Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 13:39   #1
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
[l5k, 18+] Wiśniowa świeca

Wiele lat wcześniej

Siedmioletni chłopiec wpatrywał się we wszystko wielkimi oczami. Wszak to jego papa stał teraz z mieczem na przeciwko "Tego niedobrego Lwa". A Lew był przerażający - ufarbowane na pomarańczowo włosy, żółte kimono, długa katana i zastygły na twarzy wyraz gniewu. Chłopiec jednak nie bał się. Przecież jego papa był wyśmienitym szermierzem z akademii Kakita. Do tego - jak mógł się bać stojąc tuż za mamą i czując cynamonowy zapach, trzymając w dłoniach błękitne kimono? Był bezpieczny. Pani matka też była samurajem. Nawet letni, niespieszny deszczyk nie denerwował teraz nikogo. Kilkadziesiąt par oczu, tak jak i malca, wpatrywało się w walczących. Matka denerwowała się. Czuł to. Wstrzymywała oddech. Pogładził matczyną dłoń, tak jak czasem robił to jego ojciec. I szepnął - "Tata wygra" - nawet nie wiedząc o tym, dwoma słowami zabił własnego ojca. Wojownik z żurawiem na piersi musiał to usłyszeć. Drgnął. I wtedy obaj pojedynkowicze skoczyli ku sobie. Rozległ się jeden szczęk ostrzy po czym białowłosy, błękitno odziany Żuraw padł do stóp Lwa. Ten powoli wypuścił powietrze. Nie musiał dobijać. Otarł miecz i schował go. Powoli obrócił się w stronę kobiety i chłopca. Ta odwróciła się do służącej.
- Teiko, zabierz go do Kakita Atake. On roztoczy nad nim opiekę. Idź już.
Silne ręce służki porwały przerażonego już malca i poniosły w dal. Do stajni i dalej, pędem do krewnych. Nie widział więc co było dalej.

Dumna samuraj-ko uklękła i wyjęła wakizashi zza obi. Powolnym ruchem wysunęła je z pochwy. Tuż obok niej stanęła potężna wojowniczka z klanu Jednorożca. Twarze obu kobiet nie wyrażały żadnych emocji, a przecież obie wiedziały, że nadszedł koniec ich przyjaźni i wspólnej drogi. Została ostatnia przysługa. Stojąca wysunęła katanę i stanęła w pozycji do cięcia. Klęcząca - rozpoczęła seppuku. Jej twarz pozostała niczym maska. Przyjaciółka nie spieszyła się z cięciem. Musiała być pewna, że honor rodziny towarzyszki będzie czysty. I taki był, gdy głowa z bielonymi włosami potoczyła się po piasku.

To nie była ostatnia śmierć tego wieczora. Pół godziny później i Lew leżał martwy, a Otaku Haruko galopowała do swoich po pięciu latach służby dla rodu Kakita. Teraz była wolna. A czuła tylko gorycz.

Współcześnie


Obie były prześliczne, gdy tak chichotały wspólnie. Nie jeden mógłby zakochać się bez pamięci w urodziwych Żurawiach. Gdybyż zobaczył je teraz ktoś postronny miałyby poważny powód do wstydu - tak otwarte okazywanie uczuć było niedopuszczalne. Każdy rasowy Skorpion już szykowałby mały szantaż. Na szczęście były same w pokoju i mogły pozwolić sobie na wiele. Również na głośną rozmowę, szczebiotliwe uwagi, szeptane tajemnice i ogólnie pojętą radość. Było z czego się cieszyć. Pierwsza z nich jechała na "Błogosławieństwo Fortun" by wygrać, druga - czekała na przyjazd ukochanego. Wymieniały się więc wszystkimi spostrzeżeniami, wątpliwościami i emocjami. Paplały z wypiekami na twarzy, opowiadając sobie wszystko. Dosłownie wszystko, nawet to czego nie powiedziałyby rodzicom, przyjaciółce czy zwykłej siostrze. Były przecież bliźniaczkami.

* * *

W morskie dno wbijano pale. Jedne były cienkie niczym męskie udo, inne - grube niczym stuletni dąb. Zrzucano też głazy i wieszano liny. Na plaży kręcili się półnadzy robotnicy i lśnili od słonej wody i potu. Słońce nie dawało wytchnienia. Traf chciał, że właśnie drogę opodal tej plaży obrało wielu zawodników i nim nastał wieczór - wszyscy w miasteczku turniejowym wiedzieli - w tym roku wybrano żywioł Wody.

Przecież co roku "Błogosławieństwo Fortun" toczyło się pod patronatem innego z żywiołów. Co roku konkurencje były inne, ale dostosowane i do Fortun i do wybranego patrona.

Miasteczko składało się z przeszło setki pawilonów. Dwadzieścia z nich było odgrodzone od pozostałych - to były pawilony zawodników. Tam zakwaterowano wszystkich przybyłych. Tam była ich stołówka, dojo, łaźnia i świątynia. Tylko oni i sędziowie mieli tam wstęp, choć oczywiście nie byli tam więzieni. Pozostali musieli żyć poza tą strefą i radzili sobie znakomicie. W miasteczku mieszkały rodziny zawodników, pomocnicy, organizatorzy, zaproszeni goście i zwyczajni gapie. Wybudowano wszelkie potrzebne do życia i wypoczynku instytucje z przepiękną herbaciarnią pani Mujiko, gdzie czas umilały pierwszorzędne gejsze. Na amatorów mniej jawnych rozrywek czekały kurtyzany w pawilonie na uboczu. Była i sala nazywana "Zieloną" gdzie w śród liści tego małego i krytego dachem parku, spotykali się i rozmawiali wszyscy. To właśnie w tym pawilonie rozpoczynały swe życie wszystkie turniejowe plotki i tajemnice.

* * *

Został wybrany, więc wyruszył. Nie śmiał zadać swojemu daimio żadnego z tysiąca pytań. Nie otrzymał też wsparcia żadnego shugenja ani yojimbo. Był zdany tylko na siebie a przez skórę czół, że sprawa przerasta jego możliwości. Wygrać turniej - to byłoby wiele, ale wygrać na takich zasadach - zakrawało na niemożliwość. Wiedział kogo to sprawka, ale niewiele mógł zrobić. Był przecież Skorpionem, ergo - był lojalny.

Jego przybycia do turniejowej osady nikt miał nie dostrzec i nie dostrzegł. Ot - jakiś młody samuraj, bez świty i najwyraźniej niebogaty, przybył spróbować swojego szczęścia w turnieju. Nawet nieodłączna maska na twarzy i mon rodziny Shosuro nie zwróciły niczyjej uwagi. Nie był ani pierwszym, ani ostatnim skorpionem na turnieju.

Z zainteresowaniem oglądał pawilony z czerwonych lub białych deseczek przetykany płatami papieru. Uśmiechnął się za maską na widok składającego origami Kraba, bo wyglądało to pociesznie. Jakby góra chciała uszyć sobie szaty. Spokojnie ominął grupę Lwów przyglądających się treningowi jaijutsu pary Żurawi a potem oniemiał na widok młodego Ise - Zumi pokrytego tatuażami i zionącego ogniem. Nie znał się na origami, był kiepskim wojownikiem i nie znał mocy tajemnych. Jak miał niby zwyciężyć? Wiedział jak, znał zalety wychowania przez swój klan ale ... jak miał zwyciężyć nie oszukując? To tak jakby Krab zdjął zbroję, Żuraw przybył w podartym kimono, a Lew bez katany. Czuł się bezbronny i bezsilny.

Przed obszernym pawilonem rodziny Kakita zeskoczył z konia i podszedł do stojącego w wejściu samuraja. Po minucie klęczał już koło urzędnika i zapisywał się na turniej.
- Jestem Shosuro Tokage, przybywam jako przedstawiciel rodziny Shosuro. Jestem bushi akademii Bayushi. Chciałbym też przekazać pozdrowienia panu Kakita od mojego daimio gdy tylko będzie to możliwe
- Jestem Doji Kuto i witam Cię na turnieju. Przekażę panu Kakita twoją uniżoną prośbę. Oczekuj odpowiedzi w Pawilonie Wiśniowym w trzecim pokoju.
Wymieniono ukłony. Wstał i odszedł.

Miał jeszcze dużo czasu. Rozejrzał się po okolicy, wypytał służbę (to chyba nie było oszustwo prawda? Każdemu wolno zapytać służących o innych zawodników i przewidywane konkurencje ... ). Zadowolony z uzyskanych informacji - poszedł do pawilonu. Cieszył się, że służba chętnie z nim rozmawia. Zawsze miał talent do prowadzenia rozmów ... zwłaszcza z kobietami. Podobno to z powodu oczu - niecodzienne, brązowe. Jedna z kochanek powiedziała kiedyś, że przyprawiają kobiece serce o szaleńcze bicie. W połączeniu z dobrym gustem i doborem stroju oraz szlachetną i męską postawą dawało to doskonałe rezultaty.

