Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2011, 00:43   #121
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

Nie lubił narażać karku kiedy nie było trzeba i mimo że żałował cholernie przegapionej bitki do następnej wcale nie chciał czekać. Na szybko nakreślił towarzyszom najbliższe punkty za którymi mogliby "zniknąć z horyzontu", jakieś linie zarośli i kępy drzew, niewielki wąwóz z którego konny pewnie i tak od ramion w górę by wystawał i kilka innych mniej bezpiecznych kierunków. Mimo tego tak na prawdę nie potrafił powiedzieć który był najlepszy, więc ogólne stwierdzenie "spieprzamy" oznaczało po prostu "dokładnie w drugą stronę niż tamci".

Metzger był w opłakanym stanie i chyba zaczynał już majaczyć. "Nie bez kozery w powiedzeniu jest przecież określenie 'pierdolić jak potłuczony'" - Pomyślał z uśmiechem cichy.
- Spieprzajcie, ja i tak daleko nie ujadę. Zostawcie mi drugą kusze, to przywitam się z nimi.
- Pojebało Cię, co? Za dużo juch wyleciało z tego worka mięsa i zaczynasz pierdolić. Jak będzie trzeba to Cię przywiążemy do konia żebyś nie spadł. Jak masz kipnąć to wolny, kiedy już stąd spierdolimy.
Spojrzał na resztę towarzyszy i pytającym wzrokiem zlustrował zmęczone twarze. Wszyscy byli poturbowani mniej lub bardziej, a on sam jedynie obolały od złamanego w burdelu żebra, mógł chyba mówić o zdrowiu idealnym w porównaniu z resztą.
- Chyba że wolicie go tutaj zostawić po tym jak przelał swoją krew za wasze dupy ...
 
QuartZ jest offline  
Stary 13-01-2011, 11:52   #122
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Metzger
Metzger spokojnie wycelował kuszę w Cichego i rzekł:
- Spierdalaj, albo na miejscu zastrzelę. I bez obaw, żywcem mnie nie wezmą. Jak mam zdychać to w walce, nie jak wór kartofli na koniu wleczony.
 
Mike jest offline  
Stary 13-01-2011, 23:14   #123
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Pogodny, słoneczny dzionek cieszyć musiał swą przyjemną aurą wszelkie istoty, które stąpały po bisselskiej ziemi. Świerszcze cykały głośno wśród traw, jaszczurki szeleszcząc łuskami na kamykach szukały sobie najlepszego miejsca na słoneczną kąpiel, a całe chmary rozśpiewanego ptactwa umilały okolicy czas swoim trelem. I mimo, że świergot był tak miły dla ucha, słuchaczy ubywało. Jedni z uroków zalanego ciepłymi promykami poletka rezygnowali niechętnie, wierzgając nogami na piachu, pobielałymi palcami drąc darń wokół siebie, charcząc i rzygając krwią. Inni leżeli spokojnie, sapali cichutko przykładając dłonie do wylewających strumienie czerwieni ran. Pozostali zaś, z wyjątkiem pogodzonego ze swym losem Konrada, spierdalali. Byle dalej od pobojowiska. Byle dalej od dudniącego w uszach tętentu kopyt. Jak najdalej od nadciągającej jatki.

* * *

"Dołem kurwa! Tamtym jarem jechać! Wasza szóstka, już!" – warczał dziko dowódca rozpędzonej gromady, posyłając cząstkę oddziału na lewo od obozu, licząc na zaskoczenie wroga. Drugą grupę posłał od prawej, zmuszając pechowców do nadkładania drogi, ale gwarantując pełne okrążenie biwakujących najmitów. Sam, wtulony w grzywę gniadego rumaka galopował na przedzie. Jemu pierwszemu też ukazał się sadzący w podskokach Baklun z czarnym warkoczem dyndającym wokół szyi. Nie przyglądali się sobie zauroczeni, nie uśmiechali złowrogo czy nawzajem szukali słabości przeciwnika. Brodacz nie zwolnił ani o jotę w pełnym pędzie wpadając na próbującego uskoczyć łucznika. Snajper zwalił się pod kopyta gniadosza, poturbowany wrzasnął potwornie aż zapiekły uszy, ścichł gnieciony przez podkowy następnych, rwących naprzód ogierów.

