Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-02-2010, 20:26   #21
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Coraz nowe gałązki i liście boleśnie ocierające się o twarz nie sprawiały już takiego zaskoczenia. Gdy pierwsza gałąź uderzyła w Robin prawie zaparło jej dech, ale teraz biegła już nie zważając na to. Nagle w oddali zaczęła słyszeć ujadanie psów, coraz bliższe, budzące coraz większą grozę. Ciarki przebiegły jej po plecach i popełzły aż w dół kręgosłupa.

Inni też biegli nie zważając na wszystko. Parli do przodu niczym burza, Robin zostawała na końcu, nie mając tyle siły w nogach, które paliły ją niemiłosiernie. Czuła każdy naprężany mięsień jakby ktoś próbował go wyciągnąć z jej ciała. Przed sobą widziała wśród krzaków plecy Cecila, teraz już nagie, błyszczące w gasnącym świetle od potu. A także od krwi, jego skóra choć pewnie grubsza od kobiecej, nie ustrzegła się od otarć.

I nagle te plecy zniknęły jej z oczu, dziewczyna w pierwszej chwili nie wiedziała co się stało, nawet przeszło jej przez myśl że zemdlał, lub dopadł go pies, ale zaraz przyszła refleksja, że psy są jeszcze w tyle. Choć nie na długo. Robin podbiegła do miejsca gdzie widziała mężczyznę po raz ostatni. Leżał w jakimś dole, najwidoczniej był tu kiedyś korzeń drzewa. Widać, że Cecil był trochę zdezorientowany i zamroczony. Chwyciła go za rękę i mówiła do niego.

- Chodź, szybko, no proszę, musimy biec! Nie poddawaj się.

W końcu w jego oczach można było dostrzec zrozumienie i skupienie. Poderwał się i pobiegli razem, jeszcze chwilę trzymając się za rękę. Jednak przy pierwszym źle stojącym drzewie rozdzielili się, a Cecil zerknął tylko za siebie czy wszystko ok. Biegli dalej, tym razem gęsiego.

I nagle ta kobieta wyrosła jakby z drzewa. Dla Robin była niczym deska ratunku, coś w jej głosie dawało do zrozumienia, ze wszystko będzie dobrze. Oczy Robin przesłaniały łzy, wszystko ją bolało, lecz biegła dalej, tym bardziej, że szczekanie było coraz bliżej.

Wiedziała, że za chwilę przyjdzie im stoczyć bitwę. Jeszcze nigdy nie walczyła o własne życie ale widać musi być ten pierwszy raz. Jeszcze biegnąć zaczęła rozglądać się za kamieniami. Nie było to łatwe, runo leśne miało więcej trawy i paproci niż skał, ale udało jej się znaleźć dwa większe kamyki. Kiedy usłyszała komendę zwarcia szyku, plecami do siebie, tak właśnie zrobiła. A kiedy tylko stanęła, wymierzyła spokojnie, i rzuciła, jeden kamień za drugim. Poleciały prosto do celu. Jeden trafił psa w bok, nie wyrządzając mu krzywdy ale drugi trafił w pysk. Pies zaskomlał, i trochę zwolnił ale niestety biegł dalej, może odrobinę wolniej.

Robin szybko sięgnęła pierwszy lepszy badyl, był dość gruby ale wiedziała, że za mało gruby by zranić zwierzę. Gdy pies podbiegł już w zasięg ludzi, dziewczyna po prostu machnęła przed siebie, dziwiąc się, że trafiła. Tylko rozjuszyła tym psa, który złapał rąbek jej sukni i pociągnął z całej siły. Suknia rozerwała się, ale Robin upadła pod wpływem siły szarpnięcia. Poczuła ból, mocny ból głowy, musiała uderzyć w jakiś korzeń. Zanim ja zamroczyło zdążyła tylko zobaczyć śliniący się pysk psa, który zamienił się nagle w twarz Cecila. A potem wszystko na chwilę zrobiło się czarne.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 10-02-2010, 20:40   #22
 
Phil v. Roden's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłość
Każda ucieczka prędzej czy później musi się skończyć. Nie ważne czy jest ona spontaniczna, czy ustawiana. Pytanie tylko, kto w danym pościgu odniesie sukces. Cóż, przystosowane do ścigania przestępców psy łatwo za wygraną nie dały. Po kilkunasto, może kilkudziesięciominutowym pościgu w końcu ich dogoniły. Koniec biegania, teraz trzeba walczyć o własne życie. A przynajmniej o zdrowie. Rafel przyznał w duchu, że z takim przeciwnikiem nie miał jeszcze do czynienia. Walka ze zwierzęciem to coś zupełnie innego niż walka z człowiekiem. I szczerze mówiąc nie miał zielonego pojęcia jak się za to zabrać. Z lekką dezorientacją wpatrywał się w trzymany przez niego kij. Sucha gałązka opadła z drzewa wskazywała na to, że prędzej złamie się przy pierwszym ciosie niż zada jakiekolwiek obrażenia. „Przynajmniej spróbuję wybić któremuś oko...” pomyślał dysząc ciężko po odbytym biegu. Wtedy Cecil krzyknął
- W kupę! Plecami do siebie!
Usłyszeć znaczy wykonać, więc Arab jak tylko mógł najsprawniej ustawił się w szyku. Podniósł z ziemi jakiś niewielki kamień. W rzucaniu był niekiepski więc poczuł się nieco pewniej. Stał niedaleko Cecila, obok którejś z dziewczyn, chyba Robin. Podobnie jak on była zmęczona, a jej twarz miała ślady uderzeń pojedynczych gałązek. Rafel, za wszelką cenę starał się patrzeć na nią spojrzeniem dodającym otuchy.
- Po nosach walić!
Po tej uwadze Sahim wiedział gdzie atakować. Spojrzał uważniej na otaczające ich psy, które na razie jeszcze czaiły się i przygotowywały do ataku. Podrzucił kamień w dłoni, aby lepiej go zważyć, przymierzył i cisnął, póki cel nie był ruchomy. Kamień popłynął w powietrzu lotem koszącym lekko opadającym i uderzył w psisko. Rafel nie był pewien czy uderzył dokładnie w nos, ale na pewno pies poczuł uderzenie w okolice pysku co sprawiło, że chyba nieco się zdenerwował. Warknął krótko, szczeknął i rzucił się w stronę Al-Hameda. Arab stanął pewniej na nogach aby przyjąć cios, ale rozpędzone psisko, które dodatkowo nabrało impetu przy skoku powaliło go na ziemię. Pies był prawdopodobnie trochę cięższy od chłopaka, więc przygniótł go do ziemi. Rafel próbował bronić się trzymanym w rękach kijem, ale wydawał się on niczym dla potężnych szczęk bestii i roztrzaskał się przy pierwszym ich kłapnięciu. Kiedy ręce Rafela straciły punkt zaczepienia arab złapał psa po bokach szyi, ale gruba skóra utrudniała uchwyt. Ponadto pies zaczął machać pyskiem z większą siłą wiedząc, że jest przetrzymywany tylko przez ręce leżącego. Arab czuł gorący oddech na swojej szyi, na twarz spadały mu ogromne krople śliny ściekające z pyska psa. Kończyny potwora drapały leżącego chłopaka gdzieś po torsie i nogach, ale młodzieniec ewidentnie zajęty był teraz ochroną swojej twarzy i szyi. Nagle nacisk psa gwałtownie się zmniejszył. Rafel zanotował wzrokiem, że stoi nad nim Robin i właśnie prawdopodobnie uratowała mu życie kopiąc psa z całej siły w bok. Kopnięte zwierzę zwinęło się, pozbierało i rzuciło na dziewczynę powalając ją na ziemię. Rafel leżąc jeszcze na ziemi zobaczył, że Cecilowi chwilę później jakimś dziwnym sposobem udało się skutecznie przepędzić rozwścieczone zwierzę. Przyszedł moment aby wstać, arab szybko usiadł i rozejrzał się po polu bitwy. Znajdował się w tej komfortowej sytuacji, że był za plecami innego psa, który osaczał właśnie kogoś do pnia drzewa. Szyk był już nieco złamany, więc psy biegały z różnych stron. Arab namacał dłonią na ziemi, rozgryziony chwilę wcześniej kij. Szybko zauważył, że wielka drzazga jest ostro zakończona, więc nie wiele myśląc rzucił się w stronę psa, którego przed chwilą zauważył i szerokim zamachem wbił drzazgę w bok bestii. Miał nadzieję, że tym sposobem da osobie przygwożdżonej do drzewa czas na to aby odejść od pnia...
 
