Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2010, 22:56   #21
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Szedł powoli z boku kolumny dzieci i kobiet. Kilkanaście minut temu przekroczyli niedużą rzekę, wystarczająco jednak dużą, by się solidnie zamoczyć. Mokry mundur i oporządzenie wywoływało nieprzyjemne uczucie zimna. Ręka w nomexowej rękawicy spoczywała na spuście karabinu HK. Żołnierz uważnie przeczesywał wzrokiem otoczenie, mieli przecież kilka nieprzyjemnych zajść, a on nie miał zamiaru zginąć w tym miejscu, na dodatek mieli pod opieką kilkanaście dzieci, dwie kobiety i rannego.
Kapitan szedł pierwszy, tuż przed niosącymi nosze. Spłoszone ptaki pierwsze zwiastowały niebezpieczeństwo. Świst brzechwy, rozdarł resztki leśnej ciszy. Polski żołnierz krwawił obficie z przebitego gardła, Tim jednak nie miał czasu by się nim zająć, bo z lasu przed nimi wybiegło kilkunastu wojowników, którzy z rykiem i wrzaskiem biegli ku nim. Kilka strzał ze świstem przelatywało obok nich. Evans wysunął się do przodu, stając między kobietami i dziećmi a napastnikami.
Bezpiecznik w czterystasiedemnstce miał już ustawiony w pozycji ognia pojedynczego. Choć adrenalina buzowała w organizmie, spokojnie wybierał kolejne cele i naciskał spust. Nie zrywał go szaleńczo, jak zwykli to robić nieprzyzwyczajeni do bitewnego zgiełku amatorzy, lecz powoli naciskał. Napastnicy nie zwracali uwagi na ścinanych niczym młode drzewa towarzyszy. Kilku z nich zbliżyło się na niebezpieczną odległość. Komandos wyszarpnął z kabury Colta i wypróżnił cały magazynek do tych, którzy byli kilka metrów od niego. Nie mógł dopuścić by którykolwiek z tych szaleńców dostał się miedzy dzieci, brzeszczot miecza, czy ostrze topora mogło zrobić wtedy prawdziwą masakrę…
Usłyszał nieprzyjemne „click” oznaczające koniec magazynka, zostało jednak dwóch berserkerów, którzy ujadając niczym potępieńcy zbliżało się na wyciągnięcie ręki. Tim wiedział że nie zdąży już poderwać karabinu, wyczekał kiedy pierwszy zamachnął się na niego ciężkim toporzyskiem, kopnął z całej siły w kolano, czując jak tkanka chrzęstna i kości ustępują pod wpływem wojskowego obuwia. Ryk bólu był wystarczającym symptomem, brzeszczot drugiego o włos minął jego klatkę piersiową, rękojeść 1911, którego jeszcze trzymał w ręce, zgruchotała mu kości twarzy, zalewając go krwią.
Walka była skończona… na szczęście nic nie stało się ich podopiecznym. Ipatow miał mniej szczęścia… kiedy Tim dotarł do niego, mężczyzna już nie oddychał. Amerykanin wstał i rozłożył bezradnie ręce. Po chwili dołączył do Rosińskiego, pomagając swoją saperką wykopać grób…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 27-04-2010, 11:03   #22
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pierwszą rzeczą, jaką należało zrobić była zmiana magazynka i sprawdzenie, czy czasem któryś z wrogów nie przeżył. To byłby pewien problem... Dobijanie bezbronnych...
Chris wzdrygnął się na samą myśl. Mimo wszystko trzeba było to sprawdzić. I, chociaż niektórym mogłoby się to wydawać mało cywilizowane, zobaczyć, jakie ciekawe przedmioty mają przy sobie owi Hirviö.

- Aatr! - Chris gestem przywołał do siebie chłopaka. - Miekka, jousi... - gestami dał znać, że chłopak ma obejść pole bitwy i pozbierać całą broń.
Chłopak spojrzał na niego z pewną obawą. Jakby się bał, że i jego może spotkać los Hirviö, ale wnet zabrał się za wykonywanie polecenia.

- Nie tu... - powiedział Chris, gdy Jan zaczął kopać grób dla kapitana. - Pochowajmy go w lesie. Pomogę ci kopać.
Oczywiście nie zostawiłby kapitana bez pochówku, ale las chyba nadawał się troszkę lepiej...
- To kawałek drogi stąd.- mruknął Jan w odpowiedzi, spojrzał na zwłoki Ivanowa.- Marnowanie czasu i sił... Na jedno, jak i na drugie nas nie stać.
- Damy radę - powiedział Chris. - Osobiście wolałbym leżeć w lesie pod drzewkiem, a nie w polu... Co prawda wtedy w gruncie rzeczy byłoby mi to obojętne, ale zawsze.
- To nie kwestia dania rady. Im szybciej ruszymy dalej tym lepiej. Nie wiadomo czy w okolicy nie kręcą się kolejni wojownicy - odparł Jan, spojrzał na kobiety i dzieci.- Przede wszystkim, trzeba stąd jak najszybciej wyprowadzić cywilów.
- Jak chcesz - stwierdził Chris. Nie miał zamiaru spierać się z Janem. Z drugiej strony - i tak nie zamierzał jeszcze się stąd ruszyć. Trzeba było się pozbyć tych stosów broni, żeby nie została wykorzystana przez kolejnych Hirviö. Na szczęście rzeka nie była daleko.
Sobie chciał zostawić najlepszy łuk i strzały. Po pierwsze była to cicha broń, po drugie - jeszcze dwa, trzy takie spotkania i zacznie im brakować amunicji. A łuk mógł się przydać choćby na polowaniu.
Jan i Tim zajęli się kopaniem grobu. Ziemia, a właściwie piaski były miękkie, więc nie specjalnie się zmęczyli. Kiedy ciepłe jeszcze ciało Ipatowa spoczęło w płytkim grobie, Rosiński zmówił krótką modlitwę. Chyba bardziej dla spokoju swojej duszy niż kapitana.
Chris tym czasem, wziąwszy do pomocy Aarta, zaczął chodzić wśród trupów napastników i zbierać ich broń.
Nagle do uszy wszystkich dotarł dziki wrzask Aatra. Trupy okazały się jednak nie do końca martwe. Jeden z nich złapał chłopaka za rękę gdy ten podnosił miecz. Trzymając mocno za rękaw koszuli, mówił coś do chłopaka. Nastoletni wojownik szarpał się z mężczyzną...

Nerwowy ruch karabinu...Jan odruchowo chwycił Beryla i wycelował w napastnika. I nie wiedział co zrobić? Zastrzelić mężczyznę? Nie zabił jeszcze nigdy nikogo z zimną krwią. Krzyknął łamanym norweskim, by zwrócić na siebie uwagę.- Hej ty! Puść go!
Bez skutku. Rosiński przeklął w duchu, zdając sobie sprawę, że sytuacja go... lekko przerosła.
Rozwiązań było parę.
Pozwolić, by Aatr na własną rękę rozwiązał sytuację.
Dobić rannego, nie zważając na nie obowiązującą tutaj Konwencję Genewską.
Pozwolić leżącemu wstać i sięgnąć po broń, a potem zabić.
Zafundować sobie niewolnika.
Pozwolić mu odejść w spokoju, by zaniósł do swoich wieści o tym, jak 'obcy' rozprawiają się z wrogami. I wrócił w znacznie większej liczbie spragnionych zemsty pobratymców.

