Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2010, 00:50   #11
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel zjadł swoją porcję nie przerywając Primo. Potem zaczęła się rozmowa. Blakhearth był wyrozumiałym rozmówcą, nie wymagał ciągłego potoku słów, sam też nie był wygadany, toteż rozmowa obfitowała w przerwy, choć nie można ich było nazwać krępującą ciszą.

-A możesz mi powiedzieć gdzie mieszkasz? Być może zamówiłbym coś u Twojej matki skoro jest tak dobra jak mówisz- uśmiechnął się specjalnie nieco wyolbrzymiając słowa Primo. Chciał mu pomóc, lubił pomagać słabszym. Sprawiało mu to satysfakcję. I właściwie było tym co bardzo pomagało mu zachować jestestwo. Gdy jest się czymś... bo nie uważał się za całkowicie "kogoś", co jest złe w każdej komórce ciała i tylko umysł jest po stronie światła to potrzeba takich czynów. Dowodów wyższości umysłu nad ciałem. Przyzwyczajania się do czynienia dobra, przyswajaniu czegoś takiego jako części własnej natury aby z czasem wygnać zło. Aby to zło było tylko powłoką wypełnioną światłem. Tak... Urizjel czasami filozofował, choć wyjątkowo rzadko na głos. Odprowadził Primo niemal pod sam dom na dowidzenia dając mu kolejne 5 neveronów
-Bierz i nie narzekaj-uśmiechnął się do malucha- Powiedzmy, że to zaliczka na płaszcz który kupię u Twojej mamy gdy wrócę z zadania
Pomachał mi jeszcze i odszedł

Wracając zdziwił się, bo doszedł do wniosku, że Gniew dał mu pół dnia spokoju. Wątpił aby z własnej woli. Właściwie to nie powinien się dziwić. Tak działo się zawsze. Jakby robienie czegoś dobrego zmuszało go do zamknięcia się. Tak, to o zachowaniu jestestwa to nie była przenośnia.

***

Następnego dnia, na zbiórce milczał, przyjął wszystko do wiadomości. Spodziewał się bardziej kameralnej grupy. 30 nieskończonych by znaleźć i eskortować jedną osobę. Albo to znacznie ważniejsze niż mu się wydawało, albo nie wiedzą wszystkiego.
Tak czy siak mają zadanie. Wsiadł na konia i pojechał w grupie
 
Arvelus jest offline  
Stary 29-08-2010, 15:46   #12
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Krocząc krętymi korytarzami amfiteatru, Szajel Gentz niezwykle się stresował. Ceremonia zawsze była zamknięta dla osób postronnych, dla tego nie wiedział czego ma się spodziewać. Nie chciał by skończyło się to tak jak ostatni egzamin, pamiętał jak ludzie patrzyli na niego gdy wychodził z sali. Wtedy też zdobył swój przydomek, bowiem każdy arlekin posiadał pseudonim. Owe przezwiska odzwierciedlały ich umiejętności, oraz to co dana osoba przywodzi na myśl. Różowowłosy miał pseudonim którego nie lubił, „ Złoty Gentz” uważał ,że to zupełnie do niego nie pasowało. Stając przed drzwiami do sali gdzie zazwyczaj odbywały się treningi, złapał się na wisiorek od Ariel. Zacisnął zimne srebro w dłoni i wszedł do pomieszczenia.

Szajel nie krył zdziwienia, zwykle szara i monotonna sala była teraz istną plejadą kolorów i barw. Z sufitu zwisały różnorakie ozdoby, od kolorowych szarf aż po olbrzymie kolorowe szkiełka. Kule jasnego światła dopełniały efektu, jasne promyki odbijały się co chwila od ozdób, tworząc istną tęcze kolorów. Gentz nie zwracają uwagi na instruktorów w ich rytualnych strojach, zatrzepotał różowymi skrzydłami. Chciał wzbić się w powietrze i latać między tymi kolorowymi promieniami i kryształami nie przejmując się niczym. Na jego twarzy zagościł uśmiech, uspokoił się, kolory zawsze wpływały na niego pozytywnie. Już miał odbić się od podłożą, już chciał wzlecieć w górę zostawiając ceremonię pod swymi stopami, gdy ktoś położył rękę na jego ramieniu.

Jak zwykle cichy Harl stał już przy nim, delikatnie przytrzymując go przy ziemi. Szajel uśmiechnął się do niego, po czym spojrzał w górę, jak gdyby zachęcając opiekuna do wspólnego lotu. Ten jednak pokręcił głową przecząco i swym delikatnym głosem szepnął do niego.

- Nie teraz, musimy przestrzegać ceremonii, potem będzie na to czas. – poklepał Szajela delikatnie po ramieniu i zaczął prowadzić go w stronę stojącego na środku sali krzesła.

Młodzian niezbyt zwracał uwagę na słowa mówione przez zamaskowanych, starszych arlekinów, obecność Harla go uspokajała toteż zajął się obserwacją sklepienia sali. Dopiero lekkie potrząśnięcie przywrócił go na chwilę do rzeczywistości. Szybko odpowiedział na zadane pytania, działał tu instynkt jak i jego własna wola. Bardzo chciał już być prawowitym arlekinem, Ariel zawsze mu powtarzała, że się nadaje, a ona nigdy go nie okłamała. Wraz z ostatnim „Tak” które padło z jego ust, zagrała orkiestra.

Każda ceremonia miała swoją własną melodię, najczęściej pomagał ją komponować jeden ze starszych arlekinów. Szajel nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, iż to Harl układał ta melodię. Smyczek dotknął strun skrzypiec, ktoś dmuchnął we flet, a kolejna osoba uderzyła lekko w bęben. Rozpoczął się wspaniały taniec, który pochłonął uwagę Gentza bez reszty.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6Udold4Pj6s&feature=related[/MEDIA]

Zaczęło się niewinnie, każdy z otaczających go zamaskowanych wykonał kilka kroków do przodu, potem w tył. Przystanęli na chwile zwieszając głowy i wsłuchując się w muzykę. Czekali na sygnał, na specjalny akord, na znak od orkiestry ze to już czas. Dla postronnego obserwatora była by to po prostu sekunda zastoju w tańcu, lecz dla tancerzy był to czas o wiele dłuższy. Był to moment przygotowania się do przedstawienia. I nadszedł akord, wszyscy zamaskowani upadli na ziemię. Po chwili zaczęli wstawać niczym marionetki, unoszone przez pana na sznurkach.

Zaczęli krążyć wokół krzesła Szajela który zapatrzony był w nich bez reszty. Ich ręce krążyły w ciemności, kilku wyciągnęło z głębi swych szat purpurowe szarfy, które teraz wraz z nimi gnały w tym tańcu. Falujący materiał niczym wąż poruszał się w ciemnościach, a wzrok Szajela gnał za nim.

I nagle muzyka się zmieniła, przeszła w egzotyczne tony. A tancerze niczym żmije zaczęli jej usługiwać, każdy wiedział, iż w tańcu to dźwięk jest panem, a człowiek jedynie jego sługą. Poruszając się do rytmu niczym prawdziwe węże, wszyscy zbliżali się do siedzącego na środku Różowowłosego. Byli już bardzo blisko, gotowi do skoku, gotowi by zanurzyć swe kły jadowe w jego szyi. On natomiast siedział jedynie zapatrzony w mistrzów sztuki tanecznej, nie wykonywał żadnego ruchu, niemal nie oddychał. Kule światła przygasły na chwilę, a sale wypełnił dym. Tancerze niczym w transie poruszali się tuż przy jego siedzeniu.

Wtedy tez nagle kule rozbłysły jeszcze jaśniej, a muzyka wróciła do poprzedniego rytmu, jeden z zamaskowanych złapał, nowo mianowanego Arlekina za dłoń i wciągnął w ten tłum wirujących ciał. Gentz nie protestował i wraz z nim dał się nieść muzyce. Kilka kroków i obrotów, starczyło by zatracił się w tym bajecznym tańcu bez reszty. Przymknął oczy i dał się prowadzić, była to dla niego chwila istnego zapomnienia. Takie chwile jednak są najpiękniejsze gdy nie trwają za długo, i tak było i tym razem. Muzyka ucichła i rozległy się gromkie brawa dla nowo mianowanego arlekina. Szajel otworzył oczy, i wesoło zaśmiał się w stronę Harla.

Opiekun podszedł do swego uradowanego wychowanka, i poczochrał jego włosy. Pod zdobną maską arlekina gościł szeroki uśmiech, w końcu jego uczeń, stal się pełnoprawnym członkiem arlekinów. Harl pamiętał, jak znalazł Gentza w jednym z zaułków. Brudnego, grzebiącego w śmietniku w poszukiwaniu świecidełek i jedzenia. Ale tamtego dnia w oczach tego dziecka, był blask, ukryty płomień siły i samozaparcia, coś co sprawiło, iż Harl przyprowadził go tu. Teraz tego nie żałował, patrząc na młodzieńca wiedział, iż uratował kogoś niezwykłego, kogoś kto mimo przeciwności losu nigdy się nie poddał. Mężczyzna ukrył łzę wzruszenia i wręczył Gentzowi prezent. Domyślał się, iż Różowowłosemu spodoba się na pewno.

Szajel usiadł przy stole wraz z innymi osobami, paczuszkę położył koło siebie, miał zamiar otworzyć ją w pokoju. Ten dzień był naprawdę niezwykły, tyle się w nim działo. Młodzian nałożył na talerz kilka co ciekawszych potraw i jedząc rozmawiał ze swym opiekunem. Mówił o wszystkim i o niczym, o fajerwerkach o wiszących pod sufitem ozdobach, o smaku jedzenia, o kolorach buteleczek i wielu innych sprawach. Harl zaś słuchał cierpliwie odpowiadając nawet na najbardziej trywialne pytania.

Dochodziła druga w nocy. Harl musiał już opuścić zabawę, gdyż wzywała go jedna z jego nocnych misji, Gentz natomiast czuł się zmęczony. Jednak nim udał się do swego pokoju zrobił to na co od początku miał ochotę. Wskoczył na stół, nie przejmując się zupełnie tym, iż strącił swój talerz. Odbił się mocno nogami od drewnianego blatu i zatrzepotał różowymi skrzydłami. Po chwili już wisiał nad wszystkimi, oglądając wielką szklanką kule wiszącą pod sufitem. Arlekini znający Szajela z treningów i zajęć, rozświetlili salę jeszcze bardziej by kryształ mienił się coraz to nowymi kolorami. Większość z nich wiedziała o zamiłowaniach Gentza, i w ciągu tych wielu lat nauczyli się to akceptować. Kilka z postaci nawet przyklasnęło i kazało zagrać orkiestrze. Szajel radośnie zakręcił się w powietrzu i słuchając pięknych akordów, latał między kryształami. Gdy muzyka ucichła pomachał wszystkim wesoło i wylądował przed drzwiami, nadeszła pora odpoczynku.

W pokoju nim Gentz położył się do łóżka zajął się odpakowywaniem prezentu wręczonego mu przez Harla. Pierwej przyjrzał się papierowi ozdobionemu przez małe gwiazdki. Złożył go ładnie i schował do szuflady gdzie trzymał większość błyskotek, Szajel nie lubił niczego marnować.

