Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-08-2010, 22:25   #1
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
<Kroniki Neverendaaru> Doktryna Upadku 18+

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S1CRsEmC5sQ[/MEDIA]

Upadli...
Upadli to skomplikowane istoty. Niegdyś dobrzy, honorowi i szlachetni jak inni Nieskończeni, Upadli są niewolnikami swoich własnych żądz i mrocznych insyntków. Opętani najgorszymi emocjami, przemierzają światy, aby zaspakajać swoje wypaczone potrzeby. Gdziekolwiek się pojawią, sprowadzają nieszczęście. Żadna społeczność ich nie akceptuje, gdyż opowieściami o Upadłych i ich okrucieństwie straszy się dzieci w całym Wieloświecie.
To wyrzutkowie, banici pozbawieni domów, wyklęci przez swoje rodziny i potępiani przez swą ukochaną ojczyznę. Wielu z nich nie mogąc pogodzić się z własnym upadkiem traci zmysły. Bowiem żyjąc ze swym umierającym sumieniem łatwo jest pogrążyć się w kojącym obłędzie...
Ci którzy zdołali utrzymać zdrowy rozsądek i pogodzili się z rozłąką ze Źródłem, szukają odkupienia, starają się żyć tak, jak przed Upadkiem, szukają sobie podobnych i łączą się w grupy. Upadły, istota zmuszona polegać tylko i wyłącznie na swoim własnym instynkcie przetrwania, respektuje jedynie silniejszych od siebie, a pozostanie w ukryciu przed "czystymi braćmi" to dla niego priorytet.
Choć Nieskończeni z ogromnym oddaniem tropią i eliminują swoich mrocznych braci, wiedzą o nich bardzo mało. Ci, którzy są uważani za najpotężniejszych spośród Upadłych tworzą dwory, w tym celu okupując i przekształcając na swoje potrzeby opuszczone twierdze, pałace, katedry. Nazywa się ich "mecenasami mroku", ponieważ gromadzą wokół siebie inne, słabsze istoty, głównie innych Upadłych. Nawet sami Upadli mało wiedzą na temat tych monarchów mrocznego świata. Faktem jest jedynie to, że są to najstarsi i najpotężniejsi patriarchowie i matryiarchinie, cierpiący wieki samotności i tak zagłębieni w swoim Upadku, iż dla nich odkupienie przestało istnieć. Na ich dworach panuje ukryta hierarchia i ciągła rywalizacja o względy opiekuna. To mroczne miejsca, w których Upadli żyją bez ciągłej obawy przed żądnymi ich krwi łowcami i oddają się rozkoszom życia w tych imitacjach społeczeństwa...

***

Lucrezia Aubretia del Masmore


Przeklęci niech będą łowcy! To była śmiertelna zasadzka. Napadli cię gdy tylko wkroczyłaś do tego mrocznego lasu. Byli wytrwali i przebiegli, podążali za tobą już od kilku dni, z każdą chwilą będąc coraz bliżej ciebie. I nastała wreszcie ta chwila, w której wyprzedzili twój krok i ubiegli twą ucieczkę w las, gdzie z pewnością nie znaleźliby cię. Było ich dziesięciu? Dwunastu? Na pewno mieli przewagę liczebną i silne wsparcie. Kiedy ostatnia piątka towarzyszących ci członków twojego dawnego oddziału wdała się w śmiertelny pojedynek, wykorzystałaś swoją szansę i uciekłaś. Słyszałaś ich krzyki bólu i huki wystrzałów. Wkrótce ucichły, a jedyne głosy które słyszałaś, należały do łowców.
- Już prawie ją mamy!
- Jeszcze trochę i będzie nasza...
- Zabić potwora!!

Manewrowałaś w powietrzu między grubymi konarami wiekowych drzew, często odbijając się od niektórych, aby nabrać większej prędkości. Szybko jednak poczułaś, że opuszczają cię siły, co odbiło się na tym, że stałaś się łatwym celem dla ścigających. W pewnym momencie przystanęłaś na jakimś sporym głazie, aby złapać oddech. I w tej feralnej chwili w twoje plecy uderzyła kula magicznej energii, posyłając cię wiele metrów do przodu. Uderzyłaś o twarde drzewo. Pociemniało ci w oczach, głowa zrobiła się niesamowicie ciężka i czułaś jakby ktoś ci się w nią wwiercał. Słyszałaś kroki łowców na leśnej ściółce i trzaski łamanych gałęzi. Dopadli cię, a ty walczyłaś o utrzymanie przytomności... I wtedy poczułaś nową aurę, która w charakterystyczny sposób odbiegała od aury łowców. Między tobą, a niedoszłymi rzeźnikami zmaterializowała się sylwetka. Sylwetka mężczyzny na ugiętych nogach, chwytającego za rękojeść wielkiego miecza na jego plecach...


