Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2010, 13:14   #11
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Weszła pod pokład odnajdując pustą kajutę. Inni ruszyli za panią kapitan do mesy ale żadne z nich nie odbyło przed chwilą wątpliwie przyjemnej kąpieli w lodowatym morzu. Przejechała językiem po dolnej wardze wciąż czując słony smak. Koszula przyklejała się do piersi. Chłodne dreszcze przebiegały wzdłuż kręgosłupa. Uniosła palce do rzemieni bluzki i rozsupływała je powoli delektując się zatrzymanym na ciele zapachem morza... zapachem wolności.

W ręku mocno ściskam ster,
Statek tańczy dziwny taniec,
Żagiel trzaska potargany,
Nieustanną toczę walkę.

Morze, morze we mnie jest,
Morze, morze w sercu tkwi.
Miłość moja morzem szumi,
Miesza się z zapachem krwi.

Raz życzliwie, raz złośliwie
W twarz uderza mokrą falą,
Sól wypełnia duszę całą...


Kichnęła gwałtownie zrzucając z ramion mokre odzienie. Ciężka od wody suknia opadła z bioder na podłogę. Pozbierała rzeczy zawieszając je na odnalezionym w pokoju sznurze i rozejrzała po jego wnętrzu. Niewielki stolik z jednym krzesłem, wąskie łóżko, parę półek, kufer. Otworzyła skrzynię odnajdując męską koszulę i wysokie, zdecydowanie za duże buty. Wykrzywiła lekko usta rozczarowana znaleziskiem ale przebrała się zaciskając na biodrach pas. Spojrzała krytycznie i choć buty przypominały teraz bardziej kalosze, były suche. Obciągnęła koszulę na pół uda i związała rzemieniem włosy stając przed małym lustrem zawieszonym na ścianie. Nachyliła się przypatrując odbiciu.

-No, szanowna pani Rivera, wyglądasz olśniewająco.- przyjęła dumną pozę podpatrzoną u Rosalindy. W sam raz na królewskie przyjęcie w mesie. - parsknęła a mokry kosmyk opadł na czoło.

Wyszła z kajuty kierując się do pomieszczenia gdzie przebywali towarzysze niedoli. Dołączyła w pół opowieści Leili od razu sięgając po jedno z krzeseł. Obróciła je oparciem do przodu i usiadła okrakiem wyraźnie zapominając o braku bielizny. Zreflektowała się po chwili i obsunęła materiał dyskretnie wyciągając dłoń po przygotowane wino. Wsłuchiwała się w słowa kobiety z nieznacznym uśmiechem. Królewna miała charakter. Poczuła do niej wyraźną sympatię, której wyraz zaraz przesłoniła krawędź kielicha. Przenosiła wzrok kolejno na okolice pasa zebranych. Żywiła nadzieję, że któreś z nich pali tytoń lub choć żuje tabakę. Zatrzymała na dłużej wzrok na Felicjanie. Wydawał się dziwnie znajomy. Podobnie do kawalerzystki. Przypatrywała się tej dwójce bez skrępowania. W końcu pociągnęła głęboki łyk, za głęboki jak na damę z dobrego domu. ..
Kiedy Leila skończyła wątek, Lota postawiła kielich na podłodze przerywając zapadłą na moment ciszę.
- Więc płyniemy do Avalonu...- jej miękkie usta zacisnęły się na chwilę w wąską kreskę.
Muszę przyznać , że nie pozostawiasz nam zbyt wielkiego wyboru królewno. Jestem niezmiernie wdzięczna za okazaną pomoc - a brzmiało to niemal zupełnie szczerze - ale czy rzeczywiście nie musimy obawiać się pościgu? Jeśli zależy nam na czasie trzeba postawić resztę żagli i obrać najkrótszy kurs. Ten przepiękny statek jest bardzo szybką jednostką. I groźną...- dodała uśmiechając się szeroko- Mniejsze statki, dajmy na to pirackie nie będą ryzykowały. Gorzej jeśli dopadną nas Tiurcy. Setka dział to liczba imponująca ale szczątkowa załoga... - urwała i skrzyżowała ramiona pod odznaczającym się biustem. Ściągnęła brwi w zamyśleniu spoglądając na sęki podłogi.
Większość moich rzeczy spoczywa teraz na dnie.-mruknęła ponuro.
No i..czy ktoś tu jeszcze zna się na żeglowaniu, bo zdaje się, że czeka nas sztorm?- uniosła głowę, zmarszczyła nos i szybko zakryła go dłońmi kichając.
 

Ostatnio edytowane przez Witch Elf : 07-12-2010 o 13:17.
Witch Elf jest offline  
Stary 07-12-2010, 14:00   #12
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Jej statek?!
To nawet wyjaśniałoby jej obecność na nim, trzeba przyznać. Gorzej, że jednocześnie sprawiało, że nie miał dostatecznego prawa, aby się jej sprzeciwić. O ile chciał zachować pozory, rzecz jasna, a z tymi było trudno. Płynęli do miejsca, z którego przecież chciał uciec. Królewna! Toś się wpakował, Goerge. Co cię pokusiło? Jeden pech poganiał drugi, nie pozwalając się wyzwolić z okowów dziwnych zbiegów okoliczności i wydarzeń, których nie był w stanie przewidzieć. Leila miała charakter, ale przy niej był nikim i nieszczególnie wiele przyjemności się spodziewał.
Jej statek. Niech to.
Dlaczego więc stał w porcie z cholerną avalońską banderą? Zdawał sobie sprawę, że igraszki w łóżku arystokratki to niestety nie wszystko i jego wiedza o świecie i życiu wciąż była niewielka. Na szczęście zawsze umiał robić dobrą miną do każdej gry.

Na razie nie odzywał się zbyt wiele, badając sytuację i bacznie obserwując pozostałych. Udali się do mesy, a księżniczka rozsądnie przedstawiła sytuację, wyjaśniając ją wystarczająco dokładnie do tego, by zacząć się bać. Ward uważał, że stali, a przynajmniej on osobiście stał, między młotem w postaci Tiurków oraz kowadłem w postaci Avalonu. Nie wiedział co gorsze, gorączkowo szperając w pamięci. Czynność tę kontynuował całkiem zresztą długo, tylko na chwilę przerywając ją, gdy wzrok przyciągnęła kobieta przebrana w niezwykle skąpy i bezpruderyjny strój, przynajmniej jeśli chodzi o zwyczajowe doświadczenia z kobiecą modą, jakie posiadał Ward. Z tego co o niej słyszał, była tak łakomym kąskiem, na jaki wyglądała. Czyli należało być bardzo, ale to bardzo ostrożnym.

Szczęśliwie usiadł blisko Leili. Nie intymnie blisko, ale wystarczająco, by jego początkowych cichych słów nie usłyszało zbyt wiele uszu, a najlepiej, by usłyszała je tylko ona.
- Obawiam się, wasza wysokość, że mogę nie zostać w Avalonie przyjęty z otwartymi ramionami. Zaszło pewne... nieporozumienie, w wyniku którego jestem tam osobą dość... poszukiwaną. Nic wielkiego rzekłbym, ale bezczelnie oskarżono mnie o kłamstwo, które to zdarzyło się na dworze królowej. Kłamstwo niewiele mające wspólnego z rzeczywistością, dotyczące dziedzictwa i majątku, o którego zawłaszczenie oskarża mnie moja... dalsza rodzina. Niestety wuj mój, który mógłby potwierdzić moje słowa, zmarł kilka już lat temu.
Uśmiechnął się, gestem rąk wskazując na swoją bezradność w tej sprawie.
- Tak właśnie się tu znalazłem, nie zdając sobie sprawy z sytuacji w Reilandzie. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by zadeklarować wierność twojej osobie, wasza wysokość, a przy twoim wstawiennictwie zyskasz moją dozgonną wdzięczność i lojalność.
Wciąż się uśmiechał, jakby to wszystko przychodziło mu zupełnie naturalnie. Wykonał nawet połowiczny ukłon. Ostatnie słowa mówił już głośniej, nie ściszając już głosu.
- Niestety moja znajomość żeglugi jest żadna, nie licząc szybkiej nauki z ostatnich godzin.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 07-12-2010 o 14:05.
Sekal jest offline  
Stary 08-12-2010, 13:06   #13
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Jedyną optymistyczną wiadomością tego dnia okazał się fakt, że wspaniała Elizabeth faktycznie zmierzała do Avalonu, a więc cel i zamysł podróży Beatriz nie ulegał przesunięciu w przestrzeni, a jedynie nieco w czasie. Na tym się jakowoż dobre strony obecnego położenia kończyły. Obserwując ludzi, z którymi musiała przez najbliższe dni dzielić pokład, miała wrażenie iż prezentuje tu najniższą z możliwych warstw społecznych, przynajmniej pod względem wyglądu, majętności i nazwiska. Nie sprawiło to jednak, że nikt nie zwrócił na czarnowłosą uwagi. Wręcz przeciwnie. Czuła, że patrzono na nią conajmniej osobliwie, albo jak na wariatkę. Dalece frustrujące wrażenie.

