Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-07-2009, 04:56   #1
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
[Autorski] Jak będąc orkiem nie dostać toporkiem

Co się stało??
Ból głowy. To było pierwsze co dotarło do umysłu. Koszmarny ból głowy. Wczorajsza zabawa zdawała się być zupełnie niezła. Ten koleś, sypał pieniędzmi na prawo i lewo. Obiecywał łatwy zarobek częstował gorzałą, piwskiem, fundował jedzenie… słowem impreza z opcją „all inclusive”.
A teraz? Kac gigant. Taki, że oczu wcale otworzyć się nie chce. Czy to aby na pewno był tylko alkohol.. czy może mi coś dosypali?? Każdemu z Was takie pytania biegały po głowie.
Z posłania nie chciało się wstawać, dobrze że przynajmniej były pręty wokoło. Można się było na nich wesprzeć…
….PRĘTY???....
in the cage by ~delic on deviantART
Jakieś dziwne wyglądające stworzenie przyglądało Ci się. Zdawać by się mogło, że wyczekiwało Twego przebudzenia. Gdy się doczekało, spojrzało przez chwilę uważniej. Oczy my zabłysły… po czym odeszło. Twój kac minął jak ręką odjął.
Byliście zamknięci. Byliście? Tak było Was tam sporo. Jakiś ork, jakiś goblin… trol. Ba nawet jakiś mroczny elf się znalazł… i bladolicy druhii. Ale mieszanina.
Tak czy inaczej byliście zamknięci w klatkach. Klatkach, które swymi rozmiarami były dostosowane do Waszych, jednak nie gwarantowały absolutnie żadnej wygody. Nie można było myśleć o zajęciu dogodnej pozycji....
Ale kto myślał by o wygodzie siedząc w klatce…
Ktoś coś krzyknął.
Ktoś oparł się o klatkę.
Ktoś starał się wyłamać pręta.
Ktoś klął pod nosem.
– To nic nie da!
Hę? Co do licha? Złapaliście za broń… broni nie było. Próbowaliście ciskać zaklęcia… Kajdany i aura jaka została przez nie wytworzona, nie pozwalały zebrać mocy.

Co jest do cholery??

Postać, która przed kilkoma chwilami przemówiła, też była zamknięta w klatce. Klatce jednej z wielu… Rozejrzeliście się po pomieszczeniu. Cela, która swym kształtem przypominała cele całego świata. Jedno niewielkie i zakratowane okno, jedne opancerzone drzwi… wszędzie dookoła tylko pleśń i zapach stęchlizny… prawie jak u mamusi… tylko dlaczego założyli te bransoletki? Wasze ręce były skrępowane kajdanami wykonanymi z dziwnego metalu. Nie byliście co prawda metalurgami, ale metalu opalizującego, mieniącego się taką paletą barw jeszcze nie wiedzieliście. Co było jednak zrobić? Nikt się Was nie pytał i nie zapraszał na tę balangę… samo tak jakoś wyszło.

Waszą uwagę przykuł przemawiający przed chwilą osobnik. W jednej z klatek siedział ork. Nie był niczym niezwykłym w porównaniu do reszty towarzystwa znajdującego się w celi, jednak zdecydowanie przykuwał on uwagę. Miał na sonie jedynie jakąś szmatę obejmującą biodra. Wyglądał na pełnego siły, jednak z jakiegoś powodu tkwił w tej celi… tkwił jakby załamany? Czy może raczej złamany?
Jego oczy… ależ on miał oczyska… były calutkie wypełnione czerwienią. Nie było w nich ani źrenicy, ani tęczówki… całe były krwisto czerwone.
Teh ORK by *IgnusDei on deviantART

- Te kajdany… Głos orka zdawał się należeć do istoty starej. Był niski i gardłowy. Istota go używająca zapewne paliła jakieś świństwo od chwili gdy skończyła ósmy rok życia.
- Te kajdany wykonane SA z dwimerytu. Jeśli ktokolwiek z Was jest biegły w sztuce, winien wiedzieć, że jakiekolwiek próby posługiwania się magią, w takich bransoletach skończyć się mogą tragicznie…Dla Was! Ostatnie słowo zdawało się być delikatnie zaakcentowane. Dziwnym też było, że ork wie co to dwii…. Dwi… no to z czego zrobione są te kajdanki.

Rozejrzeliście się raz jeszcze. Klatek było kilkanaście. Ile dokładnie. Nie wiedzieliście, a nawet gdybyście wiedzieli to i tak ciężko było by stwierdzić czy dobrze je policzyliście. Było ich sporo.
- Jesteście kolejnymi głupcami, którzy dali się złapać na słowa Erla Szarego? Kiedy, Wy młodzi nauczycie się, że nie ma czegoś takiego jak łatwa kasa? A może nie jesteście wcale tacy młodzi? Ork badawczo przyjrzał się gobelinowi w okularach. Może celowo daliście się tu złapać… aby dążyć do władzy i potęgi? Ork zaśmiał się gardłowo.
- Ten demon wcielony, który przed kilkoma chwilami wszedł pomiędzy Was i każdego z Was podleczył, nie zrobił tego charytatywnie. Bądźcie tego świadomi. Za kilka chwil przyjdą tu orkowie. Będą mieli broń. Wy jej nie macie! Będą chcieli od Was abyście zabawili tłum. Będą Wam proponować złoto, powiedzą że jeśli nie wykonacie ich poleceń zginiecie. Radzę Wam dobrze… jeśli posiadacie przy sobie coś ostrego to podetnijcie sobie żyły już teraz. … unikniecie niepotrzebnego cierpienia. Jeśli jednak będziecie tak głupi… i jak ja zdecydujecie się walczyć… walczcie najlepiej jak potraficie… a będziecie żyć… jakiś czas.
Ork spojrzał na Was, a Wy mieliście po raz pierwszy okazję i czas by przyjrzeć się dokładnie współ więźniom.
- Nie patrzcie tak na siebie. Wszyscy jedziecie na tym samym wózku. Powiem Wam coś, czego mi nikt nie powiedział. Zostaliście zamknięcie w jednej celi… bo będziecie razem walczyć. Porozumcie się ze sobą… dowiedzcie się kto, co potrafi. Zastanówcie się już teraz kto może Wam pomóc. Bo naprzeciw Wam stanie podobna zbieranina… a może coś gorszego? Ork zawiesił głos jakby rozbawiony całą tą sytuacją. Jeśli w jakiś sposób dogadacie się i zorganizujecie… może przeżyjecie… może ja będę mógł przeżyć razem z Wami?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 25-07-2009, 20:52   #2
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Otworzył swe małe ślipięta. Światło jak potok wody zaczęło wpływać mu do soczewek. Towarzyszył temu niewielki ból. Jego źrenice powoli przystosowywały się na nowo do oglądania tego pięknego świata. Zza krat.

Niewielki osobnik, mocno otumaniony wczorajszymi - przynajmniej tak mu się wydawało - ekscesami, usiadł nieporadnie na klepisku. Podniósł swój metalowy hełm i przetarł oczęta. Coś mu się nie podobało. Co on tutaj robił? Gdzie jego patelnia?!

Wstał, ledwo, i oprał się o kraty swego nowego lokum. Chwycił za pręty i powoli rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył, że ma skute ręce. Metalowe kajdany nieprzyjemnie ocierały jego chude nadgarstki. Złe przeczucia powoli napływały do jego jaźni. Zaczął sobie zdawać sprawę ze swego położenia. Był uwieziony!

- Aj! - pisnął cicho i popchany pierwotnymi zapędami rzucił się w tył do ucieczki. Nie był jednak to mądry pomysł. Nie zrobił nawet kroku gdy jego chude ciało natrafiło na żelazną przeszkodę. - Aj! - powtórzył gdy ciężko upadł na swe cztery litery. Nie podobało mu się to. Coraz bardziej.
~Co tu się dzieje? Gdzie ja bidny jestem?~ jego myśli zaczęły kłębić się coraz to szybciej powodując mocny ból głowy. ~Przeklęte grzybki... Za dużo tego zółtego napoju... Tfe! Pić się chce! Zank chce pić!~ skutki kaca jak sępy dopadły niewielkiego goblina trzymającego się za głowę.