W pakunku znajdowały się dwa przedmioty. Pierwszym z nich była ładnie zdobiona maska. Szajel wziął ją do rąk i obejrzał dokładnie. Jego zielone oczy chwytały każdy szczegół. Harl wiedział co mu wybrać, maska nie zasłaniała całej twarzy i była zdobiona różnymi barwami. Złoto, zapewne od jego przydomku, róż ze względu na włosy, oraz trochę zieleni by zwrócić uwagę na oczy Gentza. Tancerz przymierzył ją, pasowała jak ulał. Jednego różowowłosy był pewien, będzie ona przeznaczona tylko na specjalne okazje, takiego prezentu nie należy nadużywać.


Drugim przedmiotem był mały pierścionek. Prosto wykonany, ze srebra, pokryty małymi różowymi diamencikami. Szajel uśmiechnął się i cicho zaklaskał na jego widok, bardzo mu się podobał. Od razu go przymierzył i stwierdził że pasuje idealnie. Z uśmiechem zdjął go i wraz z maską położył na swojej szafeczce nocnej.


Szajel przebrał się i zdjął paciorki z włosów. Następnie zmył z twarzy makijaż i ułożył się do snu. Dziś z zaśnięciem nie miał problemów, był zmęczony i szczęśliwy, toteż już po chwili oddychał miarowo zanurzony w krainie snów. Śniły mu się fajerwerki, taniec arlekinów jak i piękna rzeźba na fontannie. Przewrócił się na drugi bok z uśmiechem wymalowany na młodej, oświetlonej przez gwiazdy twarzy.

Obudził się wcześnie, nie zwykł spać długo, było to przyzwyczajenie wyniesione z czasów kiedy żył na ulicy. Tam kto nie wstawał rano, ten nie jadł i nie miał niczego. Gentz przetarł twarz i odgarnął włosy z twarzy. Siedział na łóżku przez chwilę trzymając się na głowę. Zdawało mu się, iż miał o czymś pamiętać, o czymś ważnym. Na pewno było to związane z Harlem i jego misją, ale co to mogło być? Szajel wzruszył tylko ramionami i wstał przeciągając się. Od razu zmaterializował swe skrzydła, uwielbiał je. Podszedł do swego prowizorycznego lustra, i zobaczył kartkę powieszoną na gwoździu, gdy ją przeczytał uśmiechnął się. Teraz już wiedział o czym miał pamiętać, był dumny ,że zapamiętał rade Ariel, odnośnie notowania ważnych rzeczy.

Poranna toaleta zajęła mu trochę ponad godziny, dziś nie musiał malować paznokci, lecz uznał że włosy zasługują na dokładniejsze mycie, jak i skrzydła. Nakładając makijaż, otrzepywał skrzydła delikatnymi ruchami by szybciej je osuszyć. Dziś nałożył farbki w taki sam sposób jak ciągle ostatnimi dniami, lubił ten styl makijażu, czasem tylko zmieniał kolorystykę, w zależności od dostępności farbek.

Pakowanie nie było problemem, w torbie wylądowały zapasowe ubranie i bielizna. Potem wszystkie wisiorki, ozdóbki, kolorowe papierki i szkiełka. Większość była pogrupowana i owinięta szarym płótnem. Dziś we włosach Szajel miał trochę więcej błyskotek. Do standardowych serduszek, skrzydełek i kwiatków, doczepił dwa nowe zestawy. Pierwszy zakupiony wczoraj na straganie komplet niebieski wisiorków. Je przywiązał tak, iż teraz przy każdym kroku lekko uderzały o jego plecy i o siebie nawzajem. Ponadto wplątał również w jeden niesforny kosmyk, ze swej grzywki, wisiorek o kształcie małej błyskawicy. To miało pomóc zapamiętać mu przydomek „Tańczącej Błyskawicy”, gdyż z imieniem nie miał problemów. Następne do worka powędrowały farbki, kredki do skóry kartki i rysunki Gentza. Lusterko, grzebień i inne rzeczy życia codziennego zapełniły prawie cały wór. Na samym szczycie umieścił on maskę, tak by nic się jej nie stało, pierścionek miał na palcu. Broń jak zwykle znalazła miejsce przy pasie chłopaka. Rozejrzał się po pokoju i parę razy upewnił się iż zabrał wszystko. Gdy był już tego pewien opuścił swój pokój kładąc jeszcze list na poduszce Ariel. Tak by go nie przeoczyła.

Do południa było jeszcze sporo czasu, dwie godziny jak nie więcej, jednak Szajel miał zwyczaj pojawiania się na miejscu spotkania o wiele wcześniej niż powinien. Ariel wiele razy robiła mu wyrzuty o spóźnianie się, dla tego nauczył się temu przeciwdziałać.

Tego dnia wielu osób nie było na ulicach, większość spała w domach wypoczywając po wczorajszym święcie. Szajel przeszedł przez miasto bez zbędnego zatrzymywania się, dziś nie widział nic wartego uwagi, i stresował się lekko nadchodząca misją. Kilka razy musiał się cofać, iż źle skręcił ale po trudach w końcu widział już komisariat.

Przekroczył bramę i znalazł się na prostokątnym dużym placu, otoczonym przez budynki. W północnej części znajdowały się schody prowadzące do głównego budynku. Plac był prawie pusty, tu i tam kręciło się tylko kilku strażników, najwyraźniej Gentz był tu pierwszym z owego oddziału. Nerwowo ściskając swój worek skierował się w stronę schodów na których usiadła. Strasznie bał się, iż zapomni co Harl kazał mu powiedzieć, dla tego pogrzebał w worku i wyciągnął skrawek pergaminu. Węgielek znalazł się w jego dłoni i szybko zaczął coś bazgrać na skrawku, po chwili zadowolony z siebie, włożył skrawek do torby. Teraz pozostawało mu już tylko czekać.

Osoby schodziły się na plac miarowo, kilka spojrzało tylko na Gentza jak na wariata niektórzy co bardziej wyrozumieli zamienili z nim kilkanaście słów. Gdy ostatnia niemal spóźniona osoba biegła na plac jeden ze strażników powiedział donośnym głosem.

- Do szeregu! Generał idzie!

Nieprzyzwyczajony do rozkazów Gentz siedział na schodach patrząc jak wszyscy ustawiają się w równy szereg. Uznał to za ciekawa zabawę więc poderwał się i wesoło podbiegł do nich stając na jednym z końców linii. Zatrzepotał podekscytowany skrzydłami patrząc jak dwie osoby zbliżają się do nich po schodach. Młoda dziewczyna, zapewne nie była tym generałem. Szajel przyjrzał się jej, po czym przeniósł wzrok na mężczyznę. Gentz zobaczywszy go, przypomniał sobie słowa Harla "Powiedz, że przysyła Cię Harl". Szybko wyrwał się z szeregu, mijając zdezorientowanego strażnika podbiegł do dwójki, która właśnie opuściła komisariat. Różowowłosy pogrzebał nerwowo w torbie i wyciągnął z niej zawczasu przygotowany papier. Spojrzał na niego i nerwowym głosem odczytał: " Przysyła mnie Harl, mam iść na misję " - po czym wysunął pergamin w stronę mężczyzny, by go utwierdzić, iż odczytał to co na kartce jest napisane. Generał zmierzył go dziwnym wzrokiem zatrzymując na chwile oczy na paciorkach, różowych włosach i pomalowanych ustach. Jednak zachowując niezmienną twarz i powagę w głosie odpowiedział Gentzowi.

- Tak, dobrze, Harl mówił, że przyśle tu kogoś, ale wracaj teraz do szeregu. – w myślach żołnierza zapewne trwała zażarta batalia, wojna pytań bez odpowiedzi. Kto to jest, po co tu ktoś taki, i przede wszystkim czemu Harl przysyła młokosa na tak ważne zadanie? I to TAK wyglądającego młodziana.

Szajel odwrócił się na pięcie i dumny z siebie, iż podołał zadaniu powierzonemu mu przez Harla z wesołym uśmiechem podbiegł do szeregu. Jego paciorki pobrzękiwały cicho gdy zeskakiwał ze schodka na schodek. Jego osoba wywołała ciche chichoty wśród zebranych, nikt jednak głośno się nie zaśmiał, wszak był tu generał.

Teraz nastąpiło nudne przemówienie, którym Szajel zbyt zainteresowany nie był, o wiele bardziej interesowało go podziwianie chmur błądzących po niebie. Ponadto wcale się z tym nie krył , stał z głową uniesioną ku niebu i rozmarzonym wzrokiem chwytał co ciekawsze kształty obłoków. Z rozmarzenia wyrwało go dopiero rżenie koni.

Różowowłosy szybko podbiegł do zwierzaków szukając czegoś dla siebie. Jego wyborem okazał się biały niczym śnieg koń, średniej budowy. Szajel nigdy nie jeździł konno, ale nie przeszkadzało mu to. Wydobył z worka jedną z błyskotek i zaczepił w grzywie konia. Uśmiechnięty niezgrabnie usiadł w siodle i zaczepił swój bagaż. Chwytając lejce w dłonie ruszył wraz z resztą osób, próbując zgłębić tajniki kierowania tym zwierzakiem.

Póki co misja mu się podobała, nikt nie krzyczał na niego, nikt się nie śmiał, no i mieli konie. Szajel lubił zwierzęta, denerwowało go tylko jedno. Czemu te osoby tak źle dobierały kolory swoich strojów?
 
Ajas jest offline  
Stary 30-08-2010, 21:13   #13
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Wszystko szło zgodnie z jej planem. Ostrożnie wymknęła się przez hol główny, nadal oświetlony mino późnej pory. Cieszyła się, że jej rodzina była nieco przerważliwiona na punkcie bezpieczeństwa i zabezpieczeń. Napad dokonany przez Upadych dwa lata wcześniej zrobił swoje. Shakti uśmiechnęła się pod nosem, oglądając wszystkie pułaki, jakie postawiono na drodze intruza. Zręcznie je pominęła, wszak była przy zakładaniu każdej z nich.

Wbiegła na podwórze, jednak tam czekała na nią niespodzianka. W swoim wielkim planie przewidziała wiele ewentualności i uwzgędniła prawie wszystkich domowników wraz z ich zdolnościami. Zapomniała natomiast o najbardziej niepozornej, słabej i cichej osobie. Siostra oczekiwała jej przybycia i bynajmniej nie wyglądała na nadowoloną z faktu, że Shakti ucieka. Srogi wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego.

- Jak... – zapytała osołomiona dziewczyna. Nie bardzo wiedziała, kiedy się wydała. Może Chandra zauważyła, jak wykrada się z pokoju?

- Zapomniałaś, że jestem mentatką! - przerwała jej siostra. - Czytam w myślach? - stuknęła palcem w głowę.

Oczywiście, a Shakti w jej obecności rozważała, jak wytłumaczy Gotamie, że nagle zniknie. Ucieknie, aby ruszyć z wujem na niebezpieczną misję. Jak mogła przeoczyć taki szczegół... W obecności brata naprawdę miękła.

