Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 09:40   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[Autorski] Jeźdźcy Bestii

ZE WZGLĘDU NA TO ŻE W DNIU 22 SIERPNIA 2010r FORUM LI STRACIŁO DANE SESJI KOLEJNE POSTY BĘDĄ PRÓBA ODZYSKANIA. MODERATORÓW ORAZ CZYTELNIKÓW UPRASZA SIĘ O WYROZUMIAŁOŚĆ.


________________________________________
Wszyscy - PARTIA NARRATORA

Wschodzące słońce oświeciło swymi promieniami wspinające się na szczyt wzniesienia postacie. Idący z tyłu za nimi szaman klanu przyglądał się im z kamiennym obliczem.



Gdyby ktoś spojrzał na tą surową, ogorzałą od słońca i wiatru twarz, nie byłby w stanie zauważyć emocji, jaka kłębiły się w duszy starszego mężczyzny. On - Juhar Dwa Duchy – prowadził właśnie na Wzniesienie Wilków nowych Jeźdźców Bestii. Aż siedmioro nowych!
Wybrani przez Potęgi i Totem Klanu kandydaci wejdą na wzgórze i przejdą mistyczny rytuał, który na zawsze zwiąże ich dusze, z duchem ich Bestii. Od kiedy Juhar Dwa Duchy pamiętał, nigdy nie zdarzyło się, aby w tak małym klanie jak ich aż tylu Jeźdźców Bestii podchodziło do ceremoniału jednocześnie. Starzy szamani zgadzali się, że tylu przebudzonych mistycznych wojowników w jednym czasie może zwiastować nadchodzące zmiany. Połączywszy to z omenami oraz innymi zwiastunami stary szaman wiedział, że Step – ich ojczyzna – jest zagrożony.

Uczucie niepokoju narastało z każdym dniem oddzielających ich od ceremoniału połączenia, a kiedy wreszcie młodzi Jeźdźcy wkraczali na wzgórze przeczucie, że rytuał będzie brzemienny w skutkach było tak silne, że Juhar z trudem mógł skoncentrować myśli na czymkolwiek innym.
Szedł powoli, z pochyloną głową, wpatrując się w czubki swoich skórzanych mokasynów. Kiedy jednak kandydaci weszli na szczyt Wzniesienia Wilków i stanęli pośród zbielałych kości szaman podniósł głowę i spojrzał prosto na grupkę kandydatów.

Step, jego ukochany step, rozciągał się wszędzie, jak okiem sięgnąć. Łagodnie falujące morze soczyście zielonych traw. W oddali ujrzał leniwie pasące się stado rogatych bawołów stepowych – wielkie, kudłate bestie, które zapewniają klanom mięso, skóry na namioty oraz kości na broń.

Pozwolił młodym nasycić oczy widokami oraz poczuć mistyczną moc Wzniesienia Wilków. Moc płynącą od wielkich, chropowatych głazów ustawionych przed wiekami na jego szczycie. Moc płynącą od pożółkłych, zwapnianych kości wilków leżących wszędzie wokół menhirów. Moc płynącą w szepcie wiatru załamującego się na kamieniach.

Potem przywołał kandydatów skinieniem pomarszczonej dłoni. Kiedy już stanęli przed nim spojrzał po kolei w ich oczy, jakby ważąc z jakiej ulepieni są gliny i przemówił:

- Dzisiejszego dnia przejdziecie mistyczny rytuał, który na zawsze połączy waszą duszę z duchami zwierząt. Od kiedy tylko się narodziliście, czuliście z nimi pewną więź, jednak to, co zdarzy się dzisiejszego dnia w tym świętym miejscu naszego klanu zmieni was na zawsze.
Staniecie się silniejsi, szybsi i bardziej wytrzymali. Staniecie się po części ludźmi, lecz po części bestiami, które wybrały was podczas narodzin. Dosiądziecie ich duchów, jak jeźdźcy wskakują na grzbiety mustangów i będziecie, podobnie jak przy zwykłej jeździe, mogli kierować swoimi zwierzętami myślą. Ale to będzie więź, której nie da się opisać słowami. Wieź, której nikt, poza innym Jeźdźcem nie będzie potrafił pojąc. Nawet ja. Najświętsza, błogosławiona i przeczysta.

Zamilkł na chwilę, wpatrując się w ich twarze.

- Dzisiaj spędzicie dzień i noc na tym wzgórzu myśląc o waszych zwierzętach. Zostawię każdemu z was bukłak z wodą doprawioną silną dawką wyciągu z widmotrawy. Ta roślina pozwoli wam wkroczyć na Ścieżki Duchów, odszukać waszego zwierzęcego przyjaciela i połączyć z nim w jedność. Wędrowaliśmy trzy dni pozostawiając nasz klan daleko stąd. Przez ten czas jedliście tylko wskazane produkty i piliście wodę z widmotrawy. Jesteście gotowi by poddać się rytuałowi. Pozostańcie na szczycie i oczekujcie zmroku. Noc spędzicie na wędrówce po Ścieżkach Duchów, a kiedy wzejdzie świt będę oczekiwał na was u stóp wzniesienia. Weszliście na wzgórze jako młodziki, zejdziecie jako szanowani Jeźdźcy Bestii. Wybrańcy Potęg i nasi przewodnicy, nasza jedyna broń zdolna stawić czoła potędze Mrocznych i ich pomiotów.

Znów zamilkł dając im krótką chwilę, by pojęli sens i wagę jego słów.

- Podczas rytuału połączenia ujrzycie różne obrazy. To fragmenty tego, co się już zdarzyło i tego, co się jeszcze zdarzy. Starajcie się zapamiętać to, co w tej uświęconej chwili powiedzą do was Potęgi. To one kierują naszym śmiertelnym losem. Potęga Wiatru, Potęga Wody, Potęga Ziemi, Potęga Ognia i najpotężniejsza, lecz najbardziej kapryśna z nich – Potęga Ducha. Nie znamy ich imion, lecz gdybyśmy je nawet znali, nie odważylibyśmy się ich głośno wymawiać, by nie skończyć jak Upadli, o których jednak lepiej nie wspominać przed tak ważnym w waszym życiu rytuałem.

Po tych słowach znów westchnął i długo nic nie mówił.

- Siadajcie w cieniu głazów i wsłuchajcie się w pieśń duchów, która pobrzmiewa w tym miejscu silnym echem – powiedział w końcu wręczając każdemu niewielki bukłak z namalowanymi na nim znakami Potęg. – Pijcie wodę z umiarem, by widmowa trawa miała czas zadziałać i pozwolić wam wkroczyć na Ścieżki Duchów. Bądźcie silni i odważni a zakończycie tą próbę pomyślnie.

- Powodzenia – dodał stary szaman, po czym odwrócił się i zaczął schodzić ze wzniesienia do niewielkiego obozowiska, które rozbili u jego stóp. Czekał tam na nich jego uczeń Hunge Cierniowy Krzak cierpliwie grzejąc wodę na ziołowy napar. Szykował się długi dzień. Jednak jeszcze jeden omen nie dawał spokoju Juharowi Dwa Duchy. W oddali, na nieboskłonie krążył ciemny punkcik. To był sokół, ale szaman wyczuwał od niego miazmaty magii. Inny szaman obserwował ich zmysłami ptaka, a fakt ten martwił Juhara bardziej, niż wszystkie omeny. Któż miał w tym interes, by obserwować ceremonię młodych Jeźdźców? I dlaczego to robił? Nigdy wcześniej nikt nie zakłócał tej mistycznej chwili. Nigdy!

Tymczasem siódemka młodych ludzi przygotowywała się do obrządku.


MELESUGUN SZALONA



Mówią, że serce jest bębnem, który całemu naszemu życiu nadaje rytm.
Mówią, że bęben jest magicznym wierzchowcem, przewodnikiem w świecie duchów.
Pierwszą i ostatnią nadzieją.
Mówią, że dla tego, który ogłuchnął na dźwięk własnego serca nie ma ratunku.
Że nie ma walki bez rytmu.
Że nie ma wojownika bez serca.

Morze trawy jest dla ludzi spoza stepu; o ile tacy w ogóle istnieją; ciszą.
Jego dzieci, twarde i harde plemiona stepu, znają jednak prawdę.
W tej ciszy, w poszumie wyzłoconych słońcem traw kryje się nieskończona mnogość dźwięków. Znaków, których czytanie jest pierwszą umiejętnością, którą wpaja się dzieciom.

Porośnięta trawą pustynia jest ich sercem. Domem. Bębnem. Magicznym koniem.
Wszystkim, co święte i ważne.


Przemierzała step. Wsłuchana w przypływy i odpływy świętej krwi plemienia krążącej w jej żyłach. W uderzenia bębna. W głos stepu-matki.
Była gotowa na trwającą nieprzerwanie trzy dni i trzy noce wędrówkę. Podróż, która być może niejednego zwaliłaby z nóg. Nie ich. Nie na tym szlaku.
Nie licząc szamana była ich siódemka.
Melesugun czuła ich zapach. Każde z nich pachniało własną historią. Każde na stopach miało kurz dróg, którymi dotarli do tego miejsca.
Krew i sól stepu.
Ważyła ich i mierzyła w milczeniu. Nie wszystkich znała. Nie wszyscy znali ją.


Młodą dziewczynę o czarnych, zbitych w strąki i ozdobionych fetyszami włosach. Dziewczynę nieprzeciętnego wzrostu i siły. Tą, która na pierwszy swój tatuaż zasłużyła już trzy lata temu pościgiem, który wciąż jeszcze wspominany wywoływał u wojowników plemienia milczące uznanie. Do dwóch dniach gonitwy dopadła ostatniego z podjazu Trygarran. Cokolwiek zobaczył w jej oczach, sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle. Gorąca jeszcze krew szerokim łukiem zbryzgała ubranie pokrytego pyłem demona zemsty.
Do domu wracała pieszo, bok w bok ze swoim wierzchowcem. Posoka z przywiązanej u pasa odciętej głowy szpiega spływała jej do buta. Milczący tryumf. Nieopisana duma matki.
Nawet nie pisnęła, gdy nazajutrz szaman uczernioną w popiele nicią wyszywał na jej plecach tatuaż.




Dotarłszy do podnóża Wzniesienia Wilków, Melesugun zeskoczyła z konia. Połyskujący złoto, jak wszystko w stepie, Osman był niewiarygodnym ogierem. W zasadzie powinien już nie żyć. Melesun podarowała go córce na pamiątkę po ojcu. Był już mocno wiekowy, ale opieka, jaką otaczały go najlepsze koniarki plemienia czyniła cuda. Osman wyglądał, jakby od śmierci Pelhana nie postarzał się ani o dzień. A może naprawdę była w tym magia? Koń traktował ją lepiej niż własne potomstwo. Nikomu; poza złączoną jedynie pamięcią dwójką; poza ojcem i córką, którym nigdy nie było dane się poznać; nikomu nigdy nie udało się go dosiąść. Gdyby przyjrzał mu się ktoś, kto lepiej od Melesugun rozumiał duchy, dostrzec mógłby w jego spojrzeniu coś z ojcowskiej miłości. A może… może nawet dostrzegłby w nim ducha Pelhana, stróżującego nad swoim jedynym dzieckiem?

Otarła usta wierzchem dłoni. Dotarli.
Rozkulbaczyła Osmana i odesłała go w step. Wiedziała, że wróci, gdy go zawoła. Przyjaźnili się już tyle lat.
Sięgając wzrokiem aż po horyzont, odruchowo dotknęła rękojeści dwóch umocowanych na udach żywonoży. Ktoś puknął ją w ramię. Białowłosa Jewa podała jej bukłak z naparem. Szalona pociągnęła zeń łapczywie, ignorując ledwie wyczuwalny zapach stęchlizny. Węch potrafił być i błogosławieństwem i karą. Popatrzyła uważnie na białowłosą. Jej obecność tutaj musiała być dla szczepu Szarego Wilka znakiem. Jej obecność tutaj, obecność odmieńca i poniekąd wyrzutka miała ich czegoś nauczyć. Przygotować do nadchodzących zmian.

Poczuła, jak rytm jej serca staje się coraz silniejszy. Wzmagał się i wzmagał. Aż w końcu zagłuszył wszystko.
Zdawało jej się, że stopy poruszają się w rytm tych uderzeń. Z każdym krokiem w górę Wzniesienia, czuła, jak się rozpływa. Jak staje się częścią stepu. Niewielką drobinką pyłu popychaną w nieznanym sobie kierunku przez wielki bęben serca morza traw. Była jednością z każdym źdźbłem trawy. Z każdym żyjątkiem, które tu miało swój dom. Przedwieczna i potężna. Silna i mądra zarazem. Spojrzała w dół i okazało się, że z każdy kolejnym krokiem wspina się w górę po stojących sobie jeden na ramionach drugiego przodkach. Po wielkiej, ogarniającej setki pokoleń, drabinie. Drabinie, która w rytm najbardziej pierwotnego z rytmów zanosiła się śpiewem.

Ocknęła się dopiero na szczycie, na dźwięk głosu szamana.
Usiadła, wpijając palce w ziemię. Raz jeszcze chciała poczuć tą obezwładniającą jedność.


CALIN DESZCZ W TWARZY


[Wzniesienie Wilków, teraźniejszość]

Byli inni, wyjątkowi, wybrani, nieludzcy. Przeznaczeni do ujeżdżenia bestii, co czyniło ich bliższymi niemal obcym istotom legend, niż ludziom. Twardzi niczym skała, szybcy jak pustynny wiatr. Kroczący trojgiem ścieżek: człowieka, zwierzęcia, ducha. A raczej, mieli się takimi stać po odnalezieniu swego niezwykłego partnera oraz zadzierzgnięciu więzi, która miała ich odmienić na zawsze.
***

Juhar Dwa Duchy odszedł. A teraz stali na wzgórzu pozostawieni samym sobie, jak to nakazywała tradycja. Zresztą, nie chodziło jedynie o obyczaj. Jeździec bestii musi sam zrozumieć ową mistyczną więź łącząca go ze znalezionym towarzyszem. Ktoś obcy, nawet najbardziej życzliwy szaman plemienia nie mógłby w tym pomóc. A gdyby nawet potrafił, to czy nie osłabiłoby to tego wyjątkowego związku? Czy nie spowodowałoby, że wszystko mogłoby pęknąć w chwili najważniejszej próby? To tak, jak z pływaniem. Najwspanialszy nauczyciel nie pomoże, gdy podopieczny nie potrafi machać rękami i nogami. Trzeba samemu poczuć wodę, jak opływa ciało, poczuć jedność, zrozumieć wagę każdego ruchu … Identycznie tutaj. Juhar Dwa Duchy doprowadził ich na Wzniesienie Wilków, ale dalej nie mógł już pomóc.
- Powodzenia … powodzenia … powodzenia … miejsce odwagę w sercu, zachowajcie bystrość umysłu oraz prawdziwą siłę, która z wnętrza człowieka wypływa – mówiło jego mądre spojrzenie.

Potem odszedł, a oni zostali. Siódemka! Niezwykła liczba zwiastująca zmiany. Na lepsze, czy na gorsze. Któż może wiedzieć? Calin znał ich wszystkich. Byli wszak znajomymi, przyjaciółmi, czasem dalekimi krewnymi. Ich plemię nie było tak wielkie, by jego poszczególni członkowie nie spotykali się od czasu do czasu. Dziwił się tylko, że tak wielu zostało wybranych oraz, że przeważają wśród nich kobiety. Czyżby to także był znak? Jakaś wskazówka? Albo wskazanie drogi, na której one sobie lepiej radzą niż mężczyźni? Możliwe, zresztą któż to wie? Odgonił od siebie na chwilę rozpraszające go myśli. Rozejrzał się. Było ich siedmioro. Wśród nich on oraz Ilya. Dziewczyna, z którą spotkał się cztery dni temu ... po niemal rocznej przerwie.
***

[cztery dni wcześniej, obóz Wallawarów na Wielkiej Prerii]

Wpatrywał się w leki przed jej tipi nie wiedząc, czy odnajdzie odwagę, by wejść do środka. Od niemal roku unikali się obydwoje. Od owego dnia, kiedy znaleziono ciało Efeza, jej rodzonego brata oraz jego najlepszego przyjaciela. Mieli iść wszyscy troje, ale … ale miał trochę pracy przy koniach, ponadto tego wieczoru miały być uroczystości, tańce, śpiewy … Tam spotkał się z nią … a potem poszli na spacer … pocałowali się … i przez długi czas tańczyli tylko razem i tylko dla siebie, podczas gdy Efez umierał. Czy, gdyby poszli wszyscy, to by się nie stało? Czy ominąłby go kolec kotoskorpiona? Czy to ich wina? Ich wina? Przecież tak często wychodzili razem w prerie! Tak wiele razy wspólnie usiłowali tropić króliki, śledzić walczące samce mrukoworów, czy obserwować gody krasnobrzewów. Nigdy nic się nie stało! Ten raz! Dlaczego? Czy dlatego, że zostawili go samego? Czy dlatego, że połączył ich najcudowniejszy pocałunek, podczas którego zapomnieli o nim całkowicie? Powinni. Powinni tam być! Ratować. Bronić, lecz … czuł się jak zdrajca … Kiedy przyniesiono Efeza, pamiętał doskonale, stali obok siebie, trzymając się za rękę, chcąc podzielić się z nim nowiną. Wtedy zobaczyli jego. Skamienieli, niczym granitowe głazy, które nawet płakać nie potrafią, otwierali tylko usta unikając wzajemnego spojrzenia.
- Czy to nasza wina? Nasza wina? - pytały nawzajem ich załzawione oczy, kiedy wreszcie były w stanie pokryć się słonym łkaniem.

Od tego dnia nie spotkali się więcej, wymieniając tylko czasem powitania. Aż do tego dnia, kiedy obydwoje zostali wskazani, jako jeźdźcy bestii. Calin wyrzucał sobie, że zostawił druha i że to sprawiło jej tak wielką boleść. Do tej pory było mu tak bardzo podle, że nie śmiał jej nawet spojrzeć prosto w oczy i prosić o wybaczenie. Ale teraz … teraz mieli iść wspólnie. Oni oraz inni jeźdźcy. Czy to była szansa? Czy to była możliwość odkupienia i wybaczenia sobie? Musiał ją zobaczyć. Musiał porozmawiać. Właśnie dlatego stał teraz przed jej tipi. Nie wiedząc, jak zacząć rozmowę oraz czy dostanie pozwolenie wejścia od Stepowego Wilka i Bystrej Wody wydukał:
- Witajcie, tutaj Calin, czy zastałem może Ilyę?

Później wieczorem długo nie mógł zasnąć. Myślał o Ilyi, o rodzinie oraz o sobie, niejednokrotnie zadając pytanie: dlaczego? Owszem, był świetnym jeźdźcem, a jego słowa, gdy starsi polecili wypowiadać mu się na jakiś temat, brzmiały rozsądnie i całkiem przekonująco. Ale, ale … choć uparta była z niego sztuka, to wielu rówieśników przeganiało go siłą oraz bystrością zmysłów. A wyróżniał się … tak, jeżeli wyróżniał się, to raczej in minus, jako najgorszy śpiewak plemienia, pozbawiony jakiegokolwiek wyczucia rytmiki. Do tego gotowanie! To była jego kolejna bolączka. Potrafił nawet przypalić czystą wodę w garnku, którego to wyczynu, powtarzanego zresztą wielokrotnie, nie potrafiły zrozumieć nawet najmędrsze kobiety. Oprócz tego fatalnie posługiwał się włócznią, za to doskonale bronią bliższego zasięgu. Wielu miało podobne cechy, więc dlaczego on? Dlaczego oni wszyscy? Zmęczony głowieniem się nad tą sprawą, wreszcie usnął.

Kolejne trzy dni upłynęły w drodze. Straszny ciężar spadł mu po spotkaniu z Ilyą. Odzyskał kogoś tak bardzo mu bliskiego i teraz przede wszystkim czuł radość, podniecenie oraz ciekawość, jak to się odbędzie? Ponadto szczerze był zainteresowany pozostałymi jeźdźcami. Dotychczasowe życie w niewielkim plemieniu tworzyło z nich grupę znajomych, ale nie towarzyszy broni. A przypuszczał, że właśnie w takiej roli będą niejednokrotnie występować. To było wspaniałe, że wśród nich będzie on, ona i wielu jeszcze innych, obdarzonych przez Moce Stepu wyjątkowymi umiejętnościami. Chciał poznać wszystkich jak najszybciej, ale te dni nie sprzyjały budowaniu znajomości. Zgodnie z radami szamana starał się wyciszyć, skupić, chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Pomagała nieco woda z widmotrawy, ale jego umysł rwał się do działania, a nie medytacji i kontemplowania duchowej ścieżki. Odnosił może złudne wrażenie, że przychodziło mu to znacznie trudniej niż pozostałym, na pewno zaś - niżeli Ilyi. Jednakże starał się czynić, co w jego mocy.
***

[Wzniesienie Wilków, teraźniejszość]

Szczyt wzgórza. Szaman opuścił ich. Zostali sam na sam ze swoją ścieżką bestii. Niezwykłą, budzącą niepokój i nadzieję.
- Trzymaj się twardo. Powodzenia – szepnął Ilyi. - Powodzenia – powiedział wszystkim. Po czym usiadł.
- Potęgo Wiatru, Potęgo Wody, Potęgo Ziemi, Potęgo Ognia, Potęgo Ducha prowadźcie – rzekł jeszcze cicho, po czym wypił porcję wody z widmotrawy i powoli rozpoczął recytować pogrążając się w transie:
- Zejdź ku nam w mokasynach z czarnych chmur,
zejdź ku nam w nagolennikach, w koszuli, z włosami z czarnych chmur,
zejdź ku nam z myślą owitą w czarne chmury.
Zleć ku nam z posępnym grzmotem ponad nami,
zleć ku nam z chmurą, co powstała u twych stóp,
zleć ku nam z ciemnością, co powstała z czarnej chmury na twej głowie,
z zygzakami błyskawic, co tam w górze huczą na twej głowie,
zleć ku nam z tęczą, co tam w górze rozwieszona na twej głowie.


ILYA „CICHE OSTRZE”


Od śmierci Efeza upłynęło wiele dni i wiele nocy. Upływający czas ma to do siebie, że leczy wszelkie rany i niczym wezbrany strumień wypłukuje z pamięci złe wspomnienia. Tek też było i w tym wypadku. Ból minął, zatarł się w jej pamięci, lecz obraz zmarłego nigdy jej nie opuszczał. Ilya nie potrzebowała pamiątek po bracie by o nim pamiętać – codziennie przypominała jej o tym pustka jaką czuła po jego odejściu, i której w żaden sposób nie potrafiła zapełnić. Efez był wszak jej bliźniaczym bratem i łączyła ich więź, której nie sposób zlekceważyć.

Jednakże życie płynęło swoim torem, a Ilya starała się ze wszystkich sił spełniać swe obowiązki wobec plemienia i rodziny. Choć całym swoim duchem wzbraniała się przed zadawaniem śmierci niosła ją wiedząc, że w ten sposób postąpiłby jej brat. Tak było od dni kończących jej żałobę aż do teraz… do dnia kiedy ją i szóstkę innych wskazano jako namaszczonych do bycia Jeźdźcami Bestii. To było tak, jakby ona i jej rówieśnicy, z którymi uczyła się strzelać z łuku, jeździć konno, z którymi śmiała się i płakała, nagle zostali wyrzuceni poza zwykłe swe miejsce by zająć inne, być może dostojniejsze, ale po stokroć bardziej niebezpieczne niż zwykłe polowanie wśród traw prerii. Oni, dzieci stające się dorosłymi nagle stali w hierarchii szczepu wyżej od swych rodziców, którzy karmili ich i wychowywali. Tak widziała to Ilya, której serce zabiło mocniej, gdy pośród wybranych spostrzegła oblicze niegdysiejszego druha młodzieńczych włóczęg, przyjaciela dzięki któremu poznała smak pierwszego pocałunku wśród powietrza przesyconego magią, dymem z ognisk i śpiewem. Od tego feralnego dnia oddalili się od siebie, stali się sobie obcy i nie rozmawiali już. Ilyi niezwykle brakowało tych długich rozmów prowadzonych podczas długich wędrówek po prerii.

Składała właśnie swoje rzeczy, które miała zabrać w podróż do Wzniesienia Wilków, gdy z zewnątrz dobiegły ją wyraźne słowa wypowiedziane głosem, którego by nie pomyliła z żadnym innym. Zamarła w pół ruchu z oczyma otwartymi ze zdziwienia. Ojciec rzucił jej po trochu rozbawione spojrzenie i wyszedł by przywitać gościa, zaś jej matka, Bystra Woda, pogładziła delikatnie jej włosy i wyjęła ze zmartwiałych dłoni koc, który składała.

- Calinie, wiele wody upłynęło gdy ostatni raz widziałem cię w okolicach naszego domostwa – ojciec jak zwykle powitał go serdecznym uśmiechem, wychodząc na jego przywitanie. – Ilya zaraz do ciebie wyjdzie. Znasz ją: musi skończyć to co raz zaczęła. – Rzucił mu badawcze spojrzenie, ale po chwili rozpogodził się – Przyjmij nasze gratulacje. Spotkał was wielki zaszczyt.
- Tak, dziękuję, to rzeczywiście niezwykłe, dostojny Stepowy Wilku - powiedział, żeby coś odpowiedzieć. - Przez lata byłeś dla mnie niczym drugi ojciec, a żona twa niczym matka. Podziękować pragnąłem.
Mówił uprzejmie. Naprawdę lubił jej rodziców, ale teraz czekał tylko na chwile rozmowy z nią. Chwilę, tak długo odkładaną. W tym samym momencie z tipi wyłoniła się i Ilya. Włosy miała dłuższe niż pamiętał, spojrzenie trochę poważniejsze niż przedtem, lecz nigdy nie pomyliłby jej z żadną inną dziewczyną. Stepowy Wilk wycofał się do wnętrza domu, zostawiając młodych samych. Na odchodnym rzucił Calinowi spojrzenie, które zapewne miało dodać mu otuchy, bądź odwagi. Dziewczyna zaś spojrzała na chłopaka z zainteresowaniem, lecz nie odezwała się nawet słowem jakby czekając na jego wyjaśnienia.
- Czy, czy zgodzisz się ze mną pójść na spacer Ilyo Ciche Ostrze? Chciałem ... chciałem chwilę porozmawiać ... jeśli się zgodzisz - powiedział niepewnie.

- Chodźmy więc – uśmiechnęła się łagodnie skinąwszy głową. – Dokąd?
- Możemy za obóz? Tak po prostu? - żeby być tylko we dwoje, ale tego już nie dopowiedział. Czuł, że szczera rozmowa to nie jest spotkanie w większym gronie.
Nie pytając o nic więcej skierowała się w stronę ostatnich obozowych tipi. Szli w milczeniu dopóki ich nie minęli, a wtedy dziewczyna zerknęła na niego i uśmiechnęła się.
- Nie rób takiej miny – zaśmiała się. – Wygląda to tak jakby to poważne oblicze miało zostać tu na zawsze.

- To było wiele dni oraz długich nocy, Ilyo - powiedział przypatrując się swoim butom. - Jak ... jak ... no wiesz - próbował sklecić rozsądne zdanie. - Jesteśmy znowu razem - wydusił wreszcie. - Efez naprawdę był mi najdroższym druhem - powoli odzyskiwał równowagę, może na wskutek jej uśmiechu. - Usiłowałem wcześniej uciec przed wspomnieniem. Może też bałem się, ale kiedy usłyszałem, ze ty ... no wiesz, że ty także ... po prostu chciałem ci powiedzieć, ze się cieszę, ze ci gratuluje ci, ze nie wiem, ale, ale może kiedyś wrócimy do naszej poprzedniej rozmowy.
- Kiedy powiedziano nam, że zostaliśmy wybrani poczułam jak duch Efeza dotyka mojego serca napełniając je otuchą i odwagą – powiedziała patrząc mu w oczy. – Gdyby żył to on byłby na moim miejscu.
- Może tak, może nie - powiedział wahając się. - Powiedziałbym raczej, ze cieszył się tam stepach Krainy Wiecznych Łowów, iż jego siostra dostąpiła tego zaszczytu oraz tej wielkiej odpowiedzialności. Ilyo, co ja mówię - żachnął się - czuję, jakbym ... znaczy, naprawdę tak myślę, ale tak właśnie, to chciałem cię ... przeprosić ... bardzo przeprosić.

- Przeprosić? Za co?
- Za wszystko, co stało się po tym, jak on odszedł. Wtedy, nasze spotkanie, tej nocy, było ... no wiesz, ale potem czułem się winny, że nie było mnie z nim i że sprawiłem ci tyle bólu. Mogłem tam być. Pomóc, ale ... no właśnie, któż wie, jakby było. Przez ten czas tak właśnie czułem, lecz teraz, kiedy obydwoje zostaliśmy jeźdźcami, myślę, ze jakby nowej nabrałem siły. Odwagi, żeby stanąć przed tobą i naprawdę przeprosić, jeżeli to jest możliwe.
Słuchając jego słów oczy Ilyi do tej pory suche niczym ziemia podczas suszy napełniły się łzami, które szybko ukryła odwracając się od niego. Tylko nieznaczne drżenie głosu zdradzało jak bardzo poruszył ją ukryty w nich sens.
- I ja powinnam przeprosić – stwierdziła cicho. – Bo nie tylko ty jesteś odpowiedzialny za to, co się zdarzyło potem. Odepchnęłam cię od siebie. Nie odzywaliśmy się do siebie przez rok, bo żadne z nas nie dążyło do tego... Ja... brakowało mi ciebie... rozmowy z tobą.

- Czyli - spojrzał na nią bystro uśmiechając się po raz pierwszy od ich spotkania - że byliśmy tak ... niemądrzy, że zmarnowaliśmy ten czas? Ilyo - ujął jej dłoń.
- Na to wygląda - uśmiechnęła się lekko. - Ale... Mama uważa, że każdy owoc musi dojrzeć do tego by go zerwać.
- Najpierw wyprawa na Wzniesienie Wilków, a potem ... któż wie ... mówią, że jeźdźcy bestii nie dostają zwyczajnych zadań ... ale teraz jesteśmy tu i teraz. Twoja mama jest mądrą kobietą. Wiem, bo przecież wiele czasu spędziłem w waszym tipi. Och, Ilyo - wyszeptał, a jego dłonie delikatnie objęły ją i przytuliły do twardej, męskiej piersi.

W tym momencie poczuła te same przyjemne mrowienie na karku, które poczuła tej nocy gdy złożył pierwszy pocałunek na jej ustach.
- Nie, nie czeka nas zwykłe życie – zgodziła się z wahaniem dotykając obejmujących ją ramion. – Cieszmy się tym, co mamy. – Zamilkła i dodała szeptem – Dopóki jesteśmy razem nie obawiajmy się tego, co przyniesie nam los.
Zamilkła na kilka dłuższych chwil by po ich upływie odsunąć się od niego z nieśmiałym uśmiechem.
- Powinniśmy wracać – powiedziała stanowczo lekko marszcząc przy tym brwi, tak jak zawsze miała zwyczaj, gdy chciała postawić na swoim. - Trzeba się przygotować przed drogą na Wzniesienie Wilków.

To było cztery dni temu. Teraz gdy stali na Wzniesieniu Wilków czując wiatr muskający ich twarze wydawało się jej to niczym sen. Sen piękny i kuszący, z którego nie chciałaby się obudzić. Pamiętała dumne spojrzenie ojca i wzruszony szept matki, gdy trzy dni temu wyruszali wraz z Juharem Dwa Duchy żegnani przez cały szczep. Napawało ją to dumą zmieszaną z dziecięcym wstydem, że tak wielu współplemieńcu przypatruje się im z ciekawością.

Trzy dni to niezbyt wiele by kogoś poznać, lecz wystarczająco dużo by choć trochę nadrobić stracony czas. Ona i Calin spędzali na rozmowie tak dużo czasu, jak tylko im na to pozwalały wszelkie okoliczności, lecz nie zaniedbali też innych towarzyszy podróży, których oboje starali się poznać jak najlepiej. Ilya już czuła, że połączy ich nie tylko wezwanie Mocy Stepu, lecz także nicie wzajemnej sympatii i szacunku.

Z gruntu spokojna i zrównoważona nie miała kłopotów z wyciszeniem się zgodnie z zaleceniami Juhara. Wprawdzie wyciąg z widmotrawy i rygorystyczna dieta dopełniły już tylko dzieła. Ilya czuła się gotowa.

Po raz ostatni rozejrzała się dookoła, jakby w nieświadomym przeświadczeniu, że kiedy zakończą rytuał nic już nie będzie takie same, chciała więc utrwalić sobie w pamięci to wszystko, co działo się wokół. Uścisnęła ramię Calina, gdy ten życzył jej powodzenia i sama zajęła miejsce w głębokim cieniu głazów na szczycie Wzniesienia Wilków. Włosy na czas podróży spięte w ciasny warkocz odrzuciła na plecy by nie przeszkadzały jej w skupieniu się na rzeczach naprawdę ważnych. Ilya czuła się gotowa na to, co miało nastąpić.


RAYEN „SAMOTNY KSIĘŻYC”


Palące słońce bezlitośnie obnażało pustą przestrzeń przed nimi. Kiedy spojrzało się za siebie droga którą już przebyli wydawała się być identyczna do tej, którą jeszcze mieli przed sobą. Ale to było tylko złudne wrażenie, Rayen zdawała sobie sprawę, że ktoś nawet niezbyt biegły w czytaniu tropów, patrząc na ślad, który pozostawili od razu wiedziałby, że wędrowało tędy dziewięć osób. Nie stanowili drużyny, nie potrafili przemieszczać się tak żeby ukrywać swoją obecność w stepie. Czy wkrótce to się zmieni? Czy będą potrafili działać jak grupa obdarzona jednym Duchem, jednym celem? Dziewczyna pamiętała swojego ojca Wayrę Niedoścignionego, który wraz z innymi Jeźdźcami Bestii klanu Zawarta potrafił poruszać się tak, że ich oddział kilkunastu Jeźdźców zostawiał mniej śladów, niż lekki wiatr. Teraz step wydawał się być pusty, ale Rayen dobrze wiedziała, że może ich obserwować wiele oczu, oczu, które nie należą do przyjaznych im istot.

Dziewczyna nie należała do bojaźliwych, ani nigdy nie zhańbiła się objawem tchórzostwa, kiedy trzeba było zachować hart ducha, ale step wymagał szacunku i nielitościwie rozprawiał się z lekkomyślnymi podróżnikami wśród spalonej słońcem równiny. Juhar Dwa Duchy zachowywał jednak spokój i kierował ich znaną sobie dobrze drogą, którą prowadzał kandydatów na Jeźdźców już od wielu cykli. Po trzech dniach wędrówki w oddali ukazało się wzniesienie. Pomimo tego, że nikt oprócz szamana wcześniej nie miał okazji oglądać tego miejsca, wszyscy młodzi od razu poczuli, że to Wzniesienie Wilków. Uczeń Juhara założył obozowisko u podnóża wzniesienia. Wszyscy pozostawili tam swoje wierzchowce i ekwipunek, i udali się za szamanem w ostatni etap swojej wędrówki. Kiedy Rayen postawiła stopy na szczycie wzniesienia poczuła jak cały znój podróży w jednej chwili odpływa z jej ciała, a od tego miejsca przez jej wnętrzności przepływa mistyczna siła, która łagodzi zmęczenie ale jednocześnie wyostrza zmysły i sprawia że myśli nabierają klarowności.


Nadeszły wspomnienia.... a wraz z nimi wątpliwości.
Rayen wspominała ostatni wieczór przed wyjazdem spędzony w rodzinnym namiocie.

Diyar Wielkooka spoglądała na swoją jedyną córkę w sposób, w jaki tylko matka mogła patrzeć na swoje dziecko. Wiedziała, że dziecięce lata Rayen już się kończą i że jutro wyruszy ona wraz z innymi wybranymi na Wzniesienie Wilków, aby połączyć się ze swoją Bestią. Fakt, że Samotny Księżyc została wybrana przez Potęgi, na Jeźdźca napawał ją dumą, ale jej matczyne serce pełne było obaw o przyszłość córki. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze, kiedy jeszcze mieszkali z koniarzami z klanu Zawarty a Wayra żył. Wtedy oczywistym było, że Rayen podąży śladami swego ojca i będzie ujeżdżać dzikiego mustanga. Teraz jednak, kiedy na prośbę ojca Diyar, cała ich rodzina powróciła do rodzinnego klanu Wielkookiej, droga ich życia stała się drogą wilka a nie drogą konia.
Diyar najszybciej przystosowała się do zmiany, w końcu to tu się urodziła i wychowała. Jej syn Aylen też szybko się zaaklimatyzował. Jako uczeń szamana i wybrany przez Potęgi mówiący z Duchami prędko wpisał się w tutejszą strukturę i mimo swojej młodości i niedojrzałości zaskarbił sobie szacunek starszyzny klanu. Natomiast postawa Rayen bardzo ją martwiła. Diyar miała czasem wrażenie, że jej córka celowo trzyma się na uboczu wszelkich spraw dotyczących klanu Wallawarów, tak jakby pobyt tutaj traktowała jako przejściową uciążliwość. Wielokrotnie próbowała rozmawiać z córką na ten temat, ale słowa, Rayen zawsze były poprawne i Wielkooka nie znajdowała w nich nic, co mogłoby potwierdzać jej obawy. Tylko zachowanie Samotnej Księżyc nie stanowiło o jej własnych słowach - samotne przechadzki nocą pod srebrnym globem - dzięki którym Rayen otrzymała drugie imię, Trzymanie się na uboczu i pewien chłód obycia sprawiał, że Diyar nie opuszczał niepokój o córkę. Z drugiej jednak strony, być może to nie tęsknota za dawnym klanem, tak odmieniła osobę Rayen. Może po prostu tak przedstawiała się jej droga dorastania.
Jej rozmyślania przerwał Aylen, który wszedł właśnie do namiotu. Wielkooka uśmiechnęła się do syna. Aylen zawsze miał dar wpływania na ludzi i łagodzenia nastrojów gdziekolwiek się znalazł. Posiadał też zdumiewający wpływ na Rayen, która przy swym młodszym bracie potrafiła otworzyć się, jak przy nikim innym.

- Jak siostro, przygotowałaś już wszystko na wędrówkę do wewnątrz siebie? – zapytał dostojnym i poważnym tonem Aylen.

- Jeśli masz na myśli ekwipunek na drogę, to dobrze wiesz, że jestem już gotowa od tygodnia – odparła Rayen.

- Dobrze wiesz, że nie to mam na myśli, droga siostro – uśmiechnął się Aylen. - Miałem na myśli twoją wewnętrzną gotowość.

- Na to nie mogę się przygotować Aylenie, wszystko potoczy się tak jak zechcą tego Duchy, a ja mogę tylko podążać ścieżką, którą mi wyznaczą.

- Ale nadal nie jesteś pewna czy na twoje wezwanie odpowie Mustang czy Wilk – Aylen podszedł bliżej i zajrzał jej prosto w oczy.

- Nadal roztrząsam tę kwestie w swoim sercu. Kiedyś, kiedy zamykałam oczy, widziałam Go. Mojego przewodnika i towarzysza. Wyglądał podobnie jak Dumny Wicher naszego ojca. Ale teraz ten obraz rozmazał się i odszedł w niepamięć. Nie widzę już Mustanga, ale nie widzę też obrazu Wilka.- Rayen z napięciem wpatrywała się w oczy brata. On tylko potrząsnął głową i cicho westchnął.

- Widzę ze jako przyszły przewodnik naszego klanu muszę już dopełnić swojej powinności wobec ciebie i wytłumaczyć ci kilka spraw Samotny Księżycu

Rayen zaśmiała się głośno słysząc mentorski ton głosu brata, którym próbował już raczyć wiele osób z ich rodziny. Młody szaman podniósł rękę.

- Pozwól mi mówić, a być może uspokoję twoje serce. Czy ty naprawdę sądzisz droga siostro, że to ma jakiekolwiek znaczenie, jaką postać przybierze twoja Bestia? Ona jest tylko odbiciem twego wewnętrznego Ducha i będzie taka, jaką ty sama ją stworzysz. Jej kształt będzie podyktowany przez Potęgi, które dadzą ci to, czego potrzebujesz, a dobrze wiesz, że One nigdy się nie mylą.

- Wydaje mi się drogi bracie, że właśnie powtarzasz dokładnie słowa, Juhara, którymi opowiadał nam ostatnio o Jeźdźcach i ich Bestiach. – Rayen nie mogła się powstrzymać od tej drobnej uszczypliwości.

- Nie muszę szukać nowych słów, bo te użyte przez Juhara były mądre. Przypominam cię je tylko, bo uważam, że chyba nie poświeciłaś im należytej uwagi.

Rayen już miała odpowiedzieć bratu kolejną ciętą uwagą, ale zatrzymała się w pół słowa i rozważyła jeszcze raz jego słowa.
Rzeczywiście przez roztrząsanie swojego zagubienia pogubiła gdzieś sens całego rytuału Związania. Mistyczna więź, która połączy ją z jej Duchowym przewodnikiem będzie najsilniejszym i najintensywniejszym przeżyciem w całym jej życiu i nagle zrozumiała, że pokocha zwierzę, które do niej przyjdzie całym swoim sercem, niezależnie jak będzie wyglądało i czyj znak będzie nosiło. Spojrzała z podziwem na Aylena, który tylko pokiwał głową i uśmiechnął się do niej. Chciał przy tym sprawiać wrażenie doświadczonego mędrca, ale jak zwykle przybrał łobuzerski wygląd chłopca, któremu udała się psota.
Rayen nie wytrzymała i na ten widok wybuchła donośnym śmiechem. Diyar przysłuchująca się do tej pory w milczeniu rozmowie swoich dzieci zawtórowała córce. Aylen poruszony tym okazanym brakiem godności własnej osobie chciał zaprotestować, ale w końcu ustąpił i przyłączył się do ich radosnego chóru. Samotny Księżyc spojrzała z miłością na swoją rodzinę. Tak, jak totemiczne zwierzę ich klanu żyło w watasze, tak dla niej jej obecnie trzyosobowa rodzina była jej stadem. Teraz miało to się zmienić i do ich rodziny miał dołączyć nowy członek stada, który jeśli będzie podobny do niej to też będzie ich darzył podobnym uczuciem. Jej Bestia.


Słowa Juhara Dwa Duchy wyrwały Rayen z zamyślenia.
Stali na szczycie Wzniesienia Wilków, gdzie za chwilę, miało rozpocząć się jedno z najważniejszych wydarzeń w jej młodym życiu.
Juhar Dwa Duchy jeszcze raz wyjaśnił im wagę rozpoczętego rytuału, pozostawił im bukłaki z wodą doprawioną widmotrawą i podążył do swojego ucznia. Pozostali sami, chociaż nie do końca. Rayen poczuła, jak gromadzą się Potęgi, aby obserwować ich ceremonię Związania.
Czuła obecność, która napierała na jej Duszę i przypatrywała się jej wnętrzu. Szukała w niej siły i słabości. Przyglądała się jej marzeniom i wątpliwościom. Przede wszystkim jednak wyraźnie na coś czekała. A cały świat znieruchomiał w oczekiwaniu wraz z nią. I teraz wszystko mogło się wydarzyć.


JEWA Z LODU


Siedemnaście i pół roku temu.

To była najcięższa zima od wielu lat. I noc, jakiej nie pamiętali najstarsi. Panowała nieprzenikniona ciemność, na niebie nie świeciła ani jedna gwiazda, a wichry zawodziły niczym stare płaczki. Małe dzieci krzycząc tuliły się do matek. Zbite w ciasne stada zwierzęta chroniły się w namiotach ludzi.

Tej zimy śnieg pokrył step puchową kołdrą i trzeba powiedzieć, że, gdy czasem wychodziło słońce, był to widok zapierający dech w piersiach. Bezkresny lodowy ocean, w który na horyzoncie wpadało niebo, jakby też uległo jego czarowi i miało zamiar dać się pochłonąć na zawsze. Piękno i groza stepu w całej okazałości. Wallawarowie umieli radzić sobie z zimami. Z początkiem wichur całe plemię wznosiło śnieżne wały.Teraz miały po kilka metrów wysokości, broniły namiotów przez zasypaniem, powstrzymywały wdzieranie się śniegów, ale jednocześnie odgradzały plemię od świata. Od wielu dni nikt z Wiedzących nie słyszał głosów przodków. Dlatego trzecią dobę, nieprzerwanie, szamani śpiewali pieśni. W niej była nadzieja Szarych Wilków, pieśń miała pokonać lód i mrok który niósł ze sobą.

Tej właśnie nocy, brzemienna matka Jewy, ukryta aż po czubek nosa pod niedźwiedzimi skórami wzywała imiona przodkiń. Błagała by powstrzymały bóle, żeby dziecko nie przyszło na świat teraz, w nienaturalnej pustce lodowego świata. Ale wichry nie przepuszczały tych próśb do adresatów.

I pewnie, gdyby nie Morska, Jewa urodziłaby się bez duszy. Na szczęście właśnie ona czuwała nad brzemienną. Była to najstarsza z szamanek plemienia, najlepsza z uzdrowicielek. I była też stryjeczną babką dziecka, które miało się urodzić.
To Morska wprowadziła do namiotu zwierzęta, aż zrobiło się ciasno, duszno i smrodliwie, a kobieta leżąca w połogu miała wrażenie, że się udusi. Ale duchy zwierząt są czasem silniejsze niż duchy ludzi, one wypełniły pustkę. Potem Morska rozpaliła ognisko. Cały czas w rzewnej pieśni zwracała się bezpośrednio do bogów. Ubijała interes.
I kiedy Jewa z krzykiem wyszła na świat dostała imię szamanki. Nie to, pod którym była znana, lecz to z urodzenia. Imię pierwszej kobiety.

Morska zaniemogła kilka godzin później. Ułożyła się na swoich ulubionych skórach, złożyła ręce i w kilka oddechów odeszła. Dzięki jej ofierze Jewa miała duszę a wichry przestały szaleć. Zima miała się ku końcowi.
***

Kilka dni temu

- Zmienisz się – powiedział Mruk.
Jewa wzruszyła ramionami.
- To chyba powinno cię cieszyć.
Siedzieli nad strumieniem, w miejscu gdzie kilka lat temu pobili się po raz ostatni. Mruk dotąd miał po tym wydarzeniu pamiątkę w postaci niewielkiej blizny na skroni, widocznej, jeśli wiedziało się gdzie jej szukać. Dziewczyna siedziała w cieniu, bose stopy opierała o gładkie kamienie. Obmywała je lodowata woda. Mruk przeciwnie, wylegiwał się na trawie w pełnym słońcu, rozkoszując się gorącym wiosennym dniem. Uśmiechnął się krzywo na słowa dziewczyny.
- Ja idę na południe. Widziałem ślady. –powiedział po chwili.
Pokiwała głową. Wiedziała, o czym mówi. Mruk kochał dzikie konie. Od trzech lat na wiosnę chodził śladem stada czarnego ogiera. Zapuszczał się aż na ziemie Prastarych. Owocem tych wędrówek było kilka z najbardziej obiecujących koni plemienia. Kiedyś Jewa zapytała dlaczego nigdy nie schwytał Czarnego. Poczuła się głupia, gdy tłumaczył jej, że to nie byłoby już to samo stado, najpiękniejsze na prerii.
- Może skóra mi ściemnieje, oczy staną się brązowe, a włosy wypadną i odrosną ciemne jak bezgwiezdna noc – roześmiała się. – I będę piękna niczym Aidai.
Mruk coraz więcej czasu spędzał z jej rok starszą siostrą. Jewa czasem mu to wypominała. Choć właściwie nie miała powodu, nawet się nie przyjaźnili. Po prostu czasem wracali nad ten strumień.
W odpowiedzi ochlapał ją wodą. Nie uśmiechał się przy tym. Nie uśmiechał się prawie nigdy, czym zasłużył na imię, którym nazywali go wszyscy.
- Bez włosów mi się nie pokazuj. Wyglądałabyś upiornie.
Zapadła cisza. Jewa próbowała przełknąć zniewagę. To było coś, co nadal poruszało ją do głębi. Gdy ktoś nazwał ja potworem, złym duchem, lodowym upiorem. Wtedy zwykle dochodziło do bójki. Choć z Mrukiem nie biła się od pięciu lat i tak nie udało jej się zapanować nad sobą. Wstała wkurzona.
- Będę silniejsza i szybsza. W mojej duszy zamieszka bestia. Lepiej uważaj, co mówisz. –jej głos brzmiał lodowato. Odwróciła się i poszła w stronę wioski.
Młody myśliwy patrzył za odchodzącą, przeżuwając długie źdźbło zielonej trawy. W końcu podniósł się wolno i jakby niechętnie, dobiegł do dziewczyny i odwrócił ją do siebie.
- Co?
- Powodzenia Jewa.

Stali jakby wrośli w ziemię. Dłoń Mruka na ramieniu ciążyła jej okropnie. Otrząsnęła się z niej. Miała wrażenie, że słyszy śmiech Morskiej. Duch nieżyjącej szamanki zdawał się im towarzyszyć w najmniej spodziewanych momentach. Oboje czuli wtedy tę obecność, choć Mruk zazwyczaj nie był wrażliwy na obecność duchów przodków. Jakbyśmy mieli wspólną matkę, powiedział kiedyś, w dniu, gdy Morska zawróciła ich z przejażdżki, a z nieba spadł grad wielkości pięści. I teraz Jewa właśnie o tym myślała. Że tym dokładnie dla młodego myśliwego jest. Młodszą siostrą, denerwującym, niechcianym prezentem losu.
- Niektóre rzeczy się nie zmienią –powiedziała cicho.
***

Następnego dnia

Wracała z pastwisk. Jak zwykle bosa , z głową ukryta pod szerokim kapturem, wpatrzona w swoje stopy jakby było w nich coś ciekawego. Nie przyznałaby się do tego, ale krążyła od kilku dni wokół wioski, żeby wiatr roznosił jej zapach jak najdalej. Marzyła, że wróci jej biały wilk. I wiele myślała o rytuale związania. Łatwo dała się zaskoczyć rówieśnikom. Było ich trzech. Oczywiście to Szary Kot pierwszy zastąpił jej drogę. Jego dwóch młodszych przydupasów, których imion udawała, że nie pamięta, stało z tyłu.
-Tędy nie przejdziesz, Biała. – powiedział Kot. Pomyślała, że ma minę jakby był ukukaru nie kotem.
Ścieżek było wiele, mogła zwrócić i wybrać inną. Kot nazwałby ją tchórzem, ale dopiero później, jakby odniemiał ze zdziwienia. Nie była jednak tak odważna. Nie ustępowała. Zaśmiała się.
- Też cię kocham, mięczaku.
Bo naprawdę czuła radość. Odkąd szamani ogłosili ją gotową do rytuału krew krążyła w jej żyłach szybciej a za dużo osób ustępowało jej z drogi. Kot był niezawodny.
Też miał siedemnaście lat. Ich namioty sąsiadowały ze sobą, a matki przyjaźniły się. Chłopak był wysoki, dobrze zbudowany, wręcz zwalisty. Pozornie ociężały, ale na to Jewa się nie nabierała, zbyt wiele bójek już stoczyli. Umiał się bić, ale Jewa była lepsza, tylko odrobinę, od czasu, kiedy Kot spotężniał i decydowało głównie to, jak dobrze go znała. Nie potrafił zrobić nic, co by ją zaskoczyło. I zawsze umiała go sprowokować do nierozwagi.
- A teraz spieprzaj grubasie do namiotu mamusi. – mówiła wolno i wyraźnie. – Nie narażaj się Bestii - Uśmiech nie schodził jej z ust, patrzyła wysoko, ponad głowę Kota.
Chciał ją kopnąć, noga chłopaka śmignęła jej tuż przed twarzą. Zaśmiała się szyderczo, gdy nie utrzymał równowagi i poleciał do przodu. Dołączyło dwóch pozostałych. A Jewa nadal nie wyjęła rąk z kieszeni. Póki mogła, rozkoszowała się tą pozą, nonszalancka niczym bohaterowie z dni narodzin świata, których Wallawarowie opiewali w pieśniach. Ale trzech to dużo, w końcu precyzyjny cios zachwiał dziewczyną. Po chwili kotłowali się na ziemi. Zabawę przerwał im Trzy Rogi.
Puchła jej górna warg, prawe oko pulsowało bólem. Kot splunął krwawo. Jeden z młodszych chłopaków nadal leżał, marudząc ze ziemia obraca się zbyt szybko.
- Wiesz to sama… Nie jesteś z Plemienia, jesteś z Lodu –wysyczał chłopak. Trzy Rogi kazał mu milczeć.
- Powodzenia Kot. – powiedziała miękko Jewa.
Jej odwieczny wróg jutro rozpoczynał szamańską inicjację.
***

Dzień rozpoczęcia wędrówki

Jewa wstała o świcie i śpiewała pieśń. O tym jak narodził się świat i wypiętrzyły góry. Jak Bogowie walczyli między sobą a z ich potu i łez powstały rzeki i morza. Jak użyźnioną krwią ziemię porosły trawy. Była to pieśń uroczysta, śpiewana tylko przy wyjątkowych okazjach. Powietrze, rześkie po nocy, skraplało się na jej ubraniu. Wokół dziewczyny było chłodniej niż gdzie indziej. Duchy przodków dziewczyny dołączały się do pieśni stworzenia. Jewa miała zamknięte oczy i złożone dłonie. Ale jej wzrok wędrował daleko, wydawał się przenikać, przez namioty i żywe ciała, wędrował przez step, przewiercał góry. Zatrzymywał się dopiero na horyzoncie świata. Wampum lekko drżał, dzwoniły delikatne muszle i barwne korale. W końcu Jewa wstała, powiesiła na włóczni własne korale. Robiła je sama i powstawały od dwunastego roku jej życia. Wiedziała, że duchy popierają jej wybór. I wierzyła, że jest wyjątkowa, będzie Jeźdźcem, którego czyny plemię zapamięta na wieki.
Potem jeszcze, w pieśni dużo cichszej, własnej i intymnej prosiła Morską żeby strzegła wędrującego Mruka.
Matka zatrzymała się obok niej, dopiero gdy Jewa skończyła. Lekko przygarbiało ją naręcze prania z którym szła nad wodę. Przez chwilę kobiety, młodsza i starsza, stały naprzeciwko siebie w milczeniu. Żadna nie wiedziała co powiedzieć.
- Powodzenia Jewa – odezwała się w końcu ta starsza.
A młodsza nienawidziła się za to, że tak boli ją ulga, którą tamta odczuwa.
***

Wzniesienie Wilków

Na tę wędrówkę zabrała niewiele rzeczy. Włócznię i noże, zmianę ubrań i wodę. Step pachniał słońcem, które grzało nieubłaganie. Niewiele cienia można znaleźć na trawiastej równinie. Jewa nie zdejmowała z głowy chusty. Wolałaby wędrować w nocy i w ogóle najlepiej zimą. Ale droga nie była prawdziwym wyzwaniem dla wytrzymałości jasnowłosej. Była za to ćwiczeniem charakteru, bo dziewczyna najchętniej pogalopowałaby na wzgórze bez wytchnienia, żeby jak najszybciej rozpocząć rytuał. Wydawało jej się że Juhar spowolnia ich celowo, tak jak zapewne kazała mu tradycja, jakby długa wędrówka mogła uspokoić i lepiej przygotować młode dusze.
A Jewa wiedziała, że bardziej gotowa nie będzie. Najspokojniejsza była trzy dni temu, teraz lęk, który znała całe życie, nasilał się. Chciała się już z nim zmierzyć. Jeśli jej dusza jest kaleka rytuał na pewno to odkryje. Żałowała tylko, że jeśli przegra będzie miała tylu świadków. Ale tak widocznie miało być.
Mało rozmawiali w czasie tych trzech dni. Jewa żeby zająć myśli obserwowała Calina i Ilyę, ale nie żartowała z nich. Plemię znało w swej historii Jeźdźców, których łączyła namiętność. Zawsze byli wielkimi bohaterami Wallawarów.
Zapewne gdyby Juhar był tylko poważny a nie zatroskany dziewczyna nie przeszłaby tej drogi tak spokojnie. Zanuciła jedynie kilka sprośnych piosenek, co chyba nie wszystkim przypadło do gustu, ale jej pozwoliło się poczuć radośniej.
Na wzgórzu, gdy szaman odszedł pierwsza wyciągnęła ręce po bukłak z widmotrawą. Wypiła dużo. Uśmiechnęła się do szybkiej jak wiatr Melesugun.



NEMAIN „GONIĄCA WIATR”


"Spójrz na swoje życie
jakbyś urodził się na nowo
spójrz w głąb siebie
w myśli podobne do oceanu spokoju
gdzie stan umysłu jest wolny
od niepokojów i lęków
by serce twoje w wyciszeniu
stanowiło ciepło i łagodność

w podróży magicznej do wspomnień
odnajdziesz realność życiowych wyborów
gdzie w tle była zawsze bliskość Wielkich Duchów"


Słowa tej pieśni rozbrzmiewały w sercu Nemain podczas całej wędrówki do Wzniesienia Wilków. Pieśni, której nauczył jej Tahini, jej nabliższy przyjaciel.

Podążała ku Przeznaczeniu jak i sześcioro innych młodych Wallawarów, wsłuchana w rytm bębenków szamana, wsłuchana w szum traw jej ukochanego stepu.
Na twarzy dziewczyny malował się spokój, ale w jej duchu szalała burza uczuć. Po raz pierwszy od kiedy się narodziła czuła tyle sprzecznych emocji. Z jednej strony rozpierała ja duma. Ze strzępek wspomnień z pierwszego polowania z ojcem, osiem lat temu, wiedziała, że jest inna. Czuła czasami bliskość innej istoty, widziała w snach jej mądre choć dzikie bursztynowe oczy i miała nadzieję, że to właśnie z nią połączy się w jedność.

Ale czuła niepewność. Z chwilą zjednoczenia z Bestią skończy się jej dzieciństwo. Będzie musiała przejąć wielką odpowiedzialność. Czy podoła? Czuła też wielkie osamotnienie. Opuściła w pewien sposób matkę i ojca, opuściła Tahini'ego. Status Jeźdźca Bestii ustawił ją nagle wysoko w hierarchii plemiennej - czy naprawdę była godna tego zaszczytu?

***


[Dwa dni wcześniej]

Delikatne promienie wschodzącego słońca tańczyły na twarzy Nemain, siedzącej na miękkiej skórze przed namiotem. Dziewczyna z błyszczącymi oczami spoglądała w jego stronę. Czuła przyjemne ciepło pieszczące jej skórę, i przyglądała się niesamowitym kolorom, które raz po raz zmieniały się na niebie.
Lubiła tę porę dnia najbardziej. Wtedy, kiedy cały obóz pogrążony był jeszcze we śnie i nic nie zakłócało jej odbioru piękna tego zjawiska. Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Wyruszą z szamanem plemiennym do świętego miejsca aby dopełnić przeznaczenia i zostać Jeźdźcami Bestii. Widziała wczoraj minę ojca, kiedy Juhar Dwa Duchy ogłosił imiona Wybrańców - Ahaja wypinał dumnie pierś i obchodził obóz z miną mówiącą jak dobrze się spisał płodząc taką córkę. Nemain, uśmiechnęła się na to wspomnienie.
W ten sposób wynagradzała mu brak syna. Nahala, jej matka była bardziej powściągliwa, ale w jej oczach Nemain widziała wielką radość i zarazem wielki smutek. Zamknęła oczy rozkoszując się tą chwilą.
Pogrążona w myślach nie zauważyła nadejścia Tahini'ego. Podszedł do niej z boku i dopiero kiedy położył swoją dłoń na jej ramieniu ocknęła się gwałtownie.

- Yyyyyyyyh... - zapowietrzyła się, ale widząć znajomą, roześmianą twarz zaraz poprawiła się próbując ukryć zaskoczenie.

- Chachacha - roześmiał się młody wojownik - witaj Nemain Goniąca Wiatr, widzę, że zaczęłaś nocować na dworze. Czyżby przygotowania do podróży? - zapytał zaczepnie

- Wiedziałam, że się zbliżasz Tahini Wilczy Kle - mrugnęła okiem Nemain - i tak, właśnie rozmyślałam o tym jak bardzo zmieni sie teraz moje życie - dodała

Tahini spoważniał w jednej chwili.

- Wiesz ......... w zasadzie to przyszedłem podarować ci ten oto wampum - powiedział miękko wręczając jej przepięknie zrobiony kolorowy pas

Nemain oniemiała. Nikt jej nigdy nie podarował czegoś piękniejszego.

- Tahini... ja... dziękuję - odparła, a wzruszenie ściskało ją w gardle - ale dlaczego akurat dziś?

Przewiązała sobie podarowany pas, a młody myśliwy odpowiedział:

- Chciałbym aby Cię chronił, kiedy ja nie będę mógł. Pamiętaj o mnie Nemain. Boję się, że kiedy połączysz się z Bestią, może już nie będziesz mnie ko...... potrzebować.

Nemain stała oniemiała. Nie umiała zareagować na wyraźne awanse chłopaka.

Tahini spojrzał głęboko w jej oczy, ale widząc w nich tylko przerażenie pomieszane ze zdziwieniem, ze smutkiem odwrócił głowę i odszedł. Nemain chciała, naprawdę chciała go zawrócić, ale nie mogła uczynić kroku. Stała w jednym miejscu, ze spuszczoną głową, aż Wilczy Kieł zniknął za namiotami.

Wtedy z namiotu wyszedł Ahaja. Widząc zaszokowaną córkę chciał się odezwać, ale ta w jednej chwili odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem przed siebie. Mknęła jak wiatr, jakby ją coś gnało, jakby mogła z ramion zrzucić to co wydarzyło się przed chwilą. Taak, to jedno co potrafiła najlepiej. Szybko biegać.

Biegła aż zabrakło jej sił. Przykucnęła na brzegu rzeki i sięgnęła ręką do zimnej, ożywczej wody.
Lubiła Tahini'ego, ale nie kochała go. Był dla niej jak brat. Jak to się mogło stać, że nie zauważyła, że oczekuje więcej? Dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach.

Tego dnia nie ujrzała już więcej przyjaciela. Orszak Wybrańców wyruszył w mistyczną podróż żegnany przez całe plemię.


***

[Obecnie]

Postanowiła jednak zaufać mądrości Juhara Dwa Duchy. Chwilę temu dotarli do świętego wzgórza i po rozkulbaczeniu koni udali się wzniesienie.
Tutaj dopiero przyjrzała się swoim towarzyszom. Miał ich połączyć los. Kilkoro z nich znała z twarzy, z innymi miała już okazję rozmawiać. Była tu nawet ta dziewczyna - Jewa o przepięknych białych włosach, których Nemain jej w skryciu zazdrościła.
Jakie życie ich czeka, jaka walka, dlaczego w tym cyklu było ich tak wielu, czy będą wstanie sprostać oczekiwaniom plemienia i szamana? Czy Bestia zechce się z nią połączyć?

Z tymi pytaniami zatrzymała się wśród zbielałych kości, rozkoszując się widokiem falującego stepu. Stała tam, wysoka, smukła, ale muskularna, a wiatr rozwiewał jej długie włosy. Dotknęła ręką żywonoża, sprawdziła czy
prezent od Tahini'ego jest na miejscu i wsłuchała się w słowa szamana, rozpoczynającego przemówienie.

Juhar Dwie Twarze przekazał im jak mają się przygotować do rytuału. Rozdał im bukłaki z napojem z widmotrawy i odszedł.

Nemain słyszała jak głośno i szybko bije jej serce. Po wypiciu magicznego napoju, jego rytm zgrał się z rytmem przyrody, który słyszała codziennie w stepie. Ten rytm z każdą chwilą wzmagał swoje natężenie. Jej stopy zaczęły poruszać się zgodnie z nim, a z gardła wydobyła się pieśń przywołująca wszystkie potęgi, aby pomogły jej odnaleźć i stopić się z jej Bestią.

- Haaaajaaaheeejaa haaaajaaa heeeejaaa..... - śpiewała

Powoli wpadała w trans, a jej wzrok powędrował daleko, przenikając każdy zakątek świata, a oserce otworzyło się na to czego nigdy nie widziało...


AIME „KAMIEŃ NA DNIE RZEKI”


To była jego droga. Tylko jego. Mimo obecności sześciu pozostałych jeźdźców bestii jak ich nazywano. Znał ich wszystkich, każda z tych twarzy dobrze wyryła się w jego pamięci Jewa, Melesugun, Ilya, Nemain, Rayen i Calin. Niewielu z nich mogło mierzyć się z nim w walce, nikt tak jak on nie potrafi wzbudzać posłuchu i zaufania. Czuł się gotowy, żeby wypełnić swoją rolę.
Wędrowali od trzech dni, tempem zbyt wolnym przez wzgląd na wiek Juhara Dwa Duchy najstarszego szamana w ich klanie i ich przewodnika. Starzec cieszył się wielkim szacunkiem i on Aime nigdy nie pozwoliłby sobie na podważenie jego roli dlatego dostosowywał tempo wędrówki bez cienia zniecierpliwienia, trzymając się zawsze z przodu wędrującej przez step grupy. Niech inni łykają kurz.
Każdej nocy kiedy udawali się na spoczynek zasypiał w nadziei, że duchy znów ześlą mu ten sen.

Wzniecony kurz wśród traw i krzaków zapowiadał jej wizytę. Bestia pędziła co sił gnana niezwierzęcą ciekawością a on stał i cierpliwie czekał. Jedno kłapnięcie paszczą zmiażdżyłoby jego czaszkę, to była naprawdę potężna cętkowana Hiena. Co za niedorzeczna obawa. Nic, absolutnie nic nie groziło mu z jej strony. Zawsze w takich chwilach wyciągał rękę gładząc sierść zwierzęcia. Muskał ją na początku delikatnie potem śmielej jakby rozczesywał futro. Uwielbiał jej dotyk, miękka sierść, czuł pod falującą piersią bijące serce. Przylegał wtedy głową i słuchał jego uderzeń. Hiena opierała pysk na jego ramieniu i wsłuchiwali się w siebie. Potem, jakby w nieskończenie powtarzającym się scenariuszy podchodził do niej z boku chwytał zdecydowanie i wspinał się na jej grzbiet. Wtedy też zwierze oddalało się błyskawicznie o kilka kroków. Lądował na ziemi i z wyrzutem pozbawionym jednak złości spoglądał w migdałowe oczy niedoszłego wierzchowca. Bestia odwzajemniała spojrzenie przez chwile i bez ostrzeżenia zrywała się do biegu przeskakując zgrabnie nad ciałem niedoszłego jeźdźca.

Od kiedy pamiętał śnił ten sam sen. Mógłby już bez trudu przypomnieć sobie zapach sierści stworzenia, fakturę, każdą pręgę i cętki na jej futrze. Ale już od bardzo dana nie było mu to dane. Nie inaczej było i teraz, podczas wędrówki. Jedyny sen, który mógłby ukoić jego tęsknotę był ten o Esztar. Esztar Dzikie Oczy jedna z niewolnic, jeńców, wojowniczka z plemienia Trygarran, która tak podstępnie zwabiła go do swojego posłania. Na samą myśl jej podstępności usta wykrzywiały mu się w głupkowatym uśmieszku. Wiele wody upłynęło od kiedy pozwolono wrócić jej do swojego klanu. A może znów nie tak wiele. Może rozkosze jakimi obdarzała go ta starsza od niego kobieta sprawiły, że ten czas wydawał mu się wiecznością.

Wiele czasu spędzał z niewolnikami. Lubił to czuł, że oni także są częścią plemienia wbrew temu co mówili szamani. Poza tym dużo mógł się od siebie nawzajem nauczyć. Jeńcy opowiadali mu o swoich zwyczajach i prawach, historiach i duchu ich klanów. Przestępcy łamiący prawa, ci którzy zbłądzili zwierzali mu się ze swoich występków i obiecywali poprawę. Obiecywał im w takich chwilach, że dostaną drugą szansę, jeśli tylko okażą swoją przydatność. Nie popierał ich czynów to oczywiste, ale wiedział, że tylko ktoś kto upadł najlepiej wie co trzeba zrobić aby to się więcej nie przydarzyło i jeśli tylko nauczy się powściągliwości jego kompas moralny nigdy go nie zawiedzie bo był już tam dokąd zmierzać nie należny.

To nie tak, że podważał porządek społeczny, że przeciwstawiał się prawom ich przodków. Widział w nim sens. Każdy spełniał swoją rolę i każdy był z tą rolą oswojony. Na stepie nie można było inaczej. Jeśli wojownicy trawią swój czas na bezzasadne rozważania tracą swój największy oręż jakim jest zdecydowanie i błyskawiczne reakcje. Jeśli szamani tracą swój obiektywny osąd stają się bezużyteczni a co gorsza mogą być zgubni dla losów całego plemienia. Jeśli niewolnik szybko nie zaakceptuje swojej roli równie szybko trzeba będzie zostawić jego ciało na pożarcie hienom i sępom. Dla przestrogi i nauki dla innych. Dlatego tak bardzo kochał step i swój klan. To była idealna harmonia. Dlatego czuł się w obowiązku opiekować się swoimi najbliższymi. Rozmawiał z każdym, pomagał jak tylko mógł aby ten mechanizm nie uległ zakłóceniu. W jego mniemaniu niewolnicy, najniższa kasta wymagała największej uwagi. Ich rola była nie do przecenienia. Z tego powodu tak bardzo zabiegał u szamanów i innych o lepsze ich traktowanie. Wcale nie marzył o świecie bez niewolników, pragnął świata w którym ich klan będzie miał ich najwięcej.

Więź z Hieną, którą czuł od dzieciństwa ukształtowała go. W tym sensie, że rzadko miewał wątpliwości. Nie był bezrefleksyjny, ale ufał swojemu pierwszemu osądowi. Miał ten zmysł widzenia rzeczy jakimi są. Życie jest wymagające, ale i proste. To ogromna zaleta egzystencji w stepie, życie samo weryfikował czyjąś przydatność. Na stepie nic się nie marnowało, każde istnienie miło swój głęboki sens. Akceptował każdą istotę. Może była to jego tarcza, może fakt, że był związany ze zwierzęciem tak pogardzanym przez jego pobratymców spowodował u niego odwrotną reakcję? Czasami polując z innymi młodymi Jeźdźcami widząc stado hien czatujących na pozostałości wystarał się zawsze o dodatkową zdobycz pozostawioną „przypadkowo” nieopodal miejsca ich biwakowania. Wiedział, że to zbyteczne ułatwienie, ale wracał szczęśliwy wyobrażając sobie podniecenie stada, tą niepewność i drażniący zapach padliny przełamujący wrodzoną nieufność. Skowyt, który dało się czasem usłyszeć za ich plecami powodował przejmujący dreszcz podniecenia w jego ciele.

