lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Tajemnice dnia codziennego [21+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8009-tajemnice-dnia-codziennego-21-a.html)

Midnight 09-10-2009 07:53

Nalozyla kaptur i ruszyla w strone "Zagli". Miala troche na glowie i chciala to przemyslec, a ten lokal.. Noc coz, Celryn mial naprawde dobry gust. Z tego co zapamietala z kolacji, nawet wieczorami bywalo tam wzglednie spokojnie. Przede wszystkim jednak bylo to miejsce czyste, co nie bylo rzecza czesta w tym miescie. Idac wybrala droge, ktora zdazylo sie jej pokonac juz kilka razy. Nie byla to glowna ulica. Wlasciwie to nie do konca bylo to nawet po drodze. Jednak maly placyk, ktory usadowil sie na rozstaju uliczek... Od pierwszej chwili gdy przybyla do miasta to miejsce ja urzeklo. Takze i tym razem zatrzymala sie i przysiadla na murze otaczajacym fontanne. Cichy szum wody wyplywajacej z trzech paszczy morskich stworow, uspokajal ja. Jak nieraz przed ta chwila, tak i tym razem chwycila lutnie w dlon. Przez chwile siedziala tak myslac nad melodia. Nie byla pewna co chce nia osiagnac. Czy uspokoic mysli? Moze jednak pobudzic je do biegu? Moze... Pokrecila glowa usmiechajac sie lekko. Coz za glupota z jej strony. Czy muzyka zawsze musi sluzyc jej do czegos? Gdzie te czasy gdy byla tylko muzyka, gdy poprostu sie nia cieszyla...? Przymknela oczy. Dlon sama odnalazla swoje miejsce. Palce zgrabnie przebiegly po strunach. Badaly, probowaly, a ich wlascicielka rozmyslala.
Zadanie zostalo wykonane. Przy drobnej pomocy ze strony Kaldora kolejny wrog bractwa zostanie ukarany. Cieszylo ja to. Ci ludzie nie zaslugiwali na to by zyc. Ich czyny. Ich zbrodnie.. Uchodzily plazem zbyt dlugo. Troche zalowala, ze to nie ona zanurzy sztylet w ciele Theroty, jednak.. Wazne bylo, ze ktos to zrobi. Nie laknela krwi. Pragnela sprawiedliwosci. Jezeli jej cena bedzie czyjas krew, trudno. Jezeli bedzie to jej wlasna, trudno. Zycie bedzie toczyc sie dalej. Z nia czy bez niej. Z nimi czy bez.. Tak bylo zawsze i tak na zawsze pozostanie. Odzyskala braci. Powinna sie cieszyc, swietowac. Jej mysli powinny byc wolne od smutkow i zla tego swiata, jednak.. Nie mogla tak calkiem wyzbyc sie z siebie i swoich mysli tego kim byla. Nie tej twarzy ukazywanej otwarcie, lecz tej, ktora stworzyla by sluzyc bractwu. Byla jednoczesnie Auraya i Lisem. Te dwie istoty tworzyly jedna calosc. Tworzyly to kim byla, kim jest.
Palce bladzily wciaz po strunach wygrywajac melidie jakie dyktowala im dusza. Raz byly smutne tak, ze przechodnie przystawali zastanawiajac sie coz to za tragedia spotkala tego mlodzienca, ze tak smutno gra. Kobiety ukratkiem ocieraly lzy myslac o utraconej milosci. Mezczyzni wspolczujaco kiwali glowami widzac zatopiony statek, przegrana w kartach, smierc ulubionego konia. Gdy jednak melodia ozywala, blyszczala radoscia.. Wtedy ludzie otwierali okna by nacieszyc sie dniem. Jedni nucili przy porannym sprzataniu, inni tancznym krokiem ruszali na zakupy. Matka tanczyla z dziecieciem na ramionach, ojciec nagle postanowil kupic corce blyskotke na targu. Maz przystawal i lapal sie na tym, ze teskni za zona choc dopiero co wyszedl z domu. Dzieci radosnie biegaly po placu. Tylko one nie potrzebowaly radosci plynacej ze strun. One byly wolne od trosk i smutkow zycia.
Usmiechala sie pod kapturem. Obserwowala ich zabawe. Ona rowniez kiedys, dawno temu, byla beztroska. Ona rowniez biegala piszczac z radosci wsrod zieleni wiecznych lasow. Wraz z nia biegli jej bracia. Bawili sie. Grali. Smiali. Plakali. Wszystko to razem, zawsze razem.
W radosne dzwieki wdarla sie tesknota. Te czasy juz nie powroca. Oni byli inni. Ona byla inna. Nie tworzyli juz calosci i bala sie, ze nigdy juz nie stworza. Beda probowac, tak. Lecz watpila by im sie udalo.
W teskne dzwieki wdarlo sie wolanie.
Gdzie jestes?

Kerm 11-10-2009 10:04

Wizyta u lorda Freemantle'a zakończyła się, można powiedzieć, pełnym sukcesem.
Zawieźć jeden przedmiot, odebrać drugi...
Zwrot kosztów podróży, bez względu na sposób podróżowania i ilość osób i odpowiednia gratyfikacja po udanym powrocie do Luskan.
Marzenie, nie misja.
Gdyby nie to, o czym lojalnie uprzedził go Freemantle. Komuś bardzo zależało na tym, by pierścień powierzony Celrynowi przez Freemantle'a nie dotarł do odbiorcy, syl-pashy Ralana el Pesarkhala.
Szkoda tylko, że nie potrafił powiedzieć, komu.

Przystanął na chwilę.
Cichutkie ćwierknięcie Tree potwierdziło jego podejrzenia.
Mieszczanin, którego widział niedaleko rezydencji Freemantle'a stał niedaleko i zapałem godnym lepszej sprawy przyglądał się stojącemu przy trotuarze zaprzęgowi.
Ogon...
Pytanie brzmiało następująco - jeden, czy więcej.

- Dobra, dobra - Celryn pogładził Tree po głowie. - Masz rację.


Pytań pozostawało kilka.
Nawet dureń wiedziałby, że Freemantle nie zwróci się do byle kogo.
A w takim razie nasyłanie na Celryna jednej lebiegi było bez sensu. Gdzieś musiał się kryć drugi, trzeci.
Ktoś znał cel i wykonawcę. Nie znał drogi. I ewentualnych wspólników Celryna.

Wspólników...
Zdaje się, że ściągnął na Aurayę i Kaldora nieco kłopotów. Jeśli zechcą z nim jechać.
Jeśli zechcą.
Potraktują dodatkowe kłopoty jako miłą rozrywkę?
Będą go namawiać do rezygnacji?
Pojadą, nie mając odwagi by zrezygnować, albo sumienia, by go zostawić?

Ćwierknięcie Tree sprowadziło go na ziemię. Oczywiście najpierw należało się zająć pierwszą sprawą. Chodzącym za nim jak cień mieszczaninem i jego prawdopodobnie istniejącymi towarzyszami.
Z pewnością płotki, które nic nie wiedzą.
Ich eliminacja...
Cóż. Okaże się, czy będzie konieczna.
Jeśli okażą się mądrzy, to ujrzą jeszcze swoje dzieci, żony, kochanki.
Jeśli nie...

Skręcił w stronę doków.
Centrum miasta niezbyt nadawało się na rozwiązywanie problemów. Zbyt duże zainteresowanie można było wywołać. Natomiast w dokach łatwiej można było znaleźć kawałek bezludnego miejsca. Opuszczony magazyn...
Tree na wpół sfrunął z ramienia i jak błyskawica pomknął w stronę najbliższego budynku.
Dodatkowe oko i ucho Celryna.
Przy odrobinie szczęścia niedługo będzie wiadomo, kto idzie ich śladem.

Szczęście Celryna, czy głupota tamtych... Trudno było jednoznacznie określić.
W sumie było ich czterech. Czworo.
Wspomniany wcześniej mieszczanin, osiłek wyglądający na marynarza, dwunastoletni na oko wyrostek i panienka ubrana jak służąca.
Całkiem nieźle, jak na jednego młodego maga.

