Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2010, 13:55   #11
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Brego uświadomił sobie, że nie widział Szkoły Kota o tej porze roku od ponad dwóch lat. I tym razem nie byłoby go tutaj, gdyby nie dziwne zachowanie jego mistrza, który poprosił go, a nawet kazał zostać.

Był mężczyzną dość wysokim, o bardzo dobrej, silnej budowie ciała. Jego charakterystycznymi cechami, są jego oczy, które przybrały po mutacji czarny kolor, a źrenice biały, oraz wytatuowane ślady dwóch pazurów na kościach policzkowych. Zaniedbane, przetłuszczone włosy sięgały mu aż do ramion. Zazwyczaj nosił też dwa warkoczyki, zaplecione przy skroniach. Ponieważ nigdy nie przykładał wagi do swojego wyglądy, zawsze nosił kilkutygodniowy zarost.


Mężczyzna szedł spokojnym krokiem w kierunku chaty starszego wiedźmina, aby się z nim pożegnać. Był szczęśliwy, że w końcu będzie mógł wrócić na szlak, nawet tak późno. Na miejscu spotkał także Galena, który także zasiedział się z nie znanych mu powodów tak długo. Ursel jak zwykle w pogodnym nastroju mówił o potrzebie zarobienia na zimę. Kilka chwil później ostatni dwaj wiedźmini w szkole patrzyli na oddalającego się mistrza.

Mężczyźni udali się do siebie, aby spakować rzeczy przed wyruszeniem. Brego wszedł do wnętrza swojej małej chatki i podszedł do drewnianego kufra, z którego wyciągnął swoje rzeczy. Tak na prawdę był gotów do drogi już od jakiegoś czasu. Wszystkie rzeczy potrzebne do drogi były spakowane, miecze wypolerowane, eliksiry przygotowane. Jeszcze raz postanowił sprawdzić, czy wszystko zostało spakowane i odpocząć przed podróżą.

Wieczorem rozszalała się gwałtowna burza, zapowiadana przez parne i upalne popołudnie. Wiedźmin zaklną cicho widząc ścianę deszczu na dworze. Nagle usłyszał pukanie do drzwi swojej chatki. Z dwóch osób pozostałych prócz niego na wyspie nie spodziewał się żadnego, dla tego zdziwiły go odwiedziny Galena.

-Witaj . Spokojnie nie zabiorę ci dużo czasu. Niedługo wyruszamy więc chciałem ci życzyć powodzenia na szlaku! A i jeszcze jedno. Prawie o tym zapomniałem. W domu Ursela widziałem list zaadresowany do ciebie i sądzę , że może cię to zainteresować....

-List ? Jesteś pewien, że jest do mnie? Ursel chyba by mi go wręczył, a nie sądzę, że zapomniał o takich rzeczach.

-Jestem tego pewny. A co do zachowania Ursela, to sam się nad tym długo zastanawiałem.

-Dziwne... Właściwie zdziwiło mnie to, że przetrzymał mnie tu tak długo... Chciałem wyruszyć na szlak jak tylko wyliżę wszystkie rany, jednak on wręcz naciskał, żebym został... Sprawdzę o co chodzi z tym listem. Jeżeli możesz poczekać jeszcze trochę to możemy wyruszyć stąd razem, kiedy tylko skończę.

-Tylko jak chcesz się tam dostać? Ursel już wyszedł a drzwi są zamknięte. Nie wejdziesz tam nie zostawiając po tym ślad.

-Masz rację, nie znam się na otwieraniu zamków, jednak nie mam zamiaru czekać do kolejnej zimy.

-Myślałem trochę i nad tym... Sądzę, że można pogadać z naszą wiedźmy. Może uda się w ten sposób dość dyskretnie dostać się do zawartości tego listu.

-Jednak co jej powiemy? Nie wiem jak ty, ale ja nie rozmawiałem z nią prawie nigdy.

-Ja też nie spędzałem zim na długich rozmowach z osobą która przemieniła mnie w mutanta. Jednak uważam, że to jest lepsze rozwiązanie niż widok miny Ursela na widok roztrzaskanych drzwi jego chaty. Więc jak? Idziesz czy wolisz stać tu i zastanawiać się nad innym lepszym rozwiązaniem?

-Racja. Idziesz ze mną?

-I tak cała ta sytuacja nie dała by mi spokoju. Za dużo tu niewyjaśnionych zagadek. Pójdę więc!

Mężczyźni wyszli, nakładając kaptury, aby choć trochę osłonić się przed deszczem, jednak zanim doszli do wiedźmy byli już całkowicie przemoczeni. Zapukali do drzwi, które otworzyły się po chwili. Widocznie zdziwiona kobieta zaprosiła gości do środka patrząc na nich pytająco.

-Wybacz, że przeszkadzam, ale mam do ciebie prośbę. W chacie Ursela zostawiłem jakiś czas temu paczkę na przechowanie. Mistrz wyjechał, a ja zapomniałem odebrać własności.

-Jesteś pewien? Zawsze przed wyprawą pozbywa się wszystkich nieswoich rzeczy.

-Tak, jestem pewien. Ja tego nie mam, a ostatnią osobą, która miała paczkę w rękach jest Ursel.

-No dobrze. W takim razie zobaczmy- uśmiechnęła się.

Chwilę później cała trójka ruszyła w stronę chaty Ursela. Kobieta była wyraźnie niezadowolona z tego, że wyciągnięto ją na taką ulewę, jednak z grzeczności nic nie powiedziała. Po kilku chwilach doszli na miejsce, a wiedźma otworzyła kluczem drzwi i cała trójka weszła do środka. Brego spojrzał na Galena, który wskazał mu wzrokiem leżący na stoliczku list, podpisany jego imieniem.

-Tak jak mówiłem. - podniósł list i pokazał wypisane na nim swoje imię - Dziękuję, bez tego bym się nie ruszył.

-Służę pomocą-uśmiechnęła się ponownie kobieta, po czym zamknęła drzwi i ruszyła ku swojej chacie.

Brego wrócił wraz z Galenem do jego chatki. Zaraz, gdy przekroczył suchy próg, otworzył nerwowo list i zaczął czytać. Z każdą linijką zdziwienie na jego twarzy rosło. Gdy skończył spojrzał na towarzysza z widocznym zdenerwowaniem i zmieszaniem.

-Kurt napisał ten list- powiedział- Zaginął dwa lata temu... Nie było od niego żadnych informacji.- urwał na chwilę, ponownie spoglądając na list. -Pisze, że utknął w Cintrze i prosi bym przyjechał jak najszybciej.- zamilkł patrząc na towarzysza- Czemu Ursel miałby to przede mną ukrywać?! Z resztą teraz to nieważne.- dodał i zaczął zbierać swoje rzeczy.- Wyruszam natychmiast do Cintry. Ruszasz ze mną? To w końcu wiedźmin z tej szkoły...

Brego był gotowy do drogi w ciągu kilku chwil. Sam czy z Galenem, chciał jak najszybciej dotrzeć do Cintry. W końcu znalazł jakiś ślad.
 
Zak jest offline  
Stary 12-09-2010, 15:18   #12
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Nadchodząca noc nie zapowiadała się dobrze. Chmurzyska o ciemnej przypadłości kłębiły się na horyzoncie, granatem kontrastując wśród jasnych obłoków które miał nad sobą. Dwa dni minęły od kiedy opuścił ostatnią osadę i choć głód mu jeszcze nie doskwierał, to zapasy pożywienia (o ile można tak nazwać wciśnięte w kieszeń portek jabłko) nie wydawały się rokowac na jego przyszłość najlepiej. Co prawda porzuconych, niszczejących sadów można było spotkać na drodze całkiem sporo, to jednak nie zawsze wykwitały one na drodze, jak grzyby po deszczu.

Deszczu… właśnie… - zamyślił się spoglądając kolejny raz nad siebie. Wciągnął z namaszczeniem powietrze i wypuścił je miarowo. Delikatny wiatr zagrał na włosach chłopca, tworząc nowy wzór nieładu na jego, umorusanej po czubki uszu, głowie. Niegłośno zatrzepotała tunika, targnięta podmuchem. Czuć było już wilgoć.

Wyrwał się z odrętwienia. Przyszło mu kilkanaście przeszło razy spędzać nocleg w ulewę pod gołym niebem, niemniej jednak nie była to wizja na tyle kusząca by rozsiąść się wygodnie na trawie i oczekiwać z upragnieniem pierwszych kropel. Już miał ruszyć żwawym krokiem w poszukiwaniu schronienia na czas niepogody, kiedy to nagle posłyszał wołanie.
Nie było możliwe że ktoś z tamtej wsi która opuścił ruszył za nim. Po cóż miałby to robić? Nikt go tam przecież wcale nie znał, może poza gospodarzem u którego wypasał owce. Jednak od czasu gdy ten zapadł na suchoty, stado zmniejszało się w zastraszającym tempie. Doszło do tego, że i ostatnie zwierze przyszło sprzedać człowiekowi, aby było za co lekarstwa wykupić. Chłopak pracujący jedynie za strawę i dach nad głową, nie miał w jego chacie (a konkretniej zagrodzie) czego szukać. Pożegnawszy swego pracodawcę wyruszył na poszukiwania nowego miejsca dla siebie.

Odwrócił się by zobaczyc kto podąża ku niemu. Starsza dziewczyna wyglądała wcale ładnie, czego rzec nie można było o Fillintenie. Posłyszawszy pierwsze pytanie wydął wargi i wplótł dłonie we włosy, co znakiem było, że rozpoczyna się u niego proces intensywnego myślenia. Tak intensywnego, że nie usłyszał ani imienia napotkanej dziewczyny, ani pytania o to jak on sam się nazywa. Jedną ręką zaczął trzeć głowę wytrząsając przy tym słomę, piasek oraz liście z czupryny. W końcu puścił dłonie po bokach ciała, co znakiem było, że misterium myślenia intensywnego dobiegło końca i z nieco zakłopotanym wyrazem twarzy odpowiedział.

