Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2011, 12:56   #121
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Minas Tirith , miasto które znał i kochał Endymion. Samo patrzenie na wspaniałe białe mury wlewało w serce człowieka dumę i radość. Cieszył się tym, że znów tu jest, miał nadzieję, że zabawią tu nieco dłużej. Po dotarciu do pałacu królewskiego zajął się zakwaterowaniem towarzyszy. Następnie po krótkim odpoczynku Endymion udał się do biblioteki gdzie miał nadzieję, że uda mu się wyjaśnić o czym traktują tajemnicze teksty znalezione w szkatule a powierzone jego pieczy. Przeglądając jeszcze na statku tajemnicze wersy nabrał pewnych podejrzeń i skojarzeń. Jako iż umiejętność czytania nie była tym czym mógł by się pochwalić zaczął powoli po raz kolejny gramatyzować litery w zdania a zdania w słowa stojąc przed gmachem biblioteki. Czytał wiele razy, nie rozumiejąc dokładnie o czym jest mowa, jednakże zorientował się, że w jednej z zagadek padają nazwy pradawnego oręża. Mając tak opatrzony punkt zaczepienia przekroczył próg biblioteki. Był tu już kiedyś. Było to dawno, na szkoleniu, dzięki temu, wprawdzie słabo, ale umiał czytać. Widząc młodego mężczyznę, który wydawał się być jednym z opiekunów zbiorów zapytał

- Przepraszam czy mógł byś mi pomóc znaleźć kroniki lub spisy starego oręża. Interesują mnie nazwy, które nadawano broni w minionych wiekach.
- Hmyyy – Zająknął się chłopak – chyba mogę ci pomóc.

Po czym się odwrócił i dał znak aby podążyć za nim. Idąc mijali wiele regałów zastawionych woluminami, co i rusz skręcając jak nie w prawo to w lewo. Im głębiej się zanurzali w odmęty obszernej sali zastawionej regałami aż pod łukowe sklepienia opadające ku ziemi pod postacią masywnych kolumn tym mocniejsza była woń starych pergaminów. Endymion nie wiedział czemu ale lubił ten zapach.

- Poczekaj tu pójdę po drabinę, zaraz wracam – rzekł młodzieniec zatrzymując się przy jednym z wysokich regałów i spoglądając w górę.

Gdy w końcu zjawił się z niewielką drewnianą drabiną przystawił ja do regału i ostrożnie wdrapał się na samą górę.

- W tej części biblioteki znajdują się najstarsze i najcenniejsze zbiory. Opowiadają o pradawnych czasach, wtedy kiedy można było jeszcze na świecie spotkać smoki i inne takie – chłopak zaczął wywód wyciągając spośród ksiąg gruby wolumin – nie to co teraz, z nudów można tu zdechnąć. Nic godnego uwagi się tu nie dzieje. Na imię mi Bormir a ty jak się nazywasz?
- A czy to ma znaczenie - odparł strażnik mając nadzieję, że chłopak zrozumie iż przybysz nie ma ochoty na konwersację.
- Ale wiele podróżujesz? – chłopak nie dawał za wygraną.
- Tu i tam, gdzie mnie nogi poniosą – odparł Endymion.
- Haaaa wiedziałem. No cóż nie często zdarzają się tu czytelnicy z półtora ręcznymi mieczami – odparł jakby z dumą w głosie chłopak, po czym położył księgę na niewielkim stoliku i siadł na jednym z dwu krzeseł – a poza tym i tak się nie uwolnisz ode mnie, bo w tej części biblioteki nie wolno przebywać samemu, bez bibliotekarza. Otaczają nas tu najcenniejsze księgi i pergaminy w całym królestwie.
- Dobra, dobra pokarz lepiej tę księgę – odparł lekko zniecierpliwiony strażnik.
- Tylko ostrożnie – jak by coś jej się stało łep mi urwą – twardym głosem odparł Bormir.
- Dobra, dobra – odparł nieprzytomnym głosem Endymion pogrążony w lekturze.

W miarę zagłębiania w lekturze księgi docierało do niego, że nie będzie to takie proste jak się mogło wydawać.
„Aeglos - pochodzi z języka sindarin i znaczy w tej mowie - Śnieżne ostrze lub Śnieżny cierń.
Anguirel- pochodzi z języka sindarin i znaczy w tej mowie - Żelazo.”

Kręcąc głową strażnik przewrócił kilka pożółkłych stronic
„Grond - pochodzi z języka sindarin i znaczy w tej mowie - Maczuga.”

- Tu nic nie znajdę – rzekł Endymion.
- A czego dokładnie szukasz – zapytał Bormir
- Potrzebuję rys historyczny a nie tylko wypis nazw w różnych językach- odpowiedział Endymion.
- Zaczekaj moment tu gdzieś byłą taka kronika – odparł Bormir po czym złapał drabinę i znikł za regałem, by po chwili zjawić się z jeszcze grubszą księgą.

Przerażony obszernością tekstu, Endymion biorąc od Bormira ostrożnie starą księgę oprawioną w skórę i okucia mosiężna na rogach zaczął czytać. Czas powoli mijał, zaczytany Endymion zupełnie stracił jego rachubę. Bormir kręcił się miedzy regałami, co i rusz zaglądając do zaczytanego przybysza. Endymion spostrzegł kątem oka, że chłopak spogląda na jego miecz. W końcu chyba nie wytrzymał i podszedł

- Pozwól że przerwę ci na chwilę, ale strasznie mnie ciekawi - czy może wiesz co dzieje się na północy – zapytał z nutą niepewności Bormir – ludzie mówią różne dziwne rzeczy.
- Jakie rzeczy? – zapytał Endymion.
- No właśnie dziwne… że gobliny na północy się pojawiły…że niby armia….. coś się kroi, czuć to po zachowaniu miasta…przez te cholerne przesiadywanie całymi dniami w tych murach nie mam pojęcia co w świcie się dzieje. A tacy jak ty to tu rzadkość – odrzekł z dezaprobatą Bormir.
- Źle ci tu – odparł strażnik.
- Wolał bym tak jak ci pradawni bohaterowie z ksi…
- Włóczyć się po świcie – przerwał mu w pół zdania Endymion.
- Właśnie – skiną głową chłopak – a ja co… gniję tu. Zazdroszczę ci tego życia.
- Wierz mi nie masz czego – odparł Endymion – włóczenie się po świecie nie jest takie przyjemne i łatwe na jaki może wyglądać.
- Są dwa typy ludzi. Pierwszemu typowi zależy tylko i wyłącznie na dotarciu do celu. A drugi cieszy się każdym momentem spędzonym w drodze. I ja właśnie do takich ludzi się zaliczam – rzekł Bormir po czym dodał – pewnie szukasz nazwy dla swojego miecza.
- Tak – przytaknął Endymion kładąc dłoń na rękojeści.
- No to nie przeszkadzam, miłej lektury – odparł Bormir odchodząc.

Endymion wrócił do czytania, jego wzrok utkwił przypadkiem na słowach „ Nie pokocha ręki, która nim będzie władała” . Błyskawicznie wyciągnął kartkę z tajemniczym tekstem

- Tak... to musi być to – rzekł sam do siebie pokątnie uśmiechając się - głupi ma zawsze szczęście.

Zaczął uważnie czytać. Mnogość nieznanych imion i nazw geograficznych sprawiała nie lada trudność w rozumieniu tekstu ale wiedział, że znalazł.

Anglachel

Miecz zrobiony z "żelaza, które spadło z nieba w postaci rozżarzonej gwiazdy". Przecinał on każde żelazo dobyte z ziemi. Dorównywał mu tylko jeden miecz. Oba zostały wykute przez tego samego płatnerza- Eola, Ciemnego Elfa, który pojął za żonę Aredhelę, siostrę Turgona. Eol dał Thingolowi Anglachela, chociaż niechętnie, za pozwolenie na zamieszkanie w Nan Elmoth. Thingol podarował owe ostrze Belegowi. Meliana spojrzawszy na klingę wyprorokowała: "W tym mieczu jest złośliwość. Zachowało się w nim coś z czarnego serca płatnerza, który go wykuł. Nie pokocha ręki, która nim będzie władała, i niedługo pozostanie w jej służbie." Beleg Kuthalion jednak przyjął dar. Wielu orków z Dimbaru padło od tego ostrza. Beleg tym mieczem przeciął łańcuchy skuwające, śpiącego Turina, lecz ostrze ześlizgnęło się po kajdanach i raniło uwięzionego w stopę. Turin myśląc, że to orkowie chcą go torturować, zerwał się z krzykiem, wyrwał Belegowi Anglachela i zabił swego przyjaciela, biorąc go za wroga. Gdy zobaczył co uczynił, na wiele dni popadł w letarg. Straszliwy miecz zabrał wtedy Gwindor (towarzysz Belega), mówiąc, że lepiej by służył zemście na sługach Morgotha, niż by miał bezużytecznie leżeć w ziemi. Gdy po latach Turin dostał się jako jeniec do Nargothrondu, spotkał tam Gwindora, który przekazał mu Anglachela. Biegli płatnerze Nargothrondu przekuli go na nowo dla Turina i zyskał on nazwę Gurthanga.

Gurthang

Gurthangiem przezwano miecz Anglachel, po przekuciu go na nowo dla Turina przez biegłych płatnerzy z Nargothrondu. Chociaż miecz pozostał czarny, ostrze jego świeciło jasnym blaskiem. Jego nazwę tłumaczy się jako "Żelazo śmierci". Turin dał dowody wielkiego męstwa i znajomości sztuki wojennej w wielu walkach, że zasłynął pod mianem Mormegila czyli Czarnego Miecza. Niestety Turin zamordował Gurthangiem niewinnego Brandira, który kochał się w Nienor. Następnie nie wiadomy, że Niniel (imię to nadał Turin Nienor, gdy ją spotkał) to jego siostra, poślubił ją. Tym to ostrzem pokonał i zabił Turambar Ojca Smoków- straszliwego Glaurunga. Smok rzucił nigdy na Turina i jego siostrę- Nienor klątwę, w wyniku której Turambar stracił wszystko (Niniel popełniła samobójstwo rzucając się do rzeki, gdy dowiedziała się o tym, że poślubiła brata). Po pokonaniu gada Turin doszedł do wniosku, że jego istnienie nie ma sensu. Wbił rękojeść Gurthanga w ziemię i rzucił się piersią na jego ostrze, a czarna klinga zadała mu śmierć. Elfy które znalazły martwego Turina, odkryły, że miecz pękł na dwoje. Szczątki tego najsławniejszego ostrza złożono w kurhanie obok Turina.


Zaraz po tym jak skończył czytać oddał księgi i kilka pergaminów, które także przejrzał Bormirowi a przy drzwiach biblioteki odchodząc rzekł.

- Wracając do twojego pytania ….na północy jest źle, nawet bardzo źle.
- Co? Skąd wiesz, zaczekaj …hej … zaczekaj- Endymion słyszał głos Bormira za sobą zeskakując po schodach prowadzących do gmachu biblioteki. Miał nadzieję, że uda mu się jeszcze złapać króla na dziedzińcu przy drzewie. Wiedział bowiem, że król chciał się tam spotkać z wieszczem, którego Endymion sobie mgliście przypominał ze swojego wcześniejszego pobytu w Bibliotece Królewskiej. Chciał się dowiedzieć co król zamierza w sprawie orków na północy i zagadki Hunmaiconu. Należało bowiem działać szybko, Hunmaicon rozszyfrowany. Po rozgryzieniu zagadki Gurthang`a, Grond`a i ogniw z talkalu resztę sam sobie poskładał. To co znalazł w księgach było tylko początkiem naprawdę owocne okazały się teksty zawarte w prastarych zwojach pergaminu. Wyłaniający się obraz nie napawał optymizmem. Minął grupę pielgrzymów zakapturzonych w szare płaszcze, zmierzających do grobu Morweny. Że też nie było kiedy zorganizować tych pielgrzymek - pomyślał, całe miasto przez to jakby się rozstroiło. A może chłopak z biblioteki miał rację całe miasto jest bardziej nerwowe i niespokojne? Ciężko było Endymionowi ocenić sytuację ale przedzierając się przez tłumy ku najwyższemu poziomowi miasta spojrzał ku górom okalającym Mordor, wiedział bowiem, że gdzieś za nimi jest jedyne miejsce gdzie można było tego dokonać. Głupotą było się łudzić że się myli, zastanawiał się czy nieprzyjaciel wie co robi, w co się pcha.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 01-08-2011 o 06:40.
ThRIAU jest offline  
Stary 31-07-2011, 20:15   #122
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Koniec rejsu Dearbhail przyjęła z ogromną ulgą. Choroba morska nie była przyjemnym odczuciem i dodatkowo dziewczyna czuła się trochę podle po tym, jak Andaras zareagował na jej odmowę. Ale, z drugiej strony, mógł zrozumieć jej niepokój. Przecież rozmawiali już wcześniej o magii. Wiedział, że jest w stosunku do niej nieufna.

Jednak nie miała zbyt wiele czasu, aby rozmyślać o takich sprawach. Nadszedł moment, w którym musiała rozstać się z Hazelhoofem. Cieszyła się jednak, że dzieje się to tu, a nie na dalekiej północy. Pocieszające było również to, że nie zostawał sam. Bestia będzie mu dotrzymywać towarzystwa...

I chociaż w Dol Amroth spędzili tylko chwilę, dziewczyna długo nie mogła otrząsnąć się z wrażeń, jakie miały tam miejsce. Gdy Eldarion oddał w jej ręce pierścień, ten sam, od którego zaczęła się cała jej przygoda Dearbhail poczuła, że zakończył się jakiś rozdział jej życia i wkroczyła w nowy, zupełnie nieznany i zapewne niebywale trudny etap swojego życia.

***

- Spójrz na to cudo! - Kh’aadz aż westchnął z zachwytu wskazując na Wielką Bramę, Białego Miasta, która górowała nad nimi i przytłaczała swym majestatem. Zaraz po przybyciu do Minas Tirith i zakwaterowaniu w Skrzydle Gości Dearbhail ciekawa miasta wybrała się na przechadzkę. Jak zwykle, bez zastanowienia, rzuciła rzeczy w kąt swojego pokoju, wybiegła z budynku i z roziskrzonymi oczami zaczęła zwiedzanie. Na szczęście zaraz na schodach do Skrzydła Gości dogonił ją Kh’aadz i wybrali się w wędrówkę wspólnie. Dziewczyna była wniebowzięta z tego rozwoju sytuacji. Lubiła przebywać z krasnoludem, był jej chyba najbliższą osobą w ich małej drużynie, chociaż i tak nie przyjaźniła się z nim tak, jak Andaras.

- Gruba niemal na metr, każde skrzydło waży ponad trzysta ton! A to wszystko żywy Mithril i najlepsza krasnoludzka stal... - krasnoludowi aż się oczy świeciły gdy mówił o tym gargantuicznym arcydziele sztuki odlewniczej, której autorami byli rzecz jasna Khazaadowie... No bo któż by inny dał radę? Podejdźmy bliżej! Płaskorzeźby na bramie opowiadają historię Wojny o Pierścień, musisz to zobaczyć! - nie czekając na odpowiedź, pociągnął dziewczynę za sobą...

Dearbhail nie potrzebowała zachęty. Minas Tirith było piękniejsze, niż sobie kiedykolwiek wyobrażała i chciała zobaczyć każdy, słownie KAŻDY jego zakamarek. Dlatego też, gdy Khaa’dz zaczął opowiadać o architekturze miasta Rohirka zamilkła i spijała każde słowo z ust krasnoluda.

- Naprawdę?! O ja cię kręcę, Khaa’dz, musimy to zobaczyć! O, i wszystko inne też, ty się pewnie na tym wszystkim znasz - zrobiła bliżej nieokreślony ruch ręką. - Ale całą historię Wojny o Pierścień? - nagle znowu wróciła do pierwotnego tematu. - Tak naprawdę?