Cała czwórka stała zdezorientowana, rozglądając się dokoła wypatrując obiektu, który nagle, nie wiadomo w jaki sposób, zniknął z oczu śledzącego go w tym momencie marynarza.
A potem rozleźli się na wszystkie strony w poszukiwaniu zguby...


Dziel i rządź...


Na pierwszy ogień poszedł wyrostek.
Słownictwo, jakim się posługiwał gdy znalazł się w oplotach pajęczyny świadczyło o tym, że należy do prawdziwych dzieci ulicy.
Niestety Młody Jim nie potrafił udzielić żadnych ciekawych informacji.
Najęła go dziewczyna, Różą zwana, z którą od czasu do czasu spotykał się w "Czerwonej Fregacie" i współpracował przy różnych okazjach. O szczegóły tej współpracy Celryn nie musiał dopytywać...

Celryn sięgnął po mały flakonik z czarnego szkła.
Ta mikstura miała ciekawe właściwości.
Dwie krople usypiały człowieka lepiej, niż cios w głowę.
Po czterech poczęstowany spał ponad dobę. I nie bardzo pamiętał, co działo się z nim wcześniej.
Trzeba było tylko uważać, żeby nie przedawkować. Różnica między snem, a snem wiecznym była doprawdy niewielka...
Co ciekawsze, przepis był dość prosty.
Na szczęście bardzo mało znany.

- Spokojnych snów - powiedział Celryn, solidnym uderzeniem mocując wieko. Przy odrobinie szczęścia Jim obudzi się w tej beczce cały i zdrowy.
No, może troszkę połamany.


Z osiłkiem było nieco kłopotu.
Uparcie nie chciał zrozumieć, że ktoś może tylko chcieć paru informacji. I że jeśli ktoś jest uprzejmy, to nie musi być ofermą.
W zasadzie sam się napraszał...
Głupek.
Ale miał nader zabawną minę, gdy Celryn rozbroił go w dwóch złożeniach.
Gorsze było to, że osiłek również nic nie wiedział. Nic ze wskazaniem na Różę.
Dziewczyna powoli wyrastała na szefową tej grupki. A to znaczyło, że trzeba będzie potraktować ją w specjalny sposób.
Czyli zostawić na sam koniec.


Z 'mieszczaninem' poszło jak po maśle.
Gdy podłoga magazynu zamieniła się pod jego nogami w ślizgawkę nie zawiódł oczekiwań Celryna i łupnął z impetem w niestarannie oheblowane deski.
I sądząc z wyrazu jego twarzy nabił sobie solidnego guza.

Celryn przyklęknął przy leżącym, który z przerażeniem w oczach obserwował błyszczące ostrze kołyszące się niedbale koło jego gardła.

- To Róża - wybełkotał. - To ona nam kazała...

Zadziwiająca zgodność wypowiedzi...

- Gdzie się zawsze spotykacie?

Odpowiedź sama w sobie niewiele go nie obchodziła. On sam miał zamiar spotkać się z panienką Różą za parę minut. Ale był ciekaw, czy zeznania się potwierdzą.

- Różnie... Ale najczęściej w "Czerwonej Fregacie". Ona ma tam pokój.


Trzeci delikwent zapadł w sen, a kolejna beczka stanęła obok swych poprzedniczek.
Pora była spotkać się z najważniejszą osobą z tej grupki...



Nie wiedzieć czemu Róża nie lubiła pająków.
A przecież te, które po niej spacerowały były całkiem nieszkodliwe. Chociaż dość duże. I włochate.

- To był jakiś południowiec - mówiła najszybciej, jak mogła. - Mówił z akcentem z Calishamu. Kazał śledzić każdego... Żeby zobaczyć, z kim się spotykasz...

Dziewczyna przerwała na moment i wrzasnęła, gdy jeden okazały okaz rozpoczął wędrówkę za jej dekolt.

- Powiem. Wszystko powiem... Miał się ze mną spotkać dzisiaj, we "Fregacie", pod wieczór. Ja, przysięgam... - Usiłowała wierzgnąć nogą, by pozbyć się kolejnego pająka, który rozpoczął wędrówkę od buta w górę.

Gest nie zrobił na pająku żadnego wrażenia.
Podobnie jak przysięga na Celrynie.

- Zostawić cię tu nie mogę... Jeszcze by cię kto tu znalazł... Przespacerujemy się nieco...



Widocznie Róża nieraz sprowadzała do swego pokoju różnych gości, bowiem widok wysokiego blondyna u jej boku nie zrobił na barmanie żadnego wrażenia.

- Wino dla mnie i mojego przyjaciela - powiedziała dziewczyna, ciągnąc za sobą blondyna w stronę schodów. - Niech Liza przyniesie...

Niektóre czary miały pozytywny wpływ nawet na nieprzyjaciół.


Wino nie należało do najlepszych, ale Celrynowi to nie przeszkadzało.
I tak było przeznaczone dla Róży.

- Rozbierz się i wypij - powiedział. Na stole zatańczyła złota moneta.

- Ależ nie trzeba... - odparła Róża. - Przecież dla ciebie...

Nim minęło pięć minut słodko spała.
Unoszący się wokół niej zapach wina sugerował, że większość zawartości dzbanka znalazła się w jej żołądku. O paru kroplach, które bez wiedzy Róży zostały do wina dodane wiedział tylko Celryn.
I o tym, że dziewczyna zbudzi się dopiero rano, nie pamiętając zupełnie o tym, co robiła poprzedniego dnia.

Celryn otworzył torbę, z której wyszedł dystyngowanie Tree.
Tressym, niczym prawdziwy kot, wygładził potargane nieco futerko, a potem, wraz z Celrynem, zabrał się za przeszukiwanie pokoju dziewczyny.


Pod niektórymi względami Tree był lepszy, niż Celryn. I to właśnie on znalazł przedmiot nieco nie pasujący do innych pamiątek, jakie pozostawili po sobie liczni klienci Róży.
Takich koronkowych chustek do nosa z pewnością nie nosili 'tutejsi'.

- Zapamiętaj ten zapach, Tree - Celryn pogłaskał pieszczotliwym ruchem tressyma - bo musimy to tu zostawić.


- Dobranoc, Różyczko - powiedział. - Słodkich snów. I ciesz się. Rano nie będziesz miała kaca.

Delikatnie zamknął za sobą drzwi.



Wysoki blondyn, przez nikogo nie zaczepiany, opuścił gościnne podwoje "Fregaty" i skierował się w stronę "Pijanego Kapitana".
Droga wiodła przez niewielki placyk, na którym ktoś kiedyś wybudował fontannę. Fontanna, choć stara, wciąż jeszcze działała. Z paszcz stworów stylizowanych na węże morskie leniwie sączyła się woda.


Na obrzeżu fontanny przysiadł zawinięty w płaszcz młodzieniec, który na sercach ludzi wygrywał nastroje niczym na strunach swej lutni.
Rozbawione ćwierkanie Tree dobiegło do uszu Celryna.
"Auraya?"
Celryn aż za dobrze znał zdolności tressyma. Skoro on twierdził, że rozpoznał Aurayę...
Kryształ prawdziwego widzenia potwierdził informację.
"Masz rację, jak zwykle"
Młodzieniec poprawił przewieszoną przez ramię torbę, przegładził blond czuprynę, a potem ruszył w stronę fontanny.
Przysiadł obok grajka.

- Pięknie grasz, przyjacielu - powiedział. W ostatnim słowie zabrzmiała lekko kpiąca nuta. - Pozwolisz, że w ramach rewanżu zaproszę cię na nieco spóźnione śniadanie do "Siedmiu Żagli"?

Midnight 12-10-2009 13:28

Wzdrygnela sie lekko slyszac kpiacy glos mezczyzny. Przerwal jej czar. Gdyby to byl zwyczajny, podnoszacy na duchu czy dodajacy pewnosci czar.. Lecz nie, ten mial przywolac.. Kogo? Kim jest ten, ktorego stale pragnie odszukac? Nie wiedziala, lecz zdecydowanie nie byl nim ten jasnowlosy mlodzieniac. Mieszanka gniewu, zawodu i wciaz przepelniajacej jej serce tesknoty dala sie odczuc, gdy starannie modulowanym glosem odpowiedziala.

- Wybacz panie, lecz czekam tu na ukochana. Bylaby niepocieszona gdybym odszedl z toba.

