Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2010, 19:50   #31
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kiedy kula zrzuciła jej kapelusz, Rosalina odruchowo – jak kiedyś uczył ją baron Morell – rzuciła się w bok, przyciągającą brodę do klatki piersiowej. Przetoczyła się miękko i zastygła w największym cieniu, dbając o to, żeby za plecami mieć ścianę. Dopiero wtedy odważyła się podnieść głowę i rozejrzeć dookoła. Nie było dobrze. Trzech żołnierzy z jej ochrony leżało na ziemi a następni napastnicy nadbiegali. Rapier został na statku, ale nie była do niego szczególnie przywiązana. Bardziej do torby ze swoimi rzeczami, której też przy sobie już nie miała. Mała strata, przeszkadzałaby jej tylko w walce. Najcenniejsze – listy z rekomendacjami – i tak miała schowane tam, gdzie kobiety zwyczajowo chowają najcenniejsze rzeczy.
Przesunęła się do jednego z leżących i podniosła jego szpadę. Ciągle pod osłona muru stanęła na nogach. I zobaczyła na raz dwie rzeczy: Kurta, który zjawiwszy się nie wiadomo skąd roznosił jej przeciwników oraz stojącego w tle mężczyznę. Nie walczył, nie uciekał, stał tylko i przyglądał się. Nie pasował do całości.
Siekła przez szyję zbira, którego okuta pałka wylądowała na kartu Kurta. Zwarła się z drugim, kiedy padł skoczyła w stronę obserwującego mężczyzny. Nie mogła pozwolić mu uciec…

Mężczyzna w opończy uniósł dłoń do kapelusza i zrobił da kroku w bok, znikając w zaułku. Na jej drodze wyrośli napastnicy. Ciosy sypały się ze wszech stron. Najwyraźniej, to właśnie ona była celem …
- Idiotka – pomyślała, kiedy Nieznajomy zniknął, a jego ludzi rzucili się na nią – idiotka… powtórzyła, z rozpaczliwą desperacją parując ich ciosy – dałam się podejść.. nie dam rady..
Ktoś pojawił się, Kurt?, nie widziała, krew ściekła jej na oczy, zasłonił ją, dał odetchnąć.
- Puść! – rzuciła, próbując stanąć obok niego – daj mi walczyć… pomogę... sam nie dasz im rady…

Kurt nie przepuszczał jej, przyjmując na siebie wszystkie ciosy. Wiedziała, że długo nie wytrzyma… Dostał w łokieć, ręka zwisła mu bezwładnie. Rosalinda przecisnęła się między nim i ścianą, wyskoczyła z rapierem na wrogów, dwóch udało się jej dosięgnąć … a potem powstrzymało ją cięcie w nogę i przez bok. Kolejny cios dosięgnął głowy i posłał ją na ziemię. Wśród ogarniających ją ciemności nie widziała ostatniego, desperackiego zrywu Kurta i uderzenia avalończyków. Nie widziała też tego, że jeden w przeciwników natychmiast dał komendę do odwrotu i banda niczym stado szakali, rzuciła się w uliczki i zaułki portu.
----
Przebudzenie nie było przyjemne.
- Cóż, w każdym razie żyję – stwierdziła Rosalinda. Nie otwierając oczu – miała dziwne podejrzenie, graniczące z pewnością, że taki ruch nasili łupanie w głowie - poruszała delikatnie wszystkimi kończynami. Było nieźle, zaryzykowała więc uchylenie powiek. Ból nasilił się, choć nie tak bardzo, jak się spodziewała.
- Kapitanat – godło Avalońskiego portu wisiało na ścianie, a za oknem, w dali, majaczyły wierzchołki żagli. Smród dochodzący z opatrunków nasuwał w pierwszej chwili na myśl gangrenę, ale pościel była zbyt czysta, a siedzący obok mężczyzna zbyt dobrze ubrany. Ktoś się o nią zatroszczył, wiec prawdopodobnie miała przeżyć. Nie wydaje się pieniędzy na medyka, kiedy stan rannego jest beznadziejny. Czasem, jak człowiek ma szczęście, ktoś zaprosi Księdza.
- Jak… jak długo byłam nieprzytomna? – zapytała, podnosząc się trochę i łapiąc mężczyznę za rękaw – gdzie są moje ubrania? Co z mężczyzna, który był ze mną? To mój zapach, czy medykamentów? Złapano ich? Mogę już wstać? Gdzie Kapitan Sommersmith?
Po wygłoszeniu tych kilku kluczowych kwestii poczuła, ze potrzebuje jeszcze chwile odpoczynku, więc na powrót opadła na pościel.

- Spokojnie proszę pani. Zaraz odpowiem na wszystkie pytania. Nazywam się Forester i jestem najlepszym w tym mieście medykiem. Zostałem wezwany tu przez kapitana Sommersmitha, by pomóc pani. Nie grozi pani żadne niebezpieczeństwo, choć zalecał bym ostrożność przez kilka dni. Całe szczeście stłuczenia nie były groźne i nie złamano pani żadnej kości. Leży tu pani nieprzytomna ledwie cztery godziny i tak szybkie ocknięcie dobrze znamionuje. Zapach to maści, które nałożyłem na wszystkie rany. Nic nie wiem o ujęciu tych bandytów, ale kapitan wydawał się krańcowo zdeterminowany, by ich schwytać, wiec zapewne tak. Ach … pani wybawiciel oddalił się w nieznanym straży kierunku, bo to usłyszałem już od strażników. Kapitan kazał sprowadzić i jego. Według mnie, może pani ostrożnie się poruszać … jednak pani strój kazałem oddać praczkom, gdyż zakładałem znacznie dłuższy czas rekonwalescencji.
Mężczyzna chrząkał od czasu do czasu w trakcie wypowiedzi. Nie do końca było wiadomo, czy był to tik, czy też coś chciał tym przekazać, a jeżeli tak, to co.

Rosalinda słuchała z przymkniętymi oczami. Słowa był uspokajające – no , może poza informacją o praczkach, ale miała nadzieję ze nie okażą się kretynkami i nie upiora w wodzie jej wełnianej spódnicy ani skórzanego kubraka - ale w tonie medyka było coś.. Nie potrafiła tego nazwać, ale była wyczulona na takie rzeczy. Jakieś wahanie, coś jakby ton nieszczerości....

