Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-09-2010, 21:14   #11
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Przyglądała się oficerowi podczas jego przemowy z rozbawionym uśmiechem błąkającym się po twarzy. Zauważyła już podczas tańca, iż przyglądał jej się bez skrępowania.
Uczucie, które temu towarzyszyło było całkiem przyjemne. Skłoniła głowę, gdy Shane ją przedstawiał i obdarzyła Gunthera delikatnym uśmiechem.
- Odwagę należy nagradzać, szczególnie u żołnierza, by z dumnie uniesioną głową spełniał swe obowiązki. - powiedziała łaskawym tonem i wyciągnęła karnecik w kierunku oficera.
Shane spokojnie czekał aż skończy i podał jej ramię, by odprowadzić do stołu. Jego zakłopotanie, gdy pojawił się pan kapitan rozbawiło ją, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Dziękuję za mile spędzony czas. - powiedziała na odchodnym obdarzając skrępowanego mężczyznę promiennym uśmiechem.

***

Słów hrabiego słuchała z podwójną uwagą, by uchwycić wszelkie niuanse jego przemowy. Oczywiście nie podał żadnych konkretów, lecz dał do zrozumienia, iż pojawili się tu nieprzypadkowo. Pozostawało pytanie dlaczego właśnie oni? Na pierwszy rzut oka widać było, iż wszyscy, za wyjątkiem oczywiście samego hrabiego i markiza, dysponowali skromnymi środkami. Bliski współpracownik królowej mógł z pewnością liczyć na najlepszych ludzi, a jednak zwracał się do nich. Jaka to sprawa mogła go skłonić do takiego kroku? Czyżby coś w ukryciu przed Najjaśniejszą Panią?
Należało być cierpliwym, podejrzewała, że podczas tańca nastąpi uchylenie rąbka tajemnicy.
Cyrkowców obserwowała bez większego zainteresowania starając się dyskretnie przyjrzeć osobom siedzącym z nią przy stole.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 18-09-2010, 12:37   #12
 
Ghash's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie coś
Musiała przyznać, że zachowanie Ferdynanda zaniepokoiło ją. Ktoś tutaj trzymał naprawdę mocne karty i wszyscy o tym wiedzieli. Oznaczało to współpracę z kimś o pozycji i wpływach wielokrotnie przewyższającej jej własne, niezbyt komfortowe miejsce.
Oddalające się markiza Demrena odprowadziła wzrokiem o mgnienie dłużej niż wypadało i dopiero wtedy przeniosła spojrzenie na Daniela Defour.
- Pan hrabia Berlay wytłumaczy mnie przed panią, bo mnie pęta słowo honoru.
Brew i kącik ust drgnęły w niemym pytaniu "doprawdy?".
- Liczę, że pani to zrozumie.
- Pan hrabia wspominał o tobie panie jako o dżentelmenie - odezwała się leniwie, pozwalając się poprowadzić do stolika. - A dżentelmenom wiele można wybaczyć, bo czyż nie nagradzają nas zaskakującymi anegdotkami, a ich komplementy mimowolnie nie wywołują na naszych ustach uśmiechu? Któż inny lepiej by o nas zadbał? - odpłaciła markizowi równym banałem. Skoro mamy grać w ten sposób.
Przy stole zajęła należne jej miejsce, przyjęła zaproponowane wino i cierpliwie czekała. Flegma i sztywność markiza Defour nie przeszkadzała, zwłaszcza że niewiele czasu zajęło przybycie reszty towarzystwa. Ciekawostką był wiek obu pań i wyraźne nordyjskie korzenie jednej z nich. Ciekawe czym na co dzień zajmowała się pani Daae, bo bale na pewno nie były jej specjalnością. Trudno było nie zauważyć, jak bardzo się stara, by odpowiednio wypaść. Starania wychodziły jej nader dobrze, ale... W dodatku malarka, która nosiła nazwisko przeciwnego salonu? Po co hrabiemu było takie kolorowe towarzystwo?
Dopiero przybycie kapitana Grella zatrzymało potok myśli i wywołało na ustach ledwie zauważalny, nieco melancholijny uśmiech. Nigdy nie udało jej się odgadnąć, jak to się dzieje, że ci ludzie gdziekolwiek by nie byli, jakkolwiek by nie wyglądali, zawsze tą nieuchwytną aurą krzyczą "jesteśmy dumą i honorem" - Doryjczycy - chyba na zawsze będzie miała do nich słabość.
Po przemówieniu hrabiego Berlaya niewiele się spodziewała, chociaż zastanowiło dość mocne zaakcentowanie, że zależało mu akurat na nich. Wciąż nie mogła odnaleźć w swoim życiorysie nic, co by ją wyróżniało. Chyba że w mniejszym stopniu zależało na umiejętnościach, a raczej na tym by mieć haczyk, z tym akurat nie byłoby najmniejszego problemu.
- Pani baronesso - odezwała się z uprzejmym uśmiechem do Isabelli. - Czy mogłabym w wolnej chwili porwać panią do obejrzenia tej miłej oku galerii? Nie na co dzień ma się możliwość rozmawiania z autorem dzieł, a naprawdę interesujące jest skonfrontowanie własnych spostrzeżeń z tym, co sam autor miał na myśli. A właśnie, pozwolę sobie opowiedzieć pewną anegdotkę. Miałam przyjemność, już pewien czas temu, uczestniczyć w wystawie pewnego młodego artysty. Tak jak panią baronessę, tak i tamtego młodzieńca pozwoliłam sobie porwać, by osobiście oprowadził i poopowiadał - uśmiechnęła się delikatnie. - Podeszliśmy właśnie do jednego z obrazów, przy którym stało pewne hrabiowskie małżeństwo i słyszymy fragment rozmowy "uważam, że ta zieleń na dachówkach ma symbolizować nadzieję na ponowne odrodzenie się świetlanych czasów dawnej tradycji, a te krzewy róż to ciężka droga ku oświeceniu..." i tak dalej. Poczekaliśmy chwilę, aż odejdą, spojrzałam pytająco na swojego towarzysza, a on na to z rumieńcem na policzkach, że to jego rodzinny dom i chciał go uwiecznić, jako wspomnienie dzieciństwa - uśmiechnęła się i upiła łyczek wina.
Bal trwał.
 

Ostatnio edytowane przez Ghash : 19-09-2010 o 13:30.
Ghash jest offline  
Stary 20-09-2010, 22:00   #13
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Czasami człowiek naiwnie wierzy w to co widzą oczy...
- Wyobrażasz sobie, nie jesteśmy tu jedynymi naukowcami.
Uprzejmy uśmiech na twarzy “wybawicielki” zastygł jak zamrożony. Pan kałamarnica - naukowcem? Rozgadany Debragio również? Czy to jakaś nowomoda naukowa, by w towarzystwie salonowym bredzić o niczym, zamiast na poważne rozwojowe tematy? Szybko przywołała życie na swą twarz (co na jej bladym obliczu nie czyniło specjalnej różnicy od stanu poprzedniego) i skłoniła lekko głowę. Podjęła swą rolę tajemniczo małomównej, uprzejmej damy, słuchając zapewnień wicehrabiego i zastanawiając się, czy naprawdę czytał cokolwiek jej autorstwa, a jeśli tak to ile z tego zrozumiał. I jak można by to sprawdzić.
- Oczywiście - nie będę zanudzał rozmowami o katedrach na balu. Gdyby mi się wyrwało, proszę mnie natychmiast ukrócić.
Asekuracja, czy rozmyślna sugestia? Och Inez nie bądź taka podejrzliwa. To że wokół ciebie trwa gra domów i snuje się pajęczyna intryg, nie znaczy, że tobie się musi udzielać. Karol stara się być po prostu towarzysko poprawny.
- Zabawne, miałam zamiar prosić o to samo. Trudno nie myśleć o dziełach Rodian wśród tak interesujących obrazów. Zapewne będziemy więc musieli “ukrócać” się wzajemnie.
Ujęła podane ramię z optymistyczną myślą, że może ten bal nie będzie jednak taki nieznośny. Niestety szybko przypomniała sobie, iż trzeba będzie przetrwać w gąszczu niejasnych sytuacji i niedopowiedzeń. I w miarę prędko rozpracować Rubinsheia. Wydawał się dobrym znajomym hrabiny Santezu, nawet bardzo dobrym.
Tylko dlaczego to właśnie moja osoba jest obiektem tej zabawy. Jestem jakimś trofeum?
Nie wiedziała czy się obrazić, czy ubawić. Nie pozwoliła jednak myślom odbić się na twarzy. Zbyt wiele oczu patrzyło.

Pojawienie się przed obliczem królowej zestresowało ją bardziej, niż to obliczała. Jej Królewska Mość promieniowała władczością i autorytetem tak dobitnie, iż Inez miała wrażenie bycia bardzo nie na miejscu, szczególnie gdy usłyszała oklaski. Co innego wiedzieć, iż gdzieś tam urzęduje monarchini, a co innego stać tuż przed nią. Ukłon na szczęście wypadł naturalnie i tylko wicehrabia mógł poczuć, że prostując się, baronowa mocniej ścisnęła jego rękę.

Przy stole nudziła się niemiłosiernie, mimo iż starała się sprawiać wrażenie uważnej słuchaczki. Hrabia wygłaszał jakiś towarzyski bełkot i nie odpowiedział na żadne pytanie. Przynajmniej nie wprost. Bowiem z miny sąsiadów można było wnioskować, że tylko ona jedna nie łapała sedna sprawy. Podeszła więc do tego, jak do zagadki kryptograficznej, analizując każde zdanie. To nasunęło parę wniosków, ale żaden nie był budujący.
Skoro nie chce rozmawiać z nami tutaj, to po co wspólny stolik? Dla zmierzenia się spojrzeniami, niczym gracze karciani i przybrania mądrych min? I co ona może mieć takiego, na czym mu zależy? Ma wszak na sali dużo znaczniejszych - przynajmniej tytularnie - naukowców.
Jak zwykle, gdy myślała nad czymś intensywnie, bawiła się tym co miała w dłoni; w tym przypadku - kieliszkiem z winem. Rubinowy płyn zataczał łagodne łuki po szklanych ściankach, zaś światło wydobywało pełnię jego szlachetnych odcieni.
Głos hrabiny sprawił, że Inez wróciła do sytuacji obecnej. Starsza kobieta sprawiała wrażenie obytej w towarzystwie, pewnej siebie i swobodnej. Zapewne czuła się tutaj jak ryba w wodzie. Znała się na sztuce, to nie ulegało wątpliwości, lecz nie stanowiła chyba dobrej rozmówczyni dla baronowej. W jednym jej zdaniu musiałaby dopatrywać się tysiąca znaczeń, a to było ponad siły młodszej kobiety.
Natomist anegdotka, która padła przy stole nieomal otwarcie rozbawiła panią de Chavaz. Nie powstrzymała zerknięcia na kawalera Grella, bowiem jak żywo przypomniała jej się rozmowa o “Katedrze”. Ukryła wesołość pod leciutkim tylko uśmiechem, a w duchu zastanawiała się “co też autorka miała naprawdę na myśli”. Chociaż Doryjczykowi można przecież wybaczyć tak górnolotne wizje, nieprawdaż? Im wszystko można wybaczyć.
Tęskniła już do kolejnego tańca. Jawił się bowiem znacznie przyjemniejszą alternatywą, niż siedzenie tutaj w tym dziwnym wyczekiwaniu na słowa, które nie padną. Poza tym miała nadzieję, że wicehrabia zajmie w jej karnecie więcej niż jedną pozycję.
Tymczasem rozpoczęły się popisy akrobatów i zwierząt, które zupełnie jej nie bawiły i nie fascynowały. Nie rozumiała bowiem takich form rozrywki.
Bal trwał.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 23-09-2010, 09:53   #14
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Uczta rozpoczynała się. Dyskretnie raczono się mięsami i sosami przynoszonymi przez doskonałą służbę. Panowie niemal stawali na głowach, by odpowiednio usłużyć otaczającym ich paniom. Całe szczęście, że było ich wielu. Na tym balu hołdowano starej, doryjskiej jeszcze zasadzie, że mężczyzn powinno być o połowę więcej niż pań, a kawalerów - dwakroć więcej niż samotnych dam. Wszystko po to, by żadna z zaproszonych kobiet nie musiała nawet przez chwilę pozostawać sama i by nie musiała nakładać sobie potrwa, czy nalewać trunków.

Przy stole hrabiego Berlay (obserwowanego dyskretnie przez niemal wszystkich, chyba tylko stół królowej otaczał aktualnie większy mir) trzej dystyngowani dżentelmeni, każdy w swoim stylu, zajmowali towarzystwo. Każdy z nich potrafił jednym gestem pokazać jak wspaniałą jest szlachtą ...
Kapitan Grell nie musiał się nawet starać. Doryjskie obyczaje, nawet jeżeli są zardzewiałe, brzęczą dźwięczniej niż cynazyjskie srebro. Tu konkurowały co prawda ze złotem ...

Pomimo, że każdy z nich mógł poszczycić się oficerskim patentem - nie wspomniano o wojnie nawet w jednym słowie (choć w sugestiach już owszem). Opowiadano anegdotki z życia szlachty, o sztuce (tu szczególną wiedzą i obyciem pochwalił się sam hrabia), modzie, religii, liźnięto temat ostatnich dokonań naukowych. Omijano niewygodny temat polityki, choć raz po raz aż cisnął się na usta. Sprawdzano na wzajem umiejętności posługiwania się słowem i czytania między wierszami. Nareszcie - z zadowoleniem zanotowano, że przy stole siedzi dobra (choć w niektórych sytuacjach deczko niezręczna) szlachta.