Mała zielona istota, ubrana w skórzany, nabity ćwiekami bezrękawnik, nie nawykła do przebywania w niewoli. Zwykle to siedział w kuchni pichcąc coś dla swego wodza. Czasami też wychodził by znaleźć coś co by szef chciał zjeść. Rzadko wpadał w kłopoty. Zazwyczaj uciekał przed problemami. Teraz problemy go osaczyły. Kropelki potu spływały spod jego hełmu zrobionego z durszlaka po długich uszach "zaczesanych" do tyłu i spadały na jego przygarbione plecy. Z braku roboty podrapał się po jeszcze bolącym tyłku, podciągnął gatki zrobione z futrzanej skóry i usiadł. Spojrzał na swe buty i zamyślił się głęboko. Nie na długo.

- Chrrrrrr... zzzzz... Chrrrr.... - jego krótkotrwałą drzemkę przerwały słowa. Słowa orka który chyba siedział ty od jakiegoś czasu. Zank obudził się na tyle by usłyszeć o walce. O walce jaką przyjdzie stoczyć mu ramię w ramie z innymi istotami zamkniętymi w klatkach.

- Zank ma walczyć? Zank nie lubi walczyć. Zank może ugotować, Zank może usmazyć. Ale walczyć? Z orkami i trolami?... Zank nie chce umierać! - zakrzyknął piskliwie przyciskając swą wydłużoną mordkę do krat jego klatki. - Zank chce stad uciec. Zank spróbuje stąd uciec. - mrucząc to pod swym płaskim noskiem rozglądał się dookoła. Szukał czegoś. Jego znajomego - Szczurwij! Szczurwij! Choć do Zanka. Zank jest dobry. Zank da coś Szczurwijowi. - zawołał swego przyjaciela. Może jest gdzieś w pobliżu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 25-07-2009, 21:11   #3
 
Gadzik's Avatar
 
Reputacja: 1 Gadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodze
- Kimże właściwie jesteś czerwonooki, że z taką wprawą szafujesz radami i naganami, mimo iż tkwisz w takiej samej klatce jak nasze? Nie wiedziałem, że orkowie mogą cokolwiek wiedzieć o dwimerycie... – dotkliwa cisza, powstała sekundę po wygłoszonej przez orka małej mowie organizacyjno-informującej oraz panicznych okrzykach jakiejś śmiesznej kreaturki, została zakłócona przez suchego jak szczapa goblina... z okularami na nosie. Od chwili, gdy tajemniczy ork zdawał się go zaszczycić dłuższym i uważniejszym spojrzeniem, spiął się w sobie i ograniczył z początku do mniej badawczej, a bardziej oziębłej odpowiedzi wzrokowej. Wraz z zabraniem głosu uwaga większej części publiczności przeniosła się właśnie na tę istotę, o dziwo wydającej się ostatnią, która mogłaby się udzielać na większym forum publicznym – z fizjonomii był to okaz dość osobliwy, prezentujący takie charakterystyczne cechy jak zbyt duże dłonie, kartoflany nos i niezdrową, ziemistą skórę. Choć budową fizyczną (to znaczy wzrostem i prawdopodobnie przyrodzoną chudością) mieścił się w granicach normy, to już okulary, usadowione na jego nochalu, wydawały się czymś zgoła groteskowym i uniemożliwiającym wszelkie możliwości wtopienia się w tłum. Nie pomogłaby mu nawet wymiętolona koszula oraz wytarte w kroku spodnie, jakościowo identyczne noszone z tymi przez tłumy miejskiego plebsu…

Ten jednak, kto przyjrzałby się uważnie spojrzeniu (naturalnie nie każdy miał taką możliwości, podobnie jak dokładniejszemu przyjrzeniu się sylwetce) i przysłuchał mowie goblina, musiałby przynajmniej lekko zdystansować się przed nazywaniem go „padliną”, „goblinkiem” czy „szaraczkiem”…

- Choć pewnie nie ma na to czasu, wypada przy okazji przedstawić się towarzyszom… Tak dla podbudowania wzajemnego zaufania… Walka na arenie wymaga braterstwa. – mruknął ironicznie, co – biorąc pod uwagę wspomnianą fizyczność postaci – mogłoby uchodzić za wręcz nieosiągalną formę inteligencji goblina. – Zwą mnie Zergh. – dodał szybko, aby jego własna uwaga nie obróciła się przeciwko niemu. – Param się ma… Ehm, powiedzmy, że jestem czarownikiem, lub jak to mówią w innych kulturach, zaklinaczem…

Wytrzeszczone od urodzenia ślepia Zergha rozpoczęły ponowną wyprawę od celu do celu, spoczywając najpierw na kajdanach, których antymagiczne pole siłowe uwierało jego myśli niczym totalnie kanciasty kamyk w bucie. Oj niedobrze, niedobrze… Mimo że czarownik nie wydawał się specjalnie przerażony swoją sytuacją (o czym świadczyłyby dość pewne i trzymające fason wypowiedziane słowa), pozbawienie go podstawowego (a praktycznie jedynego) źródła obrony i ataku nakazywało poważnie przemyśleć swoje położenie. To zaś niechybnie wiązało się z otaczającymi go prętami stali, będących kolejnym przystankiem dla ślepiów Zergha. Rozerwać? Dobre sobie. Jeśli słowa czerwonookiego pokrywały się z rzeczywistością, prawdopodobnie żadne z przebywających w pomieszczeniu stworzeń nie było w stanie się z nimi uporać – a trzeba przyznać, że dziwactw rozmaitej maści nie brakowało… Inny goblin, kucający w stojącej nieopodal klatce, był jednym z nielicznych wyjątków od tej oryginalnej reguły – choć i jego płonący czerwienią irokez nie wskazywał, że – podobnie jak sam Zergh – należy do typowych przedstawicieli gatunku....

Na wszelki wypadek posłał kilka półuśmiechów w stronę najbliżej położonych klatek…

W międzyczasie, pomiędzy jednym krzywym uśmiechem a drugim, przez myśli jego przemknęły pytania o tak niespodziewane znalezienie się pośród tej menażerii przeznaczonej na rzeź. No cóż, już wcześniej dużo wiedział o działalności Erla Szarego i jego arcybrudnych sztuczkach – sława niegodziwców, zdrajców i w ogóle nielichych męt rozchodzi się kilkakrotnie szybciej niż relacje o pięknych i wzniosłych czynach. Chlejąc przednie wina i chędożąc wprawne dziewki na koszt Erla wiedział bezsprzecznie sporo, ba, kierował się nawet konkretnym celem – a mimo to pamięć o tak łatwym podejściu się poczynała palić jego ambicje jak znaki kowala na zadzie byka… Zaraz jednak miejsce wściekłości zajęły słowa orka, mogące się silić na sugerowanie tego i owego…
~Czy to spojrzenie, to pytanie do mnie to kwestia przypadku? Hm... Oby. – powtarzając jednak je raz po raz (błyskawicznie, między kolejnymi uśmieszkami) z czasem zaczął nabierać coraz silniejszego przekonania o wypełnianiu się z góry zamierzonego planu działania…

Kim jest zresztą Erl Szary i jego przydupasy, aby zagrozić komuś takiemu jak ON?

Tym samym to, co niekoniecznie było faktem i miało pokrycie w przeszłej rzeczywistości, do rangi przekonania i faktu urastało…
~O, może jeszcze uśmieszek dla tego głupca...
 