Teraz, kiedy byli tak blisko podniecenie było zniewalające. Nie wiedział czy to zasługa tego miejsca czy wyciąg z widmotrawy, którym pojono ich podczas wędrówki. Wkraczali na Wzgórze Wilków, gdzie miał spotkać się ze swoim przyjacielem, którego przecież nie znał a za którym tak bardzo tęsknił. Wbił wzrok w przemawiającego szamana, jego spojrzenie wyrażało dumę i niezachwianą wiarę. Z trudem udawało mu się ukryć wewnętrzne drżenie, że to ta chwila, że już niedługo nic już nie będzie takie same. Zostali sami, było ich siedmioro, ale chyba każdy z nich nigdy nie był bardziej pozostawiony samemu sobie. Aime zasiadł pod jednym z głazów i pociągnął solidny łyk z bukłaka. Przyglądał się twarzom innych. Uśmiechał się w odpowiedzi na uśmiechy innych. Zastanawiał się czy jego źrenice są tak samo wielkie jak widzi je w oczach innych. Pewnie tak było bo obraz powoli tracił swoją ostrość. Pochylił głowę czując, że nie ma siły aby utrzymywać ją w pionie. Żar stepu był obecny nawet wśród cieni. Czuł jak się poci, jak pocą się inni. Feeria zapachów o mało go nie obezwładniła. I nagle ten jeden, dominujący zapach sierści jego bestii nasilał się z każdym uderzeniem serca.
-Niech duchy będą dla nas łaskawe szepnął.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-08-2010 o 11:03.
Armiel jest offline  
Stary 23-08-2010, 11:23   #2
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR


Wszyscy

Soki widmowej trawy rozpuszczone w wodzie i słońce działają powoli. Kradną ciału zdolność ruchu, przyćmiewając zmysły i otwierając oczy duszy. Leniwie, nie spiesząc się, jak kopacz na Stepie wykopujący studnię widmowa trwa zaczyna przejmować kontrolę nad waszym duchem odcinając go od ciała. Czy może odwrotnie.

Początkowo drętwieją wam palce, potem bezwład sięga kończyn, które stają się niczym doczepione do was, gliniane protezy. Na sam koniec odrętwienie sięga twarzy i oczu. Powieki stają się ciężkie by w końcu opaść w dół. Zaczynacie święty sen na Ścieżkach Duchów.


Rayen "Samotny Księżyc"

Krew dudni w ci skroniach, wypełnia oczy barwą tętniącej krwi. Wali, niczym bęben podczas Święta Łowów, kiedy myśliwi wracają ze zdobyczą. Potem czerwień przed oczami znika, a ty stoisz nago na szczycie wzniesienia pod niebem usianym gwiazdami i zadzierasz głowę w stronę księżyca. Jego blask wypala ci oczy i zsyła wizje.
Obrazy pojawiają się w twojej głowie, by za chwilę ustąpić miejsca czerwieni. Niczym błyskawice rozświetlające burzowe niebo.

Widzisz wilka, biegnącego przez step w twoją stronę. Sadzi pełnymi gracji susami przez falujące łany traw. Czujesz, jak jego serce bije, niczym bęben. Czujesz też, jak twoje serce bije. Oba rytmy łączą się ze sobą, zlewają w jeden, idealnie zsynchronizowany dźwięk. Wilk wbiega na wzgórze. Jego nos uderza cię w splot słoneczny o mało nie wywracając na ziemię.

Błysk!

Widzisz wielkie skały. Twoją uwagę przykuwają dwa bliźniacze, przypominające rogi szczyty. Ich wierzchołki skuwa śnieg. Jedna z gór jest czerwona, jakby „rogi” zahaczyły niebo i krew Potęg splamiła skałę purpurą. Czujesz, że to miejsce będzie niezwykle ważne!

Błysk!

Widzisz jednego z Upadłych. Shar’Raz. Demona zamieszkującego Ruiny Upadłych.



Unosi twarz spoglądając wprost na ciebie a ty dostrzegasz dokładnie jego przerażające oblicze.

Wiesz, że kiedy dojdzie do tego spotkania, możesz zginąć.

Błysk!

Potem dostrzegasz leżący w suchej trawie amulet – najpiękniejszą rzecz jaką widziałaś w życiu. Jesteś pewna, że nie jest on dziełem nikogo ze Stepów.



Potem widzisz krew płynącą po amulecie, a ten zmienia się w węża i odpełza w suche krzaki krzewu duchołapa.

Budzisz się z długiego snu.

Widzisz wilka stojącego na wzgórzu. Wygląda dokładnie tak, jak sobie go wyśniłaś na ścieżkach duchów.
- Witaj – słyszysz łagodny warkot w swojej głowie i wiesz już, że w tej chwili stałaś się z nim jednością. Nim jednak zdążyłaś nacieszyć się tą chwilą dotarły do ciebie odgłosy walki.


Melesugun "Szalona"

Ciemność pod powiekami staje się gęsta, niczym mgła.
Wybiegasz z niej wprost na jaskrawe słońce. Przed tobą suchy step. Pożółkła trawa, której źdźbła są ostre i klujące. Masz bose stopy i trawę szybko plamią krople twej krwi..
Powietrze wokół ciebie drży od gorąca, a ty dostrzegasz biegnącą w twoją stronę sylwetkę Bestii.

To brązowy, wielki wilk. Naprawdę ogromny. Dorównuje rozmiarom koniom ze stadniny waszego klanu. Czujesz siłę bijącą ze zwierzęcia. Uderza ona w ciebie, niczym podmuch wiatru niosąc ekstazę i poczucie spełnienia. Czujesz szaloną odwagę zwierzęcia i nieustępliwość w pogoni i wiesz, że ty jesteś nim, tak samo, jak on jest tobą. Że zawsze tak miało być i zawsze tak było. Wilk dopada o ciebie w kilku susach i kładzie się tuż obok twoich stóp. Drżącą dłonią przesuwasz po jego skołtunionej sierści i nagle zwierzę znika.

Na twoich oczach, trawa wysycha jeszcze bardziej, a ziemia zmienia się w spękaną skorupę. Potem obraz znika, wraz z wilkiem a ty stoisz przed jakimś wyschniętym drzewem czy raczej jego kikutem



Zaraz po nim ujrzałaś jednego z groźniejszych skrzydlatych Shar’Rhaz wpatrującego się w ciebie z tego lub podobnego drzewa.



Czujesz, że kiedy się spotkacie, walka będzie nieunikniona, a jej wynik przyniesie wiele rozwiązań. Shar’Rhaz skacze w twoją stronę, lecz w tym momencie budzisz się.

Przy tobie, na wzgórzu, opierając wielki łeb o twoją stopę leży wilk. Taki, jak ujrzałaś na ścieżkach duchów. Warczy głośno, a ten warkot brzmi jak nadciągająca burza. Słyszysz go zarówno w głowie, jak i w rzeczywistości.

Ale nie tylko to. W pobliżu was słychać odgłosy walki.



Aime „Kamień na dnie rzeki”

Widmowa trawa wyzwoliła twojego ducha z kajdanów ciała.
Miałeś wrażenie, że jesteś zarazem ciężki i lekki, nieruchomy i żwawy. Przez chwilę jest tylko ciemność, przez którą przemieszczasz się biegiem, by ustąpić pola jaskrawej światłości.

Wychodzisz z niej nad brzegiem jakiejś szerokiej rzeki. Pod stopami, na plaży, leżą tysiące okrągłych, wielobarwnych kamieni. Nieopodal pożywia się padliną pstrokata hiena. Cętkowany pysk zwierzęcia zabrudzony jest posoką. Spojrzenie jej ślepi zatrzymuje się na tobie, a ty czujesz smak krwi i mięsa w swoich wysuszonych ustach. Widzisz samego siebie innymi oczami. Słabą, kruchą istotę, której siła bierze się z zupełnie czegoś innego

I nagle ślepia hieny nie są już ślepiami, lecz słońcem płonącym na czystym niebie.

Stoisz na spękanej, wyschniętej ziemi. Obraz przesuwa się, jakbyś pędził przed siebie w dzikiej furii. Twój bieg wznieca tuman kurzu. Czujesz sól na ustach i na twarzy. Ostrą. Piekącą w gardle i na policzkach. Zatrzymujesz się gwałtownie i przed sobą widzisz ołtarz ofiarny ku czci którejś z Potęg.



Chciałbyś ujrzeć coś więcej, lecz ta jedna wizja najwyraźniej wyczerpała twoją więź ze światem Duchów. Wiesz, że były jeszcze inne obrazy, lecz uleciały z twego umysłu podobnie, jak woda ucieka między palcami.

W końcu wybudzasz się z transu. Widzisz przed sobą hienę – tą którą widziałeś na Ścieżkach Duchów. Spogląda na ciebie z inteligencją dorównującej ludziom. Czujesz jej myśli w swojej głowie, podobnie jak i ona pewnie czuje swoje myśli.

I nagle spokój tej chwili zakłóca odgłos toczonej gdzieś niedaleko walki.



Calin Deszcz w Twarzy


„Widmowa Trawa jest jak pocałunek słońca” – zwykł mawiać Dwa Duchy.
I rzeczywiście. Wysusza. Najpierw usta. Potem oczy. Aż zamykasz powieki i dajesz się ponieść gwałtownej fali wizji.

Stoisz na stepie, zalewanym deszczem. Wiatr zmienia kierunek i krople – ciężkie i grube – rozbijają ci się na czole, policzkach i brodzie. Czujesz smak deszczu w ustach lecz to nie tylko deszcz płynie ci po twarzy. Płaczesz, czując słony smak łez.

I wtedy widzisz wielkiego wilka, który biegnie przez deszcz w twoją stronę. Dopada cię w kilku susach stawiając łapy na twoich barkach. Zupełnie nie czujesz ciężaru Bestii, mimo, że jest naprawdę olbrzymia. Wraz z dotknięciem łap deszcz znika i wizja zmienia się. gwałtownie

Widzisz pożar. Trawa na Stepie płonie wysokim, rozszalałym ogniem. Stoisz na drodze płomieni, jakbyś miał zamiar je powstrzymać. I wtedy w szalejącym żywiole dostrzegać twarz.




I to właściwie wszystko, co zapamiętałeś. Twoja więź ze światem duchów była na tyle słaba, ze dalszych wizji po prostu nie było lub nie byłeś w stanie ich zapamiętać.

Budzisz się odrętwiały, lecz pierwsze co dostrzegasz przy sobie to dzikie, dobrze znane ci zwierzę. Jego sierść jest zjeżona, kły wysunięte. Już wiesz czemu! Gdzieś niedaleko słyszysz odgłosy walki i czujesz krew.


Jewa z Lodu

Kiedy zamykasz oczy zalewa je ... a jakże, śnieżna biel. Tak jaskrawa, że aż wypala oczy. Rani umysł słońcem odbitym od śniegu.

Stoisz po kolana w śniegu, otoczona przez białe, zmarznięte pustkowie. Jest tylko lód i ty. Zrodzona ponoć z lodu. Wokół wirują płatki śniegu.

Z tej bieli wynurza się wilk. Zwierzę potężne, majestatyczne lecz niewiele ciemniejszego od śniegu, który cię otacza. Wilk zatrzymuje się koło ciebie, a ty czujesz gorący podmuch jego oddechu na twarzy. Pachnie ... jak oddech człowieka.

Nagle śnieżyca ustępuje miejsca wizji.



Czaisz się w trawie obserwując pasące się konie. Gotowa do ataku.

Widzisz kolejny obraz. Przerażająca istota – zapewne jeden z Shar’Raz - gotowa do ataku.



Wiesz, że dojdzie do waszego spotkania. Wiesz też, że ktoś z twoich obecnych towarzyszy zginie do tego czasu.

Potem wizja znów się zmienia. Widzisz dziecko w dziwnym stroju wznoszące głowę ku słońcu.



I innego starego szamana czyniącego swoją magię nad ogniem.



Wiesz, że to będzie ktoś ważny w twoim życiu. Lecz nie wiesz dlaczego.

Na koniec dostrzegasz jeszcze jakąś budowlę, najwyraźniej jedną z ruin Upadłych. Nigdy nie widziałeś czegoś podobnego, lecz po przebudzeniu możesz modlić się do Potęg, byś nigdy czegoś takiego nie zobaczyła na swoje oczy.



Jest w tym obrazie jakieś... przesłanie. Wiesz to. Czujesz. Lecz nie za bardzo wiesz, co ono ma znaczyć.

Budzisz się z uśpienia. Obok ciebie leży biały wilk. A ty czujesz, że gdzieś niedaleko trwa walka o życie.


Ilya Ciche Ostrze

Widmowa trawa działa na ciebie dość szybko. Zapadasz w sen, w którym długo widzisz jedynie ciemność.

Potem coś przecina mrok nocy. Strzała wystrzelona z łuku. Przelatuje bezgłośnie znikając w ciemnościach.

Potem coś wybiega z mroku. Bezszelestny drapieżnik. Szybki i majestatyczny posłaniec. Cętkowane futro, połyskujące w mroku ślepia. Zwierzę nieuchwytne, jak woda w rzecze. Jaguar. Przez chwilę zatrzymuje się i spogląda na ciebie. Oczy błyszczą jak dwie kule życia pośród Krain Ciemności, a potem jakaś siła porywa cię w dół, jakby ziemia nagle zapadła się pod twoim stopami.

Spadasz w dół, by spaść plecami na rozpulchnioną glebę, która pachnie błotem i krwią.

Nad tobą pochyla się łeb ogromnego tygrysa z kłami, jak ostrza włóczni



Potem pysk bestii znika i zmienia się sceneria. Leżysz na czymś twardym, jak skała i dostrzegasz człapiące monstrum, które na pewno nie należy ani do ludzi ze Stepów.



Całe ciało tego potwora zachlapane jest krwią. Masz wręcz wrażenie, że dostrzegasz parę unoszącą się nad tym kolosem. Czujesz, że kiedyś wasze drogi – twoja i tej bestii – przetną się. Że potwór szuka ciebie. Że nic i nikt nie powstrzyma go w wypełnieniu misji odszukania twojej osoby.

A potem wszystko pochłania mrok i za chwilę widzisz siebie, stojącą pośród pustkowia. W rękach ściskacz ociekający krwią kamień. Wiesz, że to twoja własna krew brudzi jego powierzchnię i że tak musi być. Że tego oczekują duchy.



Potem jest tylko ciemność z której w końcu wyłaniasz się do świadomości.

Budzisz się. Powieki pieką, jakby ktoś natarł je piaskiem. Obok ciebie widać leżącego jaguara. Wielki kot niespokojnie strzyże macha ogonem i strzyże uszami. A ty zdajesz sobie sprawę, że gdzieś obok was trwa walka.


Nemain Goniąca Wiatr

Odpływasz w objęcia wywołanego widmową trawą snu z niespokojnym drżeniem serca. Wiedząc, że na ścieżkach duchów czeka na ciebie twoje przeznaczenie, czujesz jeszcze większą presję. Chciałabyś, by wszystko poszło dobrze, lecz obawiasz się, że coś jednak się wydarzy.

Wizja przychodzi niespodziewanie, jak sen po wyczerpującym dniu.

Najpierw widzisz potężnego lecz smukłego geparda, który stoi na wielkiej skale spoglądając w dół, niczym niezmordowany strażnik. Widząc ciebie ogromny kot zeskakuje z zasługującą jedynie na podziw gracją w dół kilkunastometrowego urwiska o dziwo lądując bez uszczerbku na zdrowiu w wyschniętej trawie przebijającej się u stóp skały. Pod skórą prężą się wspaniałe mięśnie, a Bestia unosi łeb i spogląda wprost na ciebie. Jedno twoje spojrzenie w jego roziskrzone ślepia, a wiesz już, że on jest twój, a ty jesteś jego. I że nic, nawet czyjaś śmierć, tego nie zmieni, bo nie może.

Potem jednak Bestia znika.

A wtedy przez twoimi oczami przetaczają się zupełnie inne i zdecydowanie mniej przyjemne obrazy.

Biegniesz, jakbyś goniła wiatr, pomiędzy skałami. Ich szczyty wyglądają jak labirynt z kamiennych lanc. Czujesz strach, który uderza w ciebie z niespotykaną siłą. Potworny, mdlący strach, będący zarówno siłą napędową, jak też siłą przeciwstawną do twojego biegu. Masz jakiś cel, do którego się zbliżasz. Przed sobą dostrzegasz dziwną konstrukcję – ni to wigwam, ni to jurta.

Nie wygląda on jak jedno z ruin Upadłych, ale sprawia nie mniej upiorne wrażenie.

[IMG]http://www.ngildart.com/SSWeb/FMW/Mesopotamia/FMW.Mesopotamia.Ur.Ziggurat.Nanna.jpg[/i]

Na samym szczycie kamiennych schodów stoi jakaś postać.



Postać wznosi ręce nad głową. Niebo zaczyna rozdzierać coś, co wygląda jak monstrualnie wielka, gnijąca łapa. Wielkie paluchy, z których odpadają fragmenty ciała i spływa gęsta krew zmieszaną z ropą, sięgają Stepu, który schnie, obumiera i kona.

Budzisz się mokra od potu. Gepard z twej wizji tłoczy się obok innych Bestii, które nie wiadomo jak tutaj się znalazły.
Po chwili zdajesz sobie sprawę z faktu, że gdzieś obok was toczy się walka.


Wszyscy


Obudziliście się ze snu duchów.

Wasze Bestie są z wami, a do oszołomionych widmową trawą zmysłów docierają odgłosy, których nie da się pomylić z niczym innym. Echa toczonej w pobliżu walki. Kwiki zwierząt, wrzaski ranionych ludzi i ryk czegoś dzikiego i ogromnego.

Na niebie świecą już gwiazdy i owiewa was chłodny, nocny wiatr z wolna wyganiając spowodowaną narkotykiem bezsilność. Wiecie jednak, ze musi minąć dłuższa chwila, nim uda się wam stanąć na lekko chwiejnych nogach.

Wtedy jednak wasze Bestie zbliżają się, trącają was łbami, a to jedno dotknięcie działa jak najsilniejsza odtrutka. Siła witalna waszych Bestii jest taka, że wszelka wasza słabość znika w jednej bolesnej chwili.
Wraz z tym pierwszym dotykiem poza światem duchów, pojawia się też zrozumienie, tego co tak naprawdę stało się w świecie duchów. Wiecie też, czemu inni Jeźdźcy Bestii skrywali tak skrzętnie sekret rytuału Zjednoczenia.
Cały rytuał nie był bowiem Zjednoczeniem. Można go było nazwać Wyzwoleniem.
Zwierzęta, które spoglądają wam w oczy, nigdy nie narodziły się ze swoich matek. Nie są częścią żadnego miotu. To wy stworzyliście wasze Bestie. Zrodziły się one w waszych umysłach i za sprawą waszej unikalnej Mocy wasze marzenie oblekło się w ciało, wypełniło krwią i częścią waszej własnej świadomości. Wasz duch podzielił się i jedna z jego części zamieszkała w tym nowym życiu. To dlatego mówi się, że bestia i jej Jeździec są jednym ciałem i jednym duchem. Bo tak jest w istocie.
Wcześniejsze znaki, omeny i wszystkie te szczególne wydarzenia, których doświadczyliście, były jedynie sygnałem Potęg o tym, jaką Moc wam podarowały.

Wszystkie te myśli przebiegły przez wasze głowy błyskawicznie.

Krzyk bólu wyrwał was z oszołomienia.
Znacie ten głos. To uczeń Jahara Dwóch Duchów. Walka, której odgłosy słyszeliście zaraz po zakończeniu transu, faktycznie toczy się tuż obok was. U stóp Wzniesienia Wilków.

Spoglądacie w dół i widzicie ... najstraszniejszego potwora, jakiego do tej pory widzieliście, a na jego grzbiecie jeźdźca okrytego dziwnym strojem, wyglądającego jak skorupa piaskokraba lub żółwia stepowego.



Obcy Jeździec Bestii nie jest jednak sam! Towarzyszą mu najwyraźniej pomniejsze Shar’Rhaz w dużej liczbie. Wy zwiecie je zwierzołakami.



W tej nie dłuższej niż dwa – trzy uderzenia chwili, w której wasze oczy rejestrują to co dzieje się u stóp wniesienia, widzicie jak Jahur Dwa Duchy pada martwy lub bez zmysłów na ziemię, a tajemniczy, cały odziany w czerń Jeździec zeskakuje z gracją z grzbietu skrzydlatego potwora i rusza w stroną szamana.

Shar’Rhaz wydają z siebie zwierzęce odgłosy i truchtem kierują się na szczyt wzgórza – najwyraźniej mają rozkaz zaatakować i was. Zwierzołaki mają dwukrotną przewagę liczebną. Wiecie, że żaden człowiek nie wyszedł z pojedynku z nimi bez szwanku, lecz wy nie jesteście teraz zwykłymi ludźmi. Jesteście Jeźdźcami bestii – wybrańcami Potęg i obrońcami Stepu. Zwycięstwo powinno być wasze, choć zapewne nie zostanie zdobyte łatwo.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"



Ścieżka duchów nie wywarła na nim wielkiego wrażenia. Może dlatego, że oprócz jakiegoś męskiego oblicza niewiele z niej zapamiętał … właściwe, to nawet nie zależało mu na tym. Calin był dzieckiem prerii, nie snów. Miast, na szlakach pozazmysłowych, znacznie lepiej czuł się na stepie mając: wiatr we włosach, oręż w garści i jaja między nogami. Przy czym rozumiał, że nie wszystkie osoby należące do ich gromadki mogły w całości podzielać jego punkt widzenia, szczególnie odnośnie trzeciej kwestii spośród wymienionych.

Przez chwilę czuł się zmieszany, półprzytomny, jakby jeszcze nie do końca obudził po przebyciu wizji, gdy mokry nos Wilka dotknął mu lekko policzka.
- Drugie ja – pomyślał. - Takie same, a przecież inne.
Rozejrzał się wokół. Siedząca najbliżej Ilya witała się właśnie ze swoim kociakiem wielkości solidnego bizona.
- Jaguar – pomyślał. - Pasuje do niej. Pełen gracji oraz niesamowitego wdzięku, ale jednocześnie groźny. Tak zresztą, jak każda niewiasta, kiedy uzna, iż naruszono jej dumę – doskonale wiedział to po własnej matce, która była naprawdę spokojną kobietą, chyba, że ojciec ją czymś rozzłościł. Wtedy okazywało się nagle, że dzielny Przebiegły Wąż wolał natychmiast udać się na kilkudniowe polowanie, po którym znowu byli kochającą się rodziną.

Nieco dalej stała Jewa, a przy niej kolejne cudowne zwierzę o sierści przypominającej barwę jej włosów, a potem jeszcze inni … ludzie i bestie.
- Mamy robotę, stary – szepnął do Wilka drapiąc go pieszczotliwie po uszku.
W duszy grał mu odgłos walki. Taki, jak zawsze, jednocześnie zaś inny. Krew bestii pędząca przez tętnice nasączała ciało energią, a oczy zaczynały błyszczeć jaśniejącym zewem krwi. Złapał Wilka za kudły na karku i jednym skokiem znalazł się na jego grzbiecie. Strach? Może, ale nie taki, który zniewala, lecz ten dopingujący do błyskawicznego działania.
- Chodź! - krzyknął do stojącej obok dziewczyny i puścił się pędem obok atakujących Shar’Rhaz. Szaman! Wcześniej on pomagał im, teraz zaś była ich kolej, by służyć jemu oraz wszystkim Wallawarom. Wprawdzie nie był tak wspaniałym wojownikiem, jak pewny siebie Aime, czy twarda, lecz zarazem mająca w sobie coś sympatycznego, Melesugun, ale jako jeździec zawsze wyróżniał się wśród rówieśników. Oni mogli pokonać napastników, a on … uratować szamana. Taki był też jego plan. Może uda się przedrzeć przez grupę Shar’Rhaz, a potem porwać w biegu nieprzytomnego, miał nadzieję, szamana. Potrafiłby to zrobić, wiedział, że zwłaszcza z Wilkiem, sobie doskonale radę … rzeczywistość jednak ...

Serce waliło niczym bęben, zaciśnięte zaś usta zdradzały pełen determinacji upór. Żywonóż w jego ręku błyskawicznie zwiększył długość. Atakująca go bestia nie mogła przewidzieć tego ruchu. Szalony Shar’Rhaz skoczył na niego, ale jednocześnie musiał uniknąć kłów Wilka. Ich pierwsza wspólna walka! Jeszcze się nie znali, jeszcze byli niezgrani, jeszcze … zwierzołak zwinął się niemal w miejscu, ale ostre niczym noże zębiska zdążyły mu wyrwać kawał sierści ze skórą. Ryk targnął powietrzem. Ryk i zapach krwi, który doszedł do ich nozdrzy. Potem zaś był tylko moment wściekłości, kiedy wroga kreatura zdała sobie sprawę, że jej ciało przeszył nagle rosnącą klingę żywonoża. Pokryta tryskającą krwią oraz potem dłoń wyszarpała w pędzie oręż, gdy nagły ruch po lewej … Gdy walczył z jednym Shar’Rhaz drugi niespodziewanie zaszedł go z boku. Wilk gwałtownie odskoczył próbując ratować ich obu przed nowym niebezpieczeństwem.
- Jedź! - nagle usłyszał jej głos. - Ten jest mój.

Piękna dziewczyna i jej niezwykła bestia natarły na złowrogiego przeciwnika. Zobaczył jeszcze, jak Shar’Rhaz przerwał poprzedni atak i próbuje rzucić się na nią. Mgnienie, podczas którego Wilk przeleciał kolejne kilkanaście kroków, już niemal dochodząc szamana. W tym czasie tajemniczy Jeździec pochylił się nad Juharem. Nagły ruch ręki, kiedy zerwał mu coś z szyi. Leki? To stanowiło jedno z najgorszych zbrodni, które mógł wyrządzić człowiek stepów.
- Łajdaku – wrzasnął, kiedy tamten uniósł broń do ciosu, chcąc dobić, widocznie nieprzytomnego, szamana. Jednak natarcie Calina powstrzymało go. Rzucił jakieś podle słowo, od którego, zdawałoby się, poczerwieniało gniewem powietrze wokoło.

- Mam … cię … - chciał dokończyć Calin wznosząc żywonóż, ale nie zdążył. Wrogi Jeździec uniósł dłoń posyłając jego i Wilka za pomocą nieznanej magii nieopodal w krzaki.
- Aaa! - Ból! Mroczki latające przez moment przed oczami, przekonanie, że skrewił oraz walka przeciw nagłej słabości w nogach. Krzaki nieco załagodziły upadek, ale czy tam, do jasnego gromu, musiały też rosnąć pokrzywy?
- Muszę wstać! - nie wiedział, czy przelatuje mu to przez umysł, czy mówi na głos. - Muszę – czuł jak jego myśli i Wilka mieszają się, a po chwili powoli jaśnieją. Żywonóż poleciał gdzieś przy upadku, ale na bezgłośne polecenie wrócił do ręki, niczym posłuszny psiak. Zastawił się, a magiczna klinga błyskawicznie nabrała długości, zaś ślepia jego bestii znowu zalśniły potęgą mocy. Nieznajomy jakby zawahał się, nie wiedząc, co zrobić. Może parsknął nawet widząc ich kolejne usiłowania. Uniósł dłoń … kiedy powietrze przecięły odgłosy kolejnych Jeźdźców.

Obcy zaklął zapewne sycząc coś podłego, ale nie zaryzykował. Mógł pokonać jednego, ale widocznie obawiał się jednoczesnego starcia przeciwko kilkorgu. Wskoczył na swoje monstrum, przypominające smoka z baśni opowiadanych przez najstarsze kobiety plemienia i odleciał w kierunku południowego – wschodu.

Calin nie próbował go nawet ścigać. Pomyślał o Ilyi, reszcie towarzyszy ... Dalej zbierał siły podchodząc do szamana.
- Wrrr – ostrzegający głos Wilka zwrócił jego uwagę na wracającego zwierzoluda, który powracał dobić szamana. Juhar dalej leżał nieprzytomny, a Calin nie miał jeszcze pełnej siły zaatakować, ale … na pewno potrafił bronić. Tym bardziej, że zbliżali się inni i ryzykować nie było potrzeby. Obydwaj zajęli obronną postawę. On wyciągając przed siebie ostrze żywonoża oraz Wilk, przygotowany do skoku, zwarty, gotowy do błyskawicznego uderzenia. Niepewny Shar’Rhaz, zaskoczony chyba nagłym pojawieniem się obrony, przystanął wahając się.

AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


Straszliwy ból głowy i bezwład kończyn to było wszystko o czym mógł teraz myśleć. Aime otworzył oczy i dostrzegł zarys bestii. Usiadła u jego stóp. Była potężna i całkowicie mu oddana. To było uczucie z którym nie mógł sobie poradzić. To był on sam, on był tą Bestią, była zrodzona z jego duszy. Z jednej strony odczuwał radość, że już zna odpowiedź, kto wie czy nie na najważniejsze w życiu pytanie. Z drugiej jednak irytacja, złość były dojmujące. Duchy potraktowały go nie tak jak to sobie wyobrażał. Obraz kamiennego ołtarza jaki tkwił mu usilnie z tyłu głowy i nic więcej. Czuł podskórnie, że powinien zobaczyć więcej, ale nie jest mu to dane. Byłby może dłużej dusił to w sobie gdyby nie odgłosy, które dotarły do jego uszu. Inni musieli usłyszeć to długo przed nim bo kilkoro z nich próbowało podnieść się z trudem. Bestie którymi byli czekały cierpliwie co zrobią ich…, co sami zrobią.
Walka! Wróg! Bitwa!- te słowa wizualizowały się w jego głowie.
Gdyby tylko mógł się ruszyć, dobyć żywonoża i rzucić się w wir walki. Jak dziecko czy schorowany starzec nie miał sił, żeby się ruszyć. Uderzyał się dłońmi po udach próbując w ten sposób zmusić je do posłuszeństwa. Podniósł wzrok i ujrzał migdałowe oczy hieny, które tak dobrze znał.
-Ty wiesz czego chce prawda?- wyciągnął do niej dłoń i poklepał po potężnym karku.
Siły wróciły błyskawicznie, był zdolny do działania. Moc jaka tkwiła w tych magicznych stworach wypełniła jego ciało. Zerwał się na równe nogi. Inni widać odczuwali to podobnie bo w ich ruchach dało się dostrzec pewność i siłę. To dodało mu otuchy. Podszedł do bestii. Może nie powinien, ale zawahał się.
Do tej pory nigdy na to nie pozwoliła-wyszeptał sam do siebie
Nie było nad czym się zastanawiać. Chwyciła się mocno i wspiął na jej grzbiet. Poczuł jedność i siłę, moc i potęgę, był gotów do wielkich czynów. Wyciągnął żywonoże i podniósł ramiona. Ostrza wydłużyły się przybierając kształt zakrzywionych szabli. Napawał się chwile widokiem błyszczących kling. Zmrużył oczy rozejrzał się wokoło. Było ich siedmioro, każde z nich pełne zapału i chęci do walki. Tak sobie to wyobrażał. Kątem oka zauważył Calina odjeżdżającego na swoim wilku gdzieś boczną ścieżką. Pewność jego działań i umiejętność z jaką dosiadał wilka uspokoiły Aime w jego obawach.
Niech czyni co zamierzył, nic mu nie będzie-pomyślał
Wyciągnął ramię z wniesionym ostrzem i krzyknął do pozostałych.
-Uderzajmy bez litości! Zmieciemy ich jedną szarżą!
Obrócił się, pojechał do skraju zbocza przystanął na moment przyglądając się toczącej się na dole walce i z okrzykiem.
-ŚMIEEEERĆ!!!!
Rzucił się na wspinające się na wzgórze Shar’Rhaz.
Bestia niosła go z gracją. Wyczuwała kierunki i siłę z którą chciał zaatakować. Nie była to doskonała symbioza, wiele musieli się jeszcze nauczyć, ale żaden z jego dotychczasowych wierzchowców nie miał prawa równać się z jego Hieną. Kilkoma susami doskoczyli do pierwszego zwierzołaka. Tamten był przygotowany, zatrzymał swój bieg pod górę, musiał zauważyć nacierającego Aime, bo zaparł się mocno gotów do skoku, który zrzuci jeźdźa. To była częsta taktyka spieszonych przeciwników i Aime był na nią przygotowany. W ostatniej chwili pognał bestię do przodu przyspieszając tempo. Zaskoczona kreatura próbował usunąć się na bok, ale potężny łeb hieny powalił go na ziemię jednym uderzeniem. Aime dokończył tylko jego żywota pewnym pchnięciem w odsłonięte gardło.
Szybkie spojrzenie za siebie uświadomiło mu, że kolejny jest bardzo blisko. Jeździec stracił impet i do tego musiał zmienić kierunek, dlatego jego przewaga nie była już taka miażdżąca. Uchylił się od zamaszystego ciosu pazurami. Niewiele brakowało a rozorałaby mu pierś. Zraniły lekko tylko jego wierzchowca. Hiena nie zareagowała za to on poczuł lekki ból. Gniew jaki pojawił się zaraz po tym przesłonił mu wszystko inne. Napierał na Shar’Rhaz bez ustanku. Była zwinna i silna. Kilka razy o mało nie dosięgnęła Aime. Ranił ją dotkliwie, a ta nadal trzymała się na nogach. Gryzła szarpała wyła z wściekłości, ale to nie mogło odwlec nieuniknionego. W końcu padła po jednym z cięć żywonoża, broczyła krwią, ale cały czas starała się podnieść. Potężna łapa hieny przygwoździła ją do ziemi a Aime jednym szybkim cięciem rozorał jej brzuch uwalniając wnętrzności. Krew na ostrzu, krew na sierści, krew na twarzy. Młody wojownik podniósł oręż i zawył przeciągle ku niebu.
Pozostali toczyli swoje pojedynki, razili przeciwników bez opętania. Jeździec szukał wzrokiem kolejnych wrogów. Ten, który przybył na smoku pochylał się na ciałem Juhara Dwie Dusze. Zerwał pewnym ruchem z szyi leżącego szamana coś na czym wyraźnie mu zależało. Calin też to zauważył bo z okrzykiem rzucił się w jego kierunku. To co wydarzyło się później ostudziło zapał Aime a Calina posłało kilka metrów tył. Obcy jeździec dysponował mocą która zmroziła krew w żyłach obserwującego tę scenę jeźdźca. Zawahał się. Przed chwilą był gotów zmieść go z powierzchni ziemi, ale teraz nie czuł się gotowy zmierzyć z tym przerażającym stworem. Ten tylko parsknął z pogardą i oddalił się w kierunku stwora, którego dosiadał. Aime otrząsnął się, był zły na siebie. Opanował uczucie widząc, że jeden ze zwierzoludzi zmierza w kierunku Calina. Spiął wierzchowca i ruszył w tamtym kierunku. Calin był niezłym wojownikiem, któremu nie brakowało odwagi. Przybrał postawę obronną i wyczekiwał. Jego wilki zajął się tymczasem innym przeciwnikiem i nie mógł go wspomóc. Pierwsze uderzenie pazurów zostało sparowane przez jeźdźca, który wykorzystał okazje kontratakował mocno raniąc przeciwnika. Tamten odskoczył jak oparzony i już gotował się do skoku, kiedy jego łeb poleciał z impetem na glebę. Bezgłowe ciało zwaliło się na ziemię. Aime uniósł ramię w geście pozdrowienia i ruszył za następnym zwierzołakiem.
.

RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"


Słońce swym natarczywym okiem wpatrywało się w twarz Rayen. Dziewczyna czuła jak płyn z widmotrawą wysycha na jej ustach, a ciepło promieni rozchodzi się po całej skórze. W końcu wszelka energia witalna opuszcza ją, aż ona sama traci kontakt ze swym ciałem. Wtedy cały świat pozostawia za sobą, a jej Duch podąża Ścieżkami Duchów.

Wszystko znowu nabiera fizyczności i realności. Krew na nowo zaczyna krążyć w ciele, a zmysły rejestrują otoczenie. Rayen wie jednak, że jej Duch wciąż chadza Ścieżkami, bo wszystko dzieje się zbyt szybko, zbyt szybko zmieniają się obrazy, ale ona za nimi nadąża. Każdy obraz trwa chwilę, ale wycina się w jej świadomości, aby pozostać tam już na zawsze. Puls tętniącej krwi, księżyc, Bestia. To jestem ja – myśli Rayen. To jestem ja –potwierdza Bestia. Myśli biegną teraz innym torem. Dwie bliźniacze skały o rogu skąpanym we krwi, Demon z Ruin, jego wykrzywiona twarz. Niebezpieczeństwo! Niebezpieczeństwo! Spokój. Amulet wśród pożółkłych traw naznaczony krwią, posoką, która niczym obślizły gad czai się wśród krzewów duchołapa.
Nagle wszystko się urywa. Wizje ustały, a świat zewnętrzny powrócił. Rayen uniosła wzrok i napotkała spojrzenie jej bliźniaczych oczu. Oczu, które należą do wilka, ale odzwierciedlają to, co mieszka w niej. Witaj. Warkot wstrząsa całym jestestwem dziewczyny, a na jej wargach pojawia się uśmiech. Potem do uszu Samotnego Księżyca docierają odgłosy walki i dziewczyna czuje gniew. Jak ktoś śmie zakłócać tą chwilę, moment, w którym ona i jej Bestia mają się poznać? Gniew szybko jednak mija i Rayen odzyskuje kontrolę nad swymi emocjami. Na wszystko inne przyjdzie czas później teraz nadszedł czas walki.

Samotny Księżyc dała sobie chwilę na uspokojenie tętna i rozeznanie się w sytuacji. Wiedziała, że niektórzy wojownicy walczą w gniewie, karmiąc się swymi emocjami i biorą siłę z wściekłości, ale jej ojciec zawsze przestrzegał ją przed takim rodzajem walki. Kazał jej myśleć podczas walki i zawsze zachowywać zimną krew. Także i teraz Rayen nie dała się owładnąć gorączce, kiedy zobaczyła jak uczeń Juhara krzyczy w bólu a sam szaman pada bez zmysłów na ziemię. Dobyła szybko żywonoża, który dopasował swój kształt do jej potrzeb. Jej ojciec, Wayra, przestrzegał ją przed walką w zwarciu, bo Rayen nigdy biegle nie opanowała tańca z nożami. Była łuczniczką i zawsze starała się trzymać wrogów na zasięg. Jej łuk był przymocowany do juków konia stojącego na dole wzgórza. U podnóża wzniesienia znajdował się też, Juhar, który być może trzymał się resztek życia i potrzebował pomocy. Calin i Aime ruszyli już na swych Bestiach w dół podążając na spotkanie wrogów. Rayen napotkała spojrzenie swojej Bestii, która pochwyciła jej niewypowiedziane pragnienia.

Dziewczyna wskoczyła na grzbiet wilka, który pomknął za pozostałymi w dół. Zwierzę doskonale pojmowało jej intencje i kierowało się prosto do konia dziewczyny. Deszcz w Twarzy i Kamień na dnie rzeki przebijali się przez Shar’Rhaz, bezlitośnie rozpruwając zwierzołaki. Rayen poczuła chęć swej Bestii do włączenia się do walki i zrozumiała, że ona sama także tego chce. Jej Bestia wyczuła aprobatę dziewczyny i zmieniła nieznacznie kierunek biegu. Wybrała sobie cel. Wybiła miękko ciało i wylądowała przednimi łapami na tułowiu jednego z przeciwników, po czym silnymi szczękami zmiażdżyła mu czaszkę. Samotny Księżyc nie musiała nawet użyć swego żywonoża do dobicia przeciwnika. Wraz z Bestią zostawiły truchło zwierzołaka za sobą wracając na swój pierwotny szlak.

U podnóża wzniesienia Rayen zeskoczyła z grzbietu Bestii i dopadła juków. Jej koń był spłoszony, ale pozostał na miejscu. Dziewczyna dobyła łuku i zgięła łuczysko żeby nałożyć cięciwę, a wtedy zobaczyła jednego, z Shar’Rhaz biegnącego w jej stronę. Nie dała się ponieść panice. W ostatniej chwili nałożyła strzałę i posłała ją prosto w pysk szarżującego stwora. Wróg padł w wysuszona trawę z łoskotem brzmiącym w uszach Rayen jak melodia. Jej Bestia, ignorując niepokój konia dziewczyny, zajęła miejsce za plecami Rayen, strzegąc ją przed atakiem z tyłu. Samotny Księżyc poczuła podmuch wiatru wywołany skrzydłami odlatującego ogromnego stworzenia. Skoncentrowała swój wzrok na podbrzuszu istoty starając się odnaleźć lukę w jej łuskowatym pancerzu. Posłała strzałę, ale już wiedziała, że to daremny strzał. Grot ześlizgnął się po łusce, nie czyniąc stworowi najmniejszej krzywdy.
Wobec tego Rayen szybko przeniosła wzrok na teren przed sobą starając się wypatrzyć kolejnego ze, zwierzołaków któremu mogłaby przeszyć ciało.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Koszmarne sceny i obrazy, migające jak w kalejdoskopie. Step, jej ukochany step umierał!

- Nieeeeeee!!! – obudziła się z krzykiem na ustach, cała mokra od potu.

Usiadła, chociaż ciągle jeszcze kręciło jej się w głowie. Rozejrzała się trochę nieprzytomnym wzrokiem. Powróciła ze ścieżki duchów i coś się zmieniło.
Oprócz innych bestii dostrzegła Abu! Był przy niej. Smukły, giętki, potężny i taki piękny. Olbrzymi gepard zbliżył się do dziewczyny, dotknął łbem jej ramienia i spojrzał w oczy.
Zmęczenie i otumanienie minęły jak ręką odjął. I wtedy zrozumiała! Powróciła do niej cząstka jej duszy. To ona była dzikim kotem, to dlatego zawsze czuła, że czegoś w jej życiu brakuje.
Poczuła się spełniona i silna jak nigdy dotąd.

Nie dane jej było jednak dłużej się nad tym zastanawiać. Jej zmysły zarejestrowały krzyki i odgłosy walki. Zauważyła zresztą, że Callin, Aime i inni także na nie zareagowali.
Poderwała się gniewnie z ziemi i szepcząc do ucha Abu powiedziała:

- Dalej mój piękny, sprawdźmy co się tam dzieje – i z tym słowy wskoczyła na grzbiet Bestii.

Na brzegu wzniesienia zatrzymała się na chwilę obserwując walkę toczącą się w dole. Światło gwiazd nadawało temu przerażającemu widowisku jeszcze mroczniejszy klimat. Krew zawrzała w żyłach młodej wojowniczki.
Jej dziki przyjaciel zamruczał chrapliwie, a Nemain dobyła żywonoża i dała sygnał do ataku.

Pędząc na spotkanie Przeznaczeniu dostrzegła jak Zwierzołaki ruszyły w ich kierunku. Widziała leżącego na ziemi Juhara Dwa Duchy i to jak czarny jeździec ukradł mu jakiś przedmiot z szyi.
Callin i Aime pierwsi próbowali powstrzymać czarnego jeźdźca, ale odrzuceni przez niego nieznanymi jej, ale potężnymi czarami, musieli zająć się nacierającymi Shar’Rhaz. A wróg szykował się do odlotu! Musiała go jakoś powstrzymać!

Nemain krzyknęła dziko i pędząc z Abu jak wicher , przed samym nosem Zwierzołaków dotknęła szyi geparda. Działała instynktownie. Abu odbił się mocno od ziemi i olbrzymim susem wyskoczył ponad Shar’Rhaz, aby opaść miękko kilkanaście metrów dalej. Jak w zwolnionym tempie, klatka po klatce widziała jeszcze przez chwilę zaskoczone oblicze wroga... Sama trochę otumaniona potęgą swojej Bestii, popędziła w kierunku lecącego już Jeźdźca w Czerni.
Zamachnęła się mocno i posłała za nim żywonoża. Z tej odległości i pod tym kątem musiała liczyć na łut szczęścia. Broń poszybowała jak bumerang wirując w locie. Nemain zacisnęła wargi śledząc tor lotu noża. Widziała jak ostrze zbliża się do Jeźdźca i wyraźnie trafia w jego korpus.
Dziki okrzyk wydobył się z jej piersi!

Ale cóż to?! Żywonóż odbił się tylko od dziwnego pancerza, nie czyniąc mrocznemu Jeźdźcowi żadnej krzywdy.

Jak to możliwe?? – pomyślała Nemain wściekła na niepowodzenie.

Nie czas był jednak na zastanawianie się. Zanim żywonóż zdążył do niej wrócić, Nemain usłyszała za plecami zbliżających się Shar’Rhaz. Zawróciła geparda i z tym większą żądzą w oczach skoczyła na pierwszego zanim ten zdążył zaatakować. Kopnęła go w głowę, tak, że obrócił się wokół własnej osi i wpadając na drugiego przeszył go własną bronią.
Kot rzucił się drugiemu Zwierzołakowi do gardła i rozszarpał je. Gorąca krew trysnęła, oblewając twarz Nemain.

- Śmieeeeeerć!!! – wrzasnęła Goniąca Wiatr łapiąc powracającą broń i rzuciła się w stronę kolejnego napastnika.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Powieki opadły niczym dwa kamienie trącone podczas górskiej wspinaczki. Pogrążyła się w znanej ciemności, wśród której spaceruje duch przed tym jak wniknie w świat snów… nim wejdzie na Ścieżkę Duchów by znaleźć tam odpowiedzi. Nagle ciemność przecina jakiś kształt… To wypuszczona z łuku strzała rączo pędzi na spotkanie swego celu – znika w ciemności, z której wybiega jakieś zwierzę. Ilya wszędzie poznałaby to cętkowane futro, pełen gracji bieg bezszelestnego drapieżnika, którego często oglądała podczas polowań. Jego ślepia płoną niczym dwie pochodnie w jaskini. Jaguar spogląda na nią, przeszywa ją wzrokiem jak gdyby były to dwie pędzące strzały.

Jakaś siła ściągnęła ją w dół, ku ziemi. Spadała i spadała, i wydawało się, że nigdy nie przestanie, a zanim doleci do ziemi umrze z pragnienia. W końcu upada plecami w rozpulchnioną przez intensywne deszcze ziemię. Na ustach czuje krew i wodę, a nad sobą olbrzymi łeb. To nie jest jaguar, to tygrys, którego jeszcze nigdy nie widziała: zęby miał niczym dwa długie ostrza zdolne przebić ją na wylot niczym włócznie. W desperackim odruchu Ciche Ostrze zasłoniła twarz dłońmi, lecz bestia znikła tak nagle jak się pojawiła.

Teraz leżała na czymś twardym i porowatym jak skała… W oddali słyszy odgłosy człapania, a gdy uniosła głowę zobaczyła… TO. Wiedziała, że do końca życia nie zapomni tego widoku. To nie było żadne zwierzę, żaden człowiek. Monstrum zachlapane było krwią, widziała jak para ciepłej jeszcze posoki unosi się nad nim tworząc makabryczny woal. Ilya wie już, że przyjdzie jej spotkać tego stwora, że stoczy z nim walkę. To szło już jej śladami, szukało jej, zwietrzyło już trop.

Wizja zmętniała, znów otoczył ją mrok. Jedno uderzenie serca potem znów widziała siebie. Tym razem samą, stojącą wśród pustkowia z zakrwawionym kamieniem w dłoniach. Wiedziała, że to jej własna krew, ale nie przelała jej bez powodu. Tego właśnie od niej oczekiwano…

Nagle jej duch wrócił do ciała, otworzyła oczy mrużąc je przez chwilę. Tuż przy niej leży największy jaguar jakiego widziała w całym swoim życiu. Patrzył na nią machając przy tym ogonem i nerwowo strzygąc uszami. Ilya bezwiednie wyciągnęła rękę by delikatnie dotknąć boku zwierzęcia, a gdy tylko czubek jej palca dotknął ciepłego futra jej myśli stały się jaśniejsze i szybsze, a dźwięki wyraźniejsze. Gdzieś obok toczyła się bitwa, ktoś krzyczał czy wył. Jaguar wyciągnął w jej kierunku pysk i owionął ją gorącym westchnieniem. Pogładziła miejsce tuż nad jego ślepiami czując jak krew w jej ciele burzy się z chęci działania. Dziewczyna podźwignęła się na nogi czując, że właśnie zrozumiała jedną z tajemnic Jeźdźców – to, co właśnie przeżyli było czymś więcej niż wędrówka po duchowych ścieżkach, to było stworzenie nowego życia… I ktoś zakłócał ten wspaniały rytuał.

Lecz jej myśli szybko wróciły do tu i teraz. Odgłosy walki były realne i bliskie. Przez chwilę spoglądała na to, co się dzieje, lecz wezwanie Calina i bojowy okrzyk Aimego sprawiły, że bez zastanowienia wskoczyła na grzbiet jaguara, który spiął się do potężnego skoku, gdy tylko pewniej chwyciła jego sierść. Popędziła za Deszczem w Twarzy, widziała jego walkę z Shar’Rhazem, widziała jak drugi zagraża mu niespodziewanym atakiem. W jednej chwili ostrze żywonoża znalazło się w jej dłoni, wydłużając się.

- Nie! – warknęła czując, że jej spokojny dotąd duch ustępuje miejsca Cichemu Ostrzu. – Jedź! Ten jest mój! – w tym samym momencie Bestia wybiła się na tylnych łapach i wbiła pazury w pierś zaskoczonego demona, powalając go na ziemię. Nim ciało gruchnęło jaguar odskoczył w bok, a potem zawrócił by Ilya mogła wbić ostrze w gardło przeciwnika po samą rękojeść. Kot skoczył ku następnemu przeciwnikowi, lecz ten uchylił się, przez co dziewczyna i jej Bestia przejechali kilka metrów wzbijając chmurę pyłu. Tym razem nie udało im się zaskoczyć wroga, więc jaguar przypadł do ziemi i wężowym krokiem wycofał się z zasięgu bestii wypatrując kolejnej okazji do ataku. Przy kolejnym skoku pazury kota sięgnęły pyska i gardła stwora, lecz gdy Ilya chciała wbić ostrze trzymanej broni w ciało przeciwnika ten zamachnął się wytrącając jej broń z ręki i posyłając ją i jej Bestię w trawę. Ilya nie trzymająca się dość mocno zsunęła się z grzbietu zwierzęcia i odtoczyła się parę metrów dalej. Jaguar zerwał się na nogi i zjeżył sierść na karku, stając między nią a Shar’Rhazem. Okrążył go skupiając całą jego uwagę na sobie i niespodziewanie z biegu wybił się na tylnych nogach sięgając ostrymi niczym noże zębami gardła swego przeciwnika. Drapieżnik szarpnął raz rozrywając skórę i mięśnie gardzieli, po czym poluźnił uchwyt i odskoczył poza zasięg łap stwora.

Wyczuwając, że stwór już więcej nie zaatakuje jaguar podbiegł do Ilyi i trącił ją pyskiem mokrym od posoki. Dziewczyna zarzuciła ręce na mocny kark zwierzęcia z trudem wstając z ziemi. Upadek wstrząsnął nią, wysysając siły, lecz dotknięcie Bestii łagodziło trochę ból stłuczonego boku. Po kilku chwilach odpoczynku wgramoliła się na grzbiet zwierzęcia i razem już ruszyli w stronę reszty grupy.


MELESUGUN "SZALONA"



Samo wchodzenie w trans Melesugun zapamiętała jako niezbyt przyjemne doznanie. Stopniowa utrata władzy nad członkami ciała nie była niczym, o czym dziewczyna mogłaby powiedzieć, ze jej się podoba. Wręcz odwrotnie.
Wywołana utrata kontroli irytacja szybko ustąpiła euforii. Podążając ścieżkami duchów, ciemnowłosa doznała czegoś w rodzaju iluminacji. Jeżeli istniał w tym świecie jakikolwiek ruch, to ona biegła. Czując na twarzy głosy wszystkich duchów. Biegła, żeby doświadczyć. By objąć pień Drzewa Świata i wrócić.

Ogromna wadera pędziła w jej kierunku, ledwie dotykając wypalonej lejącym się z nieba żarem ziemi. Jej pierwotna, zwierzęca aura omal nie zbiła Melesugun z nóg. Miast strachu odczuwała jedynie euforię. To zwierzę – zrozumiała to szybko – to jej własna dusza. Jej odwaga i bitewny zapał wcielone w okrytą wilczym futrem majestatyczną bestię. Jej totem. Ona sama. Magrire... pomyślała i wiedziała, że to imię jest właściwym. Wilczyca legła u jej stóp, a Melesugun chciała krzyczeć ze szczęścia.

Wizja pieczętująca rytuał wprawiła jej duszę w drżenie. Ze strachu i złości. Ktoś odbierał im ich ziemię. Coś zżerało step. To właśnie ona została wezwana, by powstrzymać toczącego dom robaka. Uda jej się, bez względu na koszty. Musi się udać. Inaczej wszystko co zna, wszystko co kiedykolwiek kochała przemieni się w popiół.


Ocknęła się, czując na stopach ciężar wilczego łba, który rozmiarem przewyższał nawet łeb Osmana. Magrire zawarczała i dudniący pomruk rozniósł się po stepie. Melesugun wpatrywała się w nią, nie mając czelności się ruszyć. Święte pierwsze Spojrzenie przyniosło jej zrozumienie. To nie były wywołane widmotrawą majaki. Była to najprawdziwsza z prawd.
Trwało to może ułamek sekundy, gdy czujne uszy dzikiej wojowniczki pochwyciły odgłosy walki. Zerwały się równo, dziewczyna i wilczyca. Jeden rzut oka wystarczył, by mogły zorientować się w sytuacji.

Zawyły, a ich dziki skowyt podnosił włosy na karku.
Melesugun, wyszarpnąwszy dwa długie żywonoże, runęła w dół wzniesienia, aż wiatr zagral na wczepionych w jej włosy fetyszach. Była szybka, najszybsza spośród tych, których znała. Tak było zawsze. Ale ten bieg... nigdy jeszcze nie doświadczyła tak ogromnej prędkości. Zupełnie, jakby rytuał nie tylko uwolnił część jej duszy i umieścił w ciele bestii, ale i zniósł znaczną część fizycznych ograniczeń jej własnych członków. Wilczyca biegła krok w krok.
Flanką ominęły drobniejszych Shar'Rhaz. Miały inny cel. Leżący na ziemi bez ducha szaman był ważniejszy. I może byłyby i dobiegły doń bez walki, gdyby nie jeden z Shar'Rhaz, który najwyraźniej do cna obrzydziwszy sobie egzystencję, rzucił się w ich kierunku. Melesugun zareagowała błyskawicznie. Zginął cięty na odlew, niedbale, lecz z siłą tak wielką, że konał niemal w powietrzu. Z odciętą niemal głową jeszcze dobrą chwilę znaczył wszystko wokół posoką. Tknięta impulsem dziewczyna, w biegu wskoczyła na wilczy grzbiet.
~~ Dosiadam własnej duszy!~~, przemknęło jej przez myśl. W mgnienie oka później tuż za jej plecami świsnęła włócznia. Grot chybił głównego celu, lecz ranił Magrire. Rycząc wściekle zakręciły w miejscu. Gniew zalał oczy Melesugun. Ściskając kolanami wilczycę, rzuciła się ku temu, który rzucił włócznią. Zakotłowało się i prędko wyszło na jaw, że choć wyprowadzane bez chwili namysłu, to jednak ciosy długich noży perfekcyjnie trafiają celu. Splamiona krwią wojowniczka w końcu powściągnęła złość. Traciła cenny czas na walkę, którą mogli zająć się inni. Uniosła wzrok i zobaczyła jak Deszcz w Twarzy ciśnięty jakąś nieznaną siłą, ląduje w zaroślach. Przyspieszyły.
Shar'Rhaz, które jeszcze chwilę temu nazbyt niebezpiecznie zbliżały się do szamana, odskoczyły trącone wilczym łbem, sycząc głośno i tracąc równowagę. Nie mogły spodziewać się takiego skoku. Sus wykonany przez Magrire był po prostu nieprawdopodobny. Melesugun, ułapiwszy mocno wilcze futro jedną ręką, wychyliła się niebezpiecznie, w locie podrywając z ziemi szamana. Bezwładny mężczyzna nie ważył dla niej więcej niż naręcze trawy. Ryknęły, obnażając kły, aż ten czy ów spośród przeciwników cofnął się niepewnie. Resztę wyminęły wielkim susem. Magrire odbiła się z miejsca, a Melesugun miała wrażenie, jakby nigdy miały nie spaść na ziemię.
Kątem oka zarejestrowała, jak czarny stwór pod swoim Jeźdźcem wzbija się w powietrze. Powinna rzucić się w pogoń za nim, przemknęło jej przez myśl. Mimo nowej, nieznanej siły, nie umiała latać. Potrafiła jednoznacznie określać swoje szanse, gdy podążała czyimś tropem. Dogonienie podróżującego niebem wroga było niewykonalne.
Ciężar szamana odciągnął ją od tych myśli. Kolejna włócznia świsnęła jej obok ucha. Uniknęła jej, lekko tylko zmieniając położenie ciała. Gotowała się od chęci wdania się w walkę, ale bezpieczeństwo szamana – miała nadzieję, że nie jego zwłok – miało priorytet. Zakreślając wielki okręg, pognały aż za linię zstępujących ze Wzniesienia świeżo upieczonych Jeźdźców.
Dopiero umieściwszy Juhara we względnie bezpiecznym miejscu, wróciła do Shar'Rhaz.
By zabijać.


JEWA Z LODU


Świat pachniał tak intensywnie, można było zamknąć oczy i zapomnieć o wzroku, woń prowadziła wszędzie, rozpoznawała ludzi, bestie, trawy, porę roku, ptaki, które wzbiły się w górę na północ od wzgórza, ich gatunek i wiek, fakt, że jeden był chory. Zapachy prowadziły do wioski, do ludzi których tu nie było, trwali jedynie w śladach, włosach, skórze, i ubraniach jeźdźców i w końcu zapachy skierowały ją pod wzgórze, tam kończyła się ich droga i wilczyca nie mogła już czuć nic innego, tylko tę krew którą przelano przed momentem. Trąciła swego jeźdźca. Jeździec wstawał powoli, pachniał jak bestia, jak ona sama, bo był nią.
- Krew – zawyła wilczyca i obnażyła kły. Bestia była głodna.
Dziewczyna z Lodu się uśmiechała, choć jej duch nadal wracał z wędrówek.

To wilczyca je poprowadziła. Na jej grzbiecie popędziły w dół wzgórza, mijając walczących Wallawarów i demony, do miejsca gdzie obcy jeździec wzbijał się w górę na olbrzymim smoku. Przeskakiwały nad walczącymi, jakby miały skrzydła, jaśniejsza plama na jasno błękitnym niebie, chmura co zawisła zbyt nisko i zaraz skropli się w deszczu. Widziały lecz jeszcze nie wiedziały, że strzała Samotnego Księżyca nie przebiła łusek potwora. Skoczyły, wilczyca wyła, zdawało się, że zawisła powietrzu, wysoko, jakby mogła dolecieć do bestii z koszmarów, tak żeby jej jeździec znalazł się jak najbliżej. Białowłosa uniosła się na bestii, coś zapierało jej dech w piersiach, i nie był to strach. Jak długo mogą trwać tak w górze nieruchomo, jakby istniały teraz w świecie duchów, rządziły czasem, Jewa wzięła zamach, ze wszystkich sił wyrzuciła włócznię w górę, jeździec był osłonięty, celowała w miękkie podbrzusze potwora, tam gdzie właściwie zaczynało się już potężne gardło, gdzie łuski były mniejsze i cieńsze. Włócznia wbiła się ciało, z dwóch gardeł wydobył się jeden warkot. Triumf. Smok zwalnia, pędzą za nim, potężnymi susami. Tracą czas. Widzą jak włócznia wypada, rana musiała się zasklepić. Smok i jego człowiek wznoszą się poza ich zasięg. Zdają sobie sprawę, że to, co widzą to więź taka jak ich. Jeździec bestii w sojuszu z demonami.

Chcą zabijać. Pytania osłabiają, więc zadadzą je później. Wracają, wszystko to trwa sekundy, bestia czuje zapach furii swego jeźdźca, warczy, to odgłos, który przywołuje Jewę z powrotem. Będą zabijać i nie są rozsądne, przeskakują nad demonem o pazurach niczym szable tygrysa, chcą dorwać innego, tego co rozpędza się powoli, jak taran, którego nic nie powstrzyma gdy się już naprawdę rozrusza. Szerszy niż największy tur, większy niż bestia Melesugun. Shar'Rhaz niczym niedźwiedź, o futrze które szeleści jak pióra, futrze pokrytym krwią zabitych Wallawarów, wilczyca wyje, a może to Jewa krzyczy.

Jesteśmy szybsze , zwinniejsze, mądrzejsze twoja furia to letnia bryza, nasza zimowy wicher. Nie masz z nami szans. Zabijemy cię i zmienisz się w nicość, którą naprawdę jesteś, bo nawet ziemia cię nie chce, krzyczy i drży gdy po niej stąpasz, nawet ona taka bezstronna i obojętna, tym razem jest naszą sojuszniczką.

Przeskakują nad głową, żywonoże tną czaszkę, jeden wbija się w oko, wyrywa je z demona. Znowu triumf, Jewa wznosi w górę noże, śmieje się jakby sama była demonem, teraz bestia obraca się, taranuje na nie. Krwawią łapy wilczycy, krwawią dłonie Jewy, pierzaste futro nie jest z pierza. Kaleczy.
- Giń! – krzyczy Jewa. Chyba Jewa , bo może to Melesugun, może Calin, może Ilya, może Aime.
- Giń! – ktoś krzyczy, a Jewa sądzi, że to ona.

Shar’Rhaz taki potężny, niezniszczalny, shar’rhaz niczym olbrzymia góra pędzi na nie, robią jeden unik, drugi, trzeci, męczą się, ale zmuszają górę by zakręcała. Potwór męczy się bardziej.
- Wyrwę ci serce! – krzyczy dziewczyna na białym wilku.
W końcu się udaje, znowu lądują na karku demona, Jewa zostaje, wilczyca odskakuje, absorbuje jedyne oko, żywonoże dziewczyny przebijają się przez twardą skórę, z obu stron, aż zgrzytają o siebie, gdzieś we wnętrznościach potwora, dziewczyna robi unik gdy cielsko z łoskotem wali się w dół. Jej ręce krwawią aż do ramion.

Wilczyca chce wylizać ręce Jewy, pomóc zasklepić się ranom, ale jeszcze nie maja na to czasu. Następnego demona zabić będzie łatwiej. Łatwiej tez będzie zginąć, bo nic w nich obu nie dopuszcza możliwości odwrotu, życie tak niesamowite, tak intensywne, dopuszcza teraz tylko jedna ścieżkę. Może gdyby były starsze i mądrzejsze, dostrzegłyby w tym fakcie grozę. Może ta groza też by je zachwyciła.

Znowu to one wybierają przeciwnika. Ten shar’rhaz dużo bardziej przypomina człowieka. Jewa czuje od niego lodowy podmuch, to wystarcza by wiedziała, że to one muszą go zbić. Atakują z dwóch stron. Nie muszą tego uzgadniać, wykonują skok w tym samym momencie, wilczyca do gardła, Jewa chce ciąć ścięgna demona. Spotykają się głowami, demon patrzy na nie z odległości kilku kroków, jakby rozmył się w powietrzu. To nie będzie prosty taniec. Wilczyca i dziewczyna patrzą sobie w oczy przez ułamek sekundy, ich serca wypełnia pewność tego czego pragną. Czują radość. Wilczyca skacze, dziewczyna tylko udaje, demon nabiera się na ten manewr, lewa ręka z żywonożem tnie kolano. Tempo rośnie. Włócznia demona wydaje się być ze stali, lecz gdy przecina nogawkę Jewy, jej chłód aż parzy.
- To my jesteśmy z Lodu – szepcze dziewczyna, gdy we troję tańczą w niewielkim kółku, wolne kroki jak na skraju przepaści. Kto skoczy pierwszy? Biała wilczyca i blondwłosa dziewczyna tylko w walce potrafią być cierpliwe.
- Ty – mówi Jewa do demona, prawie w tym samym momencie gdy ten skacze.

Obrót. Włócznia Shar’rhaz o pustych oczach przecina drugą nogawkę, ale wilczyca topi kły w rannej nodze. Obie czują jęk demona. Wszystko przyśpiesza, percepcja łowi tylko niezbędne wrażenia, włócznia wypada z ręki demona, pada na ziemię, długi czwórgranny grot dzwoni gdy stacza się z kamienia, Jewa tnie plecy demona, wilczyca szarpie rękę, obrót trwa. Demon wyrywa się wilkowi, a potem Jewa nie wie jak to się stało, że leży na ziemi, kościste palce zaciskają się na jej gardle, dziewczyna czuje chłód, stara się nie patrzeć w czarne jak sama śmierć oczy. Dłoń odnajduje żywo nóż, ale dziewczyna nie może złapać oddechu. Wilczyca szarpie nogę, słychać jak łamią się kości, żywonóż przechodzi przez szyję. Nim znajdą siły by się podnieść, leżą przez moment obok trupa, bo świat nadal wiruje w szaleńczym tańcu.

W końcu Jewa dosiądzie wilka i wreszcie rozejrzą się obie wokół.
 
hija jest offline  
Stary 23-08-2010, 11:29   #3
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR


Wszyscy

Walka była skończona. Niedobitki Shar’Rhaz poszły w rozsypkę lub padły pod waszymi ciosami. Szybkość i brutalność starcia była ... oszałamiająca. Czujecie się jak nowo narodzeni. Silni, jak nigdy dotąd. Szybcy, jak nigdy dotąd. Coś się w was zmieniło. Przestaliście być zwykłymi ludźmi. Teraz – jeśli wierzyć szamanom – wasze życie jest w rękach Potęg. To one pokierują wami ku Przeznaczaniu, jakie na was czeka.

Przez Step powiał wiatr. Orzeźwiający podmuch, po którym cielska koszmarnych Shar’Rhaz zaczynają zmieniać się w obrzydliwą maź. Z wolna tracą kształt i formę. Najpierw zmieniając się w bryłę drgającej galarety, by po chwili rozpuścić się w ciemną kałużę cuchnącej cieczy. Wraz z tym błyskawicznym rozkładem czujecie odór, jaki dobywa się z gnijącej na słońcu padliny, który tylko Aime może wydawać się miły.
Wiecie, że tak dzieje się z zabitymi Shar’Rhaz. Że nigdy nie pozostaje po mieszkańcach Ruin nic – żadne trofeum – poza czarną plamą na ziemi. Plamą, która zawsze jest trucizną dla Stepu. Wiecie, że w miejscu, w którym przelano posokę Shar’Rhaz nigdy nic już nie zakwitnie. Chyba, że krąg szamanów oczyści skażone klątwą miejsce. Nikt nie wie, czemu tak się dzieje. To jedna z rozlicznych tajemnic, jaka skrywa demony z Ruin.

Wśród skażonej trawy leżał uczeń szamana - Hunge Cierniowy Krzak. Żywy czy umarły, nie wiadomo. Nagle jednak zobaczyliście, jak chłopak siada na ziemi. Już mieliście wyrazić ulgę z tego powodu, kiedy ujrzeliście twarz młodzieńca.

Czarne usta i żyły wychodzące na twarz oraz wywrócone białkami ku górze, ślepe oczy, w których zdaje się odbijać blask księżyca.

- Następnym razem zgniotę was, jak pluskwy – syczy COŚ ustami chłopaka i już wiecie, że posoka Shar’Rhaz dała „drugie życie” młodzieńcowi.

To też ryzyko walki z mieszkańcami Ruin, które jednak nie grozi wam Jeźdźcom. Skaza Krwi! Zwykli ludzie i nawet słabsi szamani po zetknięciu z zatrutą posoką Shar’Rhaz zmieniają się w coś plugawego i groźnego. Jest to choroba ducha, której nie udało się nigdy powstrzymać. W dzieciństwie straszono was opowieścią o Upiornym Szamanie, który zdradził swój klan i zatruł wodę posoką Shar’Rhaz tworząc Klan Skażonych, który przez długie lata zagrażał innym Klanom na Stepie. Doszło do wielkiej bitwy, w której dziesiątki Jeźdźców wybiło do nogi Skażonych. Ponoć działo się to na ziemiach Klanu Skorpiona, gdzieś na południowych rubieżach Stepu w miejscu, gdzie trawa ustępuje w końcu miejsca kamieniom i piaskowi..

- Wasz klan zapłaci cenę krwi za waszą zuchwałość. Za ranę, jaką mi zadaliście! Za gniew, jaki wzbudziliście. Czas jest bliski! - grzmi COŚ w ciele martwego ucznia.

Potem chłopak poderwał się na nogi, lecz nagle upadł na powrót martwy, w skażone posoką trawy.

Wśród was stanął Jahar Dwa Duchy. Jego twarz poszarzała z bólu lub gniewu. Ciemne oczy są jednak nad wyraz spokojne.

- Nie mamy wiele czasu – wyszeptał zmęczonym głosem szaman. – Musicie ścigać tego Jeźdźca. Jego Drra’Rhak za jakiś czas opadnie z sił. Ten Jeździec nie działał sam. Ktoś mu pomagał, lub to on pomagał komuś. To na razie nieistotne. Od początku obserwował nas inny szaman. Oczami sokoła na niebie. Czekał, aż zajmę się rytuałem, by zaatakować. Te Shar’Rhaz i ten dziwny Jeździec współpracowały ze sobą. Wiem, że brzmi to jak majaki szaleńca. Wszak Jeźdźcy to dzieci Potęg, a Shar’Rhaz to Dzieci Upadłych. Pomiędzy Potęgami i Upadłymi nigdy nie było i nigdy nie będzie zgody. Ten incydent jest zatem jeszcze bardziej niepokojący. Musimy dowiedzieć się, gdzie poleciał Jeździec dosiadający Drra’Rhaka. Musimy się dowiedzieć, z kim się spotkał. Zaklinam was jednak, że walka z nim nie wchodzi w rachubę. Jest zbyt silny, a wy jeszcze nie znacie swoich mocy. Jeszcze nie dopełniliśmy ceremoniału, lecz w tej chwili jestem za słaby, by doprowadzić go do końca. Jednak dwie lub góra trzy osoby muszą ruszyć za tym Jeźdźcem. Niezwłocznie! Muszę wiedzieć, z kim się spotkał!

