Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2011, 23:23   #101
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Miało być tak pięknie. Bez walki, bez brzydkich słów, przegrani się usuną, szczęśliwcy, bądź co bądź zasłużeni, biernością lub przeciwnie, zgarną nagrodę: szansę na nagrodę!

Ale nie. Prostacy musieli zostać, dać upust swojemu prostactwu. Inaczej świat składałby się jedynie z kuriozalnie kurtuazyjnych ludzi i mieszaniec byłby bardzo nieszczęśliwym Tedem.

Choć było to odstręczające i irytujące, hołota go nie zawiodła. Wrócili do środka, mając do dyspozycji garstkę, na których skupić można było gniew. Najbierniejszy z najemników westchnął, sięgając pod połą tkaniny po wyważony puginał...

Wtedy okazało się, że najemnik przypominający kobietę istotnie jest kobietą - bo jak nazwać jej zachowanie? Istotnie, dało się płeć rozpoznać bardziej w ruchach i całusie na drogę niż obserwowaniu jej chwilę, choć na drugi rzut oka Ted musiał przyznać, że to on zwyczajnie stał się mniej spostrzegawczy.
Miało być pięknie i zaczynało być pięknie.

Wtem prostak zaatakował! Ciął ją mieczem! ruch był tak niespodziewany, że obieżyświatowy szpieg aż wzdrygnął się, zastanawiając, czy zdołałby sam uskoczyć tak zdradzieckiemu ciosowi. Nie odpowiedział sam sobie jednak nim najemnik leżał na ziemi a zgroza przeniosła się na stan okaleczonego.

Miało być pięknie. To było piękne. Red zmierzył wzrokiem dosłownie od stóp do głów kobietę - dziewczynę? - nie będąc pewnym jej wieku, pod wrażeniem jej zdolności. Przelotnie zerknął na jej palce. To było coś niezwykłego. Sam nieuzbrojony mógłby, będąc chyższym od wielu, spróbować odebrać puginał komuś samemu nie mając żadnego ostrza do dyspozycji, rzecz prosta, w której strach śmiercią wydatnie pomaga. No a będąc żwawszym sam sobie odebrać nie dałby... Ale to...

Piękna technika, istotnie. Dziadziunio zna się na ludziach, umie o siebie zadbać. skomentował z podziwem w myślach.
Potem zaszufladkował ją w innej kategorii - krwiożerczej bestii - i znów okazało się, że w pomieszczeniu nie ma kobiet. Zdarza się.

Po chwili poza dziadziuniem i bestią dzielił salę jeszcze z socjopatycznym nożownikiem i lancknechtem, który jako jedyny wciąż wydawał się normalny.
Wciąż.

Wtedy zaczęła się Rozmowa.
Rozmowa była poważna, w lekkiej otoczce absurdu.
Biała Róża. Stokrotka. Inne kwiaty. Jaja. Żebyś wiedział, że jaja. Trzy kraje. Trzydzieści godzin. Podpadanie Bogom. I świcie. Jaruga. Pukacze.
NIZIOŁEK...[/i]

Rzadko w swoim życiu Teddevelien był szczerze zaskoczony. Powaga starca, krótka wymiana zdań na ulicy i możliwość lada moment ogarnięcia Pukaczy wskazywały na to. Słuchając był obecny jakby gdzie indziej, walcząc ze sobą by wpatrywać się w starca jak otępiały trędowaty tak długo, jak ten mówi, i ani sekundy dłużej.

- Jakieś pytania?

Do zasług Teda należy zaliczyć, że błyskawicznie, komicznym zwyczajem uniósł dłoń z palcem skierowanym w sufit i tylko usta wygięły mu się w grymas nim zdołał przezwyciężyć dziwne ssanie biegnące od przełuku do żołądku i przemówić. To nałóg mu o sobie przypominał.
Uzależnienie od ryzyka.
- Czym są pukacze lub też czy tym, czym myślę, że są - zaczął zbędnie, głównie po to, by zdystansować się do lancknechta, który dokładnie wie czym jest teleport ukazując, jak postępuje inflacja wartości wiedzy tajemnej - czy robimy wszystek to w równoczasie i z lubym Stokrotce się zwijamy lub po prostu co z tem gościem po oswobodzeniu czynim - dał sobie może aż i ze trzy sekundy na dramatyczną, teatralną pauzę, jakie to ponoć są w teatrach na dworach w Toussaint - i cuże sobie przyczynimy poza miłością jaśnie Stokrotki?

Czekając na odpowiedź i ewentualne pytania reszty prostoty, ale jakże egzotycznej prostoty, do której należał, Teddevelien zaczął rozważać, dlaczego w raptem może dwu godzinach w jakiś pośredni sposób ociera się o zaangażowanie w sprawy którym patronują rzekomo nazwiska dwóch z grupy najpotężniejszych czarodziejek tego świata...
 
-2- jest offline  
Stary 13-04-2011, 20:55   #102
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy Brego podszedł do stolika Galen z nieukrywanym zadowoleniem wkładał do skórzanego woreczka brzęczące monety . Mając Redańską walutę nareszcie mogli zostać potraktowani z mniejszą pogardą . Nie chodziło o to , że waluta którą posiadali wiedźmini była zła . Nilfgardzkie pieniądze były uznawane za jedną z najmocniejszych środków wymiany jednak nadal wśród wszelkich istot królestw północnych tkwiła nienawiść do cesarstwa mimo zakończenia wojny . Galen choć mocno już podpity był w stanie zauważyć jak bardzo narżnięci są jego kompani z gry . Szczególnie komicznie wyglądało zachowanie Henga , który koniecznie chciał coś powiedzieć do wiedźmina , jednak mimo usilnych starań było to dość trudne do wykonania . Po wielu upadkach i karkołomnych wręcz wyczynach Heng w końcu wyciągnął z kieszeni dziwny flakon . Mimo alkoholowego upojenia Galen od razu rozpoznał zawartość flakonu .

- Wilk !

Ale skąd u licha u krasnoludów eliksir wiedźmiński….


Nie wiele się zastanawiając Galen zagadał

- Skąd macie ten flakon ?

-No bo se tak to było, że my go czas jaki temu we kości żeśmy wygrali.
Od waszego koleżki jakiego. Wiedźmina się znaczy. Do kości to on łapy nie miał ani troszeczkę-
odezwał się podpity Colen.

Galen i Brego ukradkiem spojrzeli na siebie , po czym dalej kontynuowano rozmowę .

- A pamiętacie może , jak nazywał się ten wiedźmin . Znaczy ten od którego wygraliście flakon i jak dawno to było ?

-No to ja se wiem tyle, że był tu jakeś... bedzie pół tygodnia nie? No... i się kazał zwać Livuszem, ale czart wie czy mu nie odwaliło - rzekł Zevir, wzruszając ramionami.

Mimo , że Galen nie znał żadnego Liviusza wyjątkowo zainteresował się obecnością w okolicach innego wiedźmina . Sądząc po błyszczących się oczach kolegi i jemu ta wiadomość nie była do końca obojętna .

- Wiecie może w którą stronę się udał ?

Nagle odezwali się wszyscy krasnoludowi . Problem w tym, iż każdy wskazywał inną drogę. Colen twierdził, iż udał się na południe, Rengh obstawiał południowy wzchód, zaś Zevir wschód . Każdy z nich zarzekał się, iż widział odchodzącego przybysza, ale... jak mógł w tym samym czasie iść w trzy różne kierunki?
Galen westchnął po czym jego wzrok skupił się na stojącym na blacie flakonie .
- Potrzebna wam ta flaszka ? – zapytał

- Znaczy się trucizna , bo zdajecie sobie sprawę , że zdrowe do picia to nie jest – powiedział łowca potworów i szczerze uśmiechnął się do towarzyszy .

-A tfu! My porządne krasnoludy! Berbeluchy z flakami do gęby nie bierzemy! - skrzywił się z obrzydzeniem Rengh.

Faktycznie wewnątrz Wilka, przy dokładniejszym przyjrzeniu się, pływały drobne cząstki... czegoś bliżej niezidentyfikowanego, lecz zdecydowanie nie groźnego.
Przeciwnie, fakt ten był raczej naturalny przy niedokładnym rozdrobnieniu substancji.

-Czyli wam nie potrzebny ? – zapytał wiedźmin .

-Nie, ale możemy o niego zagrać - wyszczerzył się Rengh.

- Ja już spasuję uśmiechnął się Galen , ale może Brego zechce pokazać swoją żyłkę hazardu- i dalej uśmiechnięty spojrzał pytająco na swojego towarzysza
 
Koening jest offline  
Stary 14-04-2011, 20:48   #103
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Libacja z wesołą kompanią krasnoludów istotnie mogła się skończyć źle dla wiedźmina, który z początku starał się dotrzymać kroku w piciu towarzyszom. Szybko jednak musiał się poddać, by nie wpakować się po raz kolejny w jakąś pijacką aferę.
Nie mniej wyczyny krasnoludów obudziły w nim radość. Mężczyzna śmiał się patrząc na „płynne” ruchy jednego z nich. Brego starał się zapamiętać choć część dialogu, jaki prowadzili między sobą, jednak każde kolejne zdanie rozbawiało go bardziej od poprzedniego, więc w rezultacie gówno zapamiętał.
Po chwili jeden krasnoludów postawił na stole mały, przezroczysty flakonik. Obaj wiedźmini rozpoznali wspomagającą miksturę- Wilka. Galen natychmiast wypytał Henga o flakon, jednak jedyną przydatną informacją jaką uzyskali było imię poprzedniego właściciela.

-Może warto zapytać karczmarza o tego typka… - szepnął do Galena- Skoro masz już trochę bardziej zadowalającej waluty, może rozwiąże mu się język.

Następnie krasnolud zaproponował, aby zagrać o flaszkę. Galen odmawiając kolejnej gry, zaproponował, aby Brego spróbował.

-Z chęcią- powiedział- Zagrajmy!- dodał otwierając swoją torbę i zaczynając w niej grzebać. Wiedźmiński eliksir nie powinien trafiać w przypadkowe ręce. Od zawsze wiadome było, że czarodzieje i czarodziejki starali się położyć swoje parszywe łapska na sekretach z wiedźmińskich szkół. Brego podejrzewał, że ta wesoła kompania nie zdawała sobie sprawy, jak cenną rzecz posiadają.