To co stało się później, było szybkie. Z broni nowoprzybyłego wydobyło się intensywne światło, a chwilę później łowcy leżeli w kałuży własnej krwi. Mężczyzna pochylił się nad tobą i przytknął do twoich ust zimną buteleczkę. Zrozumiałaś, że miałaś wypić zawartość. Zrobiłaś to i... zasnęłaś.
Obudziłaś się gwałtownie. Czułaś na swojej skórze miękki materiał. Otworzyłaś oczy. Znajdowałaś się w jakiejś komnacie. Przez okno wpadało do niej złociste światło zachodzącego słońca, a zasłony falowały na delikatnym, chłodnym wietrze.
- Witaj w twoim nowym domu... - usłyszałaś delikatny, kobiecy głos.
Nad tobą pochyliła się piękna kobieca twarz. Dostrzegając uczucia odbijające się w twoich oczach cofnęła się i uśmiechnęła lekko.
- Jestem Mirabell, od dziś twoja przewodniczka po mrocznym świecie... Pewnie masz dużo pytań. Mogę na nie odpowiedzieć.



Jewel Surinel


Nigdy nie brałaś pod uwagę istnienia podobnych miejsc - miejsc zamieszkiwanych przez liczne grupy Upadłych. A jednak sama znalazłaś się w jednym z nich, w twierdzy tak majestatyczniej iż można by ją nazwać mrocznym klejnotem w górskiej koronie, na której ją wzniesiono. Sama nie wiesz, dlaczego przybyłaś do tego miejsca...
Kilka dni temu do twojego schronienia przybył tajemniczy wędrowiec, który okazał się być jednym z Upadłych. Twierdził iż był w dalekiej podróży i przyciągnęła go do ciebie twoja aura.
- Ten zapach... to miejsce pachnie pasją Upadłego. - pamiętasz jego słowa.
Przybyłego interesowały twoje perfumy. Zaproponował, żebyś udała się w raz z nim do miejsca, gdzie jak twierdził, czeka cię o wiele ciekawsze życie, życie które obdarzy cię szansą na spełnienie ambicji... Jego słowa uwiodły cię i postanowiłaś wyruszyć wraz z nim. I tak oto stoisz teraz w przydzielonej dla ciebie komnaty. Było to pomieszczenie ozdobione skromnie, ale z gustem godnym dziedziczki arystokratycznej rodziny. Z okien roztaczał się widok na góry.


Choć było to miejsce o niewątpliwym uroku, coś zdawało się pozbawiać je życia płynącego z promieni słońca. Światło w tym miejscu miało pewną specyficzną poświatę, która dodawała wszystkiemu mroczną aurę.
Niewiele wiedziałaś o mieszkańcach tego zamczyska. Z tego co Obliv powiedział ci w trakcie podróży wywnioskowałaś iż miejscem tym opiekuje się bardzo stara i niesamowicie potężna istota, która zgromadziła wokół siebie wybitnie uzdolnionych Upadłych. Mimo iż jesteś tu dopiero drugi dzień, zauważyłaś, że ów władca ceni sobie samotność, a mieszkający tu Upadli obdarzyli go ogromnym szacunkiem, graniczącym prawie z czcią. Czułaś się bardzo dziwnie na myśl, iż wkrótce go poznasz. Było to uczucie wątpliwości, przemieszane z lękiem i podziwem... Nim jednak władca tego miejsca raczy cię przyjąć, mogłaś dowolnie korzystać z luksusów tego miejsca. Było tu bowiem tyle uciech, z którymi dawno nie miałaś już kontaktu...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 29-08-2010, 02:29   #2
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Nawet światło słońca nie jest łaskawe dla Upadłych.
No cóż, najwyższy czas się od niego odzwyczaić.
Jewel odwróciła się plecami do okna.
Czuła się wypoczęta po śnie na wygodnym łóżku, tak odmiennym od posłania na jakim ostatnimi czasy zdarzyło jej się sypiać.
Również długa kąpiel poprawiła jej samopoczucie.

Długo rozważała wybór jednej rzeczy.
W końcu wyłuskała z miękkiej otuliny kryształowy niewielki flakonik z filigranowym motylem jakby zamkniętym w czasie na zatyczce.



Powab
Jeden z jej pierwszych wytworów. Zanim poznała system receptur Zmierzchu.
Ale był jej ulubionym. Mimo wszystko.
Wybór stroju zajął jej o wiele mniej czasu.
Kobaltowa, szamerowana srebrem suknia z długim rozcięciem i uroczym dekoltem powinna być w sam raz...
Postanowiła zwiedzić to niezwykłe miejsce w jakiem, jak na razie, miała zamieszkać.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 02-09-2010, 04:30   #3
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Była jak dzikie zwierzę.
Stopy wybijały swój pośpieszny i niespokojny rytm, gdy to biegła przez mroczny las. Rozpostarte skrzydła co i rusz łapały w pióra powietrze, aby pomóc przeskoczyć co większe przeszkody na drodze. Rosnące gęsto drzewa były wysokie, a ich korony skutecznie zasłaniały niebo, tym samym nie dając możliwości wzlecenia wyżej, a niżej rozcapierzone gałęzie potrafiły skutecznie spowolnić bieg.

