Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2010, 14:18   #1
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
[DA] Pogoń

- Powiem to raz. Jestem Yan. Wielu z ... - Dokumenty Google

Cytat:
Życie jest nieustanną walką, więc nie chowaj miecza.
Któż by pomyślał, że mieszkańcy Fereldenu potrafili się skrzyknąć, stawić czoło najgorszemu zarastwu, jakie chodziło kiedykolwiek po tych ziemiach, i po zaledwie kilku dniach pójść w rozsypkę. Minęło zaledwie kilka godzin od pokonania plagi. Minęło tylko kilka dłuższych chwil od unicestwienia wielkiego smoka. Ludzkość jednak odwróciła się od elfów i krasnoludów. Ostruche istoty z pogardą spoglądały na władców podziemnego świata. Te ostatnie zaś miało wszystko i wszystkich, jak to mawiają, głęboko w rzyci.
Bliźnim się nazywali, gdy stali ramię w ramię przeciwko pomiotowi. A teraz? Teraz jeden na drugiego wilkiem patrzy. Uboższy chciałby wyrwać z rąk zamożniejszym to co posiadają. Bogatsi myślą tylko o sobie, nie zważając na to, że ginie jeszcze mnóstwo istot na ulicach. Od zarazy, która się poczęła rozprzestrzeniać. Od ran, których nikt nie opatrzył. Od własnych rąk, bo niektórzy popadają w obłęd, gdy przychodzi smutna wieść o śmierci kogoś z rodziny.
Jest jednak miejsce, gdzie to wszystko jakby nie ma znaczenia. Gdzie życie płynie własnym torem. Jakby czas się zatrzymał. Jakby zaraza się tam nie dostała. Kto by spojrzał na miasto, a zaraz potem na przybytek uciech- Perłę, ogłupiałby. Choć, jak to kiedyś ktoś mądry powiedział: burdel sam przez się jest burdelem, toteż spaść na psy nie może, bo on już dawno wśród świń żyje. Czy prawda to była, ciężko stwierdzić, ale Perła zwykłym zajazdem nie była i nie jest. To nie zamtuz, gdzie wchodzi się tylko po to, by pozwolić bestii zamieszkującej ciało, okiełznać kobietę, tudzież mężczyznę. Perła spełniała się także jako gospoda.
Bez ustanku w środku od kilku godzin panował zgiełk. Mnóstwo istot pragnęło znaleźć w burdelu miejsce, gdzie mogli spędzić tę najbliższą noc. Nawet jeżeli miałoby to być pod stołem w sąsiedztwie złodzieja.
Sanga- burdelmama i właścicielka lokalu, miałą mnóstwo do roboty. Nikogo więc nie zdziwiło, że w końcu wynajęła dwóch drabów, by pełnili rolę wykidajły. Stali przeto w drzwiach i “witali” gości. Jednocześnie zrobili także porządek z motłochem w środku. Podejrzanie wyglądający, biedni, chorzy... oni już nie mieli czego szukać w Perle. Wstęp darmowy nie był, więc nie każdy w tym czasie mógł sobie już pozwolić na chwilę odpoczynku w przytulnym miejscu.

***

- Spróbuj znaleźć jakichś najemników. Może ci pomogą. Bądź co bądź, ale jesteś bohaterem.
Yan machnął tylko ręką na słowa Alistaira. Nie był to do końca głupi pomysł, ale ludzie których nie znał... Nie miał pewności czy go posłuchają. Nie miał pewności czy zrobią to będą mieli do zrobienia.
- Może i masz rację.- odparł. - Nie mam jednak zamiaru tam iść sam. Leliano...
Zwrócił się ku rudowłosej, która trzymała wówczas za szyjkę, knykciami, kieliszek wina, kreśląc nim w powietrzu niewidzialne kręgi. Słysząc swe imię uniosła delikatnie głowę zarzucając włosy na bok.
- Hmmm?
- Mam do ciebie prośbę. Będziesz mi towarzyszyła podczas przechadzki po... - urwał.
Jak można powiedzieć “Denerim”, gdy ono ledwie stoi. Ba, ono nawet nie stoi. Ono klęcząc, błagalnym głosem prosi o pomoc.
- ... po mieście?
Leliana rozpromieniła się, odkładając kieliszek na stół pokiwała głową.
- Radziłabym ci jednak założyć na siebie jakiś płaszcz. Zakryj swe oblicze, bo inaczej rozszarpią cię, gdy zobaczą, że wyszedłeś.

***

Elltharis

Los tak chciał, że bitwe prztrwałeś bez szwanku. Do końca jednak nie można tego powiedzieć o twych towarzyszach. Jeden z nich odszedł na tamten świat, a kilku jest poważnie rannych. Cóż jednak mogłeś uczynić? Zakon był dla ciebie bardzo ważny, a członkowie cenniejsi aniżeli złoto.
Stałeś przed miejscową świątynią. Mimo iż byłeś elfem wierzyłeś, że magia w pewien sposób wywodzi się od Stwórcy. Czekałeś... Czekałeś na choćby najmniej ważną wiadomość od kogoś, na temat stanu zdrowia któregoś ze swoich towarzyszy.
Byłeś tak zamyślony, że nie usłyszałeś ruchu za plecami. A ktoś tam był... Mimo, że twój elfi słuch zawiódł, to i wzrok już nie. Słońce jeszcze świeciło, dość słabo, ale widać było mgliste cienie, które rzucały dwie postacie za tobą. Szybko się odwróciłeś. Kapłanka i jakiś zamaskowany człowiek... Zauważyli, że ich obserwujesz. I... czy oni idą w twoją stronę?
Byli blisko, coraz bliżej, toteż jedyne co zdążyłeś zrobić, to dla pewności chwycić za rękojeść miecza.
- Nie obawiaj się, Elltharisie.- odezwał się ten zamaskowany.
Był to znany głos. Znany, jednak nie wiedziałeś do końca któż to.
- Nie obawiaj się.- istota powtórzyła się.- Choć na ubocze. Tam porozmawiamy.
Chcąc, nie chcąc poszedłeś za tą tajemniczą dwójką. Uliczka, którą wybrał nieznajomy, była ciemna. Ubocze miasta, ulubione miejsce dla bandytów i innych szubrawców. A zakapturzona istota właśnie ukazała swą twarz.


Kamień spadł ci z serca. Nie kto inny, a sam Yan, Szary Strażnik, stał przed tobą.
- Mam do ciebie prośbę. Chcę żebyś gdzieś ze mną poszedł. Chcę, byś towarzyszył mnie i... Poznałeś już Leliane, prawda?
No pewnie! Jak mogłeś zapomnieć. Jak mogłeś zapomnieć kim jest ta rudowłosa.


Anesh

Wataha... Taaak. Kiedyś miałaś pod swą kontrolą całą watahę wilków. Kiedyś byłaś jedną z najważniejszych osób półświatka w Denerim. Kiedyś... Pieprzona wojna zmieniła wszystko. Chędożone pomioty... Przez nie wszystko szlag trafił. Nie byłaś jednak do końca sama. Avisiel...
Był zawsze tam, gdzie być powinien. Robił zawsze to, co miał robić. I do tego potrafił umilić chwile samotności i smutku...
Był z tobą także i teraz. Od momentu inwazji pomiotów na Denerim nie opuszczał cię. Był twoim cieniem. Niczym anioł stróż podążał za tobą. Tylko... czułaś, że mimo tego, iż jest tak zapalczywy w tym co robi, rośnie w nim strach. Strach nie przed śmiercią. Chociaż... cholernie bał się śmierci. Jednak nie swojej...
Kroki wasze zbliżały się do Perły. Widok dwóch osiłków stojących przed wejściem nie zdziwił cię. Sanga, bądź co bądź, zawsze myślała o zarobku, Nawet w takim momencie. Avisiel pociągnął cię za ramię i ruszył ku wejściu. Jego twarz była pełna mroku. Mimo swej postawu jeden z drabów zagrodził wam drogę.
- Pięć!
Avisiel zaczął szperać po kieszeniach, by nagle jego palce złożyły się w pięść i uderzyły wykidajłę prosto między oczy. Wielkolud zachwiał się i oparł o ścianę. Towarzysz jednak twój nie zamierzał próżnować i podleciał do drugiego. Kopnął go w krocze i poprawił łokciem. Zwykły chudzielec, dużo niższy od tej dwójki zrobił ich na szaro. Choć można i powiedzieć, że na czarno, bo temu pierwszemu powysiadały wewnętrzne neurony i stracił przytomność.
Wchodząc do środka zauważyłaś, że jest pełno ludzi. I nieludzi, choć tych już trochę mniej. Wzrokiem szukałaś Sangi. W końcu ją dostrzegłaś. Podeszłaś do niej, a ta przywitała cię miłym uśmiechem. Wskazała palcem drzwi od pomieszczeń sypialnych i powiedziała:
- Drugie drzwi na lewo. Pokój specjalnie dla ciebie i...- zmierzyła wzrokiem Avisiela.- I twojego, cudnego towarzysza.
Ruszyłaś do pokoju. Wchodząc do niego naszło ci na myśl tylko jedno: ta buda na psy jednak schodzi. Zwykłe łoże, długi stół i kilka krzeseł. Hmmm... ja sie nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Avisiel złapał cię za dłoń i pociągnął w stronę stołu. Oparł cię o niego, złapał za szyje i swymi ustami znalazł twoje usta. A dalej już było tylko goręcej...


Lienn

Sprawy w Fereldenie ubrały się w czarne szaty. Nie myślałaś, że to wszystko przyjmie taki obrót. Że Plaga rozrośnie się tak daleko. Jednak... Chwile wolności były błogie. Były piękne, nawet jeżeli walały się przed tobą same trupy.
“Wolność jest niczym dobry kochanek- wyczekiwany, jednak kiedy już nadejdzie, trzeba czerpać z niego pełnymi garściami”.
Mając przy sobie spory mieszek pieniędzy nie zmiarzałaś spać byle gdzie,a A wieści o Perle rozniosły się dość szybko. Nie myślałaś zbytnio o tym dlaczego zamtuz-karczma były nadal prowadzone. Tobie było to na rękę.
Przed drzwiami stał jeden, dość rosły typ. Miał sine oko. Dopiero pochwili zauważyłaś, że obok leży ktoś jeszcze. Przechodząc przez drzwi usłyszałaś za sobą słowa, jak się okazało, gburowatego wikidajły.
- Chędożyć elfy, srać na nie wszystkie, do jasnej cholery!
Dojrzałaś swoim bystrym wzrokiem, że w całej prawie wszystkie stoły są już zajęte. Usiadłaś więc na krześle przed barem.


Ashaad

Przybyłeś do Denerim krótko po zakończonej bitwie. Po drodze wyrżnąłeś w pień kilka, bądź też kilkanaście mrocznych pomiotów. W samym zaś mieście budziłeś strach nie mniejszy od plagi. Qunari... Rasa, która nie jest zbyt szanowana. Kilka dzieciaków biegało za tobą obrzucając cię wyzwiskami i różnymi rzeczami, które wpadły im w rękę, od ogryzków zaczynając, po nodze od krzesła kończąc. W końcu, zażenowany tym wszystkim, jednym ruchem, jednym spojrzeniem przestraszyłeś je wszystkie.
Dotarłeś do jakiejś karczmy. Nie wiedziałeś za dużo o ludzkich miejscach zgromadzeń, to też wszedłeś do środka. Nie wiadomo czy to z ciekawości, czy ze zmęczenia, czy to z chęci wypicia i zjedzenia czegoś. Podszedłeś do kobiety pełniącej tutaj role karczmarza i spytałeś czy jest coś do picia. Podała ci kufel z zimnym, złotobarwnym trunkiem, które grzało w przełyku, gdy przezeń przechodziło. Z wolna piłeś rozwodnione piwo...


Garrett

Pieniądze... Pieniądze... skończyły się! Bez pieniędzy to ani rusz. Tym bardziej, że daleka podróż na ciebie czeka. Tym bardziej, że wiele spraw jeszcze niezałatwionych.
Koledzy po fachu, gdyby usłyszeli, że chcesz zarobić formalnie zgodnie z prawem uśmiali by się zdrowo. Cóż ci więc pozostaje. Profesja zobowiązuje. Ale... gdzie można kogoś oskubać? Przecież pałac królewski wypełniony po brzegi strażnikami. Może by i wprawny złodziej jak ty dał sobie radę, ale czy warto przed samym wyjazdem ryzykować? Czy warto, gdy w okolicy jest taka okazja?
W Perle wszak jest teraz mnóstwo ludzi. Niektórzy ubodzy, ale inni... Hmmm, rarytas dla złodzieja. Kupcy, alchemicy, szlachcice, rycerskie rodziny. Miód, a nie życie. Nogi same cię niosły. Wszak Denerim znałeś jak własną kieszeń. To tu szkoliłeś się w tym, co robisz.
Wchodząc do zamtuza najpierw jednak usiadłeś w kącie. Trzeba było się przyjrzeć ofierze.


Elltharis, Garret, Anesh

Razem z Yanem i Lelianą wkroczyłeś do Perły. Tyle tu ludzi! Szary Strażnik nie zamierzał jednak próżnować. Usiadł przy jednym ze stołów, przy którym siedział jakiś nieznajomy typ. Dojrzałeś tylko, że jego twarz szpeci długa blizna. Nie chciałeś mu się więcej przyglądać. Leliana zawołała Sange. Ta podeszła po chwili, a Yan zamienił z nią kilka słów, po czym rzekł do ciebie.
- Dobra, możemy wejść do pokoju.
Wstając zauważył, że z kieszeni od płaszcza “wychodzi” czyjaś dłoń. Spojrzał na jej “właściciela”. Garrett cofnął się, jednak Yan szybko złapał go za dłoń, przyciągnął do siebie i mruknął:
- Ty pójdziesz z nami.
Po drodze napotkałeś wzrokiem kilka charakterystycznych osób. Qunari... Co on tu robi? Wkroczyłeś do pokoju, gdzie akurat jakaś parka się zabawiała.
Yan przejął inicjatywę.
- Mogę was prosić o to, abyście się, hmmm... ubrali?
Młodzian spojrzał na niego z odrazą i począł zakładać spodnie. To samo uczyniła kobieta.
Jestem Yan. Witajcie. Jak mniemam jesteś Anesh, tak? Sanga mi o was opowiedziała. Usiądźcie, jeśli łaska. Leliano, mógłbym cię prosić o przyprowadzenie jeszcze tych dwóch osób, które wpadły w oko naszej drogiej właścicielce tego lokalu? Dziękuję.
Zwrócił się do Garretta.
- A ty zasiądziesz koło mnie, bo mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.


Wszyscy

Do pomieszczenia wszedł qunari i elfka. Zasiedli oboje przy stole. Mieli zdziwione miny. Choć w oczach qunari było widać tylko obojętność.
- Powiem to raz. Jestem Yan. Wielu z was może to wie, wielu może nie, ale jestem Szarym Strażnikiem. Przychodzę do was... hmmm... To może jednak zacznę od początku. Mam nadzieję, że was nie zanudzę, bo się nie znamy i jesteście tu, prawdopodobnie, przeciw własnej woli. Postaram się streszczać. Postaram się powiedzieć szybko o co mi chodzi. No więc, podróżowałem długo z pewną kobietą. Była ona... jakbyście to ujeli, apostatą, magiem renegatem. Po ostatecznej bitwie z plagą- odeszła. Jest mi osobą drogą, więc szukam śmiałków, którzy zgodziliby się ją odnaleźć, bo ja... ja niestety nie mogę się stąd ruszyć. Oczywiście całą wyprawę bym opłacił. Za... fatygę bym słono wynagrodził. Pytanie tylko: czy zechcecie mi pomóc? Z góry jednak powiem, że nie mam pojęcia gdzie jej szukać. Chcę być z wami szczery. Może wyda to się wam dziwne. To jest dziwne, że nieznajomy facet prosi was o cokolwiek. Zbiera nieznanych sobie ludzi i prosi o przysługę. Jednak jestem do tego zmuszony...
Spojrzał po twarzach wszystkich zebranych. Przypominali mu drużynę jego, z tym że on był zmuszony do tego, by wykonać to co wykonał. Oni nie...
 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 27-01-2010 o 21:30.
Faurin jest offline  
Stary 23-01-2010, 01:47   #2
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Perła... Ten lokal zawsze przynosił mu pecha. Przynajmniej jeśli chodziło o pracę. Kiedy pięć lat temu zawitał tu w mając za zadanie odchudzić jednego z klientów, jakiegoś szlachciurę z Orlais którego nazwiska nie mógł sobie przypomnieć, z kilku sztuk biżuterii wypadki potoczyły się w sposób daleki od oczekiwanego. Nie dość, że nie udało mu się znaleźć w przeszukiwanym pokoju części łupów to jeszcze jego towarzysz pełniący rolę czujki zbyt późno ostrzegł go o tym, że właściciel błyskotek wraca na miejsce. Tyle dobrego, że wspomniany szlachciura okazał się być tłustym wieprzem, toteż zdążyli opuścić lokal przez okno na piętrze zanim delikwent zdążył im się przyjrzeć.

