Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2010, 18:39   #11
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Nie zwracała uwagi na rozmowy pozostałych. Na krótką, jak jej się zdawało chwilę, pozwoliła sobie odpłynąć w świat marzeń. Cóż jej to bowiem szkodziło. Racjonalnego wytłumaczenia zaistniałej sytuacji i tak nie była w stanie wymyślić. Może ktoś inny sobie z tym poradzi, ona odpuściła. Miast tego pozwoliła sobie na ewentualne uwierzenie temu wszystkiemu. Czyż nie byłaby to przygoda o jakiej niejednokrotnie marzyła czytając w zaciszu szkolnej czy też publicznej biblioteki? Te liczne tomy opowiadające o przygodach takich jak ta. Ratowaniu królestwa, walce, magii... Jeżeli bowiem przyjęło się to wszystko za prawdę to tylko ona wchodziła w rachubę. Co prawda wątpiła w pojawienie się rycerza w lśniącej zbroi, dawno jednak doszła do wniosku że takowy raczej by jej nie zaciekawił. Cała reszta.. Uśmiechnęła się do siebie i do wesoło igrających płomieni.


Chwila minęła wraz z pojawieniem się Salerina. Mag najwyraźniej zrobił co miał do zrobienia w związku z czym mogli rozpocząć podróż do kraju owej tajemniczej Cesarzowej. Sybil bez słowa sprzeciwu pozwoliła by dłoń mężczyzny, którego z braku imienia nazwała w myślach przewodnikiem, spoczęła na jej ramieniu. W końcu nie licząc tego, że sprowadził ją do owej jaskini wbrew jej woli oraz że namieszał jej w głowie przy pierwszym spotkaniu, nie wykazał się żadnymi wrogimi zamiarami. Ciche podszepty racjonalnego umysłu zgasiły słowa chłopaka, które skierowane zostały do Jeleny. Nawet jednak gdyby okazały się być nieprawdziwe to i tak owe królestwo musiało być czymś lepszym niż owa jaskinia. Chociażby pod względem żywności i dostępu do wody.


Rozpoczęła się inkantacja zaklęcia. Polka z zapartym tchem przyglądała się powstającej z niczego kuli. Świetliste więzy, które wypłynąwszy z niej oplatać zaczęły ludzi tworzących krąg niemal całkiem przykuły jej uwagę. Żałowała że nie miała przy sobie chociażby zwykłej cyfrówki. Natychmiast jednak doszła do wniosku że jedyne co by uzyskała to obraz grupki ludzi stojących w mroku jaskini. Może i udałoby się z tego zrobić nastrojową kompozycję przy odpowiednim dobraniu oświetlenia, lecz nic poza tym. Jeżeli bowiem była to magia, a pora była najwyższa by wyłączyć wątpiące brzmienie owego twierdzenia, to marne widziała szanse na to by pozwoliła uchwycić się technice. To była dzika i chaotyczna siła, a przynajmniej taką widziała ją Sybil. Siła która jedynie niektórym pozwalała sobą kierować. Wciąż jednak pozostając wolną i nieprzewidywalną.


Czar prysł. Stwierdzenie to miało niemal dosłowne odzwierciedlenie w tym co nagle rozegrało się na oczach dziewczyny. Nie była w stanie nadążyć za wydarzeniami. Zbyt pochłonięta obserwowaniem nici które złączyły drużynę z czymś co zapewne miało być portalem, z pewnym zdziwieniem stwierdziła że oto stoi za plecami tego, który chwile wcześniej spokojnie stał obok niej. Na dodatek wszyscy opiekunowie trzymają w dłoniach miecze lub, w jednym przypadku kij. Nie zabrakło też rannych. Nieco niepewnie spojrzała na Jelenę. Nim jednak zdążyła wygłupić się pytaniem " co się stało?", ponownie stanęła, a raczej została ustawiona w kręgu. Cichy głos maga ponownie skierował jej uwagę na świetliste efekty wypowiadanych przez niego słów, które teraz zdawały się być znacznie wyraźniejsze i jakby mocniejsze. Wreszcie nie mogąc znieść dłuższego spoglądania w jasność, przymknęła oczy. Niewiele to jednak pomogło. Zdawało jej się że blask nie tyle obejmuje ich co wpływa do wnętrza nie pozwalając się od siebie uwolnić.


Wreszcie wylądowali. Lena zajęła się opatrywaniem rannych. Kobieta zdawała się być obeznana z tą sztuką, a słowa które padały z jej ust w trakcie, upewniłyby każdego. Sybil stanęła z boku by nie przeszkadzać w tych czynnościach. Jej wiedza na temat opatrywania raz nijak się miała do umiejętności lekarki. Kurs czy tam dwa, które zaliczyła by spełnić wymagania stawiane członkom wyprawy w której kiedyś brała udział. Gdyby jednak została poproszona o pomoc...

Lecz nie została co dało jej czas na nieco lepsze przyjrzenie się otoczeniu. Komnata w której wylądowali sprawiała wrażenie opuszczonej. Gruba warstwa kurzu pokrywająca podłogę jasno dawała do zrozumienia że nie mają co się martwić nagłym pojawieniem nieproszonego gościa czy też gości. Tak chyba było lepiej. W końcu, o ile wierzyć słowom opiekunów, przybyli by pomóc cesarzowej. Skoro zaś kobieta ta tak rozpaczliwie potrzebowała pomocy by przymusem ściągnąć do swego państwa ludzi z innego czasu czy nawet planety... Naturalnie o ile przyjęło się że to wszystko dzieje się naprawdę, a nie jest jedynie efektem środków halucynacyjnych czy czegoś w tym stylu... Jasnym było że nie mają co liczyć na huczne przyjęcie, fanfary i dywany z płatków róż. O ile oczywiście rosły tu róże.

Jej rozmyślania przerwał głos Asmela. Faktycznie było tu dość cicho jednak czy aż tak? Pokręciła głową jakby w przeczącej odpowiedzi na czyjeś pytanie. Nie mogła przecież wiedzieć jak głośno powinno być, była tu po raz pierwszy. Jeżeli jednak człowiek który zdawał się być obeznany z tym miejscem jest zaniepokojony należało trzymać się na baczność. W końcu skoro nawet w zaufanej grupie osób znalazł się zdrajca to powinni być przygotowani na wszystko. Dobre sobie. Jak miała być przygotowana na cokolwiek skoro została porwana tak jak stała. Czym miała się bronić? Kluczami od mieszkania? Jaką niby miała przewagę nad uzbrojonym w miecz czy łuk czy cokolwiek w tym stylu, przeciwnikiem? Gdyby jeszcze miał sztylet, to może. W końcu sztylet niewiele się różni od noża, a na kursach przerabiała sposoby obrony przez ta bronią. Jednak miecz... Łuk... Nagle poczuła się bardzo małą i bezradną istotą w bardzo wielkim i nieznanym sobie świecie. Chciała by to się wreszcie jakoś wyjaśniło. By ktoś powiedział o co w tym wszystkim chodzi, co tak właściwie mają w tym świecie zrobić i kiedy będą mogli wrócić do siebie. Przede wszystkim zaś byłoby miło gdyby ktoś udzielił jej odpowiedzi na pytanie dlaczego akurat ona, dlaczego oni. Co takiego posiada, jaka umiejętność zwróciła na nią uwagę owej nieznajomej władczyni. Bo raczej nie chodziło tu o zrobienie nastrojowego portretu.


Mając dość bezczynności podeszła do jedynej, w miarę znanej osoby. O ile można było tu mówić o jakichkolwiek znajomościach.


- Mogę w czymś pomóc? ...

Chwile spędzone na pomocy, zresztą dość nikłej, przy opatrywaniu Muriona nieco poprawiły nastrój, który sama sobie popsuła. Podchodząc do posągu uniosła głowę by lepiej przyjrzeć się twarzy postaci. Kryształy które umieszczone zostały na czole rzeźby odbijały promienie słońca zalewając cała komnatę wielobarwnym światłem. Zastanawiała się kim był. Czy którymś z bogów czczonych przez tych ludzi? Skoro tak to dlaczego nikt nie odwiedzał tego miejsca? Pytania mnożyły się w głowie Sybilli, a brak odpowiedzi bynajmniej ich przed tym nie powstrzymywał.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 21-04-2010, 08:25   #12
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jeżeli to jest prawda, to spotkało ich niewątpliwie najdziwniejsze wydarzenie spośród tych, które mogli sobie wyobrazić. Dlatego kompletnie nie rozumiał podejścia niektórych.
- Hm, załóżmy, iż nie oszalałem oraz ze to nie test. Chwilowo załóżmy przyjmując taka idiotyczna tezę, to, niech to gęś. Jedynymi rozsądnymi osobami wydają się kobiety zachowujące się dość sensownie, czyli najnormalniej histerycznie - uznał. - Pozostali, szczególnie jeden, zachowują się, jakby porwanie do świata fantasy, gdzie włada jakaś cesarzowa, stanowiło dla nich codzienność. Szaleńcy! Zwyczajni szaleńcy. Przecież gdyby ktokolwiek opowiedział normalnemu człowiekowi z normalnych Piccadilly Circus, Baker Street, czy Royal Avenue to uznałoby go, że tak się wyrażę: „stary a zaprawdę głupi”. No, chyba, że grają takich chojraków, a w rzeczywistości wcale nie są tacy pewni. Cóż, poczekamy zobaczymy – ocenił sytuację dalej nie wierząc w całe to bajdurzenie.
„Chociaż właściwie z drugiej strony” pomyślał, że może właśnie on jest już steranym wapniakiem kiepsko zdolnym do zaakceptowania czegoś nietypowego, oni zaś wręcz odwrotnie. Nawet zaskoczeni przyjęli teoretyczną możliwość czegoś niezwykłego? Albo czekają po prostu, podczas gdy on głupio się niecierpliwi? Zawstydził się swojej pośpiesznej oceny.

Nie uwierzył nawet, kiedy po raz pierwszy ogarnęła go dziwaczna pajęczyna świetlistości podczas przenosin. To mógł być efekt jakiegoś posmarkanego specyfiku.
- Jasny gwint! Jak żeście zrobili te światła? - nawiązał do dziwacznej formy podróży. Nie zdążyli dopowiedzieć, a Chris chwilę później nie miał już wątpliwości. Nagły błysk klingi. To były prawdziwe rany oraz prawdziwa krew. Tego nie mogli podrobić nawet przy najlepszym badaniu psychiatrycznym. Niczym muzykolog potrafi rozpoznać właściwą melodię spośród dziesiątek podrób, tak Chris rozpoznał delikatny zwiastun prawdziwej walki. Te ruchy nie mogły być udawane, tych ciosów nie markowano, ten niemal niedostrzegalny zapach okaleczenia. Żołnierska eksperiencja nie kłamała. Choć, niechaj posiniaczona gęś to usmarkaństwo kopnie, wszystko to przeczyło zdrowemu rozsądkowi.

Zdrajca! Taki jak tam, na afgańskim stepie. Talib! Od jakiegoś czasu dla Twinkle'a każdy łajdak nosił miano Taliba, choć kapitan królewskich wojsk zdawał sobie sprawę, że ta ocena może być nieco niesprawiedliwa. Próbował nawet walczyć z tym uprzedzeniem, ale od tego incydentu, który sprawił, że badali go psychiatrzy, naprawdę trudno mu było nie zaciskać pięści na widok mieszkańców Bliskiego Wschodu. Teraz ten strażnik od babki, której imienia nie pamiętał, jeżeli w ogóle je mówiła, zaatakował swoich. Próbował ostrzec, rzucić się do przodu oraz kilkoma zręcznymi uderzeniami zrobić mu galaretkę pomiędzy nogami zamiast przyrodzenia, zaś nadgarstek zastąpić czymś mającym konsystencję cukru pudru. Później kilogram lodu na kroczu oraz temblak naprawiłyby uszkodzenia, ale na jakiś czas napastnik byłby wyeliminowany. Jednak żelazny chwyt ręki Asmela usadził go.

Krzyk. Zamieszanie. Nagłe uderzenia oraz rozpaczliwe próby parowania. Wreszcie udało się. Napastnik z jękiem zwalił się na glebę pod ciosem Zilacana. Właściwie rzeczywiście, człowiek – niedźwiedź wydawał się świetnym wojownikiem, ale, do jasnego cymbała, kto teraz walczy mieczami? Chyba, iż to rzeczywiście świat fantasy? Złapał się na tym, że zaczyna w to naprawdę wierzyć po całym gwałtownym starciu. Jeżeli zaś tak właśnie jakimś cudem im się przydarzyło … Chris poczuł zimny dreszcz spowodowany spływającym po plecach potem. Pierwszą rzeczą było znalezienie broni. Od tego zawsze zaczynały się ich szkolenia: jak jesteś bezbronny znajdź cokolwiek, choćby kij, zawsze będziesz miał większe szanse. A on miał coś lepszego niż kij. Napastnik poraniony przez Muriona i Zilacana leżał, porzuciwszy sztylet, który szczęśliwym trafem spadł tuż tuż. Tylko schylić się … Twinkle nie namyślał się długo. Ruch ręki i już zimna rękojeść morderczej broni miło chłodziła jego dłoń dodając pewności i prawdziwej energii.


Asvel dzierżył wygięta nieco szablę. Chris spojrzał na jego dłoń. To nie była ręka laika, która zbytnio zaciska się na broni i potem, by zadać cios, musi powtórnie rozluźnić mięśnie tracąc cenny czas. To niewątpliwie przypominało chwyt zawodowca, szermierza, kogoś, kto wie, jak użyć broń oraz niejednokrotnie miał okazję przećwiczyć owa umiejętność w prawdziwym starciu. Podobny do jego chwytu … Och, oczywiście, sztylet to nie szabla, ale istniało jakieś nieuchwytne podobieństwo. Piękna, lekko cyzelowana, jednocześnie zaś ostra oraz niezwykle niebezpieczna w doświadczonym ręku. Ostry sztylet również. To zresztą było widać na pierwszy rzut oka. Nowicjusze trzymali ostrze, jak na filmach, skierowane w dół, by unieść rękę, potem zaś uderzyć z góry z mocnym zamachem. Idiotyzm! Zanim ktokolwiek podniósłby ostrze odpowiednio, przeciwnik mógłby dawno rzucić się do ataku. Przeciętni apasze, czy innej maści złodziejaszkowie z doświadczeniem dzierżyli ostrze do góry, ale tylko ci najlepsi, trzymali je niemal poziomo w rozluźnionej dłoni, co pozwalało zadać cios natychmiast. Jeżeli mięśnie ściągnięte są, wbrew pozorom, cios trwa dłużej, bowiem przed zrobieniem czegokolwiek, trzeba je poluźnić, potem zaś znowu spiąć pchając energię.