Phil v. Roden jest offline  
Stary 11-02-2010, 00:23   #23
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Bieganie było sztuką!

Niecodzienne to byłoby stwierdzenie, ale Noah zawsze miał bardzo wiele dowodów na to, by poprzeć swoją zaskakującą tezę. Wystarczyło zacząć od tego, że wymagało treningu, ale sam trening nie czynił w tym mistrza. Z tym się trzeba było urodzić! Codzienne treningi wiele ułatwiały, ale nie to samo sprawiło, że mężczyzna bez jakiś szczególnych trudności nagle znalazł się na czele stawki.

Ucieczka też była sztuką.

I o ile w bieganiu mógł być bardzo dobry, to w ucieczkach był po prostu absolutnym mistrzem. Pomijamy tu oczywiście niedawną wpadkę, przecież dożył tych dwudziestu pięciu wiosen bez takowych. Ot, wypadek przy pracy, nic to. Teraz nadrabiał. Niestety mistrzem nad mistrzem mógł sobie być w mieście, gdzie opanował wszystkie sztuczki. Przeciwko szturmującym go gałęziom i korzeniom nie miał absolutnych szans. Tak więc biegł na przedzie, zwalniając tylko, by sprawdzić czy leśna księżniczka nie wskazuje innego kierunku, po czym pędził dalej. Zaliczył dzięki temu trzy potknięcia, jeden upadek i kilkadziesiąt razów od wyjątkowo nieprzyjemnych gałęzi, w tym kilka takich, które pogłaskały go po twarzy. Szczęściem - lekko.

Było jeszcze coś, co sprawiało, że bieganie było sztuką. Nie dało się go uprawiać, gdy obcięto kończynę, której się do tego używało! Wciąż można było drapać się po głowie bez jednej dłoni, ale podobnie jak u pozbawionego ręki rzeźbiarza, tak u pozbawionego stopy Noah, sztuka zamarła by bardzo szybko. Dlatego biegł na przedzie, pokazując ją w prawie całej okazałości.

Aż do chwili, gdy odezwała się jakaś dziwna dziewczyna, zeskakując z drzewa tuż przed nim. Zaskoczony prawie na nią wpadł, a jeszcze bardziej zaskoczony był tym, że chciała im pomagać. Nie znał wielu, którzy pomagali ot tak. Może miała w tym jakiś cel? Ściągnie na nich jakiś bandziorów? Albo odwrotnie, odciąga ich od własnego domu, by nie odkryli go zbrojni. Tak czy inaczej, wzięła go za rękę i pobiegła, bez większych problemów stąpając bosymi stopami po nierównej ziemi. Podejrzewał, że byłaby szybsza nawet od niego, jeśli przyszłoby im się ścigać tutaj w lesie. Na dodatek była ładna. Zły znak, ładne dziewczyny zawsze przynosiły kłopoty, tylko czy mieli wyjście? Zagajnik był dobrym pomysłem, gdy z niego wypadli, wczłapując się na wzgórze ostatkiem sił, pozostały im tylko psy.
Tylko, gdy Noah się im przyjrzał, owe "tylko" zdecydowanie zamieniło się na "aż".

Przełknął ślinę, chwytając kawałek jakiegoś dość krótkiego drąga. Metal który miał i tak się do takich rzeczy zupełnie nie nadawał, psa należało celnie walnąć między oczy i tyle. Tylko one miały strasznie duże zęby i źle im ze ślepi patrzyło. Któryś z mężczyzn zawołał, by zbić się w kupę, ale Noah nie uznawał takich strategi. Silny to nie był, a w szyku to zbrojni mogli walczyć a nie ktoś taki jak on. Nie żeby nie miał zamiaru pomagać, ale czynienie tego po swojemu na pewno będzie dawać lepsze efekty. Rozejrzał się wokół, lekko tylko panicznie, po czym doskoczył do jednego z większych drzew i wspiął się po kilku gałęziach. Gdyby mieli coś do strzelania, to by wystarczyła taka taktyka. Ale co, kamieniami będą rzucać? Kilka osób rzucało, marny trud. Te cholerne bestie miały za twarde łby! Jakoś jednak trzeba było walczyć.

Chwytając prowizoryczną broń mocniej, usadowił się na jednej z gałęzi, po czym zwinnie odchylił do tyłu, ostatecznie wisząc na nogach, głową w dół. Psy były już praktycznie przy nich, ale przecież głupie bestie patrzyły i widziały tylko tych, co stali przed nimi! Ręce Noah zrobiły zamach, dokładając jego siłę do siły bezwładności i ostatecznie lokując kawał drewna na pysku jednego z ogarów, który zaskomlał i poleciał gdzieś na bok. Ale to by było za dobrze, gdyby potoczyło się tylko tak. Impet uderzenia zachwiał mężczyzną, który klnąc na czym świat stoi, runął na dół i wykręcając się jak fryga, byle tylko nie spaść na głowę. Nie spadł. Za to trafił prosto na plecy jednego z tych cholernych psów, odbijając się od niego i spadając na leśną ściółkę. Zwierzę też było zaskoczone, na tyle, by nie użyć zębów póki Noah się nie pozbierał i skoczył jeszcze raz, tym razem umyślnie.
Nie dość szybko. Ogar uskoczył, więc i on zmienił taktykę. Po prostu dopadł do psa i wsadził mu gałąź do pyska, trzymając ją jednocześnie na obu końcach. O ile dobrze pamiętał, to taki będzie to gryzł i szarpał póki nie urwie. I dzięki temu będzie miał zajęty pysk. Noah skoczył znowu, usilnie próbując usadowić się na karku zwierzęcia i jednocześnie nie puścić gałęzi. Zamęczy tego głupiego bydlaka! Wydawało się, że obaj warczeli równie zajadle.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 11-02-2010 o 00:40.
Sekal jest offline  
Stary 11-02-2010, 13:26   #24
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Bieg. Jego myśli krążyły tylko wokół tego słowa, musiał to robić, więc biegł.
Kiedy rozcięto mu więzy przeciągnął się z ulgą, rzucił proste „Dziękuje” do Noaha i pobiegł dalej za pozostałymi. W międzyczasie za radą Rogera pozbył się koszuli i rzucił ją na najbliższe drzewo. Można było dostrzec jego wyraźnie zarysowane mięśnie, ale w tej chwili nikt nie zwrócił na to uwagi czemu nie można było się dziwić.

Gorączkowo wypatrywał odpowiedniej gałęzi, którą mogłaby posłużyć mu za broń. Musiała być duża i gruba by do użycia jej potrzebne były oba ramiona, ale również powinna dać się ułamać. Drzewa bezlitośnie chłostały go po całym ciele zostawiając nie raz krwawe ślady, starał się nie zwracać uwagi na ból, ale nie zawsze się to udawało. Kiedy jedna z gałęzi niemal wyłupiła mu oko zatrzymał się na sekundę i dostrzegł to czego szukał.

Bezpośrednio nad nim rosła broń jakiej poszukiwał. Dzięki swemu wzrostowi bez problemu doskoczył do gałęzi, chwycił ją z całych sił i przyciągnął do ziemi, musiała się złamać… tak też się stało. „Oręż” nie był zbytnio obrośnięty mniejszymi gałązkami, kilka z nich wyrwał, mniejsze zostawił. Trzymając w dłoniach solidny kawał drewna poczuł się o wiele lepiej, jakby… bezpieczniej i pewniej. Ruszył za pozostałymi.