Była jakże cenną zwierzyną na którą polowano.
Łowcy całkowicie ją zaskoczyli, a ona jak głupia wpadła w zastawioną przez nich zasadzkę. Z trudem im umknęła, aby teraz kluczyć pośród drzew z ciągłą świadomość, że za każdym z nich może się czaić wróg. Cały ten las był pułapką. Problemem było ciągłe kierowanie się w jedną stronę w poszukiwaniu wyjścia, to i istniało prawdopodobieństwo, że w pewnym momencie mogłaby wyjść łowcom naprzeciw. Ich wzajemne nawoływania zdawały się dochodzić z każdej strony, czasami niepokojąco blisko, innym zaś razem daleko, będące zaledwie wiązanką niezrozumiałych słów. W takiej właśnie chwili Lucrezia zatrzymała się, umożliwiając sobie odetchnięcie. Za jej przykładem poszło też i kilku innych towarzyszących jej skrzydlatych.

-Pani...
Najpierw szept dopadł jej uszu, a zaraz też i poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Zerknęła na szczupłe palce odcinające się na tle jej ciemnej marynarki, a potem obróciła się, by zaraz dostrzec, że dotykającą ją ręka należy do jej zaufanego zastępcy.
-Uciekaj, pani.. Spróbujemy zyskać dla Ciebie trochę czasu – gdy mówił, to nawet raz mu głos nie zadrżał, jakby tym samym chciał uspokoić, choćby trochę, swą przywódczynię. Jednocześnie było w jego słowach coś takiego, dzięki czemu od razu było wiadomo, że mężczyzna nie zamierza zmienić zdania, choćby nawet mu rozkazała – Uciekaj..
Przyjrzała mu się uważnie, a potem powiodła wzrokiem po ostatnich członkach jej oddziału, po jej chłopaczkach, których sama wszystkiego nauczyła. Zawsze wierni i gotowi, wręcz palący się do działania, stanowili zbiór dobrych podopiecznych, którzy podążyli za nią nawet w to szaleństwo zwane Upadkiem. Tak bardzo jej oddani.. Po ich twarzach i łobuzerskich uśmieszkach nieśmiało czających się w kącikach ust wiedziała już, że zadecydowali bezgłośnie i jej słowa niczego nie zmienią. Będą chronić swą panią dowódcę, pomimo tego, że już drugi raz będą kroczyć tak blisko śmierci.. przez nią.
Gdyby była kimś innym, to zapewne wargi by jej zadrgały, a oczy zaszkliły się łzami wzruszenia. Ale była sobą, kobietą o czystej, błękitnej krwi w żyłach, dumną i silną, więc w swym pożegnaniu trzasnęła butami stając na baczność i rękę podniosła, zawieszając ją w salucie.
-Nie pozwólcie, abym się za was później wstydziła, chłopcy – rzekła zdecydowanie i na tyle głośno, aby jej słowa dotarły do uszu każdego ze stojących przed nią mężczyzn. Jednak na tyle też cicho, by nie zdradzić niczego łowcom lub wszechobecnym uszom tego mrocznego lasu. Na jej ustach zaś czaiło się coś, co można była uznać prawie za uśmiech.
Wszyscy równo odpowiedzieli jej wyprostowaniem się i gestami rąk odbijającymi jej własne pozdrowienie. Więcej słów było już zbędnych, wszystko zostało powiedziane, jeśli nie na głos, to w myślach już unosiły się odpowiednie zdania i stwierdzenia. Nie było czasu na pożegnania. Po chwili kobieta patrzyła tylko na drzewa, pośród których rozpłynęli się jej towarzysze. Nie pozostało jej nic innego jak rozłożyć skrzydła i ruszyć w dalszą ucieczkę, korzystając z czasu jaki jej podarowali.

Myślała już, że oddaliła się wystarczająco daleko. Pomyliła się, a potwierdzenie tego znalazła w odgłosach walki, wśród których najgłośniejsze były wystrzały i krzyki.. krzyki jej ludzi, wiedziała to. Nie dając się porwać emocjom mogącym zaprzepaścić ich poświęcenie, wzleciała jeszcze wyżej pomiędzy konary, aby tam niczym jaki ptak manewrować i nie dać się złapać prześladowcom. Odnajdując w sobie jeszcze jakieś ostatnie zapasy energii parła do przodu, nie pomna na gałęzie łapczywie ku niej sięgające. Dopiero po kilku minutach tej szaleńczej ucieczki pozwoliła sobie opaść niżej i przystanąć na głazie. Kurczowo ucisnęła ręką bok, w którym zaczęła odczuwać kłujący ból. Próbowała także uspokoić rozszalały oddech i powietrza większe hausty chwytać niż dotychczas. Serce kołatało jak szalone. Tak pewnie musiały się czuć dzikie zwierzęta ścigane przez zabójcze drapieżniki bądź jeszcze gorszych myśliwych. Może i też naiwnie myślały, że umknęły i dalej mogą cieszyć się życiem. Tyle, że potem strzał wypełniał uszy lub pazury ostre wbijały się i rozszarpywały wątłe ciało zabierając wszelką nadzieję. W przypadku Lucrezii była to magia, z której stworzona kula z impetem uderzyła w jej plecy, rzucając nią niby szmacianą lalką o drzewo. Zsunęła się bezwładnie na poszycie.