-Powiedzcie mi jednak wcześniej Panowie, jak wyglądał ten którego ograliście na tą buteleczkę.

-My żeśmy go troszeńkę mało widzieli, jak jop twoja mać! - pokiwał poważnie głową Rengh.
-Dobrze gada. Wódki mu dać... - potwierdził Zevir, lecz zaraz przedmówca wpadł mu w słowo.
-O! To, to!
-Na długo to on dupska tu nie posadził. Ze... jakieś ze góra dwa dni i zawsze łeb miał zakryty. Ani chybi. Zdrowie twoje i twoje, i twoje, i twoje i twoje w gardło moje - wzniósł kieliszek Colen.
-Raz jeden tylko dzieciak badylachem zawadził o szmatę i ze łba mu spadła, ale, jak mamusię kocham, mrugnąć żem nie zdążył, a już z powrotem kaptur mu ryj zakrywał.
Tylko coś łysego mignęło
- zakończył relację Zevir.
-I tak gówno byśmy zobaczyli, bo cholera daleko była - wzruszył ramionami krasnolud, ponownie wznosząc ten sam toast.
-Tylko ślepia miał, kurważ mać, dziwne. Żeśmy widzieli jak grosiwa potrzebował i postawił tą flaszeczkę.
Ślepia do miał takie... takie... ni go w dupę, ni go w pysk. Takie... jak mocno chędożone elfie zadki... Takie... z dupy...
- opisywał Rengh, po czym spojrzał na obu wiedźminów.
-Ale chyba to u was normalne - zakończył, widząc oczy mutantów.

Brego skrzywił się lekko, słysząc mało wartą odpowiedź.

-A pamiętacie może czym ów mężczyzna miał jakieś towarzystwo?

-Ano były dwa takie ludzie. Żeby jednak rozmowne były, to nie powiem, bo bym, kurwa, skłamał.
Ze raz się pojawili. Jedna brzydka starucha, że na sam widok się odechciewa i we kapturze chudy facet jakiś -
potwierdził Colen.

-To może powiecie mi chociaż skąd ich tu przygnało?

-Podobnież znikąd. Nie było i był. Jakby jaki chędożony magik palcami pstryknął i przed bramą zrobili się we trójkę.
Podobnież strażnik się odwrócił, a kiedy się odwrócił, już tam byli.


Czują, że nie dowie się od krasnoludów nic konkretnego uznał, że nie warto dalej wypytywać. Miał nadzieję, że karczmarz okaże się bardziej konkretnym informatorem.
Brego wyciągnął z torby mieszek z pieniędzmi, odsypał połowę monet powrotem do torby, a brzęczący mieszek rzucił na stół.

-Wytłumaczcie mi proszę zasady i sprawdźmy czy mam dzisiaj szczęście!- powiedział z uśmiechem.
 
Zak jest offline  
Stary 16-04-2011, 01:39   #104
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nilfgaard, Schody Marandalu:

Teddevelien:

Starzec spojrzał na pytającego z powagą pomieszaną z lekkim rozbawieniem. Zupełnie jakby śmiał się do własnych myśli.
Być może wyobrażał sobie miny śmiałków tuż przed rozpoczęciem jazdy na tym, jakże innowacyjnym, środku transportu.

-Zależy co masz na myśli. Jeśli wielkie, paskudne stwory cuchnące wódką i potem, mieszkające w grotach i jaskiniach podziemnych bądź podgórskich, to zgadza się.
Zawczasu uprzedzam, że trzeba się mocno trzymać, bo nie zważają one na to, czy jeszcze ktoś jest na ich grzbiecie
-wyjaśnił pierwsze zagadnienie, ani trochę nie okazując zmartwienia z powodu ewentualnego upadku któregokolwiek z członków drużyny.

Przeciwnie. Zdawało się, iż chętnie zobaczyłby całą sytuację, przy której przednio by się bawił.

Z twarzy szybko zniknął mu uśmiech, co zwiastowało przejście do poważniejszych spraw.

-Dla nas liczy się efekt. W jaki sposób do niego dojdziecie, wasza bolączka, aczkolwiek sugeruję jednoczesną likwidację i oswobodzenie.
Wykonywanie zadań po kolei może utrudnić zadanie. Z pewnością będziecie po tym poszukiwani.
Załóżmy teraz, że udało się wam uwolnić więźnia, bo innej opcji nie dopuszczam, zaprowadzicie go do kontaktu Stokrotki z Dolin.
Jest poszukiwany przez straże, więc nie zobaczycie go. Nawet nie będziecie wiedzieli kim jest.
Wszystkiego będziecie dowiadywali się w swoim czasie
-uprzedził zleceniodawca.

-Jeśli chodzi o nagrodę, to dług wdzięczności Stokrotki może przybrać różnorakie formy, zależne od waszej woli. Naturalnie wszystko w granicach rozsądku-wyjaśnił, patrząc po twarzach zgromadzonej czwórki.

-Skoro wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, nie traćcie czasu, bo jest go mało.
Przed budynkiem stoją cztery konie, na których wyjedziecie bramą północną i podążycie traktem aż do Gór Amell.
Następnie wzdłuż ścian górskich na wschód, gdzie przed jedną z jaskiń będzie czekał elf.
Odbierze od was konie i zaprowadzi do pukaczy. Tyle musicie wiedzieć na chwilę obecną. Powodzenia
-rzekł, po czym ruszył w kierunku warsztatu kowalskiego.

-Ah... Nie muszę chyba dodawać, że niepowodzenie będzie wiązało się z niezadowoleniem Stokrotki? Chyba nikt nie chce, by się złościła, prawda?

Wyszedł, zaś mała grupka przyszłych wybawców nie ruszała się z miejsca przez kilka krótkich chwil.

-Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru ponownie podpadać Francesce-rzucił lancknecht.

Natychmiast puścił się biegiem do drzwi, niemalże wyważając je z zawiasów! Zgrabnie, jak na swoją posturę, wskoczył na najbliższego konia, osiodłanego siwka, wbijając pięty w boki zwierzęcia nim zdążył bezpiecznie ulokować się w siodle.
Wierzchowiec pognał do przodu, błyskawicznie zwiększając dystans pomiędzy resztą grupy, a człowiekiem na czołówce stawki.

Kobieta i łachmyta spojrzeli na siebie, jakby rzucając sobie nieme wyzwanie.
Cała trójka skoczyła do pozostałych środków transportu, ruszając w pogoń za mężczyzną, który zdążył już zniknąć z oczu "drużyny".

Ted na swoim kasztanowym towarzyszu, razem z pozostałą dwójką popędzili w kierunku głównej ulicy, natychmiast zakręcając na niej na północ.
Niemalże galopowali, nie przejmując się cywilami umykającymi czym prędzej na boki, by uniknąć stratowania przez trójkę zaślepionych szaleństwem jeźdźców, przyczepionych wzrokiem do zadu galopującego siwka, wypadającego z miasta jakby chciał umknąć przed deszczem spadających strzał.

Brama zbliżała się w zastraszającym tempie, żeby w końcu jedynie śmignąć i zostać w tyle.
Bezpowrotnie.

Wypadli na równy trakt, jeszcze bardziej przyspieszając. Kopyta końskie ledwie muskały ziemię, niosąc jeźdźców za oddalającym się powoli lancknechtem, jak oszalały pędzącym w kierunku rosnących z każdą chwilą Gór Amell.

Nagle zakręcił w prawo, niemalże wywracając swojego wierzchowca!
Jego "ogon" również zakręcił, ignorując drogę na rzecz niskiej trawy usianej głazami, przez które konie z gracją przeskakiwały lub wymijały.
Wreszcie odległość do mężczyzny niemalże leżącego na końskim grzbiecie, zmniejszała się!

Góry Amell powiększały się z każdą chwilą, grożąc rozszerzeniem się na obszar całego Kontynentu.
Dumne szczyty strzelające w niebo niczym wieże celujące zaostrzonymi palcami prosto w niebo, lśniły bielą w pełnym słońcu.

Pęd powietrza, jedynie potęgowany przez wiatr, chłostał podróżnych po twarzach, rozwiewał włosy, huczał w uszach.
Wszelkie rozmowy były niewątpliwie utrudnione, co, zapewne, było niezwykle wygodne.
Przynajmniej dla mężczyzny, którego płaszcz łopotał podobnie do flagi.
Mocno sfatygowanej flagi.

Nagle siwek zarył kopytami, prawie wysadzając swojego jeźdźca z siodła!
Ten jednak trzymał się wyjątkowo mocno.
Zawrócił konia, który podreptał spokojnie ku cieniowi. Wtedy zwalista postać opuściła siodło.

Wkrótce powód dziwacznego zachowania, ukazał się również Tedowi. Był nim stojący u podnóża Amellu, elf o czarnych włosach zaplecionych w warkoczyki ostatecznie związanych z tyłu głowy.
Oparty o ścianę górską, z uśmiechem pełnym równych zębów, przyglądał się przybyszom.

Kiedy tylko wszyscy byli już na ziemi, łaskawie raczył zabrać głos, nie kryjąc się z poczuciem wyższości.

-Miło mi widzieć dh'oine w tak wielkim pośpiechu dążących na ratunek jednemu z mych braci-odezwał się, odrywając plecy od kamienia, zaś kobieta prychnęła z jawną pogardą.

-Też mógłbyś coś zrobić...

-Toż właśnie robię. Pomagam wam!-udał oburzenie.

-Oszczędzaj słowa. Prowadź-syknął nożownik, szybko uciszając czekającego na nich mężczyznę.

-Jak wolicie-wzruszył ramionami, po czym przywiązał lejce do jednej z wystających skał.

Nagle odwrócił się ku grupie z uśmiechem przyklejonym do ust, lecz było to wygięcie warg, które klasyfikowało się jako niepokojące.
Nie mówiąc już ani słowa, odwrócił się bokiem do ściany górskiej i... wkroczył w wąską szczelinę!

Elf szybko zniknął w ciemnościach. Mina lancknechta wyrażała wszystko, czego nie zdołałyby wyrazić żadne słowa.

-Od początku mówiłem, że to jakieś jaja-warknął, puszczając wszystkich przodem.
Nie było to szczególnie zaskakujące, gdyż z pewnością zastanawiał się, w jaki sposób ma wejść do środka.
Zbyt szeroki tors mógł zmieścić się u dołu - w szerszej części wejścia.
Nie miał najmniejszych szans przejść tak jak ich przewodnik.

