Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2011, 12:27   #221
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Emerahl czujnie obserwowała toczące się w koło wydarzenia gotowa po raz kolejny sięgnąć po niszczycielską siłę magii by roztrzaskać kolejną czaszkę o konary drzew. Przeciwniczka czaiła się i prężyła do skoku, a czarownica tylko na to czekała. Te cholery były szybkie. Nawet cholernie szybkie. Można było próbować teraz ją załatwić, ale mogłaby uskoczyć. W powietrzu nie będzie miała szans. Trzeba było tylko czekać. Emerahl wierzyła, że reszta zajmie się pozostałymi przeciwniczkami, jeśli w ogóle jeszcze takie były. Czarownica nie nadążała z liczeniem ile już trupów stygnie na polanie. Usłyszała za sobą jęk. Lamia! to był głos Lamii! Cholerna potwora musiała do niej dopaść! Czarownica odwróciła się gwałtownie na pięcie, sięgając już po magię i formując jej spore pasmo w energię mającą zmiażdżyć napastniczkę. Lamii nic nie było. Na całe szczęście. Nie było żadnej przeciwniczki. Nic jej nie zagrażało. Emerahl usłyszała coś na modłę warknięcia. Odwróciła się ponownie akurat w ostatniej chwili. Wypuściła zaczerpniętą energię. Tym razem szczęście jej sprzyjało. Sunące wprost na nią kłębowisko szponów i zębisk oberwało solidnie i jak wystrzelone z procy poleciało bezładnie w przeciwną stronę. Emerahl cofnęła się o krok zachwiawszy się. Musiała się potknąć. Czułą jak leci na plecy... a potem... potem poczuła tylko uderzenie i świat utonął w nieprzeniknionych odmętach niebytu i wszechciemności.

Gdy ponownie otworzyła oczy nie leżała obolała na polanie, gdzieś pomiędzy południowymi pustyniami a Czarnymi Górami. Siedziała na krześle przeglądając się w lustrze. Za sobą miała spore, niewygodne łóżko obok którego stał mały stoliczek. Nad łóżkiem zaś wisiała szklana, oliwna lampa. Emerahl spojrzała w lustro - miała długie, rozpuszczone luzem, sięgające pasa włosy, a na sobie jedynie luźną bluzkę i majtki. Zdezorientowana rozejrzała się w koło. To nie była ona. Nie tu i nie teraz. To była Lima. Dziewczyna, która zmarła dawno temu w Erengradzie i odrodziła się niczym feniks z popiołów. Minęło tyle lat... Zabawne jak zawsze śni się sny. Nigdy nie znać początku, a człowiek znajduje się zawsze w samym środku wydarzeń, rzucony w ich wir. Dało się słyszeć donośne pukanie a zaraz później beknięcie. Jedno, drugie. I kolejne pukanie oraz jakiś pomruk niezadowolenia. Emerahl odruchowo ruszyła do drzwi. Nacisnęła klamkę a drzwi same otworzyły się pod naporem cielska. Do środka wpadł cuchnący mieszanką ryb i alkoholowych oparów mężczyzna. Poznawała go. To był Bart. Kapitan jednego z większych, miejscowych kutrów. Po jego obyciu poznać można było, że cham nie z tej ziemi. Tym razem jeszcze dodatkowo w kiepskim nastroju. Em pamiętała, że płacił dobrze. Nie chciała tego pamiętać, ale to siedziało gdzieś głęboko w głowie teraz najwyraźniej wybite pod wpływem uderzenia z odmętów pamięci wprost do świadomości. Czarownica wiedziała co się zaraz stanie. Zaczęło się jak zawsze lecz szybko przemieniło się w szarpaninę pełną przemocy i rzucanych przez Barta wulgaryzmów. Siłowała się z mężczyzną od początku wiedząc, że nie ma szans. Chciała wyrwać się z tego snu. Przymknęła oczy i potrząsnęła głową próbując strzepnąć z siebie tą marę. Otworzyła oczy i zobaczyła niebo, poczuła zapach ziemi pomieszany z krwią i potem - podniosła się. W koło jak przez mgłę zobaczyła idącego do niej Iriala. Coś mówił jednak czarownica nie słyszała co. Kręciło jej się w głowie - zwymiotowała na ziemię, osunęła się na kolana i straciła przytomność, ponownie szarpnięciem wciągnięta do swojego koszmaru. Bart nie dawał jej szans na wygraną. Frustracja z niej tryskała, gdy była coraz bardziej niewolona przez zapijaczonego rybaka śmierdzącego awangardową mieszanką potu, próchnicy, alkoholu i ryb. Cała jej złość, gorycz i nienawiść do siebie, jego i całego świata skupiła się teraz w tamtym mieście, gospodzie, pokoju, gdzieś pomiędzy nią a oprawcą. Zaraz wszystko się skończy i zacznie na nowo... Emerahl to wiedziała. Czuła jak atmosfera tężeje. Huknęło, grzmotnęło, zgasła wisząca nad łóżkiem lampka oliwna, a Emerahl-Lima poleciała w tył. Wyrżnęła głową w ścianę, zakręciło jej się w głowie i straciła na chwilę przytomność. Któż mógł wiedzieć ile czasu minęło? Minuty, godziny? Emerahl otworzyła oczy i zobaczyły siebie leżącą na ziemi i klęczącą nad nią Lamię. Czy tak wyglądała śmierć? Czy ona teraz unosiła się nad swoim ciałem czekając aż bogowie przyjmą ją do siebie? Czy w ogóle było życie po śmierci czy to tylko frazesy kleru? Nie! Bzdura. Przecież od byle uderzenia w głowę nie umrze. Prawda? Lamia pochylała się nad nią trzymając ręce na jej czole. Niemal czuła jej dotyk. Czuła ciepło i jakby mrowienie na skórze. Sięgnęła do swoich magicznych zmysłów i dostrzegła, że energia uciekająca z niej przez roztrzaskany tył głowy jest z powrotem wpompowywana do niej przez dziewczynę. Lamia czarowała. Emerahl poczuła delikatne łechtanie dumy, zamknęła oczy i poddała się zabiegom pogrążając się ponownie we śnie...
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 13-12-2011 o 12:33.
Cosm0 jest offline  
Stary 21-12-2011, 20:35   #222
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Irial

Myśląc o posiadłości grafa Kentigern Irial miał przed oczami wiejski szlachecki dworek, w najlepszych przypadku pałacyk. Tymczasem Kentigern okazało się być najprawdziwszym warownym zamkiem. Położony na wzgórzu otoczony potężnym murem mógł stanowić niełatwy orzech do zgryzienia dla ewentualnego najeźdźcy.


Z jednej strony było to dla Norre nie lada zaskoczeniem. Po dłuższym jednak zastanowieniu nie mogło dziwić. Szczyty Gór Śnieżnych malowały się na horyzoncie dość wyraźnie, tuż za nimi rozpościerały się bezkresne stepy zamieszkiwane przez Hordę. Z pewnością ledwie rzut beretem dzielił to miejsce od Przełęczy Czarnej, idealnego miejsca do przeprawy przez wysokie góry. Co prawda przełęcz strzeżona była przez Strażnicę, jednak plotki o grasujących po Równinie Verdii oddziałach wroga dobitnie świadczyły o tym, że nie była to dla Dzikich przeszkoda nie do pokonania. Okolica z pewnością do najbezpieczniejszych nie należała. Czy to przez sąsiedztwo Hordy, czy choćby przez wzgląd na demonice czające się w lasach. Obwarowania były zatem czymś zrozumiałym. Przynajmniej pod tym względem.

Zamek leżał na wzgórzu, był zatem dobrze widoczny ze znacznej odległości. Minęło ładnych kilka chwil odkąd go ujrzeli, do momentu, gdy przekroczyli jego bramy. Brama zresztą, podobnie jak cała budowla, dobitnie świadczyła o tym, że okolica do bezpiecznych nie należy. Murowana baszta szczerzyła ostro zakończone zębiska brony. Przywodziła na myśl paszczę smoka, zamykającą się, by uwięzić w swym wnętrzu ofiarę.


Na dziedzińcu panował ruch. Tak było, póki dopóki służba nie dostrzegła, że oddział konnych jest większy i, że są ranni. Uwijający się do tej pory przy swoich zajęciach służący przystanęli nagle jak jeden mąż. Tłum zakotłował się, zagęścił. Każdy chciał mieć jak najlepszy widok. Nawet patrolujący flanki strażnicy na chwilę oderwali się od swych zajęć z zainteresowaniem przyglądając się towarzyszom kapitana. Najwidoczniej, mimo grasujących po okolicy potworzyc, ranni nie byli tu tak częstym widokiem, jak można by się spodziewać. A może wręcz przeciwnie, to żywi ranni nie byli częstym widokiem.

Tak czy siak ich przybycie wywołało małą sensację. Strażnicy zaraz jednak wrócili do swoich obowiązków. O służbie nie można było tego niestety powiedzieć, toteż rozzłoszczony Aethelbert musiał huknąć na jednego z drugim, by reszta się opamiętała i wróciła do swoich spraw.

Niebawem ranni zostali przeniesieni do gościnnych komnat we wschodnim skrzydle zamku. Zaraz też zjawił się medyk. Opatrzył rany, podał jakieś lecznicze mikstury, po czym zniknął w mroku korytarza.

Przydzielone im komnaty mieściły się jedna przy drugiej. Wszystkie wyposażone były w podobny sposób: łóżko, drewniana skrzynia, stół i krzesła. Surowo i bez przepychu, ale solidnie. Od czasu przeniesienia rannych kapitan nie pojawił się więcej. Najwyraźniej musiał wrócić do swoich obowiązków. Zjawił się za to służący, który zobowiązał się spełnić ewentualne prośby gości. Zapowiedział również wieczerzę i zaproponował spacer dla zabicia czasu, oczywiście jeśli tylko będą mieli na to ochotę.


Irial automatycznie spojrzała na Lamię ciekaw jej reakcji na propozycję. Choć uśmiechnęła się, przystając na propozycję, to jednak na jej obliczu widać było dziwny cień. Nie było to zmęczenie, raczej nie był to też smutek. Mężczyzna znał swą podopieczną dobrze i jedno mógł powiedzieć z całą pewności: coś wisiało w powietrzu.

Samuel

Złociste łany zbóż ciągnęły się aż po horyzont, ku błękitnej tafli odległego morza. Złote połacie gdzieniegdzie okraszone były czerwienią maków. Choć ich zapach był nikły, czuł go wyraźnie, podobnie jak woń setek innych polnych kwiatów, jakie tu rosły.

Szedł powoli wiedziony jej zapachem, podobnym do zapachu świeżo skoszonej trawy i sadu pełnego owoców. Dobrze go pamiętał, choć tak dawno go nie czuł. Choć wkoło aż roiło się od zapachów, nie zgubiłby jej, nawet gdyby chciał.