Dama, która jeszcze niedawno śmigała w pantalonach pomiędzy piratami, niczym ostropióry burzyk, teraz emanowała bardziej dostojnym obliczem, które podkreślone zostało przez odpowiedni tytuł: “z dworu Królowej Teresy”. Montenka, niech by ich szlag jasny... Nie, żeby Beatriz była zagorzałą patriotką i w imię cierpiącej ojczyzny brała odwet na każdym, kto przyznawał się do narodowości okupanta. Wystarczyło, by monteńczycy zabrali pannie Alvarez coś, do czego prawa nie mieli. Wystarczyło, że jeden z nich to uczynił.
Im dłużej jednak przyglądała się Rosalindzie, tym bardziej była przekonana, że skądś ją zna. Ale co robiłaby dwórka królewska na terenie Castilli? A co za tym idzie - gdzie indziej castillianka mogłaby spotkać tę kobietę?
Wobec panny Carloty nie miała podobnych rozterek. Wprawdzie familia Riverów zapewne była rozległa, podobnych imion było wiele, zaś owa kobieta mogła nawet nie mieszkać w Torres, ale Beatriz wierzyła, że beztroskim najszybciej się noga podwija, toteż starała się nie rzucać nawigatorce w oczy. Profilaktycznie.
Siwa klacz szturchnęła nosem jej ramię i dopiero wtedy jej pani - wyrwana z zamyślenia i bacznych obserwacji - zorientowała się, iż książęca mość odezwała się właśnie do niej. Coś o przyjacielu i stajni. A wcześniej jeszcze o mesie. Cudownie, obiad; oznajmił żołądek.

- Piękna klacz - odezwał się ktoś tuż obok - Zdaje mi się jakbym już kiedyś podobną widział. Gdzieś w Castilii. Czy może jednak w monteńskiej części Castilii. Nazywała się Del Vago.
Felicjan de Bourchevaux, ten przystojny szarmancki uczony od bomb (i monteńczyk na domiar złego, jak sugerowało nazwisko), obrócił w palcach cienkie cygaro.
- A może to właścicielka stadniny nazywała się Del Vago - dodał - Bardzo mile ją wspominam choć rozmawiać nie było sposobności - Cały czas patrzył na horyzont, jedynie kątem oka widząc twarz rozmówczyni. Beatriz nieco spłoszona zerknęła na mężczyznę. O czym on mówi? Czyżby słyszał o jej rozbojach? A może nawet widział ją umykającą z miejsca przestępstwa?
- Del Vago? Nigdy nie słyszałam. Moja nazywa się Lusita. Ale jak większość andalańczyków, przyciąga oko, to najlepsze wierzchowce Thei - uśmiechnęła się skromnie, jak w rozmowie chłopki z szlachcicem przystało, chociaż miała przemożną ochotę przycisnąć delikwenta do relingu i wybić mu z głowy wszelkie lisie podchody. Cóż on, śledztwo prowadzi?
Grała jednak z wdziękiem swą rolę wieśniaczki; wszak niejaką wprawę już miała, napatrzywszy się na biedotę pod butem okupanta.
- Coś się panu, señor, musiało pomylić. Muszę odprowadzić konia do stajni, ale jeśli señor sobie życzy, możemy wrócić do tej rozmowy po posiłku.
Skłoniła lekko głowę, by umknąć wzrokiem przed brązowymi oczami mężczyzny i wycofała się, pociągając klacz za sobą.
- Przelatujące nad głową kopyta andalańskiej klaczy faktycznie przyciągają oko jak mało co - usłyszała jeszcze za sobą.
Przez chwilę miała wrażenie, iż Felicjan wystrzeli za nią tym energicznym krokiem, złapie w pół i przerzuci przez ramię, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Moje fantazje są zatrważające; zganiła samą siebie.

Stajnia była dość duża, z zamykanymi boksami, pachnąca drewnem i sianem. Castilianka ulokowała swoją pociechę zaraz obok czarnego ogiera, należącego najwyraźniej do właścicielki statku. Było to wytworne i wychowane zwierze, trochę grubszego kośćca niż andalańskie wierzchowce, ale równie zgrabne i wartościowe. Uprzejmie wystawił łeb ponad barierkę i zajrzał do nowej współlokatorki strosząc uszy. Klacz początkowo, niczym rasowa kokietka, ignorowała kawalera - do czasu, gdy jej pani pozbawiła ją siodła i uzdy.
- Tylko zachowuj się jak na damę przystało - upomniała ją dziewczyna przy rozczyszczaniu, widząc jak Lusita strzela okiem w stronę ogiera, wielce zainteresowana - Pamiętaj, z jak dobrej stadniny pochodzisz.
Położyła dłoń na jasnej grzywie, zamierając ze szczotką w drugiej ręce. Właściwie to czasami zapominała o tym, jaki był jej własny dom. Że kiedykolwiek miała taki. Siwa klacz była ostatnim łącznikiem z przeszłością.
- Nie wiem po co my się uganiamy po świecie, zamiast poszukać męża i założyć rodzinę - westchnęła ciężko, a szczotka podjęła swój czyszczący zamysł - Gdzie powinnyśmy zacząć od nowa, Lusita? Avalon? Tam ponoć wciąż pada deszcz. To może ta bajkowa Usuria? Tak, tak, wiem, nie lubisz zimna. Ale zastanawiałaś się, co będzie jak już go znajdziemy? Przecież cały ten pomysł to czysta abstrakcja. A los usilnie daje nam sygnały, byśmy zawróciły.
Klacz potrząsnęła łbem.
- Nie? Przecież mało nas nie zatłukli piraci, a potem mało nie zatoneliśmy. Jakich więcej chcesz dowodów? Prawda jest taka, że niedługo dotrzemy do miejsca, skąd nie będzie już odwrotu. A wtedy wspomnisz moje słowa.

Pobyt w stajni przedłużył się nieco i Beatriz wpadła do mesy trochę spóźniona, bowiem opowieść księżniczki już trwała. Siedzieli tu już niemal wszyscy, czterech mężczyzn i dwie kobiety. Och, poprawka, trzech mężczyzn, bo ten czwarty młodzieniec miał biust. Właściwie to eisenka mogłaby być całkiem ładna, gdyby tylko odziała się po damsku. Wydawała się równie groźna co wielki i ponury Kurt, który celował w małomówności. Chociaż wróć, tego strasznego mężczyzny nie dawało się porównać z niczym. Jeśli wszyscy przedstawiciele płci brzydszej byli jemu podobni, to Eisen należało omijać jak gniazdo szerszeni.
Jej Wysokość za to oczarowywała serdecznością, wdziękiem i podejściem do ludzi. Umiała słuchać i się wysławiać. Tchnęła łagodnością, ale to nie dopełniało jej osoby do całości. Czegoś brakowało. Beatriz nie słuchała uważnie całej opowiadanej historii, zbyt zajęta własnymi obserwacjami, lecz nie poczuwała się zbytnio do niesienia pomocy jakiemuś Reilanowi, o którym słyszała pierwszy raz w życiu. Mało miała własnych problemów, by zajmować się jeszcze cudzymi? Owszem, to bardzo miło, że ten zacny statek podwozi ich na ląd, ale pchanie się w wojnę, która jej nie dotyczyła, leżało poza zakresem zainteresowań castillianki.