- Och, monsieur Docteur, gdzie moje maniery, jestem Rosalinda de Villon, proszę mi wybaczyć, nie podziękowałam panu jeszcze za uratowanie mi życia… - powiedziała, łapiąc go ponownie; zadbała tym razem, aby dotknąć gołej skóry pod mankietem koszuli – gdyby nie pan, monsieur Forester, nie wiem, co by ze mną było – wstrzymała oddech, broda jej zadrżała, a potem pozwoliła sobie na krótki, urywany szloch. Spojrzała mu w twarz, na końcach rzęs dostrzec można było łzy – Ale boje się. Boję się, że coś pan przede mną ukrywa. Proszę być ze mną szczerym. Absolutnie szczerym – Zacisnęła palce na jego nadgarstku – Zaklinam pana – dodała szeptem
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-12-2010, 18:19   #32
 
Orian's Avatar
 
Reputacja: 1 Orian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znanyOrian wkrótce będzie znany
No dobrze, zgoda. To naprawdę duży statek. Czy tam okręt. Nikt mu tego tłumaczyć nie musiał. Pulsujące zmęczeniem mięśnie ukazywały to aż nadto wyraźnie. Linami, które przeciągnął dałoby się otoczyć całe Montaigne wraz ze zdobytym kawałkiem Castilii. Oraz tym kawałkiem, który jeszcze na zdobycie czekał. Ale, żeby na całym okręcie nie było z kim porozmawiać? A jedyną konwersacją były polecenia pociągnięcia czy zluzowania jeszcze jednej liny? Kulawy pies byłby lepszym towarzystwem niż oni. Wreszcie zaszył się na pokładzie działowym. Na ile się dało rozebrał jedną z armat. I przerysował sobie, to czym się różniła od zwyczajnych, wszystkim znanych. Z dwóch kolejnych wystrzelił w gwiżdżące dziko szkwały. I był pod wrażeniem. Jeszcze trochę czasu zajęło uzupełnienie podręcznej torby o to co zużył na statek piratów. I pozostało mu już tylko szpetne, a ciche przeklinanie nietowarzyskiego towarzystwa. Zupełnie nie tego się spodziewał. W duchu rozgrzeszył Warda. Nic dziwnego, że niedoszły naciągacz trzymał się na dystans. Potem rozgrzeszył Bachmaiera. A następnie jeszcze jeszcze Ingrid. Cóż, eiseńczycy. Zdumiewający naród. Żadnych emocji. Poprawka; żadnych okazywanych emocji. Ponoć nie sposób zrozumieć człowieka nic nie wiedząc o sztuce tworzonej przez jego naród. Ależ go swego czasu zdumiała tamta pieśń. Najpierw muzyką. Kanciastą ale pełną pasji. Pełną energii jak porządna bomba z podpalonym lontem. I słowa. Pompatyczne, śmiechu warte. Póki nie wczuło się w historię przez nie opowiadaną. I nie przywołało dziejów tego kraju i narodu. Nie wiedząc kiedy zaczął śpiewać, oparty o ambrazurę działa.

*Ciemna dziś noc,
Świszczą kule po stepie i znów
Myśl kolejną za myślą przez mrok
Wiatr uparcie przesyła.
Wiem, że tę noc
Znowu spędzisz do świtu bez snu
Przy łóżeczku dziecinnym i znów -
W oczach łzy, moja miła.

Jakże bym chciał,
Gdy tak płaczesz, scałować te łzy,
Jakże bym chciał
Właśnie teraz przytulić czule.
Ciemna dziś noc,
Step rozdziela nas czarny i zły,
I dlatego nie słyszysz mych słów,
Gdy wiatr świszcze i kule.

Wierzę i wiem,
Żeś ty moja i ja jestem twój
I ta wiara serdeczna nie raz
Była tarczą od kuli.
Błogo mi tak,
Choć śmiertelny rozpętał się bój
I z uśmiechem już myślę o dniu,
Gdy mnie znowu przytulisz.

Co mi tam śmierć,
Choć na stepie złowieszcza jej moc,
Nad głową mą
Tak jak teraz zakrąży srożej.
Czekasz mnie, wiem,
Przy łóżeczku dziecinnym w tę noc
I dlatego wiem dobrze, że nic,
Nic mi stać się nie może.

Jak powiedział kiedyś stary, pijany eiseński weteran.
- Masz tu całe Eisen w jednej piosence. I nic ci ta wiedza nie da. - Dorzucił śmiejący się tubalnie, waląc się pod stół. Ciekaw był czy Ingrid lub Kurt mają za sobą jakąś typowo eiseńską historię. Ale szans, by się dowiedzieć, nie widział.

Cygaro osypało się popiołem do morza. Trzeba by się postarać o jakiś posiłek.
- Na co ma pan chęć, panie hrabio? Nieco pieczystego może. I wino. Południowe castiliańskie, rocznik sprzed czterech lat. Wyjątkowo słoneczne lato. Naturalnie, bardzo proszę, obsłuż się pan. - Poszedł do kambuza. Nadzieja na kogoś, z kim mógłby zjeść posiłek, po raz kolejny, okazała się płonna. Jął się zastanawiać jak właściwie Leila chce odzyskać swoje królestwo. Królestewko? Zdrabnianie tego słowa coraz bardziej dostarczyło odrobinę pożądanej rozrywki. Wezwie na pomoc tych, którzy są z nią skoligaceni? Zaciągnie kredyty i pozyska najemników? Daj Losie by pierwsze wrażenie było fałszywe. By nie okazała się pijanym dzieckiem we mgle. Była szansa, że w polityce radzi sobie dobrze. Jeśli nie, to z pewnością w końcu znajdzie się w miejscu, skąd stosowna opłata zapewni transport do stolicy. Transport bez przygód bardzo proszę.

Przed zejściem na ląd umył się i, na ile się dało, odświeżył garderobą. A oślizłego Ferdynanda Bullcrafta przywitał z autentyczną przyjemnością. Choć po zastanowieniu wolałby jednak kulawego psa.
 