Glos zabrzmial tak jak powinien. Nie byl niczym wiecej jak glosem mlodzienca czekajacego na swa wybranke. Byl.. Byl jej glosem, byl prawdziwy.. Przynajmniej prawdziwa byla teksnota i oczekiwanie. Ona rowniez, jak ten mlodzieniec w ktorego sie wcielila, czekala na tego jedynego, na wybranca, na towarzysza... Poza tym wolala nie wiedziec jak zareagowalby Kaldor widzac ja z kolejnym mlodziencem u boku. Celryn.. On moze by zrozumial. On nie znal tej czesci jej samej, ktora czesciowo odslonila przed drugim z braci. Widzialby jedynie siostre szukajaca zabawy i pocieszenia w ramionach kolejnego kochanka. Nikogo wiecej. Kaldor... On zapewne probowalby doszukac sie w tym widoku nieistniejacych prawd i celow. Rodzina...
Pochylila nizej glowe, tak by kaptur mocniej zaslonil jej twarz. Poruszajac lekko opuszkami palcow ponownie pobudzila instrument do zycia. Jego dzwieki wolaly...
Odejdz..
Zapomnij...
Nie znasz mnie...
Jednoczesnie zas napelnialy dusze otucha, ze gdzies tam jest ta na ktora sie czeka. Wystarczy tylko jej poszukac... Miast przeszkadzac wygrywajacym swoje wlasne tesknoty, mlodziencom.

- Ależ oczywiście... Nie wątpię mój młody przyjacielu - w głosie mówiącego zabrzmiała odrobina ironii - że masz pewne plany. Ale również obowiązki.
- Muszę cię jednak zmartwić... Na mego przyjaciela te dźwięki nie działąją. Chociaż pełen jestem podziwu dla twego kunsztu... Sława twa z pewnością sięgnie dalej, niż tylko Luskan. Może aż do południowych krain. Dokąd, mam nadzieję, się jednak wybierzesz.


Zachnela sie.. Coz on sobie wlasciwie wyobraza? Podchodzi do niej, przeszkadza, zagaduje, opiera sie jej magii. Przerwala gre i odlozyla instrument. I tak nie miala szans na pelne skupienie wiec rownie dobrze mogla sobie darowac. Jednak cos co powiedzial...

- Na twego przyjaciela panie?

Zapytala ostroznie.

- I dlaczegoz twierdzisz, ze udam sie na poludnie? Wybacz.. Masz nadzieje, ze tam sie udam.. Nie wygladasz na barda wiec jaki ta nadzieje moze miec cel..?

- Nadzieja... Gdy po latach odnajdzie się kogoś, to i nadzieja się rodzi, że ponowna rozłąka nieprędko nastąpi.

Usmiechnela sie, chociaz i tak nie mogl zobaczyc jej twarzy.

- Tak. Szczegolnie gdy ta odnaleziona osoba byla przez nas uwazana za martwa, stracona na zawsze.

Wzmianka o odnalezionych i nadziei zmusila ja do przypomnienia sobie tego co zaszlo miedzy nia i Kaldorem. Jednak kolejne slowa nieznajomego ...

- A mój przyjaciel, choć niewielki, pamięć ma dobrą i nie zpomina osób, które raz zobaczy. Albo powącha - uśmiechnął się.

Nakazaly jej uniesc glowe i zwrocic nieco baczniejsze spojrzenie na niego. Jasne wlosy okalaly calkiem przystojna twarz. Szlachecki, dosc bogaty stroj. Torba na ramieniu.. Dosc ruchliwa torba, jak stwierdzila po chwili.

- Dziwne. Wydajesz sie wiedziec o mnie wiecej niz powinienes...

Nie byla pewna.. Nie mial zadnego znaku, nie uzyl hasla.. Nie rozumiala tego. Wydawal sie znajomy, mimo iz nigdy wczesniej go nie spotkala. Dlon odruchowo powedrowala w strone miecza. Juz sie nie usmiechala...

- Kim jestes?


W pytaniu zabrzmialo ostrzezenie.

- Uzbrojona i niebezpieczna... Chciałem powiedzieć - niebezpieczny... Nie mam zamiaru wystawiać dalej na próbę twej cierpliwości. Mam nadzieję, że mój mały przyjaciel przemówi w moim imieniu...
Z lekko uchylonej torby wystawił łepek Tree.

Zamarla z dlonia na chlodnej rekojesci.

- Celryn?

Zapytala, wciaz z niedowierzaniem.

- Ćććććć.... - wyszeptał. - Nie musi o tym wiedzieć cały świat. No, całe Luskan.
- To nie po to, żeby ci robić mniej czy bardziej niemiłe niespodzianki - zapewnił.

- Zaskoczyles mnie.

Miala nadzieje, ze mowi prawde. Miala nadzieje, ze to iz wczoraj.. Nie.. Spokojnie. Za duzo miala wrazen. Za duzo tajemnic. Za duzo niespodzianek, jak na tak krotki czas.

- Widac kazdy z nas ma swoje tajemnice.

Powiedziala nieco zawiedzionym tonem. Miala nadzieje, ze Celryn ich nie ma. Wolala myslec, ze on jeden sie nie zmienil. Nie tak bardzo. Nie w ta strone..

- Wspominales cos o sniadaniu?

Zapytala nagle wesolym i beztroskim tonem siegajac jednoczesnie po lutnie i odrzucajac kaptur w tyl.

- Owszem... A moje lubią za mną spacerować wbrew mojej woli - odparł, udając, że nie słyszy zawodu w jej głosie.
- A śniadanie jest jak najbardziej aktualne - dodał. - Jak mógłbym cię zawieść.

Poczula sie winna. Ten dzien zdecydowanie nie nalezal do najlepszych dni w jej zyciu. Pomyslec, ze jest to przeciez dopiero drugi odkad odzyskala braci.

- Przepraszam.

Czula, ze powinna, ze... Urazila go wylewajac swoje zale.. I.. Sama nie byla pewna co wlasciwie czula.

- Kilka rzeczy ulozylo sie inaczej niz planowalam i... Jednak nie powinnam obarczac cie swoimi problemami. Chodzmy. Umieram z glodu.

Ruszyla pospiesznie kierujac sie w strone "Siedmiu Zagli".

- Ponoć problemy się zmniejszają, gdy się je dzieli. Poza tym i tak mam zamiar zwalić na ciebie parę moich, możesz zatem się ze spokojem zrewanżować.


Zatrzymala sie. Przypomniala sobie o wspolpracy z Kaldorem.

- Tak, czasami faktycznie sie zmniejszaja.

Gettor 13-10-2009 01:10


To było słoneczne południe typowego dnia w Luskan. Ludzie chodzili, załatwiali swoje sprawy, rozmawiali… po prostu zajmowali się sobą.

Idioci.
Kaldora denerwowała ta ich beztroska. Denerwowało go to za kogo go uważali. Denerwowało go to, że ich życie było zwyczajne, czyli takie którego go pozbawiono.

Kretyni.
Powinni mu się kłaniać. Miał sygnet, nie?! Był ze szlachetnej rodziny Andulvar! Miał… mieli wszystko. Cała ich trójka.
Mieli i… już nie mają. Z jakiej racji? Czemu nigdy nie próbował odzyskać tego co mu się prawnie należy, jako dziedzicowi rodowego spadku?

Spojrzał na swój sygnet rodzinny.

No właśnie… Zwłaszcza teraz, gdy byli znowu razem. On, Cerlyn i Auraya. Czemu nie?
Minęło całkiem sporo czasu, prawda. Ale takie majątki po prostu nie znikają. Zresztą kto wie, może ich rodzice nadal żyli…

Kaldora nagle coś tchnęło.
No tak! Przecież rodzeństwo też miało być martwe! Czemu zatem rodzice nie mogą cudownie zmartwychwstać?!

Zobaczył momentalnie w myślach ich obrazy.
Ojca, który zabierał go i Cerlyna na polowania. Uczył w jaki sposób podejść do sarny, by ta nie uciekła…
Matkę, która zawsze brała ich w obronę, kiedy coś stłukli lub nabroili…

Czemu nie?! Był przecież szlachcicem! Mógł wszystko! Mógł dociec prawdy! Kto go powstrzyma?! Był…

Rzeczywistość spadła na niego nagle i brutalnie, pozbawiając go wszystkich złudzeń, nadziei i marzeń. Spadła na niego w formie kartki trzymanej w dłoni. Lista osób, które – według opinii osoby trzeciej, nie powinny już żyć. Tak po prostu.

