Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2010, 11:17   #21
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Matko, ale dziura.
W porównaniu ze wszystkimi miastami w jakich do tej pory bywał Kyllion, Haroldzie Doły były jednym z tych miasteczek, które Ramzor omijałby z daleka. Cały czas zastanawiał się dlaczego Marcus zamienił ogromne miasto jakim jest Wyzima, na coś takiego. Może ktoś go ścigał i musiał szybko uciekać? Czy jest teraz w jakimś niebezpieczeństwie? Czy w ogóle jeszcze żyje? Tyle pytań żadnych odpowiedzi.

Tak jak w każdym miejscu na Ziemi, takich informacji najlepiej szukało się w karczmach. Podpici klienci bardzo często, z ogromną ochotą mówili wszystko co wiedzą.

Nie trudno było znaleźć karczmę, duży, piętrowy budynek.

Hmmm, Sympatyczny Jos. Zaraz zobaczymy jak bardzo sympatyczny.

Podszedł bliżej do drzwi. Szczerze powiedziawszy spodziewał się czegoś innego. Przystawił ucho do drzwi i nasłuchiwał. Cisza. Nie było nic słychać. Krzyków, śmiechów, całej tej atmosfery, która towarzyszyła zawsze takim miejscom. Kyllion postanowił, że zajrzy do środka. Lekko uchylił drzwi.
W karczmie panował taki bajzel, jakiego Ramzor nigdy w życiu nie widział. Jakby tornado przeszło przez całe pomieszczenie.

-Czego?!- warknął postawny, łysy mężczyzna w średnim wieku z toporem w ręku. Na brudnym, niegdyś biały fartuchu napisane miał czarnymi literami "Jos".
-Zamknięte! Nie widać?!

Kyllion spojrzał jeszcze raz na szyld karczmy. „Sympatyczny Jos”. Sympatyczny to on był chyba tylko z nazwy.

- Ach więc to pan musi być tym sympatycznym Josem, jak mniemam? - zapytał spokojnie Kyllion.
-Ta. Nie widać?! Zamknij te pieprzone drzwi, bo pył lata! – krzyknął głośno właściciel.
- Czy mógłbym wejść na chwilkę? Ogrzać się tylko i zaraz mnie tu nie ma. Słyszałem, że to najlepsza karczma w mieście, a w najlepszych miejscach musi być miejsce dla zmęczonego podróżnika - zaczął improwizować Kyllion. Musiał się czegoś dowiedzieć, a po za tym zaraz będzie lało, więc lepiej być wtedy w jakimś pomieszczeniu.
-Ta, możesz o ile na czas pobytu będziesz ten pierdolnik sprzątał-warknął nieprzyjaźnie Jos.
- Jak dla mnie świetnie, dajcie mi tylko kufel dobrego piwa a zaczynamy sprzątanie - powiedział Kyllion i nie czekając na zaproszenie karczmarza, od razu skierował swe kroki do środka. - Rzeczywiście niezły bajzel. Co tu się stało? – zapytał i palcem przetarł kurz na stoliku.
-Myślisz, że ja tu teraz coś trzymam? Żeby pyłem zalazło?! Remont! Nie widać?!-faktycznie, wyglądało to jak remont, ale po kataklizmie.
- Nie uwierzę, że nie macie przy sobie jakiegoś mocnego trunku mości karczmarzu. Przecież trzeba jakoś sobie pomagać przy pracy.
-Ta. Było, ale nie ma-wyjął stalową piersiówkę, odwracając do góry dnem po uprzednim odkręceniu.-Do roboty, albo won!- wskazał palcem na rozwalone stoły oraz zniszczone ściany.
- To może zanim zacznę, chciałbym zadać jedno pytanie. Czy mówi coś może panu imię Marcus? Mężczyzna z krótkimi, czarnymi włosami i demoniczną bródką?
-Chcesz tu zostać czy mnie dalej wkurwiać?! To się wyklucza!
- Oczywiście, że chcę zostać i pomóc. Chciałem tylko rozpocząć jakoś tę rozmowę. To jak? Widział pan kogoś takiego?
-Jeszcze raz wspomnisz skurwiela to uduszę. Do roboty!- usiadł, wskazując ponownie przeciwległy koniec sali.
- Uuu widzę, że mamy podobne zdanie o tym psie. Sukinsyn zwiał ostatnio z moimi pieniędzmi i teraz szukam go, aby go osobiście powiesić za jaja. Oczywiście jest pan zaproszony na egzekucję - zakończył z uśmiechem na twarzy. Trzeba było coś takiego wymyślić. Jakby Kyllion powiedział, że jest przyjacielem Marcusa, z pewnością cała ta rozmowa skończyłaby się inaczej.
Poraz pierwszy Jos spojrzał na gościa nieco przychylniej.
-Taak. Słusznie zrobisz. Chętnie się temu przyjrzę.
- Więc może jednak wie pan gdzie mogę znaleźć tego śmiecia?
-Nie wiem, ale zrobił sobie wielu wrogów jak okradł kilku bogatszych ze wsi. U mnie!
- Wyjechał z miasta? Muszę go dorwać!
-A bo ja go wiem czy wyjechał? Wiem tylko tyle, że przez jakiś czas jeszcze tu był.
- Nie wie pan może, komu jeszcze ten skurwiel mocno zaszedł za skórę?
-Pewnie każdemu po kolei, ale najbardziej to Provowi Radostowi jak mu chałupę oczyścił. Najbogatszy we wsi był. Teraz już nie śpi na monetach.
- Gdzie mogę znaleźć tego jegomościa?
-Na końcu ulicy, co ma takie znaczki-powiedział, kreśląc stopą na kurzu liczbę 11.

Pora wychodzić – pomyślał Kyllion.

- No to później trzeba będzie go odwiedzić. A teraz bierzmy się do pracy, ale wie pan z czym się lepiej pracuje? Mam pełną piersiówkę w torbie. Pójdę do konia i przyniosę ją. Tak będzie sie nam szybciej pracowało.
-Zawsze się lepiej pracuje z płynnymi siłami-skinął głową, samemu zabierając się za rozbiórkę ściany.

Kyllion wyszedł i zamknął za sobą drzwi, po czym wskoczył na konia i pojechał w kolejne odwiedziny. Ma troszkę czasu zanim karczmarz zorientuje się, że tak na prawdę nikt nie chce mu pomóc.

Miał nadzieje, że Radost będzie wiedział, gdzie może być Marcus.
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 19-09-2010 o 21:20.
Morfik jest offline  
Stary 20-09-2010, 01:21   #22
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nilfgaard, granica Mettiny z Nazairem:

Fillinten:


Raz... Dwa... Trzy... Cztery...

Odwrót.

Raz... Dwa... Trzy... Cztery...

Odwrót.

Była przekonana, że nic z tego nie będzie. Bajki opowiedziane dziecku, które uwierzyło.
Nikt nie zdążył wskazać fałszu, pokarmu dla młodego umysłu.

Sama jednak wolałaby wierzyć i, choć nie przyznałaby się do tego, zerkała od czasu do czasu w stronę płynącej Yeleny jakby pomimo braku wiary miała nadzieje zobaczyć ducha wody.

Nie wiedziała jak ów istota może wyglądać, ale nie wątpiła, iż potrafiłaby ją rozpoznać.

-Może pomyślmy nad innym rozwiązaniem? Duchy wody muszą być bardzo zajęte-westchnęła, nie chcąc mówić o swym przekonaniu na temat klęski zamierzenia.

-Myślałam trochę nad innym sposobem przedostania się na drugą stronę. Potrzebne będą...-odgięła do tyłu kciuk lewej dłoni.
Miała zamiar przejść do wyliczania, gdy nagle zamarła, wsłuchując się.

Fillinten też to słyszał. Z oddali galopował ku nim coraz wyraźniejszy krzyk oraz stukot podkutych kopyt nasilające się z każdym uderzeniem serca.
Ciemność powoli gęstniała, przybierając postać trzech jeźdźców.

Zielono-niebieski proporzec zatknięty na wierzchowcu najbardziej wysuniętej do przodu osoby, łopotał wprawiony w ruch przez pęd powietrza.
Musiał być to ktoś ważny.
Nie każdy przejezdny mógł sobie pozwolić na obnoszenie się z czyimkolwiek znakiem herbowym.

-Heeeej! Zatrzymajcie się!-krzyknęła Margareth, niemalże frunąc w kierunku rzeki.

-Stop!-zawołał prowadzący formację, akcentując decyzję podniesioną do góry dłonią.

-Kto tam jest?

-Dwójka podróżnych! Musimy szybko przeprawić się przez rzekę!

-Dwa dni drogi stąd znajduje się most nieopodal Rogoborgu!-wskazał kierunek zachodni.

-Zależy nam na czasie! Czy moglibyście, panowie nam pomóc?!

-Wybaczcie, panienko, że zapytam, ale jesteście bodaj chyba bardzo młoda! Nie jestem pewien czy swa pomocą nie odciągnę od rodzicielskich ramion. Twoje towarzystwo jest w podobnym wieku?

Dziewczyna zawahała się przez chwilę.

-Tak! Macie rację, panie, co do przebytych przez nas zim, lecz my właśnie do domu spieszymy! Daleko na północ!

-W takim razie damie w potrzebie odmówić nam nie wypada!-styl wypowiadania zdań sugerował na pochodzenie ze stanu rycerskiego.

Postacie po przeciwnej stronie Yeleny wymieniły jeszcze kilka zdań, co wywnioskować można było głównie z braku jakiegokolwiek podjętego działania.

-No chyba cię przeczyściło!-krzyknął oburzony jeden z jeźdźców.

Najwyraźniej zakiełkował spór, którego końca Margareth wyczekiwała z ogromną niecierpliwością, przestępując z nogi na nogę.

Finalnie "Oburzony" machnął ręką, co równie dobrze mogło oznaczać obojętność jak lekceważenie oraz zgodę, by tylko towarzysz dał mu święty spokój.

-Otworzę wam tunel! Macie w niego wejść natychmiast po pojawianiu się, bo nie mam zamiaru tracić sił na utrzymywanie go! Macie pięć sekund od pojawienia się po waszej prawej!

Czarodziej dołożył dwie dłonie do ust, by zwiększyć swą słyszalność.

Rozpoczął serię skomplikowanych gestów przy akompaniamencie inkantacji. Dwójka młodych podróżnych była przekonana, iż tajemne słowa wypływały z ust maga, choć szum płynącej wody całkowicie je zagłuszał.

Nagły błysk zaskoczyłby Margareth, gdyby nie została uprzedzona. Portal otworzył się posłusznie na obu brzegach.

Mieli pięć sekund, jeśli dawać wiarę słowom osoby niosącej pomoc. Należało się spieszyć.

Dziewczyna złapała za rękę swego towarzysza, ciągnąc w kierunku świetlistej bramy o okrągłym kształcie.

Mogli w niej bardzo dokładnie widzieć sylwetki rycerza w ciężkiej, zapewne stalowej zbroi ukrytej pod burym płaszczem.
Tuż obok znajdował się gładko ogolony magik wiążący kasztanowe włosy w koński ogon oraz mężczyzna niezwykle przypominający Elfa.