- Niestety nie. Ze dwa dni będzie już, jak na drodze nikogo nie napotykam – pokiwał głową bardziej chyba ku sobie niż rozmówczyni. Zaskoczeniem dla niej mogła być bardzo wysoka barwa głosu postaci, którą z daleka wzięła za swojego brata. Albo była to dziewczyna, albo chłopak będący sporo jeszcze przed mutacją głosu. Płeć po rysach twarzy też ciężko było określić, po prawdopodobnie nieintencjonalnym maskowaniu jej błotem i źdźbłami traw.
– Przykro mi – dodał jeszcze przenosząc wzrok z Margareth na widok rozciągający się za jej plecami. – Ale będzie lało… – westchnął zagryzając w zamyśleniu piąstkę.

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch
Fiannr jest offline  
Stary 13-09-2010, 02:59   #13
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nilfgaard, Ebbing, wyspy przybrzeżne, Szkoła Kota:

Brego, Galen:

Cel - Cintra!
Pani Fortuna kroczyła tuż za dwójką wiedźminów, podążających śladami Ursela.
Warunki na opuszczenie wyspy były wyśmienite.
Odpływ znacznie skracał czas konieczny do poświęcenia na dopłynięcie łódką do brzegu, zaś rozświetlone gwiazdami, nocne niebo bez najmniejszej nawet chmurki, rozpraszało zalegająca ciemność.

Zapowiadała się długa podróż. Co prawda do graniczy z Wettiną nie było daleko, lecz by dotrzeć do Cintry należało pokonać ją całą, a to dopiero część drogi.
Został jeszcze cały Nazair oraz Schody Marandalu, łączące krainy Nordlingów i Nilfgaard.

Szybko jednak okazało się, że wybycie nocą na szlak nie było najlepszym pomysłem.
Dziewa porastające bagna Pereplutu zaszumiały. Do uszu mężczyzn dobiegł kobiecy szept dobiegający jakby... daleko zza pleców...

Szybko jednak się zbliżał. Głos namawiał do zabicia towarzysza.
Oznaczało to tylko jedno. Licho.

Wbrew obiegowym opiniom, natarczywe stwory dało się odstraszyć tak jak każdego, zwykłego śmiertelnika.
Problem zawsze polegał na tym, iż utrzymywało się zazwyczaj z daleka od swojego celu, choć zwodniczy głos mógł dobiegać z bardzo bliska.

Równie dobrze mogło być za jak i przed wiedźminami, zmierzającymi wprost do Wettiny.
Jeśli było przed, należało uważać na całe otoczenie. Licha lubią utrudniać życie, często kończąc je jedną ze swoich pułapek.

Przykładem mógł być wieśniak, który poszedł ze znajomym narąbać drewna. Wielkie było zdziwienie, gdy samo drzewce w rękach zostało, zaś ostrze trafiło w szyję znajomka, naruszając tętnicę.
"Drwal" próbował ratować leżącego na ziemi biedaka, wyciągając to, co mu szkody przyprawiło.
Skutecznie kuma dobił.

Nagle zza drzewa wyłonił się wielki, ciemnobrunatny, gadzi łeb węża. Mogła to być nawet anakonda, lecz co robiła tak daleko od zbiornika wodnego?
Wąż wyłaniał się coraz dalej, ukazując... łapy i skrzydła?

Właśnie widzieliście przed dwójką łowców potworów stał młody, czarny smok! Zdawał się jeszcze was nie widzieć, choć już zaczynał węszyć...


Stoki, okolice Riedbrune:

Kocur:

Różnica ciśnień. To właśnie ona utrzymywała w powietrzu szybującego myszołowa, prześlizgującego się w powietrzu nad Stokami.

Unoszenie się w powietrzu miało jeszcze jedną, ważną zaletę. Pozwalało na zauważenie rzeczy niewidocznych z ziemi, takich jak mała wycinka niedaleko Riedbrune.

Każda inna nie byłaby w najmniejszym stopniu nie na miejscu, lecz ta była inna.
Część powierzchni była przykryta srebrzystym, metalicznym materiałem.

Myszołów lekko obniżył lot, szybko zbliżając się do polany. Nagle Kocur zauważył, że materiał faluje... jak... trawa!

Obok niej stała grupa około tuzina osób, zaś na samym przedzie osoba bardzo dobrze znana Luchsowi.
Był to człowiek zwany Czarnym Bolkiem.


Kaedwen, droga do Rinbe w Redanii:

Sibard:

Krzaki zaszeleściły. Mężczyzna z nożem gwałtownie odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegało źródło hałasu, szukając osoby za to odpowiedzialnej.

Wysoki szlachcic w bogatym stroju wyglądał jak lis wietrzący zwierzynę.
Jego kasztanowe oczy ukryte pod kosmykami piwnych włosów uważnie przypatrywały się miejscu, gdzie wylądował kamień.

Powoli odwrócił się od poranionej ofiary, stawiając ostrożne kroki na podłożu pokrytym mchem.

Wyglądało na to, że dał się nabrać. Sibard siedział nieruchomo, czekając na odpowiednią chwilę, by zaatakować.
Jeszcze kawałek. Niech się odwróci tyłem...

Nagle szlachcic wyskoczył w bok, zadając szerokie cięcie nożem!
Gallen zdążył uskoczyć i wyjąć sztylet jedynie dzięki mchowi, absorbującemu część energii wyskakującego.

Nożownik zaatakował ponownie, nie dając czasu na kontrę! Uderzenia spadały jedno po drugim ze wszystkich stron!
Jasnym było, iż najemnik specjalizujący się w mieczu, walcząc sztyletem, nie długo dotrzyma pola człowiekowi szkolonemu w walce nożem.

Ciosy zadawane były zbyt szybko, by moc bezpiecznie wyjąć miecz przewieszony przez plecy.


Temeria, trakt do Mariboru:

Vernar:

-Dziękuję-uśmiechnął się kupiec, niemalże podlatując z radości ku pożyczonemu koniowi.
Poprowadził go do swojej Kropelki, zaprzęgając tak jak klacz.

-Mnie? Jestem Ortoli Agrancer-powiedział, rozpoczynając mocowanie się z pasem, który poddał się po kilku silnych pociągnięciach.

-Wszystko gotowe, panie Vernar-uśmiechnął się, ocierając twarz z potu.
Szybko okazało się, iż z wejściem na wóz ma on równie duże problemy jak z przypięciem konia. Jeśli nie większe.

-No to jedziemy!-odetchnął, siadając z wyrazem ulgi na twarzy, zaś zwierzęta posłusznie, choć nieco leniwie, zeszły z pobocza, wtaczając wóz na drogę.

-Widzicie, panie Vernar, ten stary dąb, co go szlag jasny prosto z nieba trafił?-Ortoli wskazał uschłe drzewo.

-To niezawodny znak, że do gospody została tylko godzina drogi... Szybciej!-pospieszył lekko konie. Te przyspieszyły, choć nieznacznie.

-Godzina drogi tym tempem... No, może trochę wolniejszym. Jeżdżę tu już od pięciu bitych lat i już wszystko dokładnie, w każdym szczególe opracowałem-zaczął opowiadać o wszystkim. Jednocześnie o niczym.

Mówił jak to kiedyś żmija na drodze legła i musiał cały wóz zatrzymywać, by gadzinę ubić, przez dramatyczne opowieści o stracie części załadunku aż do niezwykle ciekawych przygód z życia jego klaczy.

Tymczasem deszcze niemiłosiernie siekł po twarzach, zamieniając ubity trakt w jedną, wielką kałużę.

Tylko co było gorsze? Nudne opowieści czy woda lejąca się z nieba?

Nagle, niedaleko przed podróżnymi wyłonił się mały, drewniany budynek z wozownią.
Choć nie wyróżniał się ogromem, był całkiem zadbaną austerią, posiadająca nad wejściem ogromny napis "Traktówka".

Ortoli sprawnie wprowadził pojazd pod zadaszenie, natychmiast zajmując się końmi. Te zaprowadził do solidnie wykonanych boksów.

-Proszę zając się zwierzętami, panie Bren-rzekł, w przelocie rzucając stajennemu kilka orenów.

-Zapraszam, panie Vernar, tędy. Tak, przez te drzwi. Musicie wiedzieć, że dosyć często tu przebywam.
Ładnie, nieprawdaż?
Mnie zawsze zachwycają wykończenia. Przykładowo tu, panie Vernar. Framuga to istne dzieło sztuki
-ponownie rozpoczął kupiec, wychwalając jasne drewno, dopasowane kolorystycznie oraz stylistycznie stoliki wraz z krzesłami, miłą obsługę.

-Musicie spróbować zasmażanej kapusty po redańsku. Jest wprost wyśmienita. Umarlak przyleci tu po nią jak mu w dzioba wetkniecie. Jedyne czego nie może zrobić to wyleczyć mi synka...
Pani Jaloru! Proszę dwa razy tą wyśmienita kapustę po redańsku!
-odezwał się do kelnerki.
Ta najwyraźniej rozpoznała stałego klienta. Odpowiedziała uśmiechem, znikając na zapleczu.

-Oh! A może chcecie coś innego? Ja chętnie zjem dwie porcje, a dla pana, panie Vernar, mogę zamówić coś innego. Mogę też polecić zupę z buraczków z marchewką.
Ostatnim razem zjadłem tego dwa pełne talerze... Ale dość o mnie. Może powiecie, panie coś o sobie?
-pierwszy raz od momentu spotkania zamknął usta na nieco dłuższy czas.


Redania, Haroldzie Doły na wschód od Tretogoru:

Kyllion:

W Haroldzich Dołach Kyllion dosyć szybko dostrzegł pewną prawidłowość w małej wiosce.
W centrum znajdowała się świątynia Melitele usytuowana na okrągłym rynku. Dookoła niego znajdowały się budynki użyteczności publicznej.