Potem zaś.. wszystko potoczyło się tak szybko i chaotycznie, jak gdybym tylko w wyobraźni się działa bądź zaledwie snem pokrętnym było. Leżąc na twardej ziemi i nie mając sił, aby się podnieść, obserwowała obcego jej mężczyznę rozprawiającego się z łowcami. W jednym momencie, zdającym się trwać tyle co mrugnięcie okiem pojawiło się światło niosące ze sobą śmierć dla jej oprawców.
Pamiętała jeszcze jaki specyfik o nieodgadnionym smaku wlewany jej do ust, który posłusznie połknęła.
Ciemność ją ogarnęła.



***


Otworzyła gwałtownie oczy i równie niespokojnie wciągnęła powietrze do swych płuc. Taki sposób wyrywania się ze snu nie należał do najprzyjemniejszych, jednak to było lepsze od dłuższego pozostania w tej dziwnej, gęstej ciemności, która wypełniała jej umysł i zdawała się stopniowo ją przytłaczać i zgniatać.
Na tyle na ile mogła rozejrzała się w około, upewniając się tym samym, że nie jest już w lesie, ani w przygniatającej ją ciemności, ani też nie jest martwa, na co wskazywał głuchy ból wypełniający jej głowę. Martwi nie powinni czuć bólu, prawda?
-Witaj w twoim nowym domu... - kobiecy głos przerwał w końcu ciszę wypełniającą pomieszczenie.
Po chwili też i jakiś kształt przysłonił jej światło i rzucił nań cień, na co Lucrezia zareagowała spięciem mięśni i czujnym zmrużeniem oczu. Gdy źrenice okolone prawie czarnymi tęczówkami skupiły się na owym nowym zjawisku, tedy mogła już je zakwalifikować jako dość urodziwą twarz kobiety. Wprawdzie istniało wiele gorszych widoków mogących mieć miejsce po takim przebudzeniu, jednak i tego nie uznała za polepszenie swojej sytuacji, co odbiło się wyraźnie w jej oczach takimi emocjami jak podejrzliwość i delikatne, stopniowo narastające rozdrażnienie.
Obca cofnęła się na ten widok, ale na wargi przywołała lekki uśmiech.
- Jestem Mirabell, od dziś twoja przewodniczka po mrocznym świecie... Pewnie masz dużo pytań. Mogę na nie odpowiedzieć.
Przez umysł leżącej zaczęły się przewijać myśli w olbrzymich ilościach, ale z trudem mogła się uchwycić chociażby jednej z nich. Spróbowała się skupić na słowach kobiety i wśród nich znaleźć jakiś względnie pewny grunt. Spod miękkiego materiału skrywającego jej ciało, Lucrezia rękę wyciągnęła, aby palcami długimi rozmasować czoło, na które na moment bruzda wstąpiła.
-Zatem, Mirabell.. witasz mnie w nowym domu, a nawet nie powiedziałaś gdzie on się znajduje – zaczęła, a ton jej głosu trudno było określić tylko jednym słowem. Owszem, był uprzejmy i miły jednak o wyraźnie zaostrzonych krawędziach - Co więcej, nie wspomniałaś też o tym, czy jestem tutaj dobrowolnie, czy może pod przymusem. Nie pozwól, abym była zmuszona dłużej trwać w tej niewiedzy..
Na dźwięk słów Lucrezii twarz kobiety zastygła. Po chwili jej brwi uniosły się.
- Wszyscy przebywamy tu z własnej woli. Nikt nie jest tu przetrzymywany. - powiedziała z lekkim znużeniem.- Jeżeli życie w samotni odpowiada ci bardziej, droga wolna, ale proponuję wpierw abyś została tu do czasu aż odzyskasz siły. - gdy mówiła ostatnie słowa jej twarz jakby rozchmurzyła się.
-Nie powiedziałabym, że sytuacja w której się znalazłam jest spowodowana tylko i wyłącznie moją wolą – mruknęła poprzedzając to lekkim westchnieniem. Dłoń z czoła zsunęła i oczy potarła, by zaraz potem ją unieść nad twarz. Zapatrzyła się w gładkie wnętrze, gdzie na jasnej skórze widniało tylko delikatne wytarcie od wielokrotnego trzymania broni. Poruszyła leniwie smukłymi palcami -Wybacz mię, że nie tańczę radośnie z mojego pobytu tutaj, ani też nie pałam płomiennym uczuciem i zaufaniem do Ciebie czy kogokolwiek innego w tym miejscu. Zrzućmy to na mój osłabiony stan, możemy… Przewodniczko? - przy wypowiadanym przez siebie pytaniu przeniosła chłodne spojrzenie na kobietę, a wargi rozchyliła w nikłym uśmiechu prezentującym jej białe kiełki.
Mirabell skinęła głową ledwo zauważalnie. Jej wzrok przyjął chłód płynący z oczu Lucrezii i stał się jego zwielokrotnionym odbiciem.