Twarz kobiety wyrażała podobne uczucia.

Jako pierwszy, z obojętnym wzruszeniem ramion, jeszcze łatwiej niż przedstawiciel pięknej rasy wkroczył do środka.

Następna była drużynowa psychopatka, z grymasem irytacji, próbująca na wdechu przedostać się dalej.
Przeszkadzały jej piersi i tak już pomniejszone przez obcisły kaftan.
Udało się dopiero wtedy, gdy lekko przykucnęła.

Przyszła kolej na Teda.
Szczelina była na tyle wąska, że mieszaniec widział wielką masę skalną tuż przed swoim nosem jednocześnie mając wrażenie, iż jeśli by odchylił głowę choć troszeczkę do tyłu, napotkałaby na opór.

Przejście skończyło się równie gwałtownie, jak się zaczęło, pogrążając ćwierćelfa w ciemnościach i narastającym odorze wódki.
Nagle rozbłysła pochodnia, rzucając krąg światła na nieregularny korytarz niknący w mroku oraz ściany wyglądające jakby niewidzialny olbrzym rozerwał potężną masę skalną na dwie części.
Oświetlał również...


Zbliżające się ciężkim krokiem wielkie, włochate stworzenie, przyprawiające o mdłości samym widokiem, lecz mimo wszystko nikt nie miał ochoty wymiotować.
Był to niezawodny sygnał, iż ich żołądki umarły pod wpływem odrażającego odoru skondensowanych gorzelniczych oparów wydostających się przy każdym chuchu.

-Cicho!-rzucił elf, nasłuchując.

W chwilę później Ted również to usłyszał. Chrobot kamieni i szuranie. Przy wejściu.
Wszyscy odwrócili się na pięcie!

Źródłem hałasu okazał się lancknecht "czołgający się" na boku z rękami wyciągniętymi do przodu, a kiedy jego przedramiona były wewnątrz, zaparł się nimi.

-Kurwa... mać...-wysapał, wciągając się do wnętrza.

-Co tu tak...?-zaczął, ale gdy tylko, powstając, zobaczył pukacze, zrezygnował z dokończenia pytania.

-No to już wiem-warknął.

-Nasi przyjaciele zgodzili się wam pomóc. To znaczy, zgodzili się pomóc Avallac'howi-poprawił się, widząc nieprzychylne spojrzenie jednego ze stworzeń.

-Dowiozą was do rozgałęzienia Jarugi, skąd odbierze was jeden z waszych dh'oine. Przewoźnik już czeka i przewiezie was przez całą Temerię, aż do Pontaru.
Nie traćcie czasu
-dodał z perwersyjną przyjemnością, obserwując z rosnącą, z każdą chwilą, satysfakcją, gramolących się na śmierdzące plecy, podróżnych.

-Aha... Zapomniałbym. W trakcie podróży przez Temerię i Redanię nikt nie będzie nic wiedział o całek akcji.
Oni dostali zadanie. Przewieźć z punktu A do B, więc ani słowa
-uprzedził.

-Będzie trzęsło-wychrypiał zapitym głosem pukacz kobiety z niewytłumaczalną radością.
Czy wszyscy dookoła musieli się cieszyć z ich niewygody?

Nagle coś niemalże wyrwało im wnętrzności, a świat rozmazał się!
Jedynie wyraźne były jedynie plecy knakerów oraz towarzysze niedoli pozostawały wciąż ostre!

Zryw stworzeń był wprost fenomenalny, a ich szybkość oszałamiająca!
Można było popaść w zachwyt!
A raczej można by było, gdyby nie jedna przeszkoda.

Wszyscy kurczowo trzymali się swych "wierzchowców", lecz niewiele to pomagało.
Na zakrętach wychylali się niebezpiecznie, przy każdym kroku podskakiwali na plecach przy akompaniamencie ryków i śmiechów pędzących "pocisków"!

Po pewnym czasie, kiedy to minuty stawały się nie godzinami, lecz dziesiątkami lat, kiedy to bolące ręce i nogi zaciskały się boleśnie na kosmatych torsach, jaskinia skończyła się małym punkcikiem światła w oddali prawie natychmiast eksplodującym w wyjście z groty!

Wypadli na trawiasty, lekko zalesiony teren.
Pędząc niemalże na ślepo, łykali odległość, jak mogło się zdawać, nie metrami, ale całymi kilometrami!
Pojedyncze drzewa pojawiały się i znikały, kamienie oddalały się od nich przez uginanie się ziemi odpychanej potężnymi stopami!

Przynajmniej takie odnosiło się wrażenie, ale powoli, stopniowo przestawało mieć to jakiekolwiek znaczenie.
Umarłe żołądki budziły się do życia po zastosowaniu brutalnej, długotrwałej terapii wstrząsowej.
Dosłownie.
Paskudny, nieustający odór z całą mocą wspomagał ten proces.

Nawet lancknecht opętańczo wywrzaskujący, bez przerwy, wszystkie bluzgi jakie tylko przyszły mu do głowy, zmuszony był zamilknąć, by nie oddać zawartości wskrzeszonego żołądka wprost na pukacza!

-Ko-oooo-oooooo-ooo-nieeee-eee-c!-poraz kolejny zaapelowała jedyna przedstawicielka płci pięknej.

-Ko-ooo-urwa! Ko-oo-oo-niec!-wypluła razem z krwią z przygryzionego języka.

Nagle świat zawirował! Coś wielkiego łupnęło ich w plecy, a niebo znalazło się na linii wzroku!
Przez kilka chwil nie mogli złapać tchu!

Orientacja przestrzenna wracała wraz z oddechem.
Leżeli na plecach. Na miękkim. Na trawie. Ręce i nogi, nie do końca wyprostowane, zastygłe w pozycjach, jakie przyjęły całe tysiąclecia temu.
Ale już na ziemi.

Powoli, niespiesznie stanęli na własnych stopach, widząc wyszczerzone, zapite pyski krewnych koboldów, a także głębokie wyżłobienia w ziemi powstałe w wyniku prawie natychmiastowego zatrzymania się.

-Powtórz to, co zrobiłeś w sklepie kowala, a sam ci zapłacę. W markach. Jak tylko je zdobędę, ale zapłacę-mruknął zawodowy najemnik.

-Jesteśmy na miejscu. Miło było-ponownie obnażyli popsute, czarne zęby, po czym popędzili w drogę powrotną.

Istotnie, za nimi, o strzał z łuku, kłębiła się lśniąca w słońcu miliardami perłowych kropelek wzbijających się w powietrze tylko po to, by opaść, wtapiając się w bezmiar identycznych krewnych.

Było to miłą odmianą po gnaniu na chodzącym, a raczej pędzącym, skondensowanym smrodzie.
Brak zapachu mógł się wydawać najpiękniejszym z aromatów.
Gdyby...

-Czas ucieka-pospieszył towarzyszy postawny mężczyzna, lekko pokracznym krokiem kierujący się w stronę szerokiego koryta, ku czekającej na nich barce wyposażonej w dwa zwinięte żagle.
Nieco poniżej poziomu pokładu siedziało już czterech mężczyzn po każdej ze stron oraz dwóch odpoczywających tuż przy masztach.

-To ty masz nas przewieźć, dobry człowieku?!-zawołał lancknecht.

-Ano!-odrzekł człowiek długim, ciemnym płaszczu przeciwdeszczowym, wyjmując spomiędzy zębów, częściowo zakrytych przez krótką, czarną brodę, drewnianą fajkę.

-Wszyscy na pokład!-zawołał, choć całkowicie niepotrzebnie ze względu na to, że większość już na nim była.
Czyżby stare nawyki morskie?

-Śmiało. Śmiało, łajba nie gryzie. Może panience pomóc?-ukłonił się kobiecie.

-Nie wkurwiaj mnie-odwarknęła, podchodząc do barierki odgradzającej pokład wyższy od niższego.
Druga rozdzielała pokład dolny od powierzchni wody.

-Rozwinąć żagle!-polecił, zaś dwóch zarośniętych mężczyzn leniwie spojrzało na "kapitana", po czym popatrzyli po sobie, by z głośnym mlaśnięciem niezadowolenia, podnieść się na nogi.

Niespiesznie odwiązali liny z haków i... puścili!
Żagle z trzaskiem gwałtownie naprężającej się tkaniny, opadł na dół, lecz nie zerwały się!

-Podłe szczury lądowe!-wrzasnął, lecz nie odszedł od sterów.

-Wiosła w dół! Ruszamy!-zgodnie z poleceniem, drwa powoli opadły pod powierzchnię.
Osiem par rąk naparło jednocześnie, pchając łódź do przodu, by wpłynęła na nurt.

Płynęli. Spokojnie, lecz zadziwiająco szybko jak na rzeczną podróż. Nie było to jednak tak zawrotne tempo jak jazda na pukaczach.

Najwyraźniej czekała ich przerwa w paranoicznej, niemalże nierzeczywistej gonitwie do celu.


Redania, "Wesoły Utopiec":

Brego, Galen:

Wilk wywołał niemałą sensację wśród wiedźminów, pociągającą za sobą zainteresowanie jego pochodzeniem.

Jak się okazało, do niedawna należał do jakiegoś łowcy potworów nazywającego siebie Liviuszem, choć nie było wiadomo czy było to imię, czy pseudonim.
Sama zagadkowa postać nie miała włosów, lecz też nie miała charakterystycznych dla Ursela, cech. Mistrza należało wykreślić z listy podejrzanych.

Ów mutant pojawił się znikąd, podróżując w towarzystwie starej, brzydkiej kobiety i jakiegoś mężczyzny. Niestety kamraci ukrywali się.
Szybko ulotnili się z wioski, odchodząc w bliżej nieokreślonym kierunku, sprzecznym w relacjach każdego z krasnoludów.

W jednym byli jednak zgodni.
Dali możliwość zagrania o eliksir.


Tym razem grą, którą zaproponowali, było Zerrikańskie Oko.
Z ich tłumaczenia wynikało, iż każdemu oczku przypisana jest wartość punktowa.

Jedno oczko miało swój przekład na jeden lub jedenaście punktów, zależnie od woli rzucającego.
Dwa, trzy i cztery oczka oznaczały odpowiednio tyle samo punktów.
Inaczej sprawa miała się przy pięciu oczkach, dających dziesięć punktów oraz sześciu, będących odpowiednikiem jedenastu punktów.

