Odgłosy skrobania, siekania, miażdżenia, u bijania, skwierczenia docierały do jego uszu niczym bzyczenie natrętnej osy, latającej koło nosa. Niby wiesz, że nadal będzie latać, nawet jak ją odgonisz, ale i tak podejmujesz tą bezsensowną walkę o chwilę ciszy. W tym wypadku, jego narzędziem walki był kufel, wypełniony po brzegi złocistym trunkiem, a najlepszą sposobnością do wygranej - swoisty zgon.
Tylko aromatyczne zapachy w jakimś stopniu rekompensowały krasnoludowi zgiełk i hałas.

- Hej, daj no mi tu jeszcze jeden!
- Nie dość ci panie? Zapasy nam wszystkie upijesz!
- Nie gadaj mi tu, tylko nalej jeszcze raz. No, dalej!

Z widocznym ociąganiem i niechęcią, brodacz dostał kolejny kufel. Od razu wydoił połowę. Chrząknął, i splunął na ziemię.
- Cholera, tym czymś nawet nie da się upić. - mruknął Gloinus z niezadowoleniem pod nosem. - jakbym znalazł tego, co te pomyje wyprodukował, to nauczyłbym ja go jak wyrabiać prawdziwe napoje, nie ma co!

Upił wszystko do końca, nawet nie zawracając sobie głowy uprzednim zaciągnięciem powietrza. Chyba miał dość picia. Picia w samotności.
Siedział sam już od dłuższego czasu. Nie wiedział jak długo tu jest ani ile wypił. Stracił rachubę czasu. Po kilkunastym z rzędu kuflu bez towarzystwa wszystko zaczyna się takie monotonne. Nie ma z kim pogadać czy pośmiać się.
Żałował, że książę wyznaczył jego towarzysza Aldrima na tą głupią wyprawę. Wolałby iść wraz z nim, albo zostać i we dwójkę rozprawiać o dawnych dziejach. i o nowych przygodach.
No ale nic nie mógł poradzić. Z księciem się nie dyskutuje. Z niechęcią, ale musiał mu się podporządkować w całości. Przynajmniej dopóki nie dopłyną do celu.

Odstawił kufel na drewniany blat, i ku zadowoleniu swoistego "właściciela" mesy, udał się na pokład. Cumowali w porcie, już od dłuższej chwili, ale krajobraz na wyspie nie zmienił się ani trochę. Na zewnątrz zakonu nie widać było żywego ducha.
Gloinus stał tak, wpatrując się niewidzącymi oczami w jakiś pozbawiony wyrazu punkt w przestrzeni. Książę pozwolił im wyjść, ale on jakoś nie miał na to ochoty. Postanowił poczekać na powrót Aldrima. W końcu, do wieczora nie pozostało już dużo czasu.

Słońce, nadawało przeróżne kolory wodzie otaczającej wyspę. Wodzie, która zdawała się wylewać poza horyzont. Krasnolud wpatrywał się tak w mieniące się różnymi odcieniami niebo, co chwila zapadając w nostalgiczne rozmyślania....
 
__________________
Powiało nudą w domu...Czy może powróciło natchnienie? Znalazł się stracony czas? Jakaś nagła zmiana w życiu?
A może jeszcze coś innego?

<Wielki comeback?>
Zielin jest offline  
Stary 13-07-2009, 22:15   #14
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
O dziwo uwadze księcia umknął incydent pomiędzy Ragathem i Gorginthem. Nie było żadnej kary, czy pouczenia, było za to kolejne niepotrzebne "przemówienie do załogi". Na szczęście tym razem krótkie, zwięzłe i jak zwykle niewnoszące nic ciekawego. Wylądowali na jakiejś beznadziejnej wyspie pełnej beznadziejnych mnichów. "Ślubowali celibat" myślał z goryczą najemnik. "Pewnie, gorzałki tez na oczy nie widzieli. Na dobrą karczmę się tu nie natknę". A nawet gdyby się natknął to nie miał już złamanego grosza, żeby móc go przepić. Miał za to...

To mu o czymś przypomniało. Pomacał sie po kieszeni. Wypuklenie wciąż tam było, a to oznaka, że kamyczek wciąż tkwi na miejscu. Kogo by tu o niego zagadnąć? Krasnoluda? Znają się w końcu na minerałach. A może jakiegoś uczonego?

Ragath nie miał jednak szansy się nad tym dłużej zastanawiać. Poczuł mocne klepnięcie w plecy, które na chwilę odebrało mu oddech. Nie pokazując nic po sobie, obejrzał się w stronę "napastnika".

- Jak tam twardzielu? - spytał Gorginth z uśmiechem na ustach. - Schodzisz na ląd?

- A niby po co? Żeby sobie popatrzeć na facetów w spódnicach? Dziękuję, postoję - odpowiedział pochmurnie.

- Racja. Miejsca do zabawy tu nie znajdziesz. Nie wiem po co w ogóle tu jesteśmy. Zamiast ruszać jak najszybciej dalej, szlajamy się po takich morskich dziurach. Dobra, idę łyknąć coś mocniejszego - klepnął Ragatha raz jeszcze i odszedł tak szybko jak się pojawił.

Najemnik po kolejnych refleksjach na temat wyspy wrócił do problemu tajemniczego kamienia. Tym razem zaczął sie jednak zastanawiać kim mógł być tajemniczy człowieczek, który mu go wręczył i jakie mógł mieć ku temu powody. Przychodziła mu do głowy tylko jedna myśl. Staruszek chciał, żeby ten kamień znalazł sie na wschodzie. Musiał być świadkiem rozmowy ze strażnikami i po prostu skorzystał z okazji. Albo był upośledzony umysłowo, ale tego nigdy nie można być pewnym. Tak czy inaczej należało się dowiedzieć o tym kamieniu jak najwięcej.