W pierwszych dwóch pokojach, jak dowiedział się od dziewki, która przyniosła jedzenie, mieszkali Kakita Numoku oraz Doji Miruko. Ta druga, była shugenja i ... niemową. Zadziwiające. Fortuny muszą jej bardzo sprzyjać, że słuchają jej niemych litanii. Uśmiał się usłyszawszy od dziewki plotki na ich temat krążące pośród służby. Gdyby jednak okazały się prawdziwe ... nie, miał być uczciwy. Jakby to idiotycznie nie brzmiało. Zobaczył lokatorki pokoi sześć i siedem - Matsu Mayu oraz Otaku Kashiko. Strasznie dużo kobiet. Poznał też i nazwiska pozostałych - pod czwórką Takatari Kirigirisu, pod piątką - Koso Kayami i pod nieszczęśliwą ósemką - Doji Arashi. Razem tworzyło to cztery Żurawie, dwa Jednorożce, Skorpiona i Lwa. Pokręcił głową z uznaniem - Żurawie naginały na swoją korzyść wszystko co tylko mogły.

Ubrał się w najlepsze kimono i usiadł po środku pawilonu, tak, by widzieć wszystkich przybywających. Ta sama dziewczyna (Jumiro, całkiem zgrabna jak na heiminkę) podała mu ryż z rybą i warzywami. Odwdzięczył się jej małym bu i zaproszeniem na noc. Spłoszyła się i uciekła ale ... wiedział, że przyjdzie. Jadł niespiesznie, sake odmówił i ... czekał. Obserwował cienie wyraźnie widoczne w sąsiednich pokojach. Wyobrażał sobie co robią i jak myślą ukryci tam samuraje. Jeżeli miał ich pokonać, musiał dobrze poznać.
 
Bothari jest offline  
Stary 23-08-2010, 14:20   #2
 
Cool's Avatar
 
Reputacja: 1 Cool nie jest za bardzo znany
Dawno już zjechał z traktu, który doprowadziłby go wprost na miejsce. Nie w jego naturze leżało wędrowanie ścieżkami wydeptanymi przez innych. Zwłaszcza teraz, kiedy był na tak dobrze znanych sobie ziemiach – ani o tym myślał. Pędził więc wzdłuż wybrzeża ciesząc się zapachem morza, uczuciem jakie pozostawiało pełne napięcia powietrze. Gdzieś w oddali burza musiała szaleć w najlepsze.

Zatrzymał się na moment i wbił czujne spojrzenie w błękitny bezkres. W oddali nad taflą wody kłębiły się grzmiące złowrogo czarne chmury. Choć taki widok potrafi budzić strach w sercach wielu, on zdecydowanie do nich nie należał. Wprost przeciwnie. Nim ponownie wskoczył na konia ukłonił się tylko, a kiedy ruszał uniósł jeszcze rękę ku niebu i popędził z uśmiechem na twarzy. Oto uśmiech Fortun na który czekał. Teraz był gotów by sięgnąć po to czego pragnął.

Kiedy wreszcie dostrzegł migoczące na horyzoncie dachy było już późne popołudnie. Nie chciał zwlekać, popędził więc kasztanowego rumaka błyskawicznie osiągając swój cel. Jak szybko mógł się przekonać, turniej wzbudził spore zainteresowanie. Choć z trudem, udało mu się jednak dostać do kompleksu przeznaczonego dla uczestników. Żuraw witający wszystkich śmiałków zdawał się być zdziwiony, że ktoś jego pokroju przybywa w takie miejsce samotnie. Arashi wiedział, że ojcu nie podobają się jego pomysły, a matka choć zrobiłaby wszystko by móc spoglądać na swojego ukochanego syna, nie mogła sprzeciwić się woli męża.

- Nazywam się Doji Arashi - przedstawił się wręczając urzędnikowi swoje zaproszenie.

Chwilę później wędrował już korytarzami do wyznaczonej kwatery. Każdemu kto zobaczyłby go w tej chwili, jawiłby się jako typowy Żuraw. Długie włosy nawet pomimo faktu, że były związane w kucyk i tak pozostawały w swoistym nieładzie. Trzeba przyznać, że takie uczesanie doskonale pasowało do jego chłopięcej urody. Nie był ufarbowany na klanową modłę, podobnież jego kimono było szmaragdowe, a nie typowo niebieskie. Błękitne było tylko haori z monem wyszytym na plecach i płatkami śniegu na końcach obszernych rękawów.

Sunął tak w milczeniu mijając kolejne pomieszczenia, aż do momentu kiedy jego oczom ukazała się kwatera numer osiem. Właśnie do tej oddelegował go urzędnik, który przyjął jego zgłoszenie do turnieju. Przez chwilę sądził, że to zła karma. Takie rozważania szybko ustępowały jednak ekscytacji, która zajmowała wszystkie jego myśli. W końcu nie uczynił niczego co rozgniewałoby Fortuny. Był zatem świadkiem zwykłego przypadku, a przynajmniej tak póki co chciał o tym myśleć.

Przybył jako jeden z ostatnich. Wszystko miało wydarzyć się już jutro. Pewnie dlatego pozwolił sobie na chwilę relaksu i udał się na mały spacer. Nie wdawał się w pogawędki ze służbą. W gruncie rzeczy wędrował bez celu obojętnym wzrokiem lustrując otoczenie. Dopiero kiedy trafił do sali noszącej nazwę „Zielonej” jego twarz przyozdobił delikatny uśmiech. Oto właśnie miejsce, którego szukał i w którym mógł pozwolić sobie na chwilę odpoczynku.

Zajął niewielką ławeczkę nieopodal wejścia, być może zupełnie nieświadomie ale w rzeczywistości siedział twarzą do znajdującego się poza murami morza. Trwał tak przez moment ciesząc się chwilą spokoju. Nie spostrzegł jednak nikogo kto wzbudziłby jego zainteresowanie. Wyciągnął więc jedną z kartek papieru i skupił na niej całą swoją uwagę. Umiejętnie składał niewielki arkusz, a małe dzieło sztuki szybko nabierało kształtów. Nie zajęło mu to wiele czasu i już po chwili na jego dłoni spoczywał niewielki lew. Ledwo powstrzymał śmiech widząc ku komu prowadzą go jego własne myśli. Przyszło mu jedynie żałować, że w tej chwili musi zadowolić się niczym ponad wspomnienie. Wziął większy wdech i postanowił poczekać jeszcze moment. Kto wie co może spotkać go w tych nader miłych okolicznościach.
 
Cool jest offline  
Stary 23-08-2010, 14:44   #3
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Przybyła na Półwysep Zmierzchu w orszaku swego opiekuna.To on chciał, żeby wystartowała w turnieju „Błogosławieństwa Fortun”. Kayami widziała w tym rękę Ischizo. Wierny przyjaciel próbował zająć czymś jej myśli. Choć niewykluczone, że Koso Harada uznał, że Kayami ma szanse zabłysnąć w którejś konkurencji. Ukończyła prestiżową szkołę. Była shugenja Asahina.

Najpierw złożyli wizytę w domu daimio Koso-sama - Kakity Toshimoko. Potem Koso Ischizo odprowadził ją do pawilonu zawodników. Nie musiał, ale to zaproponował. Pragnął przekazać jej wieści. Dowiedziała się, że w tym roku zasadniczo zmieniono zasady turnieju, wszyscy zawodnicy wystartują we wszystkich ośmiu dyscyplinach. Niestety nie udało mu się poznać nazw planowanych konkurencji.

Uśmiechnęła się wyobrażając sobie siebie z kataną w dłoni. Ischizo odwzajemnił uśmiech. Powiedziała, że koniecznie musi przyjść to zobaczyć, jak Kayami będzie startować w iaijutsu. Śmieli się póki nie stwierdziła, że choć przy mieczach ćwiczebnych może się pomylić, poza tym doskonale rozpoznaje ostry koniec. Nic nie mogła poradzić na to, że jej twarz znowu stężała w zwykłą maskę i chwila rzadkiej radości minęła bezpowrotnie.
- Kayami – chan – Ischizu dotknął jej dłoni, lecz zaraz cofnął rękę – Łzy potrafią bardzo pomóc.
Znowu najchętniej by się roześmiała, tym razem kpiąco, ale nie zrobiła tego.
- Wezbrana rzeka łez – zażartowała – zdolna zniszczyć ścieżkę mego losu.
Bushi przez chwilę wyglądał jakby chciał potrząsnąć towarzyszącą mu kobietą.
Oczywiście nigdy nie sprawdzili granicy, w jakiej ich wzajemne relacje mogły złamać etykietę.

Odłączyła od niego niespodziewanie, tylko krótko przepraszając. Umówiła to spotkanie już wiele dni temu, nic nie mogło jej w nim przeszkodzić. Czekająca przy pawilonie herbaciarni starsza służąca podała jej wiadomość nie podnosząc wzroku. Kayami otworzyła papier nim odeszła pięć kroków, napięcie jej nie opuściło, ale przynajmniej teraz wiedziała, czego może się spodziewać.

„Gdzie się zatrzymał, jak długo zamierza zostać, kto mu towarzyszy i czy zdecydował się na uczestnictwo w zawodach? Czy wie, że ona tu jest? Czy coś planuje, czy nadal honorowo czeka na jej ruch? Niech będzie przeklęty, niech patrzy jak jego bliscy umierają w męczarniach, na plugawienie swego imienia i bezczeszczenie domu. Niech jego duszę na wieczność pochłoną cienie Jigoku.”