* * *

"Trupy, trupy, trupy..." – nucił pod nosem sierżant, przechadzając się wśród zalanych posoką, porąbanych i upieczonych w ognisku ciał obozowiczów. Nie należał do kochających bliźniego, surowych acz sprawiedliwych strażników z wytatuowanym na piersi 'chronić i służyć'. Był zwyczajnym, szukającym swej szansy skurwielem, który jak połowa jego koleżków z podwórka trafił w szeregi noszących blaszki mundurowych. Druga połowa robiła raban na mieście. Jedni i drudzy wkurwiali się, gdy coś szło nie po ich myśli, a teraz wszystko od ich planów było odległe o liczbę mil, nieznaną nawet takim wytrawnym, wprawionym w przeliczaniu łapówek matematykom.
"Dobra, jedźcie za nimi. Ta szóstka, która już ich ściga może potrzebować wsparcia" – dowódca wyciągnął skręta i szybko odpalił, przykładając zrolowany towar do tlących się jeszcze resztek gospodarzy obozu. Nie musiał się powtarzać. Grupa, która wcześniej skręciła w jar ścigała łajdaków niemal od chwili, gdy wydarli się z koczowiska, niespodziewanie przecinając im drogę i teraz depcząc zbiegom po piętach. Teraz mieli dostać wsparcie w postaci kolejnych jeźdźców.
"Oho-ho, patrzcie tam!" – brodacz zaciągnął się dymem tak potężnie aż na moment oczy zaszły mu mgłą – "Jest i nasz Konrad. Szybko przytargajcie mi tu tego zucha. Zobaczmy czy jeszcze dycha..."
"Tajes!" – zgodnie odpowiedziała dwójka szeregowych chłopaków na posyłki. Obaj brzuchaci obrońcy porządku powlokli się w stronę spoczywającego wśród zielska Metzgera.

* * *

"Jedź! Jedź, żesz kurwa!" – Wilk kopał biednego wierzchowca po bokach aż posoka poczęła ściekać po butach, a zwierzę toczyć pianę z pyska i dyszeć jak wyrzucony przez morze wieloryb. Edgar miał swoje powody ku nieludzkiemu męczeniu zwierzaka, choć pewnie to jego, uprawniająca pomylenie wojaka z biurkiem gabinetowym postura była powodem, dla którego rumak wlókł się na końcu. Nadzieja była w Gambinie, który solidnie pokrwawiony w starciu, balansował na granicy przytomności. Można było liczyć, że runie z konia, padnie pod kopyta zbliżającego się miarowo pościgu. Spowolni strażników, odwróci ich uwagę, kupi trochę czasu łykającym wicher zbiegom. Sukinsyny wypadły od lewej, z zarośniętego chwastami jaru, kompletnie zaskakując i tak już gnających na złamanie karku najmitów. Teraz było jeszcze gorzej. By wyrwać się pościgowi Markus i spółka próbowali sztuczek z pogranicza tortur i woltyżerki, przyginając do ziemi karki parskających zwierząt. To było po prostu widać. Młodzież w mundurkach miała zwyczajnie lepsze wierzchowce, musiała wybrać na tę akcję najlepsze, co miejskie stajnie miały do zaoferowania. Albo to Burns oszczędzał na transporcie, wierząc widocznie, że jak się ma gdzieś dojechać to i tak się dojedzie. Jak by nie było, szóstka strażników zbliżyła się do zamykających kawalkadę Wilka i Gambina na dystans ledwie paru metrów, a wtopione w łąkę przed sobą spojrzenia uciekinierów nawet nie zarejestrowały wyłaniającej się kilkaset metrów z tyłu grupki, która ruszała na pomoc łowcom. Zaciskane niczym imadła palce rwały końskie włosie z łbów zwierzaków, pęd powietrza zmuszał, by zmrużyć załzawione oczy, cel był coraz bliżej, choć zalane powodzią wszechobecnej zieleni ślepia zdawały się na nic. To nie mogło się dobrze skończyć, ale porwani w dzikim gonie jeźdzcy nie mieli czasu by myśleć. Cichy też się nad niczym nie zastanawiał, nie planował, nie snuł żadnych marzeń czy projektów. W głowie miał tylko skłębioną wściekłość. Wściekłość na siebie, że miast wymienić konia na świeżego popędził dalej na tym samym, którego wymęczył już wcześniej, cwałując, by ostrzec kompanów przed strażą. Wyczuwał, jak napięty grzbiet konia słabnie, jak mięśnie tracą na sile, kończyny zaczynają się gubić w ustalonym przez dżokeja porządku. Obejrzał się. Zobaczył, jak któryś z młokosów podjeżdża do Wilka wywijając mu szablą nad uchem. Olbrzym dostał nad obojczyk, zakołysał się w siodle, odruchowo ściągnął wodze aż koń stracił równowagę i niemal zarył chrapami w ziemię. To była chwila, ale wystarczyła. Strażnicy opadli giganta ze wszystkich stron.