Podążał ścieżką wśród pól, wydeptaną przez jej smukłe stopy. Czuł jej słodką woń promieniującą od każdego źdźbła, o które się otarła. Czuł to dokładnie i dzięki temu mógł podążać jej tropem, zupełnie jak pies węszący zdobycz.

Wreszcie, za kolejnym pagórkiem ją dostrzegł. Stała na niewielkim wzniesieniu, nieruchoma niczym posąg. Miała na sobie lazurową sukienkę z cieniutkiego, półprzeźroczystego jedwabiu. Miękki materiał przy każdym podmuchu otulał jej ciało uwydatniając co ciekawsze kształty.

Nie widziała go. Wpatrywała się w dal, a wiatr smagał jej twarz kosmykami płomiennych włosów, łopotał fałdami zwiewnej sukni. Podszedł bliżej, a szelest traw, jaki temu towarzyszył, zwrócił jej uwagę. Jej szmaragdowozielone oczy błyszczały w słońcu niczym najprawdziwsze klejnoty.

Chciał podejść i objąć ją, by móc nacieszyć się słodkim zapachem jej włosów. Chciał wtulić się w jej miękkie ciało, dotknąć gładkiej skóry, zasmakować rumianych ust. Jednocześnie wiedział, że gdyby się na to odważył, zniknęłaby, rozprysła jak mydlana bańka.

Stał więc tylko i patrzył jak sunie ku niemu , tak jakby płynęła po złocistym morzu kłosów. Było w niej coś zjawiskowego, w tym, z jaką gracją się poruszała i w jej szlachetnych rysach. Przywodziła na myśl pradawną boginię, która w kaprysie zstąpiła na ziemski padół. Była niczym Stapia z malowideł w starych świątyniach, nie mniej piękna , równie niedostępna.

Wreszcie stanęła naprzeciwko niego, taką kusząca, zniewalająco pachnąca, na wyciągnięcie ręki. Zanim zdążył się zastanowić, czy jednak nie zaryzykować i nie dotknąć jej, była już tak blisko, że nieomal stykali się czubkami nosów. Ostatnie dzielące ich centymetry pokonała z tajemniczym uśmiechem na ustach.

Emerahl

Noc trwała w najlepsze. Wiatr cicho dął z żagle, a statek sunął naprzód tnąc dziobem fale. Na bezchmurnym niebie widać było wszystkie gwiazdy i tarczę księżyca odbijającą się w bezkresnym oceanie.

Siedziała skulona między skrzyniami, obejmując nogi ramionami, z głową przytuloną do chropowatej ścianki skrzyni. Chłodna bryza osuszała jej łzy, pozostawiając po nich jedynie słone ścieżki.

Pokład był o tej porze pusty i cichy. Co jakiś czas słychać było tylko kroki sternika, który najwyraźniej nie mógł już wysiedzieć w jednym miejscu. Poza tym żadnych odgłosów ludzkiej obecności, nie licząc cichego szlochu, rzecz jasna.

Właśnie dlatego, gdy niski, męski głos wypowiedział jej imię, zabrzmiało to nieomal, jakby krzyczał. Dobrze wiedziała, czyj to głos, a jednak wyjrzała z ukrycia, by się upewnić.

Nie pomyliła się. Stał tam, oparty nonszalancko o burtę, z twarzą skrzywioną w lekkim grymasie. Wiatr smagał jego twarz o ostrych rysach kosmykami kasztanowych włosów.


- Wyłaź, Brzydactwo – powiedział podchodząc kilka kroków w kierunku jej kryjówki. Gdy chwila oczekiwania przedłużyła się, zniecierpliwiony dodał – No już, nie będę cały wieczór stał na tym wietrze.

Posłusznie wyszła z ukrycia, przecierając oczy dłońmi. Spojrzała na niego spode łba zastanawiając się, po co właściwie jej szukał.

- A więc tu byłaś, Brzydulko – powiedział mężczyzna. – No już, otrzyj zasmarkanego noska, bo wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle.

Oto był właśnie on… Meallán, elficki bard, który swymi niewybrednymi przyśpiewkami umilał żeglarzom rejs do Gormgholli. Z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu postanowił się nią opiekować podczas rejsu i robił to, na swój pokrętny sposób.

Początkowo sądziła, że w zamian za ochronę Meallán oczekuje jakichś dowodów wdzięczności, właściwie nie jakichś, a bardzo konkretnych, takich jak wszyscy inni mężczyźni. Elf jednak jasno dał do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany. Mówiąc wprost, oświadczył, że jego zdaniem jest brzydka, co trochę ją zdziwiło, bowiem mężczyźni, z którymi do tej pory miała w ten czy inny sposób do czynienia, nie narzekali na jej urodę.

Ale to było kiedyś, a teraz faktycznie nie prezentowała się najlepiej. Bieda i wciąż nie do końca odżałowana śmierć matki sprawiły, że jej twarz była zapadnięta i niezdrowo blada. Do tego dochodziły wciąż niezagojone pamiątki po ostatniej wizycie Barta w postaci rozciętej wargi i paru sińców na twarzy i ciele. Poza tym Meallán był elfem, a elfy, jak wiadomo, mają mocno wysublimowane poczucie piękna. Nic więc dziwnego, że nazywał ją Brzydulką.

Było zresztą coś pieszczotliwego w tym określeniu. Z początku broniła się przed tym i wkurzała, za każdym razem, gdy się tak do niej odezwał, z czasem jednak dała sobie spokój ze złością, bowiem mężczyzna ewidentnie jej zdanie na temat tego określenia miał w głębokim poważaniu i nie zamierzał go zaniechać. Ostatecznie więc została jego Brzydactwem.

- No, Brzydulko, wracamy do środka. Wieje coraz mocniej, zaraz zwieje cię do morza i tyle będzie po twoim marnym żywocie – powiedział mężczyzna wyciągając do niej rękę o długich palcach. Kiedy zobaczył, że nie zareagowała, dodał nieco ostrzej. – No rusz się, dziewucho. Nie każ mi tam po siebie iść. Dobrze wiesz, że tego nie lubię.
- Nie wrócę tam – odezwała się wreszcie. Samotna łza pociekła jej po policzku, gdy ponownie na niego spojrzała. Chciała, by to spojrzenie wydało mu się harde, doskonale wiedziała jednak, że bardziej przypominała w nim zbitego szczeniaczka.

Spojrzał na nią z ukosa, a potem – wbrew temu, co mówił – podszedł do niej. Przez chwilę wydawało jej się, że mężczyzna przymierza się, by ją objąć ramieniem, ostatecznie jednak stanęło na tym, że ujął jej podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie.

- Owszem, wrócisz tam ze mną – jego głos brzmiał łagodnie i jakoś tak przyjaźnie. Ten ton tak bardzo do niego nie pasował, że przez chwilę patrzyła na niego ze zdumieniem. Zanim jednak zdążyła jakoś zareagować, Meallán kontynuował – Wrócisz tam ze mną i zaraz powiem ci dlaczego – zawiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiając.

Wciąż nie puścił jej podbródka, toteż przez tę dość długą chwilę była niejako zmuszona podziwiać jego niebanalną urodę. Pełnej krwi elfem z pewnością nie był, a jednak zachował wiele ze szlachetności rysów swych przodków. Co tu dużo mówić, był przystojnym, młodym mężczyzną, a właściwie wyglądał na takiego, bo ile naprawdę miał lat, bogowie tylko raczyli wiedzieć.

- Nie wiem w jakich stronach się wychowałaś… – zaczął po chwili, a ona słysząc te słowa, pomyślała z goryczą, że wcale nie chciałby wiedzieć. – ale większość z nas żyje w świecie, który do idealnych nie należy. Mówiąc szczerze, jeśli to faktycznie bogowie go stworzyli, to wybitnie spartolili robotę. Ale do rzeczy… świat nie jest idealny, mężczyźni również nie są idealni. Wbrew temu, co być może miałaś okazję przeczytać lub usłyszeć w jakiejś miłosnej balladzie, nie są oni szlachetnymi rycerzami, którzy wychwalają cnotę damy swego serca. Mężczyźni są okrutni, agresywni i w większości zależy im tylko na jednym, mianowicie na tym żeby cię zaciągnąć do wyra i jeśli nie mogą tego zrobić, z tego czy innego powodu, nie masz co oczekiwać, że będą dla ciebie mili. Nie ma się więc co zalewać łzami, jeśli któryś odezwie się do ciebie niegrzecznie, lub wręcz chamsko. Należy puścić to mimo uszu, albo odszczeknąć się, ale tylko wtedy, gdy wiesz, że zdążysz uciec przed jego ciosem, a najlepiej, że jest ktoś kto cię przed nim obroni.

Wciąż patrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie bardzo rozumiała do czego właściwie ta rozmowa ma prowadzić. Doskonale wiedziała jednak, że nie należy mu przerywać. Starała się więc słuchać i jak najwięcej zapamiętać.

- Płaczesz bo Horill nazwał cie małą rudą kurewką? – upewnił się mężczyzna wcale nie przejmując się tym, że w jego ustach nie brzmi to ani trochę lepiej. – Cóż, Brzydulko… bywa. Zapewniam cię, że nie raz i nie dwa przyjdzie ci słyszeć na swój temat gorsze epitety. Nie możesz za każdym razem wybuchać płaczem i pędzić przed siebie. Po prostu naucz się z tym żyć
- Ty nic nie rozumiesz! – warknęła zaciskając pieści tak mocno, że zbielały jej knykcie. Wzbierająca od miesięcy czara goryczy właśnie się przelała zalewając ją wodospadem żalu i złości. Tak bardzo chciała wyrzucić to z siebie, wywrzeszczeć mu wszystko prosto w twarz, a potem patrzeć, jak kuli się w sobie zmieszany tym, co usłyszał.
- Czyżby? – zagadnął tajemniczo jednocześnie spoglądając jej głęboko w oczy. Wzdrygnęła się pod wpływem jego spojrzenia. Wbrew temu, o czym jeszcze przed chwilą marzyła, to ona spłoszona spuściła wzrok i ani myślała ponownie go podnosić. Bała się spojrzeć w przejmująco zielone oczy Meallána, bała się tego, co mogłaby z nich odczytać.
- Nie męcz mnie, nie widzisz, że nie mam ochoty tam wracać – zapytała smutno wciąż nie patrząc na niego. – Dlaczego tak ci na tym zależy?
- Bo jesteś moją Brzydulką – odparł jakoś tak ciepło, serdecznie, zaraz jednak zepsuł wszystko, dodając – No już, zbieraj dupę w troki bo robi się coraz zimniej. Jak będziesz grzeczna, na dobranoc zaśpiewam ci jakąś ckliwą balladę.

Bez słowa ruszyła w stronę zejścia pod pokład. Nie żeby ją przekonał do swego zdania albo przekupił obietnicą opowiastki na dobranoc. Po prostu znała go już jakiś czas i doskonale wiedziała, że wszelki opór jest bezcelowy. Było w nim, w jego spojrzeniu, głosie i sposobie bycia coś takiego, co sprawiało, że za każdym razem traciła chęć stawienia oporu.

