Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2009, 20:13   #11
 
Erthon's Avatar
 
Reputacja: 1 Erthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znany
Satenr udał sie do znanego mu sklepu "zatruta strzała" z truciznami na obżerzach miasta. Osiadając delikatnie na ziemi udał sie w strone sklepu, by zakupić potrzebne mu składniki oraz mikstury. "Zniszczone kolumny...Drzwi wcale nie lepsze...Nie rzuca sie w oczy" pomyślał Sataner Uchylając drzwi ze znajomym mu dzwiękiem dzwoneczka.

W sklepie panował niewielki ruch a Sataner nie znosił czekać...
-Przesuńcie się do chuja nie mam czasu!- powiedział przepychając się przez kilkoro ludzi.
Z zaplecza sklepu wybiegł jakis mężczyzna niosąc zawiniątko w rękach.
-To co zawsze prosze pana.-powiedział przerażonym głosem.
-Masz.-powiedział żucając za lade kilka miedziaków.
Ze sklepu wyszedł równie szybko co do niego wszedł.
Mając już potrzebne mu rzeczy rozłożył swe skrzydła i wzbił sie ze świstem w powietrze udając sie do swojego domu niedaleko knajpy którą odwiedział niedawno.Lot zajął mu mniej niż 20 min, gdy dotarł na miejsce, wszedł do domu frontowymi drzwiami zżucając płaszcz na ziemie.
-W końcu mogę odetchnąć...kurwa nie cierpie załatwiac spraw...- powiedział siadając przy zniszczonym stole.
Sataner wyjął z zawiniatke przeróżne towary. Miał w nim różnego rodzaju trujące ziółka, bluszcze, oraz pakunek pełen Treksu. Było w nim nie wiele lecz tyle akurat potrzebował by sporządzić łatwą do zrobienia lecz silnie trująca miksture.
Nie mineło 15 min gdy Sataner usłyszał natarczywe pukanie do drzwi.
Odłozył na chwile przygotowania mikstury by sprawdzić kto sie dobijał do niego.
-Czego tu szukasz?- zapytał z irytacją Sataner.
Mężczyzna stojący przed Satanerem był już bardzo stary Miał siwe wąsy wystające zza szalika oraz bujną szarawą fryzure, a odziany był w czarny płaszcz i kapelusz oraz biały szalik zdradzający że był dość bogatym człowiekiem. Jednym ruchem ściągnął kapelusz który przylegał do jego czoła i "wprosił" się do domu Satanera.
-Zapytałem czego tu kurwa szukasz?!- Zapytał ponownie lecz tym razem w tonie głosu Sataner wyraźnie odczuwać można było wyłącznie gniew.
-Spokojnie...Jestem A'Rgdull i potrzebuje twojej pomocy.- powiedział spokojnie.
-Nie mam czasu by zajmować sie twoimi problemami starcze.- oznajmił mniej gniewnym tonem.-a teraz wynoś sie póki mam dobry humor.- dodał po chwili
-Nazywasz sie Sataner Wernom czyż nie?- zapytał A'Rgdull
-Dobra mów czego chcesz i wynoś sie z tąd.- odparł Sataner
-Czy nie interesowała by Cie pewna sprawa którą planuje juz od kilku miesiecy załatwić? Mianowicie chodzi mi o pozbycie sie kilku osób które zbyt głeboko zalazły mi za skóre...oczywiście sowicie Cie za to wynagrodze.-Powiedział przekonywujacym głosem rzucając sakiewke pełną monet na stół.
-Hmm...A o Kogo dokładnie chodzi?
-Są to Rodgar z rodu P'Wana i jego 2 siostry Artena oraz Miranda.- odpowiedział A'Rgdull- Tylko zrób to dyskretnie a wynagrodzenie bedzie przyjemniejsze.-dodał po chwili
-Dobra zajme sie tym...Znam ten ród...chroniłem kiedyś tą rodzine.-Powiedział jakby spoglądając w przeszłość- Czas aby spłacili mi moje usługi-uśmiechnął sie szyderczo wyrzucająs starca niechybnie za drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez Erthon : 29-09-2009 o 13:57.
Erthon jest offline  
Stary 28-09-2009, 20:50   #12
 
Garzzakhz's Avatar
 
Reputacja: 1 Garzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znany
Gdy tylko krasnale pożegnały się z Agromannar'em ten rozejrzał się dookoła. Poczekał chwilę po czym zaczął podążać w tłumie za nic nie świadomymi długobrodymi. Krasnoludy nie spotkały się z nikim po drodze. Doszły do swej pracowni i zostawiły otwarte drzwi na znak że pracownia jest już czynna. Guhbak zaczął grzebać przy półce nie daleko drzwi, dwóch pozostałych znikło półwampirowi z oczu.

- Dlaczego taki gość jak on chcę bym zabił maga. - ta myśl przeszła mężczyźnie przez głowę. Lecz to nie było ważne, miał swe sposoby. Ruszył biegiem w stronę pracowni i nim krasnal zdołał zareagować chwycił go za szyję i wysyczał mu do ucha.

- Szanuję ciebie krasnoludzie, ale pamiętaj spróbuj mnie w coś wrobić a zanim mnie złapią wyrwę ci tę długą brodę. Agromannar wsadził rękę do kieszeni rzemieślnika i wyciągnął klejnot.

- To - wyszeptał - zaliczka, a w gospodzie spotkamy się dopiero za 3 dni. Nim pomocnicy Bahrdima zdołali podbiec i pomóc swojemu mistrzowi półwampir wyskoczył z pracowni i wbiegł w tłum. Biegł, biegł prosto na północ. W biegu wyciągnął mapę, którą wcześniej dostał od pracodawcy. Spojrzał na nią, po czym przyśpieszył. W końcu stanął gdy jego oczom ukazała się wieża maga. Była wysoka i ładna, ale to nie miało znaczenia. Także nie miało znaczenia kim był mag, którego ma zabić. Ważne że odstanie sowite wynagrodzenie. Agromannar oszukał krasnoluda co do ceny, albowiem mikstury miał już przygotowane. Półwampir wyszukał wzrokiem jakąś ciemną uliczkę, skrył się w niej i do wieczora przyglądał się oknu maga, którego miał unicestwić.
 

Ostatnio edytowane przez Garzzakhz : 02-10-2009 o 22:29.
Garzzakhz jest offline  
Stary 29-09-2009, 12:05   #13
 
michau's Avatar
 
Reputacja: 1 michau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłość
Arnthaniel szybkim ruchem skrzydeł wzbił się w powietrze. Gdy dotarł do jednej z bram Minas'Drillu, zwolnił i zarzucił płaszcz na skrzydła, składając je tym samym na plecach. Z hukiem wylądował na dachu. Miało być ciszej, ale nie wyszło.
Nie chciał przejść przez bramę zauważony. Nie o tej godzinie. Znał co prawda strażników stojących akurat przy bramie, przynajmniej na tej warcie, ale wolał nie nadużywać już ich dobroci. Zresztą dobroci opłacanej comiesięczną sakiewką złota po jakieś 50 sztuk złota na głowę. Przyjaciele za pieniądze, ale i przyjaciele do kielicha. W zasadzie byli w porządku i czasami nie trzeba było im płacić za to, że przepuścili cię przez bramę.

Skrzydlaty szybkim krokiem przebiegł przy lewym skrzydle bramy przypadając do ściany. Trzeba było jakoś zająć zająć strażników, by mógł przejść przez bramę, a potem przez portal. Arnthaniel miał już przygotowany wcześniej plan. Bez planu nie ma efektów, tak jak bez mąki nie ma placka, ja powiedziała mu kiedyś jedna kurwa, gdy korzystał z jej usług. Nie do końca ją wtedy zrozumiał, ale powiedzonko przypomniało mu się akurat teraz. Ok, czas coś z wami zrobić, chłopaki.

Strażnicy stali przy bramie. Dwóch. Dodatkowo jeden przy wieżyce u góry bramy z kasty wody i jeden na dole z kasty ziemi, tuż przy niewielkiej strażniczej budce.