- Więc zawołasz matkę...? – Zaniepokoiła się dziewczyna. Spojrzała na nią przestraszona. Mimo że nie pozwoliłaby się zatrzymać, w końcu musiałaby ulec, jeżeli nie presji, to sile fizycznej Gotama. Potrafiła walczyć, ale nie umiała wyrządzić rodzinie krzywdy. Skończyłoby się zapewne na kilku siniakach i paru pobieżnych ranach i urażonej dumie Shakti.

Jej siostra westchnęła.

- Nie. - odparła i podeszła do ciebie, kładąc dłonie na twoich ramionach. - Nie chcę, żebyś zmarnowała w tym domu swoją młodość. Rodzice są trochę apodyktyczni, to fakt, ale nie powinni narzucać ci swojego zdania. - powiedziała łagodnym głosem.

- Obiecaj mi tylko, że będziesz słuchała wuja. Jesteś moją kochaną siostrą i nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie. - spojrzała jej w oczy, po czym przytuliła mocno. - Idź i uważaj na siebie. Nie chcę, żeby ciocia mojego maleństwa skończyła na cmentarzu w tak młodym wieku. - uśmiechnęła się i ruszyła w stronę domu.

Shakti nie wierzyła temu, co się właśnie stało. Chandra pozwoliła jej odejść. Tak po prostu, w dodatku życzyła powiedzenia. Miała jedynie nadzieję, że nie pozwoli się zabić. Użyła prędko teleportu w razie, gdyby siostra postanowiła się nagle rozmyślić. Była szczęśliwa. Wreszcie. Tylko jeden krok dzielił ją od przygody i niezapomnianych walk.

Uważnie wybierała uliczki, którymi skradała się do mieszkania wuja. Należało uważać na Straż Miejską. Pełno ich kręciło się po ulicach Minas'Drill. Zabawy nadal trwały, niestety uczestnicy byli już w większości mocno pijani i skłonni to wszczynania awantury. Mijała kilka śpieszących się osób, które przelotnie na nią spojrzały. Upewniali się, że nie stanowi zagrożenia. Mogła wyglądać podejrzanie. Skradała się i unikała Strażników Miejskich, zupełnie jak pospolity przestępca. Wiedziała, że zdarzały się również napady i zabójstwa w noce podobne do tej. Władze musiały zatem szczególnie uważać.

Po kilkunastu minutach znalazła się w upragnionej Wschodniej Dzielnicy. Wiedziała dokładnie, gdzie ma iść. Wybierała instynktownie uliczki, które pamiętała i znała, a którymi wielkorotnie przechadzała się za dnia.

Tędy zaświtało jej nagle w głowie. Myśl okazała się na tyle kusząca, że skręciła w ciemną uliczkę. Nie była oświetlona ani jedną lampą, nawet promienie księżyca nie padały tutaj zatrzymywane przez potężne ciała dwóch jednakowych, stosunkowo wysokich budynków. Shakti czuła, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Bynajmniej się nie bała. Problem stanowiła Straż Miejska, której przybywało. Słyszała ich głośne rozmowy. Raz były wyraźniejsze, raz cichsze, w zależności od odległości jaka ich dzieliła od Shakti.

Szła niepewnie. Uważała na każdy stawiany krok obawiając się, że może się potknąć i zranić. Nie to żeby obawiała się bólu, ale nieprzytomna albo chociażby ugłuszona, czy ranna mogła zostać łatwym celem dla błąkajacych się w okolicy rozbójników. Niestety wywołała wilka z lasu. Tuż przed nią w czarnego, nieoświtlonego budynku wypadło dwóch mężczyzn. Nie widziałaich dokładnie. Oczy były jednak na tyle przyzwyczajone do ciemności, że doskonale widziała ich poruszające się sylwetki.

- Hej panienko, zgubiłaś się? - Usłyszała nagle. Byli bardzo blisko niej, a ona nawet nie wiedziała, kiedy podeszli tak blisko.

- Pokaż, co tam niesiesz... - Zapytał drugi. Mieli podobne, ochrypłe głosy. Podobną posturę. Shakti cofnęła się o krok, ale coś pojawiło jej się na drodze. Niewyraźny uśmiech jaki dostrzegła na twarzy mężyczyzny, jedynie utwierdził ją w przekonaniu, że szukają łatwej zdobyczy. Przeliczyli się, choć nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy.

- Impulsywność – Shakti natychmiast przywołała swoją uduchowiona broń. Szabla pewnie mieściła się w jej dłoni. Odwróciła się sprawnie na pięci, aby zadać szybki cios i zakończyć gładko sprawę. Przeliczyła się jednak. Rabyś odskoczył. Ona zaś poczuła uderzenie w plecy. Upadła na ziemię, pchana siłą ciosu. Natychmiast poderwała się na nogo, ale ktoś złapał ją za ramię i pociągnął. Szarpnięci tak ją zaskoczyło, że prawie wypuściła broń. Dłonie piekły ją strasznie. Przed uderzeniem głową o ziemie broniła się wyciągając przed siebie ręce. Zupełnie zapomniała, że ten złośliwy Władca poraził ją prądem. Bandaże, którymi miała owinięte dłonie były mokre i zabarwione. Podejrzewała, że to krew i błoto. Nie miała jednak wiele czasu na rozważanie takich kwestii. Wzrok był dość przyzwyczajony, aby widzieć, gdzie dokładnie stoją napastnicy. Pobruciła się uderzyła jednego w kostkę, poprawiła natychmiast w kroczę.

Jeden z głowy. Tak jej się przynajmniej wydawało. Nie zauważyła, kiedy drugi złapał ją szybko w pasie i podniósł do góry. Chciała uderzyć go łokciem, ale akcja ta nie miała prawa poskutkować. Drugi z napastników, zwinięty i ledwie stawiajacy kroki, wyszeptał coś cicho. Shakti poczuła delikatne mrowienie w dłoniach. Zaczęło się na czubkach palców, potem przeniosło na przedramiona i dotarło do ramion, które nagle stały się ciężkie i wiotkie. Podobnie było z nogiami. Wierzgała nimi, ile tylko miała siła, jednak one również ją zawordziły. Wściekła wyzywała się, że musiała posłuchać swojego nieznośnego głosu rozsądków.

Marne twoje siły, głupia, zuchwała istoto... zakpił głos w jej głowie. To nie ona to pomyślała. Co się dzieje? Rozejrzała się, ale nie wiedziała nikogo poza napastnikami. Dlaczego nie wezwiesz pomocy?

Zaraz... To ty! warknęła. Mentalna rozmowa odbierała jej możliwość spoglądania na twarz rozmówcy. Gdzie są moce, które rzekomo mi podarowałeś?

Jak śmiesz! Ty... głos na chwilę zamilkł. Shakti skupiła się na tym, co działo się wokół niej. Rozluźniony nieco napastnik oparł się ramieniem o ściane i cicho jęczał. Czuła ciepły oddech drugiego na szyi. Skrzywiła się. Dreszcze przeszły jej po plecach.

Pomóż mi, bo zginę! Odezwała się po dłuższej chwili. Drażniła ją sytuacja, w której była bezbronna. Zabiją ją, a potem okradną. Stanie się ofiarą drugorzędnych złodziejaszków. Warknęła. W rozpaczliwym geście chciała uderzyć głową drugiego napastnika, ale ten jedynie się odchylił.

- Nie próbuj tego więcej! – Ścisnął ją mocniej w pasie. Poczuła, że zaraz zwymiotuje. Odetchnęła ciężko.

Odezwij się wreszcie podstępny krę...

Jeszcze słowo, a pożałujesz. Shakti zakręciło się w głowie od nagłego ból w okolicach potylicy. Zupełnie jakby ktoś chciał ją ogłuszyć uderzeniem. Czuła jak krew szybko pulsuje.

Przestań... pomyślała słabo. Ból zniknął. Tanie sztuczki. Dałbyś mi wreszcie jakieś moce, a nie zabawiał się moim kosztem.

Nieby dlaczego, bawię się niewiele gorzej od tych dwóch.

Co ciebie też mam znokautować kopniakiem? Odpowiedziała Shakti i natychmiast pożałowała. Tym razem ból był silniejszy i dłuższy. Jęknęła i spuściła głowę licząc, że to się na coś zda.

Twoja dusza już jest moja. To tobie zależy,aby przeżyć, więcej lepiej zacznij mnie szanować, marna istoto.

Gdzybyś chciał mojej śmierci, nie odezwałbyś się... Wielki Władco. Dodała przekornie. Tytułów mu się zachciało. Shakti nie wytrzymała. Pomożesz czy nie?! rzuciła zirytowana.

Wcześniej byłaś pokorniejsza. To mi się bardziej podobało. Kontrakt nas nie urównoprawnia. Nadal jestem Jednym z Czterech Władców.

W takim razie znikaj. Sama dam sobie radę.

Nie sądzę. Spójrz.] polecił. Spojrzała przed siebie. W ciemnościach lśniło ostrze noża trzymane przez napastnika, którego wcześniej uderzyła. Drugi niewzruszenie ją trzymał. Sytuacja była nieciekawa. Pomogę ci tym razem. Znudziła mnie ta dyskusja. Użyj Zefira. Wywołując go: "Przybywaj Zefirze".

Głos ucichł. Shakti poczuła, że jest sama. Cudza obecność w jej głowie nagle przestała istnieć, poczuła, że znowu jest sama. Słabo krzyknęła, ponieważ niewiele miała jeszcze powietrza, "Przybywaj Zefirze". Reszta potoczyła się szybko. Czar na nią rzucony zniknął wraz z porażonym obezwładnionym rabusiem. Drugi podzielił jego los porażony prądem. Podmuchy wiaru ustały, a magiczne stworzenie. Niewielki demon przypominający sokoła zniknął.

Shakti pobiegła do domu wuja. W drodze myślała, jak wytłumaczy mu spóźnienie i swój stan. Nie potrafiła kłamać, więc taka ewentualność od razu odpadała. Kiedy pukała do drzwi, wiedziała, że należało wyjawić wszystkie szczegóły. Tak jak się spodziewała wuj opatrzył jej rany. Mieszkał sam, na pytania o córkę uciekał gdzieś spojrzeniem i niezasępiał się. Shakti nie pytała o to więcej. Spędziła miłą resztę nocy wysłuchując opowieści wuja o podróży, jaką przebył do innego świata. Sama wtrącała, co chwila swoje opinie lub popędzała mężczyznę, aby prędzej doszedł do najciekawszych wątków. Nie przerwała jednak opisów walk, które stoczył. Chłonęła je i wyobrażała sobie, jak się toczyły. Niemal czuł zapach metalu i świst powietrza. Starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

Poczuła, że ktoś ją budzi. Przyjemny sen rozpłynął się nagle, pozostawiając po sobie miłe uczucie satysfakcji i triumfu.

- Nad ranem odnaleźli tych rabusiów. Podobno byli cali poobijani oraz poważnie ranni. Jeden z nich porażony był nawet prądem. – Odparł wujek. Spojrzał na Shakti, a potem na jej dłonie. Zarumieniła sie lekko, ale zniosła jego ciekawe, wyczekujące spojrzdenie, nie odpowiadając nic. Nie wspomniała mu tylko o rozmowie jaką stoczyła w tym bezczelnym demonem. Zapiekły ją dłonie i rozbolała głowa.