Wróciła. Ischizo czekał cierpliwie, nie skomentował ani słowem jej niestosownego zachowania. Dłuższą chwilę szli w milczeniu. Harmonia otoczenia powoli uspokajała myśli, od morza wiał delikatny wiatr, przynosząc słony zapach życzliwego żywiołu. Brat jej zmarłego męża odezwał się dopiero, gdy zobaczyli dachy przeznaczonych dla zawodników pawilonów.
- Kayami-chan – powiedział i wyciągnął w jej kierunku otulone jedwabiem zawiniątko, po czym sam rozwinął materię. Wachlarz był piękny, na cyprysowym szkielecie delikatny ryżowy papier, o kolorze wiosennego nieba, dwadzieścia dziewięć żeber jak w przypisanej jej narodzinom liczbie, lewą stronę sensu zdobił malunek wybitnego artysty przedstawiający jej ulubione kwiaty, kamelie.
Kayami rozpoznała nemuranai, rozpoznała sensei, który go wykonał. Wyjątkowy i niezwykle cenny podarunek.
- Zrób mi proszę ten zaszczyt i przyjmij go. Niech ci przyniesie szczęście.
Zarumieniła się, gdy w ten sposób powiedział jej imię. Drugi raz w czasie tego spaceru. Wahała się i to nie z powodu wymogów konwenansu. Był jej przyjacielem, ale czy ona tak naprawdę była mu nim także?
- Nie mogę.
Nie cofnął wyciągniętych rąk.
Prezent to zobowiązanie. Potwierdzenie wzajemnego szacunku i lojalności.
- Dziękuję, Ischizi –san. –powiedziała cicho - Zawsze jesteś dla mnie zbyt dobry. Nie mogę tego przyjąć. Nie zasłużyłam.

Odwróciła się i odeszła tak szybko, że można było pomylić to z biegiem.

Mój dom spłonął i nic już nie zasłania księżyca.*

***

Pokój odpowiadał jej potrzebom.

Ubrała się w błękitne kimono, z jedwabiu, lecz o ascetycznym kroju, z rękawami zakrywającymi dłonie aż za nadgarstki. Choć bez monu Żurawia na plecach, dokładnie wskazywało na jej przynależność do klanu. Mon rodziny Kakita na lewym rękawie był za to doskonale widoczny. Nie chciała wprawiać nikogo w niepotrzebne zakłopotanie, przy próbach identyfikacji jej nazwiska. Swój pokój opuściła szybko, teraz gdy jej cel był tak blisko bała się zostawać ze swoimi myślami sama. Udała się do Sali Zielonej. W środku było już tłoczno. Ominęła obsypane różowymi kwiatami drzewo kamelii, zatrzymała przy tworzącym dysonans w stosunku do reszty ogrodu krzaku górskiej róży, a potem zawróciła i usiadła na ławce, niedaleko tej zajmowanej przez Żurawia w szmaragdowym kimonie.

Większość spojrzeń prześlizgiwała się po niej bez zbytniej uwagi. Prosta identyfikacja, strój adekwatny, lecz stosownie skromny, wzrost średni, gładko zaczesane ciemne włosy. Twarz ładna, cera gładka, brązowe oczy. Jedna z tłumu obecnych tu, dobrze urodzonych kobiet. Poruszała się z wdziękiem, ale bez płynności tancerki, nawet jej wiek nie wzbudzał zainteresowania, dwudziestopięciolatek było na turnieju sporo, a prawie pięć lat starsza Kayami mogła za taką uchodzić.

Sąsiad z ławki obok również minął ją niezainteresowanym spojrzeniem cała uwagę poświęcając składanemu zręcznie origami. Kayami liczyła Żurawie obecne w niewielkim ogrodzie. Było ich tyle, że błękit zdominował zieleń roślin. Sama odwróciła się do tyłu sprawdzić, czy nie zasłania jakiegoś drzewa. Nie zasłaniała. Jej reakcje przyciągnęły uwagę mężczyzny z monem przestawiającym modre ważki na szafirowym tle. Chwilę patrzył na nią bez nieśmiałości, potem lekko podciągnął lewą nogę a z jego gardła wydobyło się prawie bezgłośne „grrk –grrk”
Kayami parsknęła głośnym śmiechem. Napięcie całego dnia znalazło w ten sposób nieoczekiwane ujście. Kilka osób w końcu na nią spojrzało. Nie odczuła żadnego zmieszania. Twarz Ważki-sana nie zmieniła wyrazu.

Kayami wstała i podeszła do sąsiada. Ukłoniła się.

- Doji-san, bardzo piękny Lew. Mam głęboką nadzieję, że origami będzie jedną z konkurencji i przyjdzie nam się zmierzyć w wymagającym pojedynku.



* Masahide
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 23-08-2010 o 15:14.
Hellian jest offline  
Stary 24-08-2010, 09:29   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Step.


Niczym nie ograniczony niegościnny świat nie posiadający względów dla żadnego stworzenia. Latem gdy palące słońce góruje wysoko na nieboskłonie, zazdrośnie strzegący swych słodkich wód i dających schronienie przed szalejącymi wichrami, niecek. Zimą zaś z lubością karzący nierozważnych podróżnych kalectwem będącym bolesnym owocem odmrożeń. Kraina rozsmakowana w krwi całych armii, którą na przestrzeni dziejów wypiły suche, ziemiste piaski. Rozsmakowana i wiecznie nienasycona...
A jednak także najpiękniejsze miejsce w całym świecie Fortun. W swej bezwzględnej surowości i okrucieństwie, sprawiedliwe wobec każdego. Drwiące z zadufania i kochające odwagę. Miejsce mimo złej sławy czyste i niesplamione kłamstwem.
Dom. Jedyny dom...

***

Dzień na nizinach środkowego Rokuganu miał się już powoli ku końcowi, a wóz Yoheia ku jego zadowoleniu był już wystarczająco pełny. Gdy jednak oba rogate woły ruszyły leniwie wzdłuż rzeki w stronę pobliskiej wsi, chłop dostrzegł coś niepokojącego.
Jeździec, który pojawił się na horyzoncie nie wróżył mu niczego dobrego. Z początku jechał oddalonym o dobre dwieście kroków gościńcem tylko co jakiś czas spoglądając na jego sunący powoli okratowany wóz. W pewnym jednak momencie przystanął i zjechał z traktu kierując konia prosto w stronę Yoheia. Nawykły do licznych ostatnimi laty napadów zbójców, chłop, czuł już jak jego zajęcze serce zaczyna wyrywać się by zostawił woły z wozem i czmychał do znanej sobie mielizny na rzece. Wtedy jednak musiałby zapłacić bugyo wioski Hirichi'emu za pozostawiony dobytek i tym bardziej nie dostałby zapłaty za tę ciężką pracę, którą przecież wykonał... Oglądając się lękliwie na jeźdźca, popędził oba woły nahajem.

- Zatrzymaj żeż się człowieku! - Jeździec zbliżywszy się krzyknął w stronę Yoheia. Chłop pociągnął mocno lejce, ale bał się odwrócić. Dłonie trzęsły mu się niemiłosiernie. Dopiero po chwili to uczynił. Jeździec ubrany był na zachodnią modłę w jeździeckie spodnie z koźlej skóry i znoszony choć na pewno wykonany z dobrej tkaniny, niedbale zapięty kiahan. Upięte z tyłu włosy i nierówny, niestrzyżony zarost, oraz nieco smaglejsza niż u lokalnych cera, przywodziły na myśl jakiegoś banitę z Gór Środka Świata – Nie dostrzegłeś, że jadę w twoim kierunku?
- Ja nic nie mam panie. Żadnych pieniędzy. Nic! Naprawdę! - mówił szybko. Jakby w obawie, że nie zdąży wszystkiego powiedzieć zanim katana schowana jeszcze w prostej sayi, rozpłata mu gardło.
Zaskoczony jeździec zatrzymał się i cofnąwszy głowę w oburzeniu uniósł się w siodle.
- Co? Czy ja ci wyglądam na kogoś komu zależy na twoich pieniądzach?
- Nie panie! Nie! Po prostu... ja nic złego nie zrobiłem.
- I dobrze to. Choć to na złodzieju czapka gore –
rzekł tym razem ze śmiechem.
- Nie! Naprawdę! - stary chłop zaczął już niemal mieć łzy w oczach. Posklejane strąki siwych włosów lepiły się do jego obficie spoconego czoła.
Mężczyzna zmarszczył brwi na ten widok i pokręcił głową z niechęcią widząc, że nie ma co liczyć na nić porozumienia.
- No już uspokój się. Nic ci nie zrobię. Chciałem tylko zapytać po jakie licho trzymasz te wszystkie psy w klatce? Bo pierwszy raz widzę coś takiego.
Wskazał na skamlącą zawartość okratowanego wozu Yoheia. Ten odetchnął z ulgą powoli się uspokajając. Wyglądało na to, że przybysz jednak nie będzie miał złych zamiarów.
- Są dzikie –
rzekł po chwili – Mamy je wyłapywać, bo się ponad miarę rozpleniły w okolicy.
- Pewno, że są dzikie. To shikoku przecież –
Mężczyzna uśmiechnął się i zbliżył do klatki. Zwierzęta nie wyglądały na zdenerwowane, czy zagłodzone. Raczej zdezorientowane. Nie było niczym dziwnym, że Yoheiowi dość łatwo przychodziło łapanie ich – W dodatku zdrowe i pełne energii, co?
Parę zwierzaków wyciągnęło ku niemu łby wspinając się łapami na przęsła okratowania.
- I gdzie je przewozicie?
- A do miasta panie. To namiestnik wydał dekret i za każdy wóz płaci.
- Namiestnik? W mieście jest akademia bushi?
- Nie... ale jak to? Przecież potem je topią...