Ostatnio edytowane przez Orian : 20-12-2010 o 21:05. Powód: Wygładzanie.
Orian jest offline  
Stary 20-12-2010, 20:11   #33
Eli
 
Eli's Avatar
 
Reputacja: 1 Eli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znany
Leila długa zastanawiała się, w jaki sposób dotrzeć do domu rodziny Bulcraftów. Najchętniej pogalopowałaby na koniu, zapytała, o co chciała zapytać i szybko udała się do królowej.
Jednakże taki plan absolutnie nie wchodził w grę. Niezwykle ucierpiałby na tym jej wizerunek pierworodnej następczyni tronu, władczyni Reilanu. Gdy statek podpływał do portu z ciężkim sercem postanowiła, że jedynym wyjściem jest.... dorożka... Przebrała się w jedną z podróżnych sukien i poprawiła upięte przez Beatriz włosy. Na widok fryzury uniosła lekko lewy kącik ust przypominając sobie ostatnią rozmowę z rzekomą wieśniaczką....

- Ale... dlaczego wasza wysokość chcesz obcinać tak piękne włosy? Przecież... - namyśliła się i podskoczyła po belę siana, sadzając na niej swoją klientkę - Zaraz zaradzimy im bez używania brutalnych metod. W Castilli wiele dam się tak czesze, to bardzo proste. Chłopki zwykle robią dwa warkocze, ale szlachcianki wolą coś wysmakowanego.
Dziewczyna wsadziła nożyczki za pasek, a jej palce zaczęły przesuwać się po brązowo rudawych włosach, przeplatając szybko pasma i ujmując coraz więcej z objętości pięknej grzywy.
Królewna popatrzyła na swoją koszulę przepasaną już tylko paskiem i nogawice... - Ale myślisz, że nie będzie pewnego dysonansu między strojem, który teraz mam na sobie...? Nie mam ze sobą żadnych służących...- westchnęła - chyba, żeby ich wynając...? - pomasowała się po podbródku i spojrzala znacząco, ale z sympatią na Beatriz.
- Niech się Wasza Wysokość strojem nie martwi, to rzecz nabyta. Ale włosów nie odzyskasz tak szybko, jak dasz je pod nożyce. Zaś wynająć służbę to nie problem. - Zapadła cisza i spojrzenie chłopki na karku królewskim było wręcz namacalne.
- Ostatecznie ja mogę pomóc - odezwała się po chwili dobitnie.
Królewna przygryzła wargę i zmrużyła oczy, po czym uśmiechnęła się intrygancko do siebie.
- To wspaniale. Naprawdę jestem wielce szczęśliwa, że zgodziłaś się kochana Beatriz na towarzyszenie mi w tej niedoli. - powiedziała to już całkiem szczerze, to wychodziło jej całkiem nieźle. Bardzo często robiła swoje służki i niewolnice w bambuko, po to by jej nie wydały przed matką.
- Powiedz mi Beatriz.. skoro już jesteśmy razem jakoś uziemione na tym statku... - wbiła w nią wzrok - z jakiegoż to powodu... - spojrzała w górę jakby się jeszcze namyślając - chcą za twoją głowę dużo większe pieniądze niż za głowę naszego szlacheckiego towarzysza Warda?
Czarnowłosa przez moment, zanim jej rozmówczyni nie skończyła pytania, miała kilka rozmaitych wyrazów twarzy. Z jednej strony, niezadowolony z jakiegoś powodu, wręcz sfrustrowany; z drugiej, w jakiś sposób imitujący usłużne miny służby. Było tam jeszcze jednakże coś czujnego. Jakby w czarnej główce obracały się trybiki myślenia i planowania. Uśmiechnęła się w końcu, zupełnie z nagła, niczym człowiek który podjął ważną decyzję.
- Sądzę, że powinnam być szczera z Waszą Wysokością, bo czuję w Was conajmniej kroplę Castilijskiej krwi. W naszym kraju się źle dzieje, jak wiesz zapewne, Moja Pani. Okupant na zachodnich ziemiach. Przeciwstawiałam się uciskowi z podobnymi mojej osobie ludźmi, zwącymi się El Vagos. To monteńczycy zapewne wystawili za mną listy gończe.
- Rozumiem. - popatrzyła uważnie na kobietę i dodała - Zaiste bardzo odważnych i patriotycznych chłopów rodzi castylijska ziemia.
Dziewczyna nie spuściła z niej czarnych oczu, biło z niej przekonanie i przeświadczenie, że słusznie czyniła. Wcale nie żałowała.
- Czasami patriotyzmu trzeba się uczyć i człowiek robi to w najbardziej zadziwiających zwrotach życiowych - podsumowała - Ale skłamałabym, twierdząc że kocham Castilie tak jak ty swój dom, Moja Pani.
- Zatem wierzę, że z pomocą bogów i moją uda nam się jakoś wybrnąć z tego całego bagna. Nie zwykłam poddawać się na początku. Zresztą zapewne nie mamy nic już do stracenia. - wstała i rzuciła na odchodne - Liczę, że obie nie zawiedziemy się na sobie. - zamrugała, tak jakby chciała w ten sposób przypieczętować cichą umowę, jaka w tej chwili zapadła zdaniem Leili.

