Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2011, 19:15   #101
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Wyruszyli. Idąc za Endymionem przez zamkowe lochy Dearbhail nie zwracała uwagi na przebywających tam więźniów. Ufała sprawiedliwości tutejszych władz. Skoro ci ludzie znaleźli się w celach, musiał być ku temu powód. Dziewczyna szła żwawo, długimi, pewnymi krokami.

Jej chód jednak powoli stawał się coraz mniej pewny i stopniowo zwalniała, im bardziej zapuszczali się ciemnymi korytarzami. W końcu zwolniła tak bardzo, że idący za nią żołnierz wpadł na nią z cichym przekleństwem.

- Przepraszam! – szepnęła w jego stronę i pozwoliła mu się wyminąć. Gdy spostrzegła, że mężczyzna niesie ze sobą pochodnię podbiegła do niego i dalsza część drogi przebyła praktycznie przyklejona do jego pleców. Dolna warga drżała jej niekontrolowanie, choć nie tak mocno jak dłonie, które zacisnęła w pięści. Cały czas jednak rozglądała się nerwowo po cieniach, patrzyła za siebie jakby bała się, że idący za nią ludzie zaczną znikać.

Bała się... oj tak, i to porządnie. Nienawidziła takich miejsc, ponurych, opuszczonych, niepewnych... ciemnych! To był jednak ten moment, gdy umysł Dearbhail wyłączył jakiekolwiek racjonalne myślenie i chociaż nie była tu sama to dziewczyna najzwyczajniej w świecie bała się ciemności.

Dlatego też z ulgą przyjęła wiadomość, że dotarli do wylotu tunelu. Właściwie to jako jedna z pierwszych wypadła na zewnątrz, od razu trafiając na cuchnącą, błotnistą kałużę. Ale wszystko było lepsze niż podróż przez ciemne podziemia. Nawet bagna, chociaż podróż przez nie Dearbhail odczuła dotkliwie. Ubrana w zbroję co i rusz zapadała się w błocko. I chociaż starała się zachować ciszę, to zdecydowanie zbyt często od strony dziewczyny dobiegały pluski wody i mlaśnięcia błocka, któremu bez litości odbierała swoje stopy, wybitnie przez maź ukochane. Pociechą było to, że nie tylko Rohirka miała kłopoty z podróżą przez mokradła.

Już pod murem odetchnęła z ulgą, ale gdy usłyszała plan towarzyszy i spojrzała na wysoką ścianę miała ochotę roześmiać się histerycznie. Już widziała siebie, jak spada na tyłek przy pierwszej próbie wspinaczki.

- Choćby skały srały nie wdrapię się na tę ścianę. Odpadam z grupy, która miała by się zabrać za otwieranie bramy. Chętnie zostanę tutaj, na dole i pomogę przy głównym ataku – rzuciła w stronę towarzyszy.

Przez długą chwilę debatowali jeszcze na temat planu i w końcu rozdzielili się. Dearbhail odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że ma zostać z Endymionem na dole. Andaras, Kh’aadz i Perła wraz z kilkoma wyznaczonymi żołnierzami rozpoczęli wspinaczkę. Dziewczyna odwróciła się do muru i spojrzała w stronę gościńca. W samą porę, aby ujrzeć, że w krzakach przy drodze ktoś się czai. Było ciemno, a jej wzrok nie był zbyt bystry ale była pewna, że kogoś tam widziała.

Nie odwracając głowy od miejsca, gdzie zobaczyła postaci szepnęła do Endymiona, którego trzymała się cały ten czas.

- Widziałeś to, prawda? Nie, żebym panikowała, ale chyba lepiej to sprawdzić.

Na szczęście strażnik przyznał jej rację. Szybko wydał rozkazy, i gdy tylko księżyc ponownie schował się za chmurami, ruszyli w stronę, gdzie ukrywały się dwie osoby.

Dearbhail przydzielono jakiegoś żołnierza. Dziewczyna miała nadzieje, że ani ona jemu, ani on jej nie narobią problemu. Szybko jednak przestała myśleć o bezsensownych rzeczach i skupiła się na cichej, pewnej podróży przez krzaki.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 16-06-2011, 22:15   #102
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Przejście tunelem nie stanowiło większego problemu, natomiast przeprawa przez bagna dała się we znaki całemu oddziałowi. Brudna, zimna woda, grząskie podłoże, pijawki i cała masa innych oślizgłych stworzeń. Co i rusz było słychać plusk jakiegoś bagiennego żyjątka mniejszego lub większego umykającego z drogi oddziałowi zbrojnych, mozolnie prących na przód. Obrazu dopełniało stojące i zatęchłe powietrze, które drażniło nozdrza Endymiona bagiennymi zapachami. Nocne niebo z księżycem w pełni, którego promienie odbijające się od wód grzęzawisk rozświetlały drogę, gdy tylko przedarły się przez mgły okalające trzęsawiska. Lepszej nocy Endymion nie mógł sobie wymarzyć na tego typu wyprawę.
Po wydostaniu się z bagien zostali wysłani zwiadowcy w celu rozpoznania sytuacji jaką zastanie oddział atakujący pod bramą. Reszta oddziału miała chwile przerwy aby odzyskać siły po forsownym marszu przez bagna. Po powrocie zwiadowców okazało się, że bramy strzeże nie więcej jak tuzin ludzi, głownie Dunnlandczyków. Jednak największą przeszkodą okazała się zamknięta brama co nie napawało Endymiona optymizmem.

- Znacie sytuację, brama zamknięta choć jak mówią zwiadowcy obrońcy bramy zachowują się głośno co może świadczyć o tym, że nie są zbytnio skupieni na tym co robią. Co o tym sądzicie – Zapytał zgromadzonych przy sobie towarzyszy Endymion.

Ludzie rwali się do walki i strażnik nie miał zamiaru dusić tego zapału zbytnim przeciąganiem z atakiem ale trzeba było opracować plan zdobycia bramy. Wprawdzie myślał już o wybraniu grupy dwudziestu paru osób, które po cichutku wejdą na mury opanują basztę i otworzą bramę od wewnątrz a wtedy do natarcia ruszy reszta oddziału. Sądził iż zajęcie baszty jest konieczne aby móc bez przeszkód uporać się z mechanizmem bramy. Wąskie wejścia i przejścia sprawiały, że niewielki oddzialik mógł długo bronić się przed przeważającymi siłami nieprzyjaciela próbującymi wejść do środka baszty dając tym samym czas na otwarcie bramy. Należało tylko po ciuchu wejść na mury i dostać się do wnętrza baszty dalszy przebieg ataku nie musiał być już tak dyskretny, ale za to szybki. Zanim by się połapali w sytuacji było by po wszystkim.

Ku niezadowoleniu strażnika Andaras z Perłą chcieli prawie sami otworzyć bramę. W ich opinii do wykonania zadania wystarczy tylko garstka osób. Co z kolei zdaniem Endymiona stanowiło niewystarczającą siłę aby móc sprawnie i szybko dotrzeć do mechanizmu bramy w dodatku eliminując kolejno napotkanych po drodze nieprzyjaciół. Nie chcąc bezczynnie czekać aż brama zostanie otwarta postanowił iść z nimi.

- Zatem dobrze. Andarasie, Perło przygotujcie się. Wybiorę jeszcze dziesięciu ludzi i za dziesięć minut ruszamy. Kh`aadzu, Dearbhail jak tylko wejdziemy na mury zaczniecie po cichu, na paluszkach podciągać oddział pod bramę. Jak tylko brama zacznie się otwierać ruszycie na całego- Powiedziawszy to Endymion ruszył wybrać ludzi do wypadu na bramę i przy okazji poinstruować trzech łuczników co do wypuszczenia płonących strzał w momencie otwarcia bramy. Dając im jasno do zrozumienie, że w razie gdyby był z tym problem np. zamoknięte strzały czy też wskrzeszenie ognia nakazuje im nadać sygnał zaraz po przekroczeniu bramy używając ognia z pochodni oraz strzał znalezionych przy martwych Dunlandczykach.

-My? Nie żebym się wtrącał ale miejsce dowódcy jest przy jego ludziach. A nie się będziesz po jakiś bramach szwędał.-elf się uśmiechnął. -Wyjdę ze śmiałego założenia że tych kilku ludzi będzie nas jedynie ubezpieczać leżąc plackiem na murze. Ja i Perła damy sobie radę. Mamy to zrobić dyskretnie. Zatem w minimalnej liczbie....

Upór Andarasa był niezwyciężony, Endymion zostając ze swoim oddziałem byłby zmuszony bezczynnie czekać aż brama zostanie otwarta. Nie sądził, że dwie osoby poradzą sobie przy mechanizmie.

- A co przy mechaniźmie podnoszenia bramy? We dwóch dacie radę? Osoby które się tym zajmą muszą być dobrze ubezpieczane. Gdyby nie udało im się podnieść bramy wszystko bierze w łep. – odrzekł Andarasowi - Dlatego wolę liczniejszą grupę, będzie komu walczyć i przy podnoszeniu pomagać gdy taka potrzeba zajdzie.

- Wolałbym nie spuszczać Cię z oka elfie... Jeśli zarzucicie linę na mur, poradzę sobie z wejściem na górę i zrobię to ciszej niż na to wyglądam. A w baszcie mogą pojawić się niespodzianki. Standardowym mechanizmem do unoszenia krat w twierdzach, jest zębatkowy kołowrót z zapadką blokującą. Opuścić kratę można bardzo szybko, wystarczy wyjąć blokujący trzpień, a masa kraty zrobi resztę, z podnoszeniem, może zejść znacznie dłużej, bo jeśli ta krata jest przystosowana do unoszenia przez jednego człowieka, to przekładnia na mechaniźmie ma bardzo małe przełożenie, uniesienie całości nawet na metr zajmie ładnych kilka minut, a wierz mi, nie odbywa się to bezgłośnie.. - Kh’aadz uśmiechnął się krzywo i mrugnął okiem, podkreślając ironię sytuacji... Wszak to nie oni są szpiegami i zdrajcami, a całkiem możliwe, że wypracowywane przez stulecia praktyki zabezpieczania twierdz, zwrócą się przeciwko nim.

Elf który pojęcia nie miał o szturmowaniu twierdz zasępił się informacją
-Kilka minut mówisz. Endymionie jak to wygląda tu? Bo jeśli tak to tu cicho trzeba jedynie wejść a potem to już bez znaczenia. Bramy będzie trzeba bronić przez kilka minut może być ciężko i trzeba dużo ludzi. Chyba że da się to szybciej zrobić wtedy mała grupa jest aktualna.

- Obawiam się że Kh`aadz ma rację, zresztą to bez znaczenia i tak na taki rozwój wypadków lepiej się przygotować, nie chcę zostać zaskoczony.

- Elf ma rację - wtrącił Perła - nie jesteś tam potrzebny ani Ty, ani duży oddział.

Porażająca pewność Perły wskazywała na lekceważące podejście do obrońców bramy. W dodatku zarzut braku... subtelności... lekko zdenerwował Endymiona. Nie wiedział co im przyjdzie po subtelności gdy stracą element zaskoczenia wtedy będą potrzebowali odpowiedniej siły aby przejąć inicjatywę i szybko ruszyć na przód nie zważając na subtelności. Od tego momentu będzie liczyła się tylko szybkość działania. Chyba nie liczyli na to, że uda im się prześlizgnąć niezauważonymi do samego mechanizmu? Jako dowódca Endymion nie powinien ryzykować ataku niewystarczającymi siłami. Jednak buńczuczność i przekonanie we własne możliwości tej dwójki aż prosiła się aby sprawdzić czy są tak dobrzy jak twierdzą.

- No dobrze niech wam będzie - odparł Endymion nie do końca przekonany czy dobrze robi - idźcie.

Podejmując tą decyzję wiedział, że poniesie wszystkie konsekwencje ewentualnego niepowodzenia otwarcia bramy a w konsekwencji ataku na miasto. Miał tego świadomość.
Obserwując wspinających się pozostał przez pewien czas pod murem z resztą żołnierzy, którzy byli wcześniej wybrani a nie wzięli udziału w akcji. Po upływie około trzech minut wycofał się spod muru do oddziału gdzie oczekiwał aż brama zacznie się otwierać. Oddział był zwarty i gotowy ruszyć do przodu gdy tylko brama zacznie się poruszać.

Noc wydawała się chłodna, lub siedzenie bezczynnie w mokrym ubraniu sprawiało takie uczucie. Pocieszał się tym, że błotnym stworkom biegającym po murach miasta na pewno nie było zimno, a już na pewno nie mieli czasu o tym myśleć. Od czasu do czasu zza chmur wychylił się księżyc oświetlając bladym światłem mury miasta. Właśnie podczas takich chwilowego przejaśnienia Endymion dostrzegł dwie postacie w wysokiej trawie po lewej stronie gościńca. Byli tak nieostrożni że nawet Dearbhail ich zobaczyła, trzymając się blisko Endymiona nie odwracając wzroku od miejsca ujrzenia postaci szepnęła cicho do strażnika:

- Widziałeś to, prawda? Nie żebym jakoś panikowała czy co ale lepiej to sprawdzić.