Posiedzenie w mesie stało się trochę uciążliwe, z kilku conajmniej powodów. Pierwszym był wzrok Carloty, która pojawiła się jeszcze bardziej spóźniona niż Beatriz - kobieta patrzyła na nią tak, jakby zastanawiała się, czy ją zna. Musiała więc być TĄ Carlotą. Swoją drogą ona również nieźle wylądowała. Gdzież był ten monteński mąż, za którego miano ją wydać?
Drugą niedogodnością było wino. Samo wino. Bez obiadu. Czy może być większy zawód dla głodnego człowieka, niż niespełniona obietnica pokarmu? Trzecim powodem dyskomfortu był ów sztorm, o którym beztrosko rzuciła panna Rivera. Beatriz pływała już parę razy przy złej pogodzie (zawsze w roli pasażera a nie załoganta), ale głównym powodem zmartwienia w takich sytuacjach była nie własna osoba, lecz czworonożna towarzyszka.

Pierwszy oficer przedyskutowywał coś poufale z księżniczką i gest jego rąk wskazywał, że wobec nadciągającej burzy są raczej bezradni. A to nie wróżyło dobrze. Przesądna dziewczyna wierzyła, że skoro oficerowie i kapitan nie są pomyślnej myśli co do dalszej żeglugi, to równie dobrze można skakać od razu do morza.

- Niestety moja znajomość żeglugi jest żadna, nie licząc szybkiej nauki z ostatnich godzin.

To już dało się usłyszeć i w oczach czarnowłosej pan Ward natychmiast spadł z piedestału oficerskiego. Wspaniale; pomyślała mało optymistycznie. Wykrakałam.
I gdy tak rugała się w myślach za podjęte decyzje, jej wzrok padł przelotnie na Rosalindę, siedzącą teraz bokiem do niej. Wtedy przyszło olśnienie i zdumienie zarazem.
Rosalinda była podobna do NIEGO!
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 08-12-2010 o 13:22. Powód: na życzenie Oriana, dodane jedno zdanie jego postaci
szarotka jest offline  
Stary 08-12-2010, 21:53   #14
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Leia przyjrzała się z ciekawością wisiorkowi Rosalindy - Czyżby była pani szermierką Szkoły Donovan? Mój nauczyciel miał identyczny amulet.
"- Nie mam pojęcia" – chciała odpowiedzieć Rosalinda, a potem opowiedzieć o ojcu… wuju, który posługując się wojskową dyscypliną i brzozowa witką wyuczył ją szermierki. Czy był mistrzem szkoły Donovana? Kto to wie… Coś było w kobiecie, co powodowało, że człowiek miał ochotę się jej zwierzyć.
Przywołała samą siebie do porządku. „Szkolą ją w rozmowie z ludźmi, opanuj się dziewczyno!” i odpowiedziała:
- Nie wiem, jaki styl reprezentował mój nauczyciel, Pani. A wisiorek otrzymałam od przyjaciela.
Tu już nie miała pokusy opowiadania królewnie o lutowej nocy sprzed pięciu lat, atakujących ja zbirach i tajemniczym obrońcy.
Szkoła Donovana… nie wiedziała, że wisiorek ma z nią związek. A może nie? W każdym razie sprawa była warta sprawdzenia, ciągle nie podziękowała swojemu tajemniczemu wybawcy.

-------
Rosalinda skrzywiła się, patrząc jak dziewczyna zajmuje się koniem. Kobyłą. Z szacunkiem, można nawet powiedzieć – miłością. Rosalinda lubiła i ceniła zwierzęta. Jelenina najlepiej smakowała jej gotowana w winie, a kapłony pieczone w miodzie. Lubiła patrzeć na harty wyciągnięte w pogoni za zającem. Lub małe, puchate pieski kręcące się koło nóg królowej Teresy. Uwielbiała płaszcze z sobolich futer i buty z prawdziwej skóry.
Ale przywiązanie dziewczyny do tego konia budziło w niej dziwna niechęć. Było… nienaturalne, w jakiś sposób sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Z prawami natury. Tak można by traktować dziecko – a i tak matka uznawana byłaby za zbyt opiekuńczą.

--------
Kiedy Carlota okazała wszystkie swoje wdzięki siadając na krześle w męski sposób Rosalinda uśmiechnęła się do niej serdecznie.
- Nie zimno Ci? – zapytała z współczuciem lustrując jej nagość. W oczach miała pobłażanie i rozbawienie, myśli jednak krążyły w zupełnie innych rejonach.
Dziewka była.. wulgarna. Rosalinda była doświadczoną kobietą – na przedwiośniu skończyła 22 lata – i znała mężczyzn na wylot. Doskonale wiedziała, ze nagość owszem, porusza męskie zmysły, ale najbardziej wtedy, kiedy jest okryta przeźroczystą koronką, albo delikatnym jedwabiem. Ze mężczyźni lubią okazywać swoją przewagę w łożu i chełpić się nią przed znajomymi, ale tym, co ich podnieca najbardziej jest samo pozyskiwanie przychylności kobiety.
Ta dziewka podawała wszystko na talerzu. „Bierzcie mnie” mówiło jej ciało. Jednak Rosalinda była niemal pewna, że kiedy ktoś wyciągnie rękę ta zostanie mu natychmiast ucięta… Chyba, ze dziewczyna sama będzie miała ochotę. Niestety – i tego też Rosalinda miała świadomość – dla niektórych mężczyzn surowe mięso było równie smakowite co pieczone przepiórki. Choć na szczęście, raczej jako przerywnik w diecie, a nie jej podstawa.
Chociaż… Rosalinda przebiegła myślą znajomych mężczyzn… byli tacy, którzy byli zainteresowani wyłącznie surową polędwicą. Ich strata.

------
Felicjan de Bourchevaux! Teraz dopiero rozpoznała tego uroczego łajdaka (historyjki o jego wybrykach poruszały serca i umysły dwórek - choc jej, oczywiście, nie ). Powinna była wcześniej skojarzyć oblicze z nazwiskiem, jak mogła zapomnieć tą całkiem miła twarz oszpeconą kretyńskim kucykiem. Pamiętała jego pokaz sztucznych ogni, zaiste imponujący, młódki na dworze sikały po nogach z zachwytu, robiąc do niego maślane oczy. Sama Rosalinda.. hmm.. rozochocona atmosferą, oszołomiona pokazem i zbytnią ilością wina tez prawie wylądowała w jego ramionach Co ją wtedy powstrzymało? Ach, ten słodki młody hrabia, tak pełen zapału i uroczy w swoim zawstydzeniu. Niestety, poza jego uroczym zakłopotaniem niewiele od niego otrzymała.
Ale od tamtego czasu wiele się zmieniło. Rosalinda zmądrzała, ograniczyła – do minimum – wino ( słaba głowa była jedna z jej nielicznych wad) i – co najważniejsze – usłyszała bardzo interesująca plotkę o naglącej potrzebie księcia Caligari z Vodacce.
Nie miała jeszcze pomysłu, jak tą płotkę wykorzystać. Uśmiechnęła się więc do Felicjana uroczo.