Ostatnio edytowane przez Gadzik : 25-07-2009 o 22:20.
Gadzik jest offline  
Stary 25-07-2009, 22:09   #4
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Słońce znikało za horyzontem, rysując krwawy poblask na ścianach domów. Ktoś obdarzony wrażliwszą naturą mógłby uznać, że dodaje to choć trochę uroku tej parszywej mieścinie. Niestety, Ghardulowi nie był dany ten widok z pewnej prostej przyczyny - od lat był niewidomy. Wiedział, że dzień się kończy dzięki temu, że czuł jak promienie słońca ogrzewające jego lewy policzek słabną. Słyszał także zbliżający się koniec dnia w postaci kupców zwijających swoje kramy, ludzi udających się do domów lub do karczm. Brak zmysłu wzroku starał się nadrabiać wyostrzonymi innymi zmysłami, jednak i tak największą pomocą dla niego był Wharr'fag, co w języku jego plemienia oznaczało ,,Czarnofutry". Był to warg, dobry przyjaciel i kompan Ghardula od czasu gdy niewidomy szaman wyleczył go z ran odniesionych w walce z innymi wargami. Tak jak Ghardul wyróżniał się ze swojego plemienia zdolnościami, tak samo było z Wharr'fagiem. Był on podobny do czarnego wilka, różnił się jednak od niego rozmiarem i intelektem. Warg ten doskonale rozumiał swojego pana, pomagając mu zarówno w odnajdowaniu zarówno drogi jak i przeciwników. W tej chwili jednak nie spieszyli na spotkanie kolejnego wroga, tylko przyjaciela. Dzisiaj nadszedł w końcu dzień, gdy mieli dokończyć najlepszy interes jaki tylko można było sobie wyobrazić

Ork ruszył do przodu, sprawdzając drogę przed sobą kosturem. Warg od czasu do czasu cichym warknięciem ostrzegał przed przeszkodami lub nierównościami. Gdyby nie delikatna niepewność kroku postronny obserwator mógłby nawet nie zauważyć Ghardulowego kalectwa. Po drodze ork wspominał ile trudu kosztowało go doprowadzenie do dzisiejszego dnia. Nigdy by nie pomyślał, że żart rzucony przy kielichu stanie się rzeczywistością. Doskonale pamiętał ten dzień, gdy przeciwnik z którym stoczył śmiertelną potyczkę stał się dobrym przyjacielem. Wtedy to gdy opijali nową znajomość czekając na panienki które miały umilić im noc Ghardul nie zastanawiając się wiele rzucił pomysł, by zarobić nieco na elfiej naiwności. Taki, jego goblini przyjaciel zainteresował się pomysłem, a gdy usłyszał o co chodzi ork nie mógł już się wycofać. Vislis, święte ziele elfów które ponoć wyrosło z krwi jakiegoś ich bohatera, co poległ w walce oddając za cośtam życie. Ghardul nie miał zbyt dobrej pamięci do tych wszelakich bohaterów innych ras, którzy to mnożyli się jak grzyby po deszczu tylko po to, by zginąć w jakimś idiotycznym celu. W każdym razie ziele słynące z uzdrawiających właściwości uznawane przez długouchych praktycznie za świętość zainteresowało Takiego, a Ghardul jak to po kilku kielichach bywa uznał, że w końcu zdobycie go nie będzie niczym szczególnie trudnym, a ewentualne przeszkody zniknęły po kilku kolejnych garncach (bo kielichy były już nieco zbyt małe). Rano, gdy ork zorientował się do czego się zobowiązał był nieco załamany, bo honor szamana nie pozwalał mu się z tego wycofać. I choć zdawałoby się to niemożliwe to puszczone raz w ruch koła maszyny szantażu, przekupstwa i zastraszania zaowocowały dość szybko możliwością kontaktu z kilkoma elfami, którym nie podobały się porządki w ojczystym mieście. Suma jaką żądali za kwiat była bajońska, na dodatek żądali od niego upozorowania ich śmierci by bezpiecznie mogli zniknąć z kasą. Jednak to było nic w porównaniu do możliwości jakie dawało to ziele, w rękach kogoś tak utalentowanego jak Taki zdolne uleczyć praktycznie każdą ranę lub chorobę. I właśnie dziś nadszedł TEN dzień, w którym wszystko się rozstrzygnie. Jeśli wszystko się uda to zarówno Ghardul jak i Taki do końca życie nie będą musieli robić nic, poza czerpaniem profitów z dzisiejszego dnia. Pieniędzy jakie na tym interesie będą zdolni zarobić nie da się wydać nawet przez kilka wypełnionych przyjemnościami żyć

Dotarł w końcu do bramy miejskiej w pobliżu której mieli się spotkać z Taki. Goblin już na niego czekał, a szaman wyczuł od niego nikłą woń nieznanej mu bliżej rośliny. Najwyraźniej jego przyjaciel przygotował dla długouchych jakąś niezbyt przyjemną niespodziankę. Wszystko wyglądało pięknie

***

- Pewny jesteś, że damy radę?
Ghardul kiwnął tylko głową, że tak

Wokół zapadała noc. W pewnym oddaleniu słychać było nocne obwoływania strażników, oznajmiających że już druga w nocy. Było coraz chłodniej, a oczekiwanie na elfy przedłużało się nieco. Znużony warg ułożył się do snu przy nodze pana, podczas gdy Ghardul wraz z Takim wciąż czekali na elfy. Od strony lasu ciągnęło chłodem, a ork coraz bardziej się niecierpliwił. W końcu usłyszał ciche stąpanie dwójki elfów... oraz kogoś jeszcze, kogoś kto najwyraźniej za wszelką cenę starał się pozostać niezauważonym. Elfy zjawiły się dokładnie na wprost nich, na co warg zareagował otwarciem oczu i cichym ostrzegawczym warknięciem. On także najwyraźniej wyczuł trzecią osobę, obchodzącą ich w tym momencie od tyłu



Elfy najwyraźniej były zdenerwowane. Ghardul wyczuwał ich strach, tak jak drapieżnik czuje strach ofiary. Oparł dłoń na rękojeści miecza, zaznaczając swoją pozycję. Elfy najwyraźniej także przygotowały dla nich niespodziankę, jednak nie spodziewali się tego że na ich drodze stanie ślepiec z wyczulonym słuchem. Zbliżyli się wraz Takim tak, że od elfów dzieliło ich nie więcej niż pięć kroków. Wtedy jeden z nich zagadnął

- Panowie zieloni, tak? Macie kasę?

Ork uśmiechnął się szczerząc zęby. Krew w jego żyłach zaczynała płynąć szybciej, gdy wyczuwał jak zbliża się do nich ktoś od tyłu. Na granicy słyszalności wychwycił dźwięk wyjmowania sztyletów z pochwy. A więc to tak długouchy chcieli sobie z nimi pograć... Wyczuł instynktownie jak lęk w elfach wzrasta i domyślił się, że to Taki musiał się do nich uśmiechnąć. Na potwierdzenie tego domysłu usłyszał chichot swojego przyjaciela. Nie zdziwiłoby go, gdyby poczuł od elfów smród tego, co narobili w gacie

- To zależy od tego, czy macie towar - odpowiedział

Jeden z elfów zrobił krok przed siebie i położył na ziemi drewnianą skrzynkę. W odpowiedzi Taki uniósł nieco ciężki worek, który cały czas trzymał. Elf otwarł szkatułę, ukazując kilkanaście nasion zabezpieczonych warstwą trocin. Taki delikatnie szturchnął Ghardula na potwierdzenie, że to właśnie jest Vislis. Wszystko było gotowe

Następne wydarzenia następowały dosłownie w ciągu ułamków sekund. Taki zrobił krok do przodu wyciągając worek przed siebie. Ufny elf wyciągnął dłoń w oczekiwaniu, że dostanie wymarzone przez siebie bogactwo. Jednocześnie warg poderwał się z ziemi i zatopił kły we wzniesionej do ciosu ręce zamachowca. Ghardul odwrócił się do swojego przeciwnika, za plecami słysząc charkot konających od niespodzianki Takiego elfów. Płynnym ruchem dobył miecza z pochwy, po czym z głuchym chrupnięciem zatopił go w czaszce trzeciego elfa

***

Nasiona Vislis według słów Takiego mogły przetrwać setki lat, dlatego bezpieczniej było na razie je ukryć. Ghardul wątpił, by ich kradzież nie została przez elfy zauważona, więc lepiej było przeczekać zamieszanie jakie mogło to wywołać. Dlatego szkatuła została doskonale ukryta w kwaterze Takiego - nikt poza ich dwójką nie mógł jej znaleźć, ponieważ ork dopilnował by nikogo w pobliżu nie było gdy goblin ją chował. Zmęczenie dniem, nerwy i stres sprawiły, że dwójka przyjaciół zdrzemnęła się w kwaterze Takiego przez kilka godzin, a następnie ruszyła do polecanej przez goblina karczmy

,,Pod Wszawą Muszą" okazało się speluną pierwszej klasy. Ghardul pamiętał że najpierw stawiał Taki, potem Ghardul, potem znowu Taki. W międzyczasie ktoś chyba się przysiadł na trzeciego i także stawiał. Impreza rozkręciła się pierwszej klasy, jednak jak po każdej dobrej imprezie najgorsze było przebudzenie. Co prawda zdarzało już się, by Ghardul po solidnej popijawie budził się w dziwnych miejscach, raz nawet obudził się z córką elfiego księcia w objęciach i przez dłuższy czas miał problemy z jej ojczulkiem i jego żołnierzami, jednak nigdy wcześniej nie ocknął się w klatce. To, gdzie był szybko zrozumiał gdy jak zwykle po przebudzeniu badał dotykiem otoczenie. Klatka była niewielka, co uniemożliwiało mu zajęcie jakiejkolwiek wygodniejszej pozycji. W drugiej klatce, która na szczęście znajdowała się w zasięgu jego ręki zamknięty był Wharr'fag. Na dodatek lekkie mdłości świadczył o tym, że coś tu silnie tłumiło magię. Czuć było pleśń, stęchliznę i pot, co świadczyło że znajduje się w wilgotnym pomieszczeniu, najwyraźniej w jaskini lub piwnicy. Stanowczo, ta sytuacja mu się nie podobała.