-Brawo. Zmieściliście się-błysnął stalowym wzrokiem, zamykając przejście tuż po postawieniu drugiej stopy przez ciągniętego Fillintena.

-Neveltirze, podziękuj swemu "dowodzącemu". Na ciebie spadło zadanie zajęcia się nimi.
No co tak patrzysz? On i ja jesteśmy tam potrzebni. Ty jedziesz tylko jako trzeci
-uśmiechnął się paskudnie czarodziej.

-Nie godzi się, byśmy nie zaoferowali pomocy dwójce tak młodych, ponad wszelką wątpliwość strudzonych wędrowców.
Nasz pan z radością oferuje pomoc, więc nie obawiamy się proponować gościny
-przemówił rycerz.

-Dziękujemy, ale...

-Nie kłóć się z nim. On zawsze wie co lepsze dla wszystkich-warknął mag, ociekając ironią.

-Podam ci schemat dalszej dyskusji. Sprzeciwisz się, blaszak będzie nalegał, zasłaniając się kodeksami i innymi pierdołami. W końcu się zgodzisz przekonana, że on rzeczywiście wie lepiej.
Jedno słowo protestu z waszej strony, a odeślę was z powrotem do Mettiny.
Dość już czasu przez was straciliśmy.
Neveltirze, bierz ich na konia i jedź już
-warknął niecierpliwie czarodziej.

-Wasz towarzysz złożył śluby milczenia i powściągliwości. Ogólnie pojmowanej.
Jest to dowód na to, iż dalej przynależy do naszego zakonu. Jako elf nie może nosić zbroi, więc Mistrz wymaga innego dowodu.
Bywajcie!
-zawołał na odjezdnym.

Dwie sylwetki oddalały się szybko, pragnąc nadrobić stracony czas. Najwyraźniej elfi towarzysz również nie zamierzał go tracić.
Oszczędnym gestem zaprosił na konia, przesuwając się w kierunku końskiego łba najbardziej jak tylko był w stanie.

Podał rękę Margareth, która miała wyraźne problemy z wejściem na grzbiet zwierzęcia.
Użyczył ręki również młodszemu towarzyszowi, pokazując, by objął dziewczynę w pasie, zaś jej dłonie położył na brzuchu, sugerując, by oboje trzymali się mocno.

Wierzchowiec wystrzelił do przodu, w drogę powrotną.

-Gdzie jedziemy?!-zapytała, choć jak do tej pory kierunek jazdy był zgodny z kierunkiem dotychczasowego marszu.
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi.

Jazda przebiegała spokojnie. Jedyną wadą był ból nieustanie obijanego siedzenia.
Dobiegający końca kwadrans dla nieprzywykłych do jazdy nie okazał się najprzyjemniej spędzonym czasem.

Margareth z podwójną ulga powitała widok dużego domu - celu wędrówki oraz jazdy.

-To tutaj!-odwróciła się do Fillintena podczas mijania bramy strzeżonej przez dwóch strażników.

Zatrzymali się na sporej wielkości dziedzińcu. Po obu jego stronach znajdował się park.


Sam budynek sięgał dachem szczytów najbliższych okolicznych drzew, zaś jego długość przywodziła na myśl szerokość Yeleny.
Do środka prowadziły dwuskrzydłowe wrota, które otworzyły się z hukiem, wypuszczając osobnika o imponujących rozmiarach.

Mógł mieć nawet dwa metry wysokości, a barki rozciągały się na boki jak dwie potężne kłody.
Gdyby nie jedwabna koszula zdobiona złotymi nićmi, szerokie spodnie oraz dziwne buty z potężnie zakrzywionymi czubami, mógłby z łatwością uchodzić za wojownika.

-Witam serdecznie w moich progach! Jestem baron Yagislav Babicki! Zapraszam do środka i zachęcam do skorzystania ze wszelkich wygód. Polecam kuchnię oraz sypialnie przygotowane specjalnie dla gości.

Gospodarz wprost promieniował energią oraz radością.


Stoki, Riedbrune:

Kocur:

Szybowanie pośród chmur było niezwykły przeżyciem do czasu, gdy dominowała ludzka jaźń.
Dla myszołowa nie było to nic nadnaturalnego.

Ot jak dla człowieka chodzenie, czy ryby - pływanie.

Kocur dobrze wiedział na czym polegały różnice w postrzeganiu. Gdy zaczynały się one zmieniać, należało jak najszybciej powrócić do ludzkiej postaci.

W obecnej chwili właśnie latanie powoli zajmowało miejsce chodzenia. Mag wiedział, że jest to moment, w którym trzeba było szukać miejsca do swobodnej przemiany.

Obiektem okazał się lasek graniczący z Riedbrune.

Myszołów poszybował w dół, zanurzając się między korony drzew, a kiedy był tuż przy ziemi, skrzydła rozrosły się, przybierając kształty rąk.
Zyskał nogi oraz ludzki korpus.
Dziób przepadł bez śladu, zaś pióra uległy przemianie we włosy.

Luchs wyszedł spomiędzy drzew. Odległość od miasta liczona w kilku dziesięciu metrach stosunkowo szybko zmalała do kilku, przeradzając się w wartości ujemne.

Riedbrune było małym miasteczkiem, obejmującym również chaty i budynki znajdujące się przed ogrodzeniem z wałów oraz palisadą.
Przeważająca ilość mieszkańców usytuowana była na zewnątrz, gdzie dominowały drewniane chaty, dużo rzadziej zdarzały się murowane.

Zdawało się, iż można było je policzyć na palcach jednej ręki.

W przeciwieństwie do zabudowy wewnątrz ogrodzeń, gdzie panowała istna przeplatanka.
Z niektórych ulic wypływał spotęgowany ciepłem odór uryny oraz odchodów.

Nadzieja, iż dalej sytuacja się poprawi, zdawała się złudna.


Nilfgaard, Ebbing:

Brego, Galen:

Grad drewnianych kawałków poszybował w stronę młodego smoka, zasypując pokryty łuską łeb.

Gad zwinął się jedynie, po czym zadziwiająco szybko omiótł spojrzeniem okolicę, odwracając się w kierunku uciekinierów.

Rzucił się w pościg, poruszając się nadspodziewanie szybko jak na smoczątko.
Niemniej jednak nie miał szans na dogonienie dwóch uciekających wiedźminów.

Osoba przyglądająca się mogłaby sytuację wziąć za niezwykle komiczną. Małe, gadzie stworzonko o błoniastych skrzydłach, którymi najwyraźniej jeszcze nie potrafił się posługiwać skutecznie przeganiało dwóch łowców szkolonych w zabijaniu stworów.


Nagle na trakcie pojawiło się pięć pająkowatych kształtów, wybiegających z mokradeł tak, jakby coś je goniło!
Ich pojedyncze oczy z pionowymi źrenicami błysnęły, widząc dwóch ludzi biegnących wprost na nich.

Kikimory nie zamierzały czekać. Ruszyły w kierunku dwóch wiedźminów, błyskając ostrymi zębami.

Z jednej strony młot, a z drugiej kowadło...


Redania, Rinbe:

Xanth:

-Bardzo rozsądnie-uśmiechnął się Flichtir.

-Teraz przedstawię plan, jaki mamy. Teraz zdradzisz resztę nazwisk, a potem zajmiesz miejsce...-urwał, w zamyśleniu drapiąc się po głowie.

-Trent, jak mu tam było? Już się, kurwa, gubię w tych jego imionach...

-Vaskez-pospieszył mu z odpowiedzią czarodziej.

-Taaak... Zajmiesz miejsce Vaskeza. Oczywiście nie chodzi mi o pozycję w waszym gównianym światku, ale o robotę u nas.
Mam nadzieję, że wiesz o co chodzi.
Będziesz dla nas rozpieprzał organizacje od środka. Tylko ostrożnie, żeby nie dać się takim narwańcom jak ty.


Nagle stracił zainteresowanie "gościem". Niedoskonałości własnych paznokci okazały się o niebo ważniejsze.

-To jak będzie?-zapytał, zębami naprawiając to, co mu nie pasowało.


Temeria, trakt do Mariboru:

Vernar:


Kupiec słuchał towarzysza, nie przestając jeść ani na chwilę.
Kiedy Vernar skończył, rozmówca wytarł usta chlebem otrzymanym jeszcze przed kilkoma chwilami razem z kapustą po redańsku, ponownie zabrał głos:

-Panie Vernar, ja do Mariboru bym biegiem poleciał nawet wtedy, kiedy stado wijów by tam latało, gady o wielu łbach, węże bez ogonów, wielkie ośmiornice i insze paskudztwa.
Ja tam mam żonę, chorego syna. Nie dla mnie siedzenie na dupie w domu
-wzruszył ramionami, gryząc chleb.

Zrobił się dziwnie małomówny, przesadnie uważając, by przeżuć każdy kawałek.

-Pani Jaloru! Redańską żołądkową!-zawołał Ortoli. Wyraźnie nad czymś myślał.
Nagle spojrzał na wampira oczami, z których całkowicie zeszła mgła zamyślenia.

-Panie Vernar, mówicie, żeście leczyli w Wyzimie. Ja pełny wóz perfum dla najznamienitszych dam wiozę.
Może byście chcieli kilka flakonów? W zamian chciałbym jedynie, byście szepnęli jakieś dobre słówko panu Bernagowi, panie Vernar. Albo komu innemu.
Ja tam się na tym nie znam.
Wiem tylko, że regularnie potrzeba mi ziół na napar, a u pana Bernaga drogie wszystko.
Wiem, pan Bernag mówił, że on tylko sprzedaje, ale muszę być w dobrej komitywie z szanownymi panami.
Przecież szykujecie się do przejęcia handlu ziołowego we wszystkich Królestwach Północnych
-odezwał się ponownie, przerywając wraz z nadejściem kelnerki.

Na stole wylądowała pękata butelka mocnego trunku oraz dwa duże kieliszki. Kobieta na odchodne jeszcze uśmiechnęła się promiennie.

-Będzie coś z tego, panie Vernar? Jakakolwiek obniżka jest mi miła.


Redania, Haroldzie Doły na wschód od Tretogoru:

Kyllion:

Ulica pierwsza, druga, piąta, siódma, dwunasta... Za daleko. Jedenasta.

Nie było trudno wypatrzeć tabliczkę z cyfra przyporządkowaną danej ulicy odchodzącej od rynku.
Tak samo łatwo było zauważyć samego kanciarza, jedynej osoby na koniu, odprowadzanej przez nieprzyjazne spojrzenia.

Zawsze gdy jedni ludzie kończyli patrzeć, obserwacje czynili inni, jeszcze mniej przychylni.
Zawsze wydawało się to niemożliwe. Zawsze zaskakiwali.

Mijane przez jeźdźca budynki były różnorodne, od bardzo biednych do nieco mniej biednych. Z przewagą tych pierwszych.
Jedynie ostatni dom znacznie różnił się od dotychczas mijanych.


Choć daleko mu było do posesji arystokratów, w porównaniu do chat, zachwycał swym bogactwem i wielkością.

Oprócz parteru, zajmującego powierzchnię trzykrotnie większą niż każda z mijanych "ruder", posiadał jeszcze jedno piętro oraz całkiem duże podwórko ogrodzone kratą ze stalowych prętów.