Mężczyzna wyprostował się gwałtownie i sięgnął ręką w stronę tsuby katany.
- Topią?!
Yohei skulił się i zeskoczył na drugą stronę wozu, by ten oddzielał go od przybysza.
- Ty synu kozy i padalca! To ty je na topienie wieziesz?! A wiesz, że one pomagają szkolić wojowników?! Chodź tu!
Nieznajomy zeskoczył z konia i ruszył za tył wozu w stronę Yoheia. To było ponad nerwy starego chłopa. Odwrócił się i pobiegł co sił w bladych patykowatych nogach w stronę rzeki. Byle szybciej, byle dalej i niech Hirichi sobie sam wóz od szaleńca wyciąga.
Yohei rozbijając wodę leniwie płynącej rzeki nie słyszał już krzyku nieznajomego. A nawet gdyby usłyszał to i tak ani w głowie mu było wracać. Do wioski było niedaleko. Da radę...

- Nie! Poczekaj! Już dobrze! - Risu podbiegł jeszcze kawałek za uciekającym chłopem, ale do rzeki już nie wbiegł. Wiedział, że znów popełnił błąd. Duży błąd. I jak zwykle jeden z tych co zawsze. Westchnął patrząc jeszcze za wychodzącym po drugiej stronie rzeki chłopem, który mało sandałów nie gubiąc, zaczął pędzić przed siebie przez łąki. Po chwili niezadowolony wrócił do swojego konia i porzuconego wozu. Psy odprowadzały wzrokiem jego kolejne kroki gdy podchodził do zabitych skoblem drzwiczek szukając w ich widoku jakiejś racjonalizacji swojego wybuchu. Odruch. W dodatku bardzo zły. Ale z drugiej strony taka była prawda. Doskonale pamiętał ćwiczenia polegające na obserwacji tych zwierząt w walce. Naturalności dzikiego drapieżnika i łowcy pogodzonego ze swoim Panem – człowiekiem...
Ale to nie było żadne usprawiedliwienie.
Gdy drzwiczki z metalicznym szczękiem opadły zwierzęta wyskoczyły z klatki i bez okazywania wdzięczności, rozbiegły się po polach. Wolne i bez najmniejszego celu. Obowiązek i wolność... Honou. Ty i te twoje rady i prośby...
Wyciągnąwszy z sakiewki parę monet, zostawił je na koźle wozu, wsiadł na konia i wrócił na gościniec.

***

Jeden z shikoku wyraźnie nie chciał się odczepić. Wyglądał na młodego. Dwu, może trzylatka. Trochę bardziej ryżawy niż pozostałe. Nie więcej.


Trzymał się zwykle w odległości parunastu metrów i choć Risu parokrotnie próbował poszczuć go konno, to pies z jakichś przyczyn postanowił podążać z nim przez całą drogę. Nie było w tym nic dziwnego. Zwierzęta te umiały się przywiązywać. Ale Risu nie dość, że nic nie zrobił by takie przywiązanie sobie zaskarbić, to jeszcze jego okoliczności nie były mu specjalnie miłe. Po paru dniach zrezygnował z prób pozbycia się niechcianego towarzysza i zastosował inną taktykę. Nie zwracał na niego uwagi. Shikoku też zmienił taktykę. Nie podchodził już bliżej. Po prostu podążał wraz z bushi... a może raczej „za” a nie „wraz z”? Jego upór w każdym razie był naprawdę imponujący.

***

Na miejsce dotarł, dzień wcześniej niż planował. Rezydencję pana Kakita widział po raz pierwszy życiu i musiał przyznać, że robiła wrażenie. Poniekąd spodziewał się, że gospodarz turnieju będzie chciał się pokazać jako ponadprzeciętny nawet jak na Żurawia, ale nie dało się choćby odruchowo postawić tego miejsca w porównaniu do domu w prowincjonalnym Temimo.
Pilnujący domostwa samuraj z marnie zamaskowanym zdziwieniem przyjął do wiadomości, że stoi przed nim przyszły uczestnik turnieju. Starając się nie patrzeć ani na psa, który uciekł gdzieś dopiero gdy heimin przyszedł zabrać konia, ani na znoszony strój podróżny Risu i jego pokrytą kurzem i zbyt długim zarostem twarz, szybko poprowadził go do odpowiedzialnego za rejestrację urzędnika. Risu oczywiście na liście nie było, ale cały czas czekało na niej wolne miejsce do dyspozycji jego tozama-daimyo.
- Nazywam się Takatari Kirigirisu – zaczął nabierając powietrza by ton stał się na tyle oficjalny na ile tylko umiał – Mój pan, Ide Gorobei pragnie wyrazić zaszczyt jaki sprawiła mu możliwość uczestnictwa jego domu w turnieju Błogosławieństwa Fortun.
To rzekłszy przekazał urzędnikowi stosowne pismo polecające pilnując się by ręka mu przy tym nie zadrżała. Po krótkiej chwili, w której skupienie Risu osiągało całkiem imponujące wysoczyzny, rejestracja zakończyła się pomyślnie.

***

Po dotarciu skorzystał z łaźni i przebrał się. Idea samodoskonalenia poprzez zadbany wygląd nie była jego mocną stroną nawet jak na Jednorożca, niemniej nie zamierzał przynosić ujmy rodzinie. I tak czekało go nieprzypisane wyzwanie. Z tego też powodu mimo iż nie był specjalnie strudzony po podróży spędził dzień relaksując się głównie w łaźni i herbaciarni pani Mujiko gdzie czas grą na shamisenie umilała mu młoda kasztanowo-oka maiko. Choć tak naprawdę nie był pewien jak długo to trwało, bo w pewnym momencie jego myśli krążące wokół turnieju rozwiały się i Jednorożec najzwyczajniej usnął z głową opartą o jej kolana. Nie wiedział czemu, ale nie umiał później się przejąć zabarwionymi czasem dezaprobatą, a czasem rozbawieniem, spojrzeniami gejsz i innych klientów lokalu.

Nazajutrz, gdy zjechało najwięcej gości, nie dał już rady się relaksować. Przyjemność zaczynała przeobrażać się w gnuśność, a tego nie znosił i osobiście uważał, że kodeks bushi za mało poświęca krytyce takiego podejścia. Niemal cały dzień spędził więc w dojo na ćwiczeniach shinai, oraz w stajni i okolicznych łąkach ze swoim karym Buruberu.
Czuł się dobrze. Spokojnie. Zrównoważenie. Tylko shikoku nadal był w pobliżu.
Siedzący w siodle samuraj zaczynał mieć wątpliwości co do przypadkowości jego nowego kompana. Przyglądali się sobie jeszcze dobrych parę minut nim Risu w końcu odjechał w kierunku rezydencji Pana Kakita.

***

Na wieczór zawitał w końcu do Zielonej Sali. Plotki nie były jego domeną, ale zawsze było lepiej wiedzieć coś więcej o konkurencji, z której tak naprawdę nie znał praktycznie nikogo z widzenia. Zapewne parę głośnych imion, które obiły mu się o uszy, było tu obecnych, ale tak jakby miało jakieś znaczenie... Sukces był jego sukcesem, a nie porażką przeciwnika. I tak samo na odwrót. Za to zachowanie i nastroje mogły już znacznie więcej powiedzieć. Przespacerował się parę razy po całym obszarze sali aż w końcu minąwszy jakąś skupioną na origami parę (o Fortuno, oby nie poległ z kretesem na tej sztuce dla sztuki...) przystanął przy parze shugenja z klanu Feniksa i Żurawia grających w gomoku. Wyglądało na to, że obaj byli dość dobrze znani, bo poza Risu już pokaźna grupka innych zaciekawionych ich otoczyła i po cichu wymieniła uwagi. Jednorożec przyjrzał się planszy uważniej, bo wyglądało to na ciekawy moment. Honou już nie zawsze był lepszy, przez co Risu coraz chętniej grywał w tę abstrakcyjną grę strategiczną.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-08-2010, 10:11   #5
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
<Post Cool'a wprowadzony alarmowo>

Czujnym spojrzeniem badał spoczywającego na jego dłoni lwa. Zupełnie jakby święcie wierzył, że ten tylko czeka na chwilę nieuwagi swego stwórcy. Gotów w mgnieniu oka wypełnić swe martwe kształty życiem i przerodzić się w budzącego strach łowcę. Kto lepiej nadawałby się na jego zdobycz jeśli nie Żuraw? Zbyt zajęty stroszeniem swych pięknych piór, by zauważyć nadchodzące niebezpieczeństwo.