- Tak - odparł Endymion, po czym spoglądając w nocne niebo dodaje - ale zaczekajmy aż księżyc się schowa w chmury wtedy ruszymy.

Wskazując ręką jednego z żołnierzy będących nieopodal z tyłu mówi prawie szeptem do niego

- Pujdziesz z nią - odwracając się strażnik wskazuje kierunek, którym będą podchodzić Dearbhail i żołnierz - od tamtej strony, ja zajdę ich od drugiej. Tylko cichutko, na paluszkach.

Jak tylko księżyc się schował i się ściemniło cichutko i powoli ruszyli zachodząc siedzących w trawie z dwu stron.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 16-06-2011, 23:49   #103
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
W końcu się zatrzymali, ubłoceni z przemoczonymi butami i spodniami. Wszystkie pochodnie dawno wygaszone ułatwiały dostrzerzenie przebijającej się między konarami poświaty, od płomieni zdobytego miasta. Przejście przez mokradła nie było łatwe, przynajmniej dla krasnoluda, który tam gdzie ludzie zapadali się po kolana, brodził z wodą sięgającą prawie połowy ud. Kilka razy o mało co nie wpadł twarzą w mętne błocko, zawsze znajdując na czas czyjąś pomocną dłoń. Mimo, że drogę pokonali w milczeniu, Kh'aadz dobrze czuł silną więź między towarzyszącymi mu ludźmi. Mieli wspólnego wroga i teraz szli mu odpłacić za krzywdy i upokorzenia któych doznali. Będą walczyć za poległych lub torturowanych kompanów i rodziny, oni dadzą z siebie wszystko, bo nie mają nic do stracenia. Tylko dla tego ten wypad miał szanse na powodzenie.

Endymion, którego sam Król mianował dowódcą tego liczącego blisko trzy setki ludzi oddziału, kazał rozstawić wartowników w okolicy i posłać zwiadowców, żeby wybadali jak wygląda sytuacja bezpośrednio przy bramie. Część ludzi wykorzystała chwilę przerwy, żeby wylać wodę z butów, lub raz jeszcze sprawdzić swój ekwipunek. Kh'aadz nie był tu wyjątkiem, gdy Andaras wraz z Endymionem zaczęli układać plany, krasnolud przysłuchiwał się im uważnie, jednocześnie woskując cięciwę swojej kuszy i wtrącając co jakiś czas luźne uwagi. Jednak gdy Elf wymyślił otwieranie bramy samojeden z tym całym Perłą, do Kh'aadza doszło, że żaden z nich nie ma bladego pojęcia o inżynierii wojskowej i fortyfikacjach. Endymion słusznie zwrócił im na to uwagę. Krasnolud jednak postanowił dokładniej wytłumaczyć nieświadomym towarzyszom w czym rzecz.

- Wolałbym nie spuszczać Cię z oka elfie... Jeśli zarzucicie linę na mur, poradzę sobie z wejściem na górę i zrobię to ciszej niż na to wyglądam. A w baszcie mogą pojawić się niespodzianki. - Kh'aadz zaczął swój wywód.

- Standardowym mechanizmem do unoszenia krat w twierdzach, jest zębatkowy kołowrót z zapadką blokującą. Opuścić kratę można bardzo szybko, wystarczy zwolnić blokadę, a masa kraty zrobi resztę, z podnoszeniem, może zejść znacznie dłużej, bo jeśli ta krata jest przystosowana do unoszenia przez jednego człowieka, to przekładnia na mechaniźmie ma bardzo małe przełożenie, uniesienie całości nawet na metr może zająć, dwie, trzy minuty, a wierz mi, nie odbywa się to bezgłośnie.. - Kh’aadz uśmiechnął się krzywo i mrugnął okiem, podkreślając ironię sytuacji... Wszak to nie oni są szpiegami i zdrajcami, a całkiem możliwe, że wypracowywane przez stulecia praktyki zabezpieczania twierdz, zwrócą się przeciwko nim. Ucieszył go zasępiony wzrok przyjaciela, znaczy się, że dotarło i zrozumiał.

-Kilka minut mówisz. Endymionie jak to wygląda tu? Bo jeśli tak to tu cicho trzeba jedynie wejść a potem to już bez znaczenia. Bramy będzie trzeba bronić przez kilka minut może być ciężko i trzeba dużo ludzi. Chyba że da się to szybciej zrobić wtedy mała grupa jest aktualna. - Andaraz odpowiedział po krótkim namyśle.

Krasnolud pokręcił lekko głową. Wejście do bramy i podniesienie kraty we dwóch - czterech ludzi? Mało, jak dwóch zacznie kręcić korbą, to Dunlandczycy oblezą ich jak muchy świerzy krowi placek. W wieży będzie trzeba się utrzymać. Na szczęście Endymion potwierdził słowa krasnoluda.

- Obawiam się że Kh`aadz ma rację, zresztą to bez znaczenia i tak na taki rozwój wypadków lepiej się przygotować, nie chcę zostać zaskoczony - Słowa strażnika brzmiały rozsądnie. Wyglądało na to, że szybko wyklarował im się wstępny plan działania, uzgodnienie szczegółów zajęło jeszcze chwilę...

---

Godzinę później, z twarzami wysmarowanymi błotem, podkradli się wraz z niewielkim oddziałem pod same mury. Z ciemności osłaniali ich łucznicy Endymiona. Cała piątka czekała aż Andaras przy pomocy swoich magicznych sztuczek zahaczy linę o krenelaż. Chodź Kh'aadz magii nie cierpiał prawie równie jak orków, musiał przyznać, że upadająca z impetem żelazna kotiwczka mogła by narobić dużo hałasu... Kh’aadz przyklejony plecami do muru wyczekał, aż Andaras wyjdzie na górę i w umówiony wcześniej sposób szarpnie trzy razy liną, po czym sam zaczął się wspinać. Krasnolud w swoim życiu zwiedził nie jedną jaskinię i pokonywanie zalanych syfonów, czy pionowych kominów nie było mu obce. Wspięcie się po linie na mur przy tym to był łatwy spacerek. Wcześniej krasnolud obwiązał buty kawałkiem płótna, żeby wytłumić bicie podeszw i dokładnie sprawdził każdy element swojego ekwipunku,tak, aby nic się nie obijało i nie hałasowało podczas wspinaczki. Wspomagając się nogami, którymi szedł po murze, podciągał się płynnie rękami. Bez zbędnego pośpiechu, acz sprawnie i cicho.

- Ciekawe czy by się Perełka teraz też tak wymądrzał. - pomyślał Kh’aadz, jednak szybko odegnał od siebie zgryźliwe przemyślenia i całkowicie skoncentrował na zadaniu. Gdy tylko przekroczył krawędź krenelrzu, zsunął się ostrożnie na podest murów, przykucnął na jedno kolano w cieniu blank robiąc miejsce kolejnym żołnierzom i ściągnął z pleców Matyldę, którą sprawnie naciągnął i załadował bełtem o masywnym graniastym grocie. Z odległości jaka dzieliła ich od baszty, taki pocisk bez problemów radził sobie z kolczugą, jak dobrze trafić to nawet ze zbroją płytową, a kusza ma w takich wypadkach tą zaletę, że w przeciwieństwie do łuku, może długo pozostawać w gotowości do natychmiasowtego oddania strzału. Wymierzył w stronę dwóch stojących przy wejściu do baszty Dunlandczyków podpierając broń na kolanie, żeby się nie męczyć i osłaniał resztę nadchodzących towarzyszy.

Gdy już wszyscy znaleźli się na murach, Kh'aadz poczekał na lekkie klepnięcie w ramię, oznaczające, że z tyłu wszystko w porządku i można iść. Zaczęli się powoli skradać wzdłóż murów w kierunku niczego nie spodziewających się podpitych najeźdźców. Kh'aadz stąpając cicho cały czas celował do nich ze swojej potężnej kuszy. Pierwsza niespodzianka miała miejsce w połowie drogi, gdy ostrożnie wyminęli kilka ustawionych przy blankach beczek, okazało się, iż za nimi leżał nieco wstawiony, choć zdecydowanie przytomny młody Dunlandczyk. Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony, jednak krasnolud szybko zdecydował, że nie ma na co czekać, trzeba uciszyć klienta, zanim zawoła kumpli, szybko przesunął swoją kuszę ustawiając twarz chłopaka bezpośrednio na przedłużeniu graniastego grotu spoczywającego w leżu kuszy i czekającego na lekkie naciśnięcie dźwigni spustowej. Chłopak okazał się nad wyraz rozsądny i to, że powoli odwrócił głowę na bok nie wydając żadnego dźwięku i odsunął się od opartej o mur kuszy, co prawda nie załadowanej, ale zawsze, uratowało m życie.
Kh'aadz nic nie mówiąc kiwnął lekko głową z aprobatą, po czym zdzielił młokosa w potylicę, ogłuszając go na jakiś czas. Na migi pokazał Vincentowi, niskiemu, choć dobrze zbudowanemu i przede wszystkim doświadczonemu żołnierzowi, żeby go zakneblował i związał. Weteran skinął krótko głową i wziął się do roboty, gdy Kh'aadz w międzyczasie wraz z Andarasem przybliżyli się jeszcze nieco do stojących nadal przy drzwiach do baszty żołnierzy.

Marcus z Pereirą i Centinarim dołączyli niemal natychmiast, Vincent kilka sekund później, komunikując się znakami dłoni, ustalili prosty plan działania. Kh'aadz poświęcił chwilę, żeby porządnie wycelować w swój cel. Charakterystyczny trójkąt tworzony przez kąciki oczu i podstawę nosa na ludzkiej twarzy, gdy umieścić tam pocisk, człowiek pada ścięty z nóg jak szmaciana lalka, bez szans na jakąkolwiek reakcję. Tam właśnie wycelował krasnolud. Andaras cmoknął na tyle głośno, żeby Dunlandczycy to usłyszeli. To był sygnał, zaskoczeni mężczyźni obrócili się w ich stronę, i zanim ich mętny od wina i miodu wzrok wypatrzył ich w ciemnościach, cztery pociski pomknęły ku nim z ogromną prędkością. Tuż po sygnale Andarasa, Kh'aadz nacisnął lekko na dźwignię spustową Matyldy. Zwolniony orzech obrócił się szybko uwalniając cięciwę, która w akompaniamencie charakterystycznego dla kuszy klaśnięcia wyrzuciła ciężki bełt prosto do celu. Pocisk bez najmniejszego problemu przebił się przez chrząstki nosa i niemal wyszedł z drugiej strony czaszki. Siła udeżenia gwałtownie odchyliła głowę już martwego Dunlandczyka do tyłu, w tej samej chwili strzała wypuszczona przez Vincenta zagłębiła się w okolicach tchawicy nieszczęśnika. Ciało opadło bezwładnie na posadzkę muru. Gdy Kh'aadz odjął oko od kuszy, dostrzegł jak drugi żołnież ze sterczącymi z jego szyji i klatki piersiowej strzałami harkocząc niewyraźnie osuwa się poza krawędź muru. Spadające zwłoki, obijające się o kamienne stopnie narobiły nie lada hałasu, krasnolud naprędce przeładował swoją kuszę, zakładając na leże, kolejny ciężki bełt o solidnym graniastym grocie. Przeklął w duchu nieżywego Dunlandczyka, który swoim efektownym, niemal cyrkowym zgonem, mógł im teraz ściągnąć na głowę całe zastępy tej hołoty... Cała szóstka odczekała w napięciu i bezruchu kilka bardzo dłużących się sekund... Jednak o dziwo, nic się nie stało... Jednak jak się miało okazać, to nie był koniec niespodzianek na ten wieczór...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 17-06-2011, 11:15   #104
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Narada jak to każda narada, okazał się wcale nie taka prosta. Owszem ustalili plan działania zająć bramę z dwóch stron... Jednak pewnie tylko dlatego że był to jedyny słuszny plan. Co do samego jego wykonania, było już niemal tyle wersji ilu uczestników wyprawy... Deabrhail jedynie nie wypowiedziała się w całej tej dyskusji. Dziewczyna poniekąd słusznie pewnie nie chciała powiększać zaistniałego już chaosu.. Ten był niemały... Perła najchętniej poszedłby sam z Andarasem i zajął baszty i bramę tylko we dwóch. No z ciężkim sercem może by wziął ze sobą dwóch żołnierzy. Ale i to było niepewne... Dla Andarasa plan był dobry ale zbyt brawurowy. Perła wiadomo chciał udowodnić swój profesjonalizm i pokazać swoją wartość. Jednak zapewne również dać upust swej próżności czyli zwyczajnie się popisać. Elf jednak popierał mniej więcej taki plan. Mało cicho i skutecznie. Jednak w wystarczającej liczbie by nie mieć problemów. Plan Endymiona podobał się bowiem Animiście znacznie jeszcze mniej. Nie dość że miało być ich bardzo dużo jak na ciche podejście. To jeszcze o zgrozo Endymion chciał iść z nimi! Elf rozumiał brawurę młodzieńca jednak król wyznaczył go na dowódcę tej akcji. Miejsce dowódcy jest przy jego ludziach. W tym fakcie zgadzali się z Perłą i wspólnymi siłami odciągnęli strażnika od szalonego pomysłu. Choć ten zgodził się dopiero po dość dużych naciskach....