Wąska brama zamknięta była łańcuchem zapiętym na kłódkę.

Na podwórzu nie było ani jednej osoby.

Czyżby nikogo nie było? A może jedynie zawczasu skryli się przed nadchodzącą ulewą?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 20-09-2010 o 02:23.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 23-09-2010, 22:38   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Riedbrune...Nie ma to jak cywilizacja.
Nieważne jakiej jakości.
Ta tutejsza była raczkująca, sądząc po palisadzie. Ale to akurat Kocurowi nie przeszkadzało.
Przynajmniej Riedbrune wydawało się normalne.
Drewniana palisada, przy niej znudzone straże. Opierali się o włócznie i leniwym spojrzeniem przyglądali się drodze wjazdowej, ocierając czasem pot z czoła. Ich kolczugi wyglądały na stare i tanie. Jak się przyjrzeć pierścieniom je tworzącym to... cóż... niektóre ciężko było nazwać pierścieniami, ponieważ przyjmują eliptyczny kształt W dodatku zardzewiałe, sądząc po pomarańczowym czy też brązowawym na nich nalocie. Jednym słowem, ani karności ani dyscypliny, ani porządnego wyposażenia nie można było uświadczyć po tutejszych strażnikach bezpieczeństwa i porządku.
Ale może więcej nie trzeba było? W Riedburne życie wydawało się toczyć powoli i leniwie. Nawet muchom nie chciało się machać skrzydełkami w tym popołudniowym skwarze.

Ulice w mieście były przeważnie ubitą ziemią, a ruch na nich niewielki. No cóż... Ubogie miasto, zapewne niewarte zatrzymywania się na dłużej niż kilka chwil. Kocur zaszedł do pierwszej z brzegu karczmy, która wydawała się czysta. Budynek nie był imponujący, ale klienteli trochę było. To i dobrze...widać jadło tutaj dało się przełknąć.
Kocur rozejrzał się nieco po miejscu i udał wprost do karczmarza. Zamówiwszy piwo rzekł do karczmarza.- Spokojnie tu u was.
-Taa... Pies srał prefekta, jest-
odburknął oberżysta, o twarzy nie przypominającej nieco hrabiowskiego spaniela. Podłużna gęba, kłaki na głowie opadające na kształt obwisłych psich uszu i to samo spojrzenie. Ino mowa mało dworska.
-Taa, już nalewam-sięgnął po kufel, gdy tylko do kontuaru podszedł mężczyzna, wyglądający tak, jakby dopiero co wyczołgał się z lasu. W krótkich, hebanowych włosach wciąż tkwiły liście oraz fragmenty runa leśnego.
Jedyną podzięką za pełen kufel było krótkie skinięcie głową.
-O czym to ja... ah tak! Prefekt, niech nasra na niego ptak. Więc co podać?- ponownie zwrócił się do Kocura.
-Piwo i coś do żarcia... – potwierdził Luchs i zmieniając temat, spytał.- Bandytów znaczy się, nie uwidzi na traktach?- wspominając w myślach Czarnego Bolka...czy też fałszywego Czarnego Bolka. Wszystko jedno, jaka była prawda. Jeśli był Czarny Bolek, to pewnie napadał. A jeśli napadał, to w Riedburne musieli o nim słyszeć.
-Dzięki prefektowi, niech obsra go koza, od jakiegoś czasu nie było...
Goleń raz! Od dawna żaden tu nie przylazł, odkąd na palisadę prefekt, niech mu mucha z gównem do piwa wleci, kazał nabijać łby zbójów. Przyleźli pierwszy, drugi, trzeci raz, a potem już coraz rzadziej, jak tylko latające kurestwa się do tego zlatywać zaczęły-
mówił, nalewając pełen kufel jasnego piwa.-Trzy floreny się należą.
Kocur odliczył powoli monety z coraz bardziej pustej sakiewki i dał je karczmarzowi pytając.- A ten prefekt jak ma na imię i gdzie urzęduje?
-Prefekt, niech mu się koń na ryj posra? Jak w mordę strzelił główna droga do północnej części miasta. Niedaleko palisady. Jakoś tam łbów nigdy nie zatykał.
Eren Protafi-
odchylił głowę w lewo i splunął.
Nagle drzwi otworzyły się, ukazując grubego mężczyznę posiadającego więcej włosów na brodzie niż głowie. Postawił na ladzie głęboki talerz z nieco za bardzo przypieczoną golonką, pływająca w tłuszczu.
-Jestem kucharzem, nie kelnerem-warknął, wracając do swego miejsca pracy.
-Taaaa, a ja wężem o łbie zamiast dupy. Smacznego-dodał, posuwając talerz w kierunku przybysza.
-Dzięki.- odparł Kocur i zajął się jedzeniem. Tutejsi niezbyt cenili swego „prefekta”, ale wyglądało na to, że był to właściwy człek, na właściwym miejscu. Skoro bandytów przepędził. Pytanie tylko, na jak długo. Luchs zastanawiał się nad tym, co widział w lesie. I co to oznaczało. Czy powiadomić tutejszego prefekta o bandzie Czarnego Bolka kręcącej się w okolicy? Czy on uwierzy? Kocur by na jego miejscu nie uwierzył.
W każdym razie miasto, było nie gotowe na odparcie czegokolwiek...długi spokój rozleniwił straże. Albo nigdy nie mieli prawdziwego wyzwania. W najgorszym przypadku, to „wyzwanie” przybędzie jutro lub pojutrze. A Kocur zamierzał na nie poczekać, jeśli się zjawi. Zresztą i tak nie miał nic lepszego do roboty.
Golonka dała się zjeść...i to chyba jedyna dobra rzecz, jaką mógł o niej powiedzieć.

Kocur wstał od stołu i ruszył na zwiedzanie miasta. I zbieranie plotek o prefekcie. Kim był, skąd pochodził, jakim był zarządcą, co zmienił w mieście. Za co go lubiono, lub nie lubiono.
Szedł w kierunku miejsca zamieszkania Erena, choć nie miał się zamiaru do niego dobijać.
Był za to ciekaw, jak prefekt mieszka.
Po drodze i samo miasto oglądał, choć niewiele było tu widoków wartych oglądania.
No i może trafi się jakaś drobna robótka w mieście, co by można było nieco podreperować stan kiesy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-09-2010 o 22:43.
abishai jest offline  
Stary 25-09-2010, 19:20   #24
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Powoli ale skutecznie zaczynał się obrażać na Margareth. Co to ma znaczyć! On poświęca swoje jabłko żeby przywołać Ducha Wody – jego najcenniejszy na chwilę obecną skarb – a ona ani trochę nie wierzy?! Przecież gdyby to nie była prawda to nie poświęciłby swojego jedynego posiłku. Tak pięknego jabłka nie składa się na ołtarzu ofiarnym ot tak – bo mi się zdaje! Doprawdy, jak tak bardzo można go niedoceniać! Przecież pomysł z kłodą tez był dobry…
Mało nie pękł z nerwów gdy zasłyszał w oddali jakieś dudnienie. Kto się o tej porze plącze po bezdrożach? Jeszcze przepłoszą mu przyzywanego tak gorliwie Ducha! Dziecięca furia sięgnęła zenitu, gdy zarówno przejezdni, jak i Margareth zaczęli wrzeszczeć do siebie przez całą szerokość rzeki. Na przekór wszystkim i wszystkiemu skupiał się całą siłą woli na kontynuowaniu nawoływania w myślach. Nie da się rozproszyć! Duch przyjdzie i im wszystkim pokaże! Nie można przecież tak głośno krzyczeć, gdy w okolicy odprawiany jest straszliwy ceremoniał przyzwania! Tak! No… Czy jakoś tam.
Po raz kolejny zanurzył okrwawiony palec w przygotowany zbiornik. I już widział! Czuł! Był prawie pewien, że coś odpowiedziało na jego wezwanie gdy… Margareth chwyciła go za dłoń i pociągnęła gdzieś.
- Ale jabłko! Duch i moje jabł…! – zdążył jeszcze krzyknąć nim przekroczyli bramę.
Był tak przejęty utrata bezcennego, czerwonego i soczystego skarbu i przerwaniem rytuału, że nawet nie zauważył, że znalazł się na drugim brzegu. Z nadętą minką dał się wciągnąć na konia i urażony wielce, poddał się sile wyższej.
Aby jednak zapobiec gniewowi przywołańca, po drodze co jakiś czas wystawiał mokrą dłoń na bok, palcem wskazującym usuwał świeży strupek z rany i „znaczył” drogę. Duch musi przecież wiedzieć gdzie znajduje się istota która go przywołała.
- Znajdzie mnie i jeszcze wam pokaże… - wymamrotał przez sen.


Obudził go głos Margareth.
- To tutaj!
Przetarł oczy, ziewając szeroko. Jak to? Przecież Duch Wody przybył… i powiedział wszystkim, że trzeba być cicho w nocy… i przyniósł każdemu po pięknym czerwoniutkim jabłku… i w nagrodę dla Fillintena, uczynił go królem pasterzy na bezludnej wyspie… Przecież to niemożliwe, że to był tylko sen…
- Witam serdecznie w moich progach! – zawył mężczyzna. - Jestem baron Yagislav Babicki! Zapraszam do środka i zachęcam do skorzystania ze wszelkich wygód. Polecam kuchnię oraz sypialnie przygotowane specjalnie dla gości.
Gospodarz naprawdę promieniował energią i radością podobnie do tego jak ognisko promieniuje ciepłem. Ognisko… to za mało powiedziane. Powiedzmy… niczym płonąca wieś.
Fillinten żegnając się z wizją pięknego snu, spojrzał na towarzyszkę, zastanawiając się co też ona odpowie. W końcu była starsza i jej według praw grzeczności, należało zostawić odpowiedź. Choć z drugiej strony zdawało się, że baron skupiony był na pożeraniu wzrokiem zarówno dziewczyny jak i chłopca tak dalece, że nie zrobiłoby mu najmniejszej różnicy, gdyby na przykład zamiast nich przemówił elf, który dowiózł dzieci do jego posiadłości.
- Ja chciałabym jedynie poczekać tutaj na brata – odezwała się nieśmiało Margareth. - Pewnie zajmie mu to kilka dni nim tu przybędzie, lecz z pewnością przyjdzie. Tylko na kilka dni – dodała spiesznie, spoglądając z obawą na Babickiego.
- Zapraszam! Rozgośćcie się! A teraz zmykajcie do środka odpocząć - roześmiał się baron, stając między dwójką przybyszy, by móc dwoma rękami lekko popchnąć dzieci ku wielkim wrotom. Sam natomiast ich nie przekroczył.
Chłopak tylko potaknął główką, bo słowa Margareth go przekonywały. Nie było nic do dodania. A poza tym, jeśli natrafiała się okazja skorzystania z gościnności miłych osób, należało ją wykorzystać. Kto wie, kiedy kolejny raz los uśmiechnie się do nas – pomyślał w swej nieskończonej niemal naiwności.
- Przepraszam, pan baron Babicki powiedział, byśmy udali się do pokoi gościnnych... Chyba. Właściwie to powiedział, byśmy odpoczęli. Gdzie możemy... – tym razem zwróciła się do mężczyzny w czarnej, skórzanej kurcie.
Wyglądał tak, jakby właśnie kazano mu zjeść rybie oko. Spojrzał na dwójkę, nie bardzo wiedząc czy ominąć, czy kopnąć. Mlasnął jedynie, spoglądając pełnymi niesmaku, miodowymi oczami.
- Taaa... Narybek... Za wejściem w korytarz na prawo. Wolna jest... chyba trójka - przytknął do czoła od niechcenia dwa złączone palce, zaraz je opuszczając.
Było to jego pożegnanie. Nie wypowiedział już ani jednego słowa.
Zanim jednak przekroczyli próg, Fillinten ostatni raz krwią z rozdrapanego czoła zaznaczył miejsce w którym się znajdował. Na wszelki wypadek… gdyby Duch jednak przybył i chciał go uczynić królem pasterzy.