Jedynym dysonansem w tej wesołej zabawie, był sługa, który ni stąd ni zowąd przyniósł kartonik z listem dla hrabiego. Ten, przeczytawszy go, uśmiechnął się. - Ot, jest i dobra wiadomość - nie muszę odchodzić od stołu.

Wtedy to królowa zadzwoniła w kielich. Muzykanci przestali grać. Żongler pozbierał marakasy i umknął a na sali powoli opadł szmer rozmów.
- Drodzy przyjaciele - rozpoczęła królowa - Zapewne nie uwierzylibyście mi, gdybym opowiedziała, jak bardzo się cieszę widząc Was tu tak tłumnie. Jest dla mnie prawdziwym zaszczytem gościć tak znakomitą szlachtę. To Wy, nikt inny, tylko właśnie przedstawiciele najgodniejszych rodów Cynazji podarowaliście mi tron i nakazaliście dbać o nasze wspólne dobro. Ten bal, nie jest na moją cześć - a na Waszą. Bawcie się więc, jedźcie i tańczcie. Choćby w ten sposób mogę podziękować Wam za zaufanie i wierną służbę.
Oklaski przerwały królowej. Poczekała aż opadną, obdarzając tłum przyjemnym uśmiechem.
- Nie pójdę w ślady mojego poprzednika i nie będę więcej zawracała wam głowy polityką. Nie oczekujcie na tym balu wręczanych hucznie nagród, czy pokątnie przekazywanych sekretnych misji dla korony. Jeżeli ktoś z mych podwładnych chciałby coś takiego, w moim imieniu uczynić - zabraniam. Niech poczeka do jutra. - parę osób odwróciło głowy w kierunku stolików markizy de Thulley, hrabiny Santezu czy hrabiego Berlay. Z twarzy tej trójki nic nie dało się wyczytać.
- Dzisiaj nakazuje Wam wszystkim zapomnieć o powinnościach względem korony i bawić się, jak na szlachtę przystało.
Hrabia klaskał bardzo entuzjastycznie.

* * *

Co Ona za bzdury wygaduje? Zawsze była trzpiotką. I po co tak naprawdę ten bal? Kiedyż nadejdzie ta północ i objawi nam swoje zamierzenia? Dystyngowanie powachlowała się i bez entuzjazmu przyjmowała hołdy młodzieńca. Są siebie warci. Ten też potrafi tylko przeprowadzać szaleńcze szarże. Gdybyż nie był tak potrzebny ... Mężczyzna zdecydował się uchwycić pod stołem jej rękę. Wyjęła ją naturalnym ruchem i nieco gwałtowniej zamachała wachlarzem, udając przestraszoną. Co za dzieciak. Westchnęła w myślach i wróciła do obserwowania królowej. I cały czas knuje z Rubinsheiem. Zaraz! Co powiedziała? Że nie zgadza się? Dlaczego on nie siedzi przodem!? Na co się nie zgodziła? Najwyższy! No i zasłoniła usta wachlarzem ... Prychnęła zdegustowana. Młodzieniec spłoszył się.

* * *


Orkiestra rozpoczęła kolejny taniec. W przeciwieństwie do figurowego menuetu, teraz miał odbyć się znacznie odważniejszy (choć i tak o całe nieba ustępujący walcowi) gawot. Miano tańczyć w parach i choć odległości pomiędzy partnerami nigdy nie były wystarczające do swobodnej cichej konwersacji, dobrzy tancerze znajdowali metody i na to.

Hrabia pierwszy przeprosił wszystkich i udał się do stolika hrabiny Santezu, którą to zresztą porwał zaraz na parkiet. Za Isabellą naraz stanęli dwaj panowie. Na raz skłonili się - jeden z lewej, a drugi z prawej strony. Z jednej blondyn z drugiej brunet. Przez krótki, bardzo krótki moment baronessa wahała się a potem - z gracją podała dłoń brunetowi. Usłyszano nazwisko - baronet Hershtein.

Pozostałym dwóm paniom też nie dano wytchnienia, słusznie podejrzewając, że na początku balu, wypoczęte, będą mniej chętne do odmawiania. Co ciekawe, żadnej nie poprosił do tańca towarzysz od stolika. Hrabina została poproszona przez starszego już mężczyznę, który z wielką godnością skłonił się przed nią - lord Craxi. Gdyby baronessa była jeszcze przy stoliku w mig zrozumiała by, że hrabina tańczyć będzie z dalszym kuzynem księżniczki Craxi, która włada teraz Belisham. Może właśnie dlatego pani Sherezai nie odmówiła tańca, a wręcz przeciwnie - spostrzegawczy dostrzegli by, że jak na nią było to poderwanie się, niczym żołnierz na rozkaz. Pozostali przy stole byli jednak zupełnie nie świadomi niuansów matrańskich rodów.

W tej samej chwili, bardzo młody i postawny kawaler stuknął obcasami przed Inez. Postawa i zachowanie zwiastowały oficera. Przeczucie nie myliło:
- Porucznik Pierr Toricelli do pani usług. Pierwszą z nich mógłby być taniec, jeżeli tylko pani zechce.

* * *



Inez

Porucznik był dobrym tancerzem, pełnym wigoru. Może nawet troszeczkę za bardzo. W zasadzie jego bardzo bliskie przejścia i niemal otarcia się o partnerkę mogły być uznane za ... końskie zaloty. Kilka słów które udało się z nim zamienić dotyczyły niestety tylko wojny i to tej agaryjskiej. Widać próbował zaimponować swoim męstwem.

Po tańcu zdołała nawet dotrzeć z powrotem do stołu (odprowadzona oczywiście przez porucznika, który zdołał wyartykułować prośbę o wpis w karnecie), ale już nie usiąść. Nadszedł "wice Karolek".
- Miła Pani, czy przypadkiem masz ten taniec jeszcze wolnym? Co prawda całe lata nie szalałem przy walcu ... - ukłon, oczko, uśmiech ... nie dał sobie odmówić.

Rubinshei prowadził doskonale. Trzymał przy tym fason i nie przygarniał do siebie kobiety, tak jak to robili niektórzy młodsi mężczyźni. Każdy jego gest czy ruch był tak czytelny, że nigdy wcześniej nie tańcząca walca kobieta ... płynęła po parkiecie.
- Ten bal jest niezwykle podobny do uniwersyteckiego wykładu, nie sądzisz konfreterko? Jest wykładowczyni, która powiedziała jakie są zasady, są starsi studenci, którzy zastanawiają się teraz czy warto owe zasady łamać. Myślą jaka może być kara i czy warto się jej poddać w razie, gdy magister ich przyłapie. Są i tacy, których w zasadzie interesuje tylko nauka i to, że za ich plecami brać przygotowuje psikusa, tylko ich mierzi. No i są freblacci, zaciągnięci na wykład nie dla nich przeznaczony i czekający na to, co uczynią starsi koledzy. Jest podobieństwo?
Szybka promenada uniemożliwiła odpowiedź, pomimo tego, że przecież twarze partnerów były nie dalej niż na dłoń. Potem obrót, gdy suknia zawirowała i ...
- Wiem, że tak. I wiem, że hrabia strasznie się teraz męczy z tą Matranką. Ja proponuję zastosować się do nakazów wykładowczyni i nie ryzykować nagany. Na poważne rozmowy będzie multum czasu pojutrze. Dziś możemy ... bawić się tańcem
Co ciekawe, Rubinshei zachowywał w walcu większy dystans niż Porucznik w gawocie ...

* * *

Isabell

Hershtein okazał się tancerzem natrętnym co się zowie. Z gawotu próbował uczynić taniec przytulany. Tu reakcja szlachcianki była jeszcze stonowana. Gdy jednak zaproponował bez skrępowania: - Może opuścimy tą salę? Wszak pałacowe alkowy bardziej sprzyjają bliższemu poznaniu ... . Nie zdołał do końca wyartykułować swojej myśli. Klaśnięcie dłoni małej artystki o jego policzek było nieźle słyszalne. Kilka krótkich słów, które rzuciła kobieta odchodząc, już nie, ale ostry ton - owszem. Nim doszła do stolika, jeszcze do żywego oburzona - już stanął przy niej Gunther Felerhar.
- Pani baronesso? Widziałem owo zajście ... Wystarczy, że skinie pani, a gotów jestem orężnie bronić pani honoru. - twarz oficera wyrażała zdecydowane uznanie dla kobiety i ... faktyczną gotowość do walki. W tle kończył się gawot. Orkiestra szykowała się do walca. Po takim zdarzeniu tak bliski i w zasadzie w Matrze uznany za nieprzystojny taniec, napełniał niepokojem. W karnecie zaś stało nazwisko ... kapitana Felerhara. Odmówić było by nieuprzejmym, choć w tej sytuacji zrozumiałym. Przeważyła szczera twarz wojskowego.

Obiecał, że poprowadzi delikatnie, ale słowa nie dotrzymał. Po pierwszych, dość wolnych obrotach, rozpoczęły się szybsze, bardziej ogniste figury. Strach pomyśleć, jaki byłby "niedelikatny" walc w jego wykonaniu. Tańczył znakomicie i choć dystans jaki utrzymywał nie należał do dalekich - nie można mu było zarzucić ani nieposzanowania partnerki, ani nieobyczajnych zapędów. Tak nie tańczyło się walca cynazyjskiego ... to był agaryjski, który dopiero powoli wkraczał na salony. Nie dało się rozmawiać. Tempo było zbyt szybkie. Gdy wreszcie orkiestra delikatnie zwolniła tempo i rozbrzmiały ostatnie tony - kapitan wychylił swą partnerkę.

Schodzili z parkietu, na jej twarzy wykwitały delikatnie rumieńce a piersi nadal dość szybko unosiły się w z trudem tonowanym oddechu.
- Aż trudno mi wyrazić, jak bardzo wdzięczny jestem za ten taniec. Teraz nie jestem w stanie już powiedzieć, czy lepiej Pani tańczy, czy maluje. Ja ... muszę się przyznać - nie znam się na malarstwie. A jednak Pani "Krajobraz matrański" bardzo mi się spodobał. Przypomina mi Agarię. Tą część, która graniczy z Valdorem - dziką i nieokiełznaną. Matra też jest tak niebezpieczna? Przecież w tym pejzażu ... tak niby spokojnym ... coś czyha. Przepraszam. Pewnie ośmieszam się teraz przy Pani baronowej ... - nie wyglądał na niepewnego, a raczej na zmieszanego czymś co próbował wyrazić i ... najwyraźniej szło mu nieudolnie.

* * *

Feresa

Lord Craxi, mimo wieku daleko późniejszego już niż swoja partnerka, poczynał sobie w gawocie z gracją ... bardzo zwinnego niedźwiadka. Widać było, że zęby zjadł w tym tańcu, ale wiek gonił go nieubłaganie. Zasapał się więc na koniec i gdyby nie to - efekt byłby pierwszorzędny. W tańcu ... wymieniono kilka drobnych uwag. W zasadzie zaproszenie miało tylko jedno znaczenie: "Pani, jestem tu i nadal służę królowej. Gdybym był potrzebny, to teraz o mnie wiesz."

A potem był walc z hrabią Berlayem. Okazał się wytwornym i dostojnym tancerzem, tak jak przewidywała.
- Jak słyszała Pani Hrabina, królowa zasznurowała mi usta. Teraz jestem w trudnym dylemacie, złamać słowo dane Pani, czy polecenie Królowej? Nie łamiąc go, mogę potwierdzić, że faktycznie chciałbym poprosić o przysługę. Wielowarstwową i skomplikowaną, którą wykonać może tylko doświadczona osoba. Na dodatek - nie może być ona cynazyjczykiem. Przez długi czas zastanawiałem się, kogo o nią poprosić a wtedy ... trafił na moje biurko raport dotyczący osób, które przebywają w Cynazji i można zastanawiać się, czy nie prowadzą tu jakiejś gry. Byłaś Pani na niej. Krótkie śledztwo ujawniło w Tobie Pani kobietę niemal kryształową, która wypoczywa w naszym pięknym kraju z dala od matrańsko - doryjskich spisków. A że odpoczywasz Pani już dość długo - ośmieliłem się zaproponować spisek cynazyjski.
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 29-09-2010 o 14:28. Powód: ciąg dalszy
Bothari jest offline  
Stary 28-09-2010, 12:16   #15
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Baronowa de Chavaz y Daae wydawała się bawić równie dobrze, co wszyscy. Wprawdzie nie mówiła zbyt wiele, ale słuchała rozmów przy stole z uprzejmym zainteresowaniem, a gdy wspomniano o nauce, w paru oględnych słowach oceniła owe “dokonania” i ich wartość, podpierając swe zdanie odpowiednimi przesłankami. Swoboda, z jaką poruszała się w tym temacie sprawiła, iż jej komentarz nie zabrzmiał wyniośle czy protekcjonalnie, ale dał niejakie pojęcie na temat wiedzy i zamiłowań pani badacz.
Po przemowie królowej klaskała tak samo jak każdy z obecnych, lecz wprawny i intuicyjny obserwator mógł dostrzec cień znużenia na jej twarzy.
W gawocie radziła sobie wcale nieźle, chociaż po połowie tańca wydawała się nieco sztywna i spięta. Wyraz jej twarzy zmienił dopiero wicehrabia, który poprosił damę do walca. Sprawił, że bezemocjonalna maska na bladym licu ożywiła się nieznacznie i lekki uśmiech dotknął warg kobiety, niczym muśnięciem skrzydła zbłąkanego motyla.