Był zabójcą. Mordercą do wynajęcia.
Słowa Aurayi z zeszłej nocy zabrzmiały mu w głowie jak żywe.

„Mówią... Mówią, ze za złoto jesteś gotów zabić każdego.. Matkę.. Siostrę.. Brata... Każdego. Gdy przyjmiesz zadanie zawsze je wypełniasz.. Zawsze...”

„Tak, siostro. To prawda. Życie mi już raz odebrano, tam na morzu. Ja już nie żyję, jestem umarłym chodzącym pośród ludzi niby kostucha zbierająca swoje żniwo. Nie znając radości beztroskiego żywota zazdroszczę go innym tak bardzo, że twoje słowa stają się prawdziwe.
Jednak ty też nie żyjesz. Też byłaś tam na morzu. Więc ciebie zabić nie mogę. To się po prostu nie kalkuluje, żeby pozbawiać się jednej z tych nielicznych istot które mają cień szansy, żeby mnie zrozumieć.

Dla ignorantów jestem Cykadą, tak. Lecz dla was… i dla siebie… jestem po prostu martwy.”

Schował kartkę do kieszeni, by następnie nasunąć kaptur na głowę i niby kostucha z żelazną kosą iść i zebrać żniwo.

Bo był martwy? Nie. Martwi nie chodzą mrocznymi uliczkami miasta i nie zabijają żywych za pieniądze.
Nie…

Był gdzieś pomiędzy. Targany szaleństwem paradoksu własnego życia zabijał za pieniądze.
Umarł, tam na morzu. Lecz nie był martwy.
Czym zatem był? Nie wiedział. Żywy ciałem i pusty w środku nie mógł wiedzieć czym był.
Nie bał się śmierci. To była jego najgorsza broń.

Jednak póki znajdzie się ktoś, by zapłacić – będzie chodził i zbierał żniwo. Dopóki nie znajdzie się ktoś, kto poprawi to, czego otchłań oceanu nie była w stanie dokonać tamtego dnia.

Kerm 16-10-2009 12:14

Do "Siedmiu Żagli" był kawałek...

- Zechcesz się wesprzeć na mym ramieniu? - spytał żartobliwie Celryn.

Rozesmiala sie po czym, wykonawszy uprzednio dworski uklon, podala mu reke.

- Bede zaszczycona, panie.

Nie zdążyli zrobić nawet kilku kroków, gdy przed nimi pojawił się młodzian z nieco niedbałą fryzurą i w stroju dość fantazyjnym.
Nie zważając na towarzyszącego Aurayi Celryna rzucił się dziewczynie do stóp.

- O pani... wyśniona... zostań moją muzą... Chcę namalować twój portret...

Auraya cofnela sie o krok, nieco mocniej przylegajac do Celryna.

- Wybacz mlodziencze lecz... Obawiam sie, ze moj towarzysz moglby byc niepocieszony gdybym zostawila go dla swej proznosci i twego niewatpliwego talentu.

- Jestem Tizio Vecelli - młodzian niby odpowiadał Celrynowi, spojrzenie jednak miał ciągle wbite w Aurayę. Nie dodał nic więcej uważając, że to nazwisko wystarczy każdemu.

Celrynowi było znane. Na przykład z cyklu obrazów przedstawiających boginię Sune. Tudzież nastrojowych widoczków, ukazujących dziewczęta nader skąpo odziane... kapiące się, wylegujące na słońcu, baraszkujące z równie skąpo odzianymi młodzieńcami na łonie natury.

Elfka spojrzala pytajaco na brata. Nazwisko malarza nic jej bowiem nie mowilo. Nie miala rowniez zbyt wielkiej ochoty by podazyc z nieznajomym gdziekolwiek.

- Pan Vecelli to znany artysta - wyjaśnił Celryn na użytek Aurayi. - Jego dziełem jest między innymi słynny obraz "Sune w kąpieli" - dodał.

- O tak... - wtrącił się Tizio. - A ja poszukuję kogoś do cyklu "Natura kobiety i kobiety w naturze". Byłabyś idealna... Ta twarz, te kształty...
Zdecydowanie podkreślił to drugie.

Przysunela sie jeszcze blizej do braciszka. Byle dalej od wspanialego artysty.

- Wybacz, jednak... Celrynie, czy my aby nie jestesmy juz spoznieni?

- Wybacz, panie - Celryn ukłonił się uprzejmie - ale wola i słowa mej pani są dla mnie święte. Chociaż nie ukrywam, że obraz taki z radością powiesiłbym w mym salonie. Skoro jednak ona się nie zgadza... Moje pragnienia w cień odejść muszą.

- Ale przecież... - usiłował wtrącić się Tizio. - Ja...

Podniósł się i zrobił krok w stronę Aurayi, która jeszcze bardzie schowała się za Celryna.

- Postaram się - cicho powiedział Celryn do ucha malarza - porozmawiać z nią. I przekonać... Jakiś drobiazg wręczony w odpowiednim momencie... I z pewnością się zgłoszę. Obraz samego Vecelliego... wspaniałe... - dodał z udawanym zachwytem.

- A teraz wybacz, panie Vecelli... ale jeśli jej nie posłucham, to obrazi się na mnie śmiertelnie. - Celryn skłonił się głęboko.

Tizio nie miał szansy, by zareagować...
Nagle na ulicy rozległ się czyiś krzyk Kobiecy.
- To Tizio! Ten Tizio!
- Tizio?
- Panie Tizio! Panie Tizio!
Jedna, druga, trzecia... Po chwili cały wianuszek kobiet otaczał malarza, nie dając mu szan na wykonanie najmniejszego ruchu.
- Cena sławy, moja droga - powiedział z ironią Celryn. - Dlatego wolę pozostawać anonimowy - dodał.

Mina dziewczyny jasno mowila co sadzi o takiej slawie i o pomyslach braciszka.

- Mam nadzieje, ze to byly niewinne klamstewka. Jednak na wszelki wypadek postaram sie nie przyjmowac od ciebie prezentow w najblizszym czasie. Teraz zas moze juz chodzmy zanim jakims cudem uwolni sie od tej zgrai.

Wzdrygnela sie efektownie.

- Bez wątpienia propozycja Tizia to hołd dla twej urody. Ale prezenty możesz ze spokojem przyjmować. O ile nie mam nic przeciw posiadaniu twego portretu, to niespecjalnie mi zależy na tym, byś była na nim przyodziana w samą lutnię.

Westchnela z ulga i sklonila sie lekko po czym powiedziala stanowczo.

- Jesc.

I chwyciwszy Celryna za reke pociagnela w strone gospody.

- Tylko nie nazywaj mnie tam 'Celrynem' - uśmiechnął się.


"Siedem Żagli" znane było ze swej wspaniałej obsługi.

- O, tamten stolik mi sie podoba. - Auraya wskazała stolik w samym końcu sali, pod oknem. - Będziemy mieli sliczne widoki na spacerujacych.

Ledwo zdążyli zająć miejsca przy stoliku <przy oknie, pod ścianą, koło schodów na piętro???>, pojawił się młody chłopak, by przyjąć zamówienie.

- Czym możemy służyć? - spytał.

- Wybierz, moja droga - Celryn uśmiechnął się do Aurayi.

Nie trzeba bylo powtarzac jej tego dwa razy.

- Poprosimy bochenek bialego chleba, ser, szynke, wino i moze...Placek z wisniami. Cos jeszcze C... braciszku?

- Szef kuchni polecałby bułeczki maślane - zaproponował chłopak. - Prosto z pieca. Oraz pasztet z kaczych wątróbek. A na deser tartę z jabłkami. Placek z wiśniami też mamy. Ale jest również babka z wiśniami d'alcool.
- I Chateau Margaux.
- Oczywiście przyniosę również sery i szynkę. Polecamy miodową.

Musiala glupio wygladac. Byla pewna, ze tak jest. Jak bowiem mozna bylo madrze wygladac siedzac i gapiac sie na chlopaka z polotwartymi ustami? Nie mozna bylo. Spojrzala na Celryna lekko przerazona.