* * *

"Żyje?" – grubas spojrzał na strupiałego Konrada, ściskającego kusze w obu zmartwiałych dłoniach.
"Sam ci, kurwa, nie odpowie. Schyl się i zobacz czy dycha" – odburknął drugi z tłuścioszków, nieudacznik odgrywający w komicznym duecie rolę samca alfa. Cwaniura nie wiedział jeszcze, że wkrótce z jego zabawnej parki ostanie się on sam tylko.
"Thud!"
Ale samotność nie miała mu doskwierać na długo.
"Thud!"
Bełty warknęły jeden po drugim, obu stójkowych posyłając na wieczne odpoczywanie.
"Ty gnido! Ty skurwiała, zawszona kukło! Ty psi synu!" – sierżant otworzył paszczę do granic możliwości i wydarł się jak dziki, o mało co nie połykając popalanego skręta.
"Doprowadziłem cię, gdzie trzeba, więc może więcej respektu kundelku" – Metzger wystrzelił naprzód jak z procy, sięgając po zapas sił z nieznanego nikomu, włączając jego samego, źródła. W dłoniach miał dwa noże, a przed sobą czterech kompletnie zaskoczonych oprychów ze straży.
"Brać go chłopaki!" – brodacz otarł o skraj koszuli ustnik zaślinionego gibona i z powrotem wsadził sobie ziołowy specyfik do ust. Towar był za dobry, żeby przerywać sobie konsumpcję z powodu jakiegoś tam natrętnego burka, który ujadał zaciekle w oczekiwaniu na kopniak. Kiedy dwóch gnających ku Metzgerowi żołdaków oberwało po szyjach ciśniętymi zabójczo sztyletami atmosfera zrobiła się ciężka. Konrad dobył bastarda i stanął naprzeciw dwóch, srających pod siebie ze strachu gówniarzy z krótkimi mieczami.
"Co o tym sądzisz... Woody? Tak się nazywasz, tak?" – dowódca w skupieniu obserwował starcie swoich podkomendnych z prawdziwym gladiatorem, zakrwawionym, ale wciąż walczącym jak niedźwiedzica broniąca swoich młodych – "Woody, dobrze kojarzę. Widziałem cię parę dni temu, słyszałem, jak gadałeś z kumplami. Wiesz, mam po prostu dobrą pamięć do twarzy".
Cięcie ad dexter, potężne, zabierające całą przestrzeń, murujące pozycję Konrada. Obaj zbrojni musieli się cofnąć, na moment zejść do defensywy, dać pole oponentowi. Szuja nie próżnowała. Natychmiast po zygzaku, którym osłonił się od sztychów przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i ciął z półobrotu. Nie tak mocno jak wcześniej, ale wciąż mocarnie, wykorzystując impet po poprzednim uderzeniu. Parada z krótkiego miecza znaczyła tyle, co nic. Była gówno warta. Blondynek w wyszczotkowanych na glanc butach dostał w podbródek, runął w tył, ostrze wyślizgnęło się z drętwiejących dłoni. Miał szczęście, że kompan przyszedł mu w sukurs, nieumiejętnie, ale natarczywie dźgając odsłoniętego Metzgera. Kąsał niczym szerszeń, ale zapalczywość nie wystarczała, gdy miało się przed sobą kogoś, kto dwukrotnie przewyższał cię doświadczeniem.
"Ech, Woody, Woody... Jak ja się z tego wytłumaczę, co?" – brodacz zaciągnął się po raz ostatni i przygasił skręta na czole wierzgającego dziko biedaka – "Uhm... Trzeba będzie pokombinować. Głupio byłoby wylecieć ze służby i skończyć jako alfons w jakimś podrzędnym burdelu".
Młodzik, który niesiony furią wymierzał Konradowi cios za ciosem tracił motywację. Przeciwnik był przez niego nawet nie draśnięty, wszystkie sztychy odbijał szeroką klingą półtoraka, niemrawymi unikami torował sobie drogę do zakończenia pojedynku.
"Chlast!"
Małolat miał swoje pięć minut, ale skończyło się ono wraz z upadkiem ćwiartki jego czerepu na wykopany przez kreta kopczyk parę metrów dalej. Drugi, leżący na ziemi strażnik próbował się zasłonić, ale wróg zmylił go dziecinną fintą. Dostał jeszcze raz, trochę pod rozbitą na cząstki brodą, pół cala nad jabłkiem Adama. Zgasł.
"No to już!" – sierżant ze świstem wyciągnął półtorak z jaszczura i wywinął nim w powietrzu parę fikuśnych figur – "Lecimy Konrad, raz-dwa!"