Przypadkowo podsłuchał jak pewien mężczyzna opowiada drugiemu jakieś naukowe bzdety. Ragath nie miał zielonego pojęcia na jaki temat toczy się rozmowa, ale wiedział już od czego zacznie swoje małe "dochodzenie". Poczekał aż dwójka mężczyzn rozłączy się, po czym ruszył za tym, który znał tak wiele skomplikowanych sentencji. Gdy wszedł pod pokład najemnik złapał go za ramię i obrócił w swoją stronę. Pamiętając jednak efekty działania magii (a nie wiedział czy facet czasami nie jest jakimś zwariowanym magiem) wysilił się na grzeczność.

- Przepraszam, ale chyba potrzebuję pomocy kogoś takiego jak ty.

Skarat Baluchiz nie wiedział co odpowiedzieć, ale wysłuchał opowieści Ragatha w swojej kajucie.
 
Col Frost jest offline  
Stary 18-07-2009, 23:41   #15
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Muriel

Shawras Genzuedo wciąż obserwował Cię z głęboką podejrzliwością. Miecza nie opuścił. Przypatrywał się uważnie, jakby usiłując prześwidrować twoją osobę wzrokiem. W głowie szukał natomiast doświadczenia z poprzednich lat, gdzie miał do czynienia z podobnymi przypadkami, które w większości okazywały się wymysłem ludzi chorych psychicznie. A jednak bywały jednostki opętane przez złe duchy, demony, czy nekromantów dążących do maksymalnego wykorzystania ciała. Nie był pewien, czy ten przypadek również się do nich zalicza.
- Opętanie? - szepnął do siebie, lecz dość głośno by wszyscy w kajucie mogli to usłyszeć.
- Nie - odezwał się głęboki, kobiecy głos za nim - chłopak po prostu ma w sobie podwójną duszę.
Na wolnym hamaku siedziała postać w czarnym płaszczu i masce kruka. Huśtała się lekko.
- Widziałam kiedyś podobny przypadek i muszę cię uspokoić inkwizytorze, on nie ma nic wspólnego ze złem - dodała.
- Warto być przygotowanym - odrzekł.
Schował miecz do pochwy, którą położył koło swojego posłania. Zdjął płaszcz i kapelusz, a następnie zbroję i rozpiął lekko koszulę.
- Ja tutaj się ugoszczę, jeśli wam to nie przeszkadza - odezwała się tajemnicza postać. - Nie musicie się mnie... wstydzić... Już dawno porzuciłam cielesność.
- Interesujące - odpowiedział inkwizytor rozkładając się na legowisku i zamykając oczy.
Zasnął. Postać w płaszczy przedstawiła się jako Tara. Po chwili wróciła na pokład. Wróciła stamtąd po jakimś czasie.
- Będziemy za niedługo na wyspie zamieszkiwaną przez zakon... - zaczęła.
- ...Piewców Umysłu - dokończył Genzuedo otwierając leniwie oczy.
Tara cicho się zaśmiała. Inkwizytor wstał z legowiska.
- Czyżbyś nie darzył ich osobistą... sympatią? Tak jak nasz paladyn? - zapytała wbijając czarne oczy w Shawrasa.
- Służę dobru bez względu na nazwę i walczę ze złem pod każdą postacią - odrzekł z lekkim uśmiechem. - Mogę ich tolerować, o ile nie czczą ciemnych mocy.
Do kajuty wpadł niziołek.
- Książę Kreuzenferg wzywa wszystkich za dwie godziny na pokład.

Rydiss Tirio

Opat pojawił się nagle, bez żadnej zapowiedzi. Usiadł na ławce na przeciwko. Nic w ubiorze nie odróżniało go od pozostałych mnichów, oprócz tego, że emanowała od niego... władza. Mogłeś mu się przyjrzeć. Był to mężczyzna w średnim wieku, o twarzy ostrej, ascetycznej i spojrzeniu zimnym oraz przenikliwym. Włosy rude dosięgały ramion. Widać było, że rozmowa nie jest dla niego przyjemna. Wręcz przeciwnie - odnosi się do was z dystansem.
- Przybyliśmy we wiadomej sprawie - rzekł Ultrich.
- Wiem, co to za sprawa - wyszeptał - i wciąż nie mogę się pogodzić z myślą, że zabieracie mojego najwybitniejszego ucznia.
- Taki jest układ, opacie - powiedział Sigund. - Inaczej siły cesarskie odbiorą wyspę. Pamiętajcie, że wy ją jedynie dzierżawicie...
- Pluję na waszego cesarza! - warknął opat.
Wydawało się, że zaraz wstanie z ławki i odejdzie, ale opanował się, chociaż twarz wciąż drgała.
- Wciąż uważacie mój zakon za tymczasowy wybryk, a ja powiadam wam. Jeśli odwrócicie się od wiedzy, potęgi umysłu, już zawsze będziecie taplać się w błocie. My przynosimy wam oświatę, a od was zależy, czy przyjmiecie to światło.
- Co masz na myśli? - spytał wciąż spokojny Ultrich.
Gdzieś obok twojego ucha odezwało się zniecierpliwione westchnienie krasnoluda.
- Już wkrótce zamierzamy otworzyć naszą drogę na ląd zachodni - powiedział opat. - To da nam odpowiedź na wasze pytanie. Co do wojny na którą płyniecie... W niej nie będzie zwycięzców. Zobaczycie na miejscu, że obie strony przegrają, a konsekwencje będą straszne.
Kapłan zaśmiał się. Czujnie obserwował każdego z was. Jego wzrok zatrzymał się przez chwilę na twojej osobie. Wówczas usłyszałeś coś jakby wewnętrzny głos; Za młody jesteś na śmierć, ale płyń... Płyń i poznaj swoją skomplikowaną przyszłość.
- Zresztą na pewno znacie tamtejszą legendę o boskich powozach - w głosie zakonnika wyczuć było ironię. - A teraz... jakieś pytania, czy mogę wrócić do swoich zadań?
Krasnolud wiercił się, chyba chciał coś powiedzieć, ale Sigund uspokoił go wzrokiem.