-Nadal uważam że pójście całej naszej czwórki to nieostrożność. Ostatni raz apeluje Endymionie zostań na dole. Niby nic się nie stanie. Jednak jakby przy bramie coś poszło by nie tak, to możemy mieć duży problem. Tym bardziej że grupa odbijająca prawie na pewno tam utknie. Zostawienie Deabhail samej jest bardzo nie na miejscu. I skoro uparłeś się wchodzić, a w tej chwili nie zmienisz zdania, to ja zostanę na dole z naszą wojowniczką. A że pewien krasnolud wyznaje zasadę “gdzie pewien cholerny elf tam i ja” to chyba zostaniemy obaj. Tylko pomyśl co jest lepsze dla powodzenia akcji. Ty na górze czy dwóch sprawnych w walce i w dodatku widzących w ciemnościach?
Nie czekając na odpowiedź zwrócił się do Perły.
-Po lewej stronie tak na 120 metrach chodzi jeden strażnik. Można by go ustrzelić ale nie wiadomo jak upadnie. Jakby nam spadł do wewnątrz murów byłoby nieciekawie. Najlepiej byłoby gdybyś ty go zdjął. A ja z Khazem ruszymy z prawej strony. Umówimy się na jakiś konkretny czas lub sygnał i bramę naturalnie atakujemy z obu stron jednocześnie. Potem próbujemy się tam jakoś zabarykadować do momentu aż nasi wleją się do miasta. Jakby Endymion nie zmienił zdania to już sami układajcie jak wam wygodniej atakować... Z tym że naturalnym wydaje mi się fakt że na prawej stronie on by po prostu zastąpił nas. Pamiętaj też że będziesz miał balast w postaci 4 żołnierzy ze sobą. Jednak na etapie ataku na bramę będą oni cenni.

Perła ze znużeniem przysłuchiwał się wymianie zdań, on sam był przekonany, że Andaras ma racje, z doświadzenia wiedział, że atak oddziału, o którym mówił Endymion, to nie będzie ciche podejście tak jak planował, a raczej sprytny szturm. W takiej grupie nie było szans, na to, aby zachować aboslutną ciszę. a to nie podobało mu się bardziej niż chciał to pokazać. Nie lubił, kiedy do jego roboty pchali się Ci, którzy o subtelności słyszeli tylko w opowieściach. Postanowił jednak spróbować przemówić do rozsądku strażnkowi.
- Endymionie, daj mi i elfowi po dwóch ludzi. Sami poradzimy sobie kilkoma pijanymi wartownikami.
Wejdziemy po dwóch stronach bramy, ja zajmę się spacerowiczem, kiedy nie będzie widoczny z baszty po lewej, przy okazji sprawdzę, czy nie jest ona zbyt gęsto zaludniona, byłoby źle, gdyby podczas naszego ataku na bramę, dostali posiłki. W tym czasie pozostała trójka wejdzie po drugiej stronie. Bramę zaatakujemy z obu stron, a wszytko powinno odbyć się bez zbędnych nerwów i hałasów. - Khaadzu z Morii, z całym szacunkiem dla Twoich umiejętności, podczas tej akcji wolałbym mieć ze sobą ludzi, którzy potrafią zabijać cicho i skutecznie, a nie tylko skutecznie.- A kiedy już pozbędziemy się Dunlandczyków, reszta wejdzie aby nas ubezpieczać. Wtedy Ty Endymionie, nie będziesz tam potrzebny. Poza tym...miejsce dowódcy jest z jego ludźmi, przecież wiesz to lepiej ode mnie. To chyba dobry kompromis? - Tu Valamir zwrócił się do całej grupy.

Elf lubił ludzi z inicjatywą ale nie lubił kiedy ktoś kto teoretycznie miał dla niego pracować podważa jego decyzje. Zwłaszcza w przypadku gdy Andaras znał wszystkie fakty. Bo był raptem jeden do rozważenia czy Khaaz da radę przejść sto metrów cicho. A później dostosować się do ich taktyki walki. Tego Andaras był pewien zatem nie widział powodów czemu Khaaz miałby zostać na dole.

-Khaaz idzie zemną niezależnie od tego czy górą czy dołem. A na murze da sobie radę.- dyskusje uważał w tym aspekcie za zakończoną. Wolał to ściąć teraz nim jego krasnoludzki towarzysz zacznie się wdawać w pyskówki z Perła. Pozostawało czekać na decyzję Endymiona.

- Dla Twojej wiadomości Valamirze... Ładnych kilka lat mojego brodatego życia spędziłem w patrolach tunelowych w najgłębszych sztolniah Morii. Wierz mi chłopcze, pod ziemią dźwięk się niesie jeszcze bardziej niż na powierzchni, gdy potrzeba to potrafię zachować się cicho. - Kh’aadz nie mógł sobie podarować.

- No dobrze niech wam będzie - odparł Endymion nie do końca przekonany czy dobrze robi - idźcie.

Po jakimś czasie byli już pod murem.

-Tylko panowie cicho jak myszki. A tam w środku przejdziemy na mowę ciała. Każdy zaatakuje cel który mu wskażę ręką. Ma być to szybko i z minimum hałasu. Chciałbym zająć bramę bez jatki. Nie mogą wszcząć alarmu. Jak zacisnę rękę w pieść każdy rusza na wyznaczonego. I nie przestraszcie się kuglarskich sztuczek z oczami... Na podobną mowę znaków był umówiony z Perła gdyby była możliwość porozumienia się. W końcu to skrytobójca znał się pewnie na nich lepiej. Andaras podpatrzył te znaki u ludzi jego ojca. Albowiem Munthan posiadał świetnie rozwiniętą siatkę szpiegów ale ktoś kto jest mistrzem zakulisowych gier musiał mieć również dobrze wyszkolonych zabójców. Czasami nie wystarczy wiedzieć.... Czasami trzeba pchnąć, wiedzieć trzeba tylko kogo. - jedna z maksym jego ojca.

Elf podchodząc pod mur wypowiedział zaklęcie telekinezy. Po czym lina wraz z kotwiczką bezgłośnie zaczeła piąć się do góry. Przeszła za blankę.... Andaras potem ją już tylko lekko pociąga sprawiając że łapie ona dobry punkt podparcia. Lekko jeszcze ją sprawdza po czym rozpoczyna wspinaczkę.

Był to dobry moment do rozmyślań. Za nim na dole czekał już Khaaz. Gotowy jak zawsze iść za druhem.Poczciwy krasnolud zawsze towarzyszył elfowi by ubezpieczać jego plecy. Andaras zastanawiał się czy sami bogowie nie połączyli ich dróg. Był to jedyny człowiek któremu Animiasta ufał bezgranicznie. Gburowaty ciężki w rozmowie ale honorowy i poczciwy. Perła był o wiele mniej pewnym kompanem. Choć z pewnością o większym wachlarzu możliwości. Elfa dobijała jednak myśl że ich drogi prawie na pewno się rozejdą. Głos władczy głos który z pewnością należał do Czarnego Numenoryjczyka będzie miał tu decydujące znaczenie. Andaras modlił się w duchu by nie okazał się on Herumorem. Bowiem wtedy wybór będzie prosty. Życie ukochanej i ojca oraz brata oraz los jego rodaków albo zdrada przyjaciół. Nie wspominając o zabiciu króla. Nadzieją mogło być jeszcze tylko to że ten który do niego przemawiał nie jest Herumorem a jedynie innym równie groźnym czarnoksiężnikiem. Jednak bez setek tysięcy Uruk-Hai na usługach. Wtedy miał szansę mała czy wręcz mierną ale miał... Będziesz moim głosem jak ja byłem Saurona! Głos czyli prawa ręka dowódca armii. Co było logiczne po co bowiem ryzykować życie skoro można wysłać ucznia. Samemu będąc bezpiecznym w ciemnościach Underdark. Ewentualnie poseł bo tak należało tłumaczyć bycie głosem....
Musi zapytać Eldariona kto był dowódcą sił a kto posłem Saurona drogą dedukcji i eliminacji dojdzie do tego kto jest po drugiej stronie...

Na takich rozważaniach zeszła mu wspinaczka. Wszedł na górę wyczerpany. Nie był w tym dobry. Nigdy się nie wspinał prawie... Poradziłby sobie jednak pewnie bez trudu w końcu był elfem. Jednak konfrontacja z amuletem wycieńczyła go..


Andaras i Kh’aadz mieli przed sobą w oddali dwóch gaworzących niedaleko baszty na murze zbrojnych. Pili z jednego bukłaka na zmianę nie zwracali na nic uwagi. Gdy podkradli się w cieniu fortyfikacji na murze w i ich stonę, tóż za jedną beczką w połowie drogi do nich zobaczyli siedzącego za nią młodziaka z bukłakiem na piersi. Był wyraźnie pijany jednak ich zobaczył.
Elf już napinał łuk. Jednak chłopak siedział z wybałuszonymi oczami jak sparaliżowany na ich widok. Tylko unosząca się klatka piersiowa była oznaką jego życia. Po chwili uciekł wzrokiem na bok, odwraca głowę i odsuwa od siebie leżącą obok kuszę i zamyka oczy. Dzieciak pomyślał elf. Pijany ale mądry. Jakby do nas walnął z kuszy wszcząłby alarm i byłaby siepanina. A tak ratuje życie, zdradza swoich a my idziemy dalej. Może go zmusili skoro nie zależy mu na sprawie Dunlandu a może zwyczajnie ceni życie ponad nią. Tym bardziej że jest jeszcze młody.

Elf dał znak Khaazowi by go nie zabijać. Nie robił tego jeśli nie musiał. Masz szczęście chłopaczku że trafiłeś na nas. Po drugiej stronie muru u Perły nie miałbyś. Strażników mieli zdjąć z odległości. Elf zaczął pokazywać rękami Khaazowi jednego z pijanych. Po czym wskazał na jego kusze, tak samo jednemu z łuczników. Później wskazał ręką na skraj muru uniósł wysoko dłoń i gwałtownie opadł nią w dół. Po czym wykonał zaprzeczenie głową. Drugiego wskazał kolejnemu łucznikowi i sam również wział go na cel. Po dwie strzały powinny wystarczyć żeby zabić natychmiast a i hałas nie będzie wielki. W środku nie usłyszą skoro jest głośna zabawa. Byleby nie rąbnęli przez mur do wewnątrz. Bo narobi to hałasu. Andaras przyłożył się do własnego polecenia. Jednak chyba z jeden łuczników nie trafił tam gdzie chciał. Może to przypadek jednak sprawił że trafiony żołnierz zatoczył się i spadł. Odbił się po drodze od półpiętra i rąbnął na dziedziniec.

Elf tylko westchnął zaraz się zacznie pomyślał. O dziwo nie zaczęło się nic. Hałas przeszedł nie zauważony. Zbyt głośnie i zbyt hucznie świętowano przedwcześnie zwycięstwo. Czego się jednak można było spodziewał po twardych choć niezdyscyplinowanych góralach.

Gdy podeszli już do drzwi baszty te otworzyły się i stanął w nich Dunlandczyk krzycząc:

- Te! Młody! Skocz no po gorzałkę!

Były to jego ostanie słowa.
 
Icarius jest offline  
Stary 22-06-2011, 08:08   #105
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Tharbad, Maj 251 roku




Telasaar i jego dwóch żołnierzy zajęli basztę po prawej stronie bramy nie spotkawszy żadnego oporu, gdyż jak się okazało obiekt był pusty. Kamienna budowla wpisana w masywny mur Tharbadu, od zewnętrznej strony była półokrągła, natomiast jej cześć po stornie miasta opisana była na kwadracie. Valamir miał dużo czasu żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Pełno tam było beczek, których zawartościłatwo było się domyślić. Smoła, kamienie i szło. Była też jedna z kiszoną kapustą wymieszaną z boczkiem, dwie z ogórkami i wnioskując po zapachu, jedna zdecydowanie ze śledziami. Za nimi stał mały antałek, który okazał się być mocnym trunkiem z żyta. W pomieszczeniu nie było stołu, przynajmniej na tym poziomie. Pod ścianą zauważył zwisającą linę. Zakończoną - kiedy zadarł głowę - dzwonem. Wejść do baszty było trzy. Dwa z obu stron wysokiego muru i jedno z dziedzińca.