***

Gdy statek stanął na redzie, całe okrętowe towarzystwo łodzią przedostało się na ląd. Kiedy królewna zorientowała się, że do Bulcraftów jedzie Ingrid, Felicjan i George, pstryknęła palcami, a już po chwili stała przed nimi dorożka. Jazda upływała sennie i po avalońsku. Horyzont otulała sławetna mgła tak, że trudno było dojrzeć cokolwiek interesującego. Leila przymknęła oczy i nawet nie zwróciła uwagi, gdy we śnie jej głowa wylądowała na ramieniu George’a. Rozmaite sceny przesuwały się przed jej oczami. Raz była w Reilanie, raz na okręcie, a raz w avalońskim porcie, na którym czyhał już na nią okrutny Azbur Han. Zatrwożona wtuliła się mocniej w mężczyznę, a gdy dorożka szarpnęła zobaczyła Kurta. Poczuła przypływ spokoju i dziwne ukojenie. Ten mężczyzna dawał niepojęte uczucie bezpieczeństwa. Zaraz zjawiła się jego kajuta i ona siedząca bez skrępowania jak podrzędny marynarz na podłodze z kubkiem pełnym alkoholu, w wyciągniętej koszuli i z rozpuszczonymi włosami. Ten wieczór należał do tych, które na długo pozostają w pamięci. Wtedy poczuła, że wszelkie troski i zmartwienia pozostały gdzieś daleko w tyle mimo, że przedmiotem rozmowy wciąż były męczące ją problemy....
***
Zlustrował ją spokojnym wzrokiem, pokiwał powoli głową, po czym otworzył drzwi i wskazał szerokim ruchem ramienia kajutę. To był chyba gest oznaczający "czuj się jak u siebie". Westchnął z rezygnacją. Swoim zwyczajem oparł się o ścianę i milczał chwilę, znów przyglądając się kobiecie.
- Próbowałam dowiedzieć się czegoś od pana Warda na temat tych listów gończych, ale niestety nie raczył się przede mną otworzyć, czemu się akurat specjalnie nie dziwię. - westchnęła - Choć przyznam szczerze, że liczyłam na to. Natomiast... nie udało mi się jeszcze porozmawiać z Beatriz. Nie uważa pan, że jej sprawa jest nieco podejrzana? To tylko wieśniaczka.
Podniósł się, kiedy tylko kobieta usiadła na ziemię. Podszedł do swojego bagażu, wyciągnął wino i miedziany kubek. Napełnił naczynie i podał kobiecie. Sam napił się jak żołnierz. Prosto z butelki. Zmrużył oczy spoglądając na królewnę.
- To proste, pani... Ona nie jest tym, za kogo się podaje. - znowu uniósł alkohol do ust. - Ale czy to jest podejrzane? Nie bardziej niż moja czy Twoja obecność na tym okręcie.
- Tak...to prawda.. mam wrażenie, że mimo, że jesteśmy na pokładzie...wszyscy na miano rozbitków zasługujemy... - wpatrzyła się w kubek w zamyśleniu - A czy ... - zawiesiła na chwilę głos namyślając się, czy właściwie taktownie jest zadać to pytanie - w związku ze swoimi poszukiwaniami ma pan jakiś plan? - spojrzała na mężczyznę przyjaźnie - gdyby mi pan opowiedział szczegółowiej, jak pana sytuacja wygląda, może łatwiej byłoby przyjść panu z pomocą... - nie oderwała od niego wzroku czekając na reakcję...reakcję, której nie było.
Długo zachowywał się jakby pytania nie usłyszał. Dopiero po chwili uśmiechnął się kącikiem ust spoglądając na królewnę.
- Zawsze jest jakiś plan, pani. Szukam kobiety. Mówiłem już o niej. Ponoć wie coś na temat moich dzieci. - potarł dłonią podbródek, zamyślił się na kilkanaście sekund. - Nie wiem czy będziesz w stanie pomóc, wasza wysokość. Z resztą... Masz swoje problemy. Nie będę Ci nastręczał nowych.
Wyjrzał przez bulaj. Odwrócił się do kobiety wtykając kciuk za pas.
- Późno już, pani. Ponoć jutro dopłyniemy do Avalonu. Nie wiemy co nas tam czeka... Powinniśmy odpocząć.

***

Rodzina Bulcarftów okazała się typową, flegamtyczną, avalońską rodziną. Leila wynudziła się tam jak przysłowiowy mops. Cieszyła się niezwykle, że znowu siedzi w dorożce i nareszcie zbliża się do upragnionej wizyty u królowej w Balluf u lorda Mainterr.
 

Ostatnio edytowane przez Eli : 20-12-2010 o 20:35.
Eli jest offline  
Stary 29-12-2010, 10:13   #34
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Ingrid

To był zupełnie, ale to zupełnie inny dom niż wszystkie w Eisen. Ozdoby, meble ... wszystko niepraktyczne. Może nie w tym stopniu co w Montaigne, ale jednak raziło to i irytowało. Tak jak i sztuczność i formalność gospodarzy. Mówi się, że to Eisneńczycy zachowują dystans. Że są chłodni w obejściu. Tu czuła się, jakby rozmawiała stojąc na jednej górze i krzycząc do kogoś na drugiej. A przecież w ujęciu protokolarnym nic nie można było im zarzucić.

Carlotta, Leila, Ingrid, Felicjan, George

Spotkanie na trakcie było dość nagłe. Jadący dorożką i wynudzeni po spotkaniu goście dostrzegli nagle amazonkę. Widok był co się zowie. Strój Carlotty eksponował tak wiele, jak tylko mógł ... szczególnie w męskim siodle. Spodnie opinały uda i biodra, koszula w nieładzie bardziej odsłaniała, niż ukrywała biust a włosy poprzyklejały się do zaczerwienionej twarzy. To właśnie strach na tej ostatniej oraz piana na pysku zajeżdżonej prawie już chabety spowodowały, że pasażerowie nie pozwolili sobie na żadne komentarze ani nawet uśmieszki. Widać było, że Castylijanka ma bardzo ważne wieści.

Beatriz

Udział Beatriz w całej walce pozostał niemal niezauważony. Niemal ... bo oczywiście kilku ustrzelonych w uliczce drabów i zadźganych rapierem dwu kolejnych, co to uznało, że castylijka nie będzie problemem zauważyło ją dość dobitnie. Potem jednak pojawiła się avalońska straż i kobieta logicznie uznała, że nic tu po niej. Ani wszak nie pomoże odnoszonej przez nich Rosalindzie a tylko narazi się na niepotrzebne pytania wymiaru sprawiedliwości.

Następnym przystankiem było nabrzeże. Tam usłyszała dźwięk ojczystej mowy. Rozmówcy wyglądali na mieszczanską rodzinę gdzieś z północnej Castylji. Mężczyzna i kobieta w wieku około 30-45 lat i gromadka dzieci pomiędzy kilkuletnią dziewczynką a prawie już dorosłym chłopakiem.
- Nie przyjeli mnie. Mówiono, że tu jest inaczej niż w Montaigne ale ... pracy i tak nie ma.
- Krawcowych nie potrzebują. Więc i ja ...
- Zostało siedem szylingów. Co z jedzenia?
- Pół sera i trochę mleka ... co z nami będzie?
- Nie martw się mamo ... ja znajdę pracę.
- Jak znajdziesz, jak ojca nie chcą -
kobieta rozpłakała się. Starszy mężczyzna otulił ją ramionami. Młodsze dzieci uciekły pod "skrzydła" trzynastoletniej dziewczynki, która pomimo walki na twarzy, też miała już szklanki w oczach. Chłopak stał z zaciśniętymi rękoma.