- Szlag! Dwóch plus ten - rzucił widząc rannych. - Pozostali cali? - wyrwało mu się niemal odruchowo, jakby standardowo zadawał takie pytanie członkom swojego oddziału na wyżynnych terenach Afganistanu.
- Cała - odpowiedziała po chwili i jakby odruchowo pannica, która wcześniej chciała sobie zaaplikować RedBulla. Nawet nie wiedział, czy inni powiedzieli cokolwiek, kiedy obolały Salerin rozpoczął kolejną inkantację. To był dziwne, bardzo dziwne.

***

Dziewczyna, która rozpoczęła znajomość z reszta grupy od doborowego pokazu aikido okazała się lekarzem. Nie tylko dobrym, ale również posiadającym kręgosłup prawdziwej córki Asklepiosa. Zresztą nie tylko ona. Ciemnowłosy mężczyzna o nieco rozwichrzonej fryzurze także radził sobie całkiem nieźle. Swoim rannym zajmował się w miarę fachowo i z dużą delikatnością starając się nie urażać okaleczeń swojego podopiecznego. Wprawdzie mężczyzna ten nie wyglądał na doktora, ale jego umiejętne ruchy podczas bandażowania wskazywały na znajomość pierwszej pomocy.

Także Chris to potrafił, dlatego zgłosił się do pomocy. Był mocno skołowany. Wolał coś robić niżeli głupio się przyglądać. Nie wspominając ponadto, że kiedy trzeba było pomagać, nie odmawiał, naprawdę znał się też co nieco na ranach i przeszedł solidne szkolenie. Oczywiście, daleko było mu do młodej kobiety, ale jednak na asystenta nadał się całkiem całkiem. Co prawda, jego pomoc głównie polegała na wynieś, przynieś, pozamiataj, czyli po lekarsku: przytrzymaj oraz nie przeszkadzaj mi. Ale nawet takie wsparcie bywa potrzebne, szczególnie, gdy lekarka zabrała się za sprawdzanie lekko, jak się okazało, uszkodzonej ręki napastnika. Przytrzymali go razem z Asmelem, ażeby nie podrygiwał zbyt mocno, ona zaś szczegółowo badała.

Po skończonych oględzinach pani doktor zwróciła się do Chrisa.
- Co to było? - mówiła cicho, ale stanowczo. - Prosiłam o pomoc, a nie o złamanie mu drugiej ręki.
Widocznie uznała, że przycisnął rannego nieco zbyt mocno.
„Czy naprawdę?” zastanowił się.
„No, może trochę” odpowiedział sam sobie, „ale także niespecjalnie.”
Nie przejmował się zdrajcą, bo ewidentnie ten osobnik na takiego wyglądał, ale raczej lekarką. Miał sztylet napastnika. Któż jednak wie, co kryją jeszcze zakamarki kieszeni, czy poły ubrania? Zdecydowanie uznał, że musi uważać. Czy naprawdę leżący mężczyzna stracił przytomność? Podczas takich badań niektórzy udawali omdlenie. Czy badany przed chwilą napastnik tak właśnie robił? Wydawało się, iż leży bezwładnie, ale lepiej być naprawdę ostrożnym. Trzymali czasem zatrute kolce, czy dodatkowe noże. Niczym fanatyczni terroryści, udawali bezbronnych, ale potem nagle wywalali cały swój arsenał przeciwko normalnym ludziom. Nie chciał jednak straszyć dziewczyny takimi, być może wydumanymi możliwościami. Zresztą naprawdę musiał chłopa przytrzymać mocno, żeby nie wierzgał podczas kontroli.
- Ech? - mimo to, nieco zaskoczony lekkim tonem pretensji w głosie, spojrzał najpierw ze zdziwieniem, ale później ze zrozumieniem. - Spokojnie - wyjaśnił. - Nie ma siły, żeby mu tym sposobem złamać rękę, chyba, żeby dysponował krzepą bizona. Założyłem chwyt z dźwignią na bark. Bardzo skutecznie unieruchamia, bo póki się nie ruszasz, nie ma właściwie efektu poza lekkim naciskiem, ale kiedy trzymany zaczyna się kręcić, to boli mocno. Dlatego leżący raczej będzie wrzeszczał co sił, niżeli się poruszy. Kiedy byłem w wojsku i trzeba było na gwałt wyciągnąć pocisk, albo zająć się złamaniem, to tak czasem robiliśmy.
- Następnym razem, bądź delikatniejszy
. - W zasadzie jego tłumaczenie było logiczne. - To że zapłacono wam za tę komedię, w dodatku niesmaczną, nie oznacza, że ja wyrażam zgodę na to wszystko.

- Zaraz, zaraz, to moja kwestia
- powiedział nagle czymś jakby przestraszony. Może tym, iż ktoś postrzegał rzeczywistość w identyczny sposób, jak on. - Nie pamiętasz? Pani doktor, jestem naprawdę kapitanem i po powrocie z Afganistanu zostałem skierowany do szpitala wojskowego na badania psychiatryczne. Zawsze robią coś takiego, kiedy ... nieważne ... - urwał. - Nie wierzę w takie pierdoły, jak jakieś cesarzowe, czy przenikanie światów, ale naprawdę - podniósł głos - wierzę w krew. Sam jej widziałem wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, że jest prawdziwa. Jeszcze przed chwilą bym powiedział, iż to jakiś idiotyczny test, który wymyśliliście sobie, żeby sprawdzać moją odporność. Czy rzeczywiście jestem jakimś wariatem. Ale nie teraz. Ten chłopaczek - wskazał na napastnika - uderzył naprawdę. Chciał dorwać tego Salerina, czy jak mu tam. Co to jest? Co tu się dzieje? - nagle złapał się za głowę. - Przecież to jakieś idiotyzmy.
Lena już chciała wyrzucić z siebie jakąś kąśliwą uwagę, ale zaniechała tego. Zamiast tego położyła rękę na ramieniu mężczyzny i odparła łagodnym już głosem.
- Spokojnie. Tylko spokojnie. Krew była prawdziwa, i złamana ręka też. Ale przecież ludzie robią różne dziwne rzeczy dla pieniędzy. - Sama nie była spokojna, ale wiedziała dokładnie, że jej nerwami nic się nie załatwi.

- Słuchaj, to znaczy - poprawił się szybko, jakby nie wiedząc, jak się do niej zwracać - pani doktor, czy, czy możliwe jest, żeby w tą idiotyczna sytuację - mówił napiętym głosem - wrzucili więcej niż jedną osobę? Jestem zwykłym żołnierzem, pani jest człowiekiem nauki, lekarzem. Może ma pani jakieś wyjaśnienie? Przecież ludzi nie porywa się po to, żeby ratować gdzieś jakieś cesarzowe. Osobiście widziałem coś takiego tylko w "The Neverending Story", ale przecież nie jesteśmy w przygodowym filmie.
- Po pierwsze, to może przejdźmy na ty
- rzuciła propozycję.
"Być może wtedy on się trochę rozluźni. Ależ genialny ze mnie psycholog." Jelena dodała w myślach.
- Jestem Lena. Darujmy sobie bruderszaft.
- Chris
- uśmiechnął się - ale znajomi czasem mówią mi Iskra. Przynajmniej ci z cywila. To znaczy mówili, jak jeszcze miałem jakichś znajomych w cywilnym stanie. Aaa tamto, co pytałem? - zapytał niepewnie. Widać było, że ten mężczyzna, który nie przejmował się napastnikiem, niespecjalnie potrafi sobie poradzić z taką pokopaną sytuacją.
- Z początku myślałam, że to reality show, ale teraz - wzruszyła ramionami. - Teraz nie jestem pewna. Na jakiś eksperyment też nie wygląda.

- To nie jest reality show. To jest jakieś największe wariactwo, jakie
... - widać, iż zabrakło mu słowa określającego ich dziwaczna sytuację. - Krew jest prawdziwa, atak też. Takich rzeczy nie ma nigdzie w durnowatych pokazach. Boję się, wiesz Lena, że albo zwariowałem, może wszyscy zwariowaliśmy, albo te dziwne chłopaki, plus oczywiście tamta - wskazał na Kate - mówią prawdę. ale chyba to jeszcze większe wariactwo wierzyć w takie coś.
- Sama już nie wiem
.
Zamyśliła się na chwilę. Na dłuższą chwilę. To na prawdę było dziwne.
- Nie wiem w co mam wierzyć. Oni są święcie przekonani o prawdziwości swoich słów. Chyba trzeba nam czekać na rozwój wydarzeń.
- Tak, ale nie lubię tak po prostu czekać. Wiem, że to często najlepsza taktyka, ale ... spróbuję. Może masz rację, Lena. Jednakże
- zawahał się - wcale nie wiem, którą opcje bym wolał, czy być wariatem, czy jednak wojownikiem mającym pomóc tajemniczej cesarzowej.
- Wariat czy wojownik
? - Lena uśmiechnęła się kwaśno. - Poniekąd jesteś już w, hmmm..., wojownikiem. Wojsko to w końcu wojsko. Tak przynajmniej będziesz mógł wrócić do żony, dzieci. Yyyyy ... znaczy chyba. A jeżeli wolałbyś zostać wariatem ... no cóż, do takich rodziny się raczej nie przyznają. - Tu lekarka pomyślała o własnej rodzinie. Własnej, hałaśliwej rodzinie. O świętach, których z nimi może już nie spędzić. Przemknęły jej przed oczyma wszystkie twarze. Posmutniała na to wspomnienie.
- Nie mam – powiedział cicho, nie wiedział, czy Lena usłyszała.

Przez chwilę stał, potem zaś zapytał Asmela:
- Sprawdźmy, co jeszcze ma przy sobie. Ale uważaj na niego. Tacy spryciarze niekiedy symulują utratę przytomności, żeby zaatakować nic nie spodziewającego się przeciwnika.
Kapitan Straży Pałacowej skinął wyciągając szablę. Przyłożył klingę niemal do szyi leżącego.
- Ostrożnie.
- Nic mu nie zrobię
– wyjaśnił Chrisowi oraz Lenie, która mogła być niechętna jakimkolwiek naciskom na powalonego napastnika. - To jedynie środek zapobiegawczy, gdyby się nagle obudził i spróbował czegoś nieprzemyślanego. Nie chcę zresztą, dopóki nie podyskutujemy – natychmiast wyjaśnił twardym tonem logicznie powody swojego altruizmu. – Jej Cesarska Mość będzie na pewno zainteresowana szczegółami naszej rozmowy. Możecie wierzyć, ludzie wiele mówią, kiedy się wie, jak odpowiednio pytać.

- No no
– przeszukujący Chris wyraził szczere uznanie na widok tego, co kryło się pod zakamarkami ubrań leżącego.- Popatrzcie na to – zwrócił się do Leny i Asmela.


Klasyczny nóż do rzucania wyglądał rzeczywiście groźnie. Charakterystyczny kształt oraz dociążenie klingi kosztem rękojeści dodawało mu skuteczności. Szczegółowe sprawdzenie wykazało, że napastnik ma jeszcze kolejnych siedem i dodatkowo sztylet w cholewie buta. Co ciekawe, Asmel nie wydawał się tym szczególnie przejęty. Jakby spodziewał się takiego widoku.
- Toż to istny sklep z bronią – stwierdził oficer Royal Army. - Jeżeli obowiązuje tutaj taki standard, to Lena, uważaj na siebie, proszę – dziewczyna miała serce prawdziwej uczennicy Hipokratesa, co udowodniła przed chwilą, ale tutaj ostrożność nadzwyczajna była chyba nie mniej wskazana. - Zresztą wszyscy musimy.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 21-04-2010 o 09:43.
Kelly jest offline  
Stary 23-04-2010, 23:09   #13
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim jeszcze półgodziny temu był na swojej, ustronnej alei a Atlancie na obrzeżach miasta. Można powiedzieć, że kilka kroków do domu. Jeszcze teraz czuł zapach kwitnących akacji, rosnących wzdłuż ulicy. Pojawienie się dziewczyny wszystko zmieniło. Nie zdążył nawet zareagować, kiedy podeszła do niego, jedną rękę miał skrępowaną workiem bagażowym, który w niej trzymał, a drugą nie zdołał jej przeszkodzić.
***

Nie wiedział za cholery gdzie są, podobnie jak pozostali ludzie, których zapewne jak i jego, sprowadzono bez ich woli. Wyjaśnienia ludzi w dziwnych mundurach tak naprawdę nie wyjaśniły nic, wprowadziły tylko jeszcze większy zamęt. On sam nie wiedział co ma o tym myśleć, nie raz brał udział w ćwiczeniach, które były realistycznie podobne do piekła wojny, by potem okazać się zwykłym sprawdzianem. To wszystko wyglądało jednak zbyt realistycznie, zwłaszcza walka i rany, krew i szczek ostrzy.
*****

Znowu zmienili miejsce przebywania i to w tak błyskawicznym trybie, że Tim powoli zaczynał wierzyć w te opowieści o Cesarzowej i magicznych sztuczkach. W Armii niejednokrotnie miał do czynienia z najnowszymi nowinkami technicznymi, ale o tak spektakularnym sposobie przemieszczania nie słyszał. Nieracjonalne wytłumaczenie chyba było w tej chwili jedynie słuszne.
O ile dobrze zrozumiał relacje pomiędzy strażnikami, to chyba jedne z nich okazał się zdrajcą, mającym zadanie sabotowania ich podróży. Widząc zdeterminowane i mściwe miny dotychczasowych towarzyszy rannego zabójcy, pomyślał, że lepiej dla niego by było gdyby zginął. Jednak z rannego zdrajcy można było wyciągnąć wiele przydatnych informacji. Póki co nie miał jednak zamiaru mieszać się w wewnętrzne sprawy ich porywaczy. Ładna, długowłosa brunetka rzuciła się na pomoc rannym, Tim widząc jej fachowe podejście do sprawy, kiwnął z uznaniem głową. Sam miał ukończony kur s paramedyczny, kilkakrotnie też miał okazję praktycznie wykorzystać nabyte umiejętności.
Przypomniał sobie, że torbie bagażowej, która przybyła razem z nim, miał pakiet medyczny, a w nim czyste bandaże, antyseptyk i podstawowe leki, przydatne przy zranieniach. Szybko wygrzebał spomiędzy ubrań zestaw pierwszej pomocy, zabrał też nóż, sztylet Sykes’a zawsze nosił ze sobą. Schował go do kieszeni cargo, brązowych bojówek w jakie był ubrany.
Nie zważając na swoją opiekunkę, podszedł do opatrującej rannych lekarki.
- Jeśli to coś pomoże to proszę – wyciągnął w jej stronę zapakowany hermetycznie pakiet – trochę bandaży, opatrunków, antyseptyk i kilka fiolek morfiny. Mało, ale może się przydać.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 24-04-2010, 15:42   #14
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
W momencie, kiedy Ryszard zdał sobie sprawę z tego, że ani porwanie, ani krew, ani nawet teleportacja, nie były żartami, tylko bezwzględną rzeczywistością, w jego głowie zawirowało.
- Spokojnie, tylko spokojnie... musi być na to jakieś racjonalne wytłumaczenie... raz, dwa, trzy, cztery... - szeptał pod nosem, kiedy wokół niego zawrzało.
Trudno było trzeźwym okiem ogarnąć wszystko, co działo się dookoła, kiedy ci dziwaczni ludzie zaczęli ze sobą walczyć. Wszystko było takie niepojęte, dziwaczne i okrutne zarazem.
Bez żadnych skrupułów? Nie wykluczone, ale co myśli taki człowiek...? Jak traktuje swoją ofiarę? A może sam jest jedynie wilkiem wypuszczanym w krąg rządnych krwi staruchów, gdzie w rzeczywistości jest tylko on, albo ta druga bestia...
Ale o czym ja tera myślę? Tu giną ludzie!