Czekał przy ścianie. W cieniu był niewidoczny. Nawet dla wytężonych oczu skrzydlatych lustrujących okolice. Okolicę w której nagle zapalił się budynek. Pożary w dzielnicy kasty wody? Wierzcie mi, że zdarzało się to cholernie rzadko. Do uszu jednego ze strażników, tego na dole, dobiegł głośny syk. Tak, syk jakby...
-O, kurwa..- wykrzyknął, gdy odwrócił głowę w kierunku drogi prowadzącej do bramy.- Pah...pal... Pali się !!- wykrzyczał starając się zmusić do wysiłku zaskoczoną krtań. Pozostali strażnicy z wieżyczki i budki odwrócili głowy w kierunku płonącego budynku. Dzielnica kasty wody. Wszędzie, kurwa, prawie wszędzie woda, a tu zapalił się budynek. Jak to możliwe?
Strażnicy podlecieli na miejsce, gdzie wybuchł pożar. Jakieś pięćset metrów od bramy. Budynek palił się w najlepsze. Gdy tam dotarli, akcja ratunkowa już się rozpoczęła. Trzech skrzydlatych rzuciło czar, który podniósł w górę hektolitry wody z najbliższej fontanny i rzucił ją na płonący budynek. Na szczęście znaleźli się tam trzej skrzydlaci z kasty powietrza i bez trudu powstrzymali pożar, używając wiatru, by go ugasić.

Jeszcze przed chwil łuna rozświetlała wieczór. Jeszcze przed chwilą strażnicy bacznie obserwowali bramę. Jeszcze przed chwilą Arnthaniel stał przy niej w cieniu. Jeszcze przed chwilą przypatrywał się dogasającemu budynkowi.
Brama do portalu zamknęła się za nim z cichym skrzypnięciem.

***

Portal znajdował się właściwie tuż za bramą. Niewidoczny i niechroniony przez skrzydlatych. Nie licząc wcześniejszej bramy.

Tylko pozornie nie chroniony. Siła i magia jaka z niego płynęła mogła bez trudu zabić każdego, kto nie miał pojęcia jak przechodzić przez portal czy w ogóle znaleźć się w jego pobliżu. W drugą stronę nie trzeba było żadnych zabezpieczeń. Nie dostawała się tu żadna kreatura czy inne istoty, które mogłyby zagrozić miastu. Energia portalu zabijała je już kilkaset metrów od niego. Mimo wszystko jednak, skrzydlaci postanowili się zabezpieczyć i pozastawiali pełno pułapek po obydwu stronach portalu. Od tak, na wszelki wypadek.

Bariera, to pierwsza pułapka, która zastawiona była przy portalu, a było ich kilka. Robota Nieskończonych i ich najlepszych adeptów magii. To oni stworzyli cały system zabezpieczeń. Oczywiście każdy system da się obejść, a Arnthaniel wiedział jak.
Po pierwsze, primo: Żadnej magii. Siła umysłu i stworzenie własnej bariery. Nie było to trudne, ale wymagało wiele ćwiczeń, a do tego strasznie męczyło.
Po drugie: cierpliwość. Przez portal trzeba było przechodzić pół godziny. Przynajmniej tą metodą. Czasochłonne ale skuteczne. Nim strażnicy zauważą, że portal się otworzył, ja zdążę skoczyć.
No i po trzecie: wygodne buty. Buty, bo portal lubił wyrzucać cię w różnych miejscach. Nie zawsze tam gdzie chciałeś, a droga od portalu była daleka. W gęstym powietrzu nie dało się latać. Moment przejścia z portalu do momentu wyjścia z portalu nie był za przyjemny. Tak jakbyś przedzierał się w gęstej owsiance, która wcale nie smakowała jak owsianka, nie wyglądała jak owsianka, a tym bardziej nie pachniała jak owsianka. Fetor odurzał, a nieprzyzwyczajeni po prostu mdleli. Zatem wygodne buty. Klapki z bazaru odpadają, jeśli znacie to pojęcie.

******************

Przejście przez portal poszło tym razem gładko, jak na podróż przez talerz tej zasranej owsianki. Trafiła się nawet dogodna lokalizacja i nie trzeba było za daleko chodzić. Arnthaniel wylądował blisko centrum miasta, do którego zmierzał w sąsiadującym wymiarze. Musiał znaleźć Skrzydlatego, który miał mu dostarczyć Treks.
5.000 sztuk złota za dwieście gram towaru, z którego można rozrobić jeszcze więcej narkotyku, a do tego sprzedać go za dwukrotnie większą sumę. Zysk :15.000 sztuk złota. Nikt takiego gówna jednak nie kupi, bo od razu będzie widać, że narkotyk nie kopie. Chyba, że ktoś próbuje go pierwszy raz, a jeśli nie wiesz, co to jest pierwszy raz z Treksem, to może to być twój ostatni raz na tym świecie. Tak czy owak, Arnthaniel miał tylko odebrać towar i dostarczyć go do Minas' Drillu. Cholernie nielegalne, ale obiecał sobie, że zrobi to ostatni raz. Nie będzie więcej ryzykował wsypy.

Odnalazł właściwego Skrzydlatego tuż przy bazarze, w zachodniej części miasta. Rozpoznał go po opisie i po umówionym miejscu. Wielki skrzydlaty już tam na niego czekał. Jego niebieskie skrzydła świeciły jasno, a kropelki wody spływały na ziemię. Kasta wody. Pewnie nie byłby zadowolony wiedząc, że właśnie spaliłem jedną z chat w jego dzielnicy- pomyślał Arnthaniel.

Skrzydlaty spojrzał na niego. Zgadza się, to musi być on. Nie ma mowy o pomyłce. Dziwny płaszcz, czerwone skrzydła, czyli kasta ognia, no i charakterystyczny biały pasek grzywki opadający na czoło.
Rzucił umówione wcześniej hasło.
- Srały świnie, będziemy chędożyć.
- Psiesyny nam nie pozwolą, ale gdy kruki się pojawią na niebie, wychędożymy pół miasta. - odpowiedział hasło zwrotne Arnthaniel.
Bynajmniej nie on wymyślił to powitanie.

Skrzydlaty zbliżył się do niego, a woda z jego skrzydeł chlapnęła na buty Arnthaniela, który tylko siłą woli powstrzymał się od rzucenia "ja pierdolę", patrząc niemo jak woda spływa po jego dopiero co czyszczonych butach. Trzeba było jednak być profesjonalistą i zachować kamienny wyraz twarzy.
- Wiesz, gdzie to dostarczyć?- upewnił się skrzydlaty, wręczając mu Treks.
-Jasne. Sprawa załatwiona. Dzięki, i mam nadzieję do nie rychłego zobaczenia- odpowiedział Nieskończony i wręczył skrzydlatemu kartę z jego ognistym podpisem, którą wcześniej zabezpieczył zaklęciem. Jeśli, ktoś będzie próbował skopiować jego podpis, tabliczka spłonie, tak samo jeśli dostanie się w nieodpowiednie ręce. Miała dostać się do adresata, jako potwierdzenie tego, że odebrano narkotyk, a Arnthaniel dostarczy go, gdzie trzeba. Złoto będzie dostarczone później i to nie przez niego samego. Zajmie się tym inny goniec. Umowa. Nie łamie się jej, a słowo raz dane waży więcej niż złoto. Tu nie łamie się zasad, chyba, że chcesz zginąć wolną i nieprzyjemną śmiercią. No może nie zginąć, gdy masz wielu przyjaciół za plecami.

-Jak to? Wycofujesz się z interesu?- zapytał jeszcze na odchodne skrzydlaty.
- Nie powinienem tego mówić, ale na razie tak. Za dużo roboty na głowie, wiesz jak jest- skłamał.- Bywaj.

Arnthaniel szybkim ruchem ręki schował paczkę do torby. W tym wymiarze nikt nie wiedział, co to Treks, dlatego spotkali się właśnie tu, by dokonać transakcji. Gdy dostarczy paczkę do miasta, otrzyma pieniądze za zlecenie. W końcu będzie mógł odzyskać swojego colta. Ogarnięty tą radosną myślą zaczął się jeszcze rozglądać po bazarze. Kupi jakiś ciekawy prezent dla Anne. Na pewno jej się spodoba. Wyrób ze srebra tutejszych rzemieślników zdecydowanie różni się od tego, co można znaleźć w stolicy Neverendaaru.
Skrzydlaty ruszył przez bazar rozglądając się dookoła i szukając prezentu dla swojej przyjaciółki.
 