------
Eiseńczycy… o Kurcie Bahmaierze słyszała. O jego kunszcie szermierskim krążyły legendy. Podobno kogoś szukał.. cóż, jak każdy. Rosalinda pomyślała, że miło by było się z nim zmierzyć. Zawsze warto uczyć się od lepszych.
Dziewczyna też świetnie radziła sobie z bronią. Do tego miała niebrzydką twarz i miłą figurę. Jakby ubrać ją w zieloną suknię z ciężkiego aksamitu lekko eksponującą biust podniesiony gorsetem, rozpuścić włosy i upiąć je umiejętnie, pozwalając spłynąć łagodną fala na plecy, podkreślić oczy, zabrać ten miecz.. tak, mogła by się podobać. Pomyślała, że Carlota i Ingrid stoją na dwóch skrajnych końcach skali kobiecości. Jedna ją chowa, druga rzuca w oczy każdemu, kto chce patrzeć. A mimo to są tak do siebie podobne… Rosalinda znała takie kobiety – najczęściej były kiedyś krzywdzone przez mężczyzn. A maska eksponowania/ukrywania kobiecości była tylko sposobem ich radzenia sobie z tamtymi doświadczeniami.
Tylko czemu ta mała Eisenka tak bacznie się jej przygląda? To było niepokojące.

-----
George Ward trzymał się blisko Leili, wyraźnie ją adorując.
" – O, ten wygląda, jakby był w stanie zapewnić mi mnóstwo doznań.. "– pomyślała Rosalinda tasując wzrokiem jego sylwetkę. Nie znała jego nazwiska, żadnych plotek, nic. To było … niepokojące, Rosalinda lubiła być dobrze poinformowana. I zwykle była. bardzo o to dbała. Kiedy patrzył w jej stronę uśmiechnęła się lekko i przeciągnęła, a potem wolnym ruchem zdjęła kubrak, pozostając w samej koszuli. Udało się jej zatrzymać na sobie przez chwile jego spojrzenie.
- Gorąco tu, czuje pan? - zapytała wyginając się w bok, żeby odłożyć kubrak. Pozycja ta pozwoliła na doskonałą ekspozycję piersi, opiętych jedwabną koszulą.

--------
- Tak, moi drodzy, wygląda współczesna historia Reilanu. Rozważcie w swoim sercu, to co wam opowiedziałam, jeżeli uznacie, że możecie lub chcecie mu pomóc będę bardzo rada, jeśli nie, nasze drogi w Avalonie rozejdą się. Dobro wyspy i mojego ludu jest dla mnie najważniejsze.

Avalon! Czyli będzie miała szanse spełnić posłannictwo swojej królowej! A potem – po krótkich wakacjach u królowej Elaine, wynagrodzona odpowiednio (jak to wcześniej bywało) - powrócić na dwór. Cóż za szczęście. Rozluźniła się i rozsiadła wygodniej. Upiła niewielki łyk wina, a raczej zamoczyła usta, markując picie – dawno nie jadła, nadmiar wina nie był wskazany.
Dopiero po kilku sekundach dotarła do niej reszta wypowiedzi Leili. Reilan? Co ją obchodziło to państewko, ze swoimi niewolnikami, kauczukiem i heretykami? Co innego było ciekawe – jak królowa Elaine zareaguje na wieści o wybrykach swojej siostrzenicy… Rosalinda miała szansę być pierwszą, która przedstawi królowej opowieść o szaleństwach panny Leili…
"- List od królowej Teresy i historyjka o jej siostrzenicy, przedstawiona z pierwszej reki.. moje notowania wzrosną "– pomyślała z zadowoleniem.
Coś jednak trzeba było odpowiedzieć „królewnie”. Spojrzała na nią, z szacunkiem, troska i lekkim smutkiem malującym się w oczach.
- Głęboko poruszyła mnie Wasza opowieść Pani, i Twoja sprawa słuszną mi się wydaje. Bez wahania oddałabym Ci mój rapier, gdybym tylko miała taką moc. Niestety, jestem poddaną królowej Teresy i jej jestem winna posłuszeństwo.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 09-12-2010, 02:17   #15
 
Sinka's Avatar
 
Reputacja: 1 Sinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znany
- Pani Eiche...to zadziwiające.. ale proszę sobie wyobrazić, że na mojej wyspie przebywa pewien jegomość o tym samym nazwisku.
Ingrid nieomal wypuściła rękojeść flamberga z dłoni; szybko oparła go o reling, niepewna wieści, które zaraz usłyszy. Jegomość. O tym samym nazwisku. Na wyspie. Której wyspie? Reilan? Dlaczego tam nie płyniemy? Dokąd płyniemy? Rój niepokojących pytań pojawił się w jej głowie, niczym wściekłe pszczoły, denerwując i nie dając spokoju. Wbiła spojrzenie w Leilę; zacisnęła pięści, by nie zasypać jej gradem owych pytań. Słuchała dalej.
- O ile mnie pamięć nie myli został jakiś czas temu wtrącony do lochu...bodajże za kradzież? - Leila pomasowała podbródek - tak, dokładnie...za kradzież.. Doprawdy nie wiem, skąd u naukowca taka potrzeba chciwości i bogactwa..
Naukowiec. Teraz Ingrid była pewna, że energiczna królewna z wyspy Reilan mówi o tym samym człowieku, którego ona szuka. Ale kradzież? To brzmiało, jak brednie. Nieprawdopodobne i niewiarygodne. Pomówienie, może pomyłka?
- Nie wiem też, co w takim razie stało się z tą dwójką dzieci, którą przywiózł do Reilanu ze sobą. Wiesz pani, coś na ten temat?
Ingrid osłupiała. Dzieci? Jej brat miał dzieci? W odpowiedzi pokręciła tylko głową - a przynajmniej tak jej się później wydawało; niewiele zapamiętała z tej chwili. Kapitan “Elizabeth” zwracała się jeszcze do innych osób; gdzieś w oddali szum fal zmieszał się z krzykiem mewy. Ktoś coś mówił...
Przytłoczona nowinami Eisenka bezmyślnie podążyła do mesy, nie zastanawiając się po co i dokąd idzie.

***

Odruchowo zabrany z pokładu miecz oparła obok krzesła; usiadła pogrążona w zadumie. Słuchała opowieści Leili nieuważnie, wychwytując co drugie słowo. Próbowała niekiedy złożyć z tych słów jakiś sens, ten jednak natychmiast jej umykał. Jej myśli galopowały niczym tabun pozbawionych jeźdźców koni; częsty widok po najcięższych bitwach - jeszcze, gdy trwała wojna. Wojna; wtedy Erich zniknął. A teraz? Pojawił się na wyspie Reilan. Z dwójką dzieci. Swoich? Czyich? Oskarżony o kradzież - niemożliwe; osadzony... Zaraz, Tiurcy?
Zaczęła przykładać więcej uwagi do słów Herrin Wornsmith. Układać plany, szacować możliwości. Bezwiednie przesuwała wzrokiem po obecnych w kajucie osobach. Herr Bachmaier, Herr de Bourchevaux, Herrin de Villon... Ingrid nawet nie zauważyła, że zatrzymała przez chwilę na niej spojrzenie . Cały czas uporczywie odsuwała od siebie fakt, który nieuchronnie wyłaniał się z opowieści Leili.
Nie mogą wrócić na wyspę. Nie teraz.
Z zamyślenia wyrwała ją dopiero świadomość, że spogląda właśnie na Georga Warda. “Ciekawe, czy to, co mówili o nim w porcie jest prawdą”, zastanowiła się. Nie była pewna, co by to dla nich - przypadkowej załogi ogromnego okrętu - znaczyło; zwłaszcza, jeśli w perspektywie mieli długi wspólny rejs. Ale nie zniży się przecież do rzucania oskarżeń na podstawie niesprawdzonych plotek.
Wtem królewna Reilanu odezwała się po chwili milczenia, której Ingrid nawet nie zauważyła.
- Tak, moi drodzy, wygląda współczesna historia Reilanu. Rozważcie w swoim sercu, to co wam opowiedziałam, jeżeli uznacie, że możecie lub chcecie mu pomóc będę bardzo rada, jeśli nie, nasze drogi w Avalonie rozejdą się. Dobro wyspy i mojego ludu jest dla mnie najważniejsze.
Eisenka nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co powiedzieć.