-Cudownie – rzuciła białowłosa i ręką dotąd uniesioną machnęła wdzięcznie w powietrzu w iście nonszalanckim stylu. I zaraz straciła zainteresowanie tą kwestią.
Będąc osobą przyzwyczajoną do patrzenia na wszystkich z góry bądź przynajmniej z takiej samej wysokości jak potencjalny rozmówca, mało przychylnie oceniała swą aktualną, leżącą pozycję. Z tego też powodu postanowiła to zmienić, więc i uniosła się na tyle, aby móc siedzieć na łóżku. Towarzyszyło temu kilka syknięć, gdyż ciało jej jeszcze słabe było i zdawało się nawet jej sprzeciwiać, co trudno było komuś takiemu zaakceptować.
-Jaka zaś jest Twoja rola? Czyżbyś miała prowadzić moją osobę przez ten labirynt mrocznego świata? – zapytała, kiedy już się wyprostowała i materiał ją otulający podciągnęła na tyle, by skrywał co bardziej strategiczne miejsca - W takim razie powiedz mi najpierw co się wydarzyło w tamtym lesie i dlaczego właściwie tutaj trafiłam. I nie, to nie niewdzięczność tylko zwykła ciekawość. Minęło trochę czasu odkąd ktoś dla odmiany mnie uratował, zamiast grozić i próbować zabić.
Przewodniczka wciągnęła powietrze do płuc, po czym z głośno westchnęła.
- Te pytania powinnaś zadać temu, kto był bezpośrednim świadkiem, i twoim wybawcom. Mogę tylko powiedzieć, że miałaś szczęście iż Ludim był w pobliżu. To wyśmienity wojownik, łowcy nie byli dla niego problemem. Co się zaś tyczy ciebie, odniosłaś poważne obrażenia od trafienia czarem. Teraz ból zapewne zelżał, a rany zostały wyleczone. Zajęły się tym nasze siostry.
-Ludim.. – wypowiedziała to imię, jakby chwilę smakowała jego brzmienie, a jednocześnie próbowała sobie przypomnieć zdarzenia w lesie. W końcu jak przez mgłę oczami wyobraźni dostrzegła długowłosego mężczyznę z obnażonym mieczem - Ah, zatem to był zaledwie szczęśliwy przypadek? Zatem mogę być wdzięczna losowi, że mnie nie zostawił na pastwę tamtych łowców. Żałuję tylko, że nie uśmiechnął się też i do moich strzelców– ledwie dostrzegalny grymas wstąpił na moment na twarz kobiety. Starając się skierować myśli ku innej drodze, rozejrzała się po pomieszczeniu – A moje rzeczy?
- Jest tu wszystko, co było przy tobie. - Mirabell skinęła głową na pokaźne biurko na którym rozstawione były rzeczy Lucrezii, po czym jej wzrok znów powrócił na twarz jasnowłosej.
-Dobrze, dobrze.. – mruknęła druga kobieta i przelotnie zerknęła we wskazanym kierunku z zamiarem późniejszego sprawdzenia swego dobytku. Skinęła głową, a kilka kosmyków zsunęło się po jej ramionach niczym srebrzyste, małe węże - Chwilowo zaspokoiłaś moją ciekawość, Mirabelle. Na razie pozostaje mi odpoczywanie tutaj, tak? Niech i tak będzie. Jeśli pojawią się kolejne pytania, to zapewne dopiero później.
Mirabell wstała z szelestem wygładzając materiał swojej niebieskiej sukni.
- Gdy będziesz czegoś potrzebowała, wystarczy że wypowiesz moje imię, a będę wiedziała, że czegoś ci trzeba. - powiedziała łagodnie - Wypoczywaj. Twój organizm był bardzo wyczerpany. Gdybyś zgłodniała... - delikatnym ruchem dłoni wskazała na niewielki stolik, na którym uszykowano jedzenie - głównie owoce.
Kobieta wykonała płynny obrót i po chwili zniknęła za drzwiami.
Lucrezia odprowadziła ją spojrzeniem, aż do samego końca, a potem jeszcze przez kilka chwil wpatrywała się w drzwi. Lakoniczna przewodniczka nie wydawała się dobrym źródłem informacji. Wprawdzie podawała odpowiedzi na zadawane pytania, jednak z wręcz piorunującą dokładnością, nawet w odrobinie nie uchylając rąbka większej wiedzy.