- No jak mi moja broda miła dziewczyno! - Kh’aadz żąchnął się wskazując na lśniące skrzydła srebrnych wrót. - Spójrz, historia zaczyna się tutaj na dole... Hobbit Frodo wyrusza z Shire... A tu - przeprawia się przez Brandywinę i dociera do Bree! A tu o! Walczą wraz z Aragornem na Wichrowym Czubie z Upiorami Pierścienia... - Kh’aadz z zapałem wskazywał na kolejne misternie zdobione i wykonane z niesamowitym pietyzmem płasko rzeźby, które wspinając się po wrotach ku górze, kontynuowały, tak dobrze znaną wszystkim historię...

Dearbhail słuchała całej historii w milczeniu i z ogromnym skupieniem. Odezwała sie dopiero, gdy Khaa’dz skończył mówić.

- Ciekawe, co bohaterowie Drużyny Pierścienia pomyśleli by, gdyby zobaczyli co teraz dzieje się ze Śródziemiem... - na wpół zapytała na wpół rzuciła w przestrzeń. Porzucili oglądanie drzwi i powoli skierowali się dalej. Dearbhail chyba nieświadomie skierowała ich kroki na mury miejskie. W jej rodzinnych stronach nie było takich budowli, bardzo chciała móc wdrapać się na wysoki mur i obejrzeć z niego okolicę. - Przecież ich celem było pokonanie Nieprzyjaciela. No i chociaż tego dokonali to teraz znowu złe czasy nastają w naszych krainach. Wiesz, zawsze fascynowały mnie te stare opowieści o wojnach, walkach z wrogiem... i nawet trochę klęłam na czym świat stoi, że nic się w naszych czasach nie dzieje i że tak nudno jest. Ale teraz, gdy wiem, że stoimy przed obliczem poważnego zagrożenia... myślę o swoich bliskich i boję się, czy aby na pewno wszystko skończy się dobrze.

- Przyjrzyj się tym murom dziecino.... Zbyt wysokie na drabiny, a w okolicach żadnych lasów, żeby wybudować wystarczająco potężne machiny oblężnicze, aby je skruszyć... A machin które mogły by tego dokonać, nie da się transportować z miejsca na miejsce... Gondor odrobił lekcje historii, Minas Tirith jest twierdzą, której szturmowanie to samobójstwo, a liczne studnie i zapasy żywności pozwalają na wytrzymanie w pełnym okrążeniu przez blisko dwa lata!

- Może i Minas Tirith wytrzyma oblężenie, ale wierz mi, wioska, w której mieszkają moi rodzice i przyjaciele nie ma wielkich murów, licznych studni i zapasów żywności. Nawet Edoras nie może umywać się do tego kolosa. Nie zapominaj, że jestem z Rohanu i to tam mieszkają moi najbliźsi. Mamy co prawda Helmowy Jar, mamy licznych, silnych wojowników... Ale słyszałeś, co dzieje się na północy. Po prostu się martwię. Nie chciałabym, żeby tym, których kocham coś się stało.

- Wiem dziecino... wiem. Też nie mam pojęcia co się dzieje w Ereborze, z tamtąd pochodzi mój klan, tam, pod, jak wy to nazywacie, Samotną Górą, przyszedłem na ten świat. Nadchodzą ciężkie czasy, to fakt, wielu zapłaci własną krwią, za to, że mieli pecha urodzić się akurat teraz... Ale mamy wyjście... Możemy, Ba! Dziecino! Naszym zawszonym obowiązkiem jest stanąć do walki i zmiażdżyć te orcze zagony na miazgę! - Krasnolud dokończył uderzając zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń.

Dearbhail rozumiała Khaa’dza. Jeszcze dwa, trzy miesiące temu zareagowałaby na te słowa głupim, beztroskim entuzjazjem “bić wroga!”. Teraz jednak pokiwała głową na znak aprobaty.

- I tak się na pewno stanie. Bo to nie jest już kwestia obrony własnych granic. To jest kwestia obrony tego, żeby każdy w Śródziemiu miał możliwość godnego, wolnego życia.

-Otóż to dziecino, otóż to... Dla tego zawsze zastanawia mnie, po co na przestrzeni dziejów co rusz jakiś idiota z magiczną laską w ręce powołuje do istnienia kolejne hordy orków i za ich pomocą chce zdobywać świat... A nawet jakby mu się udało to co? Będzie Panem na Bagnach i cuchnących zgliszczach, pozostałych po przejściu tych paskudnych pokrak... Bo jakoś nie słyszałem, żeby te parchate syny dzikiego węża, cokolwiek budowały, czy tworzyły coś więcej poza obskurnym żelastwem i tysiącami śmierdzących pierdów... To na pewno ta magia im tak we łbach miesza, że zdrowy rozsądek topi się w odmętach śmierdzących orczych szczyn...

Na wzmiankę o magii skrzywiła sie znacznie.

- Tak... z tego nigdy nic dobrego nie wyjdzie - skwitowała. - Swoją drogą... ostatnio Andaras proponował mi pomoc przy użyciu magii... odmówiłam, chyba mnie rozumiesz, dlaczego i wydaje mi sie, że go uraziłam. Myślisz, że powinnam go przeprosić?
Krasnolud parsknął tylko.

- Nie żartuj... To tak jakby ktoś poprosił Cię żebyś dała się na próbę pokroić i posklejać z powrotem... Nie rób sobie wyrzutów... Dobrze zrobiłaś i nie widzę powodu, dla którego miała byś go przepraszać.

-Wydawał się być tym urażony... Ale masz rację. Jak sobie pomyślę, że mógłby na mnie odprawiać jakieś magiczne rytuały - skrzywiła się - to aż mi niedobrze. Mimo całej mojej sympatii i szacunku do niego. – Dearbhail mówiła nie patrząc na krasnoluda ale na tereny otaczające miasto. Ledwo ostatnie słowo padło z jej ust gdy zobaczyła coś, w co nie mogła uwierzyć. Sznur wozów a na jednym z nich... proporzec jej wioski!

Sapnęła ze zdziwienia i odbiegła kilka metrów. Zatrzymała się jednak gwałtownie i odwróciła do zdziwionego jej zachowaniem Kh’aadza.

-Przepraszam cię, muszę iść tam na dół, to naprawdę ważne... widzimy się później, pewnie na kolacji, czy coś, na razie! – rzuciła na jednym oddechu i popędziła na dół.

Na miejscu znalazła wóz zwyczajny, jakich w wiosce pełno, ale pilnujący go chłopaczek wygląda na miejscowego mieszczana. Zapytany o właściciela wozu powiedział z podziwem:

- Straaaasznie potężny wojownik! Olbrzym normalnie. I że miał taaaaaką - tu przejechał brudnym palcem po buzi zostawiając czarny slad od prawego oka przez policzek do kącika ust - wielką szramę! To twój mąż? - zapytał przyglądając się dla zielonego płaszcza Rohirimki.


Dearbhail zaniemówiła z lekko otwartą buzią. Czyżby...? Jednak gdy padło pytanie 'To twój mąż?' dziewczyna zaskakując i siebie i chłopaka zarumieniła się niczym piwonia.
- E... - padła w pierwszej kolejności mało elokwentna odpowiedź. - No prawie... To znaczy... - odkaszlnęła - nie wiesz może, gdzie teraz jest?

- Poszedł ze wszystkimi do świątyni. - odpowiedział. - Chyba. - wzruszył ramionami. - Te wszystkie wozy po tej stronie to są pielgrzymów.

- Pielgrzymów? Zresztą, nie ważne - nie chciała znać odpowiedzi, spieszyła się. - Proszę, pokaż mi drogę do tej świątyni!

- W szóstym kręgu! - wskazał palcem do góry ponad mury zadzierając głowę. - Przed nią stoi Szara Pani. Na pewno jom znajdziesz. - szybko się spoufalił. - A czemu ubierasz się jak rycerz? A moja mam mówiła, że miejsce kobieta jest w domu... - dodał przyglądając się lśniącej w słońcu zbroi Dearhail.

- Miejsce kobiety jest tam, gdzie jej serce - dziewczyna ani myślała się obrazić. - Jeśli chce ona spędzić życie dbając o dom i rodzinę to przecież nie ma w tym nic zdrożnego. A ubieram się jak rycerz, bo nim jestem - dodała z uśmiechem. - Wiesz co... - wygrzebała z sakiewki złotą monetę - masz, weź to. Ale! Kup za to coś dla swojej mamy. Coś, co ją naprawdę uszczęśliwi. Dziękuję ci za pomoc, na mnie już czas - wciskając mu monetę w dłoń uścisnęła ją lekko. Pożegnawszy sie zawróciła w miejscu i pędem poleciała do Szóstego Kręgu. Nie trudno było znaleźć świątynię. Posąg kobiety przytulonej do skamieniałego drzewa przed schodami nie pozostawiał wątpliwości. Dearbhail rozejrzała się szybko po placu, ale gdy nie dostrzegła wśród ludzi żadnej znajomej twarzy udała się do środka


W środku było tłoczno. Mogła zapomnieć o wejściu bez pchania się na siłę. Gdy wspięła się na palce żeby zajrzeć do środka, tłumek zaczął się rozstępować, bo ze świątyni zaczął wychodzić sznur postaci. W tej kolumnie zakapturzonych w szare płaszcze postaci szedł olbrzymi człowiek, który przechodząc obok dziewczyny zatrzymał się ściągając kaptur z niedowierzaniem w oczach.

Stał przed nią Bergo, krótko ostrzyżony i ze szramą paskudnej rany na policzku, która dopiero co się zasklepiała. Gapił się na dziewczynę wystąpiwszy z procesji, bo zaczęli na niego wpadać inni uczestnicy ceremonii. Zaniemówił ciężko oddychając.

Dearbhail powoli stanęła na całej stopie. Nie spodziewała się zobaczyć tu swojego przyjaciela z dzieciństwa. Na jej twarzy odmalowało się zdziwienie zmieszane z zawodem i szczęściem. Przecież słysząc o bliźnie na twarzy pomyślała w pierwszej kolejności o kimś innym...
- Bergo? - szepnęła jak by sama do siebie. - Bergo! - po krótkiej sekundzie prawie krzyknęła z ogromną radością w głosie i przepchnęła się przez tłum do przyjaciela. - Mój drogi, co ty tu robisz? I co ci się stało? - chwyciła jego wielgachną dłoń w swoje drobne dłonie.

- Dearbhail... - wyszeptał otwierając szeroko ramiona. - Przybyłem z pielgrzymką do Kaplicy Upokorzenia. Wypływam jutro, aby prosić Jedynego o siłę do przyjęcia Jego woli. Aby kroczyć prostą drogą... - mówił smutno. - A to? - dotknął palcem rany. - Nic to... Słuchaj. - położył ciężkie, spracowane ręce na ramionach Dearbhail. - Moja rodzina... - zawiesił głos, który zadrżał, by potem dokończyć już zimnym jak stal tonem - ...nie żyje. Dunlandzkie psy spaliły naszą wies...

Zamarła. Cała krew odpłynęła z jej twarzy a serce ścisnęło niewyobrażalne przerażenie. Na bogów, znowu dunlandczycy? I teraz w jej własnej ojczyźnie?

- Tak mi przykro... - to było jedyne, co mogła powiedzieć. Nie potrafiła znaleźć słów na te wiadomości. Chciała zapytać się co z innymi, co z jej rodziną ale bała się odpowiedzi na to pytanie i w obliczu słów przyjaciela nie chciała go ranić pytaniami o siebie. - A inne wsie? Co z Rohirrimami? Czemu wojownicy na to pozwolili? - Pytania, które przyszły jej do głowy wydawały się być najbardziej neutralne.

- W nocy napadli tylko na naszą w okolicy. Dale stoi w ogniu i wielu Rohirim ruszyło na wschód na rozkaz króla ale i tak żaden z górali nie wyszedł żywy z przełęczy. W końcu wybiliśmy wszystkich nim uciekli za rzekę, ale co z tego... - mruknął. - Wiele domów spłonęło. W tym mój.

- Naprawdę mi przykro... a... powiedz, proszę... jak... jak moi rodzice? - Musiała o to zapytać.

- Nic im nie jest. Nic im się nie stało. - zdobył się na blady usmiech. - Bywaj zdrowa Dearbhail. Pewnie jedziesz na Złoty Dwór, gdzie wszyscy jeźdźcy podążają na wezwanie króla... Uważaj na siebie! - krzyknął odchodząc. - Będę się za ciebie modlił!

Bergo powoli oddalał się od niej, ale Dearbhail miała nogi jak z waty i nie mogła się ruszyć. Jedynym, na co się zdobyła, było uniesienie ręki w geście pożegnania i zawołanie za przyjacielem:

- I ty bywaj zdrów! Oby nasze następne spotkanie było szczęśliwsze...- a gdy jej przyjaciel zniknął z pola widzenia dodała już do siebie - ... o ile się w ogóle spotkamy...

***

Gdy wróciła do swojego pokoju zażyczyła sobie gorącą kąpiel i siedząc w balii bawiła się otrzymanym pierścieniem. „Pewnie jedziesz na Złoty Dwór, gdzie wszyscy jeźdźcy podążają na wezwanie króla...”, „Dale stoi w ogniu”, „Dunlandzkie psy spaliły naszą wies...”. Słowa Bergo dźwięczały w jej uszach.

Król wezwał Rohirimów. Więc i ona powinna odpowiedzieć na to wezwanie. Taki był jej obowiązek. Powinna go wykonać tym bardziej, że już i tak narobiła sobie kłopotu ‘uciekając’ z kraju. Co prawda opuściła eored za wiedzą i zgodą dowódcy ale i tak mogła ponieść za to konsekwencje. A teraz, w tym momencie? Gdy jej ojczyzna jej potrzebuje? Gdy jej rodacy giną? Jak ma dalej spełniać obietnicę daną Eldarionowi?

Woda w balii wystygła, więc Dearbhail szybko wyszła z niej, wytarła dokładnie i przebrała w świeże ubranie. Stojąc w oknie pokoju i oglądając rozchodzący się z niego widok zastanawiała się, jaką decyzję ma podjąć. Poszukiwanie artefaktu jest ważne, tyle rozumiała. Czymkolwiek jest Hunmaicon muszą go znaleźć zanim wróg wejdzie w jego posiadanie. Ale która przysięga była ważniejsza? Ta, aby bronić swojego narodu czy ta złożona pochopnie, trochę bez zastanowienia?
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 31-07-2011, 21:10   #123
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
- Krasnoludy są twarde jak skała… - Kh’aadz nieco mętnym od rumu głosem unosząc chwiejnie do góry wskazujący palec kontynuował swój wywód, przeznaczony dla równie jak on wstawionych marynarzy, których wahta skończyła się jakąś godzinę temu i zebrali się głęboko w ładowni na tajny konkurs picia rumu. Czterech rosłych chłopów, ze spaloną słońcem i wysuszoną od wiatru skórą przytakiwało z aprobatą, lub po prostu kiwało się niemrawo wraz z pokładem okrętu. Tak czy siak, wychodziło na to samo…

- I są twarde jak skała. – krasnolud nie bardzo zdawał sobie sprawę, że się powtarza niczym złośliwa papuga, ale marynarze też tego nie dostrzegali, więc nadal kiwali głowami i polewali paskudny rum, jakby słuchali kolejnej ekscytującej opowieści.

- I pływają też jak skała…

-… kkhgnm płyfająą..Takh… - przytaknął któryś z rozmówców szturchając butem leżącego już na deskach sędziego konkursu, który ze swej horyzontalnej pozycji, pochrapując głośno i popierdując od czasu, pilnował, aby zawodnicy grali według zasad i żeby nikt nie wylewał za kołnierz.

-A wszak wiadomo, że skały wyśmienisie pływają… Rzekłbym – tutaj krasnolud czknął – że szują się jak ryby w wozie… - Kh’aadz był niesamowicie przekonujący, wszyscy, włącznie z nim samym wydawali się w to święcie wierzyć.

Jeden z marynarzy wzruszył ramionami pociągając wilgotnym nosem, po czym spuścił czerwony nos na kwintę i powiedział łamiącym się głosem.
- Smutno mi…
- Niiiis się nie martff… - siedzący obok druh z wytatuowaną na ramieniu, a jakże, kotwicą i gołą babą, objął go ramieniem.
- Zaaaśpieffajmy! – chwilę potem w ładowni, tuż nad stępką rozległo się z wielu gardeł, niewyraźne, acz donośne

- Heeeej ha! Kolejkę nalej, Heeej Ha! Kielichy wzieśmy, to zrobi dooooskonale naszej opowieści!...