***

Temat poruszyła dopiero po wyjściu z kajuty. Choć w jej głowie wciąż kłębiły się dziesiątki pytań, Ingrid uspokoiła myśli na tyle, by przynajmniej na niektóre poszukać odpowiedzi.
- Herrin Wornsmith - odezwała się, energicznym krokiem ruszając w stronę Leili. - Czy możemy porozmawiać?
Leila oczywiście się zgodziła; stały na jednym z pokładów, tuż przy relingu, za którym roztaczał się bezbrzeżny krajobraz morskich fal. Niebo było przejrzyste i nic jak dotąd nie zapowiadało ponuro przepowiedzianej przez Carlotę burzy. Kobiety rozmawiały cicho; kapitan “Elizabeth” spoglądała na Eisenkę z zainteresowaniem, ta zaś pochyliła głowę, wpatrując się przez chwilę w deski pokładu. Szybko otrząsnęła się z zadumy; jej spojrzenie padło na morze, by po kilku słowach spocząć na Leili, która oparła się o reling. Na twarzy dziedziczki Reilanu odbiła się nostalgia; potarła czoło, marszcząc brwi, nim odpowiedziała:
- Tak! Zdecydowanie tak. Miał na imię Erich. - spojrzała ze współczuciem na Ingrid. Wzmagający się niezauważenie wiatr i narastający szum fal zagłuszyły następne słowa. Dopiero niespodziewanie twardy, naznaczony uporem głos Eisenki zdołał się przez nie przebić.
- ...jeśli jest szansa, że on żyje, ja muszę płynąć na Reilan.
Chyba zdawała sobie sprawę, jak niemożliwy do wykonania w tym momencie jest to zamiar. Mimo tego - a może właśnie dlatego - w jej głos wdarł się ton nie znoszącego sprzeciwu uporu, a akcent stał się jeszcze bardziej obcy i twardy.
Leila wciąż wpatrywała się w nią ze współczuciem. Ciche słowa umykały z wiatrem; królewna potarła czoło i nawinęła w zamyśleniu niechlujny już zupełnie warkocz.
Ingrid wbiła spojrzenie w morze; intensywnie, jakby chciała dostrzec coś w oddali - inny statek, mewę szybującą w przestworzach, może jakąś zapowiedź burzy, o której wspominała Carlota? Gdy znów się odezwała, nie sposób było ją zrozumieć, nie stojąc tuż przy relingu. W oczekiwaniu na odpowiedź jasnoniebieskie oczy studiowały uważnie, wręcz oceniająco, twarz królewny.
- Ależ oczywiście, że wrócę! Nigdy w życiu nie zostawię mojego ludu - Leila uniosła głos delikatnie - Po to wypłynęłam, by wrócić ze zdwojoną siłą. Taki jest mój cel. - zacisnęła pieść - Dbaliśmy o naszą kulturę, mimo że w moich żyłach płynie krew castilijsko - avalońska, mój ojciec nigdy nie ważył się pozostawić tamtego ludu na pastwę waszych cywilizacyjnych obyczajów i wierzeń. Cenił ich autonomię, Tiurcy tego nie zrobią. Rozpleni się tam rzeź, kompletna rzeź. Nie pozwolę na to. Ale potrzeba planu, strategii i wojsk. W pojedynkę, czy z panią niczego nie zdziałamy. - przestąpiła z nogi na nogę - Dlatego jadę, a raczej płynę do Avalonu. Głęboko wierzę, że moi bogowie i ojciec - wzniosła oczy w niebo - pomogą wyzwolić Reilan.
Ingrid z powagą skinęła głową, wypowiadając kilka słów. Dziedziczka Reilanu, słysząc je, rozpromieniła się nagle. Popatrzyła przyjaźnie na Eisenkę i odruchowo ścisnęła jej rękę, odpowiadając; tak, jakby przypieczętowała tym samym jakieś wspólne przyrzeczenie.
Wtem wiatr ustał niespodziewanie, a fale uspokoiły się, tylko nieznacznie zdobiąc powierzchnię wody. W powstałej nagle ciszy wyraźnie rozbrzmiały słowa Leili:
- To naprawdę wielki cud, że tak wspaniałych ludzi udało mi się wyciągnąć prosto z morza.
 
Sinka jest offline  
Stary 09-12-2010, 13:10   #16
 
Bracchus's Avatar
 
Reputacja: 1 Bracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znany
Nie śpieszył się zbytnio. Bo po co? Najpierw należało znaleść wolną kajutę. Z tym nie było problemu. Wszedł do środka pustego pomieszczenia, zadbał o to żeby nikt nie mógł otworzyć drzwi. Zdjął zbroję, umył się i przebrał w czyste ubranie. Wprawdzie było mocno wygniecione, ale prezentowało się dużo lepiej niż upaprane we krwi płyty. Wychodząc, uderzył mocno w drzwi, niszcząc i blokując zamek. Nie wiedział czy ktokolwiek miał klucze do kajut a nie chciał by grzebano w jego rzeczach.

Do mesy dotarł w chwili gdy Leila rozpoczynała swoją opowieść. Stanął pod ścianą, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Podwinięte rękawy prostej, żołnierskiej koszuli eksponowały poznaczone bliznami przedramiona i dłonie.
Stał w bezruchu i słuchał. Nie tracił czasu na oglądanie współpasażerów. Napatrzył się na nich wcześniej. Podczas walki i przejścia na Elizabeth. Żadne słowo, wypowiadane przez zebranych w pomieszczeniu nie poruszyło Eisenczykiem. Pozostał niewzruszony nawet wtedy gdy Carlota prezentowała swoje wdzięki. Przypadła mu do gustu, a jakże? Był żołnierzem z krwi i kości, lubił kobiety takie jak jego miecz: Ostre, obnażone i zabójczo niebezpieczne. Nie zmieniało to faktu, że cała ta sytuacja dawno temu przestała mu się podobać.
Wysłuchał wszystkich po czym (po raz pierwszy!) uśmiechnął się nieznacznie. Cudowna zbieranina. Wyrzutkowie, uciekinierowie, skazańcy, politycy i zatraceńcy. Uniósł wzrok i spojrzał wprost na Leilę. Gdy się odezwał, jego głos był taki sam jak oblicze - obojętny.

- Przede wszystkim, pani. Nie podoba mi się to, jak z nami rozmawiasz. Pamiętaj, że gdyby nie my, to TWÓJ statek stałby się łupem piratów a TWOJE ciało ich zabawką. - z każdym słowem wyraz twarzy zmieniał się. wyraźnie stracił cierpliwość do tych wszystkich dworskich umizgów. Przeniósł wzrok na Goerge'a, wytknął go palcem. Po chwili zrobił to samo z Beatriz. - A wy miejcie się na baczności. Wiem, że za wasze głowy jest nagroda. Nie obchodzi mnie za co was ścigają ale ostrzegam. Nie róbcie niczego, czego moglibyście żałować tak długo, jak dzielimy pokład tego parszywego okrętu.

Nie był tyranem. Chciał po prostu wyciągnąć głowę z miejsca, które już nauczył się nienawidzić. Morze... Gdyby nie resztki "dobrego wychowania" jakie jeszcze w nim zostało pewnie splunąłby pod nogi. Potrząsnął lekko głową po czym uśmiechnął się szerzej. Niezbyt szczerze to wyszło. Chciał po prostu rozładować sytuację.