Chris podbiegł do Aatra i pomógł mu wyzwolić się z rąk leżącego.
Dość łatwo można było zauważyć, że większość z wcześniejszych możliwości odpada. Ranny nie mógł się podnieść z ziemi o własnych siłach i nie wyglądało na to, by był zdolny do walki czy wędrówki.
Czy odłożony na później problem zniknie?
Gestem nakazał Aatrowi, by odsunął się od rannego. Nie było powodu, by sam podejmował taką decyzję... Równie dobrze mógł to pozostawić Janowi lub Timowi.
Albo...
Wyciągnął zza pasa jednego z leżących długi nóż i rzucił leżącemu. Może tamten łaskawie zechce sam skrócić swoje męczarnie.
Ranny wziął spojrzał na Chrisa, na nóż, ponownie na Chrisa. Drżącą ręką wziął nóż.
Jedyne honorowe wyjście z tej sytuacji.
Palce zacisnęły się na rękojeści. Grymas bólu przeszył twarz leżącego. Gałki oczne zesztywniały. Przestał oddychać.
Chris na moment wstrzymał oddech. Nie był pewien, czy to poskutkuje. I nie do końca był pewien, czy jest zadowolony z takiego zakończenia sprawy.
Odwieczne dylematy moralne...
Jego przodkom, przynajmniej niektórym, taki gest by się spodobał.

Zresztą nie tylko ten okazał się nie do końca martwy. Chris spostrzegł jeszcze ze dwóch. Rany były na tyle poważne, że ratowanie ich nie miało najmniejszego sensu. Zresztą, gdyby nawet miało, to i tak nie mogli sobie pozwolić na dodatkowe gęby do wykarmienia.
Dla przedstawicieli cywilizacji zachodu pozostawał jednak dylemat moralny. Dobić?? Pozostawić na pewną, długą i z pewnością bolesną agonię??
Dlaczego Chris miałby decydować za wszystkich? To był nie tylko jego problem...

Skończywszy pochówek obaj żołnierze spojrzeli po sobie. Kwestia dowództwa pozostawała otwarta. Tylko z drugiej strony. Czy jest sens kierowania się wojskowymi procedurami tutaj?? No i zważywszy, że tylko ich dwóch będzie się do tego stosowało.

- Zostało jeszcze dwóch żywych - powiedział Chris, wróciwszy do Jana i Tima. Za nim stał obładowany bronią Aatr. - Trzeba będzie zdecydować, co z nimi zrobić.
Jan obojętnym spojrzeniem przejrzał zawartość magazynka w Berylu, o ile dobrze liczył wystrzelał od 8 do 10 naboi. Potem spojrzał na Tima.- Nie uleczymy ich, chyba że ktoś z was jest lekarzem. Jeśli mamy wystarczająco dużo morfiny, można by im podać śmiertelną dawkę.
- Morfiny szkoda. Mamy jej nie za dużo, a nie wiemy, czy któryś z nas nie będzie jej potrzebował. Ich rany są zbyt rozległe by w ogóle się za nie zabierać. Widziałem już sporo rannych, ale wybaczcie panowie, każdy z nas strzelał by zabić. jeśli ich tak zostawimy będą się tak wykrwawiać jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt minut. Jeśli ich organizmy są silne, może to być kilka godzin.

Tim stał nad rannymi z zimną, zacięta twarzą. Oni chcieli ich zabić, i zrobiliby to niewątpliwie, nie należała się więc im żadna litość. Jednak w tej sytuacji litością było skrócenie ich mąk. Przeanalizował jeszcze raz wszystkie aspekty sytuacji i rachunek zysków i strat był jednoznaczny.
Pozostawiając tamtej dwójce problem do rozpatrzenia Chris zajął się przeglądaniem zdobycznej broni.
Miecze wyglądały dokładnie tak samo jak tamten, zdobyty na Uhtraedzie.
"Kupują w jednym sklepie" - pomyślał Chris z ironią. Po odzianych w skóry napastnikach spodziewałby się raczej bardziej prymitywnej broni. Kamiennych toporów, strzał z ostrzami z rogu, maczug może. - "Zdobyczne?"
- Trzeba by albo cudotwórcy, albo lekarza z podręcznym szpitalem - stwierdził. - A morfiny jednak bym nie dawał.
Jan wzruszył ramionami, w sumie decyzja nie należała, ani do niego, ani do Chrisa. To Evans miał ją podjąć. To była jego morfina. Zabrał steyra należącego do kapitana, wraz z całą amunicją do tej broni.
Snajperki co prawda zdarzało mu się używać, ale "sokole oko" to on nie był, więc ją pozostawił pozostałym. Podobnie jak resztę rzeczy.
- Jeśli masz zamiar zabierać całą amunicję, to sam będziesz chodzić na polowania - powiedział Chris.
Timowi znowu zauważył w Spencerze niepotrzebną butę.
- Spencer, weź Dragunova, nikt nie będzie targał trzech sztuk broni a ty jedną, ja mam już dwie, Rosiński też, chyba że nie potrafisz posługiwać się Dragunovem, to się zamieńcie. Tylko bez niepotrzebnych uniesień, mamy ważniejsze sprawy na głowie niż twoje odgrażanie się odnośnie polowań. Co do rannych... odejdziecie z kobietami... a ja - przerwał na chwilę, te słowa nie przychodziły mu łatwo - ulżę im w cierpieniu.
- Jakiego odgrażania się? Poluje ten, kto ma najwięcej amunicji i tyle. To chyba logiczne.
Dzieci i tak były wystraszone. Alana natomiast, Timowi przez chwilę zdawało się, że patrzy na jego poczynania. Jak pociąga powoli za spust. Ale gdy ponownie spojrzał w stronę dzieci, wszystkie były w nią wtulone jak najbardziej, a i ona ukryła swoją głowę tuż przy dziecięcych.
Ludzkie oko jest takie niedokładne i łatwo je oszukać.

Trudno powiedzieć czy te słowa dotarły do Jana... czy nawet zwrócił uwagę na Chrisa.
Ironiczny uśmieszek pojawił się na ustach Rosińskiego dopiero po chwili. Polowania? Siedzą na zapomnianej przez Boga planetce, w środku konfliktu pomiędzy wyrzynającymi się nawzajem plemionami, w dodatku mając na karku dzieciarnię, a Chris go straszy, że nie będzie polował.
Zupełnie jakby mieli mało problemów na karku, Spencer zachował się jak mały obrażony chłopczyk, stosując pozbawione sensu groźby. Ale czego oczekiwać po cywilu?
Rosiński jednak nie miał w tej chwili ochoty na rozmowy i... zresztą, nie było teraz czasu na pogaduszki.
Z miny Rosińskiego widać było, że interesuje go tylko i wyłącznie własny interes. 'Ja mam, a was niech szlag trafi'. Egoistyczny dupek. A powiadali, ze wojskowych uczyli współpracy. Żałosne.
A Tim wcale nie był mądrzejszy.
- Nie zależy mi na dodatkowej broni, tylko na podziale amunicji. Jeśli nie potraficie tego zrozumieć, to trudno.
- Potrafimy, tylko są ważniejsze sprawy na głowie, bierzemy graty i spadamy stąd, chyba, że chcesz poczekać na kolegów tych co tu leżą, ja nie. Więc sprzeczki zostaw na kiedy indziej, bo możemy dołączyć do Ipatowa - wskazał ponuro głową na świeżo wykopany grób.
Chris nie zamierzał dyskutować z kimś, komu przez całe życie podsuwano zaopatrzenie pod nos. Ani z osobą która uważała, że parę minut ocali ich przed pogonią wściekłych wojowników. To by było jak mówienie ze ślepymi o kolorach.
Zabrał apteczkę kapitana i karabin wraz z amunicją.
Alana tym czasem starała się uspokoić dzieci. Ymma klęczała przy rannym. Chyba bogowie tego świata ich nie lubili. Ich jeniec leżał na ziemi z kilkoma grotami w torsie, brzuchu. Dyszał ciężko. W kącikach ust pojawiła się czerwona piana. Ciężarna kobieta chyba z nim rozmawiała. Po chwili wysunęła dłoń się z jego uścisku. Położyła obie jego dłonie na brzuchu i palcami prawej ręki zamknęła mu oczy.