A teraz, po tylu latach pracy „w zawodzie” taka obsuwa... Trzeba było słuchać intuicji i śledzić któregoś z co bardziej pijanych klientów gdy ten opuszczałby „Perłę”. Potem wystarczyłby cios w tył głowy zadany w czasie gdy cel przechodziłby przez jakąś rzadko uczęszczaną uliczkę i mieszek Garretta stałby się nieco cięższy. A tak nie chciało mu się ruszać tyłka z zajazdu i dał się złapać jak pierwszy lepszy złodziejaszek przycinający ludziom mieszki na miejskim targu. Po prostu szkoda gadać... Z drugiej strony usprawiedliwiał go fakt, iż w ciągu ostatnich kilku lat jeżeli kogoś już okradał, to w większości wypadków ów jegomość był albo martwy albo nieprzytomny. Tak czy inaczej wyszło jak wyszło i pozostawało mu tylko czekać na dalszy rozwój wypadków.

O dziwo nieznajomy nie zawlókł go na najbliższy posterunek straży ani w jakiś zaułek by samemu wymierzyć sprawiedliwość. Wydawało mu się, że skądś kojarzył jego twarz. Dopiero po chwili przypomniał sobie, jak po powrocie do miasta jeden z kumpli, który w czasie jego nieobecności został w Denerim opowiadał mu o koronacji. „A więc tobie całe Ferelden może dziękować za posadzenie na tronie tego idioty” - pomyślał złośliwie Garrett. Odkąd pamiętał stosunek do monarchii miał umiarkowanie sceptyczny. Szczególnie w sytuacji gdy krajem rządził półgłówek a sądząc z plotek, których ostatnimi czasy się nasłuchał właśnie kimś takim był Jego Wysokość.

Wrócił myślami do nieznajomego. Zadumał się chwilę nad jego słowami. Wyprawa w poszukiwaniu renegatki nieco kolidowała z jego planami na najbliższą przyszłość. Szanse na to, że ktoś taki będzie zechce ukryć się w jakimś mieście do najwyższych nie należały. A niezbyt przepadał za wycieczkami w teren. Z drugiej strony zawsze mógł ulotnić się gdzieś po drodze. Pytanie tylko czy na pewno chciałby to zrobić... Potrzebował pieniędzy a ten jegomość nie wyglądał na kogoś, kto narzeka na niedostatek. Poza tym, czas poszukiwań spędzą pewnie poza miastem, co wziąwszy pod uwagę jego delikatną sytuację było mu jak najbardziej na rękę. Postanowił, że najpierw trzeba będzie wypytać Yana o kilka szczegółów dotyczących zlecenia. Jako, że nikt z pozostałych nie zabrał dotąd głosu zdecydował się przemówić jako pierwszy:

- Na wstępie chciałbym podziękować jaśnie panu za jakże wspaniałomyślne nie wydanie mnie w ręce tutejszych stróżów prawa - „mniejsza o to, że Vranza wyciągnąłby mnie z ciupy najdalej po kilku godzinach ale nie obeszło by się bez pogawędki na temat celu wizyty w Perle” dodał w myślach – mam nadzieję, że mimo nie najlepszego początku nasza znajomość przyniesie korzyści nam obu. Zwą mnie Garrett i zawodowo zajmuję się... jakby to ująć... dostawaniem się w miejsca powszechnie uznawane za niedostępne. Zechciałbyś panie rzec nieco więcej o kobiecie, którą chcesz odnaleźć. Myślę, że pozostali zgodzą się ze mną, iż przed podjęciem decyzji należałoby również ustalić konkretną kwotę, jaka zostanie nam wypłacona za wykonanie zadania.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 23-01-2010, 15:07   #3
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Już? Skończyłeś?

Znużony głos kobiety rozbrzmiewający po takiej bójce, zdawał się być nie na miejscu. Zupełnie tak, jakby była już przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy i w żaden sposób jej nie szokowało to, że jej towarzysz jak gdyby nigdy nic załatwia dwóch drabów. W czasie całej tej sytuacji stała tylko w jednym miejscu, tam gdzie ją zostawił, i obserwowała jak zajmuje się tymi umięśnionymi przeszkodami. Nic jej nie drasnęło, a Avisiel nawet nie musiał wyciągać ostrza spod płaszcza.

-Ale Anesh, oni byli niemili. Należała im się nauczka. – powiedział mężczyzna takim tonem, jakby był małym chłopcem tłumaczącym się ze swych występków matce. Wprawdzie był od niej nieco młodszy, ale ich relacje zdecydowanie do niewinnych i matczynych nie należały –Jak dobrze pójdzie, to następnym razem powitają nas pokłonami, a jeden z nich otworzy drzwi przed Tobą.

-Jak z dzieckiem, no jak z dzieckiem. – Wyciągnęła ku niemu rękę i wytarmosiła go za ucho, śmiejąc się przy tym cicho. Zaraz jednak zaprzestała tego i zbliżywszy się do niego jeszcze trochę, musnęła owe uszko wargami, a potem języczkiem. Na zachętę. I powiodło się, gdyż nie chcąc dłużej zwlekać, mężczyzna wprowadził ją pośpiesznie do przybytku, który wydawał się być wyjątkowo popularnym ostatnimi czasy. Zaprawdę szczęście mieli w tej kwestii, że niegdyś ona wraz z Sangą były tutejszymi perełkami, a skoro ona została właścicielką, to dla Anesh zawsze się znajdował jakiś pokój. Wprawdzie musiała czasami panią Perły obdarować jakąś błyskotką, ale dzięki temu mogła sobie pozwolić na taki luksus, a przy okazji miała w niej zaufanego łącznika już od lat.
Avisiel torował jej drogę przez tłum, a ona próbowała wypatrzeć Sangę. Dostrzegła ją w pewnej odległość od siebie, ale dzięki wykorzystaniu mężczyzny jako swojej żywej tarczy, zdołała do niej dotrzeć bez szwanku i ze wszystkimi sakiewkami wiszącymi u pasa.

- Drugie drzwi na lewo. Pokój specjalnie dla ciebie i...-właścicielka Perły zmierzyła wzrokiem Avisiela.- I twojego, cudnego towarzysza.

Anesh skinęła tylko krótko głową świadoma tego, że jej cień miałby jej wielce za złe, gdyby teraz, w takim momencie, wdawała się w długie rozmowy i ploteczki ze swoją znajomą. O dwóch nieprzytomnych mężczyznach przed budynkiem nawet nie wspomniała. Zawsze tak było, kiedy sprowadzano jakichś nowych mięśniaków, którzy jeszcze nie znali tutejszych zwyczajów.

Nie miała czasu na zbyt długie oględziny skromnego pomieszczenia, przeszkodziły jej w tym dłonie mężczyzny dobierające się już do niej. Westchnęła ciężej na pierwszy jego pocałunek na swej skórze, po którym dreszcz ją przeszył. Wprawdzie nie była już młódką, ale takie drobnostki ciągle przyprawiały ją o wspaniałe doznania. Zaraz też pociągnął ją w stronę stołu i o ten właśnie mebel oparł. Łóżko było nazbyt trywialne, a przecież w zamtuzie można było wszystko wykorzystać do celów dość erotycznych. W jakim innym celu wstawiać tyle rzeczy do pokoju? Anesh czekała jeszcze tylko, aż Sanga w końcu przyjmie pomysł z łańcuchami, kajdankami i innymi jakże interesującymi rzeczami, które też powinny być dostępne dla klientów. Avisiel wpił się w jej usta pożądliwym pocałunkiem, a dłonie jego już walkę podjęły z ubraniem, które według niego zupełnie zbędnie na siebie zakładała, gdyż wystarczyłby płaszcz. Na pierwszy ogień poszedł gorset, a pomimo tego, że mężczyzna miał już jako taką wprawę, to i tak te całe wiązania sprawiały problemy w obsłudze. Później przyszedł czas na buty, za nimi poleciały spodnie, a potem Anesh została lekko uniesiona i usadzona na krawędzi blatu stołu. Sama też nie próżnowała i mężczyzna dość szybko został pozbawiony wszelkiego odzienia, które wykonywało loty po pokoju. Uniosła nogi i mocno oplotła nimi jego biodra, aby jeszcze bardziej do siebie go przyciągnąć. Spragniona całowała go na oślep po całej twarzy, a gdy ich usta na siebie trafiały, tedy języki swój taniec zaczynały niczym dwa wijące się węże. Jedną dłonią wsparła się o blat stołu, a drugą zaś trzymała na karku swego kochanka, palce przy tym wplątując w jego długie włosy. Plecy w łuk wygięła ciało swe dla niego eksponując i pozwalając by się nim zajął. Głowę odchyliła i oczy zamknęła.
Było jej dobrze. Aż zamruczała z przyjemności, co zdawało się zagłuszyć skrzypnięcie drzwi.

- Mogę was prosić o to, abyście się, hmmm... ubrali?

Słowa.. słowa, słowa.. dobiegły do niej gdzieś z tyłu. Głos męski bezczelnie wręcz zaburzył jej tę chwilę, zmuszając kobietę do skupienia się na czym innym niźli czerpanie rozkoszy z pieszczot. Uniosła powoli powieki, a w ruchu owym kryła się jakaś pretensja skierowana do całego świata. Także i jej drogi Avisiel zaprzestał swej, ah, pracy i jego poczochrana głowa wychynęła ponad jej piersiami, gdy tak w dalszym ciągu wygiętą była. I tak oto nieznajomy mógł poczuć na sobie wyjątkowo niechętne spojrzenia dwóch par oczu, zupełnie jakby spoglądała na niego jakaś dwugłowa bestia. Zaraz też Anesh cmoknęła podirytowana, powróciła do bardziej naturalnej pozycji i długimi paznokciami jednej dłoni przeciągnęła po plecach mężczyzny. Ten zaś zaczął się powoli prostować, podnosząc wraz ze sobą kobietę, by koniec końców oboje mogli już normalnie stanąć na podłodze. Wysunęła się zwinnie z jego ramion i skierowana przodem do nowoprzybyłych skłoniła w sposób godzien bardziej jakiej damy dworu, niźli kogoś jej pokroju. Szczególnie, że przecież w pełnym swym majestacie stała, a gdzieniegdzie na jej skórze widniały drobne, czerwone ślady po tak niedawnych gorących pocałunkach.

-Ależ witam. Zaprawdę, gdybym wiedziała, że będziemy mieć gości, to poprosiłabym panią tego przybytku o większy pokój na wspólne zabawy.

Pomimo tego, że na wargach zarysował się lekki uśmieszek, to ślepia zielone w żaden sposób się nie radowały. Zaraz też obróciła się tracąc na moment zainteresowanie i wsunęła spodnie na nogi, a potem jeszcze buty wysokie aż po kolana włożyła. Owe trochę jej do wzrostu dodały, bo pogrubioną podeszwę posiadały. Nieco dłużej się bawiła z ciemnozielonym gorsetem, który sprawiał wrażenie wyjątkowo skomplikowanej części garderoby – tu jakieś rozcięcia, tam jakieś wiązania.. zmora najprawdziwsza i koszmar dla męskiej części społeczeństwa. Kobiecie się dodatkowo nie spieszyło, wolałaby być rozbierana, bo echo niedawnych uciech jeszcze jej towarzyszyło. Jednak po chwili dłuższej zamknęła swą talię w sztywnych ryzach, a i piersi jędrne usadowiła w gorsecie.

-Aaah.. hałastra jakowa zawitała do Denerim – Mruknęła do Avisiela, nawet nie starając się jakoś bardzo, aby tylko dla niego było to słyszalne. Z pewnym żalem dostrzegła, że się już ubrał, więc i ona zapięła wąskie spodnie i prychnęła jeszcze sobie cicho – Cholerna Sanga. Myślisz, że nie spodobał jej się ostatni prezencik, że aż kogoś na mnie postanowiła nasłać? Później będziemy mieć z nią do porozmawiania.

Zakryła wszystko co miała zakryć, acz wspomnienie po jej kocim, nagim ciele pozostało, dodatkowo jeszcze podjudzane przez ubranie nieco, ogólnie rzecz biorąc, wyzywające, ale dla niej wyjątkowo wygodne.
Jak gdyby nigdy nic, bez żadnego zmieszania czy poczucia typowo ludzkiej potrzeby, aby się chociaż zarumienić po zostaniu znalezionej w takiej sytuacji, Anesh przysiadła sobie na jednym z krzeseł, wyciągnęła nogi przed siebie i skrzyżowała je w kostkach. Zaś jej towarzysz rozkoszny nieco z tyłu stanął, najwyraźniej nie mając zamiaru zostawiać swej.. no właśnie, kogo? Pomimo tego, że był jej prawą ręką, jej strażnikiem oraz, nie było się co czarować, także narzędziem do spełniania jej najskrytszych seksualnych fantazji, w dalszym ciągu jednak pozostawała Wilczycą, przywódczynią, która mogłaby go łatwo zabić, gdyby jej podpał. Jednak w dziwny sposób pasowała mu taka sytuacja, więc trwał w milczeniu, gotów zareagować na choćby gest jej dłoni albo podejrzany ruch ze strony któregoś z nieznajomych.

- Powiem to raz. Jestem Yan. Wielu z was może to wie, wielu może nie, ale jestem Szarym Strażnikiem. Przychodzę do was... hmmm... To może jednak zacznę od początku. Mam nadzieję, że was nie zanudzę, bo się nie znamy i jesteście tu, prawdopodobnie, przeciw własnej woli. Postaram się streszczać. Postaram się powiedzieć szybko o co mi chodzi. No więc, podróżowałem długo z pewną kobietą. Była ona... jakbyście to ujęli, apostatą, magiem renegatem. Po ostatecznej bitwie z plagą- odeszła. Jest mi osobą drogą, więc szukam śmiałków, którzy zgodziliby się ją odnaleźć, bo ja... ja niestety nie mogę się stąd ruszyć. Oczywiście całą wyprawę bym opłacił. Za... fatygę bym słono wynagrodził. Pytanie tylko: czy zechcecie mi pomóc? Z góry jednak powiem, że nie mam pojęcia gdzie jej szukać. Chcę być z wami szczery. Może wyda to się wam dziwne. To jest dziwne, że nieznajomy facet prosi was o cokolwiek. Zbiera nieznanych sobie ludzi i prosi o przysługę. Jednak jestem do tego zmuszony...

Pieniądze by się przydały, nie to, żeby jej aktualnie ich brakowało, ale jednocześnie nigdy nie było jej mało i nie zwykła odrzucać możliwości zarobienia. Chociaż przeważnie to na nią pracowano, a ona po prostu pociągała za sznureczki swych kukiełek. Jednak aktualnie watahę swoją powoli, ale to bardzo powoli tworzyła na nowo, po tylu latach już zapomniała jak ciężko wypatrzeć w tłumie podrzędnych łotrzyków kogoś naprawdę użytecznego.
Słodkie, pełne łagodności i przerośniętego szacunku słowa jakiegoś kolejnego nieznajomego, który jako pierwszy podjął się rozmowy z Yanem, przyprawiały Anesh o dziwne uczucie pobłażliwości. Jej Szary Strażnik wcale jeszcze nie przekonał do tego, aby ruszyła swój śliczny tyłeczek gdziekolwiek poza Denerim. Ona potrzebowała czegoś więcej niż zaledwie wizja odległej nagrody za wykonanie zadanie. Jeśli będzie już zdecydowana, to potem będzie wysłuchiwać jak to magicznie mogą znaleźć ową „drogą” osobę ze wszelkimi możliwymi szczegółami.
Czując intuicyjne, że ta ich rozmowa może się ciągnąć i ciągnąć, kobieta postanowiła temu zaradzić. Zniecierpliwiona wywróciła oczami.