Dobra, Wielkim Władcą Wiatru. Odpowiada ci to, demoniczny? Był poprostu wszędzie. Lepiej przestanie o nm myśleć, bo jedynie ją denerwuje. Umyła się ubrała. Wuj czekał już na nią. Udali się współnie do Wielkiego Komisatiatu. Kiedy wchodziła o tak wczesnej porze do budynku, spotkała kilku znajomych. Niektórzy nadal jest mieli siniaki pod oczami. Uśmiechnęła się do nich miło. Odwzajemnili uśmiech i szybko odeszli.

- Nie bawem zbierze się wyprawa, jesteś gotowa?

- Oczywiście!

Shakti towarzyszyła wujowi w trakcie odprawy. Wiedziała, że będzie się o nią troszczył nieco mocniej niż o swoich podwładnych, ale nie przeszkadzało jej to, do czasu aż nie zacznie ingerować w jej walki. Dosiadła konia, którego przyprowadził jej wuj. Nie poszło jej najgorzej, po chwili już była na grzbiecie wierzchowca. Wyprawa właśnie się rozpoczęła, uzmysłowiła sobie z entuzjazmem.
 
Idylla jest offline  
Stary 31-08-2010, 18:27   #14
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Akt I
"Krew, Bagna i Miasto Światła"





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wK40HWxdXdM[/MEDIA]

Krew. Jego krew zabarwiła moją Sprawiedliwość. Był uśmiechnięty, zadowolony... Zaszokował mnie błogi wyraz na jego twarzy. Ta łza, która spłynęła po jego policzku zdawała się do niego w tej chwili nie pasować, a jednak doskonale podkreślała znaczenie sytuacji.
- Wybacz mi. - powiedział krztusząc się własną krwią. Skrzywdziłem cię ostatni raz. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
W jednej chwili łzy pojawiły się w moich oczach, rozmazując obraz jego spokojnej twarzy. Coś pociągnęło mnie, wysunęło mi oręż z ręki. To on, opadł na ziemię. Jego krew połączyła się teraz z deszczową kałużą. Łzy spłynęły, pozwalając mi ujrzeć ostatnie chwil Eclipsena. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłam na kolana, wzrok wbijając w miecz tkwiący w jego piersi.
- Przeklęta wytrzymałość Upadłych. - powiedział znowu się krztusząc. Ale dzięki niej mogę się z tobą pożegnać, kochana siostro. - uśmiechnął się łagodnie i patrząc mi w oczy dotknął moją twarz, wycierając kolejną łzę.
Jego głos słabł, a jaźń zanikała. Puste spojrzenie spoczęło na płaczącym nad nim niebem.
- Odkupienie... Oh tak. Znów ujrzę złote promienie Źródła... Dziękuję, Valerio...
Uśmiech na wieki ozdobił martwą twarz mego brata...




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0AXut3B4PdM[/MEDIA]


Konie Neverendaaru były wspaniałe! Gnaliście przez wiatr na tych hardych i szlachetnych wierzchowcach, w stosunkowo krótkim czasie pokonując wielką odległość. Mijaliście drzewa, duże skały, karawany z mniejszych miast. Ścigaliście się z wiatrem i własnymi cieniami, a powietrze uderzało w wasze ciała, łaskotało skrzydła i powodowało przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Członkowie oddziału, którzy byli bardziej spragnieni wrażeń wybiegali poza szyk ustalony przez generała i za jego cichym przyzwoleniem ścigali się do punktów docelowych. Sam Thornhead brał udział w tejże małej rywalizacji i bynajmniej nie krył swojej radości.
- Niewiele jest okazji, żeby nacieszyć się z radości dosiadania najszybszych koni w całym Wieloświecie! - krzyczał uradowany.
Za sobą mając majestatyczne Minas'Drill, które wciąż było widoczne pomimo sporej odległości, a nad sobą - powoli zataczające łuk słońce, przebywaliście coraz to większe wzgórza, pagórki i małe doliny, a wraz z każdą godziną zagłębialiście się coraz bardziej w Morze Monolitów - pierścień ruin Hyldeńskich konstruktów, które rok temu oblegały Minas'Drill. Były to ogromne wieże i piramidy wykonane z ciemnozielonych skał, i niegdyś unosiły się nad ziemią. Teraz ich szczątki stanowiły wzbogacenie krajobrazu. Świeżo po bitwie ruiny te były niebezpiecznym miejscem, a jednocześnie idealnym dla amatorów grabieży. I chociaż Gwardia wybiła wszystkich Hyldeńskich niedobitków, to ruiny wciąż stanowiły zagrożenie dla tych, którzy decydowali się je przeszukiwać w poszukiwaniu skrytych głębiej skarbów i artefaktów. Zgodnie ze słowami generała Zhenga, przebycie ruin miało zająć wam aż dwa dni. Ten fakt sprawił, że Hyldeńska potęga zrobiła na was jeszcze większe wrażenie. Istniało bowiem niewiele ras, które stanowiłyby dla Nieskończonych realne zagrożenie, a tych, z tak potężną armią było jeszcze mniej.
Tak czy inaczej piękna pogoda, błękitne niebo i smagające twarz powiewy wiatru sprawiły, iż nawet najmniej wrażliwi z was poczuli zew wolności - pierwotną pasję, zapach przygody i radość z podróży. Początkowa formacja ustalona przez Zhenga ulegała wielu przekształceniom, każdy bowiem chciał doświadczyć wspaniałości jazdy konnej. Kierowaliście się na południe, lecz później generał polecił obrać kierunek zachodni. W tej błogiej atmosferze czas zdawał się mijać niezauważony, ale i wam i waszym koniom dawało się we znaki rosnące zmęczenie. Słońce wkrótce prześcignęło was i podążało gu horyzontowi, stopniowo kryjąc się za widnokręgiem, a błękitne niebo przeobrażało się w sklepienie skąpane w złocie, czerwieni i pomarańczy. Generał polecił zwolnić, a wkrótce zatrzymać się.

***

Zatrzymaliście się na polu pomiędzy trzema ogromnymi wieżami. Szczątki tych monolitów rozmieszczone były po całej okolicy. Zheng wyznaczył trzech żołnierzy do opieki nad końmi, a sam wraz z pozostałymi zabrał się do przygotowywania obozowiska. Rozkładano namioty i szykowano miejsca na ogniska. Nikt nie stał bezczynnie, pracowali wszyscy i wkrótce powstał solidnie wyglądający obóz. Gdy słońce całkowicie zniknęło za horyzontem, rozpalono ogniska. Osobno obozowali łucznicy, kapłani i magowie. Żołnierze przebywali z generałem, a cały po całym obozie rozchodziły się podekscytowane głosy rozmawiających ze sobą osób, a także szczęk mieczy pojedynkujących się dla zabawy szermierzy.


Shakti Hari:

- Uwaga towarzysze! - zawołał Zheng, wstając z kamienia na którym siedział. Moja siostrzenica Shakti... - tu wskazał ręką na dziewczynę, która towarzyszyła mu od początku wyprawy - ... po raz pierwszy opuściła bezpieczne mury stolicy i pomimo iż pierwszy raz dosiadała konia, doskonale sobie poradziła. - pochwalił ją z uśmiechem na twarzy. Z tego powodu, powitajmy ją wśród nas, ludzi przygody! - krzyknął.
Wśród żołnierzy rozbrzmiał okrzyk wiwatu. To byli poczciwi ludzie, i będąc wśród nich każdy mógł czuć się bezpiecznie. Takie przynajmniej odniosłaś wrażenie po tym miłym geście Zhenga.


Urizjel Blackhearth:

Początkowo przebywałeś w towarzystwie palladyna i kapłana, poznanych wcześniej. Dwaj mężczyźni rozmawiali ze sobą jak przyjaciele. Byłeś raczej obojętny wobec nich, aczkolwiek zamieniłeś z nimi kilka słów odnośnie społeczeństwa Minas'Drill, które nie było takie idealne, jak się wydawało arystokratycznym rodom. Po pewnym czasie postanowiłeś przejść się przed snem, lecz widząc liczną grupę siedzącą przy generale, sam postanowiłeś się przysiąść i posłuchać jego opowieści.

Szajel Gentz:

Nikt już nie patrzył na ciebie krzywo, ani nikt się z ciebie nie śmiał. Podczas przygotowania obozu starałeś się wszystkim pomagać, i to być może było tego przyczyną. W każdym razie towarzysze wyprawy, których mijałeś wołali ciebie i zapraszali do ogniska. W ich głosie nie było drwiny, ani pogardy. Odnosili się do ciebie przyjaźnie, prawie jak do przyjaciela. Zdecydowałeś się jednak usiąść przy ognisku generała.

Yue Springwater:

Towarzystwo magów, pomimo iż toczono w nim rozmowy na temat Hyldeńskiej magii, było nudne. Magowie, z którymi było dane ci podróżować okazali się zwykłymi molami książkowymi. Dodatkowo, odkąd tylko wkroczyliście na teren ruin, męczyło cię pewne przytłaczające uczucie. Jakby coś było nie tak, jak być powinno. Zachowałeś je jednak dla siebie, a winą za nie obarczyłeś pozostałości po plugawej magii Hyldenów. Twoją uwagę przykuło ognisko generała Zhenga, przy którym toczono wesołe rozmowy. Postanowiłeś dołączyć się do towarzystwa.

***

- ... więc odnalezienie drogi powrotnej do miasta było ciężkim zadaniem. Była wtedy okropna zamieć, no i te potwory... Ciąłem, rąbałem, tnąłem. Na nic, przeklęte, futrzane bestie zdawały się nie czuć bólu. Życie uratowało mi to, że przypomniałem sobie o miksturach zapalających, które znalazłem przy trupie. Cisnąłem nimi w potwory i natychmiast zapłonęły. Jak zaryczały! W końcu coś poczuły! Okazało się, że ogień trawi ich ciała w niesamowitym tempie i wkrótce zostały po nich tylko zwęglone truchła. - Zheng wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Wszyscy słuchający jego opowieści dowiedzieli się już o różnorakich potworach, światach, rasach... Opowieści generała zdawały się nie kończyć. W końcu jedno pytanie z ust pewnego ciekawego żołnierza przerwało błędny krąg fantastycznych historii.
- A znał pan Valerię Brightfeather?
Zapanowała krępująca cisza, która potrwała dobre dwie minuty, zanim Zheng odpowiedział.
- Tak, dane było mi ją poznać. Razem z nią i Harlem Stormwave'em przeżyliśmy wiele przygód... - gdy wspominał o Harlu Stormwave'ie spojrzał na różowowłosego młodzieńca.
- "Tańcząca Błyskawica", jaka ona jest? - zapytał ktoś inny.
Zheng westchnął, a w jego głos wdarła się jakaś tęsknota.
- Valeria jest wspaniałą kobietą. Jest silna, wytrwała i zdeterminowana... Idealna kandydatka na żonę dla kogoś takiego jak ja. - zaśmiał się. Zanim została przyjęta do Szarych, służyła w Gwardii Królewskiej. Widzieliście kiedyś Szarego? Ich skrzydła są równie szare i bezbarwne niczym ich moralność, zawsze i wszędzie służą sprawiedliwości... Valeria się od nich różniła. Jej skrzydła nie zszarzały, pozostały tak samo białe jak przedtem. Być może to dlatego różni się od pozostałych Strażników, którzy są wysterylizowani z uczuć. Valeria taka nie jest, to silna, ale i wrażliwa osoba. Zawsze jest łagodna, opanowana, a jej towarzystwo przepełnia wszystkich dookoła niej radością, nadzieją. Gdy się przebywa z nią, czuje się bezpiecznie... - zamilkł, wpatrując się w płomienie ogniska.
- Ale od incydentu sprzed roku zmieniła się. Nie wiem co ją spotkało... Jej łagodna aura zniknęła, zostawiając po sobie jedynie ponurą determinację i niekwestionowaną lojalność wobec króla i prawom Neverendaaru. - rzekł jakby z goryczą. Słyszeliście o Trzech Arbitrach? To Szarzy, którzy są uważani za najbardziej prawych i zasłużonych spośród ich braci, a wybiera i mianuje ich sam król. Valeria jest ostatnim z wyznaczonych przez króla Arbitrów, który nie upadł... Jej dwóch towarzyszy spotkał najgorszy dla Strażnika los - stali się Upadłymi i obowiązkiem Valerii jest ich egzekucja. Egzekucja przyjaciół - wyznał strapiony.