Wtedy to zobaczyła Carlottę, która w stroju cokolwiek rozwiązłym przegalopowała na jakiejś zabiedzonej krowie (bo koń to to nie był z pewnością) i pomknęła ku bramie.

Wtedy też gdzieś na morzu zarżał przestraszony koń i rozkrakała się papuga.

Wtedy też na bryg stojący dwadzieścia metrów dalej zaokrętował się ON. A może to już było tylko przewidzenie?

Rosalinda

Lekarz przeraził się nie na żarty.
- Ależ droga pani! Nie ma doprawdy, nie ma żadnego powodu do niepokoju a już tym bardziej do płaczu ... zaraz podam jakieś krople. Tylko, tylko spokojnie. Zaręczam, że nic przed panią nie ukrywałem i powiedziałem wszystko co tylko wiem o sprawie. Nie ważył bym się na coś takiego w obliczu takiej damy. - chrząkanie nie ustało, pomimo jawnego już strachu. To musiał być tik. Uspokajał jeszcze pacjentkę przez moment, po czym zaaplikował kropelki. Wyrazie starał się trzymać przy tym fason i nie przytulić rozpłakanej dziewczyny, na co chyba miał ochotę. Czy jednak z pobudek niskich, czy wysokich - nie sposób było teraz poznać. Gębę miał jednak szczerą.

Praczki przyniosły fachowo oczyszczoną odzież ledwie minutę po wyjściu medyka. Koszula była wilgotna, ale po za tym wszystko nadawało się do natychmiastowego założenia.

Potem zjawił się kapitan Sommersmith.
- Pani de Villon? Jak się Pani miewa? Nasz doktor zaręcza, że nie grozi Pani zdrowi żadne niebezpieczeństwo ... jednak odradzał mi rozmowę z Panią, by nie powodować niepotrzebnych emocji. Jednak jeżeli chcemy dowiedzieć się czegoś istotnego o napastnikach, to rozmowa była by nie od rzeczy ...

Kurt

Szedł do ostatniej z karczm w porcie gdy dostrzegł galopującą amazonkę. Zatrzymać jej nie było sposobu. Jednak w oddali, na nabrzeżu dostrzegł drugą castylijkę ...
 
Bothari jest offline  
Stary 03-01-2011, 11:25   #35
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Są chwile gdy czas przyspiesza. I pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca dzieją się rzeczy stadne, zwalone w jeden moment, jak stos podrygujących srebraw na dnie łajby rybackiej. Co gorsza nic takich chwil nie zapowiada.
Nie zanosiło się na taką rzecz wówczas, gdy Beatriz patrzyła się na biedną castillijską rodzinę, dumając nad tym, że ona właściwie niedawno była w podobnym położeniu. Nie, żeby wzruszyła ją owa scena, czy drgnęło czułe serduszko (do takowego panna Alvarez się nie przyznawała). Ale w głowie zrodził się plan, jak wykpić się ze służby u Jej Wysokości Leili. I przy okazji uszczęśliwić paru biedaków. Zanim jednak zdołała wcielić swój pomysł w życie, czas przyspieszył.

Obok przecwałowała ni z tąd ni z owąd Carlotta, gdzieś z oddali echo przyniosło płacz Lusity, a na dodatek rzut kamieniem dalej na statek wszedł jej ukochany wróg. Beatriz szarpnęła się w jedną, potem w drugą stronę, nie wiedząc co robić najpierw. Do konia nie dostanie się tak prędko. Po kolei, kochana. Po kolei.

- Myślę, że mam dla was pracę. Dla pani, konkretnie - w mgnienie oka była przy rodzinie, ale oglądała się co chwila na bryg - I to bardzo dobrą, ale wymagającą podróżowania. Tylko poczekajcie tu chwilę, zdaje się że widziałam znajomego.
I już gnała w stronę statku, unosząc lekko spódnicę obiema dłońmi dla zwiększenia prędkości.
Zatrzymała się przy trapie, odsapała dwa oddechy i oparła o drewnianą barierkę.
- Kim jest ten mężczyzna, który właśnie się zaokrętował? Bo to mój krewny, zdaje się. Może tu podejść? - zapytała pierwszego kręcącego się w pobliżu marynarza.
- To hrabia Toutz z Montaigne i … raczej podejść nie może pani, gdyż właśnie odpływamy. - Jakby na dowód zaczęto wciągać trap, a marynarz począł luzować cumę.

Pomyślunek odfrunął jak dorodna gołębica. Beatriz wciągnęła głęboko powietrze i złapała za barierkę od trapu.
- Czekać! - zażądała bezwarunkowo i odwróciła się w stronę czekającej wciąż nieopodal i zbitej w kupkę niczym stadko kwok rodziny.
- Czekajcie w karczmie “Złoty Oścień”! - krzyknęła do nich - Powiedzcie że was Beatriz przysłała! I pytajcie o panią Leilę!

Uspokoiwszy prędko sumienie, że nie zostawia rodaków na pastwę losu, wbiegła po podnoszonym trapie na statek niczym łania. Dopadła drania. Znalazła go i jej wędrówka się skończyła. A może dopiero zaczęła? Gdy statek odbijał od brzegu, a dziewczyna dziarsko maszerowała w stronę nadbudówki, jej wzrok prześlizgnął się po stojącej na redzie Elisabeth. I wtedy serce castilllianki ścisnęło się nagłym skurczem, bowiem pojęła jak wielki błąd w swej gwałtownej decyzji poczyniła.