Ostatnie słowa powiedział z gniewem.

- Pozostali spieszcie do siedziby klanu. Trzeba ostrzec Wallawarów, że pierwszy raz od czasu dziesiątki pokoleń, które minęły Shar’Rhaz zaatakowały nie dość, że poza Ruinami, to jeszcze tak blisko miejsca poświęconego Potęgą. Ta zagadka musi zostać jak najszybciej rozwiązana. W moim sercu rodzą się straszne myśli i straszne obawy, zatem pędźcie do osady, najszybciej jak zdołacie. Ja dołączę do was w siedzibie klanu.

Usiadł na trawie, starannie omijając miejsce zabrudzone posoką Shar’Rhaz. Brudne palce wpił w ziemię, jakby próbował wyrwać z niej potrzebną mu do życia energię.

- Odejdźcie już, Jeźdźcy – powiedział odrobinę silniejszym głosem. – O mnie się na martwcie. Macie ważną misję do spełnienia. Nie zawiedźcie Potęg i wiary, jaką ja w was pokładam. Nie zawiedźcie klanu ni plemienia. Rodzin i Przodków.


MELESUGUN "SZALONA"


Shar'Rhaz jeden za drugim obracały się w obrzydliwą maź. Jad ich krwi wsiąkał w skórę stepu i Melesugun wiedziała, co to oznacza. Jeszcze długo ziemia nie urodzi tu nic zdrowego. Cykl życia został tutaj przerwany. Jeśli nie zatrzymany na zawsze. Przyczynili się do tego, każde z nich. W sytuacjach takich jak ta, wybór był kwestią mniejszego zła. Trucizna Shar'Rhaz zmieniała tylko formę. Usunięcie jej z tego świata wymagało wiele wysiłku.

Nigdy dotąd nie widziała starcia z nimi, które przebiegłoby równie gładko. Spójrzmy prawdzie w oczy – pomyślała – żadne z nas nie uznało tego za prawdziwe zagrożenie. Ruszyliśmy ze wzgórza jako grupa wymachujących nożami dzieciaków. Jaką mocą obdarzyły nas Potęgi! Jak nieświadomi jesteśmy własnych możliwości. Żadne z nas nie zawahało się zabić, nie oszacowało skutków. Czy broń nie została nam wręczona zbyt wcześnie?

Zabrudzony nóż wytarła w cholewę buta. Przed jej oczyma rozpościerało się pole walki. To nie był przeciwnik, do jakiego przywykła. Ludzi i zwierzęta rozumiała. Umiała przewidzieć ich zachowanie. Umiała zebrać fetysze. Ale to? To było coś nowego. To był wróg, którego należało szanować. Poznać, by móc wyprzedzić jego kroki.
Uczeń szamana podniósł się i nieswoim głosem zagroził im wszystkim. Zatruty. Jak walczyć z wrogiem, który obraca przeciwko tobie twoją własną krew? Nie wiedziała jeszcze, ale czuła, że powinna poszukać odpowiedzi. Smród był niemal nie do wytrzymania. Chociaż miał w sobie coś z naturalnego zapachu rozkładu, była w nim nuta, która niewypowiedzianie drażniła wyczulony węch tropicielki. Słyszała też dalekie brzęczenie much, które nadciągały tłumnie z okolicy, nie wiedząc jeszcze, że obiecana uczta to tylko fatamorgana.


Wolę Szamana należało wypełnić niezwłocznie, a oni... gadali. Trudno ocenić, czy wychowanie, jakie odebrała Melesugun poważnie ją upośledziło czy raczej nieświadoma przyszłości matka przygotowała ją do roli, która kiedyś pełnić miała jej córka, ale tropicielka nie należała do zbyt rozmownych. Nie odczuwała potrzeby segregowania i kategoryzacji świata za pomocą słów. W ostatecznym rozrachunku były przecież tylko słowami i mało które stawało się ciałem.
Wojownicza, która zwykła w wielu sytuacjach uznawać słowa za zbyteczne, po prostu chrząknęła i ledwie dostrzegalnym ruchem łydki w miejscu zawróciła wilczycę. Nie lubiła gadać, szczególnie wtedy, gdy każde kolejne słowo znaczyło stygnący trop. Trzeba im było ruszać.

Delikatną wiązkę zapachu pochwyciła łatwo jak nigdy. Czuła, że ma w tym swój udział wadera, której dosiadała, nie miała jednak pewności. Z początku pędzili jak szaleni. Zapach był już ledwie uchwytny. Jak długo? Nie potrafiła ocenić. Mknęli jakby u ramion wyrastały im skrzydła. Choć o nie ona biegła, czuła ten ruch w każdym mięśniu, ścięgnie i kości. Perfekcyjna harmonia.
Zmianę natężenia odoru Shar'Rhaz musieli poczuć wszyscy naraz, bo jak na komendę zwolnili. Zmrużyła oczy przyglądając się niebu. Majaczący na samej granicy wzroku, tuż nad horyzontem ciemny punkt nie mógł być niczym innym, jak wielką jaszczurką, której dosiadał tamten.
Doszli go wiele mil od Wzniesienia Wilków. Podążał na południowy wschód, a oni – choć zachowując odpowiedni dystans – nie odstępowali go ani na krok więcej, niż było to konieczne, żeby pozostać w ukryciu. Kierował się ku ziemiom Trygarran. Warknęła mimowolnie, wilczyca do wtóru położyła uszy. Ktokolwiek tam na niego czekał, już niedługo odkryją jego tożsamość.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"


- Podejmijcie decyzję, kto rusza w pościg za Jeźdźcem, a kto pędzi ostrzec Szare Wilki przed nowym zagrożeniem. Atak nie był przypadkowy, obawiam się - powiedział stary szaman patrząc na nowicjuszy z niecierpliwym wyczekiwaniem. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Calin miał ochotę ruszyć za uciekinierem. Przygoda otwierała się przed nim, ale ... właśnie ... co nakazywał rozsądek? Z jednej strony za wrogiem powinni ruszyć doskonali jeźdźcy oraz tropiciele, mający zdolność śledzenia celu, podkradania się, bo to mogłoby się okazać kluczowe przy wypełnianiu zadnia. Deszcz należał niewątpliwie do najlepszych jeźdźców, ale jego umiejętności śledzenia i podkradania się były, oględnie mówiąc, nieszczególne. Z nich znana była bardziej Goniąca Wiatr. Ponadto do osady także trzeba było powrócić jak najszybciej. Ale ... ale byłoby świetnie wyruszyć na wyprawę, śledzić wroga, może stoczyć heroiczne walki ... ale ... ale ... Ilya ... Spojrzał na dziewczynę. Nie chciał jej stracić znowu po tym, jak odnaleźli się po całym roku obwiniania się. Pomyślał, że wybierze to, co ona, choć miał nadzieję, że będzie to wyprawa za napastnikiem.

Kobieto! Któż pozna twoje intencje? Któż zrozumie twe myśli i uczuć twych pojąć sedno zdoła? Ilya bowiem natychmiast zdecydowała się na powrót do osady, a Calin z ciężkim sercem stwierdził, że zamiast łapać uciekiniera na smoku za ogon i udawać króla prerii, woli być przy niej, widzieć jej uśmiech, a jeśli przyjdzie do walki, stanąć w dziewczynie ramię w ramię. Przez chwilę trochę się zmartwił, ale ponieważ ponury nastrój nie leżał specjalnie w jego naturze, znalazł sto tysięcy różnych powodów, by udowodnić sobie, że jednak podjął słuszną decyzję. Oczywiście najważniejszy powód stał obok wspaniałego kocura i miał szalenie atrakcyjny wygląd.

- Jadę do osady – oznajmił. – Nie pomogę zbyt wiele, jeśli przyszłoby do podkradania się pod stanowisko wroga, to zaś jest całkiem możliwe, skoro trzeba się dowiedzieć, z kim się spotka jeździec dosiadający Drra’Rhaka. Natomiast do wioski trzeba dotrzeć jak najszybciej. Wiatr szepcze mi, że nasze rodziny oraz wszyscy mogą być zagrożeni i kto wie, czy wracając także nie będziemy musieli nie tylko śledzić, ale stanąć przeciwko wrogom.

Szaman zdecydował, że za odlatującym jeźdźcem powinny ruszyć dwie, najwyżej trzy osoby. Reszta do wsi. Owe miejsca w pościgu zajęli:
- wspaniały wojownik Aime, który wyróżnił się śmiałą szarżą podczas niedawnego starcia,
- milcząca Melesugun, przypominająca Calinowi swoim obliczem i okazaną podczas walki odwagą najsłynniejsze wojowniczki historii prerii, które w prastarych legendach znalazły swe miejsca,
- jasnowłosa Jewa na śnieżnym wilku, której niezwykła barwa pięknych lic wskazywała, że Potęgi Prerii wyróżniły ją na dobre, czy złe, oraz, że nie będzie jako inne dzieci Wallawarów.
To trzy miejsca i trzy osoby, które wybrały pościg, ale po chwili milczenia, dołączyła do nich urodziwa Nemain Goniąca Wiatr, jako czwarta. Kto wie, czy nie najlepsza tropicielka wśród młodzieży plemiennej, o nogach chyżych niczym podmuch wichru.

- Ano, niech Potęgi Prerii zawsze będą przy was – tradycyjnie przekazał im Calin pozdrowienie na szczęśliwą podróż oraz powodzenie wyprawy. – Jeżeli zaszłaby taka potrzeba, to do waszego powrotu, rodziny wasze, będą moimi – także tradycyjnie dał im znać, że, gdyby zdarzyła się napaść na osadę lub inne zagrożenie, to stanie w obronie ich krewnych, tak, jak walczyłby o swoich najbliższych. Dla Deszczu w Twarzy być Jeźdźcem oznaczało być odpowiedzialnym za plemię i tak starał się postępować, wedle swej najlepszej chęci.

Oprócz niego i Ilyi tylko Rayen zdecydowała się wracać, by zawiadomić plemię. Przynajmniej do czasu, bo Aime postanowił jednak również powrócić. Mieli tylko moment dla siebie wsiadając na nowe rumaki. Potem zaś galop. Całą resztę nocy oraz połowę dnia. Wiatr świszczący we włosach opowiadał pieśń o nowej przygodzie.


JEWA Z LODU


Ostatnie jęki długo drżały w powietrzu, ale walka skończyła się. Zwyciężyli. Tylko, że Jewa w to nie uwierzyła. Przeskakiwała miedzy ciałami demonów raz po raz topiąc w którymś żywonoże. Nie dość martwi. Nie ustawał warkot śnieżnej wilczycy. Aż do chwili, gdy ktoś dotknął ramienia białowłosej. Ilya Ciche Ostrze. Powiedziała coś uspokajającego, potężny tygrys łagodnie zamruczał. Pomogło. Białowłosa dziewczyna i biała wilczyca zatrzymały się.

A potem nadaremno próbując uspokoić oddechy patrzyły na pobojowisko. Wszędzie leżały ciała. Rozkładały się, znikały. Nie można przecież zabić czegoś, co zdaje się nie mieć duszy, nie mieć więzi z ziemią. Nie było więc zabijania, ale była bitwa, straszliwa walka na śmierć i życie. Unicestwianie. Tylko dlaczego świat Jewy nadal pokrywała czerwona mgła? Stały z wilczycą obok siebie, drżące, skulone, pomniejszone, jedna chciała krzyczeć, druga wyć. Ich dusza jeszcze uderzała i szarpała. Rozrywała ciała przeciwników na strzępy. Bo naprawdę nie umiały przestać. Innym się udało, skończyli walkę. One w niej nadal tkwiły. I Jewa bała się podejść do rannego szamana, żeby tego w niej nie wyczytał, że ten jeździec nie umie zamykać i kończyć, że jego czyny trwają w nim i może nadejść dzień, w którym będzie ich za dużo i jeździec się zatraci, ugnie pod brzemieniem, bo przecież teraźniejszość powinna być chwilą.

Ale jakoś udało się ruszyć z miejsca, odnalazły w trawach rzuconą w bestię włócznię. Jej grot pociemniał od krwi wielkiego jaszczura, wilczyca obwąchała ostrze, Jewie już prawie nie drżały dłonie, gdy chowała broń za paskiem na plecach.

Tylko nadal nie mogła podejść do Juhara. Uklękła przy ciele Hunge. Wydawał się martwy, lecz i tak jego czoło i tak było cieplejsza niż jej ręce. Dziewczyna dotknęła piersi Cierniowego Krzaka, próbowała zanucić pieśń odejścia, słowa nie chciały płynąć, zbyt boleśnie odczuwała zmianę, którą dało wyczuć się na wzgórzu. Było tak … pusto. Pomyślała, że taka musiała być waśnie noc jej narodzin. Ogarniała ją nowa groza. Gdzie wędruje teraz dusza Hunge? Czy była na tyle silna by nie dać się pochłonąć pustce? Odskoczyła, gdy ciało młodego szamana poruszyło się. I tak była najbliżej, oddzielało ich zaledwie dwa metry traw. Mówił, a Jewa z żywonożami w obu rękach, ale sparaliżowana strachem, nie zaatakowała tego, co było kiedyś Wallawarem. Na szczęście nikt nie zapłacił za jej wahanie. Obca wola, po wypowiedzeniu gróźb opuściła ciało Hunge.

Przez pustkę przedzierał się do niej głuchy jęk zagubionego jestestwa. Zgięta w pół dziewczyna - jeszcze jedna z pochylonych wiatrem traw, rozdzierająco płakała.


***

Goniły jeźdźca we trzy. Pierwsza Melesugun na olbrzymiej wilczycy, za nią Nemain na cudnym gepardzie, Jewa trzecia. Dopiero teraz naprawdę mogła przyjrzeć się bestiom swoich towarzyszek. Ich duszom. Były piękne, silne i ich moc uspokajała, Jewa i wilczyca chciały by ten bieg trwał jak najdłużej.
Po pierwszych kilometrach pogoni, kiedy zapach obcego wyczuwalny dla bestii odrobinę się nasilił, zwiększyły miedzy sobą odległość. Po niebie mógł nadal krążyć obcy szaman –drapieżny ptak. Rozciągając szereg były mniej widoczne.

A potem i ona dostrzegła pokazanego przez Melesugun drra’rhaka.


AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


-Pojadę za Shar’Rhaz. Wygraliśmy tę walkę i wygramy następne!- Krzyknął Aime w odpowiedzi na milczenie pozostałych, kiedy mieli zdecydować kto ruszy w pościg. Nie minęło zbyt wiele czasu od zakończenia bitwy. Bitwy, w której odnieśli bezapelacyjne zwycięstwo. Czy aby na pewno? Kiedy padł ostatni z wrogów hiena nie zatrzymała się. Biegała jak szalona, podniecona zapachem nagrody. Coś się zmieniło, Aime czuł podobnie, czuł zapach skrwawionej ziemi, odór wnętrzności i... rozkładu. Kiedy hiena podkuliła ogon i odskoczyła jak oparzona od ciała, które obwąchiwała Aime przeszedł nieopisany dreszcz niepokoju. Wszyscy byli świadkami największej zbrodni jakiej można było się dopuścić. Rozpadające się trupy zabijały step w miejscu, które dotykały swoim przekleństwem. Świadomość, że w tym miejscu nic już się nie narodzi rozdzierało mu duszę. Żyjąc w stepie uczysz się, że każde życie i każda śmierć ma sens. Kiedy twoje prochy ulecą z wiatrem dadzą początek wielu przyszłym istnieniom. Każda rozkładająca się kość wróci do ziemi i da początek nowemu życiu. Bluźnierstwo dokonujące się na ich oczach rozpaliło w Aime płomień gniewu, ukruszyło Kamień.

-Pojadę za Shar’Rhaz... .-Juhar Dwa Duchy zakazał im walki. Może to i lepiej. Aime sam nie był pewien czy doganiając jeźdźca nie zadziała a gniewie i nie zaatakuje. Wiedzący zadecydował a on nie będzie podważał jego autorytetu.
Gotowi do drogi Jewa, Melesugun i on już mieli ruszać, kiedy milcząca Nemain dołączyła do ich małej grupy. Przystanęli spoglądając na siebie ze zdziwieniem. Aime skinął z uśmiechem głową.
Dobrze się stało-pomyślał.
-Niech Goniąca Wiatr rusza z wami, jest po stokroć lepszym ode mnie tropicielem i będziecie mieć z niej więcej pożytku. Uważajcie na siebie i wracajcie szybko.-Uniósł rękę w geście pozdrowienia, obrócił wierzchowca i ruszył za grupą zmierzająca do obozu.
Nikt nie zadawał pytań, było oczywiste, że tak jak się stało stało się dobrze.

Wiatr wygnał z jego umysłu ponure myśli związane z tym co wydarzyło się na pobojowisku. Cały czas uczył się bestii i tego co ich łączy. Zdarzyło mu się zagalopować się gdzieś w bok z dzikim okrzykiem kiedy odkrywał drzemiące w nich możliwości. Wracał zdyszany do grupy, oczy szkliły mu się z podniecenia. Inni też wydawali się być pod wrażeniem swoich obserwacji.
Zbliżali się niepowstrzymanie i niepowstrzymanie w ich dusze wkradł się niepokój o bliskich, o to co zastaną na miejscu.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Kiedy ostatni Shar’haz zginął od cięcia nożem, Nemain ciągle jeszcze drżała z gniewu. Te plugawe istoty śmiały swoją zatrutą krwią zbrukać jej ukochany step! Ich truchła zamieniające się w gęstą, cuchnącą maź stapiały się z ziemią czyniąc ją przeklętą.
Rozgrzana walką, z błyskiem w oku zawróciła geparda.
Jeździec w czerni zdołał uciec…

Nie dotarło do niej jeszcze jak wielką moc zdobyli odnajdując więź z bestiami i dlaczego tak szybko zdołali pozbyć się najeźdźców.
Czego oni chcieli? Co ukradł czarny Jeździec? Kim jest? – zastanawiała się galopując ku grupce zebranej wokół Juhara Dwa Duchy.

Spojrzała na swoich towarzyszy. Jak szybko i jak nagle musieli dorosnąć… Stali tam, młodzi ale dumni i waleczni, a serca ich bestii biły w rytmie ich serc.

Ledwie zdążyła zeskoczyć z grzbietu Abu, kiedy z traw uniosło się ciało martwego ucznia szamana, i zmienionym, straszliwym głosem przemówiło do nich, plując jadem i nienawiścią:

Wasz klan zapłaci cenę krwi za waszą zuchwałość. Za ranę, jaką mi zadaliście! Za gniew, jaki wzbudziliście. Czas jest bliski!

Nemain była odważna, ale ten przekaz sprawił, że wszystkie włoski zjeżyły jej się na karku. Cóż to za wróg, który potrafi rozkazywać zmarłym? Czuła wręcz namacalnie to na wskroś przenikające zło. Abu stulił uszy i zamruczał groźnie. Uspokoiła go dłonią.

Kiedy Juhar wezwał ich, Jeźdźców Bestii do działania wahała się. Wiedziała, że powinna dołączyć do grupy pościgowej, a jednak serce rwało się do domu. Chciała chronić rodzinę, ostrzec Tahini’ego.
Młodzi Wallawarowie powoli dzielili się, a ona nadal milczała.
W końcu, krótko przed odjazdem podjęła decyzję. Wskoczyła na grzbiet geparda i dołączyła do Jewy, Melesugun i Aime. Ten ostatni zdziwił się, ale zrozumiał niemy przekaz. Uśmiechnął się i dołączył do Ilyi, Callina i Rayen rzecząc:

-Niech Goniąca Wiatr rusza z wami, jest po stokroć lepszym ode mnie tropicielem i będziecie mieć z niej więcej pożytku. Uważajcie na siebie i wracajcie szybko.

Z wdzięcznością skinęła głową w jego stronę.

***

Pędziły we trzy jak wicher, wiedzione jednym wspólnym celem. Musiały wytropić czarnego Jeźdźca i dowiedzieć się co zamierzał. Słowa szamana ciągle jeszcze brzmiały jej w uszach.

„Te Shar’Rhaz i ten dziwny Jeździec współpracowały ze sobą. Wiem, że brzmi to jak majaki szaleńca. Wszak Jeźdźcy to dzieci Potęg, a Shar’Rhaz to Dzieci Upadłych. Pomiędzy Potęgami i Upadłymi nigdy nie było i nigdy nie będzie zgody.”


Nemain nie czuła zmęczenia. Pewnie siedząc na grzbiecie swojego geparda węszyła w powietrzu i połączona z Abu myślami pewnie sterowała swoim gepardem. W jej sercu rozbrzmiewała pieśń, prosząca Potęgi o przychylność.

Kiedy w końcu Melesugun udało się dostrzec na niebie lecącego jaszczura, postanowiły zachować bezpieczną odległość i wzmogły czujność, wypatrując ewentualnych niebezpieczeństw, które mogły na nie czyhać na ziemi i szczególnie w powietrzu.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Walka skończyła się niemal tak szybko, jak się zaczęła, Ilya zawróciła Bestię by dołączyć do reszty. Po drodze ona i jej bestia mijali rozpadające się ciała demonów. Z bólem w sercu odwracała wzrok od tych miejsc, gdzie posoka Shar’Rhaza wsiąkła w ziemię. „Otacza nas śmierć” – pomyślała smutno. Ilya nigdy nie była osobą, która lubowała się w zabijaniu i wojennym rzemiośle. Jewa zdawała się być albo nieprzekonana, że tak szybko zdołali pokonać napastników, albo po prostu żądza walki wciąż burzyła jej krew. Białowłosa przeskakiwała między ciałami poległych i wbiciem noża upewniała się, że naprawdę nie żyją. Ciche Ostrze podeszła do niej, dotknęła ramienia, uśmiechając się uspokajająco.
- Wszystko w porządku… Oni odeszli – powiedziała do wtóru cichego pomruku jaguara.

Do reszt grupy dotarła w samą porę by usłyszeć ostatnie, jakby się zadawało, polecenia szamana. Wizje, które przed nimi roztaczał nie napawały Ilyi optymizmem i chęcią walki, lecz niepokojem o bliskich podszytym strachem. Nic więc dziwnego, że na słowa Rayen Ilya skinęła głową jakby w potwierdzeniu jej słów.
- Pojadę z Rayen - zdeklarowała. - Nie podoba mi się sama myśl o tym, że nasze domy mogłyby zostać zaatakowane.

Ku jej zdziwieniu i jednocześnie lekkiej uldze Calin postanowił jechać z nią i Rayen. On i jego wilk, jego Bestia, podeszli do niej, gdy zbierała swoje rzeczy. Przerzucała właśnie przez ramię łuk, gdy zagadnął jakby zatroskanym tonem:
- Wszystko dobrze? Nic ci się nie stało?
- Nic mi nie jest – odpowiedziała, parząc na niego badawczo. Nie zauważyła żadnych ran, ani innych zmian. - A tobie?

- Całkiem, całkiem. Wiesz co jest najwspanialsze? To, że jest inaczej, a jednocześnie czuję, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jestem tym samym zwykłym Calinem. No, może nie do końca, ale czuje to samo. Tak samo, jak cieszyłem się wcześniej, ze jesteś tutaj, tak samo cieszę się teraz - uśmiechnął się od ucha do ucha.

Przewróciła oczyma, uśmiechając się. Cały on, zalewa ją potokiem słów, a ona nie potrafi się przed tym bronić.
- Jesteś tym samym gadułą co wcześniej. Co do tego nie mam wątpliwości.
- To tylko potwierdza to, co mówiłem. - stwierdził puszczając perskie oko do dziewczyny. - Ten twój jaguar to ładna sztuka - przyznał. - Ale mój wilk, który ma na imię Wilk, również jest świetny. A propos, jak twój kici, kici się nazywa?

Delikatny grymas ust powiedział mu, że to nie czas na pogawędki. Nie zastanawiała się nad imieniem, wierząc, że Bestia sama jej je wyjawi, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Usiadła na grzbiecie jaguara, po raz ostatni pogładziła jedwabiste futro i popędziła za Rayen, Calinem i Aimem w kierunku domu. Nie odpoczywali po drodze, nie zatrzymywali się, czując że byłoby to niepotrzebne ryzyko. Ilya w myślach popędzała zarówno jaguara, jak i swych towarzyszy.


RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"



Wilczyca otarła się uspokajającym gestem o plecy Rayen. Z dziewczyny od razu uszło całe napięcie, bo w lot pojęła intencje swej Bestii. Walka była skończona. Shar’Rhaz leżeli martwi a tajemniczy jeździec oddalił się na swym latającym potworze. Samotny Księżyc pozwoliła, aby jej bojowy duch ją opuścił i spojrzała na pole walki innym widzeniem. Tym, którego nauczyła się od matki, spojrzała wzrokiem uzdrowicielki a nie wzrokiem wojowniczki.
Pierwsze, co ujrzała to skażenie, jakiego doznawał step od nieczystych ciał Shar’Rhaz. Odczuła ból w swym wnętrzu, kiedy zrozumiała, jakie ich walka będzie miała następstwa dla tego miejsca. Ich zwycięstwo stało się jednocześnie ich porażką. Ale taki był ich wróg – Upadli zawsze zatruwali duszę wojownika, który z nimi walczył, bo już sama styczność z nimi wpływała na duszę lub ciało. W tym przypadku Shar’Rhaz nie dosięgli ich ciał, ale skazili ich dusze niszcząc ziemię tak blisko Świętego miejsca.

W Rayen ponownie zawrzał gniew, który powinien już ją opuścić. Po chwili jej gniew zamienił, się we wściekłość, kiedy ujrzała, że Upadły wykorzystał ciało Hunge Cierniowego Krzaku by grozić im i ich klanowi, ich bliskim!

Na szczęście duch i ciało Juhara Dwa Duchy okazał się na tyle silne, że stary szaman przeżył to starcie i jego mądre słowa ukoiły gniew Rayen. Wiedzący przydzielił im zadania i zdał się na ich rozsądek w tej sprawie, aby zdecydowali, kto pojedzie, którą drogą. Samotny Księżyc od razu podjęła decyzję, w którą stronę ruszy i obwieściła ją pozostałym pakując w pośpiechu swoje rzeczy:

- Zamierzam ruszyć natychmiast do osady. Nie wspomogę tych, którzy podążą za latającym Jeźdźcem. Co innego tropić zwierzę poruszające się po ziemi, a co innego takie które lata po niebie. Temu nie podołam. Za to postaram się jak najszybciej dotrzeć do Szarych Wilków.

Usłyszała jeszcze, że Ilya zamierza pojechać razem z nią, więc skinęła dziewczynie w geście akceptacji i porozumienia. Ciche Ostrze podzielała niepokój Rayen, co do bezpieczeństwa ich plemienia i pomimo tego, że nadawałaby się do szybkiej pogoni za tajemniczym jeźdźcem to zdecydowała się na powrót do klanu. Calin szybko zdecydował ruszyć razem z Ilyą i Rayen. Samotny Księżyc była rada jego decyzji, bo Calin jak na wychowanka Wallawarów potrafił dobrze jeździć a poza tym mimo młodego wieku cieszył się dużym posłuchem w plemieniu wiec Starszyzna powinna szybko wysłuchać ostrzeżenia, jakie im wieźli, o ile nie okaże się ono spóźnione. Reszta Jeźdźców zamierzała pogonić za latającym stworem i jego panem.

Rayen ucieszyła się widząc, jak dobrze wypoczęte są ich wierzchowce, bo od nich zależało jak prędko dotrą do osady. Po tej myśli poczuła czyjeś rozbawienie w swojej głowie. Było to uczucie tak nie na miejscu w danej chwili, że dziewczyna aż stanęła w miejscu żeby zrozumieć, co się stało. Po chwili już wiedziała to Bestia tak zareagowała na jej myśli o koniach, w chwile potem jej wilczyca dodała już całkiem wyraźnie: Zapomnij o koniach, dowiozę cię w każde miejsce szybciej niż zrobiłby to jakikolwiek wierzchowiec.
Samotny Księżyc uśmiechnęła się do swojej Wybranki i przeprosiła ją w myślach. Wiele się jeszcze musiała nauczyć o Więzi, którą zadzierzgnęła na Wzniesieniu Wilków.

W szybkim tempie uformowali dwie grupy, z których każda ruszyła w swoją stronę. Na niedawnym polu walki pozostał tylko stary szaman ze swoim martwym uczniem oraz ich wierzchowce. Po krótkiej chwili od grupy pościgowej odłączył się Aime i dołączył do tych, którzy jechali w stronę wioski. To była z jego strony chwalebna decyzja, odpuścił pogoń by zadbać o dobro bliskich, a i mniejsza liczba osób podążająca za latającym jeźdźcem będzie trudniejsza do wypatrzenia.

Rayen wiedziała, że nigdy nie zapomni tej pierwszej jazdy na swojej wilczycy. Tak jak jej Bestia obiecała jechały takim tempem, że żaden koń najprzedniejszej krwi nigdy by im nie dorównał. Ale sama prędkość jazdy to nie wszystko, pozostawało jeszcze to, czego nie można była dostrzec wzrokiem. Razem stanowiły idealne połączenie jeźdźca i wierzchowca tak, że Samotny Księżyc wiedziała, jaki będzie następny krok Bestii, kiedy przeskoczy ona wykrot, a kiedy go ominie, kiedy stąpnie lekko, a kiedy ciężko, kiedy przechyli ciało w prawo, a kiedy w lewo, kiedy przyspieszy a kiedy zwolni. Rayen uczyła się w ten sposób wyczuwania zachowania konia i kierowania jego ruchami, a także dostosowywania swego ciała do kroków rumaka, ale w przypadku Bestii to było coś innego.
Teraz nie musiała nic przewidywać ani wyczuwać, dziewczyna dokładnie wiedziała, co zrobi za chwilę Bestia, a wilczyca miała pewność, że Rayen dostosuje swój ruch ciałem do płynnych kroków swego wierzchowca. Jakby były jednością, bo i w końcu tak było.
Do tego jeszcze Samotny Księżyc czuła jak zmieniło się jej ciało, było szybsze i sprawniejsze i reagowało na wszystko z większą prędkością, a jej zmysły jeszcze nigdy nie były tak bystre i tak pobudzone jak teraz. Gdyby nie troska o to, co zastaną w domu ta pierwsza przejażdżka na Bestii byłaby najpiękniejszą chwilą w życiu Rayen.

Po tej niebywałej galopadzie w przeciągu niespełna półtorej dnia byli prawie na miejscu. Teraz pozostawało tylko ostrzec osadę lub zmierzyć się z tym, co tam zastaną.
 
hija jest offline  
Stary 23-08-2010, 11:37   #4
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR



Melesugun "Szalona", Jewa z Lodu, Nemain Goniąca Wiatr


Gonitwa! Szalony pęd Stepem! Dziki, aż do bólu w płucach.
Taki pęd może wyrwać człowiekowi myśli z głowy. Pozostawić ją pustą, niczym skorupę piaskowego kraba. Tak mawiają Wiedzący. I, jak zwykle, mają rację.

Zatraciłyście się w pościgu. W biegu waszych Bestii, które bezkresne połacie Stepu pożerają w niesamowitym, zapierającym dech w piersiach tempie. Zda się, bez zmęczenia i znużenia. Wasze umysły stają się jednością do tego stopnia, że trudno powiedzieć, gdzie zaczyna się Jeździec, a gdzie Bestia. Ale wszak tak było zawsze. I zawsze tak będzie.

Wasze imiona stały się jednością z pościgiem. Szalona, Goniąca Wiatr i z Lodu. Pościg był szaleństwem. Wróg był niczym wiatr wiejący nad Stepem, a wasze serca były zimne, niczym bryła lodu.

Ale grupa jest tak szybka, jak najwolniejszy z jej członków. Zatem tempo nie jest takie, jakby jechał jeden Jeździec. Gdzieś jednak, w głębi swoich serc czujecie, że musicie być razem, by podołać zadaniu.

Rozgwieżdżona czerń nocy ustąpiła pola szarości poranka, by następnie zmienić się w gorący, słoneczny dzień.

Tak jak pora dnia, tak zmienił się Step wokół was. Soczysta zieleń trawy zmieniła się w rdzawo-żółtą barwę wysuszonych źdźbeł. Dotarliście do granic Suchej Równiny – ziemi nieprzyjaznych wam Trygarran. Tu i ówdzie z suchej trawy wystają stosy kamienie – znaczniki miejsca pochówku. Tu i ówdzie widzicie bielejący szkielet – przestroga przed końcem gorszym niż śmierć. Przed zapomnieniem.

Ale wy nie możecie się wycofać. Wiecie, że Juharowi Dwa Duchy zależy na informacji i dostarczycie mu ją, choćby przyszło wam przebijać się przez wojowników Trygarran.

W końcu Melesugun dostrzegła mały punkcik na niebie.
Wasz cel. W końcu!
Drra’Rhak.
To dodało wam nowej energii. Wam i waszym Bestiom. Mimo, że zaczęliście odczuwać pierwsze symptomy wywołanego słońcem i brakiem snu zmęczenia. Widmowa trawa zawsze tak działa na ciała.

W pewnym momencie jednak Drra’Rhak zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Może po prostu wylądował gdzieś w pobliżu, a wy oślepieni przez blask słońca po prostu tego nie dostrzegliście. Jednak Biała Wilczyca Jewy nadal czuje odór krwi z włóczni. Bliski. Złowrogi. Kierujecie się tym instynktem.

Mija południe. Sucha trawa tnie boki waszych Bestii jak ostrza sztyletów. Czujecie drobne ukłucia – to piaskowe pchły, które żyją wśród wyschniętych roślin. Ich ukąszenia są drobne, ale irytujące.

W rozedrganym powietrzu dostrzegacie zarys jakiś budowli.



Kolejne ruiny Pradawnych. Mówi się, że na ziemiach klanu Piaszczystych Kłów z Trygarran jest ich naprawdę sporo. Żadna z was nie była jednak nigdy tak daleko od granic waszych ziem klanowych. Nigdy.

Nagle nad ruinami wzbija się ogromny kształt znanego wam Drra’Rhaka!

Potężny jaszczur łopocząc dziko skrzydłami poderwał się w górę, a potem pomknął – niczym wicher – dalej na południe. Jesteście zmęczone pościgiem. Potrzebujecie wody. Ale pościg można kontynuować, bo cel jest dobrze widoczny.

Dostrzegacie jednak coś, jeszcze – wąską wstęgę dymu unoszącą się w połowie drogi do ruin. Ktoś tam jest i pali ognisko. Pytanie rodzi się kto i po co zapuścił się tak blisko Ruiny, z której uciekł Drra’Rhak. Może to jest osoba, z którą rozmawiał Czarny Jeździec? A może przypadkowy myśliwy lub Jeździec Bestii mający za zadanie patrolować okolice Ruin Pradawnych? Może to jest ważne? Może nie? W każdym razie każda chwila zwłoki w pościgu, może spowodować, że zgubicie trop Czarnego Jeźdźca.


Rayen "Samotny Księżyc", Aime „Kamień na dnie rzeki”, Calin Deszcz w Twarzy i Ilya Ciche Ostrze



Nocny wiatr smagał wasze twarze, kiedy pędziliście przez Step gnani niepokojem przez siebie. Waszym celem była osada Szarych Wilków. Waszą siłą – troska o bliskich. Pędziliście płosząc nocne drapieżniki, napawając się tą mistyczna chwilą zjednoczenia ze swoimi Bestiami. Z waszymi myślami i waszymi duszami.

Być wybrańcem Potęg wcale nie jest łatwo. To ciężar na sercu. Znamię na duszy. Znak, którego nie zmaże żadna siła. Jesteście sługami Potęg, ale jednocześnie władcami i dziedzicami mocy, której nie pojmie żaden inny człowiek. Silniejsi, szybsi i wytrzymalsi. A teraz właśnie ta witalność może rozstrzygnąć tak wiele.

Pędzicie całą noc, a migoczące gwiazdy i tarcza księżyca są milczącymi świadkami waszych wysiłków. Pędzicie przez noc, nie czując zmęczenia, nie myśląc o odpoczynku, aż w końcu niebo za waszymi plecami zmienia barwę na czerwoną. Szamani zwykli mawiać, że słońce wstające krwawo zwiastuje przelew krwi. Szkarłatny poblask na wschodzie zwiastuje zaprawdę wiele krwi.

W końcu jednak wstaje pogodny, słoneczny dzień, a wy pędzicie dalej, przez morze łagodnych pagórków porośniętych zieloną, falującą na wietrze trawą. W końcu okolica zaczyna być wam dobrze znana.

Rozpoznajecie pagórek, który wasze Bestie przecinają bez trudu. Poznajecie kamienie ustawione ku czci Potęg na innym wzniesieniu. Rozpoznajecie samotne drzewo.

To granice domu. Dobrze wam znane i wywołujące tęsknotę w sercu.

Na pierwsze ciało natknęła się Rayen, obdarzona wśród was najbystrzejszym wzrokiem. Samotny myśliwy z waszego klanu noszący imię Sarien Łowca Cieni. Najwyraźniej został zaskoczony nad potokiem, w którym pił wodę. Głowa omal nie została oderwana od ciała. Jedno ramię odgryzione, podobnie jak noga, przez jakąś bestię o szerokim rozstawie szczęk. Wasze Bestie czują, poza dominującą wonią przelanej krwi, również inny zapach. Ciężki, piżmowy zapach futra jakiegoś kota. Najpewniej lwa. Zwierzę totemiczne Trygarran.

Atak jednego z ich Jeźdźców na waszym terytorium uznać należy za wstęp do nowej wojny. Jednak to dziwne zachowanie, ponieważ rolą Jeźdźców, jako posłańców Potęg, jest najpierw próba negocjacji warunków wojny lub mediacja dotycząca spornych kwestii. Tego lata jednak pogoda dopisywała i zarówno zwierzyny łownej jak i innych dóbr było tyle, że klany i plemiona nie musiały przelewać krwi.

Tropy od ciała Sariena Łowcy Cieni prowadziły prosto w stronę osady. Z coraz większym niepokojem w sercach ruszyliście do waszych rodzinnych domów.

Zapach dymu i spalenizny oraz krwi wyczuliście z odległości ponad mili. To kolejny dar Jeźdźców. Wyczulone zmysły. W tym przypadku był bardziej klątwą niż darem.

Potem dostrzegliście smugi dymu unoszące się w powietrze z miejsca, gdzie znajduje się obóz. Zakole rzeki zwanej Matką Wilków. Łagodny łuk z jakim jej nurt przecinał w tym miejscu Step dawał schronienie oraz źródło życiodajnej wody. Nad rzeką rozciągają się dość urodzajne ziemie, na których klan hoduje zboża, słodkie bulwy, kłącza życia i inne rośliny uprawne. Właśnie od strony tych pól zbliżacie się do osady.
Jeszcze jedno wzniesienie, na którym zazwyczaj strażnik wypatruje intruzów z wysokiego głazu zwanego Kamieniem Wartownika. Teraz na szczycie głazu nie widać nikogo. Kiedy podjeżdżacie na szczyt widzicie jednak plamy krwi brudzące biel kamienia oraz półnagie ciało leżące u jego podstawy.

Napastnicy zniszczyli wysokie tyczki wampumów, które strzegły osadę przed duchami. Święte relikwie leżą wśród traw – połamane i bezużyteczne. Straszliwe świętokradztwo godne najwyższej pogardy w oczach ludzi Stepów!

Za wzniesieniem widać płonącą osadę! Leżące ciała! Wiele ciał! Jednak wśród leżących krążą znajome osoby. Rozglądają się. Udzielają pomocy. Widać, że wszystkim dyryguje jeden z Kręgu Szamanów – Seseung Spokojna Woda wskazując ręką cele i wydając głośnymi okrzykami polecenia.
Wasze pojawienie się, nie zostało niezauważone.

Seseung wskazuje was dłonią i nieliczni wojownicy sięgają po broń, jednak szybko napięcie ustępuje miejsca radosnym okrzykom podsyconym jednak bólem po stracie i gniewem.

Seseung Spokojna Woda wychodzi wam na spotkanie. Nawet teraz, w tej pełnej grozy chwili, ruchy szamana są opanowane a na jego twarzy, pobrudzonej osiadłą sadzą, gości spokój.

- To sprawka Trygarran i Shar’Rhaz – mówi bez powitania. – Zaskoczyli nas nad ranem. Było z nimi dwóch Jeźdźców oraz ktoś jeszcze. Ktoś, kto dosiadał najbardziej przerażającego monstrum, jakie widziałem. Shar’Rhaz z Czeluści. Zrodzonego z cieni i dymu. Odparliśmy atak, lecz obawiam się, że wróg może powrócić.

Zamyślił się przez moment i spojrzał prosto w wasze twarze.

- Jeźdźcy z obozowiska pogonili za wrogiem. Jednak nie wszyscy, bo część nadzoruje polowania w Niecce Rogobyków. Pognała czwórka: Sedrek Szybka Włócznia, Kahmal Skoczek, Zarah Liść w Strumieniu i Orga Dzikowłosa. Niestety Budhra Żółte Zęby zginęła w walce z Jeźdźcem Trygarran.

Znacie każde imię wypowiedziane przez Seseunga. Znacie twarze, które do niego pasują. Twarze Jeźdźców waszego Klanu. Jeźdźców Bestii z Szarych Wilków.
Będzie wam brakowało nieładnej, lecz miłej i uczynnej Budhry, której pożółkłe i nierówne zęby potrafiły układać się w jeden ze wspanialszych uśmiechów w osadzie.
Oprócz tych Jeźdźców i was w klanie Szarych Wilków Potęgi powołały jeszcze trzy osoby: Ruhaurka Wyniosłego, dosiadającego wielkiego, pręgowanego wilka; Sarenhę Spokojne Oczy – ciemnowłosą i pięknooką kobietę, która potrafiła godzinami pozostawać bez ruchu, dosiadającą czarnej jak noc wilczycy oraz najbardziej z nich lubianego Churkurra Śmieszka, z lekką łysiną, niewysokiego lecz chyba najpotężniejszego z całej grupy. Jako jedyny z Szarych Wilków, do czasu oczywiście waszego Zjednoczenia z Bestią, dosiadał Bestii innej niż wilk Dzikolwa, którego szable pokrywały mistyczne symbole ku czci Potęg.

- Zabiliśmy też jednego z ich Jeźdźców - wyjaśnił spokojnie szaman wskazując ręka olbrzymiego lwa i małe, skurczone przy nim ciało jeźdźca w kałuży krwi.
- Niestety drugi , w dodatku sam Shaharuk Okrwawiona Czaszka z Piaszczystych Kłów, umknął w Step.

Znacie to imię. Zawsze budziło grozę i pogardę wśród Szarych Wilków i Wallawarów. Najbardziej okrutny spośród Jeźdźców Trygarran. Porywczy wielkolud ze spiłowanymi zębami i łysą głową, którą malował krwią wrogów. Otoczony chmarą much. Aż dziw bierze, że Potęgi wybrały kogoś takiego na swojego obrońcę. Z opowieści wynikało raczej, że bardziej pasowałby do Upadłych.

- Nasza grupa pościgowa długo nie wraca. Możliwe, ze mają jakieś problemy. Może powinniście ruszyć za nimi i sprawdzić, co jest powodem opóźnienia. Dobrze by jednak było, by przynajmniej jedno z was zostało w obozie na wypadek ponownego ataku. Przyda się nam wszystkim widok Jeźdźca w tej trudnej chwili. Ja jestem tylko szamanem, o wybrańcy Potęg i niczego nie mogę wam nakazać. Mogę jedynie prosić was o pomoc, co też czynię w tej chwili.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"


Piorun spadł paląc wszystko, co spotkał na swojej drodze. Wreszcie ludzkie dłonie i piersi stawiły mu czoła. Piorun palił je niszczycielskim płomieniem, niszczył blaskiem błyskawicy oraz przeszywającym hukiem grzmotu. Wielu padło, ale tych, co pozostali, piorun nie zdołał przemóc.

Tym razem piorunem był najazd. Shaharuk Okrwawiona Czaszka z Piaszczystych Kłów przewodził napastnikom, którzy mordowali, niszczyli wampumy, nieśli krew. Choć przemóc nie zdołali, uciekając wreszcie niczym tchórzliwe kojoty, krzywd morze wyrządzili oraz pogwałcili prawo prerii. Odtąd nie do ludzi, ale do mrocznych kreatur winni być zaliczani.

Bolały oczy, bolało serce oraz targał niepokój niepokój rodziny. Zmęczeni przeokrutnie po wyczerpującej jeździe wpadli do osady powitani przez Seseung Spokojną Wodę. Wieści dobre, o odparciu napadu, mieszały się ze złymi. Niejedna ofiara, także wśród Jeźdźców, wielu rannych, oraz Jeźdźcy: Sedrek Szybka Włócznia, Kahmal Skoczek, Zarah Liść w Strumieniu i Orga Dzikowłosa, którzy zaginęli w pościgu za uchodzącym nieprzyjacielem.
- Czyżby dlatego Moce Prerii wybrały większą ilość kandydatów na Jeźdźców? Czy wiedziały co się stanie? Jeżeli zaś tak, czemu nie powiedziały dobrym szamanom, dopuszczając do takiej rozpaczliwej walki? A może same miały tylko pojęcie, ze stanie się coś, ale nie wiadomo co? – przeleciało przez myśli Calina płaczącego sercem nad cierpieniami Wallawarów.

- Ilya, pojechałabyś ze mną? – szepnął, kiedy Seseung opisała im sytuację. Dziewczyna skinęła głową mimo widocznego wyczerpania. Tak już jest. Taka jest droga Jeźdźca. Czyś zmęczony, czy wypoczęty, służyć powinieneś swojemu plemieniu. Niepokoiła się jednak o rodzinę. Wszyscy się niepokoili, jednocześnie zaś widział wymęczenie na jej pięknej twarzy i zaproponował, że sam poszuka ich krewnych, a ona niech nieco odpocznie przed drogą. Niespokojne serduszko Ilyi nie chciało się zgodzić, ale rozsądek wreszcie przemógł.
- Spotkajmy się za jakąś chwilę, gdy tylko zorientujemy się, co z rodzinami – zaproponował wszystkim.

Sam poszedł szukać rodzin. Swoją znalazł dosyć szybko. Skalny Kwiat oraz Przebiegły Wąż nie ucierpieli podczas ataku. Calin wpadł im w ramiona.
- Synu, jak to dobrze, ze nic ci nei jest – cieszyli się ściskając, a on radował się ich szczęściem podczas straszliwej walki.
- Czy widzieliście rodzinę Ilyi? – zapytał po powitaniach.
Rodzice spuścili głowę. Ich tipi wypełnione było rannymi ludźmi, którym pomagali zarówno oni, jak i kilku innych. Właśnie jeden z pomagających wojowników na słowo Ilya podniósł się:
- Stepowy Wilk? Wujek? – dopiero teraz Deszcz w Twarzy dostrzegł jego twarz w mroku skórzanego namiotu.
- Ilya? Moja córka? Gdzie jest? Gdzie jest, bo teraz tylko ona już została. Ona i ja – powiedział cicho próbując, jak prawdziwy wojownik, tłumić emocje. Jednakże nawet przez szept przebijała się rozpacz. Calin zrozumiał. Najpierw Efez, teraz zaś dobra matka, którą również kochał.
- Moja dusza także płacze, wujku – rzekł smutno oddając hołd jego bólowi. - Ilya jest zdrowa. Dzielnie walczyła. Ma odwagę Jeźdźca oraz serce prawdziwej córki prerii – próbował chociaż tymi słowami wyrazić swoje wsparcie. – Proszę, Stepowy Wilku, chodź za mną. Zaprowadzę cię do niej.

Scena bólu przeszywająca serce spotkania ojca z córką uświadomiła mu, że Ilya powinna zostać. Przez chwilę pozostawił ich samych biegając jeszcze po obozie, by odnaleźć bliskich tych, którym losy nakazały wyruszyć za Latającym Jeźdźcem. Wieści róźne były. Jewa straciła najbliższą przyjaciółkę. Dla samotnej dziewczyny cios musiał być straszny. Calin mógł obiecać tylko sobie, że teraz oni, Jeźdźcy, powinni zastąpić jej przyjaciół. Właściwie nie zastąpić, bo tego się nie dałoby zrobić, ale stać się nowymi, na których Lodowa Piękność będzie mogła liczyć. Oraz u których będzie czuła wspólnie bijące serca. Rodziny Melesugun oraz Nemain nie poniosły strat. To nieco uradowało mu bólem przepełnione serce.

Patrzył na Ilyę i wiedział, że ona chce i musi zostać w osadzie. Bał się o nią, ale tu mogła wspierać na duchu swojego ojca oraz sama czuć jego rodzicielską miłość. Tu mogła choć chwilę odpocząć, potem niedługo znowu być gotowa do obrony osady oraz siebie. Kiedy wreszcie spotkali się wszyscy znowu zaproponował:
- Może podzielmy się tak: ruszę z Rayen za Jeźdźcami, zaś Ilya oraz Aime zostaliby na straży wioski.
Obydwoje wyglądali na bardziej potrzebujących odpoczynku, ponadto Aime należał do wyróżniających się wojowników wśród młodzieży. Teraz, jako Jeździec, miał jeszcze większą moc. Razem z Ilyą, obydwoje wypoczęci, mogli zapewnić krwawiącej wiosce duże wsparcie. Rayen zaś była najlepszą chyba tropicielką, wśród nich. Bez niej szanse odnalezienia Jeźdźców gwałtownie by spadły.

Dziewczęta przystały na propozycję, zaś Rayen naprawdę rozsądnie zaproponowała, żeby przed wyruszeniem coś zjedli oraz nakarmili rumaki. Warto też było złapać choć kwadrans snu, kiedy Bestie będą się pożywiały. Potem zaś trzeba szybko ruszać. Zgodził się tym łatwiej, ze sam coś takiego myślał, poprosił tylko swoją matkę, by przygotowała trochę jadła i prowiant na drogę. Po czym dał Wilkowi coś do jedzenia, sam zaś nieco zjadł i, póki jego towarzysz zaspokajał swój głód, ułożył się do krótkiej drzemki, która miała choć trochę odbudować ich siły. Chłopak wiedział bowiem, że nawet, jeżeli teraz nie czuje się źle, to każdy łyk snu przedłuży mu później możliwość sprawnego działania.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Na nic zdały się poganianie i nieprzespana noc. Na nic były ich wysiłki by dotrzeć na czas do wioski. Poranek powiał ich krwistą pożogą na wschodzie. Mimo że widok zapierał dech w piersiach serce Ilyi przyspieszyło, a żołądek zawiązał się w supeł. Bezsenna noc połączona z pamięcią o tym, co mówi się o takich świtach podsuwała jej coraz to gorsze obrazy przed oczy.

Pierwsze ciało znalazła Rayen, wiadomość ta nie była aż tak wstrząsająca jak to, co zobaczyli, gdy podeszli bliżej. Widok zmasakrowanego ciała sprawił, że Ciche Ostrze zbladła i poczuła, że jej członki stają się słabe. Wdychając mocno powietrze przesycone zapachem wielkiego kota, przeprosiła towarzyszy i wyforsowała się naprzód, by pozwolić swojemu żołądkowi i sercu uspokoić się. Wkrótce dogonili ją i razem już popędzili w stronę wioski. Z odległości pół mili wyczuli zapach dymu i spalenizny, którego w żaden sposób nie mogły stłumić zapachy z pól uprawnych osady. Przy Kamieniu Wartownika nikt nie trzyma straży, a gdy podjechali bliżej uch oczom ukazało się kolejne ciało. Następnie targani gniewem i pogardą dla świętokradców przecięli linię sprofanowanych wampumów i już byli na wzniesieniu, z którego widzieli całą osadę… Płonącą osadę!

W pierwszej chwili Ilya myślała, że nieznani napastnicy nie oszczędzili nikogo, lecz wyostrzony dzięki umiejętnością Jeźdźca wzrok szybko wyłowił biegające to tu, to tam sylwetki. Z niepokojem wysłuchała słów szamana, który powitał ich, gdy podjechali bliżej. Zacisnęła ręce w pięści, czując jak paznokcie wbijają się jej we wnętrza dłoni.

- Ilya, pojechałabyś ze mną? – szepnął Deszcz w Twarzy, kiedy Seseung opisał im sytuację. Dziewczyna skinęła głową mimo widocznego wyczerpania.
- Poczekasz chwilę na mnie? Szybko uwinę się, spróbuję znaleźć moich i twoich rodziców, a ty usiądź na moment - wpatrywał się z niepokojem w zmęczoną Ilyę, która nie poddawała się wyczerpaniu tylko dzięki wielkiemu wysiłkowi woli.
- Pójdę z tobą - powiedziała, choć niezbyt stanowczym głosem. Z jednej strony niecierpliwiła się na spotkanie z bliskimi, lecz z drugiej strony bała się znaleźć ciała swoich rodziców, złożone gdzieś pomiędzy innymi. Na jej szczęście Calin pokazał całą swoją stanowczość.
- Wiem, że się niepokoisz - położył jej dłoń na ramieniu. - Dlatego przebiegnę osadę, niczym wiatr. Ale jeśli zaraz mamy ruszyć, może walczyć, potem zaś wrócić cało do bliskich, to lepiej choć troszeczkę przysiąść. Ilia - popatrzył prosto w jej piękne, ciemne źrenice głębokie niczym nocne niebo - proszę. Tylko moment.
Pod spojrzeniem jego oczu poczuła się jak bezwolna lalka, pozbawiona swojej woli. Zgodnie ze swą naturą przez chwilę próbowała się zbuntować, lecz wszelkie próby z góry spisane były na porażkę. Nie potrafiła mu się przeciwstawić, nie teraz.
- Dobrze... - westchnęła tak jakby pozbywała się wielkiego ciężaru. - Idź...
- Dziękuję - rzucił szybko, a kiedy usiadła, troskliwie okrył jej smukłe ramiona peleryną. Przyjęła z wdzięcznością ten błahy gest tak, jak spragniony z wdzięcznością ściska rękę, która podaje mu bukłak z wodą. Jaguar usiadł obok niej, więc przymknęła oczy, wspierając głowę na jego boku. Wdychała znajomy piżmowy zapach, czując jak na piekące oczy opadają ciężkie niczym głazy powieki. Tylko siłą woli powstrzymywała się od zaśnięcia.

Po jako twarzy widać było, że jest jeszcze młodzieńcem. Dorośli wojownicy lepiej maskowali uczucia, ale oblicze chłopaka wyrażało ból. Obok niego szedł Stepowy Wilk, pozornie opanowany, ale jego oczy płakały, choć nie kapała z nich kropla łzy. Zmęczona Ilya uniosła głowę i widząc nadchodzącego Calina oraz ojca, mimo wyczerpania uśmiechnęła się powstając. Właśnie chciała się przywitać, lecz na widok poważnych twarzy obydwu mężczyzn powstrzymała się spoglądając pytająco.
Deszcz w Twarzy nie wiedział, co powiedzieć. Widać jak bardzo było mu żal dziewczyny oraz jej ojca, którego nazywał wujkiem, choć w rzeczywistości nie byli spokrewnieni.
- Córko – głos stepowego Wilka zadrżał – zostaliśmy jedynie sami.
Wydawało się, że sens ojcowskich słów nie od razu dotarł do niej poprzez opary zmęczenia. Spoglądała to na Calina, to na Stepowego Wilka zdziwiona i nic nie rozumiejąca. Dopiero po chwili zbladła, a twarz skurczyła jej się w wyrazie niedowierzania i rozpaczy.
- Nie... - szepnęła cicho, a z jej oczu trysnęły łzy. - Nie! - ponownie zaprzeczyła tym razem z większą rozpaczą w głosie. Jaguar zaskomlał jakby łącząc się z dziewczyną w bólu. Ilya padła w objęcia ojca jak dziewczynka, która właśnie czegoś się przestraszyła. Kilka długich chwil córka i ojciec poświęcili na wzajemne pocieszanie się w boleści, a gdy dziewczyna opanowała się na tyle, by móc normalnie mówić, odstąpiła od ojca kierując wciąż mokre od łez oczy na stojącego z boku młodzieńca.
- Calinie... - powiedziała cicho, a równocześnie z uczuciem, którego nie można było pomylić z niczym innym, i ułożyła usta jakby chciała dodać coś jeszcze, lecz w ostatniej chwili zmieniła zamiar. - Powinnam zostać.
Położył jej dłonie na ramionach:
- Twój ból jest moim bólem, twoja krzywda moją - mówił wzruszony. - Tak bardzo, tak bardzo mi żal ... - nie mógł przez chwile dokończyć, wreszcie zebrał się w sobie. - Tak, wiem. Musisz zostać - skinął. - Opiekować się ojcem oraz wszystkimi, jako Jeździec - głos mu drżał. - Mieliśmy się spotkać z Rayen i Aime. Wolałbym, żeby wojownik został, a Rayen, jako tropicielka wyruszyła ze mną na poszukiwania. Jeżeli chcesz, zostań ze Stepowym Wilkiem, a ja spotkam się z nimi? - spytał delikatnie.
Słowa nie potrafiły opisać tego, co czuła w tym momencie. Rozpacz paliła jej trzewia, chwytając za gardło i ściskając je tak mocno, że żadne słowa nie chciały przez nie przejść. A jednocześnie czuła niewypowiedzianą wdzięczność za dobroć i troskę Calina. „Byłby dla ciebie dobrym mężem” powiedziała jej matka gładząc jej włosy, gdy tamtego wieczora sprzed czterech dni powróciła do tipi. Odgoniła od siebie nieproszone myśli o przeszłości.
- Czy twojej rodzinie nic nie jest? - spytała zaniepokojona. - Idź i wróć szybko. Chciałabym zamienić z tobą słowo zanim odjedziesz.
- Nie - powiedział pozornie spokojnie. Taka była Ilya, choć jej samej serce rozdzierała rozpacz, troszczyła się o innych. - Ich tipi zamieniło się w pomieszczenie dla rannych. Opiekują się nimi. Już idę. Może nakarmię Wilka po spotkaniu i zdrzemnę się dosłownie chwilę. Także chciałbym ... - urwał. - Ilyo, przecież wiesz, że nie wyjechałbym bez spotkania z tobą - powiedział pewnym głosem.

Chłopak pobiegł do ich towarzyszy, a ona została sama ze swoją Bestią, ocierającą się głową o kolana Stepowego Wilka trochę zaskoczonego tym nieprzewidzianym objawem czułości. Ilya jeszcze raz przytuliła się do ojca nie znajdując słów by wyrazić swój gniew, rozpacz i żal. Bała się też, że znów się rozpłacze, a tego, jako wojowniczka, pragnęła uniknąć. W tym momencie czuła się jak mała dziewczynka, której kazano nagle dorosnąć i być poważną w obliczu tego, że świat, który znała wali się niczym nietrwała drewniana konstrukcja.

- Musimy być silni, Ilyo – powiedział patrząc swemu jedynemu dziecku w oczy. – Przyjdzie dla nas czas na właściwe opłakanie Bystrej Wody – głos mu zadrżał przy imieniu zmarłej, a z oczu pociekły niechciane łzy. Ilya rozumiała go aż nazbyt dobrze. On i matka byli jak dwie połówki tego samego owocu złączone razem więzami miłości. Teraz odczuwał tą samą pustkę jaką ona odczuwała po śmierci brata. To było uczucie porównywalne do uczucia człowieka, który straciwszy swoją dłoń wciąż czuł jej palce.
- Ojcze, chciałabym być silna jak ty – powiedziała cicho.
- Jesteś silniejsza ode mnie – zapewnił ją, gładząc jej włosy spięte w warkocz. – Odwagi. Calin będzie cię wspierał na każdym kroku, pozwól mu tylko o siebie dbać.
- I nie zapomnij odpłacać mu się tym samym – zacytowała z pamięci słowa matki, która zwykle mówiła tak, gdy Ilya prosiła ją by zdradziła jej sekret tak szczęśliwego małżeństwa jak to. Stepowy Wilk uśmiechnął się i puścił ją.
- Idę pomóc tam, gdzie moja pomoc jest potrzebna – ucałował córkę w czoło. – A ty odpocznij, gdyż widzę, że nie marzysz o niczym innym.

Kiedy wrócił Deszcz w Twarzy Stepowego Wilka już nie było, a Ilya klęczała przy swojej Bestii gładząc w skupieniu jej futro. Ciche, pełne przyjaźni mruczenie sprawiło, że podniosła wzrok na nadchodzącego. Otrzepawszy ubranie z kurzu wyszła młodzieńcowi naprzeciw, zarzuciła mu ręce na ramiona i przytuliła mocno, po czym ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała mu poważnie w oczy.
- Bądź ostrożny. Oprócz ciebie i ojca nie pozostał mi nikt - przykazała mu. - Nie pozwól bym straciła i ciebie, gdyż zacznę myśleć, że ciąży nade mną klątwa. Opiekuj się Rayen tak jak opiekujesz się mną. O nic się nie martw, skup się na swoim zadaniu. Nie zapomnij tego czego nauczył cię o stepie mój brat...
Uścisnął jej ręce.
- Jesteś gwiazdą i księżycem nocy, jesteś słońcem i obłokiem dnia. Moje serce będzie z tobą nawet, jeżeli teraz obowiązek nakazuje jechać. Będę się starał i proszę - powiedział żarliwie - bądź ostrożna. Tutaj także może być niełatwo, jeżeli jakaś grupa tych łotrów przyczaiła się gdzieś niedaleko. Proszę, spoglądaj także na moich rodziców. Oni także kochają cię, niczym własną córkę, której nigdy nie mieli. Oraz na rodziny tych, co pojechali śledzić tamtego latającego. Obiecałem im przy wyjeździe, że zaopiekuję się nimi. Ponieważ sam także muszę jechać, proszę ciebie. Pozdrów Stepowego Wilka. Wiesz, Ilyo - objął ją niespodziewanie mocno przytulając przez moment, w którym mogła poczuć, jak mocno bije jego serce. - Uważaj na siebie - szepnął. - do zobaczenia.

Przez moment pragnęła go poprosić, żeby nigdzie nie jechał i został tutaj z nią by mogła czuć jego obecność przy swoim boku, a bicie jego serca tuż przy swoim sercu. Wiedziała, że zostałby i spełniłby każde jej życzenie. Wiedziała też, że prośba ta byłaby z jej strony samolubna i naganna, toteż od razu poczuła dojmujący wstyd i obrzydzenie względem samej siebie.

Odprowadziła Calina i Rayen do granic osady i z życzeniami bezpiecznej podróży i udanych łowów zawróciła by znaleźć w tym chaosie Aimego. Pragnęła zająć swoje myśli czymś pożytecznym by nie miotać się od strachu o przyjaciół do rozpaczy po stracie matki.

Po spożyciu skromnego, ale krzepiącego posiłku i paru łykach wody młody wojownik zaproponował by zdrzemnęła się przez kilka godzin, a w tym czasie on stanie na straży bezpieczeństwa ludzi. Później mieli się zmienić. Ilya przystała na tą propozycję i nie tracąc czasu na zbędne gadanie rozścieliła koc w zacienionym miejscu i położyła się mając u boku swoją Bestię.
- Obudź mnie jeśli wyczujesz cokolwiek złego – poprosiła cicho, czując jak sen otula ją zachęcająco niczym ramiona ukochanego chłopaka. W odpowiedzi dostała jedynie dotyk ciepłego języka na swoim policzku.


RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"


Ciało Sariena Łowcy Cieni znalezione przez Rayen było pierwszym sygnałem o tym, że spełniają się ich najgorsze obawy. Zapach dymu i trup przy Kamieniu Wartownika oraz obraz, jaki ujrzeli zjeżdżając z pagórka rozwiały resztki nadziei.
Wioska została zaatakowana.

Wraz z towarzyszami Rayen została powitana przez Seseunga Spokojną Wodę. Szaman wyglądał na zmęczonego, lecz nadal zachował spokój z którego słynął wśród Szarych Wilków. Słowa szamana wyjaśniały sytuację, lecz pozostawiały wiele pytań. Tego typu atak bez zapowiedzi na dodatek Shar’Rhaz wspomaganych przez Jeźdźców z tego, co wiedziała Samotny Księżyc, nigdy wcześniej nie miał miejsca. Działo się coś niepojętego!

Widząc, że sytuacja w obozie jest w miarę opanowana Samotny Księżyc zeskoczyła z Bestii, której nadała imię Neyar, i ruszyła pomiędzy rannymi i zabitymi szukając swoich bliskich. Jej serce biło w panice, a w każdej zakrwawionej lub cierpiącej twarzy widziała krewnego. Prawie biegnąc skierowała się w stronę, gdzie stało tipii jej rodziny.
Wbiegła do środka wykrzykując imiona bliskich. Wnętrze namiotu było jednak puste. Rozglądała się w panice szukając ciała lub rozbryzgów krwi, które potwierdziłby jej najgorsze lęki. I wtedy dotarło do niej, że brakuje ziół i torby, która służyła Diyar, jej matce do leczenia rannych. Zrozumiała, że matka musi przebywać gdzieś w osadzie i pomagać poszkodowanym w napadzie.

Po chwili szukania i zaczepiania biegających ludzi dowiedziała się, że ranni trafiają do wigwamu Calina. Tam odnalazła matkę oraz inne znających się na leczeniu osoby. Był wśród nich również Bherag Trzy Pióra – szaman, który uczył jej brata. Jej brat Aylen zobaczył Rayen pierwszy i z okrzykiem radości nie pasującym do powagi roli, jaka miał w przyszłości pełnić w klanie, rzucił się w stronę siostry i porwał w ramiona. Samotny Księżyc ujrzała, ze lewe ramię Aylena obwiązane jest świeżym opatrunkiem.
- Co ci się stało, bracie? – zapytała odsuwając Aylena.
- Zepchnąłem naszego kuzyna, Bruka z linii ciosu jednego z Shar’Rhaz – powiedział z dumą w głosie chłopak.
- Bruka!?– twarz Rayen wykrzywił grymas dezaprobaty – Pewnie ten osioł znów niemądrze nadstawiał karku nie myśląc o konsekwencjach.
- Piękny wilk – powiedział Aylen zmieniając temat i spoglądając ponad ramieniem Rayen.
Samotny Księżyc już wcześniej wyczuła, że zbliża się do nich Neyar. Wilczyca stanęła za plecami Jeźdźca i położyła pysk na ramieniu dziewczyny.
- Piękna prawda – powiedziała Rayen z dumą w głosie.
- Prawda – potwierdził chłopak.
W tym czasie matka skończyła opatrywać jednego z rannych wojowników i Rayen podeszła do niej kłaniając się lekko. Diyar wstał i mocno przytuliła córkę. Bestia zamruczała z zadowoleniem spoglądając na Diyar Wielkooką z niezwierzęcą inteligencją w bursztynowych ślepiach.
- A jednak wilk – wyszeptała matka cicho, tak by nikt poza Rayen nie usłyszał jej słów – Niepotrzebnie się zamartwiałaś.

- Bheragu Trzy Pióra – zawołała Rayen nauczyciela swojego brata, kiedy już skończyła się witać z matką – Czy poświęcisz mi chwilę.

Szaman zakończył oczyszczanie rany wojownika, którego wcześniej opatrzyła matka. Rayen wiedziała, że rzucone zaklęcie wygna z krwi skażenie Shar’Rhaz. Bherag Trzy Pióra podszedł do dziewczyny i składając ręce na piersi powiedział:
- Czego oczekujesz, o Jeźdźcze?
- Przybyliśmy tutaj tak szybko, ponieważ Juhar Dwa Duchy przysłał nas z ostrzeżeniem dla klanu. Ale jak widzę i tak się spóźniliśmy.
- Powiedz mi zatem, co miałaś nam przekazać – zaproponował szaman. – Może nie wszystko, czego obawiał się Dwa Duchy właśnie się wydarzyło.
Słysząc propozycje Samotny Księżyc pokrótce streściła szamanowi wydarzenia, jakie miały miejsce przy Wzniesieniu Wilków i wyjaśniła nieobecność trojki towarzyszy.
- To wszystko jest nader dziwne, Jeźdźcze Musi o tym usłyszeć niezwłocznie Krąg Szamanów. Pozwól, zatem, że pójdę do nich i przekaże im twe słowa. Aylenie, pozwól za mną.

Kiedy brat odchodził ze swoim mistrzem, przez głowę Rayen przemknęła niespokojna myśl, czy Aylen zginąłby za swojego mistrza, tak jak zrobił to Hunge Cierniowy Krzak. Bestia mruknęła uspokajająco i trąciła nosem kark Rayen, jakby dodając dziewczynie otuchy.

- Córko – powiedziała Diyar – Chyba twoi towarzysze ciebie potrzebują. Porozmawiamy później.
- Oczywiście, matko.

Zostawiła matkę wśród rannych z klanu i wróciła do Calina. Wysłuchała jego propozycji ze spokojem i zgodziła się towarzyszyć mu w poszukiwaniu reszty Jeźdźców a Szarych Wilków. Aime i Ilya mieli pozostać w osadzie i chronić jej przed ewentualnym powrotem wrogów.

- Zjedzmy coś najpierw i napójmy nasze bestie – zaproponowała Samotny Księżyc.

Smutne oczy Calina przez chwile pojaśniały radosnym blaskiem. Moment ten trwał jednak bardzo krótko. Rayen wiedziała już, że jego ukochana straciła właśnie matkę i doceniała siłę woli chłopaka i Cichego Ostrza, że zdołali obejść się bez siebie w tak trudnej chwili. Takie wyrzeczenie, zdaniem Rayen, zasługiwało na przychylne spojrzenie ze strony Potęg.

Korzystając z chwili wytchnienia Samotny Księżyc zjadła coś, napiła się, zaspokoiła głód i pragnienie Neyar. Czując zmęczenie i bojąc się o to, że w końcu weźmie nad nią górę Rayen udała się jeszcze do matki.
- Matko – powiedziała czekając cierpliwie aż rodzicielka skończy swoją pracę. – Wyruszam w drogę za naszymi Jeźdźcami wraz z Calinem. Czuję zmęczenie i chciałam prosić cię o ten korzeń, którego żucie odpędza senność i odgania ciężar z mięśni.
- O ziele wartownika? – uściśliła Diyar.
- Tak.
- Oczywiście, zaraz ci przyniosę.
- Powiedz mi, matko – zapytała Rayen kiedy już otrzymała ziele o które prosiła – Czy poza rannym Aylenem, ktoś z naszej rodziny jeszcze ucierpiał.
- Nic wielkiego nikomu się nie stało – uspokoiła ją matka. – Uważaj na siebie.

Te proste i może niezbyt, wydawałoby się, ciepłe słowa niosły ze sobą taki ładunek uczuć, że odchodząc na miejsce spotkania z Calinem, czuła się tak, jakby miała skrzydła.


AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


Daj z siebie jeszcze więcej, szybciej, szybciej-poganiał się w myślach. Mimo, że kierował je bardziej do siebie jego bestia reagowała. Gnali z całych sił od momentu kiedy znaleźli pierwsze ciało. Podniecenie pomieszane ze strachem. Strachem, że za późno przybyli. Nie mógł mieć do nikogo pretensji. Więc skąd te wyrzuty sumienia?
W tumanach kurzu pojawili się całą grupą na wzgórzu skąd widzieli obóz. Nieliczne namioty płonęły. Ruszyli po zboczu pragnąc jak najszybciej znaleźć się w obozowisku. Kilku wojowników wybiegło im na spotkanie.
- To sprawka Trygarran i Shar’Rhaz, zaskoczyli nas nad ranem... .-relacjonował im Seseung.
Aime kręcił się niespokojnie na grzbiecie hieny. Co chwila chwytał za rękojeść żywonoża i rozglądał się czujnie wokoło. Kiedy szaman skończył, zeskoczył na ziemię. Nogi ugięły się pod nim i musiał podeprzeć się ręką, żeby nie upaść. Ostatnie dni spędził na wędrówce bez względu na chęci i wytrzymałość wyczerpanie musiało dać o sobie znać. Nie chciał przerywać szamanowi w jego opowieści dlatego poświęcił jej całą swoją uwagę. Teraz mógł rzucić się w kierunku ciała które leżało złożone pomiędzy innymi tuż za plecami Spokojnej Wody.
Majsun- Krzyknął Aime zwalając się na kolana obok swojego brata. Paskudna rana biegnąca od lewej skroni przez oko do brody była już fachowo opatrzona. Długie, chude ciało wojownika leżało na wełnianym kocu pośród wielu innych. Aime ściskał z całych sił jego dłoń i wyrzucał z siebie słowa skargi. Rodzice Majsuna przybiegli tak szybko jak tylko dowiedzieli się o przybyciu Jeźdźca. Kamień na Dnie Rzeki nie był ich synem. Matka umarła wydając go na świat a ojciec zaginął na stepie. Nikt nie wiedział co się z nim stało. Brat ojca Garnej Patrzący z Nieba i Pilija Wiosenny Wiatr otoczyli go swoją opieką. Nigdy nie dali mu odczuć, że traktują go inaczej niż ich własne dzieci. Aime padł w objęcia matki bez słowa. Wtulił się w jej korpulentne szepcząc.
-Nie płacz nie płacz, wszystko będzie dobrze.
Rana była ciężka, ale duchy czuwały nad Długim Ramieniem. Oka wprawdzie nie dało się uratować, ale istniała duża szansa, że przeżyje. Teraz leżał nieprzytomny i jedyne co pozostało to czekać.
-Zmizerniałeś skarbeńku- załzawiona twarz matki kruszyła najtwardsze serca- chodź przygotuje ci coś do jedzenia.
-Matko- Aime przywołała hienę-Matko, to Ona.
Trudno było wyczytać cokolwiek z twarzy Piliji poza autentycznym dziwieniem. Hiena zrobiła na niej spore wrażenie. Odrzekła tylko
-Chodźcie przygotuję coś odpowiedniego dla waszej dwójki.
Ruszyli. Garnej, jak zwykle małomówny, podszedł tylko do hieny, poklepał ją po masywnym karku. Zamruczał z uznaniem oceniając jej gabaryty i uścisnął chłopaka prawie miażdżąc mu barki.
-Dobry wybór synu.
Jak wielu innych on także nie rozumiał nawet cząstki tego czym tak na prawdę jest Bestia.
Każde z nich spędzało teraz swój czas z rodziną, ale Aime doskonale zdawał sobie sprawę że przed nimi jeszcze wiele obowiązków. Wstał szybko od stołu i dosiawszy Bestii ruszył w poszukiwaniu pozostałych jeźdźców. Mieli przecież ustalić kto zostanie a kto ruszy dalej. Szczęściem, Calin zaproponował najrozsądniejsze rozwiązanie, więc Aime nie musiał toczyć wewnętrznej bitwy czy ulec namowom serca czy rozsądkowi. Ilya i on zostają. Nie dawał po sobie poznać, ale był na skraju wyczerpania. Dalsza jazda mogła spowodować jedynie to, że do niczego już by się nie nadawał. Tutaj przynajmniej mógł pomóc pozostałym w opanowaniu chaosu jaki wdarł się w ich serca. Ten zdradziecki atak i to jeszcze w tak nieoczekiwanym sojuszu wstrząsnął ich mała społecznością. Trygarranie byli znienawidzonym przez większość klanem, ale ich działania mimo wszystko mieściły się w kanonie praw rządzących ich światem. Teraz kiedy sprzymierzyli sie z Shar’Rhaz a ich jeźdźcy przybyli tu tylko po to aby mordować nic już nie pozostanie takie jak dawniej. Aime nawet nie potrafił zbliżyć się do istoty rzeczy ale rozumiała chyba jak każdy, że nadchodzi czas wielkich przemian i wielkich poświęceń. Czy był na to gotów? Chyba nie miał wyboru.
Ustalili z Ilyą, że to on pierwszy obejmę obowiązki jedynego jeźdźca w osadzie. Zrobi tyle ile się da, postanowił, a potem obudzi Ciche Ostrze , żeby go zmieniła. To był dobry plan i ta przytaknęła jego propozycji. Dziewczynie należała się chwila odpoczynku. On o mało nie stracił brata ona…, cóż Aime nawet nie chciał myśleć o tym wszystkim.
Jeśli nie wszyscy zdają sobie sprawę , że przybyło wsparcie trzeba było im to uświadomić. Przegalopował wzdłuż i wszerz osady aby każdy mógł zobaczyć, że jeździec bestii jest z nimi. Odpowiadał na każde pozdrowienia a z jego twarzy biła pewność i duma. Zatrzymywał się pomóc naprawiać szkody, rozmawiać z ludźmi wzbudzać zapał i gotowość. Starał się być wszędzie, starał się aby każdy widział, że jest gdzieś blisko. Czuł lekką obawę, że z tyloma wojownikami, może być krucho. Połowę wojowników porozstawiał w strategicznych jego zdaniem punktach tak aby szybko mogli przyjść sobie z pomocą, pozostali mieli udać się na spoczynek, aby mogli pełnić służbę w nocy. Kilka co bystrzejszych dzieciaków porozstawiał w niewielkich odległościach od obozowiska aby mogli szybko powiadomić pozostałych o zbliżającej się ewentualnej napaści. Tych spośród niewolników, których znał także uzbroił i włączył w szeregi niewielkich oddziałów. Trzeba było wykorzystać każdą osobę. Ludzie szybko uporali się ze swoimi zadaniami i można było powiedzieć, że zapanował względny porządek. Do zachodu pozostała godzina, może mniej. Nie czuł zmęczenia, był jedynie całkowicie wyczerpany. Żal było mu budzić dziewczynę, sen bywa taki beztroski. Dotknął delikatnie jej ramienia i potrząsnął.
-Ilya już czas.


MELESUGUN "SZALONA"


Rozdzielenie zadań przyszło im bez trudu. Melesugun choć nie chciała, musiała przyznać, że Nemain trzymała się na nogach lepiej niż ona. Może faktycznie powinna była posłuchać matki i zamiast pościć przed rytuałem, powinna była zjeść solidny posiłek? Kto mógł wiedzieć? Goniąca Wiatr oddaliła się w kolejnym zrywie szalonego pędu, łapy jej wspaniałego wierzchowca wzbijały chmury pyłu w rozedrganym z gorąca powietrzu. Sucha trawa u wlotu skalnej gardzieli przegrała batalię z pyłem.
Nie zwlekały i one.
Słup dymu wzbudził ostrożność. Podeszły cicho, niezauważone przez niczyje oko. Wedle wyglądającego na pogrzebowy stosu dostrzec mogły jedną tylko postać, na pozór zajętą dopełnianiem jakiegoś rytuału. Spojrzały po sobie i ruszyły naprzód bez słowa, zupełnie, jakby rytuał nie tylko wiązał Jeźdźca z jego Bestią, lecz także wplatał nić jego duszy we wspólną świadomość w nieznany sposób dzieloną z kompanami. Ścisnąwszy waderę kolanami, ciemnowłosa wojowniczka ruszyła przed siebie niespiesznym kłusem. Obrysowywały wokół nieznanej postaci łuk, tworząc tym samym flankę dla Białowłosych. Zasyczała znalazłszy się na wysokości mężczyzny, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Podniósł się i krzyknął coś w ich kierunku. Nie słuchała, wypełniła już swoje zadanie. Odwróciła wzrok i dzikim susem wyrwała naprzód. Przez ramię usłyszała pełen wściekłości i niedowierzania wrzask. Uśmiechnęła się pod nosem, pewna, że Jewa bez najmniejszego problemu dopnie swego. Wiedziała, na co ją stać. Ufała jej możliwościom.


Dopiero przed ruinami zwolniły. Szalona lekko zeskoczyła z grzbietu swojej Bestii.
Wśród naruszonych zębem czasu kamiennych budowli panował całkowity bezruch. Nawet powietrze zdawało się trwać tutaj niezmienione od wielu cykli, dociskane do ziemi przez następne warstwy, tworzyło niemal lepką breję. Od noszącego ślady dawnej świetności kamiennego bruku bił żar. Pełna nabożności aura miejsca dawała się łatwo poznać.
Wilczyca warknęła głucho, odsłaniając zęby. Sierść na jej karku zjeżyła się ledwie zauważalnie.
Melesugun zaczęła węszyć. Wciągane przez nos hausty gorącego powietrza przyniosły ze sobą cały akord zapachów. Śmierć, krew i rozgrzany kamień, lekko podszyte nutą odoru Shar’Rhaz.
Słuchała w milczeniu.
Raz jeszcze pociągnęła nosem, robiąc kilka kroków naprzód. Nie, myliła się. Nuta Drra’Rhaka nie stanowiła jedynie tła. Była synkopą, ostro znaczyła akcent woni. Trop był przejmująco świeży.

Zwinnie niczym cień przemykając wśród skał dotarła do krawędzi ruin. Do miejsca, w którym biło źródło. Nie mogło być mowy o wątpliwościach – obcy jeździec i jego upiorna Bestia posilali się w tym właśnie miejscu.
Odetchnęła śmierdzącym powietrzem i wtedy jej wzrok padł na coś, czego nie zauważyła wcześniej. W ciasnym przejściu pomiędzy skalnymi załomami widniał odcisk stopy. Mokasyna, jak stwierdziła chwilę później, przykucnąwszy nad nowym tropem. Prowadził w głąb kompleksu, prosto do jego serca. Chwilę później do kakofonii zapachów dołączył nowy. Ledwie wyczuwalny aromat ziół.

Zrujnowana w połowie wieża stanowiła samo centrum ruin. Zwietrzały kamień nie wzbudzał zaufania i piętnastoletnia wojowniczka zrozumiała, że nie może wejść tam z Bestią. Poczuła jej sprzeciw na myśl o rozłące, ale przecież nie miały wyjścia. Zadanie wadery było równie ważne, co misja dziewczyny. Planowała spenetrować wieżę i potrzebowała wilczycy, żeby osłaniała jej plecy.
Wstępując przez kamienny portal, miała nadzieję, że budowla jest trwalsza niż na to wygląda.
Zapach się nasilił.
Poprawiła chwyt na obciągniętych skórą rękojeściach żywonoży. I wtedy ją usłyszała.

- Zapraszam do mnie. Nie musisz się mnie bać. Czekam na górze.

Prychnęła. Tak jakby ona miała bać się czegokolwiek.
Zamknięte spękaną kopułą pomieszczenie u szczytu wieży zrujnowane było niemal całkowicie. Jedynie wąski otwory w ścianach wpuszczały do wnętrza światło, ale nie było tu wiele chłodniej niż na zewnątrz. Przy jednym z wykuszy, bacznie obserwując wejście, stała dziwna kobieta.
Już samo jej ubranie uświadomiło dziewczynie, że nie może ona pochodzić ze stepu. Dziwna szata zasłaniała zbyt wiele ciała. Nieliczne odkryte kawałki skóry były… niemal przezroczyste.
Duch – pomyślała Melesugun. Tyle, że duchy nie wychodzą za dnia. Pociągnęła nosem. Teraz dopiero dotarło do niej, ze zna ten zapach. Zioło, które wyczuwała od dłuższego czasu to był Strażnik sadzony zwykle na grobach. Warknęła, odsłaniając zęby.

- Schowaj swoje ostrza, dziewczyno - podjęła dziwna kobieta – Zapewne ścigasz Drra'Rhaka i Jeźdźca. Tak się składa ze ja też.

Słuchała, marszcząc nos.

- Usiądź w cieniu, odpocznij. A ja powiem ci, kogo gonisz i jakie miałaś szczęście wchodząc do tych ruin. Ale żywonoże muszą zniknąć – brzmiała władczo. Nazbyt władczo jak na gust Melesugun. Kimkolwiek była, sprawiała wrażenie przywykłej do wydawania rozkazów.

- A ja mam na słowo uwierzyć Ci, że jestem tutaj bezpieczna?
- Ty masz broń, a ja nie.
- Nie urodziłam się wczoraj, ale niech Ci będzie - Melesugun skinęła głową, chowając żywonoże. – Pamiętaj, że mam Cię na oku.
Zastanawiała się, czy w opowieściach o ostrzach materializujących się w ręku Jeźdźca było ziarnko prawdy.
Dziwna postać zbyła ją krótkim

- Więc słuchaj…


JEWA Z LODU


Pogoń była niemniej wyczerpująca niż walka. A może to Jewa tym razem zmęczyła się za łatwo. Choć nie zgubiły tropu i cwałowały na swych bestiach w szybkim dobrym tempie, choć zdała sobie sprawę, że dzięki wilczycy otwiera się dla niej całkiem nowy świat zapachów, choć wszystko było takie piękne i takie podniecające, w pewnym momencie musiała przyznać , że dalej nie da rady. Jej honor uratowało rozdroże. Zwolniły wszystkie. Jeździec na jaszczurze zniknął z pola widzenia, całkiem niedaleko bardziej wyczuły niż zobaczyły delikatną smużkę dymu.

Patrzyły na siebie milcząc, każda zapewne z innych powodów. Ale jedno było jasne. Na dalszą pogoń siły miała jedynie Nemain.
- Nie mogę dalej jechać – Jewa przemówiła pierwsza i ujęła sprawę prosto – Zasnę.
Melesugun pokiwała głową, Jewa doceniała gest małomównej łowczyni, Szalona choć zmęczona wyglądała o wiele lepiej niż jasnowłosa. Jedynie Goniąca Wiatr nie zsiadła z geparda. Na potęgi, jakże piękne było to stworzenie. Gibkie, majestatyczne, groźne.
- Uważaj na siebie - powiedziała Jewa do Nemain. Cętkowana bestia cicho zachichotała. Jewa roześmiała się ledwo tłumiąc ten niepotrzebny odgłos. Biała wilczyca, tak jak jej druga połowa, wyszczerzyła zęby. – Uważajcie – poprawiła się jasnowłosa. – I Nemain, póki możesz utrzymuj dystans. Sprawdzimy co to. – pokazała głową w stronę widocznego dymu – I jeśli tylko będzie to możliwe ruszymy za Tobą.
-Tylko znajdę cieniste pnącze – dodała po chwili, już bardziej do siebie niż do towarzyszek.

Niestety ziele wartownika pomagające na zmęczenie bez skutków ubocznych trudno było znaleźć na dzikim stepie, ale pnącze, którego wypatrywała Jewa działało wcale nie gorzej. Tylko zwykle zapewniało dodatkowe atrakcje. Na przykład trudne do opanowania nudności. Za to można je było żuć, bez gotowania. Cienistego pnącza używali czasem szamani, choć wizje, które wywoływało nigdy nie były przyjemne. Niekiedy, choć nie była to rzecz, którą wypadało się chwalić, pnącze zażywali i niepowołani, potrafiło dawać wizje także tym pozbawionym daru, i podobno, o tym Jewa nie miała jeszcze okazji się przekonać, potęgowało miłosne rozkosze cielesne. Ale teraz chciała tylko zyskać trochę czasu.
Nemain ruszyła. Melesugun i Jewa cicho podkradły się w stronę dymu. Zobaczyły szamana Trygarranów. Odprawiał jakiś rytuał. Znowu nic nie musiały uzgadniać. Jewa widziała niecierpliwe spojrzenia Szalonej rzucane w stronę ruin, znad których niedawno ponownie wzbiła się w górę potworna bestia. Sama już żuła znalezione pnącze, senność powoli odchodziła. Skryła się w gęstych trawach, wilczyca warowała niedaleko niej. Melesugun i jej wadera ruszyły. To one przykuły uwagę szamana.

Biała wilczyca i jasnowłosa wallawarka znowu zaatakowały z dwóch stron. Szaman dał się zaskoczyć. Nie chciały go skrzywdzić. Był Trygarranem, wrogiem, ale wyglądał jakby odprawiał rytuał pogrzebowy. Nie był to dobry moment do zabijania wroga. Dziewczyna, która od dziecka bała się, że nie ma duszy, wierzyła, że każde jestestwo ma prawo do przewodnika odprowadzającego je w zaświaty.

Melesugun znikała już Jewie z pola widzenia, kiedy szaman został związany w kłębek, jego ręce i nogi wygięte do tyłu i ciasno oplecione sznurem.
- Przepraszam, że przerywam rytuał przejścia – powiedziała Jewa – Mam nadzieję, że będziesz mógł go kiedyś dokończyć – po czym zakneblowała mężczyźnie usta.

Czuła zimne podmuchy wichrów. Już nie chciało się jej spać, ale świat duchów wdzierał się do jej świadomości.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Gnały jak szalone, a step śpiewał do nich pieśń odwagi i gniewu. Śledząc Jeźdźca na jaszczurze Goniąca Wiatr sięgała myślami także ku rodzinie i pozostałych towarzyszach, którzy wracali do domu. Miała nadzieję, że zdążyli na czas i prosiła Potęgi o przychylność i łaskę.

Kiedy wkroczyli na terytorium Trygarran, wzmocniła czujność. Węszyła razem z Abu wdychając obcy zapach. Ani ziemia, ani roślinność nie były im przyjazne.
Wysokie trawy ostre jak brzytwa boleśnie raniły boki jej geparda oraz zostawiały szramy na jej nogach. Delikatnie gładziła Abu po karku.
Rozumiał.

Kiedy Jeździec w czerni zniknął z horyzontu zwolniły przy rozstaju dróg.
W oddali zauważyły smużkę dymu i jedne z ruin Pradawnych.

Przyjrzała się bystrym okiem swoim towarzyszkom. Białowłosa wyglądała na bardzo zmęczoną. Ona sama i Melesugun trzymały się o niebo lepiej, ale także daleko im było do świeżości.
W ustach czuła gorzki smak, a wargi spękane od słońca domagały się wody.
Jej gepard tak samo odczuwał efekty pogoni. Marzyła o tym aby wyciągnąć się wśród pachnących traw i odpocząć.
Niewiele jednak czasu pozostało na myślenie. Jeździec poderwał się ponownie do lotu.

Zadecydowała, kiedy Jewa z Lodu potwierdziła, że nie będzie w stanie dalej jechać, a Melesugun kiwnąwszy głową postanowiła zostać razem z nią. Uśmiechnęła się w duchu. Szalona była do niej podobna w oszczędzaniu słów.
Nemain mogła być pewna, że zbadają okolicę i jak tylko to będzie możliwe dołączą do niej.

Pożegnanie było krótkie. Przytaknęła Białowłosej i po szybkim, ostatnim spojrzeniu na obie kobiety i ich piękne wilcze połowice, ruszyła za latającym potworem.

Tym razem nie gnała. Utrzymywała duży dystans, na tyle, aby nie stracić Bestii z Jeźdźcem z oka, ale także aby na darmo nie tracić uszczuplonego już zapasu sił. Zachowywała olbrzymią ostrożność. Wszak była na obcym, nieznanym jej terenie.
 
hija jest offline  
Stary 23-08-2010, 11:42   #5
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR



Calin Deszcz w Twarzy i Rayen Samotny Księżyc


Wyruszyliście w drogę najszybciej, jak to było możliwe, pozostawiając osadę za swoimi plecami, lecz nadal mając ją w sercach. Dwa wilki pędziły obok siebie – niemalże łeb w łeb – kierując się wyczuwalnym dla nich zapachem Jeźdźców, którzy pogonili za wrogami.

Step wyglądał przepięknie w słonecznym blasku, lecz wy nie mieliście ani nastroju, ani czasu by napawać się jego zielonym pięknem. Był teraz terenem łowieckim. Waszym terenem.

Mijaliście znajome miejsca: strumienie, wzniesienia, głazy i tereny, na których rosła jedynie widmotrawa. Każde z tych miejsc miało swoją nazwę. Każde nosiło ciężar wspomnienia – radosnego, smutnego, śmiesznego. To właśnie czyniło ten fragment Stepu waszym domem. Te wspomnienia. Nie trawa, krzaki, ziemia i kamienie. Podobnie jak Bestie powstałe z waszych głów i dusz, podobnie Step stawał się waszym terytorium. Wy nadawaliście mu znaczenie.

Siedząc na grzbiecie rozpędzonego wilka nie ma czasu na nic, poza myśleniem. Nie ma czasu na rozmowę, na odpoczynek. Jest tylko czas, by pędzić, gonić, ścigać i być może walczyć na końcu tej drogi.

Kierunek, w jakim zbiegli napastnicy prowadził w stronę największego skupiska Ruin Pradawnych na terytorium Szarych Wilków. Do miejsca, które wy nazywaliście Głębią Shar’Rhaz.

Późnym popołudniem ujrzeliście te ruiny. Kości wyrastające z zatrutej skory Stepu. Miejsce poświęcone Upadłym. Przeklęte i omijane szerokim łukiem.

Kiedy podjeżdżacie bliżej, czujecie obawę waszych Bestii. Jakby zwęszyły coś, co bardzo im się nie podoba.

Zza jednego z głazów podnosi się niespodziewanie jakaś postać. Wysoki i smukły ciemnowłosy Jeździec. Kahmal Skoczek. Na wasz widok odpręża się i chowa żywonoże – długie, niczym szable.

- Witajcie – skłania się lekko a wy widzicie, jak bardzo zmęczony jest wasz współplemieniec – Ja i mój Cashal (myśli zapewne o swoim wilku) zostaliśmy na warcie. Cashal jest bardzo poważnie ranny. Ja również. Trzymamy się na nogach jedynie dzięki więzi. Sereh, Zarah i Orga zagłębili się w ruiny, jakieś dwie godziny temu. Nie słyszałem odgłosów walki, lecz oni nie wracają. Miałem zamiar zaczekać do rana, lecz wasze pojawienie się zmienia wiele rzeczy.

Zamyślił się zeskakując przy ogromnym, szarym wilku, który leży za głazem z zamkniętymi ślepiami.

- Może udamy się tam wszyscy? – proponuje Kahmal. – Mój Cashal zaczeka samotnie na nasz powrót.

Coś wam mówi, ze to nie jest dobry pomysł, lecz czujecie też, że Sereh, Zarah i Orga mogą potrzebować pomocy. Ze coś złego stało się w ruinach.


Ilya Ciche Ostrze i Aime Kamień na Dnie Rzeki


Ilya spała niespokojnym snem, podczas gdy Aime udzielał się jak mógł, aby podtrzymać na duchu współplemieńców.

Ty, Aime, widziałeś, jak osada powoli podnosi się z szoku. Byłeś jak ogień roznoszący kolejne pożary wiary w życie. Przemawiałeś do ludzi, a oni słuchali cię z powagą i z szacunkiem wykonywali twoje polecania i sugestie.

Zabitych nie było aż tak wielu, jak to się wydawało na pierwszy rzut oka. Dziewięć osób przykrytych szarymi płótnami umarłych z wyszytymi na nich znakami Potęg. O dziewięć za dużo.
Za to rannych było znacznie więcej, lecz szamani i zielarki robili wszystko, co w ich mocy by nie zwiększyć liczby ofiar.

Ludzie stanęli na wartach, zaczęli usuwać zniszczenia spowodowane najazdem. Wszystko w milczeniu i posępnej powadze, która udzielała się także tobie.

Przez ten czas Ilya Ciche Ostrze spała i śniła. Śniła sny o Calinie. O Calinie i o krwi. W snach była też jej matka. Martwa matka otwierała usta, chcąc wypowiedzieć błogosławieństwa, lecz zamiast słów wylewały się z nich strumienie krwi. Gdzieś, obok Calina czaiła się bestia zrodzona z koszmaru Upadłych. Dym i cień. Oraz kły i szpony. Stwór, o którym opowiadał Seseung.

Dotyk budzącego cię ze snu Aime był zatem wybawieniem od koszmarów, lecz nie był wybawieniem od trudów życia.

Twoja Bestia, czuwająca do tej pory obok twojego ciała, trąciła cię łbem, a dotyk ten był – podobnie jak na Wzniesieniu Wilków – zastrzykiem potrzebnej ci siły.

Wstałaś czując, że możesz stawiać czoła wyzwaniom.

W samą porę.

Bowiem w chwili, kiedy Aime szykował się do snu, wartownicy rozstawieni na południowej krawędzi obozowiska zaczęli coś krzyczeć.
Nie wahając się oboje ruszyliście w tamtą stronę szybko stając u boku podekscytowanych wojowników.

Jakieś dwieście kroków przed osadą stał, dosiadający wielkiego tygrysa, Jeździec. Masywna, półnaga sylwetka, czerwona głowa i muchy krążące wokół Trygarrana nie pozostawały złudzeń, kim jest przybysz.

- Shaharuk Okrwawiona Czaszka – krzyczą dziko towarzyszący wam ludzie.

A ich okrzyki porywa wiatr.

- Tak to ja! – ryczy olbrzym w odpowiedzi. – Chcę rozmawiać z jakimś z waszych Jeźdźców! Mam ważne wieści do przekazania!

- Morderca! Zabić go! Zabić! – krzyczą coraz liczniej gromadzący się ludzie.

- Świętokradca! Sługus Upadłych! Poplecznik Shar’Rhaz! – wrzeszczą inni.

- Nie rozmawiać z nim! Zabić! Zabić! – gniew przelewa się przez tłumek, niczym fala po wrzuceniu kamienia do wody.

- Spokój! Spokój! Dajcie mu mówić – słychać nieliczne i słabe glosy

- Zabić go! Zabić! Jest ranny!

I faktycznie – nawet stąd widać, że tygrys i Shaharuk, są zmęczeni i pokrwawieni.



Melseugun Szalona


Siadłaś na chłodnym kamieniu nie spuszczając jednak oczu z dziwnej kobiety, gotowa w każdej chwili stawić jej czoła, gdyby okazało się, ze planuje jakiś atak. Lecz kobieta – widmo stała jedynie – nieruchoma, niczym statua i spoglądając na ciebie przenikliwym wzrokiem zaczęła obiecaną opowieść.

- Ten, którego ty i twoi towarzysze ścigaliście z takim zapamiętaniem i beztroską jest, a w zasadzie był wybrańcem Potęg, jak wy. A w zasadzie wybrańcem jednej z nich. Nosił dawno temu imię Harvak Szlachetny, lecz teraz nikt już nie pamięta imienia, a przydomek stracił znaczenie jeszcze podczas jego życia.

Spojrzałaś na nią zdziwiona, lecz w dziwny sposób oszołomiona przekazaną ci wiedzą.

- Tak, Melseugun zwana Szaloną, Harvak Szlachetny nie żyje. Pochowano go pod imieniem Harvak Straszliwy. Od wielu stuleci kości jego i Drra’Rhaka, którego stworzył swą Więzią spoczywają, czy raczej spoczywały w spokoju w miejscu zwanym Domem Dusz. Teraz jednak coś lub ktoś zakradło się do Domu Dusz. Ów intruz znalazł te zapomniane miejsce i, co gorsza, poznał część jego sekretów. Co wiesz o Potęgach, Jeźdźcze?

To nagłe pytanie zaskoczyło cię.

- Niewiele – odpowiedziałaś po chwili wahania. nie dając po sobie poznać, jak bardzo zdziwiło cię, ze nieznajoma zwraca się do niej po imieniu - Poza tym, że są nieubłagane. I tym, że nie znamy i nie rozumiemy ich zamiarów.

- Tam myślałam – westchnęła kobieta bez cienia żalu czy emocji w głosie. – Zapomnienie, to potężny oręż w potrafiących nim władać rękach. Wiesz czym było to miejsce, nim czas i słońce zmieniło je w ruiny?

Tym razem nie oczekiwała na odpowiedź. Kontynuowała swoją historię mentorskim tonem, który zaczął lekko działać ci na nerwy.

- Nazywało się Bramą Duchów. Było jedną z zapomnianych, lecz potężnych świątyń Dziesiątki. Kim była Dziesiątka, nie będę ci tłumaczyła. Nie czas, ani nie miejsce na to. Jeśli masz wystarczająco wiele determinacji, sama się tego dowiesz w swoim czasie. Ten, który tu wtargnął dobrze wiedział, czego szuka. Wiedział, co jest jego celem i nie tracił czasu. Miał klucz, zszedł do dolnych korytarzy i zdobył, to czego pragnął. A ja nie byłam w stanie go powstrzymać.

Tym razem gniew w jej słowach był wyraźny.

- Obawiam się, że twój ukochany Step czekają zmiany, Melseugun Szalona. Nadchodzi czas ognia. Czas umarłych. Powrót Harvaka to jedynie przedsmak tych zmian. Duchy już czują zmiany. Ich niepokój wyczuwają szamani. Wampumy są łamane, pieczęcie pękają, cienie znów stają się śmielsze. Upadli i ich dzieci – Shar’Rhaz zaczną niedługo swe dzieło. Można to powstrzymać, lecz walka jaka czeka Jeźdźców nie będzie łatwa. Czy chcesz powstrzymać to zło, które zaatakowało was na Wzniesieniu Wilków, Melseugun?

- To chyba oczywiste – odparowałaś.

- Za wszelką cenę? – zapytała kobieta – widmo.

- Step jest ważniejszy niż ja – powiedziałaś buńczucznie i z przekonaniem.

- To mi wystarczy – odpowiedziała spokojnie nieznajoma z dziwnym błyskiem w oczach.

Westchnęła, jak człowiek mający wyjawić wielki sekret.

- Powiedz Starszyźnie, że wśród Trygarran zrodził się Cień. Oni będą wiedzieli, co znaczą me słowa. Nie zapomnij! To on wysłał Harvaka i zapewne to on odkrył Dom Dusz. Powiedz im, że szuka Imion! Zapamiętałaś?

- Tak – odpowiedziałaś.

I wtedy kobieta wrzasnęła.



Wrzask był straszliwym skowytem. Niósł w sobie echo rzezi, pękających kości, sikającej z otwartych ran krwi, ryki Bestii i okrzyki Jeźdźców.
Uderzył w ciebie, niczym obuch młota i podobnie jak cios bronią pozbawił na moment przytomności. Leżałaś na zimnej posadzce czując bezwład, którego nie były w stanie przełamać. Nawet korzystając z więzi z Bestią.

Kobieta podeszła do ciebie bezszelestnie i poczułaś jej dotyk na dłoniach i stopach. W miejscu, gdzie palce nieznajomej dotknęły twojego ciała przebiegło cię drżenie.

- Ewakh, as Wathi, as Thegre, as Nomehtu, as Tukhure, as Valdhasek. Sueserenuge tabothoo endevaa usko.

Nie zrozumiałaś ani słowa z tego, co mówiła nieznajoma.

Powieki opadły ci bezsilne, a kiedy je otworzyłaś, po nieznajomej nie pozostał nawet ślad zapachu. Dłonie i stopy mrowiły cię. Spojrzałaś na nie i ujrzałaś dziwne znaki pokrywające skórę, niczym wrośnięty w ciało tatuaż.






Jewa z Lodu

Szaman był młody i zaskoczony. Nie miał szans z Jeźdźcem Bestii. Najmniejszych. Po chwili leżał u twoich stóp, związany rzemieniami z własnych mokasynów.
W samą porę, ponieważ cieniste pnącze zaczęło działaś z pełnią siły.

Na początku pomyślałaś, że obok was pojawił się drugi Tryggaran. Wściekła twarz, roztrzaskana czaszka z której wylewała się krew i jakieś płyny, dziki wzrok i wykrzywione gniewem usta wykrzykujące jakieś słowa, których nie słyszałaś. Stał ledwie kilka kroków od ciebie wyciągając okrwawioną dłoń w gniewie i żalu.

Duch! Duch człowieka, którego skrępowany przez ciebie szaman odprawiał w Zaświaty. Co więcej – nie wiesz skąd wzięła się świadomość tego faktu – ale jesteś pewna, że człowiek, którego duch stał przed tobą był .. szamanem. I to potężnym szamanem.

Poczułaś że się pocisz.

Wokół ciebie wiatr dął z coraz większą siłą. Widziałaś szare i czarne wstęgi mroku i ciemności, które ze sobą przynosił. Gdzieś za linią świadomości poczułaś niepokój swojej bestii.

Ostre słońce poraziło twoje oczy nagłym blaskiem. Gałki przeszył ból, jakby ktoś wlał ci pod powieki płynny ogień. Chciałaś krzyczeć, lecz z gardła nie potrafiłaś wydobyć żadnego dźwięku. Coś uwierało cię w przełyku. Jakby jakieś zwierzę.

Zachwiałaś się i zakrztusiłaś wypluwając na piasek, który miał teraz barwę krwi, jakieś stworzenie. To był skorpion o błyszczącym, ciemnym pancerzyku. Chwyciły cię torsje, lecz zamiast płynów wyrzuciłaś z siebie kolejną falę skorpionów. Stworzenia spadały na ziemię i rozbiegały się we wszystkie strony.

- Jewa – usłyszałaś znajomy głos za plecami.

Obróciłaś się, chociaż o mało nie urwało ci to głowy.
Za tobą stała Laniya Poranna Rosa. Twoja serdeczna przyjaciółka z klanu Szarych Wilków. Jej pierś znaczyła wielka, rozlewająca się czerwienią plama.

- Chodź do mnie – wyszeptała dziewczyna, a jej twarz nabrała niezdrowego szarego koloru i oczy zmieniły się w mroczne studnie, podobnie jak oczy Cierniowego Krzaka.

- Wszyscy chodźcie – syk wydobywający się z gardła Laniyi przypominał syk kłębowiska węży. – Moja gardziel jest bez dna i wiecznie głodna.

- Obudź się – słyszysz nagle głos koło siebie, ale jednocześnie dochodzący z ogromnej odległości. Jakby z innego świata. – Wracaj.

Posłuszna temu wezwaniu... otworzyłaś oczy.

Nad sobą ujrzałaś twarz młodzieńca. To był szaman Trygarran, którego niedawno obezwładniłaś. Wolny. Jakim cudem?

Leżałaś na jakiejś derce przykryta drugą, wzorzystą. Młodzieniec mógł mieć nie więcej niż osiemnaście, może dziewiętnaście wiosen. Delikatnie podtykał ci ustnik bukłaka do ust.

- Pij – powiedział spokojnym, przyjacielskim głosem schodzącym niemal do szeptu. – Potrzebujesz wody, by wypłukać z siebie pocałunki zmór. Widmowa trawa, a potem cieniste pnącze! Szaleństwo! Twój duch jest jednak nad wyraz mocny. Najwyraźniej już wróciłaś. To dobrze.

- Jestem Shuryuk zwany Strażnikiem Niespokojnych z klanu Piaskowych Kłów z plemienia Trygarran. Po twojej Bestii domyślam się, ze jesteś Wallawarem. Ale nie znam ni klanu, ni imienia.

- Jak ... się uwolniłeś ... – zapytałaś, jakby to pytanie było najważniejsze.

- Jestem szamanem Jeźdźczyni – uśmiechnął się. – Poprosiłem Potęgę Ognia i przepaliłem więzy. Ty jednak leżałaś bez ducha, więc postanowiłem zaopiekować się tobą, póki nie odzyskasz sił. Twoja przyjaciółka nie wróciła jeszcze z Ekal Ewakh. Zresztą nic w tym dziwnego. Rzadko ktokolwiek opuszcza te ruiny, jeśli jest na tyle szalony, by wkroczyć w ich cień.


Nemain Goniąca Wiatr


Rozstałaś się z towarzyszkami, by ruszyć samotnie w pościg za uciekającym Jeźdźcem.
Skrzydlate monstrum gnało na południe, w coraz bardziej wyjałowione regiony Suchej Równiny.

Była to ziemia nieprzyjazna zarówno ludziom, jak i zwierzętom, jednak nie pusta. Abu pędził przed siebie z gracją nieporównywalną z niczym innym na świecie. Nie przeszkadzała mu budząca się spiekota dnia, ani kurz wzbijany podczas biegu, który szybko jednak zostawał za waszymi plecami.

Step, już wcześniej suchy, ustępował teraz miejsca półpustyni. Wysuszoną ziemię porastały jedynie spłachetki ostrej, pożółkłej trawy i tak było, jak sięgałaś okiem. Wszędzie wokół. Upał stawał się nie do wytrzymania, a zapasy wody kurczyły się. Abu wyczuwał jednak źródło wody w pobliżu. Z nim byłaś bezpieczna nawet w tak niegościnnej okolicy. Był w stanie znaleźć wodę, upolować jedzenie. Mogłaś przetrwać tam, gdzie zwykły człowiek najprawdopodobniej miałby na to małe szanse.

Nie wiesz, jak to możliwe, ale Abu stracił trop skrzydlatej bestii. Albo odleciała już tak daleko, że nie był w stanie poczuć jej z takiej odległości, albo stało się coś innego. Mistycznego.

Wiedząc, że pościg jest zakończony, postanowiłaś znaleźć wodę i zaspokoić pragnienie. Dłuższą chwilę później byłaś na miejscu.

Wielka sadzawka – prawie rozległe, lecz płytkie jezioro. Wokół zbiornika rosną kłącza zwane chlebem piasków, które da się jeść i które doskonale zaspokajają pragnienie.

Zapach wody był dominujący i dlatego nie zauważyłaś jeźdźca i jego Bestii.

- Piękny kot – usłyszałaś za sobą głos.

Odwróciłaś się i ujrzałaś mężczyznę o rysach twarzy zdradzającego Trygarrana z dalszych klanów zamieszkujących Step na wschodzie. Był półnagi, odziany jedynie w skórzane pludry, przy których wisiały mu skórzane rękawice z wszytymi pazurami – tradycyjna broń Jeźdźców Trygarran tak jak u was żywonoże.



Mimo pozornej chudości mężczyzna wydawał się w jakiś sposób silny.

Podkreślała to jego Bestia. Wielki piaskowy tygrys, którego zauważyłaś kilka kroków za jego panem. Pełne gracji, smukły i szeroki w kłębie drapieżnik.
Na zwierzęciu, przy siodle (większość Jeźdźców robi je samodzielnie) wisiał cały dobytek Jeźdźca – włócznia, łuk, kołczan ze strzałami, bukłak, derki, juki, szabla zrobiona z zaostrzonego rogu bykowca a nawet mały rondelek o osmolonym dnie. To znaczyło chyba, że Jeździec jest na patrolu lub wypełnia jakąś misję.

Ciemne oczy Trygarrana spoglądają na ciebie z powagą. Uważnie, taksująco.

- Mogę napełnić bukłak i napić się wody przy tym źródle. Mam za sobą długą i męczącą podróż. Nazywam się Vukovar Szybkie Szpony z klanu Skórzanych Węzłów. A ty jak się nazywasz i z którego klanu jesteś? Piękna Bestia. Ciekaw jestem, któremu z klanów Ojciec Lew pobłogosławił tak piękną Bestią?


MELESUGUN "SZALONA"


Ocknęła się wśród drobniutkiego piasku na podłodze głównego pomieszczenia w wieży. W głowie jeszcze jej huczało. Wrzask, jaki wydała z siebie dziwna kobieta nie przypominał niczego, co znała. Niemal ogłuchła. Usiadła, obmacując czaszkę. Szybko jej uwagę zwróciło co innego. Dłonie i stopy mrowiły dziwnie. Przez chwilę siedziała w bezruchu, bez mrugnięcia wpatrując się w dziwne tatuaże, które pojawiły się na jej ciele. Bezskutecznie spróbowała zetrzeć choćby jeden. Wyglądało, że są tu na stałe.

Podniosła się, czujnie rozglądając wokół. Coś się zmieniło.
Z nadprzyrodzoną gracją przeskoczyła kamienną poręcz, lądując w kucki. Wilczyca znalazła się u jej boku w mgnieniu oka. Dziwne, ale Melesugun była pewna, że obie odczuły ulgę. Wyciągnęła w kierunku wadery rękę. Wilgotny nos trącił pokrytą rysunkiem powierzchnię, następne było liźnięcie. Nie, to nie mogło być niż złego.

Swoje kroki skierowała wprost ku wejściu do podziemnych korytarzy. Po prostu wiedziała, gdzie szukać. Tak, jakby przeraźliwy krzyk kobiety wydrukował w jej duszy mapę ruin.
Nim ruszyła w dół kamiennych schodów, na powrót wyjęła broń.

Kamienne korytarze, choć rozległe, przepełniały Melesugun uczuciem, którego dotąd nie znała. Jej gardło ściskało się bezwiednie na myśl o tym, że przecież wszystkie te ściany mogłyby się w tej właśnie chwili zawalić. I pogrzebać ją żywcem w tym przepełnionym bez wątpienia magią miejscu. Wzdrygnęła się na tę myśl, i wtedy je usłyszała.

Śmierdziały jak zawsze, łoskotliwy pomruk zapowiedział ich szarżę. Były we dwójkę, podobne do stojących na dwóch nogach hien. Rozwarte szeroko paszcze pełne nieprzeliczonych rzędów bardzo ostrych zębów. Rzuciły się ku dziewczynie chybotliwie, wolniejsze niż ona. Jeden cios ciężkiej łapy mógłby ją przepołowić, gdyby tylko była kimś innym. Rozpędziła się i z niesamowitą prędkością wpadła pomiędzy Shar’Rhaz. Czuła obecność wilczycy podążającej za nią w ślad. Zwinęła się w ledwie zauważalnym dla oka piruecie i cięła szeroko, z dołu, prosto w bok głowy jednego z nich. Monstrualna szczęka zwisła, trzymając się teraz na jednym tylko stawie. Potwór zawył i skontrował, chlustając wokół posoką. Fetor się wzmagał. Stalowe niemal pazury drugiego ze świstem zamknęły się tuż obok ucha dziewczyny. Tą rozpaczliwą próbę ataku zwierzolud przypłacił ręką. Wilczyca mruknęła z niesmakiem, upuszczając na podłogę odgryzioną kończynę. Atakowały jak kobry, zbyt szybko, by ociężali przeciwnicy byli w stanie przewidzieć ich następne ciosy.
Nim Melesugun zdążyła się rozzłościć, było po walce.

Parły dalej. Wyczuwała drażniącą obecność innych stworów, ale z niewyjaśnionych powodów, postanowiły się one wycofać. Ich zachowanie zdziwiło Melesugun, nie słyszała nigdy, by pomniejsze Shar’Rhaz kiedykolwiek unikały walki. Mając się na baczności, stąpała przed siebie. Nie zauważając, że choć kroczy w zupełnych ciemnościach, doskonale rozpoznaje kształty wokół siebie. Korytarz rozszerzył się nieoczekiwanie. Musiały dotrzeć do serca podziemnych korytarzy. Bez wątpienia, to tego miejsca szukał Czarny Jeździec.
W centralnym punkcie pomieszczenia leżał roztrzaskany częściowo posąg… o rysach jej niedawnej rozmówczyni. Węsząc, zbliżyła się do niego. Dłonie i stopy wykutej z kamienia kobiety pokrywały rytualne malunki. Takie same, jak te, które od niedawna zdobiły jej własną skórę. Mruknęła, marszcząc brwi. Nic z tego nie rozumiała.
U stóp statuy znalazła opróżnioną skrytkę. Pociągnęła nosem. Zabrany stąd przedmiot był definitywnie metalowy.
Rozejrzała się jeszcze, nie znajdując jednak nic nowego, sprintem ruszyła ku powierzchni.

Widok słońca przyniósł córce stepu niewątpliwą ulgę. Otwarta, ograniczona jedynie horyzontem przestrzeń, przywróciła jej pewność siebie. Dosiadłszy wilczycy, ruszyła w drogę powrotną dokładnie tą samą trasą, którą tutaj przybyła.
Po kilku minutach biegu, znalazła się na tyle blisko ogniska, że siedząca przy nim dwójka mogła ją słyszeć. Widząc Białowłosą siedzącą u boku trygarrańskiego szamana, syknęła ostrzegawczo, obnażając zęby. Cóż ona mogła robić z szamanem wrażego plemienia? Miała go przecież związać w kij i powieźć na ich ziemię.

- Jewa?! - warknęła pytająco.

Gotowa była rzucić się na niego, gdyby tylko uczynił jeden fałszywy ruch.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"


- Nie odważyłbym się stanąć, mając podniesione czoło, przed Ilyą, rodzicami, plemieniem, pozostałymi Jeźdźcami, gdybym pozostawił tą trójkę, Sereha, Zaraha i Orgę, samym sobie. Zdecydowanie proponuję przyjąć propozycję Kahmala Skoczka.
- Ja jestem gotów na wejście w Ruiny, Calinie i cieszę się słysząc te słowa z twych ust - odpowiedział Kahmal unosząc się ciężko na nogi.
- Chcesz Kahmalu pozostawić swojego Wilka poza ruinami? Obaj jesteście ranni. Czy możemy przyjrzeć się waszym ranom i spróbować uczynić je mniej doskwierającymi? - rozsądnie zauważyła Rayen
Calin uśmiechnął się.
- Jeżeli tylko mogłabyś to uczynić, Rayen, niewątpliwie należy to zrobić. To może uratować nas wszystkich, jeśli tylko da się uleczyć szybko. Bo jeśli nie, to, Kahmal, przy całym szacunku dla twego męstwa, może lepiej, żebyś poczekał tutaj i osłaniał nasz odwrót, jeżeli ... - zawahał się - taka sytuacja miałaby miejsce. Któż wie, czy nie odnajdziemy naszych towarzyszy opałach i czy nie trzeba będzie przede wszystkim skupić, by dotrzeć z powrotem do plemienia. Czuję tam złą aurę - przyznał. - Może ostrzeżenie naszych być wiele ważniejsze niż pokaz osobistej odwagi. Jeźdźcy przede wszystkim służą - wyjaśnił swoją propozycję, jakby obawiając się, ze starszy przecież od niego mężczyzna, który znacznie dłużej był Jeźdźcem niż on, początkujący przecież, niewłaściwie go zrozumie.
- Jeśli potrafisz nas uleczyć, będziemy wdzięczni – poprosił po prostu Kahmal.

Rayen potrafiła i już po chwili wgłębiali się w świat dziwnie niepokojących ruin. Szli powoli, ostrożnie, trzymając oręż gotowy do natychmiastowego użycia. Oni oraz ich Bestie, splecione siecią wspólnych myśli oraz odczuć. Zapach krwi prowadził ich wilcze powonienie niemal niczym po sznurku wśród zniszczeń, które kiedyś musiały być miejscem, gdzie mieszkali normalni ludzie, pracujący, śmiejący się, wychowujący dzieci. Potem stało się coś, co przerwało to wszystko. Chwasty, trawa, mech, gdzieniegdzie przemykający jakiś mały gryzoń lub fruwający owad nadawały temu miejscu pozory normalności, lecz ich najgłębsze instynkty dzieci prerii temu przeczyły. To nie było normalne, to nie było zwyczajne, to nie było dobre.
- Mam nadzieję, że przynajmniej wy jesteście bezpieczni – wyszeptał myśląc o Ilyi oraz obydwu rodzinach.
Pod stopami wyczuwali niepokojące drżenie podłoża, a jeszcze te głupie niewielkie kamyczki, które złośliwie dostały mu się w skórzane mokasyny. Musiał się na chwilę zatrzymać oraz wyrzucić je, po czym znowu wznowili marsz.

Wilk warczał. Nie, nie wilk Calina. Ale także Bestia. Ten głos słyszeli od jakiegoś czasu. Byli jednak przygotowani na walkę. Na obcego jeźdźca, ale nie to, co właśnie ukazało się na niewielkim placyku pod resztkami pozieleniałej ściany. Wilk warczał jedząc swojego jeźdźca. Zarah. Jego wilk zaatakował, teraz zaś maltretował to, co pozostało. Bez wątpienia, jego wilk oszalał, skoro zaś jego wilk, to także sam Zarah, skoro Bestia stanowi rzeczywistą cząstkę Jeźdźca. Jednak dlaczego? Musiało tutaj być coś niewyobrażalnie niebezpiecznego. Powinni odejść, opowiedzieć starszym, szamanom, którzy potrafiliby wyjaśnić nurtujące ich wątpliwości, ale mieli tutaj jeszcze coś do zrobienia. Dwaj pozostali Jeźdźcy i oszalały wilk. Nie był zbyt wymagającym przeciwnikiem. Może zresztą nie chciał być, bowiem kiedy padał pod ciosami ich żywonoży Deszcz w Twarzy wyczuwał wdzięczność płynącą z największej głębi jestestwa. Owego pierwotnego dobra nie potrafiło zniszczyć nawet szaleństwo.

Nieco dalej trop prowadził do pozostałej dwójki. Po tym, co się stało z Zarahem … szczęśliwie jednak żyli, choć wydawali się oszołomieni. Zarówno Jeźdźcy, jak i ich Bestie. Zupełnie tak, jakby byli zasłuchani w jakiś niesłyszalny dla Calina rytm. Wielka Orga kiwała się regularnie to na lewo to na prawo, jak wyrabiane z gliny dziecięce lalki. Podeszli do nich. Zero reakcji. Dalej nieprzytomny rytm, który opanował ich ciała. Nie pomogło zatkanie uszu, jakby wszystko słyszalne było jedynie dla ich umysłów. Szczególnie Orgi, gdyż Sereh zdawał się dochodzić do przytomności po potrząsaniu i dal się prowadzić, choć otumaniony. Orga natomiast wydawała się bezwładna. Ich Bestie spokojnie podążyły za wyprowadzanymi z ruin Jeźdźcami.

Szli szybko oglądając się wokół. Szczęśliwie nie pojawił się żaden nowy przeciwnik. Ponadto Sereh powoli wracał do normalności, co stanowczo zwiększało ich siłę. Orga przypominała swoją posturą i krzepą starego bizona, i to nie krowę, ale wielkiego samca, lecz Sereh był niezwykle mężnym oraz zręcznym wojownikiem. W pewnym momencie, w połowie drogi, kiedy już sądzili, że wyjdą spokojnie zobaczyli cień - bestię zrodzona z mroku i dymu, przypominającą wielkiego konia, na którym siedział jeździec.



Wydawał się wolny, niby prawdziwy cień, którym zresztą może był. Ale nagle, przyśpieszył dostrzegając Wallawarów. Sadrak! Okazało się, ze Jeździec już powrócił do jakiego takiego stanu. Zerwał się i pędząc z okrzykiem rzucił na przeciwnika. Przy nim zaś jego wilk, a za nim Kahmal.
- Weźcie Ogrę i uciekajcie – rzucił jeszcze podnosząc już żywonoże, które w jego dłoniach zaświeciły groźnym blaskiem.

Kahmal był starszym wojownikiem. Kahmal polecił ratować Orgę, ale Kahmal nie mógł ich zwolnić z najważniejszego obowiązku Jeźdźców, jakim była walka w obronie członków plemienia. Oni wszyscy byli Wallawarami i pozostawienie ich, kiedy dodatkowy Jeździec mógł przechylić szale zwycięstwa, byłoby tchórzostwem i głupotą. Kahmal mógł starać się ich chronić, ale Calin nie mógł być mu posłusznym.
- Mam nadzieję, że jesteście bezpieczni – przeleciała mu przez myśl Ilya i ich rodziny, kiedy rzucił się naprzód. Zmarnował kilka chwil, zastanawiając się nad wypełnieniem polecenia. Nie chciał już zwlekać dłużej.


AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


Cały klan zebrał się w południowej części obozowiska. Nie był to kolejny atak, albo przynajmniej na taki nie wyglądał. Samotny, potężny jeździec stał nieopodal.
Shaharuk Okrwawiona Czaszka - krzyczało wielu
-Zabić go! - Te głosy dominowały.
Mimo braku bezpośredniego zagrożenia Aime odesłał kilu ludzi na stanowiska obserwacyjne po przeciwległych końcach obozu.
-Chcę rozmawiać z jakimś z waszych Jeźdźców! Mam ważne wieści do przekazania! - w końcu przybysz odezwał się.
Był butny, głośny i pełen wściekłości, czyli taki jak zawsze, mimo, że ryzykował starciem z całym klanem.
Opowieści o brutalności i bezwzględności Sharuka Aime słyszał już w dzieciństwie, słyszał też, że był wielkim wojownikiem. Do tej pory jego czyny okrywały go chwałą, ale ostatnie wydarzenia okryły go hańbą. Trzeba było go jednak wysłuchać, nadal był Jeźdźcem Bestii, wybrańcem Potęg i być może przyszedł pertraktować.
-Bracia! Bracia, siostry proszę was powstrzymajmy słuszny gniew i pozwólmy mu mówić - Aime wystąpił naprzód o kilka kroków. Uniósł ramię uciszając krzyczący tłum. Dało się jednak poznać, że jego bestią targają zgoła odmienne emocje.
-Twoich win nie da się zmazać prostymi słowami Shaharuku, ale honor nie pozwala nam dokonać zemsty kiedy wróg przychodzi sam prosząc o wysłuchanie. Mów czego chcesz?
-Młodzik! Taki młodzik! Zabrakło wam już dorosłych, Szare pieski? Trudno! Podjedź bliżej! Nie będę wrzeszczał - padło w odpowiedzi.
-Nie daj się sprowokować – usłyszał szept dochodzący zza pleców - Ja będę zaraz za tobą.
Nie odpowiedział. Skinął tylko głową, w głębi ducha poczuł ulgę wiedząc, że może liczyć na Ilyę. Postąpił kilka kroków i wykrzyczał.
-Nie musisz się nas w tym momencie obawiać Czaszko. Wiem doskonale co czujesz, sam dodaje sobie otuchy buńczucznymi słowami. Jak powiedziałem, wysłuchamy cię bo przyjechałeś właśnie po to - Zbliżył się jeszcze o parę kroków zatrzymując się mniej więcej po środku dzielącej ich przestrzeni.
-Ale nie narażaj proszę więcej na szwank naszego honoru bo bez względu na okoliczności będziemy go bronić. Zbliż się jeśli masz coś do powiedzenia albo odjedź jeszcze w pokoju.
-Obawiać was HAHAHAHA - mężczyzna był wyraźnie rozbawiony i podjechał bliżej. Bił od niego smród zakrzepłej krwi i posoki Shar’Rhaz. Chyba całą swoją uwagę, Aime skupił na nie zwracaniu uwagi na odór, bo nie zastanowiło go skąd zapach posoki demonów.
-Przyszedłem wam dać ultimatum. Chce dostać Iskrę! Chcę dowiedzieć się, gdzie ona jest! Jeśli nie, będę wracał i zabijał! Zabijał i pożerał! - wyszczerzył spiłowane zęby. - Powtórz to swoim Jeźdźcom, chłopaczku!
-Jestem Aime Shahruku Okrwawiona Czaszko, Aime Kamień na Dnie Rzeki - powiedział patrząc mu bez zmrużenia w oczy mimo, że strach trzymał jego duszę w żelaznym uścisku.
-Czemu tak bardzo pragniesz tej Iskry, że jesteś gotów złamać każde z najświętszych praw?
-Nie musisz tego wiedzieć! Po prostu mi ją oddajcie! A jakie święte prawa złamałem, kamyczku?
-Napadliście na naszą osadę, bez powodu. Między naszymi plemionami nie było zwady, nie tym razem - Trzymająca się do tej pory z tyłu do rozmowy włączyła się Ilya
Aime obejrzał się w jej stronę. Uśmiechnął się delikatnie z wyrazem wdzięczności.
-Konflikt między nami trwa już od dłuższego czasu - dodał od siebie.
-To że sprzymierzyliście się z Shar’Rhaz jest samo w sobie niegodne. Byłeś do tej pory Shahruku jednym z nas, mimo, że walczyliśmy ze sobą. Co takiego się wydarzyło, że postanowiłeś przeciwstawić się woli Potęg. Wasz zdradziecki atak, nasza zwycięska bitwa z nieznanym nam jeźdźcem dosiadającym skrzydlatej bestii to wszystko jest bardzo zagadkowe. Ty chcesz od nas uzyskać coś co naszym zdaniem nie należy się komuś kto znajduje sobie takich sprzymierzeńców Czaszko?
-Ja nie sprzymierzyłem się z Shar’Rhaz chłopcze - powiedział protekcjonalnym tonem - Ja nad nimi ZAPANOWAŁEM z woli Potęg. To wasz klan popełnił świętokradztwo, a Potęgi wybrały mnie, bym was za to ukarał. tak brzmi niewygodna dla was prawda, Aime Kamieniu w Dupie Rzeki.
-O jakim świętokradztwie mówisz, Shahruku? - spytała Ilya spokojnie.
-Zapytajcie złodzieja, Juhara Dwa Duchy, o czym mówię! To on zabrał Iskrę! Duchy w końcu przemówiły!- odparł Czaszka
Dziewczyna była wyraźnie zdziwiona jego słowami.
-Juhara tu nie ma, więc może ty nam powiesz?
Hiena pod Aime ukazał kły i warknęła gniewnie. Chwile zajęło jeźdźcowi uspokojenie zwierzęcia. Wiedział, że musi trzymać nerwy na wodzy, do czasu. W umyśle młodego jeźdźca kiełkowała myśl, aby raz na zawsze zawrzeć gębę temu upodlonemu kłamcy. Na szczęście Ilya złagodziła umiejętnie atmosferę. Postanowił poczekać na odpowiedź Czaszki.
-Skończyłem! Wiecie już co macie nam oddać. Inaczej przyjadę tutaj ponownie i zabiję Ciebie - wskazał Aimego - a potem Ciebie - wskazał Ilyę - A teraz zejdźcie mi z oczu szczeniaki, nim się rozmyślę! - Warknął jak zwierzę.
Tego było już dla młodego Jeźdźca za wiele. Podjął decyzję, że teraz jest najlepszy moment aby wywrzeć zemstę na upadłym jego zdaniem jeźdźcu.
-NIE!! - Warknął w odpowiedzi Aime - Jesteś na naszej ziemi, obrażasz nas swoją obecnością. Odjedź stąd i nie wracaj bo znajdziesz tu jedynie śmierć - wysyczał przez zaciśnięte zęby tłumiąc jeszcze większy gniew - Sprowadzając na nas Shar’Rhaz, bluźniąc przeciwko Potęgom obnażyłeś swoje oblicze okrwawiona główko. Nie ma dla Ciebie wybaczenia, przynajmniej w moim sercu - mówiąc to poprowadził swoją Bestię tak aby skupić uwagę Czaszki na sobie. Jeśli ten zaatakuje jedno z nich drugie będzie miało czyste pole dla swojego żywonoża.
-Więc walcz młody Wallawarze. Tylko ty i ja! Na śmierć i życie, jeśli czujesz się urażony! Jeśli masz siłę by przegnać mnie z waszej ziemi stawaj i walcz! Ja jestem gotów a ty?!
Jest ranny, osłabiony - myśli szybko przebiegały przez jego głowę - jest na dwoje i ludzie z klanu, przy odrobinie szczęścia - znał wartość Czaszki, zdawał sobie sprawę, że ryzykuje swoje i Ilyi życie, ale nie może pozwolić na tak jawne bezczeszczenie ich honoru. Podjął decyzję.
-Chyba czegoś nie zrozumiałeś Okrwawiony - zerknął z pogardą na wojownika - a może nadmiar widmotrawy już dawno zakłócił Ci ostrość widzenia?! Wydaje ci się, że możesz przychodzić tutaj i wyzywać na pojedynek któreś z nas? Prosiłeś o rozmowę i dostałeś czego chciałeś teraz możesz odjechać. Masz czas do zachodu słońca skoro tak bardzo odpowiada Ci nasze towarzystwo. Później będę zabiegał u swoich ludzi abyśmy rozpoczęli polowanie i zaszczuli cię jak kundla, którym się stałeś. Na nic więcej nie zasłużyłeś. Koniec tej bez bezcelowej rozmowy! - skinął głową w kierunku Ilyi i upewniwszy się, że ruszyła skierował swoją bestię w stronę obozu. Za jego plecami rozległ się wrzask.
-Wyrwę ci jęzor, za twe obraźliwe słowa, szczenię!
Nie był zdziwiony, odjeżdżając trzymał dłonie na rękojeści żywonoży gotowy do reakcji. W myślach układał sobie plan jak zareaguje na opadające ostrze. Wizualizował sobie możliwe formy ataku, obliczał jak szybko Shahruk zdąży dotrzeć, jaki unik zrobić aby znaleźć się po jego lewej stronie tam gdzie widniała głęboka szrama. Ilya będzie miała chwilę aby zareagować, aby być może zadać decydujący cios. To wszystko trwało ułamki sekund a w jego głowie wydarzyło się tak wiele. Tyle wspomnień, tyle było przed nim, rzucał na szalę to wszystko.
Teraz - pomyślał i zrobił szybki zwrot w lewo nurkując nisko z wyciągniętą przed siebie bronią. Jego serce nigdy jeszcze nie biło tak spokojnie i miarowo. Był pogodzony z samym sobą.


RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"


Step nigdy nie wygląda tak samo. Dla ludów zamieszkujących bezkresne połacie falującej trawy widok stepu nigdy nie bywa monotonny. Każdy z jego mieszkańców od dziecka uczy się rozpoznawać najmniejszą kępę trawy i zarośli, która porasta jego ziemię. Rayen, pomimo tego, że sprowadziła się tutaj trzy lata temu dobrze znała ten teren. Szybko zorientowała się, że Jeźdźcy z ich klanu pognali za przeciwnikiem w stronę największego skupiska Ruin Pradawnych na terytorium Szarych Wilków, do Głębi Shar’Rhaz. Droga do ruin nie była daleka i jeśli przeciwnicy nie pojechali dalej tylko zatrzymali się w Głębi to Khamal, Sedrek, Zarah i Orga powinni już ich dopaść. A ponieważ Jeźdźcy nadal nie wracali musiało się stać coś nieprzewidzianego.

Kiedy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi Rayen i Calin dotarli do ruin. Bestie były zaniepokojone, ale na widok Samotnego Księżyca i Deszczu w Twarzy zza jednego z kamieni podniósł się Khamal Skoczek. Mężczyzna i jego Bestia byli ranni, ale Khamal był skory przy pomocy przybyłych wejść w ruiny żeby poszukać pozostałej trójki, która dość długo już nie wracała. Rayen rada ze swej zapobiegliwości, która nakazała zaopatrzyć się jej w środki leczące sięgnęła do swoich zapasów ziół żeby ulżyć w bólu Skoczkowi i powstrzymać u niego upływ krwi. Szybko żeby nie tracić zbędnego czasu włożyła do ust pnącze Krwawulca i zaczęła je zmiękczać śliną. Jednocześnie podała Khamalowi wywar z Biczykija, który prędko działał i ujmował dużo bólu z rannego ciała. Niestety mógł tez wpędzić Skoczka w senność więc, kiedy Samotny Księżyc obłożyła mu już rany papką z Krwawulca i przewiązała je bandażem podzieliła się z nim swoim Zielem Wartownika. Zaproponowała też porcję Ziela Calinowi. Po tych przygotowaniach ich cała trójka i Bestie Calina i Rayen zagłębili się w ruiny.

Rayen przeżuwała swoja porcje Wartownika czując jak mgła zmęczenia powoli opuszcza jej ciało a zmysły znów nabierają ostrości. Dzięki temu szybko usłyszała warkot nie pochodzący z gardzieli żadnej z towarzyszących im Bestii. Kiedy ostrożnie minęli fragment zniszczonego muru i wyszli na otwarty plac ich oczom ukazała się budząca zgrozę scena. Zwłoki Zarah Liścia w Strumieniu były właśnie pożerane przez jego własną Bestię a rodzaj obrażeń na jego ciele wskazywał na to, że Zarah został zabity przez swojego wilka. To było coś niepojętego, bo przecież jego wilk był częścią Liścia w Strumieniu, czyli znaczyłoby to, że sam Zarah chciał własnej śmierci. Jeździec, który sam się okaleczył i zabił? Calin i Khamal rozprawili się z oszalałym wilkiem Zarah. Rayen nie podniosła przeciwko Bestii swego żywonoża.
Nie potrafiła. Nie potrafiła, bo spojrzała w oczy zwierzęcia i zrozumiała, że cierpi ono z powodu tego, co się stało a jego duch został złamany. Samotny Księżyc zrozumiała, że to spojrzenie będzie ją prześladować podczas bezsennych nocy. Dziewczyna wyciągnęła rękę i odnalazła ciepły bok swojej wilczycy. Pogładziła jej jedwabiste futro i ten ciepły kontakt pozwolił jej złagodzić grozę oglądanej przed chwilą sceny.

Kawałek dalej odnaleźli ciała pozostałej dwójki Jeźdźców i ich Bestii. Początkowo Rayen pomyślała, że i Sedrek i Orga nie żyją, bo ich ciała były dziwnie bezwładne, ale po przyjrzeniu się im z bliska okazało się, że oboje po prostu siedzą. Siedzą i wpatrują się niewidzącymi oczami w jakiś tylko im widoczny obraz albo wsłuchują się w tylko im słyszana muzykę. Ich Bestie sprawiały takie samo wrażenie, jakby ich duch był nieobecny. Potrząsanie nimi, przemawianie do nich ani nawet krzyki w żaden sposób nie docierały do Orgi, Sedrek natomiast zaczął powoli reagować na ich obecność. Postanowili na razie nie rozwiązywać zagadki dziwnego otumanienia umysłów Sedreka i Orgi tylko wyprowadzić ich jak najszybciej z tych ruin. Orgę trzeba było nieść, ale pokierowany Sedrek był w stanie iść samodzielnie. Bestie Orgi i Sedreka, mimo że też otumanione podążały jednak za swoimi Jeźdźcami.
Kiedy już myśleli że uda im się opuścić ruiny bez przeszkód z cieni gromadzących się wśród plątaniny gruzów wynurzyła się jakaś postać, jeździec siedzący na ogromnym koniu. Jego kontury były zamazane, bo sylwetka zarówno wierzchowca jak i jeźdźca utkane zostały z cieni i dymu. Jeździec skierował się w ich stronę i stało się jasne, że nie powoli im opuścić ruin. Sedrek Szybka Włócznia na widok widmowego przeciwnika oprzytomniał do reszty i rzucił się w jego kierunku z okrzykiem dobywając broni, za nim skoczyła jego Bestia i Khamal. Skoczek w biegu wykrzyknął jeszcze do Calina i Rayen aby zabrali Orgę Dzikowłosą i uciekali. Rayen zobaczyła, że Deszcz w Twarzy zawahał się przez chwilę, ale w końcu zdecydował dołączyć do walczących i dobywając żywonoży skierował się w stronę widmowego jeźdźca. Samotny Księżyc pochwyciła nieprzytomna wojowniczkę i odciągnęła jej ciało na bezpieczną odległość od walczących, nakazała swojej wilczycy pilnować Orgi, bo nie wiedziała czy może liczyć w tej kwestii na Bestię Dzikowłosej. Dobywając swoich żywonoży pobiegła za Calinem krzycząc do młodego wojownika:

- Wyjdziemy z tych ruin wszyscy razem! Nie zostawimy nikogo!

Rayen była łuczniczką, ale co strzała może zrobić dymowi, dlatego dziewczyna zdecydowała się użyć żywonoży, jeśli coś jest w stanie zranić ich przeciwnika to tylko żywonóż. Samotny Księżyc wiedziała także, że w walce nie dorównuje takim potężnym wojownikom jak Khamal czy Sedrek i nie jest tak biegła jak Calin. Dlatego postanowiła zostawić mężczyznom pole do walki a sama przyczaić się gdzieś z flanki i wyczekać na odpowiedni moment żeby zranić przeciwnika, kiedy ten się odsłoni walcząc z pozostałą trójką. Zakładała, że ich przeciwnik może być ciężki do pokonania nawet dla nich wszystkich postanowiła wiec skorzystać z dobrych rad swego nieżyjącego już ojca. Jeśli walczysz z konnym przeciwnikiem nie rań i nie zabijaj jego wierzchowca, to jeździec jest twoim wrogiem nie jego koń. Jeśli jednak twoja sytuacja jest krytyczna, jesteś ranna a twój przeciwnik nad tobą góruje rzemiosłem i sprawnością zmień taktykę i zaatakuj nie jego a jego wierzchowca. Pozbaw go wsparcia, jakie daje mu wyszkolony rumak. Oczy Rayen prześlizgnęły się z jeźdźca na jego wierzchowca. Dziewczyna postanowiła zaatakować widmowego rumaka. Złożony z mroku i dymu, ale przybrał kształt konia a Rayen wiedziała gdzie uderzyć żeby dokonać jak największych szkód.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Straciła trop. Jeździec jakby rozpłynął się w powietrzu.
Przez chwilę ogarnęła ją panika, że nie wywiązała się z zadania, które powierzył im Juhar, że wszystko stracone.
Wkrótce jednak rozsądek wziął górę nad emocjami. Zrozumiała, że i tak nie byłaby w stanie dłużej podążać za latającą Bestią. I Abu i ona potrzebowali wody, pożywienia i choćby chwili odpoczynku. Wiedziała mniej więcej, w jakim kierunku udawała się Bestia i nie wątpiła, że jeszcze wpadnie na jej ślad.

Chwilowo jednak priorytetem stało się przeżycie jej i geparda. Zdała się na węch swojej Bestii. Abu szybko wyczuł zapach świeżej wody i szczęśliwie udało im się odnaleźć płytkie jeziorko, wokół którego rosło dodatkowo jadalne kłącze.

Kiedy schyliła się żeby zanurzyć dłonie w chłodnej wodzie usłyszała za plecami głos mężczyzny.
Obejrzała się szybko sięgając ręką do boku.
To był jeden z Trygarranów ze wschodu.

- Mogę napełnić bukłak i napić się wody przy tym źródle? Mam za sobą długą i męczącą podróż. Nazywam się Vukovar Szybkie Szpony z klanu Skórzanych Węzłów. A ty jak się nazywasz i z którego klanu jesteś? Piękna Bestia. Ciekaw jestem, któremu z klanów Ojciec Lew pobłogosławił tak piękną Bestią? - spytał spokojnie obcy.