-Wszystko ładnie, wszystko pięknie, ale dlaczego ja? Nie zrozum mię źle, wizja porządnego wynagrodzenia jest bardziej niż kusząca, ale sam tytuł Szarego Strażnika, dziwnym trafem, nie robi na mnie zwalającego z nóg wrażenia. Nie mówiąc już o tym, że tak bezczelnie przerwałeś mi i mojemu towarzyszowi – Jedna z jej brwi wniosła się wysoko, jakby dla podkreślenia słów kobiety – Zraziłeś mię do siebie, bo nawet nie raczyłeś zapukać. Co więcej, do mnie raczej ludzie się zwracają z nieco innymi.. problemami. Szukać kogoś? Co też ta Sanga Ci naopowiadała..

Parsknęła krótkim, ostrym śmiechem i pokręciła głową w niedowierzaniu. Ta cała sytuacja wydawała się zapowiadać tak interesująco, że aż poczuła potrzebę napicia się czegoś zdecydowanie alkoholowego. Na moment przekręciła się na krześle by móc spojrzeć na swojego towarzysza i bezgłośnie, zaledwie ruchem warg, wypowiedzieć krótkie, acz jakże miłe słowo „winko”. Odprowadziła mężczyznę spojrzeniem, na dłuższy czas zawieszając owe w okolicach jego ciała, gdzie to plecy się kończą. Uśmiechnęła się do siebie zaledwie kącikiem ust, na powrót swe lica zwracając ku Yanowi.

-Poczaruj jeszcze trochę, wielki Szary Strażniku. Nie wiem skąd wziąłeś sobie innych, nie wiem jakie jest ich nastawienie do Ciebie i czy są gotowi od razu rzucić się w wyprawę. Ja nie jestem - Pochyliła się trochę, by móc wygodnie oprzeć łokcie o blat stołu, następnie splotła ze sobą długie palce dłoni i wsparła na nich podbródek – Przekonaj mię.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 24-01-2010 o 01:27.
Tyaestyra jest offline  
Stary 25-01-2010, 00:14   #4
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Gdy dotarł do Denerim pierwszym jego celem było znalezienie łodzi płynącej aż do Par Vollem, gdy dotarł do portu, zaśmiał się w duchu z tego jak słabo rozwinięta jest tutejsza marynarka wojenna. Żaden z tych kutrów nie miał nawet armaty, a i nic większego niż kuter nie było. W jego ojczyźnie takie statki posiadła pierwsza lepsza wioska portowa, miał nadzieje, że w stolicy natknie się na jakieś imponujące okręty. Zwątpił, że którakolwiek z tych łodzi mogłaby przepłynąć przez otwarte morze. Kręcił jedynie w zrezygnowaniu głową maszerując po śmierdzącej rybami dzielnicy miasta. Do Denerim dotarł najszybciej jak mógł, mało śpiąc, mało jedząc, mało pijąc, robiąc odpoczynki tylko i wyłącznie, kiedy było to konieczne. Teraz wiedząc, że nic więcej nie może zrobić dla Qun postanowił udać się do gospody z wywieszonym szyldem „Perła”.

Wkroczył pewnie, była to jedna z niewielu ludzkich budowli, w których jego głowa nie uderzała systematycznie w sufit, mimo to nadal czuł się nieswojo, dookoła otaczały go te istoty, które, na co dzień pełniły na jego ziemiach służbę. Z wielka niecierpliwością dzierżył na swojej skórze te spojrzenia rzucane przez elfy i gapiących się ludzi, niektórzy spluwali pod siebie, inni rzucali przekleństwa, jakiś pijaczyna obił się o jego spodnie, jednak żaden z nich nie miał odwagi wyjść mu na przekór. Gdy stanął przy barze, dwa najbliższe miejsca zwolniły się natychmiastowo, zsunął je tworząc nadal niewygodne i zbyt małe siedzisko. Od wschodu słońca nie miał w ustach wody.

-Co podać?

Jakaś kobieta tuż przed nim zapytała usilnie czyszcząc szklanice brudną szmatą.

-Coś do picia. Cokolwiek.

Nie obchodziło go czy to będzie woda, mleko czy inne tutejsze świństwo, jednak to, co ta Kabethari podała mu przed nos wykrzywiło usta w grymasie. Na pierwszy rzut oka, wyglądało jak siki jakiegoś człowieka. Z doświadczenia wiedział jednak, że mocz to być to nie mógł. Kiedyś podczas ciężkiej podróży po pustyniach Par Vollen zmuszony był do picia własnych wydzielin. Miały inny zapach… i po zanurzeniu ust… również inny smak. Pomyślał uspokajając się na duchu. Ten trunek był nieco gorzki, wodnisty, no i zimny, ale przynajmniej porządnie gasił pragnienie. Kiedy już wlał jak dla niego niewielki kufel napoju zwanego „piwem” jednym ruchem do gardła, coś szturchnęło go w ramię. Instynktownie chwycił jedną dłonią z miecz, a głowę obrócił przez lewy bark. Jakaś pół naga kobieta z biustem na wierzchu uśmiechała się do niego spod długich, ciemnych rzęs, a tuż za jej plecami inne wskazywały na nią palcem i podśmiewały się w dziwny sposób.

-Czego? –

Warknął Qunari nieprzyjemnym tonem, wciąż trzymając za ostrze jakby te dwa zwisające cycki mogły mu zagrażać. Kobieta wydymała usta, otarła się swoim spoconym, gładkim ramieniem o jego rękę. Mrugnęła dwukrotnie zarzucając przy tym delikatnie włosy na tył. Gigant z niecierpliwością spytał:

-Czego?

Kobieta drygnęła niepewnie z nutką nieśmiałości, dłoniom objęła zaledwie jeden z palców ogromnej łapy Ashaada. Ten z obojętną miną w niezrozumieniu przyglądał się wysiłkom płci żeńskiej. W końcu młoda dziewczyna zdobyła się na trochę odwagi i rzekła:

- Masz ochotę się zabawić?-

Przez głowę Qunariego przebiegły skojarzenia związane z zabawą. Owszem,
bawił się w dzieciństwie, jednak na pewno nie z kobietami. Do uciech zaliczał on rzucanie siekierą w nieposłusznego, przywiązanego do słupa, elfiego sługę, walka na miecz z ojcem lub którymś z Ashkaari, zapasy w błocie z innymi przedstawicielami jego rasy, strzelanie z armat w rozpadające się domostwa oraz mnóstwo innych pomniejszych rozrywek. Tak, te wspomnienia przywiodły na jego usta niezauważalny uśmiech.

- Jaką zabawę?-

Odparł po dłuższym zastanowieniu i przeanalizowaniu sytuacji.

- A na taką.

Zaczęła, powiodła swoją rękę gładząc jego udo od góry na dół, powolnie i nieustannie zbliżając z w stronę najczulszego miejsca każdego mężczyzny. Ashaad wreszcie pojął, o co biega tej półnagiej rudowłosej i nie ociągając się odpowiedzał.

- Akt z Qunarim jest nieprzyjemny.

Odwarknął bez emocji zanim kobieta zdołała sięgnąć do swojego celu. Ruchem uda mężczyzna obsunął jej dłoń niżej wbijając swój już nieco czerwonawy wzrok wprost w jej oczy.

- Oj wielkoludzie, ze mną na pewno będzie Ci przyjemnie.

Powiedziała przekornie i zalotnie zarazem naciskając akcentem na człon wielko, i wciąż niestudzenie prąc dłonią do sedna sprawy. Wreszcie Ashaad błyskawicznie złapał ją z nadgarstek, ścisnął aż rudowłosa wydała pierwszy pisk. Delikatna skóra zaczerwieniła się wokół chwytu, dziwka odskoczyła nerwowo, a białowłosy dokończył w grymasie

- Zabójczo przyjemnie.

Po wypiciu drugiego kufla tego gaszącego pragnienie nieznanego trunku, zwrócił się na kobiety stojącej z barem.

- Nie macie tu większych kufli? Tym…

Wskazał na ucho kufla, do którego mieściły się tylko dwa palce

-Tym maleństwem ciężko będzie zaspokoić moje pragnienie

Kobieta żachnęła coś cicho, schyliła się pod ladę i wyjęła duży dzban napełniając go do pełna. Próbowanie nowego, ciekawego dla jego zmysłu smaku znów przerwała jakaś kobieta.

-Nie mam ochoty na zabawę.

Odparł bez namysłu.

-Ja również, jest sprawa pilnej wagi, chodź za mną.

Nie miał w zwyczaju słuchać ludzi, w szczególności kobiet, jednak stwierdził, że może mieć to coś wspólnego ze statkiem, o który pytał w porcie. Ruszył, więc, a gdy wlazł do izby jakiś mężczyzna wygłaszał mowę.

- Powiem to raz. Jestem Yan. Wielu z was może to wie, wielu może nie, ale jestem Szarym Strażnikiem. Przychodzę do was... hmmm... To może jednak zacznę od początku. Mam nadzieję, że was nie zanudzę, bo się nie znamy i jesteście tu, prawdopodobnie, przeciw własnej woli. Postaram się streszczać. Postaram się powiedzieć szybko o co mi chodzi. No więc, podróżowałem długo z pewną kobietą. Była ona... jakbyście to ujęli, apostatą, magiem renegatem. Po ostatecznej bitwie z plagą- odeszła. Jest mi osobą drogą, więc szukam śmiałków, którzy zgodziliby się ją odnaleźć, bo ja... ja niestety nie mogę się stąd ruszyć. Oczywiście całą wyprawę bym opłacił. Za... fatygę bym słono wynagrodził. Pytanie tylko: czy zechcecie mi pomóc? Z góry jednak powiem, że nie mam pojęcia gdzie jej szukać. Chcę być z wami szczery. Może wyda to się wam dziwne. To jest dziwne, że nieznajomy facet prosi was o cokolwiek. Zbiera nieznanych sobie ludzi i prosi o przysługę. Jednak jestem do tego zmuszony...

Na te słowa odpowiedział mu zakapturzony facet i gadali tak przez chwilę. Nie miał zielonego pojęcia czemu wzięli go tutaj na tę rozmowę. Owszem, słyszał kilka historii o najemnikach Tal'Vashoth, ale Ci zdrajcy powinni zostać zabici na miejscu. Potem dołączyła kobieta, podobna w gestach do tej rudowłosej. Zmarszczył usta w swój własny niezauważalny dla nikogo sposób...
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 25-01-2010 o 01:00.
Libertine jest offline  
Stary 27-01-2010, 23:33   #5
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Słońce leniwie przesuwało się po nieboskłonie, jakby i ono samo nie miało dziś wielkiej ochoty na specjalne podróże. W Antivii rzadko kiedy pogoda była inna, jednak dzisiejszy dzień był wyjątkowo parny i nieprzyjemny, nawet jak na tutejszy klimat. Większość mieszkańców miasta zaniechała wszelkich wyjść, chowając się w zacienionych, chłodnych domach i trudno było im się dziwić. Jednak nawet taki skwar nie zatrzymywał antiviańskich kupców i żeglarzy, bo chociaż ostry zapach morza i ryb był dziś dwa razy silniejszy, to nie był on wystarczająco mocny, by zatrzymać handlu.

W żyłach Antivii płynęło najprawdziwsze złoto, stolica pompowała je z największą precyzją by nie zahamować procesów życiowych państwa.
Czas to pieniądz.

Nie ma czasu na do marnowania na drzemki. Złoto musi płynąć, inaczej Antivia zejdzie na zawał nim którekolwiek z sąsiednich państw zdecyduje się ją zaatakować.

Oraz, oczywiście, pieniądze to władza. Widział ktoś władcę dobrowolnie, bez krzyków, wrzasków i wojen, oddającego całą swoją władzę? No właśnie.

- I dopilnuj by zapłacił. W całości. – syknął Damien, wachlując się zdobionym złotą nitką wachlarzem. Jego łysiejący, lśniący od potu czubek głowy błyszczał się niewiele słabiej od gorejącego w górze słońca. – Tak będzie lepiej dla Niego. I dla Ciebie.
- Czy kiedykolwiek Cie zawiodłam? – zapytała słodko, wodząc palcami po gładkiej fakturze swego kostura. Uśmiechnęła się, jednak stary czarodziej jedynie skrzywił się i splunął, przeklinając przy tym okropnie
- I niech tak zostanie. Loghain przy tronie otwiera całkiem nowe... horyzonty. A nigdy wcześniej nie był przy nim aż tak blisko jak teraz. Nie. Zawiedź. Mnie.

Dziewczyna z niewypowiedzianą ulgą patrzyła, jak mężczyzna oddala się w stronę centrum, chociaż sama przed sobą nie chciała przyznać jak wielką trwogą i niechęcią napełnia ją ten człowiek. Wreszcie jednak odwróciła się, statek gotów był do podróży, jednak gdy tylko zrobiła pierwszy krok usłyszała za sobą znajomy głos.

- Oh... Zdążyłem...

Odwróciła się prędko. Thane kuśtykał prędko, a przynajmniej na tyle szybko na ile pozwalała mu chora noga i laska, przez niemalże pusty bruk. Był to średniego wzrostu mężczyzna, chudy i sprawiający wrażenie niezwykle marnego, jednak gdy tylko ją zobaczył rozpromienił się. Lekko, dobrze wiedziała jak bardzo musiał właśnie się nadwyrężyć, by w ogóle tu przyjść.

- Co ty tu robisz, zwariowałeś? Chcesz do końca życia być przykuty do łóżka?
- Tak tak, cokolwiek. – odpowiedział, nie bacząc całkowicie na jej słowa. – Chciałem po prostu Cie zobaczyć? Przed podróżą? Życzyć szczęścia na morzu i takich...tam.
- Thane... Po co przyszedłeś? – zapytała spokojnie, łagodnie, na co on westchnął cicho, a uśmiech z jego twarzy znikł równie szybko co się pojawił.
- Czy ty naprawdę... Musisz pytać? Miałem wszystko przygotowane, a ty teraz wszystko popsułaś i nie wiem w ogóle co mam powiedzieć... Znów przez Ciebie gadam jak kompletny idiota, dziękuję. Wiedziałem, że to się tak skończy.
- Uważaj na siebie. – odpowiedziała cicho i pocałowała go lekko w policzek. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i stanął jak wryty, nie do końca świadom co właściwie go spotkało.

Lienn uśmiechnęła się delikatnie, a gdy weszła już na pokład, Thane wciąż stał na pomoście. Pokręciła głową i oparła się o balustradę, nie odrywając wzroku od portu, póki Thane nie stał się małą, ledwo widoczną kropką na horyzoncie.

* * *

~ W Antivii nawet psy ładniej pachną...~

Miała dość pieniędzy, by nie spać byle gdzie i byle czego nie wkładać do ust. Cały problem tkwił w tym, że nawet stołując się w królewskim pałacu jedzenie wyglądało, jakby ktoś wyciągnął je już na wpół przetrawione z czyjegoś żołądka.

W Antivii nawet podanie ziemniaków było małym dziełem sztuki...

- Pijesz, albo spadasz. – warknął mężczyzna stojący za ladą. Westchnęła cicho, w Fereldenie każdy alkohol zdawał się być czystym spirytusem, maskowanym czasem przez jakiś nieudolnie dobrany zapach.
- Cokolwiek, byle nie dało się tym zrobić’ dziury w blacie.– odpowiedziała z mocnym, antiviańskim akcentem na dźwięk którego gospodarz zmarszczył nos.- Vine, por favor.
- Czego?
- Vine, vino. Alcohol robiony z fruto? Owoce? Takie dulce, słodkie? – zirytowana sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej dwie złote monety, które szybko, ze stanowczym uderzeniem dłoni o drewno, położyła przed nosem mężczyzny.- Cokolwiek. Haz lo que quieras. Byle by nie śmierdziało tymi waszymi *kundlami*.