Od centralnie umieszczonego placu promieniście odchodziły uliczki zawierające domki mieszkańców szybko rozwijającej się wioski.
Połączone były podrzędnymi dróżkami, przez co cała zabudowa przypominała sieć pajęczą z wielkim muchołapem usytuowanym w samym środku.

Kanciarz pospiesznie skierował swe kroki ku rynkowi. To tam musiała znajdować się karczma, miejsce gdzie z pewnością mógł zdobyć całkiem sporą ilość informacji o poszukiwanym Marcusie.

Nie było trudno jej znaleźć. Był to piętrowy budynek opatrzony napisem "Sympatyczny Jos".
Nagle mężczyzna przystanął. Coś było nie w porządku. Było tam zbyt cicho.
Gość w wiosce uchylił drzwi, zaglądając do środka.
Wnętrze było całkowicie zdemolowane.
Na podłodze walały się deski, gdzieniegdzie natrafić można było na piłę czy młotek oraz wiadra.

-Czego?!-warknął postawny, łysy mężczyzna w średnim wieku z toporem w ręku. Na brudnym, niegdyś biały fartuchu napisane miał czarnymi literami "Jos".
Obecnie nie bardzo wiadomo było która z barw jest ciemniejsza.

-Zamknięte! Nie widać?!


Nilfgaard, Nazair, Torien niedaleko Schodów Marandalu:

Teddevelien:

Czas dłużył się niemiłosiernie.
Ile to już czasu minęło? Pół godziny? Kwadrans? Dziesięć minut? Pięć?

Brak okien w pokoju nie ułatwiał zidentyfikowania obecnej pory dnia, a co za tym idzie, ciężko było w miarę precyzyjnie określić jak długo czekał.
Najprawdopodobniejsza odpowiedź mieściła się w przedziale pięciu do dziesięciu minut.

Mało pocieszające.

W najlepszym wypadku zaraz przyjdą, w najgorszym, na wyczekiwaniu spędzi całą noc.
Żeby to było jeszcze wiadomo kiedy ta noc przyjdzie. Lub odejdzie.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Uchyliły się, ukazując głowę jednej z kelnerek.

-Szef kazał mi po pana przyjść-uśmiechnęła się słodko, zamykając drzwi.

Przybyli całkiem szybko. Skoro już tu byli, należało im się przyjrzeć.
Wyszedł z pokoju, kierując się w stronę izby główniej. W pewnym momencie zatrzymał się, wyglądając zza rogu.

Oberżysta nie kłamał. Było ich trzech, z czego dwóch odzianych w czarne płaszcze. Stali tyłem do lady.
Co do trzeciego to również się nie mylił. Wysoki mężczyzna z długimi, czarnymi włosami, związanymi w koński ogon odziany w zdobioną kurtę.
Miał miecz przy pasie. Rzeczywiście wyglądał na drogi.

Nie byli to jednak znajomi. Być może i byli to tajniacy redańscy, ale z pewnością nie byli osobami, które kiedykolwiek widział.
A może jedynie nie zwrócił na nich uwagi?


Redania, Rinbe:

Xanth:

Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Dziesięciu redańskich agentów i ten cały czarodziej Trent.

Gdyby było ich dwóch. Góra trzech, bez maga to być może udałoby się jakoś wywinąć, chociaż i to było wielką niewiadomą.

Nie było sensu gdybać.

Hale wyszedł na deszcz, zaś pochód ruszył. Szli po pięciu z obu stron. Trent był ich przewodnikiem, klucząc w coraz to węższych uliczkach.
Co prawda ściana deszczu i tak przysłaniała ich obecność, ewentualnie ujawniając jedynie niewyraźne zarysy, lecz najwyraźniej nie chcieli być wykryci.

W końcu zatrzymali się przed drzwiami obskurnej chaty. Zastukał w nie, trzymając się sekwencji trzy, jeden, trzy.

-Czego?!-odezwał się gburowaty głos dobiegający ze środka.

-To ja! Otwieraj! Mamy rybcię!-odezwał się Trent.
Pierwsza powstała szpara, ukazująca podejrzliwie łypiące, przekrwione oko. Dopiero po chwili wejście stanęło otworem.

Chata śmierdziała zgnilizną i uryną z domieszką innych, mało przyjemnych, choć bliżej niezidentyfikowanych zapachów.

Czarodziej wskazał najemnikowi rozpadające się krzesło.

-Panie Hale-rozpoczął ponownie czarodziej, siadając w powietrzu, zaś agenci obstawili ściany pomieszczenia.

-Z radością przedstawiam pana Flichtira, szefa sympatycznych panów, którzy nas tutaj przyprowadzili-Trent wskazał dłonią właściciela przekrwionego oka. Raczej ich pary.

Był to wychudły, niski mężczyzna w łachmanach. Wyglądałby jak dziecko, gdyby nie liczne blizny pozostawione między innymi na twarzy. Przy pasku wisiał drobniutki, składany nożyk.
Flichtir wyglądał tak, jakby spadająca z wysokości dwóch metrów piła, z łatwością mogła go pogruchotać.

-Tak... Chcielibyśmy wykorzystać pańską osobę, panie Hale.
Za wszystkie dokonane zbrodnie w najlepszym wypadku... dziesięć lat. W najgorszym jeden dzień, wytrawny Dijkstra i sznur.
To jeśli nasz pomysł nie spotka się z aprobatą.
W przeciwnym wypadku cały plik dokumentów przepadnie. Może nawet wzbije się w powietrze razem z dymem. Mam mówić dalej?
-zapytał dowódca.


Morze Północne, wody terytorialne Cidaris:

Tilyel:

Nagle Elfka otworzyła oczy, zrywając się na równe nogi.

Zaraz, zaraz... Jak to było?

Dowleczenie się do kajuty, brak możliwości ustania na własnych nogach. I mdłości.
Zaryglowane drzwi dalej były zamknięte. Nie widać było najmniejszej próby otworzenia ich.

Potem było zamknięcie oczu i szybkie otworzenie właśnie przed chwilą. Albo i nie.

Zdecydowanie mniej kołysało statkiem, przez co samopoczucie Tilyel było lepsze, choć nie doskonałe.
Uciążliwe mdłości dalej trwały, choć były na tyle małe, by móc normalnie funkcjonować.
Niestabilne podłoże również przestało wymieniać się z sufitem., umożliwiając w miarę normalne chodzenie.

Do tego na pokładzie słychać było dzikie wrzaski radości.
Czarodziejka otworzyła drzwi, ostrożnie udając się na górę, gdzie zastała duża cześć piratów rechoczących podczas spoglądania na maszt.

Stało tam trzech mężczyzn. Jeden był związany, zaś dwóch pozostałych przywiązywało liny wystające ze skrzyni. Druga para lin była pętlami.

-Zasady gry są proste. Jedną pętlę zakładamy na szyję, a druga na nogi. Musisz wybrać krótszą linę do zaczepienia o kostki. Wtedy będziesz mógł żyć. Powisisz sobie jedynie za nogi.
Jeśli jednak wybierzesz krótszą na szyję... Która wybierasz na co?
-zapytał głośno pirat trzymający skrzynię z ukrytym w środku sznurem.

Wahał się dość długo.

-Ten po lewej na nogi... Nie, nie! Po mojej lewej!-krzyknął rozgorączkowany człowiek.

Niezwłocznie więzy krępujące jednego z piratów puściły, opadając na deski. W tym czasie zaczęło się zakładanie pętli przez... tego samego mężczyznę, który powiesił szczura!

Ostatnie poprawki zostały naniesione, zaś piraci na dole zaczęli skandować "Skacz! Skacz! Skacz!".

Od wyjścia z kajuty deszcz lekko powiększył się, choć w porównaniu z sytuacją sprzed zaśnięcia, był to ledwie kapuśniaczek.
Czarne chmury za plecami nie wróżyły długiego okresu spokoju.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-09-2010 o 03:17.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-09-2010, 16:12   #14
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