Jak mogliśmy ich nie zauważyć??? - pomyślała i zdała sobie sprawę ze zmęczenia, które tak łatwo uśpiło jej czujność.
Nemain przyjrzała się uważnie niespodziewanemu przybyszowi. Był Trygarranem, ale nie zauważyła w nim na razie wrogich zamiarów. Odpowiedziała więc lekko skłaniając głowę w geście pozdrowienia:

- Widzę, że i Ciebie Vukovarze z klanu Skórzanych Węzłów, Potęgi pobłogosławiły piękną bestią. - tu spojrzała z uznaniem na piaskowego tygrysa - Mówią na mnie Nemain Goniąca Wiatr, a mój dziki towarzysz to Abu. Pochodzę z dumnego klanu Wallawarów, ze szczepu Szarego Wilka.

Mówiąc to wykonała zapraszający gest w stronę rozlewiska sama siadając nad jego brzegiem. Nie traciła czujności, ale nie zamierzała płoszyć czy prowokować jeźdźca z obcego klanu.

- To chyba nie są ziemie Wallawarów. A dzikie koty nie są ich zwierzęciem totemicznym - uśmiechnął się przy tych słowach - Chętnie skorzystam z zaproszenia. Ale ośmielę się zapytać, co Jeździec Wallawarów robi na ziemiach Trygarran? Jeśli to jednak misja mediacyjna lub tajna zrozumiem milczenie.

Przyglądała się obcemu dyskretnie. Był drobnej budowy, ale mięśnie prężące się po skórą nie pozostawiały wątpliwości co do drzemiącej w nich siły.
W pewien sposób podobał jej się…

- To prawda, że razem z gepardem znaleźliśmy się daleko od domu. - zamilkła na chwilę oceniając Trygarrana, ale po chwili powiedziała - Podążałam śladem czarnego jeźdźca na latającej bestii. Pogwałcił nasz święty rytuał, zaatakował szamana i sprowadził Shar’haz na nasze ziemie... Niestety tutaj urwał się jego trop.

- Na latającej bestii? - zaciekawił się jeździec - To ciekawe. A czy okrywa go skorupa zrobione z żelaza? - podszedł do wody i nachylił się nad nią pijąc, nabierając wody do złożonych dłoni i rozchlapując sobie na ramiona i twarz po nasyceniu pragnienia.
- Bo jeśli tak - kontynuował - To chyba wiem, gdzie się kierował. Ale wątpię, czy dasz radę tam za nim podążyć.

- Dokładnie tak jest - Nemain poderwała się z ziemi - Co możesz mi powiedzieć o miejscu, do którego się udał? Widziałeś go?

Czekała niecierpliwie chociaż nie była pewna, czy Trygarran nie zamierza jej oszukać.

- Nie widziałem - pokręcił głową po namyśle. - Chociaż nie - widziałem. Widziałem go w moich wizjach i snach zsyłanych przez Potęgi. Wynurzał się z Morza Popiołów daleko na południe stąd. To zatruta ziemia. Zatruta i skażona. Nikt - nawet Jeździec - nie przetrwa tam długo. Nocą dręczą cię złe duchy nawiedzając twoje sny, w dzień trujący pył i okrutne słońce. Zaiste, wędrując na Morze Popiołów, trzeba mieć dobrze przygotowaną drogę. Ten Jeździec w Skorupie, którego ścigasz nosi miano Devhral - w moim narzeczu oznacza to Śmierć. Zaiste, jest wysłannikiem Upadłych. Jeśli na tym polega twoja misja, zawróć na ziemię Wallawarów. Tutaj znajdziesz jedynie wrogów i być może zły los.

Słowa mężczyzny tylko potwierdzały obawy ich szamana. Shar’Rhaz to dopiero początek. O tym musiała dowiedziec się starszyzna.

- Hmmmmm... dlaczego Upadli zainteresowali się akurat moim plemieniem? - myślała na głos Nemain. - Powiedz mi proszę, skąd u Ciebie te sny? Czy możesz powiedzieć co sprowadza Cię na tereny położone tak daleko od domu?
Nemain dodała cicho po krótkiej przerwie
- Widziałam w mojej wizji jak step zamienia się w zatrutą złem ziemię. Jak umiera, opanowany przez moce, które przerażają nawet we śnie... Jak temu zapobiec? Jak walczyć?

- Tak wiele pytań na raz - znów się usmiechnął - Może ugotuje nam jakiś posiłek, puścimy nasze Bestie na łowy, Wallawarko. A my porozmawiamy gotując?

- Zgoda - Nemain uśmiechnęła się wreszcie, choć wieści nie były dobre i przywołała do siebie Abu. Gepard zrozumiał od razu.
Potem ponownie zwróciła się do Trygarrana:
- Moja Bestia będzie Twojej towarzyszyć.

Trygarranin zakręcił się wokół juków.

- Zobaczmy co tam mam w jukach. Suszona antylopa, kilka zwiędłych bulw, w tym moja ulubiona, wodna bulwa z rozlewisk. Ugotuję wywaru. - zajął się wodą, włożył produkty do garnka a potem rozłożył ręce i wzniecił mały płomień po kociołkiem, który płonął sam z siebie, nie potrzebując opału.

Nemain w życiu by tego nie przyznała, ale obcy jeździec zaimponował jej. Ukrywając emocje zajęła się zbieraniem chleba piasków.

- Teraz twoje pytania, śmiała dziewczyno. Czemu Step jest zatruwany? Nie mam pojęcia. Skąd moje sny? To łaska kapryśnej Potęgi, przelotna jak wiosenne burze. Jak z tym walczyć? Jesteś Jeźdźcem a więc bronią. Jak zapobiec? Jeszcze nie wiem. Co tutaj robię, nie mogę ci powiedzieć, ale nie w takim sensie, że to nie twoja sprawa, lecz dlatego, ze wiążą mnie przysięgi krwi.

- Rozumiem Trygarranie i szanuję Twoją przysięgę. - odparła Nemain kiwając lekko głową. - Czy możesz w takim razie powiedzieć coś więcej o drodze do Morza Popiołów? Jak można się do niej przygotować?

- Ha - zaśmiał się poklepując dłońmi po udach - Czy wszystkie dziewczyny w waszym klanie są tak ciekawe i zadają tyle pytań? Morze Popiołów to miejsce, które wymaga dużych zapasów wody, jedzenia, talizmanów, które ochroną cię przed nocnymi duchami i Bezcielesnymi Sharr’Rhaz. Niektóre opowieści Słonych Noży - klanu, który zamieszkuje pogranicze morza Popiołów - mówią, że pod popiołem kryje się jedno ogromne ... miasto Pradawnych. jeśli to prawda, w co wątpię, to zaiste jest to straszliwe miejsce. Wyobraź sobie ruiny pod tobą i to, co mogą w sobie skrywać. Brrr. - zaczął przyprawiać wywar pieprzowym ziołem.

Nemain zaczerwieniła się lekko. Zdawała sobie sprawę, że strzela pytaniami jak z łuku, ale musiała, po prostu musiała dowiedzieć się jak najwięcej.

- Nie miałam zamiaru samotnie udawać się dalszymi śladami czarnego Jeźdźcy. Ale lubię wiedzieć z kim i czym mam do czynienia, jeśli takie informacje są dostępne.
Dziękuję za okazaną mi pomoc. - rumieńce na jej twarzy jeszcze trochę bardziej poczerwieniały.

- Nieś płomień, gdzie ciemności, wodę - gdzie susza. Nakarm wędrowca w potrzebie i napój jego wierzchowca - powiedział spoglądając ci ze spokojem w oczy. - Jesteś Wallawarem, więc w sumie nie przepadam za waszym plemieniem, lecz twoja bestia świadczy, ze masz w sobie wiele z Trygarrana. Samotność, dociekliwość i majestat godny ojca - Tygrysa. Na początku sądziłem, ze jesteś jedną z nas. Teraz uważam, że możliwe, iż się nie pomyliłem.

Nemain spuściła skromnie wzrok i już się nie odzywała. Komplement Trygarrana dziwnie sprawił jej przyjemność. Co się z nią działo?!?

- Mamy problem - powiedział spokojnie Trygarran. - Mój Duraarghhhh wyczuł w pobliżu innych Jeźdźców Trygarran. Lepiej będzie, jak się skryjesz, a ja będę rozmawiał. Nie każdy z nich jest tak wyrozumiały, jak ja.

Goniąca Wiatr posłuchała jego słów. Przekazała również Abu aby zachował ostrożność.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Powieki, niczym kamienne pokrywy, opadły na oczy i Ilya szybko pogrążyła się w odprężającej ciemności zwiastującą rychły sen. Tuż przy sobie wyczuwała obecność swej Bestii, jej siłę i ciepło bijące z jej ciała. Piżmowy, przyjazny zapach futra otulił ją zwiastując spokojny sen.

Znów znalazła się w tym samym miejscu, gdzie kilka dni temu rozmawiała z Calinem, ale równocześnie to nie było to samo miejsce. Patrzyła na pogodną twarz ukochanego, lecz miała wrażenie, że jakiś ciemny cień przesłania jego oblicze. Tak jakby już nie był tym samym młodzieńcem, który odszedł z Rayen by spełnić swe obowiązki wobec towarzyszy. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, a ręce ukochanego, które wyciągnął w jej stronę splamione były krwią. Przerażona Ilya cofnęła się o krok i spojrzała w oblicze swej matki. Patrzyła na nią smutno, jak tego dnia, gdy wyruszali do Wzniesienia Wików. Otworzyła usta, lecz zamiast słów popłynęła z nich rzeka krwi.

- Nie, nie! – krzyknęła zrozpaczona i rzuciła się w ramiona matki, chcąc ją pochwycić nim upadnie, lecz sylwetka zmarłej rozpłynęła się w powietrzu, a Ciche Ostrze została sama na pustkowiu, które teraz zmieniło swój wygląd. Wszystko było przygaszone, jakby patrzyła przez delikatną, półprzezroczystą, lecz czarną zasłonę. Znów widziała Calina, lecz teraz kroczył obok niego Wilk, a za nimi, krok w krok czając się w cieniach monstrum zrodzone z koszmaru Upadłych. Ilya czuła dym i popiół, widziała cień, który zrodził tego potwora, o którym mówił Seseung. Do uszu dziewczyny docierał jęk ziemi rozrywanej szponami bestii, widziała kły, gotowe zatopić się w ciele mężczyzny, którego kochała. Chciała krzyknąć, ostrzec go, lecz albo słowa, które płynęły z jej ust były bezgłośne, albo Calin był zbyt daleko by ją usłyszeć.

I wtedy na odsiecz przybył jej Aime. Jego dotyk obudził ją z koszmaru, lecz nie potrafił odpędzić niepokoju, który ścisnął jej serce kamienną obręczą. Czuła jak łzy smutku i strachu palą ją pod powiekami, a myśli wciąż są przy nieobecnych. Jaguar trącił jej ramię łbem i przesunął mokrym i chłodnym nosem po skórze napełniając ją potrzebną jej siłą. Ilya w roztargnieniu dotknęła futra na grzbiecie zwierzęcia, rozważając znaczenie jej snu.

- Potęgi, chrońcie go – szepnęła wtulając twarz w bok jej Bestii. – Błagam, pozwólcie mu do mnie wrócić.

Krzyki wartowników odciągnęły ją od ponurych myśli, a Aimego od kusząco wygodnego posłania. Oboje popędzili w ich stronę, a ich oczom ukazał się nie kto inny jak Shaharuk Okrwawiona Czaszka. Ilya pozwoliła mężczyznom mówić, jednocześnie obserwowała uważnie reakcje wrogiego im Jeźdźca. Nie ulegało wątpliwości, że był niespełna rozumu. Coś sprawiło, że stoczył się w otchłań szaleństwa, która kazała mu tak bluźnić przeciw Potęgom. Czym była Iskra? Co zrobił Juhar Dwa Duchy, że zasłużył sobie na, zapewne kłamliwe, miano złodzieja? Tego Ilya nie wiedziała.

Jedyne co wiedziała to, to że Aime rozwścieczył ich wroga, który ruszył by zetrzeć z powierzchni ziemi młodego Jeźdźca Szarych Wilków. Lecz czy zapomniał o jej obecności? Wątpliwe, lecz Ilya nie zamierzała stracić okazji do zadania dotkliwego ciosu. Widziała, co Aime chce zrobić, widziała, że skupia uwagę Czaszki na sobie by ona mogła zadać cios. Niehonorowy, zadany jakby zza pleców, lecz czy zasłużyłaby sobie na swoje miano, gdyby nie wykorzystywała takich okazji? Nie na darmo zwano ją Cichym Ostrzem.

Ścisnęła w reku rękojeść błyskawicznie dobytego żywonoża i cicho niczym nocny łowca doskoczyła do przeciwnika i zadała cios w nieosłonięte miejsce na ciele wroga.

„Za moją matkę!” wrzasnęła w myślach i czuła, że jej Bestia całkowicie zgadza się z jej myślami. „Za Bystrą Wodę!”
 
hija jest offline  
Stary 23-08-2010, 11:48   #6
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR



Rayen "Samotny Księżyc" i Calin Deszcz w Twarzy

Dziwny Jeździec z dymu i cienia wydawał się być niematerialny, lecz to nie powstrzymało was, byście niczym jedna siła rzucili się do walki.
Żywonoże przeciwko dziwacznym szablom, ciągnącym za sobą wstęgi dymu, jakby upiorny wróg wymachiwał dymiącym polanem z ogniska.

Pierwszy swój cios wyprowadził Szybka Włócznia szarżując w zapamiętaniu na wroga. W ostatniej chwili w mistyczny sposób wybił się na kilkanaście stóp w powietrze wskakując na szczyt zrujnowanego cokołu, by tym samy odbiciem zeskoczyć za plecami upiornego konia i wbić ostrze żywonoża w jego zad. Widzieliście, jak z rany unosiły się wirujące smugi dymu/ Jak on to zrobił? Khamal Skoczek, nie zważając na wcześniej odniesione rany, zaatakował z boku, lecz miał mniej szczęścia. Nie udało mu się uniknąć ciosu szabli i poszybował w powietrze, przelatując nad rozsypującym się murem.

Jednak czas, jaki Jeździec z cienia i dymu, włożył w tak pozwolił wam zgranie wyprowadzić swoje ciosy. Rayen wbiłaś ostrze zywonoża w bok „niby konia”, Szybka Włócznia trafił rękę wroga, a Calinowi udało się zranić go w udo.

Walka trwała nadal.

Wasze Bestie doskakiwały do wroga, kąsając. Wy szukaliście luki w jego defensywie czując, jak krople potu spływają wam po ciałach. Walka jak śmiercionośny taniec – doskok, cios, unik, parada, doskok, cios unik – w różnych kombinacjach. Mimo waszej przewagi liczebnej walka nie była łatwa, ale fakt, ze toczyła się w ruinach nawiedzanych przez Shar’Rhaz było dodatkowym bodźcem zmuszającym was do wysiłków.

W końcu jednak udało się. Rayen zaatakowała „konia”, w tym samym momencie Szybka Włócznia zaatakował jeźdźca, który skupił swoją uwagę na nim. Ten czas, to mgnienie oka, pozwoliło Calinowi wykonać skok i wbić ostrze w podbródek wroga.

Po tym ciosie jakaś siła cisnęła Calinem w tył, wyrywając mu ostrze żywonoża z rąk. Deszcz w Twarzy rąbnął z całych sił o murek, przebił się przez niego w fontannie drobnych kamieni i pyłu i upadł tuż koło siedzącego tuż obok Khamala Skoczka. Starszy Jeździec przyglądał się Calinowi z tępawym uśmieszkiem na okrwawionej twarzy.

Po ciosie zadanym przez Calina wróg .. wyparował. Zarówno Bestia jak i jej pan zmienili się w obłoki wstrętnego, postrzępionego dymu i zniknął w powietrzu.
- Dobra walka – Szybka Włócznia skinął wam głową, pomagając jednocześnie Calinowi stanąć na nogach. Potem podniósł Skoczka.
- Nic tu po nas – warknął spoglądając na ruiny. – Po zmroku nie będziemy tutaj bezpieczni. Wracajmy do osady. Trzymajmy się razem.


Melesugun "Szalona" i Jewa z Lodu


Jewa była nieprzytomna, dopiero wybudzała się z otumanienia po ziołach, więc to Melesugun przejęła ciężar konfrontacji z szamanem Tryggaran.

- Nie zrobię jej krzywdy - zapewnił młody szaman. - Nie jestem waszym wrogiem.

- Podobnie jak twoi bracia? - zapytała Melesugun, cedząc słowa przez zęby.

- Moi bracia? Chodzi ci o plemię? Nie jesteśmy wrogami. Jedynie czasami walczymy ze sobą. Lecz nie teraz.- szaman pokręcił głową

- To - powiedziała, gestem zdobnej w tatuaż dłoni ogarniając znaczną połać stepu - wasza wina. Pozwoliliście, żeby narodził się wśród Was!

- Znaki! Znaki pani! – szaman niespodziewani upadł przed Melesugun na kolana i skłonił głowę dotykając czołem ziemi - Bądź pozdrowiona, Wybrana.

Melesugun spojrzała na niego z większym jeszcze zdumieniem niż przed chwilą złością. Wybrana - pomyślała?

- Co? - warknęła w kierunku szamana.

- Znaki Pogrzebanej - nie podnosił głowy, jakby obawiając się tego, co możesz zrobić - Zostałeś wybrana.

- Wstań. Step ma problem ważniejszy niż to, co w tej chwili robisz. Wśród twoich narodził się Cień.

- Znaki nie kłamały. Musze ostrzec swój klan.

Skinęła głową, uważnie przyglądając się mężczyźnie.

- Jeśli umrze step Wallawarowie nie będą jedynym bezdomnym plemieniem. O ile dzieci stepu nie umrą wraz z ukochaną Matką.

- Czarny Jeździec stanowi zagrożenie. Musimy go wyprzedzić. Mamy teraz wspólnego wroga - najlepiej jak umiała, starała się ukrywać zmieszanie. Współpraca mogła okazać się niezbędna.

Dialog przerwała Jewa z Lodu, która z jękiem usiadła na posłaniu. Młody szaman podszedł do niej ostrożnie, z szacunkiem. Spojrzał w oczy, uśmiechając się życzliwie. Melesugun jakby się lękał i starał unikać kontaktu wzrokowego.

- Odzyskałaś świadomość, słonecznowłosa – powiedział cicho. – To dobrze. Bardzo dobrze. Myślę, że powinnyście udać się ze mną do mojej osady. To niedaleko stąd. Jest tam nasz Jeździec – Urvagh „Czarny Kieł”. On zdecyduje, co dalej. Jeśli winicie nas za atak na wasz klan, to zaręczam, że nie wiem nic na ten temat.


Ilya Ciche Ostrze i Aime „Kamień na dnie rzeki”


Rozmowy przerodziły się w walkę. Dziką szarża Shaharakua Okrwawionej Czaszki poprzedził przeraźliwy warkot jego tygrysa. Kogoś słabszego duchem pewnie przeraziłby na śmierć, lecz wy nawet się nie zawahaliście.

Okrwawiona Czaszka zaatakował pierwszy w gniewie więc to nie był pojedynek. Otaczająca go zła sława spowodowała, że walka jeden na jednego byłaby szaleństwem. Mało kto był w stanie stawić czoła komuś takiemu w pojedynkę. Jego zła sława unosiła się wokół niego jak smród i muchy.

Ilya wyprowadziła cios w odsłonięte miejsce na ciele wroga, jednak jego żywoszpony były szybsze. Rozpędzony tygrys zderzył się z hieną wyrzucając Aimego i Bestię wysoko w powietrze, dając czas na kontratak w stronę Ilyi.

Potęgi! On był niewiarygodny! Jakby zestrojony z bronią, którą władał i bestią której dosiadał. Nawet ranny, pojęliście to poniewczasie, przewyższał was umiejętnościami a przede wszystkim wiedzą, jak walczyć jako Jeździec.
Nim Aime zdołał się podnieść po szarży, tygrys Shuharuka chwycił jego Hienę za kark i cisnął w bok, niczym szmatą. Bestia już się nie podniosła, chociaż czułeś że żyje.
Ilya atakowała z całą swoją niesamowitą sprawnością kilkakrotnie znacząc ciało wroga i jego Bestii płytkimi ranami, które jednak nie robiły na nich większego wrażenia.

W pewnym momencie Shuharuk popełnił błąd. Jego atak skoncentrował się na Ilyi, a żywoszpony poraniły jej ramię i wyrzuciły z siodła. Wtedy Aime doskoczył i wbił mu ostrze w udo Shuharuka zadając mu głęboką i bolesną ranę.

Tryumf jednak zamienił się w porażkę, kiedy tygrys trafił młodego Wallawara w bark, rozrywając pazurami mięśnie i łamiąc kości. Okrwawiona Czaszka zaryczał dziko i ruszył, by dobić półprzytomnego chłopaka, lecz cofnął się widząc, że Ilya jest nadal gotowa do walki, a jej Bestia ma zamiar skoczyć do walki. Poza tym wojownicy plemienia ruszyli wam na pomoc.

- Następnym razem – wykrztusił Shuharuk wyrywając sobie żywonóż z nogi i plując krwią. – Oddajcie Iskrę!

Teraz dopiero ujrzeliście, jak blisko było zwycięstwo. Gdybyście byli w pełni sił Jeźdźcami, walka mogłaby potoczyć się inaczej. Rytuał był jednak nieskończony i Shuharuk opuszczał pole walki okrwawiony, zmęczony lecz zwycięski. Pozostawiając ranną Ilyę, Aimego i Hienę.

Rany, mimo że bolesne, nie były jednak groźne. Czuliście nadal wieź z bestiami, dzięki której do rana pozostaną ledwie blizny.
Bardziej boli zraniona duma.

Jednak słowa jednego z bardziej uznanych wojowników w waszym klanie szybko zmywają smak goryczy z ust.
- Na Potęgi! – mówi Bherez Dziki Okrzyk – Nigdy nie widziałem wspanialszej walki. Zmusiliście Shuharuka Okrwawiona Czaszkę do odwrotu! Nikomu nigdy wcześniej nie powiodła się ta sztuka! Wiwat Ilya Ciche Ostrze! Wiwat Aime Kamień na Dnie Rzeki! Nasi obrońcy!
- Wiwat!!!
- Wiwat!!

Okrzyki wiwatujących współplemieńców brzmią, jak ... jak coś niesamowitego!

Czy faktycznie wasza porażka nią była? Czy też, niezależnie od tego, kto oberwał mocniej, była zwycięstwem. Trudno jednak o tym decydować, kiedy rany nadal broczą krwią.


Nemain Goniąca Wiatr

Ukryłaś się nieopodal w pobliżu wody, po drugiej stronie jeziorka, licząc, że podobnie jak tych wcześniej nie wyczułaś Vukovara, tak obcy jeźdźcy nie wyczują ciebie.

Było ich dwóch. Jeden dosiadał wielkiego czarnego cieniokota, drugi potężnego lwa. Szybkie Szpony wyszedł im na spotkanie. Powitali się z rezerwą. Widać było, że o coś go wypytują, jakby testowali. W końcu, po krótkiej rozmowie, zawrócili swoje Bestie i pognali na południowy wschód. Vukovar wrócił do ogniska i krzątając się przy nim zajął kończeniem posiłku. Potem ujrzałaś jak napełnił dwie miski i zawołał cię.
Wyszłaś z ukrycia.

- Jak na rubieże klanu niezły panuje tutaj ruch – zaśmiał się wręczając ci miskę. – Ci dwaj szukali tego skrzydlatego monstrum co i ty. Wypytywali też o obcych Jeźdźców. Ale jakoś zapomniałem o naszym miłym spotkaniu, może przez wzgląd na ich nieobycie.

- Mam dla ciebie propozycję Nemain Goniąca Wiatr – pierwszy raz nazwał cię po imieniu. – Zjemy, przywołamy nasze koty i ruszymy w drogę do twojego klanu. Wydaje mi się, że w powietrzu wisi coś niedobrego. Nie wierzę w przypadkowe spotkania. Najwyraźniej kapryśna Potęga wskazała mi dalszą drogę. Pozwolisz zatem, ze poproszę cię o zaszczyt i honor wspólnej wędrówki na ziemie klanu Szarych Wilków, gdzie kobiety zadają tek dużo pytań?
.

AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


Serce waliło jak oszalałe, adrenalina buzowała w jego krwi. Podnosił na tyle szybko na ile pozwoliło mu jego bezwładne ramię. Ilyia trzymała się pewnie na nogach a jej bestia tuż przy niej, spoglądały obie za odjeżdżającym przeciwnikiem, napięte do granic możliwości. W powietrzu zapach krwi mieszał się z wonią zwierzęcej sierści ustępując pod naporem wiatru niosącego ze stepu aromat traw i ziemi. Zbliżył się powoli do dziewczyny. Popatrzył na nią z podziwem, stała nadal zwrócona w kierunku oddalającego się Shuharuka.
Oboje oddychali ciężko, oboje krwawili i oboje otarli o śmierć.

-Już po wszystkim - powiedział

Spojrzała na niego. Wyciągnął ramię i położył dłoń na jej karku. Przyciągnął jej głowę opierając swoje czoło o jej czoło i patrząc w jej prosto w oczy wyszeptał.

-To była piękna walka Ilyo Ciche Ostrze. To był dla mnie zaszczyt. Dziękuję.

Odwrócił się i powędrował w kierunku swojej bestii. Leżała na boku, wyglądała jakby odpoczywała. Jej masywna pierś falował, oddychała spokojnie. Aime przykucnął i zaczął gładzić jej sierść.

-Leż spokojnie moja droga, leż i nie martw się niczym. Wszystkim się zajmę.
Lekki pomruk wydostał się ze zwierzęcego gardła.

Reakcja ludzi z klanu, którzy dopiero teraz zjawili się na miejscu była zadziwiająca. Wedle ich słów dokonali wielkiego czynu zmuszając Czaszkę do odwrotu. Ich porażka przeradzała się powoli w zwycięstwo. Aime chyba rozumiał dlaczego. Umiejętnościami nie mogli dorównywać Shuharukowi, jednemu z najbardziej przerażających wojowników wśród Jeźdźców Besti a mimo tego byli tak blisko. Przebiegł go euforyczny dreszcz na wspomnienie zagłębiającego się ostrza w udzie tamtego. Przypomniał sobie płynącą krew z usta Okrwawionego, kiedy odgrażał się przed… .Przed ucieczką.
Tak, dla niego to musiała być ucieczka przed dwoma szczeniętami, jak sam ich nazwał. Myśli zagłuszyły mu wiwaty zgromadzonych wojowników.
Nie czas na świętowanie - pomyślał.
Podszedł do Bhereza.

-Trzeba wysłać przynajmniej dwóch ludzi za Shuharukiem – powiedział - niech trzymają się z dala i obserwują dokąd zmierza.
Bhereza przytaknął i skinął w kierunku wybranej dwójki.
Aime położył mu zakrwawioną rękę na ramieniu
-Tylko na Potęgi, niech nie robią niczego głupiego. Mają trzymać się z dala i obserwować. Przy najmniejszym zagrożeniu niech wracają.
-Bez obawy Aime - odrzekł tamten - będą wiedzieli co mają robić, lepiej, żeby obejrzał Cię szaman, Twoja rana nie wygląda najlepiej.
Racja - pomyślał.
Poczuł, że jego bestia czeka na niego. Spojrzał w jej kierunku, trzymała się chwiejnie na łapach wypatrując go wśród ludzi. Przywołał ją w myślach i sam ruszył jej na spotkanie. Zmierzali razem w kierunku obozowiska. Wiedział, że więź jaka ich łączy za jakiś czas zniweluje obrażenia, ale wolał jednak, żeby Hienę obejrzał szaman.
Wbrew jego życzeniom, ci zajęli się najpierw jego ramieniem. Rana była paskudna. Opatrzono go i napojono obrzydliwym w smaku wywarem. Hiena też dostała swoją porcję, ale o dziwo wychłeptała wszystko oblizując się ze smakiem. Wybuchnął śmiechem na ten widok. Poklepał bestie po ramieniu i uwiesił się na jej masywnej szyj.

Kiedy przygotowano mu posłanie nie oponował. Zmęczenie, rana i ten ohydny wywar robiły swoje. Kiedy złożył głowę czuł jak zapada się w krainę snów.

-Wyrwę ci jęzor, za twe obraźliwe słowa, szczenię!
Wielkie żywoszpony masakrowały mu ciało, okrwawiona łysa głowa pochylała się nad nim wyszczerzając w uśmiechu spiłowane zęby.

Otworzył na moment oczy. Chłód nocy wdzierał się przez uchylone poły namiotu. Mama siedziała u wezgłowia trzymając w ręku zwilżoną szmatkę.
-Spokojnie synku. To tylko zły sen kamyczku.
Uśmiechnął się i zamknął oczy.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"


Serce słyszało to, co nie dochodziło do nawet najbardziej czułych uszu. Piękny, lekko zadarty nosek, który marszczył się nieco, kiedy dziewczyna się denerwowała … cios, odskok.
- O kurr … - nie dokończył. Ciemna, dymiąca klinga błysnęła mu mrocznym światłem tuż obok lewego ucha. – Ach! – zamachnął się instynktownie, a Wilk spróbował ukąsać zadnią łapę cienistego stwora … pełne usta, uwielbiające się śmiać oraz delikatne niczym płatki lilii wodnej, słodsze niż owoc granatu, kiedy dotykały jego warg …
- Szlag! – kolejny cios, który przeszedł obok, za to Rayen dobrała się do boku bestii, która przez chwilę zakwiczała, jak zarzynana dzika świnia … ręce, silne, lecz jednocześnie potrafiące obejmować z tak niezwykłą czułością … uderzenie Szybkiej Włóczni niczym błyskawica. Sparował to, ale kolejny cios … roziskrzony wzrok, w którym sąsiadowały energia i ciekawość świata …Skok! Rayen odwróciła uwagę Mrocznego Jeźdźca. Drganie żywonoża wbitego tuż pod brodą cienia oraz nagłe szarpnięcie … ból, taki jak wtedy, gdy tulił ją do siebie przed wyjazdem, czując rozpaczliwe bicie dziewczęcego serca …

Walka zakończyła się … chyba … przez chwilę, bowiem leżał pod murkiem, zamroczony niczym pijak, tuż obok niewiele lepiej wyglądającego Khamala. Nieco dalej zaś przypatrywał się całej scenie wyraźnie rozbawiony pan Świstak, do którego dołączyła pani Świstakowi. Nie okazując specjalnego strachu dyskutowali zapewne swoją świszczącą mową na temat dziwnych dużych stworów, które przed chwilą wrzeszczały, szamotały się, aż wreszcie zaliczyły solidną glebę.



Więź Jeźdźca z Bestią stłumiła ból i nieco poobijany Calin rychło podniósł się na nogi przy pomocy Szybkiej Włóczni. Dochodził do siebie i nie zważając na protesty dwóch malutkich gryzoni, które dopiero teraz dały drała do swych norek, podszedł do Rayen. Wyglądała cało, walka zaś została wygrana, toteż radośnie ujął jej dłoń szczerym, braterskim uściskiem. Reszta także wyglądała dobrze, zaś Wilk radośnie zamachał ogonem, choć jednocześnie czujnie rozglądał się dookoła. To nie było dobre miejsce. Dlatego skwapliwie przyjęci polecenie Szybkiej Włóczni, żeby zbierać się co rychlej wracając do wioski. Wioska! Ponowny niepokój targnął Calinem. Ilya, rodzice, Stepowy Wilk … krewni, znajomi, przyjaciele, Jeźdźcy, którzy wyruszyli za latającym na smoku stworem.
- Gdzież wy jesteście?
Ale największe napięcie towarzyszyło myślom o niej … Miał nadzieję, że osada Wallawarów była bezpieczna, ale przecież w takim zamieszaniu wszystko się mogło wydarzyć. Jakiś niewielki oddział wrogów mógł przyczaić się gdzieś, Ilya zaś była Jeźdźcem.
- Jeżeliby stało … jeżeliby, jeżeliby … - zadrżał – ktoś ich zaatakował, Ilya stanąłby na pierwszej linii, żeby swoją siłą i odwagą powstrzymać wroga oraz dając innym czas na przygotowanie. Oby nic się tam nie działo – próbował się uspokajać, przypominając sobie, że przecież jego Gwiazda Zaranna ma nie tylko mężne serce, bijące w niezwykle pociągającej piersi, ale także doskonale walczy i jest przy niej gepard.

Kiedy tak pędzili do wioski zobaczył nagle piękny, duży krzew, który właśnie wydał swoje owoce. Większość była już nadgryziona przez rozmaite zwierzątka, które także chciały się uraczyć słodkim nektarem, ale jeden, największy i najwspanialszy był zupełnie nienaruszony. Śliczna, pomarańczowa barwa zdradzała, że owoc właśnie dojrzał. Cudowny, orzeźwiający, przepojony radością. Calin przełknął ślinkę. Jakiż to fart, że trafił akurat na nie.
- Możeby …? – zastanowił się nagle wpadając na myśl, która wydała mu się genialna. Nie zbaczając specjalnie ze szlaku, podjechał do krzewiny i wprawnym ruchem cieniutkiego niczym krawędź muszli ostrza, odciął czyściutki owoc, wrzucając go do torby.

***

Mieszkańcy wioski powitali wracającą drużynę wesołymi okrzykami. Już na pierwszy rzut oka dostrzec można było, że żaden kolejny napad nie miał miejsca, ale jednocześnie ich niepewne spojrzenia zdradzały obawę. Smagłe lica Wallawarów rozjaśniły się, na widok Jeźdźców, którzy gwarantowali wrzos bezpieczeństwa wszystkich. Ponadto, choć byli Jeźdźcami, wszyscy mieli swoich przyjaciół, rodziny, znajomych. Szybko zrobiło się drobne zamieszanie. Calin uprzejmie odpowiadał na pytania oraz witał się, ale szukał tęsknym spojrzeniem ukochaną dziewczynę. Najpierw bezskutecznie, aż wreszcie dostrzegł ją, jak stała samotna, nieco dalej od innych, ze zmęczeniem na twarzy, ale jasnym spojrzeniem, przesyconym promiennym blaskiem gwiazd.

Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Radosne drgnienie, skok na ziemię oraz bieg, jakby chciał wyprzedzić pędzące po niebie obłoki. Wyciągnął ręce, chcąc objąć ją jak najszybciej …

Minęła chwila … długa chwila, kiedy chłopak sięgnął do torby na plecach. Pomarańczowe kolory, tak lubiane przez Ilyę, lśniły świeżością, kiedy podawał jej otoczoną cieniutką skórką, owocową słodycz.



Słońce miało pomarańczową barwę na niebie, wspaniała pomarańcza pyszniła się swoją wielkością i kształtem, wesoła pomarańczowa radość i szczęście świeciły w jej głębokim, niby ocean oku.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Ilya patrzyła za odjeżdżającym przeciwnikiem, czując jak mocno wali jej serce. Oddychała ciężko, a zranione ramię piekło niemiłosiernie, lecz ona, córka Wallawarów, za nic miała ból ran i ściskała mocno rękojeść żywo noża dopóki ten zdradziecki szczur nie zniknął z jej oczu.

-Już po wszystkim – obok niej stanął Aime. Wydawało się, że młodzieniec nie może uwierzyć w to, że uszli z życiem z starcia z Tryggaraninem. Odwróciła się, a on położył rękę na jej karku. Przez jej plecy przebiegł dreszcz, lecz nie miał on nic wspólnego z wrażeniem, które powodował dotyk Calina, i w pierwszym odruchu chciała się odsunąć, lecz nie zrobiła tego, a gdy ich czoła spotkały się uśmiechnęła się smutno. Ku jej uldze w jego oczach nie dostrzegła nic niepokojącego.

-To była piękna walka Ilyo Ciche Ostrze. To był dla mnie zaszczyt. Dziękuję.

Wspięła się delikatnie na palce i ucałowała go w spocone czoło tuż pod linią, gdzie zaczynają się włosy. W jej mniemaniu to był czysto przyjacielski pocałunek, jakim często obdarzała brata lub Calina, gdy wyruszali na polowanie bez niej. Kilka chwil później pojechali w stronę tipi rodziców Calina chcąc opatrzyć swoje ramię. Tam też rozstała się z Aimem, chcąc poszukać któregoś z szamanów by wytłumaczyli jej czego oczekiwał od nich Okrwawiona Czaszka.

Niestety, płonne były jej nadzieje na otrzymanie interesujących ją informacji. Niektórzy zbywali ją używając gładkich słów, a inni wprost mówili jej, że to nie są sprawy Jeźdźców. Przy jednych i drugich siłą woli powstrzymywała się tylko od nie wybuchnięcia złością. Stwierdziła, że poczeka do powrotu innych, a wtedy starsi wojownicy może zdołają przekonać szamanów do uchylenia rąbka tajemnicy. Jednakże wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że magicy nie chcą mówić bez decyzji Juhara Dwa Duchy.

Objechała całą wioskę pozdrawiając bliskich i dalekich znajomych oraz przyjmując pełne szczęścia gratulacje z okazji przepędzenia wrogiego Jeźdźca. Nie potrafiła jednak zdobyć się na pełne wyrażenie szczęścia. Wciąż myślami była przy matce oraz przy osamotnionym ojcu, a przede wszystkim przy Calinie, który z godziny na godzinę stawał się jej bliższy nawet niż jeszcze rok temu. Zgodnie z obietnicą mu złożoną zajrzała do rodzin i przyjaciół ich nieobecnych towarzyszy uspokajając, że ich bliskim nic nie jest i na pewno powrócą lada dzień cali i zdrowi, lecz potwornie zmęczeni. Rozdawała uśmiechy pełne pociechy równie łatwo jakby składała swe posłanie we własnym domostwie.

Nie mogła też powstrzymać się od spoglądania w stronę, w którą odeszli Rayen i Calin, lecz pomimo jej czujnej warty i tak przegapiła moment kiedy przekroczyli granice wioski. Dopiero zbiegowisko wokół nowoprzybyłych powiedziało jej, że oto powrócili wysłani tropiciele z resztą Jeźdźców. Ilya bała się podejść bliżej, tak jakby bała się, że zobaczy coś strasznego. Obserwowała więc z odległości jak Wallawarowie witają swoich ziomków z radością i nową nadzieją. Nagle od grupy oderwała się znajoma jej sylwetka i popędziła w jej kierunku. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą i postąpiła kilka kroków, i już po chwili czuła jak obejmują ją silne ręce ukochanego. Objęła jego szyję i wspiąwszy się na palce wargami odnalazła jego usta składając na nich powitalny pocałunek, chcąc przekazać mu to czego nie potrafiła wyrazić słowami: radość z powrotu i ulgę, że nie spotkała go żadna zła przygoda.
- Martwiłam się –szepnęła po dłuższej chwili.
- Ja ... - chłopak chyba chciał zagrać bohaterskiego chojraka, który pokazuje się swojej dziewczynie niby heros ze starych legend, ale nie wytrzymał. niepokój oraz radość z zobaczenia swojego kochania przeważyły - ... też. Ilya ... Ilya ... jak to dobrze, że nic ci się nie stało ... - próbował wyrazić swoje prawdziwe uczucia, ale brakowało mu słów. Wreszcie, nie mogąc właściwie wyrazić swojej miłości, wyjął owoc pomarańczy i podał jej na otwartych dłoniach. Jej oczy zrobiły się większe ze zdziwienia i po chwili wahania wzięła owoc z jego rąk. Przez chwilę delikatnie gładziła jego skórkę, po czym podniosła roziskrzony wzrok na Calina.
- Dziękuję! – wykrzyknęła rzucając mu się na szyję, ale po chwili opanowała się i odstąpiła krok w tył. – Pewnie jesteś zmęczony i głodny. Nie mamy wiele, ale myślę, że mogę przygotować dla ciebie jakiś posiłek.
Obserwował jej dłoń mimowolnie pieszcząca owoc opuszkami palców i, nie wiedzieć dlaczego, zaczerwienił się.
- Jeesteem - odpowiedział nieco rozkojarzony - ale tylko troszeczkę. Widzieliśmy ... - zaciął się - ... widzieliśmy rzeczy, których nie chciałbym ... no wiesz. Ale teraz jestem już tutaj. Teraz jest dobrze. Natomiast co do posiłku, eee, chętnie, pod warunkiem, ze pozwolisz sobie pomóc - po chwilowym zawahaniu powrócił uśmiech na jego twarz. Jakby obecność jej pomagała odrzucić straszliwe wspomnienia oraz dodawała mu jakiejś wewnętrznej siły i radosnego optymizmu. Nie pytając o nic więcej zaprowadziła go do swojego tipi, w którym po kilku minutach drobnej krzątaniny unosiły się smakowite zapachy. Wspólnymi siłami udało im się przyszykować skromny, ale syty posiłek, który zjedli na zewnątrz.
- Trudno było ich znaleźć? – spytała cicho obierając przyniesioną przez chłopaka pomarańczę. – Co się tam zdarzyło?
Kiedy tak krzątała się po tipi przygotowując jedzenie przy jego drobnej pomocy wyglądała po prostu niczym śliczna, młodziutka małżonka, witająca swojego męża po powrocie z łowów. Calin, przez chwilę nie odpowiadał delektując się jej smukłym widokiem, aż wreszcie rzekł smutno:
- Widzieliśmy Jeźdźca. Został zaatakowany przez własnego rumaka. Własnego. Jakby oszalał. Ilyo, to było straszne widzieć, co zrobiła z nim jego własna Bestia - powiedział ciężko. - Innych znaleźliśmy rannych lub w transie, ale szczęśliwie dało się im pomoc. Wprawdzie jeszcze potem jakiś jeden, niczym cień wyglądający, próbował nam przeszkodzić, ale okazał się bardziej paskudny wyglądem, niż potęga umiejętności bojowych. A tutaj? Jak było? - zapytał patrząc z niepokojem. - Mieliście choć troszkę spokoju? nie było jakiegoś niespodziewanego ataku?

Spojrzała na niego zaniepokojona, po czym uścisnęła delikatnie jego dłoń. Nie potrafiła znaleźć słów, które opisałyby jej smutek i współczucie. Potrafiła sobie doskonale wyobrazić, co mógł czuć w tamtej chwili.
- Tutaj... nie, nie było spokojnie - odpowiedziała ze smutkiem i jednocześnie jakby ukrytym gniewem. - Ale nie zostaliśmy zaatakowani. Przyjechał Shuharuk Okrwawiona Czaszka by się trochę odgrażać i stawiać ultimata. Aime nie mógł znieść tego co mówił i sprowokował go do walki... Jednakże wspólnie udało nam się go zranić, a gdy zobaczył, że nasi wojownicy także ruszają do ataku wycofał się niczym podły wąż. Ale tu wróci.
- Ilya ... - chwycił jej dłoń. - Uf, dobrze, że nic ci się nie stało, bo ... - nie wiedział jak wyrazić swoje uczucie. - Ale że też zjawił się ot tak z żądaniami. Nie rozumiem. Albo zwariował, albo jest przeświadczony o czymś, albo wie coś, czego my nie wiemy. Albo zwariował i coś więcej wie jednocześnie. Ale że tez odpędziliście go - popatrzył z uznaniem. - To potomek skunksa, ale wszyscy wiedzą, ze wielki wojownik i zmusić go do odwrotu ... zranić ... Jestem pod wrażeniem, moje kochanie - szepnął jej na ucho. - Jestem strasznie dumny z ciebie.
Machnęła ręką, ale zarumieniła się mocno. Nie wiadomo czy powodem tego rumieńca była jego bliskość czy po prostu jego słowa.
- Nie masz czego - odpowiedziała skromnie. - To Aime zasłużył sobie na pochwały. Ja zadałam kilka nic nieznaczących ciosów. Jednakże słowa Czaszki były szalone. Uważa, że Shar'Rhaz służą mu z woli Potęg, gdyż chcą nas, Wallawarów, ukarać.
- Jasne, jasne, a świstak siedzi i zawija je w te ... listeczki - uznał. - Widocznie dostał po głowie raz za dużo, skoro ględzi takie brednie. Na wszelki wypadek jednak warto zapytać szamanów, co oni na to. Może jakieś złe moce opętały tego dzikusa. Ale, to później, na razie - spojrzał na nią zmieniając temat - czy masz ochotę po jedzeniu przejść się ze mną. chciałbym powitać rodziców, twojego ojca, znowu obejrzeć nasza wieś i ... chciałbym to zrobić z tobą, jeśli się zgodzisz? Byłbym bardzo ... no wiesz.
- Nie wiem - odpowiedziała niewinnie, jakby trochę się z nim drażniąc, podsuwając mu połówkę pomarańczy. - Co masz na myśli, Calinie?

Przełknął głośno ślinę oraz jakby zamyślił się nad odwiecznym problemem niewieściego charakteru.
- Ilyo - wreszcie zaczął niepewnie, jakby nie wiedząc, jak wyrazić to, co chce naprawdę przekazać. Pewnie zresztą tak było, bo chociaż Calin miał dar śmiałej i konkretnej wymowy, ale kiedy w grę wchodziło uczucie ... - wiesz - powtórzył - to znaczy ... to znaczy ... przy tobie - wypalił - nawet powietrze wydaje się słodsze, gwiazdy zaś świecą dla mnie jaśniej i ... - znowu stracił rezon - ... no wiesz, jesteś dla mnie ... jesteś tą gwiazdką i choć minął rok, długi rok, moje serce bije dla ciebie, tak samo, jak wtedy.
- Rok nie jest w stanie zmienić moich uczuć. Głuptasie - uśmiechnęła się czule i potargała jego włosy. - Czy po całowałabym cię tak jak wtedy gdyby i moje serce nie biło dla ciebie? Na początku nie byłam pewna, lecz teraz... po tym wszystkim. Nasza pierwsza rozmowa po tym roku wydaje mi się odległa o całe wieki.
- Niech sobie będą wieki, najmilsza ty moja - uśmiechnął się do niej. - Kiedy jesteś ze mną, to odchodzą złe wspomnienia i to cudowne, ze obydwoje możemy być razem. Kochające się pary wśród Jeźdźców nie zdarzają się zbyt często, a my dostaliśmy ten dar i bardzo się z tego cieszę - powiedział gorąco. - Czy już ci mówiłem, jak piękne masz usta? - wyszeptał jej do ucha pytanie.
Uśmiechnęła się uroczo na jego słowa, po czym ucałowała go w policzek.
- Nie miałeś okazji - powiedziała z uśmiechem i szkarłatnym rumieńcem na policzkach. - Lecz chciałeś iść zobaczyć rodzinę. Idziemy?
- Właśnie miałem to zaproponować. Znaczy, zaraz jak nadrobię tę okazję oraz dotknę tych pięknych, karminowych warg swoimi, przynajmniej przez chwileczkę - zbliżył swoja twarz do pięknego oblicza Ilyi. Po raz kolejny tego dnia poczuła jak dreszcze przebiegają jej po plecach, lecz tym razem była pewna, że jest to właściwe uczucie. Cieszyła się bliskością ukochanego, lecz jego śmiałe słowa zarówno zawstydzały ją, jak i napawały jakimś lękiem. Z jednej strony chciała cieszyć się z ich szczęścia i bliskości, lecz z drugiej strony wciąż miała w pamięci udręczoną twarz ojca oraz ból po stracie matki. Dochodziły do tego jeszcze obowiązki Jeźdźców, które nie mogły stać gdzie indziej jak ponad wszystkimi ich uczuciami. Czuła, że szarpiące nią emocje za chwilę pozostawią z niej tylko strzępki.
- Calinie... - zaczęła niepewnie, ale po chwili westchnęła trochę zrezygnowana. - W porządku. Jak chcesz.
Widząc niechętne spojrzenie dziewczyny zatrzymał się nagle. Wesoła twarz, jakby spoważniała. Wstał.
- Masz rację, idziemy - podał jej rękę. - Najpierw do rodzin, a potem ... nie wiem, pewnie będę chciał chwilę odpocząć. Jakby potem potrzebne były moje umiejętności, lepiej być wypoczętym - wyjaśniał zmieniwszy ton na rzeczowy, choć twarz miał przyjazną.

Swoimi nieostrożnymi słowami zraniła go, wiedziała o tym, lecz jego nagły chłód zranił ją po tysiąckroć. Na chwilę spuściła głowę walcząc ze łzami napływającymi do oczu, a gdy opanowała się na tyle by wstać i pójść za nim przyjęła pomocną dłoń. Chciała coś powiedzieć, przeprosić, lecz nie miała odwagi. Bała się, że młodzieniec jest na nią zły, że oczekiwał od niej czegoś zupełnie innego, a dostał tylko jej niepewność, niechęć i zażenowanie.
„Mamo” pomyślała z rozpaczą, walcząc z zaciśniętym gardłem. „Doradź mi. On jest taki wrażliwy, a ja tak bezbronna w jego obecności. Obdarz mnie swoją siłą i kobiecą mądrością naszych przodków.”

Obeszli razem całą wioskę sprawdzając czy mieszkańcy mają wszystko czego im trzeba. Później Calin udał się na spoczynek, a Ilya wróciła do swojego tipi. Usiadła w ciemnym wnętrzu ukrywając się przed całą tragedią tego dnia. Teraz, kiedy emocje opadły, a obowiązki mogli przejąć inni poczuła, że musi opłakać swoją stratę, tak jak powinna. I właśnie taką znalazł ją ojciec: skuloną na posłani z oczami zapuchniętymi od płaczu i zmęczenia. I wtedy, tak jak w szczęśliwszych zapomnianych dniach jej dziecięctwa, usiadł obok niej, nakrył ją kocem i zaczął głaskać po głowie. Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego ciepłą, szorstką dłoń, by po chwili poczuć, że na ich splecione dłonie spadło coś ciepłego i mokrego. Pomimo półmroku w tipi, Ilya wiedziała, że jej ojciec także opłakuje swoją ukochaną.


JEWA Z LODU

Świadomość Jewy jakby zawisła między światami. Przecież słyszała słowa Melesugun i Trygallara, podziwiała tatuaże drugiej jeźdźczyni, zanim ta przybyła zdążyła nawet zadać obcemu jedno pytanie, ale duch jasnowłosej wracał ociągając się. Bo dusza i rozum Jewy poszły teraz w dwie strony.

Dziewczyna czuła jak je ciało zbiera się do biegu, mięśnie napinają i prężą, choć to nie one miały zamiar biec. Bo przecież gdyby zostawiła swoje ciało, to mięso na posłaniu, obok szamana mogłaby pokonać step w mgnieniu oka, znaleźć się w obozie Szarych Wilków i sprawdzić dlaczego Laniya pokazała się jej po drugiej stronie. Czemu ta niemądra, natrętna dziewczyna wędrowała po obcych jej ścieżkach? Bo śliczna i pulchna Lanyia nie miała żadnych doświadczeń ze światem duchów. Miała na to duszę zbyt prostą i zbyt leniwą, kochała dobre jedzenie i chłopców, długie spanie i kolorowe wstążki. I nie wiedzieć czemu, kochała Jewę. Wszyscy więc uważali Poranną Rosę za serdeczną przyjaciółkę dziewczyny z Lodu. Ne była to prawda. Były wtedy małe, kiedy rezolutna lecz niezbyt lotna Lanyia, nielubiana przez inne dziewczęta za to chętnie zaczepiana przez chłopców wybrała sobie Jewę na protektorkę. Naprawdę sprytne posunięcie, bo Jewa i teraz i w dzieciństwie nie umiała wzruszać ramionami. I kiedy chłopcy gwizdali za Lanyią , a dziewczęta wynajdowały na nią coraz to nowe przezwiska, Jewa toczyła bójki. W obronie tej szwędającej się za nią dziewuchy, nie z sympatii, tylko dlatego, że wszystko działo się zbyt blisko. Mruk do dziś śmiał się z Jewy, że jej cień jest niski i tęgi, stworzony do rodzenia i karmienia. A Jewa starała się na cień nie zwracać uwagi. Bo są rzeczy na które nic się poradzi i zimnokrwista panna z czasem przywykła do bezmyślnego paplania Porannej Rosy, do opowieści o chłopcach, warkoczach i wrednych zazdrośnicach. I teraz łagodne, krowie spojrzenie Lanyi napotkane w nieodpowiednim czasie i miejscu naprawdę ja przeraziło.

Dotąd wszystko było zabawą. Trudną i niezwykłą, ale takie Jewa przecież lubiła. Zabijanie demonów, było straszniejsze niż oczekiwała, ale to właśnie było jej marzenie, że będzie bohaterką plemiennych pieśni, że pokona wrogów jakich inni nigdy jeszcze nie pokonali, zobaczy rzeczy jakich inni nie widzieli, zrozumie nienazwane. Wydarzenia na Wzgórzu Wilków mieściły się więc w planach Jewy, łącznie z napełniającymi trwogą jej serce wizjami. Wiedziała, że bohaterom przydarzają się straszne rzecz, ale myślała że to będzie kiedyś, za lat pięć, albo sześć, albo może nawet dwanaście. Wtedy, kiedy Jewa będzie już stara i mądra i będzie dobrze wiedziała co ma robić. Dziś miało być bezpieczne. Zwłaszcza dla jej plemienia i bliskich, choćby nawet natrętnych, nie-przyjaciół.

Dlatego cała dusza Jewy protestowała przeciw powrotowi do Melesugun i Trygarranina. Jeszcze kilka chwil , kilka oddechów, i dopłynie nad zielonym stepem, zobaczy matkę i siostry i dowie się że nic nikomu nie grozi, życie płynie codziennym rytmem, Lanyia w sekretnym miejscu nad strumieniem uwodzi kolejnego chłopaka.

Zobaczyła pierwsze namioty. Ciszę i spokój. A potem ujrzała dziewięć szarych płócien przykrywających leżące na ziemi sylwetki. Gdyby zajrzała głębiej zobaczyłaby twarze, zabrakło jej odwagi. A potem usłyszała ryk dobywający się z gardzieli tygrysa i warkot hieny. Raptownie usiadła na posłaniu, szaman kończył swoją wypowiedź.
- Jeśli winicie nas za atak na wasz klan, to zaręczam, że nie wiem nic na ten temat.
Skoczyła na niego nim zdążyła pomyśleć. Zywonóż w jej dłoni krwawo znaczył grdykę młodego mężczyzny.
- Skąd to wiesz? -wychrypiała, głosem którego sama nie poznawała - Skąd wiesz, że ktoś napadł na nasz klan?

-Wizje. – nacisk żywonoża zelżał - Miałem wizje waszej osady, kiedy cię układałem. Wizję, które przepływały przez twoją głowę … jakbyś... jakbyś o tym myślała…
- Jesteś silna duchem, słoncznowłosa - młody szaman mówił dalej - bardzo silna duchem i duchy ... one gromadzą się wokół ciebie. Nawet teraz, w tej chwili towarzyszą ci w twej wędrówce. Dziewczyna z wielkimi oczami, starsza kobieta, młody chłopak, są obok ciebie, tylko trudno ich zobaczyć.
Szaman mówił a Jewa czuła jak otwierają się przed nią kolejne drzwi. Widziała słodko uśmiechniętą Lanyię, widziała Morską, wysoki chłopak stał najdalej, za lodową mgłą, bił od niego chłód i Jewa wiedziała, że coś przeszkadza mu podejść zbyt blisko. Nie dostrzegała rysów jego twarzy choć próbowała ze wszystkich sił, aż łzy popłynęły jej z oczu, wpatrujących się bez jednego mrugnięcia pod słońce w pustą zdawałoby się przestrzeń.
- Jaki chłopak? – zapytała, nadal tym samym ochrypłym, nieswoim głosem. Żywonóż wypadł jej z ręki. A serce zatrzepotało w piersi jakby było nieopierzonym pisklęciem. Biała wilczyca wpatrywała się w to samo miejsce, co dziewczyna.
- Szczupły i wysoki, o pustym spojrzeniu, ma barwionymi gałązki kolcolistu wplecione w warkocz - szaman mówił i w tym samym czasie mgła widziana przez Jewę się rozrzedzała. Hunge Ciernisty Krzak. Nie potrafiła powstrzymać westchnienia ulgi.

Ich miejsce było teraz w klanie, jego powinny bronić, bo do tego zostały stworzone. Ale Jewa rozumiała że ona i jej wilczyca nie są armią i istnieją niebezpieczeństwa z którymi nie poradzą sobie za pomocą kłów i żywonoży.
- Shuryuku zwany Strażnikiem Niespokojnych - przypomniała sobie, że przed jej wędrówką w świecie duchów podał imię – Jedna z nas musi wrócić do klanu, opowiedzieć co już wiemy, starszym i mądrzejszym. Druga pojedzie z tobą. Ja pojadę z tobą – dodała - bo wiem mniej. Ale najpierw ty pojedziesz ze mną, bo muszę odnaleźć trzecią, to jej obiecałam – choć nie padły te słowa , tak właśnie było, ruszyły w pogoń za jeźdźcem trzy, nie mogły zostawić Nemain samej w pogoni za straszliwym wrogiem.- Potem pojedziemy do twego plemienia i przedstawisz nas Urvaghowvi. Porozmawiamy o przymierzu.
- Ale – roześmiała się i nie był to wcale śmiech wesoły – Bardzo się mylisz sądząc, że jeździec Trygarran może decydować co jeźdźczyni Wallawarów ma robić.


RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"


Serce Rayen uderzało w przyspieszonym tempie po walce, którą stoczyli z widmowym jeźdźcem. Precyzyjne pchnięcie Calina sprawiło, że stwór rozwiał się jakby nigdy nie istniał. Wcześniej ciosy ich żywonoży wyrywały mu smugi dymu z ciała, ale dopiero cios w podbródek sprawił, że ich przeciwnik został pokonany. Zwycięski cios Calina posłał chłopaka na łopatki tak jakby jeździec odpłacił mu w ostatnim tchnieniu swego istnienia. Na szczęście ani Calinowi, ani Khamalowi, który otrzymał wcześniej cios od widmowego jeźdźca nic poważnego się nie stało. Deszcz w Twarzy podniósł się szybko i uścisnął dłoń Rayen w geście porozumienia po wspólnej walce. Dziewczyna odwzajemniła uścisk, po czym odwróciła się na pięcie i poszła sprawdzić, co z Orgą. Wojowniczka nadal była nieprzytomna, więc Samotny Księżyc przerzuciła ją przez grzbiet swego wilka i poprowadziła swoja bestię i bestię Orgi ku wyjściu z ruin. Reszta też już się pozbierała i wszyscy spieszyli się żeby w końcu opuścić to przeklęte miejsce. Po drodze zabrali jeszcze ze sobą ciało Zaraha Liścia w Strumieniu. Rayen zapytała pozostałych, co zrobić z ciałem wilka. Opowiedział jej Szybka Włócznia, który po raz pierwszy zobaczył, co się przytrafiło Zarahowi.

- O wilka się nie martw. Do jutra po jego ciele nie pozostanie żaden ślad.

Po opuszczeniu ruin Orga odzyskała przytomność i mogła przesiąść się na swojego wilka. Milczący i posępny Sedrek wiózł ciało Zaraha ,a Rayen zaoferowała miejsce za sobą Skoczkowi tak żeby oszczędzać siły jego rannego wilka.
Cała czwórka jechała zwartą grupą, tylko Calin wysforował się do przodu. Wyraźnie było widoczne, dokąd wyrywa się jego serce. Samotny Księżyc widziała, że starsi jeźdźcy są przybici niezwykłą śmiercią ich towarzysza i nie chciała niszczyć ich nastroju pełnego smutku i wspomnień, chociaż mnóstwo pytań cisnęło się jej na usta. W końcu, kiedy Sedrek zrównał swoją bestię z bestią dziewczyny Rayen uznała to za zachętę do rozmowy i zadała pytanie, które najbardziej drążyło jej umysł.

- Co właściwie tam się stało? Dlaczego wilk Zaraha go zaatakował i dlaczego wy byliście tacy otępiali? – starała się mówić spokojnie ale w jej wnętrzu emocje aż się gotowały kiedy próbowała zrozumieć to wszystko.

- Rozdzieliliśmy się, więc nie wiedzieliśmy, co się działo z Zarahem – Szybka Włócznia mówił powoli i widać było, że wspomnienia są dla niego bolesne. Jednak z jakiś powodów postanowił odpowiedzieć na pytania Rayen. Może widział, co się działo z dziewczyną i chciał jej jakoś pomóc poskładać myśli.

- Nie wiem, dlaczego wilk zaatakował Liścia w Strumieniu. Nigdy wcześniej nic takiego się nie wydarzyło. A co do naszego otępienia to sprawiły je wizje.

- Mieliście wizje? – nie wytrzymała Rayen.

- Tak – potwierdził Sedrek.

- Czy to wina tego miejsca czy tego widmowego jeźdźca? – dociekała Rayen.

- Trudno mi powiedzieć – westchnął Sedrek – ale wydaje mi się że Głębia Shar’Rhaz się przebudziła. Kiedy wy się zjawiliście moje wizje znikły.

Rayen nie śmiała zapytać, co to były za wizje. Zamiast tego opowiedziała tej trójce zdarzenia spod Wzniesienia Wilków, kiedy zostali zaatakowani przez Shar’Rhaz i jeźdźca na latającej bestii.

- To znaczy, że wasz rytuał nie został dopełniony – przerwał jej Szybka Włócznia- nie zestroiliście się.

Samotny Księżyc potwierdziła jego słowa. Sadrak przyglądał się jej przez chwile w skupieniu, a potem przeniósł wzrok na Calina. Rayen podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła, jak Calin ścina jedyną pomarańczę z samotnie stojącego pomarańczowego drzewka. Schował ją zaraz do torby ciesząc się przy tym jak dziecko. Sadrak oderwał wzrok od postaci Calina i znowu przeniósł spojrzenie na Rayen.

Dziewczyna wiec kontynuowała opowieść jak Juhar wysłał cześć z nich jako grupę pościgową za latającym jeźdźcem a ich z ostrzeżeniem do klanu.

- Ale przybyliśmy już po ataku, a Seseung powiedział że długo nie wracacie i nasza dwójka jako że była najmniej zmęczona pojechała sprawdzić co was zatrzymało. Goniliście tylko widmowego jeźdźca czy większą grupę?

- Jechaliśmy za tym stworem z dymu, Shar’Rhaz i Shuharukiem Okrwawiona Czaszką – odpowiedział Sedrek- z Shar’Rhaz rozprawiliśmy się po drodze a jeźdźca z dymu dopadliśmy w ruinach.

- A co z Czaszką? Kiedy oddzielił się od swego towarzysza? – pytała Rayen.

- W ogóle nie wiedzieliśmy, że się rozdzielili, myśleliśmy, że są cały czas razem. To miejsce, tam w ruinach w ogóle jest dziwne. Kiedy tam byliśmy uciekł nam cały dzień tak jakby czas płynął tam inaczej.- nadal odpowiedzi udzielał jej Sedrek. Orga i Khamal tylko milcząco przysłuchiwali się rozmowie.

- W ataku na klan brało udział tylko dwóch jeźdźców z Piaszczystych Kłów wraz z Shar’Rhaz i tym cienistym jeźdźcem. Czy to nie dziwne? Przecież gdyby Piaszczyste Kły rozpoczęły z nami wojnę mają do dyspozycji dużo wiece Jeźdźców.- zauważyła Rayen.

- Tak. To wszystko jest bardzo dziwne i wymaga zbadania. i jeszcze ten Jeździec na latającej bestii który zaatakował Juhara, nie wiemy kto to może być. To także trzeba sprawdzić.

Po tych słowach Szybkiej Włóczni resztę drogi przebyli w milczeniu. Rayen czuła, że Ziele Wartownika powoli przestaje działać i jej ciało zaczynała ogarniać coraz większa senność.

W osadzie od razu usłyszeli wieści o walce, jaką stoczyli Aime „Kamień na dnie rzeki” i Ilya Ciche Ostrze z Shaharukiem Okrwawioną Czaszką. I jak to dwoje młodych Jeźdźców zmusiło budzącego grozę wojownika do ucieczki.

Oboje zostali lekko ranni w tym pojedynku, ale nie zagraża to ich życiu. Rayen dowiedziała się, że Aime udał się na spoczynek, a Ilya poszła gdzieś z Calinem. Pozostałe dziewczęta, które wysłano za latającym stworem jeszcze nie wróciły, ale nie można było się ich spodziewać tak szybko. Kiedy Samotny Księżyc uznała że wypełniła swoje obowiązki względem klanu udała się prosto do swego namiotu gdzie od razu wpadła w objęcia czekającej matki. Matki czekającej już z pyszną ciepłą strawą, która także przygotowała miskę wody do kąpieli i czyste pachnące wiatrem ubranie. Czy w takiej chwili można pragnąć więcej?

- Mamo – wybełkotała jeszcze Rayen, chociaż jej oczy już się same zamykały- jak wróci Aylen obudź mnie natychmiast. Dobrze?

- Dobrze Rayen- cichy głos matki

-Ale na pewno a nie tak jak po ostatnim święcie, kiedy miałaś mnie zbudzić rankiem i tego nie zrobiłaś bo twoim zdaniem tak smacznie spałam że szkoda było.

- Dobrze, obiecuję, że cię obudzę – cichy śmiech matki.

Tak jak wtedy, kiedy wkroczyła na Ścieżki Duchów Rayen czuje, że stoi na krawędzi urwiska i wpatruje się w wielki srebrny księżyc. Teraz jednak nie jest naga tylko ubrana i uzbrojona, uzbrojona tak jak nigdy nie była. Przy jej boku stoi Bestia i warczy szczerząc zęby. Obie są gotowe. Tylko, że Rayen jeszcze nie wie, na co, ale sądząc po jej stroju i broni to sposobią się do wojny.
Samotny Księżyc szarpnęła się, kiedy zrozumiała, co nadchodzi, po czym obudziła się. Obudziła się, ale nadal obok siebie słyszała warkot. Wyciągnęła rękę i dotknęła jedwabistej sierści Neyar, która na ten gest przywarła do dziewczyny łbem. Kiedy Rayen znowu pogrążała się we śnie ostatnim co usłyszała było gniewne mamrotanie matki o tym co sądzi na temat wielkich wilków które wślizgują się do czyjegoś namiotu i kładą się tam spać zajmując tym samym większość wolnej przestrzeni.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Obserwowała obcych i Vukovara z drugiej strony jeziorka gotowa w każdej chwili skoczyć do ataku. Czuła równie szybkie bicie serca swojej Bestii. Wiedziała, że gepard dołączy do niej jak tylko rzuci sygnał.

Jednak dwaj Trygarranie odjechali, a Szybkie Szpony ze śmiechem, jakby ulgi, zrobił uwagę o ruchu, który panował na tym odludziu i że dwaj obcy jeźdźcy również pytali o skrzydlate monstrum.
Nie zdradził jej. Miała mieszane uczucia. Dlaczego obdarzyła zaufaniem właśnie tego mężczyznę? Przecież on również należał do wrogiego Szarym Wilkom plemienia... Mimo to, czuła, że może mu wierzyć.
Rozmyślania przerwał jej sam Vukovar.

- Mam dla ciebie propozycję Nemain Goniąca Wiatr. Zjemy, przywołamy nasze koty i ruszymy w drogę do twojego klanu. Wydaje mi się, że w powietrzu wisi coś niedobrego. Nie wierzę w przypadkowe spotkania. Najwyraźniej kapryśna Potęga wskazała mi dalszą drogę. Pozwolisz zatem, ze poproszę cię o zaszczyt i honor wspólnej wędrówki na ziemie klanu Szarych Wilków, gdzie kobiety zadają tek dużo pytań?

I znowu się zaczerwieniła. Tylko dlatego, że nazwał ją po imieniu. Co się z nią działo???
Ukrywając zmieszanie odparła trochę surowiej niż zamierzała.

- Przyjmuję Twoją propozycję jeźdźcu Skórzanych Węzłów. Po drodze jednak chciałabym sprawdzić pewne miejsce. Zostawiłam koło niego moje dwie towarzyszki. Miały do mnie dołączyć, ale w tej sytuacji to ja muszę sprawdzić co z nimi.

Trygarranin tylko przytaknął milcząco. Posiłek wkrótce było gotów. I choć nie chciała przyznać, to w życiu nic tak jej nie smakowało jak właśnie ta gorąca strawa. Jej dziki kot również mruczał posilony świeżym mięsem.
Napełniła jeszcze bukłak świeżą wodą i torbę jadalnym kłączem. Nie wiedziała przecież czy jej towarzyszkom poszczęściło się w kwestii pożywienia.
Była gotowa do drogi.

Ruszyli szybko, a obydwie Bestie biegły równo obok siebie. Podróż przebiegała w milczeniu. Dziewczyna odpychała od siebie wszelkie złe myśli. Skupiła się na patrolowaniu okolicy i zauważyła, że Vukovar robi to samo.

Nie zdążyli ujechać daleko, kiedy w oddali pojawił się mały tuman kurzu. Natychmiast zatrzymali się, ale nie było gdzie się ukryć. Vukovar sięgał już po swoje rękawice, kiedy Nemain rozpoznała białą wilczycę. To była Jewa!! Jechała z kimś jeszcze... Czyżby Melesugun?
Co się stało???
Powiedziała Vukovarowi, że rozpoznaje Bestię. Pełna niepokoju pogoniła do przodu. Z daleka już dostrzegła, że Jewie nie towarzyszy Melesugun, ale jakiś młody szaman z obcego plemienia.

Wkrótce sytuacja wyjaśniła się. Kobiety przywitały się i wymieniły informacje. Nemain przedstawiła Vukovara Jewie, a Shuryuku został przedstawiony Nemain.
Wieści z domu były bardzo złe. Nemain drżała o życie swojej rodziny, ale Jewa nie była jej w stanie dać odpowiedzi na to, kto zginął...
Również to czego dowiedziała się Melesugun brzmiało bardzo groźnie. Nemain chciała jak najprędzej wracać do plemienia.

Kiedy jednak Strażnik niespokojnych wspomniał o ostrzeżeniu jego wioski, wiedziała, że pojadą do niej z Jewą. Chciała walczyć o przetrwanie stepu. O swój dom i swoją rodzinę.... O ile ta jeszcze istniała... A zdawała sobie sprawę, że ich klan nie może stoczyć samotnej walki.
Vukovar przytaknął milcząco.

Ruszyli we czwórkę...
 
hija jest offline  
Stary 23-08-2010, 11:55   #7
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR



Melesugun "Szalona"

Spotkanie Juhara Dwa Duchy na Stepie było wybawieniem od samotnej wędrówki, lecz nie wybawieniem od ciszy. Poza krótką rozmową Juhar nie wykazywał chęci do konwersacji i dalsza droga minęła wam spokojnie.
Dwa dni. Długie dwa dni! Jedne z bardziej męczących w twoim życiu.

