Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-12-2010, 11:41   #21
 
Bracchus's Avatar
 
Reputacja: 1 Bracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znany
Kiedy Leila skończyła swoją reprymendę, Kurt najpierw się zdziwił. To zdziwienie wyraźnie zarysowało się na jego obliczu. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak powinna odpowiedzieć. Widać było, że ten szorstki wojownik od dłuższego czasu nie wymienił z nikim tak dużej ilości słów. Co gorsza... Kiedy w końcu do tego doszło, wyszło cokolwiek źle. Teraz jednak sytuacja była zupełnie inna. Patrzyła na niego kobieta, która nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak wiele ich łączy. Tylko skąd, do cholery, mogła o tym wiedzieć? Nie mogła. Musiał to naprostować.
Powstał z miejsca prostując się. Teraz dopiero można było odczuć jak słusznej i dumnej postury był Eiseńczyk. Lodowy błękit oczu, tak pełen surowego dystansu, ustąpił miejsca łagodności i głęboko skrywanej tęsknoty za czymś, co zostało mu brutalnie odebrane. Postąpił krok naprzód pochylając nieznacznie głowę w stronę rozmówczyni.
- Wybacz mi Pani. Nigdy nie chciałem uczynić mych słów podobnymi do ostrza.
Uwierz mi, że choć wydały Ci się ostre, nie stanowią broni, którą zwykłem się posługiwać. Jestem wojownikiem nie dworskim arystokratą
. -Tu wykrzywił nieznacznie usta choć nie było w tym grymasie cienia pogardy.
- Jestem gotów pomóc. Ty Wasza Wysokość masz szansę walczyć o swój dom i o to co kochasz. Ja mogę jedynie podążać za cieniami i mieć nadzieję, że moje dzieci żyją.- Jego dłoń zaczęła powoli zamykać się w pięść. Metalowe palce wydały cichy, nieprzyjemny zgrzyt.
 
Bracchus jest offline  
Stary 13-12-2010, 09:59   #22
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Uwolniona wreszcie z kotwicy Elizabeth, ruszyła dalej w drogę. Pierwsze próby ustalenia położenia okrętu na morzu były już dość trudne. Obie panie długo i zawzięcie dyskutowały w kajucie nawigatora, nad zostawionymi tam mapami. Wreszcie zgodziły się co do przewidywanej pozycji i możliwego błędu. Cóż ... wszak obie słodko spały gdy ich statki docierały na miejsce. Pierwsza korekta będzie możliwa dokładnie o zachodzie, gdyż na pokład zabrano nawet efemerydy gwiazd, a data była tym co do czego zgadzały się bez zastrzeżeń.

Obiecywana przez Carlottę burza faktycznie nadeszła. Rozstawiane wysiłkami całej "załogi" rejowe żagle wypełniły się wiatrem. Był jeszcze czas by je ściągnąć, lecz obie panie uznały, że lepiej zaryzykować i popłynąć najszybciej jak się da a do tego burzowy wicher nadaje się jak znalazł. Wybór okazał się doskonały, bo burza przeszła za rufą okrętu strasząc tylko wszystkich pasażerów. Zakładano, że dokończyła ona sprawę unoszącego się na wodzie wraku Piranii. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, iż to dopiero początek ponurej legendy, która jeszcze otoczy ten okręt.

Okazało się, iż większość pasażerów myliła się co do pojemności Elizabeth. Okręt miał 152 działa na burtach, 6 rejteradowych i 4 pościgowe. Te ostatnie zamocowano na dziwacznej obrotowej platformie. Konstrukcja armat też była dość specyficzna, ale tego większość pasażerów nie potrafiła rozgryźć. Załogę miało stanowić 572 marynarzy i 200 żołnierzy piechoty morskiej. Do dyspozycji oficerów i gości było aż 12 kabin oraz messa. Spiżarnia też była wyposażona jak należy. Ogólnie - okręt błyszczał świeżością i gotowością na najtrudniejsze nawet zmagania na morskich szlakach. Pływająca forteca nie mająca sobie równych nigdzie na sześciu morzach.

Wieczorem, w około 30 godzin po spotkaniu na środku morza, Elizabeth wraz z ósemką pasażerów dotarła do portu Oxdorf. Obie panie oficer uznały, że port jest zbyt płytki dla Elizabeth i trzeba zatrzymać się na redzie. Rzucono kotwicę i spuszczono szalupę. To nią cała gromadka dotarła na ląd.

Pierwsze co uczyniła Leila było nakazanie oddziałowi straży portowej, zajęcie własnego okrętu. Chyba jeszcze nigdy tutejszy komendant nie miał tak zadziwionej miny.
 
Bothari jest offline  
Stary 14-12-2010, 12:50   #23
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Gdy już wszyscy się rozeszli z mesy a Lota zajęła się eksploracją podpokładów, gdzieś wysoko nad masztami wśród gwizdów wiatru i akompaniamencie szumów morza dało się usłyszeć skrzekliwe i mało melodyjne krakanio-śpiewanie.

Mam ci pe...łno madżeń główkę,
Moszee myśli me rhozmadża.
Mam prześliczno mało łódke,
Tylko brak mi... maryna-dża…


Castilianka odnalazła składnicę z bronią. Dwa pistolety, rapier, zgrabne kabury z ciężkim pasem. Udało się też skompletować odzienie. Cisnęła kaloszami w kąt szybko rozpinając koszulę i już po chwili stała naga przebierając w rzeczach. Tymczasem gdzieś w chmurach…

W łódce małej i cia-szniutkiej,
By poszerzyć krog podródży,
Niech marynadż wetknie fh łódke
Jakiś maszt, modżliwie duży…


Kolorowy tatuaż morskiego węża , wił się na obnażonych plecach kiedy ciężkim nożem odkrawała nogawki od czarnych, skórzanych spodni. Uniosła je w końcu na wysokość nosa oglądając z pełnym zadowoleniem i zaraz umiejscowiła na krągłym tyłku sznurując. Wzuła odnalezione buty z miękkiej skórki naciągając je do połowy ud. Sięgnęła po najmniejszy rozmiar koszuli jaki udało się wygrzebać. Poprawiła w niej piersi i zawiązała w zgrabny węzeł tuż pod nimi eksponując twardy, opalony brzuch i znajdujący się w pępku niewielki kolczyk ze szlachetnym kamieniem.

Spore zielone ptaszysko wyleciało zza ciężkiej burzowej zasłony i zatoczyło krąg nad statkiem kontynuując pieśń.

Jestem bardzo młoda jeszcze,
Obca morska mi robota.
Och, cu-cudowne czuję dreszcze,
Gdy mnie uczy trzymać sz-szota
.

I nie było fcale smutno,
Gdy dokoła fody tafla,
A marynarz podnios putno
Żagla wzwyż, stawiajoc gafla…


Nie żeby ubierała się tak na co dzień. Jej marynarze zwykle oglądali ją w sukniach i gorsetach. Lecz kobiety potrzebują zmian. Niektóre malują wtedy włosy lub nabywają odważniejszy krój sukni. Carlota postanowiła wprowadzić czynności o wiele bardziej ingerujące w osobowość. Przed ostatnim, jak się okazało katastrofalnym rejsem podjęła życiową decyzję. Pięć lat noszenia w sobie goryczy i nienawiści to wystarczająco długo.
Pokochała morze i związane z podróżami ryzyko. Może teraz nadeszła w końcu ponura okazja by uwolnić się od czegoś co zbyt determinowało wybory życiowe?
Tak. Czas wyrzucić wyrzuty sumienia za burtę…

Zielona papuga z czerwonym dziobem- bo tym okazało się fałszujące pierzaste zjawisko, odnalazła wygodny przyczółek na statku. Wczepiła się mocno pazurami lądując na krawędzi gniazda.

Aż się rozszalało mhorze,
W górę, w dół, ja ptakiem ,r- rybko!
Sztorm, och, błagam dobry Boże,
Niech sie skończy... nie za szybko
!