Wtem ktoś w niedużej odległości przemówił. Ghardul po głosie zidentyfikował że był to ork, najwyraźniej już nie najmłodszy. Wyjaśnił mniej więcej ich sytuację, nie sprawiło to jednak ulgi Ghardulowi. Wydało mu się, że jest wręcz jeszcze gorzej. Nie miał przy sobie broni, a magia nie działała. Najwyraźniej nie miał zbyt dużego wyboru. Ważniejsze w tej chwili było jednak coś innego

- Taki! Taki? Jesteś gdzieś tutaj?
- Yyy... taak, jestem. Co mi polaałeśś?
- Dzięki niech będą Urudanowi Jednookiemu! Nawet nie wiesz ile radości sprawia ślepcowi twój głos. Pamiętasz coś z wczoraj?
- Czy pamięta?... Piliśśmy, piliśśmy, piliśśmy... A potem chciałeś się zmierzyć na łąpy. No, kto niby silniejszy... yyyy i chyba tyle. Paamiętam jesszzzcze jak siadaliśmy do stoliika...


Po zastanowieniu dodał

- Pamiętam Szakire, tą z dużym kuuprem. - słowa padły jakby Taki się uśmiechał.
- Eh... I tak najważniejsze, że żyjesz druhu

Ghardul zamyślił się. Sytuacja nie wyglądała zbyt pięknie. Ich fortuna, choć dobrze ukryta zdawała się wymykać im z rąk. Cóż za ironia losu... Teraz, gdy do końca życia miał być bogaty ponad wszelką miarę skończył jako pospolita rozrywka dla tłumu. Miał walczyć dla nich na arenie, przelewać swoją krew podczas gdy powinien sam mieć tłum własnych niewolnic na każde zawołanie? Życie było brutalniejsze niż mógł się spodziewać. Na dodatek przez ten dwimeryt nie mógł zrobić absolutnie nic

Wysunął rękę przez kraty i odruchowo zaczął gładzic warga po głowie. To go uspokajało i pozwalało zebrać myśli. Nie miał w tej chwili zbyt wielkiego wyboru, jednak gdy wypuszczą ich na arenę najpewniej zdejmą z niego ograniczniki. Wtedy będzie mógł skorzystać ze swoich zdolności. Najważniejsze było, że żyli. Ghardul doskonale wiedział, że zdoła odzyskać wolność takim czy innym sposobem. Poprawił swoje nakrycie głowy, by zakrywało ślepe oczy. Nie lubił ukazywać tych zakrytym bielmem parodii zmysłu wzroku. Był niewidomy, jednak nie widział potrzeby by się z tym eksponować
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 25-07-2009, 23:09   #5
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Pewny jesteś, że damy radę?
Ghardul kiwnął tylko głową, że tak.

Plan był prosty. Iść na spotkanie i wymienić się z tymi parszywymi elfami. Ghardul okazał się nieocenionym pomocnikiem - o ile można tak go nazwać. Dzięki swoim znajomościom i konszachtom załatwił Vislis. Elfy nigdy nie zdradzają swoich tajemnic obcym. A na pewno pokroju Takiego. A tym bardziej zdobycie czegoś, co jest tylko hodowane w ich miastach, bliskie było zeru. A czegoś co czcili, jak było w przypadku Vislis, było wręcz ujemnie prawdopodobne. Taki uśmiechnął się na samą myśl sukcesu gdy dowiedział się, że owe konszachty i znajomości Ghardula pozwoliły na zdobycie tego upragnionego ziela. Paru elfów zaoferowało się, że zdobędzie kilka sztuk nasion za nieprzyzwoicie dużą ilość złota. Masakra jakie te elfy są skąpe, pomyślał goblin. Zęby szczerzyły się mu dopóki nie opuścili jego siedliska. Spotkanie miało miejsce na polanie daleko na obrzeżu lasu. Szło się długo i wszędzie towarzyszył im czarny wilk - pupil orka. Gdy doszli do miejsca spotkania zbliżał się zmierzch i czas handlu. W prawej ręce trzymał sakwę, dość obszerną, wypchaną po brzegi. Lekko ciążyła, ale Taki wydawał się nie zwracać na to większej uwagi.



Elfów było dwóch, wyższy miał szkatułkę, w której był prawdopodobnie Vislis. Zagadali do orka i goblina. Na szkaradnych ustach goblina pojawił się uśmiech. Brzydki to był widok. Elfy, zdawałoby się, zadrżeli. Taki rzucił okiem w stronę ślepca, który trzymał rękę na broni.

- To zależy od tego, czy macie towar - odpowiedział im Ghardul.

- Wiitam szanoownych elfóóów - powiedział szkaradnym głosem Taki. - punktuuaaalni, jak miłooo. I chyba maaacie too co nam trzeeeeba. - kontynuował łypiąc okiem na otwartą szkatułkę.
- To doobrze. Baardzo dobrzee.

Otwarta szkatuła była wypełniona trocinami, a na wierzchu leżały zielonkawe nasiona. To po co tu przyszli. Wymiana przebiegła sprawnie. Ręka w rękę.Elfy złapały za worek, otworzyły go. Nie spodziewali się tego co nastąpiło potem. Z worka słychać było dość głośne: Puufffff. Zielonobrązowa chmurka unosiła się powoli z sakiewki. Elfy jak jeden stali oszołomieni, ogłuszeni, nawet można by rzec. Sztylet goblina był już w ręku a potem w gardle jednego z uszatych. Drugi chrychając opadł na kolana i padł sam, bez niczyjej pomocy. Szczęk ostrza jaki usłyszał Taki dochodził z za pleców. Goblin szybko się obrócił i zobaczył trzeciego elfa osuwającego się w krzakach. Miecz Ghardula był zatopiony w szczęce. Cholera, mózg zmarnowany, pomyślał Taki, ale i tak dobrze wyszło. Uśmiech z paskudnej twarzy nie schodził.

- Jest! - krzyknął z radością goblin i spojrzał na martwe elfy. - Nagrodaaa was nie miiinie. - Zaśmiał się cienkim głosem. Jak by miał czkawkę.

Ciała dwóch uszatych i szkatułkę zabrali do kryjówki Takiego. Truchło ze zmarnowanym mózgiem pozbawili tylko wątroby oraz jąder i pozostawili w jakichś krzakach. Kwatera Goblina była ciemna i sucha. Taki pokazał miejsce głaz, pod którym schowa Vislis i zaciągnęli ciała piętro niżej. Wnętrze tamtej części siedliska takiego było wypełnione słojami, stołami, flaszkami, menzurki i kolby. Stały też tam różne klatki i pełno pólek z przeróżnymi przedmiotami. Czego tam nie było.

Duży kocioł na środku na wrzącej wodzie robił wrażenie.

- Pod sspodem ssą złoża ciepłej woody, gorąccej - wyjaśnił Ghardulowi.