__________________
Fortune is fickle.
"Do not follow the Dark Side"

Ostatnio edytowane przez michau : 03-10-2009 o 14:00. Powód: Zamiast człowieka miało być Skrzydlatego. Sory.
michau jest offline  
Stary 29-09-2009, 16:31   #14
 
Erthon's Avatar
 
Reputacja: 1 Erthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znanyErthon nie jest za bardzo znany
Gdy tylko pozbył się starca, ponownie zajął się przygotowywaniem mikstury.
-Jeszcze tylko troche tego...-mówił do siebię- No w końcu!
Powiedział przelewając zawartość do menzurki.
Zbliżała się noc...Wyjątkowo zimna tego dnia, Sataner wyszedł z domu by określić sytułację zadania które ma wykonać dla starca.
Rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze by udać się w stronę kasty ziemni (gdyż tam znajdował się jego następny cel). Leciał pomiędzy budynkami spoglądając od czasu do czasu na wspaniałe konstrukcje architektury Nieskończonych. Nie miał o nich dobrego zdania...nie pogardziłby również zabiciem jednego z nich, ale przyjemności potem pomyślał sobie w locie.
Mijając centrum miasta udał się w stronę kasty ziemi. Niepostrzeżenie ominął strażnice udając sięw prost do domu Rodgara.
Przystanął w locie widząc jedną z jego córek.
Była śliczną białowłosą kobietą. Nie była jedną z nieskończonych ale i tak potrafiła powalić na kolana nie jednego z nich. Satanerowi ogólnie nie chodziły po głowie kobiety. Miał tylko wykonać zlecenie nie przejmował się kto nim jest. Wylądował obok bramy domu po czym udał się do środka.
Ku jego zdziwieniu nie było strażników pilnujących domu „Tym lepiej dla mnie” pomyślał.
Nie marnując cennego czasu wszedł do domu przez frontowe drzwi.
Ujrzał wtedy Rodgara siedzącego w swoim fotelu zajadając się cytrusami.
Sataner gdy tylko wszedł zrzucił kaptur by ukazać się oczom jego ofiary.
-Sataner! Jakże się ciesze że Ciebie widzę- wykrzyknął z radością Rodgar.
-A nie powinieneś- odparł ciężkim tonem Sataner
-Ależ co ty za głupoty wygadujesz mój drogi- uśmiechnął się- Zawsze będziesz mile widziany w tych progach które dzięki tobie są dziś bezpieczne- Powiedział wstając z fotela.
Sataner sięgnął pod płaszcz by dobyć miecza lecz nim zdążył to zrobić ujrzał przed sobą Rodgara z talerzem pełnym smakołyków.
-Poczęstuj się przyjacielu- powiedział Rodgar podsuwając talerz pod nos Satanera.
-Nie komplikuj tego!- Krzyknął Sataner wytracając talerz z ręki Rodgara.
-Sataner Co się stało?- zapytał przerażony.
-Czyż nie widzisz tego „mój przyjacielu”- Podkreślił.- Jestem teraz jednym z Upadłuch ślepcze.
-Więc po co tu tak naprawdę przybyłeś?- zapytał domyślając się odpowiedzi.
-Za chwile się dowiesz.-powiedział wbijając miecz w ciało Rodgara.
Ten chwytając się płaszcza Sataner osunął się powoli na ziemie krwawiąc niemiłosiernie na podłogę z grubo ciosanych kamieni marmuru.


Chwile później gdy Sataner wytarł ostrze zakrwawionego miecza o drogocenną szatę martwego Rodgara udał się do górnych pokoi by odnaleźć dwie kolejne ofiary.
Gdy szedł krętymi schodami na górę ujrzał na ziemi błyszczący się pierścień.
Podniósł go i obejrzał dokładnie, krótką chwile poświęcił pierścieniowi lecz przypomniał sobie po co tu jest. Jakby odruchowo wsunął pierścień do kieszeni i poszedł dalej.
Schody jakby nie miały końca...w końcu wszedł w długi korytarz, po prawej i po lewej stronie było masę drzwi które prowadziło to do spiżarni to do jakiegoś pomieszczenia gdzie trzymano różnego rodzaju zapiski (Księgi rodu P'Wana jak sadził Sataner), których Sataner nie miał czasu czytać.
W Ostatnich drzwiach znajdował się pokój Mirandy. Sananer porzucił wszelkie skrupuły daleko w tyle i z impetem wyważył drzwi pokoju które pękły w futrynach.
-Co się dzieje?!- Wrzasnęła Miranda przyglądając się postaci Satanera z mieczem w ręku.
-Gdzie Artena?- zapytał Sataner przygotowując się do ciosu.
-Nie wiem gdzieś w ogrodzie.-wybełkotała przerażona.-Czego tu szukasz?
-Ciebie.-powiedział Zostawiając w jej smukłym ciele ogromna ranę ciętą. Ta jakby piórko upadła na podłogę i z jej ręki wypadła pewna kartka. Na tej kartce nie wiele można było wyczytać gdyż była poplamiona krwią Mirandy. Sataner jedynie zgniótł karteczkę i wrócił się droga którą się tu dostał.
Tym razem droga schodami była przyjemniejsza gdyż z lżejszym sercem oraz pewną nagrodą Sataner schodził w dół. Do ogrodu dostał się przez drzwi prowadzące od kuchni. W ogrodzie ujrzał Artene która zbierała kwiaty oraz wiązała z nich różnego rodzaju bukiety (których Sataner wręcz nie cierpiał).
Przestraszona Artena widząca Sataner z zakrwawionym mieczem w ręku upadła na ziemie. Czołgając się pośród kwiatów uciekała od zbliżającego się oprawcy, Sataner był tego wieczoru bezlitosny, nie zwracał uwagi na błagania dziewczyny. Jednym potężnym zamachnieciem wbił miecz w brzuch Arteny. Ta ostatnim tchem wydobyła z siebie ogłuszający pisk który na pewno nie jeden Nieskończony usłyszał będąc w pobliżu.
Tak też się stało, do domu Rodgara wpadło kilku nieskończonych mieszkających niedaleko, każdy z nich dobył swego miecza bezszelestnie przeszukując dom. Znaleźli jedynie martwe ciała domowników które później pochowano według tradycji rasy którą byli Rodgar i jego siostry.
Gdy tylko tylko pisk ustąpił głowa Arteny osunęła się bezsilnie na ziemie.
Sataner wsuwając miecz do pochwy wzbił się w powietrze uciekając jak najdalej od miejsca zbrodni którą popełnił.
Uciekając do swego domu ujrzał pod sobą kilka patroli nieskończonych którzy brnęli wśród tłumu ludzi do rezydencji Rodgara.
 
Erthon jest offline  
Stary 29-09-2009, 20:52   #15
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
"Gospoda Pod Płonącą Gwiazdą" - głosił szyld na budynku. Veleria otworzyła drzwi i wkroczyła do lokalu. Wewnątrz było niewielu gości, ale dziewczyna poznała każdego obecnego. Na co dzień każdy z nich był strażnikiem, lecz to była tylko przykrywka. Prawda jest taka, iż w tej gospodzie spotykali się wszyscy najwięksi łajdacy wśród skrzydlatej rasy. Kanciarze, hazardziści, handlarze czarnym towarem i najemnicy. Wyborne towarzystwo dla kogoś takiego jak Arnthaniel...
Kiedy tylko znalazła się w środku, wszystkie spojrzenia powędrowały ku niej. Rozejrzała się, patrząc po każdej twarzy. Kiedy jej wzrok padł na niskiego, chuderlawego Nieskończonego o czarnych włosach, blado pomarańczowych skrzydłach i haczykowatym nosie; wstał on i pospiesznie skierował się do tylnego wyjścia.
- Czyżbyś chciał uciec, Maksie?
Mężczyzna poczuł na szyi dotyk zimnej stali. To Valeria, która przedtem stała przy wejściu, nagle znalazła się przed nim. Wciąż trzymając ostrze miecza przy szyi mężczyzny, zmusiła go by usiadł z powrotem na swoim stołku. Sama usiadła na przeciw niemu, nie spuszczając go z oka.
- Valerio... czym mogę służyć, w ten niewątpliwie uroczy dzień? - Maks przełknął ślinę.
- Arnthaniel. - odparła. Ponoć dostał zlecenie. Znowu Treks. Gdzie on jest? - spytała tonem, nie tolerującym kłamstwa.
- Ja nie wiem... - zaczął, ale urwał, kiedy poczuł jak ostrze jej miecza przebija materiał jego spodni i wbija się w drewno, prosto przed jego genitaliami.
Valeria spojrzała na niego pociągającym wzrokiem, lekko unosząc brew.
- Może teraz powiesz mi coś ciekawego? - uśmiechnęła się.

...

Kiedy Arthaniel powrócił do Minas'Drillu, ujrzał opartą o łuk bramy Valerię.
- Tylko jedna osoba którą znam, mogłaby wywołać pożar w północnej dzielnicy... Arthaniel. - powiedziała smutnym tonem i spojrzała na niego spod długich rzęs.