Wtedy to wszyscy zamarli z bardzo podobnym grymasem przygryzania warg i mrużenia oczu na umorusanych błotem twarzach. Niedaleko, po decybelach, które echem odbijały się od muru, można by śmiało powiedzieć , że po sąsiedzku, ciszę nocną przerwał raban tłukącego się metalu, blachy, żelastwa o kamienne schody.



Krzdring! – krzdrang! – brzdręg! – drung! – ding! – ksztring – ŁUP!!! – kstring!

Wszyscy zamrożeni w miejscu tylko oczami obracali nasłuchując co stanie się dalej. Jednak prócz ujadania z oddali psa i śmiechów, śpiewów i krzyków z drugiej baszty nic nie mąciło ciszy dziedzińca. Odetchnęli z ulgą. Dobrze wiedzieli, że cokolwiek to było, usiało mieć związek z ich akcją.

Bezszelestnie zbiegł na pół piętro zostawiając wojaków ubezpieczających drzwi po obu stronach wyjść na mur. Znalazł to po co tu przyszedł. W kamiennej sali na koźle z potężnych dębowych bali wmurowanych w mur i sklepienie celi baszty zawieszony był kołowrót. Żelazne oka łańcucha wielkości dłoni dziecka zawijały się na długi owalny pień urządzenia tylko dwoma zwojami. Krata, której pręty były szerokości prostego miecza, była opuszczona. Za częścią urządzenia gdzie łańcuch nawijał się podczas kręcenia za masywną rękojeść korby były potężne koła zębatych przekładni, w których średnicy można by opisać człowieka z rozpostartymi rękoma.

- Psssssst!!!! – dało się słyszeć z góry po niespełna minucie.

Valami wyjrzał i zobaczył jednego ze zbrojnych jak na migi powiedział, to co Perła usłyszał na chwilę. Po murze od strony drugiej baszty, od bramy, dreptał wartownik. Talasaar wyjrzał przez otwór okienny, zerknął ku górze i zobaczył jak Dunlandczyk leniwym krokiem z włócznią pod pachą kroczył skupiony na podpalaniu cybucha. Mur na tym odcinku był świetnie oświetlony dzięki pochodni zatkniętej w uchwyt przy wejściu do baszty jak i dwa takież same wzdłuż chodnika fortyfikacji.

Wartownik zatrzymał się w połowie drogi przy schodach wiodących na dziedziniec i w końcu dając za wygraną odpalił fajkę od pochodni. Jako, że wiatr tańczył wesoło z ogniem Dunlandczyk aby nie okopcić swej kruczoczarnej gęstwiny brody i wąsów w których tonęła jego kwadratowa gęba, z różnych stron podchodził do pochodni. Musiał być pijany lub niemiłosiernie durny skoro zdobył się na najgłupszy z możliwych sposobów na zaognienie cybucha. Nagle, kiedy kolejny raz obracał się na murze, zatrzymał wzrok na dziedzińcu. Bruk placu był częściowo oświetlony, ale w cieniu muru jego blask rozpraszał się w ciemności. Wystawił pochodnię w stronę bramy. Przy schodach na dół po drugiej stronie baszty z której przed chwilą wyszedł była ciemna plama sylwetki ludzkiego ciała. Ktoś leżał. Pozycja jaką zajmował człowiek wskazywała albo na skręcony kark lub niezbyt wygodną pozycję zaprutego do cna opoja, który padł jak stał, lub może nawet zleciał ze schodów. Wąchał się moment, zerkając na basztę gdzie jego kompani dobrze się bawili, lecz szybko podjął decyzję i zaciekawiony oświetlając drogę ruszył stopień za stopniem na dziedziniec.



- Te! Młody! Skocz no po gorzałkę! – dało się słyszeć ochrypły głos na murze z drugiej strony bramy.











[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Hf8AQS2T55c[/MEDIA]





I doprawdy choć były to ostatnie słowa, które wypowiedział w życiu ten Dunladczyk, który otwierając drzwi miał pecha spotkać na murze czarne postacie elfa, krasnoluda i czterech krzepkich weteranów królewskich, to nie były ostatnimi, które usłyszał. Nim zginął przeszyty nożem Vincenta, jego uświadamiający sobie tragizm sytuacji umysł, zdołał zarejestrować szept trzymającej go w żelaznym uścisku z dłonią na ustach postaci:

- Drzwi!

Jednak drewniane wrota do baszty uchylały się do środka i chcąc je zamknąć tak czy inaczej trzeba było wkroczyć. Pomieszczenie, którego wnętrze było lustrzanym odbiciem baszty, którą zajął Valamir z dwoma zbrojnymi, tym razem wypełnione było ludźmi. Choć nie mieli stołu, to z beczek żołnierze zrobili prowizoryczne blaty do picia i tam też leżało też sporo jadła. Zbrojni siedzieli dookoła na ziemi, schodach lub skrzyniach zajęci jedzeniem i wzajemnym przekrzykiwaniem.

U stóp schodów wiodących na półpiętro siedział Dunlandczyk odwrócony plecami do drzwi, w których progu pojawili się nocni goście. Na środku kamiennej sali trzech zajmowało się opróżnianiem antałka, potrząsając nim jakby magicznie więcej cieczy z niego miało przez to wypłynąć. Choć beczułka była już pusta, na zmianę, jeden wyrywał drugiemu pojemnik dowodząc przy tym, że jemu to jeszcze co skapnie.

I tylko siedzący pod ścianą naprzeciw trzej zbrojni zdawali się być odwróceni twarzami w stronę Andarasa i Kh’aadza, którzy ukradkiem zerkali zza framugi otwartych drzwi, lecz i oni wszyscy zajęci byli arcyważnymi czynnościami. Jeden mozolnie czyścił wypolerowany miecz, a dwóch pozostałych nie szczędziło energii przy żywym gestykulowaniu, które gdyby nie potok gromkich słów, jaki wylatywał im z zarośniętych bród, można by pomyśleć, że obydwaj kreślą rękoma bachomazy lub rozpaczliwie topią się pod wodą.

Kilka pospiesznych szeptów i po chwili w wejściu stał Khaadz z dwoma weteranami. Dopiero bełt zdruzgocącyczaszkę siedzącego niżej człowieka, który pochylił się do przodu trafiony w potylicę osuwając trupa na tyłku tych kilka stopni na dół, wychodząc pod brodą, przerwał wrzawę zbrojnych. Ich spojrzenia poleciały ku drzwiom skąd kolejne dwie strzały przygwoździły do muru sprzeczających się dotąd po obu stronach gorliwego zwolennika lśniących mieczy. Jeden zastygł z pociskiem w sercu nieruchomy jak kukła. Drugi, charczał i trzymał drzewiec sterczący mu z piersi. To przerwało pierwsze chwile zaskoczenia i Dunlandczyk z mieczem w garści zerwał się spod ściany. Wystrzelił obijając się plecami od muru i udami od posadzki jak z procy, lądując na ugiętych nogach zbierając się do szarży, gdy w drzwiach pojawił się umorusana błotem wysoka sylwetka elfa, którą poznać było można chyba tylko po spiczastych uszach sterczących spod kruczoczarnych włosów. Andaras z naciągniętą cięciwą wszedł między rozstępujących się łuczników, którzy sięgali właśnie po kolejne strzały, i niemal bez celowania wypuścił lotkę. Pocisk obracając się trafił brodacza w czoło ciągnąc jego kędzierzawą głową do ziemi, gdzie wylądowała w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział, dokładnie między dwoma towarzyszami, którzy teraz spoczywali nieruchomo ze spuszczonymi łbami. Jego nogi wzbiły się w powietrze ukazując dziurawe podeszwy i wraz ze słomą, jaka wzbiła się w powietrze opadły na posadzkę jako ostatnie, zaraz po plecach, które ciężko gruchnęły o kamienie.

Trzej zbrojni przy beczkach dobyli tego co mieli pod ręką. Włócznię, noża i buzdygan. Tylko jeden z nich który zamiast po broń, miał na tyle oleju w głowie, a może niedobór alkoholu, że przytomnie rzucił się w kierunku wiszącego pod ścianą sznura. Już chwytał na grubą linę z zasuplonymi węzłami gdy kolejna strzała Andarasa odrzuciła go z impetem trafiając w szyję. Szarżujący na dół schodek po schodku krasnolud oszczędził sobie ostatnich kilka stopni rzucając się z nadziakiem na stojących Dunlandczyków. Obalił brakiem jednego na beczkę, a drugi osunął się na ziemię pod ciosem szpikulca, który ugrzązł mu w głowie. Bryznął mózg z przebitej skorupy czaszki czerwonoszarą mazią ochlapując Kh’aadza. Nim krasnolud wyszarpnął żelastwo z wroga i zamachnął się na drugiego, tamten już leżał przebity mieczami weteranów. Wszystko trwało nie więcej jak dziesięć sekund. Starcie było krótkie i niezwykle skuteczne.

Towarzysze umorusanych błotem napastników, z drugiej strony bramy, usłyszeli jedynie uciętą wrzawę popijawy i niceo więcej cieni jakie zagrały w wąskich oknach i otworach strzelniczych baszty.











[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9S61q2Ooxpo[/MEDIA]





Pod bramą, w wysokich trawach łąki, po której mgła przewalała się gnana leniwie wiatrem od rzeki, Dearbhail z wyznaczonym do zadania najbliżej przyczajonym zbrojnym oraz Endymion, w skupieniu skradali się w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą dostrzegli podejrzane postacie. Mogli przysiąc, że gdy księżyc wypłynął na niebo ujrzeli w chaszczach dwie skrywające się przed nocnym blaskiem głowy. Rohirimka z żołnierzem ostrożnie podchodzili, kiedy poruszające się trawy w kierunku przeciwnym sugerowały odwrót ich obiektu zainteresowań. Jako, że Endymion, który zniknął w nocy jak cień, musiał być gdzie tam z przodu przed wycofującymi się postaciami, które teraz niechybnie kierowały się wprost na niego, dziewczyna wstała z klęczek i pochylona w pas podjęła bieg przez trawy z obnażonym mieczem. Podążający za nią żołnierz uczynił to samo.










Endymion, który ku swojemu zdziwieniu najpierw usłyszał a później zobaczył jak trawy przd nim poruszając się coraz szybciej, przyległ do ziemi z nożem w ręku wyczekując nadchodzących obcych. Miał nadzieję rozeznać się z bliska i ocenić z kim ma do czynienia, lecz widoczność była fatalna a mgła, która dotąd działała na jego korzyść teraz kryła w sobie wszystko. Podejrzewał, że podchody Rohirimki wypłoszyły zwierzynę, choć w rzeczywistości, to wiatr od rzeki zdradził jego pozycję. Kiedy wiedział, że na nic się zda ocena sytuacji i być może bojąc się, że został odkryty, gdy ruch w wysokiej trawie był nie malej jak sześć stóp przed nim, zerwał się na równe nogi i nożem gotując się do ewentualnego odparcia ataku, powiedział dobitnym lecz ściszonym głosem:

- Stać!! Kim jesteście i co tu robicie chowając się po chaszczach? Gadać ale już!!!

Choć Endymion nie był ułomkiem postać, która wstała z ziemi była o dobrą głowę od niego wyższa, górując ponad siedem stóp nad ziemią. Zza niej dało się słyszeć obleśny i paskudny rechot nie wróżący niczego dobrego.

Dearbhail była już klika kroków przed celem, gdy scena rozpoczętego dialogu Endymiona zakończyła się szczękiem oręża i jego na wpół bezwładnym lotem w wysokie trawy, gdyż potężna postać, którą omiatała mgła zamachnęła się zza ucha wprost na strażnika. Wtedy dziewczyna dostrzegła, że stojąca za tą postacią druga, mniejsza i nie tak okazale zbudowana jej jej towarzysz, choć i tak wyższa od Dearbhail rechotała obleśnie a do jej nozdrza doleciał zapach, którego nigdy wcześniej nie znała. Przypominał smród długo niemytego ciała wymieszany z szambem i gnijącym mięsem. Żołądek odruchowo cofnął się jej do gardła, lecz wojowniczka zdusiła w sobie naturalny odruch wymiotny i niemal bez zastanowienia cięła przez klatkę piersiową odwracającej się właśnie obleśnej postaci, która dzierżyła w garści miecz z zakrzywionym ostrzem. Dziewczyna nie zorientowała się, że jest sama, bo jej towarzysz na widok powalenia Strażnika Królewskiego czym prędzej wybrał się zająć z dala upatrzone pozycje. W niemrawym blasku księżyca Dearbhail zobaczyła twarz parującej jej cios postaci. Jeśli na świecie są orki, to muszą wyglądać niechybnie, dokładnie jak ta zakazana, łysa i na wpół zwierzęca gęba.

