Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-01-2010, 19:48   #11
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dziewczynka okazała się nie tylko głupia, skoro nie zrozumiała, co mówią, ale także wredna. To nie była zepsuta bachorzyca, tylko młodziutka kobieta pozbawiona serca. Przez moment zastanawiał się, czy większej szansy nie będzie miał, jeśli jakoś przyskoczy, chwyci jej cieniutka szyje oraz zagrozi skręceniem karku. Miałaby rozrywkę nie z tej ziemi. Skoro bowiem tak pragnęła zabawy … jednak otaczający ją tłum zbrojnych dawał niewiele szans, ponadto … zepsuta, wredna … ale była kobietą. Nie został nigdy pasowany na rycerza, ale doskonale pamiętał rotę ślubowania, które składali inni, starsi od niego lub lepiej urodzeni, gdzie oprócz słów na temat szacunku, posłuszeństwa, męstwa, wiary i wielu innych znajdował się wers:

Niewiasty szanować przyrzekam, a jeśliby potrzeba taka zaszła, jako płeć w sile pośledniejszą, ramieniem swym wesprę, orężem wspomogę, piersią zasłonię.”

- Szlag trafiłby ją – mruknął cicho odrzucając nieszlachetne zamysły.

Szli więc związani:

- młody desperat, który wszakże odwagą się wykazał, choć brakiem rozsądku także. Silnym się wydawał niczym niedźwiedź, chłop na schwał. Mając jaki taki kawał lagi potrafiłby pewnie stawić opór niejednemu. Dobrze kogoś takiego mieć przy boku swym, gdy bitka się zacznie,

- ów dziwny człek arabskiego pochodzenia, co to po ziemi Palestyńskiej pewnie chodził oraz zacnych chrześcijan pragnął wypędzić. Albo też ptak niebieski, których pełno wszędzie było. Pewnie miał niejedno za koszulą, jako wędrowiec bywały, znał pewnie ludzi i języki,

- śniady cudzoziemiec ze związanymi włosami, także pewnie wagabunda, co to przyzwoitej pracy nie chwyci, lecz na koszt innych raczej chciałby sobie opierunek zapewnić nielichy. Jednakże nieznajomy ów, podobnie jak Arab, chyba niejedno widział oraz kawał świata schodziły jego nogi. Spojrzenie także jawiło się bystre, choć wydawało się niespokojnością świecić,

- kolejny mamrotliwy, śliwą pod okiem się wyróżniający, tudzież jednak niespodziewanie szybkim, sprężystym krokiem. Jeśli Cecil miałby określić cechę jakąś, która mimowolnie kojarzyła mu się na widok owego człeka, to niezwykła czujność. Dlaczego? Nie miał pojęcia, ale jakby aura ostrożności otaczała tego mężczyznę,

- młoda dziewczyna, która pecha miała widocznie, jako że ludzie Kościoła zazwyczaj bronili owych zielarek czy akuszerek przed ciemnym motłochem. Rzadko zdarzało się inaczej. Widocznie musiała ona trafić na jakiegoś nadgorliwca, albo, co pewniejsze, kapłana pragnącego chuć swoją zaspokoić na nadobnej chłopce. Widocznie, kiedy odmówiła oskarżył ją, gadając, co ślina na jęzor spodlony przyniesie. Ech,

- dość wysoka kobieta lat niewielu, która do zamęścia szykować się powinna, nie zaś skajdaniona oraz brudna kroczyć, niczym obdartus wśród innych podobnych sobie. Kiedy przedstawiała się narzeczonej tego łajdaka Warda, wydała się rozsądna oraz nadobną mową mówiąca. Szlachcianka może lub dziewka służebna na dworze jakiegoś pana. Stawiał jednakże na to pierwsze,

- on, czyli Cecil stawiający kroki na zewnątrz pierwszy raz właściwie od pół roku. Lata pełnia była, pogoda urocza, ptaki śmigały na niebie, tymczasem on nosił uchrzanione kajdany,

- wreszcie kolejna dziewczyna, szczupła, niewysoka, o ciekawej urodzie. Jakże się przedstawiła? Rowena, córka Andrew Niedźwiedzia, leśnika szlachetnego sir Richarda Boyle. Skazana za kłusownictwo, czyli lasy znająca niczym kieszeń własną. Jeżeli ktoś znał knieje, to tylko ona, jeśli dawał szansę ucieczki ludziom oraz psom, to właśnie ona. Mogła ich poprowadzić ścieżkami, gdzie odyniec oraz jeleń jedynie harcuje. Mogła wskazać rzekę, która zabiłaby zapach ich tropów. Mogła wreszcie wyprowadzić w głąb uroczyska, gdzie czy ludzie, czy ogary bać się będą udać. Oni mieli zaś szansę … niewielką, ale jedynie Rowena mogła im ją ofiarować. Bez niej nie wierzył, że udałoby się uciec. Nawet zresztą, jeśli nie była tutaj wcześniej, chyba tylko ona mogła posiadać instynkt leśnego człowieka. Dla nich wszystkich, knieja była czymś, nawet jeśli nie wrogim, to jednak obcym. Dla niej stanowiła dom.

Stali na polanie. Taki fragment traktu przez leśną gęstwinę. Dziewczyna bez serca, strażnicy, psiarczyki wraz ze swoimi gończymi, kusznicy oraz oni. Kajdany z nóg zdjęte, knieja Sherwood otoczyła ich. Łowy szalone, gdzie zającami była nie zwierzyna płowa, lecz ludzie. Wszyscy rzucili się w las. Bieg. Serce waliło mu niczym bęben. Obok biegła jakaś dziewczyna. Pomógłby jej. Chwycił za rękę … jednakże niestety miał związane. Ona zaś wolne. Chcąc pomóc jedynie utrudniłby poruszanie się po niełatwym terenie. Mógł tylko modlić się, żeby związane ręce mężczyzn oraz długie spódnice kobiet nie przeszkodziły im uciekać.

Pomyślał, żeby rozciąć więzy jakimś ostrym kamieniem, ale gdzież tu szukać kamienia? Pewnie zresztą trwałoby to długo, znacznie dłużej, niż mógł sobie pozwolić. Zakwilił jeszcze na Predatora. Może gdzieś usłyszy. Przynajmniej taką miał właśnie nadzieję.
- Rowena! Prowadź – krzyknął do pomykającej niedaleko córki szanownego leśnika.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 31-01-2010 o 09:05. Powód: literówki
Kelly jest offline  
Stary 31-01-2010, 15:27   #12
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
"Co!? Polowanie? Na ludzi? Na mnie!!!???"

Myśli Robin błądziły w okół tych słów, uczepiły się ich, wysysały je, analizowały. Polowanie. POLOWANIE... Robin czasem towarzyszyła tacie w polowaniach, które zdarzało się, że były nie do końca legalne. W każdym razie widziała, jak takie polowanie wygląda. Zwierzyna ucieka ale celna strzała ją dosięga. Tata kazał jej kiedyś samej spróbować. Wiele razy chybiała, głównie celowo, gdyż żal jej było tych biednych zwierząt. Tata w końcu przemówił jej do rozsądku, że przecież coś trzeba jeść i nalegał by zarówno ona jak i jej brat umieli upolować zwierzynę. Wtedy zaczęła się starać i udało się w końcu ustrzelić sarnę. Robin z przerażeniem patrzyła jak uchodzi z niej życie. Ale ojciec był dumny, bardzo dumny, a Robin nauczyła się wtedy wielu rzeczy. Jedną z najważniejszych było to, że łuk jest śmiercionośną bronią.

Wiedziała, że teraz nie ona będzie dzierżyć łuk, lecz będzie zwierzyną. Mała Lady, a raczej mały potwór, wydawała się taka wesoła na tę myśl. Z początku Robin patrzyła na dziewczynkę z podziwem, sama przecież zawsze marzyła by przechadzać się w takich pięknych strojach i by wszyscy wkoło spełniali jej zachcianki. Teraz ta myśl wydawała się odległa, a Lady Elizabeth zmieniła się w jej oczach w śmierć: zamiast białej sukni miała na sobie czarną szatę, a w ręku trzymała kosę.