Kiedy dotarli do niewielkiego strumyczka bez zastanowienia odłożył na moment gałąź i nabrał w dłonie wody. Orzeźwiło go to i dodało energii, chciał zostać tu dłużej, przemyć swoje mokre od potu ciało, ale przecież nie mógł. Usłyszał z tyłu ujadanie psów, to przekonało go w zupełności do pośpiechu.

Bieg trwał dalej. Zaczynało brakować mu sił, krople potu ściekały z włosów często dostając się do oczu. Potknął się kilka razy o wystające kamienie, nie patrzył w dół, starał się utrzymywać tempo jak i to co trzymał w dłoniach. Gałąź bardzo mu ciążyła, jak na tak wyczerpujący bieg była zdecydowanie zbyt ciężka. Wiedział jednak, że gdy dojdzie do walki doceni jej walory, jeśli tylko uda mu się ją do tego czasu donieść.
Gdyby spędził w lochu więcej czasu nie wytrzymałby tego, to pewne. Szczęście w nieszczęściu, że przebywał tam jedynie jeden dzień, dzięki temu zachował siły i wytrzymałość.

W pewnym momencie ujadanie psów przestało ich doganiać, zdziwiony spojrzał w tył opierając się na broni i łapiąc oddech „Pewnie nasze koszule zmyliły trop”. Pobiegł dalej i nagle jak spod ziemi wyrosła przed nimi dziewczyna. Przypominała leśną wróżkę lub inną mieszkankę lasu, o której normalnie usłyszeć można jedynie w opowieściach. W normalnej sytuacji Bjorn wahałby się przed przyjęciem pomocy, lecz teraz zgodziłby się nawet gdyby sam Loki zstąpił na ziemię i złożył propozycję ratunku w zamian za coś strasznego.

Sadził, że trwający do tej pory bieg był męczący… lecz teraz gdy musieli nadążyć za nową przewodniczką zatęsknił za poprzednim tempem. Sam bieg dało się przeżyć nawet dzierżąc bardzo ciężką gałąź, ale skoki między kamieniami ? To z pewnością nie było domeną Bjorna.
Kiedy dotarli na szczyt wzgórza chłopak był bardzo zmęczony, oparł się na broni, którą całą drogę nosił starając się złapać jak najwięcej pełnych oddechów. Wszyscy dostrzegli ścigające ich psy. Przyjrzał się im dokładnie. Ich oczom… ich zębom odsłanianym w potwornym uśmiechu aż po dziąsła i sam zacisnął zęby.
Cecil krzyknął coś o zwarciu szyku, Bjorn dostosował się bez słowa. Chwycił solidnie gałąź wyćwiczonym przed laty chwytem, uniósł dosyć wysoko broń i czekał aż nadejdą. Chciał trafić, trafić za pierwszym razem i zabić.

Nie mógł przecież zginąć w taki sposób, momentalnie w głowie pojawiły mu się obrazy z przeszłości. Obrazy zaledwie sprzed dwóch dni… gdy przypomniał sobie to wszystko ścisnął jeszcze mocniej trzymaną gałąź. Nie zginie, będzie walczył choćby gołymi rękami
Niech przyjdą! Thorze daj nam sił! Niech ostry topór w dłoni lśni gdy zapukamy do Valhalli drzwi!

Psy zaatakowały. Potężne uderzenie przecięło powietrze i wzbiło ziemię w górę, nie trafiło jednak. Bestia zatrzymała się w ostatniej chwili i nie atakowała, najwyraźniej cześć ziemi podrażniła oczy. Stojący po prawej stronie Cecil kopnął innego zwierza w głowę, które o dziwo miast na niego rzuciło się na stojącą obok dziewczynę. Chłopak uniósł gałąź ponownie i tym razem trafił skutecznie pozbawiając psa możliwości i chęci do walki, nie powinien podnieść się po takim uderzeniu.

Podrażniony wcześniej zwierz wykorzystał moment nieuwagi i rzucił się na Bjorna, boleśnie ugryzł w lewe przedramię. Chłopak zacisnął zęby by nie krzyknąć, wypuścił broń i pięścią uderzył psa w nos, potem w oko. Bestia nieco otumaniona rozwarła szczęki, a chłopak ponownie chwycił gałąź i z całych sił dźgnął czubkiem broni w oczodół. Okaleczona bestia wyjąc przeraźliwie zbiegła z pola walki.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 11-02-2010 o 21:52.
Bronthion jest offline  
Stary 11-02-2010, 21:09   #25
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Ogień wdzierał się już do płuc, usta ciężko łapały każdy kolejny haust powietrza, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Zima była ciężka, przetrwała ją na granicy głodu, a teraz płaciła za to osłabieniem organizmu. Czuła, że już nie da rady, że się podda, że wtoczy się do jakiejś jamy i odda kłom psów na pożarcie.

Nie dane było jej jednak tego zrobić, ktoś mocniej pociągnął za ramię, kto inien wepchnął do dłoni giętką brzozową witkę. I że niby ona miała tym zatrzymać te wredne bestie?! Zaśmiałaby się gdyby nie ten cholerny ogień…

Pomoc zjawiła się nagle i nieoczekiwanie. Sidhe? Dziecko Tuatha Dé Danann zesłane w odpowiedzi na jej modlitwy? Przy bliższych oględzinach jednak, między zielonkawymi liśćmi, dziewczyna z lasu dysponowała zbyt dużą liczbą ludzkich cech by uchodzić za elfa. Tak, należało się zdecydowanie skupić na biegu i chwilowo przestać liczyć na cud.

Kiedy dopadły ich ogary posłuchała i ustawiła się przy drzewie tyłem do reszty, mocno ściskając kij. Próbowała jednego uderzyć, naprawdę. Zamachnęła się z całych sił i walnęła po łbie. Zwierzę niestety chyba nawet tego nie odczuło, a złamany kijek stał się kompletnie bezużyteczny. Złe ślepia błysnęły, Ann zasłoniła twarz krzycząc i spodziewając się uderzenia ostrych niczym brzytwy kłów. Trzask łamanych kości nie należał jednak do niej. Uderzenie o olbrzymiej sile przetrąciło kręgosłup wroga i uratowało dziewczynie życie.

Niektórzy lepiej, niektórzy gorzej, ale radzili sobie. Nikt jej nie atakował, mogła pomóc więc w sposób w jaki powinna zadziałać od początku. Pewne dłonie rozplątały mieszek przy pasie, szczęśliwie nieskonfiskowany przez straż, i wysupłały kilkanaście aromatycznych nasion. Rozgniotła je błyskawicznie i wypatrzyła psa, którego zabawnie (w każdych innych okolicznościach) ujeżdżał ten chłopak, a zaraz obok drugiego ogara zajętego próbą ugryzienia mężczyzny w łydkę. Zaabsorbowany swym zajęciem zwierz nawet nie zauważył kobiety, która prasnęła mu prosto w nos i oczy roztartym pieprzem. Zawył przeciągle jakby ktoś przypalił go żywym ogniem. Rzucając się szaleńczo zaczął ryć w ziemi tam szukając ukojenia, tarzał się i rzucał piszcząc przeraźliwie.

A Ann pozostała już całkowicie bezbronna.
 
Nadiana jest offline  
Stary 12-02-2010, 14:26   #26
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Uciekinierzy postanowili zatem walczyć.
Decyzja ta zdumiała nieco Rogera, sądził że na odgłos pierwszego psiego skowytu raczej rozbiegną się w popłochu.
Stanął nieco na uboczu, mając za plecami pień rosłego dębu. Bycie w gromadzie gdy uderza w nią rozpędzone kilkudziesięcio funtowe pociski raczej nie dawało zbyt dużych szans na utrzymanie się na nogach. Obecność innych raczej by mu przeszkadzała, wolał liczyć na swa zręczność i szybkość.

Ujadanie przybliżało się i zwiastowało rychłą konfrontację. Rozglądnął się za jakakolwiek bronią, ale nie sądził by wiele pomogły mu lezące tu i ówdzie gałęzie w walce z rozżartymi bestiami.