- Tak się składa, że do Avalonu mi śpieszno. Szukam pewnej kobiety. Może o niej słyszeliście... Nie wiem nic poza imieniem i nazwiskiem. - potarł palcami nasadę nosa przymykając oczy. - Emilia Dawson. Ktoś z was ją zna?
 
Bracchus jest offline  
Stary 09-12-2010, 17:58   #17
 
Orian's Avatar
 
Reputacja: 1 Orian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znany
Odciąć końcówki nie było czym. A przecież nie odgryzie jej i nie wypluje potem jak jakiś dzikus. I jak tu należycie zapalić cygaro. A gdyby tak szybkopalny lont? Tak, to powinno zadziałać. Niezauważalnie przeszedł do problemu odpalenia kilkudziesięciu armat przez jedną osobę. Złączyć lonty po pięć, sześć może, po czym wszystkie zbiorcze poprowadzić w jeden punkt. Odpalą niemal równocześnie w jakieś ćwierć minuty. Opowieści gospodyni słuchał odruchowo, rejestrując szczegóły. Schemat był sztampowy, aż do bólu. Kraina szczęśliwości winem i miodem płynąca, najeźdźca, niewola, niedola. Prywatnie darzył ten schemat ogromną sympatią, wszak gdzie wojują, tam różne rzeczy wybuchające i amunicja szczególnie gęsto mijają się ze złotem w drodze z rąk do rąk ludzkich. Choć wspominanie o tym aktualnie byłoby grubym nietaktem. Kiwał więc głową ze współczuciem w stosownych momentach. Szczęściem nie było chyba entuzjastów natychmiastowego powrotu na Reilan, doczepienia kółek okrętowi i sprawiedliwego pogromienia tiurków ogniem dział.
Mocno spóźniona na łzawą historię Carlotta siadła obok niego. Wychodziło na to, iż jedynie ona zna się na żeglowaniu. Czyli nie było wesoło. Jej wzrok, dłużej na nim spoczywający odczytał, miał nadzieję, poprawnie. Wyciągnął kolejne cygaro, zapalił i podał kobiecie. Po czym zapalił swoje. Gdy ucichły głosy, wydmuchnął ładnie ukształtowane kółko z dymu wprost przed siebie. Tym sposobem pozyskawszy odrobinę uwagi przerwał świeżo nastałe milczenie.
- Gdy idzie o odpalenie uczciwej salwy, nie będzie wielkiego problemu. Po moich przygotowaniach dość będzie jednej osoby na pokładzie działowym. Tyle, że działa muszą być zawczasu wycelowane i umocowane. No i raczej nie uda się takiej salwy powtórzyć.
Obrócił się do Kurta.
- Panie szermierzu. Wszak nie każdy, za kogo nagrodę dają jest zaraz łajdak i oczajdusza. Buntownik czy oszust. Nierzadko oznacza tylko tyle iż człek znalazł się w konflikcie z jakimś wielmożą, nic więcej. Gdyby komu spodobało się naznaczyć cenę za Waszmości głowę nikt z tu obecnych, tuszę, nie sądziłby Pana pospiesznie.
Kolejne kółko popłynęło w powietrze. Leciutko skłonił głowę przed Leilą. Należało jej się to czy była zaślepioną patriotką, czy zręczną mówczynią, kochającą poddanych monarchinią czy wszystkim po trosze.
- Pani. Mimo iż kraj mój nie cierpiał nigdy pod butem najeźdźcy, potrafię odrobinę wczuć się w pani położenie. I współczuję serdecznie. Zaś gdy znajdziemy się w Avalonie czy innym dobrym do tego miejscu pomogę na miarę swych nader, niestety, skromnych możliwości. Tymczasem jednak funkcję kapitana sugeruję powierzyć osobie najbardziej do tego predystynowanej. Jest nią, zdaje się, madamme Rivera. Z nadzieją, że niebawem będziemy jej dziękować za szczęśliwą podróż.
- Madamme Rivera, licząc na pouczającą podróż morską, gotów jestem służyć pod panią jako szeregowy marynarz. Proszę mną dysponować stosownie do potrzeb. Póki zaś fale nie kołyszą przesadnie, przygotuję coś do jedzenia. Na miarę możliwości. Panie Ward, zechciej mi Pan pomóc.


Tak, to był on. Nie było możliwości by zapomniał kontrahenta, próbującego go naciągnąć. Jako, że inni nie mogli ich już usłyszeć, mógł mówić swobodniej.
- Gratuluję serdecznie. Z pewnością wniosłeś Pan powiew świeżości w szeregi, skostniałej nieco moim zdaniem, szlachty avalońskiej. Daruj Pan ciekawość ale wyróżniłeś się na dworze, w walce, czy tez wspomogłeś Pan królestwo poważną kwotą w potrzebie? Najwyraźniej interesa - Na chwileczkę zawiesił głos - poszły doskonale.
Powiadają, że jeśli ktoś obraził cię uśmiechem i komplementem i to tak, że ciężko byłoby strzelić go w twarz i wyzwać na ubitą ziemię, z pewnością jest monteńczykiem. Felicjan de Bourchevaux z nienagannie uprzejmym wyrazem twarzy kroił kolejne kromki chleba wynalezionego w okrętowej spiżarni.
 

Ostatnio edytowane przez Orian : 09-12-2010 o 18:15.
Orian jest offline  
Stary 09-12-2010, 20:36   #18
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Carlota wyszła z mesy niedługo po Beatriz zaciągając cygarem od Felicjana i kierując wprost do stajni.
Już po zejściu pod pokład słychać było jakieś odgłosy rozmowy. Właściwie monologu, bo tylko jedna osoba mówiła. I głos dobiegał od strony stajni.
- Mówię ci, to musi być jakaś krewna. Ale przecież nie zapytam wprost, czy ma przypadkiem w rodzinie panicza o szarych oczach. To może być nawet jej brat. Z drugiej strony na pewno wiedziałaby, gdzie się ten łajdak podziewa. Ale to typ osoby przebiegłej i złośliwej, nie widziałaś jak podsumowała tę naszą sąsiadkę. Z taką niebezpiecznie grać w cokolwiek.
Stanęła w progu stajni spoglądając na Beatriz. Chłopka ,dobre sobie.
- Cristina Cervantez de Alvajo?- wypaliła upewniając się, że są same.
W boksie zaszurało coś prędko i po chwili wyjrzała zeń czarna głowa z dwoma warkoczami. Badawczy wzrok czujnie mierzył kobietę przez kilka sekund, po czym dziewczyna zerknęła w prawo i lewo, zapewne by upewnić się w tej samej kwestii co gość.
- Carlota Rivera..., to jednak nie wyszłaś za mąż? - oparła się o drewnianą ścianę ramieniem, zaplatając ręce pod biustem - Nikt mnie nie nazywa tak, jak wspomniałaś. Tamtej osoby już nie ma.
- Wybacz.- Lota uśmiechnęła się nieznacznie. - Wiem jak czas i niespodziewane wydarzenia potrafią zmienić wszystko.
Kobieta zbliżyła się ostrożnie, spoglądając na zaciekawioną klacz i nachyliła do Beatriz.
- Zastanawiam się dlaczego miałabym wychodzić za kogoś kto najechał mój dom. - Wykrzywiła usta nawet nie starając się pohamować ostrego tonu. - Niestety nie poszczęściło mi się na tyle by włożyć sukinsynowi nóż pod żebra. - Uniosła nieśpiesznie dłoń do chusty zaplecionej na włosach Beatriz. Rozplotła wiązanie nie czekając na przyzwolenie czy stanowczy protest. Zacisnęła palce na materiale opuszczając dłoń.
- Opuściłam miasto niespełna pięć lat temu . Zdaje się, że ty również i zapewne masz wiele do opowiedzenia. Coś zmalowała, że wyznaczono za ciebie nagrodę? Chyba zaczynam się cieszyć, że nie zginęłaś podczas ataku...- Wyszczerzyła zęby w wilczym uśmiechu spoglądając wyczekująco.
- A tam, nagroda. - zbagatelizowała mruknięciem i wyciągnęła chustkę z rąk rozmówczyni - To moje - wyjaśniła - Jak dobrze pamiętam, sąsiadko, to wszystko mi podbierałaś: najlepsze konie na jarmarku, wzory sukienek, najładniejszych mężczyzn - tu młódka wyszczerzyła zęby w uśmiechu - Chociaż to ostatnie to z wzajemnością. Ale co ty robiłaś na statku pirackim? Porwali cię dla monteńskiego okupu od stroskanego niedoszłego męża?
Carlota parsknęła szczerym śmiechem.
- Liczyłam, że pokusisz się o odrobinę szczerości. Ja byłabym gotowa ci zaufać.
Beatriz zawiązała chustkę na nowo na włosach.
- Nie mów, że nie słyszałaś. Monteńczycy wyrzucili nas z domu. Musiałam jechać do rodziny w La Pasiega. A u nich się niestety nie przelewa. Twoja kolej. Mam przeczucie, że masz mi do opowiedzenia coś o wiele ciekawszego, niż ja.
- To nie jest coś za co ląduje się z wyrysowaną facjatą na drzewie.- zmarszczyła nos rozczarowana. Panna Alvarez przekrzywiła głowę zaciekawiona, skubiąc palcami jeden z warkoczy.
- Poważnie wyznaczyli nagrodę? Dużo? - dociekała trochę z niedowierzaniem, jakby wmawiano jej iż wygrała główną gonitwę przełajową na kucyku - Chyba trochę uprzykrzyłam im życie... A co piszą na listach gończych? Za co jestem ścigana?
Nawigatorka pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia za co ani ile. Wiem tyle co wspomniał ten zapuszkowany Eisenczyk. Beatriz do cholery... Uciekłam z miasta zostawiając majątek, kupiłam statek, najęłam ludzi i prowadzę od pięciu lat skomplikowane transakcje handlowe...- skinęła krótko starając się nadać słowom odpowiednią dozę prawdziwości, licząc że kobieta w cudowny sposób domyśli się wszystkiego. Na dodatek, mogłaby również okazać się osobą nie małostkową i nie przywiązywać zbyt wielkiej uwagi do tego, że rozmówczyni na czele bandy obdartusów zdecydowała się zakończyć życie pasażerów Piranii.