W tej chwili Zilacan, z mocą dojrzałego tura, odepchnął Ryszarda za siebie. Mało brakowało, a ten bądź, co bądź opiekuńczy gest stałby się ostatnim wspomnieniem młodego Polaka.
Mężczyzna, starając się złapać równowagę, machnął kilka razy rękoma w powietrzu, jednak nawet te desperackie zabiegi nie pomogły mu utrzymać się na nogach. W ułamku sekundy później Ryszard głucho gruchnął o podłoże. Cała sytuacja musiała wyglądać przekomicznie. Gdyby nie panująca w jaskini gorąca atmosfera i gorzejąca walka, pewno wszyscy chwyciliby się za brzuchy i zaśmiewali się w nieskończoność. Tak przynajmniej wydawało się zawstydzonemu Polakowi.
Suchy piasek w ustach i kurz w oczach od razu dały się we znaki leżącemu na ziemi mężczyźnie. Dodatkowo tępy ból w potylicy i ciężki oddech potęgowały uczucie bezsilności i upokorzenia. Ryszard nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak dobrze było teraz leżeć na ziemi, gdzie, zamiast mieczy, szabli i noży, otaczały go ciemność i kamienie.
Wszystko działo się tak szybko... walka, teleportacja, zamieszanie związane z rannymi... Trudno było się nie pogubić. Kiedy Ryszard miał stanąć na nogi, zrobił to machinalnie, wcale nie zastanawiając się nad tym, czy powinien, ani czy jest to bezpieczne. Zwyczajnie podniósł się z ziemi i... przeteleportował.
Kiedy wszyscy znaleźli się na miejscu, a wrząca wokoło walka nie mąciła już nikomu spokoju myśli, wszystko stało się do bólu realne.
Krew, ból i to dziwne uczucie tęsknoty. Ryszard wiedział, że nie znajduje się już blisko domu. To nie było miejsce, jakie znał z telewizji, ani z książek. Nagle uświadomił sobie, że to może nie być jego świat.
Nie, to nie jest możliwe... Za dużo fantastyki, ot co! – racjonalnie myślący umysł Polaka nadal nie dawał za wygraną. - Muszę się czymś zająć, byle czym, bo inaczej zwariuję.
Wtedy, niczym boski wysłannik, z pomocą przyszedł mu Urmiel.
- Chodź - powiedział do niego swym donośnym głosem.
Mężczyźni ruszyli długimi korytarzami, gdzie piękno w swym dostatku stawało się czymś naturalnym, rzucając swój czar nawet na porozrzucane wszędzie przyrządy i meble. Wszystko wyglądało tutaj tak, jakby ułożone było bezpośrednio przez boga harmonii.
Schody, po których schodzili Urmiel i Ryszard, zdawały się nie mieć końca. Dopiero, gdy Polak gotowy był stwierdzić, że minęli już chyba kilkanaście pięter, jego oczom ukazało się wyjście z korytarza.
Sala wyglądała jak pobojowisko. Wszędzie walały się porozrzucane przedmioty, części mebli i tkanin. Ryszard dopiero po chwili zauważył, że w pomieszczeniu znajduje się także Zilican.
- Możliwe, że ktoś szturmem wziął to miejsce - powiedział, kiedy tylko ujrzał zbliżających się mężczyzn. - Znalazłem porzucony proporzec cesarski – dodał ciężkim głosem.
Po chwili namysłu Urmiel polecił Ryszardowi odszukać drewno na opał, kiedy sam udał się wraz z Zilicanem gdzieś w głąb zamku, bo tak określił tą budowlę Ryszard.
Polak nie czekając na szczególne zaproszenia począł zbierać na kupę wszystko, co jego zdaniem mogło przydać się do rozpalenia ogniska.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 24-04-2010 o 17:40.
Minty jest offline  
Stary 25-04-2010, 15:02   #15
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
- Standardem tutaj jest miecz i sztylet – Asmel wyprostował się, spoglądając ze smutkiem w młodą twarz Aelitha. – Ale każdy w Straży Pałacowej ma swój ulubiony rodzaj broni i styl walki. Specjalizował się w rzucaniu nożami. – Wyjaśnił, po czym ponownie pochylił się nad rannym i rozpiął jego pasy: ten z nożami i z pustą pochwą na miecz i wręczył je Chrisowi. – Mam nadzieję, że taki rodzaj walki nie jest ci obcy.

Ciemnobrązowe oczy olbrzyma odwróciły się w stronę Leny.
- Musimy znieść rannych na dół, tam jest więcej światła i miejsca. Znajdzie się i woda, jeśli nikt nie zatruł źródła. Murion więcej jęczy niż go boli, więc zejdzie sam. Wykorzystamy jego płaszcz – wspominany właściciel spojrzał na swojego zwierzchnika wilkiem zza pleców Leny – i przeniesiemy Salerina. Zilacan weźmie na grzbiet Aelitha.

Jakby wywołany słowami Kapitana do kaplicy wpadł zadyszany Zilacan. Przez chwilę łapał oddech z rękoma opartymi na udach, po czym wyprostował się ciężko i już by splunął na podłogę, ale widok zgromadzonych pań i świętość miejsca, w którym się znaleźli sprawiły, że się powstrzymał.
- Kapitanie, melduję, że na dole jest czysto, ale wygląda jak po przejściu huraganu. Minas na dziedzińcu odkrył szkielety ułożone w stos, a jego lotni szpiedzy mówią, że za murami jest mogiła wielu cesarskich żołnierzy. Cokolwiek się tu zdarzyło było to bardzo dawno. Spotkałem też Urmiela z tym Ziemianinem, kierowali się w stronę kuchni.

Twarz Asmela wyrażała niewiele, tylko lekkie zmarszczenie brwi świadczyło o tym, że zaniepokoiły go wieści przekazane przez gwardzistę. Zastanawiał się przez chwilę, po czym podszedł do Muriona, który zdążył już się podźwignąć na nogi z pomocą Makbeta. Sardossi bez słowa odpiął klamrę płaszcza i podał go dowódcy.
- Zilacan podtrzymasz Muriona i pójdziesz przodem. Vilith, Chris wsuńcie płaszcz pod Salerina, tylko ostrożnie. Wy – wskazał na Tima i Makbeta – pomożecie go nieść.
Odwrócił się w stronę Sybilli, Leny i Kate.
- Panie pójdą przodem z Murionem za Zilacanem. Ja zabiorę Wennera. Ruszać się!

Człowiek-niedźwiedź zarzucił sobie ramię kolegi na szyję i powoli poprowadził w stronę schodów, a za nimi ruszyły kobiety.
- Jak za dawnych czasów, co Zila? – mruknął Sardossi. – Znów mnie prowadzisz po schodach.
- Taa… ale tym razem nie jesteś zalany w trupa – sapnął w odpowiedzi.

Vilith rozścieliła szkarłatny płaszcz Muriona i z pomocą Chrisa przeniosła na niego rannego maga. Te improwizowane nosze musiały im wystarczyć, by przenieść Salerina, który zresztą okazał się być nawet lekki. Pochód zamykał Asmel, niosący w ramionach Aelitha, ale jakoś nie dbający to by nie urazić złamanego ramienia.

***

Jak się szybko okazało w świątyni niewiele było rzeczy zdatnych do użytku. Z Strażnicy z ledwością znaleźli pięć marnej jakości, pachnących stęchlizną i zbutwiałym siennikiem koców i poobijane gliniane miski, w których Urmiel przygotował specyfiki mające pomóc Lenie w opatrywaniu rannych.

A mówiąc już o lekarskich zabiegach to pani doktor musiała przyznać, że medycyna Cesarstwa była dość rozwinięta. Nie dość, że wiedzieli o co jej chodzi, kiedy mówiła o szyciu, to jeszcze zdołali znaleźć prawie wzorcowe środki. Igła wprawdzie była nieco dłuższa i grubsza od powszechnie stosowanych, a nić nie była nicią chirurgiczną tylko wyciągniętą z płóciennego bandaża to jednak spełniało swoją rolę. Na koniec Urmiel obłożył rany maga jakimś nieprzyjemnie pachnącym mazidłem, który jak wytłumaczył później Lenie jest papką ze sproszkowanych alg rosnących na północy Cesarstwa i miała właściwości przyśpieszające gojenie się ran. Wspomniał też, że efektem ubocznym jest gorączka i halucynacje u pacjenta, ale doktor Metsänkylä w duchu stwierdziła, że to bajka wyssana z palca, bo gorączka spowodowana była zapewne walką organizmu z bakteriami, a halucynacje to po prostu efekt wysokiej temperatury.

Z Murionem był problem taki, że stanowczo odmówił szycia („Nie jestem jakimś kawałkiem szmaty byś mogła sobie poćwiczyć haftowanie!”) i nawet stanowczy rozkaz Asmela nie odwiódł go od jego decyzji. W końcu Zilacan przytrzymał wyrywającego się wojaka, a Urmiel napoił go jakimś wywarem, po czym spojrzał prosto w oczy mrucząc pod nosem słowa o chropowatym brzmieniu, a Sardossi po kilku sekundach osunął się w głęboki sen z głupawym uśmiechem na twarzy. Dopiero wtedy Lena mogła zszyć jego ranę i bez śmierdzącej papki, obwiązała go mocno bandażem. Potem zaaplikowała obu swoim pacjentom zastrzyki z morfiny i kazała ich ułożyć obok kominka, na którym płonął już ogień rozpalony przez Vilith i Tima.

Na końcu, pod okiem Asmela, usztywniła rękę Aelitha i jemu także zaaplikowała morfinę, obiecując Kapitanowi, że chłopak niedługo się obudzi. Słysząc to, dowódca wydał rozkaz związania więźnia, a pilnowaniem go miał zająć się Murion gdy tylko Urmiel wyprowadzi go z transu. Po tych wszystkich zabiegach Lena pozbierała zakrwawione bandaże i wrzuciła je do ognia, po czym jeszcze raz przejrzała apteczkę, którą dał jej Timothy. Zostały jeszcze trzy ampułki morfiny, dwa pakiety jałowych gazików, dwa rulony bandaży, paczuszka plastrów i maść na oparzenia. I jeszcze pokaźny zbiór tutejszych ziół Urmiela. Uwadze Leny nie uciekło to, że mężczyzna miał dużą wiedzę, ale z jakiegoś powodu koledzy unikali wzroku i kontaktu z nim. Stał na uboczu, nie odzywając się nie pytany. Ufali mu, ale było to zaufanie ograniczone i podszyte jakimś zabobonnym lękiem.

Po opanowaniu sytuacji z rannymi uwaga wszystkich skupiła się na Minasie, który przyszedł z uruchomionej przez niego i Kate kuchni, z orłem na ramieniu, przedstawiając go wszystkim jako swojego głównego informatora. Krótko opowiedział, że jakiś czas temu pod świątynię podeszły wojska cesarskie i zdobyły ją szturmem. Walki, według orła, były dość krótkie, bo świątynia mimo, że jest doskonałą twierdzą nie miała stałej obsady wojskowej, bo i po co. Później wojska odeszły, a świątynia opustoszała.

- Mój skrzydlaty przyjaciel mówi jeszcze, że plemiona Crund walczą między sobą jak wściekłe wilki, ale nie jest w stanie zrozumieć o co – referował zaniepokojony Minas. – Nigdy nie walczyliśmy o ziemie ani jedzenie. Żyliśmy w zgodzie, czcząc naszych bogów i podróżując po znanych nam powietrznych ścieżkach wokół Crund. Często też odwiedzaliśmy Wielką Puszczę Sigl, o czym może poświadczyć Zilacan. Teraz jednak lud Sigl broni zawzięcie swoich granic i nie wpuszcza już nas na swój teren. Całkowicie się zamknęli na zewnętrzny świat.
- Co tu się działo przez ten rok? – zapytał Asmel i spojrzał na powoli odzyskującego przytomność Aelitha.
- I właśnie tu się zaczyna problem, szefie – powiedział ostrożnie Minas. – Nie jestem w stanie określić jak dawno miała miejsce ta bitwa o świątynię. Dla żyjących tutaj istot nie ma znaczenia ile dni przeminęło, więc nie są w stanie powiedzieć jak wiele czasu minęło od dnia bitwy. To mogą być lata, ale też może być kilka miesięcy.
- Ale jest też druga strona medalu – podjął po chwili milczenia tym razem uśmiechając się wesoło. Wyglądał wtedy jak piętnastolatek, który spłatał rodzicom wymyślnego figla. – Dwa dni drogi stąd obozuje moje rodzinne plemię. Jestem pewien, że udzielą nam informacji i gościny, a także zaopiekują się Salerinem lepiej niż my. Spiżarnia jest totalnie ogołocona, ale moi przyjaciele zapolują dla nas na kozice albo inną zwierzynę.