W tańcu z Rubinsheiem mogła się w końcu odprężyć, bo prowadził doskonale i nie naruszał jej prywatnej przestrzeni bardziej niż to było konieczne, w odróżnieniu od porucznika Toricelli. Inez praktycznie nie znała gawota i nie była pewna czy zachowanie partnera jeszcze mieściło się w ramach tańca, czy też należało ukrócić zapędy delikwenta. Na wszelki wypadek powściągnęła swą drugą, karyjską i ognistą naturę, nie podejmując żadnych kroków. Jedyną karą dla śmiałego kawalera było suche oświadczenie, iż nie posiada dla niego wolnych tańców na ten wieczór.
Och Jedyny, jak ona nie znosiła balów.

Szelest sukni, wytworne dźwięki muzyki, pewna dłoń Karola. Naprawdę podobał jej się walc. Nawet jeśli nigdy wcześniej nie czerpała przyjemności z tańca, to właśnie teraz ją odkryła. I szczerze żałowała, że wicehrabia poruszył temat przemowy królowej. Uzmysłowiła sobie bowiem kilka rzeczy, na które nie zwróciła uwagi.
Co się z tobą dzieje Inez, te salony tępią twoją czujność. Lada chwila dworskie opary do cna zaćmią ci umysł i wyjdziesz na skończoną idiotkę; zganiła samą siebie.
Zakaz monarchini powinien ją zaskoczyć, ale tak naprawdę jedynie potwierdził przeczucia co do dzisiejszego wieczoru. Ten bal to marnowanie czasu.
Chociaż z Rubinsheiem mogłabym marnować czas.
Szansa na uzyskanie jakichkolwiek odpowiedzi spadła do zera. I co teraz? Przecież nie przyszła tu się bawić. Karol przeprowadził ją szybką promenadą, tak iż rozterki na moment umknęły w próżnię. Był czarującym tancerzem. Przez chwilę przemknęła jej przez głowę chochlicza myśl, by zapełnić jego nazwiskiem cały karnet.
Trochę powagi, Inez. Trzydziesta wiosna na głowie, a tobie wciąż we łbie... Zaraz, o co on właśnie zapytał?
- Wiem, że tak. I wiem, że hrabia strasznie się teraz męczy z tą Matranką. Ja proponuję zastosować się do nakazów wykładowczyni i nie ryzykować nagany. Na poważne rozmowy będzie multum czasu pojutrze. Dziś możemy... bawić się tańcem.
Nie mówiła nic przez dłuższą chwilę. W napięciu odtwarzała w głowie wcześniejsze słowa wicehrabiego, które padły w tańcu. Co on rozumie przez pojęcie “poważne tematy”? I dlaczego mają rozmawiać pojutrze? Po co ją w ogóle zaproszono na ten bal? Litości Jedyny, kolega Karol również był to zamieszany. Nieomal jęknęła w duchu. Natężenie intryg ją powoli przerastało. Tęskniła do zacisza pracowni i artefaktów z dawnych epok, które mówiły do niej zrozumiałym językiem.
Pani baronowa w zielonej sukni i oczach ciemnych jak jeziora była wybitnie uważną słuchaczką, chociaż czasami zdawało się, że słucha innego głosu niż wicehrabiowski. Dało się ją prowadzić lekko i przyjemnie, poddawała się tancerzowi bez reszty i z zaufaniem. Ale mówiła naprawdę niewiele. Zupełnie jakby ważyła najpierw każde słowo, stawiając odważniki na cynowej wadze.
- Zastanawiam się, wicehrabio, na jakie poważne tematy uważa pan, że chciałabym rozmawiać. Dla mnie poważnym tematem jest przykładowo nauka. Ale możliwe, że mamy odmienne priorytety.
Obrót i zmiana kroku. Pani de Chavaz rozkwitała w walcu jak śnieżna róża.
- Jeśli owo “pojutrze” mam traktować, jako zaproszenie, będę musiała rozważyć, czy mam czas na takowe rozmowy. Byłam na nie nastawiona dzisiaj, ale jak widać wszyscy z obawą patrzą na linijkę nauczycielki. Bardziej podobni do uczniów niż studentów, skłonnych wymieniać karteczki za plecami profesora, nieprawdaż?
Teraz to ona nie czekała na odpowiedź.
- Tym niemniej, tkwiłam w przekonaniu, że chociaż pan jeden, wicehrabio, nie jest w to wszystko... - ciemne oczy musnęły przelotnie tłum dookoła, by znaleźć tańczącego Berlaya - ... zamieszany.
- Niestety Panią zmartwię, gdyż “zamieszany” jestem - uśmiechnął się, ale z jakimś smutkiem w tle - Tu mało jest osób nie “zamieszanych”. Prędzej można tą klasę podzielić na zamieszanych bardzo, trochę i jeszcze nie uczestniczących. - zawiesił głos, popatrzył badawczo - A poważne sprawy w stosunku do Pani, to oczywiście nauka. Nie proponuje się udziału w morderstwie salonowej damie, mordercy - pracy naukowej, a naukowcowi - prowadzenia negocjacji dyplomatycznych, prawda?

Milczała przez moment, a na jej twarzy znów gościł ten wyraz zamyślenia i “stawiania odważników”. Lecz przez mgnienie oka dało się wyczuć u niej również coś jeszcze, trudne do zdefiniowania.
Udział w morderstwie. Ależ ty byś się zdziwił, wice Karolu. Ale byś się zdziwił...
- Nie jestem salonową damą, to chyba zauważył już każdy zainteresowany na tej sali - odparła w końcu beznamiętnie - I miałam szczerą nadzieję, że mojej nauki nikt w politykę mieszać nie będzie. Widać jestem tu najmniej poinformowaną osobą. Jaki temat więc pan by zaproponował, bym nie umarła z nudów? Ostrzegam, że wybitnie kiepska ze mnie plotkarka, jeśli idzie o omawianie życia dworskiego.
Pani badacz straciła już nieco z początkowej pogody ducha i jej oblicze znów pozostawało bez jakiegoś określonego wyrazu.
- Plotki towarzyskie zabawne są tylko wtedy, gdy obie strony znają obgadywane osoby. Możemy zacząć od naszego szanownego rektora, potem przejdziemy na dziekanów ... - zawiesił głos kpiąco, jakby czekał na reakcję.
Uśmiechnęła się w końcu, rozbawiona. Karol chwilami przypominał jej studentów. I omijał kluczowe tematy równie zręcznie, co żak - pytanie profesora.
- Wady i zalety naszej kadry naukowej zostawiłabym w spokoju. Jeszcze przypadkiem dotarłby pan w swoich dociekaniach do mojej osoby i odkryłby jakieś skandaliczne opowieści szerzone przez brać studencką na temat “białej damy” - odparła tym samym tonem, a w bacznie obserwujących go oczach mignęły chochlicze iskierki. Albo zdawało się tak jedynie, bo zaraz potem baronowa jawiła się ostoją powagi.
- Chętniej posłuchałabym o pańskich gustach odnośnie sztuki, ale ten temat jest mało obrazowy, gdy nie ma się przed oczami żadnego dzieła - spojrzenie Inez znów nieznacznie pomknęło w bok, w stronę galerii malowideł.
Nie, żeby mu coś chciała zasugerować. A jeśli tak, to niemalże niezamierzenie. Lecz wizja kolejnego tańca z jakimś napalonym szlachcicem mierziła ją wyjątkowo, toteż miała nadzieję na konstruktywną rozmowę. Tym bardziej, iż dopiero piąty taniec był przeznaczony dla Berlaya. I zapewne zada mu wówczas parę niewygodnych pytań.
Odczytanie sugesti przyszło Karolowi z łatwością
- Przejdźmy się więc i popatrzmy co zawieszono wczoraj na ścianach. Znała Pani wcześniej Isabellę Vicconi? Ja pierwszy raz widzę jej dzieła.

Zeszli z mozaiki tanecznej, kierując się w stronę wystawy. Pani de Chavaz, mimo iż nie uzyskała tego co zamierzyła, była zadowolona, że nie musi wracać do stolika i wysłuchiwać uprzejmości kawalerów emanujących - w mniemaniu kobiety - sztucznością (no dobrze, wyłączając doryjczyka) i salonowych pawic, które zapewne prześcigały się w umiejętnościach żonglowania słowami.
Chodzili od obrazu do obrazu, komentując, krytykując i chwaląc. Karol czasami zgadzał się z Inez, a czasami miał zupełnie inne poglądy. Oczywiście nie odpuściła mu i przetrzymała dłużej przy malowidłach o tematyce jej bliskiej, tak więc skubnęli temat teologii, architektury - tu kobieta wiodła prym - oraz nieco geografii i historii. I tak, w towarzystwie wybornego rozmówcy, przegawędziła cały czwarty taniec.
Wrócili na salę, gdy orkiestra szykowała się do ‘Al Amigacio’.
Nordyjski taniec; pomyślała Inez; A ja ledwo go znam.
Czuła się jednak pełnokrwistą nordyjką i - mimo że częściowo karyjskie korzenie dochodziły wielokroć u niej do głosu - nigdy oficjalnie nie przyznawała się kim był jej ojciec. Chociaż zapewne i tak większość wiedziała.
Ledwo zdążyła pożegnać Rubinsheia, a zjawił się hrabia Berlay, jak z podziemi.
- Pozwoli Pani porwać się do tańca? Obiecuję, że będę kulturalnym i delikatnym napastnikiem - ukłonił się dwornie.
- Prawdę mówiąc czekałam, aż mnie pan “napadnie”. I bynajmniej nie z powodu pańskich znanych zdolności tanecznych.
Zdążyła już opracować sobie taktykę ‘na hrabiego’ i zamierzała, nawet jeśli nie osiągnie tym za wiele, dać do zrozumienia Berlayowi, iż jest tu w ściśle określonym celu i nie jest nim bezproduktywna hasanina po parkiecie.
Rozbrzmiała dostojna, monumentalna muzyka, tak znamienna dla wielu tańców nordyjskich. Pary ustawiły się w szpaler. Teraz był czas na rozmowy, bowiem ‘Al Amigacio’ należał do wolnych, chodzonych tańców.

'Al Amigacio'

Przez parę minut delektowała się jedynie muzyką, bowiem brzmiała jak uderzenia jej własnego serca. Zastanawiała się nawet chwilę, jak brzmiałaby w gmachu katedralnym, z licznymi echami i pogłosem. Byłby to zapewne wspaniały koncert.
- Zapewne wie pan o mnie więcej, niż ja sama o sobie - zaczęła, obchodząc partnera dookoła, trzymając jego dłoń - Więc zdaje pan sobie sprawę, iż stworzeniem salonowym nie jestem. I zjawiłam się tutaj przez wzgląd na pańską prośbę, nie zaś dlatego, że to bal królewski.
No może nieco nagięła fakty, bowiem jedno z drugiego wynikało. Nikt chyba nie ośmieliłby się odrzucić takiego zaproszenia i hrabia dobrze o tym wiedział, wysyłając list do Inez.
Miękki podskok, krok i mała wolta i powrót do partnera. Nie było tak źle, wszystkie kroki łatwo szło przewidzieć. Kobietę frapowało, czy Berlay utnie temat równie zdecydowanie co Karol. Ale wtedy będzie miał się z pyszna, jeśli przyjdzie do rozmowy tego całego “pojutrza”. Baronowa nie lubiła gdy ją zbywano. Być może jej nazwisko nie błyszczało w śmietance towarzyskiej Cynazji, ale zapewne było wystarczająco mocne na Akademii i miało swoją wartość. Cokolwiek ten mężczyzna od niej chciał, nie dostanie tego za darmo.
- Dlatego też, jeśli usłyszę teraz słowo “pojutrze”, ten bal przestanie być dla mnie atrakcyjny do reszty.
Nie powiedziała na głos, że wyjdzie. Musiałaby upaść mocno na głowę, by ot tak, wynieść się z salonów Lermontów. Ale... Właśnie. Może hrabia zrozumie, co chciała tak naprawdę przekazać. I zda sobie sprawę, że rozmowy “pojutrze” moga być z nią znacznie trudniejsze niż teraz.

- Pani de Chavaz, zaręczam, że chciałem wyjaśnić dzisiaj wszystko. Polecenie królowej uniemożliwia mi to. Powiem jednak tyle, ile mogę nie naruszając go. Liczę, że zrozumie to Pani a co więcej - nie wyjawi nikomu o czym rozmawialiśmy.
- Dwa miesiące temu w pewnym miejscu odkryto “coś”. Owo coś, leży bezpośrednio w sferze pani zainteresowań jako badacza i naukowca. Miejsce owo, nie jest dla nas, jako cynazyjczyków dostępne. Czy reszty historii się Pani domyśla?
Gdyby mogła, zastrzygłaby uszami jak pies myśliwski. Coś? W pewnym miejscu? Czyżby hrabia mówił o Nordii? Bo to chyba jedyny kraj, gdzie obcy są niemile widziani. No może poza pasmem górskim Dervah. Tam nikt nie jest ciepło witany.
- Uważałam, że wy, cynazyjczycy, potraficie wejść wszędzie dzięki waszym wszechstronnym talentom - uśmiechnęła się lekko, udając umiarkowanie zainteresowaną. W rzeczywistości ciekawość ją pożerała - Ale raczy mi pan wyjaśnić, w jakiż to sposób moja osoba ma wam w tym dostępie pomóc?
- W dostępie nam Pani nie pomoże. Pani zadaniem jest zbadać czy owo “coś” jest dla nas na tyle interesujące, byśmy się trudzili zdobywaniem pełnego dojścia.