Była osłabiona, wiedziała to i czuła, aczkolwiek nie znajdowała się w stanie, w którym zmuszona byłoby tylko i wyłącznie leżeć. Nie zwykła poddawać się swojemu ciału i jego słabościom. Postanowiła zwiedzić miejsce swego pobytu, a przy okazji, jeśli będzie ku temu okazja, wyciągnąć od kogoś interesujące dla siebie informacje. Albo przynajmniej dokładniej zorientować się w sytuacji w jakiej się znalazła, myśli poukładać, pytaniom zaś odnaleźć odpowiedni.
Nogami mogła poruszać, co sprawdziła przesuwając je na krawędź łóżka i zsuwając, aż stopami ucałowała podłoże. I podniosła się pozwalając, aby materiał ją dotąd skrywając zsunął się gładko na łóżko. Wydawało się to być tak wielkim wysiłkiem, że aż zamarła na moment, gdy lekko jej się w głowie zakręciło. Utyskując pod nosem na zachowanie swego ciała ruszyła w kierunku biurka. Po drodze z pośród owoców wyskubała winogrono, którego sok przyjemnie spłynął jej po gardle.
Zatrzymała się przy meblu, a delikatny wiaterek owionął jej skórę. Uwagę swą pierwej skierowała na krzesło, a konkretniej to na rzeczy na nim się znajdujące i wyjątkowo jej znajome. Długimi palcami przetańczyła po poskładanych ubraniach, którymi najwyraźniej ktoś raczył się zająć i doprowadzić do porządku po ostatnich wydarzeniach. Lucrezia nie należała do osób, którym na rękę był niedbały wygląd, to i taka niespodzianka była dlań miła. Wsunęła pośpiesznie spodnie, buty, a potem odetchnęła z zadowoleniem, kiedy biały materiał koszuli otulił ją ciało. Niejako dało jej to dziwne poczucie bezpieczeństwa w tym zupełnie obcym miejscu. Sięgnęła po broszę zdobioną niebieską wstążką i tylko nieco jaśniejszym kamieniem, po czym spięła nią żabot u szyi. Na ramiona zaś zarzuciła granatową marynarkę o bogatych zdobieniach, jednak pozwoliła jej wisieć luźno, bez wkładania rąk w rękawy.
Z blatu podniosła białe rękawiczki, które zaraz założyła na dłonie, naciągając je mocno, aby odpowiednio się na nich układały. Zwieńczeniem całości były drobny szczegóły, który w postaci rodowego pierścienia wsunęła na serdeczny palec lewej ręki. Nieopodal niecierpliwie na swoją porcję uwagi czekał kolejny przedmiot doń należący.
-Tęskniłaś? – zapytała Lucrezia szeptem i z zaskakującą dla siebie czułością pogładziła swój największy skarb, który jakby w odpowiedzi mocniej zalśnił złotem. Nie dostrzegła żadnego, choćby najdrobniejszego zadrapania na jego powierzchni, co przyjęła z niejaką ulgą. Schowała owe cudo do jego zwyczajowego miejsca, czyli za pazuchę marynarki.

Dłońmi dokładnie poklepała klapy marynarki, a dopiero potem jedną wsunęła do kieszeni spodni. Tam znalazła upragniony przez siebie przedmiot to i wyciągnęła go, aby pochwalić światu. Opakowanie było wprawdzie dość pogniecione tak jak i znajdujące się w nim papierosy, ale kobiecie udało się wyciągnąć jeden zachowujący odpowiedni kształt. Ujęła go w usta, a jego czarna bibułka wyraźnie się odznaczała na porcelanowej cerze. Zaraz też wyciągnęła zapalniczkę i z niej powstałym płomieniem go odpaliła. Zaciągnęła się smakując przy tym słodko-gorzki smak rozchodzący się po jej ciele, a potem z równą przyjemnością wypuściła spomiędzy warg chmurę siwego dymu.
Podeszła do okna i otworzyła je szerzej, by móc przez nie wyjrzeć, a przy okazji też i powtórzyć kilkukrotnie poprzednie czynności palacza. Lustrowała ciężkim spojrzeniem powoli zachodzącego słońce, którego ostatnie blaski oświetlały jej twarz. Wszystko zdawało się być spokojne, jakby nic odbiegającego od normalności nie miało miejsca. Krajobraz nie zdołał jej naprowadzić, ani choćby odrobinę przybliżać lokalizację owego… jej nowego domu. Dom.. niegdyś może i to wzbudzałoby w niej odmienne, milsze emocje, jednak teraz mogła sobie pozwolić tylko na sceptyczne prychnięcie i odbicie się od okna, by potem odwrócić się doń plecami.
W pełni ubrana i wyposażona, a tym samym czująca się silniejszą pomimo odniesionych obrażeń, ruszyła ku drzwiom, które i zaraz zamknęły się za nią cicho.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 02-09-2010 o 04:33.
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-12-2010, 19:02   #4
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Lucrezia Aubretia del Masmore:

Drzwi z cichym szmerem zamknęły się za twoimi plecami. Stałaś w długim korytarzu, ale nie byłaś sama. Przez ów korytarz przechodziły pary osób, a twój widok zdecydowanie budził ich zainteresowanie. Zarówno mężczyźni jak i kobiety idąc spoglądali na ciebie i szeptali. Na pierwszy rzut oka nie sposób było stwierdzić, iż są to inni Upadli. Ich skrzydła pozostawały zdematerializowane, w związku z czym ichnie aury były trudne do wykrycia. Na dodatek wszyscy, bez wyjątku, odziani byli w najlepsze stroje, począwszy od szat z najznamienitszych materiałów, szyte na miarę najnowszych trendów mody w Minas'Drill, poprzez eleganckie smokingi i ekstrawaganckie suknie. W wyglądzie mieszkańców tego miejsca było coś intrygującego, wręcz pociągającego, a ich odzienie pomimo swego bogactwa, sprawiało wrażenie skromnego. Rysy ich twarzy, ostre, drapieżne, a jednak delikatne, nadawały ich twarzom wyraz dzikości, a wydęte, czerwone usta mówiły o skłonnościach do zaspakajania swoich zmysłowych żądz.

Korytarz wyściełany był szkarłatnym, aksamitnym dywanem, który tłumił odgłosy kroków. Ściany były zdobione wyłącznie latarniami, w których płonęły purpurowe płomienie, ale pozostawały zimne i surowe, gdzieniegdzie tylko znajdowały się w nich drzwi do komnat mieszkańców. Rozglądając się, zauważyłaś za sobą koniec korytarza, który stanowiło duże, witrażowe okno przedstawiające czerwono-włosą postać o szeroko rozpiętych, złotych skrzydłach. Uskrzydlony obraz, prawdopodobnie Nieskończony, otoczony był mozaiką kolorów.

Większość Upadłych poruszała się miarowym krokiem w przeciwną stronę, gdzie w dali majaczyło wejście do wielkiej komnaty.

Jade Surinel:


Gdy tylko opuściłaś swoją komnatę, wkroczyłaś w korytarz, który jak zwykle robił na tobie wielkie wrażenie. Zdobiony wieloma wiszącymi przedmiotami (niektóre wręcz lśniły od połysku zdobiących ich kryształów i drogocennych kruszców) i niesamowitymi obrazami, które przedstawiały sceny rozmaite (w większości miłosne i odnoszące się do historii tego miejsca, jak przypuszczałaś). Korytarz był względnie pusty, przechodziło nim tylko kilka osób, wszystkie sprawiające wrażenie zdystansowanych i zimnych. Korytarz ten, jako jeden z wielu prowadził do sali, stanowiącej centrum zamku na wszystkich jego piętrach - to tu mieściły się schody pnące się ku wyższym kondygnacjom i prowadzące do niższych pięter twierdzy, i to w tym miejscu przebywało najwięcej osób. Gdy pojawiłaś się w niej, wszystkie głowy zwróciły się ku tobie. Poczułaś na sobie chłodne spojrzenia, wyrafinowane, i oceniające. Odezwało się nawet kilka szepczących głosów. Nie znałaś tutejszych Upadłych, bynajmniej sama nie starałaś się, aby ich poznać. Całe to miejsce, nazywane przez Obliv'a "Czarną Galerią" obalało wszystkie stereotypy i poglądy na temat Upadłych. Tutejsi przedstawiciele mrocznej połowy rasy Nieskończonych, mieli w sobie dużo dostojeństwa. Wszystkie postacie roztaczały wokół siebie silne aury, pochodzące z ich ciemnych skrzydeł. Ubrani byli w bogate i zmysłowe stroje, co sprawiało, iż trudno było nazwać ich "wyrzutkami społeczeństwa".

Spośród całego tłumu udało ci się rozpoznać jedną postać - mężczyznę, który przyprowadził cię do tego miejsca. Widziałaś go poprzednio w podróżnych szatach i teraz, gdy miał na sobie szaty koloru szlachetnego błękitu, który kontrastował z jego kasztanowymi włosami, Obliv wyglądał o wiele bardziej szlachetnie. Kiedy i on ciebie zauważył, ruszył w twoim kierunku dworskim, arystokratycznym krokiem. Ukłonił się tobie i na powitanie pocałował w dłoń. Dworskie maniery...


Jewel ukryła wszystkie uczucia i emocje w sobie, na zewnątrz pozostawiając chłodną maskę uprzejmości. Upadli znajdujący się w sali grali w grę, jakich zasad jeszcze nie poznała, ale to od niej tylko zależało, czy oni się o tym dowiedzą, czy nie. Jakie cele powodowały Obliv'em, też nie wiedziała, więc i wobec niego zastosowała tą samą metodę. Skłoniła się mu delikatnym, pełnym wdzięku ruchem. Życie tutaj mogło przypominać ślizganie się po kruchym lodzie, pod którego powierzchnią kłębiły się żmije...