- Chateau Margaux..? - powtorzyla niepewnie.

Celryn nawet się nie skrzywił, słysząc nazwę wina.

- Nie zasługujesz na nic pośledniejszego - powiedział spokojnie. - A jeśli ci nie będzie smakować, to najwyżej odeślemy.
- Mogą być te bułeczki maślane? Słyszałem, że są świetne...

- Ttak... Moga.. Ale, czekaj.. Moze jednak cos innego. Dla mnie wystarczy.. Nie wiem.. Moze woda.. Nie chce zebys wydawal tyle na mnie.. To nie ma sensu.

Miala ochote zapasc sie pod ziemie. Nie przywykla do takich miejsc. Wieczorem jakos tego nie zauwazyla, a teraz.. Gdy byli tylko we dwoje.. Miala ochote narzucic kaptur na glowe albo najlepiej ukryc sie w mysiej dziurze.. O ile takowa tu mieli..

- Liptovska Mara, Bad Nauheim, Vysova, D'Evian? - spytał chłopak, w najmniejszym stopniu nie okazując zdziwienia, ani zgorszenia. - Dostaliśmy ostatnio świeżą dostawę Liptowskiej Mary.

Auraya wygladala jakby miala ochote wstac i wyjsc. Jedyne co ja przed tym powstrzymywalo to zapora w postaci owego chlopca i Celryna. Pokrecila glowa.

- Moze byc Lipowska Mary... - odpowiedziala niepewnie nie do konca wiedzac czym ta woda rozni sie od pozostalych, ktore wymienil. Miala nadzieje ze nie bedzie musiala wybierac sposrod roznych rodzai serow czy szynki, o chlebie nawet nie wspominajac. Nie byla rowniez pewna czy chce sie dowiadywac jakim sposobem braciszka stac na takie luksusy. Miala jednak nadzieje, ze nie czesto beda jadac w takich miejscach. Co jak co ale przez te wszystkie lata przyzwyczaila sie do zdecydowanie prostrzego zycia. Nie chciala znow sie przyzwyczajac do pieniedzy by pozniej sie nie okazalo, ze to wszystko bylo tylko snem.

Chłopak skinął głową i zniknął.

Celryn miał wyraźnie zasmuconą minę.

- Przepraszam cię - powiedział. - Powinienem był pomyśleć i wcześniej omówić z tobą ewentualny jadłospis. Ale wczoraj... - Wczoraj Auraya nie zachowywała się jak kaczuszka wrzucona między łabędzie. - Mam nadzieję, że jednak nie wstaniesz i nie zostawisz mnie samego?

Poczula sie nieco... zle.

- Nie.. Przepraszam. Poprostu nie przywyklam do jadania w takich miejscach. Wieczorem jakos nie bylo tego widac, a teraz. Nie chce ci przyniesc wstydu ale nauczylam sie zyc nieco inaczej.

- Moje... zajęcia wymagają przystosowania się do różnych sytuacji - wyjaśnił Celryn. - I nie zawsze tam, gdzie jadam, podają mi srebrne sztućce. Niekiedy trzeba pilnować własnego noża.
Uśmiechnął się. Bardziej do wspomnień, niż do Aurayi.
- Jeśli chodzi o przynoszenie wstydu... Po pierwsze - tu przychodzą najróżniejsi ludzie i ci kelnerzy widzieli już takie rzeczy, o jakich ty byś nawet nie pomyślała. Nie zdziwiłoby ich nic. A personel poczułby się nieco dotknięty tylko wtedy, gdybyś nie doceniła ich wysiłków. Szefa kuchni w szczególności.
- Gdybyś sobie zażyczyła, mogłabyś wejść do kuchni i palcem pokazać, co chcesz jeść - dodał.

- Mimo wszystko... Nie gniewaj sie ani nie bierz sobie tego do serca, jednak.. Nie czuje sie tu najlepiej. Nie o tej porze. To nie moj swiat. Juz nie moj. Jednak ciesze sie, ze moge tu byc z toba, braciszku.

Usmiechnela sie do niego wesolo, chcac zatrzec niezbyt przyjemne wrazenie jakie udalo sie jej zrobic.

- Wspominales cos o... Zrzucaniu na moje barki swoich problemow. Moze podzielisz sie kilkoma zanim przyniosa nam te wspanialosci, na ktore zdecydowanie sobie nie zasluzylam, a ktore postaram sie docenic.

- Same maślane bułeczki sprawią, że zapomnisz o czymś takim jak poczucie niedopasowanie do tego miejsca - uśmiechnął się Celryn. - A o problemach... to za moment, jak już się nieco posilimy.
- A teraz spróbuj się odprężyć. Uznaj, że grasz wielką rolę.

Rozesmiala sie glosno po czym wyprostowala, uniosla wyzej glowe i spojrzala na niego wyniosle.

- Oczywiscie.. Jak sobie zyczysz ukochany bracie.





- I jak smakowało? - spytał Celryn.

Przed nimi stały już resztki posiłku, w postaci zamówionego przez Aurayę placka z wiśniami. Celry, ukradkiem, podrzucił kawałek placka tressymowi.

Auraya mruknela cos w odpowiedzi, zbyt najedzona by wysilac sie na cos bardziej odpowiedniego.

W mruknięciu Aurayi, nieco niewyraźnym, brzmiało jednak zadowolenie.

- Jeśli nie zdołasz wcisnąć w siebie tego placka, to Tree ci pomoże - uśmiechnął się Celryn.

Zerknela na brata z psotliwym blyskiem w oczach po czym pochylila sie nad stolem i szybkim ruchem zgarnela ostatni kawalek placka z jego wlasnego talerza.

- Placka z wisniami? Chyba zartujesz... Wybacz Tree.. Nie tym razem.

Tree ćwierknął cicho, raczej z kpiną, niż z oburzeniem.

- No to teraz o problemach słów parę. - Celryn nie zmienił wyrazu twarzy, całkiem jakby dalej orzmawiali o rozkoszach stołu.

- Mhm... - odparla wciaz pozostajac w blogim stanie.

- Moga byc pro...

Wreszcie do niej dotarlo co znaczaja jego slowa. Mina nieco jej zmarkotniala. Skienal glowa i zabrala sie za wybieranie okruszkow.

- Mow.

- Freemantle prosił mnie, bym pojechał do Calimshanu. Coś zawieść. coś odebrać. Drobiazg. Mały pierścionek. Syl-pasha już o tym wie.
- Problem polega na tym że nie tylko on o tym wie. I komuś się nie podoba ten fakt.

Auraya niemal westchnela z ulga, jednak jakims cudem sie powstrzymala.

- Rozumiem.. Czy sa jeszcze inne niedogodnosci w tej wyprawie?

- Od chwili naszego rannego rozstania, do spotkania parę chwil temu, pozbyłem się ogona składającego się z czterech osób. I dowiedziałem się o pewnym Calishamczyku, bardzo zainteresowanym osobami, które odwiedzały Freemantle'a.
- A skoro najął tyle osób, to zainteresowanie musi być spore.

- Zatem nalezy sie dowiedziec kim konkretnie jest ta osoba po czym.. Zmniejszyc jego zainteresowanie raz na zawsze. W miedzyczasie nie zaszkodzi poznac jego powodu.

- Ponoć wieczorem ma przybyć do "Czerwonej Fregaty", by spotkać się ze swoim człowiekiem, niejaką Różą.
- Porozmawiać z nią to sobie nie porozmawia, ale byłaby to okazja by zamienić z nim kilka słów. Odpowiednie argumenty i będzie śpiewać jak kanarek...
- Jeszcze placuszka? - spytał.

Pokrecila przeczaco glowa.

- Nie, dziekuje.

Myslami byla juz w zupelnie innym miejscu.

- "Fregata".. Nie powinno byc trudno sie tam wcisnac. Nawet gdyby pojawily sie trudnosci to zawsze mozna sie ich pozbyc. Jednak z tego co mi wiadomo nie maja obecnie nikogo, kto umilalby pobyt w tej dziurze. No, moze poza dziewczetami.