***

W momencie gdy Khann podchodził do wystawy, na której znalazł to czego szukał, wpadł na niego niski niziołek.
- Przepraszam najmocniej! - powiedziała piskliwym głosem przerażona istotka.
Niziołek miał krótkie, brązowe włoski na głowie, które zawijały się w słodkie loczki, a ubrany był dosyć skromnie. Otrzepał on kowala i ruszył w przeciwnym kierunku.
Kowal spokojnie dotarł do wystawy z magicznymi przedmiotami. Na drewnianym straganie, przykrytym wzorzystym materiałem, leżały poukładane w równe rządki migoczące bryły rudy Neentalhu, materiału z którego mistrzowie młota Nieskończonych tworzyli swoje najwspanialsze dzieła. Dla Khanna, był to upragniony surowiec na wykonanie przedmiotu, będącego dorobkiem jego pracy kowala, a także gwarant fortuny. Rozmarzony mężczyzna oprzytomniał i spojrzał wreszcie na cenę.
500 sztuk złota za mały wagonik.
Khann wsadził rękę do kieszeni pragnąc przeliczyć swoje pieniądze, kiedy odkrył, iż zniknął klucz do jego warsztatu.


***
Kiedy Moran przechadzał się wśród naziemnej części zachodniej dzielnicy, jego oczy napotkały cudowny widok. Przy niewielkiej fontannie stała kobieta. Była odziana w błękitną tunikę z wyszytym srebrną nicią na piersiach symbolem kropli. Z jej pleców wyrastały cudowne skrzydła, koloru nieba. Pasma długich, białych włosów spoczywały na jej plecach, kołysane lekkim, letnim wiatrem. Wystawiła dłoń w stronę fontanny w geście ofiarnym. Nad jej biodrami, z tyłu przypięty był krótki miecz. Mimo to, nie sprawiała wrażenie ani niebezpiecznej, ani bezbronnej.

***

Elitarny oddział Nieskończonych zareagował błyskawicznie. Najpierw pożar w dzielnicy południowej, a teraz mord na rodzinie szanowanych obywateli rasy ludzkiej. Pogromcy już dawno przeczuwali pojawienie się Upadłych w mieście, toteż nie byli zaskoczeni gdy odkryli iż oba przestępstwa łączy ten sam ślad energetycznej aury pozostawiony na miejscach zbrodni.
Kiedy Sataner zbiegł z miejsca zbrodni, była już noc.
Uciekając do swego domu Sataner ujrzał pod sobą kilka patroli nieskończonych którzy brnęli wśród tłumu ludzi do rezydencji Rodgara. Nie spostrzegł jednak poważniejszego niebezpieczeństwa. Tuż pod nim, na dachach budynków w dzielnicy wschodniej, biegły z zawrotną prędkością cztery zakapturzone postaci. Ich płaszcze rozwiewane były na wietrze. Byli to z całą pewnością Nieskończeni. Ten, który biegł na czele pościgu, uniósł dłoń w stronę Satanera, i w jego stronę wystrzelił promień światła. Promień owinął się wokół klatki piersiowej Upadłego, materializując się w formie złotego łańcucha. W Upadłego strzeliło jeszcze kilka takich promieni, także zamieniając się w łańcuchy. Sataner miał skrępowane ręce i skrzydła, nie mógł dosięgnąć swojego miecza. Silne szarpnięcie za łańcuchy pociągnęło Upadłego w dół, i ten uderzył o kamienny dach jednej z niewielkich wież. Impet uderzenia był na tyle silny, aby zrobić w strukturze kamienia poważne uszkodzenia. Czterech Nieskończonych natychmiast pojawiło się przy nim, otaczając go.
Jeden z nich zdjął kaptur i odrzucił na bok swój płaszcz.



Był to mężczyzna, o ktrótkich, jasnoniebieskich włosach ułożonych w łagodny sposób. Z tyłu jego biodra Sataner spostrzegł zdobną rękojeść katany, która teraz tkwiła w pochwie. Na szyi, miał dziwny medalion, ale co było jeszcze bardziej zadziwiające, miał on tylko prawe skrzydło. Za to na lewej piersi, na sercu widniał zadziwiający tatuaż, który jakby rozchodził się na drugą część jego ciała.
- Hmpf... Mamy dzisiaj pecha. - powiedział patrząc na bezradnego Upadłego. Ten tutaj jest świeżo po Upadku. Wątpię, aby poznał on nawet imię swojego ostrza. - jego ton, wskazywał na arystokratyczne pochodzenie.
- Mizore. - odezwał się kobiecy głos, i Nieskończony za jego plecami także zrzucił kaptur, odsłaniając twarz kobiety o falistych, czarnych włosach.
Z jej pleców także wyrastało jedno skrzydło.
- Powinniśmy go opieczętować i przenieść do siedziby.
- Na to będzie jeszcze czas...- mężczyzna odpowiedział i podszedł do skrępowanej ofiary.
Pochylił się nad Upadłym.
- Masz dzisiaj zły dzień, ptaszku. Natrafiłeś na moją wartę. - szepnął do jego ucha i zaśmiał się dźwięcznym śmiechem.
Podchodząc na skraj dachu, skinął głową do kobiety. Niebieskie skrzydło za jego plecami rozbłysło błękitną poświatą i powoli zniknęło. Kiedy odwrócił się, na jego prawej piersi pojawił się identyczny tatuaż.
Sataner patrząc nienawistnym spojrzeniem na Nieskończonego miotał się i przeklinał, próbując zerwać krępujące go więzi. Niestety na daremno. Kobieta i jej dwaj pozostali kompani wykonali w powietrzu pospieszne gesty i złożyli ręce jakby do modlitwy. Na ciele Satanera rozbłysły małe, złote runy, sprawiając mu ogromny ból i powodując utratę przytomności...
Kiedy otworzył oczy spostrzegł iż jest w ciemnej celi, przypięty do ściany znienawidzonymi już łańcuchami. Był rozebrany. Miał na sobie jedynie postrzępione spodnie. Cela była pusta, lecz słyszał odgłos nadciągających kroków.
Nie było mowy o ucieczce...

Erhton pisze dopiero po moim następnym poście.
***
 

Ostatnio edytowane przez Endless : 29-09-2009 o 20:57.
Endless jest offline  
Stary 30-09-2009, 17:50   #16
 
Sorix's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorix nie jest za bardzo znany
Moran nie mógł się oprzeć. Musiał do niej podejść. Idąc nogi wydawały się mu jak z waty. Był już blisko. Za blisko, żeby się wycofać...