- Może poszedł do tego wielkiego domu... – rozmyślała na głos Margareth. - Chcesz się przejść ze mną? – zapytała po dłuższej chwili.
- W sumie – odpowiedział przyglądając się dokładniej dziewczynie po raz pierwszy. - Wiesz czyja to posiadłość? – rzucił kontynuując przerwany niedawno marsz.
-Niestety nie wiem - odparła ruszając tuż obok niego. Była przeszło o pół głowy wyższa niż chłopak. - W wiosce mieszkańcy mówili, że potrzebują tam pomocy domowej. Powiadali coś o południowym Nazairze. Odległość powinna nie być zbyt duża.
Spojrzał w kierunku który wskazała dziewczyna i potaknął, zaciskając lekko zęby. Co prawda w sierocińcu przyuczany był do geografii, natomiast nie przykładał się do tego prawie wcale. Po co, skoro nie przepadał za większymi skupiskami ludzkimi, zgłębiać tajniki, które z miast i w jakich krainach były największe, najludniejsze i najbogatsze? Nic z tego go nie interesowało. Co innego gdyby nauczali o największych pustkowiach w znanym świecie…
- Jeśli też idziesz w tamtym kierunku to miło będzie powędrować z kimś - uśmiechnął się nieśmiało, pieczętując w ten sposób nową wiadomość.
- Chłopi mówili - kontynuowała rozmowę - że tamten dom znajduje się trzy godziny drogi stąd... znaczy się stamtąd – machnęła dłonią w stronę z której nadbiegła. - Ze wsi. Idę ponad godzinę, więc już nie powinno być zbyt daleko - powtórzyła, jakby sama chciała uwierzyć w to, co mówi.
- Chodźmy zatem - zamyślił się. - A zdążysz wrócić przed zmierzchem do swojego domu? I co jeśli nie zastaniesz tam swego brata? - powiedział ruszając powoli przed siebie.
- Ja i mój brat jesteśmy z Redanii. Właśnie wracamy do domu, ale on się gdzieś zgubił. Był ze mną jeszcze wtedy, kiedy usłyszeliśmy o posiadłości.
Łąka którą do tej pory szli, zaczęła zamieniać się w rzadki las. Wiele ściętych pni i zwalonych drzew szepciło okolicę, a także utrudniało marsz. Przed sobą mogli ujrzeć jednak nienaruszoną jeszcze ręką człowieka ani siłami natury, ścianę dziewiczego lasu. Wiatr zelżał nieco, lecz chmury pędzące nad nimi zdawały się - wręcz odwrotnie – przyspieszać.
- Jeśli szliście razem to jak się zgubił? – zapytał wreszcie nie do końca nadążając tokiem myślenia za tym co mówiła Margareth. - Nieważne.. - machnął ręką. - Na pewno go odnajdziemy - dodał z pewnością w głosie i uśmiechnął się pełniej niż poprzednio do nowej towarzyszki podróży.
- No bo we wsi jeszcze się pokłóciliśmy – wyjaśniła cicho. - Droan uciekł między uliczki i zniknął. Potem jacyś chłopi powiedzieli, że widzieli biegnącego na północ chłopca. Jednego pytał o ten kierunek - spuściła głowę jakby się wstydziła.
Fillinten zdawał się nie zauważyć jej zakłopotania i z niezmiennym wyrazem twarzy kontynuował.
- Ważne, że wiesz gdzie szukać. A jak on wyglądał? Droan, tak? - upewniał się czy dobrze usłyszał imię. Skinęła ku niemu głową.
- Jest dosyć niski i ma wiecznie potarganą czuprynę jasnych włosów. Jest mniej więcej w twoim wieku. Ostatnim razem, czyli kilka godzin temu, miał na sobie zwykłą, lnianą koszulę.
Uważnie słuchał i na koniec potarł skroń palcem dłonią. Niby od niechcenia przeczesał palcami głowę. No bo skoro wzięła go za niego…. Czy to znaczyło że jego włosy były w nieporządku?! Wykrzywił w grymasie niezadowolenia wargi, czy to z powodu uwagi która mogła się niebezpośrednio odnosić do niego, a może bardziej dlatego, ze zalepione brudem kołtuny ni w ząb nie dały się ułożyć w bardziej przyzwoitą formę. Po kilku minutach poddał się zrezygnowany.
- W takim razie postaram się ci pomóc. Razem mamy większe szanse na odnalezienie zguby, prawda? - spojrzał na nią.
-Tak, oczywiście - uśmiechnęła się lekko choć wydawało się, że nie bardzo w to wierzyła.


Wędrowali w ciszy. Każde z nich zatopione w swoich myślach, wspomnieniach, marzeniach. Nie zauważyli nawet jak las zaczyna się znów przerzedzać. Z każdym kolejnym krokiem jednak, coraz wyraźniej dało się słyszeć pewien cichy, lecz nasilający się dźwięk. Spojrzeli po sobie niepewnie i nareszcie wyszli spomiędzy drzew.
Nagle dziewczyna zatrzymała się otwierając szeroko oczy i podobnie usta. Z wrażenia usiadła.
- Yelena - jęknęła, wskazując rozległą rzekę która kotłowała się przed nimi. - Zaczynam wątpić czy Droan dotarł tutaj... Może wrócił? - westchnęła.
Fillinten również przez dłuższą chwilę wpatrywał sie w ogromne ilości wody sunące przez rzekę. Jednak u niego uczuciem dominującym był podziw i ciekawość, nie zaś smutek i bezradność, która zdawała się aż promieniować od dziewczyny.
- Skoro już jesteśmy tutaj, możemy poszukać wzdłuż brzegu. Znajdziemy na pewno albo jego, albo kładkę – odparł nadal nie będąc w stanie oderwać oczu od obrazu jaki miał przed sobą.
- Yelena ciągnie się przez całą długość granicy Nazairu i Mettiny.
Fillinten spojrzał na nią z podziwem. Nie to żeby rozumiał co do niego mówiła. Równie dobrze mogła zacząć wykładać mu algebrę lub mówić obcym językiem.
- Ale… - wytoczył malutkie działa obronne swojej tezy. - Ale nawet jeśli ta rzeka jest dość długa, to przecież musi być jakieś przejście przez nią? - nie poddawał sie.
- Zanim dostaliśmy się do Nilfgaardu, trochę uczyłam się geografii. W okolicy nie ma większych miast – wyjaśniła, uśmiechając się lekko. - Głównie przy nich są mosty. I na głównych traktach. Do nich może być równie daleko.
- No ale… - założył dłonie na piersi, jednocześnie okręcając sie na pięcie wokół własnej osi - przecież gdzieś tu miał byc ten dom o którym powiedziano ci wcześniej tak? Może go minęliśmy?
Pokręciła głową, wskazując palcem bliżej nieokreślony punkt na drugim brzegu.
- Tam jest Nazair. Yelena to granica, a dom miał być na południu Nazairu. Aktualnie jesteśmy na północy Mettiny.
- Aha… - uśmiechnął się, a jedna z brwi drgnęła mu lekko. - No tak... co więc teraz? - zapytał nie mając nadal pojęcia o czym mówi dziewczyna.
- Musimy się jakoś przedostać na drugą stronę. Jeśli Droan doszedł tutaj – zaczęła myśleć na głos - to musi poszukiwać mostu. Przeprawiając się przez rzekę wyprzedzę go – powiedziała, choć brzmiało to nieco bardziej jak pytanie niż stwierdzenie. - Tylko jak to zrobić? -zastanowiła się, wbijając wzrok w masy wody sunące ku Wielkiemu Morzu.
- Aż tak bardzo był zły na ciebie, żeby ryzykować tak długą drogę? - spojrzał ze współczuciem na Margareth, gdy dotarło do niego w jakim położeniu znajduje się jego towarzyszka. Albo poczucie obowiązku, albo troska o brata - lub też obie rzeczy na raz – powodowały, że za wszelką cenę chciała dogonić. Niezależnie od tego, byłą to postawa godna uznania.
-Do tego rzadko kiedy zdarza mu się odpuścić - wyjaśniła. - To znaczy jak sobie coś ustali, to rzadko kiedy z tego rezygnuje - przygryzła dolną wargę.
- Masz jakiś pomysł? - spojrzał na nią. - Naprawdę aż tak bardzo ci zależy żeby dotrzeć tam przed bratem? – upewniał się.
- Powiedział, że sam wróci do domu – westchnęła tępo patrząc przed siebie.
- Poczekaj na mnie – powiedział z entuzjazmem chłopiec poklepując ją po ramieniu.
Zanim jednak zdążyła się odwrócić, on już zniknął za drzewami, a jedynym świadectwem jego obecności tam był dochodzący szelest listowia.


Nie minął kwadrans, gdy jasnowłosy dzieciak wygramolił się z zarośli, sapiąc przy tym głośno. Kłoda którą ciągnął za sobą zostawiała ślad czarnej ziemi pośród traw. Blada uprzednio twarz chłopca, teraz przybrała kolor dojrzewającego w ostrym południowym słońcu, owocu granatu. Dotaszczył się ze zdobyczą na brzeg, gdzie zmęczony opadł na trawę, plecami opierając się o znalezisko.
- Nie masz chyba zamiaru… - spoglądała na niego z niedowierzaniem.
- Już nieraz… - łapał oddech – w ten sposób udawało mi się przekraczać rzeki. Co prawda nigdy takie… – pomachał w kierunku wody nie mogąc znaleźć odpowiedniego epitetu dla Yeleny – ale jak widać mam się dobrze. Co prawda nie zawsze lądowanie miało miejsce na przeciwnym brzegu… – skrzywił twarz na wspomnienie kilku mniej udanych tego rodzaju przejażdżek.
- Ale ja nigdy nie podróżowałam w ten sposób – spoglądała na chłopaka nierozumiejąc w jakim stopniu jego pomysł rozwiązywał problem.
- Wiem, dlatego ty poszukasz drogi przez most, którą pewnie wybrał twój brat, a jeśli biega na tyle szybko, że nie zdołasz go dogonić, to ja złapię go przy tej posiadłości i poproszę, żeby zaczekał na ciebie.
Dziewczyna milczała rozważając w głowie słowa nieznajomego. Nadal nie była pewna jego płci, ale to chyba nie było teraz kluczowym punktem w jej pogoni za Droanem. Z posklejanych jasnych włosów Fillintena przeniosła spojrzenie na zdającą się dość żwawo płynąć Yelenę. Nie wiedziała czy może wziąć na siebie odpowiedzialność za kolejną osobę.
- Nic mi nie będzie – odpowiedział widząc jej niepewność. – Chyba – dodał po chwili, ale niepewność na jego obliczu szybko zastąpił szeroki i beztroski uśmiech.
- Ale, chcesz tak ryzykować dla osoby której prawie nie znasz? – nie mogła się nadziwić. Była jednocześnie uradowana wizją możliwości zatrzymania jej brata, ale z drugiej strony rodził się strach o to jak poradzi sobie Fillinten w obliczu tak potężnego żywiołu. Nadzieja i strach mieszały jej myśli. Nie mogła skupić się na racjonalnym mysleniu.
- Przecież już się znamy – odparł zdziwiony chłopak, marszcząc z niezrozumieniem brwi.
Roześmiała się lekko, niedowierzając w realność postaci, którą jak się zdawało, zesłał jej dobry los. Nie wiedziała jednak, jak daleko była w swych rozmyślaniach od prawdy.
- Jak masz na imię? – zadała pytanie na które wcześniej nie uzyskała odpowiedzi, tym razem lustrując twarz postaci, by mieć pewność, że teraz jej odpowie.
- A faktycznie – pacnął się dłonią w czoło. – Filli – skinął lekko głową nieudolnie kopiując gest, który w swoim przekonaniu uważał za dworski.
Podane zdrobnienie mogło pochodzić zarówno od imienia żeńskiego, jak i męskiego. Podniosła z rozbawieniem oczy ku niebu, nadal nie wiedząc czy przed oczami ma chłopca czy dziewczynę. Najdziwniejsze, że Filli jak kazał się zwać, wyrażał się zawsze w formie bezosobowej, co uniemożliwiało identyfikację płci. Postanowiła, że przy kolejnej nadarzającej się okazji zapyta o to.
- A ty… - zaczął niepewnie – jak masz na imię?
Pokręciła z niedowierzaniem głową, biorąc głęboki oddech.