- Właśnie mi się coś przypomniało – odezwał się nagle Murion ze swojego stanowiska przy Wennerze. – Na rozkaz starego Cesarza wszystkie świątynie w Cesarstwie muszą prowadzić rejestry odwiedzających. O ile dobrze pamiętam Świątynia Północnego Wiatru miała swoje rejestry w bibliotece, może wtedy uda nam się ustalić czy minął rok czy dwa.
Wszyscy Strażnicy spojrzeli na dowódcę czekając na jego rozkazy.
- Dobra. Vilith, sprawdzisz bibliotekę – odezwał się Asmel. – Zilacan zostaniesz z Aelithem, Murion przejrzyj to, co mamy w workach i zadecyduj co musimy zostawić, a co zabrać. A reszta niech podzieli się na grupki i przeszuka świątynię. Szukajcie broni, ekwipunku, czegokolwiek, co mogło by się przydać. Minas, wyślij swoich szpiegów na polowanie, potrzebujemy jedzenia na dzisiaj.

Rozkazy zostały wydane, szuranie butami zwiastowało natychmiastowe ich wykonanie. Asmel także ruszył w stronę wyjścia z sali, mając widocznie w planach coś jeszcze.

***

Chmura kurzu uniosła się znad kolejnego tomiszcza, które Vilith rzuciła na dębowy stół. Sybilla zaniosła się kaszlem, a wojowniczka posłała jej współczujące spojrzenie i sama otarła nos w rękaw munduru. Sybilla i Kate pomagały Vilith w przeszukaniu biblioteki, choć nie znały języka ani alfabetu używanego w Cesarstwie. Jednak wojowniczce to nie przeszkadzało, poinstruowała obie, czego mają szukać. W międzyczasie Kate znalazła drewniane tuby, w których ukryte były kunsztownie wykonane mapy. Zabrała je ze sobą do stołu, uznając pewnie, że na pewno się przydadzą.

W bibliotece było cicho, ale Sybilla słyszała coś jeszcze. Od kiedy przekroczyła prób tego pomieszczenia, słyszała szelesty, jakby jakaś niewidzialna ręka przerzucała kartki zapisanego drobnym pismem papieru. Jakieś szepty w nieznanym jej języku. Czasami wydawało się, że słyszy swoje imię i wtedy unosiła gwałtownie głowę i rozglądała się. I miała wtedy wrażenie, że obserwuje ją co najmniej setka par oczu. W pewnym momencie kiedy znów podniosła głowę zobaczyła tą postać przechodzącą między zdewastowanymi półkami. Była wysoka, ubrana w obszerne białe szaty, miała długie włosy, które powiewały jakby poruszane jakimś niewyczuwalnym powiewem. Wydawała się czekać na coś, a dziewczyna nagle poczuła przemożne pragnienie by dać się poprowadzić. To było co innego niż czuła w Londynie, gdy było to nieco sztuczne, a to było jak najbardziej naturalne. Jakby pochodziło od niej i dawało jej wybór. Rajska wstała gwałtownie od stołu, a postać ruszyła wzdłuż półek, a za nią ona. Ani Kate, ani Vilith zdawały się nie dostrzegać jej dziwnego zachowania.

Sybilla weszła pomiędzy dwa najlepiej zachowane regały i niemal zderzyła się ze swoim dziwnym przewodnikiem. Zobaczyła, że sięga ręką na półkę i dotyka palcami jedną z książek.
- Chcesz żebym ją wzięła? – spytała niepewnie. Postać skinęła lekko, głową i cofnęła się od półki.

Vilith nagle zerwała się na równe nogi, krzesło na którym siedziała przewróciło się wbijając w powietrze kolejną chmurę pyłu.
- To NIEMOŻLIWE! – wykrzyknęła i złapała się za głowę. – To nie może być prawdą!

***

Zilacan, Tim, Chris i Ryszard zeszli niemal do samych lochów, gdzie wedle słów Muriona powinny znajdować się skarbce i zbrojownie. Wszystko wskazywało na to, że główna walka rozegrała się na pierwszym i drugim poziomie świątyni, a nie tknęła wyższych i niższych poziomów.

Korytarz był dość wąski, dobry do obrony, bo ramię przy ramieniu mogli tam stanąć dwaj mężczyźni postury Chrisa lub Tima. Kończyły się ciężkimi drewnianym drzwiami o stalowych okuciach. Po oględzinach w migotliwym świetle naprędce zrobionej pochodni wszyscy stwierdzili, że zawiasy nie są przerdzewiałe, a co najdziwniejsze drzwi nie są nawet zamknięte na klucz. Po otworzeniu ich oczom ukazał się niemal doszczętnie ogołocone pomieszczenie. Na drewnianych stelażach wisiały poślednie (jak ocenił Zilacan) miecze i pochwy do nich, gdzieś w głębi znaleźli też trzy łuki, dwa kołczany strzał o pogiętych lotkach i dwie zwinięte cięciwy. Co dziwniejsze żadna nie była tknięta zębem czasu czy oznakami zniszczenia w przeciwieństwie do tych sprzętów, które znaleźli na górnych poziomach.

- To wygląda tak, jakby ogołocili skarbce i zbrojownie w wielkim pośpiechu – powiedział Zilacan, kiedy wychodzili już wynosząc swój łup. – Dziwne tylko, że cokolwiek jest jeszcze zdatne do użytku.

***

Lena postanowiła zostać przy swoich pacjentach, a Makbet zaoferował się, że pomoże jej w razie kłopotów. Zgodnie ze słowami Urmiela i przewidywaniami pani doktor Salerin miał gorączkę, ale na razie spał spokojnie. Aelith odzyskał przytomność, ale milczał jak zaklęty, wpatrując się w sufit tylko od czasu do czasu zerkając w stronę stojącego na straży Muriona, który przeglądał zawartość worków swoich towarzyszy.

Minas wrócił do nich po godzinie niosąc ze sobą trzy martwe króliki, z radością ogłaszając, że będą mieli dzisiaj potrawkę na obiad. Zaraz po nim przybyli obładowani znaleźną bronią mężczyźni, a za nimi do jadalni cicho wślizgnął Asmel, wymienił kilka zdań z Murionem, zerkając co jakiś czas na ich więźnia. Tymczasem broń złożyli na stole, a Zilacan zajął się jej dokładnymi oględzinami jednocześnie dopytując się pozostałych czy cokolwiek potrafią posługiwać się mieczem.

Nagle do jadalni wpadła Vilith ściskając w ramionach oprawianą w skórę księgę, a wzrok miała dość błędny. Za nią zaskoczone i zmieszane szły Sybilla i Kate. Jasnowłosa wojowniczka cisnęła księgę na stół i z rozmachem otworzyła. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni, a ona powiodła po zebranych błędnym wzrokiem.
- Dziesięć lat! – warknęła. – Nie było nas dziesięć lat!
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 26-04-2010, 14:23   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niesienie maga w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało Makbetowii w obserwowaniu otoczenia. Wszędzie odnosiło się wrażenie, że miejsce to było opuszczone od dość dawna. Warstwa kurzu, co łatwo było zauważyć, nie powstała w ciągu dwóch-trzech dni, nie była również zasługą nieuważnej sprzątaczki. Jeśli to była świątynia jakiegoś boga, to bóg ten ostatnio nie cieszył się nadmiarem wyznawców.
Pewien problem wiązał się z faktem, iż wyznawcy nie znikali z minuty na minutę, a nawet jeśli ich zabrakło, to zawsze pozostawali kapłani, którzy pozostawali w świątyni aż nie zmarł ostatni z nich.
Ktoś ich wyciął w pień? Wyznawców i kapłanów?
To optymizmem nie napełniało.
Jedyną pocieszającą rzeczą było to, że skoro nikt od dawna nie odwiedzał tego miejsca, to nikt nie mógł na nich czekać. Pod pojęciem 'nikt' należało oczywiście rozumieć wrogów. Przeciwko przyjaciołom Makbet zwykle nic nie miał.
Jasne było, że nawet jeśli ktoś wiedział o tym, że miało przybyć siedmioro wspaniałych, to z pewnością zrezygnował z czekania na nich.

W opatrywaniu ran niewiele mógł pomóc, ale mimo wszystko trwał u boku Leny, starając się w miarę swych możliwości pomóc lekarce w opatrywaniu maga a potem kolejnych rannych. Miał zatem okazję przyjrzeć się zarówno działaniom lekarki, jak i środkom używanym przez Strażników.
I musiał przyznać, że bez względu na to, czy stosowany przez Urmiela sposób uśpienia Muriona był hipnozą czy magicznym zaklęciem, to szybkość działania robiła prawdziwe wrażenie.
Co do wspomnianych przez Urmiela halucynacji... Chociaż na twarzy Leny malowało się powątpiewanie, to Makbet takich wątpliwości nie miał. W Amazonii widział różne ciekawe rzeczy, a skoro na Ziemi halucynogennych roślin było wszędzie dużo, to czemu nie tutaj?

Opatrywanie rannych zakończyło się dość szybko, a ponieważ Lena nie wyrażała wielkich obaw o stan ich zdrowia, zatem wszyscy zainteresowali się informacjami, które przyniósł Minas.
Splądrowana świątynia, stos szkieletów, zbiorowa mogiła... Wyglądało to kiepsko...
- Wybacz pytanie - wtrącił się Makbet - ale muszę je zadać. Czy jesteś pewien, że twoi ludzie nas przyjmą przyjaźnie? W końcu jest wojna.
- Jako Strażnik możesz być ich wrogiem... Czy więzy krwi będą silniejsze?
- To dobre pytanie... - tutaj Minas zająknął się jakby nie znał imienia swojego rozmówcy - Makbecie. Ale jestem pewien, bo prawa krwi są ważniejsze niż polityka. Zresztą towarzyszy nam ranny.
Trzeba było mieć tylko nadzieję, że Minas się nie myli. W przeciwnym razie ich wspaniała kariera zakończyłaby się za dwa dni...

Wszyscy rozeszli się do rozmaitych zadań, zaś Makbet, awansowawszy nieformalnie do roli pielęgniarza, pozostał w komnacie by, w razie konieczności, pomóc Lunie.
Jako że pomoc ta nie była na razie potrzebna, Makbet przeznaczył swój czas na nieco przyjemniejsze zajęcie niż babranie się w ranach - na rozmowę. Lena była kobietą, na którą warto było zwrócić uwagę i z którą rozmowa z pewnością byłaby interesująca, jednak w tym przypadku przyjemności musiały poczekać.
- Ilu było w ogóle strażników cesarzowej? - Makbet zwrócił się do Muriona. - Takich jak ty?
- W obsadzie pałacu było ich około trzystu, trzystu pięćdziesięciu - odparł zagadnięty.
- Kto jest głównym dowódcą Strażników? Asmel?
- Tak, Asmel jest głównym dowódcą.
- Czy możesz nam opowiedzieć o sytuacji w państwie? - wypytywał dalej Makbet. - Oczywiście w chwili, gdy je opuszczaliście. Jacyś możnowładcy? Kto był zadowolony, kto niezadowolony z cesarzowej? Kto prócz cesarzowej sprawował władzę? Co to są plemiona Crund? Oraz Puszcza Sigl? No to jeszcze - kto z ramienia cesarzowej dowodzi wojskami?
- Skoro Cesarzowa musiała sprowadzać wojowników z Ziemi to znaczy, że nie było dobrze, nie uważasz? - Murion odpowiedział pytaniem na pytanie. - Ale od początku. Jej Wysokość jest bardzo młoda i rządzi tym państwem od ośmiu lat. Problem w tym, że jest tylko pusty tytuł. Kiedy zmarł stary Cesarz miała piętnaście lat, więc mimo, że była już na tyle dorosła by stanąć na czele państwa to Rada Koronna, czyli Lordowie Ziem cichaczem przejęli kontrolę nad państwem. Widzisz, chodzi o to, że Cesarstwo to całkiem spory spłachetek ziemi, powstały w wyniku podbojów i unii. Dlatego powstała Rada Koronna i urząd Lorda Ziemi, czyli takiego jakby namiestnika w danej krainie. Cesarzowie od wieków sprawowali władzę w każdym zakątku Cesarstwa poprzez Lordów Ziem, ale nigdy nie było tak, że pozycja Cesarza była tak słaba jak teraz. Myślano, że kontrola nad młodą Cesarzową będzie tylko chwilowa, ale minęło osiem lat i nic się nie zmieniło. Co najgorsze jej stronnictwo jest bardzo słabe. Nie wiem dlaczego zdecydowała się was wezwać, ale zapewne ma to coś wspólnego z tym, że potrzebuje siły by przekonać więcej Lordów by stanęli po jej stronie. Asmel wspominał coś o tym, że Cesarzowa traci kontrolę nad własnym wojskiem i dlatego potrzebni jej wojownicy z zewnątrz. Wiesz, to robi wrażenie jak nagle ni stąd ni z owąd stają przed tobą ludzie z zupełnie innego miejsca, z bardzo daleka i oświadczają, że będą walczyć dla twojego władcy. To jest coś.
- Oprócz zarządzania krainami Lordowie Ziem sprawują też funkcje takich jakby... ministrów - kontynuował Murion. - Każdy z nich zajmuje się czym innym. O na przykład mój były pryncypał, lord Villarreal w imieniu Cesarzowej miał zwierzchnictwo nad zawodowym wojskiem Cesarstwa. Tak więc mają ułatwić władcy wypełnianie swoich obowiązków. Jednak wszelkie dekrety, uchwały czy decyzje podejmuje Cesarz. Lordowie nie mają kompetencji do - dajmy na to - wypowiedzenia wojny granicznemu państwu.
- Plemiona Crund to tubylcy, to ich ziemia. Tworzą coś w rodzaju luźnego narodu, z których każdy ma własnych władców i własne prawa. Jednak to co ich łączy i zespala to Wielkie Orły, tradycja i religia. Kiedy powstawało Cesarstwo jako jedni z pierwszych oddali nam hołd. Jak się pewnie domyślasz Crund czyli cały pas górski i przyległości na północy i wschodzie to jedna z krain tworzących Cesarstwo. Puszcza Sigl to kolejna kraina. Stamtąd pochodzi Zilacan. To lud znakomitych tropicieli i cieśli, ale na szkutnictwie się nie znają. Z Sigl pochodzi najlepsze drewno, z którego budujemy nasze statki wojenne.
- Minas wspominał o podróżowaniu po powietrznych ścieżkach. To jakaś przenośnia - spytał Makbet.
- Powietrzne ścieżki trzeba rozumieć dosłownie, w każdym razie w stosunku do ludu Crund - odparł Murion.
- Latają na swoich wielkich orłach?
- No tak.
Orły faktycznie musiały być wielkie... Ale pewnie to lepsze, niż smoki.
- Smoki też żyją gdzieś w tej krainie? - spytał półżartem.
- Nie - odparł Murion.
- A poza Cesarstwem?
- Nic nikomu o tym nie wiadomo.
Taka odpowiedź wcale Makbeta nie zmartwiła. Smoki nadawały się idealnie na ilustrację do książki fantasy, ale jako przedstawiciel fauny spotkany oko w oko... Chyba lepiej darować sobie takie przyjemności...
- Jak wygląda herb, czy też symbol cesarzowej?
Murion pokazał na swój mundur.
- To są jej barwy, a na ramieniu wyhaftowane mam dwa walczące koty, które są jej symbolem.
- Czy te koty to jakiś określony rodzaj? Tygrysy, lamparty, koty domowe?
- Te koty to oceloty.
"Ciekawe, czy to oznacza waleczność, czy też ma związek z powiedzeniem 'drzeć ze sobą koty...'"
- A jak zwie się cesarzowa?
Murion wzruszył ramionami
- Nikt tego nie wie - odparł.
- Powinieneś o to spytać Asmela - powiedział z jadowitym uśmiechem milczący do tej chwili Aelith.
- Nikt nie zna imienia cesarzowej? - Makbet zignorował słowa Aelitha. - To jakiś przesąd, tabu, tradycja czy coś innego? Czy to wielki sekret? Może nie należy wypytywać?
- Można powiedzieć, że to tradycja - odparł. - Prawdziwe imię Cesarza znane jest dopiero po jego śmierci, a ludzie w codziennym życiu posługują się przydomkami nadanymi Cesarzowi przez lud.
"Czyli są ludzie, którzy te imiona znają... Może faktycznie Asmel również..."
- A jak zwą ludzie młodą cesarzową?
- Po prostu Cesarzową...
- Jeszcze jedno... Kim jest Urmiel? Jest strażnikiem, ale traktujecie go jakby inaczej?
- Urmiel pochodzi z Północy. To szaman... - w głosie Muriona nie było zbyt wiele sympatii.
- Szaman?
Murion wzruszył tylko ramionami.
- To w większości nikczemni ludzie, którzy babrają się we wnętrznościach ludzi i zwierząt, zapewne je jedzą i gdziekolwiek się pojawia pojawiają się kłopoty. Poznanie prawdziwego imienia takiego szamana zawsze przynosi pecha i jest ostatnią rzeczą jakiej dowiesz się w życiu.
"Nic dziwnego, że przy takiej opinii można nie cieszyć się powszechną sympatią" - pomyślał Makbet. Ale z własnego doświadczenia wiedział, że niektórzy szamani potrafią robić różne ciekawe rzeczy. To, co zademonstrował Urmiel było... interesujące.