Stukocząc niskimi obcasami po deskach panna Rivera skierowała się w stronę pokładu zahaczając jeszcze o spiżarnię. Odkroiła słuszną kromkę od pozostawionego bochenka, ucięła pętko kiełbasy i tak wyposażona kontynuowała podróż na górę. Kiedy w końcu dobiegły ją dzikie wrzaski, uśmiechnęła się szeroko przyśpieszając. Wypadła na pokład od razu spoglądając w stronę ptaka.

-Poooooollyyyyy! – zamachała resztką chleba.

Gdy ucichły f końcu fale,
Drdżoc zmeczona się rozmaszam.
Nie jest takie smutne fcale
Cieżkie życie marynarzaaa...


Polly dostrzegła swą panią, choć może przede wszystkim dostrzegła jedzenie. Zleciała sprawnie w dół wprost na ramię kobiety i dziabnęła kromkę.

*********************************

W końcu postawiono żagle szykując się do wcale , jak się później okazało, nie groźnej burzy. Kobieta i jej papuga miały okazję obserwować po raz kolejny towarzyszy, tym razem współpracujących. Lota zastanawiała się czy silny burzowy wiatr, który popychał szybko statek do celu, sprowadziła obecność ptaka na pokładzie. Przynajmniej tak zawsze mawiali żeglarze dogadzając Polly na wszelkie sposoby. Nie brakło nigdy krakersów, sucharów chleba ani nawet rumu. Zalana w sztok papuga budziła zawsze ogromną wesołość plotąc niewysłowione bzdury na każdy temat. Zwierzaki futerkowe natomiast przynosiły pecha. Co zdaniem Castilianki od razu stawiało Jej Dostojność Rosalindę na straconej pozycji. W jej mniemaniu monteńskie „kotki” należało sprawnie powrzucać do worów, zawiązać i puścić z morskim prądem.
To jak dogadywała się z Leilą było zaskakujące. Rozmowy nad mapami, pozbawione były arystokratycznego, aroganckiego tonu królewny. Sprawnie nanosiły poprawki i obliczały kurs. Nawigatorka zastanawiała się wtedy co powinna zrobić po dopłynięciu do portu. Czy jej pomoc ma jakiekolwiek znaczenie?

Zostawiła królewnę przy sterze schodząc pod pokład. Musiała odpocząć. Weszła do swojej nawigatorskiej kajuty, zrolowała mapy i odstawiła Polly, która łypała czarnymi koralikami oczu na wszystko dookoła. Walnęła się na łóżko sięgając po podwędzoną z wycieczki pod pokładami fajkę i nabiła tytoniem. Założyła stopę na kolano poruszając nią bezwiednie w trakcie palenia. Przyjemny zapach dobrego tytoniu unosił się w pomieszczeniu.
Zastanawiała się nad swoim położeniem, gdy nieoczekiwanie wyobraźnia podsunęła jej twarz Eisenczyka. Uśmiechnęła się nieznacznie a papuga zerknęła na nią badawczo. W tym ponurym mężczyźnie było cos wybitnie podniecającego. Zagadkowy, silny.. Przygryzła wargę wypuszczając dym nosem. Nie wiedziała jeszcze czy to dobrze czy źle, że okazał się raczej małomówny. Nie słyszała ich dalszej rozmowy z królewną gdyż jak najszybciej chciała rozmówić się z Beatriz. Felicjana obejrzała dokładniej. Słyszała co nieco o draniu. Między innymi wiedziała skąd niektórzy piraci biorą tak doskonały proch. Poczęstował ją cygarem i jeśli czegokolwiek się domyślał na jej temat póki co zachował to dla siebie. Zdecydowanie pierwsza wróżba dla tej znajomości była bardzo dobra No i Avalończyk…
Najwyraźniej zainteresowany królewną wywarł na niej pozytywne wrażenie. Przystojny i ładnie zbudowany. Był jej zupełnie obcy i choć miło byłoby poznać go bliżej nie zamierzała wchodzić pomiędzy kochanków. W końcu podróżował z Leilą. O Ingrid trudno było cokolwiek powiedzieć. Była dotąd cicha jak myszka i zdecydowanie zaangażowana w plany pani kapitan. Największe nadzieje pokładała w Beatriz. Choć obie nie były już tymi wesołymi młódkami z sąsiedztwa czuła jakąś ciepłą więź. Sentymenty przeszkadzały w interesach. Czy ten okaże się zdradliwy? Wolała wierzyć, że tak się nie stanie choć postanowiła nie tracić czujności.
Tytoń w fajce się wypalił. Odstawiła ją na podłogę. Polly schowała głowę między pióra i pochrapywała teraz miarowo. Ostatnie myśli Castilianki krążyły wokół niewielkiego skupiska wysepek. Zamieszkujący je zaprzyjaźnieni spokojni rybacy strzegli części jej pokaźnego majątku zgromadzonego w ciągu ostatnich czterech lat. Będzie potrzebowała pieniędzy na załogę i nowy statek.” Podążać za królewną czy nie?”. Wiedziała, że decyzję podejmie w ostatniej chwili i osunęła się łagodnie w ramiona snu.
 

Ostatnio edytowane przez Witch Elf : 14-12-2010 o 21:14. Powód: Specjalnie dla Oriana. 4-->czterech.
Witch Elf jest offline  
Stary 14-12-2010, 22:11   #24
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ostrze nacięło skórę, zagłębiając się gładko w skórę szyi. Wąska strużka krwi pociekła i wsiąkła w kołnierzyk koszuli.
- Ciii – głos był łagodny, niemal pieszczotliwy. Ciepły oddech owionął ucho – nie ruszaj się, muszę się teraz skupić. Planuję przeciąć struny głosowe, ale jeśli dłoń mi drgnie trafię w tchawicę. To było by.. niefortunne, prawda? – Dłoń poprawiła chwyt na włosach. Ostrze zagłębiło się o kolejny milimetr – Bez tchawicy trudno jest żyć, bez strun się da. To trochę jak obcięcie języka, tylko mniej bolesne. No, i bez języka da się wyć , albo mruczeć a bez strun głosowych nie będziesz nawet w stanie zajęczeć, jak się jakaś zdesperowana dziwka dobierze do twoich klejnotów.

Rosalinda cofnęła ostrze – Tniemy, czy Kapitan portu jednak znajdzie czas na przyjęcie mnie?
- Już idę go zawiadomić, Pani
– marynarz ciągle trząsł się, ale ruszył do drzwi zadziwiająco chyżo.
Rosalinda odtrąciła go i wkroczyła do pokoju Kapitana.

- Miło mi znów pana spotkać, Kaptanie Sommersmith - ukłoniła się głęboko, prezentując swoje walory (była bowiem rozsądną kobieta i wiedziała, że jej nic nie ubędzie, a mężczyźni doceniają takie drobne gesty) przed starszym, brodatym mężczyzną – Rosalinda de Villon. Uzyskanie przywileju spotkania Pana nie jest łatwą sprawą…Proszę o eskortę na dwór królowej Elanie.
- Zanim jednak odejdę, może zainteresuje Pana opowieść o ataku piratów – pod wodzą Carloty Rivera, jak sadzę – na "Piranię". Oraz o tym, że właśnie zeszła na ląd w Pańskim kapitanacie.


-------

Elizabeth ruszyła wreszcie w kotwicy. Rosalinda wyszła na pokład i podporządkowała się rozkazom Leili. Potem wróciła do swojej kajuty. Była głodna, ale jedzenie przed burzą nie było rozsądne. Burza nadeszła i przeleciała za rufą, gwałtowna i nieprzewidywalna.

Marzyła o jak najszybszym zakończeniu podróży. Trzymała się na uboczu, nie widząc powodu, aby zadzierzgać bliższe znajomości z współtowarzyszami. Kobiet – może poza Leią – nie postrzegała jako partnerek do rozmowy, na flirtowanie.. czy cos więcej nie miała nastroju ani ochoty. Spędzała czas w kajucie, jadała w samotności. Naprawiła swój kubrak – wiele osób chwaliło jej zręczne palce – uporządkowała to, co udało się jej ocalić z Piranii. Listy polecające na szczęście pozostały nienaruszone, sakiewka z pieniędzmi też.