Stał na brzegu rozglądając się dookoła. Pod nogą, spoczywała bela drewna na której miał zamiar przemierzyć rzekę. Drugi brzeg znajdował się mniej więcej na odległość strzały z łuku. Przeprawa nie zapowiadała się łatwo. Jedynym pocieszeniem było to, że znajdowali się na przewężeniu Yeleny i było to miejsce najwęższe jak okiem sięgnąć.
- Powodzenia – uścisnęła chłopca który nagle wydał się jej bliski. – Jeśli spotkasz mojego brata i nie będzie mnie przy nim to znaczy, że jestem za wami. Przetrzymaj go wtedy jakoś, proszę – powiedziała, choć wiedziała dobrze, że Filli zrobiłby to i bez jej słów.
- No to, do zobaczenia – podniósł dłoń na pożegnanie i rozpoczął turlać belę do wody.
Drewno wpadło w toń i na chwile zniknęło z oczu chłopca. Gdy się wynurzyło było już kilka metrów dalej. Nurt nawet przy brzegu był o wiele mocniejszy niż się spodziewał. Ruszył biegiem mając nadzieję, na dogonienie osobliwego środka transportu. Na całe szczęście kłoda nie oddaliła się od brzegu.
Margareth widząc co się dzieje krzyknęła za nim by się zatrzymał. Bezskutecznie. Zamarła gdy zobaczyła jak wskakuje do wody. Ruszyła ile sił w nogach za nim. W duchu przeklinała swoją lekkomyślność. Jak mogła mu na to pozwolić?!
Tymczasem Fillinten bezskutecznie próbował złapać się końca belki. Jedyny efekt jaki osiągał to obłupywanie kory. Był za daleko by sięgnąć obiema dłońmi i przytrzymać się pewniej. Rwący prąd coraz mocniej gnał chłopca i pień.
- Wracaj! – krzyknęła Margareth gubiąc buty w biegu. – Płyń do brzegu! – rzuciła przerażona widząc, że nie da rady go dogonić. Pomimo tego kontynuowała pogoń.
Chłopak ledwie słyszał jej słowa z marnym efektem próbując utrzymać się na powierzchni, gdy belka uciekła poza zasięg jego dłoni. Dziewczyna z przerażeniem zobaczyła, że rzeka zaczyna się poszerzać i chłopiec który teraz jeszcze dryfował wzdłuż brzegu, za kilkaset metrów znajdzie się już prawie w centrum Yeleny. A wtedy jego szanse na przetrwanie spadną do zera, jeśli przyjąć, że teraz miał ich przynajmniej kilka procent.
Fillinten kilkoma ruchami, w ciągu których przepłynął ponad dwadzieścia metrów, przemieścił się tak blisko brzegu, że mógł próbować się go chwytać. Podobnie jak wcześniej obłupywał korę, tak teraz rwał bezowocnie trawę razem z korzeniami. Gdy już miał się poddać, ze zdziwieniem stwierdził, że trzyma się czegoś co nie puściło. Zdrewniały korzeń niedużego drzewa jednak wyślizgiwał się z dłoni. Poratował się druga ręką i owinął sobie nim w miarę możliwości prawicę. Ciałem szarpnęło. Wyprostowało się naciągnięte pędem rzeki, lecz wciąż trwało niezmiennie w tym samym miejscu. Co innego można było rzec o korzeniu. Ziemia spod niego, powoli zaczęła się obsypywać.
- Mam cie! – usłyszał z zadziwiającego bliska chłopak i poczuł uścisk wokół drugiego nadgarstka. – Złap się mnie!
Podniósłszy wzrok, zobaczył Margareth klęczącą na brzegu. Jej twarz malowało przerażenie, ale także determinacja. Dodało mu to sił. Podciągnął się drugą ręką. Zaowocowało to jednak tylko ostatecznym wyrwaniem korzenia z ziemi. Minęła chwila nim wyplątał z niego dłoń. Dziewczyna szarpnięta poleciała z kolan na pierś i przeszorowała po ziemi, ostatecznie jednak nie puszczając chłopca. Poczuła kolejne szarpnięcie poprzedzone zdławionym przez wodę krzykiem Filliego, choć tym razem lżejsze niż poprzednio. Uścisk jego dłoni zelżał. Gdy otworzyła oczy zobaczyła przepływającą obok gałąź wielkości rosłego mężczyzny. Musiała go trafić! Podniosła się znowu na kolana. Zastrzyk adrenaliny spowodował, że potężnym targnięciem, które podniosło ją na nogi, wydobyła chłopca z wody. Impet rzucił młodym o Margareth na tyle mocno, że tym razem wylądowała na plecach przygnieciona Fillintenem. Kaszlał głośno przyciskając głowę do jej piersi. Gdy odzyskał oddech, opadł na nią całym ciężarem ciała. Woda spływająca z ledwie odratowanej ofiary rzeki, zdawała się nie mieć końca. Sucha do tej pory Margareth zaczynała być niemal tak samo mokra jak on. Nie przejmując się tym, objęła go rękami i mocno przytuliła do siebie.
- Dobrze, już dobrze – uspokajała drżącym głosem zarówno jego jak i siebie, dziękując w duchu bogom za łaskawy los.


Przy trzeszczącym wesoło ogniu siedział intensywnie zamyślony Fillinten. Na jego twarzy nie było widać ani śladu zmartwienia. Jedyną pamiątką śmiertelnej niemal przygody, było rozcięcie na prawej skroni, które przestało już krwawić. Poza tym też nieoczekiwana kąpiel odsłoniła spod kurzu i brudu całkiem ładną twarz chłopca. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że ta przygoda w ogólnym rozliczeniu wyszła mu na dobre. Mokre ubrania na nim, wyschły już jakiś czas temu. Zmrok miał zapaść za najwyżej dwie godziny.
Z oświetlonego bladym światłem - bijącym od paleniska - lasu, wyszła Margareth niosąc naręcze drewna. Ułożyła je z boku, gdzie już leżała całkiem spora ilość gałęzi.
- To powinno wystarczyć do rana - uśmiechnęła się nerwowo. Całe zdarzenie zdawało się nadszarpnęło jej nerwy o wiele bardziej wyraźnie, niż w wypadku chłopca. Dorzuciła kilka szczap w płomienie i usiadła koło towarzysza, wystawiając zmarznięte dłonie do ognia.
- Wiem jak dostaniemy się na drugi brzeg – wypalił nagle chłopak.
Entuzjazm z jakim to mówił już w pierwszej chwili wzbudził podejrzenia Margareth. Nie powiedziała jednak nic i tylko patrzyła na niego, oczekując historii o tym żeby nagiąć okoliczną sosnę i przywiązując się do jej czubka wystrzelić się w powietrze. Mimo wszystko roześmiała się do swych myśli. Pokręciła głową spoglądając na Fillintena. Przysiadła się bliżej, żeby zobaczyć kolejny już raz tego dnia, rozcięcie na jego skroni.
- Dawno temu w sierocińcu, opowiedziano mi pewną historię. Bardzo mi się spodobała. Mówiła ona o dobrych duchach wody, które potrafią zarówno pomóc jak i pognębić podróżnika.
- Skąd znasz te historię? Pierwszy raz słyszę o tym – zainteresowała się.
- W ten sposób znalazła mnie właśnie matka przełożona – zagłębił się w myślach. –Kiedyś w taki sam sposób – wskazał dłonią rzekę za nimi – prawie udało mi się przebyć mniejszą odległość na drugi brzeg. Jednak nie udało mi się na czas dopłynąć … a po drodze był wodospad. Matka też była zdziwiona że żyje – odparł gdy Margareth otworzyła ze zdziwienia usta. – Dlatego powiedziała, że to pewnie wina duchów wody. Potrafią podobno odczytać ludzkie dusze i stwierdzić czy ktoś jest dobry czy nie! – wyraźnie ta część podobała się chłopcu najbardziej. – I tym dobrym pomagają! A tym złym utrudniają czasami najprostsze rzeczy. Oczywiście nie wszędzie są… - wzruszył ramionami. – Ale chyba możemy spróbować. Nic innego nam nie zostało.
Namyśliła się w ciszy patrząc na wijące się czerwone jęzory, liżące drwa w palenisku. Coś huknęło i iskry posypały się w niebo razem z dymem.
- Chyba dziś jednak nie sprzyjają nam. O włos nie zginąłeś – powiedziała cicho.
- Przepraszam – odpowiedział jeszcze ciszej niż ona, zawieszając także wzrok na ogniu.
- Nie wracajmy do tej rozmowy. Wcale mnie nie opóźniasz, a jestem tutaj bo chcę – powiedziała pewnie. – To nie tylko twoja wina, że tak to się skończyło – pogładziła go po włosach. Gest ten poprawił nieco morale chłopca i kontynuował, choć nie tak żywo jak przed chwilą.
- Kiedyś moja siostrzyczka czytała mi że można je wywołać z głębin.
- No dobrze – spróbujmy powiedziała, choć nie dlatego, że wierzyła w powodzenie całego przedsięwzięcia. Bardziej powodowało nią to, by chłopak zamiast winić się za opóźnienie, zrobił co się da. I tak ruszą na drugi dzień rano w poszukiwaniu mostu.
- Tylko jak to było… - podrapał się po głowie. – Aaa! Już pamiętam!
Ponownie zanim zareagowała, chłopak zniknął z pola jej widzenia. Westchnęła mając nadzieję, że ten pomysł okaże się mniej niebezpieczny od poprzedniego.