Do Gondoru dziś płyniemy
nieźle daje, szóstka wieje
jak tak dalej dobrze pójdzie
rozwalimy keję..

Kuchnia nasza jest wspaniała,
Czterech już do morza wnieśli,
Pozostałych zaś latryna
Nie może pomieścić

Parę zwrotek i kubków rumu później mętny wzrok Kh’aadza napotkał pomiędzy beczkami z wodą pitną i winem znajomy kształt…

- Rufus…? – zapytał dla pewności, jednak nie uzyskał odpowiedzi…
- Rufus! Choooś tutaj…. – zamachał do znajomego i w zasadzie prawie oswojonego szczura. Skuszony kawałkiem starego sera, gryzoń podszedł bliżej…

Później gdy wytrzeźwiał, wypierał się jako by to on miał być prowodyrem przedsięwzięcia, polegającego na podrzuceniu szczura do kajuty Dearbhail, poza tym czyny w pijanym widzie, do tego za namową załogi się nie liczą. Rozkaz był rozkaz i basta, na pokładzie musi być dyscyplina. Chociaż przyznał, że wojowniczka w pierwszej chwili piszczała bardzo śmiesznie. Cały incydent skończył się tym, że krasnolud znowu wylądował w ładowni ukrywając się przed rozeźloną Rohirimką, a Rufus za burtą. Takie życie…

Rejs na szczęście mijał szybko i bez kłopotów ani przykrych niespodzianek, może to i mała pociecha dla krasnoluda, który otwartej wody nienawidził równie jak orków i magii, ale szybko znalazł wspólny język z załogą, a ciężka praca marynarzy, wzbudzała jego szacunek. Po incydencie z Rufusem, krasnolud dał sobie spokój z tresowaniem szczurów, skupił się bardziej na szeroko pojętej integracji z marynarzami, nauczył się kilku sprośnych żeglarskich piosenek, wygrał nieco grosza w kości, ku swemu rozczarowaniu nie wygrał w konkursie na picie rumu, za to odbił sobie, wygrywając w cuglach i pozostawiając wszystkich bez szans, w zawodach na Bartnika rejsu. Zżył się z tymi ludźmi, dla których niebezpieczeństwa otwartych wód i wspólna ciężka harówka, były codziennością. Jednak było też kilka innych kwestii, które doskwierały Kh’aadzowi, na kilka z nich odpowiedzi, mógłby udzielić Andaras, gdyby tylko był na siłach, krasnolud nie chciał go jeszcze męczyć, ale wiedział, ze będzie musiał. Któregoś dnia, stwierdził w końcu, że dał przyjacielowi już dość czasu na odpoczynek, zapukał do drzwi jego kajuty i nie czekając na odpowiedć, wszedł do środka.

- Śpisz? – zapytał przestępując przez próg.
- Nie udawaj... widzę, że nie. – dokończył podstawiając sobie taboret pod łóżko efa.

-Elfy nie sypiają wiesz dobrze. Dziękuje za grzeczność.

- Eeehh, z wami to nigdy nic niewiadomo... – Kh’aadz skwitował krótko.


- Tak tak dziwne elfy i jeszcze gorsi magaowie. – Elf w mig podchwycił narzekający, ton krasnoluda, ten łypnął spod oka na pół siedzącego-pół leżącego Andarasa i odpowiedział.

- Z ust mi to wyjąłeś...

- Domyślam się o co chodzi. Ale mów... Dla formalności jak mówią – Andaras widocznie przeczuwał co ma na celu ta wizyta.

- Nie będę się certolił, ani owijał w onuce...
- Przywalę Ci szybkim lewym prostym... Co tam się stało... Wtedy, w uliczce, zanim dostałeś strzałę? – Krasnolud jak obiecał tak zrobił, nie owijał w bawełnę.

- Powiem ile wiem choć wiem mało.

- Tylko bez mydlenia oczu... – Kh’aadz zastrzegł szybko wchodząc elfowi w słowo.

-Amulet nabrał dziwnych właściwości. Pierwszy raz od początku gdy go mam... Dał mi moc a przy okazji przemówił przez niego ktoś przy kim ja jestem niczym Wróbel przy jastrzębiu. A i ponoć sam Herumor mu ustępuje...
- Ten ktoś naturalnie czarnoksiężnik próbował na mnie wpłynąć chciał bym zabił króla. Mocy miałem tak wiele że uśmiercił bym wielu bardzo wielu.... – rewelacje elfa nie były dla Kh’aadza zbyt pocieszające.


- Mówiłeś, że to cholerstwo nie ma na Ciebie wpływu... A mi wyglądało na zupełnie co innego – Krasnolud powiedział z wyrzutem w głosie.

-Bo nie miało! To się zdarzyło pierwszy raz.- powiedział z kwaśna miną i smutnym głosem elf.

- A na mój nos nie ostatni... Pozbądź się tego jakoś, bo za którymś razem, po prostu posłuchasz rozkazu, a wtedy... – Kh’aadz zawiesił głos.

- W momencie gdy amulet walczył o kontrole nademną wmieszał się ktoś jeszcze... Jakby moja głowa była jakąś karczmą. Ona była chyba czarodziejką. Wspomogła mnie i wyłączyła amulet. Od tamtej pory nie działa... I jakoś nie śpieszno mi z jego włączeniem.
- A co jeśli chodzi o pozbycie się go, to nie do końca takie łatwe. Gdy odsuwam siebie od niego czuje że słabnę. Jakbym umierał powoli...

- A co mądre książki mówią o takich przypadkach? – Krasnolud zapytał nieco uspokojony przez elfa zapewnieniem, ze amulet został dezaktywowany.

- Ten amulet to dziedzictwo po mym ojcu tak samo jak ta księga. Pracuje nad tym to księga samego Saurona ponoć. Przynajmniej tak twierdzi Eldarion. Co ciekawe są w niej i dobre zaklęcia... Sam wiesz miecz z samej swej natury zły nie jest. To tylko broń zależy kto jej używa. Tak samo jest z magią.... Licze że znajde w księdze jakieś wzmianki o amulecie

- Księga Oka Bez Powieki?! - Tfu!!! Elfie, wyrzuć to za burtę! – Kh’aadz aż zerwał się z taboretu na równe nogi i odskoczył dobry metr od łóżka.

-Kiedyś to Sauron korumpował tego Czarnoksiężnika. Kto wie może on teraz próbuje tego zemną? – Elf wydawał się nie przejmować ani reakcją ani radę krasnoluda.

-Może i miecz sam z siebie nie jest zły, ale czasami głód krwi przechodzi z ostrza na dzierżącą je rękę. – Khaazad wymruczał mrużąc przy tym lekko oczy.


-Uspokój się nawet król uważa że mam racje. To może się nam przydać...


- Do sprowadzania kłopotów na pewno. – tego Kh’aadz był pewien.


-Przesadzasz to nie głód krwi tylko natura ludzi. Oni są porywczy łatwiej ich manipulować kontrolować. Ja nie jestem człowiekiem przecież. – Andaras starał się uspokoić swojego barczystego towarzysza.

- Ale i nie jesteś do końca elfem... Że tak powiem bez urazy. A Jedyny Pierścień niby też był tylko przedmiotem, a zniewalał, mamił i opętywał. – krasnolud odparł suchym tonem

- Owszem. Ale to był Pierścień esenscja mocy Saurona! – Elf odparł


-To i z książką nie wiadomo, co tam do niej wsadził.. – krasnolud nie pozostawał dłużny na argumenty towarzysza.


-Wiem wiem. Ale z tego co zauważyłem pół elfy mają wiele darów elfiej krwi. W zasadzie większość.
Spokojnie o ile dobrze pamiętam z Pierścieniem dał sobie rade Hobbit to i ja sobie jakoś poradzę. – Andaras zażartował aby rozproszyć napięcie i emocje wynikłe z dyskusji.

- Hobbit środbit... Ale miał ze sobą porządnego krasnoluda – tutaj Kh’aadz zreflektował się, że być może właśnie strzelił sobie w stopę, toteż dodał szybko.
- Nie żeby mi coś ubywało… Ale wiesz, że z magii nigdy nic dobrego nie wynikło... Radzę Ci elfie... Pozbądź się tego przeklętego tomiska jak najszybciej...

. Oczywiście że miał- uśmiechnoł się elf. Ja też mam wszak! Równie wiernego druha. Ale podsumowując, brak amuletu mnie zabije. A księga może być kluczem do jego mocy działania itd. Bez niej będę zdany na jego łaskę i niełaskę... Póki co nie mam wyjścia. Skoro już rozmawiamy o problemach widzę inny. Potrzebuje rady- elf wyraźnie się zamyślił

- No dawaj…

--=O=--
Kilka dłużących się tygodni później wjechali do Białego Miasta...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 31-07-2011, 23:57   #124
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Elf stał oparty o burtę i spoglądał na gwiazdy, jego szare włosy rozwiewał wiatr. Finluin gdyż takie było jego imię, zastanawiał się czy dobrze uczynił wybierając się do Gondoru. Wieści jakie usłyszał w podczas drogi do Tharbadu były niewątpliwie zatrważające. Orkowie których nie widziano od dziesiątków lat znów zaatakowały i to w bardzo zorganizowany sposób. Do tego sama sytuacja jaką zastał w mieście, czyli bunt Dunlandczyków wydawała się czymś wręcz niewiarygodnym w uporządkowanym królestwie Eldariona. Wybór jakiego dokonał Finluin możliwe, że nie był odpowiedni, ale z pewnością wydawał mu się najbardziej racjonalny. Szanse na to by przedrzeć się przez targaną niepokojami krainę w kierunku Morii, a później dalej na północ by ostrzec tamtejszych mieszkańców i przyjaciół, nie były zbyt duże. Samotny elf łatwo mógłby się stać łupem orczych zwiadowców, którzy z pewnością będą przeczesywać ważniejsze szlaki w Zielonym Lesie, o ile oczywiście już nie zaatakowali tamtych terenów. Tak więc elf wybrał drogę morską na południe. Była ona szybka i w miarę bezpieczna, zwłaszcza dla samotnego wędrowcy, ale niepokój i niepewność na długi czas zagościły w jego sercu.

Dotarcie do Minas Tirith nie przysporzyło mu większych problemów, nie musiał też ukrywać swego pochodzenia jak to było w Tharbadzie. Ludzie tutaj byli bardziej przyzwyczajeni do widoku elfa nie okazywali mu niechęci, jednak mimo tego nie uniknął zaciekawionych spojrzeń. Finluin choć już tutaj był to i tak nie mógł nie zachwycić się nad wspaniałością i majestatem Białego Miasta. Był pod wrażeniem budowniczych, którzy potrafili połączyć praktyczność i piękno tworząc tak wspaniałą budowlę. Elf gdy już zaspokoił swój estetyczny zmysł, udał się do biblioteki by odnaleźć mistrza Tequilliana. Był to poniekąd jeden z powodów jego decyzji by udać się do Gondoru. Finluin był od niedawna pasjonatem wiedzy o Wielkich Czarodziejach i nie mógł się powstrzymać od nieodwiedzenia znakomitego mędrca Tequilliana, by skorzystać z jego intelektu, ale także z zasobnej w wiekowe woluminy biblioteki Minas Tirith. Na miejsce dotarł szybko i bez jakichkolwiek przeszkód. Gdy zaczął rozpytywać bibliotekarzy o mędrca podszedł do niego jeden z nich i zagadnął.
-Jestem Elagar. Asystent Tequilliana. – przemówił dźwięcznym i przyjemnym głosem z wielką życzliwością. – Wielki Prorok jest niedostępny. Czy mogę w czymś pomóc? – zapytał.
- Jestem Finluin, badacz z północnych krain i przybyłem do mistrza Tequilliana w poszukiwaniu informacji o wielkich czarodziejach. Szczególnie zależy mi by dowiedzieć się czegoś o Radagaście Burym i dwóch mistrzach ze wschodu, których imion do tej pory nie udało mi się ustalić.
- To jest niewątpliwie pytanie do mistrza. - asystent skinął głową przyglądając się elfowi. - Ja nic o nie wiem o Czarodziejach. Wiem, że Gandalf opuścił Śródziemie. - pochwalił się. - Bardzo dawno temu. Może jutro będzie Tequillian dostępny, bo dzisiaj zapowiedział bardzo ważne sprawy... Jest przekonany, że nasz król Eldarion zaraz powróci z Dol Amroth. - powiedział ściszonym głosem szykując się do odejścia.
- Dobrze więc przyjdę także jutro, a teraz nie będziesz miał nic przeciwko jeśli przejrzę kilka woluminów?
- Oczywiście, że nie. Gdybyś mnie potrzebował Finluinie, będę tam. - wskazał ręką na część nawy, gdzie ustawione były rusztowania i odsunięte regały a na stołach piętrzyły się stosy ksiąg, woluminów i papierów.

Finluin czytając jedną z historycznych ksiąg nie zauważył poruszenia w bibliotece, dopiero gdy ktoś go przypadkiem trącił zauważył że wszyscy wychodzą, jakby coś się stało. Gdy poszedł za nimi okazało się, że każdy chciał obejrzeć przybycie króla Eldariona. Elf dołączył do ciekawskich i z zainteresowaniem obejrzał przejazd królewskiego orszaku, aż przypomniał sobie że nie ma jeszcze gdzie się zakwaterować. Wrócił więc do budynku, odstawił księgi na półki i przemknął na dół, prosto do dzielnicy kupieckiej.

Szukał tam karczmy, w której zatrzymał się przy poprzedniej wizycie o wdzięcznej nazwie „Złota Gęś”. Cudowny ten przybytek prowadziły niziołki ze słynnego klanu Tuków. Byli to chyba jedyni hobbici w całym Minas Tirith pod przywództwem rudego Boffo Tuka, a ich przybytek wyróżniał się przytulnością i co prawda mniej wyrafinowanym, ale za to smacznym jedzeniem. Finluin wynajął jeden z pokoi i po szybkiej kąpieli udał się na posiłek. Zapiekanka warzywna, ciepłe, słodkie bułeczki i piwo korzenne, wprowadziło elfa w tak doskonały nastrój, że uraczył gości wesołą grą na flecie. Grał do późnego wieczora, zapominając przez ten czas o cieniu na północy.
 
Komtur jest offline  
Stary 03-08-2011, 22:40   #125
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andaras miał na głowie istny tabun spraw i problemów. Pierwszy odłożył na później była nim istota po drugiej stronie amuletu. Dalsze kontakty z nią jak długo uczestniczy w wyprawie byłby dość ryzykowne. Zdecydował że zabawy z amuletem zostawi na później. Druga sprawa była martwiąca. Po dokładnej analizie swoich mocy i tekstów z książek doszedł do wniosku że nie ma wyjścia... Jeśli chce posługiwać się swoimi mocami w pełni musi zdobyć magiczną laskę. Było to coś co ukierunkuje jego moc. Amulet mógł być tu tylko pół środkiem. Tylko jakoś nie pisze gdzie takie rosną- pomyślał z uśmiechem na koniec jednej z lektur. Na szczęście dla niego i innych moc leczenia była jedyną którą można w pełni wykorzystywać kierunkując ją dłońmi. Te wiedział gdzie można znaleźć na końcu ręki. Przynajmniej póki co...

Do dalszych analiz elf będzie potrzebował ksiąg bibliotecznych również tych zakazanych. Będzie musiał o nie poprosić dostęp do nich mieli bowiem nieliczni... Bardzo nieliczni. Jednak w obliczu tego co już zrobił miał nadzieję że będzie mu je dane wypożyczyć. Kto wie może dowie się również z nich na co stać ich wrogów. Wiedza to potęga zwłaszcza w obecnej sytuacji.

Przydałoby się też wiedzieć co powoduje ten artefakt o co tyle zamieszania. Postanowił skontaktować się w tej sprawie z Endymionem. Wszak sam Andaras widział go że tak samo jak on siedzi w bibliotece bardzo długo. Czego szuka było aż nadto oczywiste. Zdecydował się go zaczepić gdy mijali się na zamku.