Kiedy papuga śpiewając sprośną piosenkę dołączyła do swojej pani, Rosalinda przejrzała w końcu na oczy. – Taka z niej porwana szlachcianka, jak ze mnie zakonnica… - mruknęła. Chociaż… dziewczyna potrafiła zachowywać się godnie. Nosiła dumnie głowę, używała wyszukanych słów. Ale papuga, radosne epatowanie nagością, znajomość żeglugi i wyłowienie z pirackiego okrętu.. na Boga! Rosalinda musiała być chyba ślepa, że od razu tego nie dostrzegła. Raczej oszołomiona całą sytuacja, poprawiła sama siebie szybko. Taka wersja brzmiała dużo lepiej.

Jeszcze jedna rzecz była zastanawiająca: klacz Beatriz nazywała się tak samo, jak statek, z którego rzekomo porwano Carlotę. Czyżby ta – na widok konia – na zasadzie prostego skojarzenia użyła pierwszego słowa, które się jej nasunęło? Znaczyło by to, że dziewczyny się znały. Rosalinda nie lubiła zagadek, lubiła WIEDZIEĆ. Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające – np. cała sytuacja miała by miejsce na Dworze – zrobiłaby wszystko, aby dojść prawdy. Ale na razie marzyła tylko o gorącej kąpieli.

Podróż w końcu zakończyła się. Przed zejściem do łodzi Rosalinda – dygocząc z zimna – umyła się w zimnej wodzie. Umyła włosy, pozwoliła im wyschnąć, wyszczotkowała je i upięła. Oczyściła kubrak i spódnicę. Spakowała rzeczy do sakwy.

W porcie rozstała się z towarzyszami, potem – używając swojego wdzięku, miedziaków z sakiewki, a na koniec (zmęczona przedłużającym się oczekiwaniem) odrobiny perswazji spotkała się z Kapitanem portu. Sadziła, że będzie ją pamiętał z poprzednich wizyt i zajmie się (jak to wcześniej bywało) dostarczeniem jej na Dwór.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 15-12-2010 o 11:39. Powód: pomyłka rzeczowa ;)
kanna jest offline  
Stary 15-12-2010, 13:13   #25
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Po wyjściu pani de Villon kapitan uśmiechnął się półgębkiem. Podjął delikatne kroki, a jakże. Wszak pirat to pirat. Nie widział jednak, czy przypadkiem ta wymieniona nie należała do Chartów Morskich. Sprawa była wiec bardzo delikatna. Z jednej strony miał posła z Montaigne, całkiem szanowaną na wyspach, a z drugiej strony interesy kraju. Nie mógł jednak zlekceważyć słów szlachcianki. Wezwał więc swojego adiutanta (trochę białego na twarzy z niewiadomych przyczyn) i miał właśnie wydać odpowiednie rozkazy gdy usłyszał strzały pod kapitanatem.

* * *

Palba pistoletowa powaliła trzech z sześciu przydzielonych jej żołnierzy. Jej samej kapelusz strąciło z głowy a kolejna kula w kobiecą torebkę. Z dwóch zaułków wybiegła banda obwiesiów. Żołnierze mężnie sięgnęli po broń by bronić powierzonej im osoby choćby za cenę życia. Od strony kapitanatu już po kilku oddechach biegło kilku kolejnych avalońskich wojaków. Czy jednak wystarczy im czasu, czy też zamach na Rosalindę de Villon powiedzie się? O tym miało zdecydować pojawienie się opodal Eiseńskiego wojownika. Jego pomoc mogła okazać się kluczowa, szczególnie, że wśród przeciwników też było kilku wymagających. Co ciekawe ... jeden nosił na szacie symbol identyczny z medalionem Rosalindy. Jaka szkoda, że stał on mocno z tyłu i tylko obserwował sytuację.

* * *

Ród Bulcraftów nie był zbyt możnym ani władnym, ale robił się już bogatym. Dobrze prosperujące miasteczko portowe przynosiło rodzinie znacznie zyski a wystawienie przed podstawionych kupców własnej floty handlowej tylko to wspierało. Brakło jednak pięknego i z gustem urządzonego pałacu czy wykwintnych manier jego członków. Ferdynand Bulcraft przyjął królewnę i jej świtę w salonie i był uniżony w sposób wręcz obrzydliwy. I wiedział na szczęście, że królowa Eleine wraz ze swoimi rycerzami bawi w Balluf u lorda Mainterr, a nie jak zazwyczaj w stolicy.
 
Bothari jest offline  
Stary 16-12-2010, 16:20   #26
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Okazało się, że mimo wielkości okrętu, pracy nie było tak wiele. George jednakże postanowił wszystko zapamiętać jak najdokładniej, łącznie z tymi dziwacznymi nazwami. W końcu był wyspiarzem, nawet jeśli to był dopiero drugi statek, na którym przebywał, nie licząc tylko łodzi i rzecznych barek. Jakby wszystko poszło zgodnie z jego planem, to zdecydowanie jednak nie miał być ostatni okręt, dlatego każda wiedza, którą mógł zdobyć, była potencjalnie przydatna.
W końcu podnieśli kotwicę, a statek zaczął się bujać na falach jeszcze mocniej. To chyba pochodzeniu zawdzięczał brak choroby morskiej. Zamiast się nad tym zastanawiać zszedł pod pokład, mając ochotę wykorzystać doskonałe zapatrzenie "Elizabeth" do swoich przyziemnych celów. Pierwszym było zaspokojenie głodu.

Nie zdziwiło go, że nie tylko on wpadł na ten pomysł, ale nie miał aktualnie chęci na towarzyskie kontakty. Wziął więc tylko nieco prowiantu, udając się do zajętej przez siebie kajuty. Musiał przemyśleć kilka spraw, jednocześnie nie chcąc myśleć nawet przez sekundę. Napełniał żołądek szybko, przeszukując skrzynię, wcześniej należącą do jakiegoś oficera czy jak on się nazywał tu na statku.
Jakie miał wyjścia? Niewiele, gdyby się zastanowić. Mógł pomóc Leili, iście dżentelmeńsko stać u jej boku. Lub uciec jak najszybciej. I pewnie wybrałby bez wahania to drugie rozwiązanie, gdyby nie niepokojąca informacja o tym, że jego kochani krewni list gończy rozesłali nie tylko po terytorium Avalonu. Bez protekcji mógł zostać aresztowany dosłownie wszędzie. Nie żeby nie wiedział, jak tego uniknąć, ale może pomoc księżniczce to faktycznie przydatna rzecz? Zyskiwanie życzliwości zawsze się opłacało.
Gdy skończył jeść, wziął się za... pakowanie. Do podróżnej torby wsadził kilka zmian ubrań, najlepszych jakie tu znalazł. Opuszczał wyspę tylko z tym, co miał na sobie, dlatego naprawienie tego stanu rzeczy było konieczne. Zapakował nawet trochę prowiantu, przecież nie wiadomo było, co się wydarzy. Na koniec wziął także jeden pistolet wraz z zapasem kul i prochu.
Przezorny zawsze ubezpieczony.
Przygotowawszy się mógł już wrócić na pokład. Zbliżała się burza.

***

Deszczowe chmury sunęły ponad niespokojnym morzem niczym opasły brudny lewiatan, pełznący przez fale. Wiatr jednak i wilgoć w powietrzu były tym, czego teraz Beatriz potrzebowała. Wyszła na pokład nieobecna myślami, obejmując ramiona dłońmi. Było chłodno, a dziewczyna nie miała żadnego cieplejszego odzienia. Mimo to nie cofnęła się i podeszła do burty; ściągnęła chustkę z głowy, by podmuch jej nie zerwał i oparta o reling wpatrzyła się na horyzont. W pewnej chwili zorientowała się, że ktoś stoi niedaleko niej i robi dokładnie to samo.
- Mówią, że taka pogoda jest dla bandytów - odezwała się do Georga Warda - To chyba dobrze, że akurat my tu stoimy, nieprawdaż? - uśmiechnęła się kątem ust.
Avalończyk zerknął na nią, a potem wrócił do swojego nudnego zajęcia, mającego na celu jak najszybsze wypatrzenie wyspy, co pozwoliłoby mu zacząć martwić się jeszcze bardziej. Rozmowa... rozmowa mogła przyspieszyć osiągnięcie tego idiotycznego celu, jako, że czas leciał wtedy szybciej.
- Znak, że zbliżamy się do Avalonu. A samo sterczenie tutaj jest lepsze od leżenia w koi. Nie boję się, że utonę natychmiast, tylko, że potrwa to nieco dłużej..
Zmarszczyła czoło, jakby sens zdania nie całkiem do niej dotarł.
- Raz dziennie tonąć mi starczy. Poza tym Elisabeth wygląda na okręt, który szczęśliwie dowiezie nas do brzegu. Chociaż w pana przypadku, jak słyszałam, “port” oznacza raczej “nieszczęśliwie”?
- Avaloński port, owszem. Choć może nie sam port, a wyspa, na której zdecydowanie nieszczęśliwie nie wszyscy mnie już lubią, nie wiedząc co tracą.

