Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-10-2009, 10:57   #21
 
michau's Avatar
 
Reputacja: 1 michau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłość
Arnthaniel spędził jedną noc w celi. Nie było to przyjemne, ale na szczęście minęło szybko. Musiało to wyglądać wiarygodnie. Przecież, gdyby go od razu wypuścili, coś byłoby nie tak, a tak chociaż mógł się usprawiedliwić tym, że ktoś wpłacił za niego okup. Albo sam uciekł. Tak czy owak, handlarze Treksem nie powinni mu robić wyrzutów i raczej nie powinni niczego podejrzewać. Może kiedyś wróci do interesu, ale na dzisiaj koniec z brudną kasą. Trzeba będzie handlować innym towarem, albo znów wygonić jakąś kreaturę z małej wioski na zadupiu.
Taka robota była jednak mało opłacalna, bo zazwyczaj wieśniacy nie mieli zbyt wiele pieniędzy, chociaż w niektórych wymiarach płacono takimi rzeczami, że przebijały one praktycznie każdą walutę, ale trafić na dobre zlecenie to w zasadzie skarb sam w sobie.

Arnthaniel leniwym krokiem opuścił więzienie. Oddano mu jego miecz, pas i torbę, które zarekwirowano na czas pobytu w celi. Po krótkiej rozmowie z Valerią, która wyglądała na zabieganą, oddalił się i skierował w kierunku wyjścia. Jedyne, czego nie przewidział, to fakt, że z pewnością nie otrzyma pieniędzy za wykonane zadanie, a wszystko przez tą fatalną wpadkę. Trzeba będzie jednak skoczyć do zachodniej dzielnicy i przedstawić sprawę. O tym nie wspominał Valerii. Pomoc swoją drogą, ale z czegoś żyć trzeba. Arnthaniel pomyślał, że trzeba będzie sprawdzić, czy nikt za nim nie lezie i nie sprawdza, dokąd ma zamiar się wybrać.

Według umowy z handlarzami, mógł się w stałym miejscu zgłaszać o każdej porze, pod warunkiem, że dostarczył towar i wykonał zadanie, wówczas otrzymywał swoją zapłatę. A co jeśli towar dostarczył, a go złapali? A do tego wypuścili na drugi dzień? Nie, nie wypuścili. Wpłacono kaucję. Taka jest oficjalna wersja. Ma świadków, np: Maksa. Co do niego, to trzeba się z nim rozmówić i dać w pysk, że dał się zbałamucić Valerii.

OK, plan działania. Najpierw handlarze, potem Maks, a potem kołujemy pieniądze i ruszamy odzyskać broń, którą, de facto, mieli dzisiaj sprzedać, a która była postawiona pod zastaw.

Stary sześciostrzałowy rewolwer, który spoczywał w rękach obcych osób. Wdg. ustaleńArnthaniel miał się zjawić z tysiącem sztuk złota. Miałby kasę, gdyby nie wpada z Treksem. Trudno, niech sprzedadzą broń, a ja gdy zdobędę pieniądze, dowiem się gdzie się ona znajduje.
Te myśli przychodziły z trudem. Ciężko było oddawać swoją własną broń, która nieraz uratowała mu życie. Nie ma jednak wyboru. Przywołał w myślach obraz broni.
Rewolwer wyglądał bardzo niepozornie. Kaliber 38 special. Niewielu Skrzydlatych wiedziało w ogóle co to broń palna. W nie każdym wymiarze zresztą wiedziano, dlatego często wiele osób dziwiło się odkrywając w swoim ciele parę świeżych dziur po kulach. Zwyczajny rewolwer sam w sobie był groźny dla niewielu stworzeń. Próbować zabić Nieskończonego zwykłym rewolwerem, to tak jakby porwać się z motyką na słońce. Broń miała jednak ukryte <<przywołanie.>>

Po wielu modyfikacjach i trudnościach przy zdobywaniu zwojów z zaklęciami, by móc przemienić rewolwer, po znalezieniu odpowiedniej osoby, która potrafiła by to zrobić, Arnthaniel był zadłużony po uszy. Nie jadł za dużo, co dzień narażał życie, by zdobyć pieniądze i spłacić długi. Broń uległą jednak modyfikacjom. Znalazła się jedna z niewielu osób, która potrafiła przemienić broń w naprawdę niebezpieczną. Po wypowiedzeniu zaklęcia, jarzyła się ona ognistą poświatą i strzelała ognistymi pociskami, które były zdecydowanie groźniejsze, nawet dla Nieskończonych. Osoby, które miały ją teraz w rękach, nie wiedziały na szczęście o jej ukrytych właściwościach. O tak, dobrze, że nie wiedziały.

-Maks, ty cholero, przez ciebie nie odzyskam jej tak szybko- powiedział ze złością Arnthaniel i wzbił się w powietrze.

***
Ciemne pomieszczenie nie napawało optymizmem. Zachodnia dzielnica. Budynek zawieszony w powietrzu, w mrocznym zaułku przy konarach drzew, zasłaniających go praktycznie od każdej strony.
- Jak to, wtopiliście?!- wpadł w furię Nieskończony.
-Po prostu. Kiedy dostarczałem towar spadło na nas kilku strażników. Nie wiem skąd się wzięli, wszystko działo się szybko- tłumaczył się Arnthaniel. Oczy Nieskończonego, który zajmował się wypłatą należności, płonęły gniewem. Jego skrzydła trzęsły się silnie wzbudzając lekkie podmuchy wiatru
- Co z towarem?- spytał.
-Przepadł- uciął krótko Arnthaniel. Nieskończony doskoczył do niego z mieczem, który pochwycił w ułamku sekundy. Arnthaniel nie zdążył nawet pomyśleć o wyjęciu swojego z pochwy.
-A ty co!? Dlaczego jesteś na wolności? Ciebie nie złapali?- wykrzyknął i przycisnął ostrze do jego gardła.
- Byłem wczoraj w pace. Maks wpłacił okup.- Arthaniel nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nie sądził, że zaczną go podejrzewać.- Można by go odzyskać. Mają tam swoje pomieszczenia, gdzie trzymają zarekwirowany towar. Marnie strzeżone. Zdejmij to ostrze z mojego gardła, do cholery- dokończył przez zaciśnięte zęby.
Nieskończony spuścił z tonu.
- Przez ciebie straciłem dużą prowizję. Duuużą prowizję. Nie jestem zadowolony, a ty nie otrzymasz zapłaty.- powiedział i opuścił miecz. Arnthaniel przetarł ręką zakrwawione gardło. Rana nie była głęboka.
- Biorę połowę. Dostarczyłem towar. To nie moja wina, że wasz cholerny pośrednik wtopił. Może go śledzili? Albo nas sprzedał? Teraz pewnie sypie wszystko o nas jak mu każą. I ty mnie, kurwa, podejrzewasz?- Arnthaniel wykorzystał swoją charyzmę. Role się odwróciły. Teraz to drugi Nieskończony stał przestraszony, gdy Arnthaniel wrzeszczał na niego.
- Dajesz mi tu zaraz moje pieniądze, albo doniosę, gdzie trzeba, że razem wszystko ustawiliście. Może przekupiliście strażników, co? To by nie było głupie. Treks dla was, pieniądze dla was, i to do podziału na dwóch ! No, i może byś tą premię wynegocjował, co?- zakończył Arnthaniel. Oczy tamtego płonęły gniewem już na dobre. Ponownie chwycił za miecz, ale tym razem zamachnął się by zadać cios. Arnthaniel tym razem był na to przygotowany. Szybkim ruchem wyjął miecz i sparował cios. Chciał to załatwić pokojowo.
- Ty chyba jednak nie jesteś zbyt inteligentny.- odezwał się w stronę Nieskończonego.- przecież jak mnie zabijesz, to od razu będą ciebie podejrzewali. Z kolei, jeśli ja zabiję ciebie, będą podejrzewali mnie. Myśl trochę, łamago- powiedział szybko Arnthaniel.
Opuścili miecze. Obydwaj spoglądali na siebie w milczeniu wciąż gotowi do ataku.
- Dobra. Dostaniesz kasę- odezwał się Nieskończony.- Połowę, tak jak chcesz. I ani słowa o żadnych wsypach i tych sprawach. Takie rzeczy się zdarzają. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam z tym nic wspólnego. Ja tylko wypłacam pieniądze i robię to dobrze. Dbam o interes, jak my wszyscy i nie zdradzam. Więc jeśli kiedykolwiek jeszcze raz nazwiesz mnie oszustem, to przeoram twoją piękną buźkę mieczem/

Arnthaniel był zadowolony. Nikt nie będzie go już podejrzewał, a do tego odzyskał pieniądze. Co prawda połowę, ale zawsze. 400 sztuk złota. Kupa kasy. Do zapłaty za rewolwer brakuje tylko stówa. Nie spodziewał się, że sprawy obrócą się w tak piękny dla niego sposób. No dobra, a teraz ty, Maks.

***

Wszedł do knajpy dziarskim krokiem. Od razu dostrzegł tego, kogo szukał. Podszedł najpierw do baru i zamówił piwo. Wypił je duszkiem, a następnie podszedł z pustym kuflem do kumpla. Ten zdążył go już zauważyć.
-Arnthaniel!!- wykrzyknął w pijackiej euforii- Choć, siadaj, postawię ci piwo, bo widzę, że właśnie już swoje dopiłeś.
Arnthaniel podszedł do kumpla, stanął przed ławą, przy której siedział Maks. Z uśmiechem na ustach roztrzaskał pusty kufel o ścianę, chwycił piwo przyjaciela i wylał mu na łeb. Chwycił go za kołnierz. Tamten był w niemałym szoku.
- Co cię napadło? Psisynu, zaraz ci połamię kości !- krzyczał Maks, a jego skrzydła uderzały w sąsiednie stoliki wylewając piwo i przewracając stoliki.
- Valeria- powiedział Arnthaniel- Chyba z nią gadałeś? Możesz mi powiedzieć, po kiego grzyba powiedziałeś jej, gdzie jestem i co robię? Mam im powiedzieć o twoich ciemnych interesach? Co? Przez ciebie siedziałem w pace i do tego nieźle się naraziłem-zachowanie Arnthaniela było bardziej zapobiegawcze niż przepełnione złością, ale Maks chyba wziął to na poważnie.
- No bo ona.. ona... sam wiesz, cholera, ma wpływ na faceta ! Ona nie m ma skrupułów. Przycięła by mi jaja i to dosłownie ! - tłumaczył się Maks i pokazał zaszytą już dziurę w spodniach.Arnthaniel puścił go w końcu, a tamten padł głucho na szeroką ławę.
- Wiem, wiem. Wiem, że byś mnie nie wsypał. Było zagrożenie 3ciego stopnia.- powiedział i wskazał na rozprute spodnie kumpla.
- Psisynu... to może mi teraz wytłumaczysz, na co wylewałeś i zmarnowałeś cały kufel piwa?- Maks szybko doszedł do siebie.
- Trzeba było ci przemówić do rozsądku, a teraz w podskokach skocz po kolejne cztery kufle. Tak w nagrodę za to rozlane piwo, a za karę, żeś nie potrafił powiedzieć Velerii, że ma iść w diabły.
- Pisynu... ja ci się kiedyś odpłacę - powiedział Maks i wstał, by podejść do karczmarza i zamówić 4 kufle złocistego trunku. Czuł, że Arnthaniel mimo, że początkowo był chyba zły, ale tak czy owak jest przy kasie, a to wróży tylko jedno...