-Witaj Endymionie-uśmiecha się. Powiedz mi wiadomo już coś o wyprawie i samym artefakcie. Cały czas próbuje rozgryźć kilka rzeczy i nie miałem czasu zająć się najważniejszą z naszych spraw. Jak wygląda sytuacja?
Brońcie świat bogowie przed tym artefaktem pomyślał Endymion słysząc słowa elfa.

- Witaj Andarasie, nasza sytuacja jest delikatnie mówiąc nieciekawa. Byłem w bibliotece, odkryłem tam kilka bardzo niepokojących rzeczy. Spieszę się, mam nadzieję, że złapię króla na dziedzińcu przy drzewie. Wiem, że miał się tam spotkać z wróżem. Jeśli chcesz zabierz się ze mną. A swoją drogą to nie dobrze, że zajmujesz się sprawami pobocznymi, wszystkie one stracą sens jeżeli dopuścimy aby Humaicon ujrzał światło dzienne.

Nie no wspaniale pomyślał Animista jeśli jego informacje są jeszcze gorsze od moich. To jesteśmy ugotowani.

- A skoro już nawinąłeś mi się pod nóż to mam do ciebie sprawę. Chodzi mi o ten kawałek oręża znaleziony w okolicach lasów trollowych. Chciałbym aby go rozkuto na fragmenty i wykonano branzolety lub naszyjniki ostrzegające nas przed orkami. Po przygodzie z wielkim orkiem pod bramą Tharbadu nie chciał bym nigdy więcej być tak zaskoczony. O mało nie przypłaciłem tego spotkania życiem.

- Zabiorę się z tobą. A tak konkretnie to co nam grozi spytał lekko zdziwiony elf. Bo to brzmi dość poważnie... Co do ostrza dam je do kowala za kilka dni jak dokończę analizy. Wymienili jeszcze kilka zdań.


Jakiś czas później...
Andaras myślał intensywnie o jeszcze jednej ważnej obserwacji. Zostawała jeszcze bowiem kwestia tego Haradczyka. Widział go wyraźnie i nie mógł się mylić. To był członek Khas ojca. Jego najbliższej świty. A tacy bardzo rzadko oddalali się od.... Ale czy to było chociaż teoretycznie możliwe? Jego ojciec tutaj w samym sercu zjednoczonego królestwa? Chyba że miałby rozmawiać z królem poselstwo jakieś... Ale nie to nie możliwe może się pomyliłem może to nie ten...

Jednak elf musiał być pewien. Normalnie nie skierowałby się do ambasady. Wykorzystałby siatkę w Minas by dowiedzieć się co u jego bliskich. Jednak teraz nie miał wyjścia zabrał ze sobą stary znoszony płaszcz. Dość długo kręcił się po mieście rozglądając się bardzo uważnie czy nikt go nie śledzi. Później przebrał się naciągnął kaptur i znów kluczył. Gdy był pewien że nikt go nie śledzi a ciężko śledziłoby się ludziom kogoś kto widzi w ciemnościach.... Andaras doszedł w końcu do ambasady po godzinie wyszedł oczekiwany przez niego człowiek. Podszedł do niego kawałek dalej. Upewniając się że z kolei i on nie ma ogona.

Poznał Andarasa od razu a i elf zyskał pewność. Animista pomyślałby że się ucieszył na widok syna jego pryncypała, ale w oczach grało mu równie wiele niepokoju i zmieszania.

- Mój pan jest tutaj. - powiedział cicho po Haradzku. - Chodź zaprowadzę cię.

I poszli z powrotem do ambasady.

Na ścianie wielkiego pomieszczenia wisiał czerwony dywan w polu którego wił się czarny wąż.


W środku zaś elf zobaczył choć nie mógł oczom uwierzyć. To rzeczywiście był on! Cały zdrowy i w dodatku tutaj. Elf jednak dostrzegł jego postawę. Nigdy nie był wylewny ale widać było że coś jest nie tak...

- Andarasie. - ojczym wstał na powitanie. - Ciszą się moje oczy na twój widok... - zawiesił głos. - I zarazem smucą. Tożsamosć twoja znana jest już byle łapserdakowi na miescie, o naszych wrogach nie wspominając... A jesli idzie o moich sojuszników, to... - podszedł do masywnego biurka i otworzył szufladę.

- Poznajesz? - podał elfowi czarną haradzką strzałę.

-Tak poznaje mieliśmy bliższą znajomość- powiedział z przekąsem. Zorientował się błyskawicznie o co może chodzić. Mają go za zdrajca. Znaczy pewnie nie ojciec ale jego konkurenci. Stąd to całe napięcie musi się wytłumaczyć przecież działał na ich rzecz zawsze...
-Ale o tym spotkaniu zaraz.- powiedział na głos elf, po czym elf podjął inny wątek.
Co do przykrywki ojcze...- zaczął domyślając się że tu może uda mu się wytłumaczyć. -Nie moja to wina, wyjścia nie miałem będąc między młotem a kowadłem. Królewscy mieli jakiegoś agenta Perła ponoć niejaki. On wiedział o mnie wszystko ojcze. Kim jestem, skąd pochodzę. Niczym się nie zdradziłem. Pewne było że powie królowi. Została mi zatem jedynie gra pozorów. Wkupuje się od dłuższego czasu w łaski króla. I przynosi to efekty... Obecnie biorę udział w misji mającej na celu wydobycie jakiegoś artefaktu którego ponoć pożądają wszyscy. Herumor i inni czarnoksiężnicy. Sam również rozwinąłem swoje moce.- dodał mimochodem nieświadomie.
Tylko mi nie mów ojcze że nasi sojusznicy to durnie.- powiedział spokojnie elf. Znają ciebie i nasz honor. Nigdy nie zdradziłbym sprawy. Przed królem gram przedstawienie jak mnie uczyłeś. Nie robię nic czego nie wykonałby kto inny za mnie z jego ludzi. Jednocześnie przedstawiam to zawsze w najbardziej korzystny dla siebie sposób. Alternatywą była śmierć.
Przepraszam że się tak zapędziłem mów ojcze- widać że w elfie uwolniły się emocje od dawna w nim siedzące. Życie w ciągłym napięciu z dala od bliskich robiło swoje.

- Twoje kroki wprowadziły nie lada zamieszanie. - zaczął starszy mężczyzna. - Zabiłeś szpiega Herumora pod Ostatnim Mostem. Dostarczyłeś informacje o tym artefakcie naszym wrogom. Mało tego... Tym doprowadziłeś do przedwczesnego ataku. - powiedział wciskając haradzką strzałę w ręce Andarasa. - Herumor jest wściekły. Żąda twojej głowy. Moja pozycja jest zagrożona, bo wygląda to jakbym ja stał za wszystkim. - zaczynał mówić coraz bardziej stalowym głosem. - Herumor wypuścił dziesięć tysięcy Uruk-hai na rajd po północy żeby odwrócić uwagę Eldariona od Gondoru. Varaigowie zdobyli Mordor i blokują Bramę przygotowując potężną armię. Na północy jesteśmy już w jedności, ale Twoje postępowanie stawia teraz wszystko na ostrzu noża... Boję się, że Herumor usunie mnie jeśli nie dostarczę mu dowodu naszej lojalności... Mam teraz misję do wykonania w której pomożesz mi - powiedział stanowczo. - i sobie...

Ojcze jeśli chodzi o szpiega on dostałby się w łapy królewskich gdyby nie ja. Był nieudolny. Tak samo gdyby nie moja działania nie byłoby żadnego ataku. Król dogadałby się z poprzednim Dunlandzkim wodzem. Każdy fakt można obrócić na naszą niekorzyść racja. Ale obaj wiemy że to kwestia interpretacji. Wiedzę o artefakcie zdobyliby i tak. Owszem to ja oddałem pudełko. Ale to raczej formalność znalazł je strażnik królewski. Nie wiedziałem co w nim jest do momentu gdy zostałem w karczmie otoczony przez ludzi króla zapraszających mnie na spotkanie z nim. Mimo to zdobyłem zaufanie Eldariona. Ojcze wiem że to może słaby moment ale co z Xante i Skałą? Co z May czy listy dotarły i co się dalej stało?

Ojciec Andarasa przeszedł przez pokój zatrzymując się przy drzwiach.

- Chodź ze mną. - powiedział.

W drodze do piwnic mówił ściszonym głosem. A każde jego słowo było jeszcze gorsze niż poprzednie... By ratować sytuację przyjdzie elfowi się ubrudzić. I to nie byle błotem, ale mocno śmierdzącym gównem.
 
Icarius jest offline  
Stary 05-08-2011, 07:53   #126
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Minas Tirith, czerwiec 251 roku



„Złota Gęś” stała przy głównej ulicy i wjeżdżający do miasta wcześniej orszak mijał ją jednak nikt nie zwrócił uwagi większej uwagi na dobiegające z jej wnętrza śpiewy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=U7cWhf9P-os[/MEDIA]


W karczmie było jak zwykle wesoło. Hobbici, którzy cieszyli się w królestwie jeszcze wiele lat po śmierci Aragorna wielkim szacunkiem i popularnością, dzisiaj przestawali być pupilami Minas Tirith. Sto lat wcześniej nie do pomyślenia było, żeby móc spotkać niziołków tylko w karczmie, gdyż znacznie więcej kręciło się po dworze pełniąc co pomniejsze funkcje za wyjątkiem tych kilku legendarnych członków drużyny Pierścienia, którzy mieli kiedyś zaszczyt zasiadać w radzie królewskiej. Jednak z pokolenia na pokolenie różnice temperamentów oraz coraz mniejsze zrozumienie ludzi dla hobbitów, nawet mimo wpływu Eldariona, halflingi nie zapuściły korzeni w Białym Mieście. Poza wyjątkiem Złotej Gęsi, która z ojca na syna przechodziła w klanu Tuków i bazaru, gdzie można było nabyć wyroby z Shire, w Minas Tirith było trudno uświadczyć niziołka gdzie indziej.

Finluin lubił ten przybytek. Jako, że nie danym mu było spotkać się z Tequillianem dzisiaj, na spokojnie odwiedzi go jutro, lub pojutrze. Wszak nigdzie mu się nie śpieszy i ma czas całego świata do swojej dyspozycji. Wolał jednak zająć się tym niebawem, gdyż mimo, że był młodym elfem, to przemijalność rzeczy i ludzi Śródziemia zaczęły dokuczać i jemu. Jako jeden z nielicznych przedstawicieli swojej rasy na szlakach był niemal skazany na samotność. Ludzkie przyjaźnie kończyły się tak szybko, że nawet nie próbował ich zawierać. Tajemnica Istari intrygowała go i dawała doraźny cel, dzięki któremu mógł nie skupiać się na cieniu minionej chwały przodków, którzy niemal co do jednego opuścili czarną ziemię do Błogosławionej Krainy.

W karczmie mimochodem dowiedział się o wydarzeniach ostatnich miesięcy Gondorze i okolicznych krainach. Do „Złotej Gęsi” zaglądali przede wszystkim kupcy, którzy nie mogąc przekraczać granic Shire, mieli w tym przybytku świetną okazję do zawierania znajomości z kupcami, pośrednikami i producentami hobbicich wyrobów oraz innych narodowości. Przedsiębiorcy z wszystkich zakątków Śródziemia chętnie tam zaglądali. Nim Finluin przebrnął przez miskę gorącej zupy marchewkowej zagryzanej pajdą chleba z masłem, zimne mięso w pieczarkach, a na deser placek z czarnej porzeczki zdążył dowiedzieć się mimochodem bardzo wiele, niespecjalnie nawet nastawiając uszu.

Szlaki handlowe Khandu od niedawna były nieprzejezdne, gdyż przesmyk między górami Mordoru a Bliskim Haradem był zablokowany przez Variagów. A każdy kto tamtędy przeszedł wcześniej – już nie wrócił. W Harondorze, Umbarze i przy jeziorze Rhun coraz częściej napadano na karawany kupców z Minas Tirith. I bynajmniej w celach rabunkowych, gdyż ofiarami zbójców byli ich pobratymcy i niejednokrotnie ochroniarze pochodzący z Arnoru i Gondoru, raczej jak ich towary. Mieszkający w Białym Mieście Haradrimowie oraz Easterlingowie nie tylko obawiali się pogromów jakie mogła przynieść wojna. Bardziej bali się przegranej wolnych ludzi Śródziemia. Dla wielu spośród nich zajęcie miasta przez ludzi z Rhun lub Haradwith znaczyło znacznie boleśniejszą śmierć jak z rąk krwiożerczych orczych hord.

Najadłszy się i nasłuchawszy bard nie dał długo prosić się o odrobinę muzyki. Ku Radości Hobbitów Finluin zagrał na flecie do późnego wieczora.










Po zwiedzeniu miasta i spotkaniu przyjaciela z dzieciństwa, wracająca do pałacu Dearbhail była tak zamyślona, że nie usłyszała dobiegającej z karczmy znajomej melodii. Szkoda, tak jak na statku mogła ukoić. Tym razem smutek. Wieści z Rohanu nie były wcale wesołe i przyćmiły jednak wszystko młodej dziewczynie.

Zamiast jednak skierować się prosto do swojej komnaty, stromymi schodami wspięła się na najwyższy poziom miasta, by uwieńczyć dzień, w blasku zachodzącego słońca, ostatnim spojrzeniem podziwu, dla jednego z najważniejszych miejsc w Śródziemiu. Tam na dziedzińcu, na wysepce okrągłej sadzawki rosło niesamowite drzewo. Wedle legendy Gandalf po koronacji Aragorna, pokazał Ellesarowi na stoku Góry Mindolluin górującej nad Białym Miastem, zalążek kiełkującego Nimloth. Teraz stała w cieniu jego rozłożystych i wciąż młodych białych konarów, zasłuchana w szum delikatnych śnieżnych listków. Obok drzewa przechadzało się dwóch strażników. Byli to zbrojni z Kompani Białego Drzewa, o których słyszała opowieści jeszcze w Rohanie.




Elita tego oddziału nosiła skrzydlate hełmy i najlepszą zbroję jaką oferowało Minas Tirith. Nazywali się Rycerzami Fontanny i byli elitą królewskiej gwardii. Pełnili funkcję osobistych ochroniarzy Króla oraz mieli obowiązek warty przy Białym Drzewie. Wcześniej w Tharbadzie ich obecność przy boku Eldariona była incognito, więc Dearbhail pierwszy raz miała okazję zobaczyć ich w pełnej krasie. Słynęli ze ślepiej wierności królowi za którego żaden nie zawahałby się oddać życia, a sława ich waleczności i odwagi nie miały sobie równych. Na dziedzińcu, przed mostem w Tharbadzie na jej oczach, kilkunastu z nich ochraniając króla, ścięło krwawe żniwo siejąc spustoszenie w zastępach Dunlandczyków, którzy liczebnie przewyższali ich co najmniej dziesięciu do jednego.

- Ty musisz być Dearbhail. Córka Rohanu. - powiedziała młoda dziewczyna podchodząc bliżej. - Jestem Theodwyn. Moja pra, pra, pra babka Eowyn byłaby z ciebie dumna. - uśmiechnęła się przyjacielsko.

Dearbhail skłoniła się zażenowana.

- Pani, Twoje słowa są zaszczytem, na który chyba nie zasłużyłam...

- Zasłużyłaś! - rudowłosa energicznie uścisnęła dłoń Rohirki. - Najpierw przyszły wieści od wracających konnych z Rohanu. A dzisiaj potwierdził to Eldarion. - Odwaga twa godna jest córki królów! Zabiłaś nawet orka. - z podziwem uniosła brew. - Zatrzymałam się z ojcem w Domu Króla, gdybyś mnie potrzebowała. - dodała na pożegnanie nim odeszła w stornę białej budowli.










Endymion i Andaras wyszyli z biblioteki na ulicę. Zrobiło się późno, a ulice stały się nareszcie dość pustawe, nie licząc kręcących się po mieście patroli zbrojnych.




Strażnik, przechodząc w towarzystwie efiego przyjaciela przez bramę Cytadeli na siódmym kręgu, miał nadzieję zastać przy fontannie Eldariona i Tequilliana. Musiał zanurzony w księgach stracić poczucie czasu, bo słońce chyliło się do zachodu a przy Białym Drzewie prócz Królewskiej Straży była tylko Dearbhail. Pozdrawiając pogrążoną w rozmyślaniach Rohirimkę, skierowali swoje kroki w stronę Wieży Ectheliona, a stamtąd do Domu Króla.