Gloinus Whitebeard

Wrócił Aldrim. Od jakiegoś czasu widziałeś, jak usiłuje schodzić stromą ścieżką. Był poirytowany, a może nawet poczerwieniał ze złości. Skutecznie torował sobie drogę, rozpychając się szerokimi ramionami. Gdy stanął obok ciebie, wyrzucił w ostrych słowach całą swoją złość.
- Nic, zupełnie nic - machał rękami - te cholerne, zadufane w sobie osły, bez względu czy ze szlachty, czy może klecha, wszyscy gadają o niczym. A co ja mam do tego uczonego bełkotu? I ten cały ich opat, król osłów...
- Radziłbym spuścić z tonu - powiedział jeden z tych zakonników, przechodząc obok.


Jego strój wyróżniał się nieco od ubioru pozostałych mnichów, lecz były dość charakterystyczne szczegóły, który kojarzyły tego mężczyznę z zakonem. Zakonnik był prawie łysy. Jedynie osobno rosnące włosy "hodowane" na tyle głowy, które tworzyły swoistą grzywę.
Dość chudy by policzyć mu wszystkie kości. Twarz wykrzywiona w pogardliwym uśmiechu. W rękach niósł tobołek i jakieś zwoje.
Później dowiedzieliście się, że mówią mu Faust.
- Nie jesteś godzien, by myć stopy opatowi - wycedził kapłan - więc zatkaj sobie swój pysk własną brodą, nim powiesz coś jeszcze.
Aldrim zbladł z gniewu, ale widać było po zakonniku, że nie boi się tych emocji, a wręcz czeka na pierwszy cios. Być może krasnolud również to zauważył, może nie chciał rozpoczynać bijatyki, w każdym razie odprowadził Fausta wzrokiem. Gdy ten sobie poszedł splunął ostro za burtę i powiedział;
- Idę się schlać.

Ragath
Nieumarły nachylił się nad kamieniem. Wziął go ostrożnie do rąk.
- Nie wiem, czy to na pewno kamień... może metal... - wymamrotał.
Nałożył na oko opaskę z dziwną tubką, zakończoną szkiełkiem. Oglądał materiał pod różnym kątem. Wreszcie wyciągnął mały nożyk i popukał po powierzchni. Odgłos był charakterystyczny dla twardego materiału.
- Ten regularny kształt, oktagonalny... duża gęstość, zbyt duża na znane mi minerały czy kamienie. Myślę, że to metal, ale inny...
Usiłował zrobić nożykiem rysę, ale nie było żadnego śladu.
- Niezwykła wytrzymałość. Czas na ostatni test i idę po chemikalia... - rzekł.
Schował nożyk, a zamiast niego wyjął młoteczek. Stuknął nim ten "kamień" dość mocno. Popełnił błąd. Rozległ się głośny trzask, a Skarat Baluchiz odleciał kilka metrów dalej, uderzając w drewnianą ścianę z ogromną siłą, niemalże rozwalając te pozornie twarde belki. Leżał przez chwilę z nienaturalnie przechyloną głową i wydawało się, że już po nim. Lecz wstał szybko na równe nogi, po czym nastawił sobie czerep na kark. Zaśmiał się chrapliwie.
- Gdybym już nie żył, zapewne po tym wypadku byłbym martwy - rzekł. - Ach, dopiero po śmierci doceniamy pewne rzeczy...
Podszedł do bryłki, która leżała w miejscu, w którym ją upuścił.
- To coś odreagowuje na siłę kinetyczną - stwierdził Skarat.
Do kajuty weszła kobieta-krasnolud.
- Słyszałam odgłos przypominający wybuch i byłam pewna, że oto Baluchiz znowu coś kombinuje - powiedziała śmiejąc się. - Nie myliłam się.
- Ach, teraz coś poważniejszego - odrzekł nieumarły zbierając narzędzia rozrzucone po kajucie.
Opowiedział pokrótce Twoją historię z tym "prezentem", a następnie pokazał problematyczny obiekt.
- Niech mnie trolle poszarpią... - szepnęła ważąc kamień w dłoniach.
- Wiesz co to? - spytał Skarat z nadzieją w głosie.
- Nie, i to mnie najbardziej zszokowało! - odpowiedziała.
W kajucie znalazł się jeszcze ktoś. Był to ten humanoidalny smok.
- Cóż to macie? - zapytał z ciekawością.
Krasnoludka podała bryłkę Tygerosowi. Szparkowate źrenice zaklinacza raptownie się rozszerzyły, a otwory nosowe zadygotały.
- Coś... coś mi to przypomina... ale co... odpowiedz Tygerosie - mówił.
Oddał bryłkę.
- To dziwny przedmiot, a ja chyba widziałem kiedyś podobny. Ale gdzie?! - rzekł lekko rozpaczliwym głosem. - Muszę się zastanowić...
Po czym odszedł zamyślony. Krasnoludzica wzdrygnęła się.
- [i]Skoro Tygeros nie wie... Zresztą zachowaj to[i] - zwróciła się w twoją stronę - to zapewne niebezpieczny przedmiot, ale ma w sobie coś, co dla nas - krasnoludów - jest duszą tej martwej materii.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 26-07-2009, 16:00   #16
 
Eravier's Avatar
 
Reputacja: 1 Eravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znanyEravier nie jest za bardzo znany
Rydiss szkolony od lat wiedział jak się zachować w towarzystwie. O co pytać a jakich tematów nie naruszać. Przez całą dyskusję postanowił biernie się przyglądać rozmowie z której wynikało że opat został zmuszony do wysłania swojego ucznia. Co zresztą mu się nie podobało tym bardziej że widział w nim osobę pozytywną. Interesowała go tak i postać władczego opata jak i jego ucznia. Z skupienia wyrwał go wewnętrzny głos :

- Za młody jesteś na śmierć, ale płyń... Płyń i poznaj swoją skomplikowaną przyszłość.


Dobrze znał tą magię umysłu i mógł poznać, że ten człowiek jest zaiste silniejszy psychicznie niż jego były mistrz. Poziom tej siły aż przytłaczał zmuszając do głębokiego oddechu. Postanowił spróbować zapamiętać tą aurę możliwe że ten kontakt będzie bardzo przydatny. Zaciekawiła go także opowieść o "Powozach Bogów" Postanowił wziąć udział w zaciętej rozmowie która właśnie dobiegała końca.