Śmiał się w duchu. Jakże uwielbiał kiedy jego myśli błądziły bez celu. Matka mogła godzinami opowiadać mu historie i prezentować swoje dzieła. Wystarczyło jej tylko spojrzenie tych oczu. Zupełnie jakby młodzieniec we wszystkim widział coś więcej ponad dźwięk, materię, kunszt, nawet coś więcej ponad samą sztukę, która w swej istocie i tak wielu umyka.

Trwał w tym osobliwym stanie przez dłuższą chwilę. Dopiero wypowiedziane słowa zawróciły jego myśli ku bardziej przyziemnym sprawom. Uniósł powoli wzrok, który nadal zdawał się widzieć daleko poza samą kobietą, ponad murami, a nawet i ponad horyzontem. Doprawdy ten wzrok musiał budzić mieszane uczucia w sercach tych, którzy nieopatrznie staneli na ich drodze.

Zreflektował się niemal natychmiast. Był zbyt dobrze wychowany i wiedział, że takie zachowanie mogłoby zostać niewłaściwie zrozumiane. Był Doji, a lata spędzone na dworach Rokuganu nauczyły go jak wiele znaczy tych kilka pierwszych chwil. Jakże wielkim błędem było niszczenie go czymś takim. Sekunda nieuwagi, pozwoleniem sobie na chwilę zamyślenia w otoczeniu, w którym prędzej winien wyostrzać swe zmysły i baczyć na każdym kroku. W jego umyśle szalał prawdziwy huragan nieuporządkowanych myśli, twarz pozostawała jednak bez żadnego wyrazu. Podniósł się powoli i ukłonił ku kobiecie, która zaszczyciła go swoim towarzystwem oraz komplementem.

- Masz zatem przewagę Pani - spojrzał raz jeszcze na trzymanego w dłoni lwa, po czym ponownie uniósł wzrok ku górze. - Nazywam się Doji Arashi, to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
 
Bothari jest offline  
Stary 26-08-2010, 10:12   #6
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Szła spokojnie i niespiesznie. Godność promieniowała i rozlewała się przed nią. Milkły rozmowy. Spojrzenia spoczywały na niej, by po zbyt długim jak na wymagania etykiety wbić się w ziemię. Przyzwyczaiła się do tego, gdyż były hołdem dla niej i jej urody, a przez to i dla męża, rodziny i klanu. Uklękła i pokłoniła się małżonkowi. Nawet on, po dwudziestu dwóch latach związku nie potrafił oderwać od niej spojrzenia wystarczająco szybko, by nie zostało to zauważone, odnotowane i zapamiętane.
- Dlaczego założyłaś dzisiaj czerwone kimono? Czyż błękit nie byłby odpowiedniejszy? - zapytał cicho, by goście nie usłyszeli. Nie odczytała w jego słowach urazy, czy niezadowolenia. Tylko zaskoczenie.
- By nieść chwałę Twojego domu, panie. Sam wiesz, że lepiej mi w barwach Skorpiona.
- Cieszę się, że mon klanu nosisz na plecach, bo wielu mogło by się pomylić co do ciebie ... Czerwony Żurawiu.
Uśmiechnęła się do niego i do swoich myśli jednocześnie. Był tak blisko prawdy ... a jednocześnie tak daleko.

* * *

W sali zielonej gwar narastał powoli, jakby obawiając się interwencji, czy może oceny? W pomieszczeniu mieszały się kolory, klany i postawy. Ot - pod przeciwległą do dwójki zajętych origami Żurawi ścianą - dwaj samurajowie, Lew i Krab, przechwalali się głośno swoimi czynami. Pierwszy szczycił się pokonaniem pięciu bandytów, drugi - trzech Oni. W rozmowę włączył się jakiś Feniks cicho komentując - A czy któryś z was uratował sto żyć kończąc wojnę? - Zignorowali go. Licytacja przechwałek nadal trwała.

Kolejna para Żurawi wkroczyła do sali bez słowa. Bardzo cicho usiedli obok Kayami i Arashiego zaszczycając ich krótkimi ukłonami. Potem ... pogrążyli się w dość specyficznej konwersacji. Gestykulowali dłońmi i palcami. Jej ruchy były oszczędne i spokojne. Bardzo pewne. Jego - urywane i niepewne, szukające właściwych położeń. Poruszał lekko ustami i chyba tylko wiatr wiedział, jakie słowa wypowiada, bo to czy docierały chociaż do jego uszu, było wątpliwym. Gdy służąca podeszła, samuraj poprosił o aromatyczną herbatę dla obojga. Potem wrócili do konwersacji.

On ma typową dla Żurawia urodę. Gładka twarz, długie, pobielone włosy. Szczupły i żylasty. Ciemnoniebieskie kimono szczelnie go okrywa. Mon klanu oraz rodziny Kakita wyraźnie są zaznaczone na plecach oraz prawej piersi. Po jego lewej stronie leży daisho doskonałej roboty. Tak doskonałej, że zawierać może tylko jeden ze słynnych mieczy Kakita, albo coś równie pięknego.

Ona jest "szarą myszką", choć jej typ urody także zdradza szlachetną krew Żurawi. Mon po lewej stronie podpowiada - rodzina Doji. Jej kimono utrzymane w szafirowym kolorze jest gorszej jakości od jego. Zaś wakizashi które wniosła na salę wygląda na najgorszą możliwą robotę i ... jakby nigdy nie było wyciągane z saja. W zasadzie, można by ją już oskarżyć o szarganie samurajskiego honoru.

W którymś momencie spojrzenia Kayami i młodej Doji spotkały się na ułamek sekundy. Dziewczyna natychmiast rozszerzyła nieznacznie oczy i szybko opuściła głowę. Zbyt szybko, by uszło to uwagi kogoś, kto obserwował by tą scenę.

W tym samym czasie partia gomoku przekroczyła punkt kulminacyjny. Feniks wykonał genialne w swej prostocie posunięcie i wszyscy patrzący zrozumieli, że teraz zaczyna się proste parcie do zwycięstwa.
- Wygrałeś. - powiedział tylko Żuraw. Ten Dajdoji potrafił pogodzić się z porażką. - Zechcesz zagrać jeszcze raz Kodaru-san?
Ponownie rozłożono grę. Tym razem rozpoczynał Isawa.

- Jak to ... haiku?! - święte oburzenie Kraba było aż nadto widoczne. Skorpion siedzący naprzeciw niego był załamany i było to widoczne pomimo maski na twarzy. - Mam układać wiersze, żeby wygrać?! Co to za turniej?! - Krab mówił już ciszej, ale w ciszy która zapadła i tak było go słychać. Bayushi pokręcił głową i wstał bez słowa. Zdziwione i jeszcze bardziej gniewne słowa Hida goniły go w drodze do wyjścia. - Gdzie idziesz?! To tak wyglądają interesy ze Skorpionami?! - Skorpion przystanął - A tak, te z Krabami - powiedział z westchnieniem i wskazał Kraba. Sala ryknęła śmiechem. Skorpion wyszedł. Hida przez moment czerwieniał na twarzy, po czym zerwał się i wybiegł z sali. Skorpiona już jednak nie było.

Od tej chwili było już gwarno. Coraz to nowe osoby wchodziły do sali.

W sali można było zobaczyć przedstawicieli wszystkich niemal klanów. Żurawi było istne zatrzęsienie, Lwów - bardzo wielu. Po kilku z pozostałych wielkich klanów a nawet jeden Ważka, jeden Wróbel i jeden Lis. Z boczku siedziała nawet samuraj-ko z klanu Osy, z długim łukiem za plecami. Po uważnym rozejrzeniu się po sali można było też dostrzec dwóch samurajów bez klanu.

* * *

Siedział i medytował. Służba obserwowała go przez szpary z nabożną czcią i strachem. Co teraz rozkaże pan? Gdy wstał - wszyscy zamarli. Rzucił cztery imiona. Czworo yoriki sprowadzono. Wydał rozkazy. Turniej był okazją na którą czekał. Cztery zaproszenia musiały wystarczyć, bo tylko tyle miła przy sobie ta miła Doji schwytana na trakcie. Czy okażą się równie przydatne jak ciało dziewczyny w nocy a krew w nadchodzącym rytuale? I czy jego yoriki podołają wyzwaniu?
 