Tim podszedł do kobiet. Wyglądały na wstrząśnięte i przerażone. Delikatnie, na migi i powoli słowami starał się im wytłumaczyć, że muszą ruszać dalej. Cokolwiek się stało, nie mogli tu zostać, napastników może być więcej, a teraz i tak mieli sporo szczęścia. W oczach wpatrujących się w niego dzieci, widział autentyczne przerażenie. "Takie malce, a widziały już tyle śmierci..." - nie chciał by jego syn musiał kiedyś patrzeć na niego podobnie przestraszonymi oczami. Ten strach wyrył się w ich duszach i odcisnął piętno, które będą nosić do śmierci.

Rosiński tymczasem podszedł do leżącego na noszach rannego. Sprawdził, czy wszystko z nim w porządku. Usiadł w milczeniu i sięgnął, po piersiówkę... Łyk alkoholu, toast za duszę zmarłego.
Kiepska namiastka stypy. Spoglądał prosto w las zastanawiając się co dalej... Trzeba przyznać, że Ipatow niósł ze sobą całkiem sporo amunicji, więc na jakiś czas powinna starczyć. Była to dobra wiadomość... chyba jedna z niewielu.
Przed nimi droga, prowadząca do kolejnej osady. A co w niej? I czy istnieje jeszcze? Tego Jan nie wiedział.
Rosiński czekał, aż reszta zdecyduje się ruszyć dalej. Im dłużej tu przebywali, tym zagrożenie wzrastało.

***

Las wydawał się cichy i spokojny. I tylko tętent kopyt zakłócał tę ciszę. Po błękitnym niebie leniwie przesuwał się obłoki. Pędząca przez las kolumna płoszyła zwierzęta, które czmychały ze swoich kryjówek. Ludzie na koniach nie mieli jednak zamiaru polować, no może nie teraz.

Na czele jechał Deor, wysoki, łysy wojownik i to on był formalnie dowódcą.



Zaraz za nim jechała Samkha, jedyna kobieta wśród nich, ale nikt nie ośmieliły się zakwestionować jej umiejętności. Równo z kobietą jechał Selred.



I pomimo iż nie zgadzał się z pozostałymi w pewnych kwestiach, które zresztą dzieliły cały kraj, to Deor nie okazywał mu jakiejś pogardy czy niechęci. Samkha wiedziała, że w śród ludzi, których starają się dogonić jest żona, ciężarna żona i brat wojownika. Kobieta widziała jak się żegnają. Wdziała te czułe objęcia, słyszała te czułe słowa, które towarzyszyły ich rozstaniu. Widziała też wilki brzuch ciężarnej, zwiastujący nadchodzące rozwiązanie. Domyślała się co zatem pchnęło Selreda by się do nich przyłączył na wieść o pojawieniu się dzikich, któych tu teoretycznie być nie powinno, w okolicy.

Deor wstrzymał konia. Reszta też się zatrzymała. Samkha, podobnie jak inni wojownicy zeszła z konia. Selred szturchnął Doera i wskazał na mu ślady po obozowisku. Obaj poszli je obejrzeć. Były świeże i należały do...

- Dzicy. - Rzucił dowódca, nikt nie miał wątpliwoąsci, że to była prawda.
Padła komenda na koń. Jeżeli oni obozowali tu całkiem niedawno, to istnieje spora szansa na dogonienie ich i wyrżnięcie. W końcu dzicy nie używali koni. Cały oddział ruszył.
Gdy zbliżali się do rzeki do ich uszu dotarły huki niczym piorunów, ale niebo było przecież czyste. Słychać też było ludzkie krzyki, wszyscy je znali. Takie odgłosy wydawali dzicy, gdy walczyli. Deor, zabrawszy ze sobą Selreda i jeszcze dwóch poszedł sprawdzić co się dzieje. Reszta miała czekać cicho na ich powrót.
Nie musieli długo czekać. Gdy odgłosy piorunów ustały wrócili i wojownicy.

- Tam są nasze kobiety i dzieci. - Selred oznajmił pierwszy.
- Razem z obcymi. - Dodał Deor, co nieco ostudziło zapędy niektórych z wojów aby szybko udać się nad rzekę.
- Ale sam widziałeś, że walczyli z dzikimi w ich obronie. - Wojownik, którego żona była nad rzeką nie dawał za wygraną.
- Skąd wiesz... - Zaczął dowódca, ale zaraz zmienił zadanie. - Dobrze jedź pierwszy. My będziemy za tobą, ukryci.

Selred nic nie odparł, wskoczył na konia i ruszył powoli traktem do rzeki.


***


Ciszę, która nastała po potyczce przerwało nagle rżenie konia. Na skraju lasu pojawił się wojownik. Jechał powoli wpatrując się prosto w ludzi nad rzeką.

- Selred!! - Krzyknął Aatr i rzucił się w kierunku wojownika na koniu.
Na dźwięk tego imienia Ymma też się ożywiła i ruszyła za młodzieńcem. A na jej twarzy dostrzec można było łzy, łzy i uśmiech.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 28-04-2010, 16:42   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pojawienie się kolejnego wojownika sprawiło, że Jan sięgnął odruchowo po broń. jednak reakcja Aatra i Ymmy wywołały lekki uśmiech na twarzy Rosińskiego. Wreszcie ktoś, kto nie miał zamiaru atakować jak jakiś szaleniec z niedoborem rozumu i nadmiarem ADHD.
Co więcej, wydawał się być znajomym kobiet i dzieciarni, więc sojusznikiem cywili, których mieli od opieką. Czy jednak ich sojusznikiem? ... to już kwestia dyskusyjna.
Na razie jednak nowo przybyły nie zwracał uwagi na trójkę przybyszów z innego świata. W tym i na symboliczne gesty wykonywane przez Chrisa. Zdecydowanie bardziej interesował się Ymmą i jej stanem. A czułe gesty świadczyły, że jest kimś jej bliskim...
Pocałunki i pieszczoty, jakich sobie nie szczędzili, świadczyły o rodzaju łączącej ich bliskości.
Rosiński dyplomatycznie zaczął spoglądać w inną stronę. Niech się tamci sobą nacieszą.