- O boskich powozach ? - wyszeptał zaciekawiony - mogę z tobą pomówić na osobności ?

Kapłan odwrócił się i spojrzał na ciebie z lekkim uśmiechem. Sigund złapał cię za ramię kręcąc głową, ale opat nie pozwolił zatrzymywać.

- Pozwólcie chłopakowi zyskać wiedzę - rzekł. - Dostaliście w zamian mojego ucznia.- Skinął w twoją stronę, abyś za nim poszedł. Idąc powoli w kierunku głównego budynku, opat zaczął swoją opowieść;

Ludzie ze wschodu traktują z czcią konie jako wierzchowce. Z tego powodu tworzą niezwykłe powozy - o różnym przeznaczeniu, do jazdy szybkiej, wolnej, walki czy transportu i tajemnicą jest skąd poznali te tajniki, skoro tworzą je od setek lat. Nic dziwnego, że te pojazdy tak bardzo zakorzeniły się w ludowych wierzeniach. By zacząć historię o powozach bogów, obecną w folklorze Zhieloskoju, musimy przejść do początku świata. Wówczas siedem bóstw tworzyło ten świat, a każdy dodawał coś od siebie. Nie wiemy, czy sami stanowili wszechmocne byty, czy też był ktoś wyżej. W każdym razie doszło między nimi do sporów o to, kto ma tchnąć życie w planetę. Zrobił to samowolnie bóg Murat, co wywołało oburzenie pozostałej szóstki. Doszło do wielkiej wojny, którą wygrał właśnie Murat i to on miał prawo do kierowania dziejami tego świata. Jednak bogowie dali mu ultimatum - będą współpracować, lecz jeśli w naszym świecie dojdzie do wojny tak krwawej i okrutnej, że dotknie świętej ziemi wyznaczonej przez nich, to Murat zostanie obalony. Jak pewnie się domyślasz chodzi tutaj o Zhieloskoj. A o co chodzi z tymi powozami? Otóż gdzieś w tym państwie jest ukryte miasto, w którym żyje starożytna cywilizacja. Jego władcą jest mediator między bóstwami. Jeśli dojdą do niego wici, czyli wiadomość o wyniszczającej wojnie, natychmiast każe posłać siedem powozów. Są to, według podań, pojazdy najpiękniejsze, tak jak wierzchowce w nie zaprzęgnięte. Każdy jeden został stworzony ręką jednego bóstwa. Powozić ich ma siedmioro powierników. Udadzą się oni do wszystkich bogów, by poinformować ich o złamaniu zasady. A potem... potem nastanie wojna i zarazem koniec świata jaki znamy... Tyle potrafię opowiedzieć. Resztę musisz usłyszeć od tamtejszych poetów. Muszę też wspomnieć, że kult tej siódemki już zaniknął i teraz funkcjonuje jedynie we wierzeniach prostych chłopów. Zresztą cała historia to tylko legenda...

- Legenda, bajka dla naiwnych - odezwał się głoś Ultricha. - Chodźmy książę Tirio.

- Bajka, czy nie - w oczach opata pojawił się błysk - to nawet największy mędrzec powinien brać z nich przykład. Bo z nich często wychodzą największe prawdy. A teraz... żegnajcie. Dziękuję za uwagę, książę.Po tym zniknął w drzwiach budynku.

Tirio odwrócił się na pięcie w kierunku drzwi wyjściowych wraz z resztą wyglądał na zadumanego. Choć tak na prawdę używał teraz magi do komunikacji z opatem.

- Czy jest coś co chcesz bym dla Ciebie zrobił ? Ultrich coś ukrywa tylko jeszcze nie wiem co możliwe że Ty to wiesz. Po za tym komunikacja z mędrcem była by bardzo pomocna mam nadzieję że nie będziesz miał nic przeciw. Tym bardziej że z moimi mistrzami już nie porozmawiam.
 

Ostatnio edytowane przez Eravier : 26-07-2009 o 16:06.
Eravier jest offline  
Stary 26-07-2009, 16:01   #17
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Facet wysłuchał chaotycznie opowiadanej historii Ragatha, ze stoickim spokojem. Następnie wziął od wojownika kamień i zabrał się za wstępne oględziny.

- Nie wiem, czy to na pewno kamień... może metal... - powiedział jakby sam do siebie.

Założył jakieś... dziwne... coś na twarz, ale chyba zbytnio mu nie pomogło. Po chwili popukał małym nożykiem i wydobył bryłki, wydawałoby się, normalny dźwięk.

- Ten regularny kształt, oktagonalny... duża gęstość, zbyt duża na znane mi minerały czy kamienie. Myślę, że to metal, ale inny...

Podłubał jeszcze ostrzem z nieco większą siłą i wyciągnął na światło dzienne kolejny wniosek:

- Niezwykła wytrzymałość. Czas na ostatni test i idę po chemikalia...

Tym razem wziął do ręki większy kaliber. Uderzył w kamyczek młotkiem. Pozornie będący bez szans minerał, czy metal, nieoczekiwanie skontrował i uczony wylądował na ścianie z nieprzyjemnym dźwiękiem przypominającym złamanie karku.

"Tego tylko brakowało" pomyślał Ragath. Zrobił krok w stronę stolika, na którym spokojnie leżała jego własność. Chciał zabrać ten przedmiot i zwiać stąd, zanim ktoś przybiegnie, zwabiony hałasem i posądzi najemnika o zabójstwo. W takim wypadku jedynym ratunkiem byłaby wyspa mnichów, a perspektywa życia na niej, wydawała się pod wieloma względami straszniejsza niż tortury i śmierć.

Wtedy jednak zdarzyła się kolejna nieoczekiwana rzecz. Skarat wstał jak gdyby nigdy nic, otrzepał się z kurzu i ruszył w stronę kamyczka.

- Gdybym już nie żył, zapewne po tym wypadku byłbym martwy. Ach, dopiero po śmierci doceniamy pewne rzeczy... - wyjaśnił z uśmiechem.