Chciałabyś wyrwać przed siebie, niczym strzała z łuku i dobiec do osady Szarych Wilków w mgnieniu oka, niesiona na grzbiecie swojej Bestii.
Jednak musisz wlec się ślimaczym tempem, wraz z starym, milczącym szamanem, waszymi końmi oraz ciałem Cierniowego Krzaka zawiniętym w żałobny całun i przewieszonym przez luzaka.

Dwa długie, nudne dni, ciągnące się jak smród za stadem rogobyków! Dwa długie, nudne dni!

Kiedy ujrzałaś znajome krajobrazy twoje serce zabiło szybciej. Bestia, wyczuwając twoje podniecenie, nieco przyspieszyła tempa. Późnym popołudniem ujrzałaś pierwsze wierzchołki namiotów, a na twoje spotkanie wyjechała Orga – jedna z Jeźdźców waszego Plemienia.
Na widok twojego zwierzęcia uśmiechnęła się szeroko. Mięśnie na jej mocnych ramionach zagrały.

- Nowy wilki, nowy żywonóż, nowy jeździec – powitała cię tradycyjną formułą lecz z uśmiechem na twarzy i w oczach. – Witam cię Melesugun Szalona wśród Jeźdźców naszego klanu.

Orga zawsze darzyła cię niezwykłą wręcz sympatią. Ponoć twoje zachowanie przypomina jej własne, kiedy była młodsza, chociaż niektórzy złośliwie żartują ze Orga jest twoim ojcem.

Za wami pojawił się Juhar Dwa Duchy.
Na jego widok Orga wydała z siebie gardłowy okrzyk radości.

- Czekaliśmy na ciebie, Starszy!

- Melesugun – szaman zwrócił się do ciebie – Bądź gotowa na wieczorny rytuał.


Jewa z Lodu


Melesugun Szalona szybko zabrała się w drogę, upewniając się jedynie, że młody Trygarran nie stanowi zagrożenia. Strażnik Niespokojnych siedział jednak spokojnie obserwując cię, Jewo z Lodu, bez przerwy. Jego spojrzenie było na tyle natarczywe, ze zaczęło ci przeszkadzać. W tym wzroku kryło się wiele emocji: fascynacja, ciekawość, zachwyt i ... pożądanie. Ale nie pożądanie, jakie niekiedy dało się ujrzeć w oczach młodzieńców z plemienia. To było inne – bardziej... dziwne. W każdym razie twój śnieżny wilk najwyraźniej też to czuł, bo nie spuszczał ślepiów z młodego szamana.

Ten jednak siedział spokojnie, niemal bez ruchu i ten spokój chłopaka zaczął powoli działać ci na nerwy.
Odezwał się tylko raz, przez ten czas, jaki minął od momentu, gdy naznaczyłaś mu gardło krwawą szramą.

- Krew jest daniną dla Potęg, Słonecznowłosa. Zmusiłaś mnie, bym zapłacił ją w tym miejscu. Takie czyny zobowiązują.

To były jedyne słowa, a kiedy naciskałaś by powiedział coś więcej powiedział jedynie z zagadkowym uśmiechem:

- Zobaczysz, Słonecznowłosa.

Zdecydowałaś się wyruszyć dalej, mając dość jego tajemniczości.


Nemain Goniąca Wiatr

Wyruszyliście bez zwłoki, kiedy wasze Bestie wróciły z łowów.
Szybkie Szpony okazał się dość milczącym towarzyszem, więcej uwagi poświęcając otoczeniu, niż tobie. Jedynie fakt, że co jakiś czas spoglądał w twoją stronę z uśmiechem był wystarczającym zadośćuczynieniem za tą ograniczoną uwagę.

Jego tygrys biegł bez wytchnienia, podobnie jak twój Kot. Z daleka można byłoby was bez trudu wziąć za Trygarran pędzących przez swoje ziemie z jakąś misją. Może to dlatego dotarłaś tak głęboko w serce krainy wrogiego wam plemienia? Każdy, kto zobaczył ślady twojej Bestii niechybnie wziął ją za Bestię któregoś z tutejszych Jeźdźców. Czy to miało znaczenie? Czy dlatego dwie nowe Bestie Wallawarów były wielkimi kotami? Czy to był jakiś symbol? Znak?

Dla towarzyszącego ci Jeźdźca zapewne tak. Wyglądał na takiego, który kieruje się w życiu jakimś celem. Tylko jakim?


Jewa z Lodu i Nemain Goniąca Wiatr


Spotkałyście się. Po krótkich prezentacjach i wyjaśnieniu sytuacji podjęłyście decyzję, by posłuchać rady Strażnika Niespokojnych. Młody szaman zaskoczony przyglądał się Vukovarowi Szybkim Szponom z .. obawą, lękiem. Widać było, że pewność siebie chłopaka mocno stopniała po spotkaniu tajemniczego Trygarrana.
Odniosłyście wrażenie, jakby znał Vukovara, a z tej wiedzy rodziły się wszystkie jego emocje. Jednak obaj mężczyźni milczeli w drodze do osady Shuryuka Strażnika Niespokojnych.

Rzeczywiście była ona niedaleko. Zaledwie godzinę jazdy od miejsca, gdzie spotkałyście chłopaka.

Prowadziła do niej droga, wijąca się jak wąż pomiędzy wielkimi, pokruszonymi głazami, na których wyryto symbole Potęg.

Sama osada nie była duża. Mniejsza niż ta, w której mieszkałyście. Biedniejsza. Domostwa wykonano z suszonej skóry rogobyków, ale znać było, że nie są w tak dobrym stanie, jak wasze.

- Zatrzymajcie się – powiedział niespokojnie Vukovar Szybkie Szpony. – Nie czujecie tego?

Ty, Nemain, nie miałaś pojęcia o czym mówi wasz towarzysz, lecz ty, Jewo, wyraźnie poczułaś, że coś jest nie tak. Osada jest dziwnie cicha. Jakby opuszczona.
Shuryuk pobladł i nie zważając na słowa Vukovara ruszył biegiem w stronę osady.

I wtedy ujrzeliście go. Ubrany w skóry jeździec naprawdę imponującej postury lecz o dziwnej, zezwierzęconej twarzy. Jego usta ociekały krwią, jakby przed chwilą został ranny, lub pił ten płyn.



Widząc was wjeżdżających do osady mężczyzna ryknął dziko. Zza namiotów wypadł wielki dzikolew – stwór z ciałem lwa, lecz szczeciniastym łbem dzikiej świni, z ogromnymi szablami sterczącymi z gęby.

Jeździec wybił się w powietrze i wskoczył – z niesamowitą gracją – na siodło swej Bestii.

- Durvakh! – wrzasnął Vukovar i skierował się na szarżującego Jeźdźca. – Ja się nim zajmę! Wy ochraniajcie chłopaka i zobaczcie, czy nie ma innych wrogów w osadzie.

Jakby na potwierdzenie jego słów ujrzałyście sporą grupę Shar’Rhaz – przynajmniej tuzin – wyłaniającą się spośród namiotów w bezwładnej grupce.



- Są wasze! – krzyknął jeszcze Vukovar kiedy jego piaskowy tygrys i dzikolew drugiego Jeźdźca zwarły się z wielkim rykiem. Ruchy obu Trygarran są tak szybkie, ze napawają was grozą. Jest jasne, ze w pojedynku żadna z was nie byłaby w stanie stawić im czoła.

Jednak przed wami też trudna walka. Te Shra’Rhaz są wam obce, ale wyglądają na zmyślne i co najgorsze. W walce używają broni a ich ciała wydają się być twarde.

Tak! Nie da się ukryć! Czeka was trudna walka!


Ilya Ciche Ostrze

Kiedy tylko się obudziłaś musiałaś zająć się wraz z ojcem i najbliższymi ceremonią pogrzebową swojej matki.

Zwyczaje pogrzebowe waszego klanu są ważne.

Ciała zmarłych obmywa się w specjalnie przystrojonym namiocie, ubiera w najlepsze szaty. Na twarzy, dłoniach i stopach maluje znaki Potęg, mające poprowadzić dusze zmarłych przed uch oblicze. Farby do tego celu miesza się z zioła zwanego Przewodnikiem, krwi bliskich zmarłej osoby oraz łez i wody. Następnie ciało zawija się w całun i obszywa znakami potęg i błogosławieństw.

Nikt, poza rodziną i najbliższymi przyjaciółmi, nie pomaga przy tej nader osobistej ceremonii. Dopuszczenie do niej jest wyznaniem najwyższego zaufania i szacunku, jakim rodzina zmarłego darzy zaproszonego do uroczystości człowieka.

Twój ojciec zaprosił tylko dwie osoby – swego przyjaciela oraz Calina Deszcz w Twarzy. Ten zaszczyt był czymś niezwykłym. Czymś, co na długo musi pozostać w pamięci i w sercu wyróżnionego młodzieńca. Było widać po jego twarzy, że jest wzruszony tą chwilą i równie mocno jak rodzina opłakuje odejście twojej matki.

Wieczorem, ciało matki było gotowe do Drugich Narodzin. Pozostało ponieść je tylko na miejsce zwane Domem Ciszy, gdzie klan grzebał swoich zmarłych.
Ubrana w żałobne szaty, z twarzą pomalowaną na biało i znakami żalu wasza rodzina utworzyła kondukt pogrzebowy i wyruszyła, niosąc ciało zabitej owinięte w całun ciało na ramionach. Dołączyli do ośmiu innych konduktów pogrzebowych zmierzających w stronę wzgórz.


Rayen "Samotny Księżyc", Calin Deszcz w Twarzy, Ilya Ciche Ostrze i Aime „Kamień na dnie rzeki”


Dzień po gwałtownych wydarzeniach spędziliście odpoczywając. Ilya, nieszczęsna Ilya, miała też inne zadanie. Musiała pomóc ojcu przygotować ciało matki do Wędrówki na Drugą Stronę. O dziwo, do wigwamu zaproszony został również Calin. Wam, Rayen i Aime, jednak nie pozwolono się nudzić. Szybka Włócznia wysłał was do patrolowania okolicy. Atak ze strony Shar’Rhaz czy Okrwawionej Czaszki był nadal realnym zagrożeniem, tym bardziej że zwiadowcy wysłani przez Aimego by obserwowali wrogiego Jeźdźca jeszcze nie powrócili.

Dzień minął wam jednak na prażeniu się w słońcu i wypatrywaniu wrogów. Nic jednak złego się nie wydarzyło i mogliście wrócić wieczorem, by wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych.

Dom Ciszy to rozległa dolina pomiędzy wzniesieniami, kilkaset kroków od waszej osady.

Niefortunnie to na Orgę i na Khamala padło zadanie ochrony obozu podczas waszej nieobecności.

Pod nieobecność Juhara ceremoniał poprowadził Seseung Spokojna Woda.

lastinn player



Już dawno nie pamiętano tak licznej uroczystości. Przy akompaniamencie bębnów i piszczałek ciała zabitych podczas ataku zostały złożone w ziemi, okadzone dymem, polane wodą i każdy mógł chuchnąć na całun. W ten sposób klan oddał cześć czwórce Potęg. Pozostała jedynie Piąta, zwana Kapryśną. Potęga Ducha.

- Oto ciała naszych bliskich spoczywają w łonie ziemi – rzekł Seseung spokojnie. – Nasze serca się smucą, nasze oczy płaczą, lecz wszyscy wiemy, ze to dopiero początek Drugiego Życia. Nasi bliscy są teraz na ścieżce, na którą każdy z nas wkroczy w ten czy inny sposób. Nie sposób jej oszukać, nie sposób z niej zejść. Tak jak jest dzień i jest noc, tak życie i śmierć łączą się w parę. Oddajmy cześć zabitym karmiąc Potęgę Mocy naszą krwią. To pozwoli nam pamiętać o zmarłych, a zmarłym pamiętać o nas.

Sam zrobił pierwszy krok i przebił sobie palec ostrzem noża pozwalając by kropla krwi spadła na całun.

Każdy z klanu zrobił to samo. Ci, którzy nie stracili rodziny, oddawali krew ziemi. Ci którzy stracili bliskich, pozwalali by płyn życia spadał na całun.

Kiedy twoja krew, Ilyo Ciche Ostrze, uderzyła na całun matki, poczułaś nagle .. jej obecność przy sobie. Dotyk niewidzialnej dłoni na ramieniu. Niczym muśnięcie jętki lub słońca. Ciepły i delikatny, lecz zarazem silny i opiekuńczy.

- Będę przy tobie – tego szeptu nie można było pomylić z żadnym innym.

Słyszałaś go, kiedy jako osesek bujałaś się w skórzanej kołysce. Są pewne obietnice i przysięgi, których nie wolno łamać. Przysięga matki jest bez wątpienia jedną z nich.

Po ceremoniale wróciliście do swoich namiotów i do codziennego życia.


Następnego dnia popołudniem gruchnęła wiadomość, że wróciła Melesugun Szalona i Juhar Dwa Duchy. Wyszliście im na spotkanie z obawą w sercu. Co z resztą dziewczyn? Co z Nemain i Jewą? Czyżby spotkanie z Czarnym jeźdźcem było bardziej dramatyczne, niż miało być?

Na szczęście okazało się, że nie.

- Wieczorem widzimy się w Domu Ciszy – powiedział Juhar Dwa Duchy. – Dokończymy rytuał. Musicie być tam wy i wasze bestie.


Rayen "Samotny Księżyc", Calin Deszcz w Twarzy, Ilya Ciche Ostrze, Aime „Kamień na dnie rzeki”, Melesugun Szalona


Zachodzące słońce oświetlało ogniście wasze twarze, kiedy staliście na granicy ziemi żywych i umarłych, gdzie wczoraj składaliście ciała przyjaciół i bliskich z Klanu. Teraz też towarzyszyły wam dwa całuny – w jednym zawinięto ciało ucznia Juhara – Cierniowego Krzaka, w drugim Zarah Liść w Strumieniu. Towarzyszyli wam pozostali jeźdźcy klanu: Orga, Kahmal i Sedrek. Reszta nadal zmuszona była ochraniać polowania na rogobyki.

Po tym jak ciała spoczęły w grobach Juhar spojrzał na was swoim spokojnym i poważnym wzrokiem.


- Czas dokończyć, to co zostało przerwane. Poprzez ból i poprzez krew jednoczy się moc Jeźdźca i jego Bestii. Staniecie się jednością, z woli Potęg. Jeździec, Bestia, żwyobroń i wola Potęg! Ta moc to wielki zaszczyt, wielki ciężar i wielka odpowiedzialność za losy Stepu. Czy jesteście gotowi, by znieść ból, znieść cierpienie, znieść wyrzeczenia i stać się jednością ze Stepem.

- Tak – odpowiedzieliście po chwili.

- Zatem weźcie wasze żywonoże, zrańcie siebie i zrańcie wasze bestie, a potem przyłóżcie swoja ranę do rany waszej Bestii. I czekajcie, póki nie zamknę kręgu.

Tak zrobiliście. Jedni z wahaniem, inni szybko.


Kiedy krew połączyła się z krwią, ból z bólem, Juhar Dwa Duchy chodził pomiędzy wami i kolejno dotykał czół szepcząc coś do ucha. A wtedy, każdy z was czuł coś dziwnego, coś bolesnego i słodkiego zarazem. Coś innego.


Rayen "Samotny Księżyc”

Po słowach szamana zakręciło ci się w głowie. Poczułaś ciężar dwóch żywnoży w dłoniach. Czułaś je tak, jakby były częścią twojej dłoni, twoimi szponami, kłami twej Bestii.

Widziałaś siebie biegnącą jak wiatr! Ścigałaś lub byłaś ścigana! To nie miało znaczenia! Byłaś tylko ty i dudniąca w uszach krew. Była polana pełna pachnących ziół . I wielki, przeogromny księżyc, który okazał się być wpatrzonym w ciebie srebrzystym okiem.

Stałaś na nogach, a twoje serce biło mocno i silnie. Równo, dokładnie tak jak serce Neyar.



Calin Deszcz w Twarzy

Poczułeś ból i czerwień wypełniał twe oczy. Czułeś się tak, jakbyś za długo patrzył w płomienie lub w słońce. Wokół ciebie świat zawirował w obłędnym tańcu. Ręka, która dzierżyła ostrze żywonoża który wraziłeś w widmowe cielsko Jeźdźca z dymu i cienia nagle zapłonęła żywym bólem, jakby piaskowy wąż wbił w nią swe zatrute kły.

Spojrzałeś w dół widząc, jak dłoń staje się ciemna, pokryta plamami układającymi się w spiralne wzory. To znak, który zniknął jednak tak szybko jak się pojawił.

Kiedy ocknąłeś się trzymając za dłoń znaków już nie było. Pozostało dziwne uczucie mrowienia w palcach i uczucie, jakby twoje serce i serce Wilka stały się jednym bębnem życia.

Ilya Ciche Ostrze

Krew z krwią, serce z sercem, ostrze z pazurem i kłem, dusza z Potęgą. To szeptał szaman do twoich uszu domykając rytuał. Bicie serc – twoje i bestii – zmieniało się. Zwalniało, stawało jednym rytmem. Ta melodia ponosiła.

Ciemność spadła, jakby słońce zaszło za widnokrąg. Widziałaś siebie z rozwianymi włosami i z żywonożami w dłoniach. Z ostrzy parowała dziwna krew – posoka Shar’Rhaz. Byłaś dziwnie spokojna, mimo, że walka dopiero się zaczynała. Jakbyś była ponad nią. Wypalona lub opanowana, jak stary myśliwy czekający w zasadzce. Kiedy powrócił ci wzrok serce twoje i Bestii biło już jak jedno serce.



Aime „Kamień na dnie rzeki”

Krew Hieny i twoja stały się jednością. Stały jednym życiem, jak wcześniej. Czułeś, ze wasze dusze na powrót związują się w jeden węzeł. Wizja, ulotna i smutna, uderzyła w ciebie z dużą siłą. Stałeś nad brzegiem rozległego jeziora i spoglądałeś w swoje oblicze w wodzie. Jednak była to obca twarz. Obca i wykrzywiona przez kładące się na wodzie cienie.

Wizja jednak szybko prysła i znów stałeś koło Hieny a wasze serca biły jednostajnym, rytmicznym tempem.

Melesugun Szalona

Krew Bestii paliła, niczym żar z ogniska. Słowa szamana spowodowały, że dłonie zapłonęły, a tatuaże na nich zaczęły wirować w obłędnych rytmach.
Stałaś na stercie wrogów, cała zachlapana posoką Shar’Rhaz i krwią.

Zapach rzezi przytłaczał. Myśli kłębiły się dziko a ty wyłaś jak szalona, wznosząc twarz ku niebu. Nie padał deszcz, a jednak po twoich policzkach płynęła woda. Łzy mieszały się z krwią, żal z tryumfem. Zwycięstwo było twoje, lecz cena jaką zapłaciłaś była ogromna.

Ból rozsadzał ci serce. Biło jednym rytmem z sercem Bestii.
Ocknęłaś się.



Rayen "Samotny Księżyc", Calin Deszcz w Twarzy, Ilya Ciche Ostrze, Aime „Kamień na dnie rzeki”, Melesugun Szalona

- Dokonało się – powiedział Juhar Dwa Duchy. – Staliście się jednością. Staliście się pełnymi Jeźdźcami. Odpoczniecie, ponieważ jutro trójka z was pojedzie by zwolnić naszych strzegących stad rogobyków. Dwójka otrzyma inne zadanie. Musimy schwytać Okrwawioną Czaszkę. Orga, Khamal i Sedrek ruszą za nim w pościg. Młodzi Jeźdźcy pozostaną by strzec obozowiska.

Podejmijcie do rana decyzję, kto z was wyrusza na pastwiska, a która dwójka zostanie w obozie.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"


Doskonale wiedział, że potrafi postępować właściwie z ludźmi, jeżeli chodziło o sprawy plemienne. Umiał przemawiać, wyszukiwać argumenty, nakłaniać, ale nie umiał przedstawiać swoich uczuć, jeżeli chodzi o Ilyę. Chciał dobrze, ale czuł, że wyszło coś zupełnie nie tak, jak pragnął. Potem był pogrzeb, potem reszta rytuału. Bolało, ale było zarazem przyjemnie, jak i nieprzyjemnie. Dziwna sprawa. Wszystko toczyło się jakby w jakimś pędzie, który rzucał nim, chłopak zaś czuł się, jak źdźbło miotane silnym wiatrem. Cokolwiek zrobił, to było nadzwyczaj mało istotne, ale może nie, może właśnie bardzo ważne, tylko on tego, w swoim braku dorosłego spojrzenia, dostrzec tego nie potrafił.

Praktycznie nie widywał się z Ilyą, poza oficjalnymi lub smętnymi, rodzinnymi spotkaniami. Uśmiechał się tylko do niej, kiedy przypadkiem przemknęli obok. Siłą rzeczy, obydwoje byli bardzo zajęci, obydwoje pilnowali też wioski, obydwoje mieli osoby, którym byli bardzo potrzebni.

Po odbyciu rytuału czuł się inaczej, inaczej jednak tak samo. Stał przy Wilku jedynie nucąc cichutko pod nosem, ponieważ jego śpiew przypominał zdecydowanie jakiś rechot.

Pośrodku ziemi
Staję,
Przyjrzyjcie mi się!
W sercu wiatru
Staję,
Przyjrzyjcie mi się!
Źródło zaklęć, Oto staję
W sercu wiatru
Staję.

- Dokonało się – powiedział po całości rytuału oraz odzyskaniu siły Juhar Dwa Duchy. – Staliście się jednością. Staliście się pełnymi Jeźdźcami. Odpoczniecie, ponieważ jutro trójka z was pojedzie by zwolnić naszych strzegących stad rogobyków. Dwójka otrzyma inne zadanie. Musimy schwytać Okrwawioną Czaszkę. Orga, Khamal i Sedrek ruszą za nim w pościg. Młodzi Jeźdźcy pozostaną by strzec obozowiska.

Pomyślał, że Ilya raczej zostanie chcąc być przy ojcu, dlatego zdecydował się na chronienie osady, co głośno zadeklarował.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Droga do wioski młodego szamana nie była zbyt długa, ale chociaż czas ich gonił, przynajmniej w mniemaniu Nemain, nie pędzili na złamanie karku.
Zastanawiała się co takiego było w jej towarzyszu, że Shuryuk wyraźnie się przestraszył? Czyżby spotkali się już wcześniej? Nie zapytała jednak wprost, uznając, że skoro Vukovar ma swoje tajemnice należy je uszanować.

Kiedy w zasięgu wzroku pojawiły się w końcu ubogie domostwa współplemieńców szamana zaniepokojony Szybkie Szpony rozejrzał się i nakazał postój. Jewa z wilczycą węszyły razem z nim niespokojnie. Nemain nie rozumiała co mogło ich tak wyprowadzić z równowagi. W końcu dokoła było dość cicho...
Najwyraźniej tylko ona niczego nie dostrzegła ani nie wyczuła. Pobladły Shuryuk wyrwał się pędem w stronę wioski.

Potem już wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.

Vukovar ruszył na jeźdźca o zwierzęcej twarzy i starli się w walce jakiej Nemain nie miała okazji nigdy widzieć. Szybkość i precyzja, z jaką obaj walczyli porażała ją.

Dosłownie w tej samej chwili zza namiotów wypadła banda nieznanych jej Shar’Rhaz. Nemain schwyciła mocniej geparda i krzyknęła do Jewy, żeby ta ochraniała szamana, a Nemain odciągnie uwagę potworów.

Wiedziała, że tylko chaos i rozciągnięcie szyków wroga daje im jakąś szansę.
Zauważyła, że Shar’Rhaz, mimo pancerza i broni w rękach nie atakują taktycznie, tylko bezładną grupą ruszyły w ich kierunku. Nie zauważyła też broni dystansowej. Krzycząc i wyjąc głośno popędziła z Abu na potwory i korzystając z nadarzającego się momentu kopnęła jednego z Shar’ Rhaz z boku w taki sposób, że tamten stracił równowagę i upadł na dwa następne nadbiegające osobniki. Abu natychmiast dał olbrzymiego susa w powietrze i odskoczył w stronę przeciwną do biegnących Shar’Rhaz.

Nemain powtarzała cyklicznie taki manewr, tnąc i siekąc wokół siebie niczym tancerz z ostrzami na wielkim kocie. Śpiewała przy tym głośno wojenną pieśń, którą usłyszała jako dziecko od ojca:

„Nie jesteś stąd.
Jesteś inny.
Upoluję cię jak dziką świnię.
Przekłuję cię moim nożem wiele razy.
Nie złamie się.
Padniesz na ziemię.
Nie umkniesz już.
Jesteś szybki jak małpa skacząca w konarach drzew, ale teraz umrzesz.

Nie ma we mnie strachu.
Moi wrogowie ścigają mnie.
Ich dzidy mogą przeszyć mnie dzisiaj lub jutro.
Przebiją moje ciało raz za razem.
Gdy będę umierać, nie wydam jęku.
Jestem szybka jak gepard .
Niczego się nie obawiam.”

Wtedy, kątem oka dostrzegła jak Jewa uwikłana z dugiej strony w walkę z potworami pada…


AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


Kiedy Majsung otworzył oczy zobaczył wyszczerzonego w uśmiechu Aime.

-Wstawaj brachu idziemy popływać - Uśmiech Aime przerodził się w wyraz szczerego zatroskania kiedy Długie Ramię złapał się za bok i rozkaszlał niemiłosiernie.
-Żartowałem brachu - położył mu dłoń na ramieniu i obrócił się wodząc wzrokiem za matką krzątającą się przy palenisku.
-Rozbawiłeś mnie Kamyk. Jak widzisz chwilowo nie mogę - spojrzał na swoje opatrzone ramię - ale pewnie i tak nie miał byś szans w wyścigu na drugi brzeg - powiedział zaczepnie słabiutkim jednak głosem.
-Nie gadaj głupstw Maisung - do rozmowy włączyła się Wiosenny Wiatr kucając przy leżącym mężczyźni z naparem w ręku. Chyba tym samym, którym raczyli Aime szamani, bo ten skrzywił się poczuwszy jego woń - Aime nie przeszkadzaj. Idź przynieś mi wody i pomóż ojcu, cokolwiek teraz robi. A ty leż spokojnie i pij, musisz odpoczywać - pogłaskała rannego po głowie podając mu wywar do wypicia.

Długie Ramię mrugnął porozumiewawczo do chłopaka kiedy ten wychodził z namiotu. Skierował się wprost na jego tyły bo tam oczekiwała na niego Hiena. Stała już z wywalonym jęzorem czekając na swojego jeźdźca wyraźnie niecierpliwa.

No chodź-pomyślał i poklepał ją po szyi.
Mama cię dobrze nakarmiła co - zwracał się do niej bezgłośnie –idziemy nad rzekę trzeba zmyć z siebie bród wczorajszego dnia – Hiena ugięła przednie łapy a Aime wskoczył na jej grzbiet. Ruszyli zabierając po drodze dwa drewniane wiadra.

Przejeżdżając obok krzątających się współklanowców pozdrawiali się wzajemnie. Uśmiechy szczerej sympatii a w szczególności uśmiechy i śmiałe spojrzenia dziewcząt sprawiły że jechał dumnie z wypięta piersią i… być może trochę idiotycznym uśmieszkiem z wiadrami w ręku.

Dzień się dobrze zaczyna - myślał - Maisung wraca do zdrowia, poranek taki piękny. Pędź!

Jeszcze nigdy tak szybko nie udało mu się przepłynąć rzeki wpław. Powtórzył to jeszcze kilkukrotnie i wyszedł ociekając wodą na brzeg. Słońce powoli osuszało mu skórę, kiedy leżał wśród traw nagi i beztroski. Jego bestia tuż obok z mokrym łbem wspartym na przednich łapach wpatrywała się w niego.

Zadowolona, spokojna, mokra - te myśli a raczej odczucia biegły od niej wprost do serca młodego jeźdźca.

Reszta dnia spełzła mu na domowych obowiązkach, krótkich rozmowach z bratem, wspólnym posiłku i patrolowaniu okolicy na polecenie Szybkiej Włóczni.

Kiedy przyszedł czas ceremonii pogrzebowych stał wśród tłumu przyglądających się żałobnym konduktom rodzin poległych. Zawsze było tak, że ktoś odchodził aby narodzić się na nowo, ale tym razem było ich zbyt wielu. Widział Ilyję jak odprowadza swoją matkę, za nią kroczył Calin. Serce krajało mu się na samą myśl, że kiedyś i on będzie musiał przejść tą samą drogą żegnając ojca lub… .
O Potęgi - wyszeptał. Łza zakręciła mu się w oku. Odsunął szybko od siebie ponure myśli. Cały klan ruszył do Domu Ciszy, aby pożegnać swoich braci i siostry, aby towarzyszyć im w ostatniej wspólnej wędrówce.

Z Wody zrodzeni po Ziemi stąpamy
Ogień w sercu płonie Wiatr gna nas przed siebie
Wodę swą oddamy gdy w Ziemi spoczniemy
Ogień w sercu zgaśnie Wiatr prochy rozwieje
Duchu bądź łaskawy.

Tą modlitwą, której nauczyła go matka, żegnał zmarłych. Chodź tyle mógł dla nich zrobić.
Ceremonia dobiegła końca. Ludzie powoli rozchodzili się do swoich namiotów, niektórzy do wspólnych ognisk snuć opowieści o tych którzy odeszli. Aime przysiadł przy jednym z takich zgromadzeń słuchając. Noc była już późna kiedy udał się na spoczynek.

Następnego dnia powrócił długo oczekiwany Juhar Dwa Duchy. Towarzyszyła mu Melesugun Szalona. Brakowało Jewy i Nemain, ale wieści, które przynieśli ze sobą były uspokajające. Wiedzący nie wdawał się w dłuższe rozmowy. Oznajmił wszystkim, że rytuał zjednoczenia będzie dokończony dziś wieczorem.

Tak też się stało. W Domu Ciszy dopełniło się to co zostało przerwane na Wzgórzu Wilków. To było tak osobiste doznanie, że nikt z ich piątki nie kwapił się do opowieści o tym przeżyciu. To co zostało rozdzielone przy początku rytuału stało się na powrót jednością u jego końca. Jednością już świadomą i przez to silniejszą. Tak widział to młody Aime.
Po wszystkim oznajmiono im, że jutro czekają ich nowe zadania. Dwójka pozostanie w obozie a reszta wyruszy zmienić tych Jeźdźców, którzy pilnują stad rogobyków.
Calin jako pierwszy jasno oznajmił, że pragnie pozostać w obozie. Po nim Rayen wyjawiła swoje zdanie. Nie z taką stanowczością, ale jednak wolała pozostać na miejscu.
Wojownicza Melesugun próbowała jeszcze dołączyć do planowanej wyprawy w celu schwytania Czaszki, ale decyzja zapadła, pozostała trójka ruszy na pastwiska.

Wkroczył do namiotu z zamiarem szybkiego legnięcia na swoje posłanie. Rano musiał być rześki i wypoczęty przed podróżą. O dziwo rodzice jeszcze nie spali, mało tego, wstali na jego widok a wyraz ich twarzy zdradzał z trudem ukrywane napięcie.

-Nie było wcześniej sposobności synu - zaczął uroczyście Garnej Patrzący z Nieba - teraz kiedy rytuał się dokonał nadeszła odpowiednia chwila - spojrzał na Piliję.
Ta wyciągnęła przed siebie ręce w których trzymała metalowy łańcuch z symbolem pętli.

-Należał do twojego ojca Aime Kamieniu na Dnie Rzeki – głos się jej lekko załamywał, nigdy nie mówiła do niego w ten sposób – należał do Kaltena Zimne Ostrze, który otrzymał go od swojego ojca Burduka Niedzwiedzia Łapa jako pierworodny a ten od swojego ojca
-Jest w Twojej, naszej Aime rodzinie od wielu pokoleń. Mój brat a Twój ojciec musiał zdjąć go w dniu w którym zaginął. Teraz należy do Ciebie. Noś go z duma i nie zapominaj z czyjej krwi jesteś Aime Kamieniu na Dnie Rzeki - po tych słowach podszedł do chłopaka i uścisnął go mocno.
-Jestem z Ciebie dumny synu - wyszeptał
Matki długo nie trzeba było namawiać, żeby wyściskała chłopaka i obdarowała go ciepłym słowem.

Tej nocy Aime długo nie mógł zasnąć. Co chwila brał łańcuch w rękę i wodził po nim palcami zastanawiając się jakim człowiekiem był Kalten i jak by wyglądało jego życie gdyby wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
W nocy śniła mu się matka. Ta która wydała go na świat. Mimo, że nie wiedział jak wygląda był pewien, że to Alamea Pustynna Róża. Nad ranem pamiętał jedynie jej zatroskany wyraz twarzy.

Znali to miejsce. Ilyia, Melesugun i Aime w miarę zbliżania się do celu tracili humory. Nie dość, że panował trudny do zniesienia skwar to świadomość, że przez kilka dni za towarzystwo będą mieli roje much a wiatr jeśli odpowiednio zawieje to bynajmniej nie przyniesie im ukojenia a tylko smród suszonego łajna. W drodze rozmawiali o tym co przeżyli. Aime wypytywał o wydarzenia jakich doświadczyła Melesugun kiedy ruszyły w pościg za upadłym jeźdźcem. Sam opowiadał trzymając się suchych faktów, bez ubarwiania a nawet z lekkim umniejszaniem swoich czynów. Miał lekkie wyrzuty sumienia, że naraził Ilyję i klan na niepotrzebne straty prowokując Czaszkę do ataku. To, że skończyło się inaczej świadczyło o tym, że Potęgi nad nimi czuwały.
Wjechali na wzgórze i ich oczom ukazało się stado, kilkaset brunatno brązowych rogobyków.

-O Potęgi! - mimo wszystko Aime dał się zaskoczyć oszołamiającym widokiem.
Można było sobie wyobrazić co by się stało gdyby całe stado ruszyło naglę w jednym kierunku, nic nie byłoby w stanie ich powstrzymać.
W ich kierunku zbliżał się jakiś jeździec, ruszyli spokojnie w jego stronę.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Otworzywszy oczy po śnie bez snów wiedziała, że dzień, który właśnie przywitała będzie pełen smutku i bólu rozstania. Tego dnia bowiem odbywały się ceremonie pogrzebowe wszystkich zamordowanych podczas ataku na wioskę. Ojciec zaprosił na tą uroczystość dwoje gości, zaś obecność jednego z nich wyraźnie podniosła dziewczynę na duchu mimo, że nie zamienili ze sobą ani słowa odkąd rozstali się poprzedniego dnia. Ciche Ostrze wiedziała, że między nimi pewne słowa są po prostu zbędne, a że ceremonie pogrzebowe wymagały skupienia zrezygnowała kompletnie z rozmowy z nim, pomimo że jej serce aż rwało się do tego.

Samą ceremonię pamiętała jak przez mgłę, a sama czuła się jakby to wszystko obserwowała z boku. Bezwiednie wykonywała wszelkie gesty i czynności nakazane przez ceremoniał, lecz myślami błądziła po krętych ścieżkach planów, nadziei i wspomnień. Tak jak wtedy, gdy żegnali Efeza, tak dzisiaj gdy krew spłynęła na żałobny całun matki poczuła przy sobie jej obecność. Uśmiechnęła się lekko czując delikatny dotyk na ramieniu i słysząc w uszach ten słodki szept w uszach. Łzy popłynęły jej z oczu, lecz wciąż uśmiechała się słodko. Pewność, że właśnie jej matka przysięgła opiekować się nią dodawał jej sił i odwagi by przejść przez życie tak, jak tego pragnęła.

Kiedy powrócili do namiotu Ilya przygotowała dla ojca i siebie skromny posiłek, który zjedli w milczeniu, lecz potem zaczęli rozmawiać o ceremonii, przygotowaniach do niej i planach na przyszłość. Jak zauważyła Ilya Stepowy Wilk mówił z pewnym znużeniem, lecz nie z goryczą i rozpaczą, tak jakby wraz z ciałem małżonki pochował swój ból i żal. Dziewczyna nie potrafiła się nie uśmiechnąć, gdy rozmowa zeszła w końcu na osobę pewnego młodzieńca, którego jej ojciec zaprosił do wigwamu, gdzie przygotowywali ciało Bystrej Wody na jej ostatnie łowy. Efez i ona dorastali wraz z Calinem, nic więc dziwnego, że ojciec traktował go niczym syna i naprawdę nie potrafił nie wychwalać go, lecz na wspomnienie o przyszłości ich zażyłości zapadła krępująca cisza. Pomimo roku rozłąki miłość Ilyi nie przeminęła ani nie osłabła. Wiedziała, że matka chciałaby widzieć ich na ślubnym kobiercu, lecz on nigdy nic o tym nie wspominał. Najwyraźniej ojciec nie widział nic złego w tym, by myśleć o jej ożenku tak krótko po śmierci żony.

Rozmowa ta nie dawała jej spokoju, przez co bezsennie rzucała się na posłaniu bijąc się z myślami. Skoro wybrano ich, tak wielu spośród młodzieży Szarych Wilków, to musiało nadchodzić coś, co zmieni wszystko na zawsze. Same słowa Okrwawionej Czaszki wskazywały na to, że prędzej czy później ich czas się skończy. Dlaczego mieliby z tym zwlekać? Skoro ich serca biły w tym samym rytmie, a czasu jak się zdaje jest coraz mniej na takie decyzje, dlaczego więc mieliby czekać aż czasy się polepszą? I ileż ona będzie czekać do momentu kiedy Calin zdobędzie się na odwagę i przyjdzie do niej by na zawsze połączyć ich drogi? Z tą dość nieprzyjemną myślą zasnęła podskórnie czując, że niedługo i tak będzie musiała wstać i zająć się swymi obowiązkami.

Nie myliła się zanadto, lecz pomimo tego że było już późno gdy w końcu udało jej się zasnąć, wstała spokojna i wypoczęta. Dzień okazał się być bardzo pracowity, a jego zmierzch wcale nie oznaczał końca pracy – po południu przybyła Melesugun wraz z Juharem, który oświadczył iż muszą doprowadzić Rytuał do końca już dzisiejszego wieczoru.

Tak też się stało. Dla Ilyi było to przedziwne doświadczenie pełne kolejnych niezrozumiałych wizji i odczuć. Jednakże to, co czuła teraz, to podwójne równomierne bicie jej serca i serca jej jaguara, który w końcu wyjawił jej swe imię. Pojawiło się w jej głowie jakby zawsze tam było przysypane piaskiem stepu. Sabah. Ona i Sabah dzieliły teraz los, na dobre i złe. Ilya czuła, że na jej barki spoczął kolejny obowiązek, których z każdym dniem przybywało. Lecz jak to ona miała w zwyczaju przyjęła to z pogodnym optymizmem. Niemal natychmiast też zdecydowała się także towarzyszyć Aimemu i Melesugn w ochronie pastwisk, co byłoby dla niej miłym urozmaiceniem i na pewno zbawiennie wpłynęłoby na jej samopoczucie. W wiosce przytłaczało ją zbyt wiele wspomnień. Jednakże najpierw musiała uporządkować swoje sprawy z Calinem. Już wcześniej powzięła decyzję, którą teraz tylko musiała wprowadzić w życie.

Jednakże na Calina wpadła dopiero gdy wybrała się na przechadzkę wokół obozu. Blady uśmiech wykwitł na jej twarzy i szybko rozjaśnił się jak wschodzące słońce.
- Calinie, właśnie o tobie myślałam - powiedziała, pamiętając o swoim postanowieniu. - Przejdziesz się ze mną? Chciałabym... chciałabym ci o czymś powiedzieć.
- Bardzo chętnie - powiedział gorąco - niewiele mieliśmy czasu od chwili przyjazdu dla siebie - dodał głosem zawierającym ledwo dostrzegalne nutki żalu, które bardzo, choć bezskutecznie stał się ukryć.
- Wiem, tyle się ostatnio wydarzyło... dobrego i złego - przygryzła lekko wargę. - Cieszę się jednak, że powiedzieliśmy sobie to, co naprawdę czujemy. Wszystko staje się jaśniejsze jeśli wiemy, że gdzieś jest osoba, którą się kocha.
- Bardzo cię kocham - powiedział cichym głosem. - Chyba zawsze kochałem, od chwili, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz na naszej wspólnej wyprawie, kiedy brat zabrał cię na prerię. to wtedy, kiedy dzielnie walczyłaś z królikiem - przypomniał dawne zdarzenie, z którego nieraz się śmiali, jak dzielna Ilya pokonała wręcz swojego pierwszego uchatego i tak się chwaliła przed obydwoma chłopcami, ze aż wpadła do pobliskiego strumyka. Królik oprzytomniał i uciekł, a oni, próbując ją wyciągnąć sami powpadali do wody. - Ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, aż do teraz. Tak bardzo się cieszę, że nasze serca mogą być blisko siebie.
Roześmiała się na wspomnienie jej pierwszego polowania. Pamiętała to bardzo wyraźnie, jak wszystko związane z jej bliźniaczym bratem.
- Ja też cię kocham, Calinie - powiedziała uśmiechając się szeroko. - I dużo o tym myślałam przez ostatni czas i... podjęłam pewną decyzję... Pewnie wyda ci się, że to nie jest czas ani miejsce na to, i że łamię tym wszystkie obyczaje, lecz czas działa na naszą niekorzyść. Jest go coraz mniej, a ja nie chcę go tracić na zbędne podchody i niedomówienia.
Stał niczym głaz z otwartymi ustami. Ilya potrafiła go zawsze zaskoczyć. Przełknął ślinę skinąwszy:
- Kocham cię - powtórzył - tak bardzo, ze nie wiem, czy mam większa ochotę cię objąć, czy schrupać, niczym najsłodsze ciasteczko z sokiem klonowym. Natomiast co do czasu, wiesz, może nie jest go mniej, ale także nie chcę tracić nawet chwili. jeżeli to dotyczy ciebie, ma się rozumieć - dodał.
- Więc to... - zarumienila się, lecz nie spuściła wzroku. - Więc to prowadzi nas do mojego pytania... - zawahała się na chwilę, zacisnęła pięści i wzięła głęboki oddech. - Czy zostaniesz moim mężem? – Spytała wprost, szukając w jego twarzy oznak zawahania lub niechęci.

Lecz on złapał ją w pasie, uniósł i zakręcił się na jednej nodze, aż dziewczyna zawirowała.
- Tak, tak, tak - chciał mówić to słowo ciągle i ciągle. Zaskakująca, odważna, łamiąca zasady, cudowna, wspaniała Ilya. - Moja żona. Moja żona. Czy naprawdę chcesz zostać moją żoną? - głos mu się łamał ze wzruszenia oraz radości, która wręcz promieniała.
- Co za pytanie... - odpowiedziała ze śmiechem, ściskając go. - Gdybym nie chciała to nie pytałabym.
- Tak, ale to tak cudownie słyszeć - wyjaśnił poważnie. Po czym buchnął śmiechem robiąc kolejny radosny obrót. - Moje kochanie - zbliżył usta do jej słodkich warg.
Pocałowała go z uśmiechem na ustach i ramionami wokół jego szyi. Pocałunek był długi i słodki, tak jakby miał być ich ostatnim w życiu, a gdy odsunęli się od siebie jej policzki wciąż były zaróżowione, a w oczach igrały wesołe ogniki.
- Kiedy wrócę pomyślimy o przyszłości - uśmiechnęła się szczęśliwie.
- Tak, musimy powiadomić rodziców, Juhara, przede wszystkim zaś sami... - przerwał. - Czy wiesz już coś więcej o tym, jak długo potrwa wasza zmiana? - spytał.

- Nie, ale nie sądzę by było to dłużej niż kilka dni - odpowiedziała z uśmiechem. - Lecz nie zależy mi na uroczystości... Chciałabym po prostu zostać twoją żoną.
- To także moje marzenie, najdroższa - powiedział gorąco i szczerze ze swojego kochającego serca. - Ale nie mówię o wielkiej uroczystości. Niemniej znając moich rodziców, a szczególnie twojego ojca, to przecież będziemy musieli ich powiadomić, inaczej byłoby im bardzo przykro. Wiesz, zaś Juhar, chyba on będzie prowadził obrzęd ślubny, nawet najskromniejszy - powiedział niepewnie. - Chyba nigdy jeszcze dwóch Jeźdźców nie stawało przed Mocami Prerii, by połączyć się ślubowaniem. Przynajmniej nie słyszałem takiego czegoś. Teraz zaś - szukał właściwego słowa - wiesz, dałaś mi szczęście - powiedział głosem, w którym była i powaga i ogniki radości.
- Mój ojciec nie będzie miał nic przeciw i wiem, że moja matka także by tego chciała. Odczekałabym stosowny czas, lecz... obawiam się, że wciąż będziemy zbyt zajęci by myśleć o przyszłości, a potem będzie za późno... - uśmiechnęła się lekko. - Jeśli chodzi o inne sprawy zaufam tobie. Będziesz tu, w obozie, więc będzie ci łatwiej przygotować wszystko - uśmiechnęła się i pocałowała go. - Ty także dałeś mi szczęście. Dużo szczęścia.
- Zostaję - przyznał. - Ano pewnie nie raz tak będzie się zdarzać, że troski o losy plemienia w inne skierują nas strony, ale - pocieszył się - może czasem pojedziemy razem. Zazwyczaj rodziny nie maja takiego szczęścia. Porozmawiam w tym czasie z Juharem, bo wiesz, z bliskimi to lepiej, żebyśmy to zrobili we dwoje.
- Mogę z tobą pójść teraz do twoich rodziców - powiedziała szybko. - Lepiej by dowiedzieli się od nas nie od Juhara lub z plotek.
- Masz rację - przyznał - kolejny raz. - Podał jej dłoń. - Chodźmy. Jestem przekonany, że będą nam życzyć szczęścia.

Stepowy Wilk siedział na pniaczku nieopodal swojego tipi. Któż wie, czego wypatrywał w ogniu, na którym skupił swój wzrok. Patrząc jednak na córkę oraz Calina podniósł wzrok, a oblicze rozjaśniło się. Niewątpliwie, dzielny wojownik kochał swoje dziecko i był niezwykle dumny z jej drogi Jeźdźca.
- Witajcie, młodzi - powitał ich skinieniem. - Siądziecie na chwilę przy mnie na chwilę?
Oni jednak nie usiedli. Stając przed nim obydwoje mieli poważne miny wskazujące, ze chcą powiedzieć coś naprawdę niebywale ważnego.
- Witaj wuju, ja ... my - poprawił się - przyszliśmy do ciebie z wyrazami szacunku oraz prośby. Twoja córka jest dla mnie największym skarbem i moje serce bije dla niej. Chciałbym, chciałbym prosić cię o błogosławieństwo dla nas, o obdarzenie nas obydwojga, swoja miłością rodzicielską, o patronat nad nami, bowiem pragniemy zawrzeć związek małżeński.
Przez chwilę patrzyła na nich surowo, tak jakby chciał zbesztać Calina za jego śmiałość. Lecz jego twarz wypogodziła się, a przez usta przemknęło coś na kształt uśmiechu.
- Młodzi jesteście i gorąca krew w waszych żyłach krąży. Moja żona była zawsze ci przychylna i z iście kobiecym uporem drążyła ten temat przestrzegając mnie, że choćbyście nie wiem w jakiej sytuacji do nas przyszli i tak mam się zgodzić. Kimże więc jestem by sprzeciwiać się woli zmarłej? Macie moje błogosławieństwo i pozwolenie. Odkąd urodziły się bliźniaki zawsze wiedziałem, że będę miał dwóch synów.
- Ojcze - Calin mówił, podczas gdy Ilya skromniutko stała obok z buzią spuszczoną w dół, jak przystało niewinnej dziewczynie Wallawarów przed obliczem rodzica. - Szczerą wdzięczność oraz miłość prawdziwie synowska przyjmij ode mnie. Chociaż obrzęd planujemy po powrocie Ilyi z wyprawy, to moje uczucie, nasze wspólne uczucie, przyjmij już teraz - wprawdzie w normalnej sytuacji młodzieńcy, a zwłaszcza dziewczęta nie stawały tak przed rodziną, tyleż prosząc, jak oznajmiając o ślubie, ale pozycja Jeźdźców nadawała obydwojgu wyjątkowe prawa. Ilya zaś podniosła na ojca swoje brązowe oczy i uśmiechnęła się radośnie, po czym przystąpiła kilka kroków i pocałowała ojca w policzek. Rodzice jej przyszłego małżonka byli nie mniej ucieszeni, lecz okazali to o wiele bardziej spontanicznie, niż cicha duma i radość jej Stepowego Wilka.

***

Zostawiając wszelkie sprawy do omówienia Calinowi Ilya następnego ranka wyruszyła razem z dwójką młodych Jeźdźców w stronę klanowych pastwisk. Pomimo skwaru, nieprzyjemnego zapachu Ciche Ostrze nie straciła pogody ducha rozpamiętując wczorajszy wieczór, lecz po jakimś czasie udzielił jej się nastrój jej towarzyszy. Opowieści [b]Szalonej/B] wysłuchała z wielką uwagą, lecz już słowa Aimego przepływały gdzieś obok niej przy wtórze jej potwierdzających pomrukiwań. Dopiero jego okrzyk przywrócił ją do rzeczywistości.

Przed nimi rozciągał się najwspanialszy widok na świecie. W czystym, lecz gorącym powietrzu wzrok zdawał się sięgać aż po krańce znanego jej świata. Przysłoniła dłonią wzrok chcąc ujrzeć jak najwięcej szczegółów.
- Przepiękne – szepnęła.
- Cały świat u naszych stóp – rozległ się głos w jej myślach głos Sabah. – Setki, tysiące dni podróży w nieznane i wolność, słodka wolność.
Ilya uśmiechnęła się lekko rozbawiona i poprowadziła jaguara w stronę nadjeżdżającego jeźdźca.


MELESUGUN "SZALONA"


Stała jak kamienna kolumna, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w rozmawiającą z szamanem Jewę. Ciężko stwierdzić, czy bardziej uderzył ją fakt, że jasnowłosa dziewczyna podejmowała decyzje za nią, czy wizja, którą z nagła zesłały duchy. Zupełnie bez ostrzeżenia.

Czuła dudnienie bębna, słyszała własne zmęczenie.
Przedziwne wzory, które na jej dłoniach zostawiła wola jednej z Potęg, wirowały w szalonym, hipnotycznym tańcu.
Spływająca po skórze dłoni krew, mąciła ich misterne zawijasy.
Ciężkie krople posoki sięgnęły rozgrzanego słońcem kamienia – ołtarzu i wtedy powietrze eksplodowało.
Ziemia zadrżała, gdy majestatyczny pomnik natury rozpadł się na dwoje, tuż u stóp nieruchomej dziewczyny.
Na krawędzi własnego postrzegania czuła czyjąś obecność.
Mężczyzna, widziany zawsze jedynie kątem oka.
Obróciła się gwałtownie, chcąc mu się przyjrzeć.
Pod stopami zachrzęściły dziesiątki miażdżonych mokasynami chitynowych pancerzyków.
Ziemię zalała fala skorpionów, a ona nie mogła pozbyć się wrażenia, że wysypują się one z owego ledwie dostrzegalnego mężczyzny.

Ocknęła się gwałtownie mrugając. Przez chwilę miała ochotę dać w ucho Jewie za nieproszone rozporządzanie jej losem, ale odpuściła. Mrużąc oczy dokładnie obejrzała sobie trygarrańskiego szamana. Od stóp do głów. Nie potrafiła pozbyć się rezerwy, którą życie wpajało jej przez tak długi czas.

*

Niedługa rozmowa z Juharem nie wprawiła jej w stan euforii. Udzielił jej kilku informacji, trochę ją postraszył. I tyle. W zasadzie wydawał się zaprzątnięty czymś, o czym nie mówił.
Kapryśna. Melesugun niewiele wiedziała o Potęgach. Niewiele ponadto, co matki przekazują dzieciom. A teraz oto została namaszczona na Wybrańca jednej z nich. Tej najbardziej nieobliczalnej. Znana pod wieloma imionami Potęga Ducha zostawiła na jej ciele piętno, które widać wszyscy poza nią samą zdawali się rozpoznawać z daleka. Juhar, który dla Melesugun stanowił autorytet, wróżył kłopoty. Nie wiedzieć czemu ją to rozzłościło.

Wspólna wędrówka z szamanem, któremu nie tak znów dawno uratowała życie, była dla ciemnowłosej wielką próbą niebiańskiej cierpliwości. Wlokła się wraz z nim, noga za nogą, świadoma, że gdyby wskoczyła na grzbiet swojej wilczycy – ba! gdyby nawet puściła się biegiem – byłaby na miejscu co najmniej o połowę szybciej. Nie musiała się przejmować spędzonymi w stado końmi. Połyskujący złoto Osman bezbłędnie prowadził ku domostwom pozbawione jeźdźców wierzchowce. W każdym większym hauście powietrza czaił się zapach rozkładającego się ciała. Cierniowy Krzak, choć za życia zdecydowanie bardziej uduchowiony niż większa część ich społeczności, po śmierci zaczynał cuchnąc jak każdy inny. Refleksja ta stanowiła dla wojowniczki – tropicielki nowość. Raz za razem z tęsknotą zerkała w niebo, próbując ukryć zniecierpliwienie. Myśl, że może Juhar powinien wskoczyć na któregoś z wierzchowców, zachowała dla siebie. Z niewiadomych przyczyn szaman wybrał możliwie najgłupszy i najwolniejszy ze sposobów, by wrócić do wioski, a Melesugun postanowiła, że nie będzie pytać. I nie okaże złości, choć Potęgi świadkami, że miała wielką ochotę dokończyć robotę Shar'Rhaz, po prostu dusząc Juhara.

*

- Nowy wilki, nowy żywonóż, nowy jeździec. Witam cię Melesugun Szalona wśród Jeźdźców naszego klanu.
Mimo pewnej dozy znużenia upiornie długą podróżą, Melesugun odwzajemniła uśmiech Orgi. Lubiła Orgę. Kiedyś, gdy była młodsza, myślała, że chciałaby się tak starzeć jak ona. Teraz, kilka lat później postrzegała hardą wojowniczkę niemal jako rówieśnicę. Ot, dziecięca perspektywa. Uścisnęły sobie przedramiona i nie było w tym uścisku niż z kurtuazji.

*

Nie musiała wchodzić pomiędzy namioty, by dostrzec, że szaman Trygarran miał rację. Napadnięto jej wioskę. Zjeżyła się, podobnie jak ogromna, nie odstępująca jej boku wilczyca. Zaatakowali ich w najświętszym dla klanu momencie... Nim zdążyła rozzłościć się na dobre, Juhar skinął na nią zza poły namiotu Starszych. Powlokła się w jego kierunku noga za nogą, przeczuwając, co może ją tam spotkać.

- Zamierzacie coś zrobić z tą wiedzą? - zapytała wprost, wpatrując się w zachowujących kamienne oblicza szamanów. Może nieco zbyt ogniście, ale – na Potęgi! - spodziewała się innej reakcji na swoją opowieść.
- Takie sprawy trzeba rozważyć starannie.
- Tamta kobieta sugerowała działanie. ZANIM Czarny Jeździec nas wyprzedzi – obstawała przy swoim.
- Nie możemy dzialać pochopnie, Melesugun, kiedy nieznany wróg zagraża klanowi. Poza tym nie wiemy gdzie poleciał Czarny Jeździec a nie da się tropić czegoś, co nie zostawia śladów.
- Czarny Jeździec szuka swiątyń Dziesięciu. Zbiera to, co ukryte jest w ich podziemiach.
- Nie wymawiaj tego słowa, Melesugun. Dziesięciu nie istnieje. Nie należy ich wspominać
- Ale istnieją ruiny ich świątyń, prawda? - przemówiła z większym jeszcze szacunkiem, lecz nie bez stanowczości. Pochwyciła trop i nie zamierzała go puszczać.
- Istnieją, ale my nazywaliśmy ich Upadłymi.
- My możemy nie wymawiać ich imion - skłoniła się starszym. Brnęła, coraz wyraźniej czując bezzasadność swoich wysiłków. - Ale Tamten nie waha się wstępować pomiędzy mury tych ruin. Cokolwiek stamtąd zabiera... Jeśli zdobędzie całość, Step umrze.
- To poważne zagrożenie, ale nie wiemy jak powstrzymać Czarnego.
- Powinniśmy go wyprzedzić. Odnaleźć to, czego szuka, zanim zdąży zacisnąć na tym palce.
- Tylko nie wiemy w których ruinach były świątynie, Melesugun.
Przez chwilę patrzyła na nich w milczeniu. Widmo klęski formowało się na horyzoncie w coraz bardziej wyraźny kształt.
- W takim razie roześlijcie nas na cztery wiatry. Choćbyśmy mieli sprawdzić kamień po kamieniu.
- Zaplanujemy działania Melesugun, a tymczasem ruszysz zadbać o to, by klan miał co jeść zimą.

Wyszła z namiotu. Wiedziona irytacją kopnęła suchy wędrujący krzaczek, przemieniając go w kupkę drewnianych wiórów.
- Zimę! - prychnęła ze złością.
Jeśli nie powstrzymają Czarnego Jeźdźca, może nie być zimy. Ani tej, ani następnej.
Przecież wiedziała, że tak będzie. Miała ochotę samą siebie kopnąć w tyłek. Z drugiej strony nie miała wyjścia. Musiała przekazać wiadomość. Szkoda, że Kapryśna wybrała na posłańca kogoś, kto przez Starszych traktowany był jak średnio rozgarnięte dziecko.

Usłyszała swoje imię i uniosła znad ziemi wzrok, gniewnie łypiąc spod jednej brwi. Matka śmiała się z niej, że przez ten mars na twarzy, Melesugun wygląda jak cyklop, marszczy czoło aż brwi zbiegną się na nim w jedną poziomą kreskę.
To byli Jeźdźcy. Ci sami, w których kompanii schodziła ze wzgórza, szerokimi cięciami torując sobie drogę przez Shar'Rhaz.
Uścisnęli sobie przedramiona i ciemnowłosa w oszczędnych słowach zdała im relację z pogodni oraz wydarzeń, które miały miejsce później.

*

Odkąd wstąpiła na Wzniesienie Wilków, duchy przecinały jej ścieżki co najmniej dziesięciokrotnie częściej niż wtedy, gdy była tylko jednym z wojowników plemienia. Przemknęło jej to przez myśl, gdy stała w rytualnym kręgu, bokiem wyczuwając promieniujące od wadery ciepło.
Na sygnał szamana bez wahania sięgnęła po żywonóż. Ostrze prześlizgnęło się po skórze, zostawiając na niej krwawy ślad. Straszliwa była to broń, a jej naturę rozumiało niewielu.
Braterstwo krwi. Gorąca posoka bestii zagłębiła się w jej ranę niczym świadome celu palce. Niedostrzegalne pasma objęły serce dziewczyny. Na krótką chwilę przestało bić, po to tylko, by za chwilę ruszyć nowym rytmem, rytmem dyktowanym przez Matkę Step.
W tej samej chwili uderzyła wizja. Melesugun zwalczyła pokusę rzucenia się na kolana.
Zgiełk, krew, triumf i łzy.
Właściwy polu walki trupi fetor.
Tatuaże na rękach ożyły znów, paląc wściekle. Mistyczne arabeski wyginały się, snując opowieść, której wojowniczka nie rozumiała. Bolało. Duchy nie okazywały zrozumienia dla jej ludzkiej natury.

*

Niezadowolona z takiego obrotu spraw, wraz z Aime i Ilyą ruszyła ku stadom.
Upał wyciskał na ich czoła kropelki potu, gdy wędrowali wśród suchych traw. Choć nie sądziła, że warto się tym chwalić, lojalnie zdała im relację ze spotkania ze Starszymi Szarych Wilków.
Gdy usłyszała tą opowieść wypowiedzianą na głos, w jej sercu zaczęło kiełkować postanowienie.
Teraz, gdy stała się Jeźdźcem, obowiązek ochrony plemienia był dla niej ważniejszy, niż absolutne posłuszeństwo szamanom.


RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"


Cichy szelest tkaniny wybudził Rayen ze snu. Właściwie taki cichy, ledwo dosłyszalny dźwięk nie powinien zakłócić jej snu, ale więź z Bestią najwyraźniej bardzo mocno wyostrzyła jej zmysły. Poza tym czuła się już mocno wypoczęta pomimo tego, że nie spała długo, to także musiał być efekt bycia Jeźdźcem. W ciemności usłyszała jeszcze stłumiony okrzyk bólu, kiedy ktoś skradający się cicho przez ich tipi wpadł na element umeblowania.

- Trzeba było wziąć ze sobą jakieś światło Aylenie – powiedziała do postaci wśród cieni.

- Nie chciałem budzić ciebie ani mamy – tłumaczył się Aylen – Hej! Skąd wiedziałaś, że to ja? Ja w tym ciemnościach prawie nic nie widzę.

- Narobiłbyś mniejszego zamieszania jakbyś miał jakieś źródło światła niż tak jak teraz wpadając na różne przedmioty po ciemku.

- Ale mamy nie obudziłem? – przejął się Aylen.

- Nie, mama śpi – Rayen zerknęła w jej stronę i zobaczyła jak kobieta spokojnie oddycha przez sen.

- A poznałam cię po zapachu – nie mogła się powstrzymać od tej małej uszczypliwości.

- Gdybyś musiała siedzieć tyle godzin z wszystkimi szamanami i ich uczniami też byś tak...a z resztą dziwię się że w ogóle coś czujesz bo ten twój wilk tłumi wszystkie zapachy swoim aromatem mokrego futra.

- Dobrze, już dobrze – przerwała mu tę tyradę- a teraz mów prędko, co ustalili?

- Kto, co ustalił? – Aylen był zbity z tropu.

- No szamani. Co mówili na temat tych dziwnych, ostatnich wydarzeń? Tylko mi nie mów, że to nie moja sprawa, bo dobrze wiesz, że i tak nikomu nie powtórzę i możesz mi zaufać w tej kwestii.

- Nie wiem. Siedziałem za daleko żeby coś usłyszeć te ich szepty. Żaden nawet nie podniósł głosu na tyle żeby usłyszeć, choć trochę z tego, co mówili – Aylen wydawał się wyjątkowo przybity tym faktem.

- Rozumiem - Rayen poczuła rozczarowanie.

Naprawdę liczyła, że czegoś się dowie. A Aylen musiał być bardzo zmęczony skoro tak od razu przyznał się do tego jak było. Normalnie byłby strasznie tajemniczy i udawałby, że nie chce lub nie może jej niczego powiedzieć. Rzeczywiście już po chwili w namiocie, słychać było jego chrapanie. Wobec tego Rayen też położyła się na posłaniu żeby złapać jeszcze odrobinę snu.

Następnego dnia cały klan w ceremonii pogrzebowej miał pożegnać tych, którzy stracili życie podczas napaści na ich osadę. Samotny Księżyc nigdy nie lubiła oglądać przygotowań, jakie podejmowały rodziny ofiar przed ceremoniałem, bo przypominało jej to wciąż dla niej świeże wspomnienia o tym jak jej rodzina przygotowywała w ostatnią podróż jej ojca. Na szczęście ten widok został jej oszczędzony, bo ona i Aime otrzymali od Szybkiej Włóczni zadanie patrolowania okolic osady. Jednak ani Okrwawiona Czaszka ani Shra’Rhaz nie zamierzali nękać ich ponownie także patrol przebiegł spokojnie.

Wieczorem klan odprowadził swoich poległych do Domu Ciszy gdzie Seseung Spokojna Woda wyprawił ich duchy na nowa ścieżkę a członkowie klanu oddali im cześć poprzez swoją krew.

Następnego dnia powrócili wyczekiwani przez klan Juhar Dwa Duchy i Melesugun Szalona. Niestety Juhar nie zamierzał odpowiadać na żadne pytania tylko jak najszybciej postanowił zebrać obecną w obozie piątkę i dokończyć rytuały wiążące się z ich namaszczeniem na Jeźdźców. Melesugun po przyjeździe zaraz gdzieś znikła, ale w jakiś czas później pojawiła się żeby porozmawiać z pozostałymi młodymi Jeźdźcami i wyjaśniła im jak wyglądała pogoń jej, Jewy i Nemain za latającym jeźdźcem a także, co wydarzyło się później i dlaczego obie dziewczyny jeszcze nie wróciły do domu. Po gniewnie wypowiadanych słowach widać było, że Szalona jest czymś mocno wzburzona, ale nie zamierzała zwierzać się ze swoich myśli a nikt nie próbował jej wypytywać widząc, w jakim jest stanie.

Wieczorem wszyscy Jeźdźcy, jacy obecnie pozostawali w obozie i Juhar Dwa Duchy spotkali się w Domu Ciszy, aby dokończyć rytuał młodych. Rayen dobyła swoich żywonoży i zgodnie ze wskazówkami Juhara utoczyła własnej krwi a potem krwi Neyar i zmieszała je ze sobą. Kiedy Dwa Duchy dotknął jej czoła i wymówił szeptem słowa zwracające się do Potęg Samotny Księżyc poczuła że mąci się jej wzrok a żywonoże zaczynają ciążyć jej w dłoniach tak jakby spoiły się z jej rękoma. Wtedy jej myśli zaatakowała wizja. Wizja gonitwy a może ucieczki, to akurat nie miało żadnego znaczenia. Najważniejszy był wyścig z wiatrem i samą sobą. A kiedy pościg się skończył znowu dostrzegła wielkie oko srebrnego księżyca wpatrzone w nią, bicie jej serca zwolniło po tym szaleńczym wyścigu i zaczęło bić równo i mocno, w tym samym tempie, co serce Neyar.

Euforia, którą odczuwała po domknięciu rytuału przeminęła, kiedy przypomniała sobie śmierć Zaraha Liścia w Strumieniu. Ich serca także biły w jednakowym rytmie a pomimo tego jego wilk go zabił. To tak jakby mężczyzna zabił swoją ukochaną kobietę albo kobieta zatopiła ostrze noża w sercu ukochanego mężczyzny albo jakby matka, która kochała i chroniła swoje dziecko w końcu sama wydała je, na pastwę śmierci. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać, takie rzeczy się nie zdarzały a jednak Zarah nie żył a jego wilk, mimo że w smutku i cierpieniu jednak zadał mu śmiertelne ciosy.

Cała ta sprawa z Zarahem i jego wilkiem wstrząsnęła Rayen bardziej niż ta początkowo sądziła. Dlatego kiedy Juhar nakazał im zdecydować, kto pojedzie ochraniać polowanie na rogobyki a kto zostanie w osadzie Samotny Księżyc zdecydowała zostać w osadzie. Miała zamiar porozmawiać z Juharem na temat śmierci Liścia w Strumieniu, kiedy szaman będzie miał dla niej czas. Ktoś musiał wiedzieć, co tam się wydarzyło a Dwa Duchy był najstarszym szamanem klanu i na pewno obdarzonym największą mądrością.

Rankiem Rayen pożegnała Aimego, Melesugun i Ilyę, którzy ruszali na pastwiska. Dziewczyna była zdziwiona widząc, że Calin zdecydował się zostać w osadzie, podczas gdy Ilya wyjeżdżała. Przypomniała sobie, że wczoraj Deszcz w Twarzy jako pierwszy zadeklarował chęć zostania w obozie a przecież mógł się domyślić, że Ilya po ostatnich wydarzeniach będzie chciała zmienić otoczenie żeby odegnać złe wspomnienia. Najwidoczniej, więc para postanowiła odpocząć od siebie. Rayen bardzo dobrze to rozumiała, bo sama pomimo tego, że mocno kochała swoją rodzinę lubiła od czasu do czasu pobyć sama z daleka od nich. Teraz także skierowała swego wilka na ubocze osady żeby podjąć patrol okolicy. W głowie układała sobie pytania, jakie zada Juharowi, kiedy uda jej się znaleźć szamana i będzie miał on wolną chwilę. Pytania paliły jej wnętrze, ale i tak nie zamierzała się nikomu narzucać a już na pewno nie staremu szamanowi.


JEWA Z LODU


Wyruszają natychmiast po odjeździe Melesugun. Jewa czuje się jeszcze dziwnie, może to przez słowa młodego szamana, te o jej duszy, może przez widmotrawę i cieniste pnącze. Zimne dreszcze przechodzą ją wzdłuż kręgosłupa, jakby lodowy sopel wwiercał sie miedzy kręgi, i blondwłosa Wallawarka nagle myśli o tym, że kiedyś BYŁA wolna. Rzuca ukradkowe spojrzenia za siebie, bo usilnie próbuję kontrolować obecność duchów, wyłapać ją kątem oka, gdzieś na granicy pola widzenia, gdzie cień spowija wysokie trawy i należą one jednocześnie do dwóch światów, raz słoneczne raz cieniste, nie do końca realne. Tam właśnie Jewa ich szuka. Jej duchy. Niewidoczne. Kpiące z tych wysiłków.

-Puść! – słyszy w głowie głos Morskiej. –Puść! – natarczywe, prześmiewcze polecenie. Chce go posłuchać, przecież wie, że gdy rzemień ciągnie się go za mocno, pęka.

Morska głupia starucho, czemu tu jesteś? Czemu cię nie widzę? Miałaś pilnować Mruka, on pewnie jest gdzieś niezbyt daleko, sam, na ziemiach, na których toczy się bitwa. Idź do niego, jak najszybciej, ja mam bestię, ja sobie dam radę. Idź! Idź wiedząca. Proszę.

Nic dziwnego, że zachowanie i słowa Shuryuka gniewają dziewczynę z Lodu.

- Patrz – chwyta żywonóż i przejeżdża równym, czystym cięciem po lewym przedramieniu. Ledwo zagojone zadrapanie od futra shar rhaza, odzywa się ostrym bólem, krew na ranie wykwita gęstym szkarłatem, struga, która wzbiera i zaraz pobrudzi całą rękę. Młody szaman zastyga podczas ruchu, który ma ją powstrzymać. Jewa odwraca ramię, tak, że krew kapie na ziemię, karbunkułowe kryształy wolno przesuwają się po długich trawach.
– To nie jest danina krwi. – mówi Jewa jakby odczyniała urok -To rana, co się zaraz zagoi. –krzywi się brzydko – Co trochę boli i szczypie.
Wilczyca odwraca łeb by polizać rękę Jewy. Szorstki język przynosi ulgę. Jewa mruży oczy, szepcze coś w podzięce. I wtedy są. Prześmiewcza Morska, smutny Hunge, Lanyuia. Horyzont wiruje, gdy Lanyia tańczy przed oczami blondwłosej.
- Weź go Jewa, wszystko mi opowiesz. – nieżyjąca dziewczyna namawia żyjącą, wskazuje szamana, odsłania w uśmiechu wszystkie zęby. Szaman podtrzymuje osuwającą się z wilka jeźdźczynię.
-Nic mi nie jest – kontrola wraca w jednej chwili – to nic takiego, krew już zastyga, gdybyś widział jak obrywałam od demonów.
- Słonecznowłosa… - Trygarranin zaczyna mówić, oczywiście nie pozwala mu dokończyć.
- Jest jej dużo więcej niż na zadrapaniu na twoim gardle. To żadna danina. – powtarza z pełną mocą - Nie wymyślaj Shuyuku nieistniejących więzów, bo mnie rozgniewasz.