-Witaj. Jestem Moran, a Ty ?- rzucił. Pomyślał, że zabrzmiało to tandetnie, lecz nie został obrzucony błotem, a to już dobrze.
Dziewczyna otworzyła oczy i zwróciła oblicze w stronę Morana.
- Oh... witam. Imię me brzmi - Lilianne.- odpowiedziała.
Swoimi ładnymi, szmaragdowymi oczami patrzyła wprost w oczy mężczyzny.
Moran był wyraźnie zawstydzony tym, iż Lilianne ciągle patrzyła mu się w oczy.
Tak pięknej kobiety nigdy nie widział.
-Co tak piękna przedstawicielka kasty wody robi w zachodniej dzielnicy ? -rzekł, próbując nie zerwać kontaktu wzrokowego.
- Mam bardzo ważne zajęcie. - odpowiedziała pospiesznie.
-cóż za zajęcie ? - spytał Moran lekko podirytowany tą prostą wypowiedzią
Wzrok Lilianne zmienił się nagle z łagodnego w badawczy.
- Szukam kogoś, kto zna się na znajdowaniu zagubionych ludzi. - powiedziała poważniej. -I chyba właśnie znalazłam tą osobę. Jesteś Moran, uczeń szlachetnego Mentora, mylę się?
-Owszem jestem. O co chodzi ? - spytał Moran wyraźnie zadowolony z tego, że został rozpoznany. Na ogół nie jest znany, rzadko bywa w mieście i stara się nie wychylać z tłumu.
Lilianne nie była o wiele niższa od Morana, toteż z łatwością szepnęła mu do ucha.
- Czy jesteś wierny swojemu królowi?
Ich spojrzenia na powrót się spotkały.
-Jak nikt inny - powiedział stanowczo Moran. Był to fakt. Moran nie bywał często w mieście, jednak był przywiązany do niego, ludzi w nim mieszkających, w szczególności króla. Szanował go i wiedział, że jego zadanie jako mieszkańca tego miasta jest chronienie go.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie i chwyciła dłoń Morana ciągnąc go za sobą. Jej dotyk był delikatny i lekki, niczym płatek śniegu.
- Mam ochotę się czegoś napić. - stwierdziła stając przed dobrze wyglądającą gospodą. -Będziesz na tyle uprzejmy? - mrugnęła.
Moran oniemiał. Ledwo odważył się zagadać do pięknej dziewczyny, a ta już chwyta go za rękę i chce się czegoś napić. Nie mógł odmówić. Nie tylko tyle, że odmawianie czegoś kobiecie było w brew jego naturze, to dla tej kobiety poszedł by w ogień.
-Oczywiście-rzekł spoglądając na niej wzrokiem uprzejmym, lecz troszkę badawczym.
Nieskończeni znaleźli wolny w stolik w lokalu. O tej porze dnia było niewielu gości, lecz nie byli sami w tym miejscu.
- Co podać? - do pary szybko podszedł młody człowiek, któremu Lilliane wyraźnie wpadła w oko.
- Ja wezmę to samo co ten pan. - uśmiechnęła się i wskazała na Morana.
-Dwa razy kawę zbożową, jeśli można. -powiedział Moran
Młody kelner wyraźnie się zawiódł, że nie mógł kontynuować konwersacji z Lilliane, tak więc wymruczał coś pod nosem i poszedł w stronę lady.
-No więc, o co chodzi ? - spytał się Moran przedstawicielki kasty wody. Po głębszym namyśle doszedł do wniosku, że nie chodzi tu tylko o miłą pogawędkę.
Dziewczyna czekała, aż człowiek przyniesie im coś do picia. Kiedy w końcu przyszedł, Lilianne wypiła łyk ciepłej kawy. Westchnęła.
- Jestem kapłanką Neptuna. - rzekła, z dumą wymawiając imię boga wody. -Niedawno zaginęła córka... wysoko postawionego urzędnika kasty wody. Zrozpaczony ojciec, zwrócił się do nas o pomoc, a mnie przydzielono zadanie jej odnalezienia. - powiedziała patrząc się na spokojnego mężczyznę.
- Sama nie jestem w stanie jej odnaleźć. Tropy którymi podążam urywają się szybko i pozostawiają mnie w ślepych uliczkach. To dlatego potrzebuję kogoś, kto się zna na tropieniu. Tylko uczeń Mentora mógłby mieć pożądane umiejętności. - imię mistrza Morana wymówiła z wyraźnym szacunkiem.
-A co będę miał z tego, jeśli Ci pomogę ? - powiedział Moran. Wiedział, że poszedł by bez wynagrodzenia. Był bezinteresowny. Chciał jednak zadać to pytanie, chociaż dlatego, żeby sprawdzić, czy kobiecie zależyna tym, żeby to właśnie on poszedł z nią.
Lilianne wyraźnie zmieszana przez dłuższy czas się wahała.
- Za odnalezienie jej obiecano pokaźną nagrodę. - poowiedziała z ledwo wyczuwalnym smutkiem. Dostaniesz połowę wynagrodzenia, czyste 800 sztuk złota.
Moran uśmiechną się. Widział, z jakim trudem wypowiedziała sume, która potencjalnie będzie mu się należała.
Nie chce pieniędzy- rzekł Moran - zatrzymaj całą sumę. Chciałem Cie tylko sprawdzić. Oczywiście pomogę Ci. Powiedz mi tylko, co wiesz o tej sprawie...
 
Sorix jest offline  
Stary 01-10-2009, 01:19   #17
 
Pyetem's Avatar
 
Reputacja: 1 Pyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłość
- Na wszystko co święte i się rusza ! Co jest ? - Niemalże krzyknął kiedy przerażony spostrzegł, że klucz od jego warsztatu zniknął. Oczami maniaka zaczął błądzić gdzieś pomiędzy nogami przechodnich szukając małego, błyszczącego, metalowego, przedmiotu. Jednak po chwili spadło na niego olśnienie niczym coś obrzydliwego czego przytaczać nie będe.
- Niski niziołek! - Szybko rozejrzał się w koło. Wydawało mu się że widzi w tłumie ludzi tego właśnie małego karła. Ruszył szybkim krokiem w jego stronę. O ile na straganie zmniejszał dystans do swojego celu tak już poza w całym tym tłumie istot nie mógł poruszać się swobodnie. Przeciskał się więc pomiędzy tymi wszystkimi którzy go mijali i zbierał mniej lub bardziej trafne obelgi bądź komentarze odnośnie swego wyglądu. Jeden z przechodni złapał go za rękę myśląc, że próbuje go okraść jednak ten wywinął się szybkim ruchem i ruszył dalej przed siebie. Oczywiście istniało wyjście, skrzydła. Tak jak wielu, wielu nieskończonych kochało latać tak wielu i nie przepadało za tym. Zwłaszcza, że różniło się to od latania przedstawionego w bajkach. Nie wystarczyło wyskoczyć i zostać uniesionym na skrzydłach. Trzeba było odpowiednio się wybić by skrzydła zdążyły wykonać jeden pełny ruch, następnie nabrać wysokości, machać męcząco skrzydłami no i najtrudniejsze, nie uderzyć w NIKOGO. Wiele osób latało i jeszcze więcej spadało. Ciasna uliczka, tłumy ludzi, muzyka grana ze straganów, piach w gęstym powietrzu, żar lejący się z nieba i dwoje ludzi lawirujących w tym ruchomym labiryncie.
- A niech to diabli wezmą! - powiedział wściekły do siebie po czym rozłożył lekko skrzydła dając ludziom znak, że chce odlecieć. Oczywiście tłum jak to tłum pozostawał obojętny więc z impetem rozłożył ogromne miedziane pióra. Ktoś się przewrócił, ktoś zrzucił z głowy coś ceramicznego co rozbiło się z hukiem na ziemi. Z góry to wyglądało jakby w jednym miejscu na całej tej ciemnej linii uliczki, poruszających się plam, pojawiła się jedna duża biała. Było nią oczywiście puste miejsce w koło Khanna który gotowy do lotu wyskoczył najsilniej jak potrafił. Miedziane skrzydła zatrzepotały tak jakby powolnie i ślamazarnie. Nic bardziej mylnego ! W istocie wykonał w miarę płynny ruch po czym wzbijając się wyżej dostrzegł swój cel.
- Niech będzie co ma być. Cały mój dzień i tak szlag trafił - Poprawił pasek z mieczem po czym zanurkował przed siebie nabierając prędkości.
 
Pyetem jest offline  
Stary 01-10-2009, 13:08   #18
 
michau's Avatar
 
Reputacja: 1 michau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłość
Kiedy Arnthaniel powrócił do Minas'Drillu, ujrzał opartą o łuk bramy Valerię.
- Tylko jedna osoba którą znam, mogłaby wywołać pożar w północnej dzielnicy... Arthaniel. - powiedziała smutnym tonem i spojrzała na niego spod długich rzęs.


Arnthaniel początkowo jej nie dostrzegł. Najpierw usłyszał jednak jej głos, a dopiero potem dopadło go spojrzenie jej bystrych oczu. Jej głos uderzył go swoją melodyjnością i spokojem. Spoglądał teraz na nią spode łba. Spójrzmy prawdzie w oczy, widok Valerii w tym miejscu nie wróżył najlepiej.
- Valeria? Ekhem... dawno nie widziałem cię... w tej części miasta- wykrztusił niepewnie Arnthaniel.

Dziewczyna natychmiast przestała się podpierać i podeszła przed mężczyznę.
- Nie graj ze mną. Dobrze wiem, co sprowadziłeś do Minas'Drillu. Oddaj mi to, i będzie po wszystkim. - powiedziała chłodnym tonem. Tak byłoby najlepiej, dla obu stron.

- O czym ty mówisz?- Arnthaniel nie dał zbić się z tropu.- Jedyne o czym obydwoje wiemy to fakt, że cieszymy się na to spotkanie- Arnthaniel uśmiechnął się próbując żartować, jak za dawnych czasów

Prawie się zaśmiała.
- Maks cię wydał. - powiedziała nieco łagodniej. Możemy pójść na ugodę. Oddajesz mi Treks, ja cię puszczam wolno.

Wiedziała. Cholera. Maks, skurczy... To mój najlepszy kumpel. Musiała go przycisnąć. Nie było możliwości żeby mnie zdradził sam z siebie. Mam przesrane.
-Valeria... posłuchaj. Zagram w otwarte karty. Mam ten towar, ty wiesz ze go mam. Jesli jednak nie dostarczę go dzisiaj do odbiorcy bede martwy gora za dwa dni.- Arthaniel mówił najbardziej przekonywująco jak potrafił. Nie kłamał tym razem.