- Lusita!
- rozległo się żałosne wołanie po całej zatoce.
Bryg wypływał na morze.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 04-01-2011, 11:33   #36
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Właściciel chabety zaprzestał pościgu. Ostatecznie był to jedynie koń pociągowy a przy wozie ostała się jeszcze wcale silna klacz. Cisnął czapką za uciekającą, zaklął po ichniejszemu i wrócił do własnych spraw. Tymczasem Castilianka popędzała zwierzę mocno zaciskając uda i z braku wodzy trzymając się popielatej końskiej grzywy. Stanowiła ciekawe widowisko toteż miast prób zatrzymania spotykała się głównie z wywalonymi ozorami i otwartymi gębami portowych łazęgów. Straż jak widać miała ważniejsze zadania.
Przyznała, że po pewnym czasie zaczęło jej to sprawiać przyjemność. Przynajmniej było tak nim z zaułka wpadła wprost na stragany. Kopyta roztrąciły upuszczone przez pomocnika kupca skrzynie. W powietrzu zawirowały liście kapusty. Wierzchowiec zaliczył też stragan rybny i dwie spłoszone kury. Przez jakiś czas towarzyszył im nawet kot z przerażeniem starający się uniknąć stratowania. Kiedy znów zakręciła a koń omal nie pośliznął się na imponującej sztuce flądry byli już na nabrzeżu, zostawiając za sobą liczne złorzeczenia w wielu językach.
Przegalopowała wzdłuż linii portu i skierowała w stronę posiadłości. Nie zabawiła tam długo.
Przestraszona służąca szybko odpowiadała na pytania kobiety, która wyglądała na zmotywowaną do najgorszych czynów w razie nie otrzymania informacji.
Królewna opuściła posiadłość. Pozostawało więc gnać na trakt. Umęczone zwierze znów zerwało się w galopie. Pognali na skróty wprost na świeżo zawieszone pranie i Carlotta przez, krótki czas mogła podziwiać pantalony pani domu z bardzo bliskiej odległości…
Bohaterski czterokopytny środek transportu zdecydowanie nie przystający żadnej kobiecie toczył szarawą pianę z ust. Powóz Leili i jej towarzyszy majaczył na horyzoncie.
Dopadła do niego chwilowo ujawniając się w kadrze okienka i wyprzedziła krzycząc.

-Staaaaać! – stęknęła czując nadwyrężone już jazdą na oklep pośladki i zawyła ponownie.
- Staaać, kurwa wasza mać!
Woźnica nie mając wyjścia gdy szalona kobieta najwyraźniej była gotowa staranować powóz zaczął ciągnąć za lejce gwałtownie.
Zatrzymali się. W odróżnieniu od konia Carlotty. Nie pozostawiając jej wyboru popędził jeszcze kilka metrów po czym potknął się i zwalił ciężko z nóg. Dziękowała niebiosom przez ten krótki moment gdy nie musiała martwic się o nogę zaplataną w strzemię. Względnie kontrolowanie ześlizgnęła się z grzbietu i upadła na brzuch osłaniając dłońmi twarz. Rozpłaszczona na trakcie, kryjąc dłonie w ramionach odczekała głuchy koński upadek. Gdy kłęby kurzu naokoło opadły do uszu opuszczających w zaciekawieniu powóz dotarły stłumione słowa w castiliańskim.

- I kurwa, pięknie…Wsparła się na wyciągniętej dłoni, zachwiała i wyprostowała w końcu odgarniając szerokie pasmo czekoladowych mocno zakurzonych i skudłaconych włosów.

- Bo mamy chyba kłopoty… - wybąkała.
Po kilku minutach, gdy doszła do siebie a wzrok rozmówców stał się ponaglający odetchnęła głęboko i zaczęła…

- Szukają cię Leila. Jakiś monetński szlachciura. Nakryłam ich jak gadali z zaułku. Ale ten to potrafi rzucać jakieś czary, poważnie – zaczęła gestykulować żywo po kolei naśladując przytykanie dłoni do muru, cięcia rapiera, uderzenie w głowę. Wyjęła nawet z kieszonki pomiętą chusteczkę przez krótki czas wymachując nią nad głowa gdy opisywała swą podróż.
- A wtedy monteńczyk zniknął w tym murze, jak złoto kocham, więc musiałam się zając tym piratem. To znaczy to okazało się później, jak już go rozebrałam. Ale nie, że ja rozbieram niby przypadkowych facetów, proszę tak nie myśleć.- dodała szybko. Po prostu słusznym wydało mi się go przeszukać no i wtedy ten tatuaż. On był z chartów mówię wam. I to nie byle jaki. Od samej kutwy Bereka. Możecie wierzyć, z nim lepiej nie zadzierać. Aaaach, a ten monteńczyk to chyba ktoś od naszej drogiej Żabolindy. I to krewny mi się zdaję. W każdym razie polecił ją zabić. Wszystkich nas… gwoli ścisłości – łypnęła na słuchaczy oceniając czy nadążają za opowieścią. Pokiwała głową i uniosła chustę. – Mówiłam, że to pachnie vodacziańską damesą? Trzeba powiadomić koniecznie Beatriz i Kurta...
Z pełną premedytacją pominęła Rosalindę szczerze twierdząc, że widocznie zasłużyła na rychły koniec.
 

Ostatnio edytowane przez Witch Elf : 04-01-2011 o 11:44.
Witch Elf jest offline  
Stary 13-01-2011, 12:49   #37
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Łzy Rosalindy – czy to na skutek kropelek, czy też z innych powodów - obeschły sekundę po wyjściu Forestera . Mały spektakl , który urządziła specjalnie dla medyka , pozwolił jej upewnić się co do czystości jego intencji. I w dodatku udało mu się powstrzymać od zaproponowania jej swojego ramienia do wypłakania.. Dziewczyna zaczęła czuć do lekarza coś na kształt szacunku. Poza oczywistym uznaniem dla jego kompetencji.
Wyszła z łóżka, nieco mniej zwinnie niż zwykle, alby odebrać od praczki swoje ubranie. Szybkie obmacanie szwów sukni i podszewki kubraka upewniło ją, że rzeczy schowane tam na czarną godzinę nadal schowane pozostają.
Ledwie zdążyła ułożyć się na powrót w pościeli, kiedy – bez pukania – pojawił się kapitan Sommersmith.

- Pani de Villon? Jak się Pani miewa? Nasz doktor zaręcza, że nie grozi Pani zdrowiu żadne niebezpieczeństwo ... jednak odradzał mi rozmowę z Panią, by nie powodować niepotrzebnych emocji. Jednak jeżeli chcemy dowiedzieć się czegoś istotnego o napastnikach, to rozmowa była by nie od rzeczy ...