Gdy zeszli pod pokład, przystanęła na moment. Korytarzyk pogrążony był w półmroku, toteż odwróciła się, by lepiej go widzieć. Przez chwilę stał spokojnie, wreszcie jednak kiwnął na nią głową ponaglając jej pytanie.

Ruth

Szła ciemnym korytarzem mijając kolejne drzwi. Noc była chłodna i cicha, w powietrzu słuchać było tylko stukot jej butów na kamiennej posadzce i szelest zwiewnej białej szaty. Nie mogła się zatrzymać, musiała TAM dotrzeć, od tego zależało JEJ życie.


Korytarz był zupełnie pusty, oświetlony ponurym blaskiem dopalających się świec zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Nie wykluczone, że był nieskończenie długi. Doskonale wiedziała przecież, że w tym świecie niemal wszystko jest możliwe.

Wreszcie dotarła do drzwi, lecz gdy próbowała je otworzyć, okazały się zamknięte. Przez chwilę bezskutecznie szarpała za klamkę, wreszcie zrezygnowana osunęła się na podłogę. Właśnie wtedy rozległ się cichy trzask, a zaraz potem drzwi uchyliły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Jej oczom ukazał się wspaniały ogród porośnięty rozłożystymi drzewami i soczystą zieloną trawą. Ogród zachwycał, przywodził na myśl raj na ziemi, a jednak doskonale wiedziała, że nie może tu zostać. To jeszcze nie był kres jej podróży.

Szła dalej, zostawiając za sobą łąki porośnięte polnymi kwiatami i drzewa uginające się pod ciężarem soczystych owoców. Ptaki śpiewały jej nad głową, zwierzęta wychylały się ze swych norek na dźwięk jej kroków, ale ona szła dalej. Wiedziała, że tak trzeba.

Dotarła wreszcie do celu. Stała na polanie otoczonej ze wszystkich stron krzewami czerwonych pnących róż. Szkarłatne kwiaty zasłaniały łodygi i liście przypominając czerwoną kolczastą ścianę. Na środku polany stało pozbawione ramy, obrośnięte bluszczem lustro. W swej lekko sczerniałej tafli odbijało niemal całą polanę, łącznie z osobą złodziejki. Jednak jej postać była jakaś dziwna, obca. Jej - nie jej rude włosy splecione były w długie warkocze opadające kaskadą na szyję i ramiona. Nawet najmniejszym podmuch unosił włosy sprawiając, że falowały na wietrze, jakby tańczyły w rytm niesłyszalnej muzyki. Na głowie miała wianek z kłosów zbóż splecionych w makami i chabrami.

Również jej – nie jej ciało było inne. Powłóczysta biała szata ciasno opinała pełne piersi i krągły brzuch świadczący o zaawansowanej ciąży. Jednak najbardziej zadziwiające były dwie wielkie bransolety spoczywające na jej nadgarstkach. Przypominały one łodygi bluszczu finezyjnie oplatające ręce od nadgarstków aż po łokcie. Przez chwilę wydawało się jej, że to prawdziwy, żywy bluszcz oplata jej ciało, zaraz potem była pewna, że kłącza są wykonane z najwyższą precyzją, ale jednak z martwego złota.

Stała tak przez chwilę przypatrując się sobie – nie sobie. Nie mogła dojrzeć twarzy, gdyż przesłaniała ją dziwna mgła, ale była pewna, że to jej odbicie. Gdy unosiła dłoń, również odbicie to czyniło. Gdy dotykała swego brzucha, mogła przysiąc, że czuje pod palcami ruchy dziecka.

Śpiew ptaków umilkł nagle. Zamiast niego pojawił się cichy głos szepczący tuż nad uchem:
- Dana Mebi znów się odradza.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 26-12-2011, 14:59   #223
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Znał to miejsce.


Szumiące morze zboża, falujące łany pod wpływem wichru. Niczym prawdziwe morze, niczym prawdziwe fale. Szedł jej śladem... jedynej kobiety, która mogła tak pachnieć. Ruszył tym tropem, niczym wilk za zwierzyną.
Bowiem ją też znał.
Skąd? Nie potrafił wyszukać w pamięci owych wspomnień, nie wiedział skąd znał te łany zbóż. Morze z dzieciństwa? Nie potrafił skojarzyć też tej twarzy z imieniem i miejscem.
W jego wspomnieniach wszak przewijało się wiele kobiet, młodych dziewcząt i dojrzałych kusicielek, nieśmiałych i dominujących, czułych i gwałtownych. Żadna jednak nie była nią.
Nie wiedział więc, skąd znał tą kobietę. Ale ten zapach... prześladował go i kusił jednocześnie.
Ten uśmiech sprawiał przyjemne ciepło. Gdy podchodziła do niego, serce waliło mu tak mocno i silnie jak... cóż... dawno nie zaznał tego uczucia. Bo pierwsza miłość przychodzi tylko raz.
Tamto uczucie było już tylko wspomnieniem. Żadna inna już go nie wskrzesi.
Za wiele pocałunków, za wiele gorących ciał w alkowie, za wiele miłostek po drodze.
Ona... była wyjątkowa.

Niemniej pytanie jakie jej zadał, było prozaiczne. -Kim jesteś?
Rudowłosa spojrzała na Samuela zdziwiona, jakby odpowiedź była najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem. Wreszcie odezwała się, a jej głos przywodził na myśl szelest liści na wietrze i szum wody w strumieniu. - Jestem ocaleniem i zatraceniem, początkiem i końcem.
Lestre zamyślił się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Więc spróbował ponownie.
-A jak masz na imię, moja śliczna... Ruth może?-
- Jestem Dana Mebi.-
prosta odpowiedź, która jednak zdumiała Samuela. Dlaczego ona? Ze wszystkich bogiń, kurier najmniej z nią miał wspólnego. Umarł czy może... gdzie go posłał Lazarius?
To sen? To musi być sen? A może nie jest?
Lestre rozejrzał się zagubiony. Po czym spytał żartobliwym tonem głosu.
- Cóż... śnią mi się różne boginie. A co to za.... miejsce?
- To twój świat, to ty powinieneś wiedzieć.-
odpowiedź kobiety go zdumiała. Bo Samuel nie wiedział, a może nie chciał wiedzieć? A może bał się odpowiedzi?
Odetchnął głęboko i rzekł.
-Ale... ja chyba już nie żyję, prawda? Pradziadek próbował mnie obudzić, ale już za późno?
- To zależy tylko od ciebie. Nie odratują cię, jeśli nie będziesz chciał żyć. A chcesz?

Dobre pytanie. Czy chciał? Umrzeć młodo nie zaznawszy starości, gdy chęci pozostaną, a sił i możliwości nie starczy? Samuel nigdy nie garnął się do długiego życia. Ale teraz... sprawy się skomplikowały. Miał Ruth, miał dziecko... W zasadzie to Ruth miała dziecko, nie wiadomo z kim. Ale nie w tym rzecz.

Krew. Ruth była ranna! Może umiera! Może jest martwa... Żyć bez niej? Jak wróci, to przełoży rudowłosą złodziejkę przez kolano i zleje jej zadek. Ruth okłamała go! Twierdziła, że jest nietykalna.
Umrzeć i nie wiedzieć, co się z nią stało?... Nie może być. Musi wiedzieć co się stało z Ruth i z dzieckiem. Może i nie jego, ale się zobowiązał. A Samuel nie lubił okłamywać innych, zwłaszcza ślicznotek.
Postanowił. -W zasadzie chcę. Wiesz zapewne, że tam jest Ruth. Obiecałem jej, że spróbujemy być razem.
- Obiecałeś, ale czy faktycznie chcesz spróbować? Składanie takich obietnic nie leży w twej naturze. -
zauważyła.
Staphia miała rację. I co z tego? Przecież on sam o tym wiedział. Nie obiecał Ruth, że będzie z nią do końca życia. Nie obiecał jej małżeństwa. Nie obiecał nawet, że nie będzie robił skoków w bok.
Znał swoje słabości. Obiecał tylko, że spróbują być razem, spróbują założyć rodzinę... Tylko tyle mógł dać i tyle Ruth przyjęła.-Wiązanie się z jedną też nie leży w mej naturze. To nowość dla mnie. Ale chcę spróbować.-
Nie odpowiedziała nic, uśmiechnęła się tylko jakoś tak dobrotliwie.
-Nie mogę tu zostać.- rzekł i nachylił się cmokając boginię w usta delikatnie. Znikła nagle, zaskoczona tym śmiałym działaniem kuriera. Chociaż... czemu to ją dziwiło? Wszak musiała znać naturę Lestre. No i... Ilu mogło się pochwalić tym, że pocałowało boginię? Nawet jeśli ten całus, był bardziej przyjacielski niż namiętny.

Został sam, ale i nie przeszkadzało mu to. Wszak musiał wrócić, a kierunek w jakim mógł się udać był tylko jeden. Morze.
Choć ród Lestre nigdy nie wychował żadnego marynarze, morze płynęło w ich żyłach, morze błyszczało w ich oczach, morze było częścią ich rodu. Albo też ród Lestre był częścią morza.
Ponoć założycielką rodu była morska nimfa, albo syrena, albo selkie... Oczywiście nikt w te bajdy nie wierzył, co jednak nie zmieniało faktów. Rodzina Lestre zawsze należała do morza.
Ruszył więc w jego kierunku, lecz przemierzanie morza zbóż szło opornie. Błękit oceanu, nadal był za daleko. Co zresztą irytowało kuriera.
Musiał być lepszy sposób na dotarcie tam. A może popłynąć w zbożu?
Problem polegał na tym, że Lestre nigdy nie nauczył się pływać. Był magiem wody. Zwykle wystarczyło zakląć duchy rzeki lub morza... a te bezpiecznie niosły go w toni wodnej, szybciej niż gdyby przebierał nogami.
Był szybki w wodzie niczym pstrąg, ale bez ich pomocy, nie potrafił pływać.
No cóż... nadarzyła się okazja, by się nauczyć.
Powoli zanurzył się w łany zbóż i zaczął powoli przebierać rękami i nogami. Źdźbła zaczęły unosić kuriera i Samuel powoli, a potem coraz szybciej "płynął" na spotkanie morzu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-12-2011 o 15:37.
abishai jest offline  
Stary 28-12-2011, 21:09   #224
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
- Dana Mebi znów się odradza - usłyszała Ruth.
Nie zrozumiała jednak o co chodzi i zmarszczyła brwi. W jej głowie zaświtało jedno pytanie: kim jest Dana Mebi? Nie do końca świadoma swych czynów dziewczyna dotknęła delikatnie swojego brzucha. Jej ciąża była już naprawdę dobrze rozwinięta, ale nie to było dziwne. Ruth zauważyła, że jej... ale nie do końca jej, odbicie także otuliło swój brzuch, w dodatku znacznie pełniej i obiema rękoma. Jeszcze dziwniejsze było to, że choć nie widziała twarzy odbicia, to z całą pewnością dostrzegła wyraźny uśmiech. Była to ostatnia rzecz jaką ujrzała w tym zwierciadle, gdyż zaraz potem zniknęło ono całkiem. O dziwo Ruth odebrała to tak, jakby było to na porządku dziennym. Lustro skończyło z nią rozmawiać, więc zniknęło - zupełnie normalna sprawa.