Rozmowy przy ogniskach trwały, dopóki generał nie kazał wszystkim iść spać. Ognisk nie gaszono, bowiem noc była wyjątkowo zimna. To był długi dzień. Obóz, który tętnił życiem wkrótce zasnął głębokim snem...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 31-08-2010, 21:38   #15
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Upadli arbitrowie...
Upadek... Urizjela niewiele dzieliło od ich losu, od mimowolnego przejścia na drugą stronę barykady. Z całego serca im współczuł, chyba nikt z tu obecnych, poza nim, nie wiedział jak to jest. Te żądze, uczucia przejmujące kontrolę, mrok wypełniający serce. Jego upadek był i jest tylko częściowy, nie z jego woli, choć częściowo z powodu głupoty. Wiedział, że gdyby całkowicie zagłębił się w mrok to najpewniej nie byłby w stanie pokonać Gniewu i to on byłby sługą swego miecza. Możliwe, że służyłby teraz upadłym arbitrom, a ci dookoła niedługo by byli zmuszeni go zabić by dostać się do nich.
On się nie litował nad upadłymi, jeśli upadli ze swojej winy to gardził nimi, ale wciąż współczuł, bo to już nie są ci sami ludzie, to ktoś inny, ktoś kto zdominował dawnego nieskończonego. Zabicie ich byłoby aktem łaski. Już pomijając fakt, że trzeba to zrobić dla dobra wszystkich nieskończonych.
-Jaka jest szansa, że ich spotkamy, poszukując Tańczącej Błyskawicy?
- Nie wiem. - odparł generał. Miejsce pobytu Upadłych Arbitrów nie jest nam znane.
-Rozumiem- ta odpowiedź mu wystarczyła
 
Arvelus jest offline  
Stary 02-09-2010, 21:14   #16
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
- Ledwie wyruszyliśmy, a już o takich poważnych rzeczach myślicie - zauważyła Shakti, była w doskonałym nastroju do zabawy. Ciepłe przywitanie i opowieści wuja podniosły ją na duchu. - Lepiej zacząć od czegoś prostszego. Powiedzcie coś o sobie, krótko. Ja jestem Shakti Hari, jestem demonologiem i lubię się bić. Tyle. A wy?

Szajel słuchał opowieści generała uważnie łapiąc każde słowo, które uważał za ciekawe. Nie miał problemu z wyobrażeniem sobie tego wszystkiego, już po chwili oczyma wyobraźni był w jednym ze światów, opisywanym przez generała, jego słowa tylko wyraźniej kreowały tą rzeczywistość. Rozmarzony wzrok zielonookiego wbijał się prosto w epicentrum ogniska.

Gdy Shakti zaproponowała, krótkie przedstawienie się, odwrócił ku niej głowę wywołując przy tym cichutki szum uderzających o siebie paciorków. Co dziwne nie odezwał się od razu lecz patrzył na nią dłuższą chwilę. Badał wzrokiem jej posturę, oraz rozmyślał nad tym co powiedziała. Imię, tak imię pasowało do niej, chociaż nie było tak dobre jak "Valeria". Jednak demonolog, to zupełnie mu nie pasowało, według jego wyobrażeń demony były grube, brzydkie i głupie, ta dziewczyna powinna być tancerką, tak zdecydowanie tancerką! Kiedy już to przemyślał wciąż nie odrywając od niej swych rozmarzonych zielonych oczu, różowowłosy przemówił swoim delikatnym głosem.

- Jestem Szajel, Szajel Gentz... - przełknął nerwowo ślinę, znał reakcje na swoje nazwisko. "Nieopierzony", to nigdy nie budziło szacunku. Jednak Harl, zabronił mu unikać swego nazwiska, toteż chcąc, nie chcąc młody tancerz zawsze przedstawiał się w pełni. Nabrawszy w płuca powietrza kontynuował. - Jestem tancerzem, od wczoraj też pełnoprawnym arlekinem...- na myśl o tym uśmiechnął się szerzej, i potarł swój srebrny pierścień. - A co lubię? Lubię, paciorki, farbki, tańce, śpiewy, kolory, motyle, chmury, gwiazdy... - zaczął wymieniać wyliczając na palcach, po chwili jednak zdał sobie sprawę ,iż miało być to krótki przedstawienie się.- I to chyba wszystko... Miło mi was poznać. Czy tez uważacie, że niebo jest dziś wyjątkowo piękne? O tam, jaki ładny układ gwiazd! - Jego palec wskazał punkt na niebie. W dloni obracał paciorek w kształcie błyskawicy, który przyczepiony był do jego grzywki, wpatrując się zachłannie we wskazane gwiazdy.

Shakti spojrzała intuicyjnie w wskazane miejsce. Widziała jedynie granatowe niebo i migoczące na nim gwiazdy. Nic specjalnego, noc jak każda inna. Jedynie w obcym im miejscu z dala od domu.

- Zwyczajne niebo. Księżyc. Gwiazdy. Co w nim niezwykłego? - Zapytała strapiona. Zupełnie nie pojmowała. Harmonia i spokój zupełnie nie przemawiały jej do wyobraźni. Wolała dynamiczne obrazy, jak te o których opowiadał przed chwilą wuj. - Oczywiście miło mi poznać. Jesteś tancerzem? Podziwiam cię . Nigdy nie potrafiłam wyczuwać tych wszystkich zmian rytmu i przejść, w dodatku kroki są dla mnie czymś niestworzonym. - Przyznała z zakłopotaniem.

Gentz zatrzepotał skrzydłami gdy padło pytanie na temat nieba, różowe pióra zaszeleściły a on szybko zaczął tłumaczyć.- Jak to co!? No tammmmmm! - palcem wskazał jeszcze raz to samo miejsce i zaczął jeździć nim od gwiazdy do gwiazdy. Zupełnie nie pojmował jak można tego nie widzieć. - Jeżeli połączysz te i te, i tą a potem te trzy, na koniec dodając te dwie... - jego palec jak szalony krążył w powietrzu.-... to otrzymasz motyla! Nie widzisz tego? - W spojrzeniu Gentza, które posłał dziewczynie widać było, iż on naprawdę dostrzega tam motyla. Było trzeba naprawdę abstrakcyjnie myśleć, by z wielu jaśniejących punktów wyłowić te o których mówił tancerz, on jednak nie miał z tym problemu. Gdy dziewczyna wspomniała o tańcu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - To wcale nie jest trudne! Harl zawsze mówił ze trzeba po prostu dać się nieść muzyce, a kroki przyjdą same! Harl ma zawsze rację! - Szajel pokiwał głową potwierdzając własne słowa po czym szybko zmienił temat.- To prawda, że demony są brzydkie i głupie? Nigdy nie widziałem żadnego, ale na pewno takie są! - zielone oczy wpatrywały się w Shakti oczekując odpowiedzi.

Shakti nadal nie dostrzegała motyla, o którym mówił Szajel. Postanowiła jednak nie zagłębiać się w temat.

- Głupie? Nie, nie są. Za to są przebiegłe i złośliwe. Musisz na nie uważać. Mogą się omotać i zabić albo wykorzystać do walki. Co do ich urody? Nie wiem. Spotkałam na razie tylko jednego. I przyznam, że brzydki nie był. - Zauważyła. Gdy tak pomyślała o tym dłużej Władca rzeczywiście nie był brzydki, na swój sposób był nawet przystojny. - Muzyka chyba nie bardzo mnie lubi. Brat uczył mnie tańczyc do wolnej, spokojnej muzyki. Nie bardzo mi wychodziło. Może po prostu źle ją dobrał... - Pomyślała głośno Shakti.

Szajel wypowiedzi o demonach zbyt dokładnie nie słuchał, gdyż zajęty był wpatrywaniem się w swój pierścionek. A po za tym na pewno dziewczyna przyzna mu rację! Jednak gdy temat znowu wrócił na taniec młodzian ożywił się, i oderwał wzrok od pierścienia.

- Muzyka musi pasować do osoby, a osoba do muzyki! To jak z kolorami, niektóre się gryzą inne współpracują idealnie! Co ci się stało w dłonie? - zapytał, gładko przechodząc z jednego tematu na drugi, wskazując jej obandażowane ręce.

- Poraził je prąd. Demon, które przyzwałam, odwdzięczył mi się z nawiązką. - Opowiedziała spoglądając na swoje dłonie. Przez chwilę miała ochotę go uderzyć i to bardzo mocno. Najpierw zaczynał temat, a potem gapił się na jakieś swoje ozdóbki. Jeszcze chwilę by to robił, a poczułby, że nie tak bezpiecznie jest ją ignorować. Na jego szczęście wykrzesał nieco uwagi z siebie i przynajmniej o tańcu słuchał. Shakti postanowiła sobie, że jeszcze jeden taki numer, a cały sprzed tego ogniska nie wyjdzie. - A jaką mi byś polecił? Jestem trochę nadpobudliwa, czasami troszkę nerwowa i mam sporo energii w sobie. - Wyliczała, a wuj, który właśnie popijał świeżo zjedzoną przekąskę prawie się zakrztusił. Spojrzał na Shakti przerażony, nadal usiłując się upora z nieznośnym kęsem zalegającym mu gdzieś w gardle.

- Wujku pomóc ci? - Zapytała troskliwie. Zbyt troskliwie. Zamiast leciutko poklepać go po plecach, uderzyła z całej dostępnej jej siły. - Przepraszam, zapomniałam się. - Powiedziała szybko, wcale tej skruchy nie czując.