- I już? – zapytała patrząc na wykonaną jego dłońmi dziurę w ziemi, zalaną wodą.
Na powierzchni kilku metrów kwadratowych starannie została wyrwana trawa i inne rośliny tworząc rodzaj naturalnego dywanu. Dookoła prowizorycznego zbiornika, znajdującego się pośrodku przygotowanego miejsca - poukładane były otoczaki, mniej więcej tej samej wielkości. Kilka z nich także położonych było pod lustrem wody, gdzie przyciskały starannie dobrane rośliny, aby nie wypłynęły na powierzchnię.
- No prawie – poskrobał się po głowie. – Jeszcze ofiara.
Pomiędzy sztucznym zbiornikiem, a rzeką znajdował się nieduży płaski kamyk pełniący funkcję ołtarzyka ofiarnego. Chłopak z westchnieniem wyjął z kieszeni jabłko, którego nie miał jeszcze okazji zjeść i choć zaburczało mu w brzuchu, położył je jako dar dla przyzwanego ducha. Choć wydawało się to śmieszne, ta ofiara była obecnie dla niego największą jaką mógł ponieść i co najważniejsze, ofiarowana była ze szczerego serca.
Fillinten wrócił do dziewczyny siedzącej przed – jak to w myślach nazywała – kałużą. Uśmiechnął się do niej promiennie.
- Na pewno nam pomoże – powiedział z przekonaniem.
Na kolanach przysunął się ku zbiornikowi z wodą. Dłonią sięgnął do strupa na głowie i krzywiąc się zdrapał go. Umazanym krwią palcem sięgnął na środek lustra i odczekał chwilę aż woda go obmyje. Usiadłszy na swoich stopach wpatrywał się w szemrzącą cichutko Yelenę.

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch
Fiannr jest offline  
Stary 16-09-2010, 22:17   #15
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czarny Bolek...znał tą twarz, znał tego człowieka. Choć były to określenia na wyrost. Polował na niego dawno temu, w innym... szczęśliwym życiu.
Gdy jeszcze istnieli „Weseli Zabójcy Potworów”.
Widząc oblicze Bolka nie odczuwał ani nienawiści, ani strachu, ani gniewu... Czarny Bolek był zbójem, ani lepszym ani gorszym od innych bandytów grasujących na szlaku.
Dla dawnego Kocura był zwierzyną, dla obecnego był ...obojętny.
Co najwyżej wzbudzał ciekawość.
Ciało myszołowa wylądowało na najbliższym wysokim drzewie.
Bystre ptasie spojrzenie wędrowało po Bolku jak i jego towarzyszach.


Około dwunastu ludzi uzbrojonych różnie, od kordy po korbacze i bastardy. Zbój z doświadczeniem w zawodzie. Widać Czarny Bolek zebrał nowa bandę. Czy dość liczną, by zaatakować sporą osadę?
To zależało od osady, banda Bolka nadawała się do pacyfikacji wsi, przeciw małemu miastu jednak była zbyt nieliczna.
Nieco dalej oko myszołowa dostrzegło leżące na ziemi cztery kusze. Należało więc brać pod uwagę, że przynajmniej czwórka z nich wiedziała jak ich użyć.
Kolejny powód by się do tej grupki nie zbliżać. Kocur więc obserwował co też Bolek zamierzał czynić. Bo póki co, on jego banda nie ruszali się z miejsca. A porzucone ot tak sobie kusze, świadczyły o tym, czują się tu bezpiecznie.
Oczy członków tej bandy często skierowane były na Riedbrune. Mniej więcej. Bardziej mniej lub więcej.
W sumie to jednak chyba czysta spekulacja. Kocur poiskał dziobem pierze na brzuchu. Długie przebywanie w skórze danej istoty powodowało z czasem przejmowanie jej nawyków.

Tymczasem sytuacja robiła się ciekawsza. Boluś zaczął czarować.
Skąd u pospolitego zbója i prymitywnego zbira umiejętności magiczne? To już Kocur mógł zgadywać.
Najbardziej prawdopodobnym stwierdzeniem było to, że Czarny Bolek nie był tym Bolkiem którego znał ( z widzenia co prawda). A raczej za Czarnego Bolusia podszył się jakiś magik.
„Czarny Bolek” rzucił czar, który zamienił ścięte drzewa w stal. A raczej chyba dokonał iluzji mającej oszukać zmysły.
W każdym razie tak przypuszczał. Nie miał jednak czasu tego sprawdzi. Zbyt długie przebywanie w nie swojej postaci, męczy umysł.
Zwierzęca powłoka zaczyna dominować, nad ludzką świadomością. Dlatego też Kocur rozłożył skrzydła i pofrunął dalej, korzystając z możliwości zwierzęcej postaci, póki jeszcze mógł. Wkrótce bowiem przyjdzie mu się odmienić.
Pofrunął w kierunku najbliższego ośrodka cywilizacji, w myślach rozważając to, co zobaczył.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-09-2010 o 22:19.
abishai jest offline  
Stary 16-09-2010, 23:14   #16
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Było już zupełnie ciemno , gdy dwaj wiedźmini gotowi i spakowani wyruszyli w podróż na szlak . Po niedawnej nawałnicy nie było już ani śladu . Niebo było czyste , a powietrze już nie tak nasycone duchotą jak przed burzą. Po dopłynięciu na drugi brzeg, by uniknąć niepotrzebnych konfliktów z ludźmi czy wiewiórkami wybrali mniej uczęszczany trakt. Na początku wszystko wydawało się nad wyraz spokojne . Jednak po kilku pierwszych kilometrach gdy zaczęli się już oddalać od Siedliszcza Galen poczuł drżenie swego medalionu.

To chyba nie był najlepszy pomysł wyruszać od razu …. Pomyślał Galen .

Gdy łowcy potworów doszli do okolic bagna Pereplutu medalion na szyi Galena drżał jak nigdy dotąd .

- Brego ? -Zapytał Galen
- Też to czuję . Odparł krótko wiedźmin .
- Musimy jak najszybciej opuścić to miejsce !- Powiedział Galen i czym prędzej przyspieszył kroku .

Wiedźmini nie przebyli nawet pół kilometra gdy nagle do ich uszu dobiegł kobiecy głos . Wydawało się jak by dźwięk dochodził gdzieś za ich plecami .

- Zabij go ! Zaduś ! On chce twojej śmierci ! Namawiał tajemniczy głos .

Wiedźmini odwrócili do siebie twarze .

- Licho ! Szepnęli obaj na raz .
-Trzeba uważać na tego psotnika ! Powiedział Galen

Galen czytał co nieco o tym stworzeniu . Pamiętał , że licho nigdy nie zbliża się do osób które dręczy. Wiedział też , że potrafi tworzyć sprytne i czasem śmiercionośne w skutkach pułapki . To jeden z podstawowych potworów jednak nie wolno go lekceważyć.


Sytuacja nie była by jeszcze tak tragiczna gdyby z prawej strony zza zarośli nie pojawił się ciemnobrunatny gadzi łeb . Potwór wychodził pokazując skrzydła i łapy . Był to młody czarny smok .

- Cholera ! No to żeśmy wpadli w niezłe gówno ….

Galen zauważył , że medalion na jego piersi wariuje . Szczególnie na prawą część lasu . Tam musiało być coś o wiele gorszego . Smok jeszcze nie zauważył wiedźminów ale najwyraźniej coś już wyczuł .

Mam nadzieję , że to nie my jesteśmy przyszłym obiadem którego tak zaciekle ten bydlak węszy - Pomyślał Galen

- Odskakujemy w lewo… szepnął cicho ale wyraźnie Galen .

Wiedźmini szybko skryli się za krzakami po lewej stronie gościńca . Smok nie dostrzegł ich jeszcze , ale coraz pewniej zbliżał się do drogi . Wtedy też i Brego zauważył potwora .

- Masz jakiś plan ? Tylko szybko zanim zaczniemy pływać sobie w kwasie tego smoka .

- Nie możemy go zabić... Trzeba spierdzielać! – szepnął .

- By to zrobić potrzeba narobić troszkę hałasu by zagłuszyć dźwięk naszych stóp inaczej będzie nas gonił.

- Racja - przytaknął- Można spróbować zwalić kilka drzew za pomocą aard’a. Miejmy nadzieję, że nie ściągniemy tutaj innego gówna, lub matki tej gadziny.

- Dobra , podkradniemy się więc najbliżej jak się da i zwalimy połączonymi aard’ami drzewa na jego cielsko . to powinno go na chwilę zająć a wtedy uciekamy jak najdalej .

- Dobrze. Lepiej się pospieszmy, zanim się zorientuje, że tu jesteśmy. Chodźmy!

- Do dzieła !
 

Ostatnio edytowane przez Koening : 16-09-2010 o 23:17.
Koening jest offline  
Stary 18-09-2010, 15:56   #17
 
SmartCheetah's Avatar
 
Reputacja: 1 SmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłość
Xanth szedł posłusznie w obstawie dziesięciu mężczyzn, obrzucając zakapturzonych wyjątkowo mało przychylnymi spojrzeniami. Większość z tychże spojrzeń była wyjątkowo wyzywająca i nieprzyjazna. Chciał by wiedzieli co by się z nimi stało sam na sam, w ciasnej alejce jakiejś mieściny. I pomimo deszczu spływającego po jego twarzy i ubraniu, oraz tego że buty zaczęły przemakać - myślał najtrzeźwiej tego dnia.