Gdy wreszcie doczekała się swojego wina, całkowicie przeszła jej już ochota na nie. Tym bardziej, gdy delikatne, przyzwyczajone do piękniejszych zapachów nozdrza uderzył zapach tego, co było w kielichu. Wreszcie też zdjęła płaszcz, który ostatnimi czasy stał się jej niezastąpionym fragmentem garderoby. Ferelden był... zimny. Jak skurczybyk, szczególnie dla kogoś, kto przez cały okrągły rok mógł wygrzewać się w gorącym słońcu, doglądając jedynie czy skóra mu nie za bardzo skwierczy z którejś strony.

Objęła dłońmi kubek grzanego wina, przyjemne ciepło, którego tak jej brakowało. Może i nie spoglądała w stronę gromadki, która powoli zaczęła się zbierać wokół Szarego Strażnika, ale słuchała spokojnie, nie mając nawet najmniejszego zamiaru próbować trunku.

Grzane wino. Kto by w ogóle chciał pić coś takiego?

Parsknęła cicho, kryjąc śmiech w powyciąganych rękawach płaszcza.

- Zgrabna figura? Nieco przemądrzała i *cyniczna*? Brzmi to trochę jakbyśmy mięli szukać twojej... amore? – zapytała, spoglądając na jego rudowłosą towarzyszkę. – Ja byłabym zazdrosna, gdyby mój, hm, jak u was się to mówi? Mężczyzna? Płacił tak słono za odnalezienie jakiejś otro kobiety...
Yan skrzywił się lekko.
- Któż ci powiedział, że to moja... czekaj, czekaj... jak to szło? Amore, tak? No właśnie, nikt. Płacę i wymagam. Jest ona... bliska mi.
Leliana wówczas uśmiechnęła się smutno.
- Ja i Yan jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej...
- Biedactwo... – odpowiedziała, chociaż bardziej w stronę dziewczyny, której spojrzenie było niemal tak smutne jak uśmiech. Lienn jednak uśmiechnęła się, obnażając zęby. – Twoje spojrzenie sprawia, że mam ochotę popsuć ten desagradable pomysł...
- Skąd śmiesz twierdzić, że coś mnie łączyło z Morrigan, bądź tu obecną Lelianą. Zbaczam trochę z tematu, ale czysta ciekawość chce, by ją zaspokoić.

Elfka zaśmiała się. Nie był to przyjemny śmiech.
- Skoro nie jest to ważne... Cóż, chyba ktoś ślepy nie zauważyłby tego, jak ona na Ciebie patrzy. Segundo, nie wyglądasz mi na de mentalidad abierta, znaczy... Chyba nie przepadałbyś za Antiviańską kulturą miłosną... No i i żaden mężczyzna nie mówi o damskim amigo, że jest mu ona ‘droga’. Dlatego szkoda mi tej twojej rudej. Pocieszyłabym ją, chociaż nie wiem, wy tutaj jesteście bardzo... extrano. Dziwni.
Yan zaśmiał się. Tym razem nie był to żaden delikatny uśmiech. Śmiał się otwarcie. Nie trwało to jednak długo.
Leliana podniosła się z krzesła i nie powiedziawszy nic nikomu ruszyła w kierunku drzwi.
- Leliano- zawołał za nią Yan.
Odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwi.
- Niech ci będzie- warknął.- Jednak nie sądzisz, że to było zbyteczne?!
- Zaspokojenie ciekawości nigdy nie jest zbyteczne. – odpowiedziała mu, nadal uśmiechając się dziwnie, znów parsknęła cicho. – Naprawdę, nie interesują mnie twoje dinero, chcę czegoś innego i mam nadzieję, że mi to dasz. Szukasz maga mówisz, hm? Swój swojego znajdzie...

- Znajdzie... to się okaże. To jednak zależy od was. oraz to, w jakim kierunku się udacie. Może połowa z was stwierdzi, że szkoda czasu na błahe zadania. Cóż... uszanuje ich zdanie. Możecie się także podzielić na grupy, by zbadać od razu Orlais i Wolne Marchie. Śmiem jednak stwierdzić, że nawet "swój" może mieć problem z wytropieniem Morrigan. Ona w ciągu niecałej doby jest poza Fereldenem. Gdzie zmierza... nie wiem.

- Huh... Daj mi to czego chce, a znajdę ją dla ciebie. Nawet jeżeli musiałabym ci ją przyciągnąć na correa... Hmm... To nawet...kuszące. Wiecie, w Antivii mówi się, że tres to tłok, ale więcej, to całkiem niezła zabawa.
 
Suryiel jest offline  
Stary 29-01-2010, 16:19   #6
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
MG

- Powiem to raz. Jestem Yan. Wielu z was może to wie, wielu może nie, ale jestem Szarym Strażnikiem. Przychodzę do was... hmmm... To może jednak zacznę od początku. Mam nadzieję, że was nie zanudzę, bo się nie znamy i jesteście tu, prawdopodobnie, przeciw własnej woli. Postaram się streszczać. Postaram się powiedzieć szybko o co mi chodzi. No więc, podróżowałem długo z pewną kobietą. Była ona... jakbyście to ujęli, apostatą, magiem renegatem. Po ostatecznej bitwie z plagą- odeszła. Jest mi osobą drogą, więc szukam śmiałków, którzy zgodziliby się ją odnaleźć, bo ja... ja niestety nie mogę się stąd ruszyć. Oczywiście całą wyprawę bym opłacił. Za... fatygę bym słono wynagrodził. Pytanie tylko: czy zechcecie mi pomóc? Z góry jednak powiem, że nie mam pojęcia gdzie jej szukać. Chcę być z wami szczery. Może wyda to się wam dziwne. To jest dziwne, że nieznajomy facet prosi was o cokolwiek. Zbiera nieznanych sobie ludzi i prosi o przysługę. Jednak jestem do tego zmuszony...

Garrett

Garrett zabrał głos jako pierwszy.

- Na wstępie chciałbym podziękować jaśnie panu za jakże wspaniałomyślne nie wydanie mnie w ręce tutejszych stróżów prawa - „mniejsza o to, że Vranza wyciągnąłby mnie z ciupy najdalej po kilku godzinach ale nie obeszło by się bez pogawędki na temat celu wizyty w Perle” dodał w myślach – mam nadzieję, że mimo nie najlepszego początku nasza znajomość przyniesie korzyści nam obu. Zwą mnie Garrett i zawodowo zajmuję się... jakby to ująć... dostawaniem się w miejsca powszechnie uznawane za niedostępne. Zechciałbyś panie rzec nieco więcej o kobiecie, którą chcesz odnaleźć. Myślę, że pozostali zgodzą się ze mną, iż przed podjęciem decyzji należałoby ustalić konkretną kwotę, jaka zostanie nam wypłacona za wykonanie zadania.


MG


Yan spojrzał na człowieka, który dopiero co dobierał się do jego własności. Uśmiech na jego twarzy zagościł, aczkolwiek nie można było powiedzieć, że niósł on ze sobą ciepło.


- Jak już wspomniałem, dla ciebie mam propozycję nie do odrzucenia. Ty... jakby to ująć... Nie masz w tym momencie większego wyboru. Ciebie nie pytam się o to czy mi pomożesz, bo nie chciałbym być w twej skórze gdybyś tego nie zrobił. Jeżeli myślisz, że za takie coś oddałbym cię tylko straży, to oznacza to, że albo bierzesz mnie za głupca, albo sam nim jesteś. Ale dość o tym. Ciekawi was nagroda, co? 1000 złotych monet. Nie. Nie na głowę. Na całą waszą drużynę. Jeżeli ktoś po drodze zginie... Cóż, reszta się wzbogaci. Jeżeli ktoś dołączy, to wszyscy stracą. Oczywiście po za tym delikwentem, który dołączył. Jeżeli to dla was mało, to aż boję się pomyśleć ile to dla was dużo. Jeżeli nie wierzycie mi, że mogę wam tyle dać, to spytajcie sami siebie kto byłby wam w stanie zaoferować więcej. Co do celu... Kobieta zwie się Morrigan. Czarne włosy, zgrabna figura, średniego wzrostu. No i jest dosyć... przemądrzała, cyniczna, a niektórym może się wydać, że wredna. Gdzie ją będziecie szukać- nie mój problem. Dysponuje tylko pogłoskami, że widziano ją w Orlais i w Wolnych Marchiach. Jak łatwo się domyślić, jeden trop jest fałszywy. Nie znaczy to jednak, że któryś musi być prawdziwy, ale jest to jedyny punkt zaczepienia...


Garrett


Garrett słuchając tyrady Yana tylko zmarszczył brwi. "Nie wiem za pomocą jakich przymiotów ten człowiek pokonał pokonał arcydemona ale siłę umysłu można by z dużą dozą prawdopodobieństwa wykluczyć". Informacje dotyczące celu były delikatnie mówiąc ogólnikowe. Garrett nie był wprawdzie ekspertem jeśli idzie o poszukiwanie ludzi ale zdrowy rozsadek podpowiadał mu, że przy takim zasobie wiedzy odnośnie celu szanse na powodzenie misji były znikome. Oczyma wyobraźni już widział całą ich gromadkę wesoło przemierzającą drogi Orlais lub bezdroża Wolnych Marchii (osobiście wolałby to pierwsze) podpytującą mijanych podróżnych czy przypadkiem nie rzuciła im się w oczy czarnowłosa kobieta o zgrabnej figurze, która przy bliższym poznaniu może się wydawać cyniczna a nawet wredna. Zaprawdę, pocieszny obrazek. Pytanie o renegatkę mogliby sobie darować. On na miejscu tej Morrigan by się z czymś takim nie afiszował.

- Nie bierz tego do siebie wielmożny panie ale z tego co mówisz jasno wynika, że obszar jaki mam do przeszukania jest dość rozległy a na podstawie przymiotów owej damy wymienionych przez ciebie dość trudno będzie ją odnaleźć. Czy aby na pewno nie przychodzi ci do głowy żaden inny szczegół na jej temat, który mógłby nam ułatwić poszukiwania?

Anesh



Słodkie, pełne łagodności i przerośniętego szacunku słowa jakiegoś kolejnego nieznajomego, który jako pierwszy podjął się rozmowy z Yanem, przyprawiały Anesh o dziwne uczucie pobłażliwości. Jej Szary Strażnik wcale jeszcze nie przekonał do tego, aby ruszyła swój śliczny tyłeczek gdziekolwiek poza Denerim. Ona potrzebowała czegoś więcej niż zaledwie wizja odległej nagrody za wykonanie zadania. Jeśli będzie już zdecydowana, to potem będzie wysłuchiwać jak to magicznie mogą znaleźć ową „drogą” osobę ze wszelkimi możliwymi szczegółami.

Czując intuicyjne, że ta ich rozmowa może się ciągnąć i ciągnąć, kobieta postanowiła temu zaradzić.

Zniecierpliwiona wywróciła oczami.



-Wszystko ładnie, wszystko pięknie, ale dlaczego ja? Nie zrozum mię źle, wizja porządnego wynagrodzenia jest bardziej niż kusząca, ale sam tytuł Szarego Strażnika, dziwnym trafem, nie robi na mnie zwalającego z nóg wrażenia. Nie mówiąc już o tym, że tak bezczelnie przerwałeś mi i mojemu towarzyszowi – Jedna z jej brwi wniosła się wysoko, jakby dla podkreślenia słów kobiety – Zraziłeś mię do siebie, bo nawet nie raczyłeś zapukać. Co więcej, do mnie raczej ludzie się zwracają z nieco innymi.. problemami. Szukać kogoś? Co też ta Sanga Ci naopowiadała..



Parsknęła krótkim, ostrym śmiechem i pokręciła głową w niedowierzaniu. Ta cała sytuacja wydawała się zapowiadać tak interesująco, że aż poczuła potrzebę napicia się czegoś zdecydowanie alkoholowego. Na moment przekręciła się na krześle by móc spojrzeć na swojego towarzysza i bezgłośnie, zaledwie ruchem warg, wypowiedzieć krótkie, acz jakże miłe słowo „winko”. Odprowadziła mężczyznę spojrzeniem, na dłuższy czas zawieszając owe w okolicach jego ciała, gdzie to plecy się kończą. Uśmiechnęła się do siebie zaledwie kącikiem ust, na powrót swe lica zwracając ku Yanowi.



-Poczaruj jeszcze trochę, wielki Szary Strażniku. Nie wiem skąd wziąłeś sobie innych, nie wiem jakie jest ich nastawienie do Ciebie i czy są gotowi od razu rzucić się w wyprawę. Ja nie jestem - Pochyliła się trochę, by móc wygodnie oprzeć łokcie o blat stołu, następnie splotła ze sobą długie palce dłoni i wsparła na nich podbródek – Przekonaj mię.

MG

Yan zmarszczył czoło, wsłuchując się w wypowiedź taj, którą dopiero co zastał ze swym... chłopcem na posyłki(?), na lubieżnych czynnościach. Gdy skończyła westchnął głęboko.
- Przekonać cię, co? Nie w moim zwyczaju jest, by rozdzielać wszystko na czynniki pierwsze, ale skoro muszę... Odpowiem ci jednak na pierwsze pytanie. Dlaczego ty. Powiedz mi, czy ty robisz sobie ze mnie jaja? Dobrze wiesz na co cię stać. Dobrze wiem skąd pochodzisz. Dobrze wiem, czym się zajmowałaś przed Plagą. Uprzedzę jednak twe kolejne pytanie, które zapewne zaraz by padło z twych jakże ponętnych ust. Nie ważne skąd to wiem. Ważne, że w ogóle wiem. Kładę także sprawę jasno. Nie mam zamiaru się przed tobą pokładać, błagać o to, żebyś mi pomogła. Twoim wszak wyborem jest co uczynisz. Ale mam pewien pomysł...
Usta Szarego Strażnika wykrzywiły się w dość ironicznym uśmiechu.
- Jak dobrze wiesz mam przyjaciela, bardzo wpływowego. Dość powiedzieć, że jest najważniejszą osobą w tym kraju. Jak myślisz, pozwoli ci i twojej Watasze węszyć i polować, gdy ty odmówisz udzielenia pomocy... bohaterowi Fereldenu? Szantaż? Może trochę.
Przypatrywał się jeszcze chwilę Wilczycy. Była... kusząca, ale i jakże niesamowicie przebiegła.
- Złodzieju- zwrócił się do Garretta.- Szczegółów żądasz? Co ci to da, jeżeli powiem, że jest zmiennokształtna? Echhh... prawdopodobnie nawet nie wiesz co to znaczy. Jest jednak coś, co powinno przykuć trochę uwagę. Ona jest brzemienna. A powiedz mi, ile ciężarnych kobiet wędruje samotnie, w czarnych szatach i parających się magią? Prawdopodobieństwo na to, że wpadniesz na kobietę niesamowicie podobnej do Morrigan jest... maleje. I to znacznie.

Anesh

I znowu śmiech dobiegł z gardzieli kobiecych, acz tym razem dłuższym był niźli wcześniejszy. Śmiała się, a w śmiechu owym wyprostowała się gwałtownie i dłońmi klaskać poczęła.



-Ah, perfidny! Brawo, brawo! W końcu trochę ognia w Tobie dostrzegłam, tego potrzebowałam. Charakteru drobiny ukazania miast tej miałkości. Chociaż miałam też szczerą nadzieję na połechtanie mię słowami o mych niezastąpionych umiejętnościach. Jestem kobietą, lubię pochlebstwa. - Dwa stuknięcia o blat stołu się ozwały – źródłem jednego był dzban wypełniony szkarłatnym trunkiem, drugim zaś pucharek, który też zaraz został napełniony. Kobieta uśmiechnęła się lekko z wdzięcznością do Avisiela, który wrócił na swoje poprzednie miejsce – Słyszałeś to, mój Wilku? Wyprawa mię czeka, bo inaczej ten tutaj Szary Strażnik naskarży młodziutkiemu królowi.



Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, bo i na takową nie liczyła, ujęła mniejsze naczynie za nóżkę i uniosła na moment w stronę Yana. Następnie zaś zanurzyła usta w szkarłatnym winie, łyk albo dwa wypijając, a znad pucharka przy okazji zerknęła przelotnie na swych potencjalnych towarzyszy podróży.

Oblizała wargi z wyraźną lubością czując jeszcze na nich alkoholowy smak.



-Tedy czyliś i Ty jest zmiennokształtny i w jedno z moich szczeniąt się zmieniasz, że tak dobrze wszystko o mnie wiesz? Ale jako rzekłeś, nieważne – Machnęła w powietrzu wolną ręką dla odpędzenia tej kwestii. Zamiast tego coś innego przyszło jej do głowy, o czym oczywiście nie omieszkała wspomnieć -I może jeszcze mamy Twoją zgubę do Ciebie sprowadzić? Ah, to pewnie też do najłatwiejszych nie będzie należało, czyż nie? Skoro sama odeszła będąc Ci „drogą osobą”, to raczej nie będzie chciała tak po prostu wrócić.. mylę się? Bo przecież nie może Ci chodzić tylko o znalezienie jej i dowiedzenie się jak jej się powodzi...


Garrett


Garrett cierpliwie wysłuchał monologu kobiety, cały czas zastanawiając się nad słowami Yana. "A więc nie tylko ja otrzymałem propozycję nie do odrzucenia, no proszę szykuje mi się całkiem udane towarzystwo". Wilki... nie przypominał sobie by podczas tylu lat pracy słyszał coś o grupie posługującej się tym mianem. No cóż, Denerim było dużym miastem. Garrett ze względu charakter zadań jakie wykonywał przebywał głównie w lepszych dzielnicach. Oni pewnie działali w innej jego części. Tak czy owak kobieta zwróciła uwagę na bardzo ważny szczegół. Wyglądało na to, że ich zleceniodawca nie przewidział wszystkich komplikacji jakie mogą wyniknąć podczas wykonywania misji.


- Co do samych poszukiwań to jak sam na początku rzekłeś panie, niewiasta, której szukasz jest apostatą. Nie jestem znawcą jeśli idzie o sztuki magiczne ale takie osoby raczej nie afiszują się ze swoimi zdolnościami. Przyodzienie również można zmienić. Za to fakt, że jest brzemienna na pewno nam pomoże. Ta kobieta - wskazał Anesh - zwróciła jednak uwagę na pewien ważny szczegół. Jeżeli mamy sprowadzić tu Morrigan a ona nie zechce udać się w drogę powrotną z własnej woli, co jest więcej niż prawdopodobne skoro sama od ciebie odeszła, to jakich środków mamy użyć by skłonić ją do zmiany zdania? I jeszcze jedno - skoro jest magiem i musimy liczyć się z ewentualnością konfrontacji to chciałbym wiedzieć czego dokładnie możemy się po niej spodziewać. Skoro podróżowałeś z nią dość długo pewnie dość dobrze orientujesz się jakimi mocami dysponuje.


MG


- Sprowadzić do mnie zgubę... Czy ja coś takiego wam powiedziałem? Chyba wątpię. Konfrontacja z Morrigan? Szczerze wam to odradzam. Oczywiście jeżeli wasze, hmmm... życie jest wam cenne, bo w przeciwnym wypadku- proszę bardzo.

Yan odsunął krzesło od stołu i powoli się uniósł. Wzrok jego skupił się na małym ciemnym punkcie w pokoju. Na małym, ośmionożnym insekcie. Wolnym krokiem podszedł do niego. Przyglądał się chwilę bacznie pajęczynie którą utkał. W tej chwili wisiał na cienkiej nitce swego tworu. Szybki ruch ręki. Robactwo już tkwiło w dłoni tego, który jest przyczyną tego spotkania. Tego, który w tym momencie nachylił się nad głową Wilczycy.

- Piękny, prawda?- zapytał, kładąc równocześnie pająka na blacie stołu. -Czy nie jest przeznaczeniem Wilka, by polować? Czy Wilczyca nie prowadzi wówczas swego stada? Zapoluj Wilczyco. Zapoluj, a świat stanie dla ciebie otworem. Wyjdziesz ze swego legowiska by zerwać pajęczą sieć. Wyjdziesz, by w końcu zaistnieć. I odbudować watahę. Pomogę ci wtedy.

Jego wzrok przeniósł się na złodzieja.

- A ty... Ty jesteś niczym nocny łowca. Dosięgnęło cię dzisiaj przeznaczenie. Winieneś się cieszyć...

Urwał, by złapać na nowo pająka, który już był blisko krawędzi stołu. Blisko wolności.

- Z tobą jeszcze nie skończyłem- szepnął do małego "towarzysza", który w tym momencie biegał jak oszalały pod dłonią Yana.

- Winieneś się cieszyć, że natrafiła ci się okazja życia. Myślicie, że złoto to jedyna nagroda która was czeka? Błąd. Cóż... co do umiejętności naszej drogiej apostatki. Zmiennokształtna. Widzicie tego tu... pasożyta? Ona jest dla nich niczym siostra. Rozumiecie? Włada magią śmierci. Potrafi mamić, uciszać, paraliżować. Jest przebiegła. I cwana.

Dodał po chwile namysłu.


Garrett


Złodzieja zaciekawiła wzmianka o poza pieniężnych składnikach wynagrodzenia. Miał tylko nadzieję, że będzie to coś użytecznego. Fakt, iż nie będą musieli sprowadzić kobiety do Ferelden znacząco ułatwiał sprawę. Nie spieszyło mu się do walki z magiem. Wprawdzie w dotychczasowej karierze kilka razy zdarzało mu się trafić na przedstawicieli tego fachu i zachować życie, jednak w większości wypadków tylko dzięki temu, że miał po swojej stronie przewagę zaskoczenia. Jeżeli Morrigan była tak przebiegła jak twierdził Yan mogłaby się zorientować, że ktoś jest na jej tropie. W takim wypadku znaleźliby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.


- A więc, jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi tylko o ustalenie miejsca pobytu? W takim razie pozostaje tylko ustalenie kierunku, w którym się udamy. Ja proponowałbym Orlais, nie wiem jak reszta się na to zapatruje. Ostatecznie możemy poddać sprawę pod głosowanie. Jeszcze jeno - ciekaw jestem, pozostali pewnie też, na jakie korzyści poza złotem możemy liczyć.


MG


- A to niech pozostanie dla was, póki co, tajemnicą. Z podjęciem decyzji spieszyć się nie musicie. Macie czas do jutra. W południe się spotkamy i wtedy mi powiecie, co żeście wymyślili.


Ashaad


-Czekaj. Nie zgadzam się, w południe mam zamiar być daleko stąd na północ.

Odparł sucho popijając z pokaźnego dzbana. Stukając palcem w szkło przyglądał się w zazdrości zdobionej zbroi "Szarego Strażnika". Płyty pod perfekcyjnym kątem nakładały się jedna na drugą, formując idealną ochronę nie tylko przez obrażeniami kłutymi i ciętymi, ale w takim kunszcie była również świetną ochroną przed wszelkimi rodzajami obuchów. Na ziemiach Qunari tylko najwięksi wojowniki dzierżyli na swoich piersiach podobne cuda, dlatego ten mężczyzna, Ian, jako pierwszy z ludzi wzbudził w nim szczyptę szacunku.


Anesh


Towarzysz kobiety na takie, w jego mniemaniu, zbytnie naruszenie granicy w rozmowie z Wilczycą, aż chwycił za rękojeść miecza i krok jeden do przodu postąpił, przyjmując pozycję, jakby zaraz miał się rzucić na tego spoufalającego się intruza. Zamarł, jednak czujnym ciągle pozostawał i uważnie obserwował każdy ruch Strażnika.

Anesh zaś leniwie sunęła opuszkiem palca po krawędzi trzymanego pucharka i słuchała jakże przyjemnych słów Yana do niej kierowanych. Wzrok swój zawiesiła na pajączku małym, w którego to świat wdarł się chaos w postaci właśnie wcześniej wspomnianego mężczyzny. Wprawdzie patrzyła na ten postrach wielu kobiet, ale zdawała się mieć spojrzenie nieco nieobecne, jakby wyobraźnią swoją już dostrzegała tę wizję przed nią roztaczaną. Prawdą było, że ostatnimi czasy Denerim nie dostarczało jej wystarczającej ilości rozrywek, a zaś odbudowywanie watahy szło wyjątkowo powoli. A jak nie było jej drogich wilków, to nie było tak wysokich zarobków jakich by chciała.



-Zatem Wilczyca przemyśli Twoją propozycję, Szary Strażniku – Powiedziała dziwnie krótko jak na nią, po czym zanurzyła nieznacznie palec w winie. Co ciekawe, mówiła to całkiem szczerze. Zresztą, ona już bardzo dobrze wiedziała co będzie robiła tej nocy, a na rozmyślanie o wyprawie miała zamiar poświęcić zaledwie mniej niż połowę swego czasu, ale to zawsze było coś. Miała jeszcze dzban pełen wina, Avisiela przy swym boku, a i przecież Sanga im dała na dzisiaj ten pokój. Nie było takiej możliwości, aby tego nie wykorzystali. Chociaż podejrzewała, że gdy już zostaną sami to jej towarzysz będzie miał do dorzucenia kilka swoich groszy na temat tych poszukiwań dla Strażnika.

Nie pomna już na nic, bo przecież odpowiedzi na swe pytania otrzymała, koniuszkiem języka zlizała słodką, szkarłatną kropelkę z opuszka. Słuchała, a i owszem, chociaż zdanie innych mało ją interesowało. Jeśli pójdzie ich mniej, tedy więcej złotka spadnie na głowę, a one je bardzo lubiła.


MG


- Zatem przemyśl...

Podszedł do Leliany, która siedziała cały czas cicho. Oparł obie dłonie na jej ramionach. Ta instynktownie odrzuciła grzywkę i spojrzała na niego. Spojrzała wzrokiem z którego aż krzyczała tęsknota. Yan na moment wpatrywał się w jej wielkie, słodkie oczy, by w końcu znów przemówić:

- Qunari... Twój lud jest cholernie honorowy i waleczny. Należy wam się za to szacunek. Mam jednak coś, co winno cię zainteresować. Wszak jesteś osobnikiem dla którego pieniądze niewiele znaczą, prawda? Otóż, na zamku rezyduje, póki co, jeszcze jeden przedstawiciel twojej rasy. Wszyscy jesteście wspaniałymi wojownikami, ale on przekracza wszelkie wyobrażania ludzkie. Posiada każdą ze cnót, które winien posiadać... bohater! Taaak, on jest bohaterem. Wiesz o kim mówię chyba, co? Wszak nie poznałem jego prawdziwego imienia, ale i to przybrane, rozprzestrzenione wśród mieszkańców Fereldenu nie jest ci obce. Sten... Powrócisz wraz z nim na południe, gdy zakończysz wyprawę... dla mnie. Dzisiaj jeszcze może będziesz się z nim mógł spotkać. Kto wie? Kto wie?

Ashaad

Słuch wytężył nieco, kiedy Yan zwrócił głowę ku niemu. Zaś wyrażenie „jeszcze jeden przedstawiciel twojej rasy” sprawiło, że jego wielkie oczy rozszerzyły się nieco, a każde słowo spływające z ust człowieka spijał z niecierpliwością. Czekał w swoim umyśle wieczność aż padło magiczne słowo Sten, które przywróciło jego świadomość rozpoczynając burzę analiz. Sten powtórzył gdzieś w czaszce, a natłok myśli jeszcze raz uderzył mu do głowy, z których jedna ważniejsza była od drugiej. Skoro dowódca jest tutaj, musi się z nim spotkać, nie zważając na środki, zresztą sam Sten zadecyduję, co ma robić dalej.


- Dobrze, niechaj będzie jak mówisz. – odparł prędko po mistrzowsku kamuflując szczątki jakichkolwiek emocji towarzyszących temu zamyśleniu w swej kamiennej twarzy.


Lienn; MG


- Zgrabna figura? Nieco przemądrzała i *cyniczna*? Brzmi to trochę jakbyśmy mięli szukać twojej... amore? – zapytała, spoglądając na jego rudowłosą towarzyszkę. – Ja byłabym zazdrosna, gdyby mój, hm, jak u was się to mówi? Mężczyzna? Płacił tak słono za odnalezienie jakiejś otro kobiety...
Yan skrzywił się lekko.
- Któż ci powiedział, że to moja... czekaj, czekaj... jak to szło? Amore, tak? No właśnie, nikt. Płacę i wymagam. Jest ona... bliska mi.
Leliana wówczas uśmiechnęła się smutno.
- Ja i Yan jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej...
- Biedactwo... – odpowiedziała, chociaż bardziej w stronę dziewczyny, której spojrzenie było niemal tak smutne jak uśmiech. Lienn jednak uśmiechnęła się, obnażając zęby. – Twoje spojrzenie sprawia, że mam ochotę popsuć ten desagradable pomysł...
- Skąd śmiesz twierdzić, że coś mnie łączyło z Morrigan, bądź tu obecną Lelianą. Zbaczam trochę z tematu, ale czysta ciekawość chce, by ją zaspokoić.

Elfka zaśmiała się. Nie był to przyjemny śmiech.
- Skoro nie jest to ważne... Cóż, chyba ktoś ślepy nie zauważyłby tego, jak ona na Ciebie patrzy. Segundo, nie wyglądasz mi na de mentalidad abierta, znaczy... Chyba nie przepadałbyś za Antiviańską kulturą miłosną... No i i żaden mężczyzna nie mówi o damskim amigo, że jest mu ona ‘droga’. Dlatego szkoda mi tej twojej rudej. Pocieszyłabym ją, chociaż nie wiem, wy tutaj jesteście bardzo... extrano. Dziwni.
Yan zaśmiał się. Tym razem nie był to żaden delikatny uśmiech. Śmiał się otwarcie. Nie trwało to jednak długo.
Leliana podniosła się z krzesła i nie powiedziawszy nic nikomu ruszyła w kierunku drzwi.
- Leliano- zawołał za nią Yan.
Odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwi.
- Niech ci będzie- warknął.- Jednak nie sądzisz, że to było zbyteczne?!
- Zaspokojenie ciekawości nigdy nie jest zbyteczne. – odpowiedziała mu, nadal uśmiechając się dziwnie, znów parsknęła cicho. – Naprawdę, nie interesują mnie twoje dinero, chcę czegoś innego i mam nadzieję, że mi to dasz. Szukasz maga mówisz, hm? Swój swojego znajdzie...

- Znajdzie... to się okaże. To jednak zależy od was. oraz to, w jakim kierunku się udacie. Może połowa z was stwierdzi, że szkoda czasu na błahe zadania. Cóż... uszanuje ich zdanie. Możecie się także podzielić na grupy, by zbadać od razu Orlais i Wolne Marchie. Śmiem jednak stwierdzić, że nawet "swój" może mieć problem z wytropieniem Morrigan. Ona w ciągu niecałej doby jest poza Fereldenem. Gdzie zmierza... nie wiem.

- Huh... Daj mi to czego chce, a znajdę ją dla ciebie. Nawet jeżeli musiałabym ci ją przyciągnąć na correa... Hmm... To nawet...kuszące. Wiecie, w Antivii mówi się, że tres to tłok, ale więcej, to całkiem niezła zabawa.