- Jak się dziś czujemy, panno Jewel? - zapytał z przejęciem, którego szczerość ciężko było podważyć.
- Całkiem dobrze, dziękuję za troskę.- odrzekła z lekkim uśmiechem.
Mężczyzna skinął głową. Zaszeleścił jedwab jego szat.
- Nasz pan pragnie dziś zobaczyć się z panną. - powiedział z powagą. Jest zainteresowany pani... umiejętnościami. Bardzo mu zależy na tym spotkaniu...
- Mi również zależy, by poznać pana tych włości. Więc, jeśli możesz, prowadź...
Obliv pokręcił przecząco głową.
- Obawiam się, że to będzie musiało jeszcze poczekać. Nasz pan... musi się przygotować. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, osobiście powiadomię panią. - uśmiechnął się lekko.
Nagle naprężył się jak struna, a jego ciałem wstrząsnął słaby dreszcz.
- Oh, wygląda na to, że jest już gotowy. Pani pozwoli? - podał ci swoje ramię.
- Jak najbardziej. - Przyjęła podane ramię i pozwoliła się poprowadzić.


Obliv prowadził cię na wyższe poziomy. Na każdym z nich działo się to samo. Witały was te same, chłodne spojrzenia i ciche szepty. Na niektórych twarzach gościły fałszywe i szydercze uśmiechy, niektóre pozostawały obojętne, a spojrzenia poniektórych mężczyzn i kobiet zdradzały kryjącą się w ich umysłach zazdrość i pożądanie.

Kiedy schody skończyły swoją wędrówkę ku górze, stanęliście u progu najwyżej położonej sali, którą okrywała wielka kopuła wykonana ze szkła koloru lawendy. Przed wami stał rząd zimnych, marmurowo-białych kolumn, które prowadziły do dużych, zdobionych złotem drewnianych drzwi. W pomieszczeniu nie było nikogo, toteż można było odetchnąć z ulgą.
- Są zazdrośni, ponieważ nasz pan rzadko kiedy okazuje przed nami swoje oblicze. - odezwał się twój przewodnik. W dworach takich jak ten, względy opiekuna są wyjątkowo pożądane.
Obliv doprowadził cię do wrót, które same się przed wami otworzyły. Przed tobą ukazało się wnętrze skrytej w mroku komnaty. Mrok tam panujący był tak gęsty, iż sprawiał wrażenie zdolnego zmiażdżyć swoją masą. Obliv gestem zachęcił cię do wejścia. Nie miałaś innego wyboru, byłaś pewna co do losu, który spotkałby cię, w razie odmowy. Niepewnie postawiłaś pierwszy krok. Wtedy to z głośnym dźwiękiem zapłonęła oliwa, nagromadzona w specjalnych tacach przymocowanych do ścian komnaty. Ognista poświata rozjaśniła ciemność, czyniąc z niej półmrok. W tym świetle ujrzałaś stojącą na środku postać. Postać, której widok wywoływał dreszcze na twojej skórze. Aura pochodząca z duszy owej postaci przytłaczała, nie sposób było określić jej potęgę.


Ogień buchnął i powiększył się, rozpraszając całkowicie mrok panujący w komnacie, dzięki czemu zauważyłaś szczegóły. Na środku komnaty stał młodo wyglądający, szczupły mężczyzna z obnażonym torsem. Długie włosy o kolorze głębokiego szkarłatu opadały na jego plecy, po bokach zaplecione w dwa warkocze. To, co najbardziej przykuwało w nim uwagę były jego skrzydła. Czas najwidoczniej zrobił swoje z tym Upadłym. Jego niegdyś dumne skrzydła straciły upierzenie, przeobrażając się w przerażające twory. Jedynym śladem po jego dawnej chwale była para niewielkich, ozdobionych ciemnoczerwonymi piórami, skrzydeł. Mężczyzna spoglądał w jakiś niewidoczny punkt na suficie, i obniżył głowę dopiero kiedy stanęłaś kilka metrów przed nim, w obawie przed wpływem jego aury.
- Nie bój się. Nic ci nie grozi z mojej strony, dziecko. - powiedział miękkim, delikatnym głosem, od którego zaszumiło ci w głowie.
Wtedy zrozumiałaś wszystko. Dawne opowieści Nieskończonych powróciły do twojej pamięci... Przed tobą stał sam Lua'Zir, najstarszy z żyjących Upadłych, jeden z pierwszych w Neverendaarze. Niegdyś Lua'Zir był najwyższym kapłanem Celestian, uduchowionej elity Nieskończonych, czczących Lunnosa, Boga Świateł. Stąd wiele par skrzydeł...


 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 07-12-2010 o 22:07.
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172