Psy wyrosły jak spod ziemi i rzuciły się na gromadkę skazańców ci jednak, ku ogromnemu zaskoczeniu Corvo nie poddali się strachowi, a dzielnie stawili im czoło. Mężczyzna zmrużonymi oczami obserwował zmagania wypatrując chwili gdy może okazać się przydatny.

Wkrótce ta nadeszła.
Jeden z ogarów uderzony czy też ciśnięty przez złodziejaszka któremu miano odjąć stopę wylądował z łomotem kilka yardów przed nim.
Bestia poderwała się jednak zaraz na cztery nogi i Devre ujrzał rząd ostrych kłów które zaraz miały rozpruć jego ciało.

Pies sprężył się do skoku i Roger wiedział że zadecydują teraz ułamki sekund. Brązowo czarna błyskawica runęła w jego kierunku, mężczyzna padł na ziemie o włos unikając groźnych zębisk.
Ogar zbyt późno zauważył manewr człowieka, cała swa masą uderzył w pień drzewa i nieco oszołomiony zwalił na bok. Te chwile wykorzystał Corvo.

Podskoczył do zwierzaka i całym rozmachem opuścił nogę na jedną z jego łap. Rozległ się trzask złamanej kości a pies zaskowyczał żałośnie usiłując się podnieść. Jednak kolejny celnie wymierzony w złamana łapę kopniak znów posłał go na leśne poszycie.

Mężczyzna przygniótł zwierze do ziemi i zaczął tłuc leżącym obok kamieniem w głowę bloodhunda. Ten szarpał się rozpaczliwie, ale zraniona kończyna uniemożliwiła mu wyrwanie się. W końcu znieruchomiał a z nozdrzy i pyska popłynęła ciemnoczerwona, prawie czarna posoka.

Devre podniósł się na nogi i starannie natarł tors psią juchą. Każde tropiące ich zwierzę powinno omijać go teraz z daleka.

Rozejrzał się po niedawnym polu bitwy szukając wzrokiem jasnowłosej dziewczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 13-02-2010 o 11:53.
Arango jest offline  
Stary 13-02-2010, 14:07   #27
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Okazało się, że psy nie miały wielkich szans z uzdolnionymi ludźmi, których strach i determinacja zmusiły do odważnych czynów i wystąpieniu z gałęziami w rękach przeciwko zwierzęcym kłom. Walka, która się rozegrała, była szybka i bezkompromisowa, las wypełniły ujadania, skomlenia, piski i krzyki, zmieszane ze sobą w jeden potężny dźwięk potyczki ludzi i zwierząt. A potem pozostały tylko skomlenia uciekających ogarów, oddalające się z każdą chwilą oraz kilka leżących bez ruchu ciał, z których tylko jedno było ludzkie. Robin walnęła w kamień dość mocno, nabijając sobie potężnego, nabrzmiałego guza, który pulsował straszliwym bólem, gdy już ją ocucono. Pozostali wylizali się również prawie bez szwanku, biorąc pod uwagę grozę sytuacji. Każdy co prawda miał jakieś zadrapania, siniaki i nawet ślady po psich zębach, krew wypływała z licznych, acz płytkich ran. Niewiele groźniejszych od uderzeń gałęzi w czasie szalonej ucieczki. Ale powiedzmy to tym, których siniaki bolały jak diabli! Przyjęcie na siebie impetu pędzącego psa, nawet jak wychodziło się bez obrażeń zagrażających życiu, było na pewno bardzo bolesne.

Nie było czasu na oddech, nikt im tego czasu nie podarował. Blondwłosa dziewczyna, której gałąź odpędziła ogara, którego przez chwilę ujeżdżał Noah, teraz też dyszała ze zmęczenia, odrzucając swoją prowizoryczną broń. Obejrzała też ranę Robin, krzywiąc się z bólu, który nie ona przecież odczuwała. A potem wstała, znów wskazując kierunek.
- Chodźcie! Znam bezpieczne miejsce, tam odpoczniecie. Ludzie na koniach niedługo objadą zagajnik, nie mamy czasu!
Pewnie i tak nikt z nich nie chciał pozostawać na tym wzgórzu, wśród trupów ogarów. Teraz już na pewno zasłużyli na wyrok śmierci, gdyby dopadł ich ktoś z władzy. Przy odpowiednim nagięciu praw, zabicie takiego psa równało się zabiciu człowieka - prawo przecież nie było dla nich, było dla rządzących. A ci interpretowali je całkiem dowolnie. Uciekali więc dalej, ostatkiem sił biegnąc za tajemniczą dziewczyną, która na całe szczęście, starała się utrzymać tempo przystępne dla wszystkich.
Aż dobiegli do rozlewiska, o którym wcześniej mówiła Rowena.


Słońce wciąż nie skryło się jeszcze za horyzontem, ale dopiero tutaj, na kawałku otwartej przestrzeni, było to widać dokładniej. Las wciąż pozostawał bardzo gęsty po obu stronach, a w powietrzu unosił się zapach lekko gnijącej w zastygłej w bezruchu wodzie. Gdzieś tam dalej musiała być rzeczka, ale tutaj na rozlewisku woda stała, zarastając powoli roślinnością i grzejąc się w letnim słońcu. Przewodniczka wskazała na drugi brzeg.
- Musimy przejść na drugą stronę, brodząc trochę w wodzie. Psy będą miały trudności z odnalezieniem tropu, jeśli jakieś z ogarów złapią jeszcze.
Mrugnęła całkiem wesoło, teraz już bardziej odprężona.
- Mało kto się tutaj zapuszcza, zwłaszcza w nocy. Luedzie boją się legend, a my staraliśmy się je podtrzymywać.
Nie zastanawiając się dłużej, weszła do wody, która sięgała w nagłębszym tu miejscu do połowy ud. Była ciepła, chociaż bardzo mętna i śmierdząca. Świecące podczas tego lata słońce dobrze ją wygrzało, a gnijące w niej rośliny dopełniły całości. Spodnie i suknie całe przemokły i oblepiły się zielskiem, brodzenie nie było jednak dla nich czymś nieprzyjemnym. No i nie było długie, dziewczyna po kilku minutach wyszła na przeciwległy brzeg, zagłębiając się w zaroślach.

Przywitało ich dziwne klekotanie i łopotanie, które razem ze zmrokiem tworzyło powodujący ciarki na plecach efekt. Duch lasu Sherwood? Dziewczyna zachichotała jak małe dziecko, wskazujac w górę. Trzeba było się dobrze przyjrzeć, by zauważyć pozawieszane w koronach drzew drewniane tyczki, brązowe i zielone płachty i jeszcze trochę innych przedmiotów, którymi poruszał nawet lekki wiatr. Gdy dodało się do tego legendę, człowiek mógł w to uwierzyć, nie bardziej niż ptak w stracha na wróble. Tylko ludzie mieli podświadomość, która podsuwała im przerażające obrazy, mieli też instynkt, który kazał uciekać. Człowiek przecież wierzy w to, w co najbardziej uwierzyć się boi.
- Chodźmy, to już niedaleko.
Nie musieli już biec, zamieniając bezwładną ucieczkę na szybki marsz. A niedaleko wciąż było kwestią prawie półgodzinnego przedzierania się przez gęstwiny, które to samo w sobie było również męczące, a już na pewno dezorientujące. Dziewczyna doskonale wiedziała, gdzie idzie, pozostali - nie do końca zdawali sobie nawet sprawy z kierunku.

Po około dwudziestu minutach las zaczął się gwałtownie zmieniać. Drzewa stały już w większych odległościach, nie było też wielu utrudniajacych marsz zarośli, a wielkie dęby i ich korony zasłaniały już prawie całkiem słoneczne słońce, które przynajmniej w połowie było schowane za horyzontem. Ten fragment lasu musiał już mieć przynajmniej kilkaset lat i to czuło każde z nich, patrząc w górę na wysokie drzewa. Dziewczyna prowadziła jeszcze dalej, aż w końcu stanęli przed małą dolinką, w której wyraźnie widać było pozostałości po jakiejś leśnej wiosce, w której stało kiedyś kilkanaście chat. Zniszczone domki w większości zbudowane były na drewnianych podestach dość wysoko na drzewach. Teraz wszystkie były zrujnowane i zarośnięte, barierki i dachy zwisały smętnie, spróchniałe drewno nie wyglądało pewnie, a kilka z nich wręcz spadło na ziemię, rozbijając się na drzazgi i teraz leżało, pokrywając się mchem. Tylko jeden z domów, zbudowany niżej niż pozostałe i zaopatrzony w drabinę, wciąż stał pewnie i tam właśnie skierowała się blondwłosa.