Na dalsze rozmowy nie było czasu, gdyż zjawiła się grupka niosąca broń.
- Miecz to chyba dla mnie - powiedział Makbet, podchodząc do stołu z bronią. Co prawda była pewna drobna różnica między jego ulubionym szkockim rapierem, a tymi mieczami, ale to była kwestia paru dni treningu.
Obejrzał miecze. Chociaż wszystkie były niemal takie same, z wygrawerowanym orłem na głowicy, to jeden z nich szczególnie dobrze leżał mu w ręce. Jakby stworzony dla niego. Przypasał miecz.
- Są jacyś chętni na łuki? - spytał.
Co prawda w tym momencie łuki bardziej nadawały się do poganiania gęsi, niż do walki, ale po zdobyciu odpowiednich strzał...

Rozważania na temat przydatności broni przerwała Vilith, z hukiem rzucając na stół wielką księgą. I z jeszcze większym efektem rzucając we wszystkich ładną, okrągłą liczbą.
"Dziesięć lat..." - pomyślał Makbet. - "Od ich wyjazdu, czy między ich wyjazdem a ostatnim wpisem? I na ile przyczyniło się do tego zajście w jaskini...
- Czy ta księga gości jest magiczna?
- Owszem, ksiega w pewnym sensie jest magiczna - odparł Minas.
- Sama uzupełnia daty?
- Coś w tym stylu - uśmiechnął się Minas.
- A kiedy był ostatni wpis? Ile dni temu? - spytał Makbet.
- Chodzi ci o ostatni wpis zrobiony ręką człowieka?
- Zgadza się. I kto był tym gościem.
- Taki wpis został zrobiony trzy lata temu i ostatnim gościem był niejaki Taegan z Cealu
- Czyli jakies trzy lata temu świątynia została zdobyta przez 'cesarskich' - skomentował Makbet..
- To jest coraz dziwniejsze - stwierdził Asmel, nie uściślając, co w tym dziwnego.
- Ceal leży na wybrzeżu - powiedziała Vilith. - To w sumie trochę dziwne odwiedziny.
- Pewnie w kolejnych dniach lub tygodniach świątynia była odcięta, bo to ostatni zapis - orzekł Murion.
- Dlaczego dziwne? - spytał Makbet. - Nikt z wybrzeża nie podróżuje w tym kierunku? Wyprawa handlowa albo coś w tym rodzaju?
- Wyprawy handlowe są odnotowywane jako karawana pod przewodnictwem kogoś tam - wtrącił się Urmiel - a pojedyncze osoby z wybrzeża nie przyjeżdżają do świątyń oddalonych o miesiąc drogi od ich domu. Zwykle są to całe pielgrzymki, ale to i tak się dzieje niezwykle rzadko, bo w Cealu maja dwie o wiele większe świątynie o większym dla nich znaczeniu.
"Może tamte świątynie spotkało to samo..." - pomyślał Makbet.
- Ilu ludzi przebywało zwykle w świątyni?
- Zwykle było to piętnastu kapłanów i kapłanek oraz uczniowie, dwudziestu świątynnych strażników. To daje około sześćdziesięciu ludzi zawsze będących w świątyni. I zwykle około dwudziestu gości.
- Czy w historii tego świata zdarzały się takie zajścia jak atakowanie i zamykanie świątyń? - spytał.
- Nie, nigdy.
- Komu podlegają świątynie?
- Nie rozumiem pytania - powiedział Asmel.
- Czy są zależne od Cesarza? niezależne? mają jakiegoś naczelnego kapłana? każda świątynią sama sobie...
- Świątynie są niezależne od Cesarza, ale przedstawiciele każdej zasiadają w Radzie Koronnej jako obserwatorzy.
- A ilu jest bogów?
- No, dwunastu. Głównych wyznań jest dwanaście, ale są oczywiście różne odłamy...
- Czyli w radzie jest dwunastu przedstawicieli świątyń?
- Tak.
- Jeśli na wybrzeżu są świątynie, dwie... Może zostały zaatakowane wcześniej, a ten Taegan przybył tu z ostrzeżeniem...
To było możliwe. Ale nie pewne.

- Macie pod ręką mapę? - spytał Makbet. - Gdzie my jesteśmy? Gdzie znajduje się twoje plemię, Minasie? A pałac? Ceal? I jaka jest odległość do pałacu?
- Konno przebywa się tę drogę w jakiś tydzień - .
- A pieszo? Czy może znane są jakieś magiczne sposoby podróżowania?
- Salerin jest ranny, a zatem pozostaje podróż piechotą - stwierdził Asmel.
- Z tym bywa różnie - dodał Murion. - Od dwóch tygodni do miesiąca. Wszystko zależy od tego, czy znasz ścieżki, czy korzystasz z utartych szlaków. .
- Utartych szlaków raczej bym unikał - uśmiechnął się Makbet. - Przynajmniej dopóki nie poznamy całej sytuacji. Być może jesteśmy wyjętymi spod prawa banitami...
 
Kerm jest offline  
Stary 26-04-2010, 19:27   #17
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
„Nie ma siły” uznał Chris. „To wariacki fakt, ale fakt. Jesteśmy Conanem oraz jego kumplami, chyba, że ktoś robi największą zgrywę, jaka kiedykolwiek się mogła przydarzyć.”
Chętnie przyjął oręż od Asmela. Jakby nie było, skoro nie ma dobrego Mk 23 SOCOM opracowanego przez niemieckiego Heckler & Koch to trzeba polubić kawał stali. Lepsze to, niż gołe łapy. Nóż, nawet kilka noży plus sztylet było całkiem sensownym zapewnieniem sobie bezpieczeństwa, tyle że w starciu z nieopancerzonym przeciwnikiem, albo z jakiegoś zaskoczenia. Skok, nagłe uderzenie, tak jak zrobił to ten, jak mu tam, Aelith. Wolałby wprawdzie do tego coś mocniejszego, bo sztylet sztyletem, dobra broń, ale najnormalniejszego walnięcia szablą by nie powstrzymał jednak. Póki co miał jedynie pochwę.
„Młody chłopak. Szkoda go na zdrajcę” uznał, ale przez niego mogli zginąć wszyscy. Chociaż, może właśnie im pomagał? Ewentualnie po prostu były to rozgrywki pomiędzy rozmaitymi frakcjami tego właśnie kraju. Oni wobec takiej możliwości, byliby jedynie pionkami, którzy mieli tylko siebie. Bo niby kogo jeszcze?
„Hm, jeżeli tylko nadarzy się sposobność, trzeba będzie porozmawiać, ale bez Asmela oraz całej reszty. Oni mogą być przyzwoici, ale graja swoją grę.” Pomyślał, że zaczyna traktować to nowe dziwne miejsce normalnie. Miejsce, gdzie na pewno nie mają:
- włoskich lodów,
- brazylijskiej kawy,
- amerykańskich hot dogów,
- brazylijskiej samby,
- kubańskich cygar,
- arabskiej ropy,
- japońskiego sushi,
- polskiej wódki.
Właściwie ocenił, iż ze znajomych rzeczy, to może co najwyżej istnieje tutaj miłość francuska, ale Żabojady jak Żabojady, wszędzie się wcisną. Ponadto nie ma Talibów, ale to uznał za okoliczność wyjątkowo pozytywną. Ale wojna istnieje, straszna jak wszędzie, czy to kraj cesarzowej, czy górskie przestrzenie Afganistanu.

Sztylet dyskretnie wręczył Lenie.
- Proszę, weź. Wiem, że nie masz ochoty, ale widziałaś, co się dzieje. Jakby co, naturalnie będę cie bronił, ale sama wiesz, mogą zajść różnie okoliczności. Czasem warto mieć coś takiego pod ręką, nawet jeżeli teraz wydaje ci się to straszne lub kompletnie bezsensowne. Wiem, że nie chcesz – dodał widząc jej minę – ale proszę, posłuchaj mnie tym razem. Tak, jak słuchałem ciebie przy rannych – nie dodał, nie chciał dodać, że broń nieraz uratowała niejednej kobiecie życie, czy ocaliła przed gwałtem. Pole walki, miasta przez które przesuwalny się grupy uzbrojonych mężczyzn stanowiły niezwykle podłe miejsce nauki prawdziwej wojny. Wszyscy mieli przerąbane, ale szczególnie kobiety i bardzo, ale to bardzo chciał uchronić Lenę oraz pozostałe dziewczyny od takiego losu. Zaczął od lekarki, którą poznał najlepiej oraz cenił zaangażowanie dziewczyny, ale planował skombinować broń także innym.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. I swego rodzaju rezygnacją.
- Ty im zaczynasz wierzyć? Prawda? - Wzięła jednak do ręki sztylet, chociaż nie bardzo wiedziała jak posługiwać się taką bronią. Bo niby co nią zrobi? Wykona precyzyjne nacięcie, żeby dostać się do nerek? Wątroby? - A tak na marginesie. Czytałam kiedyś, że Bruce Lee nie markował ciosów kręcąc filmy. Często zdarzały się poważne urazy. Pomyśl o tym.
- Lena, ja nie wiem, czy wierzę, ja nic już nie wiem. Takie rzeczy się zdarzają, ale nie wierzę, żeby ktokolwiek markował podwójny cios sztyletem. Oczywiście mogłaby się zdarzyć przypadkowa sytuacja. Ale ten facet zaatakował dwie osoby oraz dwie zranił plus to, co sam oberwał. Trochę za dużo na przypadek. A jeżeli tak, to gdzie telefon po jakąś pomoc? Przez chwilę sądziłem, że może ten napastnik był niepoczytalny, ale wobec tego, dlaczego nie próbowano go obezwładniać, tylko także atakowano? Naprawdę Lena, znam takie rzeczy, tak jak Ty swoją sztukę. Ci ludzie nie udawali, jeżeli zaś udawali, to marnują się, zamiast robić karierę na miarę Hollywood. Zresztą powiedzmy tak, przezorność jeszcze nikomu nic nie zrobiła, jeżeli zaś to jakaś fikcja, to pośmiejemy się potem, wspominając cała sytuację przy dobrej kawie. Co ty na to?
- Tymczasem miliony ludzi śmieje się z nas. No tak. Wszystko o Miriam spodobało się ludziom. Uczestnikom trochę mniej. Ale czego nie robi się dla kasy
? - Lecz schowała sztylet. Nie było sensu, uznała, teraz o tym dyskutować.

Chris dostrzegał jej niechęć i przewidywał, że tak właśnie odbierze to, ale ważne, że jednak wzięła oręż. Nawet, jeżeli to jakaś kpina na miarę tej Miriam, bowiem przytoczony tytuł stanowił pewnie jakieś kontrowersyjne reality show. Prosta kwestia: jeśli to rzeczywistość, sztylet się przyda, jeśli show, to też, bo zanim pójdą na kawę, jak obiecał Lenie, to niech się strzeże producent tego łajdackiego czegoś. Uznał naprawdę poważnie, że poszerzy mu uśmiech ostrzem.