* * *

Wilk był w tarapatach, ale los znów udowodnił, że rozmiar ma znaczenie. Duże znaczenie. Fakt, nie chronił przed ranami i dwie krwawiące pręgi na plecach Edgara miały pozostać pamiątką, którą zapamięta do końca życia. Ostrza przeorały szerokie niczym pasmo górskie plecy tytana, ale kopnięty z niespotykaną dotąd siłą rumak wyrwał do przodu szybciej niż kiedykolwiek, a grube wzorem pni dębu łapy wojownika odtrąciły na boki strażników szukających okazji, by ukąsić jak piranie. To był finisz. Obóz Burnsa był już na wyciągnięcie ręki, wyraźnie było widać przechadzające się wśród wozów sylwetki i rozrzucone po całym koczowisku stosy oręża. Nikomu nie umknął też widok wyjeżdżającego na powitanie przybyszom oddziału ręcznie wybranych przez dowódcę wyprawy zbójów. Lekko tylko ustępujący posturą Edgarowi, wojacy robili odpowiednie wrażenie. A kiedy odległość między komitetem powitalnym, a zbitymi już niemalże w jedną grupę jeźdźcami stała się dość mała, by można było dostrzec twarze poszczególnych aktorów biorących udział w przedstawieniu... Strażnikom odechciało się gonitwy. Pokiereszowana facjata Jasona Burnsa miała siłę rażenia podobną do krasnoludzkiej kolubryny. Czy wręcz całej baterii takich armat.