Kiedy kapitan straży oznajmił im, że król jest niedostępny i rozmówi się z nimi w odpowiednim czasie, Andaras z Endymionem z rezygnacją udali się do swoich spraw. Nim to się jednak stało pod Białym Drzewem natknęli się na markotnego bardziej niż zwykle Khaadza. Zachmurzenie i poddenerwowanie krasnoluda wyczuła nawet z oddali oparta o biały mur Dearbhail, która podeszła ku nim przyglądając się z zatroskaniem khazadowi.

- Powiem krótko. – mruknął krótkowłosy nerwowo trzymając się za brodę. – Druh mój Dzuin przepadł jak kilof w czeluści... List z Morii dostarczył jak Fain przepowiedział a później tyle go widzieli. – ciągnął mrużąc krzaczaste krwi. – Młot zostawił. Wszystkie rzeczy w komnacie. Bez słowa pożegnania... Młot zostawił... Nie... – pokręcił barczystym karkiem – Nie kupuję tego kryształowego diamentu! Na zamku pytałem, nikt go nie widział! Pomożecie? – pytanie skierował do wszystkich, lecz najdłużej patrzył na Endymiona. Wszak z powodów oczywistych. Strażnik znał miasto jak własną kieszeń a i zestaw umiejętności fachu jakim się parał najbardziej do znalezienia przyjaciela się nadawał. – No żeby go dzień lub dwa nie było, to bym szukał od razu po cieszących się szemraną opinią oberżach, gdzie kości do gry moczą się w piwie... Ale prawie miesiąc? Niee...Młota by nie zostawił... – mruknął markotnie.










Jeszcze tej samej nocy Eldarion wezwał do siebie strażnika i w zaciszu królewskiej komnaty odbył z nim rozmowę, o którą tamten zabiegał wcześniej. Był przy niej również obecny ślepy strzec Tequillian, którego później Endymion zaprowadził na szósty krąg do Wielkiej Biblioteki, w której jak zwierzył się mu stary Dunadain, miał zamiar całą noc pracować.

Drugiego dnia pobytu w Minas Tirith niemal każdy miał wiele spraw do załatwienia. Wczesnym rankiem do komnaty Andarasa przyszedł nieoczekiwany gość.

- Jestem Elagar. Asystent Królewskiego Proroka. Z rozkazu króla i na zaproszenie Mistrza Tequiliana mam zaprowadzić cię drogi Andarasie na spotkanie z nim do biblioteki. Pozwól ze mną. - uśmiechnął się uprzejmie. - Masz wziąć ze sobą księgę znalezioną w lochach Tharbadu oraz amulet. – elf mógłby przysiąc, że o ile człowiek zaintrygowany przyglądał się półelfowi uważnie lustrując jego oblicze i zbytnio nie dbając nawet ukryć tego, to ostatnie słowo z ust asystenta trącało nutą zawoalowanej ciekawości.

Jako, że Andaras dokładnie to miał w planach i doprawdy nie mógł doczekać się spotkania ze starym wróżem, o którym słyszał już kiedyś w przeszłości, wziąwszy czarną księgę, udał się z Elagarem natychmiast. Przestępując próg komnaty elf przekonał się, że na niższy krąg towarzyszyła im obstawa dwóch Strażników Cytadeli.

Wchodząc do Wilekiej Biblioteki Andarasowi, w towarzystwie zbrojnych kazano zaczekać nieopodal zejścia do piwnic. Jak się okazało czarna księga ściskana przez półelfa musiała mieć chyba jeszcze większe znaczenie, niż wcześniej przypuszczano, lub może to osoba samego animisty wymagała takiej ochrony. A może jedno i drugie. Elf skupiał się jak tylko mógł w sobie napinając wszystkie żyłki na czole, aby wyłowić cokolwiek zza solidnych drzwi na końcu stromych schodów.

Po kwadransie oczekiwania z dolnego poziomu wyszedł uprzejmy asystent razem z elfem, którego Andaras widział dnia poprzedniego w tej samej sali. Mijając się z nim Finluin pozdrowił pogodnie elfim gestem czarnowłosego, dodając krótkie:

- ‘Quel amrun.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-08-2011 o 08:00. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 11-08-2011, 21:23   #127
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Finluin przybył do biblioteki rankiem następnego dnia. Elagar już na niego czekał, czym zaskoczył nieco elfa.

- Mistrz Tequillian już ciebie oczekuje, proszę chodź za mną wskażę ci drogę.

Zeszli wąskimi schodami na niższy poziom i stanęli przed okutymi żelazem drzwiami.

- To komnata z zakazanymi księgami - poinformował elfa Elagar lekko się uśmiechając. Finluin był tym trochę zaskoczony, ale nic na to nie odrzekł za to przechodząc przez próg z ciekawością się rozglądał.

W komnacie za misternie zdobionym stoliku siedział starzec w białej szacie. Elf domyślił się że to jest Tequillian, gdyż jego wzrok był mętny.


- Witaj Finluinie – starzec wyciągnął rękę w kierunku elfa, a gdy ten się zbliżył, mędrzec dotknął jego twarzy i uśmiechnął się, jakby już go znał – Czekałem na ciebie od dawna. – powiedział jakbyście znali się od lat.

- Witaj Mistrzu Tequillianie. Nie sądziłem, że ktoś mnie tutaj oczekuje. - odrzekł lekko zdziwiony elf.

Starzec uśmiechnął się tajemniczo.

- W czym mogę ci pomóc Finluinie? Elagar wspominał mi, że szukasz Istari? Czy o to tylko chodzi? - zapytał. - I co dokładnie chciałbyś wiedzieć?

-Tak Mistrzu chodzi mi o Wielkich Czarodziejów. Historię dwóch z nich znamy wszyscy dobrze, ale wiemy że było ich jeszcze trzech i to właśnie o nich wszelkich informacji szukam.

- Taaak. - przeciągle podsumował ślepiec. - Chodź ze mną na spacer. - powiedział podając Finluinowi ramię, aby poprowadził go tam gdzie chce go zaprowadzić.

- Elagarze, Finluin mnie odprowadzi do biblioteki. Możesz wracać do pracy na górze. - wtrącił z iście ojcowską uprzejmością do asystenta.

- Dobrze Mistrzu. - odrzekł mężczyzna pochylając z szacunkiem głowę nim wyszedł.

Elf poprowadził starca, zgodnie z jego wskazówkami na siódmy poziom miasta, a później prosto do Białej Wieży. Finluin znów nie uniknął zaskoczenia, zarówno widząc cel spaceru, jak i bierność strażników tego miejsca.
Po drodze prorok wyjawił mu część swojej wiedzy na temat Wielkich Czarodziejów.

- Finluinie ni znam dokładnego miejsca pobytu Istari. Mam jedynie mgliste poszlaki. - opowiadał starzec. - Niebiescy Czarodzieje nie opuścili Śródziemia. Myślę, że szukać ich trzeba byłoby na Dalekim Wschodzie. Głęboko w kraju Easterlingów lub jeszcze dalej. Jak wiesz narody tych krain tak bardzo podatne na kulty Morgotha potrzebowały pomocy i własnie tam Alatar i Pallando osiedli setki lat temu. Wierzę, że dzięki ich nauce jedynie najbardziej zatwardziałe plemiona Easterlingów wzięły udział w Wojnie o Pierścień. Słuch jednak o nich zaginął. Trudno powiedzieć czy ich misja została spełniona do końca i czy nie złamali zasad Zakonu. Raczej z pewnością jednak wykluczyłbym ich powrót. A ich los ich natury jest mglisty. - po chwili milczenia odezwał się. - A w sprawie Radagasta. Cóż... Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.

Finluin prowadził mędrca prosto do sali tronowej, nie mogąc nie zachwycić się majestatycznym pięknem tego miejsca. Tequillian kazał się zaprowadzić za tron, a gdy tam dotarli począł dotykać rękami zdobienia ściany, chwilę później wepchnął fragment marmurowego liścia w ścianę, otwierając sekretne przejście do małej komnaty. Z wnętrza tego pomieszczenia biła blada poświata, której źródło stanowiła kryształowa kula leżąca na zdobnym postumencie. Finluin stał przez chwilę zachwycony widokiem, który ujrzał. Nie spodziewał się, że przybywając do Gondoru zobaczy jeden z najpotężniejszych magicznych przedmiotów Sródziemia, bo nie mogło to być nic innego jak Palantir, kryształ jasnowidzenia, stworzony przez Feanora dumnego i utalentowanego rzemieślnika i króla Noldorów.

- Czy wiesz na co patrzysz? - zapytał Dunedain.

- Domyślam się że to słynny Palantir. - odpowiedział Finluin z trudem odwracając wzrok od kryształu - Nie rozumiem tylko w jakim celu, mi go pokazujesz? Co wspólnego ma ten potężny przedmiot z moją nieszkodliwą pasją?

- Dzięki niemu od czasu kiedy Eldarion zaproponował mi pracę na dworze mam wizje. Jak zdążyłeś zauważyć jestem ślepy od wielu, wielu dziesięcioleci. Jak również wiesz, że ten kamień z Orthanc, jak każdy spośród pozostałych Palantrii oprócz okna na Śródziemie ukazuje również tajemnicze i mgliste fragmenty przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. I w tych obrazach wizji ciebie Finluinie widziałem kilkakrotnie. - tajemniczo odpowiedział prorok.

- Nadal nie bardzo rozumiem.

- Widziałem cię w Rhosgobel. Jak sądzę to było z przeszłości. Widziałem cię również w towarzystwie Radagasta. Skoro go szukasz, to musiała być przyszłość. Wizje Palantri sprawdzają się lecz przyszłość może się zmienić i mogą być to różne wersje przyszłości. Alternatywne. W jednej z nich widziałem cię z Radagastem a przynajmniej takie zrozumienie dał mi odczuć Palantir. Dlatego uważam, że powinieneś być wtajemniczony w bardzo ważną misje. Rozmawiałem o tym Eldarinem i jest takiego samego zdania. Chciałbym abyś wziął udział w wyprawie poszukiwania zaginionych Palantri. Myślę, że idąc ich tropem uda się dotrzeć do Radagasta. Palantri są potrzebne królestwu i wszystkim wolnym ludziom Śródziemia w wojnie z siłami Herumora. Cień z północy musi być powstrzymany a magiczne kamienie pozwolą nam sprawować kontrolę nad Śródziemiem. Widzieć ruchy wojsk wroga w różnych zakątkach kontynentu zwłaszcza, że koalicja orków i wyznawców Morgotha uderza z wielu stron na nas.

- Prawdę powiedziawszy nie spodziewałem się, że sytuacja w królestwie jest tak poważna. Hmm jeżeli moja skromna osoba może się rzeczywiście jakoś przysłużyć w zwalczeniu zła, to oczywiście się zgadzam. Pytanie tylko od czego zacząć? Dwa kryształy znajdują się najprawdopodobniej na dnie zatoki Forochel, jeden utonął w wodach Anduiny, jeden prawdopodobnie leży pod gruzami Barad-Dur, a dwa są w rękach naszego władcy. - tu Finluin wskazał na kryształ znajdujący się w komnacie - W grę więc, wchodzą te co zatonęły. Czy jest możliwe by ktoś je wyłowił?

- To podejrzewam. Palantir ukazał mi zniekształcone obrazy obszarów których nie obejmuje. Wygląda na to, że kamienie są na powierzchni i przypadkowo któryś z nich został na chwilę zsynchronizowany z elementami mocy wnętrza ziemi. Miałem wizję, bardzo niewyraźny, zniekształcony obraz zatoki, piachu, wody i skał. Któryś z Palatri nie jest już pod wodą, lub nie był... Zatoka Forochel jest naszym tropem. - wyjaśnił Tequillian z ulgą, że elf posada już sporą wiedzę na temat historii i właściwości Palantri. - Palantir w Barad-dur jest nieosiągalny dla nas. Należy mieć nadzieję, że wróg nie szuka go i nie znajdzie. Bo to, że nie jest w jego posiadaniu jest pewne.

- Więc nie pozostaje nic innego, tylko wracać na północ. Rozumiem że na taką wyprawę nie pojadę sam, czy mogę wiedzieć kim są moi przyszli kompani i jak dalece są zaangażowani w sprawę?

- Popłyniesz Finluinie. Popłyniesz. To będzie wyprawa morska. A towarzyszy poznasz już wkrótce. Są już w mieście. Wrócili z Tharbadu razem z królem, wczoraj. Szczegółów tej dyskretnej wyprawy dowiesz się za kilka dni na nieformalnej odprawie. Może nawet jutro. Tymczasem jak chcesz, to możesz przenieść się do komnat przeznaczonych dla gości królewskich na tym poziomie Cytadeli. Zaraz mogę wydać polecenie jej przygotowania dla ciebie, jak masz taką ochotę. Wszystko, co może być potrzebne w misji zostanie ci przydzielone, więc zastanów się co może się przydać. A jak miałeś jakieś pilne sprawy do załatwienia w Minas Tirith to radzę zając się tym czym prędzej, bo na wszelki wypadek musimy być przygotowani do natychmiastowego opuszczenia miasta. - powiedział ślepiec. - Wiedziałem, że nie odmówisz temu wyzwaniu. - uśmiechnął się ukazując rząd mocnych, zadziwiająco zdrowych zębów zupełnie nie pasujący do jego starej, pomarszczonej upływem czasu twarzy.

- Chyba to najlepsze wyjście gdy będę pod ręką, tak więc udam się teraz po swoje rzeczy, zapłacę rachunek w karczmie i do godziny powinienem tam się zjawić, oczywiście najpierw odprowadzę cię Mistrzu z powrotem do biblioteki. Aha jeszcze jedno, czy nie powinienem choć w podstawowym zakresie poznać sposób działania kryształu, pomogłoby to nam wszystkim w sytuacji gdyby wyprawa się powiodła.

- To bardzo proste. Kryształ działa przez nałożenie na niego obu rąk. Jednak nie na każdego działa jednakowo. Jeden zobaczy tylko obrazy teraźniejszości z oddalonej przestrzeni na która jest zsynchronizowany, lecz żadnych innych wizji. Każdy trzymający ręce na kuli może komunikować się z innymi, którzy robią to samo w zakątkach innych krain niezależnie od odległości. I ta rozmowa odbywa się bez wypowiadania słów. Drugi ujrzy wszystko wyraźnie w kuli choćby to była przeszłość lub przyszłość. Trzeci tylko mgliste smugi jak we śnie. A jeszcze inny jak ja zobaczy obrazy w swojej głowie, nawet mimo tego, że jestem ślepy. Palantir to jest wielka magiczna tajemnica.

-Dziękuję, oby dane mi było skorzystać z twych rad.

Więcej słów nie było już potrzebne. Finluin odprowadził proroka do biblioteki i jego komnaty zakazanych ksiąg, a potem pożegnał się i udał do karczmy by przenieść swoje rzeczy. Po drodze minął czarnowłosego, półelfa, pozdrowił więc go uśmiechając się przy tym przyjaźnie.

Elf z przykrością opuszczał "Złotą Gęś", płacąc więcej niż zażyczył sobie właściciel i nie mogąc sobie odmówić zjedzenia posiłku, ale niestety teraz powinien być blisko dworu królewskiego. Strażnicy kwater królewskich byli już uprzedzeni, więc gdy dotarł na miejsce nie czyniono mu problemów, a jeden ze sług pokazał mu jego pokój, w którym elf zaraz się rozgościł i grając na flecie rozmyślał o tym co dzisiaj zobaczył i usłyszał.
 
Komtur jest offline  
Stary 11-08-2011, 22:02   #128
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Późną nocą król wezwał do siebie Endymiona, gdysz ten zabiegał o pilne spotkanie. W rozświetlonej blaskiem świeczników komnacie znajdował się oprócz króla także stary Tequillian.

- Witaj Endymionie. – powiedział król, a ślepy starzec uśmiechnął się pozdrawiając strażnika gestem dłoni. - Dobrze, że jesteś. Chciałeś się ze mną koniecznie widzieć. Mów. - zachęcił - Z czym przybywasz?