Co będzie potem? Łatwo było przewidzieć, że cywile, dotąd pod ich opieką , opowiedzą swoją wersję wydarzeń. Spencer zapewne zacznie się wtrącać, próbując się z nowym dogadać za pomocą słówek jakie dotąd opanował. Ale Jan wątpił, by miało to znaczenie. Mimo wszystko komunikacja między nimi, a tubylcami nadal kulała. A nieufność do obcych robiła swoje. Jedyna nadzieja w słowach dwóch kobiet.Cóż... Jan wstał i podszedł do noszy, które zrobił. Jako, że już przestały być potrzebne, to rozpoczął ich demontaż. Bądź co bądź, porządna lina wspinaczkowa to rarytas w tym miejscu. I szkoda byłoby jej tu zostawić.

Uśmiechnął się do siebie, zwijając linę. Najważniejsze, że opiekę nad cywilami mają już za sobą. I ciężar został zdjęty z ich barków. Oby ten wojownik przybył z jakiejś istniejącej osady, bo Rosiński miał już po dziurki w nosie tej wędrówki donikąd.

Nadal jednak pozostały otwartymi kolejne kwestie. Czy można zaufać nowo przybyłym? Co takiego uratowani cywile powiedzą o grupce z innego świata ? Czy nie skończy się to tak, że zostaną zabici we śnie przez „przyjaciół” Ymmy? Możliwe. Ale Jan miał dosyć kurczowego trzymania się życia. Jeśli przyjdzie mu tu zginąć, to trudno.

Inną kwestią był powrót do domu. Jak to zrobić? Kiedy? Czy to w ogóle możliwe? I czy ktoś chce wracać do domu? O ile siebie Jan był pewien, to w przypadku Tima miał już wątpliwości. A Spencer wydawał się dobrze zadomowić w tej wczesnośredniowiecznej rzeczywistości. Co kto lubi, jak powiadają. Trzeba to jednak będzie obgadać z pozostałą dwójką, żeby było wiadomo na czym się stoi. Ale trzeba będzie omówić to w jakimś spokojnym miejscu. A to nie wyglądało na spokojne.

Na razie jednak „powitanie” Ymmy i jej męża/kochanka/partnera? się przedłużało.
I trójce przybyszy pozostało czekać, aż skończą się „witać” zaczną rozmawiać. A wtedy przyjdzie czas na poznawanie się i decyzje. I wreszcie będzie można ruszyć dalej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-04-2010 o 18:35.
abishai jest offline  
Stary 29-04-2010, 21:29   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Teoretycznie Tim miał rację - należało jak najszybciej ruszyć w drogę. Pozostało jednak jeszcze parę spraw, które - mimo pospiechu - można lub trzeba było załatwić.
Na przykład przekonać wędrujących z nimi Krigar, że Utlandsk nie są zesłanymi z niebios demonami. Albo dozbroić Aatra i Godrica.

- Co zrobimy z tym żelastwem? - Chris wskazał na stos oręża. - Zabieramy, czy topimy w rzece?

Zawsze byłby to jakiś kapitał na przyszłość, skoro nie mieli miejscowych środków płatniczych. Z drugiej strony nieco by ich to spowalniało. Zostawić dla innych? Uzbrajać wrogów?
Wybrać coś dla siebie, a reszty się pozbyć?
Czekając na odpowiedź pozostałych wybrał dobrze leżący w dłoni miecz, jeden z łuków i sporą garść strzał.
Kolejne parę kilo sprzętu, ale był w stanie bez problemów to nieść.


Miast zapowiadanych przez Tima licznych żądnych krwi i zemsty Hirviö pojawił się jeden konny wojownik. Samotny woj w krainie ogarniętej walkami był albo zwiadowcą, albo szaleńcem. Jedna i druga opcja nie wyglądała zachęcająco. I chociaż Ymma i Aatr rozpoznali go w mgnieniu oka, to i tak pozostawało zagadką, czy okaże on wdzięczność za uratowanie bliskich. Pojęcie 'wdzięczność' bywało względne. Bardzo względne. Często strach przed obcymi był silniejszy niż wszystko inne, a bywało też tak, że tych, którym się coś zawdzięczało darzyło się uczuciami zdecydowanie mało przyjacielskimi. Zgodnie z zasadą "wyrządź komuś przysługę, a nie daruje ci tego do końca życia".
Niektórych poczucie wdzięczności gryzło jak wściekłe.
Była jeszcze jedna strona medalu...
Ludzie, którzy bez wysiłku zabili trzydziestu Hirviö byli niebezpieczni. A co należało zrobić z kimś niebezpiecznym?
Każdy wiedział...

Przybysz, Selred - jak nazwał go Aatr, zdawał się skupić całą swą uwagę na Aatrze i Ymmie.
Chłopak, co było oczywiste, dobiegł pierwszy. Przywitali się męskim uściskiem dłoni. Wojownik poklepał Aatra po plecach i nawet nie zamieniwszy z nim słowa ruszył w kierunku ciężarnej.
To przywitanie wyglądało zupełnie inaczej. Ymma wpadła wprost w objęcia Selreda, by zatonąć w nich na dłuższą chwilę.
Jeśli znali się albo, co też było możliwe, byli rodziną, takie powitanie nikogo nie powinno dziwić. Zastanawiające natomiast było to, że pozostali Krigar, zamiast jak najszybciej dołączyć do ziomka, stali i tylko patrzyli. Chris na ich miejscu wybrałby swojaka, zamiast jakiegoś obcego, nawet gdyby ten uratował mu życie.
Co nimi kierowało? Nie chcieli przeszkadzać w czułej scenie powitania, czy powstrzymywało ich coś innego?

Patrząc na scenę powitania Chris myślał o jeszcze jednym...
Na widok stosów trupów i trzech Utlandsk wojownikowi nawet nie drgnęła powieka. Albo był z idiotą z nerwami ze stali, albo też widział to wcześniej. Innymi słowy - zdążył ze spokojem zapoznać się z sytuacją i dopiero potem wyszedł z ukrycia.
Był sam, czy nie?
A jeśli nie, to ilu ich jeszcze siedzi w krzakach oczekując na rozwój sytuacji?
Na skraju lasu nikogo nie było co prawda widać, ale Chris ledwo dostrzegalnym ruchem dłoni odbezpieczył Rugera i przygotował się do natychmiastowego sięgnięcia po broń.