Zatrzymała się przed wejściem, spoglądając w górę.
- Dziadku!
Odpowiedziała jej cisza, dopiero po chwili usłyszeli jakieś budłowania i kroki. Z wnętrza wydobyło się też jęknięcie i dopiero potem głos, drżący, starczy głos zmęczonego życiem człowieka.
- Martha? Przyprowadziłaś ich?
- Tak dziadku.

Kolejne jęknięcie i na podeście pojawił się starzec, pochylony nieco w przód, siwy zupełnie i ubrany w stare łachy, gdyż ubraniem ciężko byłoby to już nazwać. Powoli, z wyraźnym trudem, schodził po drabinie, aż w końcu stanął przed zebranymi, skubiąc swoją siwą brodę.


Przyglądał się im przez chwilę, a oczy wciąż miał bystre i żywe, zaprzeczające starości reszty ciała. Pokiwał głową, ciężko opierając się o drabinę.
- Stary już jestem, wybaczyć mi musicie takie powitania. Wiedziałem, że wam się uda, tak tak, wiedziałem.
Znów pokiwał głową, jakby do siebie. Martha podeszła do niego i użyczyła ramienia, na którym się wsparł. Był niziutki, znacznie niższy od swojej wnuczki.
- Wiem o wszystkim co dzieje się w Sherwood, gdy związałem z nim swój los. Ścigają was i nie poprzestaną, nie ma już dla was miejsca w społeczeństwie Nottingham, nie ma...
Rozkaszlał się, na chwilę przerywając swój monolog. Gdy wznowił, mówił ciszej.
- Nie zatrzymam was, gdy postanowicie na północ podążać, uciekajac od ucisku. Ale i tam ucisk będzie. Wysłuchajcie najpierw starca i przemyślcie jego słowa. Wysłuchajcie jego prośby. - zatoczył ramieniem, pokazujac nim zrujnowane domy - Wielu nas kiedyś było, ale obowiązek, jaki na siebie wzięliśmy, lekki nie był. Ale to dawne dzieje, na które nie mam teraz siły. Zostałem tylko ja i Martha, kochana dziewczyna, która jednak nie uniesie tego brzemienia, gdy mnie już zabraknie.
Znów zamarł, kiwając głową do samego siebie.
- Zaopiekujcie się mą wnuczką, Sherwood i ludźmi, wykorzystywanymi i upokarzanymi przez tych, którzy dzierżą władzę w kamiennym zamku. Tak brzmi ma prośba. Las da wam schronienie i pożywienie, a ja nauczę tak wiele, jak dam radę. Martha wie również bardzo wiele i na początku może być waszym przewodnikiem. My robiliśmy to samo, gdy było nas więcej. Dziewczyna zna tę historię, opowie wam. Ale później, gdy, jeśli ktoś z was się zgodzi. Sherwood was potrzebuje, ludzie was potrzebują. Wysłuchaliście prośby starca, a teraz odpocznijcie. W chacie mamy trochę jadła, spać niestety trzeba na ziemi. Jeśli nie zechcecie zostać, rankiem Martha wyprowadzi was dalej. Będę czekał na waszą odpowiedź, na odpowiedź każdego z was. A jeśli ktoś się zgodzi, jutro poprowadzę go do serca Sherwood, które dawało mi siłę, by przetrwać samotnie. I tam złożycie przysięgę taką, jaką i ja składałem.
 
Lady jest offline  
Stary 14-02-2010, 20:00   #28
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie nic się nie stało. Wszyscy przeżyli. Chyba … popatrzył chwilę z niepokojem na leżącą nieopodal Robin, która ucierpiała najbardziej w starciu. Ale dziewczyna cucona dochodziła do siebie. Miała uroczą śliwkę wielkości dojrzałej gruszki, która tylko jakimś cudem nie szpeciła specjalnie głowy. Niemniej, jęczała. To musiało boleć. Znał się trochę na ranach. Jakby nie było, od 10 roku życia giermkował ojcu. Zdarzało mu się zszywać rany baranią kiszką, chleb z pajęczyną przykładać, przemywać okaleczenia. Jakiś mnich francuski pokazał mu kiedyś, jak należy pielęgnować rannych, a na polu walki we Francji, nie raz zdarzało mu się zastosować poznane umiejętności. Och, nie był medykiem, ale podstawy znał. Nawet potrafiłby może puścić krew, gdyby taka potrzeba okazała się niezbędna, albo przystawić pijawki. Może owa Ann wiedźma także? Czasem niewiasty takie pełniły role akuszerek, czy znachorek.

- Pomóż proszę – zwrócił się do niej. - Zdaje mi się, że nic jej nie jest, ale lepiej być pewnym. Widziałem kilku wojów, którym po upadku z konia podczas galopu rozum się wstrząsnął, Niby nic, ale uczony mnich zalecił, żeby wtedy leżeli przez kilka dni odpoczywając.
- Nie ruszaj się, proszę
– powiedział szybko widząc, że otwierająca oczy Robin próbowała nieudolnie wstać. Była przytomna, ale mocno osłabiona. Pewnie zdrowo jej szumiało w uszach. - Tylko chwila. - Sprawnie dotykał jej głowy prawą ręką. Lewa bowiem, czuł to, zaczynała puchnąć w przegubie, kiedy niefortunnie upadł pod koniec walki. Przygryzł wargi. Zaczynało solidnie boleć. Bardziej niżeli te wszystkie odrapania, których miał pewnie kilkanaście. Najpierw nawet tego nie zauważył, ale teraz … teraz czuł, jednak pomyślał, że okład wystarczy. Pewnie wykona się wtedy, gdy dojdą tam, gdzie prowadzi ich tajemnicza Blondie - Uff – odetchnął skupiając się na leżącej dziewczynie. - Wydaje się tylko potłuczona - poszukał potwierdzenia u Ann i tajemniczej Blondie, która także wyznawała się na rzeczy, pomagając przy przytomniejącej Robin. Właściwie nieznajoma wydawała się na tym znać wiele lepiej od niego, ale ogólnie potwierdziła to, do czego doszedł. Wszystko było całe, jeżeli całym można nazwać taką opuchliznę oraz lekkie rozcięcie. Tylko jeszcze lekkie zamroczenie oraz niepewność. Uśmiechnął się.

Długa droga, a oni wszyscy wręcz padali ze zmęczenia. Już myślał, że trzeba będzie robić jakieś nosze dla Robin, ale problem rozwiązał ów desperat, który nawrzucał narzeczonej szeryfa. Był silny, bardzo twardy, umięśniony, należący do tego gatunku wojaków, których przodkowie dęby wyrywali. Teraz nawet ich potomek wydawał się niczym solidna skała przy reszcie. Wspomógł ranną mocarnym ramieniem, kierując się wraz z resztą za nieznajomą.
- Daj znać, jeżeli byłbyś bardzo zmęczony – wspomniał młodzieńcowi. Wprawdzie wyglądał on na znacznie silniejszego od Cecila, ale jakby było trzeba, dałby mu jakąś zmianę nawet mając obolałą rękę. Tutaj nie było co grymasić, czy wymyślać. Dalej uciekali nie mogąc popełnić najmniejszego błędu, jeżeli chcieli wyjść cało.