- Chcesz błysnąć swoim talentem? Czemu nie... - powiedział Celryn. - Z pewnością wszyscy zwrócą na ciebie uwagę i będzie można wynieść pół tawerny, zanim ktokolwiek się zorientuje.

Wolala nie prostowac jego slow. Owszem, chciala blysnac talentem, jednak.. Nie tylko tym, o ktorym pomyslal.

- Zatem ustalone.

Oczy zablysly jej czystym zlotem na mysl o zblizajacej sie nocy.

- To moze byc nawet ciekawe - stwierdzila przeciagajac sie rozkosznie. - Masz teraz jakies plany braciszku, ktorego imienia nie wolno wymawiac?

Gest Aurayi spowodował, że skupiły się na niej spojrzenia męskiej części klienteli "Żagli". Co Celryn skwitował ledwo widocznym uśmiechem.

- Ależ możesz mówić, ile razy chcesz... byle nie wtedy, gdy nie jestem sobą. Ludzie by się pewni zaczęli dziwić, że się nagle namnożyło Celrynów.
- Jak na razie nie mam planów. Odwiedzę mieszkanko Kaldora i sie przyszykuję. Ciut po południu wybiorę się do "Fregaty", żeby zjawić się tam przed owym tajemniczym zleceniodawcą z Calimshamu.
- Skoro miał się zjawić wieczorem, to z pewnością przyjdzie tam przed czasem.

- W takim razie, braciszku, rozdzielimy sie juz teraz. Rowniez i ja muszę się przygotować.

"Chociaz nie tak jak zapewne pomyslisz" - dodala w myslach.

Midnight 19-10-2009 09:03

Zostawila Celryna w gospodzie. On mial wlasne, a ona wlasne sprawy do zalatwienia nim ponownie przyjdzie sie im spotkac. Tym razem nie bedzie to przynajmniej wyszukany lokal jakim byly "Zagle", a zwyczajna obskurna tawerna zwana "Czerwona Fregata". Dosc odpowiednia nazwa biorac pod uwage, ze duza czesc zarobkow pochodzila od dziewczyn wynajmujacych tam pokoje. Auraya byla tam tylko raz i to w przebraniu. Teraz przyjdzie jej podzielic sie z bywalcami tego przybytku swa sztuka. Czegoz to bowiem nie robi sie dla braci. Konkretniej dla jednego braciszka. Kaldor stanowil bowiem nieco inny przypadek. Spojrzenie dziewczyny nabralo nagle nieprzyjemnego chlodu. Ciekawa byla czy Cykada zdaje sobie sprawe ilu z jego bylych klientow cieszy sie urokami swiata po drugiej stronie. Nie byla w miescie dlugo, fakt. Jednak w tym czasie zdazyla wykonac piec zadan. Kazda z jej ofiar miala z nim cos wspolnego. Auraya byla pewna, ze wkrotce nadejdzie prosba o zabicie tego mordercy. Zawsze tak bylo i zawsze Lis wywiazywal sie z powierzonych mu zadan. Skrzywila sie. Bedzie musiala szybko zniknac z miasta. W przeciwnym wypadku przyjdzie jej wybierac miedzy lojalnoscia wzgledem rodziny, a obowiazkiem wzgledem Bractwa.

- Swiat jest okrutny dla tych, ktorzy sa przeciwko nam.

Wyszeptala cicho slowa, ktore towarzyszyly jej od tylu lat. Byla Lisem. Lis bez chwili namyslu zabilby Cykade chociazby po to by pozbyc sie konkurencji. Co prawda ich profesje byly nieco inne, to jednak dosc czesto nakladaly sie na siebie. Byla Auraya. Auraya oddalaby zycie by moc ochronic Kaldora. Moze i stracila go na tak dlugo to jednak wciaz byl jej bratem. Poza nim i Celrynem nie miala juz nikogo. Aby pogodzic te dwie strony medalu nalezalo jak najszybciej opuscic Luskan. Wyprawa z bracmi zapowiadala sie calkiem interesujaco. Nim jednak wyrusza musza zdobyc informacje. Rozpogodzila sie. Widzac w myslach ewentualna mine Kaldora jaka zapewne by zrobil wiedzac co zamierza, nieco razniej ruszyla wytyczona trasa.


Do "Fregaty" zawitala na dlugo przed Celrynem. Jej informacje zostaly potwierdzone wiec bez wiekszego trudu udalo sie jej namowic wlasciciela by zatrudnil wedrowna bardke na ta jedna, jedyna noc. Coz z tego, ze w trakcie omawiania szczegolow wspolpracy jego lapska dosc czesto wedrowaly pod jej luzna spodnice. Liczyl sie wszak efekt a nie sposoby na jego osiagniecie. Siedziala wiec sobie brzdekajac wesolo w struny i cieszac sie cieplem bijacym od rozpalonego kominka. Goscie wchodzili lub wychodzili nie zwracajac na nia wiekszej uwagi. Jeszcze nie. Obserwowala kazdego z nich. Oceniala. Celryna wciaz nie bylo.


Gdy nadszedl wieczor, a w glownej sali zrobio sie tloczno i duszno od niemytych cial i dymu z fajek, wstala ze swojego miejsca. Czarny plaszcz nieco teatralnie opadl z jej ramion ukazujac swiatu gladkie ramiona i dosc duza czesc pelnych piersi elfki. Dodatkowo uwydatnione ciasno scisnietym gorsetem niemal blagaly by je uwolnic, wziasc w dlonie i piescic. Nieznosila gorsetow. Tym jednak razem postanowila pojsc na ustepstwo, a widzac wzrok najblizej siedzacych mezczyzn doszla do wniosku, ze bylo do ustepstwo w dobra strone skierowane. Przedstawienie czas bylo zaczac. Usmiechnela sie wiec niesmialo i pochyliwszy glowe zczela spiewac. Melodia poszybowala w swoj dziewiczy rejs. Zawiajac do kolejnych portow skupiala na sobie uwage marynarzy. Wkrotce wszyscy spogladali na jej wlascicielke, ktora stojac skromnie w nieskromnej sukni wydobywala z siebie slodkie dzwieki. Gdy piesn dobiegla konca zapanowala cisza. Auraya uniosla glowe z przerazonym i jednoczesnie zawstydzonym wyrazem twarzy. Rozgladajac sie wokolo sprawiala wrazenie malej owieczki wrzuconej w stado wyglodnialych wilkow. Jednak w duchu smiala sie pogardliwie. Tak latwo bylo nimi sterowac.
Pochylila sie siegajac po lutnie. Nie bez powodu nie przyklekla. Nie musiala sie ogladac by wiedziec w ktore miejsca skierowaly sie meskie spojrzenia. Krew naplynela jej do twarzy wiec gdy wreszcie sie wyprostowala na twarzy widnialy jej sliczne rumience.
Zaczela grac. Z poczatku pozwolila sobie na kilka falszywych nut, ktore doczekaly sie gniewnej reakcji ze strony wlasciciela tegoz krolewskiego przybytku.

- Do stu diablow! Graj albo na zbity pysk wyrzuce!

Drgnela. Spuscila wzrok. Nieco zbladla. Mocniej chwyciwszy lutnie w dlon sklonila glowe i zaczela grac. Tym jednak razem byla to krystalicznie czysta nuta. Wiedziala, ze nie ma sensu wysilac sie dla tych pijackich mord, jednak ona nie grala dla nich. Grala dla Niego. Zawsze dla Niego.

Gettor 21-10-2009 17:12

Był już wieczór. Zdjął kaptur i rozejrzał się niepewnie.
Było ciemno, słońce zachodziło… faktycznie był już wieczór!

Jak ten czas leci, kiedy tak ciężko się pracuje.

Wyjął sztylet z pleców swej ostatniej tego dnia ofiary, na twarzy której wciąż widniała mieszanka szoku, bólu i niedowierzania.
Bo kto idąc sobie spokojnie ulicą spodziewałby się śmierci?

Wytarł krew z ostrza o ubranie mężczyzny, po czym zabrał mu sakiewkę brzęczącą od pieniędzy.
Przeliczył – wychodziła całkiem niezła sumka, którą natychmiast dodał do reszty monet które tego dnia „zarobił”. Oszacował, że za tyle mógłby sobie kupić wierzchowca. I to całkiem porządnego.