Hol główny okazał się wysokim pomieszczeniem, nad którym zawieszony był wielki, kryształowy żyrandol. Wydobywało się z niego światło bijące od płomieni dziesiątek rozpalonych knotów świec. Podłogę zaścielał pokaźnej wielkości karmazynowy dywan, chroniący ciemnobrunatne drewno.
Naprzeciwko znajdowały się kolejne dwuskrzydłowe, zamknięte wrota. znajdujące się jakby mogło się wydawać, pod zakręcającymi schodami, prowadzącymi na piętro. Jedne z nich trwały przytulone do lewej, zaś drugie do prawej, bielonej ściany. Od pomieszczenia głównego odchodziły również dwa korytarze - na lewo i na prawo, zakręcające po pięćdziesięciu krokach.
Margareth skręciła w prawo, zgodnie z poleceniem spotkanego wcześniej mężczyzny, gdy nagle, jakby znikąd, za plecami dwójki pojawiła się pulchna kobieta wystrojona w czarną suknię z nieskazitelnie białym fartuchem. Zaskoczenie było tak wielkie, że dziewczyna nawet nie zauważyła jak jej młodszy towarzysz podskoczył do góry ze strachu i momentalnie schował się za nią, wpijając palce w jej plecy.
- Nowi goście barona Babickiego! Zapraszamy! Kochaneczko, ty jako starsza, musisz skierować się na lewo. Proszę, poczekaj tutaj - powiedziała, promieniejąc uśmiechem, po czym jedną ręką wyciągnęła Fillintena zza pleców dziewczyny.
- Proszę bardzo, polecam pokój numer dwa. Wygodny i całkiem spory, zapraszam, zapraszam - trajkotała bez przerwy, prowadząc chłopca na prawo. Dla osoby postronnej mogło to wyglądać tak, jakby chłopak pędził przed siebie na tyle szybko, aby pokojówka nie zdążyła niewinnym gestem go dosięgnąć. Fillinten przekonał się już o sile dłoni kobiety i wolał, żeby nawet lekko go nią nie dotykała. Po chwili takiej radosnej gonitwy dotarli na miejsce.
Jego przewodniczka otworzyła jasne drzwi ozdobione ciemną dwójką. Pomieszczenie nie należało do najmniejszych oraz najtańszych. Zielony dywan o długim włosiu przekonywał by tylko po nim chodzić. Nogi pokaźnej wielkości łóżka zanurzały się w nim jak w wodzie. Jedynie mały, okrągły stolik z krzesłem stał na wąskim pasku przestrzeni poza tkaniną.
Widać było, że przepych wnętrza dworu robił na chłopaku ogromne wrażenie, jednak nie znaczyło to wcale, że czuł się w takim miejscu komfortowo. Stojąc w progu swojego gościnnego pokoju, raz po raz zerkał to do wnętrza, to zaraz znowu wgłąb korytarza gdzie stała Margareth.
- A czy nie mogę dzielić pokoju ze swoją siostrzyczką? – zapytał w końcu przestraszonym głosem.
- W żadnym wypadku! Starsi i młodsi muszą trzymać się razem! Głowa do góry, zaraz przybędzie obsługa z jedzeniem - uśmiechnęła się, po czym odwróciła do Margareth. - A ty, kochaneczko, chodź ze mną - powiedziała, niemalże ciągnąc dziewczynę za sobą.
Kobieta bardzo szybko przebierała krótkimi nogami, skutkiem czego niemalże natychmiastowo zniknęły za zakrętem korytarza na lewo od wejścia.
Filinten przez chwilę analizował słowa kobiety.
Starsi i młodsi razem... No!
Wychynął zza drzwi i nie kłopocząc sie ich zamykaniem, popędził w stronę w którą jak mu się zdawało po odgłosach, udała się osobliwa niania. Na wszelki wypadek jednak wolał jej nie spotkać, więc pilnie strzygąc uszami, ruszył.
Kilkakrotnie przychodziło mu w przeszłości nocować w jaskiniach. Jedne z nich ledwie wchodziły we skałę, przykryte wystająca półką z litego kamienia. Inne znowu prowadziły w głąb pasm górskich wijąc się w nieskończoność – w taki właśnie sposób jawiły się chłopcu korytarze które przemierzał. Choć określenie to też nie do końca jest prawdziwe. W jaskini czuł się wielokroć lepiej, ponieważ różne zakamarki tuneli prowadziły w coraz to różne strony, dając zwiedzającej je postaci dowolność wyboru. Gdzie zechcesz, tam pójdziesz. Bez przymusu. Tutaj jednak miał dużo mniejszy wybór. Najwyżej prosto, prawo, lewo. Nic więcej. Nie był to jednak czas na rozważaniach o stopniu przytulności miejsca w którym się znalazł. Należało znaleźć Margareth, zanim zniknie w tym nieprzyjaznym labiryncie!
Po dłuższej chwili jednak zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest. Z sercem w krtani mijał kolejne odcinki korytarza. Po jakimś czasie gdy opadła mu energia, oparł się plecami o ścianę i westchnął głęboko. Coś nieznośnego zaczynało cisnąć mu się przez krtań, kiedy nagle coś przykuło jego uwagę. Zamarł z rozszerzonymi oczami. Serce w piersi uderzało rytmicznie, z taką siłą, jakby pijany kowal kończył właśnie ostatnie tego dnia zamówienie. Głos, ruch, szmer, a może dotyk czegoś nieznanego sprawiły, że wyostrzył do granic możliwości swoje wszystkie przestraszone zmysły w nadziei, że uda mu się uniknąć nadchodzącego niebezpieczeństwa.

Chcę nasłuchiwać pod drzwiami, a jeśli coś to zaglądam do środka!

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch

Ostatnio edytowane przez Fiannr : 02-10-2010 o 09:20.
Fiannr jest offline  
Stary 25-09-2010, 20:45   #25
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Plan wiedźminów okazał się nie tak dobry jak mięli nadzieję. Grad połamanego drewna zasypał zdziwiony łeb gada, który jednak szybko się pozbierał i nerwowo zaczął rozglądać się po okolicy. W tym czasie dwójka towarzyszy biegła już przed siebie.
Smok ruszył za nimi w pogoń, jednak mężczyźni na całe szczęście okazali się szybsi.

Brego wiedział, że gdyby kodeks wiedźminów zabili by go, aby ten nie narobił nigdzie szkód. Poza kodeksem zostawała jeszcze sprawa matki. Było niemal pewne, że jest gdzieś w okolicy. Młode smoki rzadko kiedy opuszczały legowiska same.
Mężczyzna nie miał zamiaru przekonywać się o słuszności swoich podejrzeń. Cały czas w pamięci miał wydarzenia sprzed kilku miesięcy, kiedy po najcięższej walce w życiu ledwo uszedł z życiem. Prawda jest taka, że gdyby nie pomoc innych wiedźminów, którzy przypadkiem znaleźli się w tym mieście, jego zimne zwłoki dalej rozkładały by się w gównie miejskich kanałów.

Brego cały czas rozglądał się na boki, w obawie przed natknięciem się na smoczyce. Medalion podskakiwał cały czas przez ciągły bieg, dla tego nie mógł stwierdzić czy coś czai się w mroku. Jego intuicja podpowiadała mu jednak, że biegną w sam środek paszczy lwa.

W pewnym momencie z naprzeciwka wybiegła grupka stworzeń. Widać, że biegły w popłochu, tak jakby przed czymś uciekały. Wiedźmin rozpoznał kikimory. Gdy tylko zobaczyły biegnących mężczyzn ruszyły na nich.
Te stworzenia z reguły polują w ukryciu, na bagnach. Coś musiało je wypłoszyć.

-Tnij i nie zatrzymuj się!- krzyknął dobywając oba ostrza- Coś musiało je wystraszyć, coś dużego!

Mimo, że kikimory są odporne na zwykłą stal, w ręce wiedźmina pojawił się i srebrny i stalowy miecz, który miał służyć mu do obrony. Styl kota bazował na szybkości, więc pęd w jakim oboje się znajdowali mógł zadziałać na ich korzyść, aby szybko i zwinnie przebić się przez stado potworów.
Mężczyzna wiedział też, że będą musieli jeszcze bardziej zboczyć z kursu, aby nie natknąć się na to co wystraszyło kikimory.

Za nimi smok, przed nimi grupa małych, lecz groźnych stworzeń i coś dużo bardziej niebezpiecznego. Wiedźmin nie miał ochoty przekonywać się co to.
 
Zak jest offline  
Stary 26-09-2010, 11:35   #26
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Trochę niedobrze, że zwracał na siebie tyle uwagi. Widać było wyraźnie, że mieszkańcy Haroldzich Dołów nie byli przyjaźnie nastawienie względem obcych. Trzeba dowiedzieć się czegoś o Marcusie i szybko stąd wyjechać. Tęsknił trochę za cywilizacją. Karczmy w Wyzimie, to było to.

Po kilkunastu minutach w końcu znalazł odpowiedni numer domu. W porównaniu z zapadłymi chatami w reszcie miasta, ten wyróżniał się swym bogactwem. Kyllion nie dziwił się, że Marcus tutaj był. Widać, że można tu było nieźle się obłowić.

Cały dom był odgrodzony od reszty świata zwykłą kratą ze stalowych prętów. Ramzor przeskoczył je z łatwością. Bardzo dziwne było to, że z daleka, dom wyglądał na opuszczony. Na podwórku ani jednej żywej duszy. Kyllion zaczął iść powoli w stronę drzwi wejściowych. Rozglądał się wszędzie dookoła. Jeżeli właściciel kiedyś został okradziony, widok obcego chodzącego po jego ogrodzie mógł się źle skończyć dla niego. Kanciarz spodziewał się poszczucia psami lub innych przykrych rzeczy.

Gdy był już przy drzwiach, zanim zapukał zajrzał w okno znajdujące się po lewej stronie od drzwi. Tylko schody prowadzące na wyższe piętro. Nikogo nie było widać. W drugim oknie zobaczył bogato zdobiony, jak na wieś, salon. Stał tam mężczyzna z kobietą. Widać było, że o coś się kłócili. Kyllion zaczął myśleć, że wszyscy w tej wiosce są ogólnie negatywnie nastawieni do życia. Koniec podglądania, nadszedł czas na zadanie kilku pytań. Również tutaj, tak samo jak w karczmie, Ramzor musiał improwizować. Wiedział, że zwykłe pytanie wprost nic nie da.