Oczywiście była to tylko wyobraźnia, mała Lady była tak samo piękna jak zawsze. Tylko złowrogi uśmiech szpecił jej dziecięcą twarzyczkę. Robin spoglądała na nią czasem gdy w kajdanach zbliżali się do lasu. Istna demonica.

Gdy w końcu cień drzew lasu Sherwood okrył ich swoim płaszczem, Lady Robin zrozumiała co teraz nastąpi. Już i tak byli zmęczeni idąc z ciężkimi kajdanami w słońcu. Czekała ich ucieczka przed końmi i psami. 5 minut przewagi to nic, to nie pomoże im nawet odrobinę. Dziewczyna już wyglądała jak spłoszona sarna, choć jeszcze nie zaczęli uciekać. Rozkute łańcuchy opadły na ziemię, ale nikt z tego powodu nie poczuł się wolny. Czekała ich niezwykle ciężka próba a potem zapewne bolesna śmierć.

Bieg. Zaczęli biec, nikt nie zwlekał, puścili się równo pędem w stronę najbliższych drzew. Z początku biegli dosyć równo ale szybko mężczyźni zaczęli przodować. Przedzieranie się przez krzaki nie ułatwiało sprawy. Robin ciągle rozglądała się za jakąś kryjówką. Może drzewo z bogatą koroną w której można by się było skryć? Jeśli uda się w ogóle na nie wdrapać. A może jakiś baldachim z korzeni, lub nora w ziemi dostatecznie duża by zmieścić człowieka? Przez to rozglądanie dziewczyna nie zauważyła ciernistego krzaka, na który po prostu wpadła. Suknia, choć trzymała ją w górze, cała zaplątała się w kolce. Robin upadła, ale szybko się podniosła. Próbowała wydrzeć suknie, ale jej słabe rączki nie były w stanie przedrzeć grubego materiału, jedynie poharatała sobie dłonie. Nagle jak znikąd wyrósł przed nią ten mężczyzna, chyba nazywał się Cecil, i zręcznym ruchem dłoni, które wciąż były skute, szarpnął za suknie i wyrwał ją z objęć gałęzi. Robin nic nie odpowiedziała, nie była w stanie. Ale w jej zlęknionych oczach widział ogromną wdzięczność.

- Pospiesz się - powiedział do niej nagląco, ale przyjaźnie.

I tak zrobiła. Pobiegła dalej ile sił, trzymając się tuż za jego plecami. Gdy zerknęła za siebie nie zobaczyła już koni ani ludzi, ale pewnie zaraz zaczną ich gonić.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 02-02-2010, 15:15   #13
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Po- lo- wa- nie??!!
Rowena wywróciła oczami w niemym przerażeniu. Zgodnie z pierwszą reakcją, instynktowną, skuliła się w ramionach i zacisnęła mocno oczy. Nie mogła w to uwierzyć. Ta mała diablica przeszła jej najśmielsze wyobrażenia. Skąd się biorą szlachetnie urodzonym takie pomysły? Stała jak zaklęta, wpatrując się tępo przed siebie.
„Teraz to już na pewno nie mam żadnej nadziei” pomyślała. Do tej pory uważała, że czeka ją co najwyżej stryczek. Ale po słowach małej lady jej wyobraźnię zapełniły krwiste strzępy rozrywanego przez psy i miecze ciała. „To będzie straszne” przemknęło jej przez głowę „Straszne, bo znam to przecież tak dobrze”. Spuściła głowę z rezygnacją. Bez oporu dała się zapiąć w kajdany i poprowadzić do lasu jak owca na rzeź.
Małe kroczki nawet jej nie przeszkadzały. Cały czas zajęta była myśleniem. Myśleniem o swojej rodzinie, o głodujących dzieciach, o zaharowanej matce, o leżącym w agonii ojcu. O tym czy sobie poradzą, czy przeżyją zimę nadciągającą z każdym powiewem wiatru mimo, że jeszcze niewyczuwalną. O tym czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy.
„Nie. Nie wolno tak myśleć” otrząsnęła się Rowena. Ze zdumieniem odkryła, że nie jest jeszcze gotowa umierać. Stryczek wydawał się czymś nieuniknionym, więc nie miała sił się bronić przed rezygnacją. Ale teraz miała szansę. Była to szansa mała jak penny rzucony na jałmużnę przed kościołem, ale jednak. Powoli, w miarę marszu, stwierdzała, że lepszej nie będzie, więc trzeba brać, co dają. Przygotowywała się do przyjęcia tej myśli. Że jest szansa. Oczywiście nawet jeśli jakimś niesamowitym cudem uda jej się przeżyć nie będzie mogła tak od razu wrócić do domu. „Raczej wcale nie będę mogła wrócić do domu” skrzywiła się na myśl o długotrwałej separacji z rodziną i koczowaniu w lesie.
Gdy stanęli na obrzeżu lasu Sherwood Rowena była gotowa. Gotowa zaryzykować myśl o faktycznej ucieczce. Gotowa zaryzykować dopuszczenie maleńkiej iskierki nadziei w sercu. Nadziei, że może jednak jakoś się uda.

Mała Lady miała iście szatańskie kaprysy. Pozwoliła łaskawie rozkuć im nogi. Jednak ręce uwolniła tylko kobietom.
- Zabawniej? – Wyszeptała. – Zabawniej?!
Spojrzała na żołnierzy, na ich broń i twarze. Twarze pełne sprzecznych ze sobą uczuć. Z jednej strony radował ich pomysł Lady Elizabeth. Był bowiem nową, niesamowitą rozrywką. Zapewne za to będą kochali przyszłą żonę szeryfa jeszcze bardziej niż do tej pory. Miała diaboliczne pomysły. Z drugiej jednak przerażał ich sam las. O, w dzień, w jaskrawym świetle słońca to by było wszystko jedno. Ale zbliżała się noc. Zmierzch już powoli wkradał się w najgłębsze ostępy lasu.
Po chwili przeniosła wzrok na swoich towarzyszy niedoli. Stali posłusznie czekając na swoją kolej. Rozglądali się na boki zapewne starając się znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Ona już znalazła. Uciekać. Uciekać jak najszybciej i jak najdalej. Do swojego kawałka lasu. Do znanych ścieżek, zakrętów i wzgórz. Tam, gdzie mogła biec z zamkniętymi oczami.
„No jasne, że zabawniej. Dla nich” pomyślała. Jeszcze chwilę wpatrywała się tępo przed siebie pozwalając zalewać swój umysł przerażającymi wizjami własnej śmierci. I nagle spięła się, jak koń zacięty batem i zaczęła biec. Biec najszybciej, jak umiała przez splątany gąszcz krzaków poszycia lasu Sherwood. Najgorszego lasu Anglii.