***

Wyniesiono ich z karczmy o trzeciej nad ranem. Wszyscy normalni osobnicy wynieśli się stamtąd o dwunastej, gdy ją zamykano, ale dwaj przyjaciele nie zamierzali wcale nigdzie iść. Karczmarz nie był zadowolony, ale gdy zobaczył 50 złotych monet, które wylądowały na jego barze, przygotował jeszcze szybko strawę i przyniósł porządnego wina. O trzeciej jednak wylądowali już za drzwiami. Wylądowali to trochę zbyt barwne określenie.
Zaorali mordami o glebę jest znacznie bardziej trafne. Wszystko ma swoje granice, nawet cierpliwość karczmarza i nie pomogą tu żadne pieniądze, bo gdy bar zamienia się w łajbę, a kufle do piwa w kule armatnie, to najwyższy czas, żeby gości wyprosić. Tych jednak wyrzucić.
- Ar thy... idę- powiedział Arnthaniel i zdołał tylko podnieść Maksa i popchnąć go we właściwym kierunku. Ten przyjął jednak pozycję wyjściową, czyli obejmował rękami chodnik. W ten charakterystyczny dla swych spotkań sposób, rozstali się i każdy poszedł w swoją stronę. Albo został, gdzie było mu wygodnie. Przecież nie wygonią z chodnika, nie?


***

Arnthaniel obudził się w swoim mieszkaniu. Kac morderca wisiał nad jego głową z wyciągniętym mieczem, czekając aż tylko podniesie głowę. Wtedy się nim zajmie. Rewolwer- przypomniał sobie Arnthaniel. Cholera, przecież dziś już czwartek ! Na pewno już poszedł pod młot. Nie, nie będę przechodził przez portal na kacu. Nie ma mowy. Broń odbiorę jutro. Już ja się dowiem, komu została sprzedana. Poza tym, przepiłem połowę kasy. Do stu wychędożonych Krasnalic !!
 
__________________
Fortune is fickle.
"Do not follow the Dark Side"
michau jest offline  
Stary 04-10-2009, 21:13   #22
 
Pyetem's Avatar
 
Reputacja: 1 Pyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłośćPyetem ma wspaniałą przyszłość
- No dobra, zapraszam - otworzył kłódkę po czym szarpnął lekko za uchwyt i drzwi otworzyły się nie wydając żadnych skrzypiących odgłosów tak jak zapewne spodziewało się tego dwoje nieznajomych. To wszystko przestawało mu się podobać, niziołek kradnący klucz, dwoje dziwnych ludzi, do tego przeszedł taki kawał drogi po to by wrócić z niczym, wziął głębogi wdech. Weszli do środka, zamknął drzwi i rozpalił kilka świec. Dom z zewnątrz wyglądał na piętrowy, w środku jednak okazało się, że sufit jest wysoko a jedyne okna znajdują się na górze. Można do nich wejść na czymś w rodzaju rusztowania by rozejrzeć się i dowiedzieć co dzieje się na ulicy w danej chwili.
- Tak więc - zaczął - czego potrzebujecie ? - krzątał się przy stoliku nie zwracając przez jakiś czas uwagi na przybyszy, po chwili jednak odwrócił się i spojrzał na nich swoimi pełnymi skupienia oczami. Kobieta podeszła do kowala.
- Jestem kapłanką Neptuna, na imię mi Lilianne. - przedstawiając się zrobiła lekki, niemal niezauważalny ukłon. Widząc zakłopotanie mężczyzny, szybko dodała.
- Potrzebuję identyfikacji materiału. - wyciągnęła przymocowany do pasa sztylet i podała go Khannowi. Broń wykonana była z czarnego metalu, gładkiego i zimnego w dotyku. Wydawała się niezwykle ostra, o czym kowal przekonał się sam, kalecząc w palec. Dodatkowo emanowała z niej niezwykle zabójcza aura. Kowal przyglądał się dziwnemu ostrzu, ujął rękojeść dłoń i zaczął wodzić ostrzem gdzieś w powietrzu. Zajmowało mu to tyle czasu, że mogłobyło się wydawać iż był kompletnie odłączony od świata. Po chwili jednak na jego dotąd udającej spokój twarzy wyjawił się grymaz strachu.
- Cholera, nie mam pojęcia - oglądał jeszcze trochę rękojeść po czym oddał broń nieznajomej i dodał - Na prawdę nie mam pojęcia co to jest, ale wygląda zabójczo - Kowal wyglądał na zakłopotanego. Lilianne natomiast była zbita z tropu.
- Jesteś absolutnie pewien? Czy to coś pochodzi z Neverendaaru? - dociekała.
Widocznie kapłanka nie przypuszczała, iż nawet mistrz kowalstwa nie rozpozna materiału z którego wykonana została broń.
- Niestety - zdjął kapelusz który dotąd miał na głowie - ale nie jestem w stanie powiedzieć absolutnie cokolwiek na temat pochodzenia tego czegoś -
Kobieta przez dłuższy czas się zastanawiała. W końcu spojrzała Khannowi prosto w oczy.
- Kowalu, jesteś wierny swojemu królowi? - spytała z powagą.
Nieskończony zaniepokoił się trochę pytaniem, wyglądało to tak jakby zaraz mieli go spalić na stosie za zamach stanu bądź zdradę. Odpowiedział jednak stanowczo.
- Tak, jestem -
- Prowadzę ważne dochodzenie w sprawie zaginionej córki pewnego szlachcica. Mam już specjalistę od tropienia - wskazała na znajdującego się za jej plecami mężczyznę - ale potrzebuję kogoś, kto nie tylko potrafi walczyć, ale i zna się na broni. Proponuję ci współpracę, a jeżeli wykonamy zadanie, wszyscy zostaniecie wynagrodzeni... -
Pierw kradzież klucza, sztuczki z wodą, dziwna broń, jakieś tajne dochodzenie. Dzień stawał się z chwili na chwilę coraz gorszy. Co jednak miał zrobić on sam ? Odmówić ? Nie chciał wylądować w celi za dezercje. Lubił swoje życie takie jakie ma. Chyba lepiej będzie zrobić co trzeba, szybko i bezboleśnie o ile to w ogóle możliwe. Zdecydował się.
- No dobrze, ale o jakim wynagrodzeniu mowa ? No i co ja mam robić ? -
- Kiedy dojdzie do walki, przyda się ktoś kto nas będzie bronił. Poza tym, jeżeli napotkamy jakieś ślady po porywaczach, będziemy potrzebować identyfikacji. Tak jak w przypadku tej broni. Musimy wiedzieć, z czym nam przyjdzie się zmierzyć. - odpowiedziała. - Co do wynagrodzenia... - kapłanka zamyśliła się - po odnalezieniu córki i jej bezpiecznym eskortowaniu, każdy biorący udział w dochodzeniu zostanie wynagrodzony w złocie.
- Dobrze więc, zatem co TERAZ ? - spytał zaciekawiony kowal. Kobieta odwróciła się i skierowała ku wyjściu.
- Jutro poślę tutaj mojego posłańca. Wtedy dowiesz się więcej.
Kapłanka wyszła z warsztatu kowala, a zaraz za nią ruszył towarzyszący jej mężczyzna.
- Bouwła-kurwa-jaż - powiedział kiedy kobieta z mężczyzną już wyszli po czym zwalił się zmęczony na krzesło.
 

Ostatnio edytowane przez Pyetem : 04-10-2009 o 21:16.
Pyetem jest offline  
Stary 04-10-2009, 22:49   #23
 
Cerber's Avatar
 
Reputacja: 1 Cerber nie jest za bardzo znany
Gelidus wyszedł z bramy międzywymiarowej na plac w centrum miasta.Od razu zaczął otrzepywać śnieg z kaptura i ciemnoniebieskich skrzydeł.Wszyscy,którzy wyszli za nim zrobili to samo.Z bramy wyjechały wozy z różnymi materiałami.Na końcu wyszła wielka bestia o białej sierści skuta w mosiężne kajdany i łańcuchy.Kilku żołnierzy szło dookoła niej z wycelowanymi pikami o ostrzach z żółtych kryształów. Razili potwora prądem by utrzymać go w ryzach.Ten ryczał złowieszczo.Gelidus patrzył chwilę jak wprowadzają bestię do ogromnej klatki na kołach.Po chwili podeszła do niego niska,urocza Nieskończona z futrami ze śnieżnych łasic na ramieniu.
-Spójrz,będą świetne na szal albo rękawiczki.Miło,że przyjąłeś zaproszenie na wyprawę naukową do Northtreemoru.
-Cała przyjemność po mojej stronie-odrzekł nie spuszczając wzroku z odjeżdżającej klatki.
-Gelidus!-krzyknął wysoki przedstawiciel kasty ziemi z pióropuszem na chełmie.
Mała Nieskończona spuściła głowę i odeszła do swoich zajęć.Jegomość podszedł dumnym krokiem do Gelidusa.
-Jutro,najpóźniej do 16 godziny masz przynieść raport z wyprawy oraz wszelką dokumentację ze strony instytutu wody.
-Jasna sprawa-bąknął posępnie i pokazał dowódcy wyprawy środkowy palec gdy tylko ten się odwrócił.Towarzystwo przy bramie roześmiało się.Poprawił miecz na plecach i ruszył w stronę północnej dzielicy.
„Przeklęte miasto.Wycackane budynki z wierzchu i gorejąca zaraza w środku.Przeklęta rasa tonąca w rozpuście i samozachwycie.Gnijąca „rasa panów”.Rzygać mi się chce jak patrzę na to miasto.
Zbrzydło mi do granic możliwości.”Gelidus spojrzał w niebo.”I do tego to cholerne słońce grzeje jakby chciało stopić mnie żywcem.Ech z górskiej,ośnieżonej i pięknej krainy wprost to tego syfu.Co za życie.”