Teraz dziewczyna była sama w ogrodzie. Sama, ale nie do końca, gdyż usłyszała czyjeś rozmowy. Głosy które usłyszała były dziwne, wysokie i piskliwe, ale jednocześnie ciężkie i chropowate. Rozglądała się dookoła szukając rozmówców, ale nie mogła ich dostrzec.
- Kto tam? Gdzie jesteście? - zawołała w końcu, zniecierpliwiona.
- Tutaj, tutaj - rozległ się głos, tak jakby mówiąca do niej osoba stała dwa metry od niej... ale jak to? Przecież nikogo tam nie było!?
- Gdzie? Nie widzę - powiedziała niezadowolona.
- Ślepa, ślepa - odpowiedział szyderczy głos.
- Nie jestem ślepa - zaprzeczyła Ruth i skrzywiła się wyraźnie niezadowolona. Za nic nie potrafiła dostrzec rozmówcy i rozglądała się dalej. Zaraz potem jeden z ptaków poderwał się do lotu ruszył na nią, papuga przeleciała tuż nad jej głową. Było to jednak w bezpiecznej odległości i dziewczyna nie musiała się nawet schylać.
- Hej głupia - powiedział ktoś, kto był tuż za nią.
Zawołana Ruth natychmiast się odwróciła. Każdy tak reaguje, gdy się go woła - czy to po imieniu, czy po... Nadal jednak nikogo nie widziała. Były tam jedynie jakieś ptaki, siedzące na gałęzi drzewa około półtora metra od niej.


Ruth skrzywiła się niezadowolona. Znowu nic.
- Teraz widzisz? - usłyszała głos. Mogła przysiąc, że gdy go słyszała dziób czerwonej papugi się poruszał.
Zdziwiona otworzyła szeroko oczy zaś jej usta też nie pozostały zamknięte. Gadające ptaki? Tego nie szukała.
- Głupia, głupia - skrzeczącym głosem powiedziała niebiesko żółta papuga. Zdziwienie Ruth szybko ustąpiło gniewowi.
- Ptasi móżdżek - równie skrzeczącym głosem, powiedziała jej bliźniacza siedząca obok papuga.
- A ty jesteś... Ty jesteś - Ruth chciała coś odpowiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów aby dopiec ptakowi. Mężczyźnie potrafiła na tysiące różnych sposobów, kobiecie na kilkaset... ale ptakowi?
- Nie mów do niej "ptasi móżdżek" - odezwała się starsza, całkiem niebieska papuga.
- Właśnie! - rzuciła zdecydowanie Ruth, ciesząc się że ktoś się za nią wstawił.
- Wszystkie ptaki obrażasz tym porównaniem - niebieska papuga dokończyła swoją wypowiedź.
- Właśnie! - powiedziała szybko Ruth. Ptaki zaczęły się śmiać, a dopiero po chwili cały sens tego co zostało powiedziane dotarł do dziewczyny.
- A niech was wszystkie! - zaczęła rozgniewana i rzuciła się w ich kierunku. Chciała je złapać, przywalić pięściami, pokazać im. Niestety te odleciały wyżej i usiadły na gałęzi drzewa.
Ruth nie dawała jednak za wygraną i zaczęła się rozglądać za jakimiś kamieniami. Ciężko było coś znaleźć. Raz już się jej zdarzyło w karczmie, że długo szukała swojej łyżki, bo choć leżała tuż przed nią, to piersi zasłoniły jej widok. Tym jednak razem, bardziej niż one, widok zasłaniał jej ciężarny brzuch.
Nie chcąc dać za wygraną dziewczyna zdjęła buta i cisnęła nimi w papugi. Te jednak odleciały unikając pocisku. Drugi but także się nie sprawił w roli broni miotanej... co gorsza, oba jej buty utknęły między gałęziami, a bezradna Ruth stała teraz boso.
- Głupia, głupia, głupia - papugi zaczęły ją przedrzeźniać. Kilka z nich poderwało się do lotu, a dziewczyna poczuła jak coś kapnęło jej na głowę. Wiedziała co to było i rozgniewała się ostatecznie. Chciała coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale nic nie mogła z siebie wydobyć.

Zaraz potem nastąpiła ciemność, a Ruth poczuła się bardzo ciężka; nie ciężka na brzuchu, ale na całym ciele. Jej nogi, ręce, a nawet powieki teraz już ważyły. Nie były to myśli ani sny, tylko prawdziwe ciało. Trzeba było użyć mięśni, aby się poruszyć i wcale nie było to takie łatwe.
Jakoś ruszyła ręką, aby sprawdzić czy nadal jest w tak zaawansowanej ciąży - nie była... czy to był sen?
Poruszyła palcami u nóg - miała bose stopy... czy to był sen?
- Nie jestem głupia. I oddajcie mi moje buty - wymamrotała, zanim otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że chyba jednak wszystko to jej się śniło.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 28-12-2011 o 21:11.
Mekow jest offline  
Stary 28-12-2011, 22:30   #225
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Znów ten sam sen... dlaczego on w kółko męczył Emerahl? To przeklęte wspomnienie, które wielokrotnie męczyło ją nocami. Nie było to nic znaczącego, jednak nawiedzało ją nadspodziewanie często. Ahh gdyby tak mogła znaleźć się tam jeszcze raz, zrobiłaby z nimi wszystkimi porządek oszczędzając nastoletniej sobie łez. Gdy zatem po raz kolejny w tym nieskończonym ciągu retrospekcji usłyszała przesłodzony elfi głos wiedziała, że tym razem nie będzie to zwykłe wspomnienie, tym razem weźmie sprawy w swoje ręce.

- A więc tu byłaś, Brzydulko – powiedział Meallán, gdy Emerahl wyszła z ukrycia ocierając z polików łzy – No już, otrzyj zasmarkanego noska, bo wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle.
- Przestań zwracać się do mnie jak do jakiejś zapłakanej siksy - wycedziła Emerahl wywołując tym falę zdziwienia i konsternacji na twarzy barda. Zapewne spodziewał się ujrzeć zapłakaną dziewczynę wbijającą wzrok w podłogę i zalewającą się płomiennym rumieńcem za każdym razem gdy spoglądał w jej błękitne oczy. Tym razem Emerahl twardo patrzyła w otchłań jego oczu i ani myślała opuścić spojrzenie.

- No, Brzydulko, wracamy do środka. Wieje coraz mocniej, zaraz zwieje cię do morza i tyle będzie po twoim marnym żywocie - powiedział po chwili wahania elf zwracając uwagę rudowłosej na chłodny wietrzyk wywołujący na jej ciele gęsią skórkę.

Emerahl objęła się rękami i potarła nagą skórę na rękach - Owszem. Wracamy do środka. Dość tego marznięcia - powiedziała i ruszyła przed siebie mijając Meallána i zatrzymując się dopiero przy zejściówce pod pokład. Odwróciła się i spojrzała na oszołomionego kompana.

~ Ha! Tak właśnie teraz będzie inaczej! Nikt tego się nie spodziewa! ~ pomyślała z satysfakcją kobieta - Zdawało mi się, że chciałeś wracać pod pokład. Idziesz?

Bard ruszył za Emerahl bacznie jej się przyglądając. Wyglądała jakoś inaczej niż zwykle, choć różnica nie leżała w fizyczności, a raczej w subtelnościach jakie dostrzec można było spoglądając w jej oczy i słuchając jej głosu - Coś się zmieniło? - zapytał
- Wszystko. I zmieni się jeszcze więcej.

Czarownica przekonana była, że jest to kolejny sen, kolejny z nieskończonego ciągu jej utrapienia. Skoro zatem to jest kaprys Meli to najwyraźniej lubi się ona pastwić nad ludźmi i tym razem Emerahl nie będzie stała z boku i przyjmowała batów.

Gdy tylko zamknęli za sobą zejściówkę od razu zrobiło się cieplej. Kaganki płonące w wiszących pod sufitem lamkpach dawały zarówno światło jak i kojące ciepło. Wiszące tu i ówdzie hamaki służyło za leżanki dla marynarzy i ewentualnych pasażerów. Kilka z nich było zajętych, reszta zwisała pusta. W głębi pomieszczenia przy stoliku było gwarno - siedziała tam grupka marynarzy pijących, grających w kości i robiących masę rabanu. Gdy kroki Emerahl i elfa zaanonsowały ich obecność grający zwrócili na chwilę swoje spojrzenia na nich.

- Haha a więc jesteś mała kurewko! Czyżbyś się jednak zdecydowała? - zakrzyknął obleśnie jeden z mężczyzn. Akompaniament śmiechów nagrodził błyskotliwe pytanie Horilla.