Rowena wiedziała, że w grupie raczej nie mają większych szans. Zwłaszcza, że ten kawałek lasu na pewno był często odwiedzany przez ludzi. Leżał najbliżej zamku więc był jasny, przejrzysty, znajomy dla załogi zamku. Tutaj nie mieli żadnych szans. Dziewczyna gorączkowo myślała, gdzie się udać w trakcie przedzierania się przez krzaki poszycia. „Jak dalej będziemy robić tyle hałasu to nawet się specjalnie nie namęczą, żeby nas znaleźć” pomyślała jakaś część jej umysłu. Nie wspominając już o tym, że trop pozostawiali tak wyraźny, jak stado dzików. Któraś panna zaplątała się w jeżyny i upadła. Rowena zarejestrowała to kątem oka. Ona sama nie miała takich problemów. Ubrana w skórzane spodnie i wysokie buty biegła jak sarna, skacząc przez krzaki.
„Gdzie? Gdzie? Gdzie?” zastanawiała się „Ile czasu już minęło? Wyruszyli już? Jeszcze nie słychać psów ani koni”. Z tej gmatwaniny spanikowanych myśli wyrwał ją głos rycerza.
- Rowena! Prowadź.
Zaśmiała się gorzko i pokręciła głową nie przerywając biegu.
- Żebym to ja tylko wiedziała gdzie. – Mruczała do siebie.
Wiedziała, że są takie miejsca w głębi lasu, gdzie nie zapuszczają się ludzie. Mogliby tam. Ale nie chciała biec tak daleko. Wiedziała, że są takie miejsca, gdzie chadzają tylko zwierzęta. Mogliby tam. Ale nie chciała sprowadzić sobie na kark czegoś większego niż jeleń. Wiedziała, że są takie miejsca gdzie ludzie i zwierzęta znikają bez śladu. Miejsca o mrocznej sławie. Mogliby tam. Ale to daleko. No i nie specjalnie miała sama ochotę się tam zapuszczać po zmroku.
I nagle olśnienie. Zatrzymała się tak gwałtownie, jakby natrafiła na ścianę.
- No jasne!- Uśmiechnęła się do siebie szeroko.- Rozlewiska.
Ogarnęła wzrokiem biegnących ludzi.
- Heeej!- Krzyknęła na nich.- Mam pomysł! Jeśli chcecie bezpiecznego miejsca, to za mną!
Machnęła ręką i znów zaczęła biec. Tym razem skręciła lekko na lewo w stronę doliny. To właśnie tam, za zakolem rzeki zaczynały się rozlewiska. Jedyne takie miejsce w okolicy. Zwierzyna rzadko się tam zapuszczała, a ludzie jeszcze rzadziej. Rozlewiska miały złą sławę, ale nie z powodu zabobonów czy jakiegoś plugastwa. Po prostu były niebezpieczne. Co roku, co porę roku układ twardej ziemi i grząskiej mazi zmieniał się wraz z napływem wody w rzece.
W tej części lasu nie mieli żadnej szansy na ucieczkę. Była zbyt dobrze znana ścigającym. Co prawda rozlewisk nie znała ani Rowena ani pogoń ale jeżeli gdziekolwiek mogli uciec żołnierzom i psom to tylko tam.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.

Ostatnio edytowane przez Discordia : 11-02-2010 o 22:00.
Discordia jest offline  
Stary 03-02-2010, 18:45   #14
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Patrzyła w oczy małej arystokratki wyczekując na stosowne emocje, na uczucia, które powinny targnąć tą młodą niewinną istotą u wrót młodości. Zaskoczeniem był już brak reakcji na słowa Ann, ale dopiero zimny uśmiech sprawił, że po kręgosłupie, niczym drobne robaczki, zaczęły przebiegać jej dreszcze. Oj trudne czasy nastaną dla pracującego w znoju ludu hrabstwa!

Ciężko było jednak drżeć nad dolą miejscowego chłopstwa, skoro samemu widmo śmierci nieuchronnie krąży nad głową. Chwilowy cel został osiągnięty: szybka śmierć bez nadmiernych cierpień, ba! Złośliwa istotka dała im złudny cień nadziei na przeżycie. Nie mając praktycznie nic do stracenia wiedźma chwyciła się go niczym sęp kawałka padliny i karnie podążyła na obrzeża lasu. Z zapałem zjadła przedtem solidny posiłek starając się jednak nie przeciążyć skurczonego żołądka i spokojnie dała się skuć. Małymi kroczkami, jard po jardzie szła razem z innymi by spełnić zachciankę szlachcianki. Swoją drogą strasznie przypominała Kurta, miejscowego rozrabiaki, którego sprała ostatnio solidnie za dokuczanie zwierzętom. O ile jednak wiejski dzieciak czynił to z głupoty, o tyle panna była wyrafinowana i po prostu zła.
Wspomnienia i refleksje nad ludzką naturą przerwały mocne szczęki chwytające za poły sukni. Ciemne ślepia brytana dobijały wręcz nienawiścią, ale zaraz psiarczyk uspokoił zwierzę. Jeszcze nie czas…

Gdy nadszedł moment wybiegła w knieje szybko, a raczej próbowała, bo mięśnie zastygłe od jednej pozycji trochę odmówiły posłuszeństwa. Siła woli odzyskała nad nimi kontrolę i pobiegła dłońmi podkasując spódnicę. Ostre gałęzie biły ją po twarzy, a kolce jeżyn hamowały nogi. Raz nawet wywróciła się w krzewy, ale poderwała się natychmiast, nie zważając na zadrapania. Nie miała już nic do stracenia.

- Heeej! Mam pomysł! Jeśli chcecie bezpiecznego miejsca, to za mną!


Pobiegła, w stronę bagien zdaje się. Czasami na ich obrzeżach szukała ziół, ale nigdy nie zapuszczała się w głąb.

~ Hernie ocal nas! Pozwól nam znaleźć osłonę w twoim lesie, pozwól uciec przed pościgiem, spraw by drzewa objęły nas swoją opieką!


Bezgłośna modlitwa uspokoiła ją i pozwoliła się skupić na ucieczce. Jeśli las nie miał jej ocalić to kto?
 
Nadiana jest offline  
Stary 04-02-2010, 20:33   #15
 
Phil v. Roden's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłość
Ciężko stwierdzić, czy Rafel był zdziwiony nagłym opuszczeniem celi przez wszystkich w niej więzionych. Albo raczej nakazem o jej opuszczeniu. Z jednej strony wydawało mu się to nie do końca racjonalne, z drugiej natomiast przekonał się już, że ludzie mieszkający w Anglii mają bardzo zmienne nastroje. Cóż, przynajmniej Ci wysoko postawieni. Posłusznie podążył za strażnikiem, aby nie narażać przegubów na dodatkowe obtarcia. Już sama możliwość przejścia się po kilku stopniach spowodowała, że jego ciało poczuło się lepiej, a powiew świeżego powietrza i promienie słońca sprawiły, że znów zaczął tęsknić za światem zewnętrznym. W pełnym słońcu, mógł w końcu lepiej przyjrzeć się jego przymusowym, jak dotychczas, towarzyszom. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do rażącego początkowo słonecznego światła, arab mógł ujrzeć ich w pełnej krasie. Nieco więcej uwagi zwrócił na wyróżniającego się karnacją spośród innych mężczyznę. Nie bardzo pasował on do reszty, jak i sam Rafel. „I zna moją mowę. Cóż, przynajmniej jej fragmenty. I, zdaje się, te mądrzejsze fragmenty.”. Już samo to stanowiło podstawę do lepszego przyjrzenia się obcemu. Rafel, spróbował skojarzyć imię. „Regan? Nie, Ro... Rogan? Roger! Znośnie.” Uśmiechnął się w duchu. Już tak to jest, że znany człowiekowi akcent dodaje mu otuchy, niezależnie od sytuacji. Nastrój poprawił się Rafelowi również dlatego, że nieznajomy wydawał się dość przyjaźnie nastawiony. Sam Rafel także starał się nie spoglądać na nikogo spod ukosa, nie wiedział jednak jakich reakcji oczekiwać, ani jakie panują tutaj zwyczaje. Może już trochę znał język, ale kulturowo pochodził z całkowicie odmiennego świata. Inna architektura, inne zwyczaje, inna pogoda, inny krajobraz. Inne kobiety. Złapał się na tym, że często spogląda mimowolnie na kobiety, które również były w celi. Nie uznał tego jednak za powód do zmartwień i przestał zwracać na to uwagę. Starał się jednak nie gapić co nie było to trudne, gdyż jakiś czas później ustawiono ich w szeregu i rozpoczęto mozolny spacer. Przechodząc przez dziedziniec Rafel uważnie obserwował otaczające go zamkowe, szare, kamienne mury. Z dwóch powodów: po pierwsze, z najczystszej ciekawości. Tam skąd pochodził nie zetknął się z tym dość topornym stylem budownictwa, a zbyt krótko przebywał w tych terenach, aby zdążyć się przyzwyczaić. Po drugie, miał jakieś dziwne przeczucie, że jeszcze tu wróci. Gdzieś w głębi serca czuł się pokonany przez szeryfa. A Rafel okropnie nie lubił przegrywać. Jednak, kiedy opuścili zamkowe mury, uwaga cudzoziemca pobiegła zupełnie gdzie indziej...