Bothari jest offline  
Stary 26-08-2010, 12:09   #7
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Plotki rozprzestrzeniały się. Przyglądała się dyskretnie rozmawiającym bushi. Nie miała nic przeciw haiku, pióro dzierżyła pewniej niż miecz. Niemniej była zdziwiona, że jej samej udziela się atmosfera rywalizacji. Znowu ujawniała się mądrość Ischizo. Nie wybuchnęła jednak śmiechem na ripostę Skorpiona.Nawet ukłoniła się wychodzącemu Krabowi, porywczość przedstawicieli tego klanu nigdy jej nie przeszkadzała, a nawet budziła coś na kształt sympatii. Krab układający haiku to większy paradoks niż ona i iaijutsu.
Wyszła za wzburzonym mężczyzną. Rozglądał się w poszukiwaniu Skorpiona. Przyszło jej do głowy że powinien patrzeć pod nogi.
- Hida -san - pokłoniła się - wybacz, że przeszkadzam, nie zajmę ci wiele czasu. Nazywam się Koso Kayami i słyszałam końcówkę waszej rozmowy. Czy dobrze zrozumiałam, że haiku ma być jedną z konkurencji na turnieju? Nie chcesz to nie odpowiadaj - dodała pospiesznie - Chciałam tylko powiedzieć, że rozumiem twoje wzburzenie. Jeśli przyszłoby mi dzierżyć miecz albo łuk... Zwłaszcza łuk. Pole rażenia byłoby całkowicie nieprzewidywalne.
Gniewny samuraj chciał się chyba obrazić ale ... bezpośrednie pytania sprawiły, że jego wzburzenie zniknęło. Zdobył się nawet na dość krzywy uśmiech - ale wyraźnie całkowicie szczery.
- Kakita-san - skłonił się teraz trochę niżej niż Ty jemu - Jestem Hida Moroto. Wybacz mi moje emocje. Turniej to turniej, choć jego zasady są dla Żurawi a nie dla mnie. Tak, ten Skorpion sprzedał mi informację, ponoć pewną, że w konkurencji pani Doji będą trzy zadania do wyboru. Origami, Haiku oraz Ikebana. Pani zapewne czujesz się pewnie w haiku ... czy masz jakieś porady?
- Kiedy piszesz haiku - ważyła słowa, nie chciała żeby rada zabrzmiała nachalnie - najpierw musisz zapomnieć, że to wiersz. A potem wyobraź sobie dobrze znaną sytuację i powiedz o niej jedno ważne zdanie. Wtedy - uśmiechnęła się patrząc wojownikowi prosto w oczy - jestem pewna, że nawet jeśli nie będzie to haiku, będzie warto je przeczytać. A to jest w poezji najważniejsze.
- Brzmi to aż zbyt prosto. Aż podejrzewam, że to jakby powiedzieć o kenjitsu - chwyć za rękojeść, skup się i uderzaj ostrą stroną. Czy to równie prawdziwe? - uśmiech samuraja był aż nadto naturalny.
- Nie, równie prawdziwe byłoby gdybym ci powiedziała, pamiętaj o 17 sylabach i trzech odrębnych obrazach w nich zawartych, z których pierwszy ma sylab 5, drugi 7, a trzeci znowu 5. To by przypominało twoją radę na temat kenjitsu. To twój wybór Hida -san, która z tych rad wyda ci się ważniejsza.
- Żurawie - prychnął - Nie potrafię mówić tak jak Wy. Ale doceniam radę.
- Dziękuję Hida -san - powiedziała poważnie i ukłoniła się wojownikowi równie nisko jak on jej poprzednio - To dobre uczucie, być docenionym przez osobę o tak szczerych odruchach.

Oddał ukłon. Teraz już był poważny. Jakby uświadomił sobie coś ważnego i ... zaczął się kontrolować.

***

Jeszcze trochę zostanie w ogrodzie zwanym salą. Będzie patrzeć na liście i wodę, odpowie na kilka ukłonów, pozna kilka imion. Na chwilę się ożywi gdy dostrzeże łuczniczkę z klanu Osy, do niej podejdzie sama i ukłoni się nisko. W oczach tamtej kobiety dostrzeże współczucie i zada sobie pytanie czy Atoso–san ma dzieci.

Gdzieś jej mignie bushi z klany Kraba i Kayami w myślach pobłogosławi go w imię Ebisu, której odzwierciedleniem cały czas jej się wydaje. Będzie chwilę patrzeć na rozmawiającego z roninami młodzieńca i na niemą Doji pogrążoną w konwersacji bez słów.

Ale przede wszystkim, będzie czuła ciężar lewego rękawa, gdzie spoczywa odebrana rankiem wiadomość, i naprawdę baczny obserwator mógłby dostrzec jak waga cieniutkiej ryżowej bibułki odrobinę obniża jej lewe ramię i sprawia , że Kayami chwilami musi poprawiać opadającą materię kimona.
Potem, gdy do sali wejdzie sprężystym krokiem Lew o brązowych włosach zadrży tak nagle, jakby powiał górski zimny wicher, ale oczywiście wszystko można zrzucić na pogodę, zmienną jak to nad morzem i chwilami, nawet w tej osłoniętej oazie drobnych intryg, pokazującą swoje nieprzewidywalne oblicze. Prawą dłoń zamyślona shugenja zaciśnie wtedy w kieszeni na niewidocznej dla innych układance,gotowa ją w każdej chwili wykorzystać. Dzień później od tego ucisku będzie miała nadal zbielałe palce. Ale już w momencie gdy Lew się obróci przodem, jej napięcie pryśnie niczym banka mydlana i gdy prawie poznany Ważka zmaterializuje się przed nią, Kayami nie będzie umiała się oburzyć, gdy powie.
- Kakita –san i gdy się śmiejesz i gdy się boisz jesteś najpiękniejszym ptakiem w ogrodach zmierzchu.
Choć będzie niepomiernie zdziwiona.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 26-08-2010, 15:07   #8
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pięciu bandytów w pojedynkę... Lwy nigdy nie kłamały co do swoich osiągnięć w dziedzinie walki. Nie oznaczało to jednak, że mówiły prawdę. Po prostu ślepo wierzyły w każde swoje słowo. Żaden Jednorożec nie miał co do tego wątpliwości i Risu nie będąc wyjątkiem nie powstrzymał się od niewyraźnego, acz głośnego parsknięcia słysząc taką przechwałkę. Zarówno Lew jak i Krab zwrócili na niego swoje spojrzenia. Pierwszy z nieukrywanym gniewem, gotów w każdej sekundzie wybuchnąć, a drugi z niepewnym rozbawieniem.
Zobaczywszy jednak tę wykrzywioną w zły grymas twarz, Risu nie mógł się oprzeć nagłemu wrażeniu, które uderzyło go zupełnie niespodziewanie. Skądś znał tego Lwa... Gdzieś już go widział...
Kaszlnął szybko parę razy tak, że nie można było już być pewnym, czy ta niepozorna drwina nie był zwykłym przejawem suchości kwietnego zapachu powietrza, które roztaczała pobliska herbaciarnia.
- Ekhem... wybaczcie mi, proszę – rzekł nadal przyglądając się Lwu. Ten albo go poznał, albo przyjął wątpliwą wymówkę, bo nie dość, że nie wybuchł, to jeszcze wyglądało na to, że napięcie całkiem z niego uleciało. Krab lustrował obu z rosnącym zaintrygowaniem, jakby próbując rozgryźć jakoś toczącą się między wierszami obu bushi, niezrozumiałą dla niego grę – Czy...? - Risu zawiesił głos. Miał ochotę zapytać wprost, ale z drugiej strony to był Lew. Rozmowy wprost kończyły się z Lwami zazwyczaj obrazami jakichś, im tylko znanych, niezwykle ważnych sfer honoru, a te z kolei ciężkimi testami umiejętności dyplomatycznych Ide Gorobeia... a jednak skądś na wszystkie równiny Rokuganu, go znał... A może był po prostu podobny?
Pokręcił głową z nagłym uśmiechem na ustach i ukłoniwszy się obu, odszedł oglądając się jeszcze kilkakrotnie za siebie. Lew pozostał jednak spokojny choć widać było iż pojedynek na osiągnięcia z Krabem, dobiegł końca.
Przypomni sobie później... gdy się już wyciszy na tatami...

Tymczasem wydarzenia w zielonej sali nabierały coraz nowszych emocji. Feniks zwyciężył w partii gomoku, choć na większy laur i zwycięstwo zasługiwała postawa Żurawia... Jakiś inny Żuraw wdał się w zupełnie nieskrywaną rozmowę z roninem, a nawet doszło do sprzeczki między Skorpionem, a Krabem... Hida Moroto? Risu niemal syknął boleśnie na wspomnienie o shinai dzierżonym w dłoniach tego postawnego bushi. To było złe spotkanie i można było mieć czcze nadzieje, że więcej się nie powtórzy. Jak widać Fortuny miały swoje plany. Żurawka bez żurawia, która wybiegła za nim również nie mogła oznaczać niczego dobrego. Protekcja Kakita nad rodziną Hida podczas turnieju?. Jednorożec uważnie przyjrzał się krokowi samuraja, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Jeśli dojdzie między nimi do rywalizacji, będzie mieć szanse. Poczuł przechodzący po plecach zimny dreszcz podniecenia. Dobre przeczucie. Czasem je miewał. Przychodziły znikąd nie sprowokowane żadnym życzeniem. Jak orzeźwiający szept wiatru. Jeśli obecne nie miało w sobie fałszu, być może uda mu się pokazać rodzinie Hida gdzie zimują... Kraby. Wówczas nawet słaby wynik w turnieju nie będzie naznaczony skazą porażki.