Emerahl nie zaszczyciła marynarzy odpowiedzią. Zamiast tego spojrzała na Meallána. Ten zamiast stanąć w jej obronie jedynie się przysłuchiwał. Spojrzała mu w oczy z wyrzutem - COŚ się zmieni - powiedziała nawiązując do wcześniejszego pytania barda. Postąpiła jeszcze kilka kroków zbierając w sobie magię i kanalizując jej odpływ przez dłonie. Wyciągnęła gwałtownie ręce w kierunku stojącego i śmiejącego się Horilla uwalniając magię. Mężczyzna poleciał z impetem w tył na drewnianą ścianę i wybijając w niej dziurę do sąsiedniego pomieszczenia pchnięty przez potężną dawkę energii. Czarownica złożyła dłonie i gwałtownie je rozłożyła rozrzucając pozostałych oszołomionych mężczyzn po całym pomieszczeniu, czemu towarzyszyły odgłosy łamanych desek oraz jęki rannych. Emerahl odwróciła się i uśmiechnęła do stojącego nadal bez ruchu i reakcji elfa. Świat się wtedy rozmył i zastąpiła go ciemność - czarownica ponownie pogrążyła się w głębokich odmętach snu pozbawionego sennych mar i miraży. Czułą się jakby była pośrodku pustki. Jedynie w oddali migotało światełko. Podążyła w jego kierunku przybliżając się coraz bardziej. Gdy obraz był wystarczająco duży by mogła rozpoznać szczegóły zobaczyła siebie leżącą na jakimś łóżku z głową owiniętą białą szmatką, była nieprzytomna. Czarownica przypomniała sobie - walczyli, a ona upadła i chyba została ranna. Rudowłosa skupiła się na swoim ciele oraz na jego meridianach. Ośrodki w głowie były stłuczone i wyciekała przez nie energia. Całą reszta wyglądała dobrze. Mięśnie były zmęczone od podróży jednak nie dostrzegła więcej szkód. Przyjrzała się ponownie ośrodkowi w głowie - był stłuczony. Leczył się bardzo powoli, a energia stale się z niego sączyła. Odpływ mocy drażnił Emerahl i dekoncentrował. Nie był jednak duży i przy odrobinie wysiłku mogła samodzielnie sobie pomóc. Sięgnęła wgłąb bliżej nieokreślonego miejsca, bezcielesnego źródła własnej magii i pobrała cienką nitkę magii łącząc ją kanałem z uszkodzonym meridianem, a magii nadając formę wspomagającą odnowę ciała. Skupiła się na pozamykaniu uszkodzonych żył, regeneracji kości i zamknięciu rozciętej skóry...
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.
Cosm0 jest offline  
Stary 08-01-2012, 23:03   #226
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zamek jak zamek...
Irial widział już kilka w swoim życiu i ten nie różnił się zbytnio od innych. Zapewne zaliczał się do grupy bardziej obronnych, co w tych okolicach w gruncie rzeczy nie było niczym dziwnym.
Widać było jednak, że goście w tych stronach byli zjawiskiem dość rzadkim, o czym świadczyło zarówno zachowanie służby, jak i jakość komnat gościnnych. Chociaż to ostatnie nie musiało o niczym świadczyć. Może zostali zaliczeni do gości niższej kategorii.
Pewnym problemem, chociaż może jeszcze nie trzeba było brać tej sprawy pod uwagę, mogło być opuszczenie zamku, gdyby gospodarz okazał się zbyt gościnny.
- Skorzystamy z zaproszenia? - spytał Irial. - Mały spacer dobrze nam zrobi przed obiadem.
Pytanie było w gruncie rzeczy zadane pro forma, na użytek obserwatora. Już samo spojrzenie Lamii wystarczyło by się przekonać, że dziewczyna nie ma nic przeciwko spacerowi, a nawet więcej - że spacer byłby bardzo pożądany.
- Czemu nie. Czekanie na to, aż reszta ozdrowieje, nie ma sensu - Lamia ciągnęła tę grę jakby przewidując co chce osiągnąć jej opiekun.

- Jak ci się zamek podoba? - spytał Irial, gdy już znaleźli się w ogrodzie, z dala (jak można by mniemać) od ciekawskich uszu.
- Zamek jak zamek - odparła dziewczyna bez entuzjazmu. - Widziałam w życiu większe.
Faktycznie widziała. Odkąd trwały poszukiwania męża dla Lamii, dziewczyna nie raz podróżowała razem ze swymi rodzicami do sąsiednich księstewek. Teoretycznie wyprawy te miały być tylko przyjacielskimi wizytami, w praktyce były częścią swatów. Ale jakoś nic nie wyszło z tych mariaży. Lamia była zbyt nieokiełznana i miała zbyt ostry język.
- Ale, jeśli mnie pamięć nie myli, nie od środka - powiedział Irial. - Masz przynajmniej okazję do zwiedzenia czegoś, co jest prawdziwą rycerską rezydencją.
Znajomość zbyt wielu zamków mogłaby nasuwać całkiem logiczne pytanie, jakim cudem tak młode dziewczę miało okazję do zapoznania się z nimi. Irial, co również było całkiem logiczne, wolał uniknąć tak indagacji, jak i konieczności wynajdywania odpowiedzi na niewygodne pytania.
Lamia skinęła głową.
- Rozumiem, rozumiem - powiedziała. - Nie jestem aż taką tępa jak myślisz.
Szturchnęła Iriala łokciem w bok na znak, że żartuje.
Przez moment szli w milczeniu, przyglądając się temu, co tutejsi nazywali ogrodem. Prawdę mówiąc nie bardzo było co oglądać, chyba że ktoś lubił tak zwane dzikie ogrody. Bo w tym, na pierwszy przynajmniej rzut oka, przydałoby się paru ogrodników.
- Całkiem tu ładnie - powiedziała Lamia. - Nie to, co te miejskie, wypieszczone ogródki. Tu przynajmniej można się spotkać z prawdziwą przyrodą.
- Można ze spokojem bawić się w chowanego
- dodał Irial. - Do pełni szczęścia brak tylko domku na drzewie.
- Nie mów nic.
- Lamia się skrzywiła. - Ojciec nigdy nie chciał pozwolić, żebym miała taki domek. A potem byłam już za duża. Niepokoję się o Emerahl - zmieniła nagle temat.
Irial skinął głową.
- Musiała nieźle oberwać w głowę - powiedział. - Na tym się aż tak nie znam. Gdyby to była ręka albo noga, to już prędzej, ale co się poprzestawiało wewnątrz jej głowy, tego niestety nie wiem.
- Ja też.
- Lamia przygryzła wargę. - Szkoda, że tu jest tylko jakiś medyk, a nie ma żadnego porządnego maga. Z pewnością szybciej by pomógł i Em, i pozostałym. A tak to będziemy musieli tu tkwić nie wiadomo jak długo.
- Za chwilę pójdziemy sprawdzić, jak się czują nasi chorzy
- zaproponował Irial. - Ta twoja mina - spytał - ma związek z nimi, czy też coś innego jest jej powodem? - spytał cicho. - Co cię niepokoi?
- Nie wiem
- odparła bez zastanowienia. - Coś wisi w powietrzu.
Irial się spojrzał na Lamię i pokiwał powoli głową.
- Chodźmy zatem do Emerahl. Może wspólnymi siłami uda się ją obudzić - powiedział.
Wymieniając uwagi na temat poszczególnych roślin, nie spiesząc się, ruszyli w stronę wejścia do zamku.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-02-2012, 16:02   #227
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Irial

Do zamku powrócili dość okrężną drogą wiodącą w większej części przez ogród. Było tu wiele roślin dobrze im znanych, ale było też i takie, których nigdy wcześniej nie mieli okazji oglądać.

Z pewnością ogród ten był niegdyś piękny. Z pewnością też lata swej świetności miał już dawno za sobą. Po wybujałych pędach i niestrzyżonych trawnika widać było, że pan na Kentigern nie przykładał do jego wyglądu takiej wagi, jak jego przodkowie.

Opuściwszy ogród skierowali swe kroki do zabudowań. Po drodze jeszcze przez chwilę mogli podziwiać piękno tej budowli. Choć z zewnątrz zamek wydawał się być surową bryłą pozbawioną ozdób, to jednak po przekroczeniu bram cieszył oczy mnogością detali architektonicznych.

Maszkarony złowrogo spoglądały na nich, gdy mijali kolejne okna. Zwieńczające ujścia rynien rzygacze przypominały raczej szykujące się do skoku fantazyjne potwory niż martwe rzeźby z kamienia. Nie one jednak przykuły ich uwagę na dłużej. Nie zrobił tego także kartusz herbowy stanowiący ukoronowanie ościeżnicy głównej bramy.

Tym, co zainteresowało ich najbardziej, była rzeźba stojąca tuż przy wejściu. W ferworze zajmowania się rannymi nie zauważyli jej, gdy pierwszy raz tędy przechodzili. Dopiero teraz mogli się jej spokojnie przyjrzeć.

Posąg był stary i nadgryziony zębem czasu. Deszcze i mrozy nie obeszły się z nim łagodnie, o czym dobitnie świadczyły pęknięcia i wyżłobienia na jego powierzchni. Mimo to w dalszym ciągu wyraźnie widać było, co stało się natchnieniem dla rzemieślnika, spod którego dłuta wyszedł ten monolit. Kostucha o trupiej twarzy, odziana w całun i uśmiechająca się nagimi zębiskami.


Trudno było powiedzieć, cóż skłoniło przodków obecnego Grafa do umieszczenia tej „ozdoby” właśnie w tym miejscu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że musiało to nastąpić wiele lat temu.

Minęli wreszcie rzeźbę i weszli do budynku. Lamia obejrzała się w bramie. Choć Irial nie mógł tego widzieć, był pewien, że jej wzrok spoczął na makabrycznym posągu. Wątpił, by przestraszył on jego podopieczną. Prędzej, w jakiś pokrętny sposób, zafascynował.

Po chwili już przemierzali skąpane w półmroku korytarze prowadzące do zajmowanych przez nich komnat. Irial miał cichą nadzieję, że Emea wybudzi się wreszcie. Wszak zamkowy medyk zapewniał, że jej stłuczenie głowy nie jest na tyle poważne, by mogło spowodować trwały uszczerbek na zdrowiu.

Emerahl

Rany przez które wyciekała jej moc z wolna się zasklepiały. Były to bardziej siniaki i obtłuczenia niż faktycznie głębokie rany, ale jednak ich umiejscowienie było niefortunne. Tkanki głowy były wyjątkowo delikatne i nawet małe uszkodzenia mogły mieć bardzo poważne skutki.

Ile czasu mogło minąć, wiedźma nie miała pojęcia. Kiedy umysł opuszczał ciało, czas biegł po zupełnie innym torze. To, co wydawało się trwać cały dzień, mogło być nim w istocie, choć równie dobrze w normalnym świecie mogło zająć ledwie ułamek sekundy. I odwrotnie, chwila krótsza niż mgnienie oka mogła w rzeczywistości rozciągnąć się w minuty, a nawet godziny. Dlatego niebezpiecznie było przebywać poza ciałem zbyt długo.

Emerahl czuła, że jej ciało powoli wraca do zdrowia, wiąż jednak było zbyt słabe, by mogła się wybudzić. Musiała więc pompować w nie magiczną moc i czekać, aż przyniesie to oczekiwane skutki.

Z czasem czarownica odkryła, że jej starania przynoszą powolne efekty. Próby przejęcia kontroli nad pogrążonym w śnie ciałem przyniosły mały sukces: poruszyła palcami u dłoni. Teraz było już z górki. I faktycznie, już niebawem odczuła całą gamę cielesnych doznać, co dobitnie świadczyło o tym, że jej umysł może wrócić do ciała. Suchość w ustach, ból głowy spowodowany uderzeniem i karku wywołany długim leżeniem w jednej pozycji. Wracała.

Wreszcie, gdzieś na granicy świadomości, usłyszała przytłumione odgłosy dobiegające z korytarza. Zbliżające się kroki, ludzkie głosy, ciszy trzask naciskanej klamki, jęk nienaoliwionych zawiasów, stukot ostrożnie zamykanych drzwi, wreszcie kroki gdzieś bardzo blisko i szuranie krzesła o podłogę. Poczuła ciepło na dłoni, zaraz potem podobne na policzku. Delikatny zapach przywodzący na myśl wspomnienia. Tak pachniały bezkresne łąki i lasy otaczające małą wioskę nieopodal Delin, u stóp Czarnych Gór. Pamiętała to wyraźnie. Świeżo skoszoną trawę, tysiące kwiatów, żywicę ściekającą ze starych drzew i nasiąknięty wilgocią mech. Potęga natury w najczystszej postaci.