Al-Hamed czuł bardzo dużą kulę lodu w jego żołądku. Nie bardzo wiedział, jak reagować na cokolwiek, co ma się za chwilę wydarzyć. Z tego co zrozumiał, to już za kilka minut miało rozpocząć się polowanie na więźniów. Już ten sam fakt sprawiał, że każdy poczułby się nieswojo. Jednak Rafel był pewien, że samo polowanie nie budziło w nim tak wielkich i nieznanych mu uczuć. W końcu był przyzwyczajony do ucieczki. Co prawda ucieczka od własnego życia nijak ma się do ucieczki przed głodzonymi psami i spragnionymi rozrywki strażnikami, jednak ciągle to ucieczka. To, co najbardziej intrygowało araba, znajdowało się kilka kroków przed nim. Otóż, stało przed nim drzewo. Rozłożyste, pokryte zielonymi liśćmi, o grubych gałęziach i jak na arabskie standardy – ogromne. Zasadniczo, jedno drzewo nie zrobiłoby na nim aż takiego wrażenia. Ale pozostałe kilkadziesiąt lub nawet kilkaset albo i więcej tysięcy drzew, które znajdowały się za tym pierwszym już tak. Odkąd gdy tylko opuścili bramy zamku szeryfa i zmierzali w stronę tego miejsca, które jak zauważył młodzieniec było nazywane przez wszystkich „lasem”, nie mógł oderwać od niego wzroku. Łąka to łąka, taka jak wszędzie indziej. Ale czegoś takiego Sahim jeszcze nie widział. Tam skąd pochodził zdarzały się oazy, o tak, niektóre nawet całkiem spore. Ale nigdy nie zdarzyło mu się widzieć takiego skupiska drzew naraz. I pomimo ciężkiej sytuacji młodzieńca, wydawał się on być tym lasem zainteresowany. Czuł wzrastające z każdą chwilą podniecenie. Nie wiedział co go czeka nawet za pierwszą linią drzew. Czuł ten sam dreszcz przeszywający jego ciało, ten sam, który przeszywa człowieka, który odkrywa coś po raz pierwszy. To było dla niego jak pierwsza miłość, pierwszy rejs statkiem, pierwsza poważna rana. Nawet, jeżeli przeżycie to miało wyglądać tak tragicznie jak te poprzednie, to było to coś nowego. Zupełnie nowego. Widział, że na podłożu leżą opadłe liście, że w górze jest zieleń. Czuł, że las jest piękny i może dać życie każdemu. Miał też jednak pewność co do tego, że las potrafi być groźny. Wtedy, kątem oka uchwycił ruch. Dziewczynom rozwiązano więzy. I pobiegli.

Zatrzymał się przy pierwszym drzewie, które wcześniej tak dokładnie analizował i szybko obrócił się. Oparł dłoń o pień. Zamierzenie było inne, ale jako że obie ręce miał związane wyglądało to dość komicznie. Dotknął dłonią chropowatej kory. Przeszedł go dreszcz, ale nie było czasu na zachwycanie się pięknem lasu. Spojrzał w oczy małej szlachciance siedzącej na koniu. Jednak spojrzenie jego było głębokie, a twarz poważna. Chciał dać jej jasno do zrozumienia, że zapamięta tę twarz do końca życia. I, że odpłaci kiedyś za całe zło, jakie im dzisiaj wyrządzi. Czuł, że zbliża się koniec uciekania. Pora przestać uciekać przed życiem.
- Maa as salama! - krzyknął. I rzucił się za pozostałymi.

Trzask, trzask. Bieg przez las jest trudny. Trzask, trzask. Szybkie zmiany kierunku powodowane rosnącymi co chwilę drzewami, niskie rośliny, w które plątały się nogi. Trzask, trzask. Od czasu do czasu, jakaś zabłąkana gałąź uderzała w twarz. Trzask, trzask. Biegli, nie było innego wyjścia. Trzask, trzask. Arab, przez początkową zwłokę biegł gdzieś z tyłu stawki. Wiedział, że sam nie ma najmniejszych szans na przeżycie. Dlatego biegł za innymi. Upewnił się w swoim postanowieniu, gdy jedna z dziewcząt krzyknęła
- Heeej! Mam pomysł! Jeśli chcecie bezpiecznego miejsca, to za mną!
Nie wiedział gdzie biegnie. Nie wiedział gdzie jest. Był w miejscu, które było dla niego całkiem obce, we wszystkich wymiarach tego słowa. W oddali słyszał szczekanie i wycie psów. Nie miał czasu myśleć. Kolejna gałąź, kolejny krzew. Drzewa zaczęły wyglądać tak samo, nie było mowy o zapamiętaniu drogi czy zorientowaniu się w terenie. Ale trzeba było biec. Trzeba było biec, aby uratować życie. Więc biegł.

Trzask, trzask.
 

Ostatnio edytowane przez Phil v. Roden : 04-02-2010 o 20:38.
Phil v. Roden jest offline  
Stary 04-02-2010, 20:38   #16
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Polowanie, piękne słowo. W jeszcze piękniejszych usteczkach osóbki, którą Noah właśnie kwalifikował jako swojego największego wroga. A był już tak blisko ucieczki! Kilka godzin, noc by zapadła, a on myk myk i już go by nie było. Nie pilnowali ich prawie w ogóle, a szkodliwość ich czynów była w większości prawie żadna, a na pewno nie taka, by warto było się zamkniętymi w lochu ludźmi przejmować. Ale nie, musiała przyjść jakaś dzieweczka, przyszła żonka tutejszego szeryfa i zacząć się bawić nowymi lalkami. On nie miał zamiaru się poddawać, jeśli tylko pozwolą mu uciekać, to nie zatrzyma się aż las się skończy! O, właśnie tak, pokaże im jeszcze! Inna sprawa, że kompletnie nie znał lasu, w którym bywał tylko wtedy, gdy na prawdę musiał. Ale cóż tam trzeba znać? Trochę drzew, które kończyły się, gdy szło się prosto. A kto by nie umiał prosto iść? Jedyny problem to uciec ścigającym, pestka. Zawsze uciekał, jeśli przypadkiem się po drodze nie potknął leżące na ziemi owoce, rzecz jasna. Patrzył więc na młodą Bethy z nienawiścią, życząc jej, by jej nowy mężulek szybko zrobił jej bachora a ona sama umarła przy jego porodzie. Tak czy inaczej, dawało im to jeszcze minimum dziewięć miesięcy mordęgi.

Od obcięcia stopy gorsze było chyba tylko sprawienie, by nie mógł się nimi w pełni posługiwać. Nie żeby chciał zwiewać przed konnymi na otwartym polu, co to to nie, ale chodziło o sam fakt. Czuł się upokorzony! Wiedli ich jak najgorszych bandytów, mordujących na drogach niewinnych ludzi. Nawet nie miał ochoty przyglądać się bliżej towarzyszom niewoli, wolał zastanawiać się nad planem. I wymyślił ich całkiem sporo, póki tamci nie wzięli ze sobą psów. To zniweczyło wszystko. Te cholerne wąchacze potrafiły wszystko wyczuć nawet w śmierdzącym mieście, to co dopiero mówić o lesie? Dalszą część drogi przeszedł prawie całkiem załamany, niezdolny już do wymyślenia czegoś konkretniejszego. Postanowił, że po prostu pobiegnie ile sił w nogach, jeśli w o ogóle im je rozkują.