- Tak to prawda Królu chciałem się z tobą widzieć ponieważ jest kilka ważnych kwestii do omówienia. Pierwsza i najważniejsza to rozszyfrowanie zagadkę Humaiconu – rozpoczął strażnik, spojrzał po minach zgromadzonych po czym dodał - a przynajmniej wydaje mi się, że udało mi się to zrobić.


Endymion wyciągnął małą karteczkę i zaczął czytać.

(…)

Słowa Endymiona zrobiły duże wrażenie na królu i mędrcu. Tequillian z uznaniem pokiwał głową.

- Zaskoczyłeś mnie Endymionie. - powiedział po chwili Eldarion. - Nas obojga. - dodał patrząc na twarz proroka. - Tequillian właśnie ostrzegał mnie o potencjalnych interpretacjach zapisu, lecz nie zdążył jeszcze zajrzeć do ksiąg. Ubiegłeś go potwierdzając jego teorię. - powiedział z uznaniem król.

- Endymionie pokaż mi oryginał prastarych woluminów. - poprosił ślepiec.

Wziąwszy od strażnika dokumenty zaczął wodzić po nich palcami.

- Oryginały. Zdecydowanie. Wykradzione przez Belega z woluminów odkrytych podczas renowacji zachodniego skrzydła biblioteki. - powiedział starzec. - Muszę zając się odkryciem tajemnicy miejsca stworzenia Hunmiconu, bo ten przytoczony przez Endymiona wers właśnie o tym traktuje. Będę potrzebował na to czasu.
- Endymionie obawiam się, że w świetle zaistniałych okoliczności, odkryta tajemnica celów dla których Hunmaicon ma byc użyty, nie możemy dopuścić, aby Gurthang wpadł w ręce wroga. - rzekł król. - Nie wie też czy wyprawa nadal jest konieczna w charakterze planowanym dotychczas...

(…)

Starzec pokiwał głową.

(...)

- Czyżbyśmy żyli w czasach ostatecznych? - król zbladł.

- Hmmm... Będę potrzebował wiele czasu na zbadanie tego wszystkiego. - powtórzył się Tequillian.

(…)

- Król zwrócił się do strażnika. - A odebraniem życia Thurgowi nie martw się. Wiem, że obwiniasz się za konsekwencje tego czynu. Wraz ze zdobyciem Tharbadu w nasze ręce wpadł Zaris. Ostatni Most miał być miejscem zasadzki na Króla Dunladu i jego synów. Zabity przez Andarasa okultysta wraz z Synem Cadoca mieli zgładzić tę linię rodową lub przynajmniej Thurga, który był za pokojem. To był szlachetny człowiek jak na Dunlandczyka. Kto wie, może można było tego uniknąć. Dzisiaj Dunland stoi w ogniu. A Cadoc z częścią swoich wojowników uciekł w góry za Fiordami Issen. Jak sam widzisz prowokacja Zarisa doprowadziła w skutkach do tego losu jaki Cadoc z okultystami zgotował swojemu przyjacielowi. A w tobie nie widzę żadnej winy... Perła zapadł się pod ziemię i miej się na baczności. Nie wiemy kim jest ten człowiek. Okłamał nas posługując się fałszywymi papierami z Umbaru. Nigdy nie współpracował z królestwem. A ciebie posądzał o zdradę zarzucając szpiegowanie dla Haradu i wykonanie wyroku na Thurgu. Dopóki nie zbadałem tej sprawy część prawdy została przed tobą zakryta. Sam rozumiesz. Choć nigdy nie miałem wątpliwości co do twojej lojalności, to teraz wiem, że jesteś prawdziwie jednym z moich najbardziej zaufanych i prawdziwym patriotą. - dokończył z powagą patrząc na sporządzone przez strażnika notatki. - Póki co zatrzymaj to w tajemnicy.

- Rozumiem Królu i wręcz żądam abyś prześwietlił dokładnie całe swoje otoczenie. Każdego kto ma dostęp do Ciebie i dworu, obawiam się, że okultyści także tutaj mają swoich szpiegów, i sługi, którymi mogą się posłużyć jak w Tharbadzie - odparł strażnik.

- Takie rozkazy już są w mocy od kilku miesięcy. Strażnik Formir prowadzi dochodzenie.

- Poza tym chciałbym się dowiedzieć co postanowiłeś uczynić w kwestii orków na północy - zapytał strażnik - jeśli oczywiście można zapytać.

- Wczoraj pierwszy goniec przywiózł wieści o bitwie pod Tharbadem. Tylko ponad dziesięć tysięcy Uruk-hai po spaleniu Bree uderzyło na południe. Na szczęście dzięki twojej akcji zdobycia części miasta i umożliwienie niedobitkom z Bree wzięcie udziału w walce o miasto południowe, Cadoc został wyparty do Dunlandu. Okolica między Bree a Tharbade jest splądrowana, wioski spalone, wiele ludzi zginęło. Na szczęście orki minęły Shire. - dodał z ulgą. - Oblężenie Tharbadu trwało trzy dni i kiedy zdawać się mogło, że te kluczowe miasto na Gwathlo wpadnie w ręce wroga nadciągnęła północna armia Fornostu i kilka przygranicznych oddziałów przygranicznych wraz z Rohirami z południa. Po drodze nasi sojusznicy rozbili armię Cadoca a w nasze ręce wpadł Zaris. Czekam na dalsze wieści spod Tharbdu, ale tym razem nasze siły przewyższały liczbą wroga. Pierwszy raport doniósł, że Uruk-hai poniosło totalną klęskę.

- To bardzo dobre wieści - tu głos Endymiona zawahał się na chwilę - ciekawe dlaczego nieprzyjaciel uderzył na te ziemie. Po odkryciach, których dokonałem zaczęło mnie to zastanawiać. To nie ma sensu. Moim zdaniem nieprzyjaciel musi się skupić na Humaiconie a to zupełnie inne kierunki działania. Myślę, że nieprzyjaciel próbuje wywieść nas w pole i odwrócić wzrok od prawdziwego celu czyli Humaiconu. W dodatku wypuszczając orków zupełnie stracił atut zaskoczenia. Moim zdaniem niedługo nastąpi próba przejęcia szczątków miecza Turina.




Dzień drugi pobytu w mieście.

Eldarion spotkał się ze strażnikiem następnego dnia w komnatach Domu Króla.

- Wyprawa na Tol Morwen by przechwycić połamany artefakt zostaje odwołana. - zaczął król. - Tequillian miał widzenie. Wizję kataklizmu kiedy zbezczeszczony zostanie grób Turina... Wielka Powódź, która zaleje część Śródziemia. Bałwany przepastnej wody napierającej na nasze portowe miasta. Nie możemy ryzykować Dol Amroth, Dond Dear, Pelargiru, Umbaru i innych mniejszych miast i wiosek. Nie wiemy też jak głęboko na ląd wedrze się fala i jakiego dokona spustoszenia. I czy na wieki zostanie zmienione oblicze naszej ziemi. Dlatego misję pochwycenia Gurthanga zamieniam na strzeżenie wyspy przed wrogiem.

- Strzeżenie wyspy - zdziwił się strażnik - to będzie strasznie trudne. A wrogowie nie cofną się przed żadnym sposobem aby zdobyć szczątki oręża. Wobec słów wieszcza obawiam się, że i tak grób zostanie zbeszczeszczony.

- Natura jego wizji jest związana z wielką tajemnicą Palantiru. Ślepy Tequillian widzi obrazy jakie ukazuje mu starożytny kamień. Są one fragmentem przyszłości, które mogą choć nie muszą się wydarzyć, gdyż mamy wpływ na wydarzenia. Trzeba tratować je jako alternatywne wizje przyszłości. - wyjaśnił Eldarion.

- Ufasz mu panie? - zapytał Edymon - jak pokazały czasy wojny o pierścień kamienie te są niebezpieczne. Nieprzyjaciel też może z nich korzystać a nawet manipulować przy użyciu tych kamieni. Jeśli dobrze się orientuję jeden z nich posiadał nawet Sauron, nie wiadomo czy nasi przeciwnicy się nimi nie posługują tak jak on.

- Wykluczone jest to aby jakikolwiek z zaginionych Palantri był w posiadaniu naszych wrogów. - spokojnie wyjaśnił Eldarion. (…..) Dla ciebie zaś będę miał inną misję.

- Rozumiem zatem że wiedzę jaką posiadłem na temat Humaiconu mam bezwzględnie zachować dla siebie - Endymion chciał się upewnić czy dobrze zrozumiał słowa króla.

- Oczywiście. Myślałem, że to zostało postanowione wczorajszej nocy. - król lekko się zdziwił. - I tak. To dotyczy również reszty drużyny. Przynajmniej na razie.

- Jaką misję ? - zapytał strażnik.

- Udasz się na wyprawę poszukiwana dwóch Palantri na których ślad Tequillian natrafił niedawno. Możesz sobie dobrać ludzi i uważam, że kandydatura tych najbardziej wtajemniczonych w sprawy Tol Morwen byłaby wskazana przede wszystkim. Dzięki przynajmniej jednemu więcej kamieniowi będziemy mogli obserwowac znacznie większe obszary królestwa. Odpowiednio ustawione Palantri właśnie to umożliwiają. Kamień który mamy ten z Wieży Orthanc. Isengardu.

- Czy Tequillian podał jakąś lokalizację gdzie należało by rozpocząć poszukiwania kamieni? - zapytał strażnik.

- Tak. Szczegółów dowiesz się od niego niebawem. On również udzieli ci więcej precyzyjnych informacji o naturze tych kamieni z którymi będziesz miał do czynienia. - odpowiedział król.

- Rozumiem - odparł Endymion - w wyprawę zaangażuję drużynę co powinno skutecznie odciągnąć ich uwagę od prawdy dotyczącej Humaiconu

Po zakończeniu rozmowy przeszli do Sali Tronowej w Białej Wierzy. Przekraczając próg tej sali Endymion od razu zauważył oczekującego tam posłańca. Ten na widok wchodzących nisko się pokłonił trzymając brudny hełm pod pachą. Król zasiadł na tronie, posłaniec onieśmielony obliczem władcy nawet nie drgnął. Dopiero gdy król dał wymowny znak ręką mężczyzna wyprostował się, jakby odetchnął i zaczął mówić.

- Zwycięstwo, orkowie rozbici, Tharbad utrzymany – wykrztusił jednym tchem.

Na te słowa Eldarion aż powstał, widać było że jego twarz rozjaśniła się, radość z wieści jakie przyniósł goniec dało się także wyczuć w głosie

- Mów dokładnie po kolei co się działo w Tharbadzie od mojego wyjazdu, co z Bree i okolicami? – król domagał się dodatkowych wyjaśnień.

- Bree spalone królu – odparł posłaniec – takie relacje mamy od niedobitków, które dotarły do Tharbadu. Ziemie między Bree a Tharbadem splądrowane i spalone. Wielu ludzi zginęło w straszny sposób z rąk orków lub zaginęło uciekając przed tą krwiożerczą hordą. Okrucieństwa i bestialstwo jakiego się dopuszczały orki na pojmanych jeńcach nie chce mi przejść przez gardło panie.

- A Shire – przerwał mu Eldarion - co z ziemiami hobbistów?

- Z tego co mi wiadomo panie ocalały, pominięte przez bandy orków plądrujące okolice Bree.

- Jak liczna była armia orków – król zadał pytanie po chwili zadumy nad słowami gońca.

- Pod bramą miasta stanęło około dziesięć tysięcy tych czarnych mord …– posłaniec się zająknął i szybko poprawił - to znaczy orków.

- Mów po kolei co działo się w mieści od mojego wyjazdu – Zażądał Eldarion.

- W pierwszej kolejności wyparliśmy Cadoca z południowej części miasta. Wkrótce po tym od ludzi uciekających przed orkami dowiedzieliśmy się, że w kierunku miasta podąża armia orków. Rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Zagrzano smołę ze słomą, wzmocniono bramy, kobiety z dziećmi schroniły się na wyspie, rozstawiono ludzi na murach. To co zgotowały nam orki nie zapomni nikt z walczących wtedy – tu mówca złapał tchu by móc mówić dalej – w pierw na mury spadły chyba setki obgryzionych głów, i innych resztek ludzkich wystrzelonych z prowizorycznych katapult. W naszych szeregach wybuchła panika, nikt nie chciał ginąć w taki sposób. Ale jeden z kapitanów, imienia nie pamiętam, kazał wystrzelić salwę łucznikom pierwszą, drugą, trzecią orkowie zaczęli się kłaść ranieni i zabijani pod ostrzałem. Ten widok dodał wiele otuchy stojącym na murach. Tak lęk przerodził się w desperacką chęć przeżycia, która pojawiła się w naszych sercach. Nie bez znaczenia było to, że wielu mężczyzn miało za plecami na wyspie swoje rodziny, gdyby się poddali skazali by ich na straszną śmierć. Toteż gdy tylko orkowie przystawili drabiny do murów w ruch poszły kotły z wrzącą wodą i smoła a następnie płonące strzały. Atak się załamał, naszej radości nie było końca. Drugi atak przeprowadzony nocą też się załamał, oblepione smołą drabiny płonęły jak zapałki rozświetlając mrok nocy. Ale smoła się skończyła a w dodatku umocniona brama północna ustępowała. Najwięcej strat zadawali nam łucznicy nieprzyjaciela kosząc salwami i przyciskając nas do murów. Próbowaliśmy wzmocnić bramę i barykadę znajdująca się za nią, ale o poranku uderzyli po raz kolejny, przedarli się przez bramę i zatrzymali się na barykadzie. Tu największą pracę wykonali łucznicy, którzy strzelając z murów i zza barykady mocno przerzedzali szeregi wroga. W walce pieszej na jednego ubitego orka padało czterech naszych. Był to drugi dzień walk i sytuacja była krytyczna. Mając sforsowaną bramę orkowie zaniechali szturmowania murów, wiedzieli bowiem, że nie utrzymamy barykady długo.
Natomiast w części południowej orkowie wstrzymali się z atakiem do drugiego dnia co sprawiło, że przerzucono wielu zbrojnych do zagrożonej zdobyciem bramy północnej. Dzięki temu rozbita częściowo brama i stojąca za nią barykada trwały. Choć słono za to zapłaciliśmy krwią to nie daliśmy przejść orkom przez bramę. I wtedy ruszyli na południową stronę miasta. Sprytnie to sobie wymyślili. Tamtejsza obrona murów osłabiona oddelegowaniem części zbrojnych do bramy nie dała rady utrzymać się na murach. Nie udało się odepchnąć i spalić kilku drabin na czas i orkowie weszli na mury. Było ich niedużo ale siali ogromne spustoszenie w naszych szeregach. Łucznicy nie nadążali już strzelać do kolejnych wdzierających się na mury. Jakim cudem odbiliśmy je nie wiem, szerokie tarcze i długie włócznie i na przód – ekscytował się posłaniec – Zaciekłość i desperacja z jaką walczyliśmy w obu częściach miasta zaskoczyła orków, udało się nam odbić mury. Odepchnięto drabiny a ciała zabitych goblinów wyrzucono za mury. Jednakże orkowie widząc jak niewiele im potrzeba do zdobycia tej części miasta zaczęli się sposobić do kolejnego szturmu. Drugi atak na południową część miasta nadszedł wraz z zachodem słońca, poprzedził je solidny ostrzał łuczników i paru pokracznych lecz nadzwyczaj skutecznych katapult. Nie dość, że obrona południowej części miasta praktycznie nie istniała to jeszcze na dodatek była mocno ostrzeliwana. Tym razem jednak nie dopuszczono aby żadna drabina przywarła do murów na zbyt długo, gdyby tym razem dostali się na mury to byłby koniec. W tym samym czasie w drugiej części miasta barykada była nieustannie szturmowana aż do rana dnia trzeciego Kiedy to orkowie byli bliscy jej zdobycia a w części południowej prawie nie było komu bronić murów. I wtedy rankiem o wschodzie, kiedy nikt już nie miał nadziei dało się słyszeć trąby i rogi za plecami orków, kłębiących się dziesiątkami setek pod okaleczonymi murami, pojawiły się długie szeregi zbrojnych.