Jaskrawe światło padło jej wprost na twarz i oślepiło ją, choć powieki wciąż jeszcze miała zamknięte. Nie była do końca pewna, czy działo się to faktycznie, czy tylko w odmętach jej umysłu, a jednak machinalnie zacisnęła powieki.

Uczucie ciepła na policzku zniknęło, podobnie jak mieszanka zapachów lasu.

- Budzi się – zabrzmiały czyjeś słowa bardzo, bardzo daleko. Znała tę osobę, to była Lamia.
- Wody – usłyszała swój własny, cichy i nieco ochrypły głos. Poczuła też, że usta ma spierzchnięte i popękane, a gardło wyschnięte na wiór. Próbowała otworzyć oczy, ale wciąż jeszcze była za słaba, by unieść powieki.

Po chwili jej gardło zalała fala czystej i chłodnej wody. Nieomal zakrztusiła się, próbując przełknąć pojedynczy łyk. Kolejnych kilka łyków przyniosło ulgę. Ponownie spróbowała otworzyć oczy. Tym razem jej się udało. Z początku oślepiło ją światło, kiedy jednak źrenice przyzwyczaiły się do jasności, dostrzegła rozmazane kolorowe plamy. Z czasem plamy rozdzieliły się nabierając coraz wyraźniejszych kształtów. Wreszcie dostrzegła dwie postacie. Jedna siedząca na krześle, z burzą rudych włosów, trzymała w rękach kubek z wodą. Druga, od stóp do głów ubrana w czerń, z wielkim czarnym ptaszyskiem na ramieniu. Irial i Lamia.

Irial

Irial ostrożnie uchylił drzwi komnaty i odsunął się pozwalając Lamii wejść jako pierwszej. Następnie sam wślizgnął się do środka i zamknął za sobą drzwi starając się zrobić to jak najciszej. Zawiasy skrzypnęły żałośnie, ale już po chwili zapadła zupełna cisza.

Rudowłosa pannica przez ten czas już zdążyła się usadowić na krześle tuż przy łóżku Emei. Pogładziła nieprzytomną po dłoni, a następnie po policzku. Irial, stojąc wciąż przy drzwiach, widział jej oblicze jedynie z profilu, a jednak dostrzegł na nim wyraźnie cień troski. Dziewczyna poczuła do czarownicy coś dziwnego, coś więcej niż tylko nić sympatii do towarzysza podróży. Widział to wyraźnie i był pewien, że gdyby tylko ją o to w tej chwili zapytał, stanowczo by zaprzeczyła. Nie pytał więc, bo i po co.

Lamia darzyła Emerahl szacunkiem, choć pewnie okazywała to bardzo rzadko. Może widziała w niej swoją nauczycielkę, może sądziła, że wiedźma, jako kobieta, lepiej ją zrozumie, niż on, mag – wojownik. A może widziała w niej to wszystko, czego sama tak bardzo pragnęła, przede wszystkim wolność.

- Budzi się – podekscytowany głos Lamii wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał w jej stronę nie bardzo rozumiejąc, co skłania ją do takich wniosków.

Jego wzrok spoczął na Emei, która zdawała się nie mniej nieprzytomna niż w chwili, gdy kładli ją na tym łóżku. Po chwili dostrzegł jednak, co jego rudzielec na ma myśli. Rozchylone dotąd usta wiedźmy poruszyły się nieznacznie, tak jakby próbowała coś powiedzieć. Jej powieki również drgnęły, choć tym razem nie miał pewności, czy to oznaki wracającej świadomości, czy mimowolna reakcja organizmu na światło.

- Wody – bardziej przypominało to mimowolny jęk, niż słowo, a jednak po chwili dotarł do niego sens. Lamia najwyraźniej również zrozumiała, bowiem sięgnęła po kubek z wodą, nim zdążył pomyśleć, by jej to polecić.

Dziewczyna wlała kilka kropli bezbarwnej cieczy do z pewnością wyschniętego gardła nieprzytomnej kobiety. Starała się przy tym być jak najostrożniejsza, tak by Emerahl nie zakrztusiła się. Nie udało jej się, o czym najlepiej świadczył głośny kaszel, jakim już po chwili zanosiła się nieprzytomna Em.

Irial podszedł bliżej. Dostrzegł kolejne mrugnięcie. Tym razem jednak nie miał wątpliwości. Powieki czarownicy rozchyliły się nieznacznie ukazując lekko przekrwione białka i nienaturalnie wielkie źrenice. Syknęła najwyraźniej oślepiona nadmiarem światła po tak długich ciemnościach. Palce jej dłoni również drgnęły, by po chwili zacisnąć się na kocu. Obudziła się.

Emerahl i Irial

Minęło trochę czasu, odkąd Em otworzyła oczy, do momentu aż w pełni odzyskała świadomość. Głowa w miejscu stłuczenia dalej ją bolała. Gdy sięgnęła tam dłonią poczuła pod palcami opatrunek. Musiała nieźle rąbnąć, skoro był on potrzebny. Bolał ją również nieruchomy od dłuższego czasu kark i kończyny. Poza tym czuła się dość dobrze.

Z początku, gdy próbowała usiąść, kręciło jej się w głowie, ale nie miała już mdłości, co uznała za sporą poprawę. Trochę trwało, zanim dała się przekonać, że nie powinna wstawać, przynajmniej dopóki nie obejrzy jej zamkowy medyk. No bo co niby taki konował mógł jej powiedzieć? Uzdrowiła się, czegóż jeszcze trzeba? Ale Lamia nalegała i widać było, że nie odpuści. Diabliczka mała potrafiła być uparta. Szkoda, że tak samo gorliwie nie słuchała poleceń starszych.

Lamia zniknęła za drzwiami. Po chwili wróciła z medykiem. Był to stary, łysy, zgarbiony dziadek pachnący mieszanką ziół. Omacał głowę czarownicy, przy akompaniamencie jej syków, bowiem stłuczenie dalej bolały, zajrzał jej w oczy, omacał kark, po czym stwierdził, że wszystko z nią w porządku i wyszedł. Mogła wreszcie wstać.

Irial przez ten czas się nie odzywał. Zgadzał się z Lamią, że wiedźmę powinien obejrzeć medyk. Nawet jeśli nic jej nie było, to jej opinia nie była obiektywna, a wizyta lekarza na pewno nie mogła jej zaszkodzić. Co prawda opóźniało to nieco chwilę, kiedy będą mogli zostać sami i spokojnie porozmawiać, ale co tam. Czasu na wytłumaczenie Emerahl gdzie i dlaczego się znajdują mieli jeszcze sporo. Bo, co do tego, że kobieta będzie się o to dopytywać, nie miał najmniejszych wątpliwości.

***

Tuż po zachodzie słońca w zajmowanej przez nich komnacie zjawił się Verian – sługa, który oprowadzał Iriala i Lamię po zamku – by zabrać ich na ucztę. Mężczyzna nie wydawał się zaskoczony faktem, że Emea się już obudziła. Wieści widać szybko rozchodziły się po Kentigern.

Sługa poprowadził ich pogrążonymi w półmroku korytarzami oświetlonymi jedynie przez porozwieszane co jakiś czas kinkiety. Żółte światło świec rozciągało ich cienie nadając im nienaturalne, potworne niekiedy kształty.

Drzwi prowadzące do sali jadalnej były wielkie i ciężkie. Ich powierzchnię pokrywały reliefy przedstawiające scenki biesiad. Po pięć scen na każde skrzydło, obramowane bordiurą zdobioną roślinnym ornamentem. Całość robiła wrażenie. Z pewnością dzieło to pochłonęło wiele pracy artysty rzeźbiarza, zapewne jakiegoś krasnoludzkiego mistrza. Z pewnością też pan na Kentigern, a raczej któryś z jego przodków, musiał na to przeznaczyć niemało środków. Z tego, co się Irial orientował, równowartość kilku wsi.

Wewnątrz komnaty panowała cisza. Było tylko kilku służących stojących przy wyjściu w oczekiwaniu na biesiadników. Przy stole siedziała tylko jedna osoba i bynajmniej nie był to Graf, tego mogli być pewni.


Kobieta miała krucze włosy swobodnie opadające na ramiona i plecy oraz niemal czarne oczy, a przy tym urodę z pewnością orientalną. Nie pochodziła z żadnego z tysiąca księstewek rozsianych po Erathii, tego byli pewni. Jej ojczyzną mogło być jedno z tajemniczych pogańskich państw daleko na południu równiny Verdii, jednak które – tego nie byli w stanie określić.

Nie mogli również z całą pewnością powiedzieć, cóż tak niezwykła persona robiła w takim miejscu. W pierwszym momencie można było pomyśleć, że jest którąś ze służących, wszak i na innych dworach zdarzało się, że służba miała orientalne pochodzenie i ciemną skórę, czasem nawet czarną. Było to pamiątką dawnych wojen prowadzonych na Południu jak i zniesionego lata temu niewolnictwa. Ta kobieta jednak z pewnością nie była służką, przeczył temu jej strój – wytworny, z drogich, delikatnych tkanin, podszyty złotymi nićmi.

Mogła być żoną pana domu, co tłumaczyłoby jej zachowanie i szacunek, z jakim odnosiła się do niej służba. Temu jednak przeczył zdrowy rozsądek. Właściwie nie zdarzało się, by szlachetnie urodzeni brali sobie za żony kogoś, w czyich żyłach nie płynęła błękitna krew. Nawet jeśli kruczowłosa była w swym kraju uważana za księżniczkę, w oczach możnych z tej części świata nie była lepsza niż zwykła mieszczka.

Mogłoby być tak, że ów mariaż był częścią paktu o nieagresji zawartego między Grafem Kentigern, a ojcem kobiety, władną jednego z tych dzikich krajów. Mogłoby tak być, gdyby włości Grafa leżała na południe od Delin, a nie w samym środku kontynentu, gdzie jedyne zagrożenie mogło nadciągnąć ze wschodu, a nie z południa.

- Witam was, panie Daewort, was i wasze towarzyszki w imieniu Grafa na Kentigern i swoim – odezwała się wreszcie kobieta przerywając wodospad myśli przelewający się przez ich głowy. – Ja nazywam się Anchel i jestem przyjaciółką i powiernicą pana tych ziem.

Orientalne imię tylko potwierdzało przypuszczenia o pochodzeniu kobiety. Dopiero, gdy się odezwała Irial uważniej jej się przyjrzał. Oczy miała czarne i błyszczące jak dwa onyksy. W ciemnej oprawie długich rzęs przywodziły na myśl oczy dzikiego kota. Jej usta były pełne, podobnie zresztą jak piersi i biodra. Z pewnością podobała się wielu mężczyzną, być może właśnie jej uroda była jednym z czynników, które sprawiły, że znalazła się na tym dworze.