Powitanie przeciągało się.
Był to dowód czułości, czy też oznaka całkowitego lekceważenia Utlandsk?
A w ogóle to Chris był ciekaw, jak rozwinie się wymiana zdań między tą trójką Krigar. Zrozumieć nie mógłby ani słowa, ale z gestów można było wiele wywnioskować. Jak świat światem nawet najbardziej cywilizowane i 'rozmowne' narody wspomagały wymianę poglądów gestami. Z drugiej strony gesty bywały bardzo zwodnicze...
Uśmiechnął się mimowolnie, przypominając sobie stary jak świat dowcip o rozmowie Apacza z kowbojem...
W Wielkim Kanionie spotykają się: kowboj Chudy Jack i wielki wojownik Apaczów. Indianin zaczyna rozmowę na migi, uderzając palcem w dłoń. Chudy Jack odpowiada uderzając dwoma palcami w dłoń. Wielki wojownik odpowiada na to uderzając kantem jednej dłoni w drugą, otwartą. Na to Chudy Jack rysuje w powietrzu palcem zygzak.
Po tej rozmowie kowboj wraca do miasteczka i opowiada w saloonie, jak przestraszył Indianina:
- Wielki wojownik pokazuje mi, że ma jeden karabin, a ja mu na to, że mam dwa. On mi pokazuje, że mnie rozsieka na pół, a ja mu na to: "lepiej spływaj stąd".
Indianin także wrócił do swojej wioski i opowiada, że spotkał białego idiotę:
- Pytam się Bladej Twarzy, jak ma na imię, a on na to, że "Kozica". Pytam się go się dalej: "Jaka Kozica?", a on mi na to: "Rzeczna".
I to by było tyle na temat wzajemnego zrozumienia gestów...
Pozostawało czekać.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-04-2010, 08:58   #25
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Posuwali się szybko leśnym bezdrożem. Konie puścili równym kłusem, który nie męczył zbytnio ani jeźdźców, ani wierzchowców, równocześnie zapewniając przyzwoite tempo. Wieści były niepokojące. Zjeżdżający na dwór wojowie, mówili o śladach ataków Dzikich we wszystkich niemal częściach kraju. Któryś z nich odkrył ich opuszczone obozowisko w granicach włości siedziby królewskiej. Wszystkim zależało, aby jak najszybciej skrócić dystans do grupy wojowników eskortujących kobiety i dzieci, które odesłano w bezpieczniejsze, jak się wydawało miejsce. Zwłaszcza jednemu. Spojrzała przez ramię na jadącego z nią strzemię w strzemię wojownika. Ymma to szczęśliwa kobieta. Każda byłaby szczęśliwa mając u swego boku takiego mężczyznę. Uśmiechnęła się krzywo do własnych myśli. Widziała ich pożegnanie. Pragnęłaby zaznać choć namiastki tej bliskości, jaka łączyła tych dwoje. Mniejsza o to, czyim Selred był stronnikiem.

Może i śmierć Króla podzieliła lud Krigar, lecz wciąż łączyło ich wszystkich wspólne zagrożenie. Wobec niego wszelkie dyskusje i debaty traciły na znaczeniu. Najważniejsze stawało się wyplenienie zarazy, która zalewała kraj. Kiedy więc doszły ich słuchy o podchodach Dzikich na ziemie Króla, wielu wojów skrzyknęło się, by wzmocnić oddział, który przed kilkoma dniami opuścił dom królewski. Samkha, tak jak i wielu z nich obawiała się, że w razie spotkania z dzikusami, życie kobiet i dzieci zawiśnie na cienkim włosku. Eskorta była zbyt szczupła, jak na tak realne i bliskie zagrożenie. Dziwne, że ojcowie dziatek wysłanych w drogę, tak lekko podeszli do ich bezpieczeństwa. Jedynie Selred, nie bacząc na wzajemne animozje, bez wahania przyłączył się do oddziału. Nikt nie zaoponował ni jednym słowem. Deor, który prowadził konnych, dzierżył dyscyplinę twardą ręką i Samkha nie miała podstaw, by sądzić, że z czyjejkolwiek strony mógł spotkać Selreda jakiś jawny dyshonor. Każdy dostatecznie sprawny na umyśle człowiek rozumiał jego decyzję.

Sprawy zaczęły przybierać naprawdę zły obrót, kiedy natknęli się na ślady obozu najeźdźców. Jeszcze świeże. Wiele twarzy wykrzywiła żądza zemsty, za zniszczone i wyrżnięte wsie i osady. Mieli szansę na rychłe dognanie tych parszywych psów i odpłacenie im za setki mordów w całej ziemi, za obronę której wzięli na siebie odpowiedzialność. Pognali konie galopem. Ślady wiodły nad rzekę. Nie musieli długo jechać, kiedy doszło ich potępieńcze wycie Hordy. Kilka koni spłoszyło się, lecz nie wrzaskiem atakujących dzikusów. Huki na podobieństwo grzmotów rozdzierały raz po raz powietrze i odbijały się echem po puszczy. Deor nakazał wstrzymać konie. Samoczwór z Selredem i jeszcze dwoma wojownikami ruszyli na zwiad, przynosząc z niego po chwili równie, jak echa niespodziewanej burzy, piorunujące nowiny.

* * *

Ustawili się na linii lasu, kryjąc się w cieniu zarośli i obserwując czujnie ludzi na brzegu rzeki. Dopiero teraz Samkha uwierzyła w to, co opowiedzieli zwiadowcy. Obcych było trzech. Wobec ilości trupów Dzikich ich zwycięstwo wydawało się czymś nadprzyrodzonym. Selred gotowy na wszystko, z kamienną twarzą ruszył na otwartą przestrzeń. Niemal słyszała, jak mężczyźni ustawieni w gotowości do walki, wstrzymują oddechy. Sama odruchowo mocniej ścisnęła w dłoni majdan trzymanego w pogotowiu łuku. Nie spuszczała oka z obcych, kiedy samotny jeździec powoli zbliżał się do nich. Pierwszy z imieniem brata na ustach, ruszył na spotkanie Aatr. Ledwo uścisnęli sobie dłonie w przelocie, kiedy Seldred nie bacząc na obcych wojowników obserwujących zajście, skierował swe kroki wprost ku swej umiłowanej.

Samkha z uznaniem obserwowała zimną krew zachowywaną przez Selreda wobec nieznajomych. Jakżeż jednak szczęśliwy musiał być widząc swoich bliskich całych i zdrowych. Cichy szept i stłumione śmiechy zakłóciły martwą ciszę. Dwóch młodych wojowników z wymownymi uśmieszkami wskazywało sobie Ymmę zamkniętą w mocarnych ramionach Selreda. Zgromiła ich wściekłym wzrokiem. Zamilkli. Nie mogła poświęcić zbytniej uwagi przyglądaniu się czułemu powitaniu małżonków. Tuż za nimi znajdowali się nieznajomi wojownicy, którzy w niczym nie przypominali kogokolwiek, kogo by dotychczas spotkała. Początkowo jeden z nich odwrócił się groźnie w kierunku nadjeżdżającego wojownika, lecz szybko ochłonął i przestał zajmować się całą tą tkliwą sytuacją. Mało tego, wkrótce jak gdyby nigdy nic, zajął się jakąś pracą. Być może był to wyraz pragnienia okazania pewnego rodzaju szacunku i dyskrecji wobec uczuć, jakie sobie publicznie okazywali.

Cała trójka mężczyzn zachowywała się wyjątkowo spokojnie i z rozwagą, a w Alanie ani dzieciach najwyraźniej ich obecność nie budziła obaw. Wręcz przeciwnie. Samkha zastanawiała się czy zdają sobie sprawę, że Selredowi towarzyszy ktoś jeszcze. Mocno niepokoiła ją też nieobecność nielicznej eskorty dzieci i kobiet. Gdzie mogło podziać się dziesięciu doświadczonych wojowników? Nie było ich wśród poległych. Choć… nie… teraz dostrzegła nieruchome ciało jednego z Krigar ze strzałami sterczącymi z piersi. Zaraz potem zobaczyła też rannego, przy którego noszach zaczął majstrować jeden z nieznajomych.