Poszli spać na parę godzin gdyż w planach mieli pić w karczmie pod "Pod Wszawą Muszą". Dobra speluna jak na takie czasu. Muzyka na żywo, jak powiedział kiedyś swojemu druhowi, i gorzała nie za droga.
I tak było: muzyka grała głośno, śpiewała jakaś drowka - rawie naga. A gorzała była w przystępnej cenie. Pili dużo, stawiali sobie nawzajem. Potem musieli też komuś innemu postawić, bo ktoś stawiał im. Ten ktoś dużo stawiał. Pobudka była bolesna, gdyż Taki przywalił głową w coś twardego. Wstępnie myśląc, że śpi na swoim sienniku, obrócił się szukając miejsca i ponownie przywalił w coś twardego. Zły na cały świat, że musiał położyć się gdzieś w holu podniósł głowę i przywalił ponownie w coś twardego. W tedy przemówił jego druh, Ghardul:

- Taki! Taki? Jesteś gdzieś tutaj?
- Yyy... taak, jestem. Co mi polaałeśś? -
Taki dopiero teraz otworzył ślepia.
- Dzięki niech będą Urudanowi Jednookiemu! Nawet nie wiesz ile radości sprawia ślepcowi twój głos. Pamiętasz coś z wczoraj?
- Czy pamięta?... Piliśśmy, piliśśmy, piliśśmy... A potem chciałeś się zmierzyć na łąpy. No, kto niby silniejszy... yyyy i chyba tyle. Paamiętam jesszzzcze jak siadaliśmy do stoliika...

Po zastanowieniu dodał:
- Pamiętam Szakire, tą z dużym kuuprem. - Taki uśmiechał się na samą myśl.
- Eh... I tak najważniejsze, że żyjesz druhu.
- Nomm

Spraw nie wyglądał na zabawę. Jak się potem okazało zabawą też nie była. A przynajmniej nie dla nich. Okazało się też, że nie są sami. Było więcej takich złapanych moczymord jak oni. Chciał się zapytać Ghardula czy aby na pewno to nie jakiś żart z jego strony. Ale był pewien, że nie.

Usiadł i spojrzał na siebie. Kaca nie ma. Pijany też nie jest. Nie ma sztyletów. Ręce ma zakute. Torby i worka też nie ma. Coraz bardziej był przekonany, że to elfy ich nakryły. I właśnie w tedy odezwał się czerwonooki.

- Arenaa? - zapytał cicho kręcąc głową. No to lipa. Może i tymi sztyletami pomacha ale bez pomocy ze strony Ślepca ma zdrowo przekichane.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 26-07-2009, 00:18   #6
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Leżący do tej pory w jednej z klatek elf powoli wstawał. Podniósł się i powiódł niezbyt wyraźnym wzrokiem po otoczeniu.
"Kajdany z... czegoś dziwnego. Ciężkie za ciężkie... Mój łeb! To był kieliszek, no może dwa... Co tu jeszcze mamy... Kraty i... Na Khaina! Co to jest?!"
Elf na widok straszydła dał kilka kroków w tył i prawie się wywalił. Szybko jednak się opanował.
"Uspokój się, tylko głupcy tracą nad sobą kontrolę."
Powtarzając sobie w myślach słowa swego mistrza upadły szybko się opanował. Straszydło trochę na niego popatrzyło po czym odeszło. Więzień zmrużył oczy chcąc dostrzec wzorzec bestii, zatoczył się i oparł o kraty. Coś hamowało i to nawet tak wyrafinowaną jak magia druchii. Wtedy odezwał się ork, mówił w miarę mądrze, udzielił kilku rad, które wydawały się przydatne. Potem różne stwory zaczęły mówić i biegać. Póki co w miarę sensowny wydawał się tylko goblin, jako jedyny zastosował się do rad orka i opowiedział o sobie. Inny goblin panikował a jeszcze inny rozmawiał z orkiem, który gładził wielkiego wilka. Elf odgarnął włosy z czoła. Gdy się odezwał głos miał pewny i w miarę spokojny, widać było, że nie lubi uzewnętrzniać emocji a wcześniejsze okazanie strachu było tylko spowodowane osłabieniem fizycznym i psychicznym.
-Nazywam się Civril i jestem magiem. W otwartej walce się nie przydam ale dajcie mi trochę czasu i spokoju to pokażę co potrafię. Moją domeną jest ciało, mogę sprawić by kości przeciwnika były łamliwe jak i pobudzić Wasze krążenie...
Elf popatrzył po swoich towarzyszach, może kilku zrozumiało co mówi.
-W przełożeniu z wspólnego na Wasze mogę sprawić, że po najmniejszym uderzeniu czyjaś kość się złamie lub, że Wy będziecie szybsi. Do tego parę innych rzeczy z ciałem delikwenta. A jestem...
Civril chwilę się zastanawiał, powiódł wzrokiem po reszcie. Drowka, jaszczur, dużo zielonych we wszystkich rozmiarach, pięknie...
-Druchii, po Waszemu upadłym elfem. Ktoś ma coś do upadłych?
Mag wyprostował się na całą wysokość, był zdecydowanie wyższy od goblina ale niższy od orka, jak przeciętny elf. Jeśli zaś chodzi o muskulaturę to było mu zdecydowanie bliżej do goblina niż orka, zresztą nawet co silniejsze gobliny były od niego lepiej zbudowane. Z wyglądu przypominał... elfa, zwykłego elfa, który zbyt często nie wychodził na powietrze co zaowocowało bladą skórą. Aktualnie był ubrany w czarne spodnie z jakiegoś materiału i podobną kurtkę narzuconą na nagą skórę. Solidne kajdany potęgowały jeszcze kruchość sylwetki, mimo to nie garbił się jak ofara losu, patrzył się butnie w oczy nawet największego z Was.