Gdy drzewa były blisko, wzmógł czujność. Polowanie miało zacząć się za kilka chwil, a ten cały marsz wymęczył go nieźle, głównie psychicznie. Kostki też już miał całkiem obdarte i zdjęcie kajdan niewiele sytuację polepszyło. Tych co mieli ścigać było dużo, czasu na ucieczkę nie było w ogóle. W mieście by sobie poradził, nawet psy dało się oszukać, ale tutaj, między drzewami? Jasne, słyszał trochę o tym lesie, bo kto nie słyszał? Tylko nie była to wiedza konkretna. Nie rozwiązano im dłoni, a to była dodatkowa zła wiadomość.
Przyjrzał się jeszcze ludzkim twarzom, oczom zwłaszcza. Oczy zawsze najwięcej mówiły, a te, prócz tych należących do fanatyczki, nie wyrażały całkowitej pewności. Odchrząknął.
-Co jest chłopcy, boicie się? Ponoć paskudnie jest w nocy w tym lesie, a noc blisko. Zdążymy uciec na tyle daleko, byście musieli wracać po nocy, a i zgubić się łatwo. Może mamy przerąbane, ale wy nie macie lepiej, za to musicie słuchać wariatki.
Wzruszył ramionami. Jego postawa i głos zdradzały pewność siebie, której to kompletnie nie czuł. A gdy uwolniono już wszystkich, zaczęła się ucieczka.

Biegł, całkiem szybko, łatwo prześcigając większość biegnących, zwłaszcza kobiety w tych ich nieporęcznych spódnicach. A gdy już zniknęli z oczu prześladowcom, zatrzymał się i związanymi dłońmi grzebiąc w podeszwie swojego buta. W końcu mruknął coś cicho, a z malutkiego schowka wypadł kawałek metalu, najwyraźniej dobrze naostrzony. Podniósł go i biegiem pogonił za oddalającymi się uciekinierami. Jedna z dziewczyn krzyczała o tym, że wie gdzie biec. Świetnie. I miała rozwiązane ręce! Podbiegł do niej, pokazując na ostrze.
-Hej, piękna leśna księżniczko! Pomóż mi z tym, z wolnymi rękoma szybciej się ucieka i można się bronić! Potem rozetnę więzy pozostałym.
Wręczył jej kawałek ostrza, uśmiechając się przymilnie. Samemu też by dał radę, ale nie było na to czasu.
-Daleko to miejsce? Musimy znaleźć strumień, są tu jakieś? Po drodze i to szybko! Inaczej pieski nas dopadną.
Rozejrzał się, szukając grubych konarów.
-Trzeba będzie je ogłuszyć, mają za dobry węch!
Normalnie lepiej byłoby się rozdzielić. Ale obawiał się, że to nie była normalna sytuacja i zbyt wiele zależało od przewodniczki. Miał się więc zamiar jej trzymać i może nawet bronić, jeśli nie będzie wyjścia. Biegnięcie na wprost przestało być dobrym rozwiązaniem.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 04-02-2010 o 21:25.
Sekal jest offline  
Stary 05-02-2010, 16:00   #17
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Wielu rzeczy się spodziewał. Spodziewał się rychłej śmierci, stryczka ? Publicznej kaźni ? Sądził, że po prostu ich zabiją… jak bardzo się mylił.
Z tego co usłyszał z ust współwięźniów to większość z nich siedziała w lochu z zupełnie błahych powodów. Może poza rzekomą czarownicą, która wcale nie musiała nią być. Wystarczyłoby słowo, jedno kiwnięcie palcem kogoś wyżej postawionego by znaleźć się w tym ciemnym i chłodnym miejscu, nie ważne jak absurdalny byłby zarzut. Oni mogli wszystko… a mała dziewczynka, która teraz stała przed nimi jedynie to potwierdzała.

„Towarzysze” mówili w różny sposób. Jedni jedynie odpowiadali krótko i zwięźle, inni swymi słowami jedynie utwierdzali swą odmienność jak ciemnoskóry Roger oraz Rafel. Bjorn mimowolnie poczuł od nich pewną sympatię, może dlatego że w jakiś sposób byli podobni do niego ? Byli także tacy, którzy mówili więcej.

Cecil of Oakhill – na dźwięk jego słów chłopak zacisnął zęby. Spojrzał na niego z wrogością… ale tylko przez chwilę. To co mówił nie miało żadnego znaczenia, ich los i tak się nie zmieni. Ostatnią osobą, która zabrała głos był niejaki Noah. Co prawda nie można było o nim wiele powiedzieć, ale na człowieka parającego się rzemiosłem nie wyglądał, chociaż słowo „rzemiosło” mogło mieć różne znaczenia.

***

Wielu rzeczy się spodziewał, ale nie tego. Polowanie ? Czy śmierć to za mało? Czy jedyna rzecz jaką posiadał… ludzką godność, czy nawet tego chcą go pozbawić ? Chcą zamienić go w zaszczute zwierzę? Nie mógł tego zrozumieć, nie mógł zrozumieć skąd w takim dziecku tyle jest zła i wyrachowania.

Tej jednej rzeczy, tej jednej jedynej rzeczy jaka mu została… zamierzał bronić do końca, do ostatniej kropli krwi. Założono im kajdany i wyprowadzono. Wyglądały na ciężkie, dla niego wcale takie nie były. Szedł wyprostowany z głową dumnie uniesioną do góry mimo tego, że jego dusza płakała. Płakała nad niesprawiedliwością i niegodziwością, płakała nad bezradnością… nie zamierzała się jednak poddać. Szukała tych jednych drzwi, uchylonych chociaż na tyle by ciepłe promienie słońca mogły go dosięgnąć. Drzwi przez, które mógłby uciec…

Kiedy szli dziedzińcem przyjrzał się jeszcze raz tym, którzy dzielili z nim ten podły los. Każdy z nich miał swoją przeszłość, każdy czegoś dokonał… może złego, może dobrego nie wiedział tego. Zapamiętał wszystkie ich imiona: Robin, Rafel, Cecil, Ann, Rowena, Roger i Noah. Grupa przypadkowych ludzi, których teraz łączyła wspólna myśl i chęć. Każdy z nich chciał przeżyć i uciec, uśmiechnął się pod nosem na tę myśl. Uśmiechnął pierwszy raz odkąd trafił do lochu.

- Dlaczego tak to się potoczyło ojcze?
- Dlaczego ludzie są tacy? Dlaczego świat jest taki ?
- Czy spotkałeś dziadka ? Widziałeś Odyna ? Thora? Jacy są ? Zawsze chciałem ich kiedyś spotkać… ale nie mogę tego jeszcze zrobić, nie jestem ich godzien.
- Czy to… próba ? Próba dla mnie ?


Przed nimi zamajaczyła brama, za którą widać było tę, która ich na ten los skazała.

- Wybacz ojcze, wybacz bo nie mogę jeszcze do Ciebie dołączyć. Spójrz na mnie kiedyś z okien pałacu w Asgardzie, spójrz i wypij moje zdrowie. Nie zawiodę Cię. Chcę byś był ze mnie dumny.

Chłopak skończył swój wewnętrzny monolog. Przeszli przez bramę i minęli białą klacz. Spojrzał na dziewczynkę oraz wszystkich innych zebranych, chciał pokazać im swym spojrzeniem, że nie złamali go.

Las Sherwood… nigdy nie zapuścił się w jego czeluści. Jedynie słyszał opowieści snute wieczorami przy kominku lub w karczmie przez niezbyt trzeźwych osobników. Duchy, upiory, widma… nawiedzające puszczę niezbyt dobrze go nastrajały. Po prawdzie to nie wierzył w nie do końca, ale żeby nie kusić złego nigdy tego głośno nie powiedział. Teraz jednak o wiele groźniejsi od wszelkiego zła ewentualnie kryjącego się wgłębi lasu byli ludzie. Zapewne nie tylko teraz, nie słyszał żadnej opowieści by duch skuszony złotem zaatakował i wymordował niewinnych, a ludzie byli zdolni do tego jak i do innych o wiele gorszych czynów.