Cichy rozkaz poderwał ludzi. Deor gestem nakazał oddziałowi wyjście z lasu. Sam ruszył na przedzie. Jeden po drugim, czterdziestu jeźdźców wynurzyło się z leśnej gęstwiny nad brzegiem rzeki i z wolna poczęło zbliżać się do usłanego trupami, niedawnego pola walki. Samkha nie wyróżniała się wśród nich niczym szczególnym. Skórzany kaftan, uzbrojenie, włosy splecione w gruby warkocz na karku, hełm przykrywający cieniem prawie pół twarzy. Bardziej przywodziła na myśl młodziutkiego, drobniejszego od swoich starszych towarzyszy wojownika, niż kobietę. Za chwilę wszystko miało stać się jasne.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 30-11-2010 o 20:06.
Lilith jest offline  
Stary 30-04-2010, 18:13   #26
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nic, poza pewnymi przypuszczeniami, nie zapowiadało pojawienia się kolejnych jeźdźców, w dodatku - na pierwszy rzut oka - w większej liczbie, niż poprzednio Hirviö.
- No proszę... Kolejni konni Krigar... - powiedział Chris z cieniem ironii, nie spuszczając nowo przybyłych z oczu. W chwili gdy pierwszy z nich wynurzył się z lasu w dłoniach Kanadyjczyka znalazł się gotowy do strzału karabin.
Przyjaciele, czy wrogowie?
Diabli wiedzieli. Wszyscy Krigar wyglądali tak samo - Godric i Uhtraed nie różnili się niczym, przynajmniej dla Chrisa. Może powinien był wcześniej zwrócić uwagę na szczegóły stroju... Może jakieś herby? Emblematy? Barwy?
Ci na dodatek byli konni...
Z jednej strony źle. Jeźdźcy poruszali się szybciej niż piesi i dopadliby ich trójkę zanim zostaliby wystrzelani.
Z drugiej strony konie łatwiej można było spłoszyć.
"Garstka granatów..." - pomyślał Chris, cofając się o parę kroków.

Krigar nie spieszyli się. Zatrzymali się i powoli zsiedli z koni, co trudno było potraktować jako przygotowanie do ataku. Z sobie tylko znanych powodów zdjęli hełmy. I stali bez ruchu, spokojnie, nie wykonując żadnych wrogich gestów. Wpatrywali się w jakiś punkt poza plecami Chrisa.
Ten nie zamierzał się odwracać by się przekonać, co jest obiektem ich spojrzeń.
Spuszczanie z oczu potencjalnych wrogów było co najmniej mało inteligentne. A że coś jest nie tak było widać od razu - słowa wykrzyczane przez Aatra były zdecydowanie pozbawione ciepła i serdeczności.
I pewnie rzuciłby się na tamtych z pięściami, gdyby Selred go nie powstrzymał chwytając chłopaka za rękaw.
Jak wcześniej wspomniała Ymma, Krigar zabijają Krigar... A ich trójka znalazła się po nieodpowiedniej stronie. Przynajmniej jeśli chodziło o liczebność.

Tamci przyjechali tu tropiąc tego pierwszego, czy też przybyli wszyscy razem, chwilowo zjednoczeni dzięki pojawieniu się Hirviö?
Ludzie w wilczych skórach nie żyli, zatem chwila przymierza minęła i miały się zacząć walki? A raczej rzeź, bo trudno było sobie wyobrazić, by dwóch wojów i chłopiec zdołali powstrzymać kilkudziesięciu jeźdźców.

Ku chwilowej uldze Chrisa walka stale się nie zaczynała. Coś powstrzymało jeźdźców przed atakiem na pozostałych Krigar. Obecność Utlandsk? Wątpliwe... Cóż więc?
Łysawy woj, ten, który wyjechał z lasu na czele krigarskiej kawalerii, rzucił wodze swego wierzchowca jednemu z towarzyszących mu Krigar i ruszył w stronę... Alany.

"Kogóż to uratował Tim" przemknęło przez głowę Chrisowi, gdy woj przyklęknął przed Alaną i z szacunkiem ucałował jej dłoń. "Witają ją niczym księżniczkę" pomyślał, gdy przyklęknięcie powtórzyli pozostali jeźdźcy, równocześnie z szacunkiem pochylając głowy.
Tego zatem dotyczyło zdjęcie hełmów... Znak szacunku, hołdu być może...
Mieli zatem w swoich rękach kogoś ważnego.
I co dalej?
Pobawić się w trzymanie zakładniczki? Ciekawe, jak długo by taka zabawa potrwała.
Chce, niech idzie.
Ale dzieci zostaną, chyba że same zechcą iść w ręce wrogów.

Ponownie spojrzał na jeźdźców, chcąc sprawdzić, czy spostrzeżenie jakie dokonał przed chwilą, gdy tamci zdjęli hełmy, było słuszne.
Coś go poprzednio zastanowiło w rysach twarzy jednego z nich...
Ale dopóki pochylali głowy, nie był w stanie potwierdzić tego podejrzenia. A nawet gdyby miał rację...
Jakiż charakter musiałaby mieć dziewczyna, która jedzie z taką wesołą gromadką...
 