Endymion zerwał się z błota jak oparzony i dobywszy miecza wycedził przez zęby:

- Niejedna podpita dziewka potrafi mocniej zdzielić. Spróbuj jeszcze raz!

Tamten nie dał się więcej prosić. Krótki miecz, który w rękach olbrzyma był niewiele tylko krótszy od półtoraka strażnika, wyprowadził cios. Tym razem już nie na siłę a precyzję. Endymion uskoczył w ostatniej chwili lecz kiedy chciał wyprowadzić swój atak licząc, że jego dłuższe ostrze dosięgnie wroga, przeliczył się, bo nogi ugrzęzły mu po kostki w bagnistym błocie i miecz z furkotem przeciął mgłę przed bokiem olbrzyma. Podmokły teren teraz chyba też nie przypadł do gustu i temu drugiemu, bo widocznie chcąc skończył fechtunki, po prostu zaszarżował na strażnika bez ceregieli. Endymion uwalniając nogi kolejny raz rzucił się w trawy naj najdalej od olbrzyma, poza zasięg jego rozjuszonej postaci i robiąc zwrot, wybił się i pchnął go ostrzem w okolicach prawej nerki. Postać ani pisnęła, tylko zacharczała jak prosiak i mimo mgły, Endymion przysiągłby, że z ust i nozdrzy olbrzyma buchnęła para. W zasadzie już teraz strażnik nie miał wątpliwości, że nie walczy z człowiekiem a orkiem. Jednak te ścierwo w niczym nie przypominało tych z lasu. To jak przyrównywać konia do kucyka lub psa do wilka. Strażnik szarpnął za rękojeść by uwolnić miecz gdy ork odwinął się z lewej ręki wykonując półobrót i tym samym bardziej nabijając się na miecz Endymiona. Uderzenie w skroń było tak potężne, że strażnik zobaczył mimo gęstej mgły wyraźnie zobaczył wszystkie gwiazdy na niebie. Potoczył się kolejny raz w trawę, a miecz uwolniony z ręki sterczał z boku bestii. Odczołgując się nieco, sięgnął po nóż i nucił nim w orka, który wyciągnął z rany ostrze człowieka. Trafił go w pachwinę, co sprawił, że tamten pochylił się. Endymion wciąż czując w głowie rezonans zamachnął się drugim nożem, kiedy ork był już tuż na nimi i posłał go prosto w szyję olbrzyma. Dopiero wtedy tamten upadł twarzą w trawy, wprost na strażnika. Ważył chyba z trzysta funtów, a przynajmniej takie wrażenie odniósł strażnik, gdy wygramolił się spod cielska bestii. Z pleców orka sterczały trzy strzały.










Dearbhail przyjęła atak napastnika zgodnie ze wszystkim czego ją nauczono w wojsku na treningach. Tylko czemu ten brudas za każdym razem ściągał ją do ziemi. Za trzecim razem, kiedy niemal straciła swój miecz po parowaniu dziwacznie zakrzywionego ostrza, postanowiła zrobić unik i kiedy stwór zaatakował markując zwarcie usunęła się w ostatniej chwili tamten nie spotykając oporu poleciał w trawę. Wtedy zobaczyła, że pojedynek Endymiona przeniósł się znacznie dalej od niej, lecz nie miała czasu na śledzenie poczynań strażnika, bo wiedziała, że w każdej chwili może się rzucić na nią jej przeciwnik, którego straciła z pola widzenia. Gęsta mgła kłębiła się nad wysoką trawą, gdy dziewczyna obracała się w lewo i prawo. I za siebie. I właśnie stamtąd nadszedł atak. Dobrze, że nauka nie poszła w las i godziny spędzone na ćwiczeniach w końcu zaowocowały. Zagłębiła ostrze w tors napastnika, a miecz ześlizgując się po napierśniku sięgającym żeber zatopił się w miękkie podbrzusze. Ork zaskowytał jak zażynane prosię i będą w zwarciu z Dearbhail chciał ugryźć ją w szyję, zatrzymując się na metalu hełmu i naramiennika. Wojowniczka z okutego łokcia zdzieliła konającą szkaradę przez łeb i tamten zwalił się z łoskotem u jej stóp. Chciał jeszcze wstać, a raczej dzwingąć się na kolano, lecz nadbiegający w towarzystwie kilku innych żołnierz, który jeszcze przed chwilą jej towarzyszył, teraz przygwoździł mieczem goblina do miękkiej ziemi przebijając go na wylot. Kiedy we mgle zamajaczyła sylwetka potężnego Uruk-hai królewscy łucznicy bez namysłu posłali w jego kierunku strzały.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-06-2011, 16:24   #106
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Nie było nad czym myśleć akcja w baszcie była krótka. Krótka i skuteczna...
Totalnie zaskoczeni Dunladczycy padli ledwo orientując się co ich spotkało. Brak oficerów i dyscypliny po stronie górskiej hordy będzie decydujący. Zapewne teraz jak i później...

Andaras wiedział że działać należy nadal wciąż szybko. By nie zaprzepaścić początkowych sukcesów.

- Łucznicy do obu wyjść zabezpieczyć teren. Zostaniesz z nim ty wskazał na jednego z żołnierzy. My idziemy dalej. Trzeba szybko dostać się do kołowrotu.

- Elfie, lepiej chodźmy wszyscy, puki o nas nie wiedzą, zaskoczenie działa na naszą korzyść, musimy iść za ciosem i z impetem zająć wieżę, będziemy potrzebowali każdej pary rąk W wieży się zabarykadujemy i podniesiemy bramę. Potem wystarczy przeczekać, aż nasze siły przejdą do miasta. - krasnolud zaoponował, jednocześnie wykorzystując kilka sekund przerwy na ponowne naciągnięcie kuszy.

-Trzeba zabezpieczyć tyły do baszty może ktoś jeszcze zawitać. Zostawimy ich o plecy wtedy możemy być spokojni nas trzech wystarczy. Sami nie będziemy z drugiej strony idzie Perła i żołnierze. Jak już dorwiemy się do kraty zwiniemy ten przyczółek I możemy barykadować. Do tego czasu straż tylna się nam przyda. Ruszamy szkoda czasu.

Jak ustalili tak zrobili wieża okazała się pusta. A trud jej obsadzania i bronienia w oczach elfa daremny. Wystarczyło nie dopuścić by ktokolwiek się do niej dostał. Mógłby wtedy pokusić się o zerwanie łańcucha od bramy... A to zapewne byłoby tragiczne w skutkach. Choć samo uszkodzenie łańcucha proste by nie było, należało minimalizować ryzyko. Ponieważ podzieliło by to siły zjednoczonych i wystawiło na rzeź tych którzy bramę już przekroczyli. Bez posiłków i drogi odwrotu padliby pod ciosami wroga. Nawet ich grupa by poradzić sobie w tej cześci miasta i całkowicie ją opanować będzie potrzebowała wsparcia grupy wraz z królem. Taki przynajmniej był plan...

Dźwięk unoszonej i otwieranej bramy zaalarmował oczywiście okoliczne siły Dunladzkie. Zaczynała się najgorsza cześć. Wytrzymać póki wojska nie przejdą przez bramę. Co oznaczało że pięciu strzelców będzie musiało zabić masę ludzi. Było to jednak jak najbardziej wykonalne. Okienka strzelnicze ładnie ukazywały drogę którędy musieli wbiec przeciwnicy. Wrogowie zaś najpierw musieli pokonać dziedziniec co pod ostrzałem łatwe nie było. I wielu zapłaciło za próbę swym życiem. Zaraz po rozpoczęciu wbiegania na schody, stawali się celem jeszcze łatwiejszym. Odległość bowiem od okienek strzelniczych do celów znacznie się zmniejszała... Dunladczycy jednak chyba już wiedzieli co ich czeka. I byli gotowi zapłacić każdą cenę byleby tylko nie wpuścić za bramę żołnierzy królewskich. Dziedziniec jak i schody pokryły się masą ciał. Gdyby sytuacja miała się przedłużyć a siły króla na odpowiednio długo zatrzymano by na wysokości bramy byłoby po nich. Dysponowali przecież ograniczoną ilością amunicji. I mimo że każdy wiedząc co ich czeka wziął dość duże jej zapasy nie były one nieskończone. Uderzano również prowizorycznym taranem w wejście do baszty na dole od strony dziedzińca. Było to możliwe bowiem przeciwników było zbyt wielu by ich powstrzymać, mimo że piątka strzelców uwijała się jak w ukropie. Priorytetem było nie dopuścić nikogo do wieży bramiennej. Choć gdyby wywalono drzwi na dole również byłoby po wszystkim. Liczyli jednak że te wytrzymają a Endymion szybko odciąży obleganych przyjaciół. Śmierć jednak upomniała się o swoje i u załogi bramy. Dwóch żołnierzy padło podczas wymiany ognia prowadzonej z Dunladczykami który ustanowili swój przyczółek za wozem podciągniętym na dziedziniec. Udało się jednak zlikwidować zagrożenie a jeśli ktoś przeżył nie wychylał się już zza wozu. Elf dla pewności posłał w niego kilka płonących strzał. By w przyszłości to stanowisko nie było źródłem kolejnych problemów.

Żołnierze przy bramie przedarli się za mary i jednocześnie skutecznie odciągnęli wszystkich Dunladczyków od baszty. Pojawił się jednak kolejny problem w oddali słychać było zbliżające się konie... Cholernie dużo koni których być tu nie powinno.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 27-06-2011 o 17:28.
Icarius jest offline  
Stary 27-06-2011, 20:45   #107
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Akcja wyczyszczenia baszty wyszła niemal podręcznikowo, co prawda, po fakcie Kh'aadz skonstatował, że pierwsze cele nie zostały najfortunniej wybrane, ale grunt, że efekt końcowy był zadowalający. Siedem-zero dla królewskich. Bez zbędnych słów żołnierze zabezpieczyli teren sprawdzając klatkę schodową i wyglądając przez wąskie otwory strzelnicze, Endymion dobrze wiedział, kogo oddelegować do tego specjalnego zadania, ci wojacy, co krasnolud musiał przyznać, znali się na swojej robocie jak mało kto. Kilka krótkich komend, skinień głowy, i cała piątka zajęła się ryglowaniem drzwi i zastawianiem ich beczkami znajdującymi się w baszcie, to powinno kupić im kilka dodatkowych minut, gdy w końcu wezmą się za kołowrót, Andaras już upewnił się, że w drugiej baszcie, ludzie Endymiona i Perła też dali sobie radę. Jak na razie wszystko szło jak z płatka, szybkość, agresja i zaskoczenie, to właśnie credo oddziałów specjalnych, do których po tej akcji doraźna grupa weteranów, oraz elf przybłęda z krasnoludzkim towarzyszem mogli by pretendować. Kh'aadz z pomocą Centinariego przetoczył ostatnią, pełną suszonego mięsa beczkę pod drzwi prowadzące na mur, wyjrzał przez otwór strzelniczy w stronę dziedzińca. W najbliższej okolicy domy i ulice spowite były w gęstym mroku, nawet światło księżyca będącego jak na złość w pełni, nie było w stanie przebić się pomiędzy stromymi dachami, aby rozjaśnić wydeptane tysiącami stóp ulice. Nieco dalej, w stronę mostów i wysypy, gdzie trwało oblężenie zamku w nocne niebo wdzierały się gorejące łuny ognisk, na tle których niczym źdźbła traw, sterczały w górę cienkie drewniane pale z ponatykanymi na nie ludzkimi postaciami.

Krasnolud opuścił swoją solidną kuszę, włożył but w strzemię i sprawnie naciągnął cięciwę, blokując ją na orzechu. Przeliczył bełty w pudełkowatym kołczanie, zostało się szesnaście, wszystkie pochodziły z królewskiej zbrojowni, krasnolud specjalnie wybrał ciężkie pociski o krótkim masywnym grocie, przystosowanym do łatwego przebijania pancerzy. Nałożył jeden z nich na leże broni, stanął przy otworze strzelniczym, tak jak obok Pereira i Centinari ze swoimi łukami i skinął głową na Vincenta oraz drugiego żołnierza, żeby zaczynali kręcić potężnymi korbami mechanizmu. Stalowa kuta krata zazgrzytała w proteście, jak gdyby nie chcąc aby ją ruszano, ale klekoczące zębatki choć bardzo powoli, to jednak z mozołem i uparcie nawijały na oś kolejne ogniwa stalowego łańcucha, który pobrzękiwał dźwięcznie, coraz bardziej unosząc do góry ciężką przeszkodę.
Najpier zareagowały czujne psy, pilnujące obejść, niezwykły na tą porę hałas sprawił, że zaczęły wściekle ujadać...