Urocza Wiewiórka, która prowadziła ich na początku, także wyszła cało, zaś wiedźma nadała słowu „opieprzyć kogoś/coś” całkiem nowe znaczenie. Zresztą trudno powiedzieć nawet, czy to rzeczywiście był potwornie drogi pieprz, czy jego jakiś miejscowy zamiennik. Nieważne, grunt, że zadziałał. Noah zademonstrował, że nie ma sobie równych przy cyrkowych akrobacjach, Arab zaś, że też potrafi spojrzeć bestii prosto w twarz nie tracąc głowy. Całkiem nieźle, jak na fakt, że jeszcze niedawno byli ściganą zgrają, która nawet straciła nadzieje, że im się powiedzie.

Szli, czasem biegli, jak mogli, aż wreszcie doszli do bagien, które wspominała Wiewiórka. Tak ją nazwał, ładną oraz zręczną. Jakże się ona nazywała? Aaa. Rowena, córka Andrew Niedźwiedzia, leśnika tego łajdaka sir Richarda Boyle, który leżał najpierw, za czasów regencji, przed księciem Janem, po powrocie króla, przed Ryszardem, potem zaś, kiedy władca zginął, wstał wyjaśniając, że nie widział, gdzie się położył. Oczywiście wrócił znowu do Jana, teraz króla Jana. Typowy karierowicz, który dla kolejnego majątku, czy stanowiska sprzedałby własną rodzinę.

- Musimy przejść na drugą stronę, brodząc trochę w wodzie. Psy będą miały trudności z odnalezieniem tropu, jeśli jakieś z ogarów złapią jeszcze – wspomniała Blondi. Miała rację. Ale następne słowa były zagadkowe. - Mało kto się tutaj zapuszcza, zwłaszcza w nocy. Ludzie boją się legend, a my staraliśmy się je podtrzymywać.
- My? Jacy my? Wybacz ciekawość, ale któż tu mieszka
? - Ludzie, czy driady? Tego oczywiście nie dodał, ale także słyszał te zakazane historie. Niby nie mieli wyjścia, ale zawsze lepiej się odpowiednio przygotować.
- W lesie, prócz zwierzaków ja i mój dziadek. Ale kiedyś było nas więcej i wtedy pozawieszano tam te rzeczy.

Blondie mówiła o rozwieszonych na drzewach klekotkach oraz kawałkach płótna. Kiedy wiatr poruszał gałęziami wydawały one odgłos kojarzący się niezwykle paskudnie. Cecil, mimo że dziewczyna mu pokazała je, nie mógł opędzić się od wrażenia, że za krzakami może się czaić jakiś podły stwór mieszkający wyłącznie w lesie Sherwood. Nie na darmo takie uroczyska przyzwoici ludzie omijali z daleka się przeżegnawszy wprzódy.

Aż wreszcie doszli do dolinki, gdzie może kiedyś istniała osada. Ale któż by się tu osiedlił? Może smolarze, albo bartnicy, a może jeszcze wcześniej ludzie, którzy mieszkali tu przed monarchiami saksońskimi za czasów króla Artura?

Dziadek Marthy, bowiem tak nazywała się naprawdę Blondi, rzeczywiście mógł pamiętać czasy Królestwa Logres. Nie przypominał ani elfa, ani driady, ale dojrzałego mężczyznę, który wiele widział, wiele wie, teraz zaś niewiele myśli o przyszłości swojej, lecz raczej poświęca się innym chcąc, ażeby kontynuowali jego dzieło. Tak też było tutaj. Las Sherwood miał swoje tajemnice. Starszy mężczyzna pragnął je przed nimi odsłonić. Ale cóż takiego mówił? Że ucisk? Też prawda. Za księcia Jana wiele podatków szło do szkatuły królewskiej oraz jego chciwych baronów. Tam gdzie pan był dobry, ucisku nie było, tam, gdzie żyłował wszystkich, którzy mogli dać chociaż talara, ludzie biedowali. Ponadto jeszcze gorsze niż podatki były ciągłe wojny. Hrabiowie, książęta brali kilkudziesięciu czy kilkuset ludzi najeżdżając na ziemie nielubianych sąsiadów. Gdy królestwo silne było prawem, taki proceder bywał karany, ale kiedy nie … cóż mówić. Jakże prosto uderzyć na sąsiada? Pewnie zamczyska mu się nie przyatakuje, ale wioski, sioła spalić można. Tak zawszeć bywało, no może nie za królów Henryków, Pierwszego i Drugiego tego miana, którzy o spokój swojego państwa dbali. Jednakże później wiele się pozmieniało. Cecil cenił Ryszarda za jego przewagi wojenne, ale gospodarzem jednak on nie był, chociażby jak francuski Filip August. Jan zaś nie tylko lekceważył swoje obowiązki króla, ale ogólnie ani rządzić jak ojciec, ani walczyć niczym brat, nie potrafił. Stąd wielcy panowie królestwa nie mieli jakichkolwiek oporów przed czynieniem, co im się żywnie podobało. Wszak właśnie tak stracił swój zamek. Dobry król, dzielna szlachta, pracowici chłopi. Pobożni oraz hojni dla słabszych. Tak wyglądał ideał społeczeństwa, który podzielali wszak wszyscy, albo niemal wszyscy. Także chłopak chciał mieć swoje miejsce właśnie w takim kraju. Nie na próżno poważnie podchodził do rycerskich przysiąg.

- Jesteśmy winni jej wdzięczność, oraz tobie, czcigodny panie – zwrócił się do siwobrodego mężczyzny. - Twoja wnuczka uratowała nas zapewne, jak widać, także przy twoim udziale. Mówię tylko w swoim imieniu, ale także sądzę, że inni się zgodzą, że bylibyśmy niewdzięcznikami, gdybyśmy przynajmniej nie wysłuchali tego, co masz nam do powiedzenia i o co nas prosisz. Ponadto, chociaż nie ma wśród nas ciężko rannych, to jednak panna Robin – właściwie powinien po nazwisku, czy pochodzeniu, ale nie przedstawiła się aż tak narzeczonej szeryfa. Jeżeli oczywiście miała którekolwiek spośród nich, ale zdziwiłby się, gdyby nie – ucierpiała podczas starcia z ogarami strażników. Potrzebuje naprawdę, zresztą wszystkim przydałby się, jakiś odpoczynek, żeby choć wygoić okaleczenia. Toteż chętnie skorzystamy z posiłku, spoczynku oraz choć jakiegokolwiek umycia.

To było oczywiste. Odrapania, rozcięcia, ugryzienia oraz krew na ich ciałach, także wszechogarniające zmęczenie, które powodowało, że niektórzy wręcz chwiali się na nogach. Natomiast propozycja? Musieli oczywiście porozmawiać. Właściwe nawet był za tym. Wszyscy mieli chyba rodziny niedaleko, które chcieliby od czasu do czasu odwiedzać. Te rejony znali, no, może poza Cyganem oraz Arabem, urodzonymi łazikami. Pozostali, uciekając gdzieś … właściwie zostawiali wszystko. Można było liczyć, że za jakiś czas zmieni się wiele, może król, może szeryf, może władza. To dawałoby szansę na powrót do rodzin, do swoich. Ale żeby z tego skorzystać, trzeba było tutaj na miejscu czuwać. Pójście gdziekolwiek oznaczało poniewierkę nawet dla mężczyzn. Może jedynie dla Noaha oraz Rogera byłoby to łatwiejsze. A kobiety? Popatrzył na Robin, Rowenę, Ann … właśnie, już wiedział, co odpowie na zaproszenie siwobrodego męża.
 