Szajel patrzył przez chwilę na zabandażowane dłonie dziewczyny. Skoro demon poraził je prądem znaczy, że zapewne był z tych grubych i brzydkich, które swymi ropuchowatymi jęzorami oblizują się na myśl o małych dzieciach. Przynajmniej takie były demony według bajek które słyszał za młodu. Słuchając wyliczanki jej cech obracał co rusz wisiorek między palcami, próbując przypisać ja do jakiejś konkretnej muzyki. Jednocześnie patrzył się w ogień, gdyż naprawdę pięknie wyglądał. Skakał i pląsał swobodnie nie przejmując się osobami, które szukały w nim źródła ciepła, wolny i nieprzejmujący się niczym, tak ogień miał w sobie coś magicznego.

- Co bym polecił? Ciężko to powiedzieć, nie widziałem jak tańczysz. Trzeba zobaczyć, jak nogi i ciało pragnie się ruszać. Ruchy każdego, zawsze dążą do muzyki przypisanej do niego, dla tego też tylko przy odpowiednich tonach taniec ten ma w sobie magię. Ale skoro jesteś pełna energii to zapewne coś żywiołowego... - Szajel uniósł dłonie i zaklaskał parę razy, po chwili do klaskania dodał gwizdy. Nie można było narzekać na tą prowizoryczną muzykę, wystukiwanie rytmu szło mu bardzo dobrze. Były to skoczne proste dźwięki, jednak tkwiła w nich ukryta siła, coś co chciało się przenieść na prawdziwe instrumenty. Szajel po chwili przerwał, przez cały czas miał zamknięte oczy, wsłuchując się w tony, które sam zresztą wytwarzał.- Zapewne coś w tych tonach... - Gentz wrócił do obserwowania dziewczyny, skrzywił się na chwilę przymykając lekko lewe oko. - Mówił Ci ktoś, że lepiej wyglądałabyś w warkoczykach? Pasują Ci do imienia, tak zdecydowanie pasują!- uśmiechnął się do niej rozbrajająco, a grymas szybko zniknął z jego twarzy.- Widziałaś fajerwerki na święcie? Były piękne... - dodał szybko i zwrócił rozmarzone oczy w stronę nieboskłonu.

Shakti pozwoliła poniesc się rytmowi improwizowanemu przez tancerza. Była to bardzo ożywiona i jednocześnie miła dla ucha muzyczka, do której miała ochotę nieco poskakać. Świetnie odgadł jej upodobania i wiedział doskonale, co sprawiało, że miała ochotę tańczyć z radości. Po wygranych pojedynkach niekiedy nie potrafiła się powstrzymać. Opanowała się jednak. Nie wypadało tak manifestować swojego braku talentu. Zamiast tego obiecała sobie, że jeżeli będą mieli chwilę wolnego czasu i odrobinę prywatności, poprosiłaby Szajela o pomoc i kilka prób.

- Były rzeczywiście piękne. Nie widziałam wszystkich, ale te kilka, które raz po raz wybuchły mi nad głową były cudowne. Kolorowe i roziskrzone. Wspaniałe. - Rozmarzyła się wspominając niedawne święto. Przegapiła prawie całą zabawę, skorzystała jednie z popołudniowych atrakcji, które zapewne nie były tak wspaniałe jak rozpoczynające i kończące festiwal. - Warkocze? Tak sądzisz? Nie wiem, kiedyś próbowałam, ale strasznie się ludzie czepiali, że jak macham warkoczem podczas ćwiczeń, to potem ślady mają na twarzy albo szyi. To przestałam. Chociaż tak naprawdę są strasznie niepraktyczne takie włosy, to już do nich przywykłam.

Szajel energicznie pokiwał głową gdy dziewczyna mówiła o fajerwerkach. Pamiętał dokładnie te kolory i rozbłyski, była to jedna z nielicznych rzeczy które potrafił zapamiętać. A o pamięci wspominając, Gentz próbował właśnie sobie przypomnieć jak zwie się jego rozmówczyni. Po kilku nieudanych próbach zapytał jak gdyby nigdy nic. - Jak się nazywasz? Bo nie mogę sobie przypomnieć.- czekając na odpowiedź pogrzebał w swoim worku i spomiędzy ubrań wygrzebał pomięty kawałek pergaminu. Skrawek pokrywały małe rysunki, ale by zobaczyć co przedstawiają było trzeba przyjrzeć się im z bliska, a Szajel zadbał o to by nikt nie mógł długo spozierać na kartkę. Przycisnął ją do piersi, i po chwili wydobył z torby kawałek węgielka oraz mały woreczek, prawdopodobnie były w nim ozdóbki gdyż pobrzękiwał cicho. Różowoskrzydły czekał na odpowiedź Shakti by zapisać jej imię na kartce. Jednak jego myśli jak zwykle wędrowały szybko i chaotycznie, toteż pojawiło się od razu kolejne pytanie. - Jaki masz tytuł? - Gentz nie zdawał sobie sprawy, iż tylko arlekini praktykowali przydzielanie przydomków. Uśmiechnął się do dziewczyny i pokręcił lekko głową, by włosy opadły mu swobodnie na ramiona, wywołując przy tym wiele brzdęków i cichych stuków.

- Tytuł? Nie bardzo rozumiem? Mówią mi po prostu Shakti. - Co za zakręcony człowiek. Uprzejmy i sympatyczny, ale zakręcony jak loczki jej koleżanki z dzieciństwa. - Jestem demonologiem, ale nie mam żadnych tytułów. No, na razie przynajmniej się nie doczekałam. Chociaż zwą mnie czasem Awanturnicą. - Uśmiechnęła się na samo wspomnienie. I pomyśleć, że będzie ją czekało tyle zabawy.
 
Idylla jest offline  
Stary 02-09-2010, 22:18   #17
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Szajel pokiwał głową i starannie zapisał imię dziewczyny na pergaminie, kiedy przyjdzie na to czas będzie musiał pomyśleć co zrobić by je zapamiętać. Co do tytułów to jej odpowiedź wywołała zaskoczenie na twarzy młodziana. Spojrzał na nią pytającą, jak zwykle mówiąc o tym co go nurtowało. - To znaczy, że nie masz swojej specjalnej broni? Myślałem, że wszyscy takie dostają...- Uduchowione bronie, jedna z obsesji Szajela właśnie wychodziła na wierzch, póki co, na szczęście niewinnie wyłaniała się z odmętów jego umysłu. Odsznurowując woreczek z ozdóbkami podsunął go swojej rozmówczyni niemal pod samą twarz. - Chcesz jedną?

Spojrzała na zawartość woreczka i pomachała głową, że jednak nie. Nie przepadała za ozdobami. Przeszkadzały tylko, a nie przydawały urody.
- Chodzi ci o imię mojej broni? - Zapytała po chwili, nadal przypatrując się, kusząco wyglądającym przedmiotom. Może powinna się jednak skusić. Zawsze to jakaś mała pamiątka. Zbierze kilka i będzie miała co podarować maleństwu siostry, kiedy się już urodzi. -Może jednak się skuszę. Wybierzesz coś dla mnie? - Zapytała wesoło przyglądając się rozmówcy.

-Tytuły pochodzą od broni, lub czegoś co wiąże się z naszymi umiejętnościami, lub od czegoś co ludziom kojarzy się gdy o nas myślą.- powiedział to co kiedyś tłumaczył mu Harl. Gdy dziewczyna tylko wspomniała o broni, w jego oczach coś błysnęło, ukryta ciekawość, jak u dziecka, które odkryło nowe funkcje swojej zabawki.- A pokażesz mi ja? Swoją broń? Jaka ona jest?- mówiąc to omiótł ją wzrokiem szukając nie odpieczętowanej broni, jednak jego wzrok nie natrafił na żadną. Na prośbę dziewczyny przytaknął i pogrzebał w worku. Przebierał w wisiorkach i kolczykach co rusz patrząc to na ozdóbkę a to na Shakti. Po chwili przebierania we wzorach i kształtach podsunął jej w otwartej dłoni kolczyk. Przedstawiał on prosto wykonanego pędzącego konia. Wykonany był z jakiegoś, najprawdopodobniej niezbyt drogiego materiału, w kolorze płomienno-pomarańczowym.- Z tego co mam ten chyba będzie pasował najlepiej... Ale to wciąż nie to co być powinno... -drugą część zdania dodał jak gdyby już sam do siebie.

-Dziękuję bardzo. Naprawdę mogę go zatrzymać? Wspaniale. - Ozdobiła nim ucho. Postanowiła, że tam właśnie będzie najbezpieczniejszy. Tylko żeby przed jakąś potyczką nie zapominała o zdjęciu go. - Może jest sporo prawdy w tym stwierdzeniu o broni. Moja ma dość specyficzne imię i pasuje do mnie naprawdę dobrze, ale więcej ci nie zdradzę. Jeszcze nie czas i miejsce. Pewnie wkrótce się przekonasz. - Uśmiechnęła się figlarnie i przytknęła palec wskazujący do ust. Mrugnęła do niego psotnie. Nie zamierzała się dzielić poufnymi informacjami. Promieniował od niego zbyt wielki zapał związany z jej bronią, wolała nie ryzykować. Mimo że mieli razem walczyć i się wspierać wolała najpierw popatrzeć, poobserwować, a dopiero potem powierzać ważne dane na swój temat. To zapewni jej chociaż minimum bezpieczeństwa. - W takim razie powiesz mi swój tytuł, jeżeli to ci nie przeszkadza?

Gdy dziewczyna odmówiła pokazania mu broni, spochmurniał lekko. Uwielbiał oglądać bronie innych bez pieczęci, poznawać ich imiona i umiejętności, od kiedy tylko o nich usłyszał, zawsze to uwielbiał. Spojrzał na nią lekko zasmucony, i westchnął głośno, miał nadzieje, że nie będzie musiał czekać za długo. Gdy wspomniała o tytule, jeszcze bardziej się zasmucił, przestał nawet bawić się swymi ozdóbkami.- Nie lubię swojego tytułu... - mruknął cicho w jej stronę. - Ale Harl zawsze mówi, że tytuł powinno się ogłaszać z dumą, że jest to znak prawdziwego arlekina... - Szajel przymknął oczy na chwile. Widział twarze wszystkich, którzy byli na egzaminie po którym otrzymał tytuł. I ten ich wzrok gdy wychodził z sali. Ten wzrok... - Nie lubię tego tytułu, nie lubię, nie lubię... - powtarzał z zaciśniętymi powiekami, a dłonie wczepił kurczowo we włosy. Skulił się lekko, można było dostrzec, iż po policzku ciekną mu łzy. - Nie lubię go, nie lubię...

Shakti doszła do wniosku, że nie powinna mu zadawać kłopotliwych pytań. Dziwnie reagował na kwestie, o których nie chciał wspominać.
- Rozumiem. Mnie też z początku nie przypadł do gustu mój tytuł, jeżeli mogę go tak nazwać, ale teraz już nawet go lubię, może ty też kiedyś tak zrobisz. Ludzie z wiekiem zmieniają poglądy i siebie. Prawda wujku? - Zapytała mężczyznę, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie. Prawie czuła jego oddech na karku. Zdenerwował go zapewne mały wybuch Szajela. Postanowiła nieco rozluźnić sytuację. - Pamiętam, jak mam kazała ci wymodlić mądrość opatrzności, po tym jak wybrałeś się na samotną wycieczkę do innego świata i prawie tak utknąłeś. - Zamyśliła się. Spojrzała na tancerza. Chciała, żeby humor mu się poprawił. Przy takich zmianach nastroju, może było to do zrobienia. Czekała na jego reakcję.