Weiss mimo pechowego przydziału, miał dziś farta w ręce, kości słuchały go jak nigdy. W czasie gdy inni oblegali zamek, na którym podobno był sam Eldarion, on musiał siedzieć na tyłach. Prawda, miało to też swoje plusy, wszak jak mawiał jego dziad a po nim jego ojciec, "plądrowanie i gwałcenie hartuje ducha", ale dla ambitnego i zdolnego w robieniu żelazem, dumnego syna Dunladnu, ochędorzenie towarzyszy z ich miesięcznego żołdu w kości nie wystarczało. Gdy gliniany dzban zataczał kolejną rundę wokół stołu, na którym przeturlali pół wieczoru, z zewnątrz doszło ich dzikie ujadanie jakiegoś ulicznego kundla.

- Niech ten pies zawrze ryj! Tu się gra! - wrzasnął Ratwald waląc pięścią w stół.
- Młody, idź tam i ucisz tego przeklętego kundal.
- Czego ja?
- Boś jest szczeniak to raz, bo przegrałeś ostatnią partię to dwa i bo ja tak mówię, to trzy! - Ratwald ewidentnie był nie w humorze, Weiss i trzech pozostałych kompanów zaniosło się głośnym rechotem, który towarzyszył najmłodszemu z kompanii gdy ten klnąc głośno ruszył do drzwi.

- Urwa! Młody, zawrzyj te drzwi bo ziąb po plerach leci! - Weiss warknął na Klerwena stojącego w otwartych drzwiach i gapiącego się gdzieś wzdłóż ulicy.
- Co oni odpitalają? Po pijaku im się kratę zachciało otwierać? - rzucił niby w próżnię młody wojak, nie do końca rozumiejąc co się tak naprawdę dzieje.
- Co ty pier... - Weiss zerwał się natychmiast z miejsca i wyphnął druha na ulicę, robiąc sobie miejsce, spojrzał w kierunku bramy i dopiero teraz do jego uszu, poprzez ujadanie psów doszedł dźwięk łańcuchów unoszących blokującą bramę stalową kratę.

- O żesz ty urwo niemyta... - zaklął, być może służba na tyłach nie okarze się taka nudna i pozbawiona wojennej chwały jak sądził.
- Biegnij do dowódcy i przekaż, że szturmują bramę, po drodze każ bić w dzwony na alarm!- Weiss wydał młokosowi krótki rozkaz.
- Ale co jest? - tamten dopytywał nadal nie pojmując.
- Już! - Barczysty, czarnobrody olbrzym wydarł się na niego.
- Reszta, żelazo w łapy i za mną!

Chwilę potem w pięciu przedostali się w okolice dziedzińca tuż za bramą, która nadal powoli unosiła się w górę, zaklęli cicho spostrzegłwszy leżącego na bruku w kałuży krwi kompana, który miał tej nocy służbę na murach.

- Szybko do klatki schodowej! - Weiss wydał rozkaz, samemu już ruszając do biegu. Plan był prosty, dobiec do murów, przedostać się do wierzy i sprawić, by znajdujący się w środku intruzi pożałowali, że matki wydały ich na świat.

Jednak w założeniu prosty i skuteczny plan, całkowicie załamał się pod niespodziewanym ostrzałem. Dwie strzały rykoszetowały od bruku pod ich stopami, gdy tylko wybiegli z uliczki, ciężki bełt, z głośnym łupnięciem wbił się w drewnianą ścianę, dwie stopy od głowy Ratwalda, kolejna strzała dosiągnęła jednego z ich kompanów powalając go na bruk...

Pierwsi atakujący w niczym nie przypominali karnego wojska, zaatakowali nieskładnie i chaotycznie, szybko ulegając ostrzałowi z zajętych przez królewski oddział specjalny baszt, choć kilku odało się dobiec i przywrzeć do murów, ale tam czekał ich kolejny zawód, w postaci zamkniętych na głucho i zapewne zabarykadowanych drzwi. A jak na złość Dunlandczykom, topornicy jeszcze nie nadbiegli.

Kh'aadz ponownie wyjrzał przez wąską szczelinę i wycelował w z każdą chwilą coraz bardziej gęstniejący tłum. Kogoś trafił na pewno, nie sposób spódłować w tak zwartą ludzką masę. Czas nieubłąganie mijał, a Dunlandczyków, w przeciwieńśtwie do strzał i bełtów nie ubywało... W końcu pośród najeźdźców znalazł się ktoś z głową na karku, bo górale pod osłoną przytoczonych wozów zaczęli się zbliżać do baszt, samemu odpowiadając na ostrzał, pociski zaczęły odbijać się niebezpiecznie blisko szczelin strzelniczych, parę wpadło do środka. Ogień przyciśniętych obrońców zelżał na tyle, że dość duże siły Dunlandczyków podeszły pod sam mur i zaczęły wspinać się nań po schodach, jednocześnie próbując wyważyć drzwi do klatki schodowej od strony dziedzińca. Pereira o sekundę za długo pozostawał w świetle okienka strzelniczego, po wypuszczeniu swojej strzały, przypłacił to życiem, które zabrał mu dunlandzki bełt. Na sekundę wszyscy zamarli, to była ich pierwsza ofiara, Pereira ze sklejonymi krwią brązowymi włosami trząsł się jeszcze przez chwilę w konwulsyjnych drgawkach.

- Zgasić te chędorzone pochodnie! - Kh’aadz wydarł się gdy z kolei Centinari padł na ziemię przeszyty strzałą, która zabłądziła do wąskiego otworu strzelniczego baszty, samemu wypuszczając kolejny bełt do tłumu na dole i chowając się ponownie za murem. Gdy w pomieszczeniu zrobi się ciemno, przeciwnik nie będzie widział gdy któryś z nich stanie przy szczelinie aby oddać kolejny strzał w stronę dziedzińca. Ale z Centinariego pożytku raczej już nie będzie, trzeba by go szybko połatać.

Gdy tylko wyrzucili wszystkie pochodnie na dziedziniec, wprost na głowy zalegających tam Dunlandczyków, w pomieszczeniu zrobiło się ciemno jak w grobie, jedynie świetliki otworów strzelniczych majaczyły jaśniejszymi kolorami, jak gdyby zawieszone w niebycie. Teraz rzeczywiście, Dunlandczycy nie mieli pojęcie kiedy ktoś z obrońców wychylał się aby razić ich kolejną strzałą czy bełtem, musieli strzelać na wyczucie, co już nie było tak skuteczne.
Donośne dudnienie w drzwi na dole najpierw osłabło, a potem zupełnie ucichło... To mogło znaczyć tylko jedno... Królewscy przekorczyli bramę!
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 27-06-2011, 21:36   #108
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Ziemia była zimna i mokra a cielsko martwego orka cholernie ciężkie i cuchnące. Endymion chciał się wydostać jak najszybciej spod martwego cielska, które zwaliło się na niego. Toteż skorzystał z dłoni podanej przez Dearbhail i z jej pomocą uwolnił się z pod wielkiego orka. Nie spuszczał z niego wzroku obawiając się, że ork może jeszcze jakimś cudem żyć. Strażnik był pod wrażeniem jego siły, sprawności i żywotności w niczym nie przypominającej pobratymców spotkanych w trollowych lasach. Jak przypuszczał był to uruk-hai. Widząc strzały sterczące z pleców uruk-hai oraz ciało drugiego już znacznie mniejszego orka zdał sobie sprawę z pomocy jaką uzyskał we walce ze strony Dearbhail oraz łuczników. A podekscytowana walką dziewczyna potwierdzała to domagając się uznania dla swojej dzielnej postawy.

- Wybacz, ale byłem troszkę zajęty - odparł strażnik, przykładając dłoń do pulsującej skroni i spoglądając na Dearbhail - wygląda na to, że nawet uratowałaś mi tyłek. Bo z dwoma bym sobie nie poradził. Mój nie dość, że był cholernie wielki, silny ale i wyjątkowo nie chciał zdechnąć.

Endymion pochylił się nad ciałem ogromnego orka wyciągnął noże a następnie z obrzydzeniem i wstrzymanym oddechem zaczął przeszukiwać martwe ciało. Podobnie postąpił w przypadku orka ubitego przez dumną teraz jak paw dziewczynę. Nie było to przyjemne zadanie gdyż każde dotknięcie poszarpanego, brudnego i trącającego zgniłym mięsem ubioru uwalniało nowe pokłady nieprzyjemnej woni i napawało go wstrętem do tych plugawych stworzeń.

Ale poza zmiętoloną i mało czytelną mapą znalezioną przy mniejszym z orków nic nie znalazł. Rozpoznawszy iż mapa dotyczyła okolicy i nic ciekawego nie wnosi Endymion odrzucił ją na martwe ciało z którego sączyła się czarna posoka.

- Zastanawia mnie co oni tutaj robili? - Zawiedziony wynikami przeszukania ciał orków Endymion rozważał na głos - Zapewne rozpoznanie na szpicy większego oddziału.

- Wracajmy do oddziału, brama powinna zostać otwarta lada moment - powiedział Endymion do zgromadzonych Dearbhail i żołnierzy - a przynajmniej mam nadzieje że zostanie otwarta.

Przemierzając wysokie trawy wszyscy wrócili do oddziału przyczajonego nieopodal bramy. Wieść o wydarzeniach, które rozegrały się nieopodal rozeszła się po oddziale lotem błyskawicy wzbudzając niedowierzanie i zaciekawienie wśród żołnierzy. Poruszenie to zostało przerwane dźwiękiem unoszącej się bramy i pracującego mechanizmu kołowrotu. Charakterystyczne trykanie było sygnałem do poderwania się z miejsc żołnierzy i ruszenia do przodu, pod basztę. Gdy nagle ubezpieczający tyły żołnierz krzyknął:

- Na trakcie ktoś nadciąga!

Endymion i Dearbhail i kilku żołnierzy stojących obok się obejrzało, lecz mgła uniemożliwiała rozeznanie. Jednak rzeczywiście na wzgórzu gościńca, dosyć daleko widać było czarne plamy kilku konnych. Jednocześnie dało się usłyszeć dudnienie wielu kopyt jakie niosło się po rzece. Endymion niewiele myśląc zaczął przygotowywać oddział do uderzenia z tyłu.

- Łucznicy przygotować się ale nie strzelać bez rozkazu. Gdyby jednak rozkaz padł a wśród atakujących byli piesi i konni to strzelać w pierwszej kolejności do konnych. Ustawić skrzydła i przygotować się do walki. Kilku łuczników niech zostanie pod bramą Dunladczycy pewnie już na nas tam będą czekać.

- I wstrzymać się z wystrzeleniem znaku dla króla - krzyknął Endymion nie mając pojęcia co nastąpi za chwilę i jaka nowa siła zaraz wmiesza się w te wydarzenia.

- Tak jest! - krzyknął jeden z łuczników i padł pod bełtem, który wleciał przez bramę z dziedzińca.

- Pójdę do tej grupy pod bramą - rzuciła krótko Dearbhail. - Jako, że nie mam Hazelhoof’a lepiej się sprawdzę w walce z Dunlandczykami, jeśli do niej dojdzie od razu, niż tu, w starciu z konnymi.

- Gdyby był to nieprzyjaciel to trzeba opuścić bramę jak tylko wedrzemy się do środka - odpowiedział Dearbhail strażnik - W razie gdyby Andaras i spółka nie byli zorientowani w sytuacji przedrzesz się do nich i karzesz im opuść bramę jak tylko się za nią wycofamy.

- Tak jest! - rzuciła krótko w odpowiedzi i nie czekała na dalszy rozwój wypadków. Dobyła broni i skierowała się w stronę bramy, próbując wraz z walczącymi już tam żołnierzami przebić się do środka.

- Zaczekaj - krzyknął za biegnącą dziewczyną Endymion - nie wiesz przecież jeszcze co im dokładnie przekazać..... ech

Endymion złapał za rękojeść miecza energicznym ruchem oswobodził ostrze z pochwy. Wstąpił między szereg łuczników i wpatrując się w mgłę dodał już do siebie.

- Zaraz się okaże, jeśli to nasi to lepiej żeby nie wzięli nas za Dunlandczyków.

Połowa oddziału była skupiona pod bramą czekając aż ta się podniesie wystarczająco wysoko aby można przez nią ruszyć na przód, natomiast druga połowa w tym zdecydowana większość łuczników gotowa była do odparcia ewentualnego ataku z tyłu. W miarę jak oddział wdzierał się do miasta przez unoszącą się bramę żołnierze ubezpieczający przed atakiem ze strony nadciągającej jazdy także rozpoczynają się wycofywać. Jak tylko ta część oddziału, która szturmowała bramę wdarła się do środka, żołnierze osłaniający tyły zaczęli także przekraczać bramę i ruszając na rebeliantów. Nie był to chaotyczny „ w tył zwrot” i zakorkowanie przejścia w bramie tylko regularny odwrót z zachowaniem porządku i gotowości do przyjęcia uderzenia. Endymion podejrzewał, że nadciąga duży oddział jazdy z Rodanu, ale było to przypuszczenia. Konie zatrzymały się około 150-200 stóp dalej na trakcie, niespokojnie stąpając. Wyglądało to na szybką naradę po, której jeden odłączył się od grupy i zaczął cwałować z powrotem. Reszta pozostała w miejscu na tańczących koniach wpatrując się w miasto.