***

Spotkanie Goniącej Wiatr uradowało Jewę. Nawet nie wiedziała, że tak bardzo się o nią bała. Nie poczuła natomiast zdziwienia na widok towarzyszącego dziewczynie Trygarranina.
- Każda ma swojego – zażartowała za to, co na twarzy Nemain wywołało lekki uśmiech, ale chyba mało ubawiło obydwu mężczyzn. Oczywiście wszystko było poważne, tak śmiertelnie, że bolało. Musiała spróbować z tą powagą walczyć.

Ale chyba wszyscy byli zgodni, to był ewidentny znak, te spotkania, nawet jedno nie mogło być nieznaczącym incydentem, w taki czas nic nie dzieje się przypadkowo, dwa były więc natrętnym drogowskazem. Nie popełniła Jewa błędu ufając obcemu. Wymieniły z Nemain informacje i ruszyły w drogę. Teraz, gdy przestała śledzić swoje duchy, widziała je wyraźnie. Lanyia wplotła we włosy wianek z widmowych kwiatów. Jewa z Lodu próbowała nie płakać.

***

Poczuła to. To nie był spokój ani cisza. W spokoju i ciszy szumią trawy, śpiewa ziemia, jęczy wiatr, a w wiosce panowała całkowita pustka, Coś się do niej wdarło, zbezcześciło, odzierając z mocy ognie i totemy.

A potem znowu zaczęła się walka. Przywitała ją z ulgą, przynajmniej wiedziała, co robić. Coś, co umiała, a nawet była w tym znakomita. Ale wyznaczono jej zadanie przeciw któremu nie zaprotestowała, wbrew chęciom, i jeździec Trygarran, i Nemain ją wskazali do ochraniania szamana.
- Schowaj się – warknęła do mężczyzny – Szybciej - opóźniona długie sekundy w stosunku do Goniącej Wiatr, pilnowała jego odwrotu. Szaman ukrył się za naturalnym usypiskiem.
I kiedy Jewa zaatakowała pierwszego przeciwnika Nemain była już w wirze walki. Szybka i śmiercionośna , ucieleśnienie skuteczności Wallawarów. Jewa rzuciła się do walki z zapałem i ze wstydem, że wokół Nemain tryska krew, a ona nikogo jeszcze nie powaliła. Oczywiście nie bała się. Ani ona, ani biała wilczyca, obie równie niecierpliwe i złaknione krwi. Pierwszego przeciwnika pokonały łatwo, jeden skok, wysoki, długi, piękny, lot właściwie, i precyzyjny ruch żywonoża, a potem przeraźliwe kwiczenie istoty zlało się w jedno z wyciem wilczycy i śmiechem niebieskookiej dziewczyny. Jeszcze kilkadziesiąt sekund i drugi demon padnie prawie równie łatwo, bliźniaczy potwór, wielki i głupi, zbyt wolny, przeciwnik, co sam prosi się o śmierć.

Ale potem usłyszała krzyk Shuryuka. Otoczyły go dwa demony, szaman odskakiwał, wokół niego tańczyły dwumetrowe jaszczury o rękach grubych niczym pnie drzew. Choć unikał ciosów, brązowe topory śmigały z przerażająca szybkością, i każde kolejne natarcie spychało chłopaka na ścianę namiotu. Następny cios mógł być ostatecznym. Pilnuj chłopaka, zabrzmiało w jej głowie, policzy się z nimi za to zadanie, nie dlatego, że trudne, prędzej zginie niż pozwoli mu umrzeć, ale dlatego, że czemu na ma być odpowiedzialna za czyjeś życie, woli walczyć z potworami wielkimi jak góry, z demonicznym Durvakhiem albo Czarnym Jeźdźcem, z kimkolwiek bądź.

Toteż Jewa i wilczyca ruszyły na pomoc, od razu, odwracając się tyłem do swoich przeciwników, odwróconą jasnowłosą dosięgło wraże ramię, cios zatrzymał jej oddech, miała wrażenie, że coś pękło w jej wnętrzu, serce wbite na żebra, zgniecione płuca, w ustach poczuła smak krwi. Utrzymała się na białej wilczycy tylko dzięki swoim niezwykłym umiejętnościom jeździeckim, próby zaimponowania Mrukowi pewnie właśnie uratowały jej życie. Wilczyca skoczyła, z wielką siłą i impetem taranując obu napastników. Jewa zwinnym saltem wylądowała na ziemi, walka prawie sprawiedliwa, jedna na jednego. Shuryuk zgięty w pół, odsłonięty, chyba wymiotował, Jewa straciła koncentrację, schowaj się głupcze, krzyczała, wilczyca rozszarpywała plugawe gardło, Jewa broniła się zawzięcie, ból w klatce piersiowej ją spowalniał, ale przecież to była ona ,Jewa z Lodu, nie zabije jej żadne plugastwo, co ma tuzin identycznych braci, na nią trzeba demona wielkości smoka, taki może dalby radę, może taki jeździec jak ten którego zgarnął dla siebie Trygarranin , kiedy one musiały walczyć z tymi upartymi szerszeniami, czemuż ten przeklęty owad nie chce ginąć, zapomniała o głazie za sobą, potknięcie, taki wstyd, upadek trwał długo, biała wilczyca znowu musiała ratować jeźdźczynię.

Potem stanęła nad nią, Jewa rozumiała, co mówi ten gest, siadaj na grzbiet fajtłapo, dzisiaj musisz się mnie trzymać, tak zrobiła, Shuryuk był chwilowo bezpieczny, Nemain niedaleko walczyła jak natchniona, oby Trygarranie tak właśnie je zapamiętali, śmiałe, groźne, przewidujące ruchy przeciwników.
Ostrzegł ją krzyk Shuyuka, odwróciła się w ostatniej chwili, wygięła ciało w nieprawdopodobny łuk, tylko dzięki temu brązowy topór uderzył ją tępym końcem, spadła, tego już nie pamiętała.

Biała wilczyca z pianą na pysku, z warkotem, który powinien wystraszyć nawet demony ze środka ziemi, broniła swego drugiego ciała.
 
hija jest offline  
Stary 23-08-2010, 12:27   #8
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
NARRATOR



Jewa z Lodu i Nemain Goniąca Wiatr


Walka zakończyła się pomyślnie, mimo rozbitej głowy Jewy z Lodu. Na szczęście wróg, mimo swej siły, walczył bez pomyślunku. Shar’Rhaz atakowały w rozsypce, bez jakiejkolwiek synchronizacji, bez cienia współpracy. W końcu ostatni z nich padł pod ciosem Nemain.. Zaledwie czworo z nich rzuciło się do ucieczki, lecz kilka kroków dalej zapłonęli, niczym żywe pochodnie. To bez wątpienia efekt działania Shuryuka. który z gniewem zawezwał moc Potęgi Ognia!

Również pojedynek Vukovara z zezwierzęconym Jeźdźcem zakończył się pomyślnie. Wróg został pokonany, poprzez rozchlastanie żywoszponami, jednak i Vukovar nielicho oberwał. On i jego piaskowy tygrys – któremu udało się złamać potężnym zaciskiem szczęk kark wrogiej Bestii - nic sobie jednak nie robili z ran. „Wasz” Jeździec zeskoczył przy pokonanym przecinku, przyklęknął i opierając dłoń na jego martwej piersi zaczął nucić pod nosem jakąś mantrę kiwając się przy tym monotonnie w przód i w tył, jak ojciec nad kołyską noworodka, któremu Potęgi zesłały dużą gorączkę. Nie trwało to jednak zbyt długo, a zwieńczeniem tej sceny było .. zniknięcie zarówno ciała zabitego jeźdźca jak i jego Bestii.

Cios, który trafił Jewę nie był śmiertelny, lecz dość poważny. Jasnowłosa straciła sporo krwi, lecz obecność szamana u boku w zasadzie sprowadza tę poważną ranę do rangi niegroźnego incydentu. Ocknęłaś się czując, jak rana zasklepia się, a ciało wypełnia ożywcza energia.

W niespełna pół godziny później Shuryuk zakończył zbieranie ciał swoich bliskich, na jedno miejsce. Okazało się, że atak Shar’Rhaz nie oszczędził nikogo w tej, na szczęście niewielkiej, liczącej ponad dwadzieścia osób osadzie. Demony z Ruin nie darowały życia nikomu. Ani kobiecie, ani dziecku, ani starcom.

Shuryuk siadł przed ciałami i zgiął się w pół, łkając, jak dziecko. Voukovar Szybkie Szpony, nadal krwawiąc z coraz mniejszych ran, stał w milczeniu przyglądając się jego rozpaczy. Jego zimny spokój wziąć by można było za przejaw bezduszności, gdyby nie ciężkie łzy spływające po okrwawionych policzkach.

- Zaczęło się, Shuryuku – powiedział Jeździec Trygarran, kiedy żal po stracie bliskich nieco przygasł. – Zaczął się Czas Cienia. Musisz ostrzec inne osady. Musisz ponieść swój ból dalej. Musisz wykuć z niego ostrze, a w wierze w Potęgi znaleźć tarczę. Walka z waszym Jeźdźcem pokazała, że Cień może zaćmić umysł Wybrańca Potęgi. Wiesz co to oznacza? Jeśli nie wiesz, to ja ci tego nie powiem.

Chłopak milczał. Spojrzał na Vukovara z zaciętą miną.

- Dajesz mi rady! – wykrzyknął w gniewie. – Ty, którego imię budzi jedynie litość! Nie potrzebuję twoich rad! Wynoś się z nimi! I zabierz ze sobą te Wallawarki!

- Nie ma powodu do gniewu, lecz rozumiem, że to żal przemawia twoimi ustami. Bądź pozdrowiony, Strażniku Niespokojnych. Zostawiam ci twój klan. Ale jeszcze kiedyś się spotkamy i wtedy docenisz moje słowa.

- Czas na nas – rzucił spokojnie spoglądając na was. – Nie musicie się o niego obawiać. Za najdalej godzinę przybędą tutaj inni z jego klanu. Ta osada, nie była jedyną w okolicy. Musicie wrócić do swojego klanu i dokończyć rytuał.

Nie czekając na waszą reakcję wsiadł na swego kota i ruszył w kierunku waszych ziem.


Ilya Ciche Ostrze, Aime „Kamień na dnie rzeki”, Melesugun Szalona



Droga na pastwiska rogobyków minęła spokojnie.

Pierwszy wypatrzył was Ruhaurk Wyniosły, dosiadającego wielkiego, pręgowanego wilka. Jego oszpecona kilkoma bliznami twarz układała się w arogancki, nieprzyjemny wyraz, lecz oczy zdradzały życzliwość. Powitał was z szacunkiem, częstując wodą i fajką z widmotrawą. Potem przybyła Sarenha Spokojne Oczy – ciemnowłosą i pięknooka na swej czarnej jak noc wilczycy.

Razem z tą dwójką dojechaliście do obozu myśliwych. Szałasów wzniesionych nad brzegiem rozległego lecz płytkiego jeziora. Wiatr przynosił do was smród odchodów rogobyków, których ogromne stado pasło się nieopodal, nie zważając na myśliwych i niewolników, którzy oprawiali w pobliżu juz upolowane sztuki.

W osadzie czekał na was Churkurr Śmieszek – mężczyzna w sile wieku, z lekką łysiną, niewysokiego wzrostu lecz chyba najpotężniejszy Jeździec z całego klanu.
Uściskał każdego z was, jak równego sobie, pochwalił Bestie i zaprosił do ogniska wręczając cierpkie w smaku kłącze zwane „wesołym korzeniem”. Jego żucie pomagało pozbyć się nieprzyjemnego zapachu z ust, a sok był cierpki i wykrzywiał twarz, stad nazwa.

- Wiem o ataku na osadę – powiedział Churkurr spoglądając na was życzliwie. – Wiem o tym, jak Ilya i Aime przepłoszyli Okrwawioną Łepetynę. Wiem o wielu rzeczach, które się wydarzyły, lecz nie wiem czemu i męczy mnie to bardziej, niż biegunka po nieświeżym mleku krowy bykoroga.

Westchnął i odciął świeży kawałek „wesołego korzenia”.

- Wiem, że pewnie wolelibyście teraz chronić klan, a nie wąchać bąki rogobyków na tym zatyłczu. To cecha młodych, że widzą się bohaterami. Cecha starych jest zaś taka, że są na bohaterów za starzy. Wiem, ze jechaliście tutaj z żalem, niemalże jak na poniewierkę. Chciałbym wam to wynagrodzić. Dawniej mieliśmy w klanie taki zwyczaj. Każdy z nowych Jeźdźców otrzymywał podarek od starych. Ja też przygotowałem dla was podarki. Są mistyczne i mają potężne moce, więc doceńcie ich znaczenie.

Sięgnął do swojej sakwy i wyciągnął z niej trzy małe zawiniątka. Wręczając wam je po kolei mówił:

- To woreczki czystej krwi. Żadna z ran, jakie otrzymacie nie może zostać zbrukana i jej opatrzenie zawsze będzie dużo łatwiejsze. Żałuję, że nie miałem czasu przygotować nic bardziej wartościowego. I żałuję, że nie mamy czasu by dłużej towarzyszyć wam we wdychaniu woni bykorogów. Na nas czas. Myśliwymi zarządza Yukor Trzy Pióra. Słuchajcie jego rad, a wszystko będzie dobrze.

Kilka chwil później już ich nie było. Ruszyli pędem na swoich bestiach do osady.

A wy pozostaliście we troje w cuchnącym krwią i odchodami obozowisku.

Raczej nie będzie tutaj okazji do bohaterskich wyczynów. Jedynie żmudna, nudna praca polegająca na patrolowaniu okolicy i zaganianiu wybranych przez szamanów rogobyków pod włócznie myśliwych.

Codzienne życie Jeźdźca w służbie klanu. Nuda. Rutyna. Smród.


Rayen "Samotny Księżyc", Calin Deszcz w Twarzy,


Pozostaliście w osadzie otrzymując pozornie nudne zadania patrolowania okolicy. Zaczynała się samym rankiem, kończyła późnym wieczorem. Gonitwa wokół waszych terytoriów. Obserwowanie ścieżek prowadzących do ruin Pradawnych na waszych ziemiach.

Step pozornie był taki sam. Niezmieniony. Cichy. Kąpiący się w słonecznych promieniach. Pełen drobnych mieszkańców, dla których – podobnie jak dla was – był domem.

Drugiego dnia powrócili wysłani w pogoń za Okrwawioną Czaszką Jeźdźcy. Wrócili z pustymi rękami. Zmęczeni. Zniechęceni.

Kolejnego dnia przybyła w końcu Jewa z Lodu i Nemain Goniąca Wiatr wraz z dziwnie wyglądającym Trygarrańskim Jeźdźcem ze wschodnich rubieży ich ziem plemiennych.

Tego samego dnia powrócili z obozu myśliwych: Ruhaurk Wyniosły, Sarenha Spokojne Oczy oraz Churkurr Śmieszek.

Wiecie, że szamani zgromadzili się w Kręgu i o czymś zacięcie dyskutują.

Wiecie, że Jewa i Nemain dokończyły swój rytuał. Wiecie, ze starci Jeźdźcy pojechali przyjęć się uważnie ruinom Shar’Rhaz. Wiecie, ze nikt wam nawet nie zaproponował, byście im towarzyszyli.

Aż do nocy, kiedy wydarzyło się coś, co ponownie pokazało, że wasze pojawienie się na Stepie nie było przypadkiem.



Wszyscy



Każde z was położyło się na spoczynek w różnym miejscu. Pod rozgwieżdżonym niebem, w swoim wigwamie, tam, gdzie akurat zastała was noc.

Lecz obudziliście się wszyscy w tym samym miejscu. Ruiny - rząd potężnych kolumn i łuków. Dziwne. nigdy wcześniej podobnych nie widzieliście.



Przed wami stała prawie całkowicie naga kobieta, z czarnymi skrzydłami wyrastającymi jej z pleców.

Nie wyglądała na Shar”Rhaz. Nie czuliście od niej woni skażenia, jaką zawsze roztaczały wokół siebie te plugawce.

Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 700x714.


- To sen, lecz niezwykły sen – powiedziała kobieta głosem potężnym, jak zew rogu. – Spoglądajcie na niebo jutrzejszą nocą. Nad ranem spadnie z niego gwiazda. Jeśli chcecie powstrzymać Cienia, zrozumieć, czemu zaatakowano osady, idźcie jej śladem.

- Wasi szamani szukają odpowiedzi. Lecz nie znajdą ich. Ja wybrałam was. Moi bracia i moje siostry zaakceptowali mój wybór. Mieli się nie mieszać, lecz już to zrobili. Trudno. Sługi Cienia szukają Iskry, szukają Pieczęci i szukają Imion. Wródźcie do swoich szamanów i powtórzcie im to. Powiedzcie, że nie ma nic ważniejszego, niż wasza misja. Wolą mą jest, byście wypełnili ją najlepiej, jak potraficie. Żaden z szamanów was nie powstrzyma, bo ja osobiście was wybrałam. Zwą mnie Czarnopióra. Ten cykl jest moim cyklem. Powiedzcie to swoim szamanom. Tą wojnę to ja muszę wygrać.

- Pewnie macie tysiące pytań. Lecz nie ma czasu na pytania. Jest czas by działać. By stanąć do misji. Misji wielkiej wagi. Wszystkiego, co ważne dowiecie się w trakcie jej wypełniania.

- Powróćcie do swoich szamanów i powiedzcie, że macie misję. I ze to ja wam ją wyznaczyłam.

Obudziliście się pamiętając dokładnie każde słowo Czarnopiórej i czując pasję i podniecenie w sercach. Coś się w was zmieniło. W was i w waszych Bestach. Nie wiecie jeszcze co, ale czujecie, że da to wam siłę, jakiej nigdy, nikt nie miał na Stepie.

Prawie nikt.


CALIN „DESZCZ W TWARZY”


Juhar właściwie nie był specjalnie zdziwiony, kiedy Calin odwiedził go przy pierwszej wolnej chwili. Oczywiście, chronili obóz, robili patrole, najpierw we dwójkę z sympatyczną Rayen, a potem w większej już grupie, ale chwile prywatności znalazły się także. Właśnie podczas jednej z nich Deszcz w Twarzy zwrócił się do Juhara z prośbą o przygotowanie zaślubin Ilyi i jego. Zazwyczaj, oczywiście, takie sprawy są załatwiane rodzinnie. Najpierw młodzieniec musi ofiarować rodzicom panny młodej szereg podarków, które składa przed ich siedzibą. Jeżeli zostaną one przyjęte, oznacza to zgodę na ślub. Zupełnie inaczej jest jednak w przypadków Jeźdźców Bestii. Dla Wallawarów istoty łączące w sobie człowieczeństwo oraz potęgę mocy prerii stanowiły wyjątek. Zapewniały ochronę plemieniu, ale jednocześnie były przedmiotem dumy każdej rodziny. Dlatego też, przy ślubie Jeźdźca, cała rodzina męża / żony czuła się w jakiś sposób wyróżniona. Dary nie były potrzebne. Także pozycja Jeźdźca wyjmowała częściowo taką osobę poza krąg władzy ojcowskiej. Dlatego właśnie Ilya i Calin mogli swobodnie pójść do swoich rodzin oznajmiając im, że pragną się pobrać. Wiedzieli, że nie tylko ucieszą tym swoich bliskich, ale także, że mają możliwość zdecydowania samodzielnie.

Calina troszeczkę dziwiło, ale dziwiło w rozkoszny i przyprawiający o dziwnie namiętno – czuły dreszczyk, ze to właśnie Ilya wystąpiła do niego. W normalnych przypadkach zawsze aktywnym był młodzieniec, który udawał się z prezentami. W przypadku Jeźdźców jednak strona aktywną był przeważnie ów mistyczny członek plemienia. Po prostu wiadomo było, że rodzice strony przeciwnej na pewno nie odmówią, ale będą uradowani. Gdyby jednak w grę wchodziła para Jeźdźców, hm, cóż, takie rzeczy zdarzały się bardzo rzadko. Nie wszyscy Jeźdźcy ślubują swym ukochanym, ponieważ zaś ich liczba nie przekraczała zazwyczaj kilku, szanse na akurat wspólne uczucie pomiędzy nimi, były bardzo małe. Dlatego ceremonia ślubna Ilyi i Calina miała być czymś całkowicie wyjątkowym. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Juhar, kiedy chłopak przyszedł do niego prosząc, by po powrocie Ilyi, połączył ich węzłem małżeńskim.

Juhar doskonale wiedział o ich bliskości, jak zresztą także ich rodziny oraz bliscy. Bynajmniej przecież nie ukrywali tego ostatnimi czasy, choć, kiedy zostali wybrani, wszystko się gwałtownie zmieniło. Teraz zaś miał być skromny ślub, który wiązał ich ze sobą. Calin poczuł szczęście i radość, kiedy pomyślał o chwili, gdy Ilya się odezwała do niego. Była odważna, odważniejsza niźli on. Bo choć była Jeźdźcem, to jednak w jego oczach, przede wszystkim młodą kobietą, dziewczyną, której oddał swoje serce. Podświadomie pragnął poprosić ją o rękę, pragnął być z nią, a ona, jak zwykle, wyprzedziła jego marzenia nadając im realny kształt. Była mądra, piękna i dzielna. Najmądrzejsza, najpiękniejsza i najdzielniejsza ze wszystkich kobiet Wallawarów! Jego prośbom Juhar, oczywiście nie odmówił odpowiadając:
- Na niebie wędrują księżyc i słońce, które nigdy się nie spotykają. Legendy jednak prawią, ze wiele jest słońc i księżyców poza ludzkim wzrokiem i te czasem mogą odnaleźć siebie. Jeżeli stanie się tak, nagle czujemy dzień rześkie, powietrze zaś słodkie niczym klonowy syrop. Tak jest też z miłością. Każde szczere serce raduje się, kiedy odnajdą się kochające serca. Toteż cieszę się wraz z wami i gdy dwoje Jeźdźców tego pragnie, połączę ich przed Prerią, jako żonę i męża.

Wychodząc z tipi Juhara usłyszał, jak Chart Dzika Woda, jeden z najlepszych pieśniarzy Wallawarów nuci sobie wesoła piosenkę miłosną.

Tę księżniczkę, co nie umie kochać,
Wrzucimy w staw ze słodką wodą.
Tam się nauczy,
Pijąc słodką wodę,
Że trzeba mnie kochać,
Trzeba mnie miłować.

Tę kobietę, co nie umie kochać,
Rzucimy na pole jałowe od śniegu.
Tam się nauczy,
Kostniejąc na śniegu,
Że trzeba mnie kochać,
Trzeba mnie miłować.

Tę dziewczynę, co nie umie kochać,
Powleczemy mostem, rzucimy ją w rzekę.
Tam się nauczy,
Pijąc mętną wodę,
Że trzeba mnie kochać,
Trzeba mnie miłować.

Wprawdzie nie pasowała do ich wspólnego związku, gdzie obydwoje się miłowali, ale była wesoła i chyba najczęściej śpiewana przy obozowych ogniskach przez młodych mężczyzn, którzy chcieli na siebie zwrócić uwagę jakiejś dziewczyny.

Ruhaurk Wyniosły, Sarenha Spokojne Oczy oraz Churkurr Śmieszek powracając z obozu myśliwych przynieśli wieści o spokojnej prerii. Uspokoiło go to, bo choć był pewny siły oraz umiejętności swojej ukochanej, obawiał się jakiegoś nagłego ataku owego Jeźdźca, który niedawno nawiedził ich wioskę. Także Jewa z Lodu i Nemain Goniąca Wiatr wraz z nieznajomym Trygarrańskim Jeźdźcem powróciły do obozu. Ucieszył się szczerze witając obydwie wojowniczki oraz niezwykłego gościa. Jeżeli tylko był czas, prosił obydwie opowieść, co je spotkało i sam się rewanżował opisem tego, co się działo na terenie wioski oraz ruin.

Natomiast potem był sen. Dziwny, który spowodował, że zerwał się natychmiast ze skór, którymi wyłożona była podłoga tipi, biegnąc do szamana. Mówił, natomiast szaman słuchał jego dziwnej opowieści.



NEMAIN „GONIĄCA WIATR”


Powrót do osady był dla Nemain wielkim stresem. Nie wiedziała co zastanie na miejscu, czy rodzina była cała i zdrowa, kogo przyjdzie pożegnać i co się stało z resztą młodych Jeźdźców.
A przede wszystkim nurtowało ja pytanie: co dalej? Co z przyszłością, która w obliczu ostatnich wydarzeń stanęła pod znakiem zapytania?
Kiedy więc wpadła do namiotu i wzięła w ramiona Nahalę i Achaję, po jej policzkach popłynęły dwie wielkie łzy radości i wdzięczności dla Potęg za opiekę i łaskawość.

***


Przywitanie z pozostałymi w osadzie Rayen i Callinem było bardzo serdeczne. Nemain ucieszyła się z wieści o rychłym ślubie Ilyi i Callina i serdecznie mu pogratulowała. Zapłakała też nad losem tych współplemieńców, których Potęgi wezwały do Krain Wieczności.

Wysłuchała wszystkich opowieści, opowiedziała sama czego świadkiem była i czego się dowiedziała. Przedstawiła im Vukovara, opisując jego walkę z Jeźdźcem o zwierzęcej twarzy.
Żałowała tylko, że Melesugun, Ilya i Aime musieli udać się na pastwiska.

Jedynie ponowne spotkanie z Tahinim nie było przyjemne. Jej dawny przyjaciel oddalił się bardzo, urażony ostatnim spotkaniem, a sytuacji nie poprawiała obecność Vukovara i wyraźnej nim fascynacji Nemain.
Dziewczynie było przykro, ale nie nalegała, licząc na to, że czas zagoi złamane serce Tahini’ego.


***


Ciepło ostatnich promieni słonecznych przenikało policzki Nemain, kiedy stanęły z Jewą przed Juharem Dwa Duchy.
Zapytane przez szamana, czy gotowe są zjednoczyć moce z własnymi Bestiami bez namysłu potwierdziły.

- Zatem weźcie wasze żywonoże, zrańcie siebie i zrańcie wasze bestie, a potem przyłóżcie swoja ranę do rany waszej Bestii. I czekajcie, póki nie zamknę kręgu. – powtórzył Juhar

Bez wahania sięgnęła po żywonóż. Ostrzem broni przecięła skórę na przedramieniu, a potem nacinając skórę Abu połączyła jego krew ze swoją własną.
Z wielkiego wzruszenia nawet nie poczuła bólu. Słysząc szept szamana w swoim uchu zakręciło jej się w głowie i wkrótce pojawiła się wizja.

Stała na brzegu rwącej rzeki, a jej szum przypominał pieśń wojenną Wallawarów. Wpatrzona w wielkie, czerwone słońce pulsujące w rytm odgłosów stepu, jak wielki plemienny bęben, wyciągnęła dłonie w górę, a żywonoże zaczęły wirować wokół jej głowy w dziwnym, szalonym tańcu. Wiedziała, że nadchodzą i pełna spokoju szykowała się do walki.

Wizja tak szybko jak przyszła, tak szybko zniknęła, a serce jej i Abu biły teraz jednym rytmem.
Rytuał został zakończony. Nemain czuła przepływającą przez nią moc i chcąc dać ujście emocjom krzyknęła dziko. Olbrzymi gepard wtulił łeb pod jej pachę, jakby podzielając jej nastrój.

***


Nemain niecierpliwiła się bardzo wynikami zgromadzenia szamanów. Przy tej ilości dziwnych i niepokojących wieści i zdarzeń, musieli przecież coś przedsięwziąć.
A do ruin Shar’Rhaz wysłano tylko starszych Jeźdźców, a przecież jej młode serce rwało się do działania. Nie wyobrażała sobie powrotu do codziennych czynności z takim ciężarem w sercu. Krążyła więc z Callinem, Jewą i Rayen, odbywając obowiązkowe patrole, ale co chwila zerkała w kierunku osady.

Tymczasem narada w Kręgu zdawała się nie mieć końca…

A w nocy przyszedł sen. Tak bardzo realny i odczuwalny w sercu, że Nemain tuż po przebudzeniu zerwała się aby pobiec do innych i szamanów.
Zastała Callina, powtarzającego to, czego sama doznała we śnie. Stała potakując więc głową i wtrącając, jej zdaniem brakujące szczegóły.


JEWA Z LODU



Ocknęła się zdrowa, czuła zimny podmuch wiatru na twarzy, całej zroszonej szorstkim jęzorem wilczycy. Chłód sprawiał jej przyjemność. Biała bestia zawyła, w oznace radości, gdy tylko dziewczyna otworzyła oczy. Wygrali walkę. Wallawarka nie wątpiła, że jej zasklepione rany to skutek działań szamana, tak jak pamiętała jego ostrzegawczy krzyk. Wyszła przed namiot chcąc odnaleźć Nemain i Trygarran i dopiero wtedy po raz pierwszy dostrzegła ciała. Przynajmniej połowa leżała już złożona równo, obok siebie, okryta szarymi całunami, resztę ciał Shuryuk znosił w milczeniu. Nie zaoferowała pomocy. Wydało to się jej niestosowne. Podniosła kilka przewróconych totemów, bez słowa uścisnęła Nemain, a potem usiadła twarzą odwrócona na zachodu i cicho zaczęła śpiewać pieśni.

Nie próbowała wyobrazić sobie jak to jest pogrzebać swój cały klan, śpiewała o stepie, który jest wieczny, o trawie, która zieleni się, co roku, o słońcu i księżycu, które towarzyszą narodzinom i śmierci. Wiedziała, że nie rozumie, co czuje Shuryuk i miała nadzieję, że nie będzie musiała zrozumieć tego nigdy. Szaman dygotał z bólu, otulony ich pełnymi współczucia spojrzeniami, dławiony łzami, które nie dawały oddychać, zanurzony w niewiarygodnej żałości, w rozpaczy tak głębokiej, że aż dziw, że to tylko jedna, jego własna.

***

Powrót do domu odbywał się w milczeniu. Jewa poznawała step zmysłami wilczycy. Czuła niknące zapachy stad ogierów, które w dzikim zewie natury wędrowały gdzieś na południe, wyczuwała smugi ostrych woni, jakie zostawiały za sobą samice dzikolwów, właśnie w rui, badała oszałamiające ckliwą tęsknotą ślady, które pozostawiły po sobie wilcze stada. Z daleka czuła niewidoczne jeszcze kozice i rogobyki. Nowy świat. I dwukrotnie poczuła nikły zapach, który przywodził na myśl Mruka, obydwa razy Jewa oddalała się od towarzyszy odprowadzając delikatne ślady i ponownie, uparcie przekonując Morską, że wybrała zły kierunek.

Jednocześnie Jewa z Lodu wiedziała, że to wcale nie ona się zmieniła, tylko perspektywa, z której patrzyła, sięgająca i dalej i głębiej do tego stopnia, że umysł ledwo ogarniał rozmiary odkrywanego uniwersum.

***

Przed obozowiskiem Szarych Wików zwolniła. Znowu skupiona na zmysłach swojej bestii. Wyłowiła zapach matki, na zachodnich obrzeżach, pewnie wraca znad strumienia łąką, może zrywa kwiaty, czasem to robi, choć jakby w ukryciu, zbyt dostojna na dziewczęce odruchy. I gdyby Jewa teraz zatrzymała się w miejscu, skupiona, z twarzą przytuloną do białej sierści, rozpoznałaby wszystkich, którzy byli … w domu. Żałobna woń gleby poruszonej jakiś czas temu, żeby mogła dać schronienia ciałom zabitych, jeszcze unosiła się nad siedliskiem.

Z wizji wiedziała ile osób zginęło. Teraz Callin opowiedział szczegóły. Odprowadziła Trygarrańskiego jeźdźca przed oblicze Juhara Dwa Duchy, przytaknęła, gdy następnego wieczoru kazał zjawić się by mogły dokończyć rytuał. Choć dotąd była przekonana, że jest już w pełni jeźdźcem, nie okazała zdziwienia. Ojca nie było, on i inni myśliwi wyprawiali skóry zawsze w dużym oddaleniu od namiotów, choć i tak wiatr czasem przywiewał ich ciężki i mdlący odór. Matka i siostra powitały ją z radością, choć Aidai w drugim zdaniu zapytała Jewę czy nie widziała na południu śladów Mruka. A potem nie zauważając miny Jewy i chłodu, który powiał wokół białowłosej, prawdziwego chłodu, co sprawił, że matka sięgnęła po chustę, a ramiona Aidai pokryła gęsia skóra, powiedziała, wciąż radosna, o zaślubinach Ilyi i Callina, bo przecież Deszcz w Twarzy, gdy je witał wymieniał imiona zmarłych i wtedy nie mógł tego zrobić, to nie byłoby mądre, tak mieszać wieści, z krain słońca i cienia.

Jewa dotknęła pięknych włosów siostry, miękkich, pachnących domowym spokojem, potem podniosła z ziemi skórę i wyszła bez słów.

Spała nad strumieniem, bardzo długo i mocno, w miejscu spotkań, a potem obudziła się. Oszustka jutrzenka nie przyniosła niczego, więc Jewa, wtulona w wilka, znowu wąchała, ten jeden zapach, który, bardzo się tego bała, nigdy nie da jej spokoju.

***

Znowu nacięła przedramię, roześmiała się gardłowo, potem narysowała krwawą pręgę na łopatce wilczycy. Białą bestia również odsłoniła zęby. Obie myślały to samo. Że Juhar się myli, że one już to zrobiły, dokonały połączenia które zestraja je w jedno, wtedy, w trakcie walki, gdy ich krew tak szaleńczo mieszała się ze sobą.

W wizji, która do nich przyszła Jewa stała na wilczycy i wznosiła do góry ręce. Wspinała się na palce, wilczyca prężyła kark, by podnieść ją jak najwyżej i było to szaleńczo trudne, bo cieniutkie, pajęcze nici między nimi i zgromadzonymi wokół duchami ściągały je na dół, jakby były potężnymi głazami, które musiały dźwigać. Duchów były setki. Między dłońmi dziewczyny rosła, niczym ogromna śnieżna kula, i powoli wznosiła olbrzymia czerwona bańka, to była krew, to ją musiały wznieść jak najwyżej, tak by spadła deszczem, na wszystkie te duchy, których puste w większości oczodoły, rozwarte jamy ust wyrażały nieskończony ból. Potem wszystko nagle zakryła ciemność, rozświetlona przez jedną gwiazdę, tak jasną i gorącą, że włosy Jewy i sierść wilczycy zaczęły płonąć.

Wszystko trwało najwyżej sekundy. Powróciły.

***

Razem ze wszystkim stała przed obradującymi szamanami, chciała zapytać Juhara o tę budowlę, widziała ją już drugi raz, narysowała zatopione w zieleni mury węglem na czystej skórze, czy szaman kiedyś widział to miejsce, czy wie co to może być i gdzie się znajduje, czy Iskra to ten klejnot który zabrał mu Czarny Jeździec, co to za Imiona, których tamten szuka, czym jest pieczęć i co otwiera, czy wiedział, że żyją w cyklu Czarnopiórej i co to znaczy, czy wszyscy, cała przeszłość Wallawarów działa się w jej cyklu, kto był przed nią, kto będzie po niej? A potem wrócił do niej fragment wizji ze Wzgórza Wilków i nagle odwróciła się tyłem do szamanów i patrząc na pozostałych Jeźdźców zapytała, czy duchy też im powiedziały, że ktoś z nich wkrótce zginie.


RAYEN „SAMOTNY KSIĘŻYC”


- Czy masz dla mnie chwilę czasu Juharze? – Rayen grzecznie czekała w progu jurty szamana aż on wyrazi swoje zdanie.

Szaman skinął głową i zaprosił ją do środka. Kiedy usiadła na podłodze naprzeciwko starca, ten uśmiechnął się i zauważył:

- Stałem się ostatnio popularny miedzy młodymi Jeźdźcami. Najpierw Deszcz w Twarzy a teraz ty Samotny Księżycu. Co cię trapi młoda Jeźdźczyni?

- Dręczą mnie wspomnienia wydarzenia, których byłam świadkiem Juharze. Dzieje się teraz dużo niecodziennych zdarzeń, ale to jedno tak zapadło w mą pamięć, że nawet śnię przerażające sny z nim związane – zadrżała na wspomnienie owych snów.

- Cóż tak niepokoi twój młody umysł Rayen? – Dwa Duchy zdawał się być mocno zatroskany.

- Śmierć Liścia w Strumieniu. Rozmawiałam na ten temat z Szybką Włócznią, Skoczkiem i Dzikowłosą, ale oni nie potrafili mi wyjaśnić tej sprawy i zdawali się tak samo przerażeni tym, co się stało.

- Hmm – Juhar zmartwił się jeszcze bardziej – Niestety i ja nie potrafię wnieść nic nowego do tej sprawy. Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca ani nie słyszałem nigdy od nikogo żeby był świadkiem takiego zdarzenia.

- Nigdy? Myślałam, że masz jakieś podejrzenie, co tam się mogło stać – Rayen nie chciała naciskać, ale nie zamierzała odchodzić też z niczym.

- Mam pewne podejrzenia, ale nie podzielę się nimi dopóki ich nie sprawdzę i dopóki nie uznam, że to, co wiem w tej sprawie jest warte wypowiedzenia.

Początkowo patrolowali okolice osady tylko we dwójkę z Calinem, więc cały czas byli w drodze, cały czas czujni i skoncentrowani. Step był taki jak zawsze, pełen życia, jeśli wiedziało się gdzie go szukać, słoneczny i przyjazny dla nich, dla swoich dzieci. Jednak serce Rayen pełne było niepokoju i te rajdy dookoła siedziby ich klanu wykorzystywała, aby rozmyślać i dumać nad rzeczami, które tak wiele zmieniły w porządku ich świata. A ponieważ potrafiła jednocześnie roztrząsać ważne dla niej kwestie i obierać najdrobniejsze sygnały z okolicy nie obawiała się, że stan jej ducha uczyni ją nieprzydatną jako strażniczkę klanu. Czasami jednak odrzucała wszelkie troski i wszystkimi zmysłami chłonęła to, co się dzieje wokół niej. Wyczuwała wokół siebie zawirowania Potęg i słuchała bijącego serca prerii. W takich chwilach wszystko, co złe szło w zapomnienie a dziewczyna wraz ze swą wilczycą cieszyły się z każdej chwili spędzonej w biegu poprzez trawy pod czystym niebieskim niebem i palącym słońcem. W innych chwilach jednak troski znów powracały a wspomnienie nie przynoszącej rozwiązań rozmowy z Juharem tylko pogarszało sprawę. Biada wrogom, którzy w takiej chwili chcieliby zaatakować klan Szarych Wilków i trafiliby na swej drodze na Samotny Księżyc i Neyar.

Wkrótce powrócili Jeźdźcy, którzy zostali posłani za Czaszką, lecz ich wyprawa nie odniosła powodzenia. Trygarranin gdziekolwiek był pozostawał nieuchwytny.

Następnego dnia w końcu wróciły do domu Jewa i Nemain prowadząc ze sobą gościa, który chciał się widzieć z szamanami plemienia a w szczególności z Juharem. Prawie w tym samym czasie do obozu wrócili Jeźdźcy zwolnieni przez Aimego, Ilyę i Melesugun z ochraniania myśliwych podczas polowania na rogobyki. Nie było im dane odpoczywać na miejscu zbyt długo, bo część z nich została posłana do Głębi Shar’Rhaz. Samotny Księżyc miała nadzieję, że rozwiążą zagadkę ruin i nie pozwolą wciągnąć się jej otumaniającym wizjom jak to się przydarzyło Sedrekowi, Ordze i Zaharowi.

Calin zainicjował rozmowę z Białowłosa i Goniącą Wiatr, której także przysłuchiwała się Rayen. Mieli wtedy okazję poznać, jakimi ścieżkami każdą z grup prowadził los od czasu, kiedy rozstali się pod Wzniesieniem Wilków.

Samotny Księżyc pamiętając jak starsi Jeźdźcy z osady byli milczącymi świadkami ich Zestrojenia towarzyszyła dwom pozostałym Jeźdźczyniom podczas dopełnienia ich rytuału, podzielając radość obu dziewcząt z tego doniosłego, duchowego przeżycia.

Kiedy Jewa z Lodu i Nemain Goniąca Wiatr ukończyły swój rytuał zapadła już ciemna noc ale Juhar nie udał się na spoczynek tylko wrócił do trwających długo narad szamanów z przybyłym niedawno Trygarrańskim Jeźdzcem. Zastanawiające dla Rayen było, że w tak krótkim czasie dwóch Trygarriańczków chciało mówić z Juharem. Tylko, że Czaszka lżył i wyzywał szamana a Vukovar rozmawiał z mędrcem spokojnie. Wyglądało to jakby wśród samych Trygarran nastąpił rozłam jednak czy na pewno? Samotny Księżyc wspomniała historię opowiedzianą przez Jewę i Nemain o Trygarrańskim Jeźdzcu, który w przypływie szału wymordował wraz z Shar’Rhaz całą swoją osadę. Okrwawiona Czaszka także działał w porozumieniu ze zwierzoludźmi. Możliwe, że sami Trygarrańczycy są zaskoczeni i przerażeni tym faktem i stąd wizyta tego Vukovara w ich osadzie. Rayen pamiętała słowa Sedreka Szybkiej Włóczni o tym, co działo się z nimi podczas ich pobytu w Głębi Shar’Rhaz. Widmowy Jeździec był tam z nimi przez ten cały czas a pomimo tego, że i Orga i Sedrek nie byli zdolni do walki pogrążeni w swych snach na jawie to nie zostali przez niego zaatakowani. Dopiero, kiedy chcieli opuścić Głębie Jeździec złożony z mroku i dymu stanął do walki, nie wcześniej. A co jeżeli te wizje miały złamać ich wole i uczynić z nich bezmyślne bestie do zabijania, takie, jaką stał się Durvakh. W takim razie śmierć Zaraha mogła oznaczać coś zupełnie innego niż początkowo zakładała. Może to nie jego wilk oszalał tylko Liść w Strumieniu został złamany przez mroczną siłę ukrytą w ruinach Shar’Rhaz. Może atak Bestii nie był dziełem zniszczenia tylko dziełem ocalenia, ostatnim darem Bestii dla jej pana, zachowaniem jego honoru i powstrzymaniu mordu jego bliskich.

Znowu wiele pytań a tak niewiele odpowiedzi. Rayen zwykle w takich przypadkach zwracała się do swego ojca, czego nie mogła już teraz uczynić. Nie chciała zawracać głowy Calinowi, który sposobił się do zaślubin z Ilyą ani tym bardziej ponownie dyskutować na ten temat z Juharem Dwa Duchy. Zamiast tego wsiadła na wilczycę i ruszyły razem w noc.

Krążyły po okolicy tak długo aż Samotny Księżyc uspokoiła swe myśli. Wtedy wraz z Neyar wspięła się na niewielkie wzniesienie. Dziewczyna padła tam na kolana i dotknęła dłońmi ziemi prerii. Mimo że już od dłuższego czasu chłodny, nocny wiatr muskał ziemię nadal można było wyczuć w niej ciepło promieni słonecznych. Rayen starała się wczuć w nastrój panujący dookoła. Noc była cicha, bo zwierzęta żyjące za dnia poukładały się do snu a nocne drapieżniki, które ruszyły na łowy poruszały się prawie bezszelestnie polując na swa zdobycz. Step wydawał się taki jak dawniej, ale nie był już taki sam jak kiedyś. Kiedy dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na srebrny glob rozjaśniający niebo zrozumiała że coś się zmieniło. Księżyc nie był taki jak pamiętała, ten, który teraz widziała wyglądał jak ten z jej wizji. Miała wrażenie, że ona przygląda się jemu a ona wpatruje się w nią. Neyar podniosła łeb i zawyła przeciągle, Rayen poczuła jak po policzkach płyną jej łzy.

Gdy w końcu Samotny Księżyc ułożyła się na spoczynek sen od razu pochwycił w ją w swe ramiona. A później nadeszła ni to wizja ni to sen, który przyniósł im wszystkim wiedzę, ale rozbudził nowe wątpliwości i pytania. W obozie zapanowało podniecenie. Wszyscy młodzi Jeźdźcy obecni w domu gnani tą samą potrzebą zgromadzili się w namiocie starego szamana. Deszcz w Twarzy swoim donośnym głosem opowiadała ich sen Dwom Duchom. Nemain nie mogła usiedzieć cicho i wtrącała, co rusz coś od siebie. Rayen tylko skinęła głową, kiedy wzrok Juhara padł na nią, potwierdzając słowa dwojga młodych. Na koniec Jewa tonem, który sugerował, że nie opuści tipi szamana dopóki nie otrzyma odpowiedzi zadała pytania, które nurtowały ich wszystkich.


ILYA „CIHCE OSTRZE”


Ilya była co najmniej onieśmielona wylewnym i ciepłym przywitaniem jakie zgotował im Churkurr. Słysząc swoje imię w ustach starszego Jeźdźca zarumieniła się i spuściła skromnie wzrok, a prezent przyjęła z jeszcze większymi wypiekami na twarzy. Długo też spoglądała za nimi, gdy ruszyli w kierunku osady. Zabawne, ledwie opuściła dom a już gdzieś w głębi siebie odczuwała tęsknotę i niecierpliwość. Czy może to z powodu przyrzeczeń jakie ona i Calin złożyli sobie nawzajem?

Jednakże kiedy decydowała się na wyjazd wiedziała, co ją czeka. Wiedziała, że prace wśród stada nie będą jej odpowiadały, szczególnie jeśli miała zaganiać zwierzęta pod włócznie myśliwych. Każda śmierć szarpała jej sercem niczym cios wymierzony ostrym żywonożem. Ten obowiązek spełniała bez przyjemności i dokładności, więc jej towarzysze szybko zorientowali się, że lepiej nie powierzać jej takich zadań.

Ciche Ostrze powoli przyzwyczajała się do rutyny, a nudę zabijała snuciem planów na przyszłość. To pozwalało jej na oderwanie się od przykrych myśli dotyczących zwierząt, lecz także wzmagało jej tęsknotę za domem, który przecież opuściła chcąc odpocząć przez chwilkę od wspomnień, które nachodziły ją na każdym kroku.

Noc zapadała tutaj szybko, a Ilya i Sabah dopiero przy ognisku poczuły jak bardzo są zmęczone. Zdawałoby się, że sen nadszedł gdy tylko położyła się na posłaniu. Spała mocno i spokojnie, jak od dawna nie spała w swoim tipi. Jednakże sen, który nawiedził ją wydawał się być tak materialny i rzeczywisty. Dziewczyna walczyła z przemożną ochotą dotknięcia idącej obok osoby, bojąc się, że już nigdy nie obudzi się z tego dziwacznego snu. Obudziwszy się ze zdumieniem stwierdziła, że naprawdę dzieliła ten sen ze wszystkimi młodymi Jeźdźcami. Opowiedzieli sobie wszystkie zapamiętane szczegóły utwierdzając się w przekonaniu, że wszystko było prawdziwe. Aime jednak chciał pozostać na posterunku, choć Ilya uważała, że któreś z nich powinno ruszyć do wioski by wywiedzieć się, co powinni czynić dalej.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 23-08-2010, 12:30   #9
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Rayen "Samotny Księżyc", Calin Deszcz w Twarzy, Jewa z Lodu i Nemain Goniąca Wiatr


Juhar Dwa Duchy wysłuchał waszych opowieści kiwając głową ze zrozumieniem.

- Są Potęgi, z którymi nie da się spierać – powiedział spokojnie. – A Czarnopióra jest jedną z nich. Macie dzisiejszy dzień na przygotowania do drogi. Nie wiadomo, jak daleko was ona zaprowadzi.

Zaprosił was na spacer nad rzekę. W miejsce, gdzie jako dzieci uczyliście się pływać. Usiadł na przybrzeżnym kamieniu wskazując wam miejsce wokół siebie, jak dawniej, gdy wysłuchiwaliście jego historii o Jeźdźcach i bohaterach klanu i Wallawarów. Kiedy już zajęliście miejsca nie śpiesząc się wyjął fajkę, nabił ją zielem i korzystając z mocy szamana, wzniecił w niej żar. Zaciągnął się, wydmuchnął dym i spojrzał na was z powagą.

- Nim wyruszycie w drogę, czas byście uzyskali garść odpowiedzi na nurtujące was pytania. Jeśli na coś nie odpowiem, znak to, ze nie wiem, lub nie mogę wam odpowiedzieć. Wtedy zachowajcie się, jak ludzie dorośli i nie zadręczajcie mnie pytaniami.

Wydmuchnął dym na północ – ofiarując go Potędze Powietrza.

- Zacznijmy od ataku Czarnego Jeźdźca. Widzieliście, że coś mi zabrał. To była Iskra, której szukał Okrwawiona Czaszka. Legendy szamanów mówią, że kiedy czas był młody, a Step nie był taki, jakim go znamy obecnie Potęgi żyły pomiędzy nami. Potem odeszły zrażone czynami, jakich dopuścili się Starożytni. Ale nim to zrobiły podzieliły cześć swojej Mocy na części. Drobne, maleńkie kawałeczki zwane Iskrami. Mogą one wyglądać rożnie – jak drobne amulety, jak broń, jak kamienie. Różnie. Każda z nich zawiera jednak tajemnicę Imienia. Sekret, bez którego Potęgi nie będą w stanie odzyskać pełni swoich mocy. Zrobiły bowiem tak, że po tym, jak stoczyły wojnę z Upadłymi, wojnę, która o mało nie zniszczyła świata postanowiły oddać część swej mocy nam, śmiertelnym. W ten sposób narodzili się Jeźdźcy oraz my, szamani. Złączeni ze sobą w mistyczny sposób w subtelnej równowadze.

Wydmuchnął dym na południe – ofiarując go Potędze Ognia.

- Ktoś, kogo przepowiednie nazwały Cieniem narodził się gdzieś pośród Tryggaran. To Jeździec, który posiadł moce szamana. Lub szaman, który stał się Jeźdźcem. Jest to możliwe, lecz stanowi jednocześnie najpotworniejszą zbrodnię wobec Potęg. Wyjątkowo potężny i zdeprawowany Cień jest w stanie posiąść potworną Moc. Może rozkazywać innym Jeźdźcom, z którymi zmiesza swoją krew, może przyzywać moce Shar’Rhaz oraz robić rzeczy, które .. które są złe i zakazane. Jeśli Cień rzeczywiście się przebudził, poznanie jego imienia jest niewątpliwie najważniejszym zadaniem. Wydaje mi się, że to wasze zadanie. Że Potęgi wybrały was do tego celu. Lecz mogę się mylić. Pamiętajcie, że żaden śmiertelnik nie zrozumie nigdy tego, jakimi zamysłami kierują się potęgi.

Wydmuchnął dym na wschód – ofiarując go Potędze Ziemi.

- Szaleństwo Liścia w Strumieniu, szaleństwo Okrwawionej Czaszki i drugiego Jeźdźca Trygarran, przebudzenie się Głębi Shar’Rhaz oraz Czarny Jeździec i Jeździec z Dymu i Cienia są, moim zdaniem, wyraźnym potwierdzeniem tego, że pośród nas narodził się i uzyskał moc Cień. Możliwe, że misja Czarnopiórej, którą Melesugun poznała pod imieniem Kapryśnej, to właśnie próba zdemaskowania tego .. czegoś. Musicie wiedzieć, że Cień jest potężnym zagrożeniem dla mistycznej równowagi pomiędzy Piątką Potęg i Piątką Upadłych. Bowiem Potęgi nie potrafią ujrzeć imienia Cienia. Nie potrafią ukarać owej potworności, owej Skazy inaczej, niż tylko rękami swoich Wybrańców – szamanów i Jeźdźców.

Wydmuchnął dym na zachód – ofiarując go potędze Wody.

- Musicie też dowiedzieć się czegoś o Vucovarze. On nie jest tym, kim się wydaje. To potężny Jeździec, który – jeśli wierzyć opowieścią – przemierza Step od stuleci. Dlaczego? Nie wiadomo. Jedni uważają go za Wybrańca pośród Wybrańców Potęg. Inni, że został przeklęty przez Potęgi i skazany na tułaczkę, póty nie odkupi swoich win. Nikt nie zna prawdy, lecz pojawia się wśród ludzi dopiero wtedy, kiedy ma zdarzyć się coś wyjątkowego. Złego lub dobrego. W każdym razie musicie na niego uważać.

Wydmuchnął dym dwa razy, w górę i w dół – ofiara dla Kapryśnej Potęgi Ducha.

- Zatem jutro obserwujcie nocne niebo i oczekujcie znaku od Czarnopiórej. A kiedy ruszycie w drogę niech Potęgi chronią wasze umysły, wasze ciała i wasze dusze.

Zgasił fajkę, wstał i ruszył w stronę osady.


Ilya Ciche Ostrze, Aime „Kamień na dnie rzeki”, Melesugun Szalona



Kiedy przybył Churkurr Śmieszek wiedzieliście, że objawienie, którego doświadczyliście ostatniej nocy było czymś ważnym. Jeździec pędził jak szalony, lecz nie znać po nim zmęczenia. Jedynie dziką ekscytację sytuacją. Przywiózł wam również zapasy na drogę – trzy jutowe worki wypełnione suszonym jedzeniem oraz bukłaki z wodą.

- Woda, dla rozweselenia przyprawiona łagodnym zielem – mrugnął porozumiewawczo zeskakując ze swego dzikolwa. – Juhar Dwa Duchy kazał wam przekazać, że Rayen, Calin, Nemain i Jewa spotkają się z wami ... gdzieś tam, gdzie zdecydują Potęgi.

Wziął jeden z bukłaków i wylał sobie jego zawartość na głowę potrząsając nią, jak dziki pies. Uśmiechnął się do was zadowolony.

- Pogadajmy – rzucił. – Przy ognisku.

Siedliście wokół płomienia. Churukurr wyjął placek, połamał go na cztery części podając po kawałku każdemu z was. Wpakował sobie kawałek podpłomyka do ust i zaczął przeżuwać, popijając wodą z bukłaka. Kiedy zaspokoił głód zerknął na was i rzekł.

- Wiecie. Ta cała sprawa z wizją i tymi pokręconymi wydarzeniami wokół nas. To zapowiedź czegoś bardzo, bardzo złowrogiego. Jesteście Jeźdźcami, lecz bardzo młodymi i niedoświadczonymi. Ale to łajno prawda! Wydaje mi się, że Potęgi naznaczyły was czymś więcej niż swoją łaską. Myślałem nad tym, jak ty Aime i Ilya pogoniliście kota Okrwawionej Łepetynie. Taki czyn zasługuje na pieśń i na dzbanek czy nawet dwa arhanu. Calin i Rayen przeszli przez Głębię Shar’Rhaz i mimo tego, że starsi Jeźdźcy nie dali rady i ulegli jakiejś dziwnej mocy, oni wyciągnęli ich z ruin. Ty Melesugun zostałaś naznaczona przez Kapryśną, jak mówi Juhar. Nemain i Jewa stanęły do walki z nieznanymi Shar’Rhaz i mimo, że nie posiadały mocy Zestrojenia, pokonały te demoniczne istoty, które wyrżnęły wcześniej całą osadę Trygarran. Pamiętajcie. Nawet jeśli sprawa wydaje się być beznadziejna, wy macie w sobie coś więcej. Obserwujcie się wzajemnie, uczcie się największej siły ludzi. Uczcie się przyjaźni. Nauczcie się kochać nawzajem, nie jak Ilya i Calin, lecz w sposób mniej .. osobisty. Mam przeczucie, że wasza grupa może stać się czymś więcej, niż zwykłymi Jeźdźcami. Że może pokazać nam wszystkim .. nową drogę. Macie suszone mięso?

Zakończył, jak to miał w zwyczaju, dość niespodziewanie.

muzyczka dla nastroju:

YouTube - Broadcast Yourself.

Wszyscy



Nadeszła noc, a wraz z nią Step otuliła cisza. Na niebie rozbłysły gwiazdy. Obozowe ogniska zalśniły pośród traw. Gdzieniegdzie słychać było ciche śpiewy i wtórujące im dźwięki instrumentów. Wyglądało, jakby Step czekał na coś. Gdzieś, ktoś blisko śpiewał znaną pieśń broniącą przed złym wzrokiem Upadłych.


W końcu ujrzeliście ją. Spadającą gwiazdę, o której wspominała Czarnopióra.


Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 800x640.



Przecinała widnokrąg kierując się w stronę wschodu. W stronę Wzgórz Wiatru. W stronę ziem plemion Zawarty, mających Rumaka za totem, w stronę ziem plemion Rurgazzu, mających cienikota za totem oraz plemion Mahurrana mających za totem antylopę krętorogą.

Dokądkolwiek przyjdzie wam jechać, trzeba ruszać w drogę. Co też uczyniliście. Ruszający z obozowiska łowieckiego odprowadzani kawałek przez Churukrra i jego dzikolwa. Wyruszający z klanowej siedziby, żegnani przez bliskich, pozostałych Jeźdźców i członków klanu.

Spotkaliście się w połowie nocy. Wasze Bestie odnalazły się pośród ciemności Stepu w sposób, w jaki tylko te wspaniałe mistyczne stworzenia potrafią. Po zachowaniach waszych wierzchowców widać, że są uradowane z tego połączenia sił. Jakby, zgodnie ze słowami Śmieszka, w tej waszej jedności było coś więcej, niż przypadek.

Wędrowaliście jednak dalej, wpatrzeni w rozgwieżdżone niebo nad waszymi głowami. Wiecie, że nie jesteście jedynymi, którzy zmierzają w tą stronę. Za wami jedzie jeszcze jeden Jeździec. Odziany jedynie w futrzane spodnie i dosiadający piaskowego tygrysa Vucovarr. Najwyraźniej, z jakiś powodów, woli podróżować w samotności. Może to lepiej, może gorzej? Któż to może wiedzieć, poza Potęgami.

Jechaliście całą noc dosłownie pożerając kolejne mile. Niepowstrzymani, niestrudzeni, nieustępliwi, niezwyciężeni. Jeźdźcy Bestii.

Kiedy brzask zaróżowił niebo przed wami poczuliście, że na północy od was ziemia drży, wstrząsana duża liczbą biegnących stóp. Wiatr przynosi intensywny smród Shar’Rhaz, ale również odór krwi i strachu.

Wasze wyczulone zmyły, połączone w jedność ze zmysłami Bestii, wiedzą, że dwie mile na północ od was, za niewysokim wzniesieniem, przebiega spora grupa upiorów z Ruin. Wiedzą też, że są wśród nich ludzie – pędzeni jak bydło na los zapewne gorszy od śmierci. Jeńcy pochodzący zapewne z jakiejś zaatakowanej osady klanu Zawarty – „koniarzy”.

Czujecie, że wasza misja wymaga pośpiechu. Że cokolwiek wskazuje wam Czarnopióra jest ważne. Jednak tam, tak blisko, są Shar’Rhaz więżący ludzi. Duża grupa. Tak duża, ze może się zdarzyć, że walcząc z nią któreś z was straci życie lub zostanie zranione.

Decyzja nie jest łatwa - przerwać bieg na wschód, by ocalić jeńców i stoczyć walką z Shar’Rhaz, czy też pędzić dalej za spadającą gwiazdą, by wypełnić wolę Czarnopiórej.

Wasze Bestie zwolniły czując wasze rozterki. Zwolniły i czekają na to, w którą stronę każecie im ruszać.


CALIN „DESZCZ W TWARZY”



Chciał porozmawiać o ślubie, uczynić jakieś przygotowania, powiedzieć ukochanej, ze rozmawiał z Juharem Dwa Duchy i o tym, że szaman wyraził zgodę na przeprowadzenie ceremonii. Tymczasem wcisnęła się sprawa misji, co sprawiło, że wyszła jedna, wielka kicha. Ślub został odłożony, a oni ruszyli walczyć za Czarnopiórą. Ale byli razem i to właśnie sprawiało, że czuł się świetnie, pomimo owej, niespodziewanej przeszkody.

Kochał dziewczynę piękną niczym kwiat prerii, ale mającą w sobie także coś więcej, niż tylko niezwykłą urodę. Nazwać właściwie tego nawet nie potrafił, ale czuł. To wystarczyło. Teraz zaś pędzili obok siebie i czasem znajdowali moment, żeby uśmiechnąć się do siebie, lub posłać miłe słowo.

Tak było aż do owego rozdroża. Calin zapamiętał słowa Juhara:

Obserwujcie się wzajemnie, uczcie się największej siły ludzi. Uczcie się przyjaźni. Nauczcie się kochać nawzajem

Dla niego było oczywiste, że trzeba pomóc ludziom. Po prostu nie można inaczej, ale rozumiał także racje Melesugun oraz Namain. Przede wszystkim jednak chciał zachować ich jedność oraz wspólnotę. Wymyślił głosowanie nie dla jakiejś śmiesznej błahostki, ale po to, żeby wszyscy poczuli, ze mają realny wpływ na grupę oraz że potrafią się podporządkować wspólnemu celowi. Niestety, niektórzy zdecydowali, ze robią tak jak chcą i koniec i nic ich nie obchodzi opinia innych. Wtedy akurat Melesugun pokazała się z jak najlepszej strony. Owszem, była niezadowolona. Nawet zresztą nie próbowała tego ukrywać, ale przyjęła decyzję, nawet uważając ją za kompletnie głupią.

Przez głosowanie starał się postępować tak, jak pragnąłby tego Juhar. Tak, jak szaman chciał tworzyć jedność. Ufającą sobie grupę, zamiast zbioru iluś niezależnych Jeźdźców. Ufność oraz wspólnota prowadziłyby do prawdziwej przyjaźni. Wyszło nieszczególnie, ale może będzie jeszcze jakakolwiek okazja. Tak zastanawiając się, ruszył na pomoc ludziom więzionym przez Shar’Rhaz.

Nie cierpiał takich sytuacji, ale cóż, tak się zdarzało. Szczerze mówiąc czuł nieokreśloną sympatię do Melesugun i pewnie głupio, podświadomie oczekiwał czegoś podobnego, albo przynajmniej neutralnego koleżeństwa. Może właśnie dlatego szczególnie boleśnie przyjął jej obojętno - niechętne słowa Ech, każdy charakter ma, jaki ma. Tymczasem więźniowie czekali, nie było co się spierać.

Zaproponował wydzielenie specjalnej grupy do walki z bossem, a reszta miała się zająć pozostałymi wrogami. Pozostali Jeźdźcy uszczegółowili propozycję wzbogacając ją bardzo istotnie oraz sprawiając, ze to, co na początku było jakimś luźnym planem przybrało postać sensownego uderzenia.

Przygotował sobie nóż, który planował rzucić więźniom. Jego plan był prosty, kiedy po strzałach przyjdzie czas szarży, chciał uderzyć na tych, co pilnują więźniów oraz narobić tam zamieszania. Podczas ataku chciał rzucić nóż, by uwiązani mogli porozcinać sznury oraz uciec. Miał przekonanie, że podczas walki, raczej przeciwnicy będą się musieli skupić na Jeźdźcach, a nie na łapaniu uciekających ludzi. Planował atakować, potem uciekać odciągając ilu się da wrogów. Zabijać, kogo się da. Potem znowu atakować. Zakładał, że takie postępowanie daje największą szansę nie tylko na uwolnienie członków plemienia Zawarty. Zakładał także, że podobnie postąpi grupa atakująca bossa, o ile nie uda się go załatwić wcześniej jakimkolwiek sposobem.


MELESUGUN SZALONA


Pilnowanie bydła nie wydawało się Melesugun zajęciem dla Jeźdźca. Nie chodziło tylko o zbyteczną dumę i przekonanie o własnej wyjątkowości. Nie należała do pieniaczy, konkretna do granic rozumu. Słowa Kapryśnej zasiały w jej duszy ziarno, które wzrastało w ogniu pośpiechu. Czuła konieczność walki. Nękające ją wizję nie mówiły nic o byczym łajnie. Mówiły o krwi i bólu. O walce i triumfie okupionym gigantycznym wysiłkiem. O działaniu. Tymczasem one zmierzały ku sercu zwyczajności. Zniecierpliwienie i potrzeba robienia czegokolwiek sprawiały, że co jakiś czas zeskakiwała z grzbietu Magrire i całymi kilometrami biegła u jej boku. Wysiłek, choćby tak bezcelowy, oczyszczał myśli z niepotrzebnej złości.

Widok tak doświadczonych Jeźdźców w podobnym miejscu był dla młodej wojowniczki dowodem marnotrawstwa. Jednakowoż cieszyło ją ich towarzystwo. Z przyjemnością zasiadła do ogniska z Churkurrem. Złożywszy rękę na piersi podziękowała mu ukłonem.
Odjeżdżającą w noc trójkę śledziła dopóki pozwoliły jej na to oczy.
Noc była gwiezdna i duszna.
Wiedziała to, bo nie od razu udało jej się usnąć. Złość kłębiła się jej pod skórą. Czemu patrzyła dalej, ponad klanowe lojalności i zobowiązania? Dlaczego ci, do których należało trzymanie straży na granicy świata widzialnych i niewidzialnych nie potrafili dostrzec znaków? Czy nie powinni wkładać w swoją pracę więcej wysiłku niż wymaga tego potrząsanie grzechotką?
Wzywająca ich do działania Czarnopióra przyśniła się nie tylko jej. Gniew Melesugun ożył na powrót. Podniosła się z posłania jednym miękkim ruchem. Starsi nakazali jej ignorowanie woli Potęg. A te zbyt uważnie przyglądały się poczynaniom młodych Jeźdźców.
Widok pędzącego w ich kierunku Churkurra zdziwił dziewczynę. Nie spodziewała się tego po twardogłowej starszyźnie. Kiedy wyruszali ze śmierdzącego krowami obozowiska, po raz pierwszy od bardzo dawna miała wrażenie, że w końcu robi to, co powinna.

Nie utrzymało się owo uczucie zbyt długo.
Podróżowali już kilka godzin, odkąd dołączyła do nich grupa, którą dzień wcześniej zostawili w obozie. Odkąd słońce schowało się w korzeniach Drzewa i nad stepem zapadła noc. Prowadzeni przez obiecany znak, spadającą gwiazdę, w ciszy przemierzali step.

Smród demonów nie mógł wróżyć nic dobrego. Widok ludzkich jeńców, których prowadziły między sobą tym bardziej.
Melesugun, widząc wywołaną wątpliwościami konsternację pozostałych Jeźdźców przewróciła oczyma. Ona wiedziała, co powinni zrobić.

- Nie powinniśmy sobie pozwalać na osłabienie naszych sił, jeśli coś pójdzie nie tak w walce. jeśli nawet uratujemy ludzi a nie uratujemy stepu, to w ostatecznym rozrachunku i tak zginą. tyle, że kilka dni później.

Mówiła na tyle głośno, by usłyszał ją każdy z jej towarzyszy. Tym, który odpowiedział jako pierwszy był Calin. Wysłuchała go w skupieniu, i dopiero gdy skończył, pokręciła głową.

- Potęgi nie mają nic wspólnego z “byciem ludzkim”. Jeśli wdamy się w walkę i któreś z nas polegnie zmniejszymy szansę naszego plemienia na przetrwanie. Zmniejszymy szansę KAŻDEGO plemienia na przetrwanie, jeżeli nie zdążymy. Równie dobrze mogliśmy jeszcze trzy dni zostać w obozie, objadać się i puszczać bąki w sterty futer. Pomyśl, zamiast pozwolić litości się zaślepić - twarz Melesugun pozbawiona była wyrazu, ale słowa padające z jej ust pełne były żaru. I stanowczości. Step pełen mógł być podobnych karawan. Nigdy nie zdążą na czas, jeśli każdy spotkany kwiatek będą za wszelka cenę chronić przed zdeptaniem. Zabicie kilku czy nawet kilkudziesięciu Shar’Rhaz nie mogło nic zmienić. Problem należało wykorzenić tam, gdzie miał swój początek. - Myśl o likwidowaniu przyczyn, bo skutków likwidować nie nadążysz.

Wywiązała się dyskusja. Melesugun nie wierzyła własnym uszom. Dla jej towarzyszy ważniejsze było ratowanie garstki ludzi niż ratowanie stepu. No tak. Step im nie podziękuje. Nie nazwie bohaterami. Twarz młodej dziewczyny wykrzywiona była złością. Pełne buty słowa wsiąkały ciężko w ziemię. Zdziwiona, że Potęga wybrała sobie za posłańców garstkę nieodpowiedzialnych i myślących wyłącznie o czubku własnego nosa dzieciaków, zmuszona była przystać na bezsensowną szarżę, której postanowiła podjąć się grupa.

Wybrawszy z grupy Aimego i Nemain, przedstawiła im swój śmiały ponad granice przyzwoitości plan wyłączenia z walki najstraszliwszego z Shar'Rhaz. Choć próbowała podsunąć pozostałej części jeźdźców swoją strategię, spotkała się z nerwową reakcją. Wzruszyła ramionami, pomna słów Jewy. Zrobią, co chcą. Nie zamierzała ich do niczego zmuszać.

Na umówiony sygnał jej grupa ruszyła w kierunku największego z Shar'Rhaz. Skradali się, a wilki, mające w czasie ataku trzymać na dystans pomniejszych zwierzoludzi, podążały za nimi. Gdy wyprzedzili demoni orszak na tyle, by mieć czystą pozycję startową, rzucili się do walki.
Demon warknął jakby zaskoczony. Po obu swoich bokach miał dwa wcielone duchy zemsty. Wybijającej się do skoku kilka metrów przed nim Melesugun nie powinien był dostrzec nim będzie zbyt późno.


RAYEN „SAMOTNY KSIĘŻYC”



Juhar wysłuchał relacji ze snu w spokoju nie przerywając nikomu dopóki opowieść nie została doprowadzona do końca. W tym był dobry, w słuchaniu i zachowywaniu spokoju. Gorzej było z odpowiedziami na zadawane mu pytania i dzielenie się z innymi swoja wiedzą. Rayen zastanawiała się jak wiele z ich snu szaman zrozumiał i ile z tego będzie łaskaw im wytłumaczyć. Pierwsze, co zrobił to zdradził im ze ich rozmówczymi ze sennego marzenia to Czarnopióra jedna z Potęg i nikt nie miał zamiaru kwestionować jej rozkazów, dlatego Juhar nakazał im szykować się do drogi.