Uczestnicy turnieju wraz z pogłębiającym się zmrokiem schodzili się do zielonej sali z łaźni, doji i herbaciarni. Zagęszczający się w efekcie tłok sprawił, że niektórzy zaczęli powoli udawać się już na spoczynek. Tak pewnie uczyniłby i Risu gdyby nie niewielkiego wzrostu kobieta dostrzeżona na uboczu sali zaraz pod rozłożystym, udomowionym cypryśnikiem. Nie wyglądała ma na wielką łowczynię nagród, ale dobrze znał mit otaczający śmiercionośne łuki, jakimi władali Tsuruchi. Poza mitem, jednak nie miał wcześniej przyjemności spotkania się z tą bronią. Zafascynowany zbliżył się do samuraj-ko.
- Żywa doskonałość – westchnął gdy zaskoczona łowczyni podniosła na niego swoje spojrzenie - Jednorożce wiele razy próbowały ujarzmić czarny wiąz – rzekł z podziwem przyglądając się misternie powyginanemu łuczysku. - Zawsze bezskutecznie - Dopiero po chwili zreflektował się, że źle zaczął - Wybacz mi Pani te słowa... Znaczy śmiałość. Jestem Takatari Kirigirisu i... będę przeszczęśliwy jeśli zechcesz jutro poćwiczyć ze mną strzelanie do celu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-08-2010, 15:13   #9
 
Cool's Avatar
 
Reputacja: 1 Cool nie jest za bardzo znany
- Koso Kayami. – podniosła głowę, jej usta uśmiechały się, delikatne rysy jeszcze złagodniały, tylko oczy nie uczestniczyły w tej kurtuazyjnej grze, nie dlatego, że nie chciała, to by wymagało jednak większych umiejętności niż te posiadane przez Kayami, bo przecież jej dusza nie śmiała się nigdy. Można powiedzieć, że to był jeden z powodów dla których musiała wszystko zakończyć. Brakowało jej i łagodności i humoru, a którąś z tych cech trzeba przecież posiadać. Bushi był naprawdę przystojny i wydał jej się bardzo młody, chłopiec, który niedawno został mężczyzną. Wszystkie skojarzenia były smutne.

- Szybko przyznajesz mi przewagę Doji-san. - zażartowała uśmiechnięta Kayami - To bardzo miło z twojej strony.

Doji pozwolił sobie na chwilę zapomnienia i odwzajemnił uśmiech. Nawet jego oczy zmrużyły się sprawiając, że wyglądał doprawdy beztrosko. Przez tych kilka chwil nie zważał na otaczające ich tłumy. Strach przed knującymi Skorpionami i wytykającymi brak taktu Lwami pozostawił gdzieś daleko za sobą.

- Niektórzy - wskazał Feniksa i Żurawia rozgrywającego partię gomoku. - Wygrywają dzięki swym niebywałym umiejętnością. Czasem ważniejsza jest jednak wiedza o tym do czego przeciwnik jest zdolny.

Kilkoma prostym ruchami wygładził swe haori i raz jeszcze skłonił się Kayami.

- Teraz wybacz, ale czas bym i ja poznał swego przyszłego rywala. Oby Fortuny ci sprzyjały.
- Nawzajem Doji- san. Niech sprzyjają ci i Mądrość i Wiedza.

Pozwolił sobie na jeszcze jeden, znacznie delikatniejszy uśmiech i ruszył ku mężczyznom oddającym się grze w gomoku. Odprowadzało go spojrzenie Kayami.

Pozostawił kobietę za sobą, lecz nadal towarzyszyła mu w myślach. Piękna jak kwiat, a jednak naznaczona skazą ukrytą przed jego wzrokiem. Należała bowiem do tych, których nie sposób zobaczyć, można je tylko wyczuć, choć i to nie bywa łatwe. Zupełnie jakby wydrzeć obraz i pozostawić samą ramę. Nawet najpiękniejsza zawsze zionęłaby pustką. Doji odczuwał to wielokrotnie wędrując po komnatach dworu. Pośród kobiet, którym przyszło rozstać się ze swym życiem, by nie zhańbić swego rodu. Oto waga powinności, która ciąży nam wszystkim. Był ciekaw jaką historię skrywa ten kwiat.

Poruszył nieznacznie głową, zupełnie jakby chciał by myśli w nieznany mu sposób opuściły ją raz na zawsze. Nim ostatecznie odzyskał jasność umysłu, dotarł już do grupki ludzi zgromadzonych wokół Feniksa i Żurawia, którzy grali z taką zawziętością jakby w istocie dyrygowali armiami w walce o sam Szmaragdowy Tron. W rzeczywistości nie interesowały go tego rodzaju gry logiczne. Swego czasu słyszał, że bushi Akodo traktują to jak naukę taktyki. Gdyby go jednak spytać, bez chwili wątpienia stwierdziłby, że to bynajmniej nonsens. Nawet jeśli każdy pionek odpowiadałby tysięcznej armii. Wystarczy jeden szept, by zmieść je wszystkie z powierzchni ziemi.

Zresztą.

Partia gomoku była nazbyt oczywista i przewidywalna. Nawet choć niedoświadczony w takich rozrywkach, Arashi nie potrzebował dłuższej chwili by przekonać się o jednostronności tego starcia. Przez moment zastanawiał się czy Feniks przetrwa w turnieju na tyle długo, by faktycznie zagrozić jemu i innym uczestnikom swymi umiejętnościami. Wszystko to tylko po to by błyskawicznie stracić zainteresowanie całym tym zamieszaniem. Stał tam jeszcze przez moment, ale nim zdołał się zorientować, nogi niosły go już w zupełnie innym kierunku.

Leniwym krokiem obszedł raz jeszcze Zieloną salę, by jego oczy znalazły wreszcie kogoś, komu mógłby poświęcić swój czas. Ucieszył się widząc byłego towarzysza. Zdziwił go jednak strój i towarzysz byłego yojimbo. Szybko przypomniał sobie zasłyszane wieści i w mgnieniu oka wszystko stało się jasne. W jego oczach niczego to nie zmieniło, postanowił więc przywitać się z uczestniczącymi w turnieju ludźmi fali.

- Dobrze znów cię widzieć Goshuki-san - Żuraw skinął lekko głową patrząc na jednego z pary roninów. - Choć jak się domyślam przyjdzie nam stanąć naprzeciw siebie podczas turnieju.
- Doji-san - skłonił się daleko głębiej. - To przyjemność cię widzieć i zaszczyt z Tobą współzawodniczyć. Pozwól, że przedstawię mojego przyjaciela Juriu Katoshi - drugi szermierz ukłonił się bardzo oszczędnie i dumnie.

Ten widok nie zdziwił Żurawia. Słyszał o rodzie, który szczyci się swą wolnością i niezależnością. Jakże niespotykany powód do dumy w dzisiejszych czasach. Arashi nie podzielał ich opinii, bo choć tkwił w nim wolny i nieokiełznany duch, nie potrafił wystąpić przeciw panującemu porządkowi. Równie dobrze mógłby podnieść miecz na swą rodzinę i jej przodków. Służba była powinnością, zaszczytem o którym uczono go przed laty w akademii Kakita. Nawet dziś, choć bliższy był dworzanom, nie zapomniał tych lekcji. Nie wiedział czego mógł się spodziewać po tym człowieku. Odnosił wrażenie jakby nagle znalazł się w towarzystwie gaijina, zbyt groźnego by móc go zlekceważyć. Zdawał się być tak obcy, jakby Rokugan był dla niego jedynie miejscem z dala od domu. Nigdy nie spotkał kogoś spoza swej ojczyzny, z jakiegoś jednak powodu czuł jakby właśnie jednego poznał. Z zamyślenia wyrwał go Goshuki.

- Niewielu Żurawi chce bratać się z roninami. Zwłaszcza pośród rodziny Doji. Nikt nie chce ryzykować honoru - urwał nagle, zdawał się być dość zakłopotany całą tą sytuacją.
- Niewielu Żurawi dzieliło ze mną pole walki - spojrzał głęboko w oczy ronina, jego twarz była tak daleka od tej, którą prezentował jeszcze nie tak dawno, brak jakiegokolwiek wyrazu, całkowita pewność. - Uczono mnie, że Daidoji znaczy obrońca Doji i nigdy nie zwątpię w te słowa po tym, jak członkowie tej rodziny oddali własne życia w obronie mego. Nie lękam się o mój honor, bo i twoje serce jest go pełne Goshuki-san.

W jednej chwili uleciało gdzieś to całe napięcie, którym przed chwilą emanował. Być może po prostu nie był pewien reakcji byłego towarzysza.

- Jest mi niezmiernie miło cię poznać Juriu Katoshi - ukłonił się lekko, nie chciał wpędzać ronina w zakłopotanie. - Jestem Doji Arashi - stał tak przez moment lustrując sylwetkę mężczyzny, po czym ponownie zwrócił się do byłego Żurawia.
- Swoją drogą - ciągnął dalej. - Przybyłem tu przed momentem. Nie użyczylibyście mi odrobiny swej wiedzy? To mogłoby okazać się bardzo pomocne.