Sześć...Osiem, dziesięć. No tak, jedenaście chłopa żeby mnie pojmać. Komuś konkretnie na mnie zależy. I jeszcze ten czarodziej. Niezłe gówno...

Sam fakt nie bycia obmacywanym, rozbrajanym czy prowadzonym za ręce utwierdzał mężczyznę w przekonaniu że nie ma szans na ucieczkę i ewentuala jej próba zakończy się gorzej niż to co czeka go w miejscu do którego zmierzali. Deszcz zszedł na drugi plan, ustępując miejsca zastępom myśli, rozważań i analiz. Mimo wszystko nie miał sobie tego za złe ani nie bał się. Bo i czego miałby się bać? Gdyby chcieli już dawno by go zabili, torturowali bądź zwyczajnie wrzucili do lochu. Niejednokrotnie widział jak podobne rzeczy przytrafiały się jego "znajomym".
Muszę współpracować. Nie mam cholernego wyboru.
Zawiesiwszy wzrok na starych drzwiach jakiejś chaty pod którą go przyprowadzili podkreślił swoje myśli malując na twarzy wyraz niezadowolenia. Niezadowolenia wywołanego beznadziejnością sytuacji w jakiej się znajdował.

Puk, puk, puk.
Puk.
Puk, puk, puk.
Mhmmmm...


Po chwili dobijania się do drzwi, Xanth z niezmienionym wyrazem twarzy, oczekiwał na dalszy przebieg sytuacji.
-Czego?!
-To ja! Otwieraj! Mamy rybcię!

A gdy tylko drzwi stanęły otworem, Xanth pchnięty przez jednego ze strażników wkroczył do środka, stąpając po skrzypiących deskach pomieszczenia. Gama nieprzyjemnych zapachów uderzyła o jego nozdrza, wywołując potok przekleństw rozbijający się na barierze pomiędzy myśleniem, a przelewaniem myśli w słowa. Doskonale wiedział że to nie był czas na wyrażanie swojej dezaprobaty.

-Panie Hale - rozpoczął ponownie czarodziej, siadając w powietrzu w trakcie gdy reszta orszaku obstawiła ściany pomieszczenia. Obserwowali zarówno czarodzieja jak i opierającego się o wskazany mebel Hale'a. Z powodu otaczających go potencjalnych oprawców miał problem z wyduszeniem prostego
-Postoję.
Była to jednak rzecz którą wydusić musiał chcąc zachować pozory nieugiętego i, ma się rozumieć - chcąc udowodnić że był na to przygotowany. Wcześniej czy później w końcu musiało to nastąpić.
-Z radością przedstawiam pana Flichtira, szefa sympatycznych panów, którzy nas tutaj przyprowadzili - Trent wskazał dłonią właściciela przekrwionych oczu. Hale powiódł wzrokiem od czarodzieja po tego kogo mu przedstawiono. Nie skinął do niego głową ani nic z tych rzeczy, zwyczajnie zaciskając palce na krześle. Stalowoszare ślepia mimo iż pod zsuniętymi brwiami miały robić wrażenie groźnych - nie robiły wrażenia na wychudłym niskim mężczyźnie.
-Tak... Chcielibyśmy wykorzystać pańską osobę, panie Hale.
Za wszystkie dokonane zbrodnie w najlepszym wypadku... dziesięć lat. W najgorszym jeden dzień, wytrawny Dijkstra i sznur.
To jeśli nasz pomysł nie spotka się z aprobatą.
W przeciwnym wypadku cały plik dokumentów przepadnie. Może nawet wzbije się w powietrze razem z dymem. Mam mówić dalej?
- zapytał dowódca, przerywając krótką ciszę która nastąpiła po jednostronnym przedstawieniu sobie mężczyzn. Hale poruszył nosem, sięgając do niego jedną z dłoni. Pozwolił na parę kolejnych chwil absolutnej ciszy, by w końcu palnąć wyjątkowo pewnym siebie tonem.

-Mówcie w czym rzecz. Będę kooperował cokolwiek miałoby nie nastąpić, byle zachować duszę przy sobie. Życie i wolność to kosztowna sprawa, i ktoś już raczył mi wspominać o tym że niejednokrotnie będę musiał zapłacić wysoką cenę by móc je zachować. Poza tym wybór mam kurewsko ubogi.
Uśmiechnął się paskudnie do Flichtira, rzucając jeszcze bardziej pewne i jeszcze bardziej wyzywające spojrzenie. Potrzebowali go do czegoś i oferowali coś, czego kompletnie nie mógł się spodziewać. Zaczynało mu się to cholernie podobać i co więcej - faktycznie poczuł się jak rybcia. Może nawet gruba rybcia wśród płotek które muszą go do czegoś wykorzystać.
Szukaj szczęścia w nieszczęściu, jak to mówią.
 
__________________
Don’t call me your brother
’cause I ain’t your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color!

Ostatnio edytowane przez SmartCheetah : 18-09-2010 o 15:59.
SmartCheetah jest offline  
Stary 18-09-2010, 16:48   #18
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Natłok myśli jaki ogarnął Brego po przeczytaniu treści listu spowodował u niego pośpiech i gwałtowność. Wyruszył z Galenem jeszcze tego samego wieczora, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Cintry. Mimo udanej i bezproblemowej przeprawy przez most, podróż nocą bardzo szybko okazała się nie lada ryzykiem.
Gdzieś za plecami towarzyszy rozległ się kobiecy szept. Wydawać by się mogło, że dochodzi z bardzo daleka, jednak treść słów Brego zrozumiał bardzo wyraźnie.

"Zrób to! Zabij go, zanim on to zrobi... Wiesz, że nie ma od tego odwrotu!"

Brego spojrzał na towarzysza, który widocznie doskonale go rozumiał. Obaj wiedzieli, że to Lich. Obaj także wiedzieli, że muszą być bardzo ostrożni, by nie wpaść w jego sidła i przypłacić to spotkanie życiem.

Mężczyźni ruszyli dalej, trzymając w pogotowiu dłonie na rękojeściach mieczy. Noc to bardzo niebezpieczna pora, zwłaszcza dla samotnych podróżników... Jednak gdy człowiek na prawdę się spieszy, nic nie jest w stanie go zatrzymać.
Tak było i tym razem. Brego za nic nie zamierzał zwolnić tempa. Wiedział, że będzie maszerował dzień i noc, póki nie padnie z wyczerpania. Miał zamiar dotrzeć do Cintry najszybciej jak się da.

Jakiś głos w głowie podpowiadał mu, że Kurta już tam niema, że list leżał u Ursela jakiś czas. Może dla tego mistrz go zatrzymał? Wiedział, że Brego zawsze udaje się na północ. Jednak czemu tak postąpił? W końcu Kurt także był jego uczniem...
Wiedźmin nagle sobie o czymś przypomniał. Plotki o wiedźminie, który zabijał za pieniądze wszystkich, nie tylko potwory. Czyżby jego przyjaciel stał się renegatem?

Nagle z rozmyślań wyrwał go szept Galena:

-Odskakujemy w lewo… - Brego ruszył za towarzyszem, kryjąc się za krzakami przy gościńcu.


Gdy spojrzał w miejsce wskazywane przez towarzysza, zobaczył czarny łba, wyrastającego z krzaków. Po chwili jego oczom ukazał się czarny smok. Po rozmiarach wiedźmini rozpoznali, że był jeszcze młody, jak na smoka. To jednak wcale nie ułatwiało im zadania. Mutanci nie mogli zabijać tych stworzeń. Było to tak samo sprzeczne z kodeksem, jak bezpodstawne mordowanie istot wyższych. Inną sprawą było to, że w okolicy mogła się kręcić także jego matka...

Po krótkiej wymianie zdań, wiedźmini ruszyli, aby zrealizować swój plan. Gdy znaleźli się dostatecznie blisko wysokich drzew skumulowali w rękach energię i po kilku sekundach uwolnili ją, uderzając w drzewa.
Gdy tylko połamane konary runęły w stronę gada ruszyli biegiem przed siebie, trzymając się lewej strony, gdzie medalion zachowywał się spokojniej. Brego puścił przodem swego towarzysza, który dysponował zdecydowanie bystrzejszym wzrokiem.
 
Zak jest offline  
Stary 19-09-2010, 01:41   #19
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mógł być dobrej nadziei. Albo zakładać najgorsze.
Nie zamierzał nigdy, chyba że zmuszony, ryzykować walki z więcej niż jednym przeciwnikiem, miał wtedy większe szanse na śmierć niż przeżycie, przynajmniej tak wypadało zakładać o ile nie chciało się skończyć w rowie. Walka z trzema byłaby samobójstwem.
Przypomniał sobie, jak znajomy werbownik raz uratował mu życie, podczas jednego sprawdzianu. Też nie wiedział. Gdy opierając się plecami o ścianę korytarza, w którym się z powrotem schował, wspominał przeszłość, przypomniał sobie dokładnie to, co doprowadzało go później do szału.
Zawsze kiedy rozmyślał co by było, gdyby go pochwycili, obiecywał sobie, że popełniłby samobójstwo bez wahania.
Nie miał jaj kiedy przyszło co do czego.
A jego... patron zjawił się osobiście, z nieznanymi mu osobnikami, pewnie nie wiedzącymi o ich powiązaniach. Gdyby, mimo ubioru, nie jego obecność, jego głos, Teddevelien puściłby pewnie farbę i był martwy. Zawdzięczał mu życie.

Czy teraz nadarzyła się ponowna sytuacja? Po tylu latach i tak daleko na południe?