Gdy wszedł do jednego z pomieszczeń w Ośrodku Badań nad Magią dwóch skrzydlatych od razu się ożywiło.
-O wróciłeś!-ucieszył się niebieskoskrzydły naukowiec w binoklach na nosie.
-Masz coś ciekawego?-spytał mag wygrzebujący się spod stosu książek i przyżądów laboratoryjnych.Gelidus bez słowa rzucił w ich stronę mały woreczek.Ci rozpakowali go pośpiesznie i zaczęli oglądać rzadkie kryształy i magiczne kamienie.
-Jak tam zaklęcie „Divinusa”? Jakieś postępy?-spytał przeglądając notatki na biurku.
-Nie powinno cię to interesować.Proszę o to nowe zadanie dla ciebie-jeden z magów podał mu kartkę z wytycznymi.
-”Regulacja temperatury i ciśnienia wody w systemie przepływowym”?!To ma być żart?
-Przykro mi,takie polecenie arcymaga.
-Sram na jego polecenia!-oburzył się-Jeszcze przed chwilą unikałem lawin i walczyłem z cholernymi Yeti a teraz mam skakać po rurach?To może zrobić byle praktykant!-rzucił kartkę i wyszedł.
„Banda niewdzięczników”-pomyślał.Wyszedł na wielki balkon i skoczył z balustrady.Po krótkim locie wylądował w parku przed Świątynią Neptuna.Podniósł z ziemi płaski kamień i puścił „kaczkę” po wodzie w wielkiej fontannie.Na środku fontanny stała rzeźba przedstawiająca Nieskończoną kobietę z dzbanem,z którego lała się woda.Gelidus usiadł na ławce naprzeciwko i zadumał się.”Odkąd zaanimowałem lód lepiej od pieprzonego arcymaga,ten nie dopuszcza mnie do żadnej ciekawej pracy...czas odejść.”
 
Cerber jest offline  
Stary 05-10-2009, 20:07   #24
 
Garzzakhz's Avatar
 
Reputacja: 1 Garzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znany
Medytował równo półtora godziny. Wstał z podłogi. Była ósma. Wyjął z szafy swój stary, czarny płaszcz. Ubrał go, wziął swój jedyny zwój przemiany w nietoperza i opuścił tawernę. Doszedł do budynku gdzie mieszkał cel, lecz nie przyszedł jeszcze nikogo zabić. Poszedł do biblioteki, która znajdowała się w tym samym budynku. W ogromnym pomieszczeniu krzątały się dziesiątki magów. Agromannar przyuważył jednego podstarzałego, siedzącego z księgą na kolanach. Półwampir zdecydował że mag ma przyjazną twarz i podszedł do niego. Szybko się przysiadł i rzekł.

- Witam cię dobry człowieku, potrzebuję kopi tego zwoju, płace 150 sztuk złota. Wyjął zwój i wyciągnął go szybko przed siebie. Mag zdziwiony bezpośredniością mężczyzny spojrzał niepewnie na zwój.
- Nie grzeszysz pohamowaniem młody człowieku - stwierdził po czym chwycił i rozłożył zwój.
- Nie wiem na co to czar, ale przekopiowanie go będzie proste. Nie trudna to magia. Na te słowa Agromannar wyciągnął szybko sakiewkę z obliczonymi sztukami złota. Mag zważył w ręce.
- Mam nadzieję że nie będzie to użyte w złych intencjach? - spytał
- Skądże znowu. Zwój potrzebny mi jest do pracy. - szybko odpowiedział półwampir.
Mag schował zapłatę w poły szaty i zaczął magicznie kopiwaoać zwój. Po pięciu minutach był gotowy.
- Dzięki ci zacny magu - pożegnał się zabójca i pośpiesznie wrócił do karczmy. Miał niesamowite szczęście że znalazł tak szybko, nie zadającego wiele pytań czarownika. W swoim apartamencie wyciągnął małą fiolkę połowy małego palca. Poskładał nowo nabyty zwój i wsadził go do do danej fiolki. Napełnioną papierem wsadził pod łóżko. Wziął sztylet, naostrzył i skrócił nim dolny koniec pochodni. Płaszcz wsadził z powrotem do szafy, a starą, wyświechtaną szatę, którą kupił od barmanki ubrał na siebie. Broń schował pod łóżko w to samo miejsce co fiolkę ze zwojem. Do głębokich kieszeni szaty wrzucił pochodnię i zakręcany dzban z olejem do paleniska. Siadł i czekał. Gdy tylko zrobiło się ciemniej ( około 21 30) Agromannar wypił duszkiem z 10 minutowym odstępem dwie mikstury w małych ampułkach. Miksturę na spowolnienie magii i na rozproszenie średniej magii. Jeszcze jedną na rozproszenie średniej magii wrzucił sobie do kieszeni oraz zwoje: zamiany w nietoperza i strumień wody. Zszedł na dół do głównej sali karczmy. Na jego widok barmanka parsknęła śmiechem. Agroamannar ku jej zdziwieniu kupił od niej drewniany kubek i wyszedł z karczmy. Mimo zbliżającej się 10 godziny wieczór, na ulicach było pełno ludzi. Półwampir przedzierał się przez tłumy aż doszedł po raz kolejny do budynku ofiary. Wszedł do środka. Szedł spiralnymi schodami wijącymi się wkoło pięknej fontanny. Mijał ludzi. Nie przejmował się dziwacznymi strojami, ani piękną fontanną. Był w pracy. Musiał ją dobrze wykonać. Musiał! Im wyżej wchodził, tym mniej spotykał ludzi. W końcu znalazł się na 86 piętrze. Piętrze ofiary. Na tak wysokich piętrach była kompletna cisza i pustka. Czuł jak jego mikstury działają. Pobiegł na koniec korytarza i podszedł do drzwi maga, którego miał zabić. Zapukał i przykrył szczelnie twarz kapturem. Cisza. Zapukał jeszcze raz.

- Noż kurwa idę, idę. - odezwał się nieprzyjemny głos. Mag lekko uchylił drzwi i spytał - Ktoś ty kurwa?

- Ja jestem biednym żebrakiem. Panie zlituj się i wrzuć mi parę monet - grając łachmaniarza, półwampir wystawił drewniany kubek w stronę czarownika.

- A idź mi stąd, ino chyżo. - zaskrzeczał czarodziej i zamknął drzwi. Agromannar słyszał oddalające się kroki. - Typowy, arogancki mag, już wiem dlaczego krasnolud chce jego śmierci. - pomyślał przebrany mężczyzna - ale mieszka sam, gdyby miał sługi lub gości to raczej nie on by otwierał drzwi. Półwampir schował się w rogu korytarza i zaczął się oporządzać. Ktoś schodził po schodach lecz z takiej odległości nikt nie mógł go zauważył. Zbójca rozpalił pochodnie, jedną ręką odkręcił łatwo palny olej i troszkę wlał go sobie do buzi. Odkręcony wsadził do kieszeni, lecz trzymał prawą ręką dzban by ciecz się nie rozlała. W lewej ręce trzymał z jednej strony rozpaloną z drugiej naostrzoną pochodnie. Kubek wrzucił do kieszeni. Po chwili załomotał do drzwi.

- To znów ty? Ty pierdolony żebraku. - usłyszał głos - zaraz ci porachuje kości. Agromannar usłyszał zbliżające się kroki. Mag po raz kolejny uchylił drzwi i ... Półwampir z całej siły pchnął drzwi barem. Magiczna pułapka nałożona na drzwi, mająca za zadanie zabić przeciwników, została zneutralizowana przez mikstury zabójcy. Mag odtoczył się do tyłu i spojrzał na niego ze złością. Lecz nim zdążył cokolwiek zrobić, półwampir chlusnął na niego olejem z dzbana i przybliżając pochodnie do twarzy splunął w jego stronę resztkami z buzi. Ogień buchnął na zdziwionego maga, a on sam zapłonął jak pochodnia.
Czarownik wrzeszczał wniebogłosy. Agromannar zamknął piętom drzwi. Staruch próbował się zgasić i nie skupił się na czarach ochronnych. Zabójca wykorzystał to i po, krótkiej inkantacji wystrzelił w maga czar "wampirze kły". Trująca magiczna energia wbiła palącemu się biedakowi w brzuch. Trutka rozeszła się po ciele. By dokończyć dzieło mężczyzna wbił czarownikowi w oko zakończony ostro kraniec pochodni. Palący się mag padł na ziemię martwy. W pomieszczeniu zaczęło strasznie śmierdzieć. Poza tym wrzaski maga mogły zaalarmować parę osób. Półwampir wykorzystał zwój "strumień wody" by zgasić maga. Rozlał na około wyjętą z kieszeni miksturę rozproszenia średniej magii i ampułkę schował z powrotem. Trzeba było teraz dać nogę.
Mag miał wiele dziwactw w swoim mieszkaniu ale Agromannar nie miał czasu na to patrzeć. Otworzył okno. Wyśpiewał inkantację ze zwoju zamiany i cały ze swoimi rzeczami, jakie miał na sobie przemienił się w nietoperza. Gdy odlatywał od budynku wydawało mu się że ktoś wszedł do pokoju, z którego on wcześniej wyleciał, ale uznał że to jego wyobraźnia płata mu figle. Po jakimś czasie doleciał do swojego pokoju, w którym wcześniej zostawił otwarte okno. Tam odmienił się z powrotem w półwampira i padł wycieńczony na łózko.
 

Ostatnio edytowane przez Garzzakhz : 06-10-2009 o 17:00.
Garzzakhz jest offline  
Stary 05-10-2009, 20:27   #25
 
Sorix's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorix nie jest za bardzo znany
Kiedy Lilianne i Moran opuścili warsztat kowala, słońce już zachodziło. Wszystko było skąpane w ciepłym, złocistym świetle.
- Moranie, powinniśmy się rozejść. - powiedziała.
- A co z misją ? -spytał Moran. Szkoda było mu opuszczać tak piękną kobietę, chociaż przypuszczał, że nie jest to ostatni raz, kiedy się widzą.
Kapłanka łagodnie roześmiała się.
- Jutro o południu spotkamy się w tym samym miejscu, w którym się poznaliśmy. Doceniam twoje zaangażowanie misją, ale myślę, że dziś i tak już nic nie wskóramy. - odpowiedziała.
Rozumiem - odpowiedział Moran z nie największym entuzjazmem. - Mam szykować się na podróż, czy będzie to misja tylko w mieście ?
- Nieznane są ścieżki losu, Moranie. Nigdy nie wiemy, gdzie się jutro znajdziemy...
- rzekła nieco pokrętnie.- Ahh, wybacz mi. - znów się uśmiechnęła.- Dopóki nie wiemy, czy poszukiwana nie została uprowadzona poza teren miasta, musimy przyjąć, że znajdziemy ją właśnie w Minas'Drill. Ale wspaniale by było, gdybyś jutro odział się bardziej wizytowo...
-Rozumiem
- odrzekł Moran. Faktycznie miał na sobie najgorsze łachy jakie miał w posiadaniu. Zrobiło mu się wstyd patrząc na kobietę odzianą w piękne ubrania i delikatne, falowane włosy. - Tak więc przed dwunastą będe na Ciebie czekał pod fontanną Rohzaat- rzekł Moran patrząc się nadal w piękne, długie włosy Lilianne
Kobieta przez krótki czas jeszcze patrzyła w oczy mężczyzny, aż przeszedł ją ledwo-zauważalny dreszcz.
- Tak. Rohzaat, jutro o dwunastej. - odwróciła się i szybko ruszyła w kierunku północnym.
Moran wpatrywał się się w falujące włosy Liliane, puki nie zniknęła za rogiem wysokiej wierzy. Gdy nie mógł dostrzec już kobiety, rozłożył szare, wielkie skrzydła i poderwał się w górę. - Czas do domu - powiedział - muszę wziąć prysznic i porządnie się wyspać.