Następnie wrócił do przedmiotu, który skręcił mu kark:

- To coś odreagowuje na siłę kinetyczną.

Mniej więcej w tym momencie do kajuty wszedł krasnolud. A właściwie weszła, bo była to kobieta. Gdyby nie fakt, że krasnoludy rodzaju męskiego mają brody, Ragath byłby przekonany, że to mężczyzna.

- Nie zamknąłeś drzwi?! - wykrzyknął.

Nieumarły tylko wzruszył ramionami. Natomiast krasnoludzica zignorowała tę uwagę:

- Słyszałam odgłos przypominający wybuch i byłam pewna, że oto Baluchiz znowu coś kombinuje. Nie myliłam się.

- Ach, teraz coś poważniejszego - stwierdził i opowiedział "historię kamyczka".

- Niech mnie trolle poszarpią...

- Wiesz co to? - spytał Skarat, a Ragath z nadzieją spojrzał na kobietę.

- Nie, i to mnie najbardziej zszokowało!

Kolejny gość zjawił się w kajucie.

- Cóż to macie? - spytał bez powitania.

- Ciężko tu dochować tajemnicy - rzekł zirytowany Ragath, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.

- Coś... coś mi to przypomina... ale co... odpowiedz Tygerosie - stwierdził, gdy dopuszczono go do tajemniczego obiektu. - To dziwny przedmiot, a ja chyba widziałem kiedyś podobny. Ale gdzie?! Muszę się zastanowić...

- Skoro Tygeros nie wie... Zresztą zachowaj to - powiedziała krasnoludzica. - to zapewne niebezpieczny przedmiot, ale ma w sobie coś, co dla nas - krasnoludów - jest duszą tej martwej materii.

- A co, myślałaś, że ci go podaruję? - rzekł niezbyt uprzejmie Ragath. Miał trochę dość zaistniałej sytuacji. Mógł równie dobrze krzyczeć na głównym pokładzie, czy ktoś nie wie czegoś o tym kamieniu. Wychodząc rzucił:

- Dzięki staruszku.
 
Col Frost jest offline  
Stary 28-07-2009, 01:04   #18
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Rydiss Tirio

Jakkolwiek rozmowa na odległość za pomocą umysłu nie była ci obca, jednak jeszcze nigdy nie natrafiłeś na... coś takiego. Podczas uderzania strumieniem myśli, zostałeś zablokowany przez barierę. Tak jakby kapłan obawiał się niechcianego wtargnięcia z zewnątrz.


Lecz to nie wszystko. W odpowiedzi zaczęły kłębić się złe myśli. Nie mogłeś wycofać siebie z tego piekła. Czułeś strach mieszający się z nienawiścią, groźbę wiszącą w powietrzu. Wreszcie spojrzałeś w parę gadzich oczu, które zbliżały się, powoli oplątując strumień, który łączył wasze umysły. Ciało powoli tonęło w drgawkach. I nagłe zerwanie tej więzi, jak zrywa się lekki sznur przywiązany do słupa.
Czułeś pulsujący ból głowy, a otoczenie rozmazywało się. Ktoś złapał cię za dłoń. Był to krasnolud, który rzekł jedynie;
- Chodź, bo statek odpłynie bez nas, a droga powrotna z góry jest trudniejsza.
Opata nie było w pobliżu.

***

Do wieczora wszyscy zebrali się na statku, który już był gotowy do dalszej podróży. Nikt nie wyszedł wam na pożegnanie. Wyspa pozostawiła ponure wrażenie, więc z pewną ulgą opuszczaliście świątynię. Jednocześnie czekała Aldacja i... wojenka. A może nowa droga życia?

Powozy bogów
Akt I: Jedynie wiatr pamięta nasze imiona


Jeleni Zdrój umierał. Miażdżące oblężenie trwające ponad sto dni pod dowództwem Borysa Smokobójcy, całkowicie wyczerpało obrońców. Była to garstka ludzi, których życie już było przesądzone. Łudzili się jeszcze, że pierwsza armia odpuści i obronią miasto, lecz z każdą godziną to marzenie oddalało się. Cywile już dawno opuścili Jeleni Zdrój, uciekając podziemnym tunelem.

W jednym z opuszczonych, całkowicie zrujnowanym budynku siedział czternastoletni chłopak z dwudziestokilkuletnią kobietą. Grała cicho na lutni. Dalekie odgłosy walki nie zagłuszały dźwięku instrumentu. Śpiewała.
To smutna pieśń o poświęceniu, walce i przelanej krwi, która niczym woda, zapewnia życie dalszym pokoleniom. Lecz piosenkę przerwał straszny okrzyk. Niósł się w oddali, ale osamotniona dwójka dobrze wiedziała, co on oznacza. Gdy krzyki powoli zlewały się w słowa, ich serca biły szybciej.
- Miasto zdobyte! Przegraliśmy!
Oto upadła nadzieja. Chłopiec zapłakał cicho. Kobieta otoczyła go ramieniem.
- Nie martw się mały - szeptała mu do ucha - masz jeszcze szanse przeżyć. Uciekaj tunelami, wiesz jak...
- A co z tobą? - spytał.
Lekko się uśmiechnęła. Był to uśmiech smutny. Wyciągnęła z kieszeni mały woreczek z proszkiem i wsypała zawartość do ust. Chłopak nie protestował, choć wiedział, że to jej ostatnia decyzja.
- Jestem zbyt ważna, żeby dostać się w ich łapy - szepnęła.
Wciąż była piękna, lecz zaraz wygląd miał się zmienić. Nie chciał na to patrzyć.
- Żegnaj i pozdrów moją matkę - dodała.
Z jej ust zaczynała wypływać piana. Chłopak odwrócił się i bez słowa pobiegł do centrum miasta. Pannę Golumiedzis zaczęły chwytać palpitacje. W ciągu kilku minut będzie martwa, lecz przedtem czeka ją męka.