Potem było trochę dźwigania, lecz przede wszystkim Twinkle interesował się samym obiektem. Wcześniej zajmował się nieco architekturą i przed poprawczakiem myślał nawet, żeby studiować ten kierunek. Tymczasem kompletnie nie kojarzył takiego stylu budowy. Oczywiście, jeszcze to nic nie znaczyło, bo od lat nie siedział w temacie, ale jednak stanowiło kolejną przesłankę przemawiającą za wersją cesarskich. Jednak jeszcze bardziej niż mury, czy sploty kolumn interesowały go okna.
- Niech się wreszcie okaże. Showy czy inne tego typu siła rzeczy musiały być organizowane na ograniczonej przestrzeni. Odcięci od cywilizacji ludzie zaczynali wierzyć różnym guru, których normalnie nie posłuchaliby za żadne skarby. Ale to też niewiele mówiło. Niektóre wychodziły na wewnętrzny dziedziniec z kamienną studnią i szklarnią ... generalnie budynki gospodarcze, ale niektóre … ciekawość niemal sama podprowadziła go do okna zewnętrznego. Spojrzał. To było piękne. Wysokie szczyty tonące we gdzieś wewnątrz chmur. Te bliżej, niższe oraz pokryte ciemnym dywanem lasu, dalsze wydawały się gdzieniegdzie gołe. Lubił góry od dawien dawna. Samotne miejsca, gdzie można było spacerować podziwiając to, czego człowiek jeszcze nie zdążył zniszczyć. To było takie miejsce, ale jakiegokolwiek symbolu cywilizacji, czegoś, co pozwalałoby rozpoznać mistyfikację, nie dało się odnaleźć. Inna rzecz, rzecz jeżeli ktoś szukał miejsca izolacji malej grupki, to takie bezludzie nadawało się doskonale.


Każdy miał swoje zajęcie. Asmel rozdzielał prace z dużą wprawą. Wyglądało na to, że miał doświadczenie dowódcze. Razem z niedźwiedziowatym Zilacanem, zeszli w poszukiwaniu broni. Zresztą słusznie. Także uważał, że dobry karabinek, albo nawet pistolet to podstawa, biorąc pod uwagę niepewną sytuację. Niestety, zdaje się, że cesarski siłacz miał na myśli miecze, szable, łuki i inne tego typu, charakterystyczne dla armii z czasów Edwarda III.

Kiedy wracali obładowani już wszystkim, co znaleźli, a Zilacan znalazł się nieco dalej, zapytał Evansa, do którego czuł pewną sympatię zawodową.
- Nie ma bata. To prawdziwe coś. No powiedzieć trzeba, że wysłannicy cesarzowej nie kłamali, choć jeszcze niedawno twierdziłbym, że ktoś totalnie zwariował. Tim, walczyłeś kiedyś czymś takim? – wskazał na miecze, które znaleźli pod ścianą zbrojowni w drewnianych stojakach, teraz zaś nieśli do reszty grupy.
- Nie czymś tak długim, nóż, maczeta tak. Mieliśmy nawet do wyboru tomahawki, ale nigdy miecze - mówił spokojnie przeglądając ostrza. - Myślę jednak, że długość nie będzie nam przeszkadzać, a w naszym interesie jest szybko nauczyć się techniki. Podstawy jakieś mamy, reszty nas nauczą ... - dodał po chwili - ... mam nadzieję.
- Słuchaj stary, nie wiem, co jest grane, ale spróbujmy jakoś znaleźć czas, żeby pogadać, no wiesz, bez opiekunów. Może oni są dobrymi chłopcami, może nie, ale grają jakieś swoje gierki, gdzie nasze interesy nie muszą wcale pasować do nich
– szepnął. Bez względu, czy to show czy rzeczywistość, warto pogadać wspólnie, ale coraz więcej przemawiało za wersją jakiegoś magicznego przeniesienia.
„Ale ze mnie idiota, ze zaczynam wierzyć takim bredniom” rzekł sobie. Rzeczywiście, jego myśli przypominały totalny chaos, oceny natomiast wahały się niczym pijak na kolebiącej łódce.
- To samo miałem na myśli... - dodał również szeptem Amerykanin. - Znasz arabski, albo suahili? Jeśli tak to świetnie, wątpię, że oni go znają, a moglibyśmy pogadać bez obaw.
- Głupia rzecz, swobodnie to tylko francuski. Moja opiekunka była romanistką
- wyjaśnił cicho Chris. - Szkoda. Zresztą, gdyby nawet, to inni nie znają, a wypadałoby pogadać we wspólnym gronie. Może ktoś wie coś na temat całego tego science fiction.
- Myślę, że nikt nie wie. Jedno jest pewne, zostaliśmy porwani bez naszej zgody, a to przestępstwo, przynajmniej w Stanach
– odezwał się wewnątrz Jankesa legalista. - I choć trudno w to uwierzyć, myślę, że ci cesarscy nie ściemniają z tą magią, teleportacją i wojną. Sami nie wiemy jak wrócić, więc czekają nas dwa wyjścia: albo im pomożemy i nas puszczą, albo sami wykombinujemy jak stąd nawiać.
- Oni ściągnęli nas do swojego kraju, ale na jakiej podstawie? Dlaczego? Lena jest lekarką, my wojskowymi, ale inni. Jak nas wybrali? Toż znałbym znacznie więcej nadających się osób do ratowania cesarzowych niżeli my. Przecież Rambo ma swoich realnych odpowiedników. To może pomóc zrozumieć, dlaczego. Ponadto oni mają wyraźne kłopoty. Jakby nie było, kto jest naszym większym przyjacielem, czy oni, czy osobnicy, którzy wysłali tego sztyletnika. Zauważ, on zaatakował maga, który kierował teleportacją. Tamta strona także więc coś wie i, może to durne, ale ma powody, żeby nie chcieć nas wpuścić tutaj. Chyba, że ich celem był Salerin, nam zaś się oberwało przy okazji. Jednakże powiedziałbym, że to byłoby zbyt wielkim przypadkiem.
- Racja, co do doboru osób, myślę, że mieli jakiś system. Jak tylko poznamy resztę lepiej, to wszystko ułoży się w całość. Póki co jesteśmy między młotem a kowadłem. Z jednej strony cesarscy, a z drugiej strony, jakaś frakcja ich zwalczająca. O ile dobrze rozumiem, tu trwa wojna, coś na kształt domowej. Mamy za mało danych, by stwierdzić, jak wygląda sytuacja geo-polityczna i taktyczna. Póki co proponuję zbierać informacje ... inaczej będziemy działać na oślep, a to może skończyć się nie wesoło. Jeszcze jedna sprawa, jesteśmy żołnierzami, na nas spada póki co obowiązek ochrony reszty porwanych, myślę, że to jasne
?
Tim mówił oczywistości, ale z jego punktu widzenia to miało jakieś sensowne uzasadnienie. Amerykanin pewnie także chciał mieć jaką taką pewność.
- Jak najbardziej, choć może się okazać, że nasi kumple to niespodziewanie materiał na jakichś czarodziei, czy smoczych jeźdźców – skonstatował Chris. - Tak czy siak, chyba najlepiej się trzymać razem, uzbroić jak się da, niewiele mówić, dużo uśmiechać oraz nasłuchiwać dookoła.

Weszli do sali kładąc oręż przed resztą grupy.
- Jasna sprawa, więc który brzeszczot wybierasz? - zapytał Tim, jakby kontynuując rozmowę, podczas gdy inni przeglądali ostrza.
- Oni tu walczą mieczami i szablami. Jeżeli podobnie jest, jak u nas, to cięższe miecze mieli zazwyczaj mocniej opancerzeni rycerze, którzy walczyli z podobnymi sobie. Ciężkie ostrze było niezbędne, żeby rozbić osłony. Lżejsza broń raczej służyła tym, co stawiali na szybkość. Także do walki w mieście. Wybrałbym najchętniej dość lekkie ostrze, najlepiej szablę podobna do tej, którą ma Asmel, albo lekki miecz, acz nie filigranową zabawkę. Zresztą Asmel, doradź coś. Obydwaj mamy na swoim koncie naukę walki wręcz, nożem, maczetą ... to takie coś podobnego do szabli, tylko krótsze - wyjaśnił widząc niepewną minę kapitana gwardii - oraz innymi tego typu, ale miecz to nowość, normalna szabla tak samo. Co warto wziąć, żeby byś skutecznym, ale także szybko się nauczyć podstaw?
- Problem w tym, że miecze u nas to coś bardzo osobistego. Tworzy się je tylko pod jedną osobę i nie znajdziecie dwóch takich samych mieczy. Wybór jest niewielki, co prawda, ale sprawę ułatwia to, że dla świątyń robi się oręż, który może udźwignąć byle żółtodziób
- wyjaśnił, oglądając znalezione miecze. - Robimy je ze specjalnego metalu: wytrzymałego, ale dość lekkiego. Nie przebije pancerza, wyszczerbi się przy naprawdę mocnym uderzeniu, ale jest dobry, jeśli masz do czynienia ze zwykłymi bandziorami. Nie istnieje uniwersalna broń, ale weźcie tą, która dobrze leży w dłoni i nie ciąży za bardzo w ręce, bo szybko się zmęczycie. Podstawy macie, reszty nauczycie się szybko, zajmiemy się tym wieczorem. Tak, zostaniemy tu na noc. Nie ma sensu opuszczać świątyni z rannymi, których rany dopiero co przestały krwawić.

Ich trójka na chwilę znalazła się nieco z boku.
- Dobra Asmel, ty się znasz na tym lepiej – rzekł cicho. - Słuchaj, co tu się dzieje? Chyba jedziemy na jednym wózku. Dobra, przenosiny do waszej krainy. wierzę, chociaż na początku wydawało się to dziwaczne. Wiesz, nie mamy czarów tam skąd właśnie przybyliśmy. Jednak chciałem ... coś poszło nie tak, co nie? - spytał patrząc przenikliwie na kapitana gwardii.
- Trudno nie zauważyć - mruknął ironicznie tenże i skrzywił się nieprzyjemnie. - Tak, coś poszło nie tak. Jeden z moich ludzi próbował zabić człowieka, który miał nas zabrać z powrotem do domu. I prawdopodobnie przez to coś poszło nie tak. I obawiam się, że jeśli Salerin umrze, wy też nigdy nie wrócicie. To się stało.
Niespecjalne wrażenie uczyniło na Chrisie takie ostrzeżenie. Jeżeli John Carter potrafił się urządzić na Marsie lepiej niż na Ziemi, zdobyć swoją Dejah Thoris, Twinkle także może spróbować. Nawet jeśli to dziwne, ale właśnie pomyślał, że tam nie pozostawił nikogo, kogo kochał. Owszem, miał swoją pracę, karierę wojskową, ale … no właśnie. Czyżby dlatego podświadomie chciał, izby słowa Asmela okazały się prawdą? Nawet jeżeli racjonalne myślenie uznawało to za bzdurę wierutną.

Zapytał kapitana cesarskiej gwardii.
- Ale to gdzie jesteśmy, to już wasza kraina? I kto mógłby próbować załatwić Salerina? Wasza cesarzowa to może wspaniała władczyni, ale pewnie posiada silną opozycję, bowiem niby kto inny chciałby przeszkodzić całej tej wyprawie? Jeżeli obecnie mu się nie udało, może znowu spróbować. Wiesz, co jak co, ale jeżeli powiesz nam trochę więcej, dużo więcej, to będziemy mieli szanse większa wyjść cało, a to chyba nam wszystkim potrzebne. Zastanów się nad tym, nie musisz teraz gadać, ale wieczorem przydałoby się nam wszystkim coś więcej o twojej krainie i co to się właściwie dzieje.
Ten skinął.
- Zastanowię się – obiecał. - Zresztą masz rację, co do naszej sytuacji.

Przynajmniej tyle było dobre, że Asmel nie wyglądał na tępego wykonawcę rozkazów, lecz potrafił myśleć.
- Tak czy siak jednak, jesteśmy pod deszczem gnojówki – ocenił obrazowo Chris. Dosłownie moment później przekonał się jednak, jak bardzo się myli. Ten deszcz okazał się rynną, kiedy Vilith przybiegła z niespodziewana wiadomością. Ale póki co, zdołał jeszcze wybrać broń. Pierwszy zdecydował się na swój oręż mężczyzna, który wcześniej pomagał pokaleczonemu Murionowi. Wybrał całkiem ładny mieczyk, po nim zaś ruszyła reszta.


Także wybrał broń, która przypadła mu do gustu. Najpierw analizował pierwszą, lśniącą niczym srebro. Zdobna, ładnie wykonana, choć bez złoceń czy jakichś drogich kamieni. Pewnie wtedy nikt by jej nie zostawiał, ale zabrał, jako cenny łup. „Elegancka broń na bardziej cywilizowane czasy” przypomniał sobie wypowiedź Obi-Wana Kenobiego dotycząca świetlnych ostrzy stanowiących symbole rycerzy Jedi.
- Ale przecież Asmel nawet nie wie, kim jest Obi-Wan Kenobi – stwierdził, ale miecz ładny. Jednakże wydał mu się nieco zbyt długi, przez to zaś zbyt męczący dłoń.


Dlatego wybrał nieco krótszy, ale bardziej pasujący. Przynajmniej wydawało mu się tak, kiedy ruszył kilka razy dłonią przecinając lśniącą klingą powietrze.
- Dobra – był niezwykle zadowolony z wyboru. Spojrzał na Lenę wskazując, że gotowy jest pomóc, jeśli tylko zechce. Jej sztylet być może wystarczył, szczególnie biorąc pod uwagę pamiętną minę dziewczyny, jednoznacznie wskazującą na niechęć wobec jakiegokolwiek oręża.

Wybory ostrzy oraz łuków nagle zostały przerwane przez kolejną informację. Dziesięć lat. Waliło się … oni byli tutaj obcymi. Tymczasem okazywało się, że ich miejscowi kompani niemal to samo. Przez taki szmat czasu wszystko mogło się zmienić. Ech, cała ich cesarzowa mogła zarówno panować nad cała krainą, nie potrzebując ich, być tytularną, nie mającą nic do powiedzenia figurantką, albo małżonką któregoś lorda piastującą tuzin dzieciaków. Nie wiadomo. Pewnie cesarskich interesuje to nie mniej, niżeli ich. Ale przynajmniej jedna rzecz przemawiała na ich korzyść. Zgadzał się ogólnie z mężczyzną, który wybrał miecz z wygrawerowanym orłem, ale uzupełnił jego wypowiedź dotyczącą podróżowania szlakami.
- Niewątpliwie słusznie pan mówi, ale mam nadzieję, że co do tych banitów, to nie będziemy mieli kłopotów. Dziesięć lat! Naprawdę trudno mi uwierzyć, żeby jeszcze jakikolwiek miejscowy wierzył, że kapitan Asmel, Salerin oraz inni w ogóle wrócą do swojego kraju. Kto ich pamięta? Kto rozpozna, nawet widząc? Wszak tyle osób jest podobnych do siebie. Wszyscy powinni się zmienić, cesarzowa niewątpliwie się zmieniła. Nasi towarzysze natomiast nie. Jeżeli będziemy ostrożni, będziemy względnie bezpieczni. Chyba, że przydarzą się inne sprawy. Gdyby ktoś wsypał nas – popatrzył na napastnika – na kogo powinniśmy zwracać uwagę. Jakaś banda przecież może nam sprawić sporo kłopotu niezależnie od tego, czy ktokolwiek będzie poznany czy nie. Jednakże poza tym, oczywiście popieram pana. Lepiej po cichu, mniej uczęszczanymi drogami najpierw orientując się w całej dziwacznej sytuacji.
"Chyba, że to przedstawienie" lecz tego już nie dodał głośno.
 