Kelly jest offline  
Stary 17-02-2010, 12:51   #29
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Rowena stała na wzgórzu. Plecami do reszty towarzyszy ucieczki. Wpatrzona w las. Szukając między drzewami pierwszego psa o wyszczerzonych zębiskach. Nasłuchując z lękiem dźwięków dobiegających z doliny. Czekając na śmierć po prostu. No, bo jakież inne wyjście mieli niż umrzeć. Umrzeć straszną śmiercią rozszarpani przez psy. Rowena nigdy nie brała udziału w polowaniach z psami, ale ojciec opowiadał jej o tym. Jak psy raz poczuwszy smród juchy szły tropem do bez ustanku. Jak zwierzyna, zapędzona w zakątek bez wyjścia stawała oko w oko ze swoimi prześladowcami. Jak sarny, koziołki, odyńce i inne umierały powoli, z obłędem w oczach, zaszczute i zastraszone przez sforę. Aż na koniec litościwy myśliwy przebił im serce grotem strzały. Zwierzęta były bezbronne i ona także. Czymże bowiem, były gałęzie przeciwko kłom i pazurom?
Dziewczyna rozglądnęła się wokół siebie. Widziała zdeterminowanych, gotowych na wszystko ludzi. Co innego im pozostało niż bronić się do ostatniego tchu. A potem umrzeć w fontannie krwi. Kobiety w sukniach lub spódnicach. Mężczyźni bez koszul. W zasadzie tylko Noah, człowiek z ostrym kawałkiem metalu, miał jakąś szansę. Może nawet zabije któregoś posokowca.
No i ta dziwna dziewczyna. Pojawiła się z nikąd. Spadła z nieba jak gwiazda i wyprowadziła ich na wzgórze. Owszem, końmi tu nie wjedziesz, ale to nie konnych Rowena bała się najbardziej. Psy i tak pójdą tropem i dogrzebią się do nich. Na nie pomogą gęsto rosnące drzewa, ani gruby mech, ani długie, zwieszające się porosty. „Szkoda” pomyślała „szkoda umierać tak młodo” i spojrzała w ciemniejące niebo nad głową.
Rowena miała prosty plan. Dotrzeć na rozlewiska w dolinie. Nawet, jeśli nie udałoby im się przeprawić przez rzekę to i tak psy we wszechobecnej wodzie byłyby bezużyteczne. Owszem na otwartej przestrzeni byliby dobrze widoczni dla łuczników, ale z drugiej strony nikt im nie zabronił się ukrywać. Poza tym już zapadła zmierzch, więc jakie szanse mieli łucznicy trafić z galopującego konia w kluczącego człowieka? W każdym razie, mieliby znacznie większe szanse niż tu. Niż walcząc gołymi rękami przeciw sforze.
Nagle dobiegło ją głośne ujadanie przerywając rozmyślania. I w tym samym momencie wojownicza część jej natury postanowiła drogo sprzedać skórę. Bystro rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu grubego kija. Musiał być naprawdę gruby żeby wytrzymał nacisk szczęk posokowca wystarczająco długo. Znalazłszy taki, Rowena stanęła na lekko ugiętych nogach. Drąg trzymała za obydwa końce mniej więcej na wysokości pasa, przygotowany dla psiaka.
Posokowce wystrzeliły spomiędzy drzew jak błyskawice. Dziewczyna nawet nie miała czasu by się zorientować, co się dzieje dookoła niej, bo najbliższy pies zareagował błyskawicznie. Czyli rzucił się na nią. Była jednak przygotowana i podsunęła mu pod nos kij. Posokowiec uchwycił się go zębami warcząc głośno. W tym samym momencie Rowena przewróciła się na plecy podciągając nogi i pociągając zwierzę za sobą. Była elastyczna i zwinna, więc nie miała problemów z realizacją swojego planu. Gdy tylko poczuła twardą ziemię pod plecami, natychmiast wyprostowała nogi z całej siły kopiąc psa po żebrach. Wyleciał jak wyrzucony z procy. Dziewczyna miała szczęście, bo uderzył w drzewo. Zdążyła wstać i chwycić najbliższy kawałek drewna. W tym samym czasie pies już się podnosił. Nie miała wiele czasu, zanim odzyska panowanie nad członkami. Dwa susy i już brała zamach. Kij z głośnym trzaskiem wylądował na nosie posokowca rozpryskując dookoła chmurę próchna. Rowena zdrętwiała mrugając. Usiłowała się pozbyć pyłu z oczu i ujrzeć jeszcze las przed śmiercią.
Efekt przeszedł jednak najśmielsze oczekiwania dziewczyny. Pies zaskowyczał żałośnie odskakując. Najwyraźniej drewno było wystarczająco mocne żeby zranić go w nos a pył dostał mu się do oczu. Teraz zamiast skupiać się na swojej ofierze, łapami usiłował pozbyć się paskudztwa drażniącego oczy. Ze zdziwieniem Rowena zauważyła, że bloodhound wygląda pociesznie tak piszcząc i kręcąc się w kółko. A po chwili dostrzegła krew na zmarszczonym nosie zwierzęcia. Przez moment poczuła żal i wyrzuty sumienia. Przez moment, bo gdy dotarły do niej odgłosy walki natychmiast postanowiła żyć.
Podrzuciła kij w dłoni i przyłożyła piszczącemu psu jeszcze raz prosto w nos wkładając w to tyle samo serca, co siły. Posokowiec zaskowyczał i rzucił się do ucieczki. Rowena odskoczyła w tym samym momencie, przestraszona, że tym razem pies rzuci się jednak na nią. Ale miała szczęście. Cofnęła się o krok próbując rozeznać w sytuacji i uderzyła plecami o pień drzewa. Zabolało. Musiała nieźle się poturbować upadając pod ciężarem psa.
Walka ze sforą miała się już ku końcowi. Większość jej towarzyszy wyszła z tego starcia bez szwanku. Nawet ona sama. Obejrzała się od stóp do głów i ze zdziwieniem odkryła, że jednak jest ranna. Na lewym przedramieniu miała trzy długie, niezbyt głębokie draśnięcia. Ścisnęła mocno skórę chcąc sprawdzić, jakie są głębokie. Syknęła, gdy zapiekło. Jak na rany powierzchowne mocno krwawiły. Pies musiał ją podrapać, gdy tarzała się z nim po ziemi. Ale poza tym była cała. No i żyła. Żyła, w gęstym lesie Sherwood, w środku nocy z istotą z bajek, jako przewodnik i zgrają uciekinierów wyjętych spod prawa.
Rowena urwała pasek z naderwanego rękawa koszuli i obwiązała sobie rany.

***

Dziewczyna wiodła ich po leśnych bezdrożach, ale w kierunku, który z grubsza odpowiadał temu wybranemu wcześniej przez Rowenę. I faktycznie po niedługim czasie przechodzili rzekę w bród. Gdyby nie otwarte niebo w tym miejscu, to nie zobaczyliby nic. Zmierzch szybko przemijał i noc nadchodziła długimi krokami. Rowenie nie uśmiechała się bieganina po lesie w ciemności. Zwłaszcza po tych, co gęściejszych i mniej uczęszczanych kawałkach. Nigdy nie wiadomo bowiem, co z opowiadań gawiedzi jest prawdą.
Ponoć drzewa samorzutnie przemieszczają się w sercu lasu, żyją, chodzą. Ponoć duchy nawiedzają stare saskie cmentarzyska, dawno zapomniane i opuszczone. Ponoć w gęstych ostępach żyją trolle, które porywają ludzi. Ponoć można spotkać nawet samego Złego, który przekabaci każdego, przeciągnie na swoją stronę, nakłoni do grzechu. Ponoć faerie i leperkauny zamieszkują ten dziwny las, mieszając ludziom w głowach i wodząc na manowce. Ponoć niektórzy słyszeli a inni nawet widzieli prawdziwego smoka lub jego legowisko w głębi puszczy. Ponoć, ponoć, ponoć… wiadomo, że większa część tych opowieści to wyssane z palca bajki. Ale czasem nawet w najmniej prawdopodobnej historii jest ziarno prawdy. Przecież z czegoś takie opowieści się biorą, prawda?
Właśnie w taki kawałek lasu, jak po sznurku, prowadziła ich dziwna, blond włosa dziewczyna.
Rowena była już zmęczona. Emocje, adrenalina, walka o życie dodawały sił. Ale gdy to już minęło, zmęczenie i głód dopadły ją z całą swoją siłą i prawie zwaliły z nóg. Padała na twarz i gdyby nie to, że wszyscy biegli, że trzeba było biec, bo to jeszcze nie koniec to stanęłaby tu, położyła pod krzakiem i usnęła niemal natychmiast.
Wkrótce dotarli do celu. Zniszczona, albo raczej zrujnowana, opuszczona leśna osada była miejscem, w które prowadziła ich blond włosa przewodniczka. Jej jedynym, ostatnim już mieszkańcem był starszy człowiek. Jego słowa, którymi ich powitał, wciąż jeszcze odbijały się w jej uszach. Rowena, ciągle jeszcze oszołomiona propozycją starego, machinalnie rozejrzała się dookoła jakby usiłując sprawdzić czy aby przypadkiem nikt ich nie nabiera. Umysł opierał się propozycji „dziadka”, jednak żołądek wiedział najlepiej, co w tej chwili dziewczynie jest potrzebne. Tak więc jadła a w głowie kłębiło jej się tysiąc myśli.
Po krótkiej przemowie starego okazało się, że nie tylko jest wiekowy, ale jeszcze do tego opętany jedną myślą: ratowanie świata, albo raczej ratowanie tych, co sami uratować się nie zdołają. Szlachetne, ale skazane na porażkę i skazujące na samotność. Oraz gniew tak zwanego prawa.
Rowena, skołowana, szybko i cicho wyślizgnęła z chatki. Musiała to wszystko przemyśleć, poukładać. Teraz, już, natychmiast zanim postanowi coś głupiego. Albo zaśnie nie zdecydowawszy się na nic konkretnego. Zmęczona zwlokła się po drabinie na ziemię.