Celem było zgromadzenie w czterech rzutach sumy znajdującej się jak najbliżej 21, ale jej przekroczenie powodowało automatyczną przegraną oraz konieczność wypicia dwóch kieliszków gorzałki za przegraną oraz po jednej od każdego z pozostałych graczy.

Pierwszy z rzutów wykonywany był dwoma kostkami. Jeśli widniały na nich dwie jedynki, gracz automatycznie wygrywa nawet wtedy, gdy inna osoba w więcej niż jednym rzucie miała sumę równą 21.

Pozostałe trzy wymagały rzutu jedną kostką. Ponadto w każdej chwili można było zrezygnować z kolejnego rzutu, akceptując sumę, którą zdobyło się do momentu przerwania.

Jako, że była to gra krasnoludów, musieli wcisnąć tam jakiś alkohol! Im mocniejszy, tym lepszy.

Dlatego też po każdym rzucie należało wypić jedną kolejkę. Za przegraną w rundzie, dwie, natomiast za przekroczenie 21 punktów, tyle kolejek ilu jest graczy oraz dodatkowo dwie za przegraną.
Mogła być to straszna kara w przypadku dużej ilości osób.

Sama rozgrywka składała się z trzech tur, chyba że dana osoba wygrała dwie tury z rzędu.
W przypadku remisu w wygranych po trzech rundach, gra się do pierwszej przewagi.
Przewidziane były również dogrywki, ciągnące się aż do skutku. Reguły dogrywek były takie same jak w każdej z tur.

Samą stawkę można było podbijać w każdej przerwie pomiędzy rzutami dwóch graczy.

Colen z uśmiechem wyciągnął woreczek z kostkami, które wysypał na stół.
Tymczasem Zevir zamówił kolejne butelki Redańskiej Żołądkowej.

-No! Możemy zaczynać!-zatarł ręce Rengh, mający zaczynać.

-Dwie jedynkiiiiii... iiii... dupa. No to chlup-łyknął pierwszą porcję, po czym chwycił w dłoń trzecią kość.
Piątka. Dziesięć punktów oraz druga kolejka.
Trzeci rzut przyniósł kolejną piątkę, co oznaczało, iż Rengh zdobył dwadzieścia pięć punktów.
Przekroczył magiczną liczbę dwudziestu jeden.

Skrzywił się lekko, patrząc na kieliszek z wódką, stojący przed nim. Co jednak zrobić?
Zasady gry, to zasady gry.
W ten właśnie sposób pierwsza osoba otrzymała do wypicia osiem kieliszków.

Drugi był Colen, któremu poszło lepiej. W czterech rzutach zdobył zaledwie dziewięć punktów, ale nie był zmuszony wypić tyle, co jego kamrat.

Trzeci Zevir uzyskał osiemnaście punktów, przez co miał prawie udało mu się wygrać. Prawie, ponieważ rzucał jeszcze Brego.

W pierwszym rzucie od razu uzyskał dwanaście punktów. Potężne rozpoczęcie. I na tym się skończyło.
Dalej było już tylko jeden, dwa i trzy. Zbyt mało, by wygrać, ale zasady zmuszały do przeprowadzenia dogrywki.

Silne, ośmiopunktowe rozpoczęcie Zevira wraz z trzema pozostałymi rzutami uzyskał trzynaście punktów.

Pierwszy rzut Brega w dogrywce był jeszcze silniejszy, gdyż zrównał się z krasnoludem!
Jedynie w przypadku wyrzucenia piątki bądź szóstki przegrywał!

Kość pofrunęła w powietrze, zakreślając linię paraboliczną, by w końcu uderzyć o blat stołu i odbić się jeszcze dwa razy,
Nagle zatrzymała się.

Cztery! Cztery punkty dawały w sumie siedemnaście, wynik najbliższy liczbie dwadzieścia jeden!

Pierwsza runda należała do Brega, ale gra nie była jeszcze skończona.

Ponownie rozpoczął Rengh, wyrzucając dokładnie takie same liczby na kościach!
Oznaczało to kolejne osiem kolejek!

Po nim był Colen, który w pierwszym rzucie zdobył aż czternaście punktów! Jego następnym wynikiem było cztery, a następnie... trzy!
Idealnie dwadzieścia jeden punktów!

Wygraną miał praktycznie pewną!

Zevir nie popisał się. Zaczął dobrze wyrzucając trzynastkę! Następnie zdobył jeden punkt, dwa i... dziewięć!
Przez to podzielił los Rengha.

Colen patrzył na rozgrywkę ze spokojem, będąc pewnym swej wygranej. Wygrać można było z nim tylko w jeden sposób.
Należało wyrzucić w pierwszym rzucie dwie jedynki jednocześnie.
Lub wdać się w dogrywkę w przypadku osiągnięcia takiego samego wyniku.

Rozpoczął tak mocno jak poprzednio. Od trzynastki. Następna była jedynie dwójka. Po niej czwórka.
By zrównać się z Colenem, potrzebował dokładnie dwóch oczek. Ni mniej, ni więcej.

Kość zakręciła się w zamkniętych dłoniach wiedźmina, obijając się o nie. Nagle poleciała na stół, odbijając się kilkukrotnie, by ukazać... Dwójkę!
Brego wyrównał wynik Colena, który patrzył z niedowierzaniem!

Musiała się odbyć druga z kolei dogrywka, w której rozpoczynał krasnolud.
Pierwszym rzutem była szóstka. drugim dziesiątka, zaś trzecim... dziewiątka!
Suma wynosiła dwadzieścia pięć, co oznaczało, iż czego by Brego nie wrzucił, i tak wygra!

Niemniej jednak formalności musiało stać się zadość.
Wiedźmin chwycił w dłonie kości, choć sprawiło mu to pewne problemy przez ponad litr alkoholu, który musiał wlać w siebie w ciągu około dwudziestu pięciu minut!

Kości ponownie zakręciły się w zamkniętych rękach. Nagle poszybowały zderzając się ze stołem...

-O kurwa!-powiedział Colen, przypatrując się wynikowi.

-Ja pitolę-skomentował Zevir, patrząc na szóstkę, oznaczającą dziesięć punktów oraz jedynkę, będącą jedenastką!
Dwadzieścia jeden!

-Brwo widźminie! Wlk hest twój!-odezwał się Rengh mocno zapitym głosem.

-Fart świeżaka. Ale fakt, uczciwa wygrana-pokiwał głową Colen oddając Wilka.

Stolik czwórki krasnoludów i dwóch wiedźminów wyglądał tragicznie. Wszędzie walały się puste butelki po Redańskiej Żołądkowej.
Sami przebywający przy nim byli mocno... zmęczeni. Z trudem utrzymywali pion, a języki niemalże wywalały się na zewnątrz w próbie wypowiedzenia czegoś poprawnie.

Ponadto świat zyskał upierdliwą zdolność obracania się i wirowania. Wszystko, naturalnie, ze zmęczenia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 19-04-2011, 21:04   #105
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Sibard poczuł narastającą adrenalinę. Musiał szybko podjąć decyzję - przypuszczał, że jego niedawny towarzysz już nie żyje, a jeśli nie to na pewno niedługo zmieni swój status, a nie chciał dołączać do niego już za chwilę. Chciał pożyć przynajmniej jeszcze kilka lat. Rozejrzał się nerwowo szukając we wnętrzu czegoś co mogło by się przydać w ewentualnej obronie i zaskoczeniu przeciwnika. Coś małego i ostrego, coś co można wbić niepostrzeżenie w ciało niczego nie spodziewającego się przeciwnika i kupując sobie nieco czasu na obezwładnienie przeciwnika.

Wóz nie przedstawiał jednak żadnej wartości bojowej. Śpiący, gruby arystokrata bynajmniej nie poprawiał tego statusu, podobnie do uratowanego niedawno towarzysza. Samo wnętrze zostało przystosowane do wygód zasiadającej w nim szlachty, co znacząco zmniejszyło praktyczność poruszania się po niebezpiecznych traktach.

Zapewne zarówno projektant jak i nabywca wierzyli w najemników ochraniajacych tego typu pojazdy. Dlatego też Sibard nie dostrzegł żadnego praktycznego przedmiotu. Ciężko było również mówić o jakichkolwiek skrytkach, chyba że na jednej z nich siedział tęgi szlachcic. Zdawało się, iż jedynym przedmiotem, który mógłby uchodzić za ostry jedynie patrząc na ów przedmiot przez palce.

Zrezygnowany musiał szybko wymyślić inny plan. Postanowił zaskoczyć swojego przeciwnika i po prostu być przygotowanym na jego atak. Po stronie jego niedoszłego zabójcy stało lepsze uzbrojenie, ale Sibard nie miał już nic do stracenia - ostatni zryw, aby uratować życie, a wiadomo, że ludzie stający na krawędzi śmierci są zawsze najbardziej niebezpieczni. Plany był prosty, najemnik postanowił zamknąć oczy i wciąż udawać nieprzytomnego, a następnie wyczekać na swoją szansę i uprzedzić atak wroga sprawiając, aby element zaskoczenia pozwolił przechylić szalę zwycięstwa nieco bardziej na jego stronę.

Plan był gotowy. Był krótki i treściwy oraz łatwy do wcielenia w życie. Przynajmniej początek, do którego Sibard zastosował się natychmiastowo.
Zamknął oczy, po czym osunął się lekko, udając ciągły brak przytomności. Pozostawał tylko jeden problem. Oprawca nie przybywał, zaś wóz jak stał, tak stał dalej. Na zewnątrz ptaki ćwierkały wesoło, a drzewa poruszały się lekko w delikatnch podmuchach wiatru. Tylko czas oczekiwania dłużył się niemiłosiernie.

Nagle drzwi otworzyły się! Jakaś ręka złapała najemnika za kaftan, bezceremonialnie wyciągając z wozu!

Bezwładne ciało, trąc plecami i nogami po świeżej trawie, oddalało się powoli grubego arystokraty i mężczyzny, którego uratował, a w tym czasie porywacz szedł beztrosko, pogwizdując pod nosem jakąś skoczną melodyjkę.
Sibard powoli uchylił powieki, uważając jednocześnie na to, by jego przeciwnik nie zorientował się w podstępie.