***

Trochę to dziwne, nieprawdaż? Dziwne, że nie znany facet prosi o przysługę. Prosi o to, by wykonać szaleńczą misję. Bo jak inaczej to nazwać? Poszukiwanie renegatki było graniczące z niemożliwością. Pogoń za nieznaną nikomu maguską była... była cholernie bez sensu! Jednak było coś, co nie pozwalało wam do końca olać tą sprawę, ot tak. Pieniądze, sława, zaszczyty, znajomości? To mogło być to, lecz czy tylko?
Podczas rozmowy rudowłosa gdzieś czmychnęła. Uciekła, ale można było dostrzec łzy, które ciekły jej po policzkach, zanimtrzasnęła drzwiami.
Yan po raz kolejny wstał. Tym razem założył jeszcze swój płaszcz, który uprzednio zawiesił na krześle.
- Jak już powiedziałem, czas macie do jutra. Zastanówcie się dobrze. Tutaj...- wyjął zza pazuchy dość sporej wielkości mieszek.- ... macie pieniądze. Niezbędne do tego, by zakupić potrzebny ekwipunek. Tylko niezbędny. Radzę wam jednak byście nie wychylali do ranka nosa z Perły. Dla bezpieczeństwa. Jako iż nie jest możliwym by każdy dostał osobny pokój, musicie się tu wszyscy pomieścić. Wilczyco, mam nadzieję, że to nie sprawi ci kłopotu, co?
Nie czekają na odpowiedź ciągnął dalej.
- Spytajcie Sangi, właścicielki lokalu. Może uda jej się coś znaleźć do spania. Może jakieś... zapadłe łóżko jest na zapleczu. Tym czasem... bywajcie. Jutro w południe. Ashaadzie, chodź ze mną.

***

Ashaad;
Wyszedłeś wraz z Szarym Strażnikiem. Słońce było już ledwo widoczne. Zachód słońca może i być piękny, jednak nie teraz. Zbyt dużo trupów dookoła. Zbyt dużo zniszczeń. Jednak cóż to dla ciebie? Jesteś Qunari. Nie raz widziałeś ciała tych, co odeszli w inne krainy. Jednak było ich tak dużo...
Szedłeś tak bez słowa, gubiąc się już w kolejnych uliczkach. Było ich tak wiele, że już nie byłeś w stanie odwzorować w głowie drogi jaką przebyłeś od Perły. W końcu Yan przystanął. Oczom ukazał ci się dość dziwaczny budynek. Był on wielki. Nawet tobie wydał się on ogromny. W nim na pewno nie będziesz musiał się schylać, żeby przejść korytarzem. Nie dane było jednak ci tam wejść. Yan nakazał ci zostać przed wielkimi drzwiami, a sam zaś wkroczył do środka. Zostałeś sam.
Niby miałeś spotkać się ze swoim przywódcą, jednak ani jego, ani Szarego Strażnika ani widu, ani słychu. Cierpliwie czekałeś.
Byłeś jednak zbyt wyróżniający się. Dla ludzi wielkoludem. Dla krasnoludów olbrzymem. No i jedyna żywa istota w okolicy, która pałęta się po ulicach. Nieuniknione nadeszło.
Otoczyli cię nawet nie wiadomo kiedy. Było ich czterech. Aż czterech... Choć patrząc na ciebie można powiedzieć, że tylko...
Od frontu podszedł najbardziej charakterystyczny z bandy.
- Te, bydlaku... Wyskakuj ino z sakiewki, bo inaczej wygarbuję wszystkie twe kości. Tylko nie dawaj mi się powtarzać, bo, jak mamusię kocham, nie wyjdzie ci to na dobre!
Koło wokół ciebie trochę się zacieśniło...

Anesh;
Nie było fajnie. Na pewno nie było fajnie! Ta noc miała należeć tylko dla ciebie i Avisiela. Ten pokój miał należeć tylko dla cienie i Avisiela!

Wszyscy(/Ashaad);
Przylazł, poględził i polazł... Czy to o to jemu chodziło? Cóż... przynajmniej macie gdzie spać. W wypadku Garretta wyszło to na dobre. Szary Strażnik odpuścił mu drobne przewinienie.
Ów złodziejaszek pierwszy capnął sakiewkę, którą pozostawił Yan. Zważył ją najpierw w dłoni, po czym wysypał zawartość na blat stołu. Elltharis siedział. Siedział, a jego wzrok wbity był w jeden punkt. Mało rozmowny był dotychczas...
Lienn zajęła jedyne łóżko w pomieszczeniu. A miało ono należeć do Wilczycy.

“Radzę wam jednak byście nie wychylali do ranka nosa z Perły”... Ciekawe ilu z was zastosuje się do tej rady. Macie czas na zastanowienie się nad propozycją, dopiero co wam złożoną, na poznanie się i na ustalenie kto zajmuje łoże. No i jest jeszcze możliwość zakupienia czegoś u Sangi. Ot, takiego rozwodnionego winiacza chociażby...

 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 07-02-2010 o 02:01.
Faurin jest offline  
Stary 29-01-2010, 22:28   #7
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze


Słońce zachodziło oświetlając ostatkami promieni brzeg plaży. Ptak poszybował w dół z niesamowitą szybkością, przed chwilą jego wyczulony wzrok dostrzegł płynącą pod taflą rybkę. Dla niego to smakowita kolacja, szczególnie, że z partnerką karmił niedawno wyklute młode. Skulił niżej dziób, rozprostował skrzydła by unieść się tuż nad powierzchnią morza i złapać wprost do pyska smakowity kąsek. Udało się! W euforii nabrał ciepłego prądu w skrzydła i uniósł się do góry. Triumfując w niebie nad innymi podniebnymi łowcami szukającymi swoich zdobyczy. Jego gniazdo znajdywało się niedaleko stąd, na szycie słupa w mieście zwanym Ferelden. Wzlatując ponad portowymi domami przyglądał się uważnie zamieszaniu w jednej z węższych uliczek. Przelatując ponad głowami wdanych w szamotaninę ludzi nagle poczuł odwieczną potrzebę wydalenia niepotrzebnych skutków trawienia. Nie zdając sobie najmniejszej sprawy spuścił jedną z „bomb ” wprost na ich głowy. Po takim zbombardowaniu, ktoś zazwyczaj mówił „fuj”, klną, bądź robił się cały czerwony ze wstydu. Tym razem wcale nie było przyjemniej…

Ashaad pewnie maszerował za Szarym Strażnikiem ścieżkami miasta. Stawiał duże, szerokie kroki, żeby nie przewrócić się o któreś z leżących ciał. Idąc w ten sposób skupiał cała uwagę na butach, nie wystarczyło mu podzielności uwagi by spamiętać cały labirynt, po którym poprowadził go Yan. Zresztą ciała interesowały go dużo bardziej, wyobrażał sobie, w jaki to sposób zginęła ofiara, jak błąd popełniła przed swoim końcem. Co przyczyniło się do jej śmierci. Większość trupów miała rany zadane gdzieś w okolicy pleców, zatem bitwa musiała być cała pochłonięta w chaosie a armie rozrzucone. Błędem martwych było nie ustawianie się w parach, plecami do siebie. Przyczyną zgonu innych były bądź braki i niedoskonałości hełmów lub pancerzy bądź źle dobrana broń. Oburęczny miecz, nic nie zdziałałby w tak ciasnej alei, zaś krótki sztylet nie przebiję nawet porządnej skórzni. Wreszcie Yan przerwał jego myśli, nadszedł kres wędrówki. Szary Strażnik zatrzymał się przed ogromnym, drewnianym domem, który co nieco przypominał architekturę z Par Vollen. Liczne łuki podkowiaste, choć nieudolnie wykonane, były elementem budowy, którego jeszcze nie wdział na ziemiach ludzi. Yan wlazł do tej ogromnej budowli, przez potężne, obkuwane drzwi zostawiając go samego.

***

Stał tak już dobre pół godziny, a cień, co raz bardziej wydłużał się w końcu znikając w bezmiarze ciemności. Nie było żadnych lamp bądź pochodni oświetlających ten zaułek, pozostał jedynie jego rozleniwiony wzrok przechodzący z miejsca na miejsce. Nadal czuł w ustach smak tego złocistego trunku, czuł jak miło by było się położyć, z jaką wielką chęcią posmakowałby pościeli. Po chwili, gdy po jego głowie przebiegały leniwe myśli stwierdził, że po czasie ten napój nie orzeźwia, ale usypią, daje przyjemniejszą drzemkę niż można by sobie wyobrazić, pełną relaksu.

Nagle, gdy po raz kolejny mrugnął w zmęczeniu powiekami, spostrzegł, że dookoła niego stoi kilku grabów. Mieli krzywe, bezzębne mordy, pyski ich przeszywały niezliczone szramy, na dodatek śmierdziało od nich zgnilizną i brudem. Na odległość kilku kroków, w otulającej ciemności dostrzegł czterech. Jeden z przodu, po jednym po bokach i jeden od flanki, co nie oznaczało, że nie ma tam ich więcej spowitych w cieniu. Niespodziewanie, ten z przodu, z długą rudą brodą rozczapierzoną we wszystkie strony zaczął gadać.

- Te, bydlaku... Wyskakuj ino z sakiewki, bo inaczej wygarbuję wszystkie twe kości. Tylko nie dawaj mi się powtarzać, bo, jak mamusię kocham, nie wyjdzie ci to na dobre!

Ton wychodzący z jego zaplutej gęby był wystarczającym argumentem, że nie żartował. Pewnym cwaniackim krokiem podchodził bliżej. Było zbyt ciasno, żeby łapać z miecz, zanim by nim porządnie się zamachnął capnęliby go od tyłu. Brudas podszedł bliżej i swoimi czarnymi paznokciami zaczął macać jego sakwę. Ashaad nie wytrzymał i mimo fatalnej do walki pozycji uderzył otwartą dłonią w łeb mężczyzny z taką siła, że zgięły się pod nim nogi i upadł na ziemie. Zanim zdarzył w pełni się obrócić i złapać szarżujących na niego mężczyzn poczuł coś zimnego gdzieś pod żebrami. To byli profesjonaliści w swoim fachu, może nie w walce, ale w wbijaniu sztyletów z prędkością błyskawicy na pewno. Lodowata stal przebiegła efektem dreszczy po ciele Ashaada. Jednak to nie zdołało go sparaliżować, rycząc w ciemności, chwycił biegnącego na wprost niego bandziora za rękę i sprawnie przerzucił przez kolano. Echem po ścianach pobliskich domostw odbiło się chrupnięcie i krzyk zakapiora. Na słuch Qunariego ręka pękła w dwóch lub trzech miejscach. Trzeci z bandytów, którego drewniany obuch żądał krwi zrobił ogromny zamach z nad głowy.

Mam, uda się, na pewno się uda, te myśli dotyczyły przechwycenia zmierzającej ku jego głowie maczugi. Chciał złapać ją pod trzon tuż przy uchwycie, jednak coś mu przeszkodziło. Coś, co można nazwać cholernym pechem lub znakiem z niebios. Jakiś los, może bóg, który rzucał na oślep kośćmi zadecydował o jego dalszej przyszłości. Stracił na moment wzrok, coś śliskiego wpadło mu do oczu, a mężczyzna z maczugą w ręku zwany Waligórą, bo mierzył ponad 2 metry z wyskoku trzasnął Qunariego w czerep…
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 29-01-2010 o 22:42.
Libertine jest offline  
Stary 03-02-2010, 03:16   #8
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie raczyła nawet skomentować słów Szarego Strażnika dotyczących tego, czy dzielenie pokoju z tymi wszystkimi istotami sprawia jej kłopot. Oczywiście, że sprawiało, ale jednocześnie wszyscy tutaj tak bardzo mało ją obchodzili, że nie zamierzała się wykłócać. Najwyraźniej za bardzo ceniła swe gardło, by miała je zdzierać na coś takiego. Zresztą, ten pokój i tak był paskudny, a ona nie zwykła sypiać w jednym miejscu z kimś komu nie ufa. Nie, nie dlatego, że mogłoby jej się coś stać, oczywiście, że nie. To raczej ona mogłaby komuś zafundować ostrze jednego ze swoich sztylecików wbite w trzewia. Podejrzewała jednak, że to nie byłby zbyt dobry sposób na nawiązanie znajomości. No i, ona potrzebowała to sobie przemyśleć chociaż chwilę w jako takim spokoju, nie będąc przez kogokolwiek zaczepiana. Chyba, że przez Avisiela, ale to już była inna sprawa.
Odchylając głowę dopiła do końca wino ze swego pucharka, po czym wstała trzymając nadal naczynko w dłoni, a w drugą ujmując dzban, który to jeszcze całkiem przyjemnie pełny był. Sakiewką z pieniędzmi zostawioną przez Yana, o bogowie najwięksi, wzgardziła i po prostu przeszła wzdłuż stołu, aż w końcu zatrzymała się przy swoim towarzyszu i na niego oczy zielone podniosła.

-Idziemy. Jestem w stanie znaleźć sobie w Perle kilka ciekawszych rzeczy do zrobienia niźli zostanie tutaj.

-Jak sobie życzysz - Odparł bez zbytniego przeciągania. Nie podobała mu się nowa kompania, ani też sama idea gromadzenia takiej zbieraniny. Szukanie byle kogo, nie wiadomo gdzie... Ta branża nigdy się nie sprawdzała, bo jeżeli poszukiwany, czy poszukiwana zostawali odnalezieni w postaci zaczynającego się rozkładach truchła, wtedy poszukujący sami zaczęli rozglądać się za naiwnymi wymówkami by oszczędzić sobie na wypłacie. A teraz Szary Strażnik wymyślił coś takiego. Wspaniale. Ten marny złodziejaszek, zapity osiłek Qunari i szczebiocząca makaronizmami elfka - wymarzona banda dla samobójców. Miał obawy co do tej wyprawy i nie omieszkał się z nimi podzielić z Anesh.

-To zły pomysł - Wypalił, kiedy już wyszli z pokoju i zatrzasnęli za sobą drzwi - pakować się na jakąkolwiek eskapadę z tymi ... ludźmi.

Ona zaś rozglądała się jakiś czas po korytarzu, jakby dylemat miała i zdecydować się nie mogła, czy do sali głównej się wybrać by od kogoś w karty pokój wygrać, czy może jednak do łaźni kroki skierować. Odpowiedź sama się pojawiła w postaci jakiej służki tutejszej, która zaraz została złapana przez spojrzenie Wilczycy.

-Przygotuj łaźnię dla nas, perełko.

Przynajmniej może w łaźni będą mieli chwilę odpoczynku od tych wszystkich nieznajomych, którzy aż nazbyt tłumnie postanowili zawitać tego dnia do Perły. Anesh dopiero gdy odprowadziła dziewczynę wzrokiem aż pod same drzwi prowadzące do łaźni, obróciła się ku mężczyźnie i spojrzała nań, jakby nieco niezadowolona. To nie było spowodowane tym, że śmiał jej coś takiego w ogóle powiedzieć, o nie. On był jedyną osobą, która mogła w taki sposób się do niej odzywać i w jakikolwiek sposób poddawać w wątpliwość jej decyzje. Tutaj raczej chodziło o to, że był tak strasznie mało subtelny.

-Nie mam zamiaru rozmawiać o tym na korytarzu, gdzie każda byle dziewka mogłaby usłyszeć moje słowa - Rzuciła i na koniec jeszcze dodała ciche prychnięcie. Ta cała zaistniała sytuacja, gdy to wataha jest w stanie rozsypki, a w Denerim mało kto posiada wystarczającą ilość złota, aby zaspokoić jej głód, chyba na nich oboje źle wpływała. On się nieco zapominał w swych działaniach, a ona.. ona pijała większą ilość wina niźli kiedyś.

-Jakby to miało jakieś znaczenie, że nas ktoś usłyszy - Żachnął się. Nie rozumiał czym Anesh mogła się przejmować w takiej sytuacji. Dostali ofertę, jednak nikt nie powiedział, że muszą ją przyjąć. Wręcz przeciwnie, powinni się zastanowić nad tym, czy ją przyjmą, bowiem poszukiwanie kogoś takiego wydawało się na swój sposób... Niebezpieczne.