Zapukał mocno do drzwi i stanął wyprostowany jak struna.
-Czego tu szukasz?!-odezwał się głośno ktoś za plecami mężczyzny. Tym kimś okazał się nieco podstarzały, wychudły ogrodnik z widłami w rękach. Jego włosy na głowie przypominały owczą wełnę, zarówno w kolorze jak i ułożeniu. Nie miał zbyt wielu zębów.
- Precz kmiocie, jestem oficerem w Armii Redańskiej i natychmiast muszę się widzieć z Provem Radostowem - odwrócił się w stronę drzwi i zapukał ponownie. Nagle drzwi się otworzyły.
-Czego?!-wrzasnął ci w twarz ten sam mężczyzna, który kłócił się z kobietą. Był to średniego wzrostu szpakowaty mężczyzna o pociągłej, nieco księżycowatej twarzy.
- Szukam mości Prova Radosta. Mam dla niego ważną informację wagi państwowej - powiedział Kyllion i wypiął dumnie pierś do przodu.
-Czego, do kurwy nędzy, się grzecznie pytam?!
- Wraz z niewielkim garnizonem wojska Redanii przybyłem do tej wsi w imię króla naszego najjaśniejszego, aby znaleźć znanego bandytę Marcusa. Jestem tutaj, ponieważ otrzymałem informację, iż niejaki Prov Radost udziela schronienia dla tego bandyty.
-Czy cię, kurwa, rozum opuścił?! Masz dziesięć sekund na pokazanie mi sie po drugiej stronie bramy. Raz... Żyrwal, do nogi! Dwa...
- Radzę uważać, tuż za bramą czeka oddział świetnie wyszkolonych żołnierzy, którzy tylko czekają aż krzyknę. Radzę współpracować i powiedzieć mi wszystko o Marcusie. Inaczej z rozkazu króla, będę zmuszony zabić Pana i pańską rodzinę oraz spalić cały dom. Proszę mi wierzyć wystarczą mi drobne informacje. W którym pokoju Pan go trzyma?
-Trzy...-rozległo się szczekanie oraz ciężki odgłos psich pazurów zawzięcie drapiących po posadzce w dramatycznej próbie zwiększenia prędkości.
-Cztery...-pies uderzył w drzwi po prawej stronie, zatrzymując się na nich. Jego drapanie wprawiło w drżenie całe skrzydło drzwiowe.
Kyllion zaczął się lekko denerwować. Głośno przełknął ślinę. W sumie już nie z takich opresji udawało mu się wyjść cało, więc może i teraz wszystko pójdzie po jego myśli.
-Siedem...-człowiek nie potrafił liczyć lub celowo pominął wcześniejsze cyfry. Takie miejsce jak Haroldzie Doły mogło sugerować to pierwsze, zaś królewska purpura na twarzy, drugie. Nie wiadomo co gorsze.
- Niestety, ale jestem tu tylko dlatego, że Pana dobry znajomy Jos - Kyllion starał się mocno podkreślić te imię, aby dotarło do świadomości zdenerwowanego mieszczanina - z pobliskiej karczmy wskazał ten dom jako miejsce ukrycia przestępcy.Gdyby nie JOS, z pewnością by mnie tu nie było.
Nagle mężczyzna przerwał odliczanie. Czerwień na twarzy była powoli zastępowana przez fiolet.
-Skurwysyn! Nie dość...obedrę...!-uduszenie się było całkiem realne. Tętnice szyjne osiągały rozmiary niemalże równe jabłku adama, zaś na twarzy powychodziły mu chyba wszelkie możliwe żyły.
-Ty chu...!-zakrztusił się nagle, co kompletnie zignorował.
Wypadł z domu jakby go same czarty goniły, przez co niemalże przewrócił gościa oraz ogrodnika, wyrywając mu widły z rąk.
Jednym susem przesadził płot, niemalże z końską prędkością galopując ku rynkowi.
Kyllion popatrzył z niedowierzaniem na mieszczanina, pierwszy raz widział aby ktoś się tak mocno zdenerwował.
Starszy człowiek stał, patrząc jak wryty, po czym szybko wszedł do domu, kładąc rękę na klamce drzwi, zza których słychać było wściekłe, psie warki. Ramzor powoli zaczął tracić kontrolę nad sytuacją.
- Moment! Jedno pytanie. Czy wiesz coś może starcze o niejakim Marcusie. Odpowiedz i już mnie tu nie ma.
-Chałupe okradł. Pan Radost widział go ostatni. Więcej nie wiem-warknął ogrodnik, powstrzymując się z otworzeniem drzwi.
- A czy ten jegomość, który przed chwilą pobiegł w stronę rynku, to był Pan Radost?
Ogrodnik spojrzal podejrzliwie na gościa.
-Ta, a bo co?

No to pięknie.

- Nic, a może Pani Radost będzie wiedziała coś więcej?
- Jeśli potraficie gadać z kamieniem...
- No to z pewnością syn Pana Radosta będzie coś wiedział. Wie Pan, nie mogę wrócić do Króla bez żadnych informacji.
-Pan Radost ma córkę. W Poviss. Możecie ją zapytać.
- W Poviss powiadacie. A gdzie to jest dokładnie?
-A bo ja wiem? Podobnież tam też jest król tylko nieco inszy.
- Nie wiecie chociaż mniej więcej? Na zachód stąd? Na wschód?
-Ja tam się nie wtrącam. Pan Radost pewnie będzie mógł powiedzieć więcej.
- Dobrze, w takim razie ja już sobie pójdę. Dziękuję za informacje.
-Lepiej weźcie wasz oddział i lećcie do Josa zanim Jos dostanie cztery dziurki w brzuchu-dodał na odchodne.

Gdy był już przy bramie, szybko wskoczył na konia. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie może leżeć Proviss. Zapewne było to gdzieś daleko i kompletnie nie na rękę było udać się w tamte strony.
Jeżeli uda się do karczmy, może być ciężko. Z drugiej strony jeżeli chce się dowiedzieć czegoś o Marcusie, musi podjąć to ryzyko. Dlaczego akurat teraz Marcus musiał się odezwać? Nie zrobiłby tego dla obcej osoby, a Marcus był jedyną osobą na tym świecie, której Kyllion mógł bezgranicznie zaufać.
Ruszył więc galopem w ponowne odwiedziny do Josa. Starał się jednak trzymać z boku, aby nikt nie mógł go zauważyć z okien karczmy. Konia zostawił przy budynku obok i powoli zaczął się zakradać pod okno karczmy, aby zobaczyć co się tam w środku dzieje.
 
Morfik jest offline  
Stary 26-09-2010, 21:40   #27
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

Powieki otworzyły się znienacka, a rzęsy zamachały kilka razy. Zielone tęczówki oczu powiększyły się odzyskując przytomność i badając coraz to energiczniej otoczenie. Wciąż żyła, a mimo to z każdą chwilą powrotu do rzeczywistości serce uderzało coraz mocniej. Usta dziewczyny rozchyliły się by złapać oddech, jakby w pokoju zaczynało brakować powietrza. W kapitańskiej kajucie było cicho i spokojnie, a w skrzypienie drzewca okrętu wtapiały się przytłumione odgłosy życia jego załogi. Trudno było zbyć się strachu, choć ktoś mógłby uznać że dumna czarodziejka powinna zachowywać zimną krew. Problem w tym że Tyliel nie była dumną czarodziejką. Mieszane uczucia zagubienia w ludzkiej kulturze i porzucenia przez swojego ojca w szkole czarodziejek Aretuzie, gdzie mimo oficjalnej akceptacji czuła się zawsze nieswojo dręczyły ją cały czas. Nauka magii była tylko częścią drogi, narzędziem które miało pomóc jej rasie. Tylko gdzie ona była? Ostatniego elfa widziała dwadzieścia lat temu. Podobnie jak swojego mężczyznę, który ostatecznie napisał jej list z którego wynikało iż nie była dla niego wiele wartym skrawkiem przeszłości. Teraz w dążeniu do odkrycia prawdy na temat jej ludu i powrotu do niego stanęła jej przeszkoda. Piraci.

Tila obudziła się w ubraniu, tak jak zasnęła. Zazwyczaj pachnąca bzem i melonem, bo takich perfum często używała teraz zaś capiła starym, zwietrzałym grogiem. Uniosła się na dłoniach i dokładniej rozejrzała po pokoju. Wśród łupów pirata znalazło się naścienne lustro o złotej, zdobionej ramie. Elfka zabrała je do łóżka, i opierając o ścianę przyjrzała się swojemu odbiciu.
Była ciekawa kogo ujrzy, jakby dopiero obraz miał do niej przemówić.
Cały czar elfiego piękna gdzieś od niej uciekł.
Uciekł bo brakowało jej uśmiechu, zawsze zadbane włosy teraz leżały byle jak. Delikatnie je odgarnęła za ucho, wpatrując się w siebie niczym rzeźbę.
Wzrok ten był chłodny i skupiony, a drobne dłonie dziewczyny lekko zaczęły drżeć. Spojrzenie uciekło jej na kolana, poddała się i opuściła lustro. Strojenie się, nawet dla własnego samopoczucia nie miało teraz najmniejszego sensu.

Jak wyglądałaby gdyby nie cała ta sytuacja w którą wdepnęła? Jeszcze w obozie leśnym wiewiórek? Piętno czasu jakby omija elfią rasę sprawiając że kolejne wiosny niewiele odbierają im uroku. Jedyne co się zmienia to blask oczu. Im elf jest starszy tym mniej w nich życia. Jej spojrzenie wciąż było bardzo żywe, a w głębię zieleni oczu można było się wpatrywać niczym w kalejdoskop. Tilyel była średniego wzrostu, ani wysoka, ani niska. Bardzo delikatna twarz i dłonie wskazywały że wielkiego doświadczenia w wojennym rzemiośle nie miała. Jej figura była nieco pełniejsza niż większości bardzo szczupłych elfich dziewcząt.


Pełniejsze biodra, uda, piersi i nieco ramiona, a mimo to wciąż jednak sprawiała wrażenie szczupłej jak na ludzkie standardy. Zgrabne, silne biodra i uda zawdzięczała przede wszystkim zamiłowaniu do jazdy konnej, z którą nie rozstała się nawet podczas szkolenia w Aretuzie.
Ciemno fioletowe, długie za łopatki i proste włosy spływały wdzięcznie za plecami i chociaż lubiła zmieniać fryzury to najczęściej wraca właśnie do tej.
Skóra Til jest wyraźnie ciemniejsza niż u reszty elfów w większości o jasnej karnacji i wygląda na dość opaloną przez słońce. Zahaczając o pośladek, przez bok dziewczyny pnie się aż na łopatki kolorowy tatuaż przedstawiający kwiaty Feainnewedd.


Dla większości będzie to tylko piękna roślina, w elfiej kulturze ma jednak ważne znaczenie symboliczne, a poza elfami wiedzą o tym nieliczni. Także usta dziewczyny skrywają drobną niespodziankę, którą jest kolczyk w języku umieszczony tam jeszcze w leśnym obozie. Teraz jedna z niewielu rzeczy przypominająca o chwilach młodości spędzonej w domu za którym tęskniła.