W każdym razie musiał się z kimś spotkać w „Czerwonej Fregacie”, dokładniej z baronem Artegirem, przez którego jego droga siostrzyczka dowiedziała się kim tak naprawdę jest.

Po chwili już był w drodze do tawerny. I cieszył się, że ma swój pierścień – ten drugi, inny niż sygnet rodowy.
Był oczywiście magiczny i bardzo cenny – dla seryjnego mordercy wręcz bezcenny, bowiem pozwalał mu wytwarzać iluzję własnej twarzy i ubrania. Dzięki czemuś takiemu Cykada był dosłownie osobą o tysiącu twarzach.

Aktualnie był człowiekiem o krótkich, czarnych włosach z kolczykiem w prawym uchu, ubrany zaś był w zwykłe, codzienne ubranie z całkowicie czarną peleryną, która w niczym nie przypominała jego płaszcza.

Wszedł do zatłoczonej już karczmy. Rozejrzał się i zobaczył… Aurayę, która siedziała na podwyższeniu i w najlepsze grała na swojej lutni, śpiewając jednocześnie.
Jednak dla Cykady było to nikłe zmartwienie, ocierające się o całkowitą neutralność. Przyszedł tu w interesach, siostrą zajmie się później.

Po chwili ruszył w kierunku drugich drzwi, za którymi były schody prowadzące na piętro i do pokoi gościnnych. Jednocześnie założył na powrót swój kaptur.
W jednym z nich czekał już na niego baron Arendir wraz ze swoją tak zwaną świtą złożoną z dwóch wielkich osiłków.
Początkowe zdziwienie arystokraty ustąpiło, kiedy Cykada zdjął swój specjalny pierścień i był znów elfem w mrocznym kapturze.

- Ach, Cykada. – powiedział baron powstrzymując swoich ludzi, którzy już chcieli wykopać „intruza”. – Czekałem na ciebie.
- Wiem. – odparł bezceremonialnie zabójca. – Wiem również, że masz dla mnie pewne zadanie. Przejdźmy więc do rzeczy.
- Cudownie. – uśmiechnął się szlachcic, po czym wyjął niedużą kartkę i podał ją elfowi. – Cel zwie się Cerlyn i niedługo będzie opuszczał nasze piękne miasto, by udać się na południe…

- Nie. – przerwał mu zabójca. Oddychał ciężej, co nie wróżyło dobrze. Oznaczało, że Cykada się denerwował. A ponieważ nie robił tego zbyt często, skutki mogły być nader… destruktywne.
- Że co? Nawet nie powiedziałem… - oburzył się baron.
- Nie. – powtórzył elf. – Po prostu. Żegnam.
I wyszedł.

Czemu ja się tak zdenerwowałem? Cerlyn jest moim bratem, dobra. Ale… co z tego?! Od kiedy pozwalam takim osobistym sprawom ingerować w mój zawód. Przecież właśnie dostałem ofertę urozmaicenia tego całego wyjazdu! Jak ja mogłem…

Przystanął na schodach. Ręka go bolała. Ta sama na której wcześniej spostrzegł dziwny tatuaż…

A potem nagle stracił świadomość.

* * *

- Idźcie za nim! I sprowadzić mi go tutaj!– rozkazał baron swoim ochroniarzom.
Poszli. Jednak to co zastali na schodach, zdecydowanie nie było Cykadą.

Stał tam ogromny demono-podobny stwór o brązowej, grubej skórze z niezwykle długimi nogami i szponami. Wpatrywał się w nich. Przez chwilę.

Błyskawicznym ruchem jednej z łap chwycił jednego z nich i rzucił o drzwi, które prowadziły do sali biesiadnej tawerny. Wyleciały z zawiasów, a za nimi osiłek barona, który wylądował na jednym ze stołów strącając przy okazji całą jego zawartość i niszcząc mebel.

W pomieszczeniu momentalnie zapanowała cisza i wszyscy wpatrywali się w wejście z którego powoli wyłaniała się bestia. Wokół niej czuć było coś… złego. Jakby najczystszą pogardę i nienawiść do wszystkich zgromadzonych w karczmie.

Zatrzymała się w progu. Słychać było tylko jęczenie człowieka, który teraz próbował podnieść się z podłogi.

Stwór zaryczał tak przeraźliwie, że nie powstydziłby się tego żaden dumny i szanujący się barbarzyńca z północy.
Chwycił oburącz metalowy wieszak na płaszcze, który miał nieszczęście stać obok tego wejścia, by następnie wykonać potężny zamach i na niego leżącego wciąż mężczyznę.

Ktoś mógłby powiedzieć, że taki wieszak o zupełnie płaskim zakończeniu nie powinien się wbijać tak łatwo w ludzkie ciało. Jednak, najwyraźniej, nie była to prawda.

Krew trysnęła na wszystkie strony. Wypuszczone ze szponów narzędzie upadło ze stukiem na podłogę, zaś sam stwór patrzył się na wszystkich po kolei w sali.

Jednak coś, jakiś wewnętrzny głos, kazało mu po prostu ryknąć po raz wtóry i wybiec z tawerny, dewastując przy okazji drugie drzwi.

Jakiś czas później Kaldor obudził się we własnym mieszkaniu. Był środek nocy, a on nie wiedział czemu całe jego ubranie jest w krwi…
Instynktownie niemal poszedł wymyć całą zakrwawioną odzież, a potem… usiadł na łóżku.

Ale… co się stało?!

Kerm 22-10-2009 16:12

Młodzian, który tylnym wejściem wślizgnął się do "Czerwonej Fregaty" w niczym nie przypominał Celryna.
I tak też miało być.
W innym przypadku Celryn zwątpiłby w swoje magiczne umiejętności.

Mimo przebrania poruszał się bardzo ostrożnie.
Człowiek, którego przed chwilą mijał na ulicy, pędził i darł się jak opętany, informując cały świat o potworze, który pojawił się we "Fregacie".
Nie do końca wyglądało to na pijackie zwidy.

Gwar w "Czerwonej Fregacie" nieco odbiegał stylem od tego, co zwykle było słychać w tym lokalu. Pijackie wrzaski, chóralne śpiewy, kłótnie i prowadzone podniesionym tonem rozmowy.
Wszystko zniknęło, zastąpione przez pełen niedowierzania, zaskoczenia i przerażenia szmer głosów.

Już miał ruszyć po schodach, gdy usłyszał kilka idących z góry osób.

- Pieprzyć to. Zostawimy go na później. Teraz chcę głowę tego psa, który śmiał mi odmówić.
- Ależ panie... Wszak Celryn...
- Powiedziałem! - wrzasnął najlepiej ubrany z całej grupy. - Na to przyjdzie czas... Troszkę później... - Zrezygnował z krzyku i kolejne słowa cedził przez zęby. - Najpierw chcę głowę Cykady, choćbyś miał wynająć całą Gildią Zabójców. Cholerny, bezczelny kretyn... Śmiał mi odmówić! Mi...

Poszli dalej, nie zauważając skrytego w mroku Celryna.


Tylne schody, zwykle puste o tej porze dnia, stały się nagle miejscem licznych wędrówek.
Kolejny czar...
Niewidzialny dla ewentualnego obserwatora Celryn ruszył po schodach na piętro.

Korytarz był pusty, ale elf niezbyt długo cieszył się samotnością. Nim zdążył wejść do pokoju Róży, pojawiła się kolejna osoba.
Dziewczyna stanęła i rozejrzała się, jakby nie była pewna, które z drzwi są tymi właściwymi.

- Trzeci pokój po lewej - podpowiedział uprzejmie Celryn.