Przysunęła się do niego bokiem, by nie przekrzykiwać wiatru, a przy okazji nie oznajmiać przypadkowym osobom na pokładzie, o czym rozmawia.
- Zna pan wyspę dobrze? Wie pan, jakie miejsca odwiedzają tam obcokrajowcy? Na przykład... monteńscy?
- Samą wyspę znam nieźle, podróżowałem sporo. Ostatnio spędzałem wiele czasu wraz z dworem królowej, rzadko zaglądając do przybytków, w których można spotkać obcych. Dowiedzenie się tego to jednakże nie problem, jeśli ktoś potrzebowałby takiej informacji, oczywiście.

Zerknął na nią teraz całkiem często, choć bez konkretnego wyrazu twarzy, jakby to o czym rozmawiali nie zaprzątało jego myśli szczególnie mocno.
- Ośmieliłabym się zatem prosić o drobną pomoc, señor. Poszukuję kogoś z pewnej monteńskiej rodziny, a obecni na pokładzie monteńczycy nie są zbyt chętni do współpracy.

Potarła czoło na które kapnęła właśnie kropla deszczu.
- Ale jak mniemam, nie będzie pan odstępował Jej Książęcej Mości ani na krok, z powodów, które raczył wyjawić nam ten ponury eiseńczyk. Liczę, że połowa tych rewelacji to bajki, a jeśli nawet nie, to możemy sobie pomóc nawzajem. Nikt nie szuka w Avalonie prostej castilijskiej wieśniaczki i może ona bez przeszkód pokręcić się po porcie i wyszukać statki opuszczające wyspę... - rzuciła ot tak, jakby od niechcenia.
Przeczesał dłonią włosy, zapominając znowu, że znów ma je krótkie i gest ten nie wygląda tak jak powinien, a osoba, przed którą to robi, nie jest z tych, na które by to działało. Powstrzymał się w połowie i chrząknął, spoglądając w niebo.
- Zapewniam, że nie jestem zdradzieckim skrytobójcą chowającym w rękawie zatruty sztylet. Powody są znacznie bardziej błahe, choć niektórzy uważają wiele rzeczy za ujmę na swoim honorze, którego od dawna i tak nie posiadają.
Obrócił się ku niej, tym razem całym ciałem, przyglądając się z pewnym rozbawieniem.
- Doprawdy, dziwną jesteś wieśniaczką. Podejrzewam, że kryjesz znacznie więcej tajemnic, niż się wydaje, choć wydaje się, że jest ich sporo. W Avalonie co najniżej kupiec umiałby jeździć konno... - uśmiechnął się, jakby podkreślając, że nie ma złych intencji. - Myślę, że twoja propozycja jest całkiem intratna, choć nie licz na to, że znajdziesz swoją zgubę w pierwszym odwiedzonym miejscu, zwłaszcza w takim porcie, do którego ponoć zmierzamy. Mam jednakże pewne kontakty, a jeśli nazwisko monteńskiego dziedzica jest wystarczająco głośne, na pewno będziemy w stanie go odnaleźć.
Pojawiało się coraz więcej dużych kropli deszczu.
- Może zejdziemy pod pokład? Na wyspie i tak zdążymy zmoknąć wielokrotnie.
Stropiła się na jego uwagę o osobliwym zachowaniu, ale na propozycję schowania się przed deszczem przystała z chęcią.
- Umiem jeździć konno, bo pracowałam przy koniach
- uśmiechnęła się z jakimś psotnym błyskiem w oku, gdy zasiedli na pustej już mesie - U pani Carloty - dodała mimochodem - Zaś nazwiska poszukiwanego przeze mnie kawalera nie znam, ale mam niejakie podejrzenia, że może mieć on coś wspólnego z panną de Villon. Chociaż ona się do tego rzecz jasna nie przyznaje.
George prowadził ją pod pokład, zastanawiając się po co to wszystko. Nawet, gdy zasiadali na krzesłach, wyglądał jakby chciał się z tego wszystkiego wyrwać jak najszybciej. Bo im głębiej, tym potem dłuższa droga do góry.
- A tego konia dostałaś w podarku, w zamian za wykonanie tego dziwnego zadania?
- Jeszcze go nie wykonałam
- zaznaczyła - I to będzie chyba trudniejsze niż myślałam. Ale tak, można powiedzieć, że mam go “za zasługi”.
Jej mina wskazywała, że dobrze bawi się przy rozmowie, jakby opowiadała jakąś ciekawą bajkę.

Ward zaś minę miał całkiem kwaśną, bardziej jakby go to irytowało, jak zawsze, gdy nie dowierzał swojemu rozmówcy. Za to patrzył na kobietę bez skrępowania, rekompensując sobie tajemnice zalegające po obu stronach.
- W takim razie musimy się bardzo postarać, aby panienka nie straciła tej nagrody w przypadku jakichś problemów z wykonaniem tego zadania. A panna, bo chyba to panna, de Villon, jest całkiem sporo warta. Znacznie więcej niż ja.
Czarna brew powędrowała do góry.
- A na co komu señorita Rosalinda? Nie rozumiem co to ma do rzeczy. A konia nie oddam nikomu - podkreśliła twardo ostatnie słowo.
- Na co komu? Skoro panienka jest wieśniaczką, to czy wieść o możliwym zarobku nie dotarła do panienki uszu?
George uśmiechnął się, nieco teraz rozbawiony.
- A co do oddawania, nie zawsze mamy na wszystko wpływ, a im niżej stoimy, tym mniejszy.
- Nie szukam zarobku
- oznajmiła tonem już nie chłopki, ale arystokratki która nie brudzi się byle pracą. Zaraz jednak zmieniła wyraz twarzy - A proszę mi wierzyć, TEGO konia nikt mi nie odbierze. Po moim trupie. Ale przejdźmy do milszych tematów. Pan jest zdaje się dobrze zaznajomiony z księżniczką?
Mężczyzna dochodził do wniosku, że rozmowa nabiera coraz więcej walorów rozrywkowych. Pokręcił jednakże głową na ostatnie pytanie Beatriz.
- Niewiele bardziej niż inni na tym statku, choć rad jestem, że trafiłem akurat tutaj, pod jej... jurysdykcję. Mnie bardziej ciekawi, jakim cudem z atakowanego okrętu przetrwali tylko jego pasażerowie. Nawet jednego marynarza nie było.
- Mowa o Piranii? Cóż, marynarze najbardziej zaciekle walczyli... A pasażerowie, jak pan zauważył, trafili się... hmm nieprzeciętni.
Uśmiechnął się do niej, mierząc wzrokiem od czubka głowy aż do stóp.
- Niewątpliwie, zauważyłem.
Skłonił się lekko, wciąż rozbawiony i pozwolił sobie na delikatne mrugnięcie okiem. Spuściła wzrok z nieco zawstydzonym uśmiechem. Ale szybko odzyskała rezon.