Hałasy przytłumione przez ściany, odgłosy załogi okrętu nasiliły się nieco. Szmery zwróciły uwagę elfki która zastrzygła lekko długim i szpiczastym uchem. Pora było wyjść na pokład, do czego wcale się nie garnęła. Nie mogła jednak spędzić tu na dole całego dnia i liczyć że wszystko samo się ułoży. Brakło jej odwagi. Postawiła lustro znów na stercie łupów kapitana. Złoto to teraz nic jej nie obchodziło. Wsunęła włosy za koszulę nieco ukrywając je i wstała poprawiając przebranie. Palce nie chciały przestać drżeć. Zignorowała to. Przed wyjściem na pokład sięgnęła po puchar ze stołu i wypełniła go paskudnym grogiem. Nieprzywykła do tak mało wyrafinowanych trunków skrzywiła się soczyście, wypiła jednak wszystko na raz. Walące niespokojnie w piersi serce straciło nieco rytmu, a alkohol rozgrzał ciało. Wyszła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_3dCXk7HCS0[/media]

Widok który zastała nie spodobał się elfce, szczur przywiązany do masztu w zupełności jej wystarczał. Teraz miał jeszcze zginąć człowiek? Ostatecznie, w jakiś sposób chciała by wszyscy wyginęli. Za jej lud przegnany, prześladowany i wytępiony. Za miasta zbudowane na ruinach jej cywilizacji. Za przelaną krew jej przodków. Za jej zmarłą matkę. Nienawiść jednak nie była silniejsza niż troska serca, a może to po prostu nauka o miłości wobec wszelkiego życia którą z trudem przez ciągły konflikt uczyli ojcowie i matki. Z drugiej strony, czy chciała mu pomóc czy nie jeśli miała udawać kapitana okrętu nie mogła pozwalać na taką samowolkę na okręcie. Musiała więc ratować życie tego pirata. Domyślała się już kto to jest.

Upewniła się że iluzja ukrywa jej wygląd i zmodyfikowała barwę swego głosu kolejną, po czym wyszła głośnym krokiem na pokład. Zatrzymała się naprzeciw widowiska stając pewnie w lekkim rozkroku choć wcale się tak nie czuła. Wyjęła kordelas i podchodząc do masztu przecięła, ostrożnym szybkim cięciem drobny sznurek z rozkładającym się szczurem na pętli po czym krzyknęła.

- Co tu sie do stu diabłów dzieje?! Jedyną osobą na tym okręcie która może decydować o czyimś życiu jestem ja, Francis Doughty! - warknęła - Koniec zabawy! Wracać na swoje stanowiska!

- Ale kapitanie! To ten przeklęty kuchcik! Chciał pana otruć, kapitanie!-zaprotestował jeden z marynarzy.

Kapitan zmarszczył brwi groźnie, mówiąc.
- Podważasz moje słowa kmiocie? Kuchcik, nie kuchcik nie wypracował jeszcze swojego. - spojrzała na mężczyznę. - A karę wymierzę ja. Najbliższe pięć dni i nocy spędzisz na sokolim gnieździe!

Umieściła kordelas powoli w jaszczurze łapiąc głęboki wdech i rozglądając się po statku.
- Na stanowiska. - powtórzyła spokojnym głosem po czym poszła w stronę rufy ku sternikowi by dowiedzieć się o postępach w ich podróży.

Nagle pirat zbladł.

- Tak jest panie kapitanie! - krzyknął, zaczynając wspinać się na maszt.

Kucharz wyraźnie pojaśniał. Odetchnął z ulgą, jednakże gdy tylko kapitan odwrócił się w kierunku sternika, rozległ się przeraźliwy wrzask, który urwał się tak samo gwałtownie jak się zaczął.

Elfka odwróciła się szybko. Kucharz przypominał szczura, który jeszcze do niedawna wisiał na maszcie.
Wybór sznura po lewej stronie okazał się pechowy. Krótsza lina zaczepiona była na szyi, zaś mężczyzna siniał na twarzy, wijąc się w próbie oswobodzenia.
Aż podskoczyła, gdyż krzyk nieco ją przestraszył. Otworzyła lekko usta spoglądając na wisielca i prędko wydała polecenie.
- Zdejmijcie go, szybko!

Mężczyzna, który wcześniej wieszał szczura błyskawicznie dobył zza pasa długi nóż. Jednym, płynnym cięciem odciął linę... krępującą nogi...
Długi sznur zaczepiony jedynie o stopy dyndał nad pokładem, wprawiany w ruch przez rzucającego się kucharza.
Spojrzał krytycznie na swoje działania. Nagle przystawił nóż do drugiej liny. Poddała się równie szybko.

Duszące się ciało z przeraźliwym trzaskiem spadło na pokład. Trzask dochodził z łamanych kości. Nie słychać było żadnego krzyku.

Co on wyprawia?! Ten idiota go zabije!

Elfka czym prędzej podbiegła do kucharza, zatrzymując się z lekką zadyszką nad nim by sprawdzić czy żyje. Położyła dłoń na piersi mężczyzny, delikatnie przesuwając ją do szyi by sprawdzić czy dycha.

Bycie kucharzem na okręcie piratów okazało się prawdziwą szkoła przetrwania. Na szczęście ów mężczyzna nie należał do osób słabych, dzięki czemu jeszcze żył.
Niemniej jednak gdy dłoń elfki spoczęła na klatce piersiowej lekko skrzywił się z bólu, spoglądając prosto w twarz dowódcy statku.
Niemożliwym było, by złamanie umiejscowiło się w tym miejscu. Kości były tam zbyt wytrzymałe, lecz niżej... Żebra nie mogły przetrwać.

Lina na szyi została lekko poluzowana, niwelując jedną blokadę, uniemożliwiającą oddychanie. Leżący na pokładzie osobnik oddychał szybko i bardzo płytko, nie hamując wypływanie na twarz bólu przy każdym rozszerzaniu się płuc.
Tilyel nigdy nie lubiła patrzeć na czyjeś cierpienie, ból był czymś z czym na co dzień walczyła. Co miała powiedzieć jako okrutny kapitan okrętu jednocześnie nie skazując rannego na śmierć? Wybrała chciwość.
Uniosła się i rzekła głośno, warkliwym, groźnym, kapitańskim głosem.

- Głupcze, jeśli on zginie za następnego zapłacimy twoim złotem! - chwile potem zwróciła się do innych marynarzy. - Zabierzcie go do mojego pokoju, tylko ostrożnie. Nieście z wyczuciem.

Wzrok kapitana utknął na piracie który przeciął liny. Elfka była na prawdę zła, dodało jej to na wyrost pewnemu siebie głosowi który stworzyła wiarygodności - Nie igraj ze mną chłopcze, bo nakarmię tobą rekiny.

- Panie kapitanie! To był wypadek! Nigdy więcej się nie powtórzy!-krzyknął, dalej stojąc na maszcie. Szybko zabrał się za odczepianie przywiązanych lin.
Jego towarzysz patrzył na niego dziwnie, lecz nic powiedział, zaczynając schodzić po olinowaniu.
Tilyel tłumiła w sobie gniew. Oczywiście wyglądało na to że to nie był wypadek, jednak nie to teraz było najważniejsze. Wbrew swojej nienawiści do rasy ludzkiej, wciąż była elfią czarodziejką opiekunką.
Czekała, osobiście chcąc nadzorować przeniesienie rannego do swojej kajuty. Chociaż w tym nie było żadnych komplikacji i prędko kilka silnych chłopów uniosło kucharza, niczym kłodę wnosząc go pod pokład.

- Uważajcie. Połóżcie go na łóżku, o właśnie tak. - nawigowała mężczyzn elfka, w stroju kapitana. Silne dłonie opuściły ciało poszkodowanego na łoże, a ich sylwetki wyprostowały się oczekując dalszych rozkazów które zaraz zapadły. - A teraz zmiatajcie na pokład. - wymamrotała, niby w skupieniu przyglądając się kucharzowi w duszy zaś oczekując niecierpliwie aż się oddalą.

-Tak jest!-ryknęli chórem, zaczynając pospiesznie pchać się do drzwi wyjściowych. Zupełnie tak, jakby na pokładzie rozstawił się karzeł oferujący pierwszej osobie cały swój garniec złota.
Wkrótce nikt z marynarzy nie pozostał w kajucie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=urTU0uKzv3E[/media]

Tilyel podeszła do drzwi skutecznie je zamykając. Na chwilę zatrzymała się tak, z dłonią na zasuwie i zastanawiała. Odejście mężczyzn troszkę ją uspokoiło, ale tylko troszkę. Oddech ciągle miała przyspieszony, a oczy nadto czujnie badały pomieszczenie, doszukując się nie istniejącego zagrożenia. W końcu odwróciła się na pięcie i podeszła do pirata, zatrzymując się zaraz przy nim. Usiadła na brzegu łóżka i zdjęła swoją kapitańską czapkę. Zdjęła nie tylko to, lecz także pozbyła się iluzji skrywającej jej prawdziwe oblicze. Nie mogła inaczej.

- Ciiii...

Uspokoiła mężczyznę, prawie szeptem, delikatnie kładąc palec na jego ustach. Zaraz jednak go cofnęła i ostrożnie zaczęła rozpinać jego koszulę by zobaczyć dokładnie potłuczone miejsce.
Spojrzała w oczy kucharza i powiedziała delikatnym, czułym głosem.

- Jestem medyczką, nie bój się. Postaram się Ci pomóc.

Odgarnęła z zakłopotaniem włosy. Nie była pewna jak wielkich zniszczeń doznało ciało mężczyzny i czy uda się jej mu pomóc. Zdjęła kapitańskie rękawice i delikatnie uniosła dłonie nad żebrami pirata i wymawiając słowa zaklęcia. Skupiła całą swoją moc, przymykając lekko oczy z wysiłkiem.


- Jak Ci na imię? - otworzyła oczy i zapytała po chwili.

Wymalowane na licu zdziwienie mężczyzny ustąpiło uldze. Po raz drugi w ciągu kilku minut, lecz tym razem nie zanosiło się na twarde zderzenie z rzeczywistością.

- Jestem kucharzem pokładowym. Roy Artner -skinął głową, obawiając się powrotu bólu przy próbie powstania. - Gdzie jest kapitan? Kim ty jesteś? Jak się nazywasz?-zapytał, rozglądając się z rosnącym powoli zaciekawieniem.

- Na imię mi Tilyel, jestem czarodziejką. Pomogę Ci Roy, ale nie możesz nikomu powiedzieć o tym co tu widziałeś. Uprowadziliście mnie z okrętu zmierzającego do Aretuzy... - odpowiedziała spoglądając nieco niepewnie w oczy mężczyzny. - Jak się czujesz?

- Lepiej -podniósł się na łokciach.- Uważaj na tego faceta. Tego od wieszania. Nie jestem specjalistą od chodzenia po masztach, tylko od stukania chochlami po garach, więc wystarczyło jedno jego klepnięcie w plecy, żebym stracił równowagę.
Nie od wczoraj pracuję na statkach i wiem, że tacy osobnicy są iskrą dla otwartego buntu, jeśli załoga nie lubi kapitana lub pojedynczymi zamachowcami. Z niewiadomych nikomu powodów.
To jeszcze nie było otwarte sprzeciwienie się kapitanowi, ale już niedługo będzie. Być może w następnym rejsie, może dwa rejsy później, a może teraz, podczas tej wyprawy
-wypluł z siebie niemalże jednym tchem. - Facet wiesza na szubienicy wszystko, co mu w łapy wpadnie. Maniak. Psychopata, który za mną nie przepada-dodał, milknąc chwilę później.