Jedną z niewielu pocieszających rzeczy w tej chwili była pogoda. Ciepłe promienie słońca, czyste i świeże powietrze orzeźwiało i dodawało energii. Z pewnością bardzo się to przyda w najbliższym czasie.
Kiedy dotarli na miejsce „Lady” dala kolejny popis, Bjorn nie miał słów by opisać tego małego potwora. Zdjęto im kajdany z nóg, rozcięto więzy… lecz tylko kobietom i dano aż pięć minut na ucieczkę. Gdzie można było uciec przed osiodłanymi prześladowcami mającymi jeszcze psy na podorędziu ? Jedynym co mógł zrobić… było pozostanie człowiekiem, do końca.

Pobiegli. Jedni szybciej drudzy wolniej, ale z pewnością każdy starał się ze wszystkich sił. Bolały go kostki… kajdany, które wcześniej im założono były stanowczo za małe. Marsz nie zmęczył go aż tak bardzo, a fakt że wreszcie może coś zrobić dodatkowo go motywował. Pobiegł z innymi, lecz w końcu został nieco w tyle, chciał pozbyć się więzów… Rozglądał się za czymś co mogłoby mu w tym pomóc. Nim jednak dostrzegł coś użytecznego usłyszał znajomy głos:

- Heeej! Mam pomysł! Jeśli chcecie bezpiecznego miejsca, to za mną!

Jako, że sam żadnego pomysłu nie miał ile sił w nogach pobiegł za głosem. Na miejscu zobaczył także człowieka imieniem Noah jeśli dobrze zapamiętał jego imię. Co on trzymał w dłoni ? Coś ostrego ? Bjorn uśmiechnął na ten widok, wreszcie koło fortuny ruszyło się… chociaż lepiej nie dzielić skóry na żywym niedźwiedziu.

- Rozetnij także moje więzy, pomogę potem z psami jeśli będzie trzeba. Ciężko zrobić cokolwiek ze skrępowanymi rękoma…

Walka z psami niezbyt mu odpowiadała. W sumie to żadna walka mu nie odpowiadała, nie oswoił się jeszcze z efektami ostatniej. Nie będzie miał jednak wyboru, jeśli by przeżyć będzie musiał przelać krew swoją lub innych zrobi to. Ktoś musi odpowiedzieć za to co się stało wtedy, wtedy i teraz. Bez wątpienia także za to co się stanie w przyszłości.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 05-02-2010 o 16:07.
Bronthion jest offline  
Stary 06-02-2010, 01:00   #18
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze



Prowadzono ich niczym łotrzyków, a choć doznał w ciągu ostatnich dwóch lat wielu upokorzeń, to doświadczenie jednak było chyba jednym z najgorszych. W dodatku ich droga nie wiodła przez przez miasto na co w cichości ducha liczył.

Wiedział, że przyjaciele nie pozostawia go bez pomocy, pozostawało tylko pytanie czy z nią zdążą.

Podczas drogi miał okazje przyjrzeć się wierzchowcom zbrojnych i to co zobaczył nieco poprawiło mu humor. Konie te były typowymi dla tej krainy - potężnymi ogierami bądź wałachami, na tyle silnymi by udźwignąć jeźdźca wraz z jego uzbrojeniem, ale absolutnie nie nadającymi się do pogoni wśród leśnej gęstwiny.

Co prawda ręce pozostawiono im skrepowane, ale na szczęscie były to więzy nie kajdany. W myslach powoli zaczął rysowac mu się pewien plan. Jeśli ta przeklęta mała diablica ma taki temperamentna jaki dotąd dała dowód, to zapewne na swej klaczy wysforuje się przed eskortę, a to stwarzało pewne możliwości.
Cały jednak ten może nie nazbyt misterny plan legł w gruzach, gdy zobaczył sforę jaką przyprowadzono. Zwierzęta które już teraz rwały się ku nim na długich linewkach wyglądały brzydko, paskudnie i wrednie.
Zresztą jak większość mieszkańców tej wyspy dodał w duchu.





Przynajmniej tyle dobrze, że nie byli boso, inaczej pokrwawione stopy zostawiłyby dla ścigających je zwierzat czytelny i prosty ślad. Nie sądził też by spuszczono je ze smyczy, przypuszcał raczej, że psiarczyki będą trzymać je na uwięzi by jedynie wskazywać "mysliwym" kierunek w którym ci maja podążać.

Nie widział więc powodu dla którego mieliby uciekać grupą, większe szanse widząc w rozdzieleniu się.

Widok lasu nieco podniósł go na duchu, wszelkie opowieści jakie o nim słyszał nie oddawały jego dzikości i ogromu. Uśmiechnął się lekko. W tej gęstwinie konni utknął jak amen w przysłowiowym pacierzu.

Gdy dano hasło do rozpoczęcia owego barbarzyńskiego polowania, nie rzucił się jak większość na oślep do ucieczki. Krótką chwile spędził na lustrowaniu pogoni. Tak jak myślał centralne miejsce zajmowała lady Elizabeth wraz z czarno ubranym osobnikiem, reszta rozstawila się za nimi półkolem. Nie ma mowy by utrzymali ten szyk w tej leśnej dziczy - stwierdził z ukontentowanie, a zatem w linii nagonki na pewno powstaną luki. A im dalej w las będą one większe. Pozostawała kwestia psów, ale na to nie mógł w tej chwili nic poradzić.

- Kafni fi ainek - rzucił w twarz prześladowcom, a choc watpil by gdzies tu znalazło się owych "pięć palców" które miały utkwić w ich źrenicach, poczuł się nieco lepiej. Już nie marudząc pomknął za innymi.

Po twarzy chłostały go gałęzie, ale na szczęście dzięki swym butom o wiele lepiej nadającym się do takich eskapad niż ciżmy pozostałych zaczął nadrabiać dystans.
Rozpedzony wpadl, na kogoś, obaj potoczyli sie po lesnym poszyciu. Poderwał się szybko, obok zbieral się na nogi Arab. Podał mu związane ręce, szarpnieciem całego ciała w tył pomógł wstać. na dyskusje i przywitania nie było jednak czasu.

Jedna z dziewczyn krzyknęła coś o bezpiecznym schronieniu, opodal ktoś próbował rozciac czy rozsuplac więzy, pytał o strumień czy rzeczkę.
- Ściągnijcie koszule i rzućcie w krzaki - wrzasnął przystając przy nich i wyciągając ku nim skrepowane dłonie. Miał nadzieje że zyskają dzięki temu nieco czasu, jaki psy zmarnują na rozszarpywanie przesiąkniętej ich zapachem odzieży.
 
Arango jest offline  
Stary 07-02-2010, 00:28   #19
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Biegli, a obserwująca ich Lady Elizabeth śmiała się swoim dziecinnym, irytującym śmieszkiem, wspomagana nieśmiało przez kilku mężczyzn i ujadanie psów, zdających sobie już sprawę, po co ich panowie ciągnęli je aż tutaj.
Biegli, bo to była walka o życie, o ich własne życie i wolność, którą mogli zdobyć obecnie w ten tylko sposób, w niezbadanych ostępach lasu Sherwood.
Niewielu z nich wiedziało coś więcej, a tych niewielu stawało się właśnie przewodnikami dla pozostałych, wiodąc ich ku sercu zielono-brązowego roślinnego tworu, największego ich sprzymierzeńca i jedynego, który mógł zatrzymać rządną krwi pogoń.

Rowena prowadziła, starając się wybierać najszybszą drogę, taką, która również ułatwiała szaleńczy bieg, nie ułatwiany przez niewygodne kobiece ubrania oraz związane dłonie mężczyzn, których mijane gałęzie nie miały problemu chłostać po całym ciele, najbardziej lubując się w ich twarzach, które ciężko było osłonić. Na szczęście przewodniczka znała las, to mogła być jedyna przewaga naszych bohaterów, tak na prawdę to faktycznie była jedyna przewaga! Tylko co z tego, co im to da, gdy dogonią ich wściekłe ogary?