Midnight 22-10-2009 20:52

Cos przerwalo jej koncert. Zazwyczaj gdy do tego dochodzilo potrafila sie wsciec i ciskac gromy. Tym razem jedynie stala i polprzytomnie wpatrywala sie w bestie, ktora nagle pojawila sie w tawernie. To byla jednak tylko chwila. Szok, ktory rozwial sie niczym wieczorna mgla nadciagajaca znad morza. W nastepnej bowiem robila juz dwa, trzy kroki do tylu i jeden w bok. Kominek. Przestrzen tuz za nim. Niby zadna kryjowka gdyby stwor mial ochote wymordowac wszystkich, jednak lepsze to bylo niz nic. W dloni bardki zalsnil sztylet. Jego mordercze ostrze pilo krew z tylu cial, ze odrobina demoniej nie powinna mu zrobic roznicy. Nawet gdy bedzie to ostatnia uczta podarowana mu ta dlonia. Nagle sobie przypomniala. Celryn! Powinien juz tu byc.. Powinien byc na tej sali. Troska o brata wyrwala ja z bezpiecznej przystani wprost w niema i przerazona cizbe. Wciaz byli w szoku lecz na jej szczescie besia odeszla pozostawiajac po sobie serie zniszczen i zakrwawionego trupa. Wzdrygnela sie przechodzac obok. Marynarze powoli dochodzili do siebie. Zaczely sie szepty, ktos wybiegl przerazony w mrok nocy. Glupiec. Jezeli bowiem i stwor podazyl w tamta strone to objawem braku rozumu bylo ruszanie w jego slady. Przynajmniej dla osoby, dla ktorej zabijanie stanowilo sztuke zemsty dokonywanej po cichu. Wkrotce zapewne wyruszy wyprawa majaca na celu pochwycenie go i zabicie. Zapewne zaprzeda do tego kaplana i conajmniej setke "dzielnych" rycerzy. Mozliwe nawet, ze trafi sie paladyn. Jak dla niej mogloby ich byc nawet trzech. Dla niej w tej chwili liczyl sie Celryn, ktorego nigdzie nie mogla dojrzec. Nie byl jednak tym trupem. Sprawdzila. Zatem gdzie byl?
W tlumie nikt nie zwracal na nia uwagi gdy podazyla schodami na gore. Mijali ja co prawda jacys mezczyzni jednak zbyt byli zajecy soba i wydarzeniami wieczoru by zwracac uwage na jeszcze jedna w tym przybytku dziewke. Jak dla niej byla to sytlacja idealna. Ostrze sztyletu na wszelki wypadek trzymala jednak ukryte wsrod fald spodnicy. Chowanie go do pochwy nie wydawalo sie jej najlepszym pomyslem. Chodzenie z nim na widoku, rowniez.
Przystanela na korytarzu nie bardzo wiedzac, ktore z drzwi prowadzic powinny do pokoju Rozy. Celryn wspominal wszak cos o tej kobiecie, a skoro nie bylo go na dole to mogl byc tylko tu. O ile oczywiscie nie obliczyla blednie czasu. Prawdopodobienstwo bylo dosc znaczne biorac pod uwage jej wystep wiec...

Zareagowala natychmiast odwracajac sie w strone glosu z bronia gotowa do uzycia. Co jak co ale nie miala ochoty na kontakt z ewentualnym braciszkiem tamtej bestii. Jeden stwor to i tak za duzo jak dla niej. Jednak w miejscu, w ktorym powinien znajdowac sie wlasciciel glosu nie bylo nikogo. Potrzasnela lekko glowa. Nie pila.. Byla pewna, ze nie pila bo w zyciu nie przelknelaby niczego co podaja w tej ruderze. Moze cos bylo w winie, ktorego skosztowala nim tu dotarla...? Wycofala sztylet.

- Mam zwidy...

Wyszeptala wciaz niepewnie spogladajac na pusta sciane.

- Głupoty opowiadasz... Schowaj to mordercze narzędzie. To ja, Celryn.

- Celryn..?

Zapytala dla pewnosci jednak sztylet wciaz pozostawal w jej dloni z tym, ze ponownie skryl sie w faldach spodnicy.

- Wybacz braciszku ale od tej strony jeszcze cie nie poznalam. Nowy sposob odzywiania..?

Zapytala wesolym glosem chcac pokryc lekki niepokoj wywolany faktem, ze odkryla przed nim kolejny element ukladanki tworzacej obraz kogos, kogo w wybranych kregach zwano Lisem.

- Dieta cud. - Roześmiał się cicho. Zlikwidował zaklęcie.

- Przydatna sztuczka.

Rzucila wesolo jednoczesnie notujac, ze powinna bardziej uwazac.

- Mam nadzieje, ze zdazylam na spotkanie?

Nie wspominala o bestii. Jezeli byl tu gdy sie pojawila to wiedzial. Jezeli go nie bylo to znajdzie sie lepszy czas by o tym podyskutowac.

- Punktualność to wielka zaleta - uśmiechnął się - a ty idealnie trafiłaś.

Rozesmiala sie po czym dygnawszy dwornie przed mlodziencem jak zwykle do Celryna niepodobnym, powiedziala.

- Prowadz zatem i oby nasze spotkanie zadowolilo twe wygorowane wymagania, panie.

- Panie przodem - odpowiedział z równie dwornym ukłonem

Ruszyla w kierunku wskazanych drzwi. Zwykle wolala nie miec nikogo za plecami, tym jednak razem miala nadzieje, ze zlamanie tej zasady dla brata nie okaze sie ostatnim glupstwem w jej zyciu. Nauczyla sie nie ufac. Nie wierzyc. Nie polegac na nikim. Minie troche czasu nim zmieni swoje zwyczaje. Poki co... Dlon mocniej zacisnela sie na rekojesci broni.

Kerm 29-10-2009 18:48

Chociaż to panie zawsze mały pierwszeństwo, Celryn nigdy by nie pozwolił, by Auraya pierwsza weszła do pokoju, w którym mogło czaić się jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Tree, wyprzedzając dziewczynę, wślizgnął się do izby zajmowanej przez Różę.
Dopiero za nim weszli Auraya i Celryn.

Róża spała snem określanym przez niektórych jako sen sprawiedliwego.
Wstyd powiedzieć - nawet chrapała.
Rozwalona na łóżku rozrzuciła szeroko ramiona, wysupławszy się częściowo spod koca, którym wcześniej przykrył ją Celryn.
W powietrzu unosił się delikatny aromat nalewki na śliwkach.
Bardzo mocnej nalewki...

- Według mnie obudzi się jutro rano - powiedział Celryn. - Nawet gdyby ktoś wylał jej na głowę kubeł wody, to i tak nie uzyska od niej żadnej rozsądnej odpowiedzi.
- Co wolisz? - spytał Aurayę. - Schować się do szafy, czy udawać pełną miłosierdzia przyjaciółkę biednej Róży, która, nie wiedzieć czemu, nagle gorzej się poczuła?

Auraya udała że się zastanawia po czym przyklękła przy śpiącej kobiecie.

- Biedna Różyczka - zaszczebiotała ze współczuciem poprawiając jednocześnie koc tak by zakrywał kobietę w całości nie wliczając w to głowy.

Celryn uśmiechnął się.

- Aż żałuję, że to nie mną się zajmujesz... Uosobienie troskliwości... Świetnie ci to idzie - dodał.

Odwróciła spojrzenie od swej pacjentki po czym zatrzepotała zalotnie rzęsami.

- Pan życzy sobie specjalne traktowanie? Kilka łyków tej cudownej nalewki odda pana w me troskliwe ręce na długie godziny. Satysfakcja gwarantowana przez mego brata, który to napój ten miłosny chętnie przygotować może.

Słysząc pochwałę z ust Celryna lekko się zaczerwieniła.

- Praktyka czyni mistrza.

Celryn skinął głową.

- Kupiłbym w ciemno i miksturę, i właścicielkę tego głosu. Niebezpieczną władasz bronią, siostrzyczko.
- W takim razie poczekaj na naszego gościa, a jak przyjdzie, to zajmij go miłą rozmową. W razie konieczności będę koło ciebie. A Tree będzie cię dodatkowo pilnować.


Wzniosła oczy w stronę sufitu.

- Braciszku nie mam lat pięciu. Dam sobie radę.

- Wiem, wiem - cmoknął ją w policzek. - Ale spróbuj go nie zabijać - dodał pół żartem - dopóki nie powie, kto za tym wszystkim stoi.

- A później? - zapytała robiąc słodka minkę dziecka, które prosi o smakołyk.

- No cóż... Jeśli ci bardzo zależy, pozostawię jego los w twoich rękach.

- Już mu współczuję braciszku - odpowiedziała odwracając się w stronę Róży.

- Już mu współczuję... - dodała nieco ciszej i jakby do siebie.

Teraz wypadało już tylko czekać...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172