Jego oczom ukazała się barczysta sylwetka wąsatego jegomościa na tle błękitnego nieba. Odciągnął on swoją ofiarę stosunkowo daleko, a kiedy chciał upuścić na ziemię, Sibard nagle poderwał się, chwytając za jego dłoń!
Szybko uderzył pięścią w mostek i podciął przeciwnika! Ten z głuchym uderzeniem łupnął o ziemię. W tym czasie najemnik przydepnął dłoń z pokrwawionym sztyletem, który wyrwał z ręki mężczyzny.

Sibard wyprostował się i rozejrzał się szybko wkoło, nie wiedział dokładnie gdzie się znajduje i czy w pobliżu nie ma czasem kompana jego niedoszłego zabójcy. Po chwili uśmiechnął się lekko i wyprowadził kopnięcie w stronę twarzy swojego przeciwnika. Na tyle mocne, że spokojnie mogłoby spowodować złamanie jego nosa.

- Powitanie mamy za sobą, a teraz odpowiesz mi na kilka pytań... - Wydyszał. - Przede wszystkim: CZEGO KURWA ODE MNIE CHCECIE I KIM DO KURWY NĘDZY JESTEŚCIE?!
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 20-04-2011, 12:43   #106
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Gdy krasnoludy i jego towarzysz Brego rozpoczęli rozgrywkę Galen wstał z krzesła . Dopiero wtedy odczuł działanie alkoholu który wlewał w siebie przez ostatnią godzinę pobytu w karczmie . Świat na chwilkę zawirował i wiedźmin stracił zmysł równowagi . Wspomagając się oparciem krzesła udało mu się utrzymać w pionie . Jedzenie , które niedawno zjadł pragnęło ze wszystkich sił wrócić tą samą stroną którą weszło . Jednak wiedźmin dzielnie się trzymał , walczył ze wszystkich sił by zachować choć część godności .

Zaraza … pomyślał .


Przydał by się eliksir „ żonie łzy” .


Jednak Galen nie posiadał ani eliksiru , ani też składników do przygotowania wywaru . Mimo to nie oszukujmy się łowca potworów nie był by wstanie uwarzyć go w tym stanie .


- Na chwilkę was opuszczę – wymamrotał

- Muszę załatwić nocleg .


I poczłapał w stronę karczmarza . Galen powoli zbliżał się do lady gdzie stał karczmarz . Z każdym krokiem walczył z grawitacją , która złośliwie pchała go raz w lewo , czasem w prawo . Gdy tylko dotarł do lady podparł się nią lekko i zagadnął .

- Czy są jakieś wolne pokoje na nocleg ? - i wyciągnął woreczek z brzęczącymi monetami Redańskiej waluty .

-Naturalnie!- odrzekł, śmiejąc się w głos karczmarz .

-Pokojów ci u nas dostatek! Jedno, dwu, trzyosobowe!



- jedn... znaczy się dwu osobowy proszę , ile za nocleg ? - zapytał lekko zakłopotany tym że już mu język się plącze wiedźmin .

-Jedna dwójka, proszę bardzo, gościu miły! Jedynie dwie korony!- wyszczerzył się, grzebiąc pod ladą w poszukiwaniu klucza.

Galen wyciągnął garść monet .

- To za pokój , a to dostaniecie wskazał na kilka dodatkowych monet jeżeli powiecie mi czy nie znajdzie się tu robota dla wiedźmina i z szerokim uśmiechem położył na ladzie mały stosik

-Pan żeś wiedźmin?- zapytał ze zdziwieniem.

-Musisz wiedzieć, panie wiedźmin, że roboty ci u nas dostatek, że hoho! I utopce ze rzeki wyłażą, i za palisado w nocy jęczy, i na północ Kudłata Góra jest, co się tam jakie dziwne rzeczy wyprawiają, i jakie latające paskudztwo przyfrunie... smok czy insze gówno.
Panie wiedźmin, tu na pół roku roboty jest-pokręcił głową.

- Ktoś rozwiesił już jakieś zlecenie ? czy tylko na razie ogólne rozdrażnienie występowaniem potworów jest - zapytał zaciekawiony wiedźmin i podsunął pieniądze w stronę karczmarza dla zachęty do dalszego mówienia .


-A gdzież tam zlecenie jakie. Ni ma komu się tym zająć, czyli ni ma po co wywieszać niczego.
Przeszkadzają i tyle. Dziewki z dziatwą we domach zamknięte, chłopy tu posiedzą, a potem do domu wracają i z kobitą siedzą
-podsumował ze wzruszeniem ramion.

- Zatem trzeba się będzie jutro wybrać do wójta i zapytać czy nie zapłacił by za rozwiązanie kilku problemów

- No cóż dzięki za rozmowę karczmarzu , a i nie znalazła by się u ciebie buteleczka spirytusu Mahakamskiego ? Oczywiście zapłacę - dodał szybko.


-A sprawdzić muszę. Pan wiedźmin raczy zaczekać-powiedział, po czym odwrócił się, by ledwo przecisnąć się przez futrynę.

Przez kilka chwil nie wychodził, lecz w końcu jego tęga postać ponownie zagościła przy ladzie. Z dwoma butelkami o czterech prostokątnych ścianach.

-Cosik jeszcze jest-postawił na ladzie swoje znalezisko.

Galen wyciągnął z woreczka kolejne monety i wyłożył na ladę , podziękował za obsługę , wziął butelki i bardzo uważnie skierował się w stronę najgłośniejszego stolika w karczmie gdzie jego towarzysz właśnie kończył swoją rozgrywkę .


Gdy tylko mutant doszedł do stolika było już po wszystkim . Jego towarzyszowi podobnie jak jemu dopisało szczęście . Wilk był ich .
Galen pewien , że jego towarzysz ma już dość zagadnął .



- Dziękujemy za towarzystwo zacni Krasnoludowie . Nie ma to jak spędzić wieczór w karczmie w tak zacnej kompanii . I aby spotkanie to utkwiło głębiej w waszej pamięci przynoszę dla was te oto dwie butelki spirytusu Mahakamskiego . Na zdrowie ! A teraz opuścimy was żywiąc nadzieję , że jeszcze się spotkamy – i wyszczerzył przyjaźniej zęby .
 

Ostatnio edytowane przez Koening : 20-04-2011 o 12:46.
Koening jest offline  
Stary 23-04-2011, 22:38   #107
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Udało się kurwa…- pomyślał gdy chował eliksir do torby. Czuł, że spełnił swój wiedźmiński obowiązek i obronił sekrety swojej profesji, poświęcając się przy tym niemiłosiernie. Po chwili wrócił Galen, żegnając się z krasnoludami. Brego również wstał i zapytał towarzysza czy wypytał karczmarza o kierunek w jakim udał się tajemniczy wiedźmin. Kiedy on pokiwał negująco głową, mężczyzna uznał, że sam zapyta. Wziął od kompana kilka monet i podszedł do lady, starając się zachować pozory zupełnie trzeźwego.

-Ciekawi mnie jedna sprawa- powiedział do karczmarza kilka monet zabranych od drugiego wiedźmina- Podobno był tu ostatnio inny wiedźmin Zefir... czy jakoś tak. Ciekawi mnie w którą stronę się udał i czy z kimś rozmawiał... On lub jego kompania- dodał kładąc resztę monet na ladzie.

-Ano był tu jakiś wiedźmin- przytaknął karczmarz, patrząc nieufnie. -Ja tam nie wiem gdzie one polazły i nie chcę wiedzieć-dodał, wracając do wycierania lady.

-Nie wiesz nawet dokąd poszedł ? Ani czym się tu zajmował? Chociaż powiedz jak długo tu zabawił i z kim rozmawiał.

-Coś bardzo Nilfgaardzkiemu koledze zależy.
Dobrze. Dobrze. Raz żem w drodze do domu słyszał tą starą. Powiadają, że wiedźma.
Rozmawiała z tym drugim, że na północ lezą. Znaczy się, żem tak wywnioskował, bo o pilnej sprawie na Łukomorzu mówili.
A sam wiedźmin to on tu postojem jedynie zawitał. Jednego dnia późną nocą zjawił się znikąd, podobnież, następnego dnia, też późną porą.
W tym czasie głównie z krasnoludami tymi siedział i grywał w gry różnorakie.


-Nie jestem nilfgaardczykiem, tylko wiedźminem.- odparł stanowczo- Widziałeś może jego twarz?

-No taaa... Dwóch takich samych się przyciąga. Nie dziwne.
Ano nie bardzo. Kapturzysko zbyt głębokie miał, a ściągnąć za żadne skarby nie chciał. Może krasnoludy coś widziały, bo z nimi siedział.


-Pytał się o coś, interesował się czymś ?

-A nie. Raz jeden gębę rozdziawił, żeby piwo zamówić. Nic więcej.

-W takim razie dzięki. -powiedział zostawiając pieniądze na ladzie.

-Uważajcie, panie wiedźmin. Na Łukomorzu dziwne się rzeczy wyprawiają-dodał, po czym ponownie zajął się swoimi zajęciami.

-Łukomorzu?

-Nie inaczej. Pomyślcie, panie wiedźmin. Po co sprowadzają pilnie waszego koleżkę, wiedźmę i ciemnego typa? Pilnie.
Nie dzieją się tam dobre rzeczy. O demonach z piekieł gadają.
Nic więcej nie wiem, bo i mało ludzi zza wsi dociera.


-Masz tu może mapę okolicy, albo wiesz jak najszybciej dostać się do Łukomorza?

-Nie bardzo, panie wiedźmin, ale i na to cosik uradzimy.
Patrzaj, panie wiedźmin
- nalał trochę piwa do kufla, w którym zamoczył palec. -Jesteśmy tu - zrobił kropkę mokrym paluchem. -Jeśli chcecie głównym traktem, to musicie iść na południe - nakreślił krótką kreskę w stronę Brega. -Po tym na zachód aż do rozwidlenia i na północ mostem. Przejdziecie przez Blaviken i jesteście w domu. Albo w piekle - dodał.

-Dzięki panie karczmarz.- odpowiedział i odszedł.

Brego uznał, że najwyższy czas na odpoczynek. Skierował się do wynajętej przez Galena izby i rzucił się na łóżko. Uznał, że wytłumaczy towarzyszowi swój plan z rana. Teraz marzył tylko o spokojnym, pijackim śnie. Ściągnął z siebie ubranie i buty, tak, że został w samych spodniach. Cały dobytek rzucił niedbale przy łóżku i ułożył się na boku. Miał tylko nadzieję, że tym razem jego pijactwo nie przysporzy mu kłopotów, jak to bywało w przeszłości.
 