Elf jeszcze raz przebiegł wzrokiem po swoich "towarzyszach", większość z nich miał w dupie, jedynie ciekawiła go elfka. O mrocznych elfach wiedział mało, chociaż często ze względu na podobny charakter byli myleni z upadłymi. Jego ciemnoskórzy kuzyni byli chyba wypaczeni przez jakąś negatywną siłę co zaowocowało tak dalekim nieprzystosowaniem do życia w normalnym społeczeństwie, że przegoniły w tym nawet sługi króla Feniksa.
"Będzie się rządzić. Cóż za ironia losu Civrilu... Ty, który chciałeś rządzić, który marzyłeś o tronie w Nagaroth, który całe życie gardziłeś rasami niższymi sam jesteś teraz niewolnikiem i będziesz musiał słuchać humorów drowki. Skup się! Cholera, przez te zamknięcie zaczynam gadać sam ze sobą. Jak tu się znalazłem?"
Mag powoli sobie przypominał jak siedział w barze i ustalał szczegóły zlecenia z nowym pracodawcą. Człowiek potrzebował, kogoś o "specjalnych umiejętnościach" do "zadania najwyższej wagi", czyli potrzebował kogoś od mokrej roboty. Potem elf i mężczyzna pili wina za owocną współprace, a potem... Obudził się w klatce jako okaz nr. 7 dla dziwnej besti. Pięknie...
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 26-07-2009, 11:26   #7
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Gospoda "Pod Wszawą Muszą" zaczynała świecić pustkami. Nic dziwnego zbliżał się ranek. Część z licznych uczestników imprezy już wyszła, część zbierała się do wyjścia. Niektórych wyniesiono... a innych zawleczono w bliżej nie określonym kierunku. Dzień jak co dzień.
Earl Szary miał tego świadomość. Dlatego właśnie zbierał nieszczęśników, właśnie w takich miejscach. Zbierał ich głównie na zarobek... swój oczywiście. Zbierał ich z marginesu społecznego, zbierał takich o jakich nikt się nie upomni, jakich śmierć nikogo nie obruszy... jakich śmierć dostarczy nie jednemu zabawy.
Od kiedy to czynił? O! Już od dawna. I zaczynał się w tym robić coraz lepszy. Zasada była prosta, spić, odurzyć do nieprzytomności... potem zapakować w klatki, które czekały na zapleczu i wywieźć do klienta. Kim był klient? A jakie to miało znaczenie?
Był nim jakiś zamożny Morkothyjczyk... ale u nich co drugi był zamożny. Był orkiem, ale to Earl'owi nie przeszkadzało. Earl był przede wszystkim człowiekiem interesu.. to czy ktoś miał skórę zieloną, czy innego odcienia nie miało najmniejszego znaczenia. Liczył się pieniądz.
A za to kolorowe stadko, które dziś wysłał skasował zupełnie nieźle.. Spędzą teraz jakiś tydzień nieprzytomni w powozach... potem statek, arena... i zapewne śmierć... ale kogo to obchodziło??
- Earlu?! Co tam Pane w polityce?
- Zieleni trzymają się mocno!
Earl buchnął gromkim śmiechem.
- Poważnie pytam!
- A jeśli Assamie pytasz poważnie...
Earl objął ramieniem swego ludzkiego współpracownika.... to dzieje się dużo. Arkania znowu zaczyna się zbroić, znowu starają się zebrać korpus ekspedycyjny.
- Na Morkhotyjczyków?
- Tia...
- Nie dość im było ostatniego lania? Kiedy to było...Paladine to już z pięć lat minęło.
- Ale nie wystarczająco dużo krwi wtedy przelano... niestety.
- Osiemdziesiąt tysięcy poległych to dla ciebie za mało?
- Dla mnie nie... Dla cesarza Arkanusa jak widać tak.
- Id...
- Sz.....
Assam uważnie rozejrzał się wokoło. Przytaknął bezgłośnie rozmówcy.
- Czyli co? Znowu zbiorą wielką armię? Znowu ruszą w góry? Znowu rozbiją się o dużo lepiej wyposażone oddziały Morkhota?
- Nie. Arkanus tym razem poszedł po rozum do głowy. Zaczyna od blokady ekonomicznej Księstwa Morkoth.
- Chce ich zagłodzić?
Parsknięcie wyrwało się z ust Assama.
- A no chce. Uszczelnia własne granice i wysyła liczne oddziały na tereny Dzikich Ziem. Chce podporządkować sobie plemiona orkowskie.
- Przecież dzicy nie będą walczyć pod jego butem.
- Ja to wiem, Morkoth zapewne też... ale Arkanus nie chce wykorzystać orków jako wojowników. Nie tym razem. Dzikie Ziemie przyjacielu, to niewyczerpane zapasy żywności, żywności która teraz Morkoth jest potrzebna jak nigdy wcześniej. Księstwo ma bardzo dobrze rozwinięty przemysł, rewelacyjną metalurgię, alchemię, gildia magików jest najsilniejsza od kilku dekad... ale nie mają jedzenia. To jest ich słaby punkt. Arkanus chce to wykorzystać.
- No dobra... a co na to wszystko Morkoth? Przecież nie siedzi z założonymi rękoma?
- Na pewno nie. Z tego co wiem, a sam wiesz że informacje z Księstwa Morkoth nigdy nie są pewne, Morkoth organizuje coś na kształt siatki szpiegowskiej na terenach dzikich ziem. Zbiera różny element, szkoli, szantażuje, wymusza, obiecuje góry złota. Chce mieć informacje, i chce móc handlować z orkami. Daje przednie żelazo w zamian za pszenice.
- Paladine...
- Właśnie... wiesz co się stanie jak się mu uda? Będziemy mieli z jednej strony dobrze odżywionego Morkhota a z drugiej bardzo dobrze wyposażonych orków... A my w środku.
- Przecież Arkania jest Cesarstwem! Mamy wojsko, mamy zakony mamy...
- Gówno mamy!
Earl uniósł się nieznacznie. - Mamy pospolite ruszenie, mamy szlachtę która bez piętnastu sejmików, rzyci nigdzie nie ruszy... Mamy trzy zakony rycerskie przesiąknięte korupcją i układami... mamy jeden wielki burdel przyjacielu. A Morkoth, mimo że ma liczebnie jedną dziesiątą tego co my, ma jednocześnie dużo więcej. Ma dyscyplinę, ma posłuch... bo trzyma swe księstewko za mordę i pilnuje, aby rozwijało się tak jak to on widzi! Ma stal doskonałej jakości... I ma to czego nie mamy my. Ma posłuch u swego ludu. Jego lud go kocha, mimo, że jest pod jego buciorem.

Rozmowa przyjaciół trwała jeszcze czas jakiś. Świt nastał, przyszło południe. W końcu i oni udali się na spoczynek. Przecież na wieczór trzeba było się przygotować. Kolejny ładunek powinien być wysłany. Tym razem zamówienie złożył ponoć jakiś dostojnik z Arkani. Mieli mu znaleźć jakąś jurną elfkę. Tylko gdzie takie mają?

****

X
W celi Panowało poruszenie. Jedni wykrzykiwali prośby i błagania o litość, inni spali, jeszcze inni zdecydowani byli błyszczeć swym intelektem i krasomówstwem.
- Kimże właściwie jesteś czerwonooki, że z taką wprawą szafujesz radami i naganami, mimo iż tkwisz w takiej samej klatce jak nasze?
- Jestem takim samym idiotą jak Ty. Tak samo dałem się złapać w nadziei na szybki i duży zysk... różnica między nami jest taka, że ja żyję tu już od pewnego czasu... Ty natomiast za chwil parę po raz pierwszy staniesz na tej arenie. Jak już to zrobisz... uważaj aby nie zapaskudzić ziemi pod Tobą.
- Nie wiedziałem, że orkowie mogą cokolwiek wiedzieć o dwimerycie...
- Bo masz racje. Nie wiedzą. Wiem tyle, że ostatni magik, który próbował czarować w tym czymś, usmażył się własnym zaklęciem. A strażnicy, którzy go zabierali mówili że to przez kajdanki z dwimerytu. Zadowolony jesteś? Skądinąd jako goblin też nie powinieneś za dużo na ten temat wiedzieć?!
Ni to pytanie, ni stwierdzenie zawisło w powietrzu.[/i]
Ork wysłuchał uważnie elfa, oraz przerażonego goblina z garnkiem na głowie. Kiwnął głową pozostałym...
- Żeby układ był jasny. Zależy mi na tym abyście dobrze ze sobą współgrali, bo od tego zależy także moje życie... jeśli nie uda nam się... wszyscy zginiemy. Spojrzał z politowaniem na Znaka. - Jeśli kucharzyna nie przyda się na nic, to go wieczorem upieczemy. Co Wy na to? Dawno nie jadłem świeżego mięsa!
X


****
- Co na dziś przygotowałeś przyjacielu?
- Mam świeżą dostawę. Zdają się być interesujący. Jakiś ork, jakiś goblin, drow, trol, druhii...
- Druhii? Dawno żadnego nie widziałem.
- Bo i niewielu się tu ich pałęta.
- Dobrze... co chciałeś postawić na przeciw nim?
- Myślałem o czymś dużym i dzikim...
- Nie.
- Elfy?
- Nie... wystaw przeciw nim coś, co jest w stanie ruszyć głową... albo lepiej głowami.
Hainrich uśmiechnął się drapieżnie.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 26-07-2009 o 11:41.
hollyorc jest offline  
Stary 26-07-2009, 13:40   #8
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Civril usiadł pod jedną z ścian celi i oparł się o kraty.
-Mówisz orku, że będziemy walczyli razem, współpracując, skąd ta pewność? Może nie mają innych klatek i upchnęli przeciwników do pierwszych lepszych klatek?
-Może...-ork uśmiechnął się morderczo-...mało prawdopodobne.
-Skąd również mamy pewność, że nie jesteś agentem, który ma nas wypytać o nasze umiejętności? Dzięki temu można nas efektowniej wykorzystać.
-Masz słuszność. Pewności mieć nie możecie... Biorąc pod uwagę, że zapewne widzicie się po raz pierwszy... nie możecie być pewni absolutnie niczego. A to że mówi w ten sposób dowodzi, że albo ruszyłeś już głową albo byłeś już w podobnej sytuacji.

Civril postanowił przemilczeć swoje kontakty z areną.
-I znowu wypytujesz czy czasem nie jestem zawodowym gladaitorem. Wiesz co przemawia za faktem, że jesteś agentem? Masz rzekomo z nami walczyć ramię w ramię a nie powiedziałeś ani co potrafisz ani chociaż jak się nazywasz. Do tego nie jesteś ani w dobrej kondycji ani młody... Pasujesz bardziej na agenta gustującego w drogich cygarach niż wojownika.
Gardłowy śmiech orka rozszedł się po celi... o dziwo szczery śmiech.
-Czy wszystkie elfy wszędzie doszukują się zdrady?
-Nie, tylko te upadłe. Kwestia wychowania.
-Nazywam się Rox. Ale pewnie zapytasz czy to me prawdziwe imię?
-Nie, nie zapytam, nie obchodzi mnie to. Muszę wiedzieć tylko jak na Ciebie wołać. Czym się Rox zajmujesz?
-Jestem, czy może raczej kiedyś byłem łucznikiem. Najlepszym łucznikiem z klanu Wojennej Pieśni. Ale teraz zadaj sobie pytanie czy to prawda? Skoro, jak zakładasz mogę być agentem.
-To jakie zadaje sobie pytania to moja sprawa. A co do Ciebie to jak powszechnie wiadomo kaszel pomaga w celnym strzelaniu. Powiedz mi Rox z czym się tu najczęściej walczy?
-Nie tylko kaszel. Swym własnym ekwipunkiem. Będzie na arenie. Przynajmniej w mych dotychczasowych walkach zawsze był.
-Moja torba mnie zaatakuje. Interesujące...