- Wracając do wcześniejszej kwestii, jeśli mógłby mi pan wskazać w mieście kogoś zorientowanego... politycznie, to byłabym wdzięczna.
- Gdy tylko dopłyniemy i zorientuję się w sytuacji. Ostatnia moja wizyta w porcie była błyskawiczna... a większość najlepiej zorientowanej szlachty stara się trzymać blisko królowej lub swoich posiadłości.
- A gdzie mieszka królowa?
- przybrała minę zupełnej prostaczki - I czy to daleko od portu?
- Najczęściej przebywa w swoim pałacu, w stolicy. Często jednak wyjeżdża, dlatego gdzie znajduje się obecnie, będziemy mogli dowiedzieć się dopiero po przybyciu na wyspę, panienko. Jak się czujesz, gdy tak cię... tytułuję?
- Jak niezamężna kobieta
- roześmiała się - Zatem z niecierpliwością wypatruję portu i czekam na pana wskazówki. A teraz, mam nadzieję, że się pan nie obrazi, ale muszę coś zjeść i mam zamiar poszabrować w zapasach, bo umrę z głodu.
Z tymi słowy wstała lekko, skłoniła się wdzięcznie i wyparadowała w stronę pokładowego kambuza.

***

Nie było tak źle, jak się obawiali. Nie zwinęli nawet żagli na czas burzy, dzięki temu dopływając do portu znacznie szybciej. Ward nie znał za dobrze tego miejsca, mała miejscowość nie była wcześniej obiektem jego zainteresowania. Był jednak doskonale świadom tego, że na wizycie w tym miejscu się zdecydowanie nie skończy i wizyta na wyspie nie zakończy się na tych krótkich odwiedzinach. Nie, musieli znaleźć królową, aby Leila mogła przedstawić swoją sprawę. Igranie z ogniem.
Ale powiedzmy sobie szczerze, George, czy ty kiedyś przestaniesz to robić?
Stanął u boku księżniczki, uśmiechając się prawie szczerze.
- Ah, rodzinna wyspa. Prawie się stęskniłem za jej widokiem. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pani, chciałbym ci towarzyszyć jak najczęściej, podczas naszej bytności tutaj. O ile nie okażę się ciężarem i problemem, ze wszystkich sił rzecz jasna starając się takim nie być.
Skłonił się lekko, acz trochę także z żartem wypowiadając tę deklarację. Miał nadzieję, że końcowo Leila okaże się mieć poczucie humoru, nawet jeśli nie będzie się ono objawiać od razu. W końcu jej rodzinny dom przejmowali właśnie brudni ludzie.
Tak na prawdę on sam nie miał tu nic do załatwienia. Pamiętał tylko o ustaleniach z Beatriz, choć równie dobrze sam mógł się wszystkiego wywiedzieć. Tylko, że bezpieczniej było na razie trzymać się blisko księżniczki, której spódnicy mógł uchwycić się w razie nagłej potrzeby. Z pokładu wyniósł tylko wypakowany worek, zostawiając go na przechowanie w porcie.
 
Sekal jest offline  
Stary 17-12-2010, 11:57   #27
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Nie była przez nikogo szczególnie niepokojona podczas podróży, co stanowiło pewne rozczarowanie. Grupa miała rozdzielić się po zejściu na ląd. Carlota nie dołączyła do królewny ani nie podążyła za Eisenczykiem i choć postanowiła pomóc Leili, rozmowy z tutejszymi szlachcicami nie leżały w kręgu jej obecnego zainteresowania. Zupełnie w przeciwieństwie do portowych oberży…
Wypruła kilka monet z wysuszonego kubraka i wrzuciła do sakwy. Zabrała ze sobą kurtkę odnalezioną w jednej ze skrzyń i przed odejściem pouczyła papugę.
- Zostajesz na statku. W razie czego. Nie możemy pozwolić by ktokolwiek go uprowadził. –uśmiechnęła się nieznacznie- A przynajmniej przed nami.
Polly nastroszyła bojowo zielone pierze i skrzeknęła niewyraźnie.

******************

Karczma była typową portową tawerną kiepskiej klasy. O tej porze tylko tu chlano czekając na wieczorną zabawę. Wielu podejrzanych typków, marynarzy po służbie albo wręcz - bez służby, kręciło się tu i tam. Było i tak grzeczniej niż w Traue - pirackiej bazie wypadowej. Tam jeżeli w tawernie nie było a danym momencie hazardu, dziwek i litrów alkoholu, znaczyło, że coś jest bardzo nie tak. Tu było wręcz zbyt grzecznie. Jakby wszystkich tłuczków ktoś gdzieś właśnie chwilę wcześniej wyprowadził na “akcję”. Jedynymi interesującymi osobnikami byli dwaj szlachcie rozmawiający przyciszonymi głosami w kącie. Siedzieli pochyleni nad stolikiem na którym leżała jakaś mapa, kilka błyskotek i wbity w blat kordelas, mówiący wszystkim: “zbliżysz się a oberwiesz, rozmowa prywatna”.
Lota o ile ceniła sobie prywatność, to przede wszystkim raczej własną. Rozejrzała się jak gdyby nigdy nic i zajęła miejsce nieopodal szlachciców czekając na zamówione wino. Wyjęła z kieszeni reilańskiej kurty mundurowej swoją fajkę i nabijała ją z wolna , starając się wypaść jak najmniej podejrzanie. Zerkała kątem oka na sąsiedni stolik skupiając się na wyłapywaniu słów i składając je w zdania. Pyknęła kilkukrotnie roztaczając przyjemny ziołowy zapach. Przyznała w duchu, że pozostawienie Polly na straży okrętu było roztropnym działaniem.

Dwaj przybysze rozmawiali bardzo cicho, ale nagle jeden jeszcze bardziej ściszył głos i samymi prawie brwiami i oczyma wskazał na nią. Rozmowa została przerwana na jakiś czas. Gdy karczmarz przyniósł jej wino, pociągnęli ją, ale na tyle cicho, że dolatywały tylko pojedyncze zrozumiałe słowa. Ku jej rozbawieniu z Avalońskiego przeszli na … Castylijski.
- … Reilańska dziwka … można podpytać … chłopaków … przysmażyć … pilnuj pierścienia … Azbur Han … Będzie niezadowolony … znaleźć maga.
Jeden wstał szykując się do odejścia.
“Mam przesrane”, pomyślała dopijając trunek. Poczekała aż mężczyzna dotrze do wyjścia i wstała zostawiając monety na blacie. Zachowując pełna swobodę ruszyła za nim, ostatnie spojrzenie kierując w stronę mapy.
Mapa przedstawiała jakiś archipelag wysepek. Na jednym z nich stał bardzo wyraźny czerwony znak. Aż wołał - jestem ukrytym skarbem, znajdź mnie! W tym czasie właściciel mapy, wpatrywał się w nią zaciekawionym spojrzeniem.
Wołające do niej skarby były takimi jakie lubiła najbardziej. Starała się więc zapamiętać koordynaty. Obdarzyła nawet mężczyznę zalotnym uśmiechem by po chwili zniknąć w wyjściu. Westchnęła cicho znajdując się już na zewnątrz. Upewniła się, że ma przy sobie broń i zakradła do rogu ulic.

W uliczce był ów łachudra i jakiś bogato ubrany, monteńczyk. Teraz rozmowa toczyła się właśnie w tym języku.
- Azbur Han będzie zadowolony dopiero wtedy, gdy mu przyprowadzicie tą dziwkę. I pamiętajcie - jak zawiedziecie … czeka was powolna śmierć. A gdy wam się powiedzie … - wysypał z rękawa garść złotych monet. Uderzające było podobieństwo tego mężczyzny do Rosalindy. Może starszy od niej o dwa, trzy lata. Trzymający się prosto. Manierami zapewne górujący. Teraz uniósł dłonie w delikatnych koronkowych rękawiczkach i przytknął do ściany.
- Aaa … ale panie … Co z tymi co się do niej przyłączyli?
- Zabić
- powiedział rozsuwając trochę dłonie. Po rękawiczkach popłynęła krew. Niestety - nie widziała co działo się na ścianie.
- Wybić. Nie są ważni.
- Ale … tam jest Rosalinda panie! - zaprotestował mężczyzna
- Ona już nie jest ważna … sprzeniewierzyła się rodzinie. Może zginąć.

Carlota pomimo haniebnego pochodzenia mężczyzny, właśnie poczuła do niego sympatię. Niemniej nie mogła pozwolić mu odejść. Żadnemu z nich. Zagryzła wargę poddenerwowana. Przymknęła na chwile oczy i nie zastanawiając się za długo pochwyciła za pistolety stając w zaułku.