Beatriz siadła na beli siana pod boksem i pogładziła opuszkami palców końskie chrapy, buszujące w jej włosach i usiłujące pozbawić przepaski.
- I mam rozumieć, że te “skomplikowane transakcje” ściągnęły ci na głowę piracki statek? Dlaczego mam wrażenie że to śmierdzi czymś nielegalnym na milę? Zresztą... - podetknęła klaczy pod nos kawałek suchego chleba, by odczepiła się od jej głowy - Zawsze byłaś dzikusem. Nie zdziwiłabym się nawet wtedy, gdybyś wylądowała jako właścicielka domu użyteczności publicznej - zerknęła na sąsiadkę ciemnym okiem oceniająco - Przynajmniej jesteś odpasiona.
Lota otworzyła szeroko oczy, rozchylając lekko usta w wyrazie absolutnego zaskoczenia.
- Ty bezczelna suko! -kobieta sięgnęła dłońmi w okolice pasa gwałtownie, jakby spodziewała się tam zastać dwa pistolety w kaburach. Zamiast tego wetknęła kciuki za pas i zaczęła śmiać. Łapanie oddechu przychodziło z trudem, wpatrywała się w Beatriz z otwartą sympatią.
- Dobrze.... - spoważniała i wyprostowała się cofając do wyjścia. - Daj mi znać jak będziesz miała ochotę się komuś pozwierzać. - mrugnęła do niej i obróciła na pięcie znikając za framugą i machając przez ramię.
- Ale jak mnie najdzie, to przygotuj minimum trzy litry wina - usłyszała za sobą - Albo lepiej cztery! I załóż w końcu jakieś majty...

Panna Rivera postanowiła skorzystać z rady, aczkolwiek nie przed planowanym spacerem po pokładach. Była niezwykle ciekawa co można odnaleźć w ładowni. Liczyła na broń...
 
Witch Elf jest offline  
Stary 10-12-2010, 10:30   #19
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Leila nachyliła się nieznacznie by wysłuchać słów George'a i szepnęła.
- Dziękuję waszmościowi za zaufanie i zaoferowaną pomoc - spojrzała przyjaźnie - myślę, że dokończymy naszą rozmowę po spotkaniu bowiem niegrzecznie jest szeptać w towarzystwie.
Ward skinął jej głową, teraz już uważniej wsłuchując się w słowa wypowiadane przez innych przymusowych towarzyszy podróży. Obdarzył Kurta przeciągłym spojrzeniem, ale nie raczył odpowiedzieć na jego zaczepkę, którą postanowił się z nimi podzielić. Zabawne, ciekawe czy właśnie ta bezpośredniość była przyczyną tego, że jego kraj był teraz ruiną. Na prowokację jednej z kobiet prawie się roześmiał, ale musiał przyznać, że był tu przynajmniej jeden godny rywal.
Człowiek, który od razu mu się spodobał, niezależnie od okoliczności. Tak, wyzwania były bardzo dobre. Rozwijały.

***

Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie księżniczka przytrzymała George'a za nadgarstek delikatnie
- Zostańmy tutaj jeszcze przez chwilę. Proszę mi powiedzieć, o jakieś to kłamstwo chodzi? Żebym mogła waszmości bronic, muszę dobrze poznać całą sprawę.
- Och, od razu kłamstwo. To takie mocne słowo, wasza wysokość. Przyrzekam, że nawet nie wiedziałem, o jakiejś nagrodzie, za którą za mnie wyznaczono... najwyraźniej nie spodobałem się kilku osobom.
Uśmiechnął się niewinnie, zatrzymując zgodnie z poleceniem.
- Po prostu... skorzystałem na uczynności wuja mego, Warda, a jako nieślubnym dzieckiem będąc, wielu innym Wardom mój "powrót" do rodzinnego grona okazał się nieszczęśliwy w ostatecznych skutkach.
Zmrużyła oczy podejrzliwie i uśmiechnęła się lekko
- Zaiste waszmość potrafi mówić dużo nie powiedziawszy niczego nowego. - Rozsiadła się wygodniej w fotelu, założyła nogę na nogę i ponownie wlepiła wzrok w rozmówcę - Niech pan się chociaż przyzna, dlaczego w Avalonie jest pan tak niemile widziany?

- Ach, to akurat niezwykle proste. Ród Wardów nieszczególnie chce mnie widzieć w swoim gronie, a nawet nie będąc bardzo istotnym, na pewno szepnął słówko tu i tam no i gończy list się nieszczęśliwie pojawił.
Pokręciła tylko głową i westchnęła
- No dobrze. Nie będę bardziej pana cisnąc. Jeżeli okaże się pan lojalnym współtowarzyszem i stronnikiem, na pewno wstawię się za pańską osobą. - Sięgnęła po butelkę wina i dwa puste kieliszki, po czym napełniła je trunkiem - A co w takim razie waszmość robił w Reilanie? Byłam tak zajęta swoimi - że tak powiem - przygodami, że nie zdążyłam pana zapytać.
Sięgnęła po butelkę wina i napełniła oba kieliszki.
Przyjął kielich z lekkim ukłonem, nie przestając uśmiechać się przyjacielsko. Obecność wysoko postawionej osoby najwyraźniej nie robiła na nim wrażenia.
- Statek, który płynął do Reiland był pierwszym, na który udało mi się dostać, po całym tym... zamieszaniu związanym z moją osobą. Z twojej wyspy, wasza wysokość, chciałem udać się gdzieś dalej, zupełnie nie zdając sobie sprawy z obecności Tiurków. Póki, rzecz jasna, nie zszedłem z okrętu.