- Kapitanie…
- wyszeptała Rosalinda z zakłopotaniem starając się naciągnąć na siebie prześcieradło. Nie do końca się jej to udało - zupełnie przypadkiem odsłoniła zdrowe udo i biodro, a materiał nadal ledwie zakrywał obnażone do połowy piersi.
- Czuje się całkiem dobrze – zapewniła go słabym głosem – i będę potrafiła zapanować nad moimi emocjami. Proszę pytać. Ale najpierw – wyciągnęła ku niemu rękę i spojrzała mu w oczy – proszę proszę przyjąć moje najszczersze podziękowanie.

- Niesienie pomocy w tym mieście należy do moich obowiązków …
- wzrok kapitana mimowolnie zbaczał w udostępnione mu rejony - … i absolutnie nie należą mi się podziękowania a wręcz połajanki. Wszak to w moim mieście została Pani napadnięta. Za to najmocniej przepraszam - wyraźnie starał się trzymać oczy na wodzy, jednak pokusa była zbyt wielka - Jeżeli ma pani jakieś przypuszczenia co do tożsamości zleceniodawców, to proszę o podzielenie się ze mną tymi informacjami … o ile nie stoi to sprzeczności z Pani misją dyplomatyczną. - Kształtne biodro, było tym co rozpraszało go najbardziej.

Rosalinda cofnęła rękę i jednocześnie przekręciła się nieco tak, żeby Kapitan miał lepszy widok na to, co przyciągało jego wzrok.
- Jakie połajanki, kapitanie – żachnęła się – panu zawdzięczam moje ocalenie… Niestety, byłam tak przerażona całą sytuacja, ze nie udało mi się zaobserwować nic znaczącego – jej oczy wypełniły się smutkiem – martwi mnie to, bo jak pomyśle, że inna damę mógłby spotkać mój los.. – pokręciła głową, a potem spojrzała na niego z nadzieją – chyba, że udało się panu ich złapać? Sadze, że chodziło o moją sakwę, może listy… Czy odnaleziono jakieś moje rzeczy?

- Przyznam, że niestety nie. Mamy rysopis draba, który uciekał z miejsca zdarzenia z jakimiś pakunkami, być może były to właśnie Pani rzeczy. Dokładniej widziała go pani Mist, ale … ona widzi zwykle zbyt dużo.
- Sam kapitan chyba też uznał, że pozwala sobie na zbyt wiele i podszedł do okna. Teraz tylko gdy odwracał głowę ku niej, miał względny prospekt … - To rudowłosy marynarz z tatuażem węża morskiego. Dokładnie takiego, jakie zwykle noszą piraci Jeremiacha Bereka. - ponownie popatrzył uważnie na kobietę - Dowiedziałem się też, że pewien Monteński szlachcic pytał o panią i o Pirannię. Nie sądzę, by była pani przypadkową ofiarą … - był już poważny i walczył o zachowanie własnej godności. Wszak podglądanie napadniętej damy nie licowało się z oficerskim honorem.

Rosalinda zrozumiała sytuację Kapitana i z szacunku dla niego owinęła się szczelnie prześcieradłem.
- Kim jest pani Mist? - zapytała - Wiadomo, kto o mnie pytał?
- To praczka i najwieksza plotkarka w mieście. Nie omieszkała zresztą zająć się dzisiaj osobiście pani odzieżą, jakby to mogło jej w czymś pomóc. A co do pytających … nazwiska nie poznałem jeszcze. Wysoki postawny mężczyzna, podobno z zachowania oficer. Z wyraźnym akcentem i wąsikiem.

- Hm
- Rosalinda przygryzła kciuk zastanawiając się – znam kilku takich dżentelmenów z dworu, ale który to konkretnie mógłby być... Pani Mist odniosła mi odzież? mogłabym ją spotkać ponownie?

- To nie będzie żadnym problemem. Zapewne czai się gdzieś w pobliżu, czatując na sensację …
- westchnął wyraźnie

- Bardzo proszę - uśmiechnęła się do Kapitana i zawahała na sekundę - Kpt. Sommersmith, czy... miałam za gors... no, przy sobie.. pisma. Czy znaleziono je?

Zmieszał się nieznacznie - Żołnierze o niczym takim mi nie donieśli, tak jak i doktor. Choć może … - rozejrzał się po pokoju i nagle, dość szybkim ruchem podszedł do stojącej opodal komody - Takie pisma? - Pokazał je, samemu nawet nie patrząc na pieczecie. Pech chciał … nie były to te. Na dodatek, te były dość świeżo napisane i na pewno nigdy nie były przechowywane w najpewniejszej z kobiecych skrytek. Pieczęć wskazywała, że wystawił je doktor …

Rosalinda zacisnęła wargi, niezadowolona. Zmieszanie Kapitana nie uszło jej uwadze. Ciągle owinięta prześcieradłem wstała z łóżka i podeszła do komody. Wyjęła pismo z rąk Sommersmitha i przejrzała pobieżnie. Zalecenia doktora odnośnie stosowania maści zlekceważyła, drugi list adresowany był do Emili Forester, Dwór królewski w Montaigne. Rosalinda nie kojarzyła takiej osoby, ale postanowiła list zabrać ze sobą.
Potem spojrzała kapitanowi w oczy
- Dlaczego mam wrażenie, że nie jest pan wobec mnie szczery? - zapytała miękko, przesuwając dłonią po przodzie jego kurtki, od kołnierzyka w dół - Nasza współpraca od trzech lat dobrze się układała.. nigdy nie narzekał pan na gratyfikację...skąd taka odmiana?

- Nieszczery?
- zdziwił się wyraźnie, i cofnał o pół kroku. Więcej nie mógł, gdyż dalej stała komoda. - Raczej zaniepokojony obrotem spraw. Bo nie wyobrażam sobie w jaki sposób te pisma mogły zaginać. Bandyci nie mieli czasu na … tak dokładne przeszukiwanie. - Wzrok mężczyzny odruchowo podążył w dół. Jasnym stało się też, że jest już bardzo spięty. Czy to jednak z powodu nieprawdomówności, czy może bliskości i zachowania kobiety - nie sposób było teraz rozpoznać. - Może … ten pani wybawiciel? Albo doktor? Ja na pewno zaraz przepytam moich ludzi.