To był błąd, pomyślała Veleria.
- Tym samym głosem się tłumaczyłeś, jak nakryłam cię w łóżku z tą dziwką. - rzekła twardo. Wiesz co? Dałeś mi wtedy dużo do myślenia i już nie jestem tą samą kobietą. Nauczyłam się przede wszystkim nie ufać mężczyznom. Jednemu w szczególności.

Ona znowu o tym samym....Arthaniel wysilił się na ton dobroci, chociaż nóż miał na gardle.
- Tu naprawdę nie o to chodzi... To co było.. żałuję. Wiesz o tym. Gdybym nie był tak napruty nigdy bym się z nią nie przespał. Do tego ona wykorzystała sytuację...

- Przestań!
- urwała mu machnięciem ręki.
Wiedziała, iż spotkanie Arthaniela po takim czasie na pewno przywoła ten temat.
- Już przez to przeszłam, nie zamierzam robić tego ponownie. - rzekła. -Trzeba było wieść stabilniejsze życie i nie niszczyć wszystkiego co miałeś. Jaką mam gwarancję, że tym razem mówisz prawdę?
Mimo całego uporu w jej głos wdała się nuta wątpliwości.

-Jeśli nie dostarczę towaru, będziemy mieli jeszcze pare dni, żeby pogadać. Jak dla mnie, góra dwa. Zaplanujesz coś? Lepiej coś wesołego, bo zaraz po tym będzie mój pogrzeb.

Arnthaniel patrzył jej prosto w oczy i nie przerwał nawet na moment.
- Wierz mi,Treks nie jest tani, a jak ginie paczka z narkotykiem, to traci się wiele sztuk złota. Kontrahenci nie są zadowoleni... a ci z którymi pracuje, gdy sa niezadowoleni najpierw obcinają skrzydła, a potem robią parę gorszych rzeczy. Efekt ten sam...- Arnthaniel przekręcił lekko głowę i wywróciłoczy. W tej sytuacji nie wyglądało to komicznie...

Nie mogla wytrzymać ciągłego kontaktu wzrokowego i w końcu się poddała.
- Dobra. Mam lepszą propozycję. Ty mnie zabierasz do swoich zleceniodawców, razem pakujemy ich do paki, oddajesz Treks dobrowolnie w ręce straży. - szybko obmyśliła plan działania. W zamian możesz liczyć na wsparcie straży w razie kłopotów.
Tym razem to ona zwróciła błękitne spojrzenie w jego oczy.

Arnthaniel, po tym co uslyszał bił się z myślami.. Cholera, co robić. Propozycja niezła, ale to nie rozwiązanie.
- To nie za dobry pomysł... nie znasz ich. To nie jest tak hop. Ja mam kontakt tylko z pośrednikiem. Mogę ci tyle powiedzieć, że to skrzydlaty, na dodatek z tego miasta- Arthaniel mówiąc to, chciał się odwdzięczyć za to ze mu zaufala. Noz na gardle odsunął się lekko. Kontynuował: - Ale nie wiem gdzie mieszka. Wiem, że wywodzi się z kasty wody. To cała siatka. Nigdy nie miałem kontaktu z "górą". Ja tylko dostarczam paczki...- urwał zrezygnowany. Faktycznie nie miał kontaktu z wyższymi szychami.:- Jak ktoś dowie się, ze chociaż próbuje z wami pracować nikt mnie nie ochroni. Mogę wam wydać pośrednika- tego od którego odbieram towar i do którego go dostarczam. Możecie to wszystko sfingować i aresztować mnie razem z nim. Miałbym wtedy alibi ... więcej chyba nie mogę zrobić.

- Co próbujesz przed nami ukryć? - spytała lekko marszcząc czoło.

- Nic... mówię tylko że mnie zabiją, jak nie dostarczę towaru. Nikogo nie kryję. Nie mam w tym interesu. Kończę z tym gównem. Treks po woli robi się nieopłacalny za duże ryzyko...sama widzisz.

Valeria położyła dłoń na rękojeści miecza, obnażając go nieznacznie.
- Mogę to w tej chwili zrobić po swojemu. - spojrzała na ziemię.- Nie dajesz mi innego wyboru...
Dziewczyna na chwilę przerwała i zamyśliła się, przeglądając w pamięci wszystkie wspomnienia, szczęśliwe chwile które przeżyła u boku tego mężczyzny. W jej oczach stanęły łzy.
- ... Ale tym razem ci zaufam. - odwróciła się od Arnthaniela w chwili gdy łza wypłynęła na jej policzek.
Nastała chwila ciszy, którą przerywał tylko szum wiatru, który rozwiewał jasne włosy Valerii.
"A jednak wciąż jestem taka sama..." - pomyślała.

Arnthaniel odetchnął z ulgą. Gra gitara. Wyda się wspólników, ale może nie posadzą za kraty. Zwłaszcza, że dziewczyna chyba jednak ciągle coś do niego czuje. Dawne czasy, ale uczucie czasami wygasa. Plus że go nie zabiją. Minus że straci robotę. W sumie i tak miał ją rzucić, czyli wychodzi na zero, a w zasadzie na plus bo nagrodą jest życie.
- Świetnie. Posłuchaj. Mam ten towar dostarczyć przed 16stą. Mamy zatem nieco ponad 4 godziny, żeby ładnie wszystko sfingować. Musicie mnie aresztować w momencie, gdy będę dostarczał towar. Oczywiście przy okazji zgarniecie też dostawcę. Ja będę wtdey bezpieczny. Towar dostarczyłem, a w razie czego wasz więzień zezna, że ktoś wsypał, a ja słowa dotrzymałem. Pytanie tylko, czy jak znajdę się w waszych lochach, to czy potem zechcecie mnie wypuścić...- mrugnął prawym okiem i uśmiechnął się- Układ stoi?

Valeria skinęła głową.
- Umowa stoi, powiedz tylko gdzie masz dostarczyć towar, resztą my się zajmiemy.
 