- Nie chciałam aby stała Ci się krzywda. Pomóż mi Roy, pomóż mi stąd uciec. - wyszeptała Tila delikatnym elfim głosem z nadzieją, pochylając nad mężczyzną. Ubrana w kapitańskie ciuchy szybko łapała oddech, wyraźnie zestresowana, niczym zaszczute zwierzę.

- Nie jestem w stanie za bardzo pomóc. Jestem tylko kucharzem, nikim więcej. Jako kapitan możesz zrobić dużo więcej niż ja.

Dłonie elfki zacisnęły się na ubraniu mężczyzny chwytając go nieco za nie. Jej twarz wymalowała niepewność i strach. Spojrzała w oczy Roya mówiąc.
- Roy, doradź mi. Jak stąd uciec? - Tilyel przerzuciła włosy przez ramię delikatnie.

Spojrzał na elfkę z powątpiewaniem, po czym wyjrzał przez okrągłe okienko.

- Jeśli chcesz, możesz spróbować skakać, ale za nami jest sztorm. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Jedyne, co mi przychodzi do głowy to czekać na dopłynięcie do lądu. Wtedy nawet ucieczka nie będzie konieczna. Wystarczy odejść
-wzruszył ramionami.

Nagle ktoś zapukał do drzwi, na co Tilyel zerwała się wstając i odwracając od kuchcika. Sięgnęła po kapitańską czapę i nałożyła ją na głowę. Drobna dłoń dziewczyny przesunęła się przed twarzą tworząc na nowo iluzję. Jeszcze na chwilę odwróciła się spoglądając na leżącego na łóżku mężczyznę. Nie powiedziała nic, ale to spojrzenie mówiło tyle by milczał.
Za drzwiami znajdowało się jedynie zamknięte, kartonowe pudło. Elfka wniosła je do środka, zamknęła za sobą drzwi i uniosła wieko...
Wewnątrz leżał martwy szczur zawieszony na pętli szubienicznej...

- Ohh.. - westchnęła ciężko, siadając na podłodze z pudłem naprzeciw i delikatnie z lekką odrazą wyjęła martwego gryzonia za sznurek, unosząc na wysokość twarzy.

Iluzja rozproszyła się, a skrzywiona twarz elfki zmieniła wyraz na zmartwioną potem na rozgniewaną. Odłożyła gryzonia spowrotem do pudełka i opuściła wzrok nieco w bok by zaraz unieść spojrzenie na pirata i zapytać pośpiesznie.
- Nie ma tu jakiejś drobnej łódki na której mogłabym uciec?

- Jest szalupa. Ja jednak nie piszę się na wiosłowanie łódką podczas sztormu -stanowczo pokręcił głową.

- Pamiętaj Roy, aby mnie nie wydać. - elfka wstała zgrabnie i podeszła do solidnego biurka kapitańskiego na którym była rozłożona mapa. Pochyliła się nad nią i rzekła miękkim głosem wyraźnie jednak się śpieszyła. - Gdzie jesteśmy? I w którą stronę płyniemy?

Kucharz podszedł do mapy i przyjrzał jej się z zamyślaniem.
- Jesteśmy gdzieś tu... Tak mi się wydaje-wskazał miejsce dokładnie na północ od Cidaris.

- Płyniemy w tym kierunku-przesunął dłoń na zachodnio zachodnie południe.

- Jeśli będziemy mieli szczęście, zakotwiczymy w Bremervoord, jeśli nie, znajdziemy się na wodach graniczących od wschodu z wodami Wysp Skellige.

Elfka uniosła wzrok z dłoni mężczyzny na jego oczy wpatrując się w nie jakby chciała wybadać jego myśli, by w końcu się odezwać.
- A co znajduje się na tych wyspach?

Kucharz wyglądał na nieco zdziwionego zadanym pytaniem.
- Kiedyś Wyspy Skellige były połączone z Cintrą. Chyba jakiś władca czy dowódca poślubił samą Lwicę z Cintry.
Na terytorium Wysp Skellige nie zapuszczają się żadne łodzie mogące zostać uznane za wrogie. Zazwyczaj. Wyspiarze niemalże rodzą się w łodziach.
Podobnież nasz sternik sam jest stamtąd, ale jakoś nie pali się do powrotu.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 26-09-2010 o 22:27.
Kata jest offline  
Stary 26-09-2010, 21:49   #28
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

Nagle ktoś ponownie załomotał do drzwi.

- Panie kapitanie! Znalazła się ta elfia suka!

Tilyel gwałtownie wyprostowała się, oglądając za siebie zaskoczona obrotem sytuacji. Po plecach przeszły jej ciarki, a rzęsy zadrżały niespokojnie.

Jak to.. znalazła się? Czy to pułapka?

Przed oczami elfki znów pokazał się powieszony szczur. Jej paznokcie zacisnęły się na ubraniu Roya gdy szepnęła do niego.
- Otwórz im, powiedz że kapitan wyszedł i udawaj uraz...


Odwróciła się wykonując drobne gesty dłonią, przechodząca przez palce energia lekko łaskotała gdy po chwili zniknęła z widoku pirata przywierając plecami do ściany. Niewidzialna, dla ciekawskich oczu.
Kucharz powoli otworzył drzwi. Oddychał płytko i kulił się, symulując ból żeber.

- Słucham, bosmanie. Kapitana niestety nie ma. Może coś przekazać?-zapytał słabym głosem.

- Nie pierdol - Bosman popchnął kucharza, samemu wchodząc do środka. Zamknął drzwi, blokując je ryglem, po czym spojrzał na Elfkę.

- Tak właśnie myślałem-wyszczerzył się paskudnie. Był to ten sam mężczyzna, który powiesił szczura.
Oddech dziewczyny przyśpieszył, a ciało przywarło mocniej do ściany. W głowie zaś kołatały się myśli.

Czemu on się tak na mnie patrzy, przecież nie może mnie widzieć... a może jednak?

Czyżby magia mnie zawodziła?

- Pobaw się jeszcze w kapitana. Zabiję go i przejmę statek. Ty odejdziesz, a ja nic nie powiem. Przeżyjesz -uśmiechnął się, przywodząc elfce na myśl ohydny grymas.

Po chwili usta Tilyel z trudem wydęły się gdy nieco niepewnie zaczęła mówić, cały czas ostrożnie oddalając się od bosmana w stronę kapitańskiego biura.
- Czemu miałabym Ci wierzyć?

Kątem oka szukała czegoś do obrony gdyby doszło do walki, ostatecznie jednak wolała nie spuszczać ze wzroku bosmana który nagle roześmiał się.

- A jednak miałem rację-odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos.

- Niczego nie tracisz, zgadzając się. Nie przyjmując oferty tracisz wiele.

Tilyel niczego z tego nie rozumiała, ale przemieściła się jeszcze kilka kroków po czym wyciągnęła nieco ręce tworząc swoją iluzoryczną kopię nieopodal bosmana, za pomocą tej samej magii niczym brzuchomówca zmieniła źródło swojego głosu na jej sobowtóra.
- Nie zależy mi na tej łajbie, bierz ją sobie choćby i teraz.

Imitacja Tilyel zmierzyła bosmana niepewnym spojrzeniem.

Pirat zmrużył podejrzliwie oczy, patrząc na iluzoryczną postać oraz na całą przestrzeń w pokoju.

- Muszę poprowadzić bunt, żeby przejąć statek. Musisz grać jeszcze trochę.

- Chyba że kapitan odpłynie i nie wróci, wtedy będziesz mógł przejmować okręt bez buntu. - Iluzja zaczęła się przemieszczać powoli spacerując dookoła pirata. Dopiero wtedy Tilyel zorientowała się że w jakiś sposób dała się nabrać, a bosman nie mógł jej widzieć.

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę.

- Nie. Wtedy nie mam pewności, że mnie nie oszukasz. Możesz zbyt wiele skomplikować -cofnął się, by zagrodzić drogę do drzwi.

- Pozwól mi odejść przy najbliższym lądzie, a nasze wspólne problemy się rozwiążą. Po co Ci więcej kłopotów i kto popłynie za ślepym bosmanem? - iluzja spojrzała niewinnie w stronę pirata i usiadła na łóżku. Ukryta za biurkiem czarodziejka zaczęła nabierać pewności siebie na tyle by pozwolić sobie grozić piratowi. Była to prawda, jej magia mogła odebrać żywemu wzrok, było to jedno z niewielu zaklęć z jej arsenału które faktycznie mogło wyrządzić bezpośrednią krzywdę.

- Niech będzie -skinął głową po chwili zamyślenia.

- Musisz postarać się, żebyśmy dopłynęli do Bremervoord, bo nie mam zamiaru dłużej czekać. Nic mnie nie obchodzi jak to zrobisz -skinął głową, po czym wyszedł.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=82-0v1adHsk[/media]

Iluzja prysła, a Tila pojawiła się zaraz potem, siedząc oparta za biurkiem z skupioną miną. Oddech jej zadrżał gdy oparła głowę i przymknęła oczy. Całą konsternację wzięło licho.

Co powinna zrobić w tej sytuacji porządna czarodziejka?

Brwi wygięły jej się ostro po czym wstała i spojrzała na mapę leżącą na stole, zatrzymując swój wzrok na celu podróży.

- Łotr.. - syknęła pod nosem.

Twarz elfki przybrała łagodniejszy wyraz, choć dalej była skupiona gdy spojrzała na kucharza.
- Roy nic Ci nie jest? Boję się trochę, teraz gdy on wie.

"Trochę" to było mało powiedziane gdyż palce elfki nerwowo stukały o mapę. Sama zaś nie wiedziała czemu mu o tym powiedziała.

- Nie, mnie nic nie jest. Z pewnością opuszczę łódź przy najbliższej okazji. Nie jestem żeglarzem, ale sądzę, że nie mamy zbyt wielkich szans na dopłynięcie do Bremervoord. Co prawda taki jest zamysł naszego sternika, ale nie wiem jak on mógłby to zrobić.
Może ma jakąś Skelligowską sztuczkę, lecz ja nic o niej nie wiem.


- Jestem zmęczona... - Tilyel ukryła twarz w dłoni i westchnęła lekko. - Muszę się zastanowić co powinnam zrobić, a Ty Roy chyba możesz już wrócić do siebie.

Uszka elfki lekko opadły gdy ta wypuściła powietrze z płuc.

- W każdej chwili możesz przyjść do kuchni-spróbował trochę ją pocieszyć, po czym wyszedł.

Nagle jednak drzwi otworzyły się ponownie, a stał w nich znów Roy.

- Facet wie, że nie dopłyniemy. Musi przeprowadzić bunt i zabić kapitana, żeby przejąć łódź, bo wyższy stopniem jest chociażby syn kapitana i sternik.
W przypadku odejścia kapitania, jego miejsce zajmuje podporucznik, czyli najwyższy stopniem, po kapitanie, sternik. Dalej jest chorąży, czyli syn kapitański.
Piraci pójdą za silniejszym
- uprzedził tuż przed odejściem.