- Kto zdejmował ze mnie ubranie, jak mnie tu przyniesiono? Proszę przywołać tą osobę.

- Zaraz się dowiem i sprowadzę.
- wyszedł szybkim krokiem.

Korzystając z nieobecności kapitana Rosalinda szybko ubrała się, chowając list do panny Forester przy sobie, a potem przejrzała pozostałe szuflady.
Zawartość niestety rozczarowała. Leżały tam zmiany pościeli, obrusów i elementy zastawy stołowej. Tylko górną szufladę zostawiono do dyspozycji potencjalnych gości.
Wrócił kilka minut później w towarzystwie dwóch kobiet wyglądających na sprzątaczki i doktora. Kapitan wyglądał na odprężonego i nawet się uśmiechnął wchodząc.

- Wszystko się wyjaśniło, proszę pani. Proszę zerknąć pod swoją poduszkę.
Faktycznie. Leżały tam wszystkie pisma.
Rosalinda rozpromieniła się.
- Kapitanie, Doktorze....proszę przyjąć moje najszczersze podziękowania. Dopilnuje, żebyście zostali odpowiednio wynagrodzeni.
Spojrzała na kapitana
- Chciałabym jeszcze - za pana pozwoleniem, oczywiście - porozmawiać z panią Mist.

Jedna z kobiet - mniej więcej czterdziestolatka - dygnęła głęboko. - To ja dobrodziejko.

Rosalinda uśmiechnęła się.
- Wygląda mi pani na bystrą i doświadczoną kobietę - powiedziała - a spódnica jest oczyszczona znakomicie, praczki z dworu królewskiego często oddawały mi ją w gorszym stanie. - odczekała kilka sekund i dodała - Podobno widziała pani, jak na mnie napadli?

- Dziękuję dobrodziejko
- po jej minie znać było, że właśnie Rosalinda włożyła jej do reki broń nie lada - pochwałę przy trzech innych osobach. - Tak, widziałam wszystkie te okropne sceny, które panią spotkały, bo właśnie na drugim piętrze wykładałam pościel do wietrzenia na tarasie. Niemal mi serce z piersi uciekło, jak z tych pistoletów strzelili. Myślałam, że to pani okręt z dział wszystkich wystrzelił, taki huk był. Szkoda, że w morze będzie wychodzić, choć słyszałam, że do królowej pani kapitan chce płynąć, żeby szybciej było … Ah, przepraszam. Ich ze czterdziestu panią tam obskoczyło i gdyby nie ten kawaler co pomiędzy panią a tą tłuszczą stanął, to byli by tam panią rozszarpali, albo i co gorzej! I trzech tam było jakichś obcych, znaczy nie z Avalonu. Jeden z nich to potem gdzieś na północ miasta, tam gdzie rudery bandyckie stoją pobiegł, drugiego był zabił ten kawaler a trzeci jakoś zniknał w tym wszystkim. - kobieta nabierała już powietrza by zacząć nawijać dalej, ale wydawało się, że teraz to już będą tylko jakieś bzdury.

- Że też nie uciekła pani a wytrwała do końca - Rosalinda przerwała bez pardonu i pokręciła głową mając nadzieje, że w tym geście wystarczająco dużo podziwu dla odwagi kobiety zawarła - I mówi pani, że moja kapitan do królowej płynie? To nie może być prawda - zrobiła powątpiewającą minę licząc, że w ten sposób panią Mist do dalszej opowieści zachęci

- Ależ musi być prawda, mości dobrodziejko. Anett Wilor slyszała jak wasza kapitana werbowała kilku marynarzy, bo podobno na statku za mało. I tam coś wspomniała, że śpieszą się, żeby odpłynać jeszcze teraz, bo niedługo odpływ. A jak zostaną, to królowa gotowa pojechać gdzieś indziej i wtedy to już zostanie droga lądowa.

- Taaak.. dziekuje pani, pani Mist. Kapitan panią wynagrodzi za fatygę
- spojrzała znacząco na Sommermitha


Kiedy kapitan i lekarz z kobietami wyszli, Rosalinda przysiadła na łóżku. Ktoś chciał jej uniemożliwić dotarcie do Królowej, tego była pewna. Zwykli rabusie wybrali by sobie inna ofiarę , nie ją, strzeżoną przez ludzi Sommersmitha. Dokładnie wiedzieli, że – jak zawsze – po zawinięciu do portu uda się wprost do Kapitana. Ale nie przypłynęła flagowym okrętem. Teoretycznie, nikt z napastników nie powinien widzieć o jej przybyciu. Pomyślała o swoich nowych towarzyszach , o Kpt. Somersmitcie i jego adiunkcie. Ktoś z nich musiał ją zdradzić. Nie sądziła, że wyznaczona mogła być za nią nagroda (z jakiego niby powodu?), a jeżeli nawet – to jej nowi znajomi mieli za mało czasu, żeby do oferentów dotrzeć. Wszystko wskazywało na kogoś Kapitanatu, niestety.
Podjęła decyzję. Rozpruła – z dużą niechęcią, uwielbiała ta spódnicę - jeden ze szwów i wyciągnęła schowane tam monety. Powinno wystarczyć. Nasunęła na głowę kapelusz i przechyliła go nieco, maskując opatrunek i chowając twarz w cieniu ronda. Uchyliła okno i poczekała, aż boczna uliczka na którą wychodziło opustoszeje. Przerzuciła nogi przez parapet po chwili oddalała się już od budynku, kierując w stronę nabrzeża. Kurt nie mógł daleko odejść, ktoś musiał opatrywać mu łokieć. Zapamiętają go. Wystarczyło popytać w barach, może ktoś go zauważył, albo przekierują ją do miejscowego lekarza. Może nico gorzej ubranego niż Forester, ale też z pewnością tańszego.
Nie wiedziała dlaczego, ale z jakiegoś powodu stanął w jej obronie. To – jak na razie – wykluczało go w jej oczach z grona zdrajców. Odnajdzie Kurta, a potem się zobaczy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172