-Tedy niech Ci wystarczy sam fakt, że po prostu nie chcę o tym teraz rozmawiać – Odparła mu takim ostrym tonem, który wyraźnie wskazywał na to, że nie miała zamiaru tego dalej kontynuować czy czegokolwiek jeszcze dodawać. Czarne, gładkie włosy Wilczycy zalśniły lekko tańcząc w powietrzu, kiedy odwróciła się od niego gwałtownie i odmaszerowała w stronę łaźni. To ona tutaj stawiała warunki i zamykała mu usta, a nie na odwrót. Kiedy czegoś nie chciała, to nie chciała, ale jeśli już chciała, to dążyła do tego po trupach i nie pozwalała się omamić czym innym.
W momencie gdy akurat otwierała sobie drzwi, z drugiej ich strony to samo miała w zamiarze zrobić służka, która już zakończyła swą pośpieszną pracę. Byłaby się zderzyła z Wilczycą, gdyby nie wykonała nieznacznego podskoku połączonego z cofnięciem się o krok czy dwa. Rzuciła szybko coś o tym, że już, że gotowe, po czym czmychnęła ku głównej sali jak myszka szara. I tak samo też została odebrana przez Anesh, która, a i owszem zarejestrowała jej krótką obecność, ale nie poświęciła temu więcej uwagi. Po prostu weszła do pomieszczenia, a jej cień wsunął się zaraz za nią.
A w środku.. ah.. w środku panował, można by rzec, wręcz tropikalny, wilgotny klimat, a unosząca się para zwodziła wzrok. Dodatkowo w nozdrza uderzał zapach olejków czy tam piany unoszącej się na wodzie, a może i wszystko na raz, nieważne. Faktem jest, że efekt był wyjątkowo słodki, ale jednocześnie też i nieco drażniący. Kobieta przekręciła ciężki klucz w zamku drzwi, aby zamknąć ich dwoje przed resztą świata. A przynajmniej resztą zamtuza. Wręczyła mężczyźnie dzban wraz z pucharkiem, po czym zaczęła iść w stronę balii sporej wielkości, która to wpuszczona była w posadzkę. W czasie tej wędrówki zostawiała za sobą ścieżkę złożoną z jej bardziej lub mniej skomplikowanych części ubioru. Raz też i coś głośniej się ozwało, kiedy sztylety kobiety opadły. W końcu zanurzyła się w gorącej wodzie i aż westchnęła, gdy ciepło rozeszło się jej po ciele rozluźniając mięśnie. To było tak proste, a jednak tak przyjemne i błogie. Na moment ślepia zamknęła i odpłynęła myślami daleko ponad góry puszystej piany. Z jakiegoś dziwnego powodu czuła się trochę zmęczona tą krótką rozmową z Szarym Strażnikiem, więc teraz tylko czekała aż woda zmyje owe nieprzyjemne uczucie i mars delikatny rysujący się na czole.

Avisiel w tym czasie odstawił dzban i puchar obok balii, po czym zebrał ubrania i ekwipunek Anesh, dotąd stanowiące na posadzce malowniczy wzór i odłożył je na niski taboret stojący pod ścianą. Sam zaś rozebrał się do pasa i rzucił to co zdjął obok, gdyż nigdy nie przejmował się własnymi rzeczami. Usiadł przy niewielkim wezgłowiu balii utworzonym przez podłogę i delikatnie jął masować ramiona kobiety, która oddawała się błogiemu wypoczynkowi. Nie dało się ukryć, że była poddenerwowana, zwłaszcza gdy wszystko przestało się układać po jej myśli, a jej 'imperium' rozpadło się. Na pewno jakaś przyzwoita suma wspomogła by odtworzenie watahy, jednakże mężczyzna miał wątpliwości co do tego, że zadanie o którym wspominał ten szary dziwak będzie łatwe i przyjemne.

-Myślałaś już nad propozycją tego..
- Przez chwilę przypominał sobie jak szary dziwak miał na imię - ..Yana? Nie brzmiało to dla mnie szczególnie zachęcająco, jeśli mam być szczery.

Uniosła powoli powieki, jakby ważyły co najmniej tyle samo co ona, i tym samym powróciła do łaźniowej rzeczywistości. Nie to, żeby ona się jej jakoś wybitnie nie podobała, ale po prostu powroty z tak przyjemnego miejsca do jakiego odpływał w takich chwilach jej umysł zawsze były, metaforycznie rzecz biorąc, bolesne.

-Cóż za impertynencja, cóż za tupet. Przychodzi jakiś byle człek i śmie mię szantażować. Chędożony bohater.. - Mruknęła przeciągając przy tym nieco sylaby. Plaga jej, używając bardziej kulturalnego języka, nabruździła w planach, więc i często w swych myślach tworzyła litanię przekleństw pod adresem tych plugastw. Także i Szarym Strażnikom się obrywało, głównie dlatego, że tak bardzo blisko byli tego tematu, więc w jej mniemaniu, także i oni jej napaskudzili. -Tyle lat moja wataha żyła pośród uliczek Denerim i żaden władca nic więcej nie zdziałał, a tu Szary Strażnik myśli, że młodziutki król zdoła mi w jakikolwiek sposób zaszkodzić. Kiedy zaczynałam wprawiać się w mej profesyji, to on jeszcze mówił „kaka” na chleb i nie panował nad wydzielinami swojego ciała.

Może nieco przesadziła w swych słowach, jednak prawie warknęła podirytowana tym wszystkim. Miała w bardzo, ale to bardzo głębokim poważaniu władze tego miasta, a nawet całego Fereldenu. W jej oczach byli tylko kolejnymi worami mięsa, które posiadają w swym dobytku wystarczającą ilość błyskotek, aby się nimi z nią podzielić. Ba, ona nawet nie była pewna jak się nazywał aktualny król. Ramionami delikatnie poruszyła, coby dłonie mężczyzny do tych najbardziej napiętych mięśni dotarły i nimi się zajęły. Wyciągnęła rękę ku dzbanowi, w takim sposób, aby nie zmieniać jakoś bardzo pozycji, i nalała wina do pucharka, który zaraz ujęła dłońmi za nóżkę. Miast od razu upić kilka łyków, ona najzwyczajniej w świecie zakręciła delikatnie naczynkiem, wprawiając w ruch szkarłatną ciecz.

-Zapłata jest kusząca.. acz dopiero po tym, gdy się odpowiednio pozbędzie całej tej hałastry. I wiesz jak to jest, nawet mag, nawet apostata będzie bezbronny jak baranek, kiedy otrzyma zatruty sztylet w plecy.

-Jeśli otrzyma - Poprawił ją Avisiel niewinnie. Sama koncepcja mordowania innych dla zysku jego towarzyszki oraz własnego wydawała się przejrzysta i naturalna jak woda w czystej szklanicy za dwa srebrniaki, aczkolwiek w przypadku bliżej nieznanych celów miewał wątpliwości - Nie wydaje mi się, żeby byli tacy głupi, by dać się łatwo podejść.

-Jeśli. Ale to nie teraz, to nie od razu.. Jakaż byłaby ze mnie Wilczyca, gdybym nie przyjęła propozycji łowów? Jakąż byłabym Panią mych szczeniąt, gdybym nie podjęła takiej możliwości zarobienia? Czyż to nie tak, że teraz, właśnie w takim momencie rozkładu Denerim, powinnam być najsilniejsza i mym wilkom przykład dawać? -Rozłożyła szeroko ramiona niczym iluzjonista popisujący się jakąś magiczną sztuczką, po czym zsunęła się nieco w balii, dzielnie jednak trzymając pucharek wysoko ponad wodą. Jakże ona uwielbiała takie teatralności. Wynurzyła się bardziej i umknęła na drugi koniec balii, by tam na powrót oprzeć się plecami i w końcu upić trochę wina -A Ty.. Ty będziesz miał możliwość wykazania się, gdy to sam zostaniesz i strzec dobrego miana mej watahy będziesz musiał. Albo przynajmniej tego co z niej zostało.

Mężczyzna spojrzał na nią dziwnie. Ta decyzja zaskoczyła go, skonfundowała i zaniepokoiła. Wszystko to naraz.
-Nawet tak sobie nie żartuj - Odparł w końcu, po chwili milczenia -Rozumiem, że chcesz zostawić swoich podopiecznych w dobrych rękach, ale udawanie się samej na taką wyprawę z osobnikami, co do których możesz mieć jedynie pewność, że nie wiesz co zrobią i jak się zachowają jest... Mało rozsądne - Miał nadzieję, że Anesh zrozumie jego obawy - Wiem, że nie wyszłaś z formy, a Twoje smukłe paluszki są zwinne jak zawsze -Przez jego twarz przetańcował niemal niewinny uśmieszek -Ale nawet Ty, moja pani, będąc sama nie będziesz mogła mieć oczu na wszystko... A w naszej profesji to nie prowadzi to długiego życia. Przemyśl więc proszę raz jeszcze tą decyzję.

-Chcesz mi więc powiedzieć.. – Mówiła powoli, zupełnie jakby zastanawiała się dokładnie nad kolejnymi składnikami tego zdania, bądź jakby właśnie rozmawiała z kimś mało rozgarniętym. W międzyczasie pozwalała sobie popijać z pucharka, co jeszcze bardziej spowalniało jej wypowiedź - Że nie mam innego wyboru jak zabrać Ciebie ze sobą, chłopcze? –Wypowiadając ostatnie słowo, aż przymrużyła oczy, jak gdyby czerpała dziką przyjemność z takiego szyderczego zwracania się do jej towarzysza – Też zapolować chcesz, Wilku?

-Oh, polowanie polowaniem
- Odparł niby od niechcenia -Ale wilk w pojedynkę nie ma już takiej siły i skuteczności jak gdyby polował w stadzie... Moim priorytetem jest Twoje bezpieczeństwo... Twoim też powinno być, Wilczyco.

Lubił się jej przyglądać, zarówno kiedy była tego świadoma i kiedy prawdopodobnie nie była. Jej jakże przyjemna dla oczu sylwetka, gładka skóra, długie i lśniące włosy... Nie dziwiło go więc jej powodzenie w poprzednim fachu, aczkolwiek nie zmieniało zazdrosnego podejścia Avisiela, który z dłonią na rękojeści miecza obserwował mężczyzn, którzy zapuszczali się zbyt blisko Anesh. Zazwyczaj, szczęśliwie dla nich, nie dochodziło do niczego więcej, a wystarczyły tak proste ustępstwa w rodzaju trzymania się na odległość pięciu kroków od kobiety i bezwzględnego trzymania rąk przy sobie... Wobec jakże uprzejmych próśb Avisiela w postaci ostrza przystawionego do niczego się nie spodziewających pleców.

Siedząc wygodnie, chociaż w owym siedzeniu było coś dziwnie władczego pomimo tego, że kobieta była naga i otulona pianą, Anesh przyglądała się swojemu podopiecznemu, bezwiednie wodząc krawędzią naczynka po swej dolnej wardze. Paznokciami wolnej dłoni obstukiwała podłogę przy balii. Ogólnie to nie miała nic przeciwko temu, aby Avisiel wraz z nią poszedł. Zawsze to dodatkowa para oczu i kolejne ostrze jej pilnujące, a przecież Szary Strażnik nie wspominał nic o tym, że ona nie może go ze sobą zabrać, prawda? Prawda. Jedni mają paskudne chowańce, inni oswojone zwierzęta, a ona ma Avisiela. I najlepszy tego element – nie musiała go doliczać jako kolejnej głowy na którą będzie trzeba podzielić nagrodę.
Białe kiełki błysnęły w uśmiechu Wilczycy. Podniosła się powoli, pozwalając przy tym, aby z jej ciała poczęły spływać strugi wody, a gdzieniegdzie ostało się trochę piany. Także i włosy poprzyklejały się do skóry, tworząc tym samym wymyślne wzory na kształt ozdobnych tatuaży.

-Przydupas Wilczycy. Jej piesek na zawołanie – Sunęła przez wodę i parę się z niej wydobywającą niczym jaka nimfa wodna pozbawiona zielonkawego bądź niebieskiego kolorytu. – Osobisty strażnik Wilczycy. Rycerz Wilczycy – Dreszcz delikatny ją przejął, z czego najwyraźniej się odznaczał na piersiach Anesh, gdy zatrzymała się w końcu przed mężczyzną. Wychyliła kolejny łyczek trunku, po czym lekko wskazała go pucharkiem -Czy Ty w ogóle jesteś świadom tego, jakiego dostąpiłeś zaszczytu?

-Wiem, wiem jak najbardziej, moja pani - Ani na chwilę, niby oczarowany, nie odrywał od niej wzroku -I trudno byłoby na tym marnym świecie o zaszczyt większy, bądź przyjemniejszy, niż móc służyć u Twego boku. Tym bardziej więc rad jestem, że mogę Tobie oferować z mych usług... Co tylko zechcesz, Wilczyco - Uśmiechnął się znowuż niby to niewinnie, jak miewał w swoim dziwnym zwyczaju. Jedynym dźwiękiem były teraz krople wody opuszczające kaskady włosów kobiety i podążające do swoich pobratymców w bali -Ty drżysz, moja pani. Czyżbyś potrzebowała, aby ktoś Cię rozgrzał? - Avisiel, choć nie przyznawał się do tego, uwielbiał igrać z Wilczycą, często na krawędzi oczarowania jej, jak i poirytowania.

-Oh, przydałoby się –Mruknęła uciekając gdzieś w bok wzrokiem na podobieństwo zmieszania lekkiego młódki czystej. Pod tą maską jednak czaiła się roześmiana Wilczyca, która także lubiła sobie czasem poigrać ze swym towarzyszem, więc do tej zabawy się przyłączała – Wprawdzie myślałam o odnalezieniu Szarego Strażnika, bo taki samotny się wydawał i pewno łasy na psoty.. – Zastanawiała się nad tym głęboko, a przynajmniej na to wskazywał jej głos zadumany połączony z jakimś takim rozmarzeniem. Które jednak zaraz prysło, kiedy kobieta jednym haustem opróżniła pucharek i odrzuciła go od siebie, przy okazji z głośnym brzdękiem pacyfikując podłogę –Jednak to nam coś przerwano – Pochyliła się ku mężczyźnie jedną dłoń wspierając o jego udo, a usta swe zbliżając do jego własnych, by oddechy spotkały się na granicy przyzwoitości – Prawda?

-Najprawdziwsza prawda - odparł jedynie, puszczając chwilowo w niepamięć wspominkę o szarym dziwaku i pozwolił, by ich usta się połączyły, zaś sam swą jedną dłonią przesunął po jej boku, drugą zaś odgarnął jej niesforne, mokre włosy, które złośliwie plątały się tu i ówdzie. Następnie jego usta zeszły trochę niżej, gorącymi pocałunkami pieszcząc łabędzią szyję Anesh, sprawiając, że jej wargi wykrzywiły się w zadowolonym wyrazie pełnej akceptacji dla tej formy przyjemności, palce zaś jęły to delikatniej, to mocniej zajmować się piersiami jędrnymi, co tylko zaczęło przyspieszać gorący oddech kobiety. Bez zbędnych zaproszeń wróciło to przyjemne podniecenie z ich zabawy, którą to niedawno musieli przerwać dla wysłuchania jakiejś błahej przemowy. Zatraciła się w tej namiętności jaką jej dawały usta i dłonie kochanka. Bo mogła, bo chciała. Delektowała się tą ich grą ciał i żarłocznym wgryzaniem się w szyję, a jej rozbudzona wilcza dusza wołała ciągle mało i mało.

A później? Miała już swój plan na resztę wieczoru, którego głównego składnikami były jej karty oraz jakiś naiwniaczek z głównej sali, który będzie w stanie postawić na szali swój pokój. Intrygi, seks i hazard – nawet jeśli jutro miała wyruszyć w jakieś poszukiwania dla Szarego Strażnika, to i tak ta noc zapowiadała się całkiem nieźle.

Ale to później, to później.. Nie teraz jeszcze.

-Wilku mój..
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 06-02-2010, 21:02   #9
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
- A oni myśleli, że to o to mi chodzi.
Dźwięczny śmiech wydobył się z ust człowieka. Śmiech ten nie należał do tych, które można by nazwać „szczerym”. Nie było w nim za gorsz wewnętrznego szczęścia. Był pusty. Pozbawiony wszelkich uczuć.
- Jutro, zaraz po tym jak wyjdziesz do ludu, przyjdą by cię poznać, przyjacielu.
- Niech tak się stanie- odezwał się drugi głos.