Kelly jest offline  
Stary 27-04-2010, 09:21   #18
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jelena uklękła przy rannych. W zasadzie póki co nie było przy nich zbyt wiele roboty. No może po za gorączkującym. W duchu przeklinała autorów tego całego teatrzyku, że nie zaopatrzyli "aktorów" w lepsze środki medyczne. Na oko, to ona mogła określić czy jest gorączka czy nie. Ale powinna wiedzieć jak bardzo temperatura się podnosi, żeby w razie czego zareagować.
Położyła rękę na czole Salerin. Właściwie to trochę głupio się z tym czuła. Ale cóż. Jakoś sobie trzeba radzić. A jak z tego wyjdzie, to złoży doniesienie na producentów tego teatrzyku, a potem wytoczy im proces cywilny.
Mag poruszył się nieznacznie, co oderwało panią doktor od myśli na tematy sądów i pozwów.
Lena spojrzała na Aelitha, cały czas trzymając rękę na czole nieprzytomnego mężczyzny.
- Czy naprawdę aż tyle ci za to zapłacono. - Wyszeptała do niego. Nie czuła na sobie żadnego sprzętu nagłaśniającego. Wiadomo, technika i miniaturyzacja idą do przodu. Miała nadzieję, że słyszał ją tylko ten nieszczęśnik ze złamaną ręką. Ten uśmiechnął się drwiąco.
- Całkiem sporo - odpowiedział cicho. - Ale pieniądze nie grają roli jeśli chodzi o sprawę. Spójrzmy prawdzie w oczy: trzeba było przerwać te śmieszne rządy marionetki i pokazać kto tak naprawdę rządzi tym państwem.
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
- Posłuchaj sam siebie. Ten tu, mag, jeżeli tak chcecie, ma wysoką gorączkę. Ten drugi, udający macho, może nie będzie z nim tak źle. Ale ty?? Ty masz złamaną rękę. Bez zdjęcia rentgenowskiego i założenia gipsu może się okazać, że trzeba będzie ręką powtórnie łamać, żeby dobrze złożyć ją. A to zapewniam cię nic przyjemnego. - Nie mogła uwierzyć, że nawet w takiej chwili wczuwa się w tę głupią rolę. - A ty ciągle i uparcie powtarzasz tę samą śpiewkę. Cesarstwo. Cesarzowa. Ale ja się z wami bawić nie będę. Rozumiesz??
- Jak sobie chcesz - wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu. - To nie moja sprawa czy im uwierzysz czy nie. Ja odwaliłem swoją robotę... szkoda tylko, że i tak was nie powstrzymałem. A ręką się nie przejmuj. Karą za zdradę jest śmierć, więc co mi tam...
- Chcesz mnie przestraszyć?? - Rozejrzała się po pomieszczeniu. - Banda wariatów!! - Wrzasnęła w końcu podnosząc się jednocześnie. - Ja żądam spotkania z producentem tego show.Albo dyrektorem planu, czy jak to się tam nazywa. - Tym razem mówiła głośno. Wręcz nawet krzyczała. Im wszystkim naprawdę odbiło.
Murion podniósł na nią zdziwiony wzrok.
- Pani medyk, czy mogłaby pani nie wrzeszczeć? I nie wiem co to jest show. Ale jeśli chcesz możesz porozmawiać ze mną.
- Tylko chcę usłyszeć coś innego niż ta bajeczka o księżniczkach. - Wpatrywała się w niego wyczekująco.
- Skarbie, ode mnie nic innego nie usłyszysz - uśmiechnął się czarująco. - Pogódź się z tym albo żyj dalej w swoim świecie.
- Tylko nie skarbie. - Wcelowała oskarżycielsko palcem w wojownika. - Tylko nie skarbie. Nie pozwalaj sobie.

Właściwie nie wiedziała co ją bardziej bardziej zdenerwowało czy jego ton wypowiedzi i czy to co powiedział.
Ci ludzie świetnie odgrywali swoją rolę, musiała to przyznać.

- Wiesz, zmieniłam zdanie, nie chcę już rozmawiać. Bo to kompletnie bezsensu. - Odparła zrezygnowana i usiadła na ziemi. Podciągnęła kolana pod brodę, objęła je rękoma. Następnie ukryła twarz.
- Wspaniale - odwrócił się do stosu ubrań. - Więc pomilczymy. Mnie się podoba.

Siedziała tak przez dłuższą chwilę rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. I dochodziła do jednego. Że to wszystko pozbawione było logiki. Bo przecież nawet w najbardziej pokręconych i głupich programach telewizyjnych ktoś musi czuwać nad bezpieczeństwem i zdrowiem uczestników. A tutaj nikt nie zareagował. Być może wiedzieli, że ona jest lekarzem i zakładali, że zareaguje tak jak zareagowała.
"Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia." Dodała w myślach kwaśno.

Nawet nie podniosła głowy gdy do pomieszczenia wchodzili kolejni ludzie. Wprawdzie kosztowało ją to trochę, żeby pokonać ciekawość i pozostać tam gdzie jest.
Gdy Minas wspomniał o obiedzie, jej żołądek też musiał to usłyszeć gdyż zaczął przypominać o tym, iż w domu miała zjeść kolację. A to było...?? Dawno jednym słowem.

Poruszenie jakie wywołało pojawianie się Vilith też niespecjalnie ją zainteresowało, no przynajmniej miała nadzieję, że tak to wyglądało. Ale na pewno przeszkadzało w myśleniu.

"Do zebrania myśli człowiek potrzebuje ciszy i spokoju. Czego tutaj zaznać się nie da."

Lena zamknęła oczy i mimowolnie słuchała wymiany zdać pomiędzy pozostałymi.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 05-05-2010, 22:51   #19
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sytuacja się w miarę unormowała. Jelena zajmowała się rannymi, a reszta znalazła sobie zajęcia, przydzielone głównie przez dowódcę Straży. Świątynia, do której wedle słów ich porywaczy, zostali przeniesieni, została zaatakowana i spustoszona. W każdym razie nie znaleźli nikogo, kto mógłby im opowiedzieć o tym co się tu stało, ani jednej żywej duszy. Tim widział, że członkowie Straży, sami byli zakłopotani, nie bardzo wiedząc co się stało.
Evans ruszył w na dolne kondygnacje za resztą mężczyzn. Wcześniej z torby wyciągnął Colta 1911, przypiął sobie kaburę systemową Molle do uda, nie bacząc na to, co sądzą o tym jego porywacze. Nie wiedział czy broń zadziała, chociaż kiedy ją przeładowywał i sprawdzał bezpiecznik, wszystko było bez zarzutu.
Zbrojownia wyglądała na splądrowana, podobnie magazyny, choć było to działanie chaotyczne, a nie metodyczne pozyskiwanie zasobów przez zdobywców. Najprawdopodobniej zabrali najlepsze egzemplarze oręża i inne najwartościowsze przedmioty, ale zostało sporo uzbrojenia, także ich grupa mogła się nieźle nawet wyposażyć.
- Nie ma bata. To prawdziwe coś. No powiedzieć trzeba, że wysłannicy cesarzowej nie kłamali, choć jeszcze niedawno twierdziłbym, że ktoś totalnie zwariował. Tim, walczyłeś kiedyś czymś takim? – wskazał na miecze, które znaleźli pod ścianą zbrojowni w drewnianych stojakach, teraz zaś nieśli do reszty grupy.
- Nie czymś tak długim, nóż, maczeta tak. Mieliśmy nawet do wyboru tomahawki, ale nigdy miecze - mówił spokojnie przeglądając ostrza. - Myślę jednak, że długość nie będzie nam przeszkadzać, a w naszym interesie jest szybko nauczyć się techniki. Podstawy jakieś mamy, reszty nas nauczą ... - dodał po chwili - ... mam nadzieję.
- Słuchaj stary, nie wiem, co jest grane, ale spróbujmy jakoś znaleźć czas, żeby pogadać, no wiesz, bez opiekunów. Może oni są dobrymi chłopcami, może nie, ale grają jakieś swoje gierki, gdzie nasze interesy nie muszą wcale pasować do nich
– szepnął. Bez względu, czy to show czy rzeczywistość, warto pogadać wspólnie, ale coraz więcej przemawiało za wersją jakiegoś magicznego przeniesienia.
„Ale ze mnie idiota, ze zaczynam wierzyć takim bredniom” rzekł sobie. Rzeczywiście, jego myśli przypominały totalny chaos, oceny natomiast wahały się niczym pijak na kolebiącej łódce.
- To samo miałem na myśli... - dodał również szeptem Amerykanin. - Znasz arabski, albo suahili? Jeśli tak to świetnie, wątpię, że oni go znają, a moglibyśmy pogadać bez obaw.
- Głupia rzecz, swobodnie to tylko francuski. Moja opiekunka była romanistką
- wyjaśnił cicho Chris. - Szkoda. Zresztą, gdyby nawet, to inni nie znają, a wypadałoby pogadać we wspólnym gronie. Może ktoś wie coś na temat całego tego science fiction.
- Myślę, że nikt nie wie. Jedno jest pewne, zostaliśmy porwani bez naszej zgody, a to przestępstwo, przynajmniej w Stanach
– odezwał się wewnątrz Jankesa legalista. - I choć trudno w to uwierzyć, myślę, że ci cesarscy nie ściemniają z tą magią, teleportacją i wojną. Sami nie wiemy jak wrócić, więc czekają nas dwa wyjścia: albo im pomożemy i nas puszczą, albo sami wykombinujemy jak stąd nawiać.
- Oni ściągnęli nas do swojego kraju, ale na jakiej podstawie? Dlaczego? Lena jest lekarką, my wojskowymi, ale inni. Jak nas wybrali? Toż znałbym znacznie więcej nadających się osób do ratowania cesarzowych niżeli my. Przecież Rambo ma swoich realnych odpowiedników. To może pomóc zrozumieć, dlaczego. Ponadto oni mają wyraźne kłopoty. Jakby nie było, kto jest naszym większym przyjacielem, czy oni, czy osobnicy, którzy wysłali tego sztyletnika. Zauważ, on zaatakował maga, który kierował teleportacją. Tamta strona także więc coś wie i, może to durne, ale ma powody, żeby nie chcieć nas wpuścić tutaj. Chyba, że ich celem był Salerin, nam zaś się oberwało przy okazji. Jednakże powiedziałbym, że to byłoby zbyt wielkim przypadkiem.
- Racja, co do doboru osób, myślę, że mieli jakiś system. Jak tylko poznamy resztę lepiej, to wszystko ułoży się w całość. Póki co jesteśmy między młotem a kowadłem. Z jednej strony cesarscy, a z drugiej strony, jakaś frakcja ich zwalczająca. O ile dobrze rozumiem, tu trwa wojna, coś na kształt domowej. Mamy za mało danych, by stwierdzić, jak wygląda sytuacja geo-polityczna i taktyczna. Póki co proponuję zbierać informacje ... inaczej będziemy działać na oślep, a to może skończyć się nie wesoło. Jeszcze jedna sprawa, jesteśmy żołnierzami, na nas spada póki co obowiązek ochrony reszty porwanych, myślę, że to jasne
?
Tim mówił oczywistości, ale z jego punktu widzenia to miało jakieś sensowne uzasadnienie. Amerykanin pewnie także chciał mieć jaką taką pewność.
- Jak najbardziej, choć może się okazać, że nasi kumple to niespodziewanie materiał na jakichś czarodziei, czy smoczych jeźdźców – skonstatował Chris. - Tak czy siak, chyba najlepiej się trzymać razem, uzbroić jak się da, niewiele mówić, dużo uśmiechać oraz nasłuchiwać dookoła.

Weszli do sali kładąc oręż przed resztą grupy.
- Jasna sprawa, więc który brzeszczot wybierasz? - zapytał Tim, jakby kontynuując rozmowę, podczas gdy inni przeglądali ostrza.
- Oni tu walczą mieczami i szablami. Jeżeli podobnie jest, jak u nas, to cięższe miecze mieli zazwyczaj mocniej opancerzeni rycerze, którzy walczyli z podobnymi sobie. Ciężkie ostrze było niezbędne, żeby rozbić osłony. Lżejsza broń raczej służyła tym, co stawiali na szybkość. Także do walki w mieście. Wybrałbym najchętniej dość lekkie ostrze, najlepiej szablę podobna do tej, którą ma Asmel, albo lekki miecz, acz nie filigranową zabawkę. Zresztą Asmel, doradź coś. Obydwaj mamy na swoim koncie naukę walki wręcz, nożem, maczetą ... to takie coś podobnego do szabli, tylko krótsze - wyjaśnił widząc niepewną minę kapitana gwardii - oraz innymi tego typu, ale miecz to nowość, normalna szabla tak samo. Co warto wziąć, żeby byś skutecznym, ale także szybko się nauczyć podstaw?
- Problem w tym, że miecze u nas to coś bardzo osobistego. Tworzy się je tylko pod jedną osobę i nie znajdziecie dwóch takich samych mieczy. Wybór jest niewielki, co prawda, ale sprawę ułatwia to, że dla świątyń robi się oręż, który może udźwignąć byle żółtodziób
- wyjaśnił, oglądając znalezione miecze. - Robimy je ze specjalnego metalu: wytrzymałego, ale dość lekkiego. Nie przebije pancerza, wyszczerbi się przy naprawdę mocnym uderzeniu, ale jest dobry, jeśli masz do czynienia ze zwykłymi bandziorami. Nie istnieje uniwersalna broń, ale weźcie tą, która dobrze leży w dłoni i nie ciąży za bardzo w ręce, bo szybko się zmęczycie. Podstawy macie, reszty nauczycie się szybko, zajmiemy się tym wieczorem. Tak, zostaniemy tu na noc. Nie ma sensu opuszczać świątyni z rannymi, których rany dopiero co przestały krwawić.