Tu mówca wręcz podskakiwał opisując co widział i przeżył

- Ich zbroje lśniły a proporce powiewały na wietrze. Maszerowali wprost na orków, z za ich pleców w niebo wzbiła się pierwsza, potem druga i kolejna salwa świszczących strzał. Była to północna armia Fornostu wsparta przygranicznymi oddziałami. Orkowie przygotowali się do uderzenia od tyłu, ale to nie koniec złych wieści dla tych cuchnących pokrak bo na szturmujących północną część miasta niczym piorun z pogodnego nieba spadła konnica Rohanu rozgniatając wręcz niczego nie spodziewających się orków o mury. Przyparci do murów bronili się twardo, nawet nie zrezygnowali z prób szturmowania barykady. Ale w miarę trwania walki ich szeregi zaczęły topnieć pod naciskiem atakujących oddziałów z Fornostu i ciągłego ostrzału z murów. Mało któremu udało się uciec, w drugiej części miasta jazda jeszcze szybciej się uporała ze swoim przeciwnikiem, orkowie już po pierwszej szarży jaka zagłębiła się w ich szeregi nie mogli odzyskać inicjatywy, od razu zostali zmuszeni do obrony. Konnica nie poniosła dużych strat, trochę gorzej z armią Fonostu, która starła się z orkami w walce pieszej, tutaj straty są znaczne. Natomiast jeśli chodzi o obrońców miasta to ponad połowa z walczących zginęła, najwięcej na południowych murach i pod wrotami północnymi. Zginęło też wielu zwykłych mieszkańców miasta i uciekinierów chroniących się w mieście, którzy znosili z całego miasta co się tylko dało do umacniania barykady, praktycznie przez cały czas walki. Miejskie cechy także wystawiały swoje zbrojne grupy, które obsadziły i walczyły na murach. Należy tu wspomnieć o zbrojnych z cechów cieśli okrętowych i dekarzy, którzy dali świadectwo największej odwagi walcząc na południowych murach, nie wielu z nich przeżyło.

- Dziękuje ci za te słowa – odparł Eldarion - Na pewno jesteś zmęczony, dostaniesz kwaterę i posiłek i za dwa dni wyruszysz do Tharbadu z nowymi rozkazami.

- Tak jest – odparł posłaniec szykując się do odejścia.

- Ale zanim odejdziesz Powidz czy wiesz co z Cadocem? – zapytał król

- Cadoc czmychnął do Dunlandu gdy dowiedział się o nadciągającej armii orków. Zresztą i tak nie miał wyjścia bo został wyparty z południowej części miasta. Ale jeźdźcy z Rohanu mówili, że go dopadli i rozbili w pył. Co z samym Cadocem nie wiem ale podobno pojmano kilku jeńców.

Tu goniec wymówił kilka nazwisk z pamięci, co nie przyszło mu łatwo ale Endymion zwrócił uwagę tylko na jedno nazwisko.

- …….Zaris….


Gdyby Zaris wpadł tylko w jego ręce tym razem Andaras by go nie uratował.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 15-08-2011, 09:26   #129
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Tego wieczora, gdy Kh’aadza oznajmił tajemnicze zniknięcie przyjaciela z Morii, Dearbhail podeszła do niego powoli. Z dość nieodgadnionym wyrazem twarzy wysłuchała prośby krasnoluda, po czym rzekła:

- Wiem, że martwisz się o przyjaciela, ale mamy niewiele czasu... czy damy radę go znaleźć w ciągu tych kilku dni? Możemy spróbować. Wiesz, że na mnie możesz liczyć. Obiecuję zrobić, co w mojej mocy. Ale może potrzeba popytać szerzej? Nie tyle wśród strażników ale może wśród zwykłych ludzi? Wiem, karczm tu jest wiele ale nas jest czworo, jak się zbierzemy może damy radę przynajmniej w nich rozpytać?

Andaras z zatroskaniem na twarzy i bezgranicznym współczuciem w spojrzeniu pokiwał głową.

- Zajmę się tym jak jak się uporam z sprawami jakie mam na głowie – odparł Endymion - a są one niestety dużo poważniejsze niż zniknięcie twojego towarzysza. Wiec nie obrażaj się proszę, na razie pomysł Dearbhail jest niezły, na pewno nie zaszkodzi popytać. Może ktoś coś widział, albo wie. – zaproponował strażnik.

- Pytałem. - mruknął krasnolud. - Szukałem i dalej pytałem... I nic. - westchnął głośno aż mu broda zafalowała.










Kolejnego dnia Khaadz i Dearbhail, wypytując po oberżach i zajazdach, zwiedzili niemal całe Minas Tirith. Byli również w przedstawicielstwie Morii, które było również krasnoludzkim cechem górniczym, kowalskim i metalurgicznym. Tam Rohirimka i Khazad mimo braku szczegółów co do pobytui losu Dzuina dowiedzieli się przy okazji wielu palących ich ciekawość rzeczy.

Erebor został zdobyty od środka, tunelami z czeluści ziemi przez zastępy orków, których liczba porównywalna była do armii jaką zgromadził Sauron w Wojnie o Pierścień. Jednak ponad połowa krasnoludzkich obrońców wydostała sie z cytadeli tajemnym przejściem daleko za Samotną Gorę i stamtąd przy pomocy kompani Elfow z Greenwood, zostali przeprowadzeni do lasu. Po drodze odbili Esgaroth, które było oblężone przez Esterlingow przy wsparciu Uruk-hai. Główna siła orków zadekowała się jednak w Ereborze. Okazało się, że khazadzka rada królewska jest podzielona w opiniach czy chce mieszać się w wojnę z orkami na ziemiach Zjednoczonego Królestwa. Choć atak Uruk-hai na Erebor był zaskoczeniem dla wszystkich to Dale nie przyszło im z odsieczą zamykając się w fortecy na jeziorze, którą jak się później okazało, o dziwo armia Uruk-hai zignorowała. Natomiast na spotkaniu w elfim forcie drzewnym w Greenwood, jeźdźcy z Rohanu podjęli decyzję aby nie isć dalej jak odsiecz Esgaroth, odmawiając tym pomocy starszym z Ereboru. Z informacji wynikało, że krasnoludy chciały z marszu odbić samotną góre, a Rohirimowie tłumaczyli swoją decyzję roztropnością. Byli przekonani, że frontalny atak na Erebor bez przegrupowania i armii Gondoru jest szaleństwem. W bitwie pod Esgaroth zginęło dziesięć tysięcy Rohirim i tysiąc krasnoludów, zmuszając dwukrotnie przeważającą liczebnie armię Easterlingów do odwrotu na zajęty tereny jeziora Rhun.

Po rozmowie z pobratymcami Kh’aadz był, o ile to było możliwe, jeszcze bardziej markotny niż zwykle. Dearbhail na swojej skórze odczuła fatalny nastrój krasnoluda i cierpliwie znosząc jego gburowatość i nadąsanie dzielnie mu towarzyszyła rozumiejąc jego rozgoryczenie.

Wieczorem, ku swojemu zdziwieniu, usłyszała znajomą melodię z wyprawy morskiej. Dobiegała ze skrzydła gości królewskich. A dokładniej z kilku komnat obok.











Finluin, w trzecim dniu pobytu w Minas Tirith, który był drugim na siódmym poziomie miasta, dostał wezwanie na audiencję królewską, która miała odbyć się po południu. Na dworze było więcej elfów niż we wszystkich miastach Gondoru razem wziętych z wyjątkiem Ithilien, więc czuł się dzięki temu bardziej jak u siebie niż gdziekolwiek indziej. Jednak ani splendor miasta, ani nawet obecność braci krwi i nawet Lorda Elfów Eldariona, nie mogłyby zastąpić mu domu jakim był Rivendell. Jego nic nie mogło zastąpić, jedynie, jak mawiał jego ojciec, Błogosławione Krainy.

Słysząc liczne głosy przy oddalonej o pół tysiąca stóp fontannie, które na tym świętym placu można było nazwać jakby zamieszaniem, oparł się rękoma o parapet komnaty, wyjrzał i z ciekawością nastawił uszu.

Do Eldariona od rana przyjeżdżały poselstwa i gońcy z różnych zakątków królestwa i innych krain. Zobaczył na schodach Białej Wieży dumnego Haradrima. Był to Ambasador Mutthan, a na placu czekali jego ludzie. Twarz miał zaciętą i zdeterminowaną. Grupkę Haradrimów odprowadzały spojrzenia Rycerzy Fontanny, Strażników Cytadeli i wielu obywateli miasta, innych poselstw. Byli wśród nich również Haradwith, którzy ubiorem nieznacznie różnili się od świty ambasadora, który w ciągu ostatnich kilku miesięcy stał się kontrowersyjnym władcą na północy Bliskiego Haradu. Finluin domyślił się, że byli to mieszkający w Minas Tirith imigranci haradzcy. Spojrzenia kierowane w stronę Mutthana podzielone. Jedne były zuchwale wrogie, wręcz nienawistne. Inne zatroskane. Jeszcze inne przestraszone. Nie zabrakło też po prostu tych zaciekawionych.

Andaras, nie wychodząc z cienia swojej komnaty, obserwował swojego ojczyma również przez okno. Podejrzewał, a dokładniej to w zasadzie był pewien, co było tematem audiencji.










Godzinę później na wezwanie króla półelf stawił się przed obliczem Eldariona. Monarcha starał zachowywać się spokojnie, ale było widać, że jest wewnętrznie bardzo poruszony.

- Czym mogę ci służyć Andarasie z Haradu?

- Mam kilka spraw panie. Potrzebuje pomocy, porady sam nie wiem co... - na twarzy elfa widać było zatroskanie i nieopisany smutek.

- Słucham cię.

- Może zacznijmy od początku. Odkąd jestem w Zjednoczonym Królestwie robię wszystko by mrok nas nie zalał. Naprowadziłem na trop orków Endymiona, zabiłem kultystę, który planował jak się później okazało zamach na ciebie i lordów. Ratowałem z pomocą magi jednego z nich. Oddałem bez wahania wskazówki dotyczące artefaktu. Mimo iż wiedziałem, że nie leży to w interesie mego ludu. Walczyłem w Tharbardzie niemal ginąc przy tym z rąk zamachowców...

- I za wszystko to w imieniu królestwa jestem ci Andarasie wdzięczny. Do czego zmierzasz? – zapytał Eldarion z tronu.

- Proszę królu o zaufanie. Rozmawiałem z Tequillianem i odniosłem wrażenie, że wciąż do końca mi się nie ufa. – odpowiedział z urażoną dumą.

- Jak ty nic nie rozumiesz Andarasie. - westchnął wiedząc do czego zmierza młody animista. - Niektóre przedmioty magiczne mają moc korumpowania istot. Nawet Pani Lorien bała się mocy Jedyngo Pierścienia. Nawet Gandalf nie odważył się dźwigać jego ciężaru. - przyjrzał się uważnie półelfowi. - Zastanów się nad tym. - Myślisz, że nie zbadawszy wszystkich możliwych sutków oddam ci tę księgę, kiedy już wiem, że mogła być własnością Saurona?

- Panie swoje intencje udowodniłem to obaj wiemy. Co do księgi sam mi powiedziałeś, że mogła byc jego własnością. Mimo to mi ją powierzyłeś.

- I nikt w twoje intencje nie wątpi. Przynajmniej nie dałeś mi powodów by w nie wątpić Andarasie. Jednak moją wolę musisz uszanować, bo nie tylko jestem królem ludzi i przyjacielem ci lecz również Lordem wszystkich elfów Śródziemia. - słowa króla ciężko zawisły w powietrzu zmieniając rozmowę w zdecydowanie bardziej formalną.

- Co do księgi sam mi powiedziałeś, że może być własnością Saurona. Mimo to mi ją powierzyłeś. Mam tylko jedną prośbę panie. Księga to nie jedyny pierścień. A pomniejszego pierścienia Saurona pani z Lorien używała w dobrych celach, czy nie tak było? To natomiast jest księga. Nie pierścień panie. Wiedza. Nie zaś nie okiełznana moc. – ciągnął półelf.

Kiedy młody Andaras porównał się z Panią Lasu, król oparł skronie w dłoni, która łokciem opierała się o ramię tronu, zakrywając malujące się na niej emocje.

- Czy ty mnie słuchasz Andarasie? Powiedziałem i mówię po raz ostatni. – w głosie Eldariona po raz pierwszy zagrała ostrzegawcza nuta - Gdy Tequillian zbada księgę, albo otrzymasz ją, albo... Albo otrzymasz wszystko to, co jest pożyteczne. – dodał już łagodniej odkrywając twarz i patrząc na stojącego u podnóża schodów Andarasa.

- Dobrze panie rozumiem. I tak wiem kim jesteś. Chce poprosić o jedną jedyną rzecz. Za wszystko co do tej pory uczyniłem. Chce do momentu naszego wyruszenia na wyprawę móc spokojnie analizować księgę w czasie gdy Tequillian tego nie robi. Móc samemu zrozumieć co tam jest. Chciałbym móc się temu jeszcze trochę przyjrzeć. Skorzystać z zamkniętych działów. Panie ja wiem gdzie leży granica moich mocy i umiejętności. Chciałbym jednak wiedzieć czym dysponuje wróg, by lepiej się na to przygotować. – wyjaśniał pokornie półelf.

- Andarasie wyprzedasz niektóre wydarzenia, lecz skoro już o tym mowa, to wiedz, że nie ma wyprawy. O tym wszyscy dowiedzą się wkrótce. Zaistniały nowe okoliczności w związku z którymi już wiem jak postąpić z Tol Morwen. A to czy otrzymasz księgę z powrotem okaże się za kilka dni. Czekam na decyzję Tequilliana, do którego mam bezgraniczne zaufanie w tej materii. Dla dobra każdego. W tym przede wszystkim twojego.

- Nie ma wyprawy? - upewnił się zszokowany.

- Nie ma.

- Co zatem uczynimy panie?

- Jedyne co mogę zrobić to strzec artefaktu na wyspie. – odrzekł Eldarion. - Bo bezczeszczenie grobu Turina może mieć bardziej katastrofalne skutki niż przewidywałem. Zresztą Tequillian nie bez przyczyny jest nazywany Prorokiem... - odpowiedział spokojnie.

- Czy mogę wiedzieć jakie to konsekwencje?

- Klątwa Andarasie i możliwość kataklizmu, żywiołu, który może spustoszyć Śródziemie.

- Rozumiem panie. Dobre posunięcie.

- Czy jeszcze masz do mnie jakieś pytania Andarasie?

- Dwa, jeśli Wasza Wysokość pozwoli. Ostatnio miewam sny znów pokazuje się w nich ta sama postać elfki, która uratowała mnie za pierwszym razem. Czuje od niej dobro. To ciężkie do opisania, ale jakbym był... bo ja wiem... w łonie matki. Pokazuje mi też różne wizje. Stąd moja prośba o wgląd do księgi. To ma jakieś powiązanie. Wiem, że to co mówię jest dziwne, może nawet śmieszne. Ale ja muszę to zrozumieć. Czuję, że to jest ważne. Proszę tylko o jedno panie. Daj mi kilka dni. Później niech księga trafi do Tequilliana. Tylko o tyle proszę. Kilka dni nic więcej. Czuję, że potem może być za późno. – niemal błagał Andaras.

- Obiecuję ci, że wezmę to pod uwagę przy ostatecznej decyzji. Andarasie nie mogę kierować się twoją intuicją i chęcią posiadana zrozumienia. Zrozumiem mnie proszę. – rzekł król z zatroskaniem. - To ja potrzebuję tych kilka dni, bo to sprawa większa ode mnie i ciebie. Zostawmy siebie na tych kilka dni w oczekiwaniu na dobrą decyzję. Podjętą z rozwagą i cierpliwością godną elfów i wydarzeń jakie mogą być udziałem tej księgi. Jeśli tego nie rozumiesz, to obawiam się , ze może wcale nie dojrzałeś w swoim potencjale do mierzenia się z tym wyzwaniem. – zasmucił się.

- Rozumiem panie. Wszystkie twoje argumenty są słuszne i logiczne. Nadal jednak nie pojmuje dlaczego nie mogę mieć wglądu do księgi, w czasie gdy Tequillian śpi czy zajmuje się innymi sprawami. Wtedy może obie tajemnice zostałyby odkryte. Na czas... – półelf podjął starą nutę najwyraźniej wcale nie dając za wygraną.