__________________
Fortune is fickle.
"Do not follow the Dark Side"
michau jest offline  
Stary 02-10-2009, 17:19   #19
 
Garzzakhz's Avatar
 
Reputacja: 1 Garzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znany
Od popołudnia do około piątej nad ranem Agromannar obserwował okna komnaty maga z ciemnej uliczki. Słońce wschodziło leniwie. Półwampir był bardzo zmęczony. Mag ani razu nie wyszedł ze swej komnaty z tego co zauważył. Już miał dość tych obserwacji, zmęczonym krokiem wyszedł z ciemnej uliczki i ruszył w stronę najbliższej karczmy. Na ulicach o tej porze było bardzo mało ludzi. Większość rzemieślników przygotowywało swoje sklepy i pracownie do otwarcia. Mężczyzna wtoczył się do karczmy o nazwie „ Ziemska wyrwa”. W karczmie, w sali biesiadnej siedziało tylko trzech trubadurów przy palenisku. Kosztowali oni mięso z jakiegoś zwierzęcia. Przy barze stała młoda, ładna kobieta.
- Niech to… - pomyślał Agromannar. Po czym podszedł do lady.
- Czego pan sobie życzy - zaświergotała zaspana barmanka. Półwampir stłumił w sobie męczące go uczucie i odpowiedział
- Czy jest pokój dla jednej osoby do wynajęcia na tydzień?
- Owszem mamy tak ową kwaterę.
- Ile by mnie kosztowała?
- Na tydzień będzie 70 sztuk złota.
– odpowiedziała barmanka. Mężczyzna chciał roześmiać się jej w twarz ale przypomniało mu się że jest w stolicy, w obcym mu świecie. Rzucił po chwili milczenia wyliczone pieniądze po czym dodał.
- Ile by mnie kosztowała podwójna porcja śniadaniowa, dwa drewniane kubki mleka, wypożyczenie dzbana ciepłej wody, ręcznika, i dwóch mis kąpielowych ? Kobieta zapisała zlecenie i szybko obliczyła cenę :
- 21,5 sztuki złota. Agromannar znowu odliczył monety po czym rzucił na ladę. Barmanka zgarnęła wszystkie monety, po czym rzuciła na ladę klucz.
- Proszę za chwilę, przyniosę panu do pokoju zamówione rzeczy, pokoje znajdują się na piętrach. Półwampir wziął klucz i poszedł odszukać swój apartament. Gdy wszedł do pomieszczenia uderzył mu do nozdrzy zapach suszonych kwiatów. W pokoju było bardzo przyjemnie. Porządne duże łóżko, puszysta miła w dotyku pościel, wełniany dywanik, porządna, drewniana szafa i mała półka. Zdjął płaszcz i przepoconą koszulę. Był skonany. Po jakimś czasie barmanka zaczęła znosić zamówienia. Gdy wszystko już przyniosła stanęła w progu z figlarnym uśmiechem i zapytała
- Jeszcze coś pan życzy?
- Tak , proszę o kubek wody i mały woreczek soli.
Kobieta wróciła po chwili z kubkiem pełnym wody i woreczkiem soli. Agromannar od razu chciał dać jej zapłatę lecz szybko rzekła
- to na mój koszt. Mężczyzna chciał się uśmiechnąć, lecz gdyby to zrobił zobaczyłaby jego kły. Więc szybko wrzucił jej drobniaki do kieszeni w fartuchu i zmierzył złym wzrokiem. Karczmarka posmutniała i szybko opuściła pomieszczenie. Półwampir wstał i zamknął drzwi na klucz. Zjadł dwie porcje przepysznej jajecznicy z chlebem, wypił mleko dolewając do niego wyjęte z plecaka porcję zwierzęcej krwi. Nalał ciepłej wody do miski i umył się w niej. Po wytarciu się z wody wskoczył w samej bieliźnie do łóżka i poszedł spać.
***
Obudziło go pukanie, głośnie pukanie do drzwi.
- Kto tam - wykrzyczał.
- Już czwarta godzina po południu, już dawno po obiadowej porze, czy życzy sobie pan czegoś? – usłyszał za drzwiami głos tej samej barmanki, z którą rozmawiał rano. Zerwał się z łóżka, podszedł do drzwi , otworzył zamek kluczem i uchylił je lekko. Kobieta wścibsko wepchała głowę do pokoju i zaczerwieniła się lekko widząc go w samej bieliźnie.
- wytrwała – pomyślał półwamipr. – Ma pani jeszcze tę jajecznice co dziś rano? – spytał.
- Owszem ale mamy…
- To poproszę jedną porcje i kubek ciepłego mleka. – przerwał kobiecie Agromannar. Gdy odchodziła, dodał – Ma może pani jakąś starą szatę? Ma wyglądać jak najgorzej. Karczmarka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Jakąś znajdę na zapleczu – opowiedziała zmieszana.
- O, to proszę przynieść, zapłacę za nią sowicie.
Niedługo trzeba było czekać na powrót barmanki. Wręczyła mu kubek z mlekiem i jajecznicę na talerzu.
- To najgorsza jaką mam. – powiedziała, podając starą, długą , lnianą szatę. Po czym dodała – będzie pan wyglądał w niej jak kloszard.
- Nie będę jej nosił, potrzebuję starego materiału. – skłamał półwampir i wręczył kobiecie 10 sztuk złota. Gdy wyszła wlał kolejną porcję krwi do mleka i wziął dużego łyka. Następnie sięgnął do swojego podróżnego plecaka i wyciągnął małe drewniane pudełko. W plecaku nie miał wiele rzeczy ponieważ zazwyczaj wszystko kupował w tym momencie gdy było mu potrzebne, a ubrań nie miał za wiele. Otworzył małe pudełko i wyją jedna z fiolek wielkości środkowego palca. W środku chlupotał fioletowy płyn. To były jego magiczne mikstury, które wielokrotnie ratowały mu dupę. Lecz w tym świecie, w którym się znajdował, magia mogła być troszkę inna i zbyt duża ilość specyfiku mogła spowodować wybuch jego serca lub inną nadczynność, która spowoduje jego rychłą śmierć. Agromannar przyjrzał sie fiolce, po kolorze wiedział że to mikstura na spowolnienie magii. Drugą pustą miskę do kąpieli postawił przed łóżkiem. Całą sól wysypał z mieszka do kubka z wodą. Siadł na łóżku przed miską i wymieszał sól w kubku. Odetkał korek od mikstury i szybko wlał sobie całość do ust. Połknął. Przez chwilę czuł się bardzo dobrze, lecz po chwili w powietrze z jego skóry wzbił się jasno niebieski dym. Żyły mu napęczniały, a do mózgu zaczęło się dostawać zbyt dużo krwi. Mężczyzną zaczęły majtać silne konwulsje. Agromannar szybko chwycił kubek z wodą i solą i wypił do dna. Gdy ostatnie krople napoju wlały mu się do żołądka, wszystko nagle wróciło do jamy ustnej i półwampir zwymiotował do miski przed sobą. Zdołał wyrzygać miksturę i zmęczony padł na łóżko.
- kurwa, trza zmniejszyć dawkę – powiedział do siebie cicho. Magia w tym świcie jest gęściej skupiona i jest jej ogółem więcej. Dobrze że przygotował wodę z solą, inaczej wybuchłby od środka. Gdy przelał mikstury do mniejszych fiolek zatkał je szczelnie i wsadził z powrotem do drewnianego pudełka. Pudełko wsadził do plecaka, a plecak do szafy. Swój długi czarny płaszcz także powiesił w szafie. Zakrzywiony miecz w pochwie i sztylet wrzucił pod łóżko. Zjadł, wypił mleko ze zwierzęcą krwią, obmył miskę po wymiocinach i ubrał się. Nie nakładał płaszcza było dziś bardzo ciepło. Nałożył swe czarne skurzane rękawice i wyszedł z karczmy. Troszkę błądząc po wschodniej dzielnicy znalazł kowala. Nabył u niego jeden litr oleju do rozpałki w piecu i jedną pochodnię. Następnie ruszył do północnej dzielnicy i kupił tam zwój - strumień wody. Wrócił do karczmy, gdy wszedł do swego apartamentu, tak jak się domyślił karczmarka wszystko uprzątnęła. Na wypadek sprawdził czy wszystkie jego rzeczy nadal są w pomieszczeniu. Wszystko było na swoim miejscu. Agromannar postawił na półce naczynie z litrem oleju, zwój i pochodnie położył na zwiniętej, lnianej szacie. Usiadł na podłodze przygotowując się do medytacji. Musiał być gotów psychicznie. Obecnie było w pół do siódmej wieczór. O tej porze roku ściemnia się po dziewiątej wieczór. Trzeba czekać.
 
Garzzakhz jest offline  
Stary 02-10-2009, 20:36   #20
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Przez całą północną dzielnicę przepływała ogromna rzeka, która brała początek z Latarni Neptuna, aby później spaść na niższe kondygnacje miasta tworząc malownicze zjawiska. Właśnie na moście przy takim wodospadzie Arnthaniel miał oczekiwać pośrednika.
Valeria, która z pośpiechem poleciała do straży w celu przygotowania strażników do operacji, oczekiwała ukryta wraz z towarzyszami za strzelistymi dachami tutejszych wież. Cała sytuacja wzbudzała w niej niepokój. Zdecydowaną przewagę w tym miejscu będzie posiadał pośrednik, gdyż jak Arnthaniel mówił, należał on do kasty wody. Oczyma wyobraźni już widziała, jak przestępca próbując się bronić zaklina ogromną ilość wody i wykorzystuje ją do zatopienia wrogów. Niestety była to niejasna kwestia, gdyż nikt nie wiedział jak bardzo potężny będzie ów Nieskończony.
Wśród strażników wzniósł się nerwowy szmer. To na most wolnym krokiem wkroczył Nieskończony, którego twarz ukryta była pod kapturem długiej, niebieskiej peleryny. Po sylwetce można było wywnioskować iż jest to mężczyzna, a jego skrzydła były błękitne. Dotarł do Arnthaniela, wyciągając ku niemu ręce. On, zanim sięgnął pod płaszcz po ukrytą paczkę z Treksem, skinął głową, dając Valerii i jej oddziałowi umówiony znak. W tej chwili wszyscy Nieskończeni ukryci za wieżami wzlecieli w powietrze, szybując wprost na przestępce. Ten rozejrzał się zaskoczony i spojrzał na posłańca, który udawał równie zaskoczonego i zszokowanego sytuacją. Kiedy w stronę pośrednika wystrzeliły wyczarowane przez strażników czerwone promienie, szybko odbił się od mostu i wzleciał w powietrze. Jeden z promieni uderzył w Arthaniela, powalając go z nóg i paraliżując. Valeria przystanęła na poręczy mostu i odbijając się udała się w pościg za kryminalistą. Przestępca, gdy zobaczył że jest ścigany, odwrócił się do kobiety i wykonał rękoma falisty ruch. Natychmiast z wodospadu wystrzelił strumień wody, celując wprost w Valerię, ale dziewczyna szybkim i potężnym ciosem przecięła strumień wody na pół i leciała dalej. Jej wróg sięgnął za plecy i wyjął krótki miecz, przykładając palec do ostrza. Valeria szybko zdała sobie sprawę, co zamierza uczynić. Szybkim cięciem miecza wywołała potężny podmuch wiatru, który uderzył w Nieskończonego, powstrzymując go przed jakimkolwiek działaniem. Kiedy odzyskał równowagę w powietrzu, Valeria wybiła mu ostrze. Miecz poleciał w dół i z pluskiem zatopił się w wodzie. Bezradny mężczyzna próbował jeszcze ucieczki, ale Valeria zatrzymała go, tworząc przed nim magiczną sieć błyszczącą srebrną poświatą. Nieskończony wpadł w nią i nie mógł wykonać jakiegokolwiek ruchu.