-Oj elfie... walczy się swym własnym ekwipunkiem.
Ork pominął kwestie, że czegoś niedosłyszał i kontynuował
-Z czym? Nie mam bladego pojęcia
-Znaczy zawiązywali Ci do tej pory oczy przed walkami? Z czym walczyłeś do tej pory?
-Za każdym razem jest tu coś nowego. Zależy to od tego co uda się ściągnąć Erlowi Szaremu
-Z elfami, z orkami, z jedną mantikorą i z jednym gryfem
-Tu jest wszystko co złapał lub zwerbował Earl.
-Jesteś wolny... Chociaż nie. Co do gotowania kucharza to kto by go ugotował? Ja bym zabił najstarszego a tym samym najmniej przydatnego i go ugotował. Co Ty na to?
-Kto mówi o gotowaniu? Gobliny najlepsze są na surowo... pomidory by się tylko przydały.. ale może da się coś załatwić od strażnika. Co do jedzenia mnie... spróbuj szczęścia przyjemniaczku. Ale po walce... Najpierw przeżyjmy... przyjemności potem.
-Spróbuje... Jesteś wolny.

Civril postanowił nie dodawać by ork się zastanowił kto stanie się obiektem czarów maga, on czy ich przeciwnicy.
-Dziękuję Ci wielce.
Ork z jakiegoś powodu był zadowolony z tej rozmowy.
Civril dalej siedział oparty o ścianę z krat.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 26-07-2009, 14:54   #9
 
Nagash Hex's Avatar
 
Reputacja: 1 Nagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumny
…- Jesteście kolejnymi głupcami, którzy dali się złapać na słowa Erla Szarego? Kiedy, Wy młodzi nauczycie się, że nie ma czegoś takiego jak łatwa kasa? A może nie jesteście wcale tacy młodzi?...
Sidney nie musiał nawet otwierać oczu, by wiedzieć gdzie jest.
~Cela… Oczywiście, jak zwykle goblinowi wiatr w oczy. ~
Otworzył oczy i rozejrzał się, słuchając ponurego głosu. Klatki dookoła były zapełnione zgrają podobną do samego Sidneya. Orki, trolle, jakiś mroczny elf i oczywiście gobliny, nawet całkiem sporo goblinów. Sam Sid nie był typowym przedstawicielem swojego gatunku. Był niski, zielony i wkurzony sytuacją, ale już na pierwszy rzut oka wyróżniał się z „towarzystwa”. Długi, skomplikowany płaszcz, grube rękawice, gogle na głowie, a przede wszystkim bujny, czerwony irokez wskazywały jednoznacznie kim był…
-Ech, kurna a miało być tak pięknie…- zaklął pod nosem i próbował odtworzyć wydarzenia z ostatnich kilkunastu godzin…

Kilka godzin wcześniej…
Erl Szary uśmiechnął się i skrzyżował ręce na piersi:
-To jak będzie panie Bonebrain? Jest pan zainteresowany?
O tym, że skorzysta Sid postanowił zaraz po otrzymaniu zaproszenia. Chociaż „postanowił” to chyba zbyt wielkie słowo.
-Oczywiście proszę Pana. Pańskie dofinansowania mojego projektu są niezwykle hojne, ale…
-Wiem, wiem – przerwał mu Szary z uśmiechem – jeżeli nie wierzyłbym w możliwości goblińskiego inżyniera to bym go nie zatrudnił, czyż nie?
Sidney zaśmiał się krótko:
-Sądzę, że znalazłoby się wielu chętnych na moje miejsce. W końcu projekt jest niezwykły, a jeżeli się uda, a uda się na pewno, to jego twórca, a przede wszystkim fundator, lub jeżeli Pan pozwoli, mecenas zostaną zapamiętani na wieki. Zastanawia mnie tylko, dlaczego wybrał Pan mnie. Jest wielu lepszych technologów, którym brakuje jedynie pieniędzy do realizacji takich wspaniałych celów.
-Cóż może i tak, ale przyznasz sam Sidneyu, że wyróżniasz się z nich wszystkich pewną szczególną cechą. Chyba nikt nie pragnie bardziej niż Ty, aby ten projekt został zrealizowany.
Goblin spoważniał:
-Brak zainteresowania tym produktem wynika ze strach, słabości i niewiedzy. Aktualnie większość myślących boi się ich nawet bardziej niż tych całych bogów – Sid wręcz wypluł ostatnie słowo, krzywiąc się z niesmakiem – Ale zapewniam Pana, że kiedy skończymy to wielkie dzieło, cały, podkreślam CAŁY świat będzie zainteresowany i zachwycony naszym odkryciem. – Goblin wstał gwałtownie i wręcz wykrzyczał ostatnie zdanie- A na Pana i na mnie spłynie chwała należąca się wielkim istotą. Obiecuję tu i teraz!
Uśmiech na twarzy Erla nie zmienił się nawet odrobinę. Sid powoli ochłonął i zapytał:
-Czy będzie miał pan coś przeciwko, jeżeli zapalę?
Jego nowy „mecenas” skinął ręką i jakiś wysoki, muskularny osiłek podał Sidneyowi porządnie skręconego papierosa i zapałki. Goblin szybkim ruchem odpalił „skręta” i zaciągnął się mocno. Od razu mógł lepiej myśleć. Palił w ciszy przez minutę, lub dwie, poczym spojrzał ponownie na Erla i zapytał:
-To kiedy mogę zabierać się do pracy?
Szary zaśmiał się głośno, a osiłek z tyłu dołączył do niego z wymuszonym, nieco za głośnym rechotem ~Żałosny wazeliniarz~ przemknęło przez myśl Sidowi:
-Zaczniesz od jutra, a dziś pójdziesz wraz ze mną na przyjęcie. Nie akceptuje odmowy! Trzeba uczcić nową współpracę i wypić na poczet naszej przyszłej chwały.
Widząc niezdecydowanie na twarzy Sidneya dodał:
-Ja stawiam.
Goblin wciąż się zastanawiał. Sięgnął do kieszeni, wyjął mały przedmiot i myśląc podrzucił go dla zabawy. Złapał go, po raz pierwszy spojrzał na malutki błyszczący obiekt i uśmiechnął się:
-Skoro tak to idziemy.
Potem wszystko działo się dość szybko. Jako inżynier nie miał byt mocnej głowy, jednocześnie lubował się w mocnej goblińskiej wódce. Koniec końców ostatnie co pamiętał to dziwkę z pełną flaszką w ręku, która zaciągnęła go na jakiś obskurny fotel w rogu gospody…