- Stać! Bo strzelam?- twierdzenio- pytanie brzmiało mimo wszystko dość przekonywująco. ..
Monteńczyk stał z rękoma opartymi na ścianie, która spływała krwią. Wyglądało to cokolwiek przerażająco i zrobiło niemiłe wrażenie na kobiecie. Zapatrzyła się gdy nieoczekiwanie mężczyzna zanurzając w ścianie dłoń powiedział.
- Zabij tą zuchwała sukę Techenirze. – Zaraz po tym krwawa przestrzeń wessała go do środka z obrzydliwym chlupnięciem. Pomagier wyszarpnął rapier zza paska i rzucił się ku dziewczynie.
O dziwo wypalił tylko jeden pistolet i to nie w Techenira. Kula utkwiła w litej ścianie a Castilianka skupiła się na skutecznym uniku. Ostrze mężczyzny przecięło powietrze ze świstem strzygąc nieco kucyk. Dobyła rapier tnąc na odlew. Z rozdartego ramienia trysnęła wąska smuga. Sparowała cios mężczyzny starając się do niego zbliżyć i podciąć. Uniosła stopę wbijając obcas pod kolano i odwinęła na bok. Techenir padł wprost na gębę w kałużę. Nie zwlekając usiadła na jego plecach wyrywając broń. Uderzyła rękojeścią rapiera w głowę. Na wszelki wypadek. Pochyliła się ostrożnie sprawdzając jego stan.
Słusznie oceniając, że nigdzie się nie wybiera przez najbliższe pięć minut uniosła się i obróciła go na plecy zabierając do przeszukiwania.
Niestety - w zasadzie nie miał przy sobie “nic interesującego”. Kilka szylingów i franków w sakiewce, elegancka kobieca chusteczka z inicjałami F.R.T. Chusteczka pachniała jeszcze leciutko voddaciańskimi pachnidłami La Treyo. Za takowe perfumy większość castylijskich dam mogła by zabić. Albo przynajmniej solidnie wynagrodzić kochanka - ofiarodawcę. Wszak jedna flaszka kosztowała tyle co dobry koń. Po za tym rapier bardzo słabej jakości, łyżka w cholewie buta i … w kieszeni trzy stare monety. Syrnijskie? Jeżeli tak, to każda była warta z dziesięć funtów. A więc obwieś był nawet zamożny. Po rozdarciu koszuli na piersi zauważyła tatuaż ludzi samego Jeremiacha Bereka, pierwszego pomiędzy Chartami. Przypadek? Czy też na zgubę Reilanu pracowały Charty?

Tego było za wiele. Kobieta zaciskała mocno palce na chusteczce chyba bezwiednie nadgryzając jej róg. Spoglądała na obnażoną pierś. Reilański ruch oporu działający obecnie na terenie Avalonu i posiadający kilku członków, najwyraźniej wplątał się w poważne kłopoty. Tiurcy, Montanczycy, kto jeszcze nastawał na ich życie. Ah, oczywiście jak się okazało i piraci. Czyżby za przyzwoleniem królowej? Zachowała wszystkie odnalezione przy nim rzeczy. Ciągnięcie nieprzytomnego pirata przez port nie było najszczęśliwszym pomysłem. Na cucenie i dopytywanie nie było czasu. Zrobiła więc to co wydawało się najrozsądniejsze. Upewniła się , że nikogo nie ma w pobliżu i przeciągnęła ostrzem po gardle. Odciągnęła ciało w głąb ulicy i ruszyła zachowując wszelką ostrożność. Spojrzała na odłupany tynk po wystrzale i zerwała się do biegu w obawie, że jeśli jej nie widziano to ktokolwiek mógł usłyszeć. Kluczyła wyludnionymi uliczkami zmierzając w okolice miejsca gdzie wszyscy widzieli się po raz ostatni. Ostatecznie będzie musiała znaleźć dom Bulcraftów…
 

Ostatnio edytowane przez Witch Elf : 17-12-2010 o 12:33.
Witch Elf jest offline  
Stary 18-12-2010, 17:26   #28
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Spotkanie ze starą znajomą, a co więcej - sąsiadką, wprawiło Beatriz w dobry humor. Świat jest naprawdę mały, żeby na wielkim morzu spotkały się dwie stare przyjacióły. Chociaż, jak pamięta, surowa i podgryzająca się wzajemnie była to zażyłość. Dziewczyna wolała jednak po stokroć towarzystwo lubieżnej Carloty, niż udającej wielką panią dwórki krolewskiej.

Tak po prawdzie to musiała się rozmówić z tą kobietą, zanim zejdą na ląd, a zamknięcie na ograniczonej powierzchni liniowca, nawet tak dużego jak Elisabeth, sprzyjało podejmowaniu decyzji. Chociażby z dręczącej bezczynności.

Zapukała do drzwi kajuty monteńskiej damy i weszła do środka po odczekaniu grzecznościowego momentu. Nie ukłoniła się, ale nie sprawiała wrażenia osoby, która zapomniała o tym geście. Raczej osoby sądzącej, że to zupełnie zbyteczne.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, señorita de Villon - zamknęła za sobą drzwi - Ale zajmę moment jedynie, a nie darowałabym sobie, gdybym nie zapytała o pewną nurtującą mnie sprawę.
Wygładziła spódnicę na podołku, zastanawiając się jak zgrabnie ubrać w słowa swoje spostrzeżenia.
- Wydała mi się pani podobna do kogoś, kto mieszkał niegdyś w moim sąsiedztwie. Rancho Valles de Verde w zachodniej Castilli, na granicy Zepedy i Torres. Ów monteńczyk, który owe ziemie za... - ugryzła się w jęzor i poprawiła momentalnie - Który owymi ziemiami zarządzał, miał podobne rysy twarzy i takie same oczy, więc zastanawiałam się czy jesteście przypadkiem rodziną.
Rosalinda obdarzyła przybyłą niewidzącym spojrzeniem.
- Przyniosłaś może gorącej wody? - zapytała - Jeżeli nie, to owszem, przeszkadzasz…
Ponieważ jednak nauczono ja grzeczności – nawet dla ludzi nie znających swojego miejsca – wysłuchała paplaniny dziewczyny do końca.
- Naprawdę sadzisz, że wszyscy monteńczycy są za sobą spokrewnieni? – westchnęła – Ile lat ma ten mężczyzna?

- Żeby być w jakimś stopniu spokrewnionym ze wszystkimi, trzeba by było urodzić się w Castilii - rzuciła, pozornie niezrażona, zaś w duchu zjeżyła się jak kocica - Ale istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że dwie tak podobne osoby nie mają ze sobą nic wspólnego - przeszła parę kroków po kajucie, wyglądając przez bulaj, po czym oparła się pośladkami o szafkę, spoglądając na kobietę - Miał na oko około trzydziestki, może trochę więcej. Imienia jego nie poznałam, ale chodziły plotki, że wyjechał gdzieś do Avalonu. Macie, pani, tam jakichś krewnych? Może to ktoś z rodziny?

Co za pinda; myślała patrząc na szlachcianeczkę. Mogłaby mi buty lizać tak naprawdę, ale w swej przenikliwości nie wpadła na to, że oczy mogą się mylić w ocenie.
- Nie.
- odpowiedziała Rosalinda zdecydowanie, pewnie - Coś jeszcze?
Dziewczyna wygięła lekko brew i skubnęła palcami warkocz.
- Cóż to “nie” ma oznaczać? Nie, to nie rodzina, czy może nie, nie ma pani krewnych w Avalonie, czy może: nie, nie odpowiem jakiejś obcej babie? - uśmiechnęła się uprzejmie - Ach zupełnie zapomniałam jak oszczędni w słowach są monteńczycy. Większość arystokratów zazwyczaj wypowiada się pełnymi zdaniami. Cóż, sądziłam po prostu że wie señorita, gdzie jest jej brat.
Strzelała na ślepo, licząc że trafi. A nuż rozmówczyni odpowie coś, co ją zdradzi.
- Nie mam brata - warknęła Rosalinda - a moja cierpliwośc jest na wyczerpaniu. Czy ja chodzę , dziewczyno, do stajni i zakłócam Ci intymne tete-a-tete z twoją kobyłą? Która, nota bene, nazywa się tak samo jak statek, z którego rzekomo porwano naszą wesołą rozbitkę?