Kręcił. Krążył wokół tematu jak lis wokół niedźwiedzia, udając że ma jakiegoś asa w rękawie. Może miał?
- Rozumiem, że owa “misja” zakłada pełne finansowanie kosztów i szczegółowe wytyczne - szpaler par zmienił kierunek więc i ona z partnerem wykonali płynny zwrot.
Nawet jeśli nie zakłada finansowania, to niech tylko zdradzi mi gdzie to ‘coś’ jest, a sama się tam wybiorę. Ale już we własnym interesie. Uśmiechała się do własnych myśli.

- Poza tym lubię pracować sama. Więc chciałabym dowiedzieć się, jaką rolę pełnią ci inni, wybrani przez pana?
- Dociekliwa i bezpośrednia, jak przystało na naukowca. Tyle, że ja już na prawdę powiedzieć więcej nie mogę. Zapraszam do mnie za dwa dni na obiad. Tam przedyskutujemy wszystko otwarcie. Skraca to niestety czas przygotowań do wyprawy dla Państwa, ale liczę, że poradzą sobie Panie wybornie.
Teraz zirytowała się naprawdę. Czy on właśnie chciał powiedzieć, że planował wyprawę niemal z marszu, a ona musiała zmarnować cały tydzień na przygotowania do durnego balu?
- Gdyby pan, panie hrabio, nie uszczęśliwiał mnie zaproszeniem na ten niewątpliwie piękny bal, spożytkowałabym miniony tydzień znacznie bardziej produktywnie, niż szukanie sukni i innych fatałaszków. A to wszystko po to, by nie przespać nocy wśród znamienitej śmietanki towarzyskiej tego kraju.
Słychać było, że była zła, mimo iż dobierała słowa tak, by w niczym nie uchybić owemu zaproszeniu.
- Pani obecność na tym balu, była koniecznością z punktu widzenia misji. - uciął narzekanie. - Decyzję, czy zechce pani “zmarnować” jeszcze trochę czasu, pozostawię już pani. Co do finansowania ... niech pani zapyta swojego dziekana, czy warto się o nie martwić już na tym etapie. - przytyk nie był może zbyt mocny, ale i nie maskowany. Wszak w towarzystwie nie rozmawia się o pieniądzach, a już nigdy nie wątpi się w hojność korony.
Wspominała już, że nienawidzi gier salonowych? Nie skomentowała słów hrabiego, bo niczego adekwatnego powiedzieć już nie mogła. To było jak machnięcie chorągiewką, przypominającą, z kim właściwie tańczy. Nie zagalopuj się Inez. Hrabia i tak złowił ją już na haczyk. Wielką, pachnącą z oddali przynętą. I chociażby przeklinała go we wszystkich językach, poszłaby za jego wskazaniem z przykładnym zapałem. Nie przyszło jej nawet do głowy zapytać “dlaczego ja”. Była pewna dlaczego. Bo była tego warta.

- Proszę wybaczyć dociekliwość. Przywara zawodowa - skłoniła się w raz z rzędem pań, które dziękowały partnerom za taniec - I jestem wdzięczna za wyjaśnienia. Lepsze takie, niż żadne, jak mniemam.
Berlay również podziękował za taniec z takim uśmiechem, jakby cały czas rozmawiali o pogodzie, czy na równie niezobowiązujący temat. Inez wróciła do stolika z głową pełną śmigających wściekle myśli. Nie dała się zaprosić do kolejnego tańca, musiała poukładać sobie pewne sprawy. A nade wszystko zastanowić się, gdzie zamierzają ich wysłać i co powinna przygotować na takową wyprawę.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 28-09-2010, 21:52   #16
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Opowiastki hrabiny słuchała z uprzejmą uwagą zastanawiając się jednocześnie czy jej propozycja wynika z rzeczywistej chęci dyskusji o obrazach, czy z czegoś zupełnie innego.
Na puentę historii zareagowała rozbawionym uśmiechem.
- Z chęcią oprowadzę Panią po mych dziełach, ale nie przepadam za dokładnym mówieniem co miałam na myśli tworząc dany obraz. - uśmiechnęła się lekko. - Wszak sztukę każdy powinien odbierać osobiście, w ten sposób taki odbiór jest pełniejszy choć nie zawsze zgodny z zamysłem autora. A czyż tak nie jest piękniej, kiedy każdy widzi co innego?
W dyskusję włączyły się kolejne osoby i napięcie unoszące się nad stolikiem powoli słabło. Nawet baronowa de Chavaz podjęła temat, gdy rozmowa zeszła na dokonania naukowe. Atmosfera uległa polepszeniu, choć temat najważniejszy zręcznie omijano.
Jedna rzecz zaintrygowała Isabell - posłaniec z wiadomością do hrabiego Berlay, jednakże prędko o nim zapomniała, gdyż przemówiła królowa. Z każdym kolejnym zdaniem Jej Królewskiej Mości na twarzy baronessy uśmiech stawał się nieznacznie większy. Na końcu klaskała z równym entuzjazmem co sam hrabia.
Cóż teraz zrobisz drogi hrabio? Dostosujesz się do polecenia Twej królowej?
Polecenie władczyni Cynazji sprawiło, iż baronessa zaczynała ją lubić i coraz mniej rozumiała niechęć swego męża.
Trzeba będzie w końcu z nim na ten temat porozmawiać...

***
Gawot okazał się być jednym z jej najgorszych tańców. Przyklejenie się do niej Hershteta jeszcze zignorowała, ale jego propozycja kompletnie wytrąciła ją z równowagi. Dłoń niemal sama uderzyła w policzek mężczyzny.
- Wolałabym już udać się na stronę z prosiakiem, który z pewnością zachowywałby się lepiej od Pana. - powiedziała ostro, ale tak by słowa były tylko słyszalne przez niego.
Nim zdołała się w pełni uspokoić pojawił się kapitan Felerhar. Propozycję tańca już chciała odrzucić, ale wyraz oczu mężczyzny ją przekonał. Walc w jego wykonaniu okazał się być
równie żywiołowy jak sama Agaria, ale uległa jego urokowi.
Chyba zbyt długo nie bywałam w towarzystwie...
Schodzili z parkietu, na jej twarzy wykwitały delikatnie rumieńce a piersi nadal dość szybko unosiły się w z trudem tonowanym oddechu.
- Aż trudno mi wyrazić, jak bardzo wdzięczny jestem za ten taniec. Teraz nie jestem w stanie już powiedzieć, czy lepiej Pani tańczy, czy maluje. Ja ... muszę się przyznać - nie znam się na malarstwie. A jednak Pani "Krajobraz matrański" bardzo mi się spodobał. Przypomina mi Agarię. Tą część, która graniczy z Valdorem - dziką i nieokiełznaną. Matra też jest tak niebezpieczna? Przecież w tym pejzażu ... tak niby spokojnym ... coś czyha. Przepraszam. Pewnie ośmieszam się teraz przy Pani baronowej ... - nie wyglądał na niepewnego, a raczej na zmieszanego czymś co próbował wyrazić i ... najwyraźniej szło mu nieudolnie.
Przysłuchiwała się kapitanowi z uwagą. Na jego stwierdzenie o Matrze uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem jaka jest Agaria. - powiedziała spokojnie. - Ale moja ojczyzna rzeczywiście bywa niebezpieczna i tajemnicza. - uśmiechnęła się ponownie i spojrzała na mężczyznę poważnie.
- Nie ośmiesza się Pan. Dojrzeć ukryte w tym obrazie, to spora sztuka. - powiedziała spokojnie.
- Och - niczego w nim nie dojrzałem a raczej ... poczułem? To chyba lepsze słowo. Sam nawet nie wiem, o co dokładnie mi chodzi. - mina zdecydowanie świadczyła, że nie są to ani kłamstwa ani nawet słowa wyliczone na jakiś konkretny efekt.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Nie często spotyka się tak wrażliwego żołnierza... - powiedziała z namysłem. W głosie nie było kpiny. - Zaintrygował mnie Pan. - uśmiechnęła się delikatnie. - Czy poczuł Pan w tym obrazie coś jeszcze?
- W obrazie? Chyba nie ... - tu w głosie kapitana dało się wyczuć pewne wahanie. - Tyle ... że nagle poczułem ogromną tęsknotę za domem. Dziwne prawda? A ... Pani baronowa nie tęskni za swoją krainą?
- Tęsknię... - odpowiedziała szczerze głosem przepełnionym tą tęsknotą. - Sporo czasu minęło od kiedy byłam ostatni raz w Matrze. - powiedziała lekko rozmarzona, by po chwili powrócić do zwykłego tonu. - Czy wszyscy żołnierze w Agarii potrafią tak intuicyjnie odbierać sztukę? - łagodny, ale prawdziwy uśmiech.
- Nie wiem. Tam ... nie rozmawia się na takie tematy. Brak jest zarówno czasu jak i artystów. W moim rodzinnym dworze były tylko trzy obrazy - popiersia przodków. Przyzna Pani, że to dość mało, aby zdobyć rozeznanie ... Wychowanie i nauczanie też opiera się raczej na mieczu i muszkiecie a nie pędzlu i piórze. A jak wygląda to w Matrze? Słyszałem, że tam kobiety wiodą prym w polityce, władzy, sztuce i ... właściwie we wszystkim. Cynazja bardzo się różni?
- Z królową na tronie coraz mniej. - powiedziała z uśmiechem. - Ale istnieje sporo różnic, choć podejrzewam, że to zależy od towarzystwa, w którym się przebywa... - dało się wyczuć, iż ostrożniej dobiera teraz słowa. - W Cynazji kobiety i mężczyźni bywają na równi, choć częściej, to mężczyźni wiodą prym.
- To w Agarii by się Pani baronowa nie odnalazła. Tam tylko mężczyźni noszą spodnie. Chyba przez tą wojnę. A ... jaka jest Matra? To, że taka jak na obrazach, to już wiem. Potrafi Pani opisać coś więcej?
- Matra jest.. kobietą. - powiedziała poważnie. - Równie dzika i niebezpieczna, ale pełna uroku i tajemnic. Najważniejsza dla nas jest Królowa, a później rodzina. Nasze miasta są wyspami w morzu lasu, wydzieranymi mozolnie i z uporem. - spojrzała na kapitana spokojnie. - Czy taki opis daje pojęcie o mej ojczyźnie?
Zamyślił się na moment i popatrzył w kierunku wiszących w oddali obrazów - Chyba tak. Chciałbym tam kiedyś pojechać. Na świecie jest tyle miejsc wartych zobaczenia, nie sądzi Pani? Góry Gordyjskie, surowość Kary, zielone i krzykliwe wyspy Eskrii. Miałem w oddziale kapelana, który tam wszędzie był i dużo opowiadał. Strasznie mu zazdrościłem. Pani pewnie też dużo podróżowała ...
- Niestety... Nie miałam okazji. - zamilkła na moment. - Moją najdłuższą podróżą była ta którą odbyłam z Matry do Cynazji. - w jej oczach przez chwilę dało się zauważyć smutek. - Niestety wtedy nie byłam jeszcze zainteresowana podziwianiem mijanych krajobrazów... - znów zamilkła zamyślając się na moment. - Teraz żałuję, ale co zrobić. Czasu się nie cofnie. - uśmiechnęła się łagodnie. - Mogłabym mieć prośbę?
- Oczywiście. Proszę traktować ją, jakby już była wykonana. Cóż to ma być?
Uśmiechnęła się ciepło.
- Gdy będzie Pan zwiedział te wszyskie interesujące kraje, gdyż jestem pewna, że tak się stanie. Proszę o mnie wtedy pomyśleć. To będzie tak jakbym i ja się tam znalazła.
- Och, jestem pewien, że i Pani będzie miała jeszcze okazję zobaczyć w życiu wiele interesujących miejsc. - rzucił, nie przeczuwając nawet jak prorocze wypowiedział słowa - Wszak chcieć to móc. Pani wygląda, jakby mogła dokonać w zasadzie wszystkiego a czas dla Pani się zatrzymał.
Zaśmiała się cicho, a w jej oczach błysnęły iskierki radości.
- Zapewniam Pana, iż to ta maseczka czyni cuda. - powiedziała z uśmiechem, by po chwili przykryć dłonią usta, jakby powiedziała coś niestosownego. - Ale chyba nie powinnam mówić takich rzeczy. - kolejny rozbawiony uśmiech. - Jednakże Pana słowa są niezwykle miłe i chciałabym żeby rzeczywiście tak było. Długie siedzenie w domu, nie wpływa na artystów zbyt dobrze. - zamyśliła się na chwilę. - A z tych miejsc, jakie Pan już zwiedził, które wydało się najbardziej interesujące?
- Kindle - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem. - Bo podróżowałem mniej więcej tyle co Pani. Z Agarii do Cynazji i na tym koniec. A Cynazja jest doprawdy szalonym miejscem. I straszliwie przywiązanym do dworu. Czasem mam wrażenie, że nie sposób tu kroku zrobić, nie dodawszy dziesięciu ukłonów, pięciu dygów i kwadransa popisów krasomówczych.
Uśmiechnęła się rozbawiona.
- Taki jej urok, a niektórzy bez tych wszystkich niuansów etykiety nie potrafiliby się odnaleźć.
Panu jednak musi być ciężko w tym sztywnym gorsecie właściwych zachowań.
- powiedziała spokojnie i zaraz dodała. - Mam nadzieję, że nie uraziłam tym stwierdzeniem, po prostu zdaje się być Pan zupełnie innym od większości gości. - w tonie dało się się wyczuć nutkę uznania.
- Aj tam, takich wojskowych zakapiorów jest tu zapewne wielu. Tylko ukrywają się pod maskami dworzan. Ja się zaś swoich korzeni nie wstydzę. Nie wiem tylko zupełnie, czemu mnie tu zaproszono ... - tu westchnął - Żaden ze mnie tancerz, rozmówca czy myśliciel. Mam swój honor i rapier - co prawie na jedno wychodzi - i tych dwu rzeczy odebrać sobie nie pozwolę. Po co jednak one tutaj na balu - nie wiem i nawet nie próbuję dojść.
- Co do tancerza i rozmówcy muszę się nie zgodzić. - uśmiechnęła się delikatnie. - Pański walc, choć odważny... - zawiesiła głos na chwilę. - był naprawdę dobry. Rozmowa z Panem jest interesująca i z pewnością hrabina musiała być podobnego zdania zapraszając Pana tutaj. - ostatnie słowa nie brzmiały zupełnie pewnie, bo czy rzeczywiście mógłby pojawić się tutaj bez jakiejś głębszej przyczyny? - A wracając do tańców. - uśmiechnęła się lekko. - Czy wszystkie w Agarii są tak żywiołowe?
Ukłonił się nieznacznie przyjmując komplement - Większość z nich, nawet bardziej. Mamy dosłownie kilka powolnych i rozedrganych melodii a reszta - to czysty ogień. Tyle w tańcach. Za to agaryjskie pieśni nadrabiają swą zwykłością. Ktoś u nas powiedział, że taniec jest jak wojna, więc musi toczyć się szybko i gwałtownie, zaś potem należy pieśnią opłakać zmarłych towarzyszy. I jest w tym dużo prawdy. Gdybym miał bałałajkę, zaprezentował bym kilka z nich, ale bez niej się nie odważę. Ach ... bałałajka to taka mniejsza, trójkątna gitara. Tą chyba Pani zna, bo kordyjczycy rozpowszechnili ją już chyba wszędzie ...
- Owszem, widziałam ten instrument. - pokiwała lekko głową. - W Matrze uwielbiamy pieśni, szczególnie wszelkie przyśpiewki. Sama byłam szkolona i w śpiewie i grze, ale wolę jednak muzyki słuchać. - uśmiechnęła się lekko. - Od dawna Pan w Cynazji przebywa?
- Ledwie drugi miesiąc. I udało mi się zwiedzić tylko Kindle jak na razie, bo obowiązki odrywały mnie od wszelkich innych przyjemności. Teraz dopiero wolno mi było przyjść bawić się.
- Wybaczy Pan kobiecą ciekawość, ale cóż tak Pana zajmowało, iż przez dwa miesiące czasu na żadne przyjemności nie było? I to w Kindle.
- Organizowanie pułku. Nakazano mi przeprowadzić rekrutacje i szkolenie oddziału piechoty, która teraz pojedzie do Agarii walczyć z Valdorem. Szczegółami nie będę zanudzał. To .. nie jest chyba temat na salę balową ... ale gdyby miała pani życzenie oddział zwizytować, wystarczy gest z Pani strony.
- Nie sądzę, by wizytacja w moim wykonaniu była dobrym pomysłem. Zupełnie na wojsku się nie znam. - uśmiechnęła się lekko. - Poza tym nie zabawię w Kindle zbyt długo - czyżby smutek wyczuwalny w głosie? - ale nie mówmy o tym. - znów uśmiech. - Wypiję za zdrowie i pomyślność Pana oddziału.
Sprawnym gestem przywołał kelnera z tacą wina. - To nie mieszka Pani tutaj? Myślałem, że wszyscy sławni ludzie Cynazji zamieszkują właśnie Kindle. - Tu nieznacznym ruchem uniósł kieliszek do góry.
- Sławna jestem dopiero od dzisiaj, o ile można tak to nazwać. - uniosła również lampkę wina. - Zatem za Pana oddział. - upiła łyk i westchnęła cichutko. - Niestety muszę Pana przeprosić, karnet zabrania mi poświęcić więcej czasu tej miłej rozmowie. - obdarzyła kapitana pięknym uśmiechem. - Dziękuję za mile spędzony czas.
W tym wypadku nie kłamała, rozmowa z kapitanem okazała się prawdziwie przyjemna, a wszystko dzięki temu, iż w jego słowach nie trzeba było się doszukiwać dziesięciu różnych znaczeń. Zastanawiająca była jednak przyczyna zaproszenia go na ten bal. Tak bardzo nie pasował swą naturalnością do całego towarzystwa...
Odchodząc od kapitana zauważyła, iż orkiestra szykuję się do kolejnego tańca.
Nie dobrze... Pozwoliła Felerharowi na zbyt długą rozmowę, a nie chciała aż tak zwracać na siebie uwagi. Jeszcze jakieś niedorzeczne plotki dotarłyby do Edwarda. Powstrzymała się od wzdrygnięcia na myśl o tym, jak mógłby się zachować pod wpływem zazdrości.
- Baronesso? - znajomy głos wyrwał ją z ponurych myśli. Popatrzyła na stojącego przed sobą mężczyznę i ze zdumieniem ujrzała ponownie Shane.
- Kawalerze?
- Zatańczy Pani?
Była pewna, iż w karnecie figurowało pod tym tańcem inne nazwisko, ale skoro tylko kawaler Movey nie przestraszył się jej długiej pogawędki z kapitanem... Podała Shanowi rękę dygając z gracją i dołączyli do stojących par na parkiecie.