Obecnie…

Sidney wrócił myślami do celi i ze zgrozą pomyślał o swoim artefakcie. Sięgnął do kieszeni i …
-Nie – szepnął cicho – zniknęła…
Sid zazwyczaj myślał racjonalnie i w sytuacji jak ta powinien jednak skupić się na innych rzeczach jednak strach i zgroza sparaliżowały go. ~Co teraz zrobię? CO?~ myślał gorączkowo. Na szczęście z rozpaczliwych rozważań wyrwały go słowa pobratymca w okularach:
„- Choć pewnie nie ma na to czasu, wypada przy okazji przedstawić się towarzyszom… Tak dla podbudowania wzajemnego zaufania… Walka na arenie wymaga braterstwa.”
Sidney przyjrzał mu się, gdy towarzysz niedoli dodał:
„Zwą mnie Zergh. Param się ma… Ehm, powiedzmy, że jestem czarownikiem, lub jak to mówią w innych kulturach, zaklinaczem…”
Bonebrain skrzywił się i znów począł gorączkowo rozmyślać ~On mówi z sensem. W tej całej bandzie dzikusów on wygląda na kogoś godnego zaufania. Jednak z drugiej strony… Co robić co robić, gdybym miał moją…~ Bonebrain nagle wpadł na nowy pomysł. ~Nie musze na razie podejmować żadnej decyzji, poza tym na pewno są tutaj inni… Na pewno…~
Sidney podniósł się na tyle na ile pozwalała klatka i powiedział głośno:
-Witajcie! Jestem Sidney Bonebrain, choć są tacy którzy zwą mnie Talarem. Jak zapewne widać jestem goblinem. Nie wiem czy przydam Wam się w walce, ale na pewno przed i po niej, gdyż jestem inżynierem.
Z przykrością spojrzał na upadłego elfa. Mógł być wspaniałym sojusznikiem, ale w takiej sytuacji…
-Czy kucharzyna się przyda? A cholera go wie? Może trafi nam się na arenie jakiś przysmak, albo ugotujemy jakiegoś maga, hm? – zaśmiał się cicho, w duchu przeklinając się za swój nie wyparzony język - Taki żarcik oczywiście…
 
__________________
One last song
I want to give this world
Before it's gone
One last song
Nagash Hex jest offline  
Stary 26-07-2009, 16:44   #10
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Powoli otworzył oczy, bojąc się, że nawet gwałtowny ruch powieką rozsadzi mu głowę. Kac-gigant, tak inni bywalcy melin nazywają to zjawisko. Jaszczur nigdy nie wiedział, dlaczego, wszak jest znacznie bardziej groźny niż jakikolwiek gigant, którego spotkał. W przeciwieństwie do olbrzymich istot jest nie do zabicia. Na szczęście, duchy zmarłych pijaków są litościwe i po pewnym czasie zdejmują karę, jaką nakładają na każdego, który nie pohamuje rządzy upicia się w sztok. On również dał się bezmyślnie upić temu jegomościowi, w karczmie… jakiejś tam karczmie. Zainteresowała go jego broń i fach, którym się trudnił. Reptilion pamiętał jeszcze, że ten obiecywał mu interesującą robotę, która stanowić będzie ogromne wyzwanie dla kogoś takiego, jak on. Bardzo mu to pasowało, właśnie stracił ostatniego pracodawcę. Chciał oszukać "głupiego gada", nie doceniał jego siły i intelektu. Musiał zginąć, i to w niezbyt przyjemny i heroiczny sposób… Bez honoru za życia, bez honoru po śmierci. Czemu więc sama śmierć miałaby nie być równie haniebna i upokarzająca? Tak, utopienie go w zapełnionej po brzegi latrynie było chyba najlepszym wyjściem, zasłużył sobie na to. I tak nikt nie będzie po nim płakał.
Ale o czym dokładnie mówił mężczyzna w spelunie? Nie, tego nie potrafił sobie przypomnieć. Co działo się dalej, również wyciekło z jego pamięci.
Powieki otwierały się coraz szerzej, aż jego gadzie oczy ujrzały jakąś dziwną istotę, wpatrującą się w niego. Jaszczur zacisnął pięści i starał się poderwać na nogi, jednak zdołał jedynie podnieść z ziemi plecy, gdy dziwna kreatura odeszła spokojnie. Dziwne, jaszczur poczuł się lepiej, znacznie lepiej. Właściwie, to czuł się tak rześki i wypoczęty, jak nie czuł się od kilku miesięcy, gdy podróżował ze starym hobgoblinem i jego świtą po małych miasteczkach w najróżniejszych interesach. Kac-gigant zniknął jak ręką odjął, i raczej nie była to inicjatywa duchów pijaków… Dopiero teraz, gdy potencjalne zagrożenie minęło, reptilion zdał sobie sprawę ze swego, jakże żałosnego, położenia. Na dłoniach miał kajdany, solidne i, chyba, zaczarowane, świeciły się bowiem najróżniejszymi kolorami. Ale nie to było najgorsze, podobnie jak brak broni. Najgorszy był fakt, iż znajdował się w klatce. Jaszczur wstał i szarpnął z całej siły kraty, wydając z siebie gardłowe warknięcie. Bez skutku. Zresztą, tego się akurat spodziewał, musiał tylko wyładować się na czymś, jego głupota doprowadzała go do szału. Jak mógł się tak dać wrobić? Spojrzał na odsłonięte podbrzusze. Może wycięli mu nerkę? Ale nie zauważył żadnej blizny, żadnej rany. Oczywiście, to niczego nie zmieniało, nawet nie wiedział, gdzie jest nerka, możliwe że nacięcie jest na plecach lub piersi, pod żelaznym napierśnikiem. Rozejrzał się i w nikłym świetle zauważył inne istoty, również pozamykane w klatkach. Orki, trole, gobliny, nawet jakieś dwa elfy, jeden Mroczny, a drugi… blady. Wszyscy zdawali się wiedzieć tyle samo, co on, czyli nic. Jaszczur wstał i starał się dokładniej rozejrzeć po pomieszczeniu. Wyglądał trochę jak połączenie jaszczurki i… kury. Tak, kury. Wszędzie, na ogonie, na łydkach, na grzbiecie rosły mi żółte pióra. Na głowie układały się one w całkiem wyględny pióropusz. Cały pokryty był zieloną (niektórzy ten kolor zwą "morskim") łuską, gdzieniegdzie wystawały ostre kości, jak choćby na "czubku nosa", tworząc niepozorny, lecz przydatny w walce, róg. Był niski, miał trochę ponad półtora metra, chociaż gdyby się w pełni wyprostował, mógłby mieć pewnie 2 metry… nie licząc ogona, oczywiście, który sam w sobie miał sporo ponad metr. Jaszczur miał na sobie skąpą zbroję, dostosowaną do budowy ciała. Składały się na nią nagolenniki, napierśnik i małe naramienniki, wszystko to wykute z dobrej jakościowo stali i zdobione dziwnymi symbolami. Poniżej linii żeber miał skromny, skórzany pas, na którym wieszał topór, teraz, oczywiście, pusty.
Kiedy wszystkie widoczne osobniki obudziły się, i zostały uleczone przez dziwnego stwora, odezwał się ork, znajdujący się w klatce mniej więcej pośrodku celi. Jeśli wierzyć jego słowom, porwano ich wszystkich, by walczyli na arenie. Pestka. Bo to raz ścierał się z najróżniejszymi oprychami w klatkach, na arenach czy na deskach znajdujących się nad dołem z kolcami? Gorzej, że ten, który ich tu ściągnął nie wypuści ich. A na pewno nie po dobroci. Nasza śmierć to zadowolenie tłumu, a to z kolei jego zarobek. Czyżby miał spędzić tu resztę życia? Walcząc, wiecznie w niewoli? Nie, na pewno nie. To się nie może tak skończyć. Wydostanie się z tego bagna, wydostanie się. To tylko kwestia czasu.
Słowa orka niektórych obeszły bokiem, niektórych przejęły. Niektórzy rozmawiali ze sobą, inni przedstawiali się, jak radził czerwonooki osobnik, jeszcze inni po prostu milczeli. Blady elf okazał się być Upadłym elfem, cokolwiek by to miało znaczyć. Nawiązał on krótką rozmowę z starszym orkiem, pokazując mu swój brak zaufania. Urocze. Chociaż talenty tego czarnowłosego, wątłego elfa mogą się przydać... Sam nie wiedział, czemu, ale postanowił się odezwać. Fakt, że w boju lepiej liczyć na siebie, niż na innych, ale jednak, lepiej się walczy u boku "kogoś konkretnego", niż po prostu "kogoś".
- Jestem J'Ram Chalur. Jestem wojownikiem, chociaż łączy mnie silna więź z duchami moich przodków. Dzięki ich pomocy, mogę, jak wy to nazywacie, czarować. Najbliższe są mi duchy opiekujące się… powietrzem- jaszczur mówił nadzwyczaj płynnie, choć nie bez problemów. Zasób jego słów był również czymś, czego nikt by się po nim nie spodziewał. To były jedyne spostrzeżenia, które mogły wam sugerować jego dojrzały wiek, jako reptilion nie mógł mieć zmarszczek ani siwych włosów…
- Orku, zwany Roxem. Jak myślisz, kiedy wypuszczą nas na arenę?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172