***

Po kilku minutach Moran wylądował obok drzwi. Dom znajdował się wysoko nad miastem. Nie był jakiś szczególnie piękny, lecz na pewno nie można było się go wstydzić. Miał trzy pokoje, dużą kuchnie i łazienkę. W sam raz dla samotnego łowcy.
Moran przekręcił klucz w zamku, po czym nacisną na klamkę. Spodziewał się opuszczonego domu, lecz był on wysprzątany i gotowy do użytku. - Jak dobrze, że babcia jeszcze pamięta o tej chatce - pomyślał - żeby nie ona pół nocy musiałbym spędzić na sprzątaniu. Nie wiadomo, kiedy tu zawitam następny raz.
Łowca wrzucił ubrania na pobliskie krzesło, po czym poszedł wziąć kąpiel. Po relaksie zaburczało mu w brzuchu. -Cholera - rzucił - nie mam nic do jedzenia. Wchodząc do spiżarni spotkał go kolejny szok.W prawdzie nie była pełna, ale wystarczająco było w niej jedzenia, żeby obficie przeżyć trzy dni. -Kocham babcię- pomyślał. - Z rana muszę ją odwiedzić.
Moran zjadł kolację, po czym położył się spać w jednym, ze swoich wielkich łóżek.

***

Obudził do promień światła. - O rany - szepną sam do siebie - już późno. Zerwał się z łóżka i pobiegł od razu do łazienki. Po wzięciu kąpieli "w biegu" nałożył najlepsze ciuchy jakie miał, założył łuk i kołczan, schował kozik, po czym wybiegł z domu. -Na pewno jestem już spóźniony - pomyślał.
Zleciał jak umiał najszybciej na dolną część zachodniego miasta. Wtem usłyszał dzwony - Jeden, dwa (...) dziesięć, jedenaście... Ha - niemal krzykną Moran.- Dopiero jedenasta. Ucieszony wzbił się z powrotem do domu. -Tak więc mam jeszcze czas zjeść śniadanie.
Moran przyrządził sobie porządne śniadanie, i wypił cały litr mleka, które kupił po drodze. -Mam jeszcze trochę czasu - pomyślał - Pójdę do mistrza Mentora , muszę kupić trochę strzał.

***

Po kilku minutach stał już przy wejściu do sklepu starca. Wszedł pewnym ruchem, lecz Mentora nie było w pomieszczeniu. -Cholera - przeklną Moran - będę musiał poradzić sobie z tyloma strzałami, ile mam w kołczanie. Chociaż...
Moran wybiegł ze sklepu z pełnym kołczanem strzał, zostawiając kartkę z pozdrowieniami i pieniędzmi, które z pewnością pokryją koszty. -No, mam jeszcze dziesięć minut. Akurat zdążę na czas.

***

Moran za kilka chwil stał już przy wielkiej fontannie. Była ona wielkości dużego bloku mieszkalnego. po środku stał Nieskończony, a z wszystkich piór wystrzelała w górę woda, która pod wpływem wiatru spadała z dużej wysokości na fontannę. Był to jeden z piękniejszych widoków w zachodniej części Neverendaar'u. Moran wpatrywał się w nią cały czas, czekając na przybycie kapłanki Neptuna.
 

Ostatnio edytowane przez Sorix : 06-10-2009 o 23:00.
Sorix jest offline  
Stary 06-10-2009, 22:15   #26
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Po skończeniu pisania wszystkich niezbędnych dokumentów, dotyczących akcji z Treksem, Valeria odetchnęła z ulgą. Nie spodziewała się, że praca papierkowa potrafi pochłonąć aż tyle czasu.
„Cholerna biurokracja… Pewnego dnia, cała nasza cywilizacja stanie się ruiną, właśnie przez te przeklęte dokumenty!” – myślała wychodząc z Komisariatu.
Kiedy znalazła się za potężnymi wrotami fortecy, na zewnątrz zaczynało się ściemniać. Słońce pomału chowało się za horyzontem, zalewając miasta promieniami światła o różnych odcieniach złota. Westchnęła. W Neverendaarze był koniec lata. O tej porze było jeszcze ciepło. Valeria ruszyła przed siebie, starając się nie myśleć o nostalgicznych rzeczach, wiążących się z zachodami słońca. Rozłożyła swoje białe skrzydła i mocnym machnięciem wzbiła się w powietrze. Pozwoliła się ponieść wiatrowi. Latanie z wiatrem, kołysanie się wśród jego powiewów sprawiało jej wielką przyjemność. Kochała to uczucie, kiedy jej włosy delikatnie rozwiewa ciepły zefir. Wtedy czuła się naprawdę wolna i silna…
Przystanęła na dachu jakiejś kamienicy, naprzeciwko miejsca, które niedawno obserwowała… I wtedy przypomniała sobie o podejrzanym osobniku. Zapamiętała promieniowanie jego duchowej aury, więc odnalezienie go nie sprawiło jej większego trudu. Stwierdziła, iż zakłócenia w jego aurze znacznie się uspokoiły, ale nie ustały. Ponownie wzbiła się w powietrze i leciała prosto w stronę przybysza. Zatrzymała się małej dzwonnicy, stojącej przed niewielką karczmą. Na szyldzie widniał napis „Ziemska Wyrwa”. Budynek ten miał zaledwie dwa piętra, nie licząc parteru. Energia nieznajomego wychodziła z otwartego okna na drugim piętrze, wprost naprzeciwko kobiety. Kiedy tak spokojnie obserwowała jego okno, nagle straciła kontakt z jego aurą.
- Niech to szlag! – syknęła, doszukując się przyczyn zniknięcia aury.
Na drodze przed karczmą plątało się jeszcze wiele ludzi. Wśród nich byli kupcy, podróżnicy, mieszkańcy miasta i żebracy. Aura nieznajomego w dalszym ciągu nie powracała, choć od jej zniknięcia minęło dobre piętnaście minut. Nie widziała też nikogo w oknie, tak więc postanowiła sprawdzić zajmowany przez przybysza apartament. Nikt nie zwracał uwagi na kobietę wlatującą do karczmy przez otwarte okno. Miała rację, w komnacie nikogo nie było. Wnętrze pomieszczenia było urządzone skromnie, ale schludnie. Obok okna stało dosyć duże łóżko z pościelą dobrej jakości. Równolegle do łoża, przy ścianie stała porządna szafa, a na podłodze leżał wełniany dywanik. W pokoju unosił się przyjemny zapach kwiatów. Valeria zapamiętała nazwę lokalu, tak na przyszłość. Chciała już wyjść z apartamentu, ale jej uwagę przykuła mała półka, na której leżał medalion. Żaden zwykły medalion, to było wręcz dzieło sztuki! Zawieszony na srebrnym łańcuszku, znajdował się okrągły, wykonany z Neentalhu wisior. W jego środku połyskiwała złotą poświatą runa w kształcie litery „D”. Zmieniając zdanie, Valeria ruszyła do półki i chwyciła medalion.
Ból. Poczuła ogromny ból. Przez jej rękę przepłynęła fala ogromnej, niestabilnej energii, powoli rozpływając się po jej ciele, sprawiając przy tym niewyobrażalny ból. Nie mogła wydać z siebie żadnego odgłosu, a jej dłoń mimowolnie zacisnęła się mocniej. Oczy nabiegły jej łzami, źrenice rozszerzyły się. Wszystkiemu towarzyszył potok obrazów:
Jest ciemno. Zapalają się pochodnie. Widzi jakieś postacie. Jest ich dziesięciu, wszyscy ukryci w czarnych szatach. Boi się. Chce uciec, ale spostrzega iż przykuto ją łańcuchami. Zauważa, że wisi nad splamionym krwią ołtarzem. Jest naga. Z licznych ran na jej ciele, spływa krew. Chce krzyknąć, ale nic nie słyszy. Nieznajomi otaczają ją w kręgu. Jeden z nich podchodzi do niej i z długiego rękawa szaty dobywa sztylet. Czarne ostrze, jeszcze nigdy takiego nie widziała. Dzierżący ostrze bierze zamach i… Ciemność.

***

Moran nie musiał czekać długo. Równo o umówionej porze, na placu przy fontannie pojawiła się Lilianne. Mężczyzna odwrócił się i zamarł z wrażenia. Kapłanka ubrana była w przepiękną, białą suknię zdobioną turkusowymi wzorami. Wyglądała naprawdę olśniewająco, co sprawiało iż każda osoba, która na nią spojrzała, nie mogła od niej odwrócić spojrzenia.
- Witam. – rzekła podchodząc do Morana.
Mężczyzna dalej nie mogąc otrząsnąć się z jej uroku, przez dłuższy czas po prostu się na nią patrzył.
- Witam… - wybąknął w końcu.
Kapłanka wzięło go za rękę i ciągnąc za sobą Morana poszła w sobie tylko znanym kierunku.