Zak jest offline  
Stary 25-04-2011, 01:21   #108
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Starzec jak na zatrudniającego był wyjątkowo nieprzenikniony. Wyglądał na dziada, ubrany był jak urzędnik, zachowywał się jak jak rasowy szwindlowiec a wysyłał ich na pewną śmierć jak kat.

Melitele Tedowi świadkiem, że mu się podobał. Chciałby z kimś takim współpracować. Problem polegał na tym że zatrudniał ich do czegoś, co śmierdziało na kilometr, a on chciał tylko dostać się na północ.
Usłyszał już jednak wszystko. Jak tu się wycofać? Szpiedzy są wszędzie, wyszepał niziołek.
Skurwysyński konus mógł być wszędzie... ale pewno i w ramach pierwszego rozkazu i testu starca by reszta go rozsiekała. Nikt nie wierzył, ale wszyscy byli zainteresowani. Zwłaszcza gdy wspomniano o wątpliwej, ale jak potencjalnie korzystnej wdzięczności Stokrotki. Nawet w umyśle niezaangażowanego Teddeveliena rozkwitły wizje przyszłości, która chciał, żeby była.
A w żaden znany mu sposób być nie mogła.

Efekt psuł jedynie najwyraźniej z trudem powstrzymywany chichot ich werbownika, radość maniaka uradowanego faktem, że ma okazję do spłatania komuś potencjalnie śmiertelną psotę.

-Dla nas liczy się efekt. W jaki sposób do niego dojdziecie, wasza bolączka, aczkolwiek sugeruję jednoczesną likwidację i oswobodzenie.
Wykonywanie zadań po kolei może utrudnić zadanie. Z pewnością będziecie po tym poszukiwani.
Załóżmy teraz, że udało się wam uwolnić więźnia, bo innej opcji nie dopuszczam, zaprowadzicie go do kontaktu Stokrotki z Dolin.
Jest poszukiwany przez straże, więc nie zobaczycie go. Nawet nie będziecie wiedzieli kim jest.
Wszystkiego będziecie dowiadywali się w swoim czasie
-uprzedził zleceniodawca.

Och, tak, świetnie. Nie idzie nam żywotać bez tego napięcia ryzykowania życiem na oślep, nieprawdaż?

Potem wspomnienie o Stokrotce. I wyjście starca, zostawiając ich samych, oszołomionych. Jakby związanych kontraktem. O dwóch wyjściach: pozytywnym i negatywnym.
W tym szaleństwie było coś szalenie pociągającego. Ćwierćkrwi elf nie mógł tylko sobie właściwie przypomnieć, jak się wpakował w wielki spisek. Bo nawet, jeżeli stary kłamał, to tym bardziej mowa była o spisku.

Lanknecht przerwał ciszę, wydukał coś niemal z aktorską dramatycznością i rozwiał wątpliwości Teda jeżeli chodzi o potencjalnie poczytalne towarzystwo w kompanii.

Oszalał, porywając konia, a im nie pozostało nic innego jak ścigać go - gdzież tu czas na namysł?!
Jeżeli w ten sposób będą działać, może okażą się dość zuchwali, bezczelni i głupi aby im się udało uratować kogoś mając dobę. Oczywiście, uzmysłowił sobie szpieg, Jeżeli w ogóle dotrzemy tam na czas, nawet galopując na oślep.

Kobieta i łachmyta spojrzeli na siebie, jakby rzucając sobie nieme wyzwanie.
Cała trójka skoczyła do pozostałych środków transportu, ruszając w pogoń za mężczyzną, który zdążył już zniknąć z oczu "drużyny".

Chciał coś zawołać, zapytać lancknechta o tak tragiczny pośpiech, ale nie było to bynajmniej możliwe, zwłaszcza, że trzymał się samego końca. Przyznać musiał przed samym sobą, że nigdy jeszcze nie gnał tak na koniu i na chwilę się wystraszył, zanim sobie uświadomił, że to i tak nie ma znaczenia.

Podróż mimo wszystko przebiegła szybko, zwłaszcza wobec niedawnych jego przypuszczeń - mozolnej wędrówki w doprowadzającym do pasji przez nudę konwoju czy karawanie, czy grupie podróżników, czy jeden cesarz wie kim lub czym. Po kilku godzinach, wnioskując po ruchu słońca, czekało ich nagłe zatrzymanie - przynajmniej przodującego najemnika. Przez sekundę może Ted sądził, że jego koń się potknął, a biedak w zupełnie bezsensowny sposób straci życie upadając, było to jednak kontrolowane ściągnięcie łba zwierzęcia, by się zatrzymało. Chwilę później spostrzegł elfa, który nie zrobił na nim wrażenia. Jedynie na widok jego uzębienia Ted po raz pierwszy w życiu zaczął się zastanawiać, po kim odziedziczył kły. Poza tym, klasycznie arogancki dla niemieszkających w miastach, tajemniczo się uśmiechał i nie był niezwykły, nawet wchodząc w szczelinę w skałach.
Wrażenie robili... oni.
Nawet sapiący z wysiłku ale nieugięty w swym strachu przed królową wolnych elfów lancknecht, ani zręczne przejście nożownika przez niemal niewidoczny przesmyk ani własne mozolne, ani bezkontaktowe przejście (w naprawdę doskonale zakonspirowanej kryjówce, jak musiał stwierdzić) nie przygotowały go na rzecz szczerze nienormalną, widok tyleż mało koszmarny, co w swej absurdalności absolutny, a w swym absolucie (tym bowiem w tej jaskini zdawali się być) - absurdalny.

Teddevelien niemal roześmiał się, że jego pierwszą myślą było, skąd elfowie biorą dość alkoholu by zaspokoić te istoty. Skupił się jednak, gdy ich przewodnik zaczął udzielać tłumaczeń i dokładnych wskazówek. Bądź co bądź była to zdecydowanie jego działka, jakkolwiek nie wątpił, że reszta zapamięta. On zamierzał zapamiętać na dłużej. Skinął głową, gdy usłyszał, że mają nic nie zdradzać odnośnie ich zadania, nikomu.
Warto też było zapamiętać imię Avallac'h... czy jakoś tak.

Potem przyszła podróż, o jakiej oxenfurckim filozofom się nie śniło. Dawne dzieje. Dobre czasy. Prywatnie w planach stało porozmawianie z resztą i zaplanowanie kilku spraw, lub choćby omówienie, ale nawet myślenie o tym, jak się przygotować, okazało się niemożliwe wobec przeciągającej się w nieskończoność desperackiej walki o utrzymanie włosów kolosa. Ćwierćkrwi elf chwycił tak delikatnie jak mógł kołtun, ale nim zdołał owinąć go sobie wokół nadgarstka był już po niewłaściwej stronie... pukacza.
Modlił się, aby jak najszybciej wypadli na światło. Kiedy się to stało z kolei, przestał się oglądać i postarał po prostu się nie zrzygać.
Wątpił, by olbrzym był zachwycony.

Kiedy znowu był świadom, bo jedyne, co zarejestrować to słuchem wycie wiatru i coś jakby słowa jego towarzyszy, zdał sobie sprawę, że potężne uderzenie odbiło mu płuca, wytłoczywszy z nich całe powietrze. Po jeszcze kilkunastu sekundach, że leży na boku, z nogami i rękoma wciąż jakby się trzymał pukacza.
-Powtórz to, co zrobiłeś w sklepie kowala, a sam ci zapłacę. W markach. Jak tylko je zdobędę, ale zapłacę-mruknął zawodowy najemnik.
-Jesteśmy na miejscu. Miło było-ponownie obnażyli popsute, czarne zęby, po czym popędzili w drogę powrotną.

Ted zaczerpnął z trudem powietrza i zdołał tylko westchnąć, zamiast odpowiedzieć. Po chwili, podnosząc się, odczuł żal, że nie dane mu było zripostować. Miał w zanadrzu ciętą niczym trzydniowy temerski wisielec co to klawisza więziennego zabił, po uprzedniej wizycie u kata. Niestety, zupełnie mu wyleciała z głowy. Stał przez chwilę, gapiąc się bez pomysłu w stronę, w którą wrócili... wróciły...
Ostatni raz. Nigdy więcej. Absolutnie. Pierwszy i jedyny. Jedyny raz wchodzę na ślepo w sprawę skali spraw królestw, do której mi nic, na ślepo, pragnąc jedynie się przemieścić.
Lancknecht ich ponaglił. Otępiały Teddevelien odwrócił się za nim, stał przez chwilę otępiały, po czym jakby przypomniawszy sobie, zanim ruszył, pał na kolana i zwymiotował śniadanie. Potem był gotów kontynuować drogę.

Dla dopełnienia groteski, która biorąc pod uwagę jego przeszłość zdawała mu się być jakiegoś rodzaju metaforą podróży człowieka przez życie, a może jedynie makabrycznym dla pasażerów, jak tragedii zmierzających do nieuchronnego końca, gdzie on miał dylemat, a reszta godziła się na śmierć zestawieniem różnych metod podróży - tak w ramach wzbogacenia dzieła - natrafili na łódź o aparycji tratwy, której kapitanowi najwyraźniej wydawało się, że jest kapitanem.
Miał ochotę powiedzieć mu co o nim sądzi, gdy poganiał ich, ociężale drepczących na pokład, na szczęście wyręczyła go jedyna kobieta z grupy. Która, jak sobie szybko przypomniał, nie była kobietą.
Trzeba zawsze być czujnym... Nie wiadomo, na kogo można trafić.

-Podłe szczury lądowe!-wrzasnął kapitan, gdy okazało się, że absolutnie widoczny po roślinności brak wiatru oznacza... brak wiatru. Tedowi ten okrzyk z kolei, jego adresaci, wydał się szczególnie ucieszny.
-Nas rzbać kcesz? - zapytał z jednym z wyuczonych akcentów. Zarazem dość cicho, by rozwrzeszczany typ, który najwidoczniej również - a może właśnie dlatego - nie dosłyszał zupełnie go zignorował. Sam elf wzruszył ramionami.