Prowizoryczny opatrunek szybko przesiąknął krwią, ale nie zwracała na to uwagi. Bolały ja plecy i barki, zapewne posiniaczone po walce z psem, ale na to też nie zwracała uwagi. Bolała ją głowa od nadmiaru wrażeń, jednak także to nie było ważne w tej chwili. Rowena siedziała oparta plecami o pień starego drzewa, wpatrzona w niebo, które powoli oddawało ciemnopurpurowy blask resztek dnia w zmian za głęboki granat nocy. Zamyślona, próbowała znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Jakiekolwiek. Wszystko stało się tak szybko. Wciąż oszołomiona próbowała prześledzić rozwój sytuacji. Nieprzytomny wzrok ześlizgnął się po czubkach drzew i zagłębił w mrok pod nimi.
Jeszcze rano była z rodziną. Upolowała jelonka, zjedli śniadanie i zajęli się obejściem. Potem przyszli żołnierze i ją zabrali. Ciężko się wypierać przestępstwa, gdy dowody schną na słońcu. Gdy żegnała się z matką i dziećmi wiedziała, że już ich więcej nie zobaczy. Za kłusownictwo groził stryczek. Wyroki szeryf wydawał szybko i bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły. Była wręcz pewna, że nie zobaczy zachodu słońca. A potem wszystko się zmieniło. Lady Elizabeth, ten mały diabeł, wymyśliła sobie zabawę. I Rowena doświadczyła takiej huśtawki emocjonalnej, jakiej nie zaznała już dawno. Odkąd ojciec, ten prawdziwy ojciec… umarł.
Potrząsnęła głową, usiłując pozbyć się przykrych, bolesnych myśli. Poczuła jak łzy cisną jej się do oczu. Znowu spojrzała w niebo i zamrugała kilkakrotnie usiłując je odgonić. „Teraz siedzę tu, w środku lasu obok zaprzedanego nieprawdopodobnej idei starca i jego zbyt młodej wnuczki. Nie mogę wrócić do domu i nie wiem, co zrobić dalej” pomyślała „Życie jest naprawdę podłe.”
- Co ja mam robić? – Wyszeptała w stronę pierwszej gwiazdy Rowena. I dodała nieco głośniej, wciąż zatopiona w myślach:
- Dajcie mi jakiś znak…
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
Stary 17-02-2010, 23:01   #30
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Ciemność znowu zamieniła się w jakieś twarze. Jedna z kobiet pochylała się nad nią. Coś mówili, ale słowa nie docierały jeszcze do uszu Robin. Jedyne co do niej docierało, i to z ogromną siłą, to ból głowy. Odruchowo złapała się za tył czaszki lecz to tylko przysporzyło więcej bólu. Mimo to postanowiła wstać, gdyż zobaczyła kątem oka zdechłego psa i od razu przypomniała sobie co się dzieje.

Ktoś pomógł jej wstać, lecz ból napłynął tak silną falą, że znowu twarze się rozmazały. Dobra, stoi. Chyba stoi. Jeden krok... i o mało co znowu nie osunęła się na ziemię.

- Trzymasz się? Pomogę jeśli pozwolisz -uśmiechnął się do niej nieznacznie Bjorn chwytając ją silnie pod ramię.

- Dziękuję - chciała skinąć głową ale już przy najmniejszym jej ruchu poczuła ból. Założyła rękę na ramię towarzysza.

Byłą ogromnie wdzięczna, że miała się na kim wesprzeć. Bjorn był tak silny i dobrze zbudowany, że choć szła sama miała wrażenie, że on ją niesie. Gdy trochę otrzeźwiała, zauważyła, że Cecil też jest ranny, i to nie on jedyny. Właściwie każdy nosił na sobie ślady biegu lub walki, pełno zadrapań, otarć i zaczerwienień które niechybnie zamienią się w siniaki.

Szli dalej za tą dziewczyną, która wyglądała, jakby spędziła tu całe życie. Zdawała się znać każdy krzew, wystający korzeń i niebezpieczną dziurę. Ostrzegała o niebezpieczeństwie na kilka metrów przed nim. Dotarli bezpiecznie do rozlewisk.

Na tym etapie Robin czuła się już całkiem nieźle, choć jej czaszka zdawała się żyć własnym życiem. Ciężko było iść przez wodę opierając się o Bjorna więc szli trzymając się za rękę, tak było wygodniej. Gdy doszli na koniec wody Robin podziękowała mężczyźnie.

- Chyba już dam radę iść sama, bardzo Ci dziękuję.

Po minięciu rozlewisk Robin szła już całkowicie o własnych siłach, lecz wciąż trochę wolniej od reszty. Zauważyła, że kiedy zostaje w tyle, Rafel zrównuje z nią krok, jakby chciał ją tym wesprzeć. Raz dzięki niemu Robin nie wyłożyła się na ziemi po potknięciu o korzeń. Może dziękował jej w ten sposób za pomoc z psami? Także Cecil co jakiś czas czuljnie spoglądał w jej strone. Nie ważne były dla Robin motywy tej troski, ważne, że ciągle czuła czyjeś wsparcie, czuła, że wszyscy są w tym bagnie razem.

Po jeszcze kilku minutach marszu las stał się jakby bardziej przyjazny. Nie trzeba było uważać na każdym kroku, drzewa były tu rzadziej posadzone. Szli tak aż dotarli do dziwnych domów, z których część popadła w ruinę. Czyli po prostu spadła na ziemię. Tylko jeden dom wyglądał stabilnie i tam zaprowadziła ich dziewczyna. Ich oczom ukazał się staruszek, który najwyraźniej nie zdziwił się na tak licznych gości.

Resztę wydarzeń Robin chłonęła uszami, ale nie umysłem. Kręciło jej się w głowie. Usta domagały się choć odrobiny wody a żołądek błagał o kęs jedzenia. Ten dziadek coś mówił, coś o tym, że potrzebuje pomocy i pytał czy może prosić o tę pomoc. Cieszyła się, że Cecil odpowiedział coś, niby w swoim imieniu ale jednak dla wszystkich to było prawdą. Każdy potrzebował odpoczynku.

- Będziemy ogromnie wdzięczni za schronienie, jadło i wodę. W zamian odwdzięczymy się jak tylko będziemy mogli.

Robin pomyślała o rodzicach, którzy zostali w Czerwonym Grodzie. Wiedziała, że nie może tam nigdy wrócić, bo jeśli ją znajdą w domowej chacie, zginie cała trójka. Takie odwiedziny nie będą możliwe jeszcze przez długi czas. Może kiedyś? Póki co ktoś oferował jej dach nad głową i nie miała zamiaru odmawiać takiej gościnności. Jeśli tu ma być jej nowy dom, niech się dzieje wola Boga.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172