Drzwi się zamknęły, a Tilyel została sama. Niewygodne kapitańskie łachy zaczęły ciążyć jeszcze bardziej, zupełnie jak gdyby były obwieszone ołowiem. W elfce jeszcze chwilę kotłowały się emocje które starała się tłumić. Jej wzrok zatrzymał się na drzwiach, a strach zaczynał powoli ogłupiać myśli. Zerwała się i przywarła do drzwi całym ciałem, zasuwając zasuwę i opierając o nie skroń.

Powiedział co chciałam usłyszeć, ale ostatecznie mnie zabije...

A ten kucharz? Można mu ufać? To człowiek, w dodatku pirat pewnie wykorzysta moją naiwność i...

Elfka zaczęła nieco łkać, osuwając się po drzwiach na podłogę i siadając oparta o nie plecami. Przestraszone oczy dziewczyny patrzyły po pokoju ślepo. Starając się nieco uspokoić ukryła twarz w dłoni przecierając wilgotne kąciki oczu. Gdy po chwili uniosła wzrok przybrał on już nieco inną barwę. Dalej był roztargniony lecz było w nim widać skupienie i determinację. Jakąś siłę której dotychczas było jej brak.

Myśl, myśl, myśl!

Z początku elfka miała kilka pomysłów jednak każdy wiązał się z rozlewem krwi, a tego chciała uniknąć. W końcu wstała, zrzucając z siebie kapitańskie ubrania z wyraźną ulgą i odrazą. Przyklęknęła przy łóżku wyciągając spod niego własne ciuchy które wcześniej właśnie tam ukryła. Wtedy po raz pierwszy od dawna na twarzy dziewczyny wymalował się drobny uśmiech spowodowany odrobiną komfortu który poczuła zakładając swoje czarne spodnie i bluzeczkę. Prawda była taka że na razie elfka nie miała żadnego przemyślanego planu, była zbyt zmęczona i wiedziała że zużyła wiele swoich sił do tej pory. Wspomniała jak wyglądali marynarze na okręcie i upodobniła się do nich, stając się jednym z wielu mężczyzn morza. Wrzuciła kapitańskie ubranie pod łóżko i wymknęła się ze swojej kajuty. Udała się dyskretnie do ładowni okrętu. Było tam pełno skrzyń z towarem pokroju kawy, pszenicy i innych zrabowanych dóbr. Tilyel usiadła za jedną ze skrzyń i otuliła się swoją lnianą peleryną. Iluzja tu nie była jej potrzebna, w razie gdyby ktoś przyszedł stworzyłaby nową upodobniając się do czegokolwiek mało interesującego jak np. worek ziarna. Elfka czekała... czekała aż statek gdzieś przybije, a może powinna próbować uciec szalupą? Opuściła głowę próbując odpocząć. Okazało się jednak iż nie była tu całkiem sama, na ramię ze skrzyni zszedł jej jeden gryzoń, a nogę zaczął obwąchiwać drugi. Tilyel podkuliła nogi ignorując swoich towarzyszy niedoli, jeśli miała spędzić tu najbliższe godziny, a może i dni to musiała zaakceptować ich obecność. Czas zaś dłużył się w nieskończoność...



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 27-09-2010 o 00:04.
Kata jest offline  
Stary 27-09-2010, 19:07   #29
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zbyt niebezpieczne. Po prostu - zbyt niebezpieczne.

Został znaleziony przez osoby, o których nie miał pojęcia, których motywacji ani zamiarów nie znał, ani swojej roli w ich planach, czy faktu, czy wystąpił w nich samotnie. A to budziło poważne wątpliwości... także dotyczące bezpieczeństwa.
Bo dlaczego nie miałby być w tej chwili sondowany?

Analizował zupełnie nową sytuację, w jakiej się znalazł. Prawie nic go nie przygotowało do takiego stanu, a najtrudniej było myśleć i nie myśleć zarazem - o rzeczach mniej lub bardziej ważnych.
Przybliżało go to do stoczenia się w otchłań szaleństwa.

Ale wiedział jedno - musi koniecznie opuścić aktualne miejsce pobytu. I nieprzypadkowo, wiedział nawet, gdzie się uda, chociaż w obecnej chwili dobrym kierunkiem byłoby pi razy drzwi gdziekolwiek na północ.

Torien znajduje się tuż przy Schodach Marandalu, które widać tuż po wyjściu z miasta.
Ów przesmyk pomiędzy górami Amell zdaje się nosić swe miano bez powodu. A może i nie?
Niektóre kaprysy odkrywców pozostają nieznane.
Niemniej jednak Schody Marandalu są równym terenem zawierającym ubity trakt prowadzący wprost do Doliny Marandalu, należącej do Cintry, oraz dalej, do samej stolicy.
Była to najprawdopodobniejsza opcja. Najbezpieczniejsza i najbliższa ludziom.
Doskonały widok wybywającemu z Torien zapewniają rozległe, trawiaste równiny względnie skąpo pokropione drzewami oraz małymi głazami. I, po względnie niedalekiej podróży, ludźmi. A on potrzebował pieniędzy... pracy.

Teddevelien dopiero po chwili oprzytomniał na tyle, by zdać sobie sprawę że praktycznie leży na kontuarze. Podniósł głowę z lady, uspokoiwszy wreszcie oddech.
Poszli.
Wiedział dokładnie, co należy teraz zrobić.

- Gospodarzu! - zawołał. - Chodźcie... chodźcie... kumy poszły.
Przez pierwszych kilka chwil nie było odzewu. W końcu wyszedł z kuchni, jedząc parujące jeszcze ziemniaki.
- Słucham.
- Chciałbym, żebyście przygotowali strawę na podróż. Zapłacę jak odbiorę, to jest kiedy wyjadę. Do kiedy pokój mam wiecie. - przetarł oczy wierzchem dłoni.
Oberżysta skinął głową.
-Tak też będzie.
- I jeszcze, jakbyście potrzebowali rozwiązać jakiś problem do którego potrzeba klingi, alboście znali kogoś... dajcie znać przedtem.
Tak, z pewnością. pomyślał, odwracając się od kontuaru i zmierzając w stronę wyjścia.

Wyszedł, stwierdzając beznadziejnie, że w tej mieścinie przecież to nie takie proste. Dwa dni miał wolne - zamierzał spędzić je na ostatnim zwiedzeniu miasteczka i udać się niedaleko za nie, ocenić jak wygląda choćby fragment traktu, którym przybył tutaj wiele miesięcy temu, zanim jeszcze udał się dalej na południe.
 
-2- jest offline  
Stary 27-09-2010, 21:10   #30
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Vernar usiadł wygodniej na krześle, prośba trochę go zafascynowała więc rozpoczął dość długi dialog z człowiekiem co miał chorego syna.

-Przede wszystkim muszę wiedzieć co nieco o tym zielarzu. Przede wszystkim skąd bierze zioła?
-Skąd pan Bernag bierze zioła?- zapytał lekko zaskoczony.
-Nigdy się tym nie interesowałem, bo ani to pożyteczne, ani bezpieczne.
-czemuż to takie niebezpieczne/
-Bo powiadają, że pan Bernag ani jego znajomi nie lubią jak im się ktoś do interesów wtrąca. Rozeźlić się podobnież potrafią, a gdzie mnie tam do sprawiania nieprzyjemności...
-A ktoś się do ich interesów już wtrącił?
-Ja tam nic nie wiem. Pan Bernag to bardzo porządny człowiek. I ludzie, dla których pracuje też są bardzo porządni. bardzo ich lubię i cenię.
-Skoro ty ich cenisz to kto te historie opowiada?
-Ja tam nic nie wiem. Takie to jacyś podli ludzie durnoty wygadują. Ja tam ich nie znam i tylko to słyszałem jak przechodzili.
-A ile ten Bernag żąda za zioła na ten napar?
-Pan Bernag oferuje bardzo uczciwe ceny. Bardzo. Ja tylko sobie pomyślałem, że może jako stały klient...
-Stały klient?
- Venar uniósł brew
-Przecie mówię, że napar kupuję od łaskawego pana Bernaga. O to właśnie cała dysputa się rozchodzi.
-Wybacz, przez moment myślałem, że mówisz o mnie jako stałym kliencie. powiedz mi jeszcze ilu pracowników ma ten Bernag
-Tylko pana Bernaga widziałem i jeszcze dwóch.
-Powiedz mi jeszcze jak wyglądają te zioła które kupujesz
-To wygląda trochę jak takie czerwone jagody, atakujące liście i takie żółte kwiatki, co ręce brudzą.
-A ile za nie płacisz, najlepiej w orenach albo w novigradzkich koronach mi powiedz
-Jedynie sto oreników, a wystarczają aż na cztery napary, znaczy się, dwa tygodnie.
-Dziwnie prawisz dobry człowieku, najpierw mówisz, że pan Bernag wiele za zioła bierze, a teraz, że tylko orenów sto. To jak w końcu jest?
-Nie, nie, bardzo, bardzo tanio, ale myślałem, że może dacie radę, panie Vernar, coś podpowiedzieć o jakiejś zniżce panu Bernagowi. Dla stałego klienta.
-Ale sto orenów to niewiele, jakby Bernag mniej brał to by do interesu musiał dopłacać, kiedyś ziołami handlowałem to i wiem ile kosztuje wynajęcie ludzi którzy by chodzili zioła zbierać. gdybyś tak dwieście orenów płacił to może coś bym zdziałał, ale tak. Jednak jeśli mam ci pomóc powiedz mi wszystko co wiesz o tym zielarzu. Wszystko
Nagle westchnął i oparł się, zaś drewno zajęczało, wyrażajac swą dezaprobatę.
-Nazywa się pan Bernag i sprzedaje zioła. Tyle wiem.
-Jak na stałego klienta mało wiesz. A kim są jego pracownicy, albo chociaż jak wyglądają?

Nagle mężczyzna wzruszył ramionami.
-Późno już. Pójdę się położyć, bo jutro długa droga. Dobrej nocy, panie Vernar.
-Pani wszystko wpisze w moje koszty-zwrócił się na koniec do kelnerki, zmierzając ku pokojom sypialnym

Gdy mężczyzna odszedł Vernar mruknął sam do siebie:


-Najpierw zniżki chce a jak do pytań dochodzi to umyka jak kura na którą pijany rycerz szcza.
Później zaś na głos rzekł:
-A dla mnie jakiegoś kurczaka przygotujcie, kąpiel gorącą i wina karafkę, w tej kolejności!

Później zjadł kurczaka, kąpał się dłuższą chwilę, napoił się winem. Przespał się godzin kilka. Obudził się, jak określił na oko jakieś półtorej godziny przed świtem, z oberży wymknął się cichaczem, wszedł do stajni i zaczął oporządzać konia, ponieważ kupiec wydał mu się poprzedniego wieczoru delikatnie mówiąc dziwny, że najpierw mówił, że kupiec dużo bierze, a później, iż tylko sto orenów, wampir wyczuł w tym coś co zwykle go doganiało, kłopoty. Postanowił więc wyjechać przed kupcem. Postanowił też, że w Mariborze wywie się o tego kupca, oraz do tego zielarza pójdzie.
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172