Operator Delty przeglądał stojaki z bronią. Sam nie wiedział co wybrać, choć musiał mieć coś poręcznego, łatwiej będzie mu się nauczyć postaw i tajników fechtunku, ciężkim dwuręcznym mieczem, czy toporem szło by mu to niesporo. Poza tym wolał coś co nie krępuje ruchów i mobilności, zawsze uważał, że szybkość reakcji jest w starciu decydująca. Wreszcie wyłowił z kilkudziesięciu sztuk broni coś dla siebie. Miecz był dość długi, o dobrze leżącej w dłoni rękojeści, której długość spokojnie pozwalała an ewentualne operowanie bronią dwoma rękami. Sama głownia klingi była dość wąska i długa, lekko rozszerzająca się na końcu i wygięta, ale niezbyt mocno. Zważył broń w ręce, była zadziwiająco lekka, miał nadzieję, że nie zostało to zrobione kosztem wytrzymałości klingi, kiedy przyjrzał się błyszczącej w płomieniach stali, zauważył wytrawiony w metalu wizerunek czapli. Pomyślał, że później będzie musiał zapytać się Vilith albo kogoś, co to znaczy.

Ich trójka na chwilę znalazła się nieco z boku.
- Dobra Asmel, ty się znasz na tym lepiej – rzekł cicho. - Słuchaj, co tu się dzieje? Chyba jedziemy na jednym wózku. Dobra, przenosiny do waszej krainy. wierzę, chociaż na początku wydawało się to dziwaczne. Wiesz, nie mamy czarów tam skąd właśnie przybyliśmy. Jednak chciałem ... coś poszło nie tak, co nie? - spytał patrząc przenikliwie na kapitana gwardii.
- Trudno nie zauważyć - mruknął ironicznie tenże i skrzywił się nieprzyjemnie. - Tak, coś poszło nie tak. Jeden z moich ludzi próbował zabić człowieka, który miał nas zabrać z powrotem do domu. I prawdopodobnie przez to coś poszło nie tak. I obawiam się, że jeśli Salerin umrze, wy też nigdy nie wrócicie. To się stało.

Evansa przez chwilę przeszedł zimny dreszcz:
- Jak to nie wrócimy? Porwaliście nas wbrew naszej woli, a teraz wstawiasz nam mowę, że nie wrócimy? Nie więcej podobnych Salerinowi ludzi, tych magów? My musimy wrócić… -stwierdził zimno, patrząc hardo Asmaelowi w oczy. Tak naprawdę zdawał sobie sprawę z własnej bezradności, byli w obcym dla siebie otoczeniu, a ich powrót zależał od tego, czy ranny starszy pan wróci do zdrowia. Jakikolwiek atak na ich porywaczy, skończyłby się na pewno stratami własnymi, a to nie było dopuszczalne. I jednocześnie byłoby bezmiernie głupie, bo sami, byli by bezradni tutaj jak dzieci. Zacisnął pięśćc i ruszył z powrotem na górne kondygnacje.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 05-05-2010, 23:36   #20
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
W jej głowie szalał huragan myśli. Wszystko działo się tak nagle i niespodziewanie, że mózg nie miał szans przeanalizować faktów. Owszem, oczy rejestrowały obrazy, uszy dźwięki, nos zapachy a dłonie fakturę powierzchni, ale umysł nie nadążał. Szeroko otwartymi oczami chłonęła obrazy, nie zastanawiając się nad tym, co widzi. Dlatego Kate dała się porwać instynktowi.
Wszystko, co robiła albo mówiła wypływało z odruchów bezwarunkowych. Potakiwanie, chodzenie, siadanie, to wszystko wykonywała bez mrugnięcia okiem. Bez żadnego odgłosu czy reakcji. Zachowywała się jak w transie, z którego zresztą zdawała sobie doskonale sprawę. Jej umysł bowiem, wycofał się na z góry upatrzone pozycje, odgradzając się od rzeczywistości niewidzialną barierą. Za tą ścianą, Kate chichotała i usiłowała zrozumieć. Co, trzeba przyznać, nie było łatwe, bo nie dopuszczała do siebie myśli, że wszystko to jest prawdą. To niemożliwe, bo przeczy zdrowemu rozsądkowi. To niemożliwe, bo w takim razie niczego nie można być już pewnym. To niemożliwe, bo …
„Nie” zawołało coś głośno w jej własnej głowie „Ja się z tym nie zgadzam! To nie jest możliwe i już!”
„Kathy, musisz się z tym pogodzić, kochanie” odezwał się jakiś inny głos.
Kate złapała się za głowę, mrucząc:
- No nie, teraz to już na pewno zwariowałam.
Akurat szli korytarzem, w kolumnie, niosąc rannych. Na szczęście większość ludzi zajęta była swoimi sprawami i nikt nie zauważył dziwnego zachowania dziewczyny. Szli dalej, zmierzając do dużej sali, a w głowie Szkotki szalała walka na śmierć i życie.
„Kathy, skarbie, musisz to zaakceptować” znowu ten sam głos „Nie da się nic zrobić. Co się stało to się nie odstanie i nic na to nie poradzisz”. Ale Kate już wiedziała, że to nie są majaki jej własnego umysłu pogrążającego się w chorobie, tylko wspomnienia. Bardzo żywe wspomnienia z dzieciństwa. Wtedy faktycznie trzeba się było pogodzić z sytuacją, nie oglądać za siebie i żyć dalej. Babcia miała całkowitą rację i od tamtej pory Kate przysięgła sobie, że nigdy więcej nie znajdzie się w sytuacji, której nie mogłaby kontrolować.
Ale nie tym razem. Tym razem Kate nie zamierzała się poddawać, omijać przeszkód, przechodzić nad problemami do porządku dziennego. Od tej chwili postanowiła, że nie ważne czy to wszystko jest prawdziwe czy nie, da się porwać wydarzeniom i zacznie wreszcie mieć wpływ na wydarzenia.

Zasadniczo skończyło się to tym, że razem z Sybillą zostały oddelegowane do przeszukania biblioteki. Dzięki Niebiosom, ta uzbrojona strażniczka powiedziała im, czego mają szukać. Wisiorki umożliwiały im zrozumienie, co mówią Asmel i reszta, ale z tekstami pisanymi w tutejszym języku nie mieli szans. Dlatego dobrze było, chociaż mniej więcej wiedzieć, czego należy szukać.
Gdy tak przetrząsała zwoje, księgi i papiery, natknęła się na mapy regionu i kraju. Chyba. W końcu nie miała pojęcia, co przedstawiają a napisów nie rozumiała. Postanowiła zapytać o to któregoś z tutejszych, jak skończą w bibliotece. I wtedy właśnie Vilith wrzasnęła jak oparzona i wypadła przez wielkie, dwuskrzydłowe drzwi.
- Co jest? – Kate zaniosła się kaszlem. Kurz w tym kraju był równie męczący, co na Wyspach.
Szkotka uniosła brwi w zdziwieniu, bo strażniczka wyglądała na mocno wstrząśniętą. Żeby nie rzec przestraszoną. Po sekundzie wahania zwinęła mapy w tuby i ruszyła do wielkiej Sali. Po drodze rozejrzała się jeszcze za Sybillą. Dziewczyna także wyglądała na zaskoczoną zachowaniem ich towarzyszki.

Kate potruchtała za nią i wystawiła głowę przez drzwi usiłując dowiedzieć się, o co chodzi.
- O co chodzi? – Spytała bardzo inteligentnie w zasadzie nie oczekując odpowiedzi od zaabsorbowanego tłumu zgromadzonego dookoła stołu.
- Okej…- Odpowiedziała sama sobie i podeszła do blatu. – Czyli stało się dużo.
I zamknęła się, dając mówić innym. W końcu, wypadałoby się dowiedzieć, o co biega w tym całym zamieszaniu.

„Oho” pomyślała słysząc pytania i odpowiedzi facetów „wygląda mi to na politykę”. Na czym jak na czym, ale na polityce znała się całkiem nieźle. Zwłaszcza na zagrywkach politycznych. Kate zasiadała w kilku komisjach na uczelni i czynnie zajmowała się polityką uczelnianą. W tej chwili nawet piastowała urząd sekretarza Królewskiego Towarzystwa Weterynaryjnego z siedzibą w Londynie. Chociaż stwierdzenie „w tej chwili” było mocno przesadzonym eufemizmem.
Nie mniej ze słów Asmela wynikało, że Rada Koronna ma jakiś głos w polityce państwa. Może to była teoria na wyrost, ale co jeśli w ten sposób chciano zniszczyć władzę w tym kraju? Przecież najłatwiejszym sposobem na obalenie rządów jest albo zabicie króla albo wykańczanie po kolei ważnych organów państwowych.
- Jeżeli panuje taki rozgardiasz w waszym kraju to, jak myślicie, co się stało z innymi ośrodkami kultu i władzy?- Kate wyraziła na głos swoje poglądy. – Mogłoby się zdarzyć tak, że ktoś chciał przejąć władzę. Najlepszym przykładem jest ten mój niedorobiony opiekun, co mnie tu ściągnął. – Ruchem głowy wskazała na leżącego Aelitha. – Sami zresztą daliście nam to do zrozumienia. Więc jest całkiem możliwe, że inne świątynie zostały zrujnowane tak samo jak ta, prawda? Nie wiem, co prawda, ile władzy ma ta Rada Koronna, ale jak dla mnie, to fakt pozbycia się religii jako narzędzia władzy, jest bardzo inteligentny. W końcu, to opium dla mas. A jak nie ma religii, nie ma boga, to ludzi jest łatwiej kontrolować. Poza tym, gdy upadają miejsca święte, okazuje się, że bogowie nie są tacy wszechmocni i ludzie sami tracą wiarę. Mogę się mylić, nie? Chociaż z drugiej strony, raczej nie ma się co oszukiwać, że w waszym kraju nie ma wojny domowej. – Szkotka zamyśliła się na chwilę. - Poza tym, nie obraźcie się panowie i panie, ale jak macie zamiar ukrywać się w tym obcym kraju ubrani w nasze ciuchy z dwudziestego wieku? Więc jeśli nie macie nic przeciwko temu, wypadałoby nas nieco zamaskować.
To mówiąc okręciła się na palcach unosząc ręce do góry. Kate miała na sobie zachlapane trampki, których zawsze używała w lecie w pracy i uwalany biały fartuch lekarski przewieszony przez ramię. No i t-shirt i jeansy. W końcu Aelith zabrał ją bez uprzedzenia prosto z pracy.
- Nie wspominając o paznokciach. – Mruknęła Kate przyglądając się zaschniętej krwi i wodom na dłoniach.
- Polityka Cesarstwa jest dość zagmatwana - odezwał się Murion patrząc na Kate. - Formalnie jesteśmy na ziemiach lorda Laredriwytha, ale świątynia była bardzo niezależna a tutejszy kler sympatyzował z Cesarzową. Możliwe, że istniał tutaj ruch oporu, który został zduszony. Nie możemy wykluczać też całkowitego stłamszenia religii, tak jak mówisz. Jednak wizja dzisiejszej polityki Cesarstwa opiera się na domysłach, wolałbym wiedzieć coś na pewno.
- Nie obrażamy się. Wasze ubrania zmienimy, najszybciej jak się da - wtrącił się Zilacan. - My także musimy się postarać o coś mniej rzucającego się w oczy. Nasze barwy i znaki jednoznacznie nas identyfikują z dworem, a to może być niebezpieczne.
- Jasne. Wiedzieć na pewno. – Spojrzała na nich nieco krytycznie. – A jak chcecie się tego dowiedzieć? Za pomocą ptaków naszego przyjaciela? Czy pójdziemy na przeszpiegi? To wszystko jest bardzo ładne w teorii, ale w praktyce rozbija się o detale. Mamy rannych, nie mamy broni, nie mamy wozów ani koni do transportu, nie mamy zapasów ani sprzętu biwakowego. No i grasujące bandy na drogach. Jestem pewna, że są pośród nas ludzie, którzy posługują się bronią, ale nie wszyscy. No i mamy jeszcze więźnia, który, nawiasem mówiąc, też jest ranny.
Tym razem to kobieta parsknęła śmiechem, a niebieskawe włosy zalśniły w plamie słońca, gdy zbliżyła się do Kate.
- Konieczność nauczy was wszystkich walki - stwierdziła patrząc Szkotce głęboko w oczy. - Plan jest niezmieniony: poprowadzi Minas w kierunku swojego plemienia. Dwa dni drogi w tym terenie to nie jest wcale długo. Tak wysoko nie grasują bandy, zbyt trudno tu przeżyć mając pod bokiem wiecznie podróżujący Wietrzny Lud. I dzięki za informacje, ale wiemy jak wygląda sytuacja. Nie jest zbyt miła, ale nie jest beznadziejna. Nie możemy usiąść i czekać aż śmierć wyciągnie po nas swoje macki.
- Hej, spokojnie, dziewczyno. Wrzuć na luz. – Kate nie spuściła oczu, ale poczuła się rozbawiona napaścią ze strony Vilith. Podniosła ręce, chcąc zaakcentować, że nie ma złych zamiarów. – To nie ja jestem Twoim wrogiem, pamiętasz? Sami nas tu sprowadziliście, więc teraz nie ma co się wściekać, że się nie ułożyło. Lub, że czegoś nie rozumiemy i czujemy się oszołomieni. A właśnie. – Kate spojrzała na Asmela.- Tak przy okazji, po co właściwie nas tu ściągnęliście? Zasadniczo, pewnie nie ma to już znaczenia, ale mimo wszystko, byłoby miło wiedzieć, czemu zrujnowaliście mi życie.
Mogłaby być mniej zjadliwa, ale zważając na sytuację to i tak dużo, że nie doszło do rękoczynów.
- Wybacz - odrzekła dziewczyna, odwracając się na pięcie. Asmel zaś uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
- Odpowiem na wszystkie pytania, lecz najpierw usiądźmy do posiłku, który przygotował nam Minas. Podczas niego opowiemy wam o tym i o owym. Spróbuję wyjaśnić sytuację najlepiej jak potrafię.
- Dobra, mnie to leży. – Kate odparła równie spokojnie i uśmiechnęła się łobuzersko. – To gdzie jemy i co jemy? Głodna jestem jak wilk.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172