***

Jak mówiła kapłanka, po Khanna przybył posłaniec. Mniej więcej kwadrans przed południem, do drzwi jego warsztatu zapukał młody strażnik. Zaprowadził on Khanna na Plac Wymiarów. Kiedy podszedł do piedestału stojącego na środku placu, Khann już domyślał się gdzie się udaje. Spojrzał w górę, aby zobaczyć zawieszony w powietrzu pałac króla. Strażnik położył dłoń nad piedestałem, i nastąpiła translokacja…

***


Arnthaniel usłyszał pukanie. Z ogromną niechęcią i litanią przekleństw na ustach wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Otworzył je i już chciał spuścić łomot temu, kto go zmusił do ruszenia się, kiedy poznał twarz przybysza. Przed nim stał wysoki Nieskończony o szkarłatnych skrzydłach. Jego oczy i nastroszone włosy były równie czerwone co skrzydła. Na sobie miał pełną zbroję ze złota, z nałożoną czerwoną opończą ze znakiem złotych skrzydeł. Przy jego boku znajdowało się długie ostrze. Lord Ryuuken, główny dowódca straży miejskiej i przywódca kasty Ognia.
- Witam Arnthanielu. – powiedział
Arnthaniel zmętniałymi oczami spojrzał na niego. Widział, że ktoś przed nim stoi, ale nie za bardzo widział kto. Wszystko przez tą cholerną mgłę:
- Czego, do cholery? To znaczy... Dzień dobry, czego?
Mężczyzna westchnął i uśmiechnął się.
- Wygląda na to, że Minas'Drill znowu musi skorzystać z twoich usług, przyjacielu. - powiedział. Wpuścisz mnie?
Arnthaniel dopiero teraz dostrzegł, kto przed nim stoi. Gdy tylko wymówił kolejne słowa, jego głowa zdawała się eksplodować:
- Wejdź... Przepraszam za bałagan. Źle się czuje. Co cię do mnie sprowadza?
Ryuuken wszedł do mieszkania Arnthaniela i poczekał aż ten zamknie za nim drzwi. Chwilę później wyjął z zza pasa coś owiniętego w biały materiał.
- Zdaje się, iż mam coś twojego. - odwinął materiał i oczom najemnika ukazał się jego stary rewolwer.
Arnthaniel spojrzał na kawałek płótna. Chusteczka? ”Po cholere mi chusteczka?”- pomyślał. Gdy dowódca odwinął materiał, Arnthaniel otworzył usta ze zdziwienia. Zdążył potknąć się o stołek, przewrócić i wstać jednocześnie krzycząc:
- Jak? Coo ... skąd?.
Gdy już wstał z podłogi i podbiegł do strażnika, chwycił bez pytania rewolwer i zapytał wyraźnie:
- Skąd go masz? Był w innym wymiarze. To moja broń... Ach tak, to ty go kupiłeś... - starał się domyślić.
Kac sprawnie działał na proces abstrakcyjnego myślenia.
- Ale po co ci 6cio strzałowiec, potrafisz w ogóle używać rewolweru?
- Nie igraj ze mną. Czego spodziewasz się po najpotężniejszym przedstawicielu kasty ognia? Myślałeś, że czary wtopione w broń nie są wyczuwalne? To muszę cię zdziwić - ta broń wręcz cuchnie magią.
Nim Arnthaniel zauważył, rewolwer znów był w rękach Nieskończonego.
- Mówisz o sobie?- zakpił żartobliwie Arnthaniel.- Jeśli chciał, położyłbym cię na łopatki, gdyby nie ten kac- chwycił się za głowę.Wiem, że emanuje magią. Jest magiczny. Legalnie go przerobiłem, a teraz jeśli możesz, to czy mógłbyś mi go łaskawie oddać?
Dowódca straży roześmiał się.
- Oddać go? Tobie? Byłbym naprawdę niespełna rozumu! To jak zaufać demonowi cienia. - ryknął śmiechem.
- Doprowadź się do porządku i przyjdź na zamek króla. Jest dla ciebie robota, jeżeli dobrze się spiszesz, ta zabawka będzie twoja. - Ryuuken skierował się ku wyjściu.
Arnthaniel przetrawił słowa
- Hej!- krzyknął, gdy Ryuuken był już przy wyjściu.To moja własność !... była własność- dodał. Jak możesz nią rozporządzać. Jak będę miał ochotę to przyjdę do króla, ale nie po robotę. Co on, bezrobotnych teraz zatrudnia?
Ryuuken zatrzymał się.
- Być może potrzebuje cię bardziej niż myślisz... - powiedział smutno. A ta broń... zdaje mi się, iż to ja wygrałem aukcję. Jestem teraz jej pełnoprawnym właścicielem, mogę zrobić z nią cokolwiek zechcę. Pragniesz jej z powrotem? Będę czekał na Diulernie. Żegnaj. - wyszedł.
- Będę ! Psi synu, będę !- wykrzyczał do zamkniętych drzwi po kilku minutach.
Nie chciał być usłyszany. Raczej nie lubił swojego przełożonego…

***

Gelidus przez dłuższy czas siedział przed fontanną i wpatrywał się w wylatującą ze statuy wodę. Nagle spostrzegł, że wszystko wokół niego zatrzymało się. Woda zamarła w bezruchu, ptaki na niebie zatrzymały się w powietrzu. Zdał sobie sprawę, że zatrzymał się czas. Ciszę przerwał melodyjny głos.
- Ah, Gelidus. Widzę, że twój przełożony Arcymag marnuje tak wielki potencjał… - mag odwrócił się.
Za nim stał Nieskończony. Miał duże, niebieskie skrzydła, błękitne oczy i długie niebieskie włosy, które zdobiło tylko jedno srebrne pasmo. Mężczyzna ubrany był w szeroką niebiesko-białą szatę o długich rękawach. Gelidus z łatwością rozpoznał w nim Mizoira, najwyższego kapłana i arcymaga wśród tych, żyjących w Latarni Neptuna.
- Lord Mizoir? Czemu zawdzięczam taki zaszczyt?
- Mam dla ciebie zadanie godne wielkiego maga. Potrzebuje cię twój król... być może cały Wszechświat. Nadchodzi zło, które może zagrozić przyszłości wszystkich istot... Czy jesteś gotów podjąć się wyzwania? – powiedział jak zwykle enigmatycznie.
- Cały Wszechświat? Brzmi poważnie. – chwilę się namyślał
- To musi być coś niesamowicie ważnego .Z całym szacunkiem Lordzie ale...dlaczego akurat ja? I co to za wyzwanie?
- Nadciągają starożytni wrogowie... zaginęła królewska córa... Przeznaczenie już wybrało tych, którzy mają ocalić niewinne istnienia. Wierzę, że jesteś jednym z Wybranych. Czy jesteś wiernym sługą Króla?
-... ... ...Tak. Jestem i przyjmuję wyzwanie.
Powietrze wokół niego zawirowało, kształty zlały się w jedno. Kiedy wszystko wróciło do normy, stwierdził iż znajduje się w zupełnie innym miejscu.