Chłopak biegł w stronę wejścia do tunelu. Był zupełnie sam, więc obrońcy dają się zabijać, a reszta pewnie też czeka na nadchodzącą śmierć. Żołnierze Borysa ponieśli zbyt duże straty, by nie dać się ponieść własnym emocjom. Akurat przebiegał obok kościoła Akketa, czyli boskiego patrona Zhieloskoju. Zatrzymał go wówczas arcykapłan. Ten brodaty starzec był wciąż w dobrym stanie.
- Synu, mógłbym prosić cię o przysługę dla Zhieloskoju? - spytał.
Chłopak przytaknął. Kapłan wręczył mu złotą szkatułkę, którą zawinął w zwykły, szary worek. Była dość ciężka jak na gabaryty.
- Zanieś ten artefakt do Grodu Pavra, tam jest jego miejsce. Ufam, że ci się powiedzie.
- Ksiądz nie ucieka? - spytał chłopak.
Arcykapłan spuścił wzrok.
- Idź już... uciekaj... to ważne... - wyrzekł jedynie.
Stał potem jeszcze wpatrując się w plac. Gdy nadeszli żołnierze Borysa, był już martwy. Serce nie wytrzymało.

***

Dobiliście do brzegu Zhieloskoju po tygodniu morskiej podróży. Port, w którym się zatrzymaliście, nazywał się Kokub. Mieliście godzinę na spakowanie swoich rzeczy i zebranie się na placu miejskim.

Kokub to malutka mieścinka stanowiąca raczej przystanek o handlowym charakterze. Jednak w dzisiejszych czasach miała znacznie większe znaczenie. Był to bowiem jedyny ważniejszy port na zachodzie kraju, który znajdował się w rękach Kravowa.

Na placu bracia Kreuzenferg rozmawiali z dwoma jegomościami w czarnych strojach. Obserwowali waszą grupę.
- Witajcie w Zhieloskoju! - rzekł łamanym cesarskim mężczyzna o krótkiej bródce i wyłupiastych oczach. - Jesteście tutaj po sławę, pieniądze i nasze zwycięstwo. Zaraz wydamy wam odpowiednie polecenia.
W końcu ta dwójka przeszła wraz z księciem między drużyną i dyskutowała żywo w swoim ojczystym języku. Zatrzymywali się, wyznaczając osoby do zadań.

Muriel/Samuel

- Musisz zgłosić się do samego Kravowa w mieście Mamel - tłumaczył biegle Ultrich, a następnie przekazał ci mieszek z monetami w środku oraz list w kopercie. - To fundusze na podróż. Musisz dotrzeć tam przed tygodniem, bo Kravow szykuje się do kolejnej misji. Ten list musisz mu dostarczyć. Na miejscu dostaniesz następne zadanie. I pamiętaj! Liczy się dyskrecja.

Rydiss Tirio

- Tirio, Fergendo i Varroviensse będziecie mieli za zadanie pomóc w misji naszej ekipie poszukiwaczy artefaktów - rzekł Ultrich. - Więcej dowiecie się w kaplicy przy głównej bramie.
Jeden z witających wskazał ręką w przeciwną stronę.

Ragath

- Wraz z Brunschwickiem i Gorginthem staniecie na czele małego oddziału wojsk, aby ruszyć wprost do walki - mówił Kreuzenferg. - Dostaniecie wierzchowce i przewodnika. Ponadto będziecie odpowiadać za wytrenowanie tego oddziału i każde ich przewinienie.

Gloinus Whitebeard

- Ty i Aldrim natychmiast zgłosicie się do wieży magów, gdzie poznacie wytyczne waszego zadania.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 03-08-2009, 09:53   #19
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ragath spędził następne kilka godzin na głównym pokładzie, próbując domyślić się czegokolwiek. Co to za kamyk? Po co mu go dano? Co miała na myśli krasnoludzica mówiąc o jakiejś duszy? To ostatnie najbardziej go irytowało. Nie dość, że wepchnęła swój nochal w nie swoje sprawy, to jeszcze wymądrza się jakimiś dziwnymi zwrotami, zrozumiałymi tylko przez nią.

"Beznadziejna sprawa" doszedł do wniosku. "Przecież niczego nie wymyślę. Najlepiej, więc będzie zostawić to tak jak jest". Schował bryłkę do kieszeni i starał się o niej nie myśleć. Udał się do kajuty bosmana. Biedny facet wciąż nie zorientował się w jaki sposób najemnik kantuje go w kości.

W międzyczasie książę musiał uznać, że dość wizyty na tej nudnej wyspie, bo gdy wojownik pojawił się ponownie na pokładzie statek zmierzał już na wschód. Ragath oparł się o burtę, otworzył kolejną wygraną butelkę rumu i zdrowo z niej pociągnął. Zaczął zastanawiać się nad rzeczami, w przypadku których mógł dojść do jakichś wniosków. Przede wszystkim czy na pewno dobrze zrobił ładując się na ten okręt?

Jednak i w tym przypadku musiało mu coś przeszkodzić.

- Znowu się zalewasz śmieciu? - usłyszał.

Dobrze wiedział czyj to głos.

- Czego znowu chcesz?

- Och, nic ważnego. Chciałam się po prostu dowiedzieć jak sobie radzi mój ulubiony tępy drań.

- To ma być komplement?

- Traktuj to jak chcesz.

Ragath już miał odpowiedzieć, że nie zważa na opinię takiego tępego ptaszyska, ale nie zdążył. Tara zniknęła. Jeszcze parę godzin najemnik martwił sie jakimś głupim kamieniem. Teraz martwił się, by w odpowiedniej chwili jego ostrze było wystarczająco ostre, ręka sprawna, a oko celne. Ile by dał za jedną taką okazję.

* * * * *

Kolejne dni mijały spokojnie. Ragath parę razy pił sam, parę razy z Gorginthem, ale ogólnie nie zdarzyło się nic ciekawego. Zresztą co ciekawego może się zdarzyć na środku przeklętego oceanu?! Wokół tylko woda i woda. Nie ma z kim się bić (chyba, żeby rozbić nos kolejnemu marynarzowi), nie ma gdzie się bogacić i co najgorsze, nie ma gdzie trwonić tych zarobków. Faceta, który wymyślił żeglugę powinni wrzucić do kotła pełnego smoły.