Słysząc że za bramą walka rozgorzała na dobre Endymion postanowił nie zwlekać

- Trzy ogniste strzały w niebo jako sygnał dla króla – rzekł strażnik do najbliżej stojącej grupy łuczników – bo zaraz się tu pod bramę zwalą wszyscy rebelianci.

W nocne niebo usłane leniwie sunącymi chmurami przesłaniającymi księżyc poleciały ze świstem trzy płonące strzały. Zwalniając zatoczyły łuk wysoko w powietrzu i przyśpieszając ze świstem zaczęły opadać. Brama otwarta! Wkraczamy do miasta!
 
ThRIAU jest offline  
Stary 28-06-2011, 13:35   #109
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Gdy tylko przeciwnicy leżeli już martwi, Dearbhail, chociaż czuła drżenie w kolanach i ściskanie w żołądku od razu pobiegła do Endymiona. Z ulgą zobaczyła, że strażnik nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.

- Wszystko w porządku? Nie jesteś ranny? - zapytała mimo wszystko.

- Chyba jestem cały - odpowiedział trochę niepewnie strażnik przyglądając się ciału ogromnego orka jakby obawiając się, że ten jeszcze może żyć.

Miała dziwne wrażenie, że wnętrzności wirują w niej jak oszalałe i ciągle przełykała ślinę i oddychała głęboko. W końcu sensacje uspokoiły się i dziewczyna kontynuowała. - Jejku, jak to dobrze, że nic ci się nie stało. I dobrze, że poszedłeś po wsparcie - rzuciła na chwilę w stronę żołnierza, który wcześniej jej towarzyszył. Szybko odwróciła się do Endymiona, podała mu rękę, aby pomóc mu wstać. Gdy napięcie, jakie ogarnęło ją w czasie walki upadło musiała stwierdzić, że w swoje sidła złapała ją jakaś dziwna euforia. Dziewczyna była dumna z siebie i chociaż właśnie wzięła udział w prawdziwej walce, zabijając swojego przeciwnika... jakoś nie odczuwała smutku czy strachu.

- Widziałeś, jak z nim walczyłam? - do głowy jej nie przyszło, że przecież Endymion miał inne rzeczy na głowie. Z trochę błędnym uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami wyglądała jak szczeniak, który domaga się pochwały, bo w końcu nauczył się, że w domu nie załatwia się swoich potrzeb. - Mówiłam ci, że umiem walczyć, widzisz? Mówiłam, że dam sobie radę! Załatwiłam orka! Sama!

- Wybacz, ale byłem troszkę zajęty - odparł strażnik, przykładając dłoń do pulsującej skroni i spoglądając na Dearbhail - wygląda na to, że nawet uratowałaś mi tyłek. Bo z dwoma bym sobie nie poradził. Mój nie dość, że był cholernie wielki, silny ale i wyjątkowo nie chciał zdechnąć.

Te słowa były dla młodej wojowniczki najlepszą nagrodą. Bardzo chciała się wykazać, udowodnić wszystkim, że nie jest skończoną melepetą i potrafi sobie poradzić. Zaczęła ją co prawda dręczyć świadomość, że przed chwilą z jej rąk zakończyło się jakieś życie, ale przecież to nie był człowiek, tylko ork! I do tego, zdarzyło się to w czasie walki, walki o życie.

Dearbhail usprawiedliwiała się sama przed sobą bo gdy tylko opadła adrenalina i wszystkie emocje dziewczynę ogarnął niepokój. Zgłosiła się do tej misji sama, z własnej woli, chociaż jak zwykle powodowana impulsem. Znowu nie przemyślała swojej akcji. I dopiero teraz stało się dla niej jasne, że czeka ją nie tylko przedzieranie się przez mokradła, szturmowanie bramy i uwolnienie zakładników... Aby osiągnąć cel, który sobie postawiła będzie musiała torować sobie drogę mieczem. I tym razem jej przeciwnikiem nie będą orkowie, śmierdzące, przerażające istoty, których śmierci tak naprawdę pragnie każdy wolny człowiek.

Ale czyż jej cel nie był właściwie słuszny? To Dunlandczycy zaatakowali pierwsi i dokonali tak bestialskich czynów. Pojmali jej przyjaciela i na pewno nie będą mieli dla niego litości. Czyż walcząc z nimi, Dearbhail tak naprawdę nie walczy o wolność dla Golina, swoich towarzyszy i setek niewinnych ludzi w mieście? Dla siebie samej?

Brama zaczęła się unosić co dało się słyszeć po niemiłosiernym zgrzycie mechanizmu. Endymion wydał rozkaz i wszyscy przemieścili się w jej kierunku. Wtedy też, ubezpieczający tyły żołnierz krzyknął:

- Na trakcie ktos nadciąga! – I rzeczywiście, w oddali majaczyły figurki konnych.

Dearbhail była rozdarta. Z jednej strony chciała wejść do miasta i iść na ratunek jeńcom ale z drugiej ciekawiło ją, co to za nowe kłopoty nadciągają w ich stronę. Posiłki? Nie, to zdecydowanie za wcześnie! Podróżni nie mający pojęcia o tym, co się dzieje w mieście? Jeśli tak, dlaczego tak pędzą konie?

- Pójdę do tej grupy pod bramą - rzuciła krótko do Endymiona. - Jako, że nie mam Hazelhoof’a lepiej się sprawdzę w walce z Dunlandczykami, jeśli do niej dojdzie od razu, niż tu, w starciu z konnymi.

- Gdyby był to nieprzyjaciel to trzeba opuścić bramę jak tylko wedrzemy się do środka - odpowiedział Dearbhail strażnik - W razie gdyby Andaras i spółka nie byli zorientowani w sytuacji przedrzesz się do nich i karzesz im opuść bramę jak tylko się za nią wycofamy.

- Tak jest! - rzuciła krótko w odpowiedzi i nie czekała na dalszy rozwój wypadków. Dobyła broni i skierowała się w stronę bramy, próbując wraz z walczącymi już tam żołnierzami przebić się do środka.

Usłyszała jeszcze za sobą głos Endymiona, ale nie zwróciła już na niego uwagi. Stanęła ramię w ramię z królewskimi żołnierzami i zaczęła walczyć.

Chociaż wszystko działo się niesamowicie szybko, Dearbhail mogła opisać całe starcie z najdokładniejszymi szczegółami. Zanim zdążyła podjąć jakąś akcję, została zaatakowana przez rosłego Dunlandczyka. Przeciwnik korzystając z przewagi wzrostu zaatakował ją mocnym ciosem z góry. Ciosem? Właściwie rąbnięciem, bo machając ostrzem wyglądał bardziej, jakby rąbał drewno, niż walczył. Rohirrka w ostatnim momencie usunęła się spod linii ciosu. Jakże żałowała, że nie ma przy niej Hazelhoof’a w pełni sił! Wolała walczyć z końskiego grzbietu, niż na ziemi.

Starci utrudniał również fakt, iż Dearbhail poczuła nieprzyjemne zdenerwowanie, zimny pot spływający jej po plecach, przyklejający koszulę do ciała pod zbroją. Więc to było to? Ta walka, na którą była gotowa, jak przekonywała samą siebie? Walka, w której jedyne, co na razie mogła robić, to uskakiwać przed ciosami przeciwnika, bo jakiś dziwny skurcz paraliżował jej ręce?

Po kolejnym nietrafionym ciosie Dunlandczyk wrzasnął rozeźlony i to otrzeźwiło Rohirrkę. Przeklęła się w myślach za zwłokę. Przecież ma w dłoni miecz, wie, jak nim walczyć!

Tak więc gdy tylko jej przeciwnik ponownie uniósł oburącz swoją broń wysoko nad głowę, dziewczyna nie wahała się i zadała mu szybki, celny cios. Cięła poziomo, płynnie przez brzuch przeciwnika. Ostrze, ku jej zaskoczeniu wdarło się w ciało, rozrywając skórę i naruszając wnętrzności a potem równie swobodnie wydarło się z niego, ciągnąć za sobą w powietrzu smugę krwi, której kropelki upstrzyły chodnik. Mężczyzna stęknął zdziwiony i zwalił się ciężko na ziemię.

I choć przez głowę Dearbhail przebiegła myśl: „Właśnie zabiłaś człowieka” to jednak wojowniczka nie miała czasu na takie rozmyślania. W jej stronę biegł kolejny przeciwnik i nie miała zamiaru dać mu się pokonać. Przyjęła pozycję do walki taką, jaką zawsze ją uczyli, nogi lekko zgięte w kolanach, zasłonić się tarczą, ręka z mieczem trochę z tyłu. Tak więc gdy tylko drugi Dunlandczyk dopadł do niej, odbiła cios jego miecza tarczą a swoje własne ostrze wbiła mu w pierś. A raczej chciała wbić, bo w ferworze walki źle wycelowała. Ostrze zagłębiło się w pachę wojownika, który wrzasnął z bólu i odskoczył od Dearbhail. Rohirrka nie dała mu jednak czasu na otrząśnięcie się. Doskoczyła do niego, tnąc na skos przez pierś przeciwnika. Nie miała czasu patrzeć, czy pada martwy. Ścisnęła tylko mocniej miecz w dłoni, wyminęła osuwające się na ziemię ciało i pobiegła dalej.

Zatrzymała się u podnóża schodów do baszty i w sumie dobrze, że to zrobiła bo dosłownie chwilę potem koło jej ucha śmignął pocisk z kuszy i brzdęknął o ścianę. Zanim jednak zdążyła zwrócić głowę w stronę, skąd nadleciał, usłyszała z góry znajomy głos:

- No dziewczyno! Nie czas na podziwianie widoków bo Ci życie minie! Z fartem! - krasnolud krzyknął wesoło do niespodziewanie ujrzanej towarzyszki mijając ją z tarczą w ręce i białym uśmiechem na czarnej od błota brodatej gębie.

Ucieszyła się niezmiernie na widok krasnoluda i tego, w jaki jest dobrym humorze. Nic tak nie podnosiło na duchu jak świadomość, że jej towarzysze są cali i zdrowi, mimo takiej sytuacji.

- Jedzie w tę stronę oddział zbrojnych. Są jeszcze daleko, nie wiadomo kto to. Jeśli to jednak wróg, Endymion kazał opuścić bramę tak szybko, jak tylko cały nasz oddział wejdzie do miasta. Gdzie Andaras i Perła? Trzeba im o tym powiedzieć. - Dodała jeszcze.

- Obijają się na górze, jak zwykle! A bramę trza zawrzeć swoją drogą, jeszcze by któryś z tych orczych synów Dunlandu czmychnął bokiem! - Odkrzyknął zamachując się niby na rozgrzewkę swoim nadziakiem zmierzając w stronę walczących żołnierzy.

Do rozmowy dołączył również Andaras, wołając do Kh’aadza i Dearbhail:

-Wiadomo kto jedzie bram nie trzeba zamykać. To królewscy. Widziałem barwy Bree i Tharbardu. To ta dobra cześć wiadomości. Zła jest taka że wracają chyba z jakiejś bitwy widziałem krew, rany. Mam nadzieję że to nic bardzo poważnego.

Dearbhail tylko kiwnęła głową. Krasnolud pobiegł w stronę walczących a dziewczyna nie miała zamiaru stać i podziwiać widoków, jak już jej zarzucono. Krew buzowała w żyłach, a umysł był zadziwiająco spokojny i zdeterminowany.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 02-07-2011, 09:28   #110
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Okolice Ostatniego Mostu, początek kwietnia 251 roku



Barth ziewając człapał ku stodole z niemal zamkniętymi oczami. Ostatnich kilka nocy nienależało do najspokojniejszych. Wędrówki między Ostatnim Mostem a domem, wyglądanie orków zza rzeki, pilnowanie młodszego rodzeństwa i jeszcze praca przy owcach. Na ujadane psiaków, przykutych do drzewa, tylko machnął ręką a kiedy nie przestały mruknął na nie i pogroził kułakiem, bo wiedział, że jak dzieciaki się obudzą to będzie musiał jej niańczyć. Zwierzęta w zagrodzie wtórowały psom lecz na nie uwagi nie zwracał, ani im nie urągał, bo zajadłe szczekanie wystraszyło je wystarczająco. Matula zajmie się śniadaniem. Ojce majom dobrze, myślał sobie. Wszytkosię robi i słucha i pospać dłużej można i strawę do wyrka się dostanie czasem... Westchnął otwierając drewniane wrota obory. Ostatnią rzeczą jaką poczuł był swąd padliny.










Okolice Bree, kwiecień 251 roku



Zbrojni na wzgórzu patrzyli po sobie bez entuzjazmu. W ich stronę jechał oficer. Unikali kontaktu wzrokowego między sobą, bo w oczach każdego krył się strach. Przerażenie, które paląc wstydem paraliżowało ich myśli zatruwając morale. Konny zatrzymał rumaka omiatając oddział.