Norre nie zastanawiał się jednak zbyt długo nad tą kwestią. To jakie faktycznie stosunki łączyły Anchel z Grafem nie były dla niego ani ważne, ani nawet ciekawe. Bardziej zastanawiające było dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że gdzieś już kiedyś widział tę kobietę. Tego jednak, gdzie i kiedy, niestety nie mógł sobie przypomnieć.

- Niestety mój pan nie może towarzyszyć nam przy wieczerzy – kontynuowała kobieta swym aksamitny, miłym dla ucha głosem. – Ważne sprawy odciągnęły go od tej przyjemności. Prosił, bym przeprosiła Was, czcigodni goście, w jego imieniu oraz, bym to ja w jego zastępstwie dotrzymała wam towarzystwa. Siadajcie zatem i częstujcie się.


Sądząc po zapachach unoszących się nad cynowymi półmiskami, kolacja zapowiadała się wyjątkowo apetycznie. Anchel zaprosiła ich gestem do stołu. Gdy usiedli, zaczęto podawać kolejne dania. Z czasem rozbrzmiała cicha i spokojna muzyka. To grupa grajków umilała im posiłek brzdąkając spokojne melodie na lutniach i harfach. Brzęk metalowych naczyń odbijał się echem od kamiennych ścian mieszając się z muzyką. Wieczerza trwała.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 02-02-2012, 16:13   #228
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Ruth

Otaczał ją gęsty las. Drzewa pięły się wysoko ku niebu, a ich korony ginęły gdzieś w unoszących się nad ziemią oparach. Poranny chłód otulał ją mroźnym kokonem wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Mgła przesłaniała drzewa, ograniczała widoczność, nie pozwalając dojrzeć cóż czai się za najbliższymi zaroślami.

Ruth szła ostrożnie stawiając kolejne kroki. Las był cichy i spokojny. Zdawało się, jakby całe życie zamarło w nim w tej chwili. Nie było śpiewu ptaków ani postukiwania dzięciołów o pnie , nie widać było wszędobylskich mrówek i pająków, nawet pszczół, czy komarów nie było. To akurat cieszyło kobieta, bo nienawidziła tych małych, okropnych żyjątek. Nawet najdrobniejszy wietrzyk nie poruszał liśćmi. Tylko wszechogarniająca, świdrująca w uszach cisza.

Szła przed siebie mijając kolejne zmurszałe pnie i doliny porośnięte paprociami. Dopiero po pewnym czasie zdała sobie sprawę z tego, że coś się zmieniło. Cisza już nie dzwoniła jej w uszach. Zamiast tego słyszała cichutką, dobiegającą niewiadomo skąd muzykę. Pojedyncze, ledwo dosłyszalne nuty płynęły między drzewami przywodząc na myśl jęk strun poruszane przez wprawnego grajka.

Szła dalej nie mogąc zrozumieć skąd dobiega muzyka. Raz zdawało jej się, że przybliża się do jej źródła, by po chwili uświadomić sobie, że słyszy ją znacznie ciszej niż jeszcze przed sekundą. Od tych narastających i cichnących dźwięków powoli zaczynało jej się kręcić w głowie. Już nie była w stu procentach pewna, że źródłem dźwięków jest jakaś lutnia, czy harfa. Tym razem brzmiało to bardziej jak piszczałka.

Nagle dostrzegła coś między drzewami. W znacznej odległości od siebie, na wzgórzu zobaczyła przypominającą ludzką postać. Podeszłą bliżej, by lepiej się przyjrzeć. Z każdym kolejnym krokiem widziała coraz więcej szczegółów. Nagie plecy, zgarbiona męska sylwetka i bujna brązowa czupryna. Jeszcze kilka kroków i jej oczom ukazała się para małych zakręconych, niby koźlich rogów i dwoje takichże uszu oraz zwierzęce nogi zakończone kopytami. Miała przed sobą najprawdziwszego satyra.

To właśnie on trzymał w swych zupełnie ludzkich, choć może nieco bardziej owłosionych, rękach małą rozdwojoną fujarkę i dął w nią raz po raz grając swoją melodię. Jego twarz widziała tylko z profilu, ale już mogła dostrzec zawadiacką kozią bródkę. Znała skądś to oblicze. Już kiedyś je widziała. Tylko gdzie…


- Rez! – krzyknęła szybciej, niż zdążyła się nad tym dobrze zastanowić. Jak to ona zwykle.

Faun odwrócił się w jej stronę. Teraz mogła go obejrzeć w całej krasie. Widziała śmieszny, bulwowaty nos i parę orzechowych oczu. Widziała niewielką jaśniejszą bliznę nad lewym łukiem brwiowym i lekko postrzępione prawe ucho – pamiątki dawnych, pijackich awantur. Znała to oblicze. Na bogów, to faktycznie był on!

- Rez! – powtórzyła uradowana podchodząc bliżej. – To naprawdę ty!
- Ruth – odparł mężczyzna równie radośnie, odkładając na bok instrument. – Kogo jak kogo, ale ciebie się tu nie spodziewałem. Ki diabeł cię tu przywiał?
- Mogłabym o tobie powiedzieć to samo – parsknęła cicho. – Nie wiedziałam, że umiesz grać – dodała wskazując na spoczywający na jego kolanach flecik.
- Bo nie umiałem – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Gwizdnąłem to cacko w jakiejś karczmie. Mój ojciec grał na takim, gdy byłem mały. Zawsze chciałem się nauczyć, ale jakoś nigdy nie było okazji. Teraz jest. A co u ciebie? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem w głosie jednocześnie rzucając jej baczne spojrzenie.

Samuel

Muzyka płynęła ku niebu. Słyszał ją, czuł całym sobą delikatne drgania powietrza, gdy rozbrzmiewały kolejne dźwięki. Cicha melodia, niby jęk strun ledwo muskanych palcami. Przywodziła na myśl szum odległego morza i śpiew ptaków głęboko w leśnej głuszy, szelest jesiennych liści pod stopami i szmer lodowatego strumyka wysoko w górach, pierwszy jęk rodzącego się życia i ostatnie tchnienie wydobywające się ze starczego ciała nim uleci z niego duch, świdrowanie powietrza w płucach i tętent tysiąca uderzeń serca.

Dostrzegł ją dopiero z czasem. Rudowłosą, o alabastrowej skórze, spowitą w białą suknię niczym w chmury. Kaskada ognistych loków zasłaniała jej twarz, a jednak doskonale wiedział, że to Ona, nikt inny.


Trzymała w objęciach wielką złotą harfę. Miało się wrażenie, że jej kruche ciałko nie jest w stanie utrzymać takiego ciężaru, że instrument zaraz ją przygniecie. A jednak świetnie sobie radziła, co więcej to właśnie spod jej palców wypływały dźwięki. Muskała złote struny tak pieszczotliwie, jakby dotykała ciała kochanka. Odnosiło się wrażenie, że te ledwie muśnięcia nie mają prawa rozbrzmiewać tak silnie, a jednak teraz Samuel słyszał muzykę głośno i wyraźnie.

- Jesteś – dobiegł go jej cichy, spokojny głos.

Nie patrzyła na niego. Niczym, poza owym bardziej stwierdzeniem niż pytaniem, nie dała po sobie poznać, że zauważyła jego obecność. Nie przerwała również gry, a on miał nieodparte wrażenie, że gdyby to zrobiła, świat mógłby się skończyć.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 10-02-2012, 14:19   #229
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nowe miejsce...
Kolejny sen? Kolejny świat? Co było snem, co było rzeczywistością?
Samuel błąkał się już dość długo by zagubić w tej podróży. Spoglądał w zaciekawieniu na harfiarkę, zastanawiając się nad tym... kim jest. Znał ją, to pewne. A może... wyśnił?
Nie była to Ruth. Znał dobrze ciało rudowłosej, ustami wyznaczył na nim swoje szlaki. Jej ciało było zgrabne, ale silnie zbudowane. Ruth była kobietą ulicy, kobietą gibką, acz dość muskularną. Wojowniczką.
To ciało było zbyt delikatne. Emerahl? To mogła być Emerahl. Za młodu zapewne tak wyglądała. Lub podobnie. Lecz Lestre, przypuszczał, że ktoś inny.-Jestem, Lamio.

Przez kaskadę włosów niewiele mógł powiedzieć o jej twarzy, a jednak dostrzegł ruch kącików jej pąsowych ust. Uśmiechnęła się, tego był pewien.

- Przez wieki nadano mi różne imiona, tego jednak nigdy - odparła nie przerywając gry. Nie spojrzała na niego ani razu. Ta jej obojętność była dobijająca.
- Dużo o niej myślisz. Czy dlatego sądziłeś, że nią jestem?

-Jesteś młoda ładna delikatna. Jak Lamia. To dedukcja bardziej.- stwierdził Samuel i wzruszył ramionami.- Dużo myślę też o Ruth. Ale ona nie jest, taka jak ty. Ona jest silniejsza. I nosi krótsze włosy, bardziej... ogniste.
Potarł kark.-Dużo myślę o wielu...kobietach. Jesteś jednak nimi wszystkimi? Każdą z którą byłem, każdą którą kochałem, czy to przez chwilę namiętności, czy przez dni, tygodnie, miesiące. Jesteś Laria, prawda?

- Uparcie szukasz rozwiązania na odległych lądach, choć wystarczyłoby, byś spojrzał na czubek własnego nosa - zaśmiała się. - Jestem każdą z kobiet, które znałeś, każdą której pragnąłeś, każdą którą zdobyłeś, nawet tymi, które ci nie uległy, choć sam przyznasz, że nie było ich wiele. Jestem w każdej kobiecie, którą spotkałeś na swej drodze, w każdej, o której śniłeś. Widziałeś mnie już nie raz, a jednak wciąż mnie nie poznajesz. Za każdym razem znikam z twej pamięci, tak jak te tabuny kobiet, które przewinęły się przez twoje ramiona.
Zagadki... Lestre nigdy nie był dobry w ich rozwiązywaniu. Częściej niż rozumem, posługiwał się instynktem i nosem. Zapachy mówiły czasem więcej niż słowa i spojrzenia.
-Ale w takim razie, nie znikasz nigdy. Jesteś wszak w Ruth, która jest przy mnie cały czas. -Samuel kucnął przy harfiarce, delikatnie masując jej barki i wargami muskając jej szyję.- Czy jeśli całuję ciebie, to czy całuję ją, czy zdradzam? A może całuję siebie, własne pożądanie?
Językiem przesunął po płatku usznym tajemniczej harfiarki mrucząc.-Masz mnie czegoś nauczyć w tym miejscu, dokądś poprowadzić? Czy też może to jest moje miejsce, a ty... wieczną towarzyszką po śmierci?