YouTube - English Baroque Festival Part VII

Kroczek w przód, króczek w tył, obrót, ukłon w stronę partnera stojącego naprzeciw w sporej odległości, kolejny obrót i powtarzamy. Po ognistym walcu rollel zdawał się być niemal senny.
Podejście do partnera, dotknięcie swych dłoni, wspólne obejście wokoło. Wzrok kawalera Moveya sugerujący najszczersze oddanie i jej delikatny uśmiech. Odejście do swych rzędów, obrót i ukłon.
Bal trwał.

***

Po skończonym tańcu Shane odprowadził ją do stolika, przy którym zauważyła hrabinę Sherazai. Uśmiechnęła się łagodnie do kobiety i podziękowała kawalerowi za odsunięcie krzesła. Tym razem Movey nie próbował zostawać dłużej. Ukłonił się i oddalił nim Isabell sama zdołała go odprawić.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 05-10-2010, 22:11   #17
 
Ghash's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie cośGhash ma w sobie coś
Ucieszyła się na propozycję tańca z lordem Craxim, przynajmniej przez chwilę mogła odetchnąć. Poza tym nie musiała się obawiać, że lord zamieni gawota w coś nieprzystojnego, w końcu był Matrańczykiem. Przypomniały jej się słowa księżnej Lhien - "my matranki jesteśmy najbardziej nieszczęśliwymi kobietami. Posyłają nas w obce kraje, byśmy wychodziły za mąż za mężczyzn, z którymi nie będziemy szczęśliwe, po czym mówią, że mamy ich zmienić. Gdy już to zrobimy, okazuje się, że są tacy sami, jak nasi Matrańczycy, bo przecież z nimi byłybyśmy najszczęśliwsze, nieprawdaż?". Trudno byłoby się nie zgodzić, bo czy jest coś pewniejszego niż szacunek i dystans syna Matry do jej córki, który był mu wpajany od dzieciństwa? Z drugiej jednak strony nie potrafiła nazwać siebie nieszczęśliwą w trakcie tych przeszło dwudziestu lat małżeństwa w zupełnie obcym kraju, a męża nie udało jej się zmienić.
Szczerze podziękowała lordowi zarówno za taniec, jak i przekazanym między wierszami zapewnienie o lojalności.
- Smutne jest, gdy ciało odmawia posłuszeństwa a umysł jest jeszcze żywy i chętny do działania. Smutne, ale w żaden sposób nie uwłaczające godności - dodała z delikatnym uśmiechem, gdy dojrzała zmęczenie lorda.
Matrańczyk skinął lekko głową i poprosił o jeszcze jeden taniec później. Gdy lord wpisywał się do karnetu, zobaczyła idącego w jej stronę hrabiego. Koniec odpoczynku.
Na szczęście nie musiała skupiać się na tańcu, ponieważ hrabia doskonale prowadził, mogła więc słuchać dokładnie tego, co ma hrabia do powiedzenia.
- Jak słyszała Pani Hrabina, królowa zasznurowała mi usta. Teraz jestem w trudnym dylemacie, złamać słowo dane Pani, czy polecenie Królowej?
Skoro polecenie królowej jest w stanie powstrzymać hrabiego, to można spokojnie założyć, że to sprawa owszem ważna, ale raczej dla samego hrabiego, a nie dla całego królestwa. Chyba że potrzebuje więcej czasu, a prośba królowej, była wyproszona przez niego samego.
- Nie łamiąc go, mogę potwierdzić, że faktycznie chciałbym poprosić o przysługę. Wielowarstwową i skomplikowaną, którą wykonać może tylko doświadczona osoba. Na dodatek - nie może być ona Cynazyjczykiem.
Zatem chodzi o sprawę, do której nie chcą mieszać Cynazji. Czyżby o podróż do miejsca, gdzie Cynazyjczycy są niemile widziani? Zastanawiająca jest wartość wsparcia, jakie będą mogli otrzymać, w przypadku kłopotów. Zostawi ich na pastwę losu, żeby tylko nie wydało się, kto za nimi stoi?
- Przez długi czas zastanawiałem się, kogo o nią poprosić a wtedy ... trafił na moje biurko raport.
Kącik ust drgnął ledwo dostrzegalnie - "Sam trafił?". Zaraz jednak skarciła się w duchu, po co te złośliwości, doprawdy, zaczęła się skupiać nie na tym, na czym powinna. Zupełnie niepotrzebnie.
- Dotyczący osób, które przebywają w Cynazji i można zastanawiać się, czy nie prowadzą tu jakiejś gry. Byłaś Pani na niej. Krótkie śledztwo ujawniło w Tobie Pani kobietę niemal kryształową...
Przyglądała się hrabiemu bardzo, bardzo uważnie, ale nie znalazła żadnego znaku, który mówiłby, że wie coś więcej na temat tego "niemal". Miał za mało czasu albo środków, żeby się dowiedzieć, albo chciał, żeby tak myślała, a haczyk wykorzysta przy innej okazji.
- ...która wypoczywa w naszym pięknym kraju z dala od matrańsko - doryjskich spisków. A że odpoczywasz Pani już dość długo - ośmieliłem się zaproponować spisek cynazyjski.
- Widzę, że w Cynazji nie można odpoczywać, bo zaraz zostanie się posądzonym o jakąś grę. Wiedziałam, że trzeba było się wybrać do Agarii, już tam by spokojniej było - powiedziała z uśmiechem kręcąc głową z udawanym niezadowoleniem. - Oczywiście jako Matrance nie wypada mi nawet sugerować, byś panie przeciwstawiał się poleceniu królowej, bo jakże by to wyglądało. Poza tym z nas dwóch to ty panie musisz się wytłumaczyć ze swoich słów i zachowania, ale ja nie jestem żadnym śledczym, żeby cię hrabio do tych wynurzeń zmuszać. Poczekam, byleby nie za długo. Może cierpliwości nie trzeba u mnie szukać głęboko, ale nadal pozostaję jedynie kobietą.
- Proszę pani o jeszcze dwa dni wyrozumiałości i za tyle zapraszam do siebie na obiad, gdzie wreszcie będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
Skinięciem głowy podziękowała za zaproszenie i dalej już tylko delektowała się tańcem zarówno walcem, jak i rollerem, który po nim nastąpił. Do czwartego tańca zaprosił ją młody baronet Hout, który zaopiekował się nią na samym początku balu. Mieli okazję dokończyć przerwaną wtedy rozmowę. Baronet może nie był zachwycającym, ale miłym towarzystwem, dlatego, gdy odprowadził ją do stołu, jeszcze chwilę pozwoliła sobie z nim porozmawiać. Chętnego do kolejnego tańca zatrzymała zanim doszedł do stolika posyłając mu delikatny, przepraszający uśmiech i lekko unosząc dłoń. Markiz Defour zniknął gdzieś na sali, więc gdy wróciła baronessa Isabell była sama przy stole. Przywitała malarkę delikatnym skinięciem głowy.
- Pozwolisz pani zająć sobie piąty taniec? - spytała z uprzejmym uśmiechem - Wciąż jestem niebywale zainteresowana pani galerią, oczywiście tylko wtedy, gdy masz czas, żeby mi go poświęcić akurat teraz - zastrzegła i zerknęła w stronę, w którą odszedł ostatni towarzysz baronessy.
 