***

Pomarańczowy księżyc… Ten świat naprawdę zadziwiał półwampira. Będąc jeszcze w wieży maga, usłyszał rozmowę elfiego maga ze skrzydlatym czarodziejem. Ten drugi wyjaśniał elfowi, że kolor księżyca w Neverendaarze zmienia się wraz z porami roku. Agromannar z pośpiechem wleciał do swojego pokoju i wrócił do pierwotnej postaci. Padł wycieńczony na łóżko i przez dłuższą chwilę leżał nieruchomo. Był bardzo wyczerpany, i gdy miał już zasnąć, zorientował się, że coś jest nie tak. Szybko stoczył się z łóżka i padł na ziemię. Wyjął z pod niego zdobiony sztylet i szklaną fiolkę, którą wsadził sobie do kieszeni. Na ziemi, przed półką na brzuchu leżała nieprzytomna kobieta. Ujrzał w jej dłoni zaciśnięty medalion. Ten sam, który zabrał krasnoludowi. Mężczyzna podszedł powoli do drzwi i otworzył je. Szybkie spojrzenie wystarczyło, aby zauważyć iż kobieta nie była zwykłym włamywaczem. Miała na sobie srebrną zbroję, wokół pasa obwiązana czerwoną wstęgą, za którą umieściła długi miecz, który spoczywał w pochwie, a z pleców wyrastały jej złożone, śnieżnobiałe skrzydła. Kiedy schylił się aby przewrócić ją na plecy, ona niespodziewanie otworzyła oczy, krzyknęła i odskoczyła do tyłu. Badając rękoma grunt, dotarła do kąta pomieszczenia, gdzie się zatrzymała. Cała się trzęsła, z jej nosa spłynęła cienka stróżka krwi. Wytarła ją ręką, a kiedy zobaczyła swoją krew, spanikowała bardziej.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? Kim ty jesteś?! - pytała, próbując zwalczyć strach.
Agromannara sparaliżowało. Znów zdominowało go uczucie, które zawsze towarzyszyło mu gdy rozmawiał z kobietami. Opamiętał się w końcu i odpowiedział:
- To chyba pani mi powinna powiedzieć co robi w moim apartamencie.
Kobieta zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Była noc, przez okna do komnaty wpadała pomarańczowa poświata księżyca.
- Ja... Prowadzę dochodzenie niezwykłej wagi. - podniosła rękę, pokazując na medalion. W pańskiej komnacie znalazłam ... dowód rzeczowy. Kiedy go dotknęłam, nagle... Nie, nie pamiętam co stało się po tym. Obudziłam się i zobaczyłam ciebie.
Valeria odgarnęła włosy z twarzy. Półwampir stwierdził, że jest naprawdę ładna. Ładna, ładna, była cudowna. Takich kobiet nie było w jego świecie. Mimo tego iż był nie naturalni blady, na policzki wstąpił mu lekki rumieniec. Nogi lekko mu się ugięły, ale nie zapomniał się.
- O, grzebała pani jeszcze w moich rzeczach. No proszę. To chyba złamanie jakiegoś kodeksu prawnego?
Skrzydlata dziewczyna powoli wstała na nogi.
- Jestem agentem i działam z rozkazu króla. To - wyciągnęła przed siebie medalion - jest własnością... rodziny królewskiej. Niedawno doniesiono nam, że medalion córki króla został skradziony. I zupełnie przypadkowo, znajduję go w posiadaniu nieznajomego przybysza. Skąd go masz? - spytała surowym tonem.
Agromannar spojrzał na medalion. Myślał i myślał.
- Znalazłem - padła krótka odpowiedź
Kobieta wpatrywała się w twarz mężczyzny badawczym wzrokiem.
- Nie jesteś zwykłym człowiekiem... Jak ci na imię?
- Słuchaj laluniu to nie twoja sprawa jak mnie zwą, bierz swą przepiękną pupę z dala od mojego tymczasowego mieszkania. Chyba nie chcesz bym posądził ciebie o włamanie? - Zdenerwował się półwampir.
- Kim jesteś i co cię łączy z Guhbakiem? Odpowiedz, póki jestem jeszcze wyrozumiała.
- ha ha ha ha, ty lepiej wypieprzaj zanim ja stracę cierpliwość.
Błyskawicznym ruchem sięgnęła po rękojeść broni. Nim półwampir się zorientował, miał przy gardle ostrze jej miecza.
- Valeria Brightfeather, zwana też Tańczącą Błyskawicą. - powiedziała z dumą. Skoro odpowiedź na proste pytania jest dla ciebie zbyt krępująca, może powiesz mi coś z nożem przy gardle.
Przez swoje nerwy prawie spaprał robotę. Nienawidził rozmawiać z kobietami. W jego życiu kobiety zawsze sprawiały mu kłopoty. Pierwszą z nich była jego matka. Miał jednak szczęście. Mistrzyni „tańcząca błyskawica” zapomniała o sztylecie, który miał w dłoni. Poczuła dotyk zimnego metalu na lewym udzie.
- Jeżeli to przeżyjesz to chyba nie będziesz miała dzieci - powiedział z przekąsem. Więc schowaj tę broń i zacznij zachowywać się jak myślące stworzenie. A jak podoba ci się moja gęba możesz mnie gdzieś zaprosić, choćby na piwo na dole. - to dodał sam sobie się dziwiąc
Na twarzy Valerii widać było naprawdę mistrzowskie opanowanie. Ale kiedy usłyszała słowa nieznajomego, uśmiechnęła się.
- Niech będzie. Mi także zaschło w gardle. - powiedziała chowając miecz.
Była ostrożna, nie wiedziała czy może ufać na tyle komuś obcemu, ale w końcu skierowała się ku wyjściu z pokoju.
„Kurwa” - pomyślał – „zgodziła się, to już lepiej mogła mnie zabić.”
Uważnie wyjął miecz spod łóżka i przypiął go do paska. Schował starą szatę w szafie. Coś dziwnego pociągało go w tej kobiecie. Nie wiedział co to. Może to ciekawość tego czego nigdy nie odczuwał. Wyszedł za Tańczącą Błyskawicą, przypiął sztylet do pasa i zamknął drzwi od swego pokoju. Zeszli na dół i zamówili chmielowy napój. Barmanka popatrzyła na niego zazdrosnym wzrokiem, podając kufle piwa. Zazdrość na jej twarzy wyraźnie rozbawiła Valerię. Wzięła porządny łyk piwa.
- Tak więc moje imię już znasz. Jak nazywają ciebie?
- Agromannar - szybko rzucił. Strasznie się denerwował, nogi latały mu jak szalone.
- Wyglądasz, jakbyś strasznie się denerwował. Ja... chcę tylko zadać ci kilka pytań. - dokończyła.
Od kiedy tylko zauważyła twarz Agromannara, stwierdziła iż jest naprawdę przystojny. Mimo tego wyczuwała, że coś jest w nim nie tak. Poczuła dziwną potrzebę uspokojenia go.
- Ten medalion... nie wierzę, że go znalazłeś. Do tego dochodzi też to, że znasz Guhbaka.
- Co cię z nim łączy? - zapytała, po czym wzięła kolejny spory łyk piwa.
- Kupiłem od Guhbaka plan miasta bym nie zgubił się. Tylko tyle mnie z nim łączy. Świecidełko zaś znalazłem, wracając do karczmy. - odpowiedział
- Mapy nie kupuje się od kogoś, kto przychodzi w umówione miejsce z dwoma ochroniarzami. Może nie jesteś jeszcze zbytnio rozeznany po Minas'Drillu, ale tu każdy strażnik wie o czarnych biznesach krasnoluda. To przestępca.
- No cóż ja nie wiem o żadnych czarnych interesach. Kupowałem tylko mapę. Sam zastanawiałem się po co mu dwóch pomocników przy tym spotkaniu. Jestem z innego wymiaru, może się bał ze nie zapłacę.
Kobieta siedziała przez dłuższy czas w ciszy.
- Przejdźmy do konkretów. Czy jesteś zainteresowany pracą dla mnie? - spytała. Prowadzę duże dochodzenie i potrzebuję kogoś, kto nie ma skrzydeł, jeśli wiesz co mam na myśli... Jestem gotowa zapłacić naprawdę dużo - 2500 sztuk złota za pomoc w śledztwie. Piszesz się na to?
Agromannar poczuł ulgę gdy kobieta naglę zmieniła temat rozmowy. Lekko się uspokoił i podrapał po głowie.
- Skąd wiesz że posiadam do tego jakieś umiejętności?
Roześmiała się.
- Nikt inny nie byłby na tyle dobry, żeby mi zagrozić. A tobie udało się to. Poza tym, jesteś tu nowy, ludzie cię nie znają, a w niektórych kręgach miasta bycie Nieskończonym skreśla jakiekolwiek szanse na uzyskanie informacji. Dodatkowo może to być nie do końca bezpieczna sprawa. Dlatego potrzebuję kogoś o twoich umiejętnościach.
- Nie jestem szpiegiem.
- Cztery tysiące sztuk złota. – podwyższyła stawkę.
- Dasz cztery tysiące sztuk złota komuś, kogo umiejętności mogą okazać się nie wystarczające? I nie wiesz czy możesz mi zaufać? Jest wiele takich osób i co chwila napływa ich tu do Minas’ Drill coraz więcej.
Zastanawiała się przez chwilę.
- Intuicja. Czuję, że masz do odegrania tu jakąś ważną rolę... Nie potrafię tego wyjaśnić, ale... po prostu tak czuję.
- Kobieca intuicja? Chyba musisz nad nią popracować. Wątpię czy w moim życiu jest coś wielkiego do zrobienia. Ale za 4000 tyś sztuk złota, podejmę się wyzwania.
Trochę niebezpiecznie było podejmować się pracy dla straży prawa, ale gdy zaczną współpracować wątpi czy ktokolwiek będzie podejrzewać jego.
- Powiedz mi dlaczego JA mam ci ufać ?
- A komu innemu możesz zaufać? Gdybym nie była godna zaufania, moi zwierzchnicy dawno pozbawiliby mnie stanowiska. Po drugie siedzę tu z tobą i piję piwo, zamiast zabić cię na miejscu. Czy to nie wystarczający dowód na moje zaufanie?
- Dobra przyjmuję zlecenie na jutro o 11 rano chcę ciebie tu widzieć z zaliczką i instrukcjami. Dziś i tak już nic nie zrobię.
Wstał, wziął piwo i popatrzał na Valerię.
- Tylko pamiętaj, jeżeli w coś mnie wrobisz, dorwę cię i zabije.
Po tych słowach odszedł do swojej kwatery.

***

Następnego dnia, o umówionej porze do gospody wróciła Valeria. Wręczyła Agromannarowi zaliczkę w liczbie 1250 sztuk złota. Razem z nim, udała się na miasto. Mężczyźnie powiedziała tylko, że wzywają ich jej przełożeni. Przed dłuższy czas szli zaludnionymi ulicami, aż w końcu dotarli do placu z bramami międzywymiarowymi. Przepychając się przez tłumy różnych istot, dotarli do piedestału umieszczonego na niewielkim wzniesieniu. Kobieta położyła nad nim rękę i przestrzeń wokół nich natychmiast zawirowała. Kiedy wirowanie ustało, Valeria i Argromannar znaleźli się w wielkiej sali. Wokoło pełno było straży, w odróżnieniu od tej w mieście – ubrani byli w złote zbroje, ozdobione niebieskimi opończami. Każdy z nich uzbrojony był w halabardy. Na widok przybyszów, jeden z nich podbiegł do nich.
- Pani Valeria. – ukłonił się nisko. Wszyscy już na panią czekają. Tędy, proszę. – strażnik ruszył do przodu, wspinając się po wspaniałych schodach.
Wszystko w tym miejscu urządzone było w niezwykle bogaty sposób. Na ścianach wisiały różne portrety. W korytarzach stały także jakieś rzeźby, popiersia, ozdobne zbroje. Gwardzista szybkim krokiem prowadził za sobą Valerię i Argromannara. W końcu dotarli do korytarza zakończonego drewnianymi drzwiami. Strażnik otworzył je i weszli do niedużej komnaty. W pomieszczeniu znajdowało się sześć osób. Jedyną z nich, którą Valeria rozpoznała bez problemu był Arnthaniel. Na jej widok wstał i wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale ten szybko zniknął, gdy zobaczył przy niej obcego mężczyznę. Oprócz Arnthaniela w komnacie było dwóch mężczyzn, stojących przy wystrojonej kobiecie. Jak wnioskowała po jej błękitnych skrzydłach była kapłanką Neptuna. Mężczyzna, który stał najbliżej niej, widocznie pociągany jej urodą należał do kasty powietrza – świadczyły o tym szarawe skrzydła a także ubiór. Drugi należał do kasty ognia – jego skrzydła były koloru miedzi. Wśród obecnych były także dwie osoby o wyjątkowo silnej aurze – mężczyzna z ciemnoniebieskimi skrzydłami, ubrany w skórzaną zbroję i drugi, w czerwonych szatach i ciemnoczerwonych skrzydłach. Przypuszczała iż są to magowie. W pomieszczeniu było jeszcze dwóch gwardzistów, stali oni przy wielkich, zdobionych złotem i Neentalem. Na drzwiach wyryte były różne sceny z historii skrzydlatego ludu. Gdy tylko za Valerią i Argromannarem zamknęły się drzwi, podeszło do nich dwóch gwardzistów.
- Proszę zostawić tu broń. – powiedział jeden z nich, wyciągając przed siebie ręce.
Valeria odczepiła od pasa miecz i podała strażnikowi. Kiwnęła głową do towarzysza, który zdał gwardziście swój zakrzywiony miecz i sztylet. Strażnik podziękował, i odsunął się. Drugi rozwarł wrota otwierając wszystkim przybyłym wspaniałą komnatę. Miała naprawdę duże rozmiary i była najbardziej ozdobnym elementem całego zamku. Od drzwi ciągnął się długi, niebieski dywan, prowadzący do stojącego na wzniesieniu przy ścianie złotego tronu z wielkim oparciem. Wszyscy ruszyli przed siebie. Przy drodze do tronu była stały wielkie filary. Za wzniesieniem przy tronie spadała lejąca się z otworu przy ścianie woda. Z wzniesienia tego biegły dwa kanały, którymi woda przepływała na całą długość komnaty. Płynąca woda wypełniała pomieszczenie cichym szumem. Był to cudowny widok, aczkolwiek najwspanialszy element pomieszczenia znajdował się na suficie. Otóż… sufitu nie było. Magicznie stworzono na jego miejscu obraz błękitnego nieba, które otulało parę małych, puszystych chmurek. Zza jednej z nich wyglądało słońce, wypełniające pomieszczenie swymi złotymi promieniami. Na ścianach widniały przeróżne obrazy i płaskorzeźby, trofea i zdobycze.
Stając przed wzniesieniem, wszyscy uklękli. Przy tronie stało czterech Nieskończonych. Długowłosy mężczyzna w barwach kasty wody, Mizoir; młoda kobieta w barwach kasty powietrza, Shirou; odziany w złota zbroję i hełmem pod pachą przedstawiciel kasty ognia, Ryuuken i ostatni, ubrany w zieloną togę, Toh’oth, wielki budowniczy kasty ziemi.
Z wielkiego tronu wstał król, mężczyzna o niebieskich włosach, ubrany w godną króla zbroję. Jego złote oczy wyrażały głęboki smutek i rozpacz. Mimo swojego młodego wyglądu, wzbudzał swoją osobą respekt w każdej istocie.