- Dziekuję Doji- san. Mało jeszcze posiadamy wiedzy o tym turnieju. Wielu mówi, że można się bardzo wzbogacić. Inni, że pojedynki będą toczyły się na powbijanych w morskie dno palach. Jeden z moich znajomych widział pracujących w pobliskim lesie robotników. Kopali doły, wieszali liny i kładki. Nikt jednak nie wie nic pewnego, a przynajmniej - nie opowiada o tym ludziom fali. Słyszałem o jednym Skorpionie, który za jedno koku sprzedaje informacje o jednej konkurencji. Podobno wie coś o pięciu. Ja niestety nie miałem ani jednego koku.

- Ja zaś swoje oszczędziłem dzięki uprzejmości Kraba - klasnął w dłonie i rzucił szybkie spojrzenie obrońcy Kaiu. - To byłaby dopiero hańba nie podołać konkurencji Pani Doji. Obym pamiętał jeszcze nauki mej matki.
- Dziękuje za informację Goshuki-san. W podzięce i ja podzielę się z wami odrobiną mej wiedzy - ruchem głowy wskazał mężczyzn rozgrywających partię gomoku. - Feniks to Isawa Totori, osoba o wręcz legendarnej mądrości. Oby nie przyszło wam zmierzyć się z nim na tym polu walki - ukłonił się ponownie i dodał jeszcze na pożegnanie. - Powodzenia w turnieju i obyście odnaleźli to czego podczas niego szukacie.

Ronini ukłonili się. Jeden dość nisko, drugi tak lekko, że można to było odczytać jako zamierzoną obrazę. Każdy Lew z pewnością żądałby satysfakcji, on jednak nie był Lwem i na swój własny sposób docenił butność szermierza pozbawionego pana. Odwrócił się z gracją i ruszył w kierunku swych komnat. Miast tracić czas na dalsze dyskusje wolał pozwolić swojemu ciału odpocząć przed jutrzejszymi konkurencjami.
 
Cool jest offline  
Stary 26-08-2010, 15:40   #10
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Stary Smok siedział w najgłębszym zakamarku sali, pośród splotów bluszczu. nie ukrywał się ... ale w bezruchu, nad parująca herbatą, w pięknych zielonych szatach - doskonale zlewał się z otoczeniem. Siedzący bliżej niego bez trudu zauważyli go już wcześniej, ale nie zwracali na Ise-zumi uwagi. Nikt nie miał do niego spraw, on nie miał spraw do nikogo. Gdybyż wiedzieli, kogo mają w zasięgu ręki ...

Obserwował wszystkich. Jako sędzia - musiał poznać zawodników lepiej, niż oni sami poznają się na wzajem. Obserwował i oceniał, choć nie powinien. Wiedział o tym ... ale mimo mądrości i doświadczenia - nie powstrzymał się. Emocje były zbyt silne. Gdybyż można było zlekceważyć tą przepowiednie. Do kogo się odnosiła. Enigmatyczna tak bardzo, że nawet on, po miesiącach medytacji, widział bardzo niewiele. Zdawało mu się jedno - że jest we właściwym miejscu i właściwym czasie. Dlatego przyjął zaproszenie i funkcję sędziego.

Obserwował różne osoby i nadawał im własne imiona: "Rybiooka o martwej duszy", "Przestraszony jeżozwierz", "Popiół przed narodzinami", "Głupiec w lustrze", "Uwięziona siła", "Szlechetny gniew", "Blask miecza" ...

Obserwował ich poczynania, sojusze, zamienione przysługi i prezenty. Rozumiał jednak nadal mało. Czekał, bo tyle mógł uczynić. Czekał i próbował zwalczyć strach.

* * *

Osa ukłoniła się równie nisko. Słyszała już o tragedii Koso. Nie potrafiła znaleźć słów. Nie potrafiła myśleć nawet o podobnej stracie ... zwłaszcza, że sama nie miała na nią szans. Odrzuciła szybko pragnienia. Obowiązki wobec rodziny i daimio były ważniejsze. Szczęściem ... po wymianie ukłonów i spojrzeń, bez słowa - została sama. Całe szczęście. Takiej rozmowy mogła by nie znieść. Dalej siedziała i ... z medytacji wyrwał ją tym razem Jednorożec. Niegrzeczny Jednorożec, narwany. Próbujący jakoś załatać nietakt. Miała wtedy rozbieganą duszę. Ukłoniła się i w trakcie tego ukłonu, mruganiem wróciła do rzeczywistości. Żal odszedł. Wzbudziła w sobie odrobinę słusznego gniewu i odpowiedziała opryskliwie.
- Atoso Kamikamu, bushi klanu Osy. Jutro pierwsza konkurencja. Będzie długa. Nie wystarczy czasu, bym mogła zdradzić Ci tajemnice naszej szkoły Takatari-san. A będzie to tak męczący dzień ... że muszę już udać się na spoczynek. Wybacz panie tak krótka rozmowę - ukłoniła się i wstała. Nie wydawała się bardzo zagniewana, ale bardzo zdecydowana natychmiast wyjść. Czy obraził ją? W zasadzie nie. A jednak chciała jak najszybciej opuścić to miejsce i pomedytować w spokoju. Tuż przed własnym pawilonem zastanowiła się, czy faktycznie jutrzejsza konkurencja zajmie aż tyle czasu. I w zasadzie - dlaczego go obraziła? Po co? Co tu robisz Kamikamu? Cóż wyczyniasz?

* * *

Wyszedł. Spuściła wzrok na bonzai stojące przed nią w donicy. Jak bardzo w takich chwilach żałowała, że chwyciła miecz w dłonie i przysięgła czystość dla chwały swojego daimio. Panowała nad sobą. Na szczęście jej nie zauważył, nie podszedł i nie porozmawiał. Gdyby tak się stało ... Wolała nawet o tym nie myśleć. Nawet nie zauważyła, gdy oblała się rumieńcem. Jako Krabowi nie przyszło jej nawet do głowy, że ktoś może coś zauważyć. A Skorpion - śmiał się za swoją maską. W końcu wstała i ruszyła do wyjścia. Okrężną drogą. Przechodząc obok jednego stolika przyklękła, ukłoniła się siedzącym i podniosła poskładaną kartkę papieru ...


Potem bardzo szybko wyszła unosząc łup ze sobą.

* * *

Inny Lew, bo żywy, brązowo włosy i postawny - rozglądał się po pomieszczeniu. Przebiegł wzrokiem po jakiejś żurawiowej pani, której twarz zasłoniła mu Ważka, przebiegł i po rozmawiającym z Osą Jednorożcu ... i tam właśnie utkwił na jakiś czas spojrzenie. Odprowadził ją wzrokiem i ... obserwował co uczyni Jednorożec. Jakby z lekkim westchnieniem spojrzał na stojące opodal czarki ze słabą sake ... po czym wyszedł za łuczniczka. Była mu potrzebna. Zatrzymał się przed wyjściem, jakby poczuł czyjeś spojrzenie na plecach. Jednak obracanie się i sprawdzanie godziło by w lwi honor. Tak jak i szybki marsz na zewnątrz. Wychodził więc powoli. Okazując wszem i wobec swoją dostojność i odwagę. Skorpion za maską prawie udusił się ze śmiechu.

* * *

Inny Skorpion, bo pozostający cały czas w Wiśniowym Pawilonie ... czekał. Pragnął poznać innych uczestników, ale Zielona Sala wydawała się zbyt zatłoczona. Przeprowadził miła rozmowę z Panną Wojny. Nie ufała mu i bała się go, ale nie zaryzykowała odmowy i obrazy, gdy zagadnął uprzejmie. Zrobiła to jednak Matsu - wyraźnie z jakiegoś powodu wściekła. Tu bardziej on obawiał się tego, co mogła zrobić w gniewie, więc nie próbował być obrażonym ... choć w zasadzie mógł. Potem przybył Żuraw.
- Czy rozmowy w Zielonej Sali przebiegły pomyślnie, Doji-san? - skłonił się Arashiemu bardzo nisko. O wiele niżej, niż wymagała by pozycja i wymieniony tytuł. Obraza? Kpina? Czy tylko Skorpionia uprzejmość? - Może ty zechcesz napić się ze mną herbaty? - nieznacznie wskazał miejsce przed sobą. Porozkładane naczynia wskazywały, że ceremonia już się zakończyła i teraz została już tylko degustacja przyrządzonego naparu. Nieznacznie spojrzał w kierunku swojego pokoju. Coś się tam poruszyło. Żuraw pewnie pomyśli o skrytobójcy - westchnął za maską i czekał na reakcje rozmówcy.

* * *

W tym czasie do Sali Zielonej wszedł Doji Riwari i powiedział głośno, tak, aby przebić się przez tumult.
- Pan Kakita prosił bym przekazał, iż skoro świt pragnie ogłosić zasady tegorocznego turnieju, przedstawić sędziów i rozpocząć pierwszą konkurencję.
Wyszedł, nie dając nikomu czasu na pytania. Wiele osób zaczęło zbierać się do wyjścia, ale kilka też ostentacyjnie pozostało.
 
Bothari jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172