Doprawdy, to dziecko ma wysoce bujną wyobraźnię. A w teoriach spiskowych pobiłaby najtajniejsze bractwa castylijskie... Ale z tego wynika, że umie jednak dostrzegać detale w całości. Tyle, że mogłaby z nich konstruować jakąś zmyślniejszą podstawę. No cóż, osiągneliśmy chociaż tyle, że wyszła z równowagi.
Beatriz uśmiechnęła się tak, jakby właśnie odniosła jakiś drobny sukces.
- Najmocniej przepraszam, przeszkodziłam w jakimś tete-a-tete? - zerknęła całkiem jawnie pod łóżko, nieco przechylając głowę - Dobrze go pani schowała. Co do Carloty, przejęzyczyła się chyba biedaczka na mój widok. Pracowałam kiedyś dla niej i darzy mnie widać sporym sentymentem z dawnych lat. Wykryła pani jeszcze jakiś spisek?

- Posłuchaj - Rosalinda podniosła się z zydla - zapytałaś, grzecznie opowiedziałam. Potem Cie pożegnałam. A ty ciągle tu jesteś. Masz jeszcze jakieś pytania, czy spodobało Ci się moje towarzystwo? Bo ja już jestem Tobą zmęczona.
- Towarzystwo owszem, ze wszech miar interesujące. Wielka szkoda, że tak mizerne i mało wytrzymałe; dyplomaci powinni mieć mocniejsze nerwy. Porozmawiam sobie z señoritą innym razem. A kąpiel mogę zaproponować jedynie zimną, wątpie by grzali tu wodę nawet dla najzacniejszych ciał.
Z tymi słowy skłoniła głowę z uszanowaniem, akurat tyle ile wypadało i pomaszerowała do drzwi.
Miała naprawdę ochotę wrócić tu z wiadrem wody i chlusnąć nim na Rosalindę, ale już setny raz karciła się na nie przykładaniu się do swojej roli.
Chyba nie będę dobrą chłopką; westchnęła w myślach.

Nastrój zdecydowanie poprawił jej George. Przy nim granie kogoś, kim się nie jest, było nawet zabawne, chociaż nie przyjmował wszystkiego co powiedziała, za pewnik, to było widać. Tym niemniej mógł okazać się pomocny.
Nieszczęśliwie musiał trzymać się Jaśnie Dobrotliwej Pani (w jakimś stopniu kojarzyła się ona dla Beatriz z Dobrym Królem); cały plan poszukiwawczy stał ponownie na dobrej drodze do rozwlekania się w czasie. Ale castillianka umiała być cierpliwa. Zwłaszcza gdy złapała trop.

*
Umówiła się z Wardem, iż spotka się z nim za kilka godzin w “Złotym Ościeniu”, tawernie przy nabrzeżu. Sama zaś zwiedziła port (niezwykle bolejąc nad tym że nie na grzbiecie Lusity, ale przekonano ją w końcu że liniowiec nie da rady przybić do tutejszego nabrzeża i koń zejdzie na ląd w kolejnym porcie), przehandlowała zdobyczną piracką biżuterię i kupiła więcej jedzenia (któż wiedział, czy trafi jej ponownie jakiś się darmowy wikt). Gdy snuła się ulicę dalej od kapitanatu, okolicę ożywiły jakieś wystrzały. Beatriz przepchnęła się zatłoczoną uliczką w stronę, skąd padły odgłosy i po uporczywym przepatrywaniu tłumu w końcu dostrzegła przyczynę i skutek zamieszek.
Ten strój i kudły nie mogły sugerować nikogo innego niż jaśnie panią de Villon. Jakieś ciała na ziemi (nie widać było ile) i przerzedzona obstawa kobiety wskazywały, że to właśnie ona była celem napaści. Zaś grupa najemników, która pojawiła się w polu widzenia, dawała do zrozumienia całkiem jasno: to jeszcze nie koniec.

Nie by jakoś szczególnie zależało castilliance na życiu montenki; sięgnęła po pistolet bardziej z przyzwyczajenia do żywego reagowania na kłopoty. I wypaliła w stronę jednego z obwiesiów również odruchowo, bo przecież tak wypadało. Piracki kordelas nadal miała przy boku, ale wahała się z ruszeniem na tak zwaną odsiecz (chociaż może to zbyt górnolotne określenie), bowiem bohaterski laur postanowił zgarnąć (jak się wydawało) wielki eiseńczyk, włączając się do akcji.
Czarnowłosa stała na ulicy, zastanawiając się, czy jej udział w zamieszaniu będzie konieczny, profilaktycznie ładując pistolet i pozostawiając jeden nabity w zapasie.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 29-12-2010 o 18:21. Powód: brak konia
szarotka jest offline  
Stary 18-12-2010, 22:49   #29
 
Sinka's Avatar
 
Reputacja: 1 Sinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znanySinka wkrótce będzie znany
Wiatr znów zaczął się wzmagać, coraz gwałtowniej szarpać linami, wypełniać ogromne żagle okrętu. Teraz burza była już pewna - niebo na horyzoncie zasnuły ciężkie, nisko zawieszone chmury, rozcięte znienacka błyskawicą, a huk pierwszego grzmotu przetoczył się w powietrzu, niczym armatnia salwa.
Ingrid jeszcze przez chwilę rozmawiała z królewną; później oparła się o reling, z fascynacją i przerażeniem obserwując nadchodzący sztorm. Wedle słów bardziej obytych z morzem członków załogi, nie należał do szczególnie groźnych, jednak Eisence, która nigdy wcześniej nie przebywała na okręcie podczas tak parszywej pogody, zdawał się być wręcz straszliwym.
Granatowe niebo rozcinały złowieszcze zygzaki piorunów, a ogromne fale niemal wdzierały się na pokład przemocą. Potężnym statkiem nie kołysało zbyt mocno - trzeba by było dużo gorszego szkwału, żeby rozchybotać tak wielki liniowiec niczym jakąś dziecięcą kołyskę. Wichura rozpuściła i potargała jasne włosy Ingrid, a gwałtowny deszcz przemoczył jej ubranie. Jednak dopiero, gdy słona, morska woda chlusnęła prosto w jej twarz, Eisenka zdecydowała się wycofać pod pokład.
Postanowiła poszukać suchego ubrania; znalazła je bez trudu, przy okazji natykając się na coś jeszcze. Pakunek z czystym, nie dotkniętym piórem papierem - a obok ostrożnie opakowane przybory do pisania. Eisenka wahała się tylko przez chwilę. Na ogromnym okręcie szybko i bez problemu znalazła pustą kajutę; przymknęła drzwi i rozłożyła przed sobą śnieżnobiałą kartkę.

***

“Dawno temu, pewna kobieta powiedziała mi, że jeśli chcę uporządkować życie wokół siebie powinnam zacząć je spisywać. Nie pochodziła z Eisen. Zginęła w jednym z ostatnich dni wojny. Co mogła wiedzieć o tym, jak trudno jest uporządkować życie po tym, co nas spotkało?...”

“...Zastanawiam się chwilami, co będzie. Cel mam jasny - Reilan; oswobodzić brata z tiureckiej niewoli, bo najpewniej w niej się teraz znajduje. Ale cel to nie wszystko. Przyrzekłam Prinzessin Wornsmith wsparcie w dążeniu do odbicia jej ojczyzny z rąk najeźdźcy. Przyrzeczenia dotrzymam, choć obie dobrze wiemy, że, gdy tylko stopy moje dotkną Reilanskiej ziemi, ruszę na poszukiwanie Ericha. To jednak pieśń przyszłości. Martwi mnie jedno - w jaki sposób uda nam się tę przyszłość osiągnąć. Theusie, zmiłuj się nad nami i dopomóż.
Prinzessin Leila nie umiała powiedzieć nic pewnego o dzieciach, które mój brat przywiózł ze sobą. Trudno to poukładać - zawsze bardziej interesowała go nauka, niż perspektywy ożenku, a jednak? Chyba, że... Wędruje mi po głowie pewna myśl, może niedorzeczna. Jeden z moich współzałogantów, Eisenczyk Kurt Bachmaier - jego dzieci zaginęły podczas wojny; historia znana w całym Eisen. Co, jeśli to one? Erich jest dobrym człowiekiem, mógł przygarnąć parę zabłąkanych sierot wojennych, nawet nie wiedząc, kim one są.
Chyba powinnam porozmawiać o tym z Herr Bachmaierem.”