- Wstańcie. – z jego ust wypłynął władczy głos.
Wszyscy wstali i zapadła cisza, przerywana jedynie delikatnym szumem wody.
- Czy wiecie, dlaczego przywołałem tutaj was wszystkich? – spytał.
Nie uzyskał odpowiedzi.
- Zapewnie wie o tym tylko kilka osób… Ale zacznijmy od poznaniu przyczyny tego całego. W dawnych czasach, kiedy rasa Nieskończonych kształtowała się i rozwijała, trwała okrutna wojna. Wojna pomiędzy skrzydlatym ludem, a Hyldenami, pożeraczami światów. – król zszedł po stopniach wzniesienia.
Skręcił w lewo, a jego doradcy ruszyli za nim, podobnie jak przybyli. Zatrzymał się przed jednym z obrazów.



- Podczas gdy Nieskończeni obdarzeni byli twórczą mocą kreowania nowych światów i nauczali młode rasy, Hyldeni podbijali, a następnie niszczyli życie na każdym zdobytym świecie. Żywili się energią życiową wymiarów, a kierował nimi wieczny głód. Nieskończeni wierzą, iż zostali stworzeni przez bogów chaosu, zupełnych przeciwieństw twórców Nieskończonych. Wracając do wojny, czwarta dynastia królewska przypadała na okres, w którym dochodziło do najpoważniejszych konfliktów. W wyniku starć obu ras, zniszczeniu ulegały całe wymiary. Nasza rasa pragnęła zakończyć ta wojnę, ale przeciwnicy byli zbyt potężni. Na każdego zabitego Hyldena, powstawało trzech następnych. Wojna zdawała się ciągnąć w nieskończoność, dopóki wśród Nieskończonych nie narodził się Mitha’Rei, legendarny król Czwartej Dynastii. Jego matka zmarła przy porodzie, a ojciec zginął na wojnie. Mitha’Rei jako następca ojca był zmuszony objąć tron w młodym wieku. Początkowo był bardzo nieporadny, jednak szybko się uczył. Na pewien czas, wojna z Hyldenami ustała. Nieskończeni próbowali naprawić szkody spowodowane wojną, ale nie udało im się wskrzesić wymarłych cywilizacji. Pewnej nocy, Mitha’Rei nawiedził sen. Widział w nim, jak armia Hyldenów wdziera się do Neverendaaru i atakuje Wieczne Królestwo. Dzięki swojej wizji, zdołał przygotować miasto do obrony przed najazdem. Jego wizja sprawdziła się co do joty, w Neverendaar wdarły się ogromne Monolity Hyldenów, wypuszczając na nasz świat swoje przeklęte ognie. Dzięki działaniom Mitha’Rei powstrzymano atak pożeraczy światów. Ale młody król wiedział, że to nie wystarczy. Zdecydował się na zjednoczenie ze Źródłem, mimo tego iż wiedział że taki zabieg skończy się jego śmiercią. Prowadząc wielką armię na ojczysty plan Hyldenów, zdołał tam osłabić i zapieczętować wrogów Wiecznego Królestwa. Mitha’Rei zmarł, kiedy wrócił do Neverendaaru. Na długie lata zapanował spokój, ale zagrożenie stanowiły jeszcze niedobitki Hyldenów z innych światów. Śmierć Mitha’Rei poprzez zjednoczenie się ze źródłem sprowadziła na naszą rasę szczególny dar – w każdej rodzinie królewskiej, rodziła się co najmniej jedna osoba, posiadająca proroczą moc wizji… - przerwał na chwilę.
Król powrócił na swój tron
- Minęły millenia, a pieczęć więżąca Hyldenów osłabła. Zaczęli się oni wybudzać z długiego snu. Nawet teraz, ich armia się powiększa. Wkrótce przebudzą się całkowicie. Chociaż Mitha’Rei odciął ich wymiar od pozostałych, nie zdołał zamknąć dla nich wrót do Neverendaaru. Nie znamy dnia w którym zaatakują… a jeśli dojdzie do niespodziewanego ataku, czeka nas rychła zagłada… Moja córka, była wybraną przez Źródło. Spłynęło na nią wieszcze dziedzictwo Mitha’Rei, ale ona… - zamilkł. Moja córka, Drullia’An została porwana.
Długo nikt nic nie mówił. Król tylko zamglonym wzrokiem wpatrywał się w błękitne niebo zawieszone na suficie.
- Zostaliście wybrani, aby odnaleźć córkę króla. – niezręczną ciszę przerwał Ryuuken.
- Jest to misja najwyższej rangi, od której zależy los całego Neverendaaru a także setek innych światów. Po zniszczeniu Wiecznego Królestwa, nic już nie stanie Hyldenom na przeszkodzie w drodze do pożarcia Wszechświata i zatopieniu go w nieczystym chaosie. – dodał Mizoir.
- Drogi losu są niezwykle kręte. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak to wszystko się skończy. Ale my wszyscy, wierzymy iż przeznaczenie sprowadziło was na ten świat nie bez powodu. – powiedziała Shirou.
- Każda dusza ma swoją rolę do odegrania. To przez jej odgrywanie, budujemy nasze przeznaczenie.
- Valeria, Khann, Arnthaniel, Moran, Lilianne, Sataner, Gelidus i ty także, Argromannarze. Tam, gdzie inni zawiedli, wy będziecie w stanie zwyciężyć. Odnajdziecie córkę króla i ocalicie miliony światów…
- Błagam was… - król przerwał cicho Ryuukenowi. Odnajdźcie moją córkę. Wynagrodzę was w wszelki możliwy sposób… tylko ją znajdźcie.
Król wstał z tronu i padł na kolana przed zgromadzonymi tu osobami.
- Mój królu… - Ryuuken doskoczył do króla i próbował postawić go na nogi.
- Błagam was! – krzyknął.
Valeria stała i patrzyła się na to co się działo.
- Panie mój i królu… Przyrzekam na swój honor, że odnajdę twoją córkę i bezpiecznie doprowadzę ją do ciebie. – przysięgła klękając.
Pozostali również uklękli i przysięgli pomoc.
Król w końcu wstał i osiadł na tronie.
- Dziękuję wam. – powiedział szczerze.
Do sali wkroczyło dwóch strażników. Odprowadzili oni gości króla do poczekalni. Za Valerią szybko poszedł Lord Ryuuken.
- Tak panie? – rzekła widząc iż ten chce jej coś przekazać.
Dowódca straży wyjął przedmiot owinięty w biały materiał.
- Valerio, pragnę abyś przyjęła wszystkich do swojego domu. Jestem pewien, że twoja rezydencja będzie doskonałą siedzibą. – powiedział, tak aby słyszeli to pozostali.
Kobieta przytaknęła.
- Ah, i weź to proszę, ta broń należy do Arnthaniela. Zwróć mu ją z pozdrowieniami ode mnie. – powiedział już ciszej i mrugnął do niej.


***


Wszyscy powrócili na plac wymiarów. Valeria powiedziała towarzyszom, aby ruszyli za nią. Po dziesięciu minutach marszu, dotarli wielkiego placu w zachodniej dzielnicy. Stało tam wiele piedestałów, podobnych do tego na placu wymiarów. Kobieta podeszła do jednego z nich i zawołała wszystkich. Znowu znajome uczucie teleportacji…
Znaleźli się w niewielkiej kapliczce, zbudowanej z białego marmuru. Wokoło rosły drzewa o liściach we wszelkich odcieniach fioletu, a z ich koron dochodziły śpiewy ptaków. Trawa miała kolor soczystej zieleni. Valeria pierwsza wyszła z kaplicy i poprowadziła wszystkich wydeptaną drużką. Wychodząc z małego zagajnika, ujrzeli przed sobą nieduży pałac. Z daleka wyglądał naprawdę uroczo. Słońce odbijało się od białego marmuru, z którego go wzniesiono. Z zagajnika do pałacyku wiodła niedługa droga, przy której rosły polne kwiaty. Valeria poprowadziła wszystkich i zaprosiła wewnątrz.
W środku było bardzo jasno. Na wprost drzwi frontowych stały nieduże schody, prowadzące do pokoi na piętrze.
Okna były szeroko otwarte, wpuszczając do wnętrza chłodne powietrze, które delikatnie poruszało błękitnymi zasłonami. Przy wschodniej ścianie stały białe sofy, na których usiedli już goście. Przy ścianach stały jeszcze regały z książkami, a na ścianach przymocowane były różne pamiątki. Oprócz tego, tym pomieszczeniu nie było nic szczególnego oprócz pięknego, wykonanego z białego drewna fortepianu i wielkiego obrazu, który wisiał nad schodami. Przedstawiał on Nieskończonego o lśniących, białych skrzydłach…



- Witajcie w moich progach. – dziewczyna powiedziała radośnie. Pokoje znajdziecie na piętrze, nie musicie się krępować. Zamieszkacie tu na czas misji.
Mówiąc to, sięgnęła do malej zdobnej skrzyneczki, która stała na jednej z półek. Wyjęła z stamtąd jakieś małe kamyczki, z wyrytymi magicznymi symbolami.
- Aktywując energię tej runy, zostaniecie przeniesieni do tego pomieszczenia, niezależnie od tego gdzie się znajdujecie. Proszę was, nie gubcie ich. – rozdała każdemu jeden kamień. Dzisiaj proponuję wam, abyście przenieśli tu wszelkie niezbędne wam rzeczy. Załatwcie też jakiekolwiek niedokończone sprawy, gdyż jutro czeka nas pracowity dzień. Kiedy skończyła, wspięła się po schodach i zniknęła.
 

Ostatnio edytowane przez Endless : 09-10-2009 o 14:23.
Endless jest offline  
Stary 06-10-2009, 23:14   #27
 
Garzzakhz's Avatar
 
Reputacja: 1 Garzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znanyGarzzakhz wkrótce będzie znany
Następnego dnia rano, po spotkaniu z Valerią, Agromannar nie wiedział co się dzieję. Klękał przed nie swoim królem z jakimiś nieskończonymi. Dostał samobójczą misję, a obecnie kobieta wręczyła mu runę i znikła. Półwampir spojrzał po reszcie towarzystwa.

- Nie wiem kurwa jak wy, ale ja tu jestem przypadkowo. Życzę powodzenia i do nierychłego zobaczenia. Odwrócił się na pięcie i jak najszybciej wyszedł z domu nieskończonej.
 