Kerm jest offline  
Stary 01-05-2010, 00:44   #27
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Żołnierz wrócił do reszty grupy, po odwaleniu czarnej roboty. Niestety, żaden z pozostałych nie chciał tego zrobić. Kobiety i dzieci były już przygotowane do dalszej drogi, choć na ich twarzach cały czas malowało się przerażenie wywołana walką z dzikimi. Evans cieszył się, że nie musiał dobijać wrogów na oczach Alany i dzieci, to mogłoby zostać źle odebrane.
W zasadzie już mieli ruszać, kiedy spomiędzy drzew, wyjechał oddział konnych. Timowi wydawało się już wcześniej, że słyszał parsknięcie konia, ale zlekceważył to, teraz wyjeżdżał wprost na nich oddział konnicy. Stanął między konnymi a kobietami i dziećmi. Zrobił to powoli, nie gwałtownie, nie miał zamiaru prowokować niebezpiecznych sytuacji, dopiero co skończyli walkę. Palec spoczywający na broni, delikatnie przesunął przełącznik bezpiecznika na pozycję SEMI, nie wiedział w końcu czego ma się spodziewać po nieznajomych.
Lustrował uważnie ich stroje i ubiory, byli ubrani podobnie jak ranny i jeniec, który zginął od strzał dzikusów. Mogli być więc z jednego klanu plemienia, choć z tego co Spencer dogadał się z ciężarną, wynikało, że owi Krigar walczyli ze sobą, a także z Hrivo, których to kilkanaście ciał leżało pokotem na ziemi, jako namacalny ślad śmiercionośnej skuteczności broni palnej.
Aatr wyrwał się z grupki i z okrzykiem na ustach pobiegł w kierunku dowódcy oddziału, tak się przynajmniej zdawało Timowi. Komandos obejrzał się do tyłu i obserwował reakcje kobiet, wydawało mu się, że na twarzy Alany zauważył początkowo niepewność, a w chwili gdy ujrzała twarze jeźdźców ulgę. Przynajmniej tak odczytał uczucia malujące się na jej, musiał to przyznać, bardzo ładnej twarzy. Chłopak witał się z jeźdźcem, Tim zauważył podobieństwo w rysach twarzy, może to był jego brat, albo jakaś bliska rodzina? Nie potrafił dokładniej tego określić.
Po powitaniu z chłopcem, wojownik, nie zważając na ich trójkę, podszedł do Ymmy i czule się z nią przywitał. Z gestów i uczucia, zapewne byli małżeństwem. Powitanie zaczęło się przedłużać, a Tim żałował że nie znają ani krztyny jeżyka, którym posługują się Krigar. Systematycznie przyswajał wszystkie słowa, które rozszyfrowywali ze Spencerem i Rosińśkim. Wszystko co mogło im się przydać i przyczynić się do udanego powrotu musiał zapamiętywać. Miał dziwne wrażenie, że tubylcy spotkali już ludzi podobnych im, albo przynajmniej o nich słyszeli. Nie dość, że mieli własne określenie na takich jak oni, to nie wyglądali na zlęknionych czy zaskoczonych ich obecnością. Choć lęku od nich nie wymagał, w końcu mieli przewagą liczebną i choćby drogo ich to kosztowało, to jednak teraz w razie walki, ich szanse były raczej niewielkie.
Drugi z jeźdźców po chwili zeskoczył z konia i podszedł ku Alanie. Zrobił to dość spokojnie, dlatego Evans odsunął się na bok, schodząc mu z drogi, palec miał jednak cały czas na spuście karabinu, w razie czego tamten nie zdążyłby zrobić nikomu krzywdy.
Wojownik Krigar jednak podszedł z szacunkiem do młodszej kobiety i uklęknąwszy przed nią, ucałował jej dłoń. Podobnie pozostali konni, zsiedli i przyklęknęli na kolano, schylając z szacunkiem głowy. Najwidoczniej Alana, była dla nich kimś ważnym. Tim podejrzewał to już w obozowisku, kiedy Ymma, zwracała się do niej z szacunkiem, nieprzystającym ze względu na różnice wieku. Może dziewczyna była córką jakiegoś lokalnego możnowładcy, albo wodza? Nie znał stosunków władzy, czy zależności społecznych, nie mógł wiec nic na ten temat powiedzieć. Kiedy konni oddawali cześć Alanie, Timowi wydawało się, że wśród mężczyzn w rynsztunku bojowym, dostrzegł także kobiecą postać. Delikatniejsze rysy i budowa ciała przy dłuższej obserwacji, zdradzały to od razu. Jednak pochylona w przyklęku, schowała twarz, nie mógł więc ze stu procentową pewnością orzekać czy ma rację. Im pozostało tylko czekać na rozwój sytuacji. Miał nadzieję, że uratowani wstawia się za nimi u przybyszów, miał bowiem dość rozlewu krwi na ten dzień.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 01-05-2010, 15:37   #28
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Śledziła ruchy trzech Utlandsk, jednocześnie kontrolując własne. Sprowokowanie ich do walki było ostatnią rzeczą, jakiej by sobie teraz życzyła. Po pierwsze, musieli zatroszczyć się o bezpieczeństwo Alany. Powolnym, spokojnym gestem Deor nakazał zatrzymać się oddziałowi i zejść z koni. Wojowie, jak jeden mąż odkryli głowy przed swoją Panią.

W pełną szacunku ciszę, wdarł się nagle przepełniony wściekłością chłopięcy wrzask. Selredowi ledwo udało się w czas powstrzymać brata, by ten nie rzucił się z gołymi pięściami na kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby mężczyzn. Przez grupę stojących z pochylonymi głowami wojowników przebiegło nagłe poruszenie, jakby ponad łanem zboża przetoczył się podmuch gwałtownego wiatru. Chłopcu odpowiedział głuchy pomruk z tłumu. Miotający się w żelaznym chwycie brata, zapalczywy młodzieniec, nieprzerwanie wypluwał z siebie jadowite słowa. Ten i ów spośród zebranych, wymienił ze swym sąsiadem ukradkowe spojrzenia w reakcji na nieprzerwany potok wrzasków płynący z ust chłopca. Ich szeregi pozostały jednak niewzruszone, mimo wzrastającego wyraźnie po obydwu stronach napięcia.

Deor nie okazując śladu wahania, równym, śmiałym krokiem ruszył wprost ku stojącej nieruchomo jak posąg Alanie. Z zaciśniętymi ustami wszedł pomiędzy obcych i przyklęknąwszy przed kobietą z szacunkiem uniósł jej dłoń do ust. Na ten znak wszyscy wojownicy poszli za jego przykładem, tak jak on przyklękając na jednym kolanie z pochylonymi ze czcią głowami. Umilkł też Aatr, a Selred podobnie, jak wojowie oddał cześć odzianej –jak zauważyła Samkha- w dziwny strój pannie.

* * *

Deor wstał, a za jego przykładem poszli też jego wojownicy. Oficjalna atmosfera zelżała nieco, kiedy Alana skinieniem wezwała do siebie Ymmę. Selred ściszonym głosem i z surowym wyrazem twarzy wypytywał i instruował swojego młodszego, roztrzęsionego, lecz uspakajającego się powoli brata. Samkha ruszyła w stronę rozmawiających z Deorem niewiast. Kto wie, co stało się wcześniej i czy nie potrzebowały wsparcia. Zawsze łatwiej powiedzieć o pewnych sprawach innej kobiecie niż mężczyźnie. Ruszając ku nim z powrotem wsunęła hełm na głowę, starając się zignorować badawcze spojrzenia Obcych.

Któryś z wojów zduszonym głosem wykrzyknął czyjeś imię. Wśród dzieci rozległo się kilka pisków i szlochów i naraz kilkoro z nich ruszyło biegiem ku wychodzącym z tłumu wojom. Samkha uśmiechnęła się widząc, jak z wyciągniętymi rączkami wpadają w ich ramiona.

Nie naprzykrzała się rozmawiającym, stojąc tymczasowo na uboczu i w napięciu słuchając opowiadających o ostatnich zajściach kobiet. Ze ściągniętymi brwiami spoglądała, to na martwe ciało Uhtraeda, lub rannego Godrica, to rzucała nieufne, badawcze spojrzenia w kierunku tajemniczych Przybyszów. Doprawdy oświadczenia Ymmy i Alany, przepełniały ją sprzecznymi uczuciami, nad którymi dominował gniew i niedowierzanie, choć nie miała powodów, żeby wątpić w ich słowa.
Deor odszedł wydać odpowiednie polecenia. Rozrysował coś patykiem na ziemi i połowa oddziału natychmiast wyruszyła, przeprawiając się przez rzekę. Zniknęli wkrótce w głębi lasu na drugim brzegu podążając drogą, którą przybyły tu kobiety i dzieci w towarzystwie Utlandsk. Pozostali zabrali się za gromadzenie materiału na stos pogrzebowy poległego wojownika. Jedynie kilku strażników pozostało pilnując wierzchowców, lub obserwując czujnie okoliczne zarośla.