- Nadciągają orki. Nie znamy ich liczby dokładnie, bo tylko jeden zwiadowca jak na razie wrócił. Horda. Jak wiecie palą wsie, plądrują okolicę! Od kilkunastu do kilkudziesięciu goblinów. Macie bronić to wzgórze! Za wszelką cenę! Zrozumiano? – groźnie lustrował zgromadzone na wzniesieniu, spoglądające ku niemu niepewnie twarze.

- Tak jest! – krzyknął dowodzący piechurami. – Nie przejdą!

- Musicie wytrzymać do nadejścia konnych! Pamiętajcie! Bogowie są z nami! Zmyjemy ostatnie resztki śmierdzących ścierw z naszej ziemi! – krzyknął oficer.

- Wytrzymamy! Damy radę! – krzyknęło kilka gardeł, co zaraz podchwycili inni a trwy od wzgórza, między wzniesienia i doliny poniosły z wiatrem daleko w stronę gromady przeciwników.

Orków było dwudziestu. Oddział skautów, który kilka dni wcześniej wyrżnął, zjadł a później spalił resztki rodziny Umbartha wraz z ich farmą, a później puscił z dymem Ostatni Most, dzisiaj czaił się w wysokiej trawie. Wysłani z miasteczka zwiadowcy smakowali znacznie gorzej od wiejskich dzieci i gdyby nieich konie, gromada Uruk-hai szykowałaby się do walki tylko z chęci mordu i posłuszeństwa przełożonym. Jednak wiedzieli, że w Bree czeka ich znacznie więcej. Pełne brzuchy i chwała. Za spalenie farmy człowieka, który ściągnął na głowy kilku orków pogrom w Trollshaws, dostali zamiast nagrody okropne baty od samego Gorthaka. Teraz przyjdzie im pokazać ich przydatność i zmyć te pełne pogardy spojrzenia współplemieńców. Na swój sposób cieszyli się że Król Orków Hermuor nie kazał obedrzeć ich ze skóry kiedy wiadomość o ich wyczynie doszłado jego uszu. Teraz pochwali ich męstwo. Przed nimi na wzgórzu czaili się ludzie zaalarmowani przez jednego ze skautów, którego nie mogli z rozkazu Gorthaka niestety zabić.











[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9Vetg_e5fJQ[/MEDIA]



Mężczyźni obserwowali okolicę. Na wzgórzach w podobnej sytuacji były inne oddziały. Mieli wciągnąć nadciągającą hordę orków w zasadzkę. Związać walką broniąc wysokiego terenu, kiedy na tyły wroga w dolinie spadnie jazda. Zobaczyli ich jak na dłoni. Z traw, na dwa strzały z łuku, wstało kilkanaście czarnych postaci. Potężne goblinyzaczęły biec w stronę ich pozycji z dobytymi mieczami. W ciszy. Zbrojni niespokojnie spojrzeli po sobie. Ich było ponad pięćdziesiątka. Przeważali nad wrogiem co najmniej czterech na jednego, jednak podpowiadane przez wyobraźnię obrazy odbierały odwagę. Tylko nieliczni spośród nich kiedykolwiek przelali inną krew jak zacięty palec przykrojeniu pajdy chleba czy splamili palce juchą inaczej jak otarciem rozkwaszonego w karczmie nochala...

Muskularne sylwetki orków rosły w oczach a wraz z nimi przerażenie obrońców. Salwy łuczników dosięgły kilka bestii czemu towarzyszły wiwaty. Lecz Uruk-hai parło niezwruszone naporzód. Pierwsza linia zbrojnych niemal pofrunęła w powietrze po zderzeniu z orkami. Reszta zwarła się z orkami jakby chciała swoją masą zepchnąć napierających, uwijających się jak w ukropieczarnych wojowników, zepchnąć z powrotem na dół. Gdzie padał jeden ork ginęło sześciu ludzi. Nim połowa z oddziału zdołała przedrzeć się przez szeregi kompanów by skrzyżować swoje ostrza z wrogiem, pierwsza linia obrony załamała się. Stojący dalej z krzykiem rzucili się do ucieczki. Rzucali tarcze i miecze daleko od siebie gubiąc hełmy i łapczywie zagarniając rękoma powietrze gdy tak biegli po życie w stronę Bree.

Poprzez „AAAA!!!” „Ojej” „Nie zabijaj” „Nieee!!!!” i „Mamo!!!!” przebijało się dominujące wzgórze

- Ratuj się kto może!
- Do miasta!
- Ratunku!

Uruk-hai przelali się przez wzgórze depcząc pokonanych, goniąc uciekających, dopijając w biegu rannych w dynamicznym biegu rytmicznych i spokojnych oddechów. Za sobą zostawili dwóch poległych kamratów, lecz ta myśl tylko dodawała im siły i determinacji do dogonienia pokazanych im pleców tchórzliwych ludzi. Znowu bieli pod górę. Na szczycie wzniesienia stał kolejny odział, który teraz spuchnięty o kolejnych kilkudziesięciu zbrojnych , nerwowo poruszał tarczami zza których sterczały piki i ostrza mieczy. Z okolicznych wzgórz w ich stronę zaczęli zbiegać kolejni zbrojni w gromadach, z bitewnymi okrzykami, wymachując wzniesionym nad głową orężem. Uruk-hai nie zmieniło ani kierunku ataku, ani nie zwolniło natarcia. Można by wręcz powiedzieć, że przyspieszyło tempa i dystans dzielący ich od pierwszych ludzi zmniejszał się gwałtownie. Stojący na wzgórzu wojownicy przygotowali się do odparcia ataku zapierając nagami w zielonej trawie. I tym razem spustoszenie jakie wywołało zderzenia orków z tarczami żołnierzy było piorunująco brutalne. Jednak widząc naciągające oddziały z lewej i prawej strony oraz spodziewając się rychłego nadejścia kawalerii zbrojni zaprzeczając samym sobie i odmawiając głosowi wołającemu o życie i przynaglającemu o ucieczkę, trwali na swoich miejscach. Topnieli w oczach i ich linia obrony również zaczynała się chwiać i tylko to, że nabiegający im na odsiecz koledzy z okolicznych wzgórz wiązali walką goblinów sprawiało, że jeszcze się bronili.

Kiedy nawet zaczynali mieć wyraźną przewagę nad wrogiem, który teraz opędzał się od razów przytłaczającej liczby ludzi, niebo pociemniało.

Młodzieniec wyciągnąwszy z powalonego na ziemię orka miecz przyłożył głownię do skroni mrużąc się pod słońce. Cień jaki ich przykrył poruszał się, a świst jaki mu towarzyszył przypominał szum wzburzonych lisci na dębie spod jego chałupy. Źrenice rozszerzyły się kiedy zorientował się, że to pociski. Odrzucając miecz chwycił za wbitą w plecy powalonego człowieka tarczę i padając na ziemię przykrył się jej okutymi w blachę deskami. Widział jak setki! Nie! Tysiące! Grad furkoczących strzał z impetem spadało na rój falujących postaci. Nie wybierały wroga. Z impetem wbijały się we wszystko co stało na ich drodze. Trafiały w głowy, plecy, nogi, szyje i twarze walczących. Ork padał na człowieka. Ludzie ginęli wraz z goblinami. Grot przebił blachę i przelatując w szparze między deskami utkwił w ziemi tuż obok policzka wystraszonego młodzieńca, który kuląc się trawiepragnął być jak najmniejszym celem. Kiedy deszcz pocisków urwał się równie szybko jak pojawił nieśmiało odkrył skorupę najeżoną drzewcami prymitywnych strzał. Przyjrzał się im. Były... dziwne. Inne. Jakich jeszcze nigdy nie widział. I niebyły jednak prymitywne. Po prostu brzydkie. Odpychające. Wiatr i niemrawe ruchy rannych poruszały trawy wzgórze zasłanego trupami. Na przeciwległym wzgórzu pojawił się jeździec. Czarny jeździec. Ciarki przeszły po plecach młodego wojaka na widok zakapturzonej postaci. I nigdzie nie widać jazdy. Obiecana szarża konnych nigdy nie nadeszła. Za to zza wzniesienia zaczęły wyłaniać się banery. Łopoczące na wietrze sztandary. Czarne, czerwone i białe. Las włóczni i najpierw hełmy, później barczyste ramiona okute w czarne naramienniki i wreszcie całe sylwetki armii orków. Masywnych i olbrzymich. Nie takich, których ciała przywlókł kapitan z Trollshaws... Tysiące tych, których garstka niemal zmiotła ze wzgórza jego oddział. Rzucając tarczę puścił się w szalony bieg do miasta. Byle dosiąść konia. I jechać. Pędzić przed siebie jak najbadlej od tego przeklętego miejsca. W stronę Bree biegło więcej takich jako on pojedynczych i zbitych w gromady zbrojnych. Obrona wzgórz niepowidła się i miasto stało otworem. Bo spuchniętemu domami i magazynami Bree, które okalał niewysoki mur, którego zadaniem była kontrola handlu jak obrona, nic już nie pomoże.





[center]




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=f-nGKEPjzQk[/MEDIA]



Oficer wykonywał manewr książkowy, najstarszy w świecie trick taktyczny, który miął mu przynieść łatwe zwycięstwo nad bandą orków, którzy puścili z dymem osadę Ostatni Most. Był młody lecz nikt nie mógł mu zarzucić braku cech przywódczych a brak prawdziwego doświadczenia bojowego nadrabiał wybitnymi osiągnięciami teoretycznymi. Wszak kończył szkolenia najlepiej z pozostałych synów arystokracji a nazwisko ojca wiszące mu nad głową choć w mniemaniu innych wyniosło go wyżej niżby sam się wspiął w krótkiej karierze wojskowej, to ci którzy go znali wiedzieli, że prawda nie mogła by być bardziej daleka od takich plotek. Umiał się bić, był świetnym jeźdźcem, miał posłuch wśród ludzi, którzy odwzajemniali mu szacunek i szli za nim z przekonaniem, że ich życia złożone w jego ręce są bezpieczne.

Wyjeżdżając z lasu kierował się łukiem na wzgórze, za którym zniknęli ostatni wojownicy Uruk-hai. I wtedy usłyszał, że cos jest nie tak. W szyku konnych towarzyszący mu podwładni po lewej stronie zwalniali nieznacznie jakby tracąc panowanie nad końmi. W rzeczywistości obracali się w siodłach przekrzykując tętent setek kopyt. W oddali, zza ich plecami, na płaskiej krawędzi lini wzgórza stał rząd czarnych postaci, który spływał teraz jak przelana przez czarę zielonego naczynia fala błota. Dziesiątki, setki potężnych orków, których pierwsze szeregi dzierżąc długie włócznie w milczeniu biegli przed siebie na spotkanie konnych.

Dowodzący szarżą wiedział, że jeśli ma wykonać zwrot to był to najbardziej odpowiedni moment ku temu, jednak ilość wojowników znienawidzonego wroga oszołomiła go jak również sparaliżowała strachem, który ścisnął go za gardło w żelaznym uścisku. Pierwsza fala bełtów i łagodnie opadających strzał wywołała popłoch wśród pędzących koni i uczepionych ich grzbietów ludzi. Padający w trawę zbrojni wraz z końmi podcinali nadbiegających i goniących obok towarzyszy. Musiał podjąć szybką decyzję. Wiedział, że zanim dotrze za wzgórze niezmieniając kierunku jego odział będzie zdziesiątkowany. Wykonał zwrot wyciągniętym mieczem nakazując nawrót. Druga salwa pocisków wyrządziła już o wiele mniejsze starty, bo przygotowani na nią konni okrywali się tarczami, przylegając szczelnie do końskich grzbietów, lecz żniwo jakie zebrała wycisnęło w oczach młodego dowódcy łzy wściekłości i bólu. Wbił się jako jeden z pierwszych w szeregi mocarnych orków a reszta oddziału podążyła. Tratowali z impetem zakute w żelazo cielska goblinów siecząc mieczami na lewo i prawo. Jednak im bardziej pęd szarży rozbijał się o orcze ciała i ostrza pik, konni wyhamowywali i coraz liczniej dookoła jeden z nich ściągany był do ziemi, wysadzany z siodła, przewracany z koniem. A zza wzgórza wciąż wylewała się ścieśniona piechota wroga której końca nie było widać.

- Odwrót! – krzyczał stając w strzemionach. – Za mną! – darł się rąbiąc drogę mieczem, kopytami tratując żywych, rannych i martwych kiedy przebijał się chcąc wyrwać się z kleszczy łamiącej się jeszcze przed chwilą flanki orków, która teraz pęczniała w oczach nabiegających posiłków i ze zdwojoną zapalczywością kąsała i kłuła srebrne zbroje królewskich konnych z Bree.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172