"Wymierzyć... I strzelać!" – zakomenderował zarządzający pościgiem kapral – "Nie dogonimy ich już, ale wciąż możemy zajebać..."
Stojąc w strzemionach, uspokajając oddech, wznosząc kusze do strzału... Strażnicy wycelowali i strzelili. Mieli czas tylko na jedną salwę, bo zaraz ostrzegawczy grad strzał poszybował w ich stronę, ale przynajmniej po części osiągnęli swoje. Wilk oberwał tuż nad pośladkiem, wzbogacony o kolejną ranę na pooranych orężem plecach stracił czucie w dłoniach, zakolebał się w siodle i nieprzytomny runął w piach obozowiska. Gambino oberwał mniej groźnie. W zasadzie pocisk ledwie go drasnął, ale impet i zmęczenie zrobiło swoje. Mnich padł na trawę jak rażony piorunem, a strzyknięcie, które towarzyszyło jego upadkowi, podbite mięsistym, włóknistym akcentem było chyba najohydniejszym odgłosem, jaki jadący w karawanie kiedykolwiek słyszeli. Jeff ześlizgnął się z konia i rzygnął. Trzask, stres, strach, wycieńczenie. Życie godne awanturnika robiło swoje. Grunt, że to gówniane życie trwało. Chuj wie, jak długo jeszcze, ale trwało. I miało się stać dużo bardziej interesujące wraz z wygranym właśnie bilecikiem na podróż ku najstarszym tajemnicom Bissel.

* * *

"En garde!" – zaśmiał się brodacz, od beztroskiego gadania przechodząc na raz do walki na śmierć i życie. Nie było miejsca na hipnotyzujące finty czy mylące uniki, praca ciałem ograniczała się do minimum. Wszystko rozstrzygało się w sile metalu uderzającego o metal, z brzękiem oznajmiającego zbliżający się termin pogrzebu jednego z szermierzy. Metzger od początku się bronił, parada za paradą, odbijał nadchodzące ze wszystkich stron ciosy. Nie miał czasu na żadną kontrę. Cofał się zaciskając wargi, świadomy, że za moment trafi na żarzące się ognisko i będzie po nim. Zaryzykował. Co innego miał niby zrobić? Wystawił się na atak od lewej, pozostawił bok nieosłonięty licząc, że i tak zdąży odrąbać przeciwnikowi łapska nim ten będzie mógł wykorzystać daną mu przestrzeń. Na pewno, by zdążył. Gdyby tylko przeciwnik był skory wykorzystać dany mu prezent. Sierżant miał sumiasty wąs, ale to było jedyne, co łączyło go z babrającą się w mule rybą. Nie zwykł naiwnie łykać nadzianej na haczyk przynęty i nie pomylił się też tym razem. Zrobił krok w tył, obejrzał spokojnie jak Konrad rzeźnickim rąbnięciem masakruje cząsteczki powietrza o cal przed nim i uderzył. Lewa ręka, odcięta nad łokciem wpadła gdzieś tam do beczki z okowitą, gwarantując sobie dobre zakonserwowanie. A potraktowany kończącym starcie kopniakiem Konrad runął wprost w ognisko.
"Uffff..." – westchnął ciężko brodacz wbijając półtorak w ziemię i z trudem opierając się na stojącym mieczu – "Już nie te zdrowie, co kiedyś. Latka lecą".
Woody patrzył na całą scenę oniemiały. Morze trupów. Martwych towarzyszy, wrogich najmitów, strażników. Widział smażącego się w ognisku Metzgera i zasapanego sierżanta z Thornwardu. Był tak blisko. Więzy na dłoniach miał już zerwane, potrzeba było tylko rozsupłać sznury na nogach.
"A ty gdzie się wybierasz bratku?" – brodacz wydobył bastard z gleby i pomaszerował ku zrozpaczonemu Woody'emu – "Chciałbyś umieć takie sztuki robić, jak ja?"
Gotowy schwycić się każdej szansy na ocalenie najmita przytaknął, licząc, że może wąsacza zje pycha i da mu jakiś pokaz szermierki, zapewni choć pacierz więcej.
"Pójdziesz do wojska to cie nauczo" – zarechotał sierżant i katowskim uderzeniem odrąbał głowę od ciała Woody'ego.

THE END
 
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172