***
Arnthaniel wylądował z celi. Nieskrywana pogarda strażnika, okazana silnym pchnięciem powaliła go na nogi. Mężczyzna natychmiast się zerwał i stanął przy kratach.
- To nie tak! - wykrzyczał. Mieliśmy umowę...- zaczął przekonywać strażnika, lecz ten zniknął w korytarzu. Niech to szlag! - krzyknął i kopnął w kratę.
Po krótkiej obserwacji otoczenia, doszedł do wniosku iż nie ma na co próbować uciekać. Z resztą znał to miejsce na tyle dobrze, by wiedzieć, że jakakolwiek próba ucieczki była z góry skazana na niepowodzenie. Załamany zwalił się na ziemię.
Gdy nadchodził wieczór, i przez zakratowane okna do celi wpadało pomarańczowe światło, zwiastujące zachód słońca, przy kratach stanęła znajoma osoba.
- No więc, nigdy tak na prawdę nie wiedziałam, jak zareaguję kiedy ujrzę ciebie za kratkami.- powiedziała Valeria nie skrywając złośliwego uśmiechu.
Arnthaniel zerwał się na równe nogi.
- Spokojnie! Musisz tu posiedzieć trochę zanim cię wypuścimy. A masz moje słowo, że tak się stanie...- jej uśmiech przemienił się w przyjazny. Naprawdę miło jest ci znowu ufać, Arnthanielu.- mrugnęła do niego i odeszła.

Następnego dnia po śniadaniu uwolniono Arnthaniela.

***

Lilianne wraz z Moranem przeciskali się przez zatłoczone uliczki południowej dzielnicy. Według kobiety, miała tutaj znaleźć pewnego kowala, który znał się naprawdę dobrze na identyfikacji wszelkiego typu minerałów. Potrzebowała jego rady, aby zidentyfikować pochodzenie oręża, który znalazła prowadząc wstępne dochodzenie.
Kiedy dotarli wreszcie do jego warsztatu, kapłanka chwyciła klamkę i pchnęła drzwi.
- Zamknięte... - powiedziała do Morana. Może właściciel wróci za chwilę. - odwróciła się.
To co zobaczyła przed sobą, było wręcz komiczne. Mężczyzna o miedzianych skrzydłach leciał za biegnącym niziołkiem, który rozpychał wszystkich wokół. Zezłoszczony Nieskończony, z widocznym guzem na głowie, rzucał w stronę uciekiniera groźby. Lilianne szybko rozejrzała się wokół i jej wzrok spoczął na dwóch beczkach wody, które stały przy przeciwległym budynku. Niziołek był coraz bliżej, a Nieskończony wyraźnie nie nadążał za zwinnym karłem. Zdając sobie sprawę z sytuacji, kapłanka złączyła obie dłonie, głośno przy tym klaszcząc. Zamknęła na chwilę oczy i w powietrzu narysowała rękoma dwa okręgi. Woda znajdująca się w beczkach natychmiast otoczyła kapłankę, tworząc wokół niej wirujący pierścień. Widząc co się dzieje, ludzie pospiesznie zeszli z jej zasięgu. Wykorzystując nagłe wyludnienie niziołek przyspieszył. Lilianne pchnęła powietrze i okrążająca ją woda wystrzeliła w kierunku karła. Nurkując w powietrzu i ciosem podrzucając karzełka do góry, woda natychmiast zamarzła więżąc karła od pasa w dół lodowym kryształem. Niziołek wypuścił przy tym trzymane w rączkach klucze, które złapał szybujący w locie Nieskończony. Wylądował przy kapłance i łowcy. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał głos kobiety.
- Nie musisz mi dziękować, potrzebuję tylko twojej opinii, Khanie. - zaskoczyła go znajomością jego imienia. Możemy wejść do środka? - ręką wskazała na wejście do jego warsztatu.

***

Po krętych schodach zeszły dwie osoby, wkraczając do mrocznej celi, w której więziony był Sataner. Jedną z nich rozpoznał, był to mężczyzna odpowiedzialny za jego uwiezienie. Druga osoba była szczelnie ukryta przez długi płaszcz.
- Możecie z nim cokolwiek zrobić? - Upadły usłyszał łagodny, melodyjny głos.
- Ten jest świeżo po Upadku. Nie potrafi jeszcze w pełni korzystać ze swoich mocy, ale nie jest też łagodny. Rzekłbym... jest zagubiony. - odpowiedział Mizore.
Zamaskowana postać podeszła do przykutego do ściany Upadłego. Nieznajomy uniósł rękę i przytknął ją do ciała Satanera, nieco powyżej pępka. Upadły poczuł jak ktoś przenika do jego umysłu, wkrada się do mrocznych zakamarków jego duszy, ale nie miał sił aby odepchnąć intruza. Jak podejrzewał, pozbawienie mocy powodowały złociste łańcuchy.
- Przygotujcie go, będę wkrótce oczekiwał na niego. - tajemnicza osoba skierowała się do wyjścia.
W celi został tylko Sataner i Mizore, ale do celi szybko wkroczyło dwóch Nieskończonych o skrzydłach skrzących się złotym błyskiem.
- Zaczynamy.- powiedział niebieskowłosy mężczyzna i odsunął się lekko do tyłu.
Dwóch Nieskończonych rozpoczęło wymawianie inkantacji, których słów Sataner nie mógł zrozumieć. Nagle na czole i lewej piersi Satanera rozbłysły złotym światłem dwie runy, wywołując niezwykły ból. Sataner zacisnął zęby i zamknął oczy, to było wszystko co mógł zrobić. W tej chwili, ponownie poczuł jak ktoś infiltruje jego duszę, ale to nie było wszystko. W jego głowie pojawiały się po kolei obrazy przedstawiające sceny jego przeszłego życia.
Śmiech. Radość. Światło. Ciepło. Jego rodzina. Ludzie których ocalił przed zagładą. Pocałunek kobiety, którą kochał. Wspomnienie natury, miasta tętniącego życiem i uczucia przygody. Ale w końcu nadeszły mroczne wizje. Widok krwi. Ciemność. Rozpacz. Nieme wołanie o pomoc. Łzy. Śmierć. Nieskończeni pokazali mu twarz każdej z jego ofiar.
W końcu ból był tak intensywny, że nie dało się już z nim walczyć. Sataner stracił przytomność.
*
*
*
Otworzył oczy. Raziło go światło, a ciało otaczało delikatne ciepło. Znał to uczucie... Nieskończeni nazywali je "radością". Za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć co się z nim stało. Wstał na nogi. Był nagi, ale mimo to czuł straszny ciężar. Na swojej piersi ujrzał czerwoną runę. Sataner rozejrzał się po pomieszczeniu w którym się znalazł. Za nim było łoże, komnatę zdobiły zabytkowe meble, obrazy, rzeźby. Na przeciw niego stało biurko i krzesło. Okna były otwarte i wpuszczały do środka złociste światło słońca. Na krześle przy biurku leżały przygotowane dla niego ubrania - czerwone spodnie, koszula, płaszcz. Kiedy się ubrał, ujrzał na biurku kartkę:
"Nie wracaj do przeszłości, gdyż nie jesteś przygotowany na jej mroki, upadły aniele. Wciąż jesteś Upadłym, ale zwróciliśmy ci własne serce. Żyj kierując się własną wolą, nie instynktami. Niedługo będziesz potrzebny, a tymczasem odpoczywaj. M."
Sataner przypomniał sobie kim jest i długo stał bez ruchu...
 

Ostatnio edytowane przez Endless : 03-10-2009 o 14:53.
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172