Wreszcie, któregoś dnia, gdy najemnik siedział spokojnie na jakiejś beczce na głównym pokładzie, facet siedzący w bocianim gnieździe krzyknął „Ziemia!”. Po chwili cienki pas zieleni pomiędzy błękitnym niebem i niebieskim oceanem, stał się widoczny dla ludzi stojących niżej. Zobaczył go również Ragath. Nie było wątpliwości, że to cel ich podróży.

Kilka godzin później trwał rozładunek wszelkiego sprzętu i zapasów ze statku. Marynarze zwijali się wyjątkowo szybko. Książę natomiast chodził między członkami wyprawy i wydawał im różne rozkazy. Wojownik chciał tylko jednego: żeby jego zadanie było czymś normalnym. Jakaś bitka, rzeź, czy coś w tym guście, a nie poszukiwanie zaginionej spluwaczki. Wreszcie Kreuzenferg ze „świtą” zatrzymali się przy nim.

- Wraz z Brunschwickiem i Gorginthem staniecie na czele małego oddziału wojsk, aby ruszyć wprost do walki. Dostaniecie wierzchowce i przewodnika. Ponadto będziecie odpowiadać za wytrenowanie tego oddziału i każde ich przewinienie.

Mina najemnika mówiła wszystko. Ale przede wszystkim mówiła coś w stylu: „Mam szkolić bandę żółtodziobów?”. Nie było to miłe zadanie. Już lepiej czegoś szukać. Przynajmniej człowiek by powalczył, a tutaj będzie musiał walczyć z zaprawionymi w bojach wojskami, z bandą zielonych, pewnie jeszcze ochotników (czyt. głupców).

Książę nie zwracał jednak uwagi na wyraz twarzy swoich podwładnych. Ragath poszukał więc Gorgintha, a potem razem z nim tego Brunschwicka. Na statku jakoś nie zauważył człowieka o tym imieniu. Po paru chwilach znaleźli go. Okazał się być paladynem. „Coraz lepiej, kolejny ochotnik (czyt. głupek)”.

Po paru minutach rozmowy stało się jasne, że banda zielonych ochotników jest najmniejszym zmartwieniem. Jeżeli facet wciąż gada o sprawiedliwości i zbawianiu, nie można go polubić. Ragath i Gorginth porozumieli się wzrokiem. Było najzupełniej jasne, że wolą swoje towarzystwo niż tego napuszonego zbawiciela.

Następnego dnia z samego rana, po otrzymaniu przewodnika, ruszyli. Podróż nie była długa, trwała kilka dni. Przez ten czas obaj wojownicy starali się nie rozmawiać z paladynem, ale ponieważ i on nie wydawał się chętny do rozmowy, nie było problemu. Można sobie tylko wyobrażać, co zadufany w sobie rycerz, w błyszczącej zbroi i ze „szlachetnymi” zamiarami, może sobie myśleć o dwóch brudnych i śmierdzących łazęgach. Oni zresztą myślą o nim podobnie. Bez żadnych sprzeczek, ale w napiętej do granic możliwości atmosferze, dotarli do miejsca, gdzie stacjonował ich oddział...
 
Col Frost jest offline  
Stary 04-08-2009, 22:57   #20
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Muriel czuł się wspaniale na obecnym miejscu, na miejscu Samuela. Pełna kontrola, pan i władca na włościach. To czego pragnął od tak dawna, a co było Mu dane wcześniej tylko pod nieobecność świadomości powiedzmy to… pierwotnego właściciela. Stan idealny: on kierował okrętem, a upierdliwy głosik w środku niego, o imieniu Sam, mógł tylko dawać do zrozumienia, że kurs obrany przez sternika mu się podoba lub nie. Długo, ale to bardzo długo pracował na ten sukces. Nocne wypady, które miały na celu wzmacnianie jego siły ducha i sukcesywne osłabianie siły gospodarza przez sugestie, obniżanie jego samooceny i niekorzystne osądzanie jego poczynań. Wszystko to zaowocowało tym, że nasz drogi Bystrzak jest zepchnięty na drugi plan i nie jest teraz wstanie poruszyć nawet koniuszkiem palca. Cała sytuacja wywoływała zwyczajowy dla Pana M bardzo szeroki, wręcz nienaturalny, uśmiech na ich wspólnej twarzy.



Inkwizytor i Tara cały czas bacznie go obserwowali, a przynajmniej tak mu się wydawało (On nie omieszkałby ich obserwować gdyby byli ludźmi jego pokroju). M raczej nie był taki jak Sam, nie lubił rozmów, które nie miały na celu jego zysku, albo przynajmniej poprawy jego sytuacji… w ogóle nie lubił chyba gadać. Był milczkiem, który rozmawiał tylko wtedy, gdy był pytany lub po prostu wtedy kiedy musiał, tak więc cała podróż (za wyjątkiem kilku pytań od Shawras’a, który chyba oczekiwał równie interesującej rozmowy jak z jego drugą jaźnią, ale niestety się przeliczył) upłynęła pod znakiem ciszy i ukradkowych spojrzeń. Muriel nie opuścił pokładu statku nawet w czasie odwiedzania owej tajemniczej wyspy – Celmy. Jedyne, co robił przez cały pobyt na tym pływającym skrawku drewna, to wychodził wieczorami na pokład sprawdzać możliwości ciała nad, którym przejął niedawno całkowitą władze(jak się okazało potencjał miało spory) i wewnętrzna rozmowa z bardzo niezadowolonym z całej tej sytuacji Samem.

„- Kiedyś na pewno osłabniesz i wtedy ja wrócę na swoje miejsce, a wówczas skorzystam z wszelkich dostępnych środków byś zniknął na zawsze. Zbyt długo Cię ignorowałem.”