Ostatnio edytowane przez Ghash : 05-10-2010 o 22:27.
Ghash jest offline  
Stary 11-10-2010, 14:05   #18
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Dwóch Agaryjczyków rozmawiało przyciszonymi głosami. Oprócz kraju pochodzenia i zaszczytu przebywania na królewskim balu nie łączyło ich nic innego. I w strukturze społecznej i majątkowej i nawet wojskowej dzieliły ich ogromne góry. A jednak ten stojący niżej wystąpił z prośbą a ten potężny - przychylił się do niej. Kotyliony zamieniły właścicieli. Nie pierwszy raz tej nocy.

* * *

Dwie matranki cicho rozmawiały spacerując dookoła sali. Przystawały od czasu do czasu komentując obrazy. Obserwowano je uważnie, choć nieostentacyjnie. Malarkę i jej małżonka zdołano już obgadać dokumentnie, co do hrabiny ... ciężko było czegokolwiek się uchwycić. Tak jakby wcale nie mieszkała w Cynazji. Dopiero od baroneta Buiold - jej sąsiada, jak się okazało - zdobyto kilka ploteczek. Najgorsze było to, że w zasadzie nic nie mówiły oprócz tego, że samą hrabiną interesowano się od trzech miesięcy ... o ile baronet nie konfabulował. Czy jednak dystyngowanego czterdziestolatka można by posądzać o tak niskie czyny?

* * *

Kilka tańców przepłynęło. Zanotowano, że hrabia Berlay zatańczył dokładnie raz z każdą z pań siedzących przy jego stoliku. Rozmowa w trakcie “Eltarie” z "teraz już słynną" malarką była równie uważnie obserwowana, jak dwie poprzednie. Dostrzeżono kilka uśmiechów, ukłonów i atmosferę wzajemnego zrozumienia. Uszami strzyżono ale ... nic nie dosłyszano.

* * *

Minęło wiele tańców. Kilkakrotnie siadano do stołu, by ponownie zrywać się w tany.

Hrabina Denery, jak zaobserwowano, miała dość przeciętne wzięcie. Gustowali w niej albo starający się wybić młodzi szlachcice, albo godni lordowie po czterdziestce, dla których kunszt taneczny, obyczaje i postawa znaczyły nadal to, co znaczyć powinny. Wydawało się, że proszona do tańca dama bawi się znakomicie choć dla fasonu tonuje wszystkie emocje. Zarzucić jej nic się nie dało, co wiele irytowało niektóre damy.

Baronowa de Chavaz miała tylko o krok ustępujące hrabinie powodzenie. Jej partnerzy też nie mieli ani tej klasy, ani wdzięku - byli za to znacznie młodsi i przystojniejsi. Tu jednak kilka osób odniosło wrażenie, że pani wyraźnie się nudzi. Ani flirty, ani tańce nie przynosiły radości. Tylko kolejny taniec z wicehrabią Rubinshaiem wyraźnie obudził kobietę i wywołał ledwie dostrzegalne rumieńce. Zaczęto plotkować.

Jednak te opowiastki były niczym wobec obgadywań otaczających baronessę de Vicconi. Jak mężatka może tak wywijać? Jak jej nie wstyd? Na dwadzieścia siedem tańców, na parkiecie spędziła dwadzieścia cztery! Z czego większość z młodymi, przystojnymi kawalerami! Na dodatek - większość z nich potrafiła się zachować i należała do tych lepszych partii ... Trzydziestolatka zdawała się nie zauważać tego i bawić się w najlepsze. Pilnowała wyraźnie tylko jednego - z każdym panem, nie więcej niż dwa tańce, nie jeden więc musiał obejść się smakiem.

* * *

Za kwadrans północ. Stoły i kolejny posiłek. Już niedługo królowa wygłosi swoje przemówienie. Pomiędzy stołami przeszedł delikatny szept. Kilka osób wstało i dyskretnie ruszyło do wyjścia ku ogrodom. W końcu ów szept dotarł i do towarzystwa hrabiego Berlaya. "Biją się" - mówiono. Bardziej dystyngowana część uśmiechami zbyła informację i tylko podpytywała: kto z kim i o co? Zaś baronowa de Chavaz ... przeprosiła wszystkich i miast udać się na stronę ... przemknęła ku ogrodom. Przy stoliku skwitowano to porozumiewawczymi uśmiechami. I wtedy dotarła informacja: "To z powodu pani Vicconi" ...

Baronessa zerwała by się zapewne, by popędzić, ale przytrzymała ją silna dłoń marrańskiej damy. Nie wypada przecież gnać na złamanie karku. Z paniami ruszył kapitan Grell, zaś hrabia poszedł powstrzymać królową od pośpiesznego ścinania walczących - wszak pojedynki w pałacu są bardzo surowo zabronione.

* * *

Pani baronowa pierwsza weszła na werandę z której (pomimo lekkiej mżawki) doskonale widać było dwóch pojedynkujących się kawalerów. Po krótkiej chwili rozpoznała ich. Pierwszym był ten, który dostał od baronessy po twarzy. Drugim - ów z który bardzo długo rozmawiała po jednym z tańców. Nim przyczyna zamieszania przybyła na miejsce - agaryjczyk dosięgnął rapierem swego przeciwnika. Zasalutował zwijającemu się na ziemi gardą po czym szybkim krokiem ruszył po schodkach na górę. Właśnie wtedy obie matrańskie damy weszły na werandę zastępując mu niejako drogę ... Szepty zamarły, kilkanascie par oczu zwróciło się ku nim. Tylko sekundant pokonanego szybkimi ruchami zdejmował koszule, by założyć prowizoryczny opatrunek.
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 12-10-2010 o 12:38.
Bothari jest offline  
Stary 13-10-2010, 18:45   #19
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Zmęczenie było najbardziej podstępnym przeciwnikiem Inez. Nie tylko wkradało się w ciało, sprawiając że gorset stawał się ciasny, pantofle niewygodne a nogi ciężkie. Było też sprawcą znużenia umysłu, utraty czujności, przez co wiele istotnych elementów coraz trudniej składało się w sensowną mozaikę. Kobieta nigdy nie czuła się wyczerpana nawet po długiej pracy w pracowni naukowej, zaś ten bal wysysał z niej wszystkie siły. Wiele razy przez jej głowę śmigały coraz bardziej rozdrażnione myśli, toteż nie odzywała się niemal wcale, by nie zdradzić nastroju jakimś pochopnym słowem. Odmawiała tańca wielu kawalerom, korzystając z częstego towarzystwa Rubinsheia, nie tylko na parkiecie, ale i wśród obrazów. Dla niepoznaki i mniejszego żeru dla plotek (zapewne i tak brzęczących już na sali niczym muchy nad ścierwem) dała się zaprosić do paru walców garstce innych mężczyzn. Pech chciał, że jednym z wybrańców okazał się człowiek z pokroju tych osób, które Inez omijała zawsze szerokim łukiem. Kartiński ksiądz.
Nie zapamiętała jego nazwiska, bowiem cały taniec była wewnętrznie spięta i skupiona. Odpowiadała jedynie półsłówkami, mimo iż duchowny okazał się taktowny i sympatyczny; nie wypytywał o nic, ani nie poruszył nawet w aluzjach tematu jej ojca. Tym niemniej kobieta była przekonana, że ksiądz przejrzał ją na wskroś i tylko czekał, aż umilknie muzyka, na zadanie ostatecznego ciosu. Żaden jednakże nie padł, a na salę nie wparadował zastęp śledczych, więc pani badacz musiała położyć swoje wizje na karb zmęczenia.

Wydawać by się mogło, że jedynym wydarzeniem do północy może być jedynie przemówienie królowej, lecz bywalcy salonowi widocznie postanowili dostarczyć gościom więcej powodów do rozrywki. Dlatego też Inez była pierwszą z dam ze stolika Berlaya, która zjawiła się na werandzie, gdy doszły ją szepty o pojedynku.
Walki pasjonowały ją prawie w równym stopniu co historia starożytna. Istniały jakieś nienaruszalne zasady ruchów szermierczych, akcja i reakcja, ocenianie słabych i silnych stron przeciwnika. Wszystko było tu przemyślane i o swobodnej fantazji oraz chaosie twórczym nie mogło być mowy. Pani de Chavaz, mimo że sama nie potrafiła władać bronią białą choćby w połowie tak biegle jak najpośledniejszy szlachcic, umiała dostrzec kunszt stylu.
Tym razem jednak trafiła praktycznie na koniec pojedynku i nie było już czego podziwiać. Z szeptów gapiów przy balustradzie dowiedziała się, kto wyzwał kogo i dlaczego. Pani de Vicconi, nowa femme fatale tego balu. Oho, o wilku mowa.

Hrabina i baronessa weszły na werandę akurat w chwili, gdy pokonany już wił się na ziemi. Nie był to imponujący finał. Raczej popis nieprzeciętnego braku umiejętności. Inez obserwowała chwilę zabiegi pierwszej pomocy, zerkając jednym okiem w stronę kapitana, tłumaczącego się obu damom. Trzeba przyznać, że zrugały go jak małego chłopca, który właśnie rozbił wazon. Starsza kobieta - ze znamienną już dla niej uszczypliwością, zaś młodsza - ze spokojnym chłodem. Ba, mrozem niemal.
Oczywiście Inez zdawała sobie sprawę, że pojedynki na dworze, a już w szczególności na balu, są zakazane, zaś bicie się w imieniu mężatki miało zgoła odmienne skutki od początkowego zamiaru, lecz w świetle tego co usłyszała...
Skoro kapitan zamienił się kotylionami z partnerem Isabell, to czy uczynił to z własnej inicjatywy czy też tego drugiego? Zważywszy, że został potem wyzwany na pojedynek, w rachubę mogła wchodzić raczej ostatnia możliwość. Zatem pomysłodawca zamiany był świadom tej ewentualności i się wystraszył? A może wszystko zostało ukartowane?
Rozbolała ją głowa. Kłębowisko pałacowych intryg przybrało zdecydowanie zbyt wysokie stężenie. Kapitan, zbesztany gruntownie, udał się na stronę ze swoim sekundantem, zaś ludzie wracać poczęli do wnętrza.

Na miejscu zostawały niewielkie, dyskutujące jeszcze cicho grupki, lecz i one wykruszały się powoli wobec rosnącego chłodu i nasilającego się dzwonienia deszczu o zadaszenie werandy.
Inez stała wciąż przy balustradzie, niby obserwując medyka i sekundanta, starających się znieść rannego z placu boju i przetransportować w stronę mniej zatłoczonych pomieszczeń, lecz nieznacznie przechylona głowa mogła zasugerować dobremu obserwatorowi, że uwaga kobiety skierowana jest w inną stronę. Stała bowiem na tyle blisko dyskutujących przyciszonym głosem kapitana z towarzyszem, że mogła usłyszeć każde słowo. W końcu panowie uznali rozmowę za zakończoną i wrócili do sali balowej, baronowa jednak nie ruszała sie z miejsca jeszcze przez kilka sekund. Zwróciła głowę w stronę przeszklonego wejścia, a na jej twarzy pojawił się wyraz zadumy. Gdy pojawiła się na sali balowej, deszcz padał już nieprzerwaną szumną ścianą.

Okazało się prędko, że żadnej przemowy królewskiej o północy nie będzie. Monarchini zażyczyła sobie rozmowy z kapitanem, przy udziale majora Blotue - dowódcy gwardii pałacowej oraz wicehrabiego Rubinsheia.
Na sali panowało poruszenie, toteż Inez znalazła moment, w którym baronessa Isabell była w końcu sama.
- Chyba zbyt dobitnie uniosłaś się dumą, baronesso. Kapitan nie sprowokował walki, został wyzwany przez tego drugiego - stanęła obok drobnej kobietki i szepnęła tak, by nikt inny nie słyszał. Co zresztą w panującym gwarze nie było trudne - Sądzę też, że ktoś poprosił go o zamianę kotylionów. Walczył zaś... - spojrzała na tłum, uśmiechając się, zupełnie jakby dyskutowały o najnowszych fasonach kapeluszy - ...bowiem chciał panią przed kimś chronić.
Orkiestra zagrała wstęp do Kotyliona i w tym samym momencie baronowa zobaczyła kroczącego w jej stronę wicehrabiego. Popatrzyła jeszcze moment na twarz malarki, jakby chciała zapytać “I co zrobisz z tymi wiadomościami?”, po czym ruszyła wraz z Karolem ustawić się do szpaleru par. Nie wiedziała właściwie, dlaczego uraczyła Isabell swoimi spostrzeżeniami. Może z czystej chęci nauczycielskiego utarcia nosa komuś, kto go za bardzo zadziera. A może po prostu dlatego, by ten ktoś zdążył naprawić swój błąd.

To był ostatni taniec z Rubinsheiem i miał być - w mniemaniu pani badacz - najprzyjemniejszym. Bal w końcu dobiegał końca, a ona przeżyła go w przytomności umysłu chyba tylko dzięki temu mężczyźnie. Zastanawiała się, kiedy zamyślał się z nią spotkać. Na obiedzie Berlaya?
- Wicehrabio, gdy wspominałeś o rychłej rozmowie mającej wyjaśnić pewne nieścisłości, wspomniałeś “pojutrze”, ale nie określiłeś miejsca - zagadnęła, by wybadać teren.
- Miałem na myśli hrabiego Berlaya, a nie siebie, pani.
- Mam rozumieć, że pojawisz się, panie, na obiedzie u hrabiego?