Eldarion przewrócił oczami, lecz zamiast tracić cierpliwość do młodego animisty, westchnął tylko i powiedział spokojnie.

- Z tych powodów dla których właśnie Tequillian bada tę księgę. Widzę, że nadal nie pojmujesz ryzyka.

- Zostawmy to wasza wysokość. Rozumiem. – Andaras pokłonił się. - Co zatem powiedział mój ojciec będąc tu? – zapytał wyprostowując się.

- To nie wiesz tego? - Eldarion zapytał trochę zaskoczony.

- Chcę wiedzieć co powiedział i usłyszał w odpowiedzi królu. Bo po minach zgromadzonych jak wychodził zauważyłem, że coś chyba niespodziewanego musiało tu paść.

- Twój ojczym postawił ultimatum Zjednoczonemu Królestwu. Jego żądania doprowadzą do krwawej wojny między Haradem i wolnymi ludźmi Śródziemia. Haradwith od dłuższego czasu wyznają Morgotha. Dzisiaj ambasador Mutthan oświadczył, że przyłączy się do koalicji wrogów królestwa. Jak hiena. Chce praw do Umbaru i wydrzeć Harondor z granic Gondoru. Przysięga w zamian pokój i neutralną pozycję w konflikcie. I czy ty, jako syn jego przybrany, wierzysz choć w jedno jego słowo? - zakpił król i spojrzał w oczy rozmówcy.

Andaras zwiesił głowę.

- Najlepiej by było jak najmniej rozlewać krwi ludzi panie. Całego złu winny jest Herumor i jego Uruk-Hai. Niszcząc jego powstrzymamy całą resztę. Skupiając się na reszcie damy czas i pole do działań jemu. Moim zdaniem trzeba zrobić wszystko, żeby opóźnić konflikt Haradu i Królestwa.

- I ty będą królem oddałbyś ziemie królestwa na pastwę Haradwith wyznających otwarcie Morgotha? Mordujących swoich rodaków w walce o tron? Twój ojczym przyszedł tutaj pod pretekstem wojny. Nie wiem czy wiedziałeś, ale jego przyjaciel porwał syna lorda Harondoru przed laty, którego ja sam opłakiwałem. Szczęśliwie znalazł się cały i zdrowy z niewoli haradzkiej... I to ja w obliczu takich działań powinienem zmiażdżyć w zarodku klany z północy. Jednak mam teraz większe problemy na głowie. A sprawiedliwość będzie musiała poczekać, lecz wcześniej czy później dosięgnie winnych. – powiedział dobitnie.

- Mówię tylko, że należy opóźnić konflikt. Nie mówię jak panie. To akurat za wielkie sprawy dla mnie. Jeśli mogę jakoś pomóc jestem do dyspozycji. Ojca naturalnie nie odwiodę od jego zamiarów. Nie mam aż takiego wpływu. Jednak jakiś mam coś zdziałać mógłbym... – zawiesił głos.

- Obawiam się, że słyszałem już to w Tharbadie Andarasie i wcale nie mam ci tego za złe, że nie udało ci się skłonić ojczyma do przyjęcia mojej propozycji... To było niestety do przewidzenia. – powiedział król z porażającą pewnością siebie.

- Może gdy kiedyś poślubię Xante i zastąpię ojca uda mi się coś wskórać. Będę się starał panie. Ponoć nigdy nie jest za późno by odmienić dusze ludzi. W tym przypadku narodu Haradzkiego. – westchnął półelf.

- Mam żywą nadzieję na pokój z wszystkimi ludźmi dobrej woli. – odpowiedział Eldarion wstając z tronu czym w sposób wyraźny dał do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca.










Dearbhail udając się na audiencję, która miała być odprawą na misję Tol Morwen, nie mogła przestać myśleć o sprawach jej ojczyzny.

- Dearbhail. Twoje imię wyprzedziło cię nim miałem okazję ci podziękować. - powiedział dobitnie lecz poufale mężczyzna w zielonym płaszczu. Podszedł do Rohirimki pogrążonej w rozmyślaniach w cieniu Białego Drzewa - W imieniu Rohanu, Deorhelma i swoim – Rohirim podał wojowniczce ramię skinąwszy głową w kierunku Białej Wieży.

Dearbhail skłoniła się zażenowana widząc oficera a po chwili rozpoznając w nim Deora, syn Deorhelma, uklękła przed swoim księciem, pozdrawiając go.

- Pani, Twoje słowa są zaszczytem, na który chyba nie zasłużyłam...

Trochę niezdarnie ujęła podane ramię, nieprzyzwyczajona do traktowania jej jako kobiety.

- Podziękować? Ale za co? – zapytała.

- Za twój udział w wydarzeniach Tharbadu. Godnie reprezentowałaś Rohan. - powiedział z dumą wysoki mężczyzna. – Podobno już jesteś ulubienicą Lorda Adrahilasa. Nawet oddał ci pierścień jego ukochanego, jedynego syna Belega! Starożytny sojusz z Arnorem i Gondorem jest kluczowy dla nas. Zwłaszcza teraz. Właśnie za to ci dziękuję. Oby tak dalej.

Dearbhail nie mogła się nie zarumienić. Ani też powstrzymać delikatnego uśmiechu malującego się na jej wargach.

- Robiłam tylko to, co powinien robić Rohirrim, książę. Ojczyzna jest dla mnie najważniejsza.

Książe już nic na to nie odpowiedział, tylko z uznaniem i powagą kiwnął głową, w stronę wieży Ectheliona. Była to nader okazała budowla, wystrzelająca pośród ostatniego i najwyższego obrębu murów, rozbłysła na tle nieba jak iglica z pereł i srebra, smukła, piękna, kształtna, uwieńczona szczytem iskrzącym się jak kryształ. Kiedy przekraczali otwierające się wielkie wrota sali tronowej książę zatrzymał się mówiąc.

- Eldarion oczekuje cię.

Dopiero teraz Rohirimka zorientowała się, że wszyscy czekali w zasadzie tylko na nią. Oprócz Straży Cytadeli i Eldariona w Sali Wieżowej był już Endymion, Andaras, Khaadz. Eldarion z uśmiechem skinął ku niej ręką w geście przywitania i zaproszenia.

- Zagadka artefaktu została odkryta. – zaczął król. – W grobie Turina leży jego połamany miecz. Gurthang. To o nim jest wiersz. I przepowiednia. Wróg chce posiąść ten artefakt. My jednak nie możemy bezcześcić grobowca. Grozi to klątwą. Katastrofą żywiołów. Wielką powodzią. – spojrzał po wszystkich. - Wyprawa na Tol Morwen zostaje dla was odwołana. – podniósł brew w oczekiwaniu na pytania.










Niespełna dwie godziny później, w prywatnych komnatach Eldariona pojawiły się te same postacie z wyjątkiem półelfa Andarasa. Zamiast niego Kh’aadz, Dearbhail i Endymion spotkali szarowłosego elfa, który razem ze ślepym starcem stał na uboczu obszernej sali pod wysmukłym filarem.

- Poznajcie Finluina z Rivendell. – powiedział Eldarion skinąwszy ręką w stronę elfa, aby się zbliżył. – Finluinie poznaj Kh’aadza z Morii, Dearbhail z Rohanu i Kapitana Strażników Królewskich Gondoru Endymiona. Usiądźcie – wskazał na długi, dębowy stół. - Mam dla was inną misję, której szczegółów dowiecie się od Mistrza Tequilliana.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-08-2011, 15:09   #130
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Spotkanie Deorhelma było zdarzeniem, którego Dearbhail się nie spodziewała. W pierwszej chwili była trochę przestraszona, później zażenowana... w końcu jednak zrozumiała jedno. Musi wrócić do ojczyzny. Co prawda jej udział w walce może wiele nie zmieni ale czasem jeden miecz więcej może przeważyć szalę. Nie uważała się za bohaterkę ani wielką wojowniczkę. Przekonanie o tym, że musi jechać do ojczyzny, bronić jej ludzi, pochodziło prosto z serca.

Podczas audiencji u króla Dearbhail stała niespokojnie, przestępując z nogi na nogę. Czekała na chwilę, kiedy będzie mogła zabrać głos. Wiedziała, co chce powiedzieć. Było jej tylko wstyd, że najpierw zobowiązała się coś uczynić a teraz ma zamiar prosić króla o zwolnienie z obietnicy.

Na słowa króla, dotyczące odwołania wyprawy Rohirka westchnęła z dość wyraźną ulgą. Szybko też na jej twarz wstąpił wyraz zdecydowania i z zaciętą miną wystąpiła nieznacznie przed swoich towarzyszy, skłaniając się Eldarionowi z szacunkiem.

- Wasza Wysokość - zaczęła szybko, głos jej trochę drżał, jakby bała się, że straci odwagę aby mówić. - Może to i niegodne, ale przyznać muszę, że cieszą mnie twe słowa, królu. Idąc tu byłam gotowa prosić cię o zwolnienie mnie z danej w Tharbadzie obietnicy, chciałam prosić o zwolnienie z uczestnictwa w wyprawie. Teraz, gdy się ona nie odbędzie nie muszę tego robić, ale moje powody o chęci odjechania stąd nie znikły i nawet teraz muszę je poruszyć. Wasza Wysokość, w ciągu ostatnich dni usłyszałam wiele rzeczy na temat mojej ojczyzny, ale dwie z nich były najbardziej kluczowe - Dunlandczycy napadli moją rodzinną wieś i zginęło wiele znanych mi osób i co najważniejsze, król zwołał wszystkich Rohirrimów do Meduseld. Dlatego też, chociaż złożyłam obietnicę uczestniczenia w wyprawie po artefakt, muszę prosić o zwolnienie mnie z tej przysięgi i pozwolenie na powrót do domu. Wybacz, królu, ale serce moje i myśli moje wyrywają się do kraju, do rodziny, do tego, co kocham i czemu od początku przysięgałam służyć. Nawet, gdybym została tu z wami ciałem to i tak nie było by ze mnie pożytku - dusza moja bowiem wydzierałaby się w kierunku ojczyzny a umysł trawiły by pewnie wyrzuty sumienia... I tak będą go dręczyć za to, że złamałam daną Waszej Wysokości obietnicę, ale... ale po prostu nie mogę nie odpowiedzieć na wezwanie mojego króla! - Zakończyła w końcu, podnosząc wzrok i patrząc prosto w twarz Eldariona. Jak zwykle się rozgadała, ale tym razem była z tego zadowolona. Dzięki temu mogła powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu.

- Dearbhail. Twoje imię lud Tharbadu i Jeźdźcy z Rohanu roznieśli już po świecie i dotarło tutaj pierwsze przed nami. - powiedział Eldarion. – Rohan jeszcze nie stoi w ogniu lecz to prawda. Górale spalili kilka wsi przy Issen i bardzo mi przykro, że twoja rodzinna byłą wśród nich. Góry Dunlandu nie są bezpieczne. Podobnie jak Północ. Choć armia Uruk-hai została rozbita, to tysiące orków, które uszły z życiem czają się przy Trollshaws i dalej na północ. A przy granicy twojej ojczyzny, Dearbhail, Easterlingowie w wielkiej sile uderzyli na Królestwo Dale. Rozbili się o armię Deorhelma, która przyszła z pomocą Esgaroth. Khazadzi z Ereboru, którym udało się ujść śmierci z Cytadeli ostatecznie przeważyli szalę zwycięstwa. Książę Deor dowodził Rohirami. Wracaj do swoich jeśli tak ci serce mówi. Nie zwalniam cię jednak z przysięgi tajemnicy o Tol Morwen. Uważam też, że nie powinnaś jednak wracać samotnie. Wkrótce książę Deor będzie wracał do Rohanu. Z nim będziesz bezpieczna. Szpiedzy Herumora jak robactwo trawią Śródziemie, a kult Morgotha rozpowszechniony na wschodzie dodaje skrzydeł okultystom i są coraz bardziej zuchwali. A twoja sława może przynieść ci teraz kłopotów. Bo w bitwie jeden bohater jest groźniejszy od setki wojowników. – westchnął król.

Dziewczyna skłoniła się głęboko.

- Dziękuję, Wasza Wysokość. Oczywiście, wszystko, co dotyczyło zagadki artefaktu pozostanie tylko moją wiedzą, przyrzekam, że nikomu nie pisnę słówka. Będę też na siebie uważać. Bo chociaż spieszno mi do moich rodaków to jednak do śmierci na pewno nie. - Dearbhail otworzyła jeszcze usta, jak by szykując się do kolejnego wywodu, ale zdała sobie sprawę, że nie pora na to. Co miała powiedzieć, powiedziała. Nie należy przeciągać tego, co już zakończone. Spojrzała tylko, trochę nie pewnie, na swoich towarzyszy, jakby mając nadzieję, że nie zobaczy w ich twarzach złości czy niechęci.

Po opuszczeniu sali wieżowej Endymion poszedł za Dearbhail doganiając ją rzekł

- Doskonale wiem co czujesz. Moja wioska zapewne także znalazła się na drodze przemarszu Uruk-hai. A jeśli jeszcze ocalała to leżąc u podnóża Gór Mglistych na pewno znajdzie się na szlaku przemarszu jakiejś bandy. Ja nie mam żadnych wieści z rodzinnych stron - wyznał strażnik - może to i lepiej bo pozwala mi to żyć złudną nadzieją, też mam wyrzuty sumienia, że jestem tu, a nie tam w Eregionie. Ale wiem też, że nawet gdybym był tam to i tak nic bym nie zrobił, natomiast moja praca tutaj ma jakiś sens i przysłuży się walce z wrogami królestwa. Dla tego proszę cię przyjdź na spotkanie w Domu Króla, zastanów się czy twój władca wolałby abyś walczyła na pierwszej linii wojny zatruwając uwagę naszych wrogów swoimi poczynaniami, czy dała się zabić w jakieś bitwie lub co gorsze potyczce.

Rohirka wysłuchala w milczeniu słów Endymiona.

- Dziękuję za zaproszenie, stawię się tam na pewno. Co do mojej decyzji... Wierz mi, była trudna. Poczucie obowiązku i odpowiedzialność każe mi zostać tu, z wami, ale serce... serce krwawi, gdy myślę o ranach, jakie odnosi moja ojczyzna.

- Jak słyszałaś przed chwilą nieprzyjaciel spuszcza swoje psy z łańcuchów. Cały świat pogrąży się w wojnie. Takie wieści będą docierały do nas coraz częściej. Mając takich obrońców jak Ty Rohan nigdy nie zginie - odparł strażnik.

Słysząc ostatnie zdanie Endymiona gardło Dearbhail ścisnęło jakieś dziwne wzruszenie. Dziewczyna uśmiechnęła się blado po czym pokiwała krótko głową.

- Dziękuję.

Po dotarciu do prywatnych komnat Eldariona, pierwszym, na kogo zwróciła uwagę Dearbhail był nie król ale... elf. Dziewczyna myślała, że nie ma ich już w Śródziemiu, a przynajmniej nie zbyt wielu! I co prawda, jako jedna z nielicznych śmiertelnych miała okazję poznać półelfa oraz Eldariona, który przecież był synem Arweny ale prawdziwy elf? Bił ich obu razem wziętych na łopatki!

Rohirka na widok elfa ucieszyła się w głębi ducha niczym mała dziewczynka, która właśnie dostała wymarzoną lalkę. Na usta cisnęło się jej tysiąc pytań i miała ochotę podbiec do stojącego w głębi pomieszczenia mężczyzny ale... ale jakaś dorosła część jej charakteru nie pozwoliła jej na to. Zamiast tego dziewczyna podeszła pewnym krokiem do elfa i przedstawiła mu się. Jak zwykle z radosnym uśmiechem na twarzy, jak zwykle dość beztrosko i swobodnie, ale wystarczająco kulturalnie.

Spotkanie w Domu Króla przebiegło w klimacie rozmów, w których Dearbhail nie brała właściwie udziału. Słuchała tylko uważnie, starając się zrozumieć wszystko, co zostało powiedziane. Dotyczyło to przecież jej towarzyszy...

Żałowała, że nie spędzi czasu z Finluinem, jak nazywał się elf. Chciała zadać mu mnóstwo pytań, poznać go ale podjęła już decyzję i nie mogła z niej zrezygnować.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172