***

Chybotliwy płomyk niewielkiego kaganka przygasał w chwilach, gdy sztormowe fale mocniej kołysały okrętem. Rozsiewał po całej kajucie niespokojne cienie, ledwie oświetlając przygarbioną nad zapisanymi kartkami sylwetkę, która stawiała właśnie kropkę po rządku starannych, krągłych liter. Odłożyła po chwili zastanowienia pióro i zaczęła czytać swoje zapiski; gdy skończyła, stwierdzając, że w niczym jej takie uporządkowanie nie pomogło, burza już dawno minęła.
“Zmarnowałam tylko czas”, uznała Eisenka wstając i ruszając ku drzwiom. Wychodziła właśnie z kajuty, gdy dosłyszane strzępki rozmów uświadomiły jej, że będą opuszczać okręt i kierować się na stały ląd. Szybko porzuciła zamiar rozmowy z Kurtem i pobiegła na pokład, po drodze zabierając swój flamberg, który przezornie postanowiła nieść w rękach. Nie wiedziała, jak gościnnie Avalończycy powitają ją, Leile i resztę tych, którzy zdecydują się z nimi pójść.
Nie wzięła zapisków; drzwi do kajuty pozostawiła uchylone. Nie miała nic do ukrycia. “Nie uczyniłam w życiu nic, czego musiałabym się wstydzić”, pomyślała, wychodząc, gdy jej wzrok na moment zatrzymał się na rozrzuconych w nieładzie kartkach.
 
Sinka jest offline  
Stary 19-12-2010, 18:32   #30
 
Bracchus's Avatar
 
Reputacja: 1 Bracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znany
Przyszła do niego przedostatniej nocy spędzonej na statku. Na morzu, daleko za sobą zostawili sztorm. Czasem tylko słychać było odległe grzmoty. Leżący na łóżku mężczyzna otworzył nagle oczy i spojrzał wprost na ładną, trzydziestokilkuletnią kobietę stojącą na środku kajuty. Dziewiąty pasażer załogi ubrany był w prostą koszulę nocną sięgającą do kostek. Łagodne rysy twarzy otoczone były burzą blond loków. Niebieskie oczy spoglądały na Eisenczyka z wyraźną radością i ciepłem. Mężczyzna podniósł się powoli, podszedł do niej i mocno przycisnął ukochaną do piersi.
- Przeziębisz się kochanie. Nie powinnaś tak stać, w samej koszuli. Chodź do łóżka, ogrzejesz się. – Wziął ją na ręce, ułożył obok siebie kładąc się na boku. Zachowywał się jakby właśnie wyszła z łazienki a nie z zaświatów. Leniwymi ruchami bawił się jej włosami a ona odwzajemniała mu się muskając jego tors palcami.
- Wiem, że jesteś zmęczony ale musisz jeszcze wytrzymać najdroższy. Wiem, co czujesz. Mi też się wydaje, że jesteśmy coraz bliżej. – uśmiechnęła się szeroko i pocałowała go w klatkę piersiową. – Musisz tylko uważać. Nie ufaj im! I pamiętaj, co jest dla nas najważniejsze. Szczególnie uważaj na tą piratkę. Wiem, że Ci się podoba. Czemu się dziwisz? – spytała rozbawiona jego miną. – Przecież znam Cię doskonale. Wiem, jaki masz gust.
Mężczyzna pokiwał powoli głową.
- Jak zawsze masz rację, kobieto. – mruknął mrużąc oczy. – Nie zmienia to faktu, że idealnie w moje gusta trafiasz tylko Ty. – jego żona zaśmiała się głośno gdy przyciągnął ją do siebie. Nikt jednak tego śmiechu usłyszeć nie mógł…

**********

Kiedy huk wystrzałów poniósł się echem pomiędzy uliczkami portu, Kurt nie zastanawiał się długo. Nie miał wprawdzie swojego miecza, zostawił go w karczemnej izbie. Jednak ciężki, myśliwski sztylet wciąż tkwił w cholewie buta a pancerna rękawica błyszczała na jego pięści. Rzucił się w kierunku walczących wyszarpując ostrze. Najbliższego z napastników staranował barkiem, posłał go wprost pod nogi jednego ze strażników i kolejnych dwóch oprychów. Nie miał czasu myśleć nad tym, czy Avalończyk sobie poradzi. Grzmotnął okutą stalą lewicą w potylicę tego z mieczem, który zasadzał się na życie Rosalindy. Przebił ostrzem noża szyję następnego. Nie chciał go straszyć, nie szukał strun głosowych. Na twarz trysnęła mu krew z rozciętej tchawicy. Chwilę później zobaczył przed oczyma avalońskie gwiazdy gdy okuta pałka rąbnęła go w kark. Musiał się jak najszybciej otrząsnąć... Nie widział ciosu, którym Rosalinda rozpłatała napastnika. Dopiero po chwili zobaczył ją, jak biegnie w stronę zaułka.
- Ty idiotko! - ryk Kurta pomknął za kobietą. Jak miał ją chronić skoro tak łatwo dawała się wciągnąć w prymitywną pułapkę. Nie bacząc na sypiące się ze wszystkich stron ciosy, ufając swojej zbroi, zasłonił Rosalindę własnym ciałem, odepchnął na bok.
Napór wrogów stawał się nie do zniesienia. Kolejne ciosy, nie do wyłapania przy nacierającym wrogu, raz po raz spadały na ciało Kurta. Eiseńczyk pozornie zdawał się nie zwracać na to uwagi, ale w myślach już liczył, czy zdoła utrzymać się na nogach, nim nadbiegną żołnierze z kapitanatu. Wtedy będzie trochę luźniej, wtedy będzie czas zabijać a nie tylko bronić siebie i kobiety za plecami. Uderzenie solidnej pały w łokieć spowodowało, że lewica rycerza zawisła bezwładnie. Ten właśnie moment wykorzystała Rosalinda by wyskoczyć z rapierem na wrogów i przekłuć w mgnieniu oka aż dwóch … A potem zarobić w bok, w nogę a na koniec i w głowę. Kurt ryknął wściekle i zebrał resztki sił, rzucając się na bandytów. Chwilę później kolejne okrzyki poniosły się ulicą gdy Avalończycy w koncu przybyli z odsieczą. Widząc to, jeden w przeciwników natychmiast dał komendę do odwrotu i banda niczym stado szakali rzuciła się w uliczki i zaułki portu.

Kurt przeklinał Rosalindę, siebie, swoją tak zwaną rycerskość i wszystkich złoczyńców tego świata.
Poczekał aż Avalończycy zajmą się kobietą. Mieli swoje rozkazy, nie był już potrzebny. Ruszył chwiejnym krokiem w stronę karczmy, w której wynajął izbę.

***********

Do pokoju wrócił jednak późną nocą. Cały wieczór szwendał się po karczmach portowych, podpytywał żeglarzy i strażników, zagadywał do żebraków. Zajrzał nawet do osławionej mordowni "Pod Kogutami". Ból ramienia zapijał wódką. Zawsze miał twardą głowę, alkohol uśmierzał ból ale nie przytępiał umysłu. Kiedy w końcu wrócił usiadł na swoim łóżku, kilka słów kołatało mu się po głowie. Emila Dawson, Diana, Xaver, Rybitwa, Reilan, Eiche… Jak to możliwe, żeby wszystko łączyło się tak pięknie? Przypomniał sobie rozmowę z Leilą. Teraz wiedział już jak królewna mogła pomóc. Ale jej tu nie było, do cholery. Tak samo jak Ingrid. Nie miał wyjścia… Musiał czekać.
 
Bracchus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172