Młodzian siedział jeszcze skulony słuchając jej. Ludzie ponoć się zmieniają, ponoć... Czy była to prawda czas pokarze. Jednak coś go zaciekawiło, coś w jej dalszej wypowiedzi zwróciło jego uwagę, a tym samym zmieniło tory jego myśli. Zniknęły smutne wspomnienia, a łzy momentalnie przestały płynąć z jego oczu. Spojrzał na dziewczynę ocierając kilka łez z policzków. Makijaż nie rozmył się, gdyż Gentz używał specjalnych farbek, które polecił mu Harl znający wybuchy emocji młodziana i to ,że martwił się potem zniszczonym makijażem. Te były w miarę odporne na wodę, toteż łzy tak łatwo nie mogły ich rozmyć. Szajel spojrzał na dziewczynę, miał spokojne oczy i chyba pierwszy raz nie były rozmarzone, a skupione bezpośrednio na niej. - Jaka ona jest? Twoja mama?

Temat nie bardzo przypadł jej do gustu. Nie lubiła mówić o matce, bo zawsze się narażała na oskarżenia o brak szacunku i zniewagi kapłanki Bóstwa Wiatru.
- Ojejku, to pytanie dość trudne. Ona jest bardzo gorliwą kapłanką. Jest też bardzo uparta i uwielbia mną rządzić. Niby mówi, że to dla mojego dobra, ale czasami jest tak napastliwa i nieubłagana, że nie potrafię sobie tego wyobrazić. - Westchnęła. Ciężko było się opanować. Rozmowa o rodzicach zawsze ją denerwowały i stresowały. -Przepraszam. Jest trochę drażliwa na tym punkcie. Czemu pytasz o nią?

- Chciałem po prostu wiedzieć... - powiedział patrząc w ognisko. Shakti zapewne nie wiedziała, że jest właśnie świadkiem ewenementu, czegoś co zdarza się bardzo rzadko, a mianowicie rozmowy z Szajelem, który dokładnie wie co chce powiedzieć. Był to jeden z nielicznych momentów gdy żadne niepotrzebne myśli mu nie przerywały, chwila gdy był panem samego siebie. Zdarzało się to nieczęsto i nieregularnie, wszystko zależało od jego przeżyć wewnętrznych, chociaż gdy rozmowa schodziła na matkę, często zdarzało mu się panować nad swymi myślami. Westchnął i kontynuował spokojnym głosem. - Moja matka zmarła przy porodzie. Ojciec mówił mi kiedyś, kiedy byłem mały, że sama zdecydowała się oddać za mnie życie. Miała ponoć wybór, mogła przeżyć poświęcając mnie, ale tego nie zrobiła. Ojciec nie potrafił tego zrozumieć, chyba miał mi za złe, że umarła. No a potem potoczyło się, jak się potoczyło... Żałuje, że nie mogłem jej poznać, ciekawe czy tez była by uparta? - Gentz zaśmiał się cicho, no i wrócił do swego zbłąkanego świata myśli. Jego oczy znowu były rozmarzone, chwile jeszcze patrzył w ognisko po czym położył się na plecach patrząc w gwiazdy.- A ty widzisz tam jakieś ciekawe kształty? - zagadnął wesoło, całkowicie zmieniając temat i wskazując niebo nad sobą.
 
Ajas jest offline  
Stary 04-09-2010, 23:58   #18
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Boyos


Yue na początku nie wierzył swoim uszom. Siedzenie wśród magów było, że tak powiem...idiotyczne. Rozmowy tylko i wyłącznie o magii, o nauce i o światach elementów nienaturalnych. Stał przy gronie magów, a raczej lekko za nimi. Oni wszyscy byli ustawieni w kółku i energicznie wymieniali zdania. Yue stał prosto, ręce miał także wzdłuż linii, lecz schowane w rękawach. Ruszał tylko oczami przeglądając rozmówców. Wszystko było fajnie, gdyby nie to, że rozmowy o czymś nad czym się siedzi lekko z przymusu to za wiele. Wystarczyło mu odrabianie lekcji i uczenie się do specjalnych egzaminów. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś może mieć obsesję na punkcie magii, by jeszcze poświęcać czas na rozmowy. Rozumiał oczywiście wszystkie zagadnienia padające w rozmowach, lecz to nie było dla niego. Postarał oddalić się tak, by nie zobaczyli jego obecności. Tak też się stało. Siła energii wszechświata była o wiele bardziej interesująca niż otoczenie. Przynajmniej dla nich. To był jeden z powodów, przez które nienawidzi, że jest magiem. Wszystkie piękne kobiety to głównie wojowniczki. Tylko ćwiczenia i pancerze potrafią wyformować piękne łydki i uda. Ale jak można zdobyć serce wojowniczki, jak każda ma przeświadczenie, że każdy mag to idiota i swojego typu frajer rozmawiający tylko o durnej magii.
- Eh. Ja pierdziele... - mruknął tylko gdy doszedł do zgromadzenia. Tam też przyjął formę obserwatora. Wszystkie informacje jakie były o misji - posiadał. Nie było sensu bezpodstawnego wtrącania się w pytania i próbowanie zgrywania najbardziej inteligentnej i ogarniętej osoby w obozowisku. Sam się za taką przynajmniej nie uważał. Osoby pomału rozchodziły się, tak samo jak Yue. Poszedł skontaktować się z ojcem. Jednak nie było nigdzie miejsca, by to bezpiecznie zrobić, a oddalać się nie może. W momencie niebezpieczeństwa gdyby został zmuszony do użycia uwolniena...przy tylu osobach...mogłoby być to bardzo niebezpiecznie. Dlatego zawsze musiał trzymać się z tyłu walki.
Powrócił do rozmówców, których zostało tylko kilku. Osobnik płci męskiej w różowych włosach i kolczykach oraz pani władca-demonów. Usłyszał w rozmowie jak przechodził coś o demonach, dlatego postanowił przybrać sobie dla niej swój własny pseudonim. Stanął przy nich, zaznaczając swoją obecność. Zastanawiało go czemu obecnie patrzą w niebo. Sam spojrzał, lecz po chwili wzrok padł na niego.
- Ym...tego...no. Ładne niebo? Czy może coś się dzieje. Bo tak patrzycie na te niebo i się zastanawiam...Dobra. Nie będę owijał. Z magami siedzieć nie będę bo to idioci, a samemu mi się piekielnie nudzi. Mogę się przyłączyć do towarzystwa? - wymusił uśmiech lecz sam był trochę speszony.

Noc była naprawdę piękna. Wśród trzasków palonego drewna, i tańca szalonych płomieni, nieboskłon odsłaniał swoje tajemnice – gwiazdy. Choć było już dawno po zmroku, obóz tętnił życiem. Claud siedział przy jednym z ognisk, wsłuchany w opowieści innych. Rozmowa o sklepieniu niebieskim zwróciła jego uwagę ku młodej kobiecie, i dość niecodziennym młodzieńcu. Fireheart siedział wpatrzony w ogień, wyłaniając z rozmowy dwójki te ciekawsze fragmenty. Od rozmowy oderwało go nieśmiałe pytanie dobrze odzianego blondyna. Oczy Cluada skierowały się na jego twarz. Odpowiedział pierwszy.

-Jasne ! Siadaj tutaj – odparł, robiąc trochę miejsca.

Głosy nieznanych mu rozmówców oderwały go od oglądania nieboskłonu. Nie podnosząc się z ziemi spojrzał pierw na maga, a potem podnosząc się do pozycji siedzącej jego wzrok padł na Clauda. Ruchy wywołały kolejną serię brzdęków i stukotów jego paciorków. Patrzył rozmarzonym wzrokiem to na jednego, to na drugiego, i próbował uporządkować myśli. Po chwili jedno z miliona pytań krążących po jego głowie wzięło górę nad innymi i wydostało się przez jego usta, do uszu innych. - Lubicie jazdę konną?

Nawet nie wiedziała kiedy, a już wpatrywała się jak zaczarowana w niebo. Zainteresowało ją dopiero pytanie o jazdę konną, jakie zadał Szajel. Spojrzała na przybyłych towarzyszy, którzy dotąd jedynie jej mignęli w czasie pogoni do tego miejsca. Nie słyszała ich przyjścia i pojawienia się tuż obok. Za bardzo się odprężyła. Nie dobrze.

- Ja nie. Pierwszy raz jechałam, ale mi się nie spodobało. Za twardo było, chociaż koń był naprawdę mądry. - Przyznała wesoło. Nie długo będą musieli przerwać tę rozmowę, większość już się rozeszła, co oznacza, że jeszcze trochę i będzie świtało, ale póki mieli czas, warto było porozmawiać i poznać innych podróżników.

- Mi się podobało! To wspaniałe uczucie, tak pędzić przed siebie!- powiedział głośno i żywiołowo Szajel nie przejmując się tym, że większość obozu już spała. On był niezwykle ożywiony całą tą wyprawą. Spojrzał na Clauda i Yue, i zadał im kolejne pytanie. - Jak się właściwie nazywacie?- węgielek i papier były już gotowe by zapisać imiona nieznajomych. Jego twarz jednak zwróciła się jeszcze w stronę Shakti i w jej stronę również popłynęło pytanie. - Czemu właściwie tu jesteś?


Ajas

-Ja jestem Claud - odparł bez emocji. Jego spojrzenie utkwiło na młodej demonolożce. Jej rysy twarzy łudząco przypominały te z którymi miał wiele wspólnego dobrych 100 lat temu. Zamyślony dodał.

-Fireheart, szermierz na usługach naszego władcy... - Nie chciał teraz zagłębiać się w ten temat, nie chciał rozdrapywać starych ran.

-A ty jesteś Szajel Gentz o ile mnie pamięć nie myli - dodał kierując swój wzrok jak i uśmiechem w stronę tancerza.

-Co do jazdy konno, to na takich wierzchowcach jak te, to mógłbym przejechać każdy ze światów
. - uśmiechnął się pod nosem.

-O ile dobrze pamiętam to jesteś Shaki. - jego błękitne ślepia utkwiły na szacie kobiety.

-Pierwsze jazdy rzadko należą do przyjemnych, źle dobrane siodło czy choćby to że twój zadek nie jest przyzwyczajony do jazdy naprawdę potrafią uprzykrzyć podróż.
- Uniósł lekko głowę, tak by ich spojrzenia spotkały się gdzieś na środku.

-Hahaha - generał ryknął śmiechem. Młodzik dobrze prawi!

-Jak to co tutaj robię? Ojejku, wujek mnie poprosił i się zgodziłam. - uśmiechnęła się i spojrzała na krewnego, który w tym czasie musiał jej dopiec. Zaczerwieniła się ze złości i kopnęła wujka lekko w kostkę, tak żeby poczuł i się z niej więcej nie śmiał. -Nigdy nie była mi potrzebna ta umiejętność. Wystarczy, że umiem latać i dobrze biegać. W Minas'Drill nie używamy przecież koni. Znaczy moja rodzina nie używa. - Burknęła w ramach wyjaśnienia.