- Nie powinno się dwa razy zadawać tych samych pytań - skarciła go głosem. Na jego pieszczoty nie zareagowała. Gdy muskał językiem jej uszu, tak czułe u innych kobiet, nie drgnęła nawet. - Już ci mówiłam, kim jestem. Jestem ocaleniem i zatraceniem, początkiem i końcem. Powinieneś to wiedzieć.
Nadal niestrudzenie grała melodię, piękną i niezwykłą.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Cgt4DEBQy50[/media]

Zmieniającą się z czasem. Wychodzącą poza ramy możliwości instrumentu, na którym grała. Ale.. czyż w snach są rzeczy niemożliwe?
Samuel zaś nie przejął się jej brakiem reakcji dziewczyny na jej pieszczoty. Dotykał, bo lubił... dotykać kobiety. Oparł podbródek na jej ramieniu i delektując się jej zapachem spytał.- Powinienem. A nie wiem. Błądzę. Ze snu w sen. Ze świata w świat. Co mi doradzisz? W którą stronę pójść, by się wybudzić? Którą drogę wybrać? Niby mam wybór, a nie mam wyboru. Bo nie znając końców ścieżek przede mną, jak ślepiec losowi poddaję swą dłoń i daję się prowadzić.

- Skoro nie wiesz, w którą stronę iść, może znaczy to, że jeszcze nie powinieneś się budzić? Skąd pewność, że masz do czego wracać? Skąd pewność, że innych nie spotkał podobny tobie los?
-Nie dowiem się, jeśli spróbuję prawda? -mimo zawadiackiej miny głos mu zadrżał. A jeśli Ruth... nie żyje? Co wtedy? Objął harfiarkę w pasie i przytulił się do niej. Obecność jej, dodawała mu nieco otuchy, mimo jej oziębłości. Zabawne, że ktoś uważający się za jego "wybrankę w każdej kobiecie" był tak obojętny wobec niego.- Nie ma sensu, żyć w niepewności. Trzeba ruszać do przodu. Zawsze.

-Poza filozofa nie pasuje do ciebie Samuelu.- odparła cichym tonem kobieta.
-Możliwe. Czyż jednak nie jest to idealne miejsce na filozofię? A właśnie. To miejsce ma jakąś nazwę? Albo ty... imię? -westchnął cicho.-Wiem wiem... Pytałem o to. Nie mogę tu jednak zostać na wieczność. Może następnym razem. Póki co, zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.
Samuel odstąpił od dziewczyny i skoczył w kierunku harfy, by stać się częścią wygrywanej przez nią pieśni częścią świata wychodzącego spod jej palców. I by tą drogą uciec z tego miejsca. Tym razem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-02-2012 o 14:27.
abishai jest offline  
Stary 10-02-2012, 14:33   #230
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
- To ty byłeś kiedyś mały? - zdziwiła się Ruth i zaśmiała się wyobrażając sobie taką wizję. Rez odwzajemnił się szczerym uśmiechem, jednocześnie rozkładając bezradnie ręce.
- A u mnie to ten, no w porządku. Trafiłam niezłą i legalną fuchę, jedynie pilnować taką jedną dziewuchę. Kilka miesięcy utrzymania z napiwkiem na koniec. Tylko nie wiem gdzie u licha są teraz, bo zgubiłam się w tym zakichanym lesie - powiedziała Ruth. Wszystko dookoła wydawało się jakieś takie dziwne, czuła że coś tu nie gra.
Rez tymczasem uśmiechał się wyraźnie z czegoś zadowolony.
- Z czego rżysz? - spytała. Odruchowo sprawdziła, czy ma wszystko na sobie, a zaraz potem przetarła całą twarz i obejrzała wewnętrzne części dłoni. Ubranie miała na sobie, o dziwo łącznie z butami, zaś na rękach nie został żaden ślad, co mogło oznaczać że nie ubrudziła się niczym. Spojrzała na jeszcze bardziej rozbawionego Reza, jednocześnie groźnie marszcząc brwi.
- Spoko, wyobraziłem sobie tylko ciebie, jak pilnujesz małej dziewczynki - powiedział i zaśmiał się zdrowym męskim śmiechem. Ruth nie mogła się powstrzymać i też się roześmiała.
- Ale ona nie jest taka mała, to już ta... nastolatka jest - wyjaśniła dziewczyna, gdy oboje przestali się śmiać i po chwili złapali oddech.
- No to jeszcze lepiej, pod twoją opieką, to ona... - Rezowi aż zabrakło słów i machnął ręką co miało oznaczać iż nic z tego nie wyjdzie.
W zasadzie, pod tym względem mężczyzna miał rację. Młoda dziewczyna pod długoterminową opieką Ruth, z pewnością doświadczyła by kilka nowych rzeczy. Począwszy od zmuszenia przez straże do wizyty w lochach, przez pobyt w dybach, kończąc na obudzeniu się w łóżku z dziurą w pamięci obok nieznanego wcześniej mężczyzny.
Przypominając sobie stare dobre czasy, Ruth zaśmiała się zdrowo, odchylając jednocześnie głowę do tyłu.
Wtedy nagle aż podskoczyła wystraszona, gdy na gałęzi jednego z drzew zobaczyła kobietę, którą miała się opiekować.


Osobiście już się jej kiedyś zdarzyło zakończyć w ten sposób wieczór, wieczór zapewne obfity w wydarzenia, których do dziś nie mogła sobie dokładnie przypomnieć. Ale żeby miało to spotkać Lamie pod jej opieką, to by dopiero ją Irial obdarł żywcem ze skóry! Szybko przyjrzała jej się bliżej i z zadowoleniem stwierdziła, że to nie jest Lamia.
Od razu poczuła wyraźną ulgę i ponownie zaśmiała się zdrowo. Tym razem nie zawaliła sprawy, jak to miało miejsce gdy pilnowała Lamii po raz pierwszy. Powstawało jednak pewne pytanie...
- Kto to? - spytała ze szczerym uśmiechem. - Jak się domyślam jest tu z tobą - dodała, nieznacznie wskazując ręką na upitą kobietę na drzewie. Podobnie jak ona, Rez też był raczej odwrotnością świętoszka, dlatego zawsze tak dobrze się dogadywali i tak miło... i wariacko, wspólnie spędzali czas.
- Kto? - zdziwił się Rez marszcząc brwi.
Ruth spojrzała na niego zdziwiona, czyżby faktycznie nie był sprawcą tego... epickiego zakończenia imprezy jakie mieli okazję zobaczyć, wspominając swoje własne przygody? Jak dla niej był pierwszym podejrzanym. Chyba, że kobieta sama doprowadziła się do takiego stanu, a to oznaczało, że spotkali kolejną bratnią duszę i od dziś będą podróżować we trójkę. W tej sytuacji, do brydża będzie im brakowało już tylko jednej osoby... i przydała by się taka, która umie w to grać, bo ani ona ani Rez nie mieli o tym bladego pojęcia.
- No ona - powiedziała z uśmiechem, wyraźnie wskazując nagą kobietę śpiącą na drzewie.
- Jak mogłem jej nie zauważyć?! - spytał zdziwiony Rez. Ze zdumienia otworzył lekko usta i uniósł wysoko brwi.
Ruth zaśmiała się rozbawiona, a satyr szybko dołączył do tej czynności. Śmiali się tak w najlepsze, przypominając sobie swoje wzajemnie ich własne i liczne wypadki tego typu.

Niestety w pewnym momencie dostrzegli, że dookoła nich nie jest już tak ładnie i zielono. Coś się zmieniło. Delikatna mgiełka, która krążyła po lesie zmieniła się nagle w w gęstą i mroczną mgłę. Słońce zaszło za chmury, horyzont, albo coś jeszcze innego, a wynikiem tego w lesie zapanował złowrogi mrok. Beztrosko się śmiejąc, nie zauważyli też gdy na ziemi pojawił się niezwykle szeroki strumień czarnej cieczy, w której odbijała się srebrna poświata zaglądająca przez pnie drzew.


Otaczający ich las, zupełnie niespodziewanie stał się niezwykle mroczny i przerażający. Widok, jaki Ruth i Rez mieli teraz przed oczami natychmiast sprawił, że ich dobry humor natychmiast zniknął i przeszedł w strach.
- Cholera, znowu jakieś przeklęte klątwy - mruknął wyraźnie niezadowolony Rez. Oboje zauważyli, że strumień, czy cokolwiek to było zaczyna przybierać na sile i pokrywać coraz to większą powierzchnię ziemi.
- Spadajmy stąd! Ja nie wiem gdzie, zgubiłam się, prowadź! - powiedziała szybko Ruth. Tak zwane branie nóg za pas, absolutnie nie było im obce! Choć zazwyczaj uciekali przed ludźmi, a najczęściej tyczyło się to stróżów prawa, tak czarna maź zmieniająca las w moczary śmierci, była równie mocno, albo nawet znacznie bardziej do tego przekonująca.
- Ale... Ale ja też nie wiem, w którą stronę spierdzielać. Też się zgubiłem - zdradził Rez.
Przez chwile oboje stali tak nie wiedząc co robić. Rozglądali się dookoła panicznym wzrokiem, na coraz gorzej wyglądającą sytuację. W końcu czarna, lustrzana ciesz, zaczęła podchodzić także do miejsca w którym stali.
- Na drzewo - powiedział Rez.
- Tak tak tak, podsadź mnie - powiedziała szybko Ruth.
Nie zważając na nic, gotowy podsadzić przyjaciółkę satyr, splótł palce obu dłoni łącząc je w stabilną całość. Ta wykorzystała je jak strzemię i zaraz potem nieomal pofrunęła do góry, podsadzona przez swego kumpla. Dosięgnęła naprawdę grubej gałęzi i była na tyle wysoko, że udało jej się na niej usiąść okrakiem. Wyprostowała się, aby zająć stabilną pozycję, gdy nagle na jej twarzy wylądowały stopy wiszącej "piętro wyżej" kobiety. Nie było to fajne, ale nie miała na to czasu. Schyliła się i wyciągnęła rękę w dół, podając ja Rezowi. Widziała, że gromadząca się wokoło czarna ciecz była coraz bliżej.
Rez wyciągnął rękę do góry i złapali się w mocnym uchwycie. Złodziejce nie było łatwo dźwignąć na oko stukilogramowego faceta. Rez ciągnął ją w dół z taką siłą, że ta musiała położyć się na gałęzi, co absolutnie nie było wygodną pozycją. Nie mniej jednak nie trwało to długo. Rez użył ręki dziewczyny jako liny do wspinaczki, podciągnął się elegancko i zaraz potem siedział obok Ruth.
- Udało się - powiedzieli chórem.
Nie wiedzieli jak zejdą, ale chwilowo byli bezpieczni. Jeśli ta kobieta tu przetrwała, to i im powinno się udać, przynajmniej do najbliższego odpływu... zakładając, że coś takiego nastąpi. Najważniejsze jednak, że udało im się uniknąć zagrożenia. Najważniejsze, że żyli.

- No, to zagraj coś - zachęciła Ruth, a mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi i zaczął grać pewną spokojną melodię.
Za kilka minut może przypomni im się, jak to się nie raz ukrywali przed czymś, lub kimś na drzewie... takich wspomnień też mieli już kilka i na pewno poprawią im nastrój.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 28-02-2012 o 21:13.
Mekow jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172