Więzy były mocne, a lina wytrzymała. Nawet wielki Bjorn nie był w stanie ich zerwać, ale powiadają, że na wszystko są metody, a na tą przekoszkodę, remedium znalazł Noah, wyjmując z jakiejś tajemnej skrytki małe ostrze. Dobrze naostrzone przecięło linkę bardzo szybko, najpierw jedną, potem kolejne. Tylko jak było z czasem? Wciąż biegli, raz wolniej, raz szybciej, nie wiedząc przez długą chwilę, czy pościg już się zaczął. Wszyscy wiedzieli jak szybkie potrafią być psy, a nawet konnych nie mogły zatrzymać niezbyt ciasno stojące tu drzewa. Kilku mężczyzn zrzuciło jeszcze swoje koszule, które mokre już zupełnie od potu i brudne od przebywania w lochu, spoczęły teraz na leśnej ściółce, wabiąc sobą zwierzęta. Tylko Rowena wiedziała jak daleko jeszcze do mokradeł, z trudem odrzucając te paskudne, złe myśli. Biegli, natrafiając na mały strumyczek i brodząc w nim przez chwil kilka. Ale skręcał w złą stronę. A gdzieś z tyłu, jeszcze dość daleko słychać już było psie ujadanie. Był tylko jeden plus, w tym morzu nieszczęść. Zbliżał się zmrok, a las powoli, zbyt powoli, pochłaniały ciemności.



Pnie starych drzew migały z boku, a psie szczekanie doganiało ich szybko. Gdzieś tam galopowali też uzbrojeni jeźdźcy, na czele z Lady Elizabeth, śmiejącą się pewnie i poganiającą swoją czystej krwi klacz. Znalezienie jakiś sporych i prostych gałęzi, jedynego środka obrony, nie nastręczało większych problemów, tylko co to była za broń? I czy to nie o to właśnie chodziło w tych pogoniach, by psy zatrzymały uciekiniera, spowolniły jego ucieczkę. To ludzie powolowali, a tym razem ludzie polowali na innych ludzi. I bawiło ich to, mrożąca krew w żyłach bezduszność.
Las gęstniał, nisko wiszących, rozłożystych gałęzi było coraz więcej, podobnie jak krzaków, porastających wszystko wokół. Nogi co chwilę zahaczały o jakieś korzenie lub kamienie, gromadzące się tu od wieków w niewiadomo jakim celu. Wciąż byli za blisko! Szczekanie na chwilę przestało ich doganiać, ale jakże krótka to była chwila! Zaraz znów podjęły trop, pewnie z wściekłością rozszarpując brudne koszule.

Pot ściekał po ich ciałach, w płucach już dawno brakowało oddechu, a zmęczone mięśnie zaczynały protestować. Niewielu wytrzymywało równe tempo, niewielu trenowało takie biegi. Nie pomagały też dni spędzone w lochu, gdzie nie można było odpowiednio dbać o kondycję i siły. Źle odżywione, wymęczone ciała poddawały się powoli i tylko myśli wciąż trzymały się przy nadziei i potencjalnej wolności, którą mogli otrzymać tylko ucieczką. Kobiecy głos dochodzący gdzieś z przodu i lekko z góry, zaskoczył pierwszych biegnących.
- Hej! Chodźcie za mną!
Siedząca na jednym z niższych konarów blondwłosa dziewczyna w prostym ubraniu nie była najwyraźniej zaskoczona szaleńczą ucieczką skazańców.


Zeskoczyła miękko na ziemię, lądując na miękkim mchu i biorąc zaskoczonego i wcześniej najszybciej biegnącego Noah za rękę i ciągnąc w swoją stronę.
- Pomogę wam, znam miejsce, gdzie konni nie wjadą!
Ujadanie psów było coraz bliżej, nie było powodu, by dziewczynie nie zaufać. Biegła szybko i zwinnie, mimo, że nie miała przecież butów. I prowadziła jeszcze sprawniej niż wcześniej Rowena. Musiała się tu wychować, a teraz odkrywała przed nieznajomymi swoje najskrytsze sekrety. Czym na to zasłużyli? Czy tylko tym, że goniły ich uciskające zwykłych ludzi władze?
Las gęstniał jeszcze bardziej, zamieniając się w bór, w którym drzewa stały niemalże jedno przy drugim, a gałęzie wisiały nawet przy samej ziemi. Żaden wierzchowiec nie mógł tu wjechać, a jeśli nawet by mu się udało, to byłby znacznie wolniejszy od wciąż biegnących ludzi. Pojawiło się też lekkie wzgórze, pokryte większymi skałkami i odłamkami, a także tymi bardziej wygładzonymi kamieniami. Nieznajoma po kociemu przeskakiwała z jednego na drugi, ale inni nie radzili sobie tak dobrze, nawet Noah. Zmęcznie brało górę i gdy znaleźli się na samej górze wzgórza, dojrzeli wreszcie goniące ich psy. Siedem bestii pędziło ku nim z pianą ma pyskach i iskrą w dzikich oczach. Och, były świetnie wyszkolone!
Dopadnij i zagryź!
Gałęzie ciążyły w dłoniach, ich jedyna broń. Nawet nieznajoma przełknęła ślinę.
- Musimy je zatrzymać, wiem jak zgubić ludzi!
Sama podniosła długą gałąź. Ogary były tuż-tuź, szczerząc swoje długie kły. Drzewa w okolicy nieznacznie się rozrzedziły, tylko większy zamach długim drągiem i tak był niemożliwy.
Psy zaatakowały...
 
Lady jest offline  
Stary 09-02-2010, 18:39   #20
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Psy, ludzie, związane dłonie. Diabelskie dziecko nie potrafiło uszanować niczego. Wierzył jeszcze, że mężczyźni nie sprzedadzą tanio skóry. Kobiety także zresztą, ale przed oczyma stanęło mu nagle młode, dziewczęce ciało, może pokąsane przez szalone psie zęby, może dorwane łapami zgrai sługusów, którzy najpierw obdarliby z szat … potem bili … jeszcze potem … br, machnął ręką odpędzając straszną scenę. Szczęśliwym przypadkiem, albo raczej dzięki zręczności Noaha, ręce mieli wolne.
- Gdzie ten handlarz się tego nauczył? - zastanawiał się przypominając sobie, że nieznajomy mężczyzna wspomniał tej głupiej, wredne siksie, że pomylił się podczas handlu wydając resztę. - Gdzie on ukrył ten nożyk przed strażnikami? Hm, może miał tu jakiegoś znajomego, który dal mu ukradkiem po drodze?

Myślałby dłużej, tyle, że czas popędzał ich niemiłosiernie. To potykał się, to biegł, to podtrzymywał kogoś, kto słabiej sobie radził. Szczęśliwie złapał jakiś kawałek dąbczaka, którego burza pewnie całkiem połamała. Uschły był już oraz niewiele gałęzi posiadał, te zaś można łatwo było obłamać zyskując całkiem niezłą lagę. Sękatą wprawdzie oraz średnio foremną, ale solidną, giętką, jak to dębina, oraz wystarczająca, żeby przy celnym uderzeniu rozwalić komuś zarówno hełm, jak jego cenną niezwykle zawartość. Wolałby wprawdzie kawał miecza, topora, czy choćby mizerykordię, ale gdy się nie ma co się lubi, to się lubi choćby kij. Niestety, nawet takim prowizorycznym orężem nie pocieszył się długo. Biegł. Nie zauważył tej przeklętej dziury po obalonym drzewie. Było stare, wielkie, gdy wichura przygięła je, upadło wyrywając część korzeni z ziemi i tworząc pokaźną dziurę, która z czasem zarosła mchem i wysoka trawą. Gdyby tak nie pędził, zziajany do tego stopnia, że mroczki latały mu przed oczyma, pewnie dostrzegłby bez problemów jamę w ziemi. Ale nie spostrzegł na czas wywalając się jak długi do dołu. Zamroczyło go na moment … kto wie, może nawet byłaby to bardzo długa chwila, gdyby nie jakaś rozmazana twarz, kobiecy głos oraz delikatna, wyciągnięta ręka, która pomogła mu się wydostać. Potem jeszcze kilka słów, bo na tyle tylko mieli czasu ruszając w dalszą ucieczkę. Kij jednak został w jamie. Wprawdzie znalazł sobie nowy, ale już nie tak solidny, jak poprzedni.