- Mnie tu wysłał Harl! - Szajel zatrzepotał wesoło skrzydłami- To moja pierwsza misja, ponoć każdy arlekin taką dostaje, Ariel też dostała!- powiedział to tak jak gdyby każdy znał jego przyjaciółkę, a potrzeba wyjaśniania kim dziewczyna jest, była dla niego zbytecznym trudem.- Latanie jest wspaniałe nie sądzicie? - jego skrzydła trzepotały jakby chciały wzbić się w górę, poczuć wiatr w piórach. Tak Gentz uwielbiał moment lotu, mimo, że rzadko miał okazje latać.
-Ja tutaj jestem z własnej...nieprzymuszonej woli. - takiego kita chyba każdy wyczuł. Kto chciałby bawić się w jakieś ewakuacje dla dzieci! Lepiej pozwiedzać te...no. Inne rzeczy!. Ważne było by dać wyczuć obecnym sarkazm. Nie chciał z drugiej strony by wiedzieli o jego prawdziwej roli w tym zespole.
Urizjel z początku szwędał się to tu to tam po obozie. Wciąż bez skrzydeł. Ale teraz od jakiegoś czasu przysłuchiwał się rozmowie. Kilka razy otworzył już usta by się włączyć, ale natychmiast je zamykał gdy ktoś go wyprzedzał. Nie chciał siedzieć sam. Nie chciał pozwolić myślą krążyć, bo wtedy Gniew prawdopodobnie znajdzie jakiś pretekst by wybuchnąć.
-Ja... e...- przerwał nim jeszcze na dobre zaczął, w sumie jedynie zwrócił na siebie uwagę, a pytające spojrzenia mu nie pomagały. Podniósł górną wargę w nieładnym grymasie, jednocześnie zamykając oczy i opuszczając głowę
-Ech... od początku- powiedział bardziej do siebie- Jestem Urizjel Blackhearth. Mogę się przyłączyć?- zapytał niepewnie, co potwornie kontrastowało z jego dwumetrową posturą atlety. Zdawał się być po prostu chłopcem uwięzionym w nieswoim ciele
 
Ajas jest offline  
Stary 05-09-2010, 14:25   #19
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
O świcie nocny obóz ponownie ożył. Tym razem wszyscy krzątali się przy namiotach, próbując je poskładać i przywrócić do porządku. Po niecałej godzinie, gdy słońce na dobre wyszło zza horyzontu, oddział zebrał się w szeregu przed Thornheadem, który dokładnie przeliczył wszystkich członków i rozkazał osiodłać konie.

Tym razem generał utrzymywał dyscyplinę, pilnując aby każdy pozostawał na wyznaczonym miejscu w formacji. Im bliżej byliście końca Morza Monolitów, tym szczątki Hyldeńskich konstruktów były rozsiane coraz rzadziej. Na jego skraj dotarliście w końcu o zachodzie słońca...

Przed wami dumnie stały pozostałości po ostatnim, największym monolicie. Otaczały was jego szczątki - kamienne bloki o nieregularnych kształtach. Była to wielka piramida z płaskim szczytem, na którym niegdyś znajdował się kryształ, który był najbardziej niszczycielską bronią Hyldenów. Teraz jego odłamki zdobiły całą budowlę, która za czasów swojej świetności była zapewne wielokrotnie większa.
Gdy od ruin dzieliło was kilkanaście metrów, Zheng zwolnił i zatrzymał się po chwili, aby gestem ręki rozkazać wam to samo. Generał rozglądał się uważnie i po dłuższej chwili zszedł z konia.
- Zejdźcie z koni. - polecił.
Generał chwycił lejce swojego wierzchowca, i szedł powoli, uważnie przyglądając się otoczeniu. Wszystko wydawało się w najlepszym porządku, ale zanim padło pytanie, co się stało, wszyscy odczuliście to samo - przytłaczającą żądzę krwi. W tej samej chwili otaczające was szczątki rozbłysły jaskrawym światłem. To uświadomiło wam zagrożenie w jakim się znaleźliście. Zostaliście otoczeni przez uzbrojonych ludzi. Najemnicy nosili ciemne pancerze, hełmy zakrywające twarze, a w rękach trzymali groźnie wyglądające miecze, topory, maczugi. Byli wśród nich magowie i łucznicy. Liczebnie przewyższali was niemal dwukrotnie...
- Zasadzka! - krzyknął Thornhead, wyjmując swój długi miecz w chwili kiedy jeden z wrogów rozpostarł swoje skrzydła i natarł na generała.

Walka:


Szajel Gentz - tura 1:

Chwilę po odkryciu zasadzki, rzuciło się na ciebie trzech groźnie wyglądających Nieskończonych, wszyscy uzbrojeni w długie miecze. Kątem oka dostrzegłeś ruch za sobą, a gdy się odwróciłeś, ujrzałeś wrogiego maga gestykulującego jakieś groźne zaklęcie...


Shakti Hari - tura 1:

Z racji tego, iż byłaś blisko Zhenga, przeciwnicy szybko cię zauważyli i prawdopodobnie wykorzystując fakt iż wyglądasz na łatwą ofiarę... Przed tobą wylądował jeden z napastników, ściskający pokaźnych rozmiarów topór. Zheng był otoczony przez kilku i dzielnie z nimi walczył. Wróg zaatakował z wyskoku...


Yue Springwater - tura 1:

Będąc na tyłach oddziału byłeś stosunkowo bezpieczny, lecz gdy ujrzałeś celujących w ciebie dwóch łuczników ,stojących na wielkim odłamku monolitu, poczucie bezpieczeństwa szybko znikło.


Urizjel Blackhearth - tura 1:

Szybko dobyłeś broni i rzuciłeś się do walki. Twoimi przeciwnikami byli trzej najbliżej stojący wrogowie, jeden trzymał maczugę, drugi lekki młot, a trzeci swe dłonie zaciskał na potężnym, dwuręcznym mieczu...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 05-09-2010, 20:17   #20
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Shakti nie czuła się w najmniejszym stopniu wypoczęta. Spała na brudnej, twardej ziemi. Sen przyszedł znacznie później niż by sobie tego życzyła. Wszystko ją bolało. Wczorajsza jazda była jedynie przedsmakiem tego, co miało nastąpić po nocy spędzonej w takich warunkach. Kiedy wyobrażała sobie dalekie podróże i wspaniałe przygody, nie uwzględniała bardziej przyziemnych i prostych niewygód, jakie się z nimi wiązały.

Wstała z ziemi obolała. Pierwszym co zrobiła chwilę później, było nieznośne marudzenie i narzekanie na niedolę losu. Chodziła naburmuszona, wyzywająco spoglądając na naśmiewających się pod nosem żołnierzy. Miała ochotę wszcząć awanturę. Od razu nastrój by się jej poprawił, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie wuja, zaniechała tego pomysłu. Wolała nie sprawdzać, jaką karę wymierzyłby jej za nieusłuchanie i wszczynanie bójek. W końcu należała do jego oddziału. Shakti wątpiła, żeby upiekło jej się jedynie dlatego że są spokrewnieni. Pod tym względem wuj Zheng był wyjątkowo sprawiedliwy i surowy.

Wsiadła na konia załamana. Jej wielka przygoda właśnie stawała się koszmarem. Liczyła na zaciętą, honorową walkę, a otrzymała wspaniałe nic. Shakti markotnie podziękowała sobie za podjęcie wspaniałej, dosrosłej decyzji. Byli na nieprzyjaznych terenach. Cicha nadzieja, jak w niej zakwitła nagle i niespodziewanie, przeraziła ją i to mocno.

Mogliby nas zaatakować!

Zdziwiona własnymi myślami, od razu pojęła, że nie należały do niej.

Znowu ten wstrętny demon! Niech ja go... prawie spadła z konia czując nagły ból głowy. Przestraszony wierzchowiec prawie stanął dęba, a ona omal nie spotkała się z ziemią po bardzo bolesnym upadku.

Zmiataj mi z głowy. Teraz cię nie potrzebuję! I nie kracz!

Miała nadzieję, że to poskutkuje. Miała dosyć napadających ją nagle dziwnych myśli, które wpędzały ją w kłopoty. Zaczynała się zastanawiać, czy ten piekielny władca nie prowokuje tych wszystkich kłopotów. Starała się uspokoić konia, głaszcząc go po grzywie. Szeptała uspokajająco. Mijający ją żołnierze podśmiechiwali się z niej, słyszała to, nawet nie musiała patrzeć. Ich szczęście, że jeszcze nad sobą panowała, ale już niedługo.

Jechali względnie spokojnie. Cisza doskwierała. Shakti niecierpliwie kręciła się w siodle. Nudziło jej się. Wcześniej myślała, że zawsze będzie się coś działo, przygoda będzie goniła przygodę. Nic z jej wspaniałych planów nie wypaliło. Zawiedziona zwiesiła głowę wsłuchując się dźwięki ją otaczające.

Łagodne powiewy wiatru i szum w uszach. Niespodziewanie ogarnął ją niepokój. Wiedziała, że coś się działo. Uśmiechnęła się i poderwała głowę. Spojrzała na wuja. Skupiony nasłuchiwał. Poczuł coś niedobrego, widziała, jak marszczył brwi i wydał krótką komendę, żeby zsiedli z koni.

Shakti chętnie posłuchała i przywołała swoją duchową broń. Szpada zabłyszczała w słońcu. Rozejrzała się, oczekując na atak. Przeciwnicy jej nie zawiedli. Pojawili się nagle zwartą grupą i natychmiast przypuścili atak. Wuj wiedział, że to pułapka i to całkiem udana.

Okrążyli ich. Mogła się tego spodziewać. Stała obok dowódcy, więc mimowolnie stała się celem jednego z groźniejszych ataków. Spod ziemi wyrósł przed nią przeciwnik. Spojrzała ukradkiem, czy ma jakiekolwiek wsparcie, ale niestety inni również zaciekle walczyli o życie.

Widziała jak przeciwnik ugina kolana i planuje wyskok. Już wtedy wiedziała, że musi wzbić się jak najszybciej w powietrze. Wtedy będzie miała lepszy dostęp do atakującego, będzie mogła swobodnie zadać mu cios, który miała nadzieję go osłabi. I gdy to nastąpi postara się go jakoś ogłuszyć, kopnąć lub zranić dotkliwie.

Nie miała wystarczająco siły, aby odeprzeć cios toporem. Przez myśl przebiegło jej, że jeżeli ten unik się nie powiedzie, zawsze pozostają jej nowe umiejętności. Przywoła zaklęcie, którego nauczył ją demona, a w razie problemów wezwie go. Zamierzała wcielić swój plan w życie, z chwilą kiedy ujrzała unoszącego się nad nią przeciwnika.
 

Ostatnio edytowane przez Idylla : 05-09-2010 o 20:21. Powód: Kosmetyczne przeróbki
Idylla jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172