Garzzakhz jest offline  
Stary 07-10-2009, 10:07   #28
 
michau's Avatar
 
Reputacja: 1 michau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłośćmichau ma wspaniałą przyszłość
Audiencja u króla. Kurwa, u króla audiencja. Wszystko, co, gdzie moje spodnie, cholera za pół godziny. Nie zdążę, spóźnię się. Znów wyjdę na idiotę. Tylko ja tak umiem. Miałem cały dzień, żeby się przygotować. Aghrrr !!- Arnthaniel potknął się o leżąca na środku pomieszczenia skrzynię i wyłożył jak długi na podłodze. Pozbierał się jednak szybko i zabrał za czyszczenie zbroi. Bądź co bądź, ale w wysmarowanym rynsztunku do króla nie pójdzie nawet kosztem spóźnienia wyczyści zbroję. Gdy wyskoczył z mieszkania i wzbił się w powietrze, skierował się prosto w stronę pałacu króla. Budynek był widoczny prawie z każdej części miasta, a jego majestat robił wrażenie z odległości kilku kilometrów. Jeśli jednak stawałeś u wrót pałacu, czułeś się tak mały, że zapominałeś o całej swojej pewności. Pałac króla... Arnthaniel przechodził ze stopnia na stopień. Tylko się nie denerwuj- uspokajał się w myślach.


***

Tylko raz miał okazję być w pałacu króla. Było to kilka lat temu, gdy zaprzysięgał się na obrońcę miasta. Król osobiście mianował nowych adeptów, którzy składali mu przysięgę. Ciekawe czy choć trochę się zmienił? Wtedy wyglądał dość młodo, a teraz??

Arnthaniel został wprowadzony do wielkiej sali z niebieskim dywanem. Sala tronowa, bez wątpienia. Byli tam już inni skrzydlaci, choć nie tylko. Mężczyzna dostrzegł również przedstawicieli innych ras, którzy stali jak on zaraz przy wejściu. Była też Valeria, która wkroczyła do komnaty z jakimś mężczyzną. Cóż, audiencja o króla. U króla audiencja.

***

Władca pojawił się i przedstawił powody wezwania. Arnthanielstarał się uważnie słuchać i już dowiedział się, dlaczego się tu znaleźli. Przy królewskim tronie stał Ryuuken, który puszczał co jakiś czas głupkowate spojrzenia w kierunku Arnhaniela. Nosz, pomimo powagi sytuacji, skrzydlaty nie mógł utrzymać jednolitego wyrazu twarzy. Arnth dostrzegł też jednego z arcymagów. To musi być poważna sprawa.
Gdy król skończył opowiadać historię, klęknął nagle przed nimi i zaczął prosić o pomoc. Zadziwiające. Władca, który potrafi się ukorzyć przed sługami? Arnth czuł do niego respekt. Jako jeden z pierwszych zarzucił do tyłu miecz, upadł na kolana i ułożył skrzydła w geście szacunku i pokłonu. Wykona zadanie, mimo wszystkich waśni i czasami sprzeczności jego interesów z interesami królestwa, wciąż był oficjalnym obrońcą miasta i był oddany królowi. Tak, wykona powierzoną mu misję.

***

Nie cierpiał teleportów. Rzadko ich używał. Uczucie było jeszcze gorsze niż przechodzenie przez portal, przynajmniej dla niego samego. Wszyscy znaleźli się w kwaterze Valerii. Arnth rozpoznał to pomieszczenie. Nie raz tu bywał. Wspomnienia wróciły...
Ciszę przerwała właśnie Valeria.

Sięgnęła do malej zdobnej skrzyneczki, która stała na jednej z półek. Wyjęła z stamtąd jakieś małe kamyczki, z wyrytymi magicznymi symbolami.
- Aktywując energię tej runy, zostaniecie przeniesieni do tego pomieszczenia, niezależnie od tego gdzie się znajdujecie. Proszę was, nie gubcie ich. – rozdała każdemu jeden kamień. Dzisiaj proponuję wam, abyście przenieśli tu wszelkie niezbędne wam rzeczy. Załatwcie też jakiekolwiek niedokończone sprawy, gdyż jutro czeka nas pracowity dzień. Kiedy skończyła, wspięła się po schodach i zniknęła.

Zaraz potem odezwał się jeden z obecnych w pomieszczeniu nie- Skrzydlatych.
- Nie wiem kurwa jak wy, ale ja tu jestem przypadkowo. Życzę powodzenia i do nierychłego zobaczenia. Odwrócił się na pięcie i jak najszybciej wyszedł z domu nieskończonej.

Arnth odprowadził go wzrokiem. Wstał i podszedł do niewielkiej szafki, którą otworzył. Ku zdumieniu części obecnych wyjął z niej buteleczkę brandy i rozlał sobie do kryształowego kieliszka. Widocznie Valeria postanowiła pamiętać o jego dawnych zwyczajach i zostawiła przygotowany barek z trunkami.
- Jak chcecie, to się częstujcie. Przednia brandy. Valeria wie, co dobre- powiedział do obecnych i dopił trunek do dna.- Ja muszę pozałatwiać parę spraw na mieście, skoro czeka nas robota. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało- powiedział Arnthaniel na odchodne i opuścił siedzibę Valerii.
 
__________________
Fortune is fickle.
"Do not follow the Dark Side"
michau jest offline  
Stary 07-10-2009, 13:50   #29
 
Cerber's Avatar
 
Reputacja: 1 Cerber nie jest za bardzo znany
Gelidus na początku nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.Zgodził się bo co miał zrobić.Nie chciał być posądzony o zdradę stanu.Zresztą Arcymag Lord Mizoir znany był ze swojej prawdomówności.Podstęp nie wchodził w grę.Dopiero gdy Gelidus zobaczył króla zrozumiał,że naprawdę ma wziąć udział w czymś dużym.Nigdy wcześniej nie widział króla z tak bliskiej odległości.Raz miał iść na bal w pałacu ale wykręcił się bólem czegośtam.Sam już nie pamiętał jak to było.W stosunku do króla miał mieszane uczucia.Znał jego zasługi dla królestwa ale obracał się wśród dwulicowych i krętackich polityków i doradców.Cóż,jako obywatel Neverendaaru Gelidus nie mógł odmówić pomocy.I tak oto stał w domu pięknej Valerii u boku innych wybranych Nieskończonych.

-Nie wiem kurwa jak wy, ale ja tu jestem przypadkowo. Życzę powodzenia i do nierychłego zobaczenia-powiedział jedyny przedstawiciel innej rasy i wyszedł.Gelidus obrócił się do reszty.
-Nie chciałbym wyjść na rasistę ale jak taka bezskrzydła istotka mogłaby pomóc w odnalezieniu córki króla?To nasza sprawa i angażowanie innych istot wydaje mi się egoistyczne.
Znał dobrze historię swojego państwa i to o czym mówił król w pałacu nie było mu obce.Choć zawsze traktował to bardziej jak legendę.Ale każda legenda ma w sobie ziarnko prawdy.Okazało się,że ta ma w sobie całą piaskownicę.
Niejaki Arnthaniel zaproponował Brandy.I choć Gelidus nie pił zbyt często to jednak tym razem miał ochotę na jednego małego.Kiwnął mu w podziękowaniu i nalał sobie na łyczka.Dotknął szkła i schłodził sobie trunek,aż na kieliszku pojawił się szron.Łyknął sobie,zrobił grymas i rękawem przetarł usta.Swoją drogą Arnthaniel najwidocznej czuje się tu jak u siebie.”Coś musi być na rzeczy”-pomyślał Gelidus.Usiadł na białej sofie,wyciągnął notatnik i zaczął sporządzać listę w co musi się zaopatrzyć.
-Co za dzień-pokręcił głową.
 
Cerber jest offline  
Stary 07-10-2009, 18:00   #30
 
Sorix's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorix nie jest za bardzo znany
Moran wszedł z Lilianne do wielkiego pałacu. Miną parę korytarzy, aż doszedł do drewnianych drzwi. Za drzwiami stali już trzej Nieskończeni.
Po chwili drzwi znowu się otworzyły. Weszła kobieta o białych skrzydłach i srebrnej zbroi wraz z mężczyzną, lecz bez skrzydeł. Moran przyglądał się mężczyźnie przez dłuższą chwilę. -źle mu z oczu patrzy - pomyślał. - nie sądzę, że przyszedł tu z własnej, nieprzymuszonej woli.
Moran oraz reszta wezwanych tu osób złożyło bronie, po czym strażnik otworzył wrota prowadzące do sali tronowej.

Na tronie siedział król. Tak, to na pewno był on. Choć Moran widział do pierwszy raz, od razu można go rozpoznać po złotej, zdobionej zbroi i wielkich, złotych skrzydłach. Choć był młody, wzbudzał respekt we wszystkich zebranych...

***

Po około pół godziny "wybrańcy" zbliżali się do domu Valerii. Był to wręcz nieduży pałac zbudowany z białego marmuru, od którego odbijało się słońce.

- Witajcie w moich progach. – powiedziała radośnie Valeria.- Pokoje znajdziecie na piętrze, nie musicie się krępować. Zamieszkacie tu na czas misji.
Mówiąc to, sięgnęła do malej zdobnej skrzyneczki, która stała na jednej z półek. Wyjęła z stamtąd jakieś małe kamyczki, z wyrytymi magicznymi symbolami.
- Aktywując energię tej runy, zostaniecie przeniesieni do tego pomieszczenia, niezależnie od tego gdzie się znajdujecie. Proszę was, nie gubcie ich. – rozdała każdemu jeden kamień. Dzisiaj proponuję wam, abyście przenieśli tu wszelkie niezbędne wam rzeczy. Załatwcie też jakiekolwiek niedokończone sprawy, gdyż jutro czeka nas pracowity dzień. Kiedy skończyła, wspięła się po schodach i zniknęła.

- Nie wiem kurwa jak wy, ale ja tu jestem przypadkowo. -powiedział nieskrzydlaty osobnik. -Życzę powodzenia i do nierychłego zobaczenia. Odwrócił się na pięcie i jak najszybciej wyszedł z domu nieskończonej.

-Od razu wiedziałem, że coś jest z nim nie tak - pomyślał Moran. - Ale dobrze, że sobie poszedł. To misja dla Nieskończonych.

- Jak chcecie, to się częstujcie. Przednia brandy. Valeria wie, co dobre - powiedział przedstawiciel kasty ognia.
-Ohh tak, dawno nie miałem dobrego brandy w ustach - rzekł Moran, po czym wypił do dna zawartość kieliszka. Usiadł wygodnie na kanapie myśląc, co musi kupić i co zrobić w tym ostatnim dniu wolnego. -Jeszcze przedwczoraj polowałem na zwierzynę, miałem nadzieję na choć tydzień spoczynku, no ale, jak mus to mus - pomyślał Moran. -Nie codziennie można zrobić przysługę królowi.
 

Ostatnio edytowane przez Sorix : 07-10-2009 o 20:47.
Sorix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172