Oparł się o jedną z burt i dał sobie czas by ochłonąć. Po chwili już jednak zaczął myśleć i kombinować, co było absolutnie nieodzowne dla przywrócenia dobrego samopoczucia. Pomyślał, co należy zrobić i zaczął planować. Kto na kogo musi pójść. Jak się zachowa wobec różnych możliwości zastanego. Farsa też użyteczność znajdzie. Westchnął. Z jednej strony to było zupełnie nie w jego stylu - chciały mieć miesiące, znaleźć kryjówki, tworzyć tożsamości, zarabiać, usługiwać, dowiadywać się, zastraszać, wciągać we współpracę i wskazywać, kogo zabić - jak za dawnych lat. Z taką ekipą zresztą byłoby to możliwe. Mieli mieć jednak bardzo niewiele czasu.
A takie żywiołowe działanie było w jakiś niezdrowy sposób piękne. I zazwyczaj rzadko kończyło się powodzeniem.

Teddevelien odczekał jeszcze chwilę, po czym podeszłszy do reszty z dobrze skrywaną niechęcią chrząknął. Zagaił swobodnie:
- Wy też zawsze improwizujecie przy tego typu robocie? - wpatrzony tępo we własną dłoń, jak gdyby przyglądając się w wielkiej fascynacji wyimaginowanej drzazdze. Tutaj nie miało zbytniego sensu zgrywać prostaka, udolnie czy nieudolnie. Jego towarzyszka podróży spojrzała jak na zgniłe jabłko ze zdechłym robakiem w środku, po czym ponownie odwróciła się w stronę rzeki, zaś wychudły mężczyzna siedział, jakby w ogóle nie słyszał pytania.
- Zdaża się. - wzruszył ramionami lancknecht. - Z tym, że ja wolę zaplanowaną robotę.
- Nie mamy czasu ni szczegółu, acz w rzeczy samej, niezgorzej byłoby się podzielić. - westchnął mieszaniec. - I choćby wiedzieć kto na kogo idzie.
- Wiadomo, że ona bierze fanatyczkę. Ja mogę wziąć ważniaka i jego sługusów. Po mojemu, to całkiem możliwe, że odbijanie elfiaka będzie cichą robotą. W takich nie jestem specem, więc możecie się dogadać w tej kwestii. - dokończył nieco głośniej, by rachityczny mężczyzna również go dobrze słyszał. - Chyba, że ktoś ma coś przeciwko.

Czas na wykład.

- Wyda mi się, że odbijanie młodziana będzie najtrudniejsze i wymaga dwóch, a myślę, że dobrze by się nam współpracowało. - Ted zwrócił się do lancknechta. - Nie mam nic szczególnie przeciw, ale obecny jegomość kurewsko wprawny jest w mordzie, i może to właśnie jemu by to powierzyć? Robota z elfem będzie cicha tylko do pewnego momentu, gdyby dwóch różniących się za to wzięło... - zaproponował, podnosząc wzrok na najemnika, obrócił głowę w jego stronę. Jakkolwiek nie liczył na jego nadzwyczajną sprawność umysłową, wierzył, że poprawnie zinterpretuje jego krzywy uśmieszek, niewidoczny dla pozostałej dwójki.
- Tak też może być, ale tylko wtedy, gdy zdążą go wyprowadzić z lochu czy innego zamknięcia. Może i jest to prawdopodobne, ale po tych zapierdalaczach wątpię, byśmy dotarli tam później niż na godzinę przed egzekucją. To szczególnie możliwe, jeśli plan opracowała Francesca. -dodał nieco ciszej i bardziej do siebie.
Przez chwilę zamyślił się, a jego oczy zaszły mgłą.
Nagle poderwał głowę, biorąc głęboki wdech, jakby próbując odegnać wspomnienia.
- Pewne jest jedno. Jak założą mu pierścionek, to się nie pozbiera. - wskazał kciukiem na morderczego towarzysza.
Szpieg skwitował to pełnymi fałszywego zrozumienia głową. Nie przeszkadzało mu jednak aż tak bardzo w tej chwili, że nie rozumiał niemal nic z rozgrywającej się przed nim sceny.
- Rozumiem. Ale... nasze możliwości się nieco pokrywają. Dobrze by było jakby różni się za to wzięli. Niewielem słyszał o Francesce, ale zgaduję, że na życiu tamtegoż najbardziej jej zależy, bo to priorytet. Jakby się komu nie udało rozwiązać kolan można spróbować raz jeszcze, lub w ogóle, jeśli to za trudne. Jego ścinać będą raz. Stąd to bym proponował. Nie byłaby wyrozumiała, coby go kat pocałował, byłabyż?
Lancknecht przez chwilę nie odpowiadał.
- Mało nas. Za mało. Z ilu możesz cichaczem juchę utoczyć? - zapytał milczącego towarzysza, lecz ten dalej zdawał się być głuchy.
- Pięciu? Sześciu? - lancknecht nie dawał za wgraną.
- Dość dużo, gdybyśmy wszyscy poszli po niego. - zripostował Ted w świetle tego co mówił sugestię trzeci mężczyzna. Skierował wzrok na wodę, jedno równie mętne co drugie.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Zależy. - burknął nagle tamten.
- Od czego?
- Od okoliczności.
- Czyli?
- Nie interesuj się. Nie zapoznam z kostuchą więcej niż sześciu. Jeśli będą idiotami to ośmiu. Wszystko to w najlepszym wypadku. - zamilkł, najwyraźniej wyczerpując dzienną ilość słów, jakie mógł z siebie wykrztusić.
- Jeśli przydupasy tego Geltra i on sam, ładnie by się ustawili, to pewnie dałby radę, ale jeśli będą rozproszeni, to będzie miał problem. - wywnioskował lancknecht.
- A musi zabijać ich wszystkich? - chytrze uśmiechnął się Ted. - Widziałem, jak idzie. Rozproszą się, to jeno ich wyminie. Albo nie. Sęk w tym, że nie da siebie zabić, zabije jeżeli będzie się dało. Francesce chyba, za przeproszeniem, nie odchędoży jęła, jeżeli ten... straceniec będzie żył.
- Z pewnością nagroda będzie mniejsza. - wzruszył ramionami.
- Jeśli się zgodzi. - ponownie wskazał kciukiem wątłego towarzysza.
- To niech zajmie się likwidacją.
- Czyli mamy ugodę, mocium kumowie?
- Ze mną? Tak. - skinął głową najmasywniejszy z pasażerów.
- Pysznie. Ten zacny akcent starczy nam za cały plan, bo chyba widać co tu każdy umie, mnie lub więcej... - zapytał jeszcze lanknechta, zamierzając zająć się zaplanowanymi sprawami.
- Nie, to nie wszystko. - pierwszy raz odezwała się kobieta.
- Dokonujący egzekucji zaczynają pierwsi i pozwalają wszcząć głośny alarm.
To do nich zacznie zlatywać się straż, a raczej w miejsca z trupami, ale bez sprawców.
Wtedy nie zlecą się jak muchy do gówna przy odbijaniu. Pozostała dwójka będzie musiała poradzić sobie tylko ze strażnikami pilnującymi więźnia
- zakończyła. Ćwierćelf zatrzymał się i spojrzał przez ramię gdy zaczęła mówić. Gdy skończyła, uśmiechnął się tylko cwaniacko i skinął głową prze ramię w niemym podziękowaniu, po czym podszedł na drugi koniec tratwy, siadając i rozpakowując swoje manatki. Liczył, że ma jeszcze z godzinę i nie zamierzał próżnować.

Odrzucił przegrzewający go kożuch, obity futrem i zaczął przeczesywać kieszenie wyblakłej tuniki, zbyt liczne, by pamiętał, gdzie co jest. Ostatecznie, wszystkie były puste poza jedną, gdzie wrzucił wszystko, co potrzebne.
Puzderko. Bryłka węgla. Pół świecy. Owinięty w tkaninę plaster słoniny, sprasowany i zasuszony.
Ileż możliwości.

Zastanowił się. Będą mieli nieco czasu. Może najpierw rozejrzy się, za odpowiedniejszym miejscem. Na razie schował wszystko do kieszeni i wyjął brzytwę. Sekundę trwało wahanie, zanim zaczął metodycznie skracać niemal do brody swój zaniedbany zarost, a do niemal czaszki swoje włosy.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 26-04-2011, 02:37   #109
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Wampir popatrzył na jegomościa.

-Powiem Panu, że to o czym Pan mówił to mnie obchodzi jak zeszłoroczny śnieg. Pytanie do Pana mam. Jaka robota się znajdzie, dla człeka jak ja? Może nie wyglądam jak ktoś kto się na tym zna, ale pozory mylą.- Co by nie mówić Vernar nie wyglądał jak ktoś kto potrafi pracować na roli, chudy taki, wyglądał jakby mięśnie miał, jakieś czterysta latek temu, jeszcze na dodatek był strasznie blady. Jak to wampiry mają w zwyczaju.

W całym pytaniu o pracę ukrywał się plan. Vernarowi się nie spieszyło, jeżeli był blisko bandy która przejmowała handel ziołami to był już w połowie drogi. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś tych wieśniaków bardzo wkurzył i zapewne jeszcze wróci, a ten ktoś mógł wiedzieć coś przydatnego wampirowi.

Oprócz tego Vernar odkrył, że najwięcej można się dowiedzieć poprzez coś tak prostego, jak słuchanie tego co wieśniacy mają do powiedzenia...
 
pteroslaw jest offline  
Stary 28-04-2011, 00:19   #110
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, "Wesoły Utopiec":

Brego, Galen:

Łóżko. Noc. Sen.
Mało jest słów, które w połączeniu brzmią tak pięknie. Szczególnie dla wiedźminów po popijawie z krasnoludami.

Obaj powlekli się ciężko do łóżek, jeden po drugim.
Pierwszy na spoczynek udał się Galen, kończąc rozmowę z oberżystą, a Brego za nim, tuż po zdobyciu informacji od tego samego osobnika.

Runęli na swoje posłania, zaś ciemność zamknęła się nad łowcami potworów.

***

Odgłosy otoczenia powoli przecisnęły się przez kurtyny snu.
Ćwierkanie ptaków, szum wiatru, gwar gadających upierdliwie ludzi, walenie młotem o metal.

Wszystko to stawało się głośniejsze i głośniejsze. W końcu dotarły do granicy oznaczającej normę dnia codziennego, ale wcale nie chciały się na niej zatrzymać!
Odgłosy stawały się coraz głośniejsze, aż stały się niemalże nie do wytrzymania w połączeniu z natarczywym bólem głowy!

Otworzyli oczy, powoli zwlekając się z miękkich materacy.