A potem zaprowadził ich nad rzekę i zaczął snuć swą opowieść. O historii stepu, Iskrach i Imionach. O Cieniu, którego imię będą musieli poznać gdyż jest on ukryty przed wzrokiem Potęg i o znakach, które dowodzą, że Cień się już narodził wśród ludów stepu. W swej opowieści odniósł się także do gościa ich klanu Vukovara i doradził im uważać na Trygarrianina.

- Idę szykować zapasy na drogę – rzuciła Rayen do pozostałych Jeźdźców i ruszyła do swego tipi przygotowywać się do podróży.

Nikt nie powiedział jak długa droga ich czeka, więc Samotny Księżyc założyła, że wyprawa może być długa i ciężka, dlatego spakowała bardzo wiele z jej zdaniem przydatnych rzeczy. Poprosiła matkę o przygotowanie wszelkich niezbędnych maści i ziół a Aylena o przygotowanie bukłaków z wodą. Potem siedli i długo rozmawiali, aby pożegnać się w ten sposób i zapamiętać ten moment aż do czasu ponownego spotkania.

Kiedy nadeszła noc czekali wraz z nią na nadejście znaku. Matka i Aylen – cała najbliższa jej rodzina, którą musiała opuścić na nie wiadomo jak długo. Reszta wioski także nie spała. Wszyscy zebrali się pod nocnym niebem żeby pożegnać czworo młodych Jeźdźców ruszających z misją wyznaczona im przez jedna z Potęg.

W końcu gwiazda spadła znacząc swym lotem rozgwieżdżone niebo i wyznaczając kierunek – na wschód, w stronę ziem plemion Zawarty. Rayen była rada takiemu obrotowi sprawy, ziemie Zawarty znała nawet lepiej niż tereny należące do Wallawarów. Jeśli chodzi o nią to wyglądało na to, że jeszcze długo nie opuści domu.

W środku nocy spotkali pozostałą trojkę młodych Jeźdźców, którzy przez posłannictwo Churukrra dostali wiadomość od Juhara i także wyruszyli w drogę. Cała siódemka pędziła przed siebie ścigając się z wiatrem aż noc zaczęła jaśnieć. Wtedy oprócz zapowiedzi brzasku poczuli coś jeszcze, coś, czego nie powinno tu być. Odór Shar’ Rhaz i zapach rozpaczy. Rozpaczy ludzi złapanych przez Upadłych w niewolę. Najprawdopodobniej koniarzy z plemienia Zawarty. Szybko przedyskutowali, co robić. Misja była ważna, ale czy ważniejsza niż życie i duchy pojmanych. Melesugun chciała bez chwili zwłoki jechać dalej. Calin, Ilya i Neiman wahali się, ale postanowili spróbować pomóc uwięzionym. Calin jak zwykle dyplomatyczny rozważał głosowanie, ale ani Jewa ani Aime nie zamierzali pozostawić ludzi bez pomocy niezależnie od wyników głosowania. Rayen poparła Jasnowłosą i Aimego, rozumiała, co chce osiągnąć Deszcz w Twarzy, ale także nie potrafiła wyobrazić sobie ruszenia dalej, kiedy wiedziała, że pozostawiłaby ludzi zdanych na łaskę Shar’Rhaz.
Melesugun dobitnie wyraziła swoje zdanie na temat ich decyzji, ale nie zamierzała pozostawić ich samym sobie i także przyłączyła się do planowanego ataku. Rayen nie mogła nie podziwiać w tej chwili „Szalonej”. Jezdźczyni mogła pozostawić ich tutaj a samej ruszyć dalej śladem wyznaczonym przez gwiazdę, ale nie zdecydowała się na to. Zamiast tego brała udział w walce, której nie uważała za swoją i Samotny Księżyc była pewna, że Melesugun da z siebie wszystko.

Tak też się stało. Kiedy obserwowali zza pagórka teren po którym przemieszczały się Shar’Rhaz okazało się że Zwierzoludzi jest około pół setki a dowodzi nimi monstrualnych rozmiarów Shar’Rhaz wzrostem dorównujący dwóm rosłym mężczyznom. To właśnie tego wielkiego przywódcę Zwierzoludzi Melesugun obrała sobie za swój cel ataku. Neiman i Aime mieli ją ubezpieczać i zaatakować nogi stwora włóczniami. Pozostała czwórka miała zaatakować resztę stworzeń i oswobodzić dwa tuziny jeńców.

Sprawa nie była prosta. Było ich czworo lub ośmioro, jeśli liczyć bestie przeciwko ponad pięćdziesiątce Shar’Rhaz. Nie mogli zaatakować takiej chmary od razu gdyż ugrzęźliby w masie ciał. Musieli rozciągnąć ich szyki i spróbować rozbić ich na mniejsze grupy. Calin i Jewa lepiej znali się na walce bezpośredniej a Rayen i Ilya lepiej radziły sobie z łukiem. Pomimo tego Rayen uważała, że wszyscy powinni zacząć atak od zasypania Shar’Rhaz strzałami z łuków, nawet nie posiadając celnego oka i pewnej ręki można było uczynić spustoszenie wśród Zwierzoludzi, jeśli celowało się w grupę a nie w pojedyncze osobniki. Potem Jewa z Calinem mogliby pojechać do walki i szarpiąc przeciwników spróbować odciągnąć ich od ludzi. Rayen z Ilyą dalej zapewniłyby wsparcie strzeleckie a w razie potrzeby mogłyby pojechać wspomóc tą dwójkę lub trójkę atakującą wielkiego stwora idącego na przedzie. Samotny Księżyc potrafiła strzelać w ruchu z końskiego siodła i zakładała, że dałaby radę robić to także z grzbietu bestii. Zamierzała wystrzelać jak najwięcej z Shar’Rhaz a przy okazji bacznie obserwować pole tej potyczki i ruszyć tam gdzie byłaby najbardziej potrzebna. Gdyby udało się jej odciągnąć spore grupy Upadłych od więzionych ludzi być może Calinowi i Jewie udałoby się dość szybko dostać jeńców i ich uwolnić. Rayen czuła się dobrym jeźdźcem, więc mogła umykać goniącym ją stworom a przy okazji częstować je strzałami. I tak zamierzała uczynić. Najpierw salwa z łuku, potem osłanianie Jewy z Lodu i Deszczu w Twarzy a później szybkie przemieszczanie się wśród rozjuszonych Shar’Rhaz tak żeby zmusić je do pogoni i odciągnąć je od grupki więźniów. Gdyby wrogowie podeszli ją bliżej wymieniłaby łuk na żywonoże lub postarała się ponownie zwiększyć dystans tak żeby łuk znowu był przydatny. Najważniejsze w tym wszystkim wydawało się jej zwracanie uwagi na zmieniające się warunki na polu walki i dostosowywanie się do wymogów sytuacji.


NEMAIN „GONIĄCA WIATR”


Misja, wyznaczona młodym Jeźdźcom przez Czarnopiórą, zakończyło wreszcie czas niecierpliwego oczekiwania na … COŚ, przez Nemain i chyba całą resztę.
Nie rozumiała biernego postępowania szamanów, ich długich dysput prowadzących do nikąd. Uważała, że tracą cenny czas. Zdarzenia, których świadkami byli do tej pory były nie tylko niepokojące, ale stanowiły realne zagrożenie dla przyszłości ich klanu… a w efekcie i całego stepu.
Dlatego kiedy Juhar Dwa Duchy zezwolił im na wyjazd, wyjaśniając nareszcie po krótce całą sytuację, przystąpiła bez zwłoki do przygotowań do podróży. Jej rodzice, wojownicy, świetnie rozumieli co dzieje się w duszy młodej dziewczyny. Wiedziała, że będzie walczyć do ostatniej kropli krwi, o to, aby i jej potomkowie mogli żyć na wolności i w takim stepie, jakim ona znała. Wspierali ją jak tylko mogli. Ojciec, ofiarowując nowiutki łuk i kołczan ze strzałami, matka przygotowując zapasy i ozdabiając twarz dziewczyny malunkami rytualnymi.

Jedynym cieniem kładły się w sercu Nemain słowa Juhara o Vukovarze. Czy był przeklęty? W rozmowie z nią twierdził, że wiążą go słowa jakiejś przysięgi, którą złożył. Komu? Potęgom? Choć nigdy nikomu by się nie przyznała, jej serce drgało zawsze na jego widok. Słodko i boleśnie. Co będzie jeśli okaże się, że źle ulokowała uczucia?
Pakując żywność i wodę, oraz sprawdzając i szykując broń, Nemain omiotła wzrokiem znajome twarze. Czy jeszcze kiedykolwiek je ujrzy?
Pożegnanie z Nahalą i Achają było krótkie. Uścisnęła ich mocno, starła z oczu matki cisnące się łzy i wskoczyła na grzbiet geparda.

Dołączyła do Rayen, Jewy i Callina i udała się z nimi w miejsce skąd mogli obserwować niebo nad stepem.
Wkrótce ujrzeli spadająca gwiazdę, która wytyczyła im szlak w kierunku Wzgórz Wiatru.
Jeszcze raz obróciła się ku towarzyszącym im współplemieńcom i uniosła rękę w geście pozdrowienia.
Ruszyli we czwórkę, a za nimi, w oddali podążał samotnie Vukovar. Nemain była rozczarowana, ale zdusiła w sobie to uczucie.

***


Kilka godzin później podróżowali już w siódemkę, po tym jak Melesugun, Aime i Ilya dołączyli do nich kiedy Bestie zwietrzyły nawzajem swój zapach.
Było coś niesamowitego w tym, jak bardzo ich zwierzęta lgnęły do siebie, jakby wyczuwając siłę w jedności. Nemain była dumna, że może przynależeć do tak wspaniałej grupy.
Niepotrzebne były wielkie przywitania, wszyscy dokładnie wiedzieli, że czeka ich dalsza droga i tylko mocnym uściskiem ręki okazali sobie szacunek.

Tuż przed świtem, kiedy czerń nieba przełamały pierwsze promienie wschodzącego słońca, usłyszeli głośny tupot nóg, poczuli smród pomiotu demonów i co gorsza zapach krwi i strachu. Strachu, który emanował z grupy pędzonych przez Shar’Rhaz ludzi. Spętanych i bitych jak zwierzęta.
Krew zawrzała w żyłach młodej wojowniczki. Popatrzyła na resztę towarzyszy z niemym pytaniem w oczach: co dalej?
Callin od razu rzucił propozycję, żeby nie zostawiać ludzi na pastwę Upadłych, czemu sprzeciwiła się Melesugun, twierdząc, że ratowanie jeńców to półśrodki, które mogą przeszkodzić ich misji.
Nemain rozważała obie opinie. Osobiście jej serce skłaniało się ku ratowaniu niewolników, ale rozumiała tez co chce im przekazać Melesugun. Przyszło jej do głowy, że może tą właśnie grupę postawiły na ich drodze Potęgi… Wtrąciła więc głośno.

- Może się zdarzyć, że w drodze będziemy takie grupki spotykać bardzo często. A każda walka związana jest z ryzykiem. Tutaj przyznaję rację Melesugun. Problem tylko w tym, że nie mamy pojęcia, czy właśnie takie sytuacje nie są częścią naszej misji... A co jeśli któryś z tych ludzi jest naszą wskazówką do dalszej drogi? Może nie z przypadku trafiliśmy tutaj akurat w takim momencie ? - powiedziała Nemain.

- Czarnopióra wskazała nam Gwiazdę. Gdybyśmy mieli potrzebować wskazówek w postaci ludzi, powiedziałaby. – odparła na to Melesugun.

Nemain nie mogła się z nią do końca zgodzić, nie po tym co przeżyła i usłyszała od Vukovara. On również zmienił swą ścieżkę, twierdząc, że Potęgi pozostawiają znaki.

Callin wyraźnie się zdenerwował na te słowa.

- Na twoje argumenty, Melesugun, nie mam odpowiedzi. Nawet właściwie może racja, że potęgi nie są ludzkie, ale my jesteśmy. Gdyby sytuacja przedstawiała się tak, że albo misja ratująca świat, albo pomoc, przyznałbym ci rację. Ale tak nie jest. Nie chcę zostawić poleceń Czarnopiórej, po prostu wykonując je, pragnę na chwilę pomóc innym, co może kosztować całkiem niedługi kawałek czasu, biorąc pod uwagę, ze wrogowie są blisko. Nie wiemy, czy ta misja będzie skazana przez ten czas, za to wiemy na pewno, że jeśli im nie pomożemy, tych ludzi czeka coś strasznego. Mówisz Nemain, że takie grupki możemy spotykać często. Prawda, możemy, ale możemy równie nie spotykać więcej wcale. Sądzę więc, że nad tym nie ma sensu się zastanawiać, czy kiedyś kogoś zobaczymy, czy będzie potrzebna komuś pomoc. Mamy właśnie takie osoby niedaleko, które czekają na nasze wsparcie. Proponuję prostą, szybką decyzję. Nie wolno nam się rozdzielać, bo po prostu w ten sposób i zmniejszylibyśmy szansę pomocy tamtym niewinnym i osłabilibyśmy misję. Głosujmy. Jedziemy tam, albo skierujmy się gdzie indziej. Prosta decyzja. Jaka będzie decyzja większości, reszta się podporządkuje bez strojenia foch. To chyba uczciwe oraz szybkie. Co wy na to? Póki co, bowiem, jak rozumiem, Melesugun jest za spełnianiem woli Czarnopiórej, ja natomiast za przerwaniem na chwilę misji, aby pomóc ludziom. Nemain także poparła Melesugun, jeśli dobrze zrozumiałem, czyli głosy 2 do 1. Zdecydujmy oraz ruszajmy w dalszą drogę.

- Źle odczytałeś moje słowa Callinie. – przerwała mu Nemain- Uważam, że nie bez powodu trafiliśmy na tą grupę. Prowadzi nas przeznaczenie, a ja odczytuję je w ten sposób, że powinniśmy pomóc tym ludziom.

Aime, Rayen i Jewa zdecydowanie opowiedzieli się za uwolnieniem nieszczęsnych jeńców, a po chwili wahania dołączyła do nich i Ilya . Wynik był jednoznaczny. Melesugun wysyczała jakieś słowa o głupcach, ale mimo wszystko stanęła z nimi w jednym szeregu, szykując się do walki czym zyskała sobie u Nemain szacunek. Szybko uzgodnili taktykę.
Melesugun, zaproponowała śmiały, szybki atak na przywódcę stada Upadłych.
Na towarzyszy wybrała Aime i Nemain. Pozostali Jeźdźcy mieli zająć się pomniejszymi Zwierzołakami. Jewa planowała za pomocą Łaski Potęgi sprawić, że przed przywódcą rozstąpi się ziemia. Plan został zaakceptowany
Szykowała się niebezpieczna, ale konieczna walka. Wyprzedzili grupę Upadłych i w dogodnym momencie, kiedy olbrzym Shar’Rhaz schował się na chwilę przed oczami pozostałych demonów, pomiędzy wzgórzami rozpoczęli atak z zaskoczenia.
Ruszyli jak błyskawice we trójkę w kierunku olbrzyma. Melesugun wybiła się w powietrze kilka metrów przed Shar’Rhaz, a Nemain i Aime ubezpieczali ją, mając za zadanie podciąć demonowi ścięgna.
Błysnęły ostrza żywonoży.


AIME „KAMIEŃ NA DNIE RZEKI”


Czas jest jak rzeka płynąca wolnym nurtem by za chwilę spaść wodospadem rozbijając się o kamieniste dno.
Jeszcze nie tak dawno dni płynęły mu w oczekiwaniu na rytuał zjednoczenia a teraz? Teraz stał na niewielkim wzniesieniu obserwując przerażającą w swej wymowie procesję sporego stada Shar’Rhaz prowadzącej grupę kobiet i dzieci. Odór pomiotu upadłych drażnił nozdrza, serce rwało się do walki, ale rozum podpowiadał, że nie będzie to łatwe zwycięstwo. Echa ostatnich godzin odpływały właśnie w zapomnienie. Przez chwilę jeszcze targnęło nim wspomnienie, że mogli pozostawić dzieci stepu przypieczętowując ich los jak chcieli niektórzy.

Co to za brednie?! Nie będzie już stepu. Step był, jest i będzie długo po nas. A ci ludzie tutaj? - pokręcił głową odrzucając czarne myśli. Skupił się na czekającym ich zadaniu.

Mimo prób nie udało im się ustalić wspólnego planu. Jasne było tylko kto zaatakuje demona prowadzącego grupę. Reszta miała działać wedle własnego uznania. Propozycja Jewy odwołania się do Łaski Potęg spodobała się Aime, sam miał wątpliwości czy podobna próba z jego strony przyniosłaby skutek większy niż rozbicie kamienia czy lekki podmuch wzniecający drobną kurzawkę. Działanie jasnowłosej miało obudzić gniew ziemi i pochłonąć potężnego Shar’Rhaz. To całkowicie mogło obrócić bieg wydarzeń. Wtedy wraz z pozostałą trójką dołączyliby do reszty i wsparli swoim orężem.
Tymczasem Melesugun ruszyła ze wzgórza. Aime i Nemain nie pozostało nic innego jak podążyć za nią.

Pęd powietrza rozwiewał futro jego bestii. Czuł jak rytm biegu hieny zlewa się z biciem jej i jego serca. Sięgnął do zmysłów zwierzęcia upajając się chwile zapachem ziemi i powietrza. Warknął, on albo ona, kiedy dobiegła ich woń wroga. Skoncentrował się i przyspieszył zrównując się Szaloną i Goniącą Wiatr. Spojrzeli po sobie. Ten spokój w ich oczach za którym czaił się bitewny szał. Byli tak blisko.
Wyszeptał bezgłośnie – uważajcie na siebie - i odbił lekko w prawo aby odwrócić uwagę demona i zaatakować z boku próbując przeciąć ścięgna jego masywnych nóg. Był gotowy cisnąć żywonożem zanim dojdzie do zwarcia. Zdąży jeszcze zmaterializować go w dłoni i zaatakować z pełną mocą. Gdyby Potęgi ich wspomogły zamierzał zejść im z drogi kiedy pochłoną kreaturę. Tak czy inaczej byli potrzebni reszcie i zamierzał do nich dołączyć jak tylko skończą z olbrzymem.


JEWA Z LODU


Wyruszyli pełni zapału. Pełni wiary, że jadą wypełnić swe przeznaczenie – wielkość. Dostrzegało się to wyraźnie w ich postawach, wyprostowanych ramionach, podniesionych głowach, pełnych energii ruchach. W twarzach, na których rysowało się uniesienie, wynikające z mieszkającej w sercach dumy. Tak samo zachowywały się bestie. W długich susach, w gardłowych pomrukach, w sprężystości mięśni i lśnieniu oczu widać było przyszło chwałę. Oto oni, wallawarscy Jeźdźcy Bestii, sami podwójni i podwójnie wybrani, jedyni zdolni pokonać niepojęte, dla nich specjalnie z Niebios spada gwiazda, o nich już powstają pierwsze pieśni.

A przynajmniej tak reagowała białowłosa. Tej nocy zapomniała o Mruku i Aidai, i nienazwanej udręce, którą w niej budzili, nie pamiętała o matce, która kochała proste rzeczy, więc choć zapewne chciała, nie umiała tak naprawdę kochać Jewy. Zupełnie zapomniała o niezrozumiałej obecności towarzyszących jej zmarłych. I czuła się wspaniale pędząc na białej bestii, dając się pochłonąć ciężkiemu zapachowi traw, szorstkim podmuchom wiatru, milczącej obecności innych, takich jak ona.

Step należał do niej.

Świt zadziwił i ją i wilczycę, wydawało im się, że dopiero zaczęły biec, cały czas rześkie i silne. Smród przywiany ze wzgórz, ucieszył. Obie chciały walczyć.

***

Jewa nie ufała Czarnopiórej. Wiedziała dobrze, że nie można lekceważyć znaków, przodków ani Potęg, że temu, co im nakazano nie mogli się przeciwstawić, bo są góry pod które prowadzi jedna ścieżka. Nad rzeką miała nadzieję, że Juhar więcej im wyjaśni. Ale powiedział zbyt mało, „są potęgi z którymi nie da się spierać”
Może po prostu za rzadko próbowano.

Z pewnością stary szaman pojmował dużo lepiej od niej, w jakiej grze uczestniczą, zapewne jej zasady nie zmieniały się od wieków, ale przecież to nie znaczyło, że są niezmienne. Wiedziała, że Melesugun, stanowcza i twarda niczym głaz ma rację. Skoro było możliwe, że każde opóźnienie grozi Stepowi, nie powinni sobie pozwolić na współczucie.
Ale Jewę ogarnęła wściekłość. Co to za wielkość, gdy trzeba być bezwzględnym, w imię większego dobra sprzedawać czyjeś życie? Bohaterstwo, które budzi wstręt.

Białowłosa dziewczyna nie miała zamiaru być niczyim narzędziem.
Pod tę górę Jewa wydepcze nową drogę.

***

Demonów było wiele.Tak dużo, że wokół wilczycy i dziewczyny zawirował lodowy wiatr. Bały się i ten strach je pociągał. Starały się cierpliwie wszystko zrozumieć i wypełnić swoją rolę w planie. Ale wiatr narastał i nagle Jewa poczuła , że jest jej zimno. Jej, dziewczynie z Lodu.
Oddech wydawał się teraz gorącym obłokiem, skrzypiała skóra bukłaka, w którym woda nagle powiększyła swoją objętość, szron pokrył trawy pod jeźdźczynią i jej bestią. Ziemia drżała i Jewa słyszała jej łkanie.

Powiedziała, że przyzwie potęgę żywiołu. Potem zrobi to, co proponuje Rayen.

To było takie łatwe, ziemia nienawidziła Shar Rhaz, sama prosiła żeby wykorzystać jej moc. Gdy Nemain, Melesugun i Aime ruszyli, a Rayen i Ilya zajeły dogodne strzeleckie pozycje, Jewa niczym w swojej wizji stanęła wyprostowana na grzbiecie wilczycy i wzniosła ręce w górę. Z gardeł Jewy i wilczycy wydobył się ryk. To nie był ich zwykły głos, to ziemia przez nie wyraziła swój gniew. Grzmot żywiołu, co zapowiadał śmierć. Ziemia drżała i pękała niczym tafla lodu, trawy w jednej chwili skuliły się z zimna, drobne kamienie eksplodowały niczym dojrzałe owoce, Jewa otwierała przepaść dokładnie pod stopami straszliwie udekorowanego olbrzyma, lodową czeluść, która miała go pochłonąć.

Nie mogła wypatrywać efektu, innych przeciwników było zbyt wielu, miała nadzieję, że pozostała trójka będzie zaraz mogła im pomóc.

Nie pokonały dystansu w jednym skoku. W pierwszego przeciwnika rzuciła włócznią, celując w pokryte oślizgłą skórą gardło. Trafiła, to było jak krzyk, tu jestem, spróbujcie psy mnie dopaść. Potem kilkoma susami, oddaliły się ciągnąc za sobą przeciwników, tak by łuczniczki zyskały przed sobą jak najwięcej przestrzeni i jak najwięcej demonów oddaliło się od zbitych w przerażoną gromadę jeńców. Tak, by Callin dał radę osłaniać nieszczęśników.

I zaczęła się walka. Szybsi niż wichry, wytrwalsi niż woda, silniejsi niż lód, mieli w niej wygrać lub zginąć.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 23-08-2010, 12:58   #10
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
ILYA „CICHE OSTRZE”


Tej nocy wszyscy ze zniecierpliwieniem spoglądali w niebo. Nerwowo, lecz z nadzieją. Na pastwiskach mięli pełne ręce roboty, lecz wiało przy tym nudą, a poza tym zadawana tutaj śmierć ściskała kamienną obręczą wrażliwe serce Ilyi. Z prawdziwą, lecz nie uzewnętrznioną, ulgą przyjęła wiadomość, że będą mogli opuścić to miejsce zgodnie z posłaniem Czarnopiórej. W końcu, po długim niczym wieczność oczekiwaniu dostrzegli spadającą gwiazdę, która miała ich poprowadzić. Ruszyli ochoczo by połączyć się z resztą swoich rówieśników. Ilya z radością oczekiwała tego spotkania, a jej radość tylko wzrosła, gdy usłyszała od Calina radosne nowiny dotyczące planowanej przez nich ceremonii. Jechali dalej już razem, ramię przy ramieniu, łeb w łeb. Czując wiatr we włosach i nocny chłód na policzkach niestrudzenie podążali do przodu napędzani tą samą młodzieńczą witalnością i poczuciem spełnianej misji.

Słońce powoli, lecz triumfalnie wschodziło, lecz wraz z świtem poczuli napływające od północy wstrząsy. Lekkie drżenie ziemi zdradzające szybko poruszającą się grupę jakiś ciężkich istot. Chłodny zefir przyniósł ze sobą tą odrażającą woń. Ciche Ostrze poczuła, że włoski na jej karku i ramionach unoszą się, a przez plecy przebiega dreszcz obrzydzenia. Czy znów będą musieli zabijać w swojej obronie?

Dyskusja co prawda krótka, była dość burzliwa. Miała szacunek do przekonań Melesugun, lecz przeraziła ją obojętność Jeźdźczyni na niedolę innych. Czyż nie byli po to by chronić słabszych mieszkańców Stepu? A co by było gdyby to ich rodziny były pędzone tak jak bydło? Mimo wizji ponownego niesienia śmierci Ilya ucieszyła się na wynik tego pośpiesznego głosowania. Jej gorące serce nie zniosłoby tego, że świadomie zostawili tych biedaków na pastwę losu. Wolałaby sama umrzeć niż pozwolić komuś innemu zginąć na jej oczach.

Razem z Rayen zajęły pozycje strzeleckie, jako że najlepiej radziły sobie z łukami miały zasypać przeciwników gradem strzał. Ilya ściskała w dłoni majdan pięknego łuku Efeza zmówiła krótką modlitwę prosząc Potęgi i przodków o celne oko oraz pomyślność. Po czym uniosła swoją broń, napięła cięciwę, po czym wypuściła strzałę, która z morderczym świstem pomknęła do swego celu. Za nią kolejna, i kolejna, a potem następna. Ilya nie myślała o zadawanej śmierci, lecz o tym by strzały sięgały celów eliminując kolejnych przeciwników.


NARRATOR


Zaczęła się walka.

Strzały wystrzelone przez Rayen i Ilyę raziły, niczym gromy bestie stłoczone na dole.
Melesugun, Aime i Nemain ruszyli w stronę olbrzymiego Shar’Rhaz prowadzącego kolumnę. Melesugun była przy nim pierwsza, kiedy ziemia pobudzona mocą wezwanej przez Jewę Potęgi.
W tym samym czasie Calin i Jewa ruszyli bokiem, próbując związać walką Shar’Rhaz przy prowadzonych jeńcach.

Ziemia drżała, wstrząsana lodowatą mocą wezwaną przez Jewę. Jej paroksyzmy stawały się coraz większe.

W momencie, kiedy Melesugun wyskoczyła w powietrze, próbując wylądować na łbie olbrzyma, ziemia pod stopami monstrum rozdarła się, i Jeźdźczyni przeskoczyła nad swoim celem, lądując miękko za powstałą szczelną, która rozdzierała się na boki pochłaniając jeszcze kilku Shar’Rhaz. Potężny wódz Shar’Rhaz zawył dziko, zapierając się ramionami przed upadkiem w czeluść. Melesugun poderwałaś się na nogi i wskoczyłaś na niego tnąc żywonożem skórę na twarzy, celując w oczy, nie pozwalając mu wyrwać się z matni.
W końcu ziemia, z rozdzierającym łoskotem, zamknęła się miażdżąc w uścisku. Kiedy konał zeskoczyłaś z bryzgającego posoką łba i ruszyłaś do walki tam, gdzie twoja Besta opędzała się przed wrogami.

Aime i Nemain przeskoczyli w bok i zwarli się z czołem wrogów. W chwilę później wokół was zaroiło się od ostrzy i szponów, wykrzywionych wściekle rogatych paszczy.
Z gracją, napędzani mocą Więzi warz ze swoimi Bestiami unikaliście kolejnych ataków, wyprowadzając swoje uderzenia. Żywonoże parowały od przelewanej posoki.

Tymczasem Calin i Jewa wdarliście się w szyk wrogów próbując dostać się do jeńców. Deszcz w Twarzy – udało ci się cisnąć przygotowanym sztyletem pod nogi zakurzonej kobiety, która chwyciła go w dłonie. Przez chwile widziałeś jej błyszczące wdzięcznością oczy, kiedy skrępowane dłonie chwyciły rękojeść z ziemi.

Ostrzeliwane przez Rayen i Ilyę potwory ruszyły w luźnym szyku w waszą stronę, szybko pokonując odległość pomiędzy wami. Ciśnięte włócznie poszybowały w waszą stronę. Uniknęłyście wszystkich, poza jedną, która wbiła się w bark Ilyi zrzucając Jeźdźczynię z grzbietu Sabah. Rayen – nie miałaś już innego wyjścia, jak stanąć do nierównej walki, bowiem rana Ily była na tyle poważna, że pozbawiła ją możliwości walki.

W planach Calina i Jewy też pojawiła się zmiana. Szybko okazało się, ze Shar’Rhaz jest zwyczajnie za dużo. Doskoczyć już się dało, lecz przebicie w tył zostało skutecznie udaremnione, przez kłębiące się wokół potwory. Wasza para – podobnie jak Aime i Nemain – zmuszona została do defensywy. Kolejne ataki broni Shar’Rhaz smagały, na szczęście jeszcze niegroźnie, skórę na waszych ciałach i ciałach waszych Bestii.

Atak przemienił się w desperacką obronę, a orientację utrudniały dodatkowo ryki Shar’Rhaz oraz kurz unoszący się nad polem walki.

Melesugun, udało ci się w końcu wskoczyć na grzbiet Bestii i wtedy, wbijając ostrza w czaszkę jakiegoś nieostrożnego Shar’Rhaz poczułaś, że coś chwyta cię za gardło i brutalne szarpnięcie wyrwało cię z grzbietu. Walnęłaś o ziemię, wzbijając kurzawę, i czując, ze nie możesz oddychać. Wokół twego radła zaciskał się powróz, w którym ktoś osadził długie kolce cierniokrzewu. Ich ostre końce boleśnie poraniły ci gardło. Poderwałaś się jednak, ciachając podbiegającego Shar’Rhaz i otwierając brzuch wroga. Drugi, niezauważony, wbił ci jednak ostrze włóczni w bok. Upadałaś i pochłonęła cię ciemność.

Rayen – ty, Neyar i Sabah stałyście się kordonem wokół podnoszącej się Ilyi. Ciche Ostrze wyszarpnęła sobie broń z boku i brocząc krwią stanęła przy was, wspierając w walce z Shar’Rhaz.

Aime i Nemain – coraz więcej waszych ciosów trafiało w próżnię, lecz za to coraz więcej ataków wrogów dosięgało celów. Broczyliście z coraz większej ilości małych ranek. Calin i Jewa radziliście sobie nieco lepiej, lecz i wy nie mieliście szans przebić się przez hordę wrogów.

I wtedy pojawili się oni. Dwójka Jeźdźców na ogromnych koniach oraz atakujący od czoła kolumny Jeździec na piaskowym tygrysie – Vucovarr.
Jeden z Jeźdźców plemienia Zwarty pomógł Rayen i Ilyi. Jego szarża rozpędziła Shar’Rhaz, dając wam możliwość manewru. Jeźdźczyni „Koniarzy” ruszyła w stronę Calina i Jewy. Jej niespodziewane pojawienie się rozproszyło wrogów i pozwoliło wam zakończyć walkę.

„Koniarka” o włosach zaplecionych w warkocze podobnie do fryzury Melesugun pomogła wam uporać się z przeciwnikami.

Vucovarr był jak wicher śmierci. Ruszył na pomoc osaczonym Nemain i Aime – kosząc wokół siebie wrogów z przyprawiającą o oszołomienie finezyjną skutecznością.

Po kilku chwilach walka była skończona a wstające słońce omiotło swoimi promieniami dymiące, ulatniające się w ten obrzydliwy sposób, truchła Shar’Rhaz.

Melesugun – wstałaś czując, że bok pali cię dotkliwym bólem. Ilya – ty również ledwie trzymasz się na nogach. Vucovarr z obrzydzeniem na twarzy przygląda się parującym wstęgom tłustego, cuchnącego dymu, jaki pozostaje po tym, jak znikają truchła Shar’Rhaz pozostawiając te obrzydliwe, zatruwające wszystko kałudze.

Walka jest wygrana.

„Koniarka”, o włosach zaplecionych w warkocze i ogorzałej twarzy podjeżdża do was na swym ogromnym Bestii – koniu i skłania nisko głowę.

- Jestem Shorsha zwana Grzywą – przedstawia się głosem dźwięcznym i młodym. – Jesteśmy winni wam ogromną przysługę, Wallawarowie. Dzięki wam, nasi bliscy wrócą do domów.

Spojrzała w stronę grupki jeńców, którzy dzięki waszej interwencji są wolni.

- Niedaleko stąd jest osada zwana Małym Siodłem – powiedziała Shorsha. – Macie rannych, więc jedźcie z nami. Opatrzycie swoje rany, odpoczniecie, a my będziemy mogli porozmawiać.

- To było .. to było .... coś wspaniałego – powiedział milczący do tej pory drugi Jeździec z plemienia Zawarty. – Jestem Ushak zwany Kudłatą Żabą. I jestem winy wam życie – zeskoczył z siodła swojego Rumaka i padł przed wami na kolana, dotykając głową brudnego piasku.

- W kolumnie była moja siostra, Tarya Mała Niezapominajka. To ona ..

Podniósł się i wskazał małą dziewczynę trzymaną na ramionach przez starszego mężczyznę.

- Prawda, że są wspaniali – powiedział spokojnie Vucovarr. – To Wallawarowie z klanu Szarych Wilków. Ich dziewczęta są bardzo gadatliwe, ale nie ma waleczniejszych pośród nich. Ale, Ushaku i Shorsho, wiele jeszcze o nich usłyszycie.

Calin – poczułeś nagle dziwne swędzenie w rękach. Spojrzałeś w dół widząc, jak posoka Shar’Rhaz na nich paruje, unosząc się nad nimi w spiralne wzory. Niestety. Część krwi pozostawiła ci na rękach znaki – niczym tatuaże, mające kształt spiral.

- Ja mam zamiar skorzystać z zaproszenia klanu Zawarty – powiedział Vucovarr idąc w stronę swojego tygrysa obwąchującego miejsce, w którym szczelina pochłonęła olbrzyma.



CALIN DESZCZ W TWARZY


Lekko poobijani, trochę posiniaczeni. Wszyscy, poza Ilyą i Melesugun, które odniosły cięższe obrażenia. Martwił się. Najpierw o swoje kochanie, ale także twardej wojowniczce Melesugun życzył wszystkiego dobrego. Cokolwiek powiedzieć by o niej dobrego czy złego, chyba każdy chciałby mieć kogoś takiego u swojego boku podczas walki.

Zmartwiony Calin jak najszybciej mógł podbiegł do narzeczonej:
- Ilyo, Ilyo. Nie ruszaj się, siadaj. Zaraz spróbuje ci pomóc - skoczył majstrując temblak z jakiegoś płatu skóry. - Zaraz znajdę jakiś opatrunek.
Jego rozkojarzenie widać było z daleka i to, jak bardzo się niepokoi jej okaleczeniem.
- Spokojnie ... Rayen się mną zajmie - spojrzała na niego nieco zdumiona i jednocześnie rozbawiona.
- Dzielna, moja mała – uznał zadowolony. - Pewnie niejeden teraz krzyczałby, narzekał, a ona gryzie wargi pewnie, ale zachowuje kamienną twarz.
Na głos zaś powiedział:
- No tak. Rayen. Rzeczywiscie. Rayen. Zapomniałem. Zaraz. Bardzo boli? - Nagle wypalił. - Na pewno będzie dobrze.
Uśmiechnęła się blado.
- Prawie nie czuję - zapewniła.
- Przynajmniej tyle dobrze. Pojedziemy do wioski Koniarzy. Zaprosili nas. Vucovarr już powiedział, ze skorzysta, a my, mamy rannych. Ty i Melesugun oberwałyście solidnie. Niewątpliwie mają tam jakiegoś szamana. Jak myślisz?
Potrząsnęła głową.
-Obawiam się, że kompletnie nie po drodze nam tam.
- A ja obawiam się, że ranni oraz osłabieni będziemy jechać znacznie wolniej. Doceniam starania Rayen, ale, wiesz co - nagle stwierdził - ona zajmuje się leczeniem, więc niech zadecyduje. Jeżeli oceni, że przygotuje was do drogi, to rzeczywiście, nie ma co kombinować. Jeżeli zaś nie, to nie ma co się upierać. Bo nie ma sensu, żebyś spadła ze swojego wierzchowca po drodze. Co ty na to?
- To nie zależy tylko ode mnie, kochany - dziewczyna uśmiechnęła się z czułością.
- Wiem. Zaraz podejdę do niej i zobaczę bliżej – powiedział myśląc o Melesugun, która także odniosła mocna ranę - ale chyba nie masz nic przeciwko temu, ze najpierw zobaczyłem, co z tobą? - chciał uścisnąć jej rękę, ale powstrzymał się nie chcąc spowodować jakiejś urazu. - Wydaje się - szepnął - że dostała mocniej niż ty, ale to twarda sztuka. Wyjdzie z tego cało.
- Jak my wszyscy.
- To prawda. Trzymaj się moje kochanie, a ja zaraz wrócę. Zerknę tylko do Melesugun i Rayen.

Szczęśliwie Rayen, która trafiła się pierwsza, rozproszyła jego obawy.
- Jak to wygląda? Ilya, Melesugun. Rany są dosyć solidne, jak się wydaje - zapytał niepewnie.
- Da się wyleczyć bez trudu – odparła.
- Czyli nie ma konieczności odwiedzania Koniarzy? Właściwie przypuszczałem, że to będzie potrzebne. Jednak, co innego konieczna pomoc ranionym, co innego zaś własne wygody.
- Nie ma. Dadzą rade w drodze. Powinny przynajmniej – padła lakoniczna odpowiedź.
- Dobra nowina. Jeszcze raz dziękuję - uścisnął ją radośnie. - Są twarde. Będzie dobrze.
- Też się cieszę.

Krótko oraz węzłowato. Po chwili Calin wrócił zadowolony do dziewczyny.
- Miałaś rację. Rayen załatwi was obydwie na czyściutko. Będziecie zdrowe, chociaż pewnie trochę pomęczone oraz osłabione. Ale wiesz, mogę jechać przy tobie i cię przytrzymywać. Nawet naprawdę z wielką chęcią - dodał.
- W porządku. Będzie nam miło mieć cię obok siebie.
- Ale tymczasem staraj się troszkę choć odpocząć. Proszę, może napij się wody. To na pewno nie zaszkodzi - podał jej skórzany bukłak
- Odpoczywam, cały czas - odpowiedziała, upijając łyk.
- I tak powinno być. Poczekaj moment, zobaczę, jak tam druga ranna. Jej też należą się dobre nowiny.

Podszedł do Melesugun.
- Dobra walka - skinął. - Twarda. Rayen wspomniała, że wyleczy cię bez problemu. Będziemy mogli od razu wrócić na szlak misji. Chciałem, żebyś to wiedziała.
Szalona skinęła Deszczowi w Twarzy głową.
- Dobra walka - przytaknęła wyciągając w jego kierunku dłoń. Ujął ją, ale nie zaciskał mocno, nie chcąc urazić ran wojowniczki.
- Będzie jeszcze niejedna - rzekł skinąwszy. - Podać ci coś z juków? Woda? Nie mów, jeśli nie będziesz musiała - spojrzał na jej okaleczona szyję - oraz póki się nie zajmie tobą Rayen. Jeżeli chcesz wody, po prostu kiwnij ręką. Przyniosę.
Pokręciła głową, a przez jej twarz przemknęło zdziwienie.
- Dobra. To trzymaj się - rzucił na odchodnym.

Dziewczyny miały się nieźle. Potem ruszali. Cóż, trzeba było skorzystać z okazji. Poszedł zmyć te kawałki krwi, które jeszcze nie zdążyły wyparować. Nie miał ochoty znosić dotyk tego ohydnego świństwa. Natomiast przy ogólnej rozmowie na temat: gdzie ruszać? opowiedział się za wyjazdem. Wolałby wprawdzie, żeby obydwie ranne nieco wypoczęły, ale cóż, Rayen gwarantowała wyzdrowienie dziewczyn. Misja Czarnopiórej to coś naprawdę wyjątkowego. Co innego niezbędna pomoc komuś, co innego natomiast taka sąsiedzka wizyta. Mogli ją odbyć także po wykonanej robocie.


NEMAIN GONIĄCA WIATR


Podporządkowała się woli grupy. Nie dlatego, że nie miała własnego zdania, ale dlatego, że nie ufała własnemu sercu. Dalsza droga oznaczała rozstanie z Vucovarrem, a tutaj wolała, żeby decyzję podjął za nią ktoś inny. Słuchała więc argumentacji pozostałych Jeźdźców i w duchu przyznawała im rację. Po cichu zastanawiała się nawet nad wątpliwościami Jewy... A mimo to gardło miała ściśnięte ze wzruszenia.
Jedynie słowa Melesugun bardzo ją zraniły. Prawie pożałowała, że nie odniosła w boju poważniejszych obrażeń. Podobnie musiała się poczuć Ilya, choć sama ciężko ranna, to jednak udzieliła Melesugun ostrej reprymendy. Nemain dodała więc tylko:

- Melesugun, niech nie zaślepia Cię złość. - zwróciła się cierpliwie do wojowniczki - Musimy tak czy inaczej zaczekać aż twoje rany się zasklepią. Przy takiej utracie krwi nie zajedziesz daleko. Pomoc szamanów Zawarty może przyśpieszyć gojenie ran... Ilya także wymaga opieki zielarza, a jeśli osada jest naprawdę niedaleko powinniśmy rozważyć propozycję... - a po chwili dodała cicho - Nikt tutaj nie walczył dla chwały, ale jeśli tego nie rozumiesz, to trudno.

Nie zamierzała przepraszać za decyzję grupy. Nie czuła się jak bohaterka, była tylko zmęczona.
Walka, którą po prostu musieli stoczyć okazała się bardzo trudną. Gdyby nie wsparcie Vucovarra i Jeźdźców Zwarty nie wiadomo jak potoczyłyby się ich losy i ilu z nich odniosłoby obrażenia czy nawet poniosło śmierć.
Mimo to Nemain wierzyła, że właśnie takie było ich przeznaczenie i wola Potęg.

Po krótkich oględzinach ran obu kobiet okazało się, że Rayen świetnie poradzi sobie z ich zaopatrzeniem. Mogli więc kontynuować misję. Zaakceptowała ten wybór, bo wiedziała, że tylko razem zdolni są wykonać zadanie powierzone im przez Czarnopiórą.
Pożegnała się serdecznie ze Shorshą i Ushakiem i uśmiechnęła się do małej Taryi.
A potem... podjechała jeszcze do Trygarrańskiego Jeźdźca, który w ciągu ostatnich dni stał się jej tak bliski. Zsiadła z geparda i wyciągając rękę powiedziała:

- Żegnaj Vucovarrze Szybkie Szpony, niech twoje ścieżki będą zawsze proste, a łaska Potęg niechaj dodaje ci sił i odwagi w każdej walce. – skłoniła głowę i dodała – Mam nadzieję, że przeznaczenie jeszcze kiedyś skrzyżuje nasze drogi.

Była gotowa do dalszej podróży.


RAYEN SAMOTNY KSIĘŻYC


Założyć strzałę, napiąć cięciwę, wstrzymać oddech, wycelować i strzelić, założyć, napiąć, wstrzymać, wycelować, wystrzelić. Jedna za drugą strzały sięgały celu. Ich ostrzał był tak skuteczny, że aż zadziwił Rayen. Shar’Rhaz odpowiedziały deszczem ciśniętych włóczni. Neyar kierowana sobie tylko znanym przeczuciem nagłymi ruchami potężnego cielska uchroniła Rayen przed wszystkimi pociskami. I kiedy już zdawało się, że Zwierzoludzie wykorzystali wszystkie swoje miotające bronie i przeszli do szarży a Samotny Księżyc i Ciche Ostrze odrzuciły łuki, aby dobyć żywonoży i stanąć do walki w zwarciu jeden z ostatnich włóczników cisnął bronią w Ilyę i strącił ją z grzbietu Bestii. Rayen krzyknęła a jaguar Ilyi warknął przeciągle i zastawił leżącą Ciche Ostrze przed nadciągającymi wrogami. Samotny Księżyc wyjechała naprzeciw szarżującym Shar’Rhaz. Ścisnęła mocno nogami boki wilczycy tak by utrzymać się w siodle mając przy tym wolne obie ręce i schwyciła mocniej żywonoże. Po jednym w każdej dłoni.

Kiedy Zwierzoludzie dobrnęli do niej dziewczyna szerokimi cięciami zaczęła chlastać stworzenia wkładając w to całą siłę ramion. Wiedziała, że w końcu mięśnie ramion odmówią jej posłuszeństwa, ale zamierzała osłaniać Ilyę tak długo jak będzie trzeba, czyli dopóki nie wyrżnie wszystkich atakujących. Siekała na prawo i lewo nie przejmując się dobijaniem rannych, bo wiedziała, że wszystkie Shar,’Rhaz które ją wyminą a nie będą martwe skończą swój żywot pod pazurami lub w szczękach Sabah. Mimo jej wysiłków stworzenia wciąż napierały i ze wzgórza, na którym stała widziała, że pozostali Jeźdźcy tak, że cofali się pod nawałnicą wrogów. Shar’Rhaz wciąż było zbyt wielu. Jedyną dobrą wiadomością było to, że Ilya podniosła się i dalej osłaniana przez Sabah znowu włączyła się do walki.

Nagle jednak ziemia na wzgórzu zaczęła drgać tak, że małe kamyczki podskakiwały wysoko. Początkowo Rayen sądziła, że to olbrzym, którego mieli pokonać Aime, Neiman i Melesugun przeżył i dołączył do walki wśród swoich podwładnych, ale nie za plecami Rayen i Ilyi pojawiły się dwie sylwetki szybko zbliżające się do dziewczyn. W ostatniej chwili postacie rozdzieliły się mijając Ilyę i Rayen łukiem z jednej i drugiej strony. Potężne końskie kopyta rozpędziły w mgnieniu oka resztki walczących Shar’Rhaz miażdżąc tych, którzy nie uskoczyli przed Bestiami Jeźdźców Zawarty. Oprócz nich do walki włączył się także błyskając nagim torsem Vukovar na swym tygrysie. To, co miało wyglądać jak długa i ciężka walka skończyło się błyskawicznie.

Jeźdźcy Zawarty po okrzyknięciu swych imion złożyli podziękowania na ręce Wallawarów. Niestety Melesugun także została zraniona podczas potyczki i wykorzystała ten fakt jako kolejny argument przeciwko akcji odbicia jeńców. Zawartanie zaprosili ich do swej osady aby opatrzono tam najciężej rannych ale „Szalona” była zdecydowana jechać dalej. Tym razem Rayen sercem była po jej stronie. Uważała, że skorzystanie z zaproszenia „koniarzy” będzie uczynkiem przeciwko Melesugun. „Szalona” przez to, że wsparła ich w walce zasługiwała na to, aby teraz postąpić wedle jej życzenia. Poza tym Samotny Księżyc po szybko skończonej walce czuła niedosyt. Sama się sobie dziwiła, ale gorączka krwi, która ją opadła podczas potyczki dalej trwała i Rayen chciała działać. Chciała wsiąść na grzbiet Neyar i gonić spadającą gwiazdę. Chciała coś robić a nie tylko stać i tracić czas na rozmowy. To było do niej niepodobne, ale wyglądało tak jakby rozsmakowała się w walce albo w tym uczuciu, które jej towarzyszy.

Wiedziała jednak, że na razie są pilniejsze sprawy niż ich misja czy dyskusja. Zsiadła z grzbietu wilczycy i pozbierała swoje rzeczy rzucone gdzieś przed walką i skierowała się w stronę „koniarzy”

- Wolna jak wiatr – przywitała się – Jestem Rayen Samotny Księżyc z klanu Szarych Wilków. Czy ktoś z waszych ludzi został ranny?

- Wolna jak wiatr. Wszyscy wydają się być cali dzięki wam.- odpowiedziała Shorsha.

Rayen skierowała się w stronę Ilyi po drodze zwracając się do Vukovara:

- Tam skąd pochodzisz musicie mieć wyjątkowo nudne zimy – nie mogła się powstrzymać by nie odpowiedzieć na prowokację Trygarranina o gadatliwych Wallawarskich dziewczętach.

Przy Ily krzątał się już Calin, ale jego zdenerwowanie stanem ukochanej sprawiało, że mógł jej bardziej zaszkodzić niż pomóc wobec tego Rayen odsunęła go delikatnie i podała mu wywar z Biczykija, aby napoił nim Ilyę. Potem zapytała Ilyi:

- Mogę obejrzeć twój bark? Mam coś, co powinno pomóc na twoją ranę.

Ilya jak zwykle dbająca o innych chciała, aby to Melesugun udzielić najpierw pomocy, ale Rayen znając już nieco twardą wojowniczkę uznała, że „Szalona” może nie życzyć sobie żadnej pomocy. Najpierw, więc zajęła się Ilyą. Wyciągnęła z torby resztę swoich zawiniątek, buteleczek i słoiczków myśląc ciepło o matce, która przygotowała dla niej ten pakunek i zajęła się ranną. Na szczęście rana była czysta i można było szybko ja zaopatrzyć. Rayen poradziła jeszcze Cichemu Ostrzu, aby pobrała nieco siły od swojej Bestii i przyspieszyła w ten sposób proces leczenia, po czym udała się do Melesugun. „Szalona” korzystając ze swej więzi z Bestią już zasklepiła najgorszą ranę i nie chciała pomocy dla siebie, lecz dla swej wilczycy. Samotny Księżyc wiedziała, że nie może ziołami pomóc żadnej z Bestii, bo żadna z nich nie urodziła się w naturalny sposób i ich ciała różniły się od organizmów innych żywych istot. Zamiast tego zaoferowała Melesugun coś na uśmierzenie bólu i pobudzenie organizmu gdyby zranienie zbyt ją wycieńczyło.

Kiedy chowała rzeczy do torby i przysłuchiwała się dyskusji pozostałych osób podszedł do niej Calin którego natychmiast uspokoiła co do stanu Ilyi. Uważała, że i Ciche Ostrze i „Szalona” będą mogły podróżować dalej i była przekonana, że tak właśnie wszyscy powinni uczynić. Wyraziła głośno swoje zdanie a Deszcz w Twarzy aż ją uściskał na wieść o tym, że Ilya wyzdrowieje. Zaraz po tym spoważniał i poprosił Rayen na bok gdzie pokazał jej swoje dłonie. Samotny Księżyc myślała, że Wallawar został ranny i dopiero teraz poprosił o opatrzenie rąk, ale to było coś innego. Na skórze dłoni pojawiły się znaki, przypominały nieco tatuaże, ale nie do końca. Rayen zbadała ręce Calina i stwierdziła, że skóra ani ciało pod nią nie było naruszone, najwyraźniej znaki nie szkodziły w żaden sposób chłopakowi. Po prostu tam były.

- Nie wiem, co to jest Calinie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam – odpowiedziała na jego pytanie.

- Skąd w ogóle się wzięły na twoich rekach – zaciekawiona przyglądała się spiralom.

Kiedy wyjaśnił kontynuowała dalej:

- Nie mogę ci pomóc w tej kwestii. Melesugun także nosi jakieś symbole na dłoniach, chociaż jej są inne niż twoje. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – chciała pomóc Calinowi, ale ta sprawa przerastała ją.
Calin podziękował jej za troskę i udał się do Ilyi. Rayen odnalazła swoja wilczycę i wskoczyła na jej grzbiet. Usłyszała przy tym rozważania Jewy na temat Potęg. Białowłosa wątpiła w ich dobre intencje!

- To mocne słowa Jewo. Naprawdę chcesz podważyć to wszystko, w co wierzymy? – sprawa dziwnych symboli Calina i słowa Jewy wytrąciły ją z równowagi. Szczególnie, że Białowłosa mówiła o tym przy obcych, Zawartanach i Trygarianinie. Tym razem Aime pospieszył z pomocą i swoimi żartami skierował myśli wszystkich osób na inne tory.

Rayen krążyła już nerwowo wokół i czuła jak po chwili spokoju przy opatrywaniu rannych znowu ogarnia ją gorączka. Chciała jechać dalej.

- Zawsze możemy odwiedzić wioskę Shorshy i Ushaka w drodze powrotnej – przekonywała pozostałych. Bo przecież będzie dla nich jakaś droga powrotna, prawda?

Pożegnała, tych, którzy nie mieli jechać w stronę, którą wyznaczyła spadająca gwiazda i zaczęła powoli oddalać się od grupy uwolnionych jeńców.


MELESUGUN SZALONA


Złość. Przerażająco dużo złości. Dawno już Melesugun nie zanurzała się w walkę tak wściekła. I tak rozczarowana. Warknęła, gdy zabieg Białowłosej sprawił, że chyba celu. Nie lubiła chybiać. Odnalezienie się w grupie nie przychodziło jej łatwo. Kiedy była sama, zdana tylko na siebie, nie było niespodzianek. Wiedziała na co ją stać. Siła własnych mięśni to nie do końca to samo, co rozstępująca się pod nogami ziemia. No i z sobą samą nie musiała co rozstaje drogi przeprowadzać głosowania na temat tego, w którą stronę pójść. Uczyła się żyć z grupą, lecz nauka ta kosztowała ją coraz więcej i więcej cierpliwości.


Była zła na pozostałych Jeźdźców. Oczywiście, że powodem nie były odniesione rany.
Melesugun po prostu wierzyła w sprawiedliwość, a tutaj jej brakło. To nie ona powinna płacić zdrowiem swoim i wadery za głupie decyzje grupy. I, choć była to myśl okropna, z radością widziałaby ich krwawiących.

- Potrzebowaliśmy tego, prawda?
Zanurzyła palce w futrze bestii, zaglądając w twarze pozostałych Jeźdźców. Jej krew za ich pychę. Przyjaźni, o których słyszała, wyglądały inaczej. Przymknęła oczy, w myślach przepraszając Margrire, że wraz z nią musi przełknąć gorzkie ziarno gniewu. Że i ona musi odpowiedzieć za czyny grupy. Z umysłu wilczycy napłynęła fala zrozumienia. Dziewczyna musi to zrobić, żeby mogły ruszyć, nie tracąc więcej czasu. W boku wilczycy również otworzyła się rana. Nie tak głęboką, jak wcześniej ta w boku Melesugun. Taka, która zagoić się miała dużo prędzej zostawiając po sobie bliznę – pamiątkę chwili, w której ciemnowłosa postanowiła poddać się woli grupy.

- Nawet gdybym to ja tam była. Nawet wtedy wolałabym, żebyście popatrzyli ponad czubkiem mojej głowy i ratowali to, co ważniejsze. Ludzie przychodzą i odchodzą, Ciche Ostrze.
Wątpliwości Jewy nie skomentowała. Wierzyła w to samo, co jej przodkowie. I przodkowie przodków. Na dobrą sprawę nie było słów, którymi mogłaby w tej chwili obdarzyć osobę, która podważa wolę Potęg jednocześnie będąc ich wybranką. Takiej hipokryzji nie umiała skomentować nie obrażając nikogo. Chciała wierzyć, ze Potęgi nie pomyliły się wybierając właśnie jasnowłosą.

- Może powinnaś była o tym pomyśleć zanim odwołałaś się do ich łaski? - powiedziała tylko chłodnym tonem.

Była wychowana inaczej niż oni. Może był to błąd Melesun a może jedyny słuszny wybór, jakiego mogła dokonać samotna matka? Porywy serca były wychowywanej przez nią dziewczynie obce. Nie było rzeczy, którą kochałaby bardziej niż Matkę Step. Jej ojciec zginął strzegąc morza trawy. Jak mogłaby to odrzucić? Jak mogłaby temu zaprzeczyć?

Z pełnym szacunku skinieniem głowy przyjęła podarowane jej przez Rayen zioła, mimo że nie oczekiwała pomocy. Zaskoczył ją również Calin. Wzrok dziewczyny przyciągnęły tatuaże na jego rękach. Mogłaby przysiąc, że nie widziała ich wcześniej.

- Zostałeś wybrany. Nie wiem czyje to znaki, ale powinieneś zapytać szamana. Najlepiej w drodze powrotnej.

Choć bok nadal bolał, a gardło sprawiało trudności w mówieniu, Melesugun wskoczyła na wilczy grzbiet. Na dźwięk słów Rayen przez jej twarz przemknęło coś, co przy dużej dawce dobrej woli można by nazwać uśmiechem.

- W takim razie decyzja podjęta – wycharczała. - Kto ma ochotę, w drogę! Kto nie, z tym się spotkamy w drodze powrotnej.

Skinęła głową Calinowi i Rayen. Ona również nie mogła doczekać się wejścia na właściwą ścieżkę.
Ponad wszystko inne chciała poczuć pęd. Wyzwolić się. Pozostawić złość i rozczarowanie za sobą.


JEWA Z LODU


Jewa posmutniała na słowa Melesugun.
- Przecież wtedy mogłabyś zginąć. –powiedziała cicho i jakby kierowała je nie do srogiej wojowniczki tylko w ziemię, która tak niedawno użyczyła jej swojej mocy.
Nie oczekiwała wdzięczności. Ale w rezultacie słowa towarzyszek sprawiły jej prawdziwy ból. Myślała, że ze względu na to kim są docenią to czego dokonała, bo wiedziały, ze z tej łaski nie można korzystać zbyt często i żeby ocalić życie kobiet i dzieci, Jewa poświeciła coś bardzo cennego.

- Moja droga wiedzie gdzie indziej – powiedziała do innych jeźdźców – Każdy z nas kieruje się w życiu tą mądrością która była mu dana i tymi znakami,które duchy stawiają mu na drodze. Są rzeczy w które wierzę i takie co do których mam wątpliwości. Wierzę w życzliwość naszych przodków , i w wizje które nam zsyłają duchy. I w was wszystkich. – zdobyła się na uśmiech i choć nie był on zbyt wesoły, pomógł jej się wyprostować. Biała wilczyca krótko zawyła. - Jadę do obozu klanu Zawarty bo tam prowadzą mnie znaki. Powodzenia.


AIME „KAMIEŃ NA DNIE RZEKI”


Nie czuł zmęczenia ani nie dopiekały mu żadne rany a Shar'Rhaz leżały pokotem na zadeptanej ziemi i bezpowrotnie niszczyły ten fragment stepu. Nie czuł się zwycięzcą, nie działali razem, pospieszny atak na lidera mógł się skończyć znacznie gorzej, powinni byli poczekać na Jewę. Potem, kiedy demony padały pod razami ich żywonoży i strzał coraz widoczniejsze było, że przeciwnicy byli zbyt liczni. Gdyby nie jeźdźcy Zawarty i Vukowarr… . Sprawność tego ostatniego wzbudziła w nim pieśń zachwytu i nutkę zazdrości. Dokonało się, pokonali wroga, ale Aime nie czuł się zwycięzcą.

Mimo wszystko w walce mieli większą skuteczność niż porozumiewaniu się. Rayen odnalazła się w tym wszystkim chyba najlepiej z nich wszystkich. Jej zioła i umiejętności postawiły Melesugun i Ilyję szybko na nogi. Ale rozmowy toczyły się nadal.
Szalona to Szalona, złapała trop i jak dzika wilczyca uparcie chce gnać byle przed siebie, tym razem inni poparli ją w tej decyzji. Zaczynał się do tego przyzwyczajać.
Słów Jewy nie mógł zaakceptować. Przynajmniej nie wszystkich.

- Nie wiem jak to dobrze powiedzieć. Może czujecie to inaczej. Ale ja nie mogę pędzić przed siebie na oślep za gwiazdą. - milcząca dotąd Jewa odezwała sie bardzo cicho, dopiero stopniowo jej głos zaczynał brzmieć pewnie - Zazdroszczę Melesugun pewności, że ratuje step. Ja sobie myślę, a może go pogrążam? Może to Potęgi są złe, a Czarny Jeździec dobry? Wiem, sprzymierzył się z demonami, one są złe, nie ma wątpliwości, ich obecność pali nam trzewia. Ale kto tworzy Shar Rhaza? Czarny Jeździec?
- Chciałabym zajechać do wioski koniarzy. - przed następnymi słowami zarumieniła się - także dlatego, że widziałam stada koni, nie nasze stada, w mojej wizji ...na Wzgórzu Wilków.


Samotny księżyc była chyba podobnego zdania, bo nie bez złości zapytała.

- To mocne słowa Jewo. Naprawdę chcesz podważyć to wszystko, w co wierzymy?
- A wierzymy, że Potęgi są dobre? czy że są potężne, a my mali? Zresztą - wzruszyła ramionami - nie podważam, tylko wydaje mi się, że nasze cele i cele Potęg nie muszą być takie same. Choć lepiej by było żeby były. I czy tak jest dopiero się przekonamy.

Zareagował gniewnie, ale jak mógł inaczej.

-Pleciesz jak małe dziecko, które skarży się na rodziców - wyraźnie się zdenerwował - Nie zrozumiemy Potęg choćby w cząstce ich woli i pragnień. Skąd Twoje wątpliwości, czy Twoja wiara będzie się chwiać się jak krzew głazopnącza przy najmniejszym podmuchu?- po chwili uspokoił się - Wybacz ostre słowa, ale Twoje rozterki szczególnie teraz - spojrzał wymownie na parę koniarzy. Wyglądał na trochę zmartwionego.
-Zgadzam się z Jewą -zwrócił się do reszty - powinniśmy przyjąć zaproszenie. Czarnopióra nie nakazała nam pośpiechu, powiedziała nam, że wskazówki dostaniemy po drodze. Myślę, że szamani koniarzy mogą nam wiele powiedzieć. Zbliżają się straszne czasy, myślę, że każdy z nas to czuje, dobrze będzie wiedzieć kim są nasi sojusznicy.

Jewa na chwilę straciła rezon, ale zaraz zaniosła się śmiechem. Jej jasne policzki płonęły jeszcze rumieńcami, a w oczach lśnił lód. Na wypalonym krwią demonów stepie śmiech zabrzmiał niezwykle głośno, ale chyba białowłosej to nie przeszkadzało.
- Śmiech to życie - odpowiedziała jedynie na poważne spojrzenie starszego koniarza.
Stoczyli właśnie bitwę w której po raz pierwszy zobaczyła ile potrafi. Jeszcze w tej chwili wszystko wydawało jej się możliwe.
- Ty, Kamyczku - do towarzysza uśmiechnęła się wyzywająco - ja lubię moje rozterki. A jak ci się nie podobają to zawsze możesz głośno śpiewać gdy o nich mówię.
- I cieszę się, że się ze mną zgadzasz - dodała.

Uśmiechnął się w odpowiedzi, iskierki w jego oczach świadczyły, że nastój zdecydowanie mu się poprawił.
-Czyli jak to jest? -rzucił zaczepnie- mam nie traktować Twoich słów poważnie? Nie zostaliśmy jeszcze sobie zaślubieni Jewuniu - zdobył się na najbardziej czarujący uśmiech na jaki go było stać- Z resztą ja to ja, ostatecznie mogę śpiewać, ale błagam nie czyń takich propozycji wobec Calina bo wszyscy będziemy żałować - roześmiał się rubasznie z własnego dowcipu,puszczając oko w kierunku Calina.
- Cóż, jeżeli ktoś chce - Calin postanowił dołączyć się do rozmowy - Naprawdę ktoś chce? - dodał jeszcze raz się upewniając. - Natomiast co do drogi. Rayen upewniła mnie, że da radę wyleczyć obydwie ranne. Chciałbym odwiedzić wioskę Koniarzy, ale powinniśmy ruszać. Mamy misję. Co innego pomóc komuś, co innego zaś jechać w odwiedziny. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, pojechalibyśmy do nich później nie mając już obowiązku narzuconego przez Czarnopiórą.
- Racja Calinie zawsze możemy odwiedzić wioskę Shorsy i Ushaka w drodze powrotnej - dodała Rayen już z grzbietu swojej wilczycy.

Czyli zadecydowało się. Mieli ruszyć w dalszą pogoń. Aime nie miał nic przeciwko, ważne, że byli jednomyślni.

Nie byli.
Jewa skierował się w przeciwnym kierunku oznajmiając ostatecznie, że zostaje.
Tym razem Aime nie poczuł ukłucia gniewu na jej słowa, poczuł obawę, że to nie jest dobre rozwiązanie. Ruszył szybkim krokiem do Jewy i zatrzymał gestem.

Rozmawiali, krótką chwile Aime gestykulował, próbując przekonać Jewę do zmiany decyzji. Zależało mu, bardzo mu zależało, aby nie rozdzielali się w tym momencie, był przekonany, że ważne jest aby wszyscy, bez wyjątku, doświadczyli tego co czeka ich na końcu tej wędrówki. Miał wrażenie, że udało mu się skruszyć lód woli jasnowłosej. Rozumiał ją, odjechał pozostawiając ją ze swoimi myślami, zapewniając, że jakakolwiek decyzję podejmie nie będzie miał do nie żalu. Czemu to było dla niego takie ważne, czemu z drżeniem serca czekał aż głos za plecami oznajmi mu, że się zgadza?
Tymczasem stała tam pogrążona we własnych myślach.

Poczuła strach, że ich więcej nie zobaczy. Aime był bliski przekonania dziewczyny, a była to sztuka która nie udawała się prawie nikomu. Chyba zawsze taki był, potrafił mówić i słuchać. Zrobiło jej się żal, że nie znała go lepiej. - Do zobaczenia Kamieniu – Jewa krzyknęła choć jeździec był jeszcze blisko. - I dziękuję – to dodała już ciszej. Potem szybko odwróciła się w stronę „koniarzy” i Vucovarra. - Ja również skorzystam z zaproszenia.
Przez chwilę zamiast Shorshy widziała Morską. Bezzębne usta szamanki szeptały natrętną mądrość. „Nic nie dzieje się bez przyczyny”.

Obejrzał się i popatrzył jak odjeżdża.
Może tak miało być w końcu jak mawiają szamani „Nic nie dzieje się bez przyczyny”.
Ruszył w kierunku grupy. Zatrzymał się parę kroków przed nimi i wykrzyknął.

-Niech Potęgi was prowadzą. Będę towarzyszył Jewie, do zobaczenia w drodze powrotnej. Uniósł rękę w geście pozdrowienia.
Ruszył z powrotem, sam nie wiedząc dlaczego tak cieszy się ze swojej decyzji.



ILYA „CICHE OSTRZE”


Walka skończyła się bardzo szybko, choć niezbyt szczęśliwie, w każdym razie dla Ilyii. Wszystko szło wspaniale dopóki ciśnięta w jej stronę nie strąciła jej z grzbietu Sabah. Całą resztę walki niemal przeleżała na ziemi, próbując opanować ból, który niemal sparaliżował całe jej ramię. Na szczęście nie stało się nic poważniejszego. Nikt nie zginął zarówno wśród Jeźdźców, jak i porwanych ludzi. Ciche Ostrze nie uśmiechnęła się jednak, gdy usłyszała podziękowania, lecz wtedy, gdy usłyszała o malej Tayrii. Uspokoiła także Calina, który jak zwykle sprawiał, ze czuła się taka mała i bezbronna. Uśmiechnęła się do niego z czułością, wiedząc że wszystko co robi, robi z miłości do niej. Jednakże nie mogła pozwolić by ta miłość przesłoniła mu zdrowy rozsądek. Dopóki stoi i nie krzyczy z bólu jest dobrze. Jednakże słowa Melesugn prawiły, że głęboko skrywany gniew spowodowany bólem i nieco wąskimi horyzontami dziewczyny wybuchł. Ilya wsparła się o Sabah i spojrzała ze złością na Melesugun. Jej twarz wykrzywiał grymas bólu.

- Masz chyba serce z kamienia, Szalona - powiedziała ostro. - Czy naprawdę potrafiłabyś patrzeć na śmierć tylu niewinnych ludzi? To nie tylko mężczyźni! - wykrzyknęła, wskazując na grupę ocalonych. - To także kobiety i dzieci! Dzieci! A gdyby to byli nasi ludzie? Nasi kuzyni, ojcowie, matki i rodzeństwo?
Jej złość zgasła równie nagle, jak się pojawiła. Zatoczyła się, wsparła na najbliższej osobie i przymknęła oczy.
- Potrzebujemy opatrzyć swoje rany - wymamrotała. - Inaczej opadniemy z sił i będziemy bez użytecznym bagażem na barkach naszych towarzyszy.

Co było w Szalonej takiego, że tak skupiała się na zadaniu, zapominając o tym co dzieje się wokół? Czy naprawdę była głucha i ślepa na cierpienie innych? Czy zdążała do celu nie oglądając się za siebie? Przecież nie zrobili tego dla sławy czy przyjemności tylko z powodu ludzi. Wszystko buntowało się w niej na bezpodstawne oskarżenia Szalonej. "W takim razie mam w nosie taki Step" pomyślała, lecz nie wyrzekła ani słowa nie chcąc jeszcze bardziej zaostrzać konfliktu.

Może to tylko kwestia myślenia, jakie wpoili jej rodzice. Kochała Step, tak jak wszyscy Wallawarowie, lecz to nie było wszystko. Jak można walczyć tylko o Step, który wszak jest bezosobowy i należy do wszystkich? Oni wszyscy mięli rodziny i chroniąc Step, chronili i ich.

Jednakże takie rozmyślania Ilya musiała zostawić na później, gdyż teraz trzeba było skupić się na tym, gdzie pojechać. Kusiła ją propozycja Koniarzy, lecz ich wioska zbytnio oddalała ich od celu, w stronę którego mieli podążać. Dla Ilyi wybór był prosty. Skoro ludzie zostali uwolnieni i bezpiecznie wrócą do swoich domów, to oni mogli podjąć swoją misję.

Pomachała wesoło na pożegnanie Jewy, Aimego i Vukovara, po czym popędziła za resztą grupy. Przed nimi jeszcze długa droga, czyż nie?
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172