Tym razem wzrok spuściła na podłogę. Starała się ukryć smutek upijając łyk wina.
- Rzeczywiście nie najlepszy czas wybrał pan na odwiedziny... - odetchnęła głębiej, po czym spojrzała na swą górną część ubrania - Chyba powinnam jak najszybciej się przebrać.... - spojrzała przelotnie na pierścień na palcu - A miał pan jakieś konkretne plany? Czy tylko tak spontanicznie po prostu zwiał pan podobnie do mnie?
- W przypadku Elizabeth, było to bardziej jak przypadek połączony dodatkowo z okazją, którą był prawie nie pilnowany statek. Jedyna szansa, by nie utknąć tam na długo, a może nawet na zawsze. I... przykro mi, pani. Z powodu Reilandu.
- Staram się przekonać siebie, że jeszcze nie wszystko stracone, choć czasem...kiedy słyszę takich jak ten Eiseńczyk... muszę przyznać, że tracę nadzieję, że się uda. - oparła się o oparcie przymykając na chwilę oczy.

Uśmiechnął się, choć wiedział, że tego nie widzi. Oparł się jednak pokusie wykonania ruchu.
- Jako lojalny sługa, zrobię wszystko, by przysłużyć się twojej sprawie, wasza wysokość. A takich jak ja na pewno będzie więcej, jesteś urodzoną władczynią.
Pozwolił sobie na tę poufałość, odstawiając pusty już kielich
Odwzajemniła uśmiech zastanawiając się, na ile jest to z jego strony rzeczywista wiara w jej możliwości, a na ile to metoda na zdobycie sobie jej przychylności. Z tym zawsze miała problem i nie potrafiła odczytywać właściwie zamiarów wszystkich swoich znajomych i przyjaciół.
Jej matka przodowała w tej materii. Wiedziała, że ze swoim pałaszem i porywczym charakterem jest nikła nadzieja, że kiedykolwiek dorówna swej rodzicielce.
- Cieszę się, że waszmość we mnie wierzy. Oby w Avalonie również uwierzyli. - spojrzała w sufit w zamyśleniu, po czym z powrotem skierowała wzrok na George'a - Liczę, że z biegiem czasu zapracuję sobie na pana zaufanie i dowiem się więcej o pańskim położeniu - zamrugała i uniosła lekko lewy kącik ust - a tymczasem pora zedrzeć z siebie ten obrzydliwy gorset. - podniosła się powoli - Nie będę pana już dłużej zatrzymywać, chyba ze pan chciałby jeszcze o czymś pomówić?

- Nie wasza wysokość. Lepiej spróbuję sprawić, by statek płynął w odpowiednią stronę, mając nadzieję, że wkrótce także i ja zasłużę na zaufanie, pani.
Podniósł się i skłonił, oddalając ku wyjściu, przy którym jeszcze na chwilę się odwrócił, uśmiechając.
- I gdyby Kurt, albo ktoś inny czynił pewne problemy, wiesz gdzie mnie szukać.
Czy kłamał? Tak na prawdę sam tego nie wiedział. Czasem tak było. Najpierw jednak miał zamiar podjąć inne wyzwanie.

***

Ciężko było urazić George'a Warda. Z wielu różnych powodów już wiele prób rozpłynęło się w powietrzu, gdy kawaler z całkowitą premedytacją lekceważył uszczypliwe, lub czysto prowokacyjne zaczepki. Miał swoje powody, by zachowywać się tak a nie inaczej, powody, których ochoty zdradzać nie chciał. Ciekawy za to był, o czym to mówił Felicjan. Niewątpliwie dysponował jakimiś skrawkami wiedzy, które próbował wykorzystać kamuflując je ogładą i dużą ilością wypowiadanych słów. Odpowiedział mu szczery śmiech Warda, który skinął mu głową w pewnym wyrazie uznania.
- Radzisz sobie Pan ze słowami w iście mistrzowski sposób, należy to bez wahania przyznać. Są jednak ludzie, którzy kunsztu i mistrzostwa prawdziwego w swojej ignorancji dostrzec nie są w stanie. Powiedziałbym, że takie skostniałe dwory są ich nawet pełne, może właśnie dlatego są ślepi, prawda? Któż by nie skorzystał. Tylko czasami robi się ten jeden krok za daleko, gdy ktoś przestaje doceniać starania i zabiera się za rzucanie oskarżeń, kończących się paskudnym papierkiem. Życie zaś toczy się dalej, zwłaszcza, że nikomu krzywda się przy tym nie dzieje. O ile ktoś się nie pokusi o tę mityczną, wspomnianą przez Pana Kurta, nagrodę, to masz Pan rację, interesa idą świetnie.
Powiadają, że niektórzy potrafią mówić dużo, nie powiedziawszy nic. Ward był osobą, która najwyraźniej niewiele mówiła wprost. Ale za to mówiła dużo. Ponoć to czyny są wyznacznikiem, nie słowa.
 
Sekal jest offline  
Stary 10-12-2010, 18:58   #20
Eli
 
Eli's Avatar
 
Reputacja: 1 Eli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znany
Wysłuchała Carloty z uwagą i w zamyśleniu.
- Już przedstawiam sytuację. Po pierwsze uciekłam znienacka. Zanim za mną ruszyli, musieli się jeszcze zorganizować, co z pewnością zajęło im trochę czasu. Nie mieli też pojęcia, kto jest na pokładzie. Szykowali się zapewne na przynajmniej pułk żołnierzy. Po drugie uciekłam ogromnym i najszybszym statkiem na wyspie, co sprawia, że ich galery mają nikłe szanse na dogonienie nas. - założyła sobie warkocz na ramię - A co do żeglowania, znam się na tym. Liczę, że pomoże mi pani odpowiednio rozdzielić obowiązki. - uśmiechnęła się przyjaźnie do kobiety.
Kiedy odezwała się Rosalinda wraz z Felicjanem, królewna odruchowo potaknęła.
- Rozumiem. Bardzo dziękuję za jasne postawienie sprawy. Nie mam też nic przeciwko temu, by pani Rivera pomogła nam w dopłynięciu do celu naszej podróży. Kapitanem jestem tutaj ja, ale byłby to dla mnie zaszczyt, gdybyś pani - spojrzała z uznaniem na Carlotę - zechciała zostać moim pierwszym oficerem. - chciała dodać coś jeszcze, ale niespodziewanie odezwał się Eiseńczyk. Słuchała go w skupieniu podpierając ręką podbródek i marszcząc brwi głęboko zadziwiona. Była przekonana, że to właśnie on zrozumie ją z całego towarzystwa najlepiej. Nie liczyła na pomoc przypadkowo spotkanych arystokratów jak Rosalinda, czy równie nadęty Felicjan. Wydawało jej się, że to właśnie podobny do niej Kurt - człowiek o walecznym sercu - potrafi zobaczyć więcej niż czubek własnego nosa. Popatrzyła na niego z zawodem w oczach:
- Zatem pana zdaniem powinnam dziękować każdemu napadniętemu za to, że to go napadli, a nie mnie? Nie uważa waszmość, że to cokolwiek niedorzeczne? - warkocz, który spokojnie leżał na jej ramieniu odrzuciła na plecy - Jeżeli uważa pan, że nietaktem z mojej strony było prosić o pomoc w imieniu tysięcy ludzi, to niech będzie, że jestem niewychowana. A co do ugoszczenia pana na statku, to proszę mi wybaczyć, ale nie zwykłam witać przyjezdnych na okręcie. Kiedy waszmość w przyszłości zawita do mojego pałacu, ugoszczę waszmościa właściwie, zaręczam. - krew się w niej wzburzyła i gdyby nie fakt, że stanowią teraz jedną załogę, nie zawahałaby się sięgnąć po pałasz. Wzięła głębszy oddech i oparła się o oparcie nie powiedziawszy już ani słowa.
 
Eli jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172