„- Taaaaak już bardzo długo się ze sobą rozmawiamy i długo walczymy, tak długo, że aż trudno się doszukać początku. Jedno jest jednak pewne… moim życzeniem nie jest to abyś zniknął


Gdy marynarz z bocianiego gniazda zaalarmował o zbliżającym się z wolna w ich stronę lądzie, Muriel miał już spakowane wszystko z ich, jakby niebyło, wspólnego skromnego dobytku. Okazało się, że ta część brzegu Zhieloskoju była usiana ostrymi skałami i klifami, wśród których jedynym bezpiecznym miejscem była szeroka ścieżka dopływu prowadząca do portu Kokub znajdującego się na, wyglądającym niezwykle sztucznie, wypłaszczonym i delikatnie schodzącym ku morzu terenie. Całość obszaru zdawała się być manipulowana, a Muriel wyczuwał coś, co burzyło jego spokój ducha, ale może była to zwykła aura tego miejsca…

Miasto było niewielkie, ale wszystko, co potrzebne było skumulowane na jego małej powierzchni: baraki, kuźnie, zbrojownie, magazyny i ciągle rozbudowywany port, którego zdolność przyjęcia statków na rozładunek czy przegrupowanie floty bojowej zwiększała się z dnia na dzień dzięki żmudnej pracy niezliczonej ilości robotników i jeńców wojennych. Znalazło się w mieście nawet miejsce na Więżę Magów, która górowała niepodzielnie nad ogółem budynków. Wszystko było okolone murem i częstokołem. Mur był przetykany drewnianymi wspornikami i łatami dość sporych wyrw w ogrodzeniu. Żołnierze stali w pogotowiu na murach, widocznie nie wszystkie siły wroga zostały ostatecznie rozgromione i miasto musi się borykać z problemem wojny partyzanckiej. W każdym razie oni nie przyjechali tutaj aby się użalać nad tubylcami i ich problemami. Oni przybyli tu w innym celu.

Wszyscy wraz ze swoim ekwipunkami stawili się w porcie na życzenie Księcia. Na placu bracia Kreuzenferg rozmawiali z dwoma jegomościami w czarnych strojach. Obserwowali waszą grupę.

- Witajcie w Zhieloskoju! - rzekł łamanym cesarskim mężczyzna o krótkiej bródce i wyłupiastych oczach. - Jesteście tutaj po sławę, pieniądze i nasze zwycięstwo. Zaraz wydamy wam odpowiednie polecenia.

Jegomoście zatrzymali się przy Murielu, szeptali chwilę z naszymi arystokratami i wkrótce, po uprzednim wzruszeniu ramionami i wzroku, który prawdopodobnie miał złamać psychicznie młodzika, doszli do wspólnych wniosków:

- Musisz zgłosić się do samego Kravowa w mieście Mamel - tłumaczył biegle Ultrich, a następnie przekazał mu mieszek z monetami w środku oraz list w kopercie. - To fundusze na podróż. Musisz dotrzeć tam przed tygodniem, bo Kravow szykuje się do kolejnej misji. Ten list musisz mu dostarczyć. Na miejscu dostaniesz następne zadanie. I pamiętaj! Liczy się dyskrecja.



List błyskawicznie został ukryty za połami płaszcza. Zadanie wydawało się dziecinnie proste, jednak ostrzeżono go potem, iż jest tak tylko pozornie z powodu niespokojnej sytuacji w kraju.
„Cały kraj wrze, a wszyscy od drobnych opryszków szukających łatwego łupu po płatnych morderców wroga tylko czekają na powinięcie twojej nogi. Pamiętaj o tym.” – to zdanie cały czas dźwięczało mu w głowie.
Pomimo tego, że nie jest nikim niezwykłym i znanym z osiągnięć (a może właśnie dlatego) dostał ważne zadanie… a może tylko mu się wydawało, że jest ono takie specjalne?

Po ustaleniu detali takich jak dokładne położenie owego miasta, w którym miał się znajdować Kravow, korzystnych i niekorzystnych traktów dojazdowych, a także tak prozaicznych rzeczy jak zapasy i ewentualne miejsca schronienia i namiary na „swoich ludzi” na wypadek gdyby „coś poszło nie tak” Muriel poszedł do stajni po konia oraz magazynu po prowiant – miał mało czasu i nie mógł sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Wyruszył niezwłocznie żegnając się tylko nieoficjalnie, bo jedynie wzrokiem, z Shawrasem i Tarą.


Zaraz za murami miasta znajdowała się wielka polana, która płynnie przechodziła w tlące się pogorzelisko, na którym w wielu miejscach było widać tlące się stosy. Widocznie bliskość lasu sprzyjała atakom wrogów. M dopiero po przejechaniu blisko jednego ze stosów zauważył iż pod sporą ilością drewna znajduje się duża liczba trupów, sądząc po rozmiarach i proporcjach, różnych ras. Sam zamknięty w środku swego własnego ciała doznał szoku na ten widok, został nim uderzony niczym obuchem – stosów było setki, a więc śmierć poniosło tu tysiące istot. Muriel uśmiechnął się w normalny dla siebie sposób i rzucił sam do siebie, a w zasadzie do Samuela:

- I właśnie dlatego teraz ja prowadzę, nie jesteś dość silny by podołać tej misji, ba nie jesteś dość silny by na to patrzeć, a ja nie chce umrzeć.

Jechali tak milcząc mijając kolejne większe i mniejsze płonące kopce, jechali wśród śmierci krwi i płomienia – esencji wojny.

Po około dwóch godzinach jazdy dotarli do zwartego poszycia lasu, w którym z dala widocznych było wiele dróg, z których musieli wybrać jedną.



Dostali wyraźne ostrzeżenie przed korzystaniem z dużych i często uczęszczanych traktów. Postanowili więc ruszyć mniejszą ścieżyną, tą której kierunek najbardziej pokrywał się z tym na mapie – na północny wschód.
Jechali długo, wytężając zmysły i starając się nie zatrzymywać na postój, a na dłuższy popas dla konia zatrzymali się dopiero na szerokiej polanie pod koniec tego długiego dnia. Wydawała się im najodpowiedniejsza do tego celu, a nie zamierzali spędzać nocy w siodle. Konia przypalowali na długiej linie, a sami umościli się pod jednym z niewielu drzew w środku polany.
 
Mono jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172