Zaprzeczył. Coś tu Inez zaczynało nie pasować.
- Skoro jesteś panie, jak zgaduję, wtajemniczony we wszystko, dlaczego nie zostałeś zaproszony?
Odparł równie tajemniczo, jak profesor Bernardo Terez z Wydziału Historycznego Akademii.
- Wiedzieć, a uczestniczyć, to dwie różne rzeczy. Zapewne wie pani jak budowano katedry, ale czy budowała pani jakąś?
Straciła cierpliwość. Miała dość tych podchodów i sekretów.
- Nie angażuje się znawcy tematu jedynie po to, by stał i podziwiał jak katedra wzrasta. Każdy kto przykłada reki do jej planów, ma jakąś rolę w jej akcie twórczym. Jeśli sądzi pan, że w tym miejscu słowa są zbyt szybkoskrzydłe, pojutrze rano bedę w Akademii. Zapewne zdążymy porozmawiać o katedrach przed obiadem.
Być może zaatakowała zbyt agresywnie, ale nigdy nie miała właściwego i subtelnego podejścia do mężczyzn.
- No dobrze - odparł - będę szczery. Nie będę na obiedzie, gdyż jestem wtedy potrzebny zupełnie gdzie indziej. Poza Kindle. Zapewne wyruszę już za kilka godzin. Służba królewska, to nie tylko bale. - uśmiechnał się cierpko. Pani de Chavaz zaś ochłodziła swój ton przynajmniej o dwa stopnie. Czy była zła? Na pewno. Czuła się przede wszystkim zbyta.
- Zgadzam sie, bale to chyba najmniej produktywna cześć owej służby, panie Rubinshei. Pozostaje życzyć pomyślnej podróży.
Taniec szczęśliwie właśnie się kończył, toteż podziękowała partnerowi stosownym dygnięciem i dała się odprowadzić do stolika. Zaraz też odszukała hrabiego i prosiła, by w jej imieniu przeprosił towarzystwo przy stoliku, ponieważ źle się poczuła i musi opuścić znamienite salony.
Wyszła z balu zanim królowa oficjalnie podziękowała gościom za przybycie.

W domu ciotki zjawiła się o drugiej, budząc całą służbę (i ciotkę zapewne również) trzaśnięciem drzwi od swojego pokoju.
- Deszcz i lawa - wymamrotała służka, odczekawszy przepisowy kwadrans, by pozwolić swojej pani ochłonąć i móc wejść do jej jaskini z gorącą wodą do mycia całkowicie już bezpiecznie.
Przybyła na wskazaną godzinę w granatowo lakierowanym powozie Domu Daae, który - zwalniając na szerokiej, obsadzonej drzewami ulicy - stanął równolegle do stylowych schodów z kamiennymi poręczami, rozpartych przy chodniku jak wachlarz i prowadzących do kamienicy Berlayów. Pani de Chavaz ubrała się na tę okazję znacznie wygodniej, niż na bal. Ciemna, granatowo-czarna suknia bez stelaży, zapinana w gorsie na posrebrzane guziki, zapewne należała do strojów akademickich. Uroczystych i eleganckich, ale służbowych. Kręcone włosy splecione zostały jedynie w skromny węzeł na karku, a na głowie widniał nieduży, dopasowany kolorystycznie do stroju kapelusz z piórem, o dziwo całkiem modny. Baronowa rozejrzała się po okolicy, zastanawiając się w duchu jaką kwotę kordinów przeznaczano rocznie na utrzymanie takiej rezydencji. Nie dosyć, że hrabia mieszkał na najbogatszej wyspie Kindle, to jeszcze posiadał budynek będący sam w sobie dziełem sztuki. Czteropiętrowa kamienica zbudowana w całości z pięknego siwego kamienia, prezentowała się nadzwyczaj świeżo wśród sąsiadujących posesji. Budowana w starym stylu łączyła w sobie wiele nowych pomysłów architektonicznych, jak okna zwieńczone manswerkami (dotychczas dekorowano tak tylko katedry), czy wysoka attyka pokryta płaskorzeźbieniami historycznymi, całkowicie przesłaniająca dach. Wszystko to było jednak na tyle subtelne - tak jak dyskretne złocenia na płaskorzeźbach pod balkonikami, że nie raziły w oczy. Ba, fascynowały wręcz.
Ponieważ w drzwiach wejściowych pojawił się sługa w liberii domu Berlayów, Inez zaprzestała oględzin i skierowała się do wejścia, witana ukłonem od progu.
Czegóż ty możesz chcieć ode mnie, Berlay, skoro możesz wszystko kupić; pomyślała wchodząc do przestronnych wnętrz. Miała nadzieję, że tym razem nie będą jeść, a rozmawiać.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 19-10-2010 o 14:24. Powód: dom hrabiowski - na życzenie MG
szarotka jest offline  
Stary 18-10-2010, 19:29   #20
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
- Pozwolisz pani zająć sobie piąty taniec? - spytała hrabina z uprzejmym uśmiechem - Wciąż jestem niebywale zainteresowana pani galerią, oczywiście tylko wtedy, gdy masz czas, żeby mi go poświęcić akurat teraz. - zastrzegła i zerknęła w stronę, w którą odszedł ostatni towarzysz baronessy.
Isabell uśmiechnęła się spokojnie.
- Z chęcią odpocznę od tańców i zajmę się rozmową, szczególnie jeśli to ma być rozmowa z Panią.
- Cieszę się bardzo. - odpowiedziała hrabina wstając i powoli kierując się w stronę, gdzie wisiały obrazy. - Muszę przyznać, że bardzo ciekawy ten bal, nie sądzisz pani?
- Zaiste i ciekawe osoby można na nim spotkać. Szczególnie interesujące jest towarzystwo przy naszym stoliku, nie sądzisz, Pani? - odparła.
- O tym jak bardzo będziemy mogły się pewnie jeszcze nie raz przekonać. Długo już pani mieszkasz w Cynazji?
Uwagę, iż nie raz będą się mogły przekonać, baronessa skwitowała delikatnym uniesieniem brwi, ale nie dopytywała.
- Trzynaście lat... - odpowiedziała z cichym westchnięciem. - Jednakże do tej pory nie bywałam na balach. Nie takich jak ten. - uśmiechnęła się leciutko.
Hrabina podeszła już do pierwszego obrazu.
- A skąd to westchnięcie? Źle się żyje w stolicy sztuki? Mogłabym przysiąc, że czujesz się tutaj pani jak ryba w wodzie. Interesujace światło. - dodała przyglądając się obrazowi.
- Wolałabym jednak matrańskie salony. - Isabell uśmiechnęła się lekko i również spojrzała na obraz. - Dziękuję i cień tutaj również dość ciekawie się kładzie... - wskazała dłonią.
- Jakie światło taki cień, jaka ziemia taki kwiat z niej wyrośnie. Każda z nas wolałaby matrańskie słońce i ziemie, ale musimy kwitnąć tam, gdzie nam nakażą. - Feresa spojrzała jeszcze ostatni raz na obraz i przeszła dalej. - A co uważasz pani o naszym dobroczyńcy?
- I kwietniemy, pani, najlepiej jak potrafimy. Nasz dobroczyńca? - malarka przystanęła przed kolejnym płótnem i wpatrzyła się w niego przez chwilę. - Sądzę, że jego dobroć może skoro kosztować...
- Obawiam się, że jest to osoba, której trudno będzie czegokolwiek odmówic. Masz pani swój ulubiony? - hrabina wykonała gest dłonią wskazując galerie.
- Krajobraz matrański. - Isabell wskazała obraz, na którym szuwary uginały się pod wiatrem, przechodząc później w dziki las.
Feresa widząc wskazany obraz uśmiechnęła się delikatnie, nostalgicznie.
- Doprawdy, aż dziw bierze, że tak kochamy ten kraj. - kiwnęła lekko głową do swoich myśli. - A jak, pani, myślisz, sprawa jest hrabiowska, czy królewska?
- Miłości nie można tłumaczyć, pani. - powiedziała baronessa jeszcze przez chwilę wpatrując się w obraz po czym zwróciła się do hrabiny. - Biorąc pod uwagę przemówienie Najjaśniejszej Pani. - uśmiechnęła się delikatnie. - Chyba hrabiowska, a Ty Pani co o tym sądzisz?
- Przemówienie - Feresa powtórzyła i zamyśliła się na chwile. - A co jeżeli miało dać hrabiemu czas? Może nie wszystko jeszcze zdąrzył przygotować, wszystkiego się dowiedzieć? Nie wszystkie asy schować do rekawa?
- Istnieje taka możliwość... - malarka pokiwała spokojnie głową. - Jak mniemam, Pani już poznała odpowiedni dla naszego dobroczyńcy czas?
- Dał sobie jeszcze dwa dni, niewiele jakby się zastanowić, ale... - hrabina nie dokończyła, a zaczęła oglądać kolejny obraz “Krajobraz z dworkiem w tle”.
- Może te dwa dni mają być również dla nas? By dobrze pojąć powagę sytuacji... A ten obraz inspirowany jest już Cynazją. - rzuciła Isabell.
Feresa uśmiechnęła się delikatnie na uwagę o pojmowaniu powagi sytuacji, ale nie skomentowała. Za to odwróciła się. Właśnie kończył się taniec.
- Powiadają, że cierpliwość, to cnota. - powiedziała rozgladając się bez zbytniego zainteresowania dookoła. - Zatem przez te dwa dni przyjdzie nam być niezwykle cnotliwymi kobietam, ale... Nie zatrzymuję, w końcu nie ma powodu marnować tak wspaniałego balu na płonne domysły.
- Nie uważam by rozmowa z Panią była płonna. - baronessa uśmiechnęła się spokojnie. - Ale nie będę dłużej zawracać głowy. - skłoniła z szacunkiem i odeszła.

***

Eltarie... jeden z tych tańców, które Isabell uważała za swoje ulubione. Był kwintesencją matrańskiej elegancji i gracji. Każdy jego krok miała dopracowany do perfekcji i zamierzała teraz pokazać hrabiemu jak wygląda prawdziwe Eltarie.

YouTube - Baroque Dance: Passacaille from Mozart's "Idomeneo"

Ukłon, kroczek w prawo, kroczek w lewo, uniesienie pięt, opuszczenie, przejście i tańczący znaleźli się na tyle blisko, by rozpocząć rozmowę.
- Zatem nadarza mi się okazja, by podziękować hrabiemu za zaproszenie. - delikatny uśmiech.
- To raczej ja winienem dziękować za przybycie i za wspaniałe obrazy. - odwzajemnił uśmiech. - Bardzo obawiałem się, że Pani odmówi. Tym bardziej dziękuję za podjęte ryzyko i wyrzeczenia. Czy nie będę nietaktownym, gdy spytam, jak przyjął Pani przyjazd małżonek?
- Pana nazwisko go przekonało, iż nic mi tu nie grozi i nie miał obiekcji.
- Doprawdy? - wyglądało na to, że hrabia był szczerze zaskoczony, choć starał się panować nad twarzą. - To stawia moją prośbę do pani w o wiele przychylniejszym świetle. Zechciała by pani umówić mnie z baronetem na rozmowę? O przyszłości królestwa i niepotrzebnym sporze pomiędzy markizem i markizą? Ta prośba pochodzi od samej królowej, która z niesmakiem patrzy na takie przepychanki, gdy dobro państwa na tym cierpi ...
Niewiele brakowało a pomyliłaby kroki z zaskoczenia, ona, która potrafiłaby zatańczyć Eltarie z zamkniętymi oczami. Zdziwienia na twarzy zamaskować tak dobrze jednak jej się nie udało. Znów odejście od partnera, uniesienie ręki, obrót dłoni i głowy, pięty w górę, w dół. Powrót do partnera.
- Jeśli dobro państwa cierpi należy coś z tym zrobić. - pokiwała delikatnie głową. - Sądzę, że będę mogła pana prośbę przedstawić Edwardowi.
- Będę bardzo wdzięczny, niezależnie od wyniku tych rozmów. To ... jak pani się zapewne domyśla, nie jedyny powód naszej rozmowy. Drugim są pani obrazy. Chciałbym zakupić je wszystkie. Wszystkie, których zgodzi się pani pozbyć. Proszę spokojnie zastanowić się nad ceną. Przyjmę taką, jaka pani poda. - Tu uśmiechnął się już pewniej, jakby stąpał po twardym i dobrze sobie znanym gruncie.
Pokiwała z namysłem głową.
- Przemyślę pana propozycję. - delikatny uśmiech. - Byłby pan zainteresowany również jakimiś obrazami spoza tej galerii?
- Jeżeli będę mógł je wcześniej zobaczyć, wtedy zdecyduję. Jeżeli są jednak choć w połowie tak dobre jak te
- biorę co do jednego.
Skinęła lekko głową przyjmując komplement.
- Sądzę, że wcześniejsze obejrzenie będzie można zorganizować.
- Doskonale. Została mi sprawa ostatnia, o której królowa zabroniła mówić. A ja, jako jej pokorny sługa
- muszę usłuchać. Zdradzę jedynie ogóły, by mogła się pani zastanowić. Otóż - odkryliśmy pewnie dzieło sztuki, podobne do matrańskich obiektów. I potrzeba nam kogoś, kto rzuci na nie okiem. Wiąże się to z niedługą podróżą i kilkudniowym pobytem na miejscu. Więcej mogę powiedzieć przy obiedzie za dwa dni w mojej rezydencji. Pozostałe panie już przyjeły to zaproszenie, więc liczę, że i pani nie odmówi. Jeżeli będzie chciała pani wysłać list do męża, oferuję moje prywatne sztafety kurierskie.
- Poleceń królowej należy przestrzegać. - pokiwała spokojnie głową. - Pana propozycja jest niezmiernie ciekawa lecz nie mam pojęcia jak mój mąż mógłby zareagować na taką wyprawę... - w oczach baronessy na chwilę pojawiła się niepewność. - Jednakże przyjmę zaproszenie, tylko prosiłabym nie oczekiwać ode mnie deklaracji już na spotkaniu. Z chęcią przyjmę także możliwość skorzystania z pana sztafety kurierskiej. - skłoniła głowę w podziękowaniu.
- Nie śmiałbym prosić pani o natychmiastowe deklaracje w takiej sprawie. Na pewno otrzymają panie czas na przedyskutowanie sprawy i konsultację z bliskimi. Wszak to może być nawet dwudziesto-dniowa absencja w domu.
Zamyśliła się na moment. Dzieło sztuki przypominające matrański obiekt? Intrygujące... Tylko czemu mam wrażenie, że moja obecność przy zaproszeniu pani de Chavaz będącej wszak naukowcem, nie byłaby w takiej wyprawie potrzebna...
- Zatem czekałaby nas dłuższa podróż... - odparła po chwili. - Cóż, o więcej szczegółów pytać teraz nie będę. - uśmiechnęła się lekko. Jak to hrabina stwierdziła musimy być cnotliwe przez dwa najbliższe dni. - Wszak królowa chciała byśmy się bawili, więc bawmy się.
Promenada, nóżka w lewo, nóżka w prawo, ukłon i uśmiech.
Bal trwał.