Bardziej rażące niż zwykle, słońce, wpadało przez okno, zwiastując rychłe nadejście południa.
Chyba wypadałoby wrócić do życia...

***

Powiew świeżego powietrza uderzył ich w twarz tuż po wyjściu z budynku. Największym problemem było jednak to, iż... wiatr był przeraźliwie głośny!

Nic tam, robota czekała. Może raczej rozmowa o robocie.
Ruszyli przed siebie, szukając największego domu we wsi. Poza karczmą, naturalnie. Niemniej jednak ciężko było ocenić który z nich jest większy od innych i nie był to skutek Redańskiej Żołądkowej.
Najzwyczajniej w świecie różniły się kształtem, lecz nie wielkością.

W końcu, po radzie jednego z wieśniaków, dotarli do celu. Przynajmniej jeśli wierzyć informatorowi.
Dom nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród innych. Był tak samo drewniany, identycznej wielkości, również z bardzo dawno kładzioną strzechą.

Jakby nie było, żeby się dowiedzieć, trzeba było sprawdzić.
Zapukali do drzwi, krzywiąc się przez poziom głośności dźwięku wydawanego przy zetknięciu pięści z drzwiami.

-Czego?! Świt jest, psia twoja mać!-odezwał się, po chwili, głos z wnętrza małego domku.

-Idę!-wrzasnął ponownie, zaś po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem, ukazując nie do końca zadbanego człowieka o nieco mętnym spojrzeniu.
Podrapał się po brzuchu.

-Czego?


???

Sibard:

Zwycięski, aż do tej chwili, jeniec patrzył na charczącego człowieka leżącego na ziemi z dłoniami przy twarzy.
Sącząca się spomiędzy nich krew sugerowała, iż nos niedoszłego oprawcy nie prezentuje się zbyt interesująco.
Jakby tego było mało, prawdopodobnie już nie będzie wyglądał ani okruszynkę ładnie.

Przynajmniej przestał krzyczeć.

-Uważaj, bo zaczynam się zwierzać. Przygotuj posła, który ci to zapamięta-splunął na ziemię, tuż przy stopie najemnika.
Najwyraźniej nie trafił z załzawionymi oczami.

Ów scena kontrastowała z niemalże idyllicznym otoczeniem.
Gdzieś złociły się zboża, odcinając się od zieleni wysokich traw oraz pojedynczych drzew o bujnych koronach poruszanych lekkim wiatrem.

Gdzieś nad górującym mężczyzną przeleciał malutki ptaszek, świergocząc wesoło.


Temeria, Ina:

Teddevelien:

Łódka sunęła zadziwiająco szybko.
Drzewa pojawiały się tylko po to, by ruszyć biegiem w kierunku łódki i minąć ją, jakby jej nie zauważyły.

Jednakże, jakby nie patrzeć, ich środek transportu miał trzy napędy. Jeden z nich był całkowicie naturalny.
Wiatr napinał żagle małej łódeczki, energicznie pchając ją do przodu bez względu na upływający powoli czas.
Drugim były mięśnie bez przerwy pociągające za wiosła co chwila zatapiane w wodzie.
Trzeci to, obecnie umiarkowanie szybki nurt Chotli.

Z łatwością można było dostrzec, iż wioślarze bardzo często zmieniali się, przez co każdy miał zagwarantowanych kilka chwil odpoczynku.

Dzień powoli gasł jak dogasający ogarek. Jego miejsce zajęła noc, rozsiadająca się na tronie władcy doby.

Po pewnym czasie Chotla rozszerzała się, wpadając do Jeziora Wyzimskiego. Stały tam dwie łodzie, które energicznie ruszyły w pogoń za przewoźnikiem, który... zwolnił.

Kapitan zablokował stery i odwrócił się, by pomachać wypełnionym ludźmi, szybko zbliżającym się "szalupom".
W pewnym momencie zdało się, że pasażerowie szykują się do czegoś.

W końcu, mniej więcej na środku jeziora, trzy łodzie zrównały się.

-Ruchy! Ruchy! Ruchy!-nakazał kapitan.

Odzew był natychmiastowy. Dwaj ludzie przykucnęli na dziobach, znajdujących się na wysokości połowy płynącego między nimi promu.
Nagle wybili się, lądując na kapitańskim pokładzie!

Natychmiastowo zasiadali przy wiosłach, zmieniając poważnie zmęczonych wioślarzy, którzy na chwilę musieli przysiąść w bezruchu, by być w stanie wykonać jakikolwiek ruch.

W trakcie manewrów opłynęli Wyzimę łagodnym łukiem, nieuchronnie zbliżając się do zwężenia oznaczającego Ismenę - szeroką rzekę o szybkim nurcie.

Zadziwiające, jak w kilkanaście godzin, wykorzystując trzy siły nieustannie pchające ich do przodu, przebyli Inę, Chotlę, Jezioro Wyzimskie, by wpłynąć na Ismena, a potem do Pontaru.

***

-Ta wąska dróżka wiedzie prosto do Roggeveen. Będzie szybsza niż trakt, który prowadzi naokoło.
Na trakt można będzie wjechać za miastem. Prowadzić będzie do Blaviken, ale Trovel jest trochę dalej niż w połowie drogi z Roggeveen do Blaviken
-wyjaśnił lancknecht, jadąc kłusem.

Wzdłuż drogi prowadzącej na północno północny zachód.
Najwyraźniej zamierzał zastosować jeden z wydajniejszych sposobów przemieszczania się konno.
Co jakiś czas, na przemian pospieszał wierzchowca do galopu i zwalniał do kłusa. Był to sposób dobrze znany jeźdźcom, pozwalający na pokonanie dużych dystansów bez żadnej przerwy.

***

Spory odcinek czasu temu wpadli do Roggeveen i równie szybko wypadli, zostawiając miasto za sobą.
Teraz przed nimi wznosiło się kolejne, nieco mniejsze od mijanego, lecz na tyle duże, by posiadać solidne bramy pilnowane przez straże z pikami.

Grupa zwolniła do stępa, przejeżdżając obok pilnujących miasta mężczyzn leniwie wspierających się na drzewcach w żarze dnia.
Konie przekroczyły progi niższego muru, wjeżdżając do biedniejszej dzielnicy, okalającej wyższą i twardszą kamienną ścianę.
To za nią znajdowała się bogatsza dzielnica i to właśnie tam mieli się udać.
Przynajmniej, jeśli wierzyć człowiekowi dostarczającemu konie.

Spokojnie wymijali domy bardziej i mniej zaniedbane, bardziej i mniej zniszczone.
Wszystkie jednak były pokryte błotem do wysokości około metra od ziemi.

Gdzieniegdzie dało się zaobserwować stragany z żywnością wątpliwego pochodzenia, aczkolwiek nie wyglądającą szczególnie odstręczająco.

Nieco szersza, wydeptana trasa zaprowadziła ich do kolejnej bramy. Tam znajdowali się nie dwaj, a czterej mężczyźni z halabardami.
Ci nie wyglądali na znudzonych tak, jak ci poprzedni.

Z uwagą spoglądali na ludzi przechodzących obok nich, ale żaden nie zwrócił uwagi stróżów porządku.
Jak się okazało, miał to być jedynie wstęp.

W powietrzu czuło się nadchodzącą sensację wspomaganą przez podwyższony stan gotowości.
Prawie na każdym kroku dało się zauważyć patrol złożony z trzech osób.

-Macie jakieś opatrunki?-zapytał słabo starszy mężczyzna. Wypowiedział hasło czy to przypadek?

-Jeśli wódka to opatrunek...-odparł lancknecht, po chwili wahania.

-Co tak późno?! Szybko na rynek!-powiedział zduszonym szeptem.

-Nie tak prędko. Gdzie kapłanka i ten drugi typek?-zapytała kobieta.

-Jedźcie w lewo i pierwsza w prawo. Tam pytajcie o świątynię. Czekajcie, aż odpowiedzą, że każdy nosi ją w sobie.
To będzie jeden z ogonów kapłanki.
Na prawo i przy fontannie zapytajcie o świeże ryby. Właściwa osoba odpowie, żebyście szukali w Novigradzie.
On będzie miał wiadomości o celu, ale najsampierw sprawa nie cierpiąca zwłoki!
-zaapelował, lecz towarzyszka Teda już nie słuchała starca.

Wystrzeliła w lewo, by jak najszybciej zlikwidować fanatyczkę. To samo uczynił chudy socjopata, pozostawiając ćwierćelfa i lancknechta samych.

-Jak on wygląda?-zapytał szybko najemnik.

-Długie, czarne włosy, średniego wzrostu. Poznacie po kwiatowym tatuażu nad lewym okiem. Jedźcie!-zaczął poganiać, a dwóch mężczyzn popędziło wierzchowce główną drogą.

Szybko dostrzegli kłębiący się na placu, tłum pragnący zobaczyć jak umiera elf.
Oboje przywiązali konie do pierwszej lepszej barierki, zaczynając się przepychać wśród psioczącej, klnącej na przechodzących tłuszczy. Raz na jakiś czas ktoś przydepnął ich stopę, innym razem jakiś łokieć wbił się w ich bok, lecz w końcu udało się!

Na środku stała szubienica na pół tuzina osób, lecz stały na niej tylko trzy osoby.
Czarnowłose elfy w jednakowych ubraniach z maską przyozdobioną wyszczerzonymi, ostrymi kłami!

-O w kurwę!-złapał się za głowę lancknecht.

-No i który to?! Mamy strzelać?!-przekrzyczał tłum.

Jakby tego było mało, wokół kłębili się strażnicy czuwający nad przebiegiem egzekucji!
Do tego wątpliwym było, by którykolwiek z towarzyszy zdołał uprzedzić powieszenie, mające odbyć się za kilka chwil...


Redania, Ghelibol:

Vernar:

Wieśniacy nie wyglądali na ostatecznie przekonanych słowami wampira, lecz mimo wszystko na ich twarze wypłynęło coś na kształt ulgi.

-Ano jeśli chcecie, to możecie nam w zboża żęciu pomóc. Chybcikiem trzeba je położyć i dać... eee... do spiżarni dać. O tak, do spiżarni-powstrzymał się od powiedzenia prawdy, zaś jego kłamstwo raziło jak słońce w bezchmurny dzień.

-Tylko myśmy czym zapłacić nie mamy. Nijak gniewać się na was, jeśli zrezygnujecie z pomocy-dodał drugi, nieco nieśmiało.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172