Samkha została przy kobietach i dopiero wtedy, na osobności zebrała się, by zapytać o drażliwe szczegóły zajścia. Widziała zaczerwienienia na twarzy Alany i zarzuconą na jej suknię dziwną odzież. W głębi serca obawiała się tego, co może usłyszeć…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 01-05-2010, 16:56   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To co się działo na polanie, łatwo można było określić jednym słowem... polityka.
Największe bagno w jakie może wdepnąć człowiek.
Widać Alana była tu kimś ważnym. Jak bardzo jednak? Nie wyglądali na społeczeństwo matriarchalne, więc jest pewnie księżniczką tyle wartą, ile warty będzie książę, który ją poślubi. Rosińskiemu w myślach migały wspomnienia z lekcji historii, na temat rozbicia dzielnicowego. Pewnie byłoby tak samo i tutaj. Kilkunastu wodzów plemiennych toczących własne rozgrywki o ziemię i władzę. Plus dzicy najeźdźcy, jako czynnik zewnętrzny... Jan zastanawiał się więc, kim staną się dla tutejszych Krigar ? Kartą przetargową? Aniołami zesłanymi przez któregoś z bogów, by zaświadczyć o tym, że ten, a nie inny wódz jest predestynowany do objęcia tronu?
A może niewygodnymi świadkami i wybawicielami? Czyż nie lepiej by było w interesie tego łysego, gdyby to ON uratował Alanę, a nie jacyś obcy?
Brak porządnej znajomości języka utrudniał im rozeznanie się w sytuacji. Owszem można się bawić w łamańce i rebusy jak to robił Chris. Ale to nie uchroni ich przed kłamstwem i zdradą.
Byli ślepcami prowadzonymi przez niepewnych sojuszników. Prawdziwie parszywa sytuacja. Gdyby Jan nie był zmęczony tym wszystkim, byłby naprawdę zdenerwowany.
Sięgnął odruchowo po steyra zmarłego i sprawdził magazynek. Jak można się było spodziewać Ipatow miał go załadowanego.
Rosiński obserwował działania przybyszy, nie poświęcającej większej uwagi, żadnemu z ich poza... łyskiem. On tu dowodził, więc na niego warto mieć baczenie.
Był chyba doświadczonym dowódcą, skoro szybko wydał rozkazy... Nie uważali na razie Tima, Chrisa i Jana za zagrożenie. Ale Rosiński nie zdecydował jeszcze czy to dobra, czy zła wiadomość.
Póki co grał na zwłokę, wykorzystując pogrzeb jako wymówkę. Co oznaczało, że może być groźnym przeciwnikiem.

Niemniej, prędzej czy później, dojdzie do rozmowy, więc trzeba było się przygotować.
Więc Jan podszedł do Chrisa mówiąc.- Znasz trochę ich język, więc ty z nimi pogadasz. Jak już dojdzie do pogaduszek.
Było to bardziej stwierdzenie faktów, niż polecenie. Rosiński obrzucił spojrzeniem przywódcę.- Ale uważaj. Łysy nie wygląda na krynicę wdzięczności. A raczej na typka dążącego do celu po trupach... Oby nie po naszych. Obserwuj jego twarz, facet pewnie powie nią więcej niż słowami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-05-2010, 18:50   #30
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Coś tu nie pasowało do reszty.
Oczywiście elementy tej układanki wyglądały normalnie. Każdy z nich sam z siebie był jasny, prosty oczywisty...
Jedni Krigar walczą z innymi Krigar.
Grupa Ymmy i grupa Alany.
Powodów mogły być tysiące. Waśń rodowa, kobieta, ziemia, władza, zemsta...
Na Ziemi tak się działo od tysięcy lat, czemu tutaj miało być inaczej?
Tylko do jakiej grupy należało zaliczyć te dzieci, które z radością w głosie biegły w stronę wojów z grupy Alany?
Wszak sam widział, jak skupiają się wokół Ymmy, jak z przerażeniem patrzą na idącego na nich z mieczem Uhtaeda.
I w obozie, i podczas marszu, żadne z dzieci jakoś nie okazywało jeńcowi zbytnich przejawów sympatii.
A teraz co? Szczęśliwe połączenie rodzin?
Witały ojców, czy wujów?
Nie wiedział.

Na dodatek wyglądało na to, że nieprędko się dowie.
I to nie z powodu bariery językowej.
Zachowanie Krigar było co najmniej dziwne - zachowywali się tak, jakby Utlandsk nie istnieli. Trójka obcych była ignorowana. Jeśli tak można było nazwać nieufne spojrzenia, rzucane od czasu do czasu w ich stronę.
Całkowity brak tego, co popularnie nazywa się kulturą.
Ani 'dziękuję', ani 'pocałuj mnie w zadek'.
Co dało by się wyrazić w każdym języku świata.

Janowi, jak się okazało, również nie podobało się zachowanie łysawego woja i jego kompanów.
- Jeśli dojdzie do rozmowy... - Chris żywił pewne wątpliwości. - W dość dziwny sposób tratują kogoś, kto uratował ich, hmmm, księżniczkę. Są jakby mało przyjacielscy.
- Właśnie dlatego nie ufam temu Łysemu. - Jan skinął głową. - Nie zdziwiłbym się gdyby Łyskowi było nie na rękę, że Alana żyje.
- Masz jakieś granaty? - spytał Chris. Co tylko teoretycznie było zmianą tematu.
Jan skinął głową.
- Granaty hukowe i odłamkowe - odparł. - Miały być na odstraszenie niedźwiedzi. I rakietnicę.
- Nie wiem, czy rakietnica odstraszy tamtych.
- Ciekawe, czy on uznaje zasadę, że należy pozbywać się świadków własnej bezradności - Chris uśmiechnął się ponuro. - Gdybyśmy wiedzieli, że nasz drogi Baldhead coś knuje, można by dać mu w prezencie granat. Prędzej czy później domyśli się, do czego służy zawleczka.
- Obawiam się, że gdy już będziemy wiedzieli...- tu Jan na chwilę zamilkł. - Może być za późno.
- Jest szansa, że łysek by sobie przywłaszczył nasze rzeczy w razie, gdyby nas spotkał jakiś 'wypadek' - ostatnie słowo Chris powiedział z pewnym przekąsem.
- To nie szansa, ale fakt... Szef ma pierwszeństwo w łupach.
- W takim razie pozostałoby mieć nadzieję, że tym małych, kulistych przedmiotów z metalu nie da dzieciom do zabawy...
- Raczej w to wątpię... ale może użyć steyra jako maczugi. Chyba że - Jan spojrzał na dzieci - wydusi z dzieci zeznania... lub z kobiet.
- Alana sama mu opowie, w jaki sposób Utlandsk wykończyli Hirviö za pomocą grzmiących kijów.
- Zawsze można zabezpieczyć broń - uśmiechnął się Jan. - Nie wystrzeli nie odbezpieczona.
- Nie zawsze można - odpowiedział Chris. Na przykład gdy się do kogoś strzela. - Gdybym był na miejscu Baldiego i chciałbym się pozbyć Alany, to najpierw zaprosiłbym nas na ucztę. Byłoby wielkie przyjęcie pod hasłem 'jesteście wielcy przyjaciele', a w nocy zabiłbym Alanę i zwaliłbym na Utlandsk.
- To możliwe... O ile dożyjemy uczty - odparł Jan.
- Jeśli chce się pozbyć Alany w mądry sposób, to tak. Dożyjemy.
- Fakt. Przynajmniej nie odejdziemy z tego świata z pustymi brzuchami.
- Wdowy płaczące na grobach naszych przeciwników będą świadectwem, że nie odejdziemy sami - zażartował Chris.
Jan uśmiechnął się tak jakoś kwaśno... Bowiem pomyślał nagle o innych "wdowach". Mruknął cicho. - Ciekawe czy już nas grzebią...w domu.
Chris nie odpowiedział.
Po nim żadna panna płakać nie będzie. Przynajmniej aż tak. Ale rodzina? Trudno było powiedzieć. Może będą mieli nadzieję, że jednak uda mu się wykręcić z kolejnych tarapatów, w jakie udało mu się wpakować. Był jednak ciekaw, kiedy się dowiedzą. Miał nadzieję, że nie stanie się kolejną tajemnicą wojskową.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172