Ciemniało. To było akurat dobre … pod warunkiem, że jakimś cudem uda im się obronić przed psami. Strażnicy raczej nie mieliby możliwości odnaleźć ich nocą w sherwoodzkim lesie. Koszuli już nie miał. Za radą smagłoskórego Rogera rzucił ją gdzieś, na gałąź jakiegoś drzewa. Pomysł wydawał się dobry. Chłopak miał nadzieję, że psy zatrzymają się chwilę dłużej, próbując doskoczyć do zawieszonej wysoko koszuli. Tak jednakże czy siak, wszystko to były półśrodki, które pozwalały przedłużyć nadzieję, ale nie dawały gotowego rozwiązania.

Był zmęczony. Cela nie dawała zbyt wielkich możliwości ruchu, zastane zaś mięśnie paliły ostrym bólem. Dyszał niczym smok, ciężko oddychając. Czuł, że nogi chodzą coraz wolniej, że coraz trudniej zmusić je do większego wysiłku. Ale właściwie wszyscy chyba byli zmęczeni, chociaż strach poczwarzał ich siły. Pewnych rzeczy się jednak nie przeskoczy. Pies gończy zawsze będzie szybszy od człowieka, nawet gnającego ile tylko się da. Szczególnie dziewczęta ustrojone ciężkimi, długimi sukniami, które co rusz to zaczepiały o kolczaste pędy krzewów lub gałązki, miały szalone problemy, oczywiście poza Roweną, która przyodziana w męskie spodnie gnała przez las niczym wiewiórka. Pomagał jak mógł, chociaż sam pływał we własnym pocie przemieszanym z brudem.

Psy! Ludzie! Oraz dziwna, nieznajoma, urodziwa dziewczyna, która pojawiła się niczym elf z dawnych opowieści saksońskich mieszkańców wesołej Anglii. Wygląd blondwłosej piękności, luźny strój, wreszcie totalne zaskoczenie, które powodowało, ze przemęczony umysł chłopaka zaczynał wierzyć w bajki. Driada? Słyszał o takich kobietach. Starcy szeptali, że gdzieś w głębi boru żyje prastare plemię rusałek, driadami zwących się. Niewiasty to same, które naturalnie nie mogą na świat wydać nowych panien leśnych. Toteż, jak swiat światem, mężczyzn do tego potrzebują. Czasem zwabiają młodych w gęstwinę, gdzie za pokazanie drogi powrotnej żądają chędożenia. Ale nie normalnie, jak to wśród ludzi bywa, ale w szczerym polu, na trawie, pod księżycem jeno, kiedy ten wchodzi w pełnię, bo tylko wtedy młode rusałki mogą się zalęgnąć w ich łonach. Nie są one złośliwe, potem rzeczywiście drogę pokazują, jeszcze podarkami obdarzają, ale ci, co takie spotkanie przeszli ponoć prawili, że wymagające są okrutnie, albowiem tylko chłop niezwykłej krzepy może ich chuć zaspokoić.

Ano tak gadali, chociaż po prawdzie, Cecil nikogo nie znał, kto osobiście mógłby po potwierdzić pod przysięgą. Czy jednak prawda to, czy nieprawda, nie mieli wyjścia. Kimkolwiek była ta dziewczyna, dawała szanse ratunku. Prowadziła też przez las, jakby znała go niczym własną kieszeń. Najpierw srogą gęstwina, która skutecznie uniemożliwiała pogoń konnym, potem nieco rzadszą knieją na szczyt wzgórza. Tam dopadły ich psy …

- W kupę! Plecami do siebie! - Zdołał jeszcze wrzasnąć. Siedem złowrogich paszcz wypełnionych zębiskami mogło zagrozić każdemu, szczególnie, gdyby zaatakowały pojedyncze osoby całą grupą. Przód, boki, tył. Najsilniejszy mężczyzna nie zdołałby się obronić. Toteż nawet taki skory do pośpiesznych działań oraz mający krzepę chłopak, który obraził młodą damulkę, przyskoczył do niego. Miał nadzieję, że inni także to uczynią, bo samotnie …

Obok drzewo dawało jakąś osłonę, ponadto kij własny i towarzyszy.
- Po nosach walić! - Tyle to o psach wiedział. Zresztą chyba każdy, że zwierzaki te nienawidzą uderzania po nosie oraz niezwykle boleśnie to odczuwają. Zakwilił jeszcze raz.
- Gdzie jest Predator? Właśnie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebuję – przeleciało mu przez myśl, akurat wtedy, kiedy błysnęły przed nim złowrogie kły przewodnika stada.

Odruchowo wystawił kija. Szlag! Gnojek pieprzony zatrzymał się, ale uniknął ciosu, który próbował zadać mu ktoś z boku. Za to chwycił pyskiem za jego kij mało go nie wyrywając. Cecil zdołał go kopnąć po głowie, ale to chyba tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło zwierzę, które zamiast na niego, rzuciło się na stojącą obok dziewczynę. Ale wtedy spadł na niego cios z góry, który wręcz przydusił go do ziemi przetrącając. Nawet nie wiedział, kto trzasnął tak skutecznie. Ot, po prostu: nagły świst oraz rozmazany obraz kija pędzącego gwałtownie na spotkanie zwierzęcej mordy. Potem jeszcze tylko jakieś skomlenie, niemal niesłyszalne w powodzi wycia, szczekania oraz krzyków.

Bitwa to chwile! Zestaw chwil popchniętych do szalonego pędu, niczym puszczona walijskim łukiem strzała. Pełnych huku ogłuszającego niemal oraz nagłych zmian sytuacji, których nikt się nie mógłby normalnie spodziewać. Chyba Cygan albo Arab, albo nawet kto inny, nie był tego pewny, nagle poleciał pod ciężarem psa, który po prostu skoczył na niego całym swoim pędem. Ten zdołał się jeszcze osłonic kijem, w który wbiły się szczęki, ale była to już tylko jedyna osłona, która dzieliła je od szyi niedawno poznanego mężczyzny. Stojąca obok Robin zdołała go trzasnąć wkładając w cios całą swoją siłę, więc rzucił się na nią. Nie dał jej nawet szans! Próbowała osłonić się, ale to się działo tak szybko … zbyt szybko, by można było cokolwiek. Chwycił przekrwionymi kłami za spódnicę rozrywając i obalając zaskoczoną dziewczynę, która nie zdołała złapać równowagi. Upadła, leżała, może nawet półprzytomna trafiwszy głową na twardy korzeń drzewa czy kamień. Teraz gończy już miał tylko ją pod sobą, a Cecil stojący najbliżej nie trzymał już nawet kija, który stracił odpędzając kolejnego zwierza. Rozpaczliwie działając, kompletnie bezmyślnie pochylił się łapiąc jakiś solidny kamień. W pysk! Starał się przyłożyć jak najsolidniej, gdy nagle dostrzegł, że kawałka skały akurat uczepiło się jakieś malutkie zwierzę zwierzę, które spało sobie w najlepsze nie bacząc na całe zamieszanie. Dopiero nagły ruch Cecila porywającego kamola zbudził je ze snu.

Potworne wycie psa, któremu chłopak przyłożył w pysk zbudzonym ze snu jeżem, zagłuszyło na moment wszystko. Ogar uciekł kulać ogon, Cecil zaskoczony patrzył, a jeż, który jakoś wyszedł z tego cało, popatrzył z wyrzutem oraz poszedł sobie w pobliskie krzaki.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172