Ashaad;

Qunari. Lud niezwyciężonych. Wasza moralność jest opacznie rozumiana przez ludzi. A czym te żałosne, małe istoty są? Czym są, by spoglądać z pogardą na tych, którzy są wstanie zrobić z ich lichym ciałem co tylko chcą? I odważają się atakować jednego z nich. Bywa wszak i tak, ale dlaczego oni widząc qunari ich wzrok staje się drapieżny, wrogi, tak, jakby widzieli jakąś bestie. Dlaczego nie mieli już na tyle odwagi by zaatakować pojedynczo? Honorowo!
Twoja czujność była trochę uśpiona. Tylko to było powodem twojej nieuwagi. Tylko to dało minimalną przewagę napastnikom, którą wykorzystali. Ty jednak siĘ nie ugiąłeś. Ty jesteś Qunari. Jesteś elitarną jednostką- najlepszym z najlepszych. Takie szprotki na śniadanie winieneś brać!
Kolana... dlaczego zawsze upada się najpierw na kolana? Czy jest to znak, który mówi ci, że sytuacja nie jest jeszcze przegrana? Jeżeli tak, to dlaczego przed oczami ci pociemniało?
Usłyszałeś ledwie słyszalny świst wyjmowanej broni z pochwy. W chwilę wulgaryzmy zniknęły, bo zostały zamienione przez długie krzyki. Gdzie tam krzyki... To były wrzaski! Ci co dopiero ciebie ogłuszyli, darli się niczym zarzynane prosięta.
- Wstań.
Usłyszałeś dziwnie znajomy głos. Mimo bólu, który nie należał do najbardziej dotkliwych wstałeś. Nogi twe jednak nie ugięły się po raz wtóry. Wszak to ty- Ashaad, a nie jakiś byle zawszony człowiek...
Twój wzrok „wrócił”. Od razu dostrzegłeś kto przyszedł ci z odsieczą. Yan, który dobijał resztę rabusiów, i...
- Witaj wśród swoich, Ashaadzie. Cieszę się, że żyjesz- powiedział Sten.
Nie dane ci było jednak z nim porozmawiać. Odszedł od razu, nie powiedziawszy nic więcej. Zamiast tego Yan zbliżył się do ciebie.
- Sten porozmawia z tobą jutro, po przemowie nowego króla Fereldenu do ludu. Bądź zatem na placu głównym w samo południe. Ludzie moi cię odnajdą. Tymczasem wybacz mi, że musiałeś tyle czekać. Służka- wskazał na kobietę, której wcześniej nie zauważyłeś- zaprowadzi cię do komnaty. Pojawi tam się jeden z magów, który uleczy cię. A teraz wybacz. Sprawy wagi państwowej wzywają...
I on odszedł... Rad, nierad poszedłeś za ową kobietą, która małomówna była. Zaprowadziła cię do twej komnaty, w której było o wiele lepiej niż w tej „zabitej dechami dziurze” w której to dopiero byłeś.

Wszyscy(/Ashaad);
Noc w Perle nie należała do najlepszych. Nie była jednak tak zła, gdy pomyślało się o tych, którzy nocować będą w sąsiedztwie zwłok własnej matki, żony, męża... Los który wami kierował był niezmiernie życzliwy dla was. Dał wam darmowy nocleg. Dal wam ciepły posiłek. Dał wam dziwne towarzystwo.
Gdyby ktoś wszedł do waszego pokoju za głowę by się, zapewne, złapał. Elfka o egzotycznej urodzie powaliła by już każdego na wstępie swym urokiem i wdziękiem. Człowiek ze szpetną blizną na twarzy przeraził by nawet największego drągala. Elf, który nie mówił nic był cholernie dziwny. Któż widział elfa w zbroi trzymającego obok... kostur maga?! Dalej istota ludzka o włosach niczym „mieniące się skrzydła kruka”. I kobieta... Ona należała do tych, którą nawet gdybyś znał przez wieki, nawet gdybyś chciał, to i tak byś jej nie rozgryzł.

Wasz spokój został zachwiany przez „posła”. Miał on ze sobą wiadomość, szczelnie zapieczętowaną. Wręczył ją Avisielowi i czym prędzej się oddalił. Wiadomym już było, że nadawca nie oczekiwał odpowiedzi.
Otworzyliście list i przeczytaliście.

[center]
Cytat:
„Spotkamy się trochę później aniżeli żeśmy to umówili, jednak proszę Was o jedno. Jeżeli macie coś do załatwienie na mieście zróbcie to czym prędzej, bo w południe chcę abyście wszyscy byli na Placu Głównym, gdzie nowy król Fereldenu, a mój przyjaciel, wygłosił mowę przed ludem. Mój człowiek was znajdzie, a po przemowie króla spotkamy się, i omówimy kilka spraw.
Yan.
PS. Ashaad jest cały i zdrowy. Spotkacie go na Placu.”

Wszyscy;
Na placu wrzało. Było to nieliczne z miejsc, gdzie było posprzątane. Tutaj nie walały się trupy i nie potykał się nikt o co drugi głaz. Było jednak mnóstwo istot. Zapewne najwięcej ludzi. Elfów też było wiele, bo od momentu zniszczenia obcowiska, mogły poruszać się po mieście bez przeszkód, co nie wywarło wśród człowieczeństwa wielkiej akceptacji. Tu i ówdzie można też było dostrzec krasnoludy. Ogólnie można by rzecz, że był tłok.
Zdążyliście bez najmniejszego problemu przed występem króla. Mieliście szczęście, bowiem gdy znaleźliście odpowiednie miejsce rozpoczęła się powitalna pieśń.

YouTube - Gothic 3 Soundtrack - Vengard Theme

Wszystkie oczy były zwrócone w Alistaira, nowego króla. Nikt nie wydobył z siebie ani słowa, mimo tego, że przed chwilą narzekali, że taki szczeniak, bękart, ma zasiadać na tronie i dzierżyć koronę, którą sam Kalenhad nosił.
- Cieszę się, że tak licznie tutaj przybyliście.- zaczął król.
Dopiero po chwili zrozumiał, że źle zaczął. Ludzie zapomnieli kto przed nimi stoi i zaczęli rzucać w jego kierunku różne, obraźliwe słowa. Straż próbowała to wszystko opanować. Bezskutecznie. Ten moment jednak został zapamiętany przez wieki nie dlatego, że ludzkość postąpiła jak postąpiła.
Gdy ludzie zaczeli wrzeszczeć nikt nie zauważył kawałka drewna. Kawałka drewna, który leciał z zawrotną szybkością. Strzała, bo tym był ów kawałek drewna, leciała spokojnie i majestatycznie w swój cel. I trafiła.
Nowy król Fereldenu zachwiał się. Nikt jeszcze nie wiedział co się stało. Nikt nie wiedział, że skrytobójcza strzała ugodziła króla w serce. Nikt, prócz osób, które stały przy nim. Wśród nich był też ktoś, kto w chwilę później się ulotnił.
Dopiero po chwili ludzkość uświadomiła sobie co się stało. Zapanował chaos.

***

Podbiegł do was poseł. Powiedział tylko:
- Chodźcie za mną.
Wiedzieliście, że był od Yana. Nie wiedzieliście jednak, że to nie był koniec chaosu.
Ni stąd, ni zowąd dookoła pojawili się zamaskowane istoty. Było ich... mnóstwo! Było to cholernie dziwne, bo niby jak one się tu dostały?
Rozpoczął się bój, toteż poseł nakazał wam biec. Chciał uniknąć walki przed dojściem do Yana. Nie zdążył.
Drogę zagrodziła wam grupa zamaskowanych. Ashaad, cały i zdrowy, dzierżąć miecz w dłoniach podbiegł do nich i jednego ciął z ukosa, od dołu do góry, a drugiego uderzył płazem wbijając go w ziemię niczym gwóźdź. Pozostała jeszcze trójka...

***

W końcu dobiegliście do Yana. Powiedział wam tylko jedno:
- Uciekamy z miasta. Tym razem nam się nie uda. Jesteśmy wyczerpani i nie obronimy go. Powiem wam o co chodzi jak będziemy poza murami.
 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 06-02-2010 o 21:05.
Faurin jest offline  
Stary 07-02-2010, 01:50   #10
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Ręce, które leczą. Tym razem za tą znaną reklamą nie krył kolejny oszust oferujący swoje boskie moce gdzieś w dzielnicy handlowej. Mimo to, dłonie wyglądały całkiem zwyczajnie, krótkie, kościste palce ledwo, co wystawały z przydługich rękawów. W zdobionej szacie skryty był mężczyzna w średnim wieku. Twarz aż do nosa schowana pod skrawkiem materiału, choć i tak pozwalało to zauważyć liczne oparzenia przedzierające się przez jego skórę aż do oczu. Włosy już mu lekko posiwiały, mimo to wciąż lśniły bordowym połyskiem w świetle świecy rozpuszczone na wszystkie strony. Świeczka leżała przewrócona na podłodze, a knot nadal żarzył się jasnym płomieniem. Wosk nie spadał jak należało do talerzyka, ale ściekał razem z siła grawitacji do cieczy o ciemno czerwonej barwie, która zalała już prawie cały parkiet. Tylko skórzane obuwie z długimi cholewkami brodziło we krwi. Były to wyjątkowo duże buty…

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9r-DHZ4x4lM[/MEDIA]

Odcięte ręce, które już nie leczą. Nie brzmiało to za dobrze, nadawało się ewentualnie na reklamę tutejszego cmentarza mostkowego na wschód od miasta. Grabarze i tak nieźle się dorobili na całej pladze. Ich biznes kwitł, a Ashaad załatwił im tylko dodatkową premie.

-Spytacie, czemu ten wielkolud ich urżnął? Możem już stara i w głowie mam nie tak. Ale ten dzień zapamiętałam, to mi w czaszce do teraz utknęło. Jużem nigdy spać sama nie mogła, zresztą tak żeście się Wy - bachory porodziły, ale o tym innym razem. Posłuchajcie o wielkoludzie…

-Yan, bo tak miał bohater tamtejszych dni na imię zlecił mi, abym poprowadziła tego Ashaada do zamku, komnat na drugim piętrze. Wierzcie mi, bądź nie, ale kiedym była młoda to na zamczysku pracowałam, głównie sprzątałam i prałam, zresztą do wielmożów mi gadać wolno nie było. Więc w milczeniu poprowadziłam tego giganta na samą górę, do jednej z większych komnat, jeno ostałam, żeby mu tą zakrwawioną koszule przeprać…

***

Siedział. Tak, to odpowiednie podsumowanie tego, co robił – siedział. W czasie wykonywania tej prostej czynności wpatrywał się w drzwi, jakby mógł tam znaleźć odpowiedzi. Czemu Sten zamiast wysłuchać go, zdać raport wojenny i wydać rozkazy pozostawia go na pastwie jakiejś służki? Dlaczego sam Sten jest sługą?, dlaczego wysłuchuje i wykonuję to, co każe mu ta gnida? Yan. Czyżby zapomniał o Oświeceniu, czyżby zapomniał, że to ludzie mają służyć? Zbierał w nim gniew, a żelazna klamka robiła się w jego oczach coraz bardziej czerwona. Jakby ktoś postawił jego całe życie na głowie, jak gdyby człowiek zaczął służyć szczurom, którym zabrakło sera. Jak to w ogóle możliwe…

Klamka zapadła, a raczej obniżała się. Ktoś wcisnął ją po drugiej stronie, a drzwi skrzypiąc rozchyliły się na oścież. Do pokoju weszło dwóch postawnych mężczyzn, jeden odziany w szaty, o siwych włosach, a drugi tuż zanim w zbroi z płonącym mieczem wyrytym na piersi. Czarodziej z częściowo poparzoną twarzą przyglądał się przez chwilę Ashaadowi w milczeniu. Po dłuższej chwili podszedł nieco bliżej podciągając rękawy, prawa dłoń zalśniła mu niebieskawo. Qunari odruchowo chwycił za miecz, który chował z plecami.

Nigdy w życiu nie widział maga, ale wystarczająco się nasłuchał o tych nasionach zła. W jego krainie, każdy, kto posługiwał się tą zakazaną sztuką był zabijany na miejscu. Tak też postanowił zrobić teraz, z tego, co uczono go na akademiach wojennych, nie wolno zwlekać, parający się magią jednym ruchem dłoni są w stanie powalić najsilniejszego, ale nie zdołają uciec przed szybko wymierzonym cięciem. Ponoć ta sztuka wymaga odrobiny czasu, więcej niż proste chlaśnięcie. Dłonie maga zaświeciły się na czerwono, Ashaad poczuł przeszywające zmęczenie, czuł…

CHLAST!

Obie dłonie upadły w różnym tempie na podłogę. Krew trysnęła wkoło. Zakotłowało się. Służka pisnęła pierwsza, jej twarz umazana była w czerwonej cieczy. Templariusz chwycił za miecz, a wolną ręką odepchnął czarodzieja pod ścianę. To posunięcie sprawiło, że nie miał już najmniejszych szans, stał teraz twarzą twarz z prawie trzy metrowym Qunarim, którego celem było zabijanie. Templariusz nie zdarzył nawet unieść ostrza nad głowę, bo kolana się pod nim zgięły. Po tym ciosie nie pomoże mu już największy z maginów. Ogromna rana rozpołowiła człowieka na dwie części, w miejscach gdzie zbroja była najsłabsza, pod pachami. Ashaad podskoczył szybko do czarownika i dziabnął go prosto w serce zostawiając za sobą dwa martwe ciała. Służka siedziała oszołomiona w kącie na kolanach. Gdzieś na korytarzu za drzwiami zrobiło się głośno, wielkolud chwycił za krzesło, zabarykadował drzwi i podbiegł do jedynego okna. Drugie piętro, kilkanaście metrów w dół. Pestka. Do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Z trudem przecisnął się przez okno i wyleciał szybując z ogromną prędkością w dół. Gdy spadł, zrobił obrót przez ramie i wstał biegnąc przed siebie. Kości Qunari są o wiele twardsze od ludzkich, twardsze niż metal, dlatego upadek z takiej wysokości nie stanowił zagrożenia. Powoli, bardzo powoli zaczynał rozumieć prawa rządzące tymi słabymi ludźmi…

Jeszcze długo zastanawiano się jak to służka mogła zabić templariusza i czarodzieja. Po całym wydarzeniu przez lata kobieta nie odzywała się do nikogo ni słowem. W końcu doszli do wniosku, że czarodziej popadł w anomalie, a Templariusz powstrzymując go poległ.

***

Dotarł w końcu na plac gdzie znudzony obserwował całe wydarzenie. Był zmęczony, a zasklepienie się rany przy żebrze zabrało wiele energii. Nie miał pojęcia kim jest człowiek stojący w asyście gwardzistów i dlaczego ktoś zdecydował się posłać go na drugą stronę. Górując nad tłumem szukał w gąszczu tych twarzy, które pamiętał z „Perły”. Było to nie lada trudnym zadaniem, dla niego, każda z tych maciupkich twarzy wyglądała identycznie - para oczu, nos i usta, podsumowując nic specjalnego.

Wytężając wzrok w końcu dostrzegł twarz oburzonej kobiety, która trzymała za rękę swego wybranka. Odpędzał on z wielka wściekłością mężczyzn w obrębie dwóch metrów, żeby żaden przypadkiem nie położył na niej łapy. Przynajmniej tak się wydawało Qunariemu, z tego powodu udało mu się ich dojrzeć dużo szybciej niż się spodziewał. Gdy podszedł bliżej ostudził pełne młodzieńczego gniew spojrzenie swym kamiennym. Zresztą, na rękach wciąż miał ludzką krew. Wyczulony węch zaintrygowała obecność zapachu, który już znał, woni z zupełnie innych krain, kwiatów, które tu nie miały bytu. Gdy rozejrzał się w poszukiwaniu celu ujrzał elfkę, którą otaczali sami przedstawiciele płci męskiej. Wygadanego mężczyzny nie udało mu się dojrzeć, zresztą, był zbyt podobny do tutejszych ludzi.

- Chodźcie za mną.

Głos ten dobiegł do jego uszu chwilę po dołączeniu do grupy. Zanim zorientował się, o co biega, wdał się w bitkę, po ostatnich wydarzeniach, co raz częściej pchała go ta sama żądza krwi nadająca wspaniałego tempa jego życiu. Widząc, że nie są wcale przyjaźnie nastawieniu skoczył w wir walki atakując z doskoku dwóch najbliższych. Kątem oka widział resztę towarzyszy zmagających się z napastnikami…
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 07-02-2010 o 02:04.
Libertine jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172