***

Minęło wiele tańców i większość z nich Isabell spędziła na parkiecie. Bawiła się doskonale choć żaden z kawalerów nie wydał się jej równie interesujący jak Gunther Felerhar. Tańce, rozmowy, uśmiechy, malarka czerpała z balu garściami balansując niemal na granicy przyzwoitości, ale bardzo uważała, by jej nie przekroczyć. A potem wszystko runęło...
Siedzieli przy stołach delektując się kolejnym posiłkiem, gdy przez salę przebiegł szmer rozmów. “Biją się.” Pani de Chavaz poderwała się i ruszyłą w stronę ogrodów. Baronessa uśmiechnęła sie lekko. Ciekawe, kto z kim? Wcześniej jednak dotarła do niej informacja, że to ona jest przyczyną pojedynku. Chciała wstać i pobiec, by powstrzymać tych szaleńców, ale powstrzymała ją dłoń hrabiny Denery. Isabell opanowała wzbierające emocje i podziękowała kobiecie skinięciem głowy. Wstały dystyngowanie i ruszyły spokojnie w tą samą stronę co przed chwilą pani de Chavaz. W głowie malarki kołatała się tylko jedna myśl: Edward mnie zabije... zabije...
Gdy dotarły na miejsce było już po wszystkim, ale zdołała przynajmniej opanować targające nią emocje. Ujrzała kapitana wchodzącego po schodach z takim samym kotylionem jak jej i zwijającego się na dole baroneta Hershteina. Zamarła, ale jej twarz pozostała maską spokoju.
Jak on mógł zrobić coś tak głupiego?!
W tym czasie hrabina stanęła przed nią i odezwała się porównując całą sytuację do doriańskiego romansu.
- Któż wie Pani, patrząc na pozostałe szaleństwa pana kapitana... - tu nastąpiła efektowna pauza i spojrzenie na kotylion Gunthera. - czego się jeszcze można spodziewać. Może i koń ukryty w ogrodzie się znajdzie? - słowa wypowiadane były spokojnym i opanowanym tonem lecz spojrzenie, którym baronessa obdarzyła kapitana mogło zamrozić. - Obawiam się jednak, iż romans niedługo zmieni się w tragedię, gdy przyjdzie do poniesienia konsekwencji swych czynów...
Była wściekła i wytłumaczenie pana Felerhara, iż musiał bronić swego honoru wcale jej nie uspokoiło. Co prawda oferował szersze wyjaśnienia, ale jak niby to sobie wyobrażał. Wywołał taki skandal, a ona jeszcze miała pójść gdzieś z nim na stronę, by wysłuchać tłumaczeń? Jakby plotek i niedomówien już teraz było mało. Była przecież mężatką! A on nie dość, że zdobył jej kotylion, to jeszcze się o nią pojedynkował. Szaleństwo...
Hrabina była chyba podobnego zdania, gdyż wytłumaczyła kapitanowi niczym małemu dziecku, jakie informację mogą dotrzeć do męża baronessy. Gdy jednak wspomniała, by kapitan może obronił godności Isabell przed jej mężem zareagowała od razu.
- To raczej nie będzie koniecznie, droga hrabino. - uśmiechnęła się do Feresy delikatnie po czym zwróciła się w stronę kapitana. - Swej godności bronić mogę sama i nie potrzebuję do tego niczyjej pomocy. A pana wyjaśnienia mnie nie interesują. - ponowny zwrot ku hrabinie.
- Chyba na tym możemy zakończyć, to przedstawienie?
Chciała stąd odejść i nie patrzeć więcej na kapitana. Jego poważniejący wzrok wcale nie pomagał.
A czego się spodziewałeś? Że rzucę Ci sią na szyję, panie Felerhar? Jestem mężatką! Nie robi się takich rzeczy zamężnej kobiecie...
Feresa skinęła głową.
- Słuszna uwaga, nie ma potrzeby marznąć więcej na zewnątrz. - mówiąc to ruszyła w stronę wejścia, a Isabell dystyngowanie podążyła za nią. - Mam nadzieję baronesso, że nie poczułaś się, jakbym ci pani matkowała.
- Ależ nie, wręcz przeciwnie, rada jestem Twej pomocy, pani.
- Cieszy mnie to, proszę mnie upomnieć, gdyby kiedykolwiek mi się zdarzyło. Swoja drogą - ściszyła odrobinę głos, uśmiechnęła się niemalże konspiracyjnie. - ciekawa jestem, co też biedak teraz z tym kotylionem pocznie.
Malarka uśmiechnęła się leciutko i odparła równie ściszonym głosem.
- Nie mam pojęcia, ale ja nie zamierzam z nim tańczyć. Poza tym... - tu ściszyła głos jeszcze bardziej. - Pojedynki na takim balu są chyba zabronione, czyż nie?
- Owszem, królowa raczej nie będzie zachwycona z tego zamieszania.
Isabell westchnęła smutno i zerknęła dyskretnie w stronę kapitana. Oby królowa Ci wybaczyła... szkoda by było takiego człowieka... Pokręciła lekko głową i weszła do budynku.

Wściekłość opuściła ją równie szybko jak się pojawiła. Pozostał nieutulony smutek. Świadomość, co ją czeka w domu, po tym wszystkim humoru wcale nie poprawiało.
Królowa porozmawiała z kapitanem na osobności, a potem wszyscy wrócili na salę, zatem panu Felerhar zostało wybaczone. Malarka uznała, że kapitan z pewnością uważał, że pojedynkując sie z baronetem bronił także i jej honoru. Mężczyźni...
Nieubłaganie zbliżał się czas tańca kotylionów. Isabell nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Jeśli kapitan w ogóle zdecyduje się poprosić ją do tańca, to odmowa byłabym kolejnym skandalem. Wszak chyba jako jedyna nie pokłoniłaby się władczyni i pozostała w masce.
Jej wątpliwości rozwiała baronowa de Chavaz, która w krótkiej chwili przed tańcem szepnęła:
- Chyba zbyt dobitnie uniosłaś się dumą, baronesso. Kapitan nie sprowokował walki, został wyzwany przez tego drugiego. Sądzę też, że ktoś poprosił go o zamianę kotylionów. Walczył zaś... - Inez spojrzała na tłum, uśmiechając się, zupełnie jakby dyskutowały o najnowszych fasonach kapeluszy - ...bowiem chciał panią przed kimś chronić.
Po czym spojrzała na nią jakby oczekiwała pytania, co malarka teraz zrobi i ruszyła w stronę wicehrabiego Rubinsheia.
Isabell poczuła się niczym uderzona obuchem, nie miała jednak wiele czasu na przemyślenia, gdyż pan Felerhar stanął właśnie przed nią i ukłonił się milcząco. Orkiestra grała już wstęp do Kotyliona. Malarka ujęła podaną dłoń i ruszyli w szpalerze par. Dało się zauważyć, że po jej złości nie było już śladu. Teraz wydawała się raczej przygaszona.
- A zatem królowa wybaczyła panu ten incydent? - spytała cicho, bez cienia ironii gdy cisza się przedłużała.
- Owszem, to wszak królowa. Zwykła słuchać przed wydaniem wyroku. - odpowiedział równie cicho, ale nie wydawał się zły. Raczej - urażony zaistniałą sytuacją.
Pokiwała delikatnie głową, a na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Punkt dla pana kapitanie...
- Cieszę się wobec tego, że uniknie pan poważniejszych konsekwencji.
Po chwili dodała jeszcze ciszej.
- Chciałabym i ja mieć tyle szczęścia. - była przekonana, że Edwardowi nie będzie robić różnicy jakie były prawdziwe przyczyny zamieszania, liczył się sam ich fakt.
Gunther skinął głową i przez chwilę nie mówił ani słowa. Tylko prowadził w tańcu. Prowadził po agaryjsku, nawet za bardzo nie zwracając na to uwagi.
- Przykro mi, że przez ten kotylion sprowadziłem na baronessę kłopoty. Nie chciałem tego.
Na tym najwyraźniej zakończył wytłumaczenie bo znowu zamilkł.
Odetchnęła cicho. Skoro i tak po powrocie do domu mąż ją zatłucze
- Mi przykro, iż poniosły mnie emocje i nie pozwoliłam Panu niczego wytłumaczyć... - zamilkła na moment, by po chwili kontynuować. - I zdaje się, że źle oceniłam sytuację...
- Może przydarzyć się każdemu. - zastanowił się przez moment. - Właściwie ... to skąd Pani wie, że się pomyliła?
- Ktoś szepnął mi przed chwilą, że został pan sprowokowany... - spojrzała uważnie na kapitana. - Czy zgodziłby się Pan przedstawić mi swoją wersje wydarzeń?
- Dobrze ... pewnemu kawalerowi zależało na kotylionie który nosiłem. Zobaczył, że tańczymy razem i rozmawiamy, więc zaproponował mi w zamian, ten. Zgodziłem się, choć nie wiem, jak go zdobył. Przyznaję, ze skusiła mnie perspektywa jeszcze jednego tańca z Panią. Kwadrans później, baronet Hershtein znieważył mnie w sposób nielicujący się z godnością szlachecką. Zapowiedziałem, że wyciągne wobec niego konsekwencje i teraz chroni go gościna królowej. Zelżył mnie ponownie i wyciągnał rapier rządając natychmiastowej satysfakcji. Udzieliłem mu jej. Resztę historii widziała Pani.
Wyraźnie jakiś ciężar spadł mu z serca ... ale powiedział też dalece nie wszystko. Dla matranki dostrzeżenie tego nie było problemem. Jak również ocenienie, że nie splamił się kłamstwem. Zapewne pominął coś, jakieś wydarzenie albo nie podał jakiegoś domysłu.
Skłoniła głowę.
- Proszę zatem przyjąć moje przeprosiny. - uśmiechnęła się delikatnie. - I dziękuję, że mimo wszystko zdecydował się Pan ze mną zatańczyć.
Mężczyzna skinął głową i końcówka tańca minęła im w ciszy. Isabell nie miała zamiaru jej przerywać. Cokolwiek kapitan Gunther o niej myślał, nie dało się już tego zmienić. Zresztą nie powinno jej to obchodzić, powinna się martwić raczej tym co zrobi Edward, gdy wróci do domu.
Po tańcu Felerhar odprowadził ją do stolika, podziękowali sobie nawzajem i się oddalił.

Baronessa po północy zdecydowanie spuściła z tonu. Więcej czasu spędzała przy stole bądź spacerując po galerii. Uśmiechała się i dyskutowała swobodnie, ale wprawny obserwator mógł dostrzec, że w jej oczach nie było już takiego blasku co wcześniej.
Bal opuściła dopiero pół godziny po wyjściu królowej.

***

Następnego dnia skorzystała z propozycji hrabiego i wysłała list do małżonka za pomocą sztafety kurierskiej.

Drogi Edwardzie,

Hrabia Berlay zaprosił mnie na obiad w swej
rezydencji w dniu jutrzejszym.
Jak sam doskonale wiesz, kochany, nie należy
takiej propozycji odrzucić.
Wrócę do domu za dwa dni.
Uważaj na siebie.

Isabell


Nie mając zbyt wiele okazji na samotne przechadzki po Kindle, postanowiła trochę pospacerować. Gdy jednak zorientowała się, że nieświadomie wypatruje pewnej osoby, wróciła szybko do zajazdu.

***

Pod rezydencję hrabiego baronessa zajechała w swojej kolasce jeszcze udekorowanej balowo - błękitnej w białe rozwijające się róże. Ubrana była w zieloną suknię z żakietową górą, prostymi rękawami i lekko rozszerzającym się kloszem spódnicy.
Nie zwracała uwagi na przepych posiadłości, kroczyła wyprostowana patrząc prosto przed siebie.
 
Blaithinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172