W przypływie czarnego humoru stwierdził, że może tylko sprawdzić.
Zamierzał realizować plan, trzymając jednorącz kożuch zarzucił go na ramię, nie przesłaniał nijak i nie ukrywał żadnej broni, wszak tych ważniejszych najważniejszą cechą była dyskrecja. Nie tym razem skontastował, powoli ale z trudem udawaną pewnością siebie wchodząc do pomieszczenia. Normalnie, a jednak dla niektórych ostentacyjnie, powoli, lustrując przybyłych wyraźnie wzrokiem i nie podchodząc do nich. Zbyt blisko. Mimowolnie pamiętał też, że woli mieć pomiędzy sobą a najbliższym stół i nie pomagać im w odcięciu się od drogi do wyjścia, chociaż nie liczył przy obecnym układzie na ucieczkę. Wszedł, milcząc, krocząc powoli, w oczekiwaniu na reakcję. Rozplanował wszystko niemal teatralnie, nie idąc dopóki nie zostanie zapytany lub samemu odzywając się pierwszym, jeżeli werbalnie na jego obecność nie zareagują.

Ted został zauważony prawie natychmiast. Jeden z mężczyzn w czerni podążył szybszym krokiem, by zagrodzić drogę ćwierćelfowi.
- Ja i moi kamraci pragnęlibyśmy z tobą porozmawiać, zabójco-stanął, czekając na dołączenie pozostałej dwójki.

Zabójco. Ładnie. Naprawdę źle to wygląda.
- Dajż mi, człowieku, podejść do szynku - skinął głową w stronę wspomnianego - i się napić. Wtedy możemy porozmawiać... spokojnie. - powiedział, wzrok wciąż skupiając na oczywistym przywódcy.
Cóż, przynajmniej w domyśle oczywistym. Niemal na pewno powinien brać pod uwagę jednego z dwóch pozostałych.
Mężczyzna w czerni skinął głową, usuwając się na bok tak, by dalej być przeszkodą do wyjścia.

Teddevelien podszedł miarowymi krokami do kontuaru, powstrzymując się jeszcze przez chwilę od oglądania rozmówców.
- Jesteście dobrze usytuowani... ale też niech taki pozostanie dystans, dobrze? Kulturalni ludzie potrafią się porozumieć. Czego chcecie?
Jeszcze żyję. Jestem im potrzebny żywy, przynajmniej na razie. Może chcą mnie przesłuchać - wtedy raczej nie kapią się do ryzykowania. Może nie, może będzie dobrze. Ted starał się zachować normalną minę, zupełnie ją rozluźniając, chociaż równocześnie zagryzał zęby w nerwowym odruchu. Westchnął głęboko by nie przyśpieszyć oddechu i obrócił się do rozmówców.

- Karczmarzu... Ktoś cię woła z kuchni-powiedział jedyny mężczyzna z trójki, ktory nie krył się pod płaszczem.
Rzucił kilka florenów, które oberżysta ocenił i schował, odchodząc.
- Czarodziejki z Montecalvo. - uśmiechnął się brunet, obserwując reakcje.

Ted odchrząknął. Przerzucił kożuch przez ladę i oparł się o nią plecami, aby mieć w miarę frontem wszystkich rozmówców. Jakkolwiek zestresowany był, nie mógł nie uśmiechnąć się lekko w ironicznym uśmiechu. Albo los był szyderczy, albo... Cholera, z resztą.
- I czego sobie ode mnie życzą? Chcą mi zaoferować pracę? W takim razie zmuszony już teraz jestem poprawić - zabójco niezbyt trafnie opisuje mój zawód...
Nagle trójka spojrzała po sobie. Równie gwałtownie roześmieli się.
- Nie, bynajmniej nie przybyliśmy tu z ofertą pracy. Wolimy się dowiedzieć dla kogo zabijałeś renegatów.
- Ocipieliście? A prywatnie, to po co przyszliście? Żeby przekazać mi, że znalazły kogoś na moje miejsce?
- Nie musisz nam mówić. Po prostu pomyśl.

Zerknął przy tym z ukosa na tego bogato ubranego. Chrząknął. Uśmiechnął się nieco. Spojrzał na sufit.
Jeden mówił. Drugi się obnosił. Trzeci milczy. Wiesz, co mam przy sobie... albo domyśl się, skoro jesteśmy w Nilfgaardzie. Zanim pytanie zostanie powtórzone, pomyśl, jakie są szanse, że się pomylę. Z resztą, skoro już powiem, nie dasz mi chyba znać, że ty, to ty, prawda? No i raczej nie dasz mnie usunąć gdy rzekomo już wszystko wiesz... nie na takich warunkach.
- Gotowe. Zakomunikował, prostując palce prawej dłoni z delikatnym uśmiechem. - To znaczy, że mnie oszczędzicie, czy że spróbujecie zabić?

Brunet spojrzał na swych towarzyszy. Obaj zgodnie pokręcili głową.
- Nie była to odpowiedź. Lepiej ją podaj. Dopóki prosimy.
Ted zmarszczył brwi, zarówno z prawdziwego stresu jak i udawanego.
- Czyżby? Skoro jeszcze prosicie... skąd ta pewność? To by znaczyło, że ktoś chce mnie po prostu zabić.
Z trudem powstrzymał panikę analizując sytuację. Trzech swoich? Nie odważył się o nich "pomyśleć" inaczej. Wkręcają go? Trzech magów?! Dwóch magów i jeden zabijaka? Kilka bardziej nieskładnych myśli przebiegło mu w umyśle. Stwierdził, że kończą mu się wyjścia, nawet te niemal samobójcze.

- Mamy czas, żeby się bawić? - dwóch pozostałych pokręciło głowami.
- Widzisz? Moim kumom się spieszy, więc mnie również się spieszy. To znaczy, że powinno się spieszyć również tobie.
Różni. Na czarnoksiężników i wiedźmy chcą wysłać morderców lokalne społeczności, stróże prawa i ci, którzy się ich boją. Była ich trójka, przez tyle lat. Ciężko to uznać za profesjonalizm.
Stężał w bezruchu, czekając kilka sekund na reakcję
- Chcemy konkrety... - odezwał się ten sam człowiek, który zatrzymał ćwierćelfa.
Teddevelien skupił się na tych wydarzeniach z ostatnich lat, doskonale przypominając sobie wygląd i najemców na jego ostatnie ofiary, ledwie zwalczając narastające poczucie bezradności.
- Mamy ich! - ponownie zabrał głos ten sam mężczyzna.
- Widzisz? Trzeba było od razu tak mówić. - człowiek w bogatym stroju poklepał Teda po ramieniu.
- Panowie, mamy nowe cele! - nagle odwrócili się i wyszli.

- P... polecam ś... pol... przyszłość... polecam się na przyszłość. - na wpół wychrypiał, na wpół wyszeptał a całość wybełkotał Ted gdy wychodzili, nie dbając za bardzo czy go słyszą. - Skoncentrował myśli na piwie i śnie, chcąc dać upust napięciu. A najbardziej poddawał się wątpliwościom, czy już jest bezpieczny, nawet jeżeli tak to wyglądało...
 
-2- jest offline  
Stary 19-09-2010, 03:17   #20
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Vernar słuchał jak zaczarowany, jak zaczarowany słuchał wszystkiego tylko nie woźnicy, znał ludzi takich jak on, z byle jakiego słówka potrafili przejść do jakże pasjonującej powieści. Od zwykłego stwierdzenia, że koń źle podkuty człowiek był w stanie poznać rodzinę konia i kowala, niekoniecznie w tej kolejności, na siedem pokoleń wstecz. Nudziło to ludzi którzy żyli kilka sekund, a co dopiero wampira który miał ponad siedemset lat, a w życiu widział niejednego źle podkutego konia. Wampiry miały jeden problem w takiej podróży, człowiek mógł się upić. Uwagę o framudze drzwi skwitował tylko krótkim spojrzeniem i wzruszeniem ramionami. Usiadł na krześle, Wysłuchał uwagi o jedzeniu, zamówił więc tę sławetną na wszystkie okoliczne umarlaki zupę (Vernar nie wątpił, że jego nowy ludzki znajomy i nią karmił truposzy). Później zaś chwilę pochlipał płyn. Później zaś powiedział:

-Nim coś o sobie powiem, mam jedną prośbę. Wódki! Karczmarzu wódki ino chyżo. Co do mnie to mógłbym co pokrótce powiedzieć Panu o moim życiu, ale to bez sensu, ani Pana to nie obchodzi, ani nawet nie oto Panu chodziło. Powinno Panu wystarczyć tyle, że przez kilka ostatnich lat handlowałem medykamentami i miałem gabinet lekarski w Wyzimie, teraz zaś kieruję się do Mariboru, nie mam jednak najmniejszego pojęcia co pocznę dalej. W ciągu swego życia chwytałem się wielu robót. Jednak moje wykształcenie najlepiej opisuje słowo „alchemik”

Po tym wywodzie Vernar przestał mówić. Przypomniało mu to jedno z wielu wydarzeń na trakcie, w czasie jednej ze swych licznych podróży też spotkał człowieka który mówił tak wiele, a zarazem o niczym. Jego minusem było to, że wolno się upijał, za to za plus można było uznać, iż miał mnóstwo pieniędzy więc odpadało nocowanie po rowach i innych krzakach. Vernar opracował pewną metodę, dosypywał do jego porcji gulaszu z królików zioła nasenne. Przypomniał sobie tego człowieka tylko dlatego, iż żałował, że nie ma przy sobie tych ziół.

Wreszcie skończył pić zupę, odsunął od siebie talerz. Spojrzał na woźnicę i spytał:

-A cóż poza terminami goniącymi za panem i zapewne pięknymi Mariborskimi wieżami ściąga pana do tego miejsca w którym niegdyś czarodziej Alzur stworzył potężnego wija który prawie całe miasto w ruinę obrócił i w lasach na Zarzeczu się skrył? Ponoć ma się tam całkiem nieźle.- Vernar zaśmiał się gromkim głosem- Ale to tylko bajeczka którą straszy się niegrzeczne dzieci. Chociaż podobno ktoś go kiedyś widywał. Założę się jednak, że to tylko bajania pijaków którzy nie mając za co kupić